Za
oknami królował blado różowy zmierzch i w pokoju robiło się
coraz ciemniej. Ariel jednak zupełnie to nie przeszkadzało. Prawie
całą ostatnią godzinę spędziła w kąpieli, szorując się
skrupulatnie, a potem po prostu leżąc w wodzie i delektując się
ciepłem, ciszą i wolnością. Wcześniej Arwel pobiegł na targ i
kupił dla niej nowe ubranie. Kiedy przyniósł seledynową sukienkę
w kwiatowe wzory i jakieś różowe buty na obcasie, Ariel od razu go
odprawiła i kazała przynieść coś bardziej praktycznego.
Argon,
który wciąż był na nią zły, rzucił oschle:
-
Tutaj kobiety nie noszą spodni.
- W takim razie będę pierwszą, która to
zrobi. Jak jesteś taki mądry, to sam załóż tę sukienkę i
spróbuj w niej biec przez kilka godzin. Ciekawe jak by ci się w
niej latało.
Arwel
parsknął śmiechem, nawet Nox stłumił uśmiech i na tym dyskusja
się urwała. Za drugim razem wojownik bardziej się postarał i
kupił jej prosty, męski zestaw. Zieloną tunikę, ciepły kaftan,
czarne spodnie i miękkie, skórzane buty. Do tego mogła spiąć
wszystko wąskim, czarnym pasem. Spodnie miały za długie nogawki,
ale po prostu podwinęła je do wysokości butów. Włosy –
nareszcie czyste i lśniące, zaplotła w luźny warkocz, który
podskakiwał wesoło przy każdym kroku.
Ponieważ
w karczmie panował za duży tłok i hałas, zebrali się na piętrze,
w jednym z trzech wynajętych pokoi. Były to proste, skromne izby z
twardymi pryczami i chociaż Ariel marzyła o trochę większych
wygodach, skoro reszcie odpowiadały takie warunki, uznała, że nie
ma, co narzekać.
Kiedy
weszła do pokoju, wszystkie głowy natychmiast zwróciły się w jej
stronę. Ich reakcja na jej nowy wygląd była różna. Argon zmrużył
zielone oczy, bez słowa lustrując ją z góry na dół, Arwel
uśmiechnął się szeroko, zaś Nox tylko patrzył na nią z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Oran
odchrząknął znacząco.
-
Wyglądasz...całkiem nieźle.
Ariel obróciła się dookoła własnej osi, po
czym pogładziła materiał tuniki i kamizelki.
-
Przynajmniej jest ciepłe i wygodne – wyszczerzyła do nich zęby –
Sukienki są bardzo niepraktycznie, a w tym przynajmniej będę mogła
biegać i walczyć.
Oran rozłożył się
wygodnie na sienniku, obok Arwela i ziewnął. Wszyscy zdjęli swoje
płaszcze i powiesili gdzie popadło. Pod sufitem unosiła się
magiczna kula, zalewając niewielki pokoik ciepłym, złotym
blaskiem.
- Nasze kobiety lubią
ubierać się niewygodnie i elegancko. Ale może faktycznie dla
wojowniczki spodnie są bardziej odpowiednie – mruknął Oran,
przymykając oczy i krzyżując ręce na wydatnym brzuchu.
Ariel machnęła w odpowiedzi ręką i
podeszła do stołu. Argon i Nox siedzieli obok siebie, popijając z
pucharów, zaś Koll przysiadł na parapecie i z pochmurną miną
patrzył za okno. Był wysoki, miał potężną posturę i kwadratową
szczękę. Wyglądał na człowieka, który nigdy się nie uśmiecha.
Jego ciemne oczy patrzyły na wszystko z dystansem i wrogością. Co
do reszty wojowników miała po prostu uczucie, jakby spotkała dawno
niewidzianych przyjaciół.
Czując jak żołądek skręca jej się
z głodu, zatarła ręce i zajęła wolne krzesło.
- Umieram z głosu. Zostało coś dla
mnie?
Nox
przysunął w jej stronę naczynia.
-
Zupa jest już letnia, ale i tak powinna smakować. Jeśli nie chcesz
wina, mamy tu trochę ziołowej herbaty.
Jedzenie w karczmie
było kiepskiej jakości, ale w tej chwili miała wrażenie, że
nigdy wcześniej nie jadła nic lepszego. Zupa była dobrze
doprawiona i miała duże kawałki mięsa, chleb i ser były twarde,
ale była zbyt głodna, by marudzić.
Jadła szybko,
wpychając sobie wszystko do ust, jakby za chwilę ktoś miał jej to
wszystko zabrać. W końcu zdała sobie sprawę, że w pokoju panuje
dziwna cisza. Przerwała i uniosła oczy, powoli przeżuwając
zawartość wypchanych policzków. Z zaciśniętych ust wystawała
skórka od chleba.
Wszyscy wpatrywali się
w nią z konsternacją lub rozbawieniem. Argon miał groźnie
zmarszczone brwi i dziwną minę. Odchrząknęła, i spróbowała
przełknąć to, co miała w ustach. Coś dużego utknęło jej w
gardle i aż poczerwieniała z wysiłku, zanosząc się gwałtownym
kaszlem. Kilka razy uderzyła się pięścią w pierś i jednym
haustem wypiła herbatę, która swoją drogą miała ciekawy cierpko
– słodkawy smak.
Arwel zerwał się z
pryczy, żeby jej pomóc, ale machnięciem ręki usadziła go z
powrotem na miejsce. W końcu udało jej się przełknąć resztki
jedzenia i posłała wszystkim nieco krzywy uśmiech.
- Skończę jeść i
idę spać. Jestem padnięta.
W
tej chwili Oran ziewnął szeroko, a Arwel przeciągnął się po
swojej stronie pryczy.
- To dobry pomysł. Ta walka mnie zmęczyła i
też o niczym innym nie marzę.
- Powinniśmy jak
najszybciej połączyć się z resztą Zakonu i odnaleźć króla. –
Koll po raz pierwszy odezwał się ze swojego miejsca przy oknie,
ciągle zapatrzony gdzieś w dal.
- Zgadzam się – mruknął Argon, w
zamyśleniu pocierając podbródek. W sztucznym świetle jego oczy
pociemniały – Nie podoba mi się to, że Balar może nasyłać na
nas kogo chce i kiedy.
- To znaczy, że teraz każdy może
nas zaatakować?
- Oczywiście, matole – Arwel
uszczypnął Orana w ramię – Na tym polega cały szkopuł. Balar
potrafi tworzyć zaklęcie Posłuszeństwa i teraz będzie
wykorzystywał go przeciwko nam.
- Na czym to właściwie polega?
- Sam widziałeś – wyjaśnił
spokojnie Nox, najmniej tym wszystkim poruszony – Zaklęcie
Posłuszeństwa pozwala rzucającemu uzyskać kontrolę nad daną
osobą, lub całą grupą, z czym właśnie się spotkaliśmy. Tworzy
się szczególna więź, która pozwala na wydawanie i odbieranie
rozkazów. Osoba z piętnem Posłuszeństwa jeśli sprzeciwi się
rozkazom, zginie okrutną, powolną śmiercią. Dlatego ludzie
przeważnie wolą zrobić coś wbrew sobie i mieć nadzieję, że
kiedyś ktoś ich od tego uwolni?
- A można w ogóle cofnąć zaklęcie?
- Może to zrobić tylko ten, kto go
rzucił, albo ktoś z równie potężną Mocą.
To zaklęcie, które więzi Sato.
W pokoju zapanowała ponura atmosfera.
Ariel przełknęła zupę, która nagle stała się zbyt gęsta i
niepostrzeżenie musnęła lewe ramię. Tam, gdzie wciąż widniał
niewyraźny ślad pióra. Pamiątka po niedokończonym zaklęciu
Posłuszeństwa. Zimna gula utknęła gdzieś w jej piersi.
Nie mogę im powiedzieć. Jeszcze
nie.
-
W każdym razie musimy być bardziej czujni – skwitował Biały
Kruk, zerkając na Ariel – A
ty szczególnie masz się pilnować. Nie możesz oddalać się sama
bez naszej wiedzy i najlepiej, jak po prostu będziesz się trzymała
grupy.
-
Wiem – warknęła, posyłając mu zniecierpliwione spojrzenie –
Nie jestem dzieckiem.
Argon
popatrzył na nią groźnie jakby chciał dodać coś jeszcze, jednak
w końcu odwrócił głowę i upił łyk wina ze swojego pucharu.
- Kontaktowałeś się z Falenem? – zapytał
młodego wojownika.
Arwel w jednej chwili spoważniał, a jego oczy
przygasły.
-
Tak. W zamku wszystko w porządku.
Ariel pochyliła się w stronę Noxa i wyszeptała.
-
Kim jest Falem?
- To jeden z Noszących Znak Kruka i przyjaciel
Arwela. Są praktycznie nierozłączni. Podczas naszej nieobecności
zajmuje się sprawami zamku i pilnuje stolicy.
- Skoro jest w Malgarii, to jak rozmawiali?
Granatowe oczy elfa spojrzały na nią jakby to
było oczywiste. Uśmiechnął się nieznacznie jednym kącikiem ust.
- Telepatycznie, oczywiście. A jak inaczej?
Ariel skinęła głową i wyprostowała się w
zadumie.
Tak
jak ja i Balar.
Nieprzyjemny
skurcz zaatakował jej żołądek i z pewnością nie miało to nic
wspólnego z jedzeniem. To była kolejna sprawa którą nie chciała
się z nikim dzielić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Argon tymczasem zwrócił się do Orana.
-
Skontaktuj się z Ylonem i spytaj jak im idzie. Przekaż też, że
spotkamy się w Gildrarze. Niech informują nas na bieżąco.
Oran skinął głową i przymknął powieki.
Ariel domyśliła się, że właśnie odbywa się kolejna rozmowa na
odległość. Zerknęła jednak na Noxa, a ten tylko szepnął
bezgłośnie.
-
Ylon to kuzyn Orana. Jest w grupie poszukującej króla.
Ariel przyjrzała się pulchnemu wojownikowi.
Kiedy trwał tak w nieruchomej pozycji i rozmawiał mentalnie ze
swoim kuzynem, w pokoju zapanowała wyczekująca cisza. Na okrągłej
twarzy wojownika kilka razy pojawił się uśmiech. Ariel podparła
się łokciem na stole i położyła policzek na dłoni, leniwie
przymykając powieki. Kiedy ona rozmawiała z Balarem było zupełnie
inaczej. Nie wiedziała, jaki ma wtedy wyraz twarzy, ale z pewnością
nie tak odprężony. Sato wspominał coś wcześniej, że nie każdy
może porozumiewać się w ten sposób. Wyglądało jednak na to, że
się mylił.
- Grupa Ylona jest niedaleko, na wschód od
Gildraru – na głos wojownika, Ariel podskoczyła na swoim miejscu
- Mają zamiar przeszukać Las Zaginionych. Znaleźli martwego
hrabiego Cerona i liczne ślady, które prowadzą właśnie tam.
Podejrzewają, że król i hrabia próbowali uciekać, ale potem
wpadli na jakąś grupę, która porwała króla. Będzie mnie
informował na bieżąco w postępach. Zrobią wszystko, by wpaść
na jakiś ślad, ale potrzebują trochę czasu.
Argon skinął ponuro głową.
- A więc Ceron nie żyje – mruknął do
siebie, po czym dodał głośniej – Jutro z samego rana wyruszamy.
Jeśli chcemy wymknąć się Balarowi i jego ludziom, musimy się
spieszyć. W mieście powinniśmy być bezpieczni. Tam trochę
odpoczniemy i mam nadzieję spotkamy się z królem.
Koll
w końcu zsunął się z parapetu i stanął przy pryczy, z rękami
skrzyżowanymi na piersi i ściągniętymi brwiami.
-
Ariel będzie bezpieczna dopiero w Malgarii – stwierdził poważnie
- Poza tym powinniśmy jak najszybciej rozpocząć przesłuchanie
Arwela. Do tego czasu radzę go związać i zamknąć, albo
przynajmniej otoczyć barierami.
Wszyscy spoważnieli, a najbardziej Arwel.
Spojrzał na Argona udręczonym wzrokiem i pobladł lekko.
- Ja nie... – Zaczął niepewnie, ale kapitan
przerwał mu gwałtownie, posyłając Kollowi ostre spojrzenie.
- Już to omawialiśmy. Arwel jest podejrzany,
ale nikt jeszcze nie udowodnił mu winy. Do czasu aż nie wrócimy do
Malgarii, masz go obserwować, ale nic poza tym. Bardziej nam się
przyda, jeśli nie będzie związany. A ty nawet nie myśl o niczym
głupim – zwrócił się do Ariel, która nie zdążyła nawet
zapytać o co chodzi z wojownikiem - Do czasu, aż znajdziemy się w
stolicy, masz być...
- Posłuszna? – Ariel pospiesznie wpadła mu w
słowo, ukradkowo zaciskając pięści i najzwyczajniej ignorując
ostrzegawczą nutę w jego głosie – Może lepiej „przydatna”?
Sam widziałeś, że potrafię walczyć.
Argon zgromił ją takim wzrokiem, jakby chciał
powiedzieć: „To ja tu decyduję co możesz, a co nie”. Zacisnęła
wargi i obdarzyła go podobnym spojrzeniem. Arwel chyba ponownie
chciał rozładować napięcie, gdyż zerwał się z pryczy i mimo,
że Koll jeszcze przed chwilą chciał go potraktować jak
przestępcę, objął potężnego wojownika za kark i wyszczerzył do
wszystkich zęby.
- Nasz kochany Kollcio – zanucił wesoło –
Zawsze dba o bezpieczeństwo innych. Co byśmy poczęli bez jego
pochmurnej minki i tych zabójczych ocząt?
Oran
poszedł za jego przykładem i zaatakował Kolla z drugiej strony,
macając jego ramię, aż do karku.
- Nie zapominajmy o tych imponujących
mięsiątkach – posłał w stronę Ariel szeroki uśmiech i mrugnął
do niej okiem. - Która kobieta nie chciałaby schować się w tych
silnych ramionach? Ach, przy naszym Kollciu nawet piękny Nox nie ma
szans.
Ariel śmiała się tak głośno, że
prawdopodobnie słyszano ją na dole w głównej sali. Chwyciła się
za brzuch, przechodząc do niekontrolowanego chichotu, aż po
policzkach pociekły jej łzy. Arwel i Oran wciąż się szczerzyli,
uciekając przed pięściami rozwścieczonego Kolla. Nox niespiesznie
wychylił zawartość pucharu, obserwując całą scenę z
niewzruszonym spokojem. Wśród ogólnej wesołości wstał nagle i
ruszył do drzwi.
- To ja idę spać – oznajmił i wyszedł z
pokoju, jak gdyby nigdy nic.
Ariel
otarła kąciki oczu, starając się nie patrzeć za półelfem.
Przeciągnęła się demonstracyjnie i również podniosła z
krzesła.
-
Ja też już pójdę. Dobranoc wszystkim – rzuciła od niechcenia i
wymknęła się z pokoju.
Wiedziała, że Nox dzielił pokój z Argonem, i
że ma zaledwie kilka minut, zanim tamten postanowi również iść
spać. Miała już plan i nie mogła pozwolić, by ten apodyktyczny
gbur go pokrzyżował.
Dogoniła Noxa w momencie, gdy był już na końcu
korytarza. Chwyciła go za łokieć i zanim wydał z siebie
jakikolwiek dźwięk, siłą wepchnęła go do swojej sypialni obok.
Zamknęła za sobą drzwi i dopiero wtedy odetchnęła. W środku,
podobnie jak za oknem, panował już gęsty mrok. Nox stworzył
niewielką kulę światła, która poszybowała pod sufit. Stanął
pośrodku pomieszczenia, podczas gdy Ariel oparła się plecami o
drzwi i przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu.
- Czy Argon zawsze taki jest? – Zapytała
ściszonym głosem. Wciąż uważnie nasłuchiwała kroków na
korytarzu.
-
Ponury i nieprzyjemny? Przeważnie. Poza królem, nie potrafi raczej
rozmawiać z ludźmi. Jest przyzwyczajony do wydawania rozkazów i
walk, ale poza tym ma dobre serce.
- Hmm, ciężko będzie
się z nim dogadać. Jak ty go wytrzymujesz?
Na
jego wargach osiadł cień uśmiechu.
-
Lata praktyki. Ty też się przyzwyczaisz. Ale chyba nie po to
zaciągnęłaś mnie do swojego pokoju?
-
Nie. Szczerze mówiąc mam do ciebie prośbę.
Uniósł brwi. Granat jego oczu był tak głęboki
jak niebo za oknem. Równie chłodny i odległy.
- Rozumiem, że to jakaś tajemnica.
-
Tak, szczególnie Argon nie powinien o tym wiedzieć.
- Tak myślałem. W takim razie, o co chodzi?
Ariel okrążyła pokój i przysiadła na brzegu
pryczy. Kiedy Nox odwrócił się w jej stronę, zrobiła niewinną
minę i spojrzała mu prosto w oczy. Zaczerpnęła tchu i wyrzuciła:
-
Pomóż mi odzyskać mój wisiorek.
-
Więc jednak chcesz tam wrócić.
- Tak.
Przez długą chwilę panowała cisza. Nox
popatrzył przez okno, a potem znów na nią. Nawet, jeśli ta prośba
go zaskoczyła, nie dał tego po sobie poznać.
-
Dlaczego akurat ja? – Zapytał w końcu.
- Ponieważ – odparła bez wahania –
potrafisz te sztuczki z niewidzialnością, co bardzo by mi pomogło.
To znaczy, wiesz, że i tak tam pójdę, ale naprawdę liczę na
twoją pomoc.
Przekrzywił lekko
głowę.
- Zdajesz sobie sprawę, że Argon cię
zabije? A jeśli się zgodzę, mnie również.
- Nie martw się o to. Całą winę wezmę na
siebie.
Nox
uniósł głowę i zapatrzył się na żółtą kulę światła.
Odetchnął głęboko.
-
Kiedy zamierzasz wyruszyć?
-
Dzisiaj – uśmiechnęła się szeroko - Jak wszyscy zasną. Czyli
się zgadzasz?
Westchnął z rezygnacją.
- Nie mam wyjścia. Argon i tak by mnie zabił,
gdyby się dowiedział, że puściłem cię samą. Jeśli to
przeżyjemy, mam nadzieję, że będziesz miała dla niego naprawdę
mocne wytłumaczenie.
Ariel rzuciła mu się
na szyję, ale zaraz odsunęła i poklepała po ramieniu. Uśmiechnął
się do niej lekko.
- W takim razie spotkamy się przed
karczmą gdzieś za trzy godziny – odwrócił się i ruszył do
drzwi. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałował – mruknął
w progu i wyszedł.
Magiczna kula światła wciąż
wisiała pod sufitem. Ariel uśmiechała się do niej głupio, po
czym padła na pryczę. Zmęczenie i senność zupełnie odeszły.
Była tak podekscytowana, że chciało jej się śmiać. Wróci tam!
Odzyska piórko i zobaczy Sato!
Sato.
Tak bardzo się za nim stęskniła. Miała nadzieję, że w tym
czasie nie wydarzyło się nic złego.
Wytrzymaj jeszcze trochę Sato.
Jakoś cię stamtąd wyciągnę.
Teraz, gdy potrafiła korzystać z
Mocy kamienia czuła się silniejsza. Z początku, gdy zobaczyła te
złote drobinki, nieco się przestraszyła, ale kiedy zrozumiała, że
może je kontrolować, ogarnęła ją ekscytacja oraz duma z własnych
możliwości. To było teraz najważniejsze. Z czasem jej pamięć
wróci i wszystko będzie w porządku. Przynajmniej chciała w to
wierzyć.
Przez te trzy godziny Ariel nie była
w stanie nawet zmrużyć oka, więc kręciła się po komnacie, albo
siedziała na parapecie i wyglądała przez okno. W końcu
dostrzegła, jak Nox wychodzi z karczmy, więc starając się nie
hałasować, zbiegła do głównej izby i dołączyła do niego przed
budynkiem. Mroźne powietrze zaszczypało ją w policzki, ale na
szczęście tym razem była porządnie ubrana. Owinęła się
szczelniej ciepłym kaftanem i potarła energicznie dłońmi. Nox
miał na sobie czarny płaszcz, zapięty pod szyją ozdobną klamrą.
- To, co robimy? – Szepnęła –
Idziemy piechotą, czy pożyczamy konie?
Elf
zadarł głowę z rozbawieniem w kącikach ust.
-
Polecimy – odparł.
- Aha. – Ariel pociągnęła nosem i
odchrząknęła – No tak. Tylko nie wiem – Nox stanął na środku
piaszczystej drogi i odwrócił się w jej stronę. Z jego pleców
wysunęły się ogromne, czarne skrzydła – czy nie – z cichym
szumem przecięły powietrze, kiedy je złożył i wyprostował na
całą, imponującą długość. Ariel zagapiła się na niego i
minęła dłuższa chwila, nim odzyskała głos – będę dla ciebie
za ciężka. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję – mruknęła.
Podszedł
do niej i objął w pasie. Lekki uśmiech nadał jego twarzy
beztroskiego, chłopięcego uroku, choć nie dosięgał tych
dziwnych, dużych oczu.
-
Uwierz mi, że z czasem przywykniesz. A teraz trzymaj się mocno i
podziwiaj widoki.
Machnął
bez wysiłku skrzydłami, i już unosili się w górę, ponad wioskę.
Nox trzymał ją tak, jakby nic nie ważyła, więc w końcu
rozluźniła się w jego ramionach. Szybko zostawili za sobą Tansin
i śpiących towarzyszy, kierując się w stronę kryjówki Balara.
Ariel słuchała wycia wiatru i patrzyła jak aksamitne, stapiające
się z nocą skrzydła z imponującą gracją i lekkością dźwigają
ich ciężar, jakby nie znały pojęcia grawitacji. Zupełnie nie
myślała o tym, co będzie, jak znajdą się u celu, poza tym, że
znów zobaczy złote tęczówki Sato.
***
Ylon leciał w pewnej odległości za Darelem, przeszukując wzrokiem mijane okolice. Zachodzące za wzgórzami słońce oświetlało pola i osady ostatnim pomarańczowym blaskiem. Po całym dniu lotu bolał go każdy mięsień. Nie dość, że nie wpadli jeszcze na żaden trop, to wciąż musiał znosić Darela i jego ciągłe wywyższanie się.
Szkoda, że nie jestem w grupie Argona.
Przez ostatnie dni miał wiele
powodów by wzdychać. Był nie tylko zmęczony, ale również
sfrustrowany. Oczywiście nie zamierzał głośno narzekać i po
prostu robił swoje. Śmierć Cerona wszystkich mocno zmartwiła, ale
przynajmniej była jakąś wskazówką. Kiedy znaleźli jego ciało
przeszyte strzałami przy drodze, część zagadki została
rozwiązana. Po tym jak Reeth wyczuł w tym miejscu słabą obecność
króla, domyślili się dalszej części wydarzeń.
- Mam!
Ylon oderwał się od swoich myśli i
spojrzał za siebie.
Reeth podleciał do niego na tyle
blisko, na ile pozwalały im szerokie skrzydła. Płaszcz Zakonu
łopotał za nim gwałtownie, kiedy krzyknął:
-
Namierzyłem króla Rivę!
Serce
młodego wojownika zabiło żywiej.
Nareszcie.
-
Gdzie?!
Reeth wskazał palcem na rozciągający
się w dole ciemny las. Ylon zmarszczył brwi i spojrzał na
starszego kolegę.
-
W Lesie Zapomnianych?
Mężczyzna
potaknął.
-
Zawiadomię Darela!
Odleciał
i zaraz potem przy boku Ylona pojawił się Garet.
-
O co chodzi?!
-
Reeth namierzył króla! Jest w Lesie Zapomnianych!
-
Co!? – Wojownik zatrzymał się gwałtownie w miejscu i pobladł.
-
To źle? – Zapytał z nutą niepokoju.
Garet
przejechał dłonią po pozbawionej włosów czaszce i zacisnął
szczęki.
-
Nie wiesz o Lesie Zapomnianych?
Ylon
pokręcił głową. Widząc napięcie malujące się na okrągłej
twarzy wojownika, wiedział już, że wolałby tego nie słyszeć.
Przełknął jednak ślinę i zapytał ostrożnie:
-
Czy król może być w niebezpieczeństwie?
Garet
spojrzał na niego ponuro, potem zerknął na odległe wierzchołki
drzew i odpowiedział głucho.
-
Nie wiem, mam nadzieję, że bogowie nad nim czuwają. Podobno
właśnie w tym lesie ukrywają się Vethoyni.
Ylon
osłupiał.
-
Żartujesz, prawda?
-
Chciałbym, żeby to był żart, przyjacielu.
-
Ale jeśli król Riva tam jest, to...
-
To wszyscy możemy mieć kłopoty – dokończył za niego cicho. -
Chyba, że jednak plotki okażą się kłamstwem.
Ich
rozmowę przerwał Darel, który zatrzymał się na chwilę w
powietrzu, obejrzał na nich i wskazał na las.
-
Tutaj przenocujemy! – zarządził, po czym złożył skrzydła i
zapikował w dół.
Mężczyźni
popatrzyli po sobie ponuro i bez słowa dołączyli do towarzyszy.
Razem obniżyli lot i skierowali się na skraj lasu, przed którym
rozciągały się połacie górzystej łąki. Wylądowali miękko na
soczystej, wysokiej trawie kilka metrów przed ścianą drzew. Niebo
zaczynało ciemnieć i wokół zapanowała złowróżbna cisza
przerywana odległymi dźwiękami lasu. Czterej wojownicy w czarnych
płaszczach stanęli obok siebie i ze skrzyżowanymi ramionami
wpatrzyli się w ścianę wysokich drzew. Chłodny wietrzyk poruszał
trawą pod ich stopami i szumiał w rozległych konarach.
-
Wolałbym się nie natknąć na Vethoynów. Nie wiem czy są naszymi
wrogami, czy nie, dlatego nie zaryzykuję zaatakowania ani zabicia
żadnego z nich – odezwał się Garet. Z sarkastycznym uśmieszkiem
zerknął na brodatego wojownika. – Co dalej, Darelu? Masz jakiś
wspaniały plan?
Ylon stłumił chichot, przybierając
na twarz kamienny wyraz. Darel zignorował tą uwaglę, z nachmurzoną
miną pocierając palcami ciemną brodę.
- Jesteś pewny, że król tam jest? – Zapytał
stojącego po jego lewej Reetha.
- Nie mam wątpliwości. Teraz wyraźnie wyczuwam
jego obecność, choć odnalazłbym go wcześniej, gdyby jego Moc
była silniejsza. Nie potrafię się z nim skontaktować, ale jestem
pewny, że żyje. Może być ranny.
- Dobrze. – Darel wystąpił dwa
kroki naprzód i odwrócił się plecami do lasu. Zmierzył każdego
z osobna surowym, władczym spojrzeniem – Rozbijemy tu obóz i
poczekamy do rana – zarządził – Jutro podzielimy się na dwie
grupy i przelecimy nad lasem. Kiedy namierzymy w którym miejscu
znajduje się obóz Vethoynów i upewnimy się, że przetrzymują
króla, pomyślimy co dalej – gdy skończył mówić, nikt się nie
odezwał, więc dodał jeszcze po chwili ciszy – Reeth nazbiera
gałęzi i rozpali ogień, Ylon upoluje dla nas kolację, a Garet
zajmie się barierą ochronną. Wartę będziemy trzymać na zmianę.
Nie wiadomo, jakie jeszcze paskudztwo zamieszkuje te lasy, dlatego
lepiej być czujnym.
Mężczyźni skinęli krótko głowami i rozeszli
się, by wykonać swoją część pracy. Wchodząc w cień pierwszych
drzew lasu, Ylon pochylił się nad Garetem i syknął:
- Czuję się jak jakiś cholerny niewolnik –
zerknął kątem oka na Darela, który tymczasem usiadł na trawie i
zajął się czyszczeniem swojego miecza – Ten drań myśli, że
jest jakimś panem i władcą, czy co? Gdyby Argon zobaczył jak się
rządzi, raz na zawsze wybiłby mu z głowy znęcanie się nad
ludźmi.
Garet uspokajająco poklepał go po
ramieniu.
- Nie mówię, że nie masz racji, ale
wszyscy należymy do Zakonu Kruka i mamy te same cele. Trzeba
wybaczyć mu jego wady.
Ylon wydął wargi, obdarzając łysego
wojownika urażonym spojrzeniem.
- Czy ty w ogóle stoisz po
jakiejkolwiek stronie?
Garet uśmiechnął się i zwrócił
oczy na wierzchołki drzew.
- Stoję po stronie króla. Jak my
wszyscy, przyjacielu.
Oddalił się niespiesznym krokiem, by
zająć się tarczą. Ylon westchnął z rezygnacją, poskrobał się
w szyję i rozejrzał za dogodnym miejscem na polowanie. Nie miał
ochoty zagłębiać się dalej w las, a tutaj, na otwartym terenie
nie miał, co liczyć na obfite łowy. Jego wyostrzony wzrok
wypatrzył w miękkim poszyciu przemykające ukradkiem króliki.
Uśmiechnął się do siebie, i ułożył dłonie, jakby trzymał w
nich łuk. Czarne znamię rozjarzyło się w zmierzchu, a wokół
niego zapulsowała energia. W powietrzu przed nim pojawiła się
błękitna, magiczna strzała, którą nieznacznym ruchem ręki
posłał nisko między drzewa. Zaraz po niej poszybowały trzy
kolejne.
Niebieskie błyski rozdarły
bezgłośnie mrok lasu, kiedy strzały dosięgły czterech celów.
Dzięki świetlistym punkcikom, bez problemu odnalazł swoje zdobycze
i czym prędzej opuścił las. W Zakonie był niekwestionowanym
mistrzem łucznictwa. Celne oko i opanowanie nie rozwiązywały
wszystkich problemów, ale z pewnością bywały przydatne.
Siedzieli w blasku ogniska i czekając,
aż mięso się upiecze, ustalali szczegóły jutrzejszych
poszukiwań. Gdy zapanowała w końcu cisza, Ylon zaczynał
przysypiać, jednak szybko otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się
pod nosem.
Wszystko
u was w porządku? Zapytał
Oran, pojawiając się znienacka w jego umyśle.
Tak. Właśnie
siedzimy przy ognisku i czekamy na kolację.
Gdzie
jesteście?
Na
skraju Lasu Zapomnianych?
Mogliście
chociaż zatrzymać się w pewnej odległości. To niebezpieczne
miejsce. Podobno tam...
Ukrywają
się Vethoyni.
Ylon zaśmiał
się cicho, wyczuwając u kuzyna zaskoczenie i dezorientację. Nie
chciał go dręczyć, więc od razu wyjaśnił: Reeth
wyczuł tu obecność króla Rivy.
W
lesie? Jest pewny?
Tak.
Jutro przeszukamy dokładnie teren. Jeśli jego przeczucie się
potwierdzi, zastanowimy się, co dalej.
Uważajcie.
Ten klan jest nieobliczalny. I lepiej nie atakujcie żadnego wilka.
Wiem,
wiem.
Jak
tylko znajdziecie króla, dajcie mi znać. Przekaże wszystko
Argonowi i niech on zdecyduje.
Wiem,
kuzynie. Nie musisz mnie pouczać tylko dlatego, że jesteś dwa lata
starzy.
Oran zachichotał
złośliwie.
Lubię ci to
przypominać. Nie mam brata, więc moim życiowym celem jest
drażnienie mojego ukochanego i jedynego kuzyna.
Ylon
westchnął, ale uśmiechnął się w duchu. Mimo wszystko dobrze
było wiedzieć, że ma się jakąś rodzinę. Nawet, jeśli tą
rodziną był irytujący żarłok.
A
co u was? Jakieś postępy?
Owszem.
Oran wyraźnie
poweselał. Przesłał mu w myślach obraz małego, jasnego pokoju w
karczmie. Jak
widzisz siedzimy sobie w cieplutkiej tawernie, a picia i jedzenia
mamy pod dostatkiem.
Ylon zignorował nutkę
złośliwości w jego tonie i darował sobie kąśliwą odpowiedź.
Jest z wami Ariel?
Cała i zdrowa.
Argon i Nox bez problemu uwolnili ją z łap tego drania. Była
brudna i zagłodzona, ale żywa. Czy opowiedzieć ci, jak jednym
machnięciem ręki odesłała w powietrze pięćdziesięciu Zielonych
Ludzi?
Może
innym razem, choć niewątpliwie to pasjonująca opowieść. Ostatnim
razem widziałem ją jak nie umiała jeszcze chodzić, więc z chęcią
poznam ją osobiście.
Oran roześmiał się krótko.
W takim razie mam
nadzieję, że nastąpi to już niedługo.
Jak
znajdziemy króla, skontaktuję się z tobą. Czy w razie problemów,
możemy liczyć na waszą pomoc?
Jak najbardziej, drogi kuzynie. A
jeśli wszystko pójdzie kładko, spotkamy się w Gildrarze. Oby
bogowie wam sprzyjali. Nie zrób niczego głupiego, żebym nie musiał
się wstydzić.
Ylon prychnął w odpowiedzi.
Świadomość Orana odpłynęła i wojownik otworzył oczy. Zjedli
kolację i Reeth jako pierwszy objął wartę. Ognisko wciąż
trzaskało wesoło, gdy wojownicy ułożyli się na trawie i zapadli
w płytki, czujny sen.