Witam moich drogich czytelników! Tak oto dobrnęliśmy do końca opowieści o Ariel i Zakonie Kruka. Mile widziane komentarze co myślicie o całej serii, co wam się bardziej podobało, a co mniej. Jeśli napiszę coś jeszcze (w tej chwili pracuję nad kontynuacją historii, ale to dopiero początki) to z pewnością tu umieszczę:) Przyznam się, że kończąc ostatnią część czułam się, jakbym żegnała dobrych przyjaciół. Pracując tyle lat nad światem Elderolu, naprawdę żył w mojej głowie i ciężko było mi się z nim rozstać.
Kilka lat później...
- Oddaj mi tą książkę w
tej chwili! Opisano w niej początki Elderolu, a ty ją zaraz
zniszczysz.
- Więc obiecaj, że się ze
mną pobawisz, to wtedy oddam.
Czteroletni chłopiec z burzą
rudych loków pędził zamkowym dziedzińcem, przyciskając do piersi
gruby tom, jakby nic nie ważył. Dzięki Mocy nawet duży kamień
nie był dla niego ciężki.
- Jeśli zaraz tego nie
zrobisz, to nie ręczę za siebie. Przerwałeś mi naukę!
Nie zwalniając, chłopiec
obejrzał się przez ramię i pokazał język goniącej go starszej
dziewczynce w ciemnej sukience, którą musiała zakasać, żeby
szybciej biec. Jej purpurowa z gniewu twarz wcale nie robiła na nim
wrażenia.
- Mama mówi, że nie można
się tylko uczyć. Miałaś się ze mną bawić, a ty tylko siedzisz
w tej bibliotece z nosem w książkach, jakby było w nich coś
ciekawego.
Dysząc ciężko, dziewczynka
powoli go doganiała, chociaż nadal była kilka metrów za nim.
- Może naucz się czytać,
to sam się przekonasz. I tak w końcu będziesz musiał.
- Nic nie muszę! Będę
robił, co chcę – chłopiec nagle rozpostarł skrzydła, wzleciał
ku jednemu z drzew i przysiadł na grubej gałęzi. Dyndając w
powietrzu nogami, patrzył z góry na siostrę i uśmiechał psotnie
całą pyzatą buzią.
Dziewczynka tupnęła nogą i
wycelowała w niego palec.
- Złaź stamtąd, albo ja
przylecę, a wtedy pożałujesz. Lepiej mnie nie denerwuj, bo ześlę
na ciebie całe stado kruków.
- Ha, nic mi nie zrobią, bo
jestem Noszącym Znak Kruka! - poklepał się po czole, gdzie
widniało czarne znamię, przy okazji upuszczając książkę, która
spadła ciężko na trawę tuż pod jej nogi.
- Hej, mogłeś mnie zabić!
- Nieprawda, to ty…
- Baala, Camon, słychać was
w całym zamku.
Dzieci w jednej chwili
zamilkły i zgodnie spojrzały w kierunku, skąd spacerowym krokiem
zbliżali się rodzice, Kruczy Król i królowa.
- Nie możecie choć raz
bawić się w zgodzie?
- Ale my się nie bawimy –
Baala ze złością wskazała na brata – Ten mały bachor przerwał
mi naukę i zabrał książkę.
Ariel stłumiła uśmiech i
popatrzyła na Rivę, który przewrócił oczami. W długiej,
spływającej do kostek atłasowej sukni w kolorze jej oczu i w
wymyślnej fryzurze, ściskającej ciasno rude włosy i
odsłaniającej całą twarz, wyglądała dostojnie i tak, jak
powinna wyglądać królowa Elderolu.
- Mówiłem już, że cię
kocham? - wymruczał cicho Riva, pochylając się ku niej i ściskając
mocniej jej dłoń.
- Tak, dzisiaj jakieś
pięćdziesiąt, a to dlatego, że jestem całkiem niezła w
poskramianiu naszych małych bestyjek.
- Hmm, tak, za to chyba też
– zaledwie musnął jej usta swoimi, odsunęła się szybko, kiedy
usłyszeli pełne niesmaku jęki.
- Musicie ciągle się
całować? - zapytał poważnie Camon, zeskakując gładko z drzewa
- To obrzydliwe.
- Choć raz się z tobą
zgadzam – przytaknęła Baala, po dorosłemu kiwając głową i
marszcząc brwi.
Ariel parsknęła śmiechem i
przykucnęła.
- Wasz tata po prostu nie
może się powstrzymać, bo tak mnie kocha.
- To znaczy, że ja też
muszę ją całować? - Camon wskazał palcem na siostrę, która
zmierzyła go takim wzrokiem, jakby chciała zamordować na miejscu.
- No cóż, możesz, ale...
I zanim skończyła mówić,
cmoknął Baalę w policzek, która krzyknęła z oburzeniem i
zaczęła go gonić wokół drzewa.
- Widzę, że ktoś tu nie
chcę iść dzisiaj ze mną po południu do świątyni – Ariel
musiała podnieść głos, żeby ich przekrzyczeć.
- Ja chcę!
- Ja też.
Unosząc w górę ręce, w
jednej chwili zapomnieli o kłótni i podbiegli do niej, cali
rozpromienieni. Ariel posłała Rivie triumfalny uśmiech, kiedy
Camon rzucił się jej na szyję, a Baala z większą dostojnością
zatopiła dłoń w dużej dłoni króla.
- Musisz codziennie chodzić
do tej lecznicy? - zapytał Riva, krzywiąc się nieznacznie –
Pomyśleć, że nie możesz wytrzymać, żeby codziennie nie uratować
komuś życia.
Ariel wyprostowała się z
przyklejonym do niej synem.
- Bo widzisz, mój kochany,
rolą królowej jest troszczyć się o swoich poddanych. A poza tym
nie mogę marnować tej jednej rzeczy, która mi została. A wy, moi
drodzy – tu zwróciła się do dzieci, patrząc na nich kolejno –
musicie się jakoś dogadać, bo każdy ma już dosyć waszych
kłótni.
- Jeśli Camon nie będzie
zabierał moich rzeczy i mi przeszkadzał.
- I jeśli ona będzie się
ze mną bawiła i zwracała na mnie wiecej uwagę.
Westchnęła głośno i
odgarnęła chłopcu wpadające do oczu włosy.
- Twoja siostra może się z
tobą bawić, ale jest starsza i ma swoje obowiązki. Musi się
pilnie uczyć, aby w przyszłości zostać mądrą królową.
- No właśnie. Mam
królewskie znamię, więc musisz się mnie słuchać – uniosła
prawą dłoń, na której widniało krucze pióro.
Ariel spojrzała na córkę
ze smutkiem, który nauczyła się ukrywać. Dziewczynka nie tylko
miała tatuaż na tej samej dłoni, co Balar, ale miała również
jego czarne włosy, długie i idealnie proste oraz czarne oczy, tak
samo głębokie i hipnotyzujące. Codziennie, od niemal siedmiu lat,
jej widok przypominał Ariel co miała i co straciła, ale również
jak cenny skarb jej pozostawił.
Uśmiechnęła się do córki,
ale zanim zdążyła coś powiedzieć, Riva kucnął przy
dziewczynce, aby ich twarze znalazły się na tej samej wysokości i
położył dłoń na jej głowie, ozdobionej elegancką fryzurą.
Baala miała dopiero sześć lat, a już była w pełni świadoma
swojej przyszłości, czasem bywała nad wyraz poważna i miała
wręcz pedantyczne podejście do wszystkiego za co się zabierała,
łącznie z własnym wyglądem. Wystarczyła mała plamka na jednej z
jej szykownych sukni, żeby zaraz biegła się przebrać.
- Skarbie – zaczął
łagodnym tonem – To, że będziesz królową, nie oznacza, że
możesz tak traktować brata. Chyba go kochasz, prawda?
- No...tak – dziewczynka
spuściła głowę i zacisnęła usta, które lekko drżały.
-
To twój młodszy braciszek, więc musisz się nim opiekować.
Pamiętasz co ci mówiliśmy z mamą o twoim prawdziwym ojcu? - kiedy
skinęła tylko głową, uśmiechnął się z cieniem melancholii
- On też był królem i troszczył się o mnie, chociaż czasem go
denerwowałem.
- Bo był twoim starszym
bratem – odrzekła, znając już tą historie na pamięć.
- No właśnie. I bardzo go
kochałem.
- Ja też cię kocham, Baala,
mimo że mi dokuczasz – Camon wyszczerzył do niej zęby, więc
odpowiedziała słabym uśmiechem.
- Kiedy opowiecie mi jak
został bohaterem? Ciągle tylko powtarzacie, że was kochał, ale to
za mało.
Riva uniósł głowę i
popatrzył uważnie na Ariel, która przełknęła łzy i dotknęła
jego barku.
- Kiedyś wszystko ci
opowiemy, ale nie mów, że miłość to za mało, bo gdyby nie ona,
nie zostałby bohaterem.
Baala nie była do końca
przekonana, ale to musiało jej na razie wystarczyć. Riva,
przyglądając się jej poważnej minie, parsknął z rozbawieniem i
gwałtownym ruchem zmierzwił jej włosy, na co zareagowała z pełnym
oburzenia protestem.
- Przestań tato, służąca
robiła mi tą fryzurę całą godzinę. Teraz będzie musiała
zaczynać od nowa.
- Przepraszam, moja mała
księżniczko. Zapamiętam, żeby więcej cię nie dotykać – i
przytulił ją do boku, na co stwierdziła, że pogniecie jej
sukienkę, ale się nie odsunęła. Camon zaczął się wiercić na
jej rękach,więc puściła go i od razu przylgnął do drugiego
ramienia ojca. Przez chwilę rodzeństwo patrzyło na siebie bez
słowa, robiąc tylko porozumiewawcze miny, co było sygnałem, że
dyskutują o czymś w myślach. Wspólnie podjęli decyzję, żeby to
Baala nadała Imię bratu, chociaż czasem zastanawiali się czy to
na pewno był dobry pomysł, znając ich odmienne charaktery. Z
drugiej jednak strony dzięki temu mogli spać spokojnie, wiedząc,
że rodzeństwo mimo tych wszystkich kłótni potrafi się o siebie
zatroszczyć.
- Ale pamiętasz tato, że za
dwa dni lecę z tobą do De'Ilos? - zapytała z pełną powagą
dorosłej osoby, która nawet nie chce słyszeć o odmowie.
- Moje serce by pękło,
gdybym musiał zostawić cię na tak długo, maleńka.
Ariel roześmiała się pod
nosem. Chyba nikt w całym kraju nie wątpił, że Baala była
oczkiem w głowie króla i praktycznie wszędzie podróżowali razem.
To, że Riva kochał oboje tak samo i nigdy nawet żartem nie
wypominał czyje dziecko jest czyje, nieodmiennie ją rozczulało, a
obserwując ich razem, jej serce ściskało się niemal boleśnie.
- Tu jesteście!
Od strony zamku nadleciał ku
nim jasnowłosy chłopiec ze znamieniem na czole i z krótkim mieczem
u pasa, tylko rok starszy od Baali. Wylądował na trawie przed nimi,
skłonił się głęboko i popatrzył najpierw na królewską parę,
a potem na rodzeństwo i przybrał surową minę.
- Przepraszam, Wasza
Wysokość, Pani, że ich nie upilnowałem, ale dobrze, że tym razem
nie odlecieli poza zamek.
- Nie szkodzi Naki i tak
świetnie sobie radzisz – Riva wymienił z Ariel porozumiewawcze,
rozbawione spojrzenie. Naki i jego siostra dopiero niedawno wstąpili
oficjalnie do Zakonu Kruka i rozpoczęli trening, ale chłopiec był
tak zdolny, odpowiedzialny i poważny, że przydzielili go do
pilnowania rodzeństwa. Poza tym tak bardzo przypominał im Argona,
kiedy był w podobnym wieku, że nie mogli wybrać lepszego kandydata
do ochrony ich dzieci.
- Książę – młody
wojownik zmarszczył brwi, przewiercając Camona pełnym nagany
spojrzeniem – nie możesz ciągle uciekać bez słowa. Wiesz, że w
twoim i moim najlepszym interesie leży, abyś…
- Oj tam, oj tam – Camon
uszczypnął mu policzki i rozciągnął usta w imitowanym uśmiechu
– Skoro mnie znalazłeś, to pobawmy się w chowanego. Teraz ja
będę szukać – kiedy chwycił go za rękę, nie dając żadnej
szansy odmowy, Naki obejrzał się na jego siostrę.
- Księżniczko Baalo, ciebie
też powinienem mieć na oku, więc…
- Niech będzie, ale nie mam
zamiaru chować się w krzakach ani żadnych brudnych miejscach -
unosząc dumnie podbródek, ruszyła za nimi statecznym, pełnym
gracji krokiem, podczas gdy chłopcy pobiegli przodem do ogrodu.
- Wasza Wysokość! - Ariel i
Riva unieśli się i odwrócili głowy w momencie, gdy zaraz potem
nadbiegł ku nim młody mężczyzna, który od niedawna pełnił rolę
strażnika i zaufanego posłańca – Delegacja z Zielonego Lasu już
przybyła. Oczekują w sali tronowej.
- Dobrze, Cerelu. Wracaj i
powiedz, że zaraz przyjdziemy.
Wojownik skinął głową,
odwrócił się i pognał z powrotem w stronę głównego wejścia do
zamku. Riva z uśmiechem ujął jej dłoń i ruszyli trawnikiem jego
śladem.
- Lubię takie przyjemne
obowiązki, a zwłaszcza, kiedy ważne osoby, takie jak księżniczka
Zielonego Lasu, są jednocześnie dobrymi przyjaciółmi.
- Wyjąłeś mi to z ust. Mam
nadzieję, że przybyła również Liilja i Calanon, dawno ich nie
widziałam – dodała wesoło Ariel, opierając się o jego ramię.
W pewnym momencie jej wzrok powędrował w kierunku fontanny pośrodku
dziedzińca, gdzie po kolana w wodzie stał samotny chłopak.
Odetchnęła i od razu spoważniała – Poczekaj chwilę –
zostawiła Rivę i podeszła do wizerunku kruka, z którego otwartego
dzioba spływał strumyk wody – Co robisz, Xander?
Odwrócił się i obdarzył
ją spokojnym, melancholijnym uśmiechem. To już był prawie
mężczyzna, a od kiedy wrócił z wyspy razem z elfami, stał się
dla niej niczym drugi syn.
- To, co zwykle. Zaraz kończę
– ponownie skupił się na swoim zajęciu. Z podciągniętymi
nogawkami spodni i rękawami, wycierał i polerował szmatką tablicę
z tego samego, ciemnego kamienia co rzeźba.
- Nie musisz codziennie tego
robić.
- Muszę – odparł z
naciskiem, dokładnie czyszcząc z wody i kurzu każdy cal tablicy –
Chcę, żeby każdy, kto tędy przejdzie i ją przeczyta dowiedział
się się, że mieliśmy drugiego Kruczego Króla. Uratował mi
życie, więc chociaż tyle mogę zrobić.
Ariel objęła się
ramionami, po raz tysięczny przebiegając wzrokiem po wyrytym
napisie, który sama kazała tu umieścić.
BALAR, KRUCZY KRÓL, UKOCHANY
BRAT I NAJDROŻSZY PRZYJACIEL, NIE BYŁ ZDRAJCĄ, A BOHATEREM. JEGO
POŚWIĘCENIE PRZYNIOSŁO POKÓJ I OCALIŁO ŚWIAT. OBY JEGO DUSZA
ZAZNAŁA SPOKOJU W KRAINIE BOGÓW.
Nagły rozbłysk światła
sprawił, że chłopak o mało nie wpadł cały do wody, a Ariel
podskoczyła, przyciskając rękę do serca.
- Coś przegapiłem? Macie
takie miny, jakby ktoś umarł.
- Przestraszyłeś nas na
śmierć – fuknęła ze złością, zaraz jedna uśmiechnęła się
szeroko do Argona – Witaj w domu, braciszku.
Biały Kruk oparł dłonie na
biodrach i cmoknął z kąśliwym grymasem.
- Nie rozumiem, dlaczego nie
możecie przyzwyczaić się do teleportacji. Przecież wiecie, że
mogę pojawić się bez zapowiedzi o każdej porze i wszędzie.
- No i zjawiłeś się na
czas, bo właśnie przybyły elfy z Zielonego Lasu – odezwała się
pospiesznie i z porozumiewawczym błyskiem w oczach trąciła go w
ramię - Zdążyłeś, żeby przywitać się z Lunną. Śmiem
podejrzewać, że przybyła tutaj tylko pod pretekstem, aby spotkać
się z ukochanym.
Argon zmrużył oczy, zerknął
na zamek w krótkim zamyśleniu i pokręcił głową.
- Widzieliśmy się całkiem
niedawno. Później się z nią przywitam – z tą swoją pochmurną
miną spojrzał na Xandera – Jesteś gotowy na dzisiejszy trening?
- Zwarty i gotowy, zawsze i
wszędzie. Taka jest moja dewiza – odparł chłopak, wyskakując z
fontanny i nakładając buty. Nie wiadomo kiedy, ani za jaką sprawą,
ale na jego czole pojawiło się białe pióro, a on sam zyskał
umiejętności, nad którymi niezbyt panował. Argon nie wyraził
żadnej opinii na ten temat, czy cieszy się, że ma swojego
następcę, jednak sumiennie i z zaangażowaniem czuwał nad jego
wychowaniem.
- Lecicie nad jezioro Tohen?
- zapytała Ariel z podziwem i dumą spoglądając na dwóch Białych
Kruków.
- To najbezpieczniejsze
miejsce, żeby przypadkiem kogoś nie zabił, kiedy będzie ćwiczył
swoją Moc.
- Przecież do tej pory
nikomu nie stała się krzywda – Xander zrobił urażoną minę, a
kapitan uśmiechnął się cierpko.
- Jeszcze – dodał
mimochodem, wznosząc oczy do nieba. Chłopak raczej nie spierał się
z jego zdaniem, bo za bardzo go szanował i podziwiał. Na poważnie
wziął sobie do serca stanie się tak silnym i odważnym wojownikiem
co Balar, a że miał najlepszego nauczyciela, nigdy nie narzekał.
Zanim odlecieli, Argon
zwrócił się jeszcze do siostry.
- Później przeniosę cię
do Tary. Bardzo chciała przyjść z elfami, ale nie mogła zostawić
Noxa.
- Wspaniale, tym razem to ja
nie dam jej dojść do słowa – rozpromieniła się na samą myśl
o tym spotkaniu – Pewnie umiera już z tęsknoty.
- Sądząc po tym, jak tych
dwoje klei się do siebie całymi dniami, wątpię, żeby poświęcała
choćby minutę na tęsknotę za tobą.
- W takim razie będę ją
odwiedzać codziennie, żeby nie zapomniała, że wciąż żyję.
- A przy okazji Nox zobaczy,
że poza elfami, na świecie istnieją inne, ludzkie kobiety.
Uzdrawianie jego umysłu pomaga, ale zachowuje się jeszcze trochę
jak dziecko i obawiam się, że przebywając jedynie w towarzystwie
Tary, ten biedny chłopak obdarzył ją zbyt wielkim uwielbieniem.
Xander parsknął pod nosem
już rozkładając swoje śnieżnobiałe skrzydła.
- Jaki tam biedny? Ja mu
zazdroszczę, że ktoś tak o niego dba.
- Nox ma ogromne szczęście
– potwierdziła, dobrze wiedząc, że jej brat cieszy się z tego,
że jego wychowanek powoli odzyskuje świadomość i zdrowie –
Wydajemy oficjalny obiad dla naszych gości, więc mam nadzieje, że
zjawicie się na nim w jednym kawałku.
- Oczywiście, moja królowo
– Argon ukłonił się dwornie, z szerokim uśmiechem całując jej
dłoń, po czym odwrócił się pospiesznie i odleciał ze swoim
uczniem, który już z góry pomachał jej ręką.
Ariel patrzyła za nimi przez
chwilę, aż stali się tylko białą plamką na błękitnym niebie,
po czym również się odwróciła. Jeszcze raz zerknęła na
tablicę, przymocowaną poniżej kruka z rozpostartymi skrzydłami,
po czym popatrzyła na czekającego niedaleko Rivę, który skinął
jej dłonią, żeby się pospieszyła i ruszyła w jego stronę.
Zaciskając dłoń na białym piórku na szyi, z lekkim uśmiechem
uniosła wzrok na czerwone wieże zamku i niebo.
Widzisz
nas, Balarze? Jesteśmy szczęśliwi...Ja jestem szczęśliwa, na
swój sposób.
Wiem.
Zaciśniętą
dłoń przyłożyła do serca i przyspieszyła kroku. Riva czekał na
nią z wyciągniętą ręka, a gdy się zbliżyła, splótł mocno
palce z palcami jej dłoni tak, aby żadne z nich już nigdy nie
zostawiło drugiego i ramię w ramię dołączyli do czekających na
nich gości.
Czasami gnębiły ją wyrzuty
sumienia, że miała przed nim i przed wszystkimi tą drobną
tajemnicę, dzięki której była w stanie się uśmiechać, ale
naprawdę chciała ją zachować tylko dla siebie.
Balar żył w niej nadal.
Wyczuwała słabą i bardzo odległą obecność gdzieś na dnie
umysłu i zdarzało się, tak jak teraz, że odpowiadał jej krótkim
słowem. To był zaledwie szept, czasem tylko wyraźniejszy od
westchnienia, ale to jej wystarczyło.
Mogła oddychać swobodnie, a
blizna na sercu bolała coraz mniej, bo wiedziała z całą
pewnością, że nawet śmierć nie była w stanie zerwać tej więzi,
która ich łączyła. Kochała Rivę i dzieci, oddałaby za nich
życie, ale z Balarem dzieliła jedną duszę, to on nadał jej Imię
i ocalił dla niej ten świat.
Dlatego teraz uczyła się w
nim żyć na nowo, najlepiej jak potrafiła.
Epilog
Bóg śmierci miał
towarzystwo. Na samym dnie jaskini, w samym sercu jego królestwa, w
ciemnej grocie, przed jego tronem z czaszek stały dwa szerokie
krzesła z wysokimi oparciami.
Od kilku minut istota na
tronie szczerzyła ostre zęby w paskudnym, rozbawionym uśmiechu.
- Długo jeszcze będę
musiał słuchać jej jęczenia?
- Słyszałaś Jormunga? Twój
brak manier jest rażąco karygodny. Mogłabyś okazać choć
odrobinę szacunku naszemu gospodarzowi. Ile razy mam powtarzać, że
stąd nie ma ucieczki?
- Nie wierzę! Co ty mi
zrobiłeś, ty cholerny draniu?!
Rairi nigdy nie była tak
wściekła, ani przerażona. Z pewnością zabiłaby ich na miejscu,
tyle, że nie miała już ani odrobiny Mocy.
W przypływie szału, rzuciła
się w stronę drugiego krzesła, ale jej ciałem wstrząsnął spazm
bólu i po raz kolejny upadła na twardy kamień. Od tego
bezsensownego szamotania się, straciła całą swoją dumę i
piękno. Zawsze lśniące, ułożone włosy, były skołtunione,
brudne i w kompletnym nieładzie. Na podartej sukni zaschła krew w
miejscu, gdzie na piersi i plecach widniały okropne, otwarte rany.
Jej elfią twarz o idealnych rysach wykrzywiał grymas wściekłości
i zimnej furii. Im dłużej próbowała zaprzeczać prawdzie i
walczyć, tym wyglądała żałośniej.
Mimo całej sytuacji, w
jakiej oboje się znaleźli, Balar roześmiał się beztrosko,
obserwując ją bezgranicznie czarnymi oczami, w których igrało
rozbawienie. W przeciwieństwie do jego towarzyszki, nie miał powodu
do zmartwień. Zachowywał godny podziwu spokój i naprawdę było by
im łatwiej, gdyby zrobiła to samo.
Balar siedział naprzeciwko
boga śmierci, rozparty swobodnie na swoim krześle z wysokim
oparciem, jakby był u siebie. Żelazne łańcuchy zwisały z obu
przegubów jego dłoni. Z jednej strony łączyły go z Jormungiem,
zaś z drugiej z Rairi. On sam nie zamierzał nigdzie uciekać, ale w
przypadku elfki były konieczne. Stanowiły część umowy, więc
nawet nie silił się na protesty, a już tym bardziej nie zamierzał
poniżać się jak jego towarzyszka.
Rairi próbowała wstać,
mierząc go morderczym, pełnym nienawiści spojrzeniem. Przykuci do
siebie łańcuchem byli skazani na swoje towarzystwo, czy im się to
podobało, czy nie.
- Jak mogłeś mi to zrobić?
Kochałam cię i zaufałam. Mieliśmy wspólnie stworzyć nowy świat.
Być bogami na ziemi.
- To było twoje marzenie, ja
od początku chciałem tylko jednego. Żebyś trafiła w
najmroczniejszą otchłań piekła i przez wieki pokutowała za swoje
zbrodnie. Nie podejrzewałaś nawet, że naznaczyłem twojego syna
zaklęciem posłuszeństwa i to ja wydałem mu rozkaz, żeby cię
zabił. Udało się tylko dlatego, że byłaś zbyt zadufana w sobie.
- Zabije cię!
Patrząc na nią, jak
poniżona i przegrana, klęczy przed nim w tym żałosnym stanie,
przepełniała go okrutna satysfakcja i wesołość, której już nic
nie było w stanie zniszczyć.
- Wątpię – prychnął
tylko z pogardą.
Kiedy zerwała się na nogi,
machnął niedbale dłonią, aż zabrzęczał łańcuch i dosłownie
wcisnęło ją w wolne krzesło, pozbawiając tchu. Skrzywiła się,
a on uśmiechnął. Wciąż pamiętał ból konania, jednak to było
nic w porównaniu do możliwości zobaczenia jej miny. Teraz to on
miał nad nią władzę. A przed sobą mieli naprawdę dużo czasu,
żeby spłacić rachunki.
Rairi nawet nie próbowała
poprawić splatanych włosów, które zasłoniły jej twarz. Osunęła
się ciężko na swoim miejscu, przyciskając dłoń z żelazną
obręczą do rany na piersi.
- Co z Gathalagiem? Gdzie on
jest? - spytała szorstko, niemal wypluwając słowa i wbijając
wzrok w obserwującego ich boga śmierci.
- Dobrze, że mi
przypomniałaś, moja droga. Jest tutaj – Balar odezwał się
lekkim tonem, również spoglądając w stronę tronu przed nimi -
Według umowy.
Jormung wsparł policzek na
dłoni i zmrużył drapieżne oczy.
- Więc gdzie go masz?
Balar wyprostował się. Tak,
jak umarł, był jedynie w samych spodniach, chociaż na nagiej
piersi nie było nawet śladu po śmiertelnej ranie, a plecy miał
gładkie i zdrowe. Na sercu, gdzie wcześniej znajdował się złoty,
skomplikowany wzór, teraz widniał jedynie blady ślad, wyglądający
jak stara blizna w kształcie niesymetrycznej gwiazdy.
Elfka przybyła tutaj ze
starym ciałem i ranami. On dostał nowe według obietnicy bogów.
Przycisnął obie dłonie do
miejsca ze znamieniem na sercu i zwiesił głowę, ze skupieniem
marszcząc mocno brwi. Wysłał resztki zachowanej Mocy w głąb
siebie i po chwili zgiął się w pół w krótkim spazmie wysiłku i
bólu.
Czując na sobie zdumione
spojrzenie elfki, uniósł dłonie, w których spoczywała nieruchomo
skulona masa czegoś ciemnego i ulotnego jak mgła.
- Proszę bardzo. Smacznego.
Z tymi słowami, Balar
przekazał duszę Gathalaga bogowi śmierci, który chwycił ją w
bladą, szczupłą dłoń ze szponami, z ciekawością obejrzał ze
wszystkich stron, po czym wrzucił sobie do ust. Przeżuł kilka razy
i przełknął, z lubością oblizując się językiem.
Rairi krzyknęła ze zgrozą
i obrzydzeniem, zaś Balar ponownie rozsiadł się wygodnie na
krześle, przyjmując podobną pozycję, co istota przed nim,
opierając podbródek na dłoni.
- Smakował? - zapytał z
rozbawieniem.
- Smakowałby lepiej, gdyby
był żywy.
- Wybacz, ale inaczej się
nie dało. Dostarczyłem ci go według umowy, więc nie masz się do
czego przyczepić.
- Jaka umowa? Co tu się
dzieje?
Zerknął w bok, na Rairi z
wyższością, na którą mógł sobie w końcu pozwolić.
- Skoro i tak tu siedzimy,
nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zaspokoił twoją ciekawość.
Kiedy przyszedłem tutaj w imieniu Gathalaga, zawarłem z nim własną
umowę.
- Był przy tym tak pewny
siebie i bezczelny, że wzbudził moją ciekawość – wtrącił
Jormung, potrząsając łańcuchem, którym byli przywiązani -
Zgodziłem się z nudów, ale ten drań ugrał więcej, niż ja
zyskałem.
Balar uśmiechnął się
szeroko.
- Dostałeś duszę
Gathalaga, masz Moc Rairi i nasze towarzystwo. Obiecałem, że cię
zabawię i tak będzie.
Istota prychnęła,
odsłaniając rząd ostrych zębów.
- Targowałeś się z bogiem
śmierci? - Rairi patrzyła to na jednego, to na drugiego, jakby
trafiła do grona szaleńców.
- Wiesz co, to nawet zabawne,
że niczego nie zauważyłaś – Balar wyciągnął przed siebie
nogi i oparł policzek na drugiej dłoni, obracając się w jej
kierunku, aby móc napawać się widokiem tego, co zostało z
niepokonanej Najstarszej – To wszystko działo się tuż pod twoim
nosem, a ty byłaś tak we mnie zapatrzona i pewna zwycięstwa, że
aż mi ciebie żal. Najważniejszym dla mnie celem było to aby
ucierpiało jak najmniej ludzi. Uzgodniłem więc z Jormungiem
wymianę. Nas, za wszystkich, którzy zginą z naszej ręki. To nawet
dziwne, że nie zauważyłaś, że ludzie znikali niemal przed twoimi
oczami, chociaż robiłem wszystko, abyś myślała, że niszczę
miasta dla przyjemności. Jormung przechował ich ciała, po czym, po
naszej śmierci, sprowadził wszystkich z powrotem.
Widząc jej minę, pełną
wściekłości, wstydu i klęski, wybuchnął serdecznym śmiechem,
który poniósł się po całej grocie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę.
Nigdy!
- Mogę wyjawić ci coś
jeszcze. Tam na górze żyje moja piękna i mądra córka, która
razem z matką odbuduje to, co zniszczyłaś. Mogę cię zapewnić,
że nikt nawet nie będzie o tobie pamiętał.
Szaleństwo i dzika furia w
jej oczach nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Gdyby nie byli tu,
gdzie są, samą myślą mogłaby zmiażdżyć mu serce szybciej,
niżby mrugnął, na szczęście tutaj nie mogła go nawet tknąć.
- Nienawidzę cię.
- Twoja nienawiść nawet w
połowie nie dorównuje tej, jaką czuję do ciebie.
Zerwała się z krzesła, a
wtedy zacisnął palce na łańcuchu i złote wyładowania
wstrząsnęły jej ciałem, aż opadła bez sił, zwieszając ciężko
głowę. Poruszył dłonią i łańcuch wydłużył się, oplatając
się wokół jej pasa i przywiązując do krzesła.
- Nie masz tu żadnej Mocy,
ani władzy, więc lepiej się uspokój – na jego ustach zaigrał
zjadliwy uśmieszek – Zresztą masz na to całą wieczność.
- Oboje spędzicie ze mną
całą, długą wieczność, więc mam nadzieję, że macie już
pomysł jak zapełnić ten czas.
Balar popatrzył na niego
przenikliwie z lekko zmarszczonym czołem.
- Mam nadzieję, że nie
zapomniałeś na co się umawialiśmy. Rairi zostaje z tobą na
wieczność, ale ja tylko do czasu Jej śmierci. Jeśli potem mnie
nie wypuścisz, bogowie przyjdą po mnie osobiście, a to ci się
racze nie spodoba.
Bóg śmierci westchnął
ciężko i cmoknął z poirytowaniem, ale nic już nie dodał. Balar,
z uśmiechem zadowolenia, znów zwrócił się do elfki:
- Jak widzisz, w
przeciwieństwie do mnie, masz całą wieczność, więc nie musisz
się spieszyć, moja droga. Pamiętaj jednak, że jeśli szybko
znudzisz się naszemu gospodarzowi, to cię zje – przestrzegł
pogodnym tonem i roześmiał się cicho.
Rairi zacisnęła usta i
szarpnęła się kilka razy, bez rezultatu. Tymczasem Balar rozparł
się jeszcze wygodniej i patrzył na oboje, jakby to on był tutaj
panem i władcą, a nie więźniem.
Jego zadowolenie wynikało z
tego, że z tym nowym ciałem czekała go wieczność bardziej
optymistyczna i jasna, niż ta grota pełna czaszek i towarzystwo
Jormunga.
Śmierć była dla niego
dopiero początkiem. Na razie musiał wytrzymać w tej jaskini i w
tych łańcuchach, jednak nie narzekał na swój los. Bo dokładnie
wiedział, co będzie robił przez ten czas.
- Skoro nie mam tyle czasu,
może zacznę pierwszy.
- Co takiego?
Zwrócił twarz ku Rairi z
rozbawieniem w czarnych oczach. W pełni zdawał sobie sprawę, że
dla niej będą to najbardziej okrutne tortury, jakie mógł jej
zgotować, dlatego ją tu sprowadził i uwięził z tym rannym,
słabym ciałem. Aby przez wieczność cierpiała nie tylko
fizycznie, ale też głęboko w sercu, jeśli w ogóle kiedykolwiek
miała serce. I żeby zrozumiała, że od samego początku to ona
była na przegranej pozycji.
- Swoją opowieść. Opowiem
wam o miłości szczerej, bezinteresowniej i głębokiej. O miłości,
która ma zielone oczy, najbardziej niezwykły kolor włosów i dla
której warto umrzeć.
I zaczął mówić. Powoli,
bez pośpiechu snuł swoją historię, o sobie i Ariel. Szczególnie
o niej. Zaczął od samego początku, nie pomijając żadnego
szczegółu, żadnej sekundy z jej życia. Mówił tak długo, aż te
wspomnienia wchłonęły go całkowicie.
Opowiadał i czekał.
Nieważne, czy to pięćdziesiąt, sto, czy dwieście lat. Gdyby
Ariel znała prawdę, możliwe, że sama by się zabiła, dlatego
wolał na nią poczekać. Aż przeżyje swoje życie do końca, a
potem zamieszka z nim w krainie bogów. W miejscu poza światami,
gdzie czekało już na nich nowe życie.
Razem i na wieczność.
„Dziękuję
ci za cierpliwość
Za
czas mi podarowany
Myślę,
że nigdy nie wiedziałem
Jak
starasz się mnie ocalić
Uwolnić
od ciemności
Która
spoczywała na moich ramionach
Proszę,
nie mów, że to koniec
to
koniec
to
koniec…
...Czy
ocalisz mnie jeszcze raz?”
The
Rasmus Save
mi once again