To był dziwny dzień, zaczynając już
od rana, gdyż przede wszystkim Lunna nie dostała żadnych poleceń
od Białego Kruka i w końcu mogła zrobić coś tylko dla siebie.
Nie to, żeby tego nie lubiła, przecież tylko wtedy miała okazję
z nim porozmawiać. Ostatnio jednak w zamku panowało nerwowe
zamieszanie i właściwie niemal wszyscy jakby o niej zapomnieli.
Dzisiaj również wojownicy odlecieli gdzieś poza miasto,
zostawiając zamek pod opieką Yaritha i Lunna została zdana na
własne towarzystwo. W samotności zjadła śniadanie, a potem
samotnie wybrała się do miasta. To nie był najlepszy pomysł, bo
ludzie odsuwali się od niej i patrzyli nieufnie, nawet z lękiem,
jakby chciała coś im zrobić. Udała się do świątyni – wieży
wznoszącej się ponad miasto, ale w końcu nie weszła tam, tylko
zawróciła z powrotem. Gładziła palcami swój medalion, modląc
się w myślach do Luny, który pozostał jej jedynym towarzyszem.
Kiedyś, w Zielonym Lesie lubiła samotność, ale wtedy miała swoje
powody. Nie sądziła, że kiedyś zatęskni za matką, która
próbowała sterować jej życiem, czy nawet za kapryśną i złośliwą
siostrą. Teraz oddałaby wszystko, aby powrócić do tamtych dni i
nie narzekałaby więcej na swoje życie.
Teraz pozostał już tylko Raliel,
jedyny ocalały elf z Zielonego Lasu i jej najbliższy przyjaciel. Za
nim również tęskniła, bardziej, niż by się to tego przyznała.
Szkoda,
że jesteśmy tak daleko od siebie. Gdybym tylko mogła częściej go
odwiedzać.
Nie spiesząc się, bo nikt, ani nic
na nią nie czekało, wróciła do zamku. Przystanęła na
dziedzińcu, gdy z zaskoczeniem spostrzegła siedzącego na brzegu
fontanny Argona. Sądziła, że może umówił się tutaj z którymś
z braci Zakonu, ale wtedy wstał na jej widok i ruszył w jej stronę.
Pod jasną tuniką wyraźnie rysowały się wyrobione przez lata
mięśnie, mimo swojej budowy poruszał się lekko i niemal
bezszelestnie. Chociaż widywała go po kilka razy dziennie, po raz
kolejny ugięły się pod nią kolana.
Luno,
chyba jestem naiwna, marząc by mnie w końcu dostrzegł. Jest tak
piękny, że wydaje się nieosiągalny. Nigdy nie zastąpię w jego
sercu króla.
Westchnęła z bólem, przystając na
ścieżce i czekając aż się zbliży i wyda jej kolejny, suchy
rozkaz.
- Wzdychasz na mój widok, czy ze
zmęczenia? – Zapytał z rękami na biodrach i uśmiechem w kąciku
ust. Wydawał się dzisiaj wyjątkowo w dobrym humorze.
- To… - przez chwilę szukała
właściwych słów, starając się w niego tak nie wpatrywać.
Nie dając jej czasu na odpowiedź,
poskrobał się w policzek z blizną, jakby bezwiednie sprawdzał,
czy jest na miejscu.
- Tak myślałem, że wybrałaś się
gdzieś na miasto. Długo kazałaś na siebie czekać.
- A więc… czekałeś na mnie? –
Gdy napotkała jego lekko rozbawione spojrzenie, przełknęła z
trudem ślinę, zmuszając się do zachowania spokojnej i swobodnej
postawy, jakby w ogóle ją to nie obchodziło. Ale intensywna zieleń
jego oczu zdawała się przeszywać ją na wskroś, jakby próbował
odczytać jej myśli.
- To takie dziwne?
- Nie, ale sądziłam, że jesteś
zajęty. Widziałem jak rano gdzieś odlatywałeś z innymi.
- Byłem tylko na krótkim zwiadzie. A
jak tam twoja kamienna armia?
Przeniósł ciężar na drugą nogę i
skrzyżował przed sobą ramiona, jakby szykował się na dłużą
pogawędkę. Przynajmniej nie wyglądało na to, żeby zamierzał
szybko odejść. No i tym razem raczej nie miał dla niej samych
rozkazów.
Lunna
uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie. Dziękuję
ci Lunno, że zawsze wysłuchujesz moich modlitw.
- Dobrze – odpowiedziała na głos –
Czekają poza miastem na moje rozkazy, więc jeśli chcesz…
- Nie teraz – machnął ręką, ani
na moment nie zdejmując z niej tego palącego spojrzenia, chociaż
miała wrażenie, jakby jego myśli raczej nie krążyły wokół jej
osoby – Mam dla ciebie ciekawszą propozycję. Ponieważ zawsze
wykonujesz tylko polecone ci zadania, tym razem to ja zrobię coś
dla ciebie.
Jej serce wykonało fikołka, ale
zaraz potem zrobiła się podejrzliwa.
- Nie ma króla i Ariel, więc się
nudzisz? Pomyślałeś, że skoro pozostali również są zajęci,
moje towarzystwo od biedy ci wystarczy?
Zmrużył oczy, ale wyraz twarzy
pozostał spokojny, jakby nic na tym świecie nie mogło wytrącić
go z równowagi.
- Od jakiegoś czasu myślałem, że
nie masz tutaj prawdziwych przyjaciół i możesz czuć się samotna
- Myślałeś o mnie?
Skinął głową, rozbawiony jej
zaskoczeniem.
- Dużo ci brakuje do stania się
całkiem niewidzialnej – stwierdził niejednoznacznie – A
wracając do tematu, uznałem, że skoro dzisiaj jest wyjątkowo
spokojnie i na razie nie zjawili się żadni posłańcy ze złymi
wiadomościami, moglibyśmy stąd zniknąć na kilka godzin.
Przekrzywiła lekko głowę i
zmarszczyła brwi.
- Zniknąć? Gdzie?
- Czasami jesteś mało domyślna –
pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem – Chciałem zabrać
cię do Raliela, ale skoro nie chcesz…
Zaczął się odwracać, żeby odejść,
ale błyskawicznie złapała go za łokieć, może nawet trochę za
mocno.
-
Poczekaj! Pewnie, że…
- Dobrze.
Bez ostrzeżenia złapał ją w talii
i rozpłynęli się w błysku światła.
Zanim zdążyła nabrać powietrza i
zrozumieć, co się dzieje, byli już na miejscu.
Nad głową mieli te same niebo z
kilkoma chmurkami, ale w powietrzu wyraźnie czuć było zmianę.
Stanęli na dziedzińcu przed zieloną rezydencją hrabiego, a za
okalającym teren niskim murem ciągnęły się nieznane ulice i
proste, drewniane budynki. Ludzie tutaj byli wysocy i smukli,
niektórzy przypominali elfy. Rozstawieni wokół strażnicy ze
spiczastymi uszami i długimi włosami, na ich widok niemal nie
okazali zaskoczenia, kłaniając się Białemu Krukowi.
Znaleźli się w Sallen. Sąsiadującej
z Zielonym Lasem, siedzibie półelfów i mieszańców. Już bliżej
domu być nie mogła.
Odetchnęła głęboko, lekko
skołowana teleportacją i odsunęła się gwałtownie, obracając na
wszystkie strony.
-
Naprawdę jesteśmy…
Argon roześmiał się krótko, aż
przeszył ją dreszcz. Naprawdę za rzadko słyszała ten dźwięk.
- Przecież widzisz. Zamiast gapić
się na biednych strażników, poszukałabyś swojego przyjaciela.
- Och! – Krzyknęła tylko i pełnym
wdzięku krokiem pobiegła do rezydencji. Nie odwróciła się nawet
by sprawdzić, czy Argon idzie za nią, tak szczęśliwa, że mogłaby
zapomnieć o reszcie świata.
W środku pałacyk był raczej
skromnie urządzony, bez tego otaczającego ludzi bogactwa, cały w
zieleni i brązie. Odnosiło się nawet wrażenie, że to dom elfa, a
oni znajdują się gdzieś na polanie w lesie. Nawet powietrze
smakowało tu inaczej, niż w Malgarii. Lekko słodkie, przesiąknięte
zapachem trawy i drzew. Na ścianach wisiały głównie pejzaże
natury i zwierząt, wywołujące u niej słodko – gorzkie
wspomnienia.
Służba zaprowadziła ich do sali
audiencyjnej, gdzie przy długim stole hrabia rozmawiał z dwoma
mężczyznami. Gdy ją zapowiedziano, natychmiast ich odprawił.
Zdążył zaledwie wstać, gdy z okrzykiem radości rzuciła się na
jego szyję, aż stracił równowagę i cofnął się kilka kroków,
otaczając ją ramionami.
- Nie sądziłeś, że się zjawię,
prawda?
- To z pewnością najmilsza
niespodzianka, o jakiej mogłem marzyć – wyznał ze śmiechem,
który pamiętała jeszcze z tych najbardziej szczęśliwszych dni.
Lunna odsunęła się na wyciągnięcie
ramion i przyjrzała mu się z góry na dół. Długie włosy
splecione miał w ciasny warkocz, a na sobie zamiast bogatych szat,
zwój zwykły zielony strój bojowy do chodzenia po lesie. Zupełnie
jakby nic się nie zmieniło, a jednak…
- Schudłeś?
- Chyba dawno nie widziałaś innego
elfa, co? – Stwierdził żartobliwie – Po przebywaniu z ludźmi w
końcu dostrzegłaś moją urodę?
Gdy wyszczerzył zęby, dała mu
kuksańca w ramię. Z Ralielem nigdy się nie nudziła, ani nie była
smutna. Zawsze był jedyną istotą, przy której czuła się
naprawdę sobą i nie musiała niczego udawać. To dziwne, że
wcześniej tego nie doceniała.
- Co tu właściwie robisz? – Tym
pytaniem przerwał jej rozmyślania o przeszłości.
- Jak to, co? Stęskniłam się za
tobą, głupku – odparła szczerze, szturchając go w pierś.
- I wpadłaś tak sobie, na herbatę,
przebywając cały Elderol? – Uniósł brwi.
- Uwierz mi, że podróż trwała
sekundy.
- To on cię przyprowadził? –
Spojrzał gdzieś ponad jej ramieniem i skiną głową.
Lunna odwróciła się, podążając
za nim wzrokiem. W otwartych drzwiach stał Argon i oparty niedbale o
futrynę, przyglądał im się uważnie. W lekkim półmroku
panującym w sali, znamię na jego czole zdawało się lśnić niczym
gwiazda. Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Tak. Biały Kruk sam mi to
zaproponował. Jest szorstki w obyciu i raczej nie potrafi okazywać
uczuć, ale to dobry człowiek i jeszcze lepszy wojownik.
Gdy zwróciła głowę z powrotem w
stronę Raliela, dostrzegła na jego twarzy cień smutku.
- Naprawdę go lubisz – bardziej
stwierdził, przyglądając się jej w namyśle.
- Tak.
Westchnął cicho i wziął ją za
rękę.
- Chodź, porozmawiamy w wygodniejszym
miejscu.
Zaprowadził ją na tyły komnaty,
gdzie znajdowała się mniejsza salka, z wygodną kanapą i
stolikiem. Przez otwarte drzwi Lunna mogła widzieć, jak Argon siada
przy długim stole i z głową opartą na dłoni, co i raz zerka w
ich stronę. Przez krótką chwilę miała ochotę pobiec do niego,
tak bardzo wydawał się osamotniony, ale gdy napotkała jego zielone
oczy, uśmiechnął się lekko i skinął dłonią, żeby się nim
nie przejmowała.
Rozmowa z Ralielem wciągnęła ją na
tyle, że straciła rachubę czasu i zapomniała o całym świecie.
Już dawno nie miała okazji tak bardzo się przed kimś otworzyć i
zrozumiała, że właśnie tego jej brakowało. Podzieliła się z
nim swoimi troskami i przemyśleniami, zupełnie jak kiedyś, bez
obawy, że będzie ją oceniał, czy potępiał. To właśnie
najbardziej w nim lubiła, że pozostawał jej przyjacielem bez
względu jak bardzo zmieniał się świat i oni sami.
Opowiedzieli sobie wszystko, co im
się wydarzyło od ostatniego rozstania, a gdy już wyczerpali
tematy, Raliel zaskoczył ją niespodziewaną propozycją. Wziął ją
za rękę i spojrzał prosto w oczy.
- Chciałbym Lunno, kiedy to już się
wszystko skończy, żebyś przeniosła się tutaj i zamieszała ze
mną.
- Co? – Czując na sobie intensywne
spojrzenie Argona gdzieś za plecami, niemal boleśnie odczuła fakt,
że pewnie słyszał całą ich rozmowę. Znała uczucia przyjaciela,
ale nie sądziła, że tak nagle zaproponuje jej takie coś –
Ralielu, ja…
Uciszył ją lekkim ruchem głowy. Jak
zawsze otaczała go aura spokoju i cierpliwości, a ciepłe, brązowe
oczy patrzyły tylko na nią.
- Nie musisz teraz odpowiadać, wiem,
że potrzebujesz czasu. Zastanów się na tym. Rozkazałem oczyścić
Zielony Las i już posadziliśmy pierwsze drzewa. Minie jeszcze wiele
czasu, zanim to miejsce odżyje, ale dla nas, Nieśmiertelnych, to
zaledwie chwila. Chciałbym, abyś pomogła mi odbudować nasz dom, a
także zamieszkać tam razem ze mną i sprawić, żeby las znów
zapełnił się elfami.
Lunna nie wiedziała, co odpowiedzieć,
chociaż nie kazał przecież podejmować decyzji już teraz. Jednak
jego słowa sprawiły, żę coś drgnęło w jej sercu. Miała
opuścić Białego Kruka, Ariel i świat ludzi, który tak pokochała?
Z drugiej strony mogłaby znów zamieszkać w Zielonym Lesie i na
nowo go ożywić.
Wrócić do domu i być królową.
Jeszcze niedawno o niczym innym nie
marzyłam, ale teraz...
Spojrzenie Raliela wyrażało tak
głęboką nadzieję, że poczuła przepełniające ja współczucie
i poczucie winy. Otworzyła usta, ale na szczęście w tym momencie w
drzwiach stanął Argon, ratując ją od odpowiedzi, która mogłaby
zranić jej jedynego przyjaciela i ją samą.
- Wybaczcie, że przerywam pogawędkę,
ale myślę, że te pięć godzin powinno wam wystarczyć. Musimy już
wracać.
- Pięć godzin? – Sapnęła z
zaskoczeniem, po czym poderwała się gwałtownie i pospiesznie
uściskała elfa – Jeszcze się zobaczymy i obiecuję, że nad tym
pomyślę – szepnęła na pożegnanie i wybiegła za Białym
Krukiem, nie oglądając się za siebie.
W milczeniu opuścili rezydencję i
znów znaleźli się na zalanym słońcem dziecińcu. Argon odwrócił
się w jej stronę i objął ją jednym ramieniem z lekko
zmarszczonym czołem.
- Wydaje się w tobie zakochany.
Przyjmiesz jego propozycję? – Jego pytanie rozwiało wszelkie
wątpliwości, czy słyszał ich rozmowę.
Lunna spuściła głowę, opierając
się o niego delikatnie, chociaż miała ochotę wtulić się w niego
jak najmocniej. Naprawdę miała mętlik w głowie.
- A ty, co o tym myślisz?
- To twoje życie, księżniczko. Nie
tego właśnie pragnęłaś?
- Nie wiem. Wracajmy do domu – nie
sądziła, że po tej wizycie jej serce będzie tak rozdarte.
Otoczyło ich światło i zniknęli z
Sallen, pozostawiając po sobie jedynie jej ciche westchnienie.
***
Argon może byłby bardziej czujny, gdyby nie
rozmyślał o elfce. Zaledwie wylądowali na nasłonecznionym
krużganku w Malgarii, jakiś cień przemknął obok niego, a
właściwie na niego. Zdążył odsunąć się o milimetr z Lunną
przyciśniętą do boku i wyciągnięty sztylet drasnął mu
policzek, obok starej blizny. Ranka wezbrała krwią i cienki
strumyczek popłynął aż do brody.
- Uważaj!- Krzyknęła Lunna, jednocześnie
odskakując się od niego ze zwinnością pantery.
Odwrócił się, kątem oka dostrzegając postać
w czarnym płaszczu. Gwałtowny ból ścisnął mu serce, aż jęknął
głucho i opadł na kolano. Napastnik skryty w cieniu kaptura, był
już tuż przed nim, z połyskującym ostrzem w dłoni. W ostatniej
chwili Lunna zasłoniła go własnym ciałem, ochraniając przed
śmiercią. Sztylet odbił się od niewidzialnej tarczy i oślepiło
ich światło z medalionu, na którym zaciskała kurczowo palce.
Niewidzialna siła cisnęła mordercą na trawę, ale wstał
błyskawicznie, rozglądając na boki za drogą ucieczki.
- Nie pozwól… mu… uciec… - wycharczał
Argon, zaciskając kurczowo szczęki i trzymając się za serce.
Lunna skinęła tylko głową, mrucząc pod nosem
śpiewne słowa w języku elfów. Spod ziemi wyrosły pędy korzeni,
które oploty nogi napastnika aż do bioder. Zachwiał się, aż
upadł na kolana i zwiesił głowę, całkowicie skryty pod płaszczem
Zakonu. Argon poczuł jak ból słabnie i wstał chwiejnie, a
tymczasem elfka zbliżyła się do postaci i znów coś wyszeptała.
Jej medalion w kształcie księżyca jaśniał błękitem, gdy wokół
tamtego zamigotała magiczna bariera i otoczyła go ze wszystkich
stron.
- Teraz nie ucieknie – zapewniła, z dumą
krzyżując przed sobą ramiona, Argon podszedł do niej, wycierając
strużkę krwi. Przez chwilę w milczeniu patrzył na unieruchomioną
postać, klęczącą przed nimi w pozie poddania.
- A więc to jest ten wasz tajemniczy zabójca –
skwitowała Lunna i sama do siebie pokiwała głową.
Argon dalej wpatrywał się w niego z
nachmurzonym czołem i ponurym grymasem. Nie sądził, że tak łatwo
go złapią, zdawałoby się, że aż za łatwo, skoro uciekał im
już tyle raz.
A
więc to koniec. Już nikogo więcej nie zabije.
Ta myśl sprawiła taką ulgę, że w pierwszej chwili nawet nie
pomyślał, żeby sprawdzić tożsamość tajemniczego zdrajcy.
- Co z nim zrobimy? – Zapytała rzeczowo.
Nad tym akurat nie musiał się zastanawiać. To
było jasne od początku.
-
Musi ponieść najsurowszą karę, którą jest…
Napastnik szarpnął się nagle gwałtownie i
próbował wstać. Ten ruch spowodował tylko, że kaptur opadł na
plecy, odsłaniając jego twarz i białe włosy.
- Nox!?
Półelf spojrzał na nich i zamrugał. Czerwień
w jego oczach rozbłysła i zgasła, ustępując miejsca nocnemu
granatowi. W milczeniu popatrzył najpierw na wstrząśniętą Lunne,
a potem na Białego Kruka, pobladł i zgarbił się, zwieszając
głowę.
Argon pokręcił niedowierzająco głową, jakby
miał przed sobą jakieś koszmarne przywidzenie, zaczął się
cofać, aż również opadł na kolana. Elfka znalazła się przy nim
w jednej chwili i coś mówiła, ale w ogóle jej nie słyszał,
jakby ktoś wyłączył cały dźwięk. Patrzył na swojego
przybranego syna, który przed chwilą próbował go zabić i z
potworną brutalnością docierało do niego, jaki był ślepy. Tak
bardzo mu ufał, że zlecił mu szukanie mordercy, nawet nie biorąc
go pod uwagę. Był tak naiwny, aż chciało mu się śmiać.
- Nox? Dlaczego? – W końcu wydusił z siebie
te dwa słowa, a jego ochrypły głos zdawał się zupełnie obcy i
odległy.
Nox tylko jeszcze bardziej zwiesił głowę,
ukrywając twarz za kurtyną białych włosów, a jego ramiona
zadrżały. Jego milczenie było najlepszym potwierdzeniem tego, że
ich życie było jednym wielkim kłamstwem i bańką pozorów, która
właśnie pękła na jego oczach. Zbyt oszołomiony, żeby się
poruszyć, czuł tylko, że właśnie stracił swojego jedynego,
przybranego syna.
***
Riva zachowywał się tak, jakby nic się nie
wydarzyło i ani razu nie nawiązywał do ich nocnej rozmowy, a
raczej swojego wyznania. Podczas śniadania i później, gdy
opuszczali Lotheron, wydawał się beztroski i wesoły. Gwizdał pod
nosem jakieś melodie, a gdy próbowała coś powiedzieć, zmieniał
temat, wprowadzając ją w coraz większe zdezorientowanie. Naprawdę
nie rozumiała jego zachowania. Żegnając się z Savarą, ucałował
ją w oba policzki i wyszeptał coś do ucha, na co uśmiechnęła
się z wyraźnym zadowoleniem. Gdy odjeżdżali na swoich koniach,
dostrzegł jej krzywe spojrzenie i zaciśnięte usta.
- Nie uważasz, że Nammijczycy, to naprawdę
ciekawi ludzie? – zagadnął, gdy wyjeżdżali z miasta.
- Tak, szczególnie Savara – zauważyła,
przyglądając mu się intensywnie, ciekawa jego reakcji. Czy po jego
nocnym wyznaniu powinna w ogóle być o cokolwiek zazdrosna?
Uśmiechnął się szeroko, jakby z rozmarzeniem.
- O tak, to stanowczo piękna i pociągająca
kobieta.
- A więc przyznajesz, że ci się podoba?
- Oczywiście – odparł szczerze, z
rozbrajającym uśmiechem – Każdy mężczyzna byłby głupcem,
gdyby zaprzeczył – po tych słowach zbliżył Króla do jej
Królowej, przechylił się i musnął palcami jej policzek - Ale nie
martw się, Ariel. Żadna nie dorównuje tobie. Jesteś najbardziej
czarującą istotą, która chodziła po tej ziemi i najpiękniejszą
spośród wszystkich gwiazd na niebie – zarumieniła się
gwałtownie, a on wyprostował się ze śmiechem i mrugnął do niej
okiem – Pamiętasz o naszej umowie? Czy taki komplement jest
wystarczająco oryginalny?
W końcu odwzajemniła uśmiech i nieco się
rozluźniła.
- Powiedzmy, że ujdzie.
- A więc koniec z „Waszą Wysokością”?
- Odbierasz mi przyjemność drażnienia się z
tobą, ale niech ci będzie, Riva
Lubiła jego śmiech i to, gdy był w takim
humorze. Kiedy uśmiechał się do niej w ten szczególny, chłopięcy
sposób, mrużąc przy tym lekko oczy. Kiedy znikało napięcie z
jego twarzy, nadające mu lat i zamiast Kruczym Królem, był po
prostu mężczyzną w którego oczach była całym światem.
Te krótkie chwile radości trwały zaledwie
jeden dzień. Potem znów zaczęło mu się pogarszać i powrócił
strach. Jechali tą samą drogą, rzadko kiedy zbaczając z traktu,
wijącego się pomiędzy zielonymi wzgórzami i pełnego podróżnych.
Riva narzucił takie tępo, że chociaż już dobrze radziła sobie w
siodle, wieczorami była cala obolała. Spieszył się, a ona nie
protestowała i nie musiała pytać, dlaczego. To milczące
porozumienie wisiało nad nimi niczym ciężkie, burzowe chmury. A
Ariel w tym czasie czuła tylko wzbierającą rozpacz i potrafiła
myśleć tylko o jednym.
Potrafię
poradzić sobie z każdym zagrożeniem, ale nie jestem w stanie
uchronić go akurat przed tym. Przeklęty Balar, jak tylko…
Raczej, „jeśli” mnie złapiesz. Poza tym, czy
kiedykolwiek wspominałem, że mam antidotum? Nie uważasz, że to by
było bez sensu, skoro czekam na jego śmierć?
Ariel
zamarła w siodle, ale na szczęście Riva tego nie zauważył, gdyż
jechał kilka kroków z przodu. Przełknęła ślinę, czując jak
jej żołądek ściska się boleśnie i pokręciła głową, starając
się wyrzucić z umysłu echo tego głosu. Na szczęście więcej go
nie usłyszała, chociaż obrzucała go w myślach najgorszymi
epitetami.
Tym razem tylko raz przenocowali w zajeździe
przy drodze, a poza tym popędzali konie aż do późnej nocy i
rozbijali obóz gdzie popadnie. W ten sposób, w powrotnej drodze
znacznie częściej koczowali pod gołym niebem, zjadali upolowane
przed niego ptaki i spali pod kocami. Gdyby wszyscy nie potrzebowali
odpoczynku, szczególnie konie, pewnie jechałby tak do samej
Malgarii.
Riva znów czuwał całymi nocami, a w dzień
przysypiał na koniu. Raz o mało nie spadł z siodła, gdyby w porę
go nie podtrzymała. Okazało się, że zemdlał z bólu, co również
zaczynało mu się przydarzać coraz częściej.. Pomagała mu jak
mogła, ale nawet uzdrawianie przynosiło coraz mniejsze efekty.
Kiedy sądził, że nie widzi, ocierał krew z ust i krzywił, gdy
jego ciało drżało spazmatycznie, szarpane wewnętrznym bólem. Za
każdym razem Ariel modliła się do wszystkich bogów, żeby przeżył
kolejny dzień i tak nie cierpiał. Potem w duchu przeklinała Balara
i własną bezradność. Była gotowa oddać dosłownie wszystko,
żeby zabrać od niego ten ból i cierpienie, choćby na jakiś czas.
Mimo jego pogarszającego się stanu, powrotną
drogę pokonywali znacznie szybciej. Już po niecałych trzech dniach
przekroczyli rzekę Dalen, opuszczając granice prowincji Ashe. Teren
wokół nich stał się bardziej zalesiony i płaski, trakt prowadził
pomiędzy kwiecistymi łąkami, z rzadko spotykanymi kawałkami pola.
Żeby nie tracić czasu, zaczęli omijać tłumne trakty i jechali
teraz w cieniu drzew, zatrzymując się tylko na krótkie postoje.
Do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin,
kiedy piątego dnia natknęli się na malutką wioskę, z kilkoma
domami i jedną tawerną w centrum. Konie wciąż były wypoczęte i
w pełni sił, ale Ariel wskazała na skupisko budynków i ziewnęła
demonstracyjnie. Jej towarzysz był w takim stanie, że musiała
myśleć za niego, a potrzebował teraz porządnego posiłku i
ciepłego łóżka.
- Może zrobimy tu sobie dzisiaj postój? Wygląda
na spokojną okolicę i może mają dobre jedzenie.
Riva przyjrzał się wiosce i skinął głową.
Jego oczy znów błyszczały gorączką, a bladą twarz ozdabiał
niezdrowy rumieniec.
- Może być – mruknął głosem pozbawionym
sił. Ostatnio nawet mówienie było dla niego ciężkie.
Wokół budynków kręciło się niewiele ludzi,
kiedy zaprowadzili konie do malutkiej stajni za tawerną, oddali w
pod opiekę młodemu chłopakowi i z bagażami weszli do środka.
Ariel musiała podtrzymywać Rivę, żeby nie upadł. Sala była
niewielka i obskurna z kilkoma, brudnymi ławami, przy których
siedziało tylko troje klientów. Całe szczęście, że Ariel
pomyślała wcześniej i nakryła ich głowy kapturami, bo widok
króla w takim stanie mógłby wywołać niepotrzebne plotki i
spekulacje.
Chuda jak patyk właścicielka zerknęła tylko
na nich spod gęstych brwi i bez pytania przyjęła pieniądze za
pokój i dwa posiłki. Złożywszy dokładne zamówienie, wdrapali
się na piętro, gdzie w wąskim i ciemnym korytarzu znajdowało się
kilkoro drzwi. Ariel wybrała te na samym końcu, nie spodziewając
się wielkich luksusów. Brudnoszare ściany od lat nie były
malowane, a przez matowe okno trudno było cokolwiek dostrzec. Ale
przynajmniej był nieduży stolik, przy którym mogli zjeść i dwie
prycze przy przeciwległych ścianach.
- Zamek to nie jest, ale może jedzenie będzie
lepsze – mruknęła, sadowiąc ostrożnie Rivę na jednym z dwóch
krzeseł.
- Na to też bym nie liczył – odparł prawie
szeptem i odetchnął z trudem, przymykając powieki. Zapadnięte
policzki i głębokie cienie pod oczami wyglądały na jego
zmizerniałej twarzy niemal upiornie.
Nie
umieraj, Riva. Błagam, jeszcze nie teraz. Modliła
się żarliwie, chwytając go za rękę i wysyłając kolejne porcje
energii, przy okazji uśmierzając rozległy ból. Już nawet to
niewiele mu pomagało, z trudem podtrzymując resztki tlącego się w
nim życia.
Gorączka spadła na tyle, że przynajmniej miał
siłę zjeść kolację. Posiłek rzeczywiście nie był najlepszy w
smaku, ale ciepły i przynajmniej pokrzepiający. Zjedli wszystko bez
grymaszenia. W tym czasie siedzieli głównie w ciszy, gdyż rozmowa
jakoś się nie kleiła. Chociaż i tak Ariel co i raz próbowała
rzucać jakieś żartobliwe słowa, próbując jakoś rozładować
grobową atmosferę.
- Mam nadzieję, że w zamku wszystko w porządku
– w pewnym momencie pomyślała na głos, opierając łokcie o stół
i próbując się uśmiechnąć. – Pewnie Argon odpoczywa od nas i
cieszy się z wolności.
- Taa – mruknął niewyraźnie, wpatrując się
gdzieś przed siebie spod półprzymkniętych powiek. Popadł w
dziwny stan odrętwienia graniczący z obojętnością, który bardzo
jej się nie podobał.
Może
jutro poczuje się lepiej.
Bardzo
chcąc w to wierzyć, pomogła mu się położyć, nakryła grubym,
nieco zatęchłym kocem i czuwała przy nim, dopóki nie zasnął. W
pewnym momencie zaczął kręcić głową, dręczony koszmarem i
dopiero, gdy ścisnęła jego dłoń, nieco się odprężył. Grube
krople potu spływały po jego czole, mocząc poduszkę i
przyklejając do skroni czarne kosmyki. Ariel mogła tylko starać
się obniżyć gorączkę. Wygrzebała z torby jedną z tunik,
podarła ją i namoczone zimną wodą kawałki materiału przykładała
do jego twarzy i szyi. Patrzyła jak oddycha, czasami płytko, a
potem ciężej i szybciej, to znów chrapliwie. Przez cały czas
wszystkie mięśnie miała napięte jak postronki, zaś w środku
całe ciało skostniałe z dławiącego przerażenia, że zaraz
straci go już na zawsze.
Błagam,
jeśli ktokolwiek mnie słyszy, nie zabierajcie go jeszcze. Przecież
nie odpowiedziałam na jego pytanie. Chociaż kilka dni…błagam…
Pogrążona
w żarliwej modlitwie, nie przestawała odmywać jego ciała chłodną
szmatką, aż w końcu, ze zmęczenia przysnęła na kolanach z głową
na brzegu pryczy.
Zdawało
jej się, że zamknęła oczy może na sekundę, gdy zatrzęsło
całym budynkiem, jakby zaraz miał się zawalić. Poderwała
gwałtownie głowę, kiedy gdzieś na zewnątrz rozległ się kobiecy
krzyk, potem jeszcze jeden i przeraźliwy płacz dziecka.