Ciche
pukanie do drzwi obudziło go z lekkiego snu. Falen usiadł na łóżku,
przetarł zaspane oczy i przeciągnął się, aż chrupnęło w
kościach. Podrapał się po już i tak rozczochranej jasnej
czuprynie i zerknął w stronę okna, za którym słońce dawno już
wisiało na błękitnym, bezchmurnym niebie. Jak zwykle przegapił
śniadanie, a na samą myśl o czekających go obowiązkach,
najchętniej z powrotem zawinąłby się w kłębek i zasnął na
kolejne pół dnia.
Ziewnął potężnie, gdy kolejne pukanie
przypomniało mu, dlaczego się obudził.
- Proszę – rzucił zachrypniętym głosem i
szybko odchrząknął.
Do komnaty wszedł Arwel, niosąc w
rękach tacę ze śniadaniem. Miał na sobie jedynie obcisłe spodnie
i długą tunikę spiętą szerokim pasem, ze sztyletem u boku.
Zamknął za sobą drzwi nogą i podszedł do łóżka.
- Dzień dobry, śpiochu. Długo nie
wstawałeś, więc śniadanie przyszło do ciebie. Gdyby nie ja,
pewnie spałbyś dalej do południa. A podobno to mnie nigdy nie
można dobudzić.
Kiedy postawił tacę na łóżku i
sam usiadł na jego brzegu, Falen wciąż wpatrywał się w niego ze
zmarszczonym czołem. Z opóźnieniem przypomniał sobie wczorajszy
wieczór. Arwel przyleciał, żeby wyjaśnić tamto głupie
nieporozumienie. Przyleciał specjalnie dla niego. I zamierzał tu
zostać jeszcze cały dzień.
Falen spuścił wzrok na tacę, na
której stał kubek parującej herbaty oraz cały stos elegancko
przystrojonych kanapek w otoczeniu równie smakowicie wyglądających
warzyw. W oczach wezbrały mu łzy wzruszenia. To był pierwszy raz
od wielu lat, kiedy ktoś przygotował dla niego śniadanie. Arwel
często wpadał z rana i go budził, ale nie w taki sposób. Dzisiaj
był szczególny dzień. Poza służbą w zamku nie było nikogo.
Nikt nie wejdzie nagle do komnaty, nikt nie spojrzy na nich krzywo i
nikt nie zacznie rozsiewać o nich dziwnych plotek.
Tylko dzisiaj. Tylko przez ten jeden
dzień mógł pozwolić sobie na chwilę radości.
- Hej, dzieciaku. – Arwel, który
zdążył rozłożył się w poprzek łóżka, przekręcił się na
bok, podpierając głowę na dłoni, i popukał go palcem w czoło –
Tylko mi się tu nie rozpłacz. I zamiast modlić się nad tym
śniadaniem, po prostu go zjedz. Nie po to wstawałem tak rano, żebyś
mi tu wybrzydzał.
Falen otarł ukradkiem wilgotne oczy,
uniósł głowę i napotkał roześmiane spojrzenie przyjaciela.
- Za bardzo mnie rozpieszczasz –
rzucił lekkim tonem, powstrzymując się by nie wybuchnąć płaczem.
W swoim życiu stanowczo wylał już za dużo łez. Taka drobnostka
nie mogła go złamać.
- Po to tu jestem. – Arwel obojętnie
wzruszył ramionami.- A poza tym nikt inny nie zrobi ci śniadanka do
łóżka – wyszczerzył zęby, czochrając go po włosach. – Więc
musisz być mi wdzięczny. A jeśli będziesz grzeczny to może
zasłużysz na drugi raz.
Falen chwycił kubek z gorącą
herbatą w obie dłonie, jednak zatrzymał go w połowie drogi do
ust.
- Mam coś na twarzy? – Zapytał
nagle, zaintrygowany przewiercającym wzrokiem przyjaciela.
- Nie.
-Więc, dlaczego się na mnie tak
patrzysz? Wiem, że z rana wyglądam okropnie, ale to wyłącznie
twoja wina, że przyszedłeś o tej porze.
Arwel roześmiał się cicho.
- Nigdy nie powiedziałem, że
wyglądasz okropnie. Nigdy tak nawet nie pomyślałem – udając, że
nie dostrzega zakłopotania Falena, położył się w nogach łóżka,
podkładając ręce pod głowę. – Jedz szybko. Jak się ubierzesz,
pojedziemy na małą przejażdżkę.
- Dokąd? Nadal mam obowiązki, a poza
tym nie mogę opuszczać zamku na długo – chłopak miał pełne
usta, a mówiąc wypluwał na pościel okruszki chleba.
- Jasne, już to słyszałem –
rzucił z przekąsem Arwel, machając niedbale ręką – Tak się
składa, że wiem, na czym polegają twoje obowiązki. To będzie
całodniowa wycieczka, więc odpoczniesz sobie od tych wszystkich
papierków i rządzenia.
- Co? – Falen przełknął kanapkę
i zmarszczył brwi – Przecież bariera, ludzie...
- Wszystko załatwione. Ten jeden
dzień obejdą się bez ciebie, Wasza Wysokość. Strażnicy są
dobrze wyszkoleni, a dowódca dostał stosowne rozkazy. Zresztą
wątpię, że przez te kilka godzin coś się wydarzy. Nie możemy
przecież popadać w paranoję.
Falen popatrzył na niego z
oburzeniem.
- Nie możemy też tracić czujności,
tylko, dlatego, że na razie jest spokojnie. Musimy pamiętać, że
wróg może zaatakować w każdej chwili. Może jeszcze nie zdajesz
sobie z tego sprawy, ale szykuje się wojna.
Arwel przyglądał się przez chwilę
jak przyjaciel w złości połyka jedną kanapkę za drugą. Z nikłym
uśmieszkiem utkwił wzrok gdzieś na suficie.
- Wiem, wiem. Nie musisz mi
przypominać. Ta cała wojna wychodzi mi już bokami, chociaż nawet
jeszcze się nie zaczęła. Wiem, jak bardzo lubisz walki, ale chyba
za dużo o tym myślisz. Nie lubię jak pakujesz się w kłopoty, a
czuję, że to właśnie zrobisz jak tylko spuszczę cię z oczu.
- Jestem już dużym chłopcem –
prychnął – Naprawdę nie musisz się tak o mnie martwić,
potrafię sam o siebie zadbać.
- Doprawdy? – Arwel usiadł
pospiesznie, po czym chwycił jego rękę, podwinął rękaw i
wskazał palcem na długą, czerwoną szramę – Dobrze, że to się
tylko tak skończyło. Ostatnim razem zjawiłem się w porę, ale nie
zawsze będę mógł być przy tobie. Możesz być nie wiem jak
dobrym wojownikiem, ale przydałoby się, żebyś nie zapominał, że
nie jesteś nieśmiertelny.
Falen skrzywił się i wyrwał dłoń.
- Co za różnica. I tak nikt nie
będzie za mną płakał – mruknął, odsuwając od siebie tacę.
- I tu znów się mylisz. – Arwel
pochylił się nad nim, zbliżając twarz do jego twarzy – Zaopiekowałem się tobą nie tylko z obowiązku. Nawet nie
wyobrażasz sobie jak bardzo bym cierpiał, gdyby coś ci się stało.
Dlatego mógłbyś czasem pomyśleć też o moich uczuciach.
Falen zacisnął szczęki i zmarszczył brwi, ale
nie był w stanie oderwać spojrzenia od ciemnych oczu przyjaciela.
Czuł jego ciepły oddech na policzku i nie mógł nic poradzić na
to, że jego serce zaczęło wariować. Był pewny, że Arwel słyszy
jego przyspieszony puls, bo tylko uśmiechnął się figlarnie. Nagle
wyciągnął rękę i starł okruszek chleba z kącika jego ust.
Oblizał palec i mrugnął okiem. Zanim Falen zdążył zareagować,
wziął tacę, wyprostował się i ruszył do drzwi.
- Załóż coś wygodnego. Będę czekał przed
drzwiami.
Falen wciąż miał naburmuszoną minę, nawet
wtedy, gdy został sam w pokoju. Przez chwilę nie ruszał się
miejsca, otoczony gęstniejącą ciszą. Przymknął powieki
wsłuchując się w rytm swojego serca, które w końcu się
uspokoiło. Odetchnął głęboko.
Aż trudno uwierzyć, że minęło już tyle lat.
Dla niego tamte wydarzenia wciąż zdawały się jeszcze świeże.
Zupełnie jakby miały miejsce zaledwie wczoraj.
Wciąż czuł tamten ból i przerażenie.
A także własne sumienie, które czasem nie
dawało mu spać. Najgorzej było wtedy, gdy nie miał nic do roboty.
Dlatego uwielbiał walki i ruch. Cokolwiek, byle tylko nie myśleć...
Nie przypominać sobie dnia, gdy umarła część
jego duszy.
Bezwiednie dotknął palcem kącika ust i
westchnął.
Dotyk.
To słowo zawierało w sobie cały jego strach i
wszystkie lęki. Na nim opierało się jego dotychczasowe życie.
Nienawidził tej fobii, ale w żaden sposób nie potrafił się jej
pozbyć.
Czy
kiedykolwiek o tym zapomnę?
Z
moją pomocą na pewno.
Falen
cofnął szybko dłoń od ust i zmarszczył brwi.
Obiecałeś
nie podsłuchiwać moich myśli.
Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać.
Dla twojego dobra, nie powinieneś rozpamiętywać przeszłości.
Nie przeżyłeś tego, co ja, więc nie mów
mi, co mam robić. To, że dałeś mi nowe imię, nie oznacza, że
możesz wtrącać się do mojego życia.
Nie
zapominaj, że jestem teraz jego główną częścią. Odciął
bez urazy. Nie
pozbędziesz się mnie tak łatwo, więc lepiej przestań już użalać
się nad sobą i wstawaj. Czeka nas długa droga.
W takim razi lepiej pilnuj, by nikt tu nie
wszedł. Inaczej cię zabiję.
Tak jest, Wasza Wysokość.
Falen
westchnął przeciągle i w końcu zdobył się na lekki uśmiech.
Zeskoczył z łóżka i zdjął z siebie obszerną koszulę nocną,
którą niedbale rzucił na łóżko. Podszedł do stojącej na
stoliku miski, ochlapał twarz lodowatą wodą, i mokrymi palcami
przeczesał krótkie włosy. Nałożył na siebie długą, luźną
tunikę koloru głębokiej zieleni i sięgające do łydek spodnie.
Do bioder przypasał skórzany pas, za który wetknął krótki
myśliwski sztylet. Na koniec obejrzał się w dużym lustrze,
zadowolony z efektu. Poprawił jeszcze opadające na czoło niesforne
kosmyki i uśmiechnął się dla próby. Postać w lustrze wykrzywiła
śmiesznie wargi, a potem w odpowiedzi pokazała język. Wychodząc z
komnaty, był w znacznie lepszym nastroju.
Arwel czekał na niego przed drzwiami. Ze
skrzyżowanymi nogami i rękami, stał oparty o ścianę, wpatrując
się w jakiś punkt na podłodze. Na jego widok wyprostował się i
uśmiechnął.
- Idziemy?
Przemierzając
korytarz ramię przy ramieniu, Arwel całkiem przypadkiem zahaczył
palcami jego dłoń. Miał przy tym odwróconą głowę, jakby nagle
zainteresowało go coś na ścianie. Falen nie skomentował tego,
jedynie wetknął ręce do kieszeni spodni i odsunął się nieco.
Już dawno nie był tak rozluźniony i choć może było to chwilowe
szczęście, czuł, że może sobie na nie pozwolić.
Strażnicy prężyli się na ich widok, a służący
kłaniali się pospiesznie, schodząc im z drogi. Falen z
roztargnieniem ledwo dostrzegał ich obecność, zerkając niepewnie
na przyjaciela, który przez całą drogę milczał tajemniczo. Było
to dość nietypowe zachowanie z jego strony, biorąc pod uwagę to,
że zazwyczaj nie zamykały mu się usta. Czarne znamię na jego
czole było ledwo widoczne pod brązowymi włosami, które w luźnym
nieładzie spływały na ramiona. Kiedyś go to denerwowało i pod
wieloma względami naprawdę się różnili. Czasem jednak miał
wrażenie jakby on i Arwel stanowili nierozerwalną całość. Nic w
tym dziwnego, skoro zdawało mu się, że spędzili razem całe
wieki. Z perspektywy czasu nie mógł uwierzyć, że tak długo uczył
się ufać temu chłopakowi. To dzięki niemu znów zaczął się
śmiać, choć jego uśmiech rzadko, kiedy dosięgał oczu. To, że
właśnie Arwel nadał mu imię i połączył ze swoim umysłem, nie
mogło być tylko zbiegiem okoliczności. Tak samo jak nie mogło być
to, że są w tym samym wieku i tak doskonale się uzupełniają.
Jak przez mgłę pamiętał, jak wiele lat temu
Arwel znalazł go w krzakach na wpół nieprzytomnego z głodu i
wyczerpania. Kolejne dni zdawały mu się snem. Z początku nikomu
nie ufał i nie dawał się dotykać. Jednak to jedno spotkanie
odmieniło jego życie. Cena, jaką za to zapłacił, była naprawdę
niewielka. Zamek stał się dla niego azylem. Zakon Kruka stanowił
idealną kryjówkę i pretekst, by dalej rozwijać jego wyjątkową
Moc, i inne umiejętności. Falen nawet nie przypuszczał, że stanie
się tak dobrym wojownikiem. Nie podejrzewał też, że tak bardzo
przywiąże się do tego miejsca, do króla, Arwela i całego zakonu.
Był gotowy oddać za nich życie.
Tu odnalazł rodzinę. Tutaj chciał zapomnieć o
koszmarach poprzedniego życia i zaznać, choć odrobiny szczęścia.
Aż w końcu umrzeć jak prawdziwy wojownik.
Wyszli na zalany słońcem dziedziniec. Dzień
był dość upalny, a ciepłe podmuchy wiatru szarpały im tuniki i
rozwiewały włosy. Z placu dochodził szczęk stali oraz
pokrzykiwania wojowników, a nad ich głowami wesoło ćwierkały
ptaki.
Mrużąc oczy, Falen dostrzegł czekające przy
fontannie osiodłane już konie. Pilnujący ich stajenny, kończył
wiązać rzemienie i sprawdzać uprząż. Na ich widok skłonił się
bez słowa i odszedł do swoich zajęć.
- Powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy? –
Zapytał z ciekawością.
Arwel zerknął na niego z tajemniczym
uśmieszkiem. Zamiast odpowiedzi, zbiegł po schodach i podszedł do
wierzchowców. Dosiadł swojego konia, uspokajająco klepiąc go po
szyi. Czekał, aż Falen zrobi to samo, ale ten stał przy swoim
łaciatym wierzchowcu i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w
przyjaciela.
- Nie możemy po prostu polecieć? Nagle
zachciało ci się konnych przejażdżek? Nie mamy czasu na bzdury.
Arwel uśmiechnął się pobłażliwie. Doskonale
wiedział, że to tylko wymówka. Falen po prostu nie lubił jazdy
konno, bo uważał, że to zbyt wolny środek transportu.
- Przestań w końcu marudzić, Falenie. Lepiej
spójrz w niebo i zobacz, jaka piękna pogoda. Nie mam ochoty
marnować takiego dnia. Chociaż raz zróbmy coś przyjemnego i
spontanicznego. Wiesz, że to jedyna okazja.
Z nadąsaną miną dosiadł w końcu swojego
konia, który zatańczył pod nim nerwowo, jakby doskonale wyczuwając
nastrój właściciela. Ściągnął delikatnie wodze i poklepał
wierzchowca po szyi.
- Na pewno zawiadomiłeś wszystkich, że
wyjeżdżamy? Bo jeśli przez ciebie coś się...
- Och, daj już spokój, bo zaczynasz
być nudny. Wasza Wysokość musi się po prostu odprężyć i zaufać
swojemu słudze.
Falen
wydął wargi, ale rozluźnił się odrobinę.
- To, dokąd jedziemy? – Ponowił pytanie,
siląc się na spokój.
Arwel popatrzył na niego z figlarnym błyskiem w
oczach.
- Odwiedzić moją rodzinę.
-
Co?!
Jednak wojownik spiął już konia i galopem
przejechał przez bramę, kierując się w stronę miasta. Falen nie
miał wyboru, jak ponaglić swojego łaciatka i podążyć za
przyjacielem. Zaskoczenie nie schodziło z jego twarzy jeszcze bardzo
długo. Jak ten drań bez uprzedzenia czy choćby pytania mógł
wpakował go w coś takiego?
Końskie kopyta zadudniły na brukowanej ścieżce,
gdy w końcu dogonił towarzysza. Pochylony w siodle, zerknął na
Arwela. Włosy tańczyły mu wokół twarzy, na której malowała się
prawdziwa, czysta radość.
- Można wiedzieć, co to do cholery ma znaczyć!?
– Krzyknął głośno, by zagłuszyć pęd wiatru.
- Oho, czyżbym usłyszał w twoich ustach
przekleństwo? – Zadrwił Arwel, ignorując jego pytanie – To do
ciebie nie pasuje.
Falen warknął i zmielił w ustach
kolejne nieprzyzwoite słowo, które z pewnością nie spodobałoby
się przyjacielowi.
- To nie jest dobry moment. Nie mamy
na to czasu, a poza tym to może być ryzykowne.
- Co mianowicie? – Arwel udawał, że
całkowicie koncentruje się na drodze, chociaż uśmiechał się
podejrzliwie pod nosem. Falen doskonale wiedział, że po prostu ten
drań uwielbiał się z nim drażnić.
- Na przykład chociażby to, że twoi
rodzice mogą się czegoś domyśleć. Albo to, że możemy być
śledzeni, lub nawet zaatakowani gdzieś po drodze. Ryzykujemy tak
wiele tylko dlatego, że zachciało ci się przejażdżki konno.
Latanie jest szybsze i bezpieczniejsze. Nie mówiąc już o tym, że
my tu się obijamy, podczas gdy reszta robi przynajmniej coś
pożytecznego – odkrzyknął ostrym tonem.
- Jesteś strasznie spięty, Falenie!
Poćwicz uśmiech, bo kiedy przedstawię cię matce, nie chcę żeby
się przestraszyła! Pod tą groźną miną nie będzie mogła
zobaczyć, jaki jesteś uroczy.
Wyszczerzył zęby, a jego śmiech
porwał wiatr. Spiął konia piętami, zmuszając go do jeszcze
szybszego galopu, wzbijając za sobą tumany kurzu.
Falen mruknął pod nosem, posyłając
w umysł przyjaciela całą swoją frustrację. Po obu stronach drogi
zielone i żółte pola ustępowały miejsca pierwszym zabudowaniom.
Wyglądało jednak na to, że Arwel zamierzał przebiec w takim
tempie całe miasto. Falen podążał za nim, wznosząc oczy ku
niebu. Gdyby wiedział, że go posłucha, wybiłby mu z głowy takie
szalone, nieodpowiedzialne wybryki.
Nie zdejmując zmrużonych oczu z
pleców Arwela, pochylił się płasko w siodle. Już dawno nie
jechał na koniu tak szybko. Wiatr chłostał go po twarzy, gwizdał
w uszach i wyciskał z oczu łzy. Właśnie taki szalony pęd
najbardziej mu się podobał. Nawet, gdy znaleźli się w mieście,
żaden z nich nie zamierzał zwolnić. Ulica i kolorowe budynki
migały mu przed oczami, zmieniając się w jednolitą plamę.
Nie zwrócił uwagi, kiedy wjechali na
tłoczny i gwarny rynek, tak bardzo zaaferowany pościgiem i
nadążaniem za przyjacielem. Ludzie odskakiwali od rozpędzonych
koni i rzucali za nimi przekleństwa. Jednak Falen czuł się tak,
jakby wpadł w jakiś trans i nie mógł już się zatrzymać, nawet
gdyby chciał. Ogłuszony świstem wiatru i całkowicie skupiony na
utrzymaniu się w siodle, zapomniał o wpojonej mu dalekiej
ostrożności.
Nagle jego koń stanął dęba i
zarżał nerwowo. Wśród ludzkiego zgiełku odciął się głośny
kobiecy krzyk. Falen zarejestrował to gdzieś na granicy
świadomości, gdyż w tej samej chwili jego stopy wysunęły się ze
strzemion. Jego reakcja była błyskawiczna i instynktowna. Wykonał
salto w powietrzu i zgrabnie wylądował na ugiętych nogach. Jednym
spojrzeniem ocenił całą sytuację. Ogarnął wzrokiem powstały
wokół tłum gapiów, tańczącego dziko wierzchowca, oraz leżącą
pod jego kopytami kobietę.
W lekko pochylonej pozycji powoli
okrążył swojego konia. Starając się nie wykonywać gwałtownych
ruchów, zbliżał się do niego od przodu, jednocześnie patrząc
prosto w jego czarne, wystraszone ślepia.
-
No już. Wszystko dobrze – mruczał cicho i łagodnie,
Ujął lejce i poklepał go po
nozdrzach, delikatnie dotykając jego umysłu. Koń w końcu uspokoił
się i stanął w miejscu. Wciąż jednak potrząsał gwałtownie
grzywą i wydawał z siebie nerwowe parsknięcia.
- Widzisz. Nic się nie dzieje –
powiedział głośno. Zwierzę przestało parskać i spojrzało na
niego tak, jakby chciało powiedzieć, że rzeczywiście
niepotrzebnie się zdenerwował. Falen uśmiechnął się z ulgą,
próbując zignorować poczucie winy. Nawet używanie perswazji na
koniu wydawało mu się czymś niewłaściwym. Bywały jednak
sytuacje, gdy nie miał wyjścia.
- Dzięki za troskę. Nic mi nie jest –
sarkastyczny głos rozległ się tuż za jego plecami.
Falen odwrócił się gwałtownie,
gdyż całkiem zapomniał o kobiecie. Ta tymczasem, zdążyła już
wstać i otrzepywała zakurzoną suknię. Gdy uniosła na niego
wzrok, jej twarz od razu rozjaśnił szeroki uśmiech. Falen
przeczesał palcami włosy i westchnął.
- Widzę, że znów na siebie wpadamy
– kobieta zmierzyła go od stóp do głów taksującym spojrzeniem
– Tylko, że tym razem to przez ciebie o mało nie zginęłam.
- Ereta – mruknął niechętnie,
odwracając na moment wzrok, by pogłaskać konia – Wybacz, byłem
nieostrożny – uniósł oczy nad jej głowę, szukając w tłumie
Arwela, ale wyglądało na to, że go zgubił. Zasępił się i gdy
napotkał lśniące oczy barmanki, uśmiechnął się nerwowo. Ciężko
mu było udawać, że to spotkanie go ucieszyło. Miał nadzieję, że
nigdy już nie zobaczy tej kobiety, zresztą zdążył już nawet o
niej zapomnieć.
- Urządziłeś sobie z przyjacielem
zawody, co? Galopowanie w takim tempie po mieście to niebezpieczne i
karkołomne wyzwanie. Też lubię czasem poczuć trochę adrenaliny.
Może następnym razem zaprosisz mnie na przejażdżkę?
- Ja...
Uśmiechnęła się zalotnie i
spojrzała na niego spod długich rzęs. Zmieszany, skupił się na
swoim wierzchowcu, który wydał z siebie parsknięcie, niby śmiech.
Gdy usłyszał tętent kopyt, poderwał głowę, a na jego twarzy
natychmiast pojawił się wyraz ulgi. Ludzie odsuwali się gwałtownie
od drugiego jeźdźca, który wpadł galopem na szeroką ulicę i
zatrzymał się dopiero na utworzonej przez gapiów arenie.
- Koniec przedstawienia! – Krzyknął
ostro, szarpiąc wodze tańczącego pod nim konia.
W tłumie rozległy się głosy
protestu, jednak ludzie posłusznie zaczęli rozchodzić się do
swoich spraw. Nikt nie miał ochoty sprzeciwiać się Noszącemu Znak
Kruka, a już tym bardziej narażać się na jego gniew.
Arwel przyjrzał się z góry najpierw
wojownikowi, potem kobiecie. Po jego twarzy przemknął cień
niezadowolenia.
- Wszystko w porządku? Usłyszałem
jakieś zamieszanie.
- To nic. Mały wypadek. – Falen
niedbale machnął ręką - Nic mi nie jest więc...
- Tobie może nie, ale przez twojego konia o mało
nie straciłam życia – fuknęła Ereta, łapiąc się pod boki.
Z uniesionymi brwiami, Arwel przeniósł
na niego pytający wzrok.
- Znasz tą kobietę?
- Eeee...no więc... – Falen jąkał
się tak bardzo, że nawet jego wierzchowiec wyczuł jego zmieszanie.
Trącił go nozdrzami w policzek i zarżał cicho, jakby z
rozbawieniem. Chłopak poklepał go uspokajająco.
- Oczywiście, że mnie zna –
odpowiedziała za niego Ereta – Kiedyś pomógł mi pozbyć się
nachalnego klienta. Niestety okazał się nieczuły na moje wdzięki
– tu znacząco przyjrzała się Arwelowi – Domyślam się, że to
za nim pędziłeś tak szaleńczo. Więc to jest twój...przyjaciel?
Falen zakrztusił się własną śliną
i poczerwieniał, ukrywając swoją reakcję krótkim kaszlnięciem.
- To nie tak, jak myślisz – rzucił
z oburzeniem – Arwel jest...
- Jestem jego przyjacielem i
towarzyszem broni– wtrącił Arwel z pełną powagą. - A teraz
wybacz nam, spieszymy się – odwrócił się w stronę przyjaciela
– Dasz radę dalej jechać na swoim koniu? Jeśli nie, możemy
odstawić go do stajni i pojechać na moim – przy ostatnich słowach
uśmiechnął się promiennie, jakby o niczym innym nie marzył.
- Dzięki, ale wszystko w porządku –
burknął Falen, na potwierdzenie swoich słów pospiesznie wskakując
na siodło.
Skinął głową na Eretę, która
odprowadziła ich wzrokiem z dziwnym wyrazem twarzy. Spinając konia
piętami, westchnął przeciągle, gdyż przeczuwał, że tak to się
skończy. Posłał Arwelowi zabójcze spojrzenie i wyprzedził go bez
słowa.
Dalszą część drogi przez miasto pokonali
lekkim truchtem. Zarówno uzbrojeni Belthowie, jak i szlachta w
bogatych szatach pozdrawiali ich cichymi formułkami lub ukłonami.
Grupka dzieci w obdartych ubraniach biegła za nimi przez jakiś
czas, po czym zniknęła w jednej z węższych uliczek. Jechali obok
siebie w milczeniu, dopóki nie przekroczyli murów i nie zostawili
za sobą ostatnich domów. Dalej po obu stronach ciągnęły się
łąki i pola, zaś gdzieś na północnym wschodzie majaczyły
odległe pasma gór. Poza pojedynczymi wysepkami drzew, okolica była
płaska i otwarta, przerywana przecinającymi się rzekami. Im
bardziej oddalali się od miasta, tym otaczała ich coraz większa
cisza. Słońce wisiało już wysoko, świecąc prosto w oczy, a na
niebie zdążyło zgromadzić się kilka chmur. Tylko delikatny
wietrzyk gdzieś znad morza chronił przed upałem.
Dopiero, gdy zostawili miasto za sobą,
Falen rozejrzał się ukradkiem na boki, a potem z zaciśniętymi
ustami zapatrzył się na własne dłonie, kurczowo trzymające
wodze.
- Mógłbyś już tego nie robić?
-
Czego?
Rzucił przyjacielowi ostre spojrzenie
spod mocno ściągniętych brwi.
- Właśnie tego. Zachowywać się
dwuznacznie, wysyłać aluzje. Już i tak ludzie plotkują na nasz
temat, a ta Ereta...
- Wydawała się miła – odparł
spokojnie Arwel, z trudem powstrzymując rozbawienie.
- Nie! – Wrzasnął Falen aż jego
koń pokręcił niespokojnie łbem – Kiedy spotkaliśmy się
poprzednio, dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nie interesują
mnie kobiety. Teraz jest pewna, że ty...no wiesz...Teraz będzie
rozpowiadać o tym wszystkim swoim klientom.
Arwel roześmiał się głośno. Nawet widok
śmiertelnie poważnej miny przyjaciela, nie był w stanie wygasić
jego rozbawienia.
- Cóż. To nawet zabawne.
- Zabawne? – Powtórzył niedowierzająco.
- Tak.
Arwel wystawił twarz na słońce i przymknął
powieki. Przez chwilę jechali w całkowitym milczeniu, wsłuchani w
miarowy tętent koni i odgłosy przyrody. Parę metrów dalej trakt
skręcał ostro w lewo i niknął gdzieś po drugiej stronie
trawiastego wzniesienia. To był idealny dzień na długi spacer. W
takich chwilach aż trudno było uwierzyć, że istnieje ktoś taki
jak Gathalag, że właśnie zbiera swoją armię i pragnie pogrążyć
cały świat w ciemności. Prości ludzie nie byli jeszcze świadomi
zbliżającego się niebezpieczeństwa. W mieście życie toczyło
się jak zawsze, bez śladu niepokoju. Wojna wisiała w powietrzu,
ale jeszcze nie dzisiaj i nie teraz.
- Mogę cię o coś zapytać? – Odezwał się w
pewnej chwili Arwel, kierując wzrok na przyjaciela. Resztki
wesołości ustąpiły całkowitej powadze.
- Słucham – odburknął Falen, wyrwany z
zamyślenia.
- Czy naprawdę obchodzi cię, co ludzie o nas
mówią?
- Oczywiście, że tak... – Odpowiedział
szybko, przerwał jednak, napotkawszy poważne spojrzenie
czekoladowych oczu.
- Czy zanim trafiłeś do zakonu, troszczyłeś
się o zdanie innych.
- Nie.
- A czy kiedykolwiek dałem ci powód, byś mi
nie ufał?
- Nie – odparł ciszej, wpatrując się w drogę
przed sobą.
- Więc bardzo cię proszę, przestań zachowywać
się tak, jakby cały świat był przeciwko tobie.
-
Ja nie... – Chciał zaprzeczyć, ale Arwel przerwał mu w pół
słowa.
- I chciałbym, żebyś przestał być w końcu
taki poważny. Moja rodzina uznaje tylko wesołych ludzi. Muszę
przyznać, że jesteś pierwszą osobą, którą im przedstawię i
zależy mi, żebyś zrobił na nich dobre wrażenie. Dlatego, –
uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów – postaraj się
dla mnie.
Falen milczał przez chwilę, przygryzając
wargi. Odetchnął głęboko, pełen mieszanych uczuć.
Czuł się tak jakby...Cóż, po prostu...
Chyba mam tremę.
Arwel parsknął śmiechem w głębi jego
umysłu. Jego świadomość była niczym zorza polarna, pełna barw i
intrygująca. Falena uspokajała jego cicha obecność i zupełnie
nie pamiętał, jak funkcjonował przed Nadaniem Imienia. Pewnie
musiał być straszliwie pusty i samotny.
Głupek. Moja rodzina to najmilsi,
najsympatyczniejsi ludzie na świecie. I jeśli dalej będziesz
narzekał, to natychmiast wracam do Gildraru
To...
Nie uważasz, że już czas, abyś...
Falena zaalarmował jakiś ruch. Nagle
usłyszał świst i uniósł gwałtownie głowę.
- Uważaj!
Wysunął stopy ze strzemion i skoczył na
Arwela, powalając go z konia dosłownie sekundę przedtem, gdy w
miejscu, gdzie znajdowała się jego głowa, świsnęła strzała.
- Co do... – Sapnął Arwel, gdy
przekoziołkowali po trawie.
- Zwierzołaki! – Krzyknął Falen, zasłaniając
go własną piersią.
Zanim się zatrzymali, odnalazł umysły ich
wierzchowców i pokazał im powrotną drogę do zamkowych stajni.
Konie pogalopowały do miasta, a on sięgnął po sztylet, odwrócił
się i wciąż na klęczkach, rzucił ostrze prosto między oczy
jednego z napastników. Poderwał się na nogi, podczas gdy Arwel
wciąż pół leżał na trawie i pocierał skroń.
Z naprzeciwka zbliżała się do nich grupa
zwierzołaków. Co najmniej dziesięciu. Część zmieniła się już
w wilki i tygrysy, reszta miała kły i pazury, ale pozostała w
ludzkiej formie. Co było niepokojące, minęli martwego towarzysza,
jakby go nie zauważyli.
- Żyjesz? – Zapytał Falen, nie zdejmując
spojrzenia ze zbliżającej się grupy.
- Taa, dzięki – jego przyjaciel wydawał się
wciąż lekko oszołomiony. Z cierpkim uśmieszkiem pomógł mu
wstać. – Dlaczego chcą nas atakować? Przecież nic im nie
zrobiliśmy.
Falen wzruszył ramionami.
- Widocznie ktoś wydał im rozkaz. Idę odzyskać
swój sztylet.
- Poczekaj...!
Ale Falen już pobiegł. Na samą myśl o walce
jego serce zaśpiewało z radości.
Co ty robisz? Może najpierw zapytajmy...
Czego od nas chcą? To chyba jasne, że
zamierzają nas zabić. Wiedziałem, że tak będzie, więc chociaż
teraz daj mi się trochę wyładować.
Falenie!
No co? Zamierzasz pozwolić mi walczyć z całą
grupą?
Obejrzał się przez ramię i zobaczył, że
Arwel go dogania. Posłał mu szeroki uśmiech, jednocześnie
zanurzając się w Mocy.
Okrzyk jednego ze zwierzołaków zamarł nagle,
gdy Falen dotknął jego umysłu i unieruchomił krótkim rozkazem.
Nie zatrzymując się, w biegu wyszarpnął mu z dłoni miecz.
Wyszczerbiony i tępy, ale zawsze.
- Dziękuję – rzucił, po czym wbił ostrze w
serce jego właściciela.
Zaraz potem usłyszał za sobą jakiś ruch,
zrobił pół obrót i rozpłatał pierś w połowie zmienionego
mężczyzny. Zanim upadł martwy na ziemię, Falen zdążył zabrać
mu drugi miecz. Uzbrojony w dwa ostrza zerknął na Arwela.
Przyjaciel właśnie walczył z dwoma rozjuszonymi tygrysami.
Rozłożył szerokie skrzydła, odpychając nimi jednego z
drapieżników, po czym wzbił się ponad ziemię i posłał w stronę
przeciwników dwa fioletowe pociski Mocy. Rozległ się syk palonego
ciała i bolesny skowyt.
Arwel napotkał spojrzenie towarzysza i
uśmiechnął się ponuro kącikiem ust.
To będzie krótka i szybka walka.
Falen nie miał nawet czasu otrzeć potu z czoła,
ani opadającego na oko złotego kosmyka.
- Za tobą! – Wrzasnął Arwel, który celował
właśnie w wyjątkowo dużego wilka.
Odwrócił się i błyskawicznie zablokował cios
z góry krzyżując nad głową obie klingi. Spojrzał w oczy
mężczyzny, który warknął na niego gardłowo. Jego zwierzęce
źrenice były zwężone i wypełnione potrzebą mordu. To były oczy
drapieżnika, który gdy raz wywęszy ofiarę, nie odpuści, póki
jedno z nich nie padnie.
Falen nie raz walczył ze zwierzołakami i
wiedział, czego się spodziewać. To nie ludzie. Dzięki odrobinie
Mocy są silniejsi, a zwierzęca natura sprawia, że ich ataki są
gwałtowniejsze i brutalniejsze. Ci tutaj jednak zdawali się inni.
Od razu to wyczuł. Atakowali ich nie zwracając uwagi na towarzyszy.
Ślepo, zupełnie bez przyczyny. Zdawali się tak bardzo
zdeterminowani, że nie obchodziła ich nawet własna śmierć.
Jakby ktoś nimi sterował?
Okolicę wypełnił szczęk stali, gdy raz za
razem ścierali się mieczami. Falen miał przed sobą wyjątkowo
wytrzymałego i silnego pół niedźwiedzia. Jedynego w grupie. Nie
przemienił się całkowicie, zapewne po to, by móc trzymać broń.
Rozchylił wargi w słońcu błysnęły ostre kły, a dłonie z
pazurami były równie zabójcze, co miecz.
Trafił mi się godny przeciwnik.
Tylko uważaj. Nie lekceważ go.
Wiem, wiem. Nie marudź i zajmij się sobą.
Nie miał czasu zerknąć jak radzi sobie
przyjaciel. Półniedźwiedź okazał się bardziej wytrzymały i
szybszy niż przypuszczał. Po chwili blokowania ciosów i robienia
wręcz karkołomnych uników, dostał zadyszki. Spróbował wymierzyć
cios z dołu, ale przeciwnik przewidział i to, odepchnął, go, a
potem machnął dziko pazurami tuż przed jego twarzą. Falen
zachwiał się do tyłu i wpadł na innego zwierzołaka. Walnął
tamtego na odlew w szczękę, aż przeleciał nad ziemią i padł
nieprzytomny. Mimo, że zamienił Moc w atak fizyczny, zabolało.
Chyba jednak nie pójdzie tak gładko.
Jego futrzasty przeciwnik próbował teraz
podejść go z innej strony. Falen odskakiwał od miecza i pazurów,
czekając na dogodny moment do zadania ciosu.
- To nie ma sensu – Falen zablokował dół, a
potem uskoczył w bok, gdy ostrze świsnęło mu koło ucha. –
Dlaczego z nami walczycie?
- Zamknij się kruczy pomiocie – warknął
mężczyzna, nie przestając nacierać, ani trochę zmęczony –
Musimy was zabić!
W pewnej chwili ostrze powędrowało w stronę
jego piersi. Zablokował pchnięcie dosłownie w ostatniej sekundzie
i cofnął się gwałtownie. Falen mógłby dotknąć jego umysłu,
powstrzymać go, być może zrozumieć, dlaczego tak zaciekle ich
atakują.
Nie zrobił tego. Ze strachu? Nie lubił
korzystać z tej umiejętności i robił to jak najrzadziej. Ciężar
miecza, ruch i adrenalina. To była prawdziwa, uczciwa walka.
W końcu odnalazł szczelinę. Skoczył do
przodu, wbił ostrze w brzuch niemal po samą rękojeść, a potem
cofnął się jednym skokiem. W końcu spojrzał w stronę Arwela. I
w samą porę, gdyż przyjaciel zmagał się z trzema przeciwnikami,
w tym z dwoma drapieżnikami w pełnej formie i pilnie potrzebował
pomocy.
Rozłożył skrzydła i dosłownie wystrzelił
nad ziemią w stronę walczących. Po drodze z niechęcią porzucił
miecze.
Trzeba było mnie zawołać.
Byłeś zajęty.
Arwel ledwo uniknął ciosu w pierś, za to
dostał pięścią w bark. Kucnął, a potem okręcił się i
zaatakował cętkowanego lamparta od dołu. Obrócił głowę w
momencie, gdy z boku czarna puma właśnie zamachnęła się pazurami
tuż nad jego głową.
Falen w ostatniej chwili zasłonił go własnym
ciałem i pazury pumy przeorały mu plecy. Skrzywił się z bólu,
jednak z jego gardła nie wydarł się żaden dźwięk. Pamiętał
też, by osłonić umysł tak, by przyjaciel nie poczuł tego, co on.
- Teraz – warknął bez tchu, po czym chwycił
Arwela za ramię, obrócił się bokiem i wyciągnął rękę. Przez
jego ciało przepłynęła fala Mocy, po czym duża fioletowa kula
energii wystrzeliła z jego dłoni i uderzyła w pierś drapieżnika,
spalając go na popiół. W następnej sekundzie zacisnął dłoń w
pięść i uderzył mężczyznę w pierś tak mocno, aż przebił
płuca i nieszczęśnik padł martwy na ziemię.
Ignorując ból i spływającą po plecach ciepłą
krew, spojrzał na Arwela z łobuzerskim uśmiechem.
- Z jednym już sobie poradzisz. Później mi
podziękujesz za uratowanie ci życia – rzucił i już odbiegł,
tym razem by odzyskać swój sztylet.
Dostrzegł błysk krótkiej stali tuż za jednym
ze zwierzołaków. Zanurkował pod nogami wroga i sięgnął po
leżący w trawie sztylet. Nad głową usłyszał warknięcie, a
odbite od stali słońce na moment go oślepiło. Nagle czyjeś ręce
chwyciły go od tyłu i siłą wyprostowały. Poczuł na szyi chłodną
stal, na karku gorący oddech, a na plecach nacisk piersi.
Lodowata gula przerażenia ścisnęła go za
serce.
Ich ręce były wszędzie. Dotyk sprawiał
niewyobrażalny ból. Śmiech mieszał się z krzykiem matki. Potem
przyszła pustka i otępienie. Zimna złość...Chęć mordu...
Wrzasnął. Lawina wspomnień przygniotła go do
samej ziemi. I w panice stracił nad sobą kontrolę. Tak jak wtedy.
Wyszarpnął się, obrócił i ciął na oślep
wykonując jakiś skomplikowany ruch, jakby próbował narysować coś
w powietrzu. Potem z impetem wbił sztylet w pierś już i tak
martwego mężczyzny. Ostrze nasiąkło krwią, ale Falen już nie
wiedział, co robi. Powrócił do tamtego dnia, do twarzy i głosów,
które do dziś prześladowały go w koszmarach.
Doskoczył do kolejnego przeciwnika. Tak jak i
wtedy, już prawie uwięził jego umysł i rozkazał....
Warknął, bardziej do siebie i poderżnął
tamtemu gardło. Został ostatni, który próbował zaatakować go z
boku. Falen krzyknął i wzniósł sztylet...
Jego umysł był w stanie powtarzać w kółko
tylko jedno:
Nie! Nie! Nie...Nie znowu...
Dosyć!
Jasne, fioletowe światełko rozbłysło w jego
umyśle, oślepiając go od środka. Biło od niego ciepło i spokój.
Instynktownie chciał wyrzucić tą obcą świadomość, ale wtedy
usłyszał znajomy głos, który wypełnił każdy zakamarek jego
roztrzęsionego ciała. Zamarł z rękami w górze, podczas gdy Arwel
jednym uderzeniem skrzydeł znalazł się na ziemi i składając je
za plecami, uwięził zwierzołaka w mocnym uścisku. Zupełnie nie
zwracał uwagi na jego przekleństwa i szarpanie.
Falen. Uspokój się. To wszystko przeszłość.
Spójrz mi w oczy.
Spojrzał. Odnalazł czekoladowe tęczówki
przyjaciela i zamrugał gwałtownie. Opuścił ręce, ostrze zawisło
wzdłuż ciała.
Ufasz mi?
Wziął gwałtowny wdech, jakby przez
dłuższy czas zapomniał jak się oddycha. Na kilka uderzeń serca
cały świat dosłownie zamarł. Patrząc mu prosto w oczy, Falen
skinął głową.
Tak. Przepraszam.
Nie masz, za co, głupku.
Uśmiechnęli się do siebie ponad głową
mężczyzny.
- Hej! Puszczajcie mnie! Zabiję was, dranie!
Cholerni...
Arwel w jednej chwili spoważniał i uderzył
mężczyznę kantem w szyję. Na moment przestał wrzeszczeć i
stracił przytomność. Pazury i futro zniknęły i całkowicie
wrócił do ludzkiej postaci.
- Zabij go – rzucił oschle Falen.
- Poczekaj – wojownik odwrócił mężczyznę
twarzą do siebie i potrząsnął nim gwałtownie, aż ten uchylił
powieki. – Dlaczego nas zaatakowaliście? Jaki mieliście powód?
Mężczyzna wybełkotał coś niezrozumiale, więc
trzymając go za skraj tuniki, Arwel uderzył go w twarz. Potem
podsunął dłoń do jego oczu, w której pojawiła się fioletowa
kula energii z miniaturowymi wyładowaniami w środku.
- Mów, jeśli nie chcesz, abym wepchnął ci to
do gardła.
Mężczyzna
oblizał zaschnięte wargi. Pobladł, a w jego oczach pojawił się
lęk.
- Mieliśmy was zabić – mruknął w końcu
gardłowo.
Arwel zerknął na przyjaciela i obaj zmarszczyli
brwi.
- Dlaczego? Zrobiliśmy wam coś w przeszłości?
Zwierzołak przymknął na chwilę powieki i
przełknął ślinę.
- To...to był rozkaz.
- Od kogo? Kto wam kazał?! – Arwel ze złością
zaczął nim brutalnie potrząsać. Kula w jego dłoni zapulsowała –
Mów!
- Nie mogę... – jęknął mężczyzna.
Wyglądał zupełnie niegroźnie i był nawet przystojny. Wydawał
się zdezorientowany – Ja...
Nagle otworzył szeroko oczy, a jego ręce
i twarz zrobiły się czerwone. Arwel puścił go, doskoczył do
przyjaciela i razem rzucili się na ziemię w momencie, gdy ciało
tamtego eksplodowało, rozgrywając go na kawałki.
Hałas spłoszył kilka ptaków z pobliskiej
gałęzi. Po wybuchu, który na krótką chwilę ich oszołomił,
zapanowała dziwnie martwa cisza. Leżeli twarzami w trawie zdawało
się całą wieczność i próbowali uspokoić oddechy. Arwel
przyciskał przyjaciela swoim ciałem, kurczowo obejmując go
ramieniem.
- Co...co to było? – Wyszeptał w końcu.
Falen zamrugał. Zaciskał kurczowo palce na
sztylecie, którego rękojeść wbijała mu się w żebra. Spróbował
odetchnąć.
- Możesz z łaski swojej ze mnie zejść?
- Och, przepraszam.
Arwel zerwał się na nogi i pomógł mu wstać.
Otrzepali ubrania i rozejrzeli się po pustej okolicy. Wokół nich
leżały martwe ciała, teraz już całkowicie ludzkie. Falen
przeczesał brudnymi palcami włosy, próbując ukryć zdenerwowanie.
Piekący ból pleców znów dał o sobie znać. Zakrzepła krew
przykleiła mu się do tuniki. Nagle zatrzęsły mu się kolana, nie
wytrzymał i osunął się na ziemię. Arwel w jednej chwili znalazł
się przy nim, opiekuńczo obejmując ramieniem.
- Jesteś ranny – stwierdził z troską.
Zdobył się na blady uśmiech.
- Muszę...muszę tylko odpocząć. To nic.
- Jak to nic? Przecież widzę, że cały się
trzęsiesz
- Mówię przecież...
Ale Arwel nie dał mu dokończyć. Dotknął
palcami strzępków tuniki na jego plecach, a potem podwinął ją i
na widok ran wciągnął głęboko powietrze.
- Cholera – wyrwało mu się głośno.
Falen odsunął się i spróbował roześmiać,
chociaż dźwięk jaki wyszedł z jego gardła z pewnością nie miał
nic wspólnego z wesołością.
- To nic takiego. Do wesela się zagoi.
Wojownik przyglądał mu się bardzo długo i
wyglądał, jakby miał ochotę na na niego nawrzeszczeć. W końcu
wypuścił głośno powietrze.
- Przepraszam.
- Powinieneś powiedzieć „dziękuję”, ale
może być. Pomogłeś mi się opanować, więc jesteśmy kwita.
- Od tego jestem. Za często do tego wracasz.
Falen zacisnął pięści i zapatrzył się na
ziemię.
- On mnie dotknął i...sam wiesz.
Przyjaciel westchnął przeciągle i poklepał go
po ramieniu.
- Wiem, wiem, to było silniejsze. Ale przecież
teraz jesteś bezpieczny. Tamto już się nie powtórzy.
Ale wciąż się boję.
Arwel oparł czubek głowy o jego głowę.
Niemądry. Jesteś lepszym wojownikiem niż
ja. To ciebie mają się bać.
Falen zerknął na niego w zamyśleniu.
Czy musiał przed nim tak się rozczulać jak dziecko? Przecież był
Noszącym Znak Kruka. Już dawno powinien skończyć z tą głupią
fobią.
Uśmiechnął się nagle, po czym zerwał się na
nogi i podszedł do jednego z ciał.
- Ciekawe, kto kazał im to zrobić. Wyglądali
jakby zaatakowali nas wbrew własnej woli.
Arwel przyglądał mu się przez chwilę w
zamyśleniu, po czym dołączył do niego i pochylił się nad
zwierzołakiem z raną w brzuchu.
- Sprawdzałeś ich umysły?
- Nie.
- Szkoda. Wtedy byśmy wszystko wiedzieli.
- Wiesz, że nie lubię tego robić –
wytłumaczył się pospiesznie.
Arwel zerknął na niego przelotnie.
- Nie szkodzi. Uważasz, że tak naprawdę nie
chcieli nas atakować?
- A jaki człowiek przy zdrowych zmysłach
rzuciłby się na Zakon Kruka?
- Też prawda.
Falen kucnął przy ciele i ze zmarszczonym
czołem przyjrzał się uważnie jego twarzy, a potem całej reszcie.
Chociaż nie dotknął jego umysłu wiedział, że coś tam jest.
Szukał jakiegoś szczegółu, czegokolwiek, co...
- Mam!
Arwel podwinął rękaw mężczyzny, gdzie na
ramieniu widniał tatuaż w kształcie pióra. Bardzo podobny do
tego, jaki posiadali Noszący Znak Kruka. Tyle, że ten był nieco
większy, bardziej poszarpany, jakby nieudolna podróbka oryginału.
- To...
Wojownicy popatrzyli na siebie ponuro.
- Balar? – Zapytał ostrożnie Arwel, chociaż
co do tego nie było raczej wątpliwości.
Na dźwięk tego imienia, Falen wyprostował się
gwałtownie i z zaciśniętymi pięściami popatrzył na pozostałe
ciała.
Więc jednak. To nie było normalne. Ci ludzie
zostali zmuszeni. Zginęli niepotrzebnie.
- Ten drań posunął się za daleko – warknął
ze złością – Jak tylko go dorwę...
- Hej, nie rozpędzaj się tak – Arwel podszedł
do niego i położył dłoń na jego ramieniu – To prawda, że
przegiął, używając swoich brudnych sztuczek, by nam zaszkodzić,
ale bardzo cię proszę, nawet nie myśl o głupotach. Po pierwsze
musimy zawiadomić resztę, co tu się stało, a po drugie upewnić
się, że to jego sprawka.
Falen zacisnął szczeki i spojrzał na niego z
gniewem w niebieskich oczach.
- Nie mam wątpliwości, że to on. Widziałem
już takie znamiona. Wtedy...
- Dobrze, rozumiem. – Arwel przerwał mu
pospiesznie i potarmosił jego złote włosy, uśmiechając się przy
tym trochę z przymusem – Zajmiemy się tym w swoim czasie. Teraz
sprzątnijmy ten bałagan i lecimy do domu. Pamiętasz? Dzisiaj mamy
dzień wolnego.
Od razu zabrał się do pracy, z energią znosząc
ciała na jeden stos. W pewnym momencie zatrzymał się i popatrzył
na Falena, który przyglądał mu się bez ruchu.
- Nie pomożesz mi? Wasza Wysokość boi się
pobrudzić sobie rączki?
Wojownik westchnął, ale w końcu również
wziął się do pracy. A od rana dzień zapowiadał się tak
przyjemnie i beztrosko. Jednak chyba nigdy nie uwolni się od Balara.
Czy to w przeszłości, czy koszmarach, czy teraz...Nie zazna
spokoju, dopóki nie zobaczy jego martwego ciała.
Arwel podpalił ciała serią fioletowych kul
energii. Upewnili się, że wszystko spłonęło, po czym rozpostarli
krucze skrzydła i wzbili się w niebo, gdzie wysoko zawieszone
słońce zakryła szara chmura.
- To teraz do domu.
Falen przejechał dłonią po włosach, drugą
wycierając o tunikę.
- W takim stanie?
Wojownik parsknął śmiechem i otarł mokre
czoło. Ręce miał całe w ziemi, a ubranie jeszcze brudniejsze.
- Faktycznie nie wyglądamy najlepiej. Umyjemy
się na miejscu. W domu opatrzę twoje rany.
- Arwelu...
- Słucham? Chcesz coś powiedzieć, czego nie
chcę usłyszeć?
- Hm, nie, chyba nie.
Arwel uśmiechnął się, a końcówka jego
czarnego skrzydła wygięła się w stronę skrzydła przyjaciela i
otarła się o nie, jakby przyciągała je magnetyczna siła. Gdzieś
w środku Falena coś drgnęło.
Polecieli nad zieloną doliną, w milczeniu
rozkoszując się wiatrem, wolnością i obecnością bratniej
świadomości. Falen w końcu się uspokoił i odprężył,
postanawiając odłożyć ponure myśli na później. Nawet sztywne,
obolałe plecy były jedynie drobną niedogodnością. Gdy napotkał
spojrzenie Arwela, uśmiechnął się lekko. Wiatr rozwiewał im
włosy i szarpał lotki skrzydeł, sprawiając, że każde ich
potężne uderzanie, bez wysiłku mogłoby zanieść ich na koniec
świata. Latanie było najcudowniejszą rzeczą w jego życiu i
sprawiało, że choć na moment zapominał o wszystkich troskach.
W końcu wylądowali miękko na trawiastym
wzniesieniu. Schowali skrzydła i spojrzeli na leżącą w dole
kotlinkę. Przyjrzeli się prostej chatce z ogrodzeniem, oraz
otaczającym ją zabudowaniom. Nawet z tej odległości ich uszu
dochodziły odgłosy zwierząt, przemieszanie z dziecięcym krzykiem
i śmiechem.
Arwel uśmiechnął się szeroko do towarzysza, a
jego oczy lśniły radością i wzruszeniem.
- Jesteśmy na miejscu. Witaj w moim domu.