poniedziałek, 29 maja 2017

Rozdział 28

To był dziwny dzień, zaczynając już od rana, gdyż przede wszystkim Lunna nie dostała żadnych poleceń od Białego Kruka i w końcu mogła zrobić coś tylko dla siebie. Nie to, żeby tego nie lubiła, przecież tylko wtedy miała okazję z nim porozmawiać. Ostatnio jednak w zamku panowało nerwowe zamieszanie i właściwie niemal wszyscy jakby o niej zapomnieli. Dzisiaj również wojownicy odlecieli gdzieś poza miasto, zostawiając zamek pod opieką Yaritha i Lunna została zdana na własne towarzystwo. W samotności zjadła śniadanie, a potem samotnie wybrała się do miasta. To nie był najlepszy pomysł, bo ludzie odsuwali się od niej i patrzyli nieufnie, nawet z lękiem, jakby chciała coś im zrobić. Udała się do świątyni – wieży wznoszącej się ponad miasto, ale w końcu nie weszła tam, tylko zawróciła z powrotem. Gładziła palcami swój medalion, modląc się w myślach do Luny, który pozostał jej jedynym towarzyszem. Kiedyś, w Zielonym Lesie lubiła samotność, ale wtedy miała swoje powody. Nie sądziła, że kiedyś zatęskni za matką, która próbowała sterować jej życiem, czy nawet za kapryśną i złośliwą siostrą. Teraz oddałaby wszystko, aby powrócić do tamtych dni i nie narzekałaby więcej na swoje życie.
Teraz pozostał już tylko Raliel, jedyny ocalały elf z Zielonego Lasu i jej najbliższy przyjaciel. Za nim również tęskniła, bardziej, niż by się to tego przyznała.
Szkoda, że jesteśmy tak daleko od siebie. Gdybym tylko mogła częściej go odwiedzać.
Nie spiesząc się, bo nikt, ani nic na nią nie czekało, wróciła do zamku. Przystanęła na dziedzińcu, gdy z zaskoczeniem spostrzegła siedzącego na brzegu fontanny Argona. Sądziła, że może umówił się tutaj z którymś z braci Zakonu, ale wtedy wstał na jej widok i ruszył w jej stronę. Pod jasną tuniką wyraźnie rysowały się wyrobione przez lata mięśnie, mimo swojej budowy poruszał się lekko i niemal bezszelestnie. Chociaż widywała go po kilka razy dziennie, po raz kolejny ugięły się pod nią kolana.
Luno, chyba jestem naiwna, marząc by mnie w końcu dostrzegł. Jest tak piękny, że wydaje się nieosiągalny. Nigdy nie zastąpię w jego sercu króla.
Westchnęła z bólem, przystając na ścieżce i czekając aż się zbliży i wyda jej kolejny, suchy rozkaz.
- Wzdychasz na mój widok, czy ze zmęczenia? – Zapytał z rękami na biodrach i uśmiechem w kąciku ust. Wydawał się dzisiaj wyjątkowo w dobrym humorze.
- To… - przez chwilę szukała właściwych słów, starając się w niego tak nie wpatrywać.
Nie dając jej czasu na odpowiedź, poskrobał się w policzek z blizną, jakby bezwiednie sprawdzał, czy jest na miejscu.
- Tak myślałem, że wybrałaś się gdzieś na miasto. Długo kazałaś na siebie czekać.
- A więc… czekałeś na mnie? – Gdy napotkała jego lekko rozbawione spojrzenie, przełknęła z trudem ślinę, zmuszając się do zachowania spokojnej i swobodnej postawy, jakby w ogóle ją to nie obchodziło. Ale intensywna zieleń jego oczu zdawała się przeszywać ją na wskroś, jakby próbował odczytać jej myśli.
- To takie dziwne?
- Nie, ale sądziłam, że jesteś zajęty. Widziałem jak rano gdzieś odlatywałeś z innymi.
- Byłem tylko na krótkim zwiadzie. A jak tam twoja kamienna armia?
Przeniósł ciężar na drugą nogę i skrzyżował przed sobą ramiona, jakby szykował się na dłużą pogawędkę. Przynajmniej nie wyglądało na to, żeby zamierzał szybko odejść. No i tym razem raczej nie miał dla niej samych rozkazów.
Lunna uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie. Dziękuję ci Lunno, że zawsze wysłuchujesz moich modlitw.
- Dobrze – odpowiedziała na głos – Czekają poza miastem na moje rozkazy, więc jeśli chcesz…
- Nie teraz – machnął ręką, ani na moment nie zdejmując z niej tego palącego spojrzenia, chociaż miała wrażenie, jakby jego myśli raczej nie krążyły wokół jej osoby – Mam dla ciebie ciekawszą propozycję. Ponieważ zawsze wykonujesz tylko polecone ci zadania, tym razem to ja zrobię coś dla ciebie.
Jej serce wykonało fikołka, ale zaraz potem zrobiła się podejrzliwa.
- Nie ma króla i Ariel, więc się nudzisz? Pomyślałeś, że skoro pozostali również są zajęci, moje towarzystwo od biedy ci wystarczy?
Zmrużył oczy, ale wyraz twarzy pozostał spokojny, jakby nic na tym świecie nie mogło wytrącić go z równowagi.
- Od jakiegoś czasu myślałem, że nie masz tutaj prawdziwych przyjaciół i możesz czuć się samotna
- Myślałeś o mnie?
Skinął głową, rozbawiony jej zaskoczeniem.
- Dużo ci brakuje do stania się całkiem niewidzialnej – stwierdził niejednoznacznie – A wracając do tematu, uznałem, że skoro dzisiaj jest wyjątkowo spokojnie i na razie nie zjawili się żadni posłańcy ze złymi wiadomościami, moglibyśmy stąd zniknąć na kilka godzin.
Przekrzywiła lekko głowę i zmarszczyła brwi.
- Zniknąć? Gdzie?
- Czasami jesteś mało domyślna – pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem – Chciałem zabrać cię do Raliela, ale skoro nie chcesz…
Zaczął się odwracać, żeby odejść, ale błyskawicznie złapała go za łokieć, może nawet trochę za mocno.
- Poczekaj! Pewnie, że…
- Dobrze.
Bez ostrzeżenia złapał ją w talii i rozpłynęli się w błysku światła.
Zanim zdążyła nabrać powietrza i zrozumieć, co się dzieje, byli już na miejscu.
Nad głową mieli te same niebo z kilkoma chmurkami, ale w powietrzu wyraźnie czuć było zmianę. Stanęli na dziedzińcu przed zieloną rezydencją hrabiego, a za okalającym teren niskim murem ciągnęły się nieznane ulice i proste, drewniane budynki. Ludzie tutaj byli wysocy i smukli, niektórzy przypominali elfy. Rozstawieni wokół strażnicy ze spiczastymi uszami i długimi włosami, na ich widok niemal nie okazali zaskoczenia, kłaniając się Białemu Krukowi.
Znaleźli się w Sallen. Sąsiadującej z Zielonym Lasem, siedzibie półelfów i mieszańców. Już bliżej domu być nie mogła.
Odetchnęła głęboko, lekko skołowana teleportacją i odsunęła się gwałtownie, obracając na wszystkie strony.
- Naprawdę jesteśmy…
Argon roześmiał się krótko, aż przeszył ją dreszcz. Naprawdę za rzadko słyszała ten dźwięk.
- Przecież widzisz. Zamiast gapić się na biednych strażników, poszukałabyś swojego przyjaciela.
- Och! – Krzyknęła tylko i pełnym wdzięku krokiem pobiegła do rezydencji. Nie odwróciła się nawet by sprawdzić, czy Argon idzie za nią, tak szczęśliwa, że mogłaby zapomnieć o reszcie świata.
W środku pałacyk był raczej skromnie urządzony, bez tego otaczającego ludzi bogactwa, cały w zieleni i brązie. Odnosiło się nawet wrażenie, że to dom elfa, a oni znajdują się gdzieś na polanie w lesie. Nawet powietrze smakowało tu inaczej, niż w Malgarii. Lekko słodkie, przesiąknięte zapachem trawy i drzew. Na ścianach wisiały głównie pejzaże natury i zwierząt, wywołujące u niej słodko – gorzkie wspomnienia.
Służba zaprowadziła ich do sali audiencyjnej, gdzie przy długim stole hrabia rozmawiał z dwoma mężczyznami. Gdy ją zapowiedziano, natychmiast ich odprawił. Zdążył zaledwie wstać, gdy z okrzykiem radości rzuciła się na jego szyję, aż stracił równowagę i cofnął się kilka kroków, otaczając ją ramionami.
- Nie sądziłeś, że się zjawię, prawda?
- To z pewnością najmilsza niespodzianka, o jakiej mogłem marzyć – wyznał ze śmiechem, który pamiętała jeszcze z tych najbardziej szczęśliwszych dni.
Lunna odsunęła się na wyciągnięcie ramion i przyjrzała mu się z góry na dół. Długie włosy splecione miał w ciasny warkocz, a na sobie zamiast bogatych szat, zwój zwykły zielony strój bojowy do chodzenia po lesie. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, a jednak…
- Schudłeś?
- Chyba dawno nie widziałaś innego elfa, co? – Stwierdził żartobliwie – Po przebywaniu z ludźmi w końcu dostrzegłaś moją urodę?
Gdy wyszczerzył zęby, dała mu kuksańca w ramię. Z Ralielem nigdy się nie nudziła, ani nie była smutna. Zawsze był jedyną istotą, przy której czuła się naprawdę sobą i nie musiała niczego udawać. To dziwne, że wcześniej tego nie doceniała.
- Co tu właściwie robisz? – Tym pytaniem przerwał jej rozmyślania o przeszłości.
- Jak to, co? Stęskniłam się za tobą, głupku – odparła szczerze, szturchając go w pierś.
- I wpadłaś tak sobie, na herbatę, przebywając cały Elderol? – Uniósł brwi.
- Uwierz mi, że podróż trwała sekundy.
- To on cię przyprowadził? – Spojrzał gdzieś ponad jej ramieniem i skiną głową.
Lunna odwróciła się, podążając za nim wzrokiem. W otwartych drzwiach stał Argon i oparty niedbale o futrynę, przyglądał im się uważnie. W lekkim półmroku panującym w sali, znamię na jego czole zdawało się lśnić niczym gwiazda. Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Tak. Biały Kruk sam mi to zaproponował. Jest szorstki w obyciu i raczej nie potrafi okazywać uczuć, ale to dobry człowiek i jeszcze lepszy wojownik.
Gdy zwróciła głowę z powrotem w stronę Raliela, dostrzegła na jego twarzy cień smutku.
- Naprawdę go lubisz – bardziej stwierdził, przyglądając się jej w namyśle.
- Tak.
Westchnął cicho i wziął ją za rękę.
- Chodź, porozmawiamy w wygodniejszym miejscu.
Zaprowadził ją na tyły komnaty, gdzie znajdowała się mniejsza salka, z wygodną kanapą i stolikiem. Przez otwarte drzwi Lunna mogła widzieć, jak Argon siada przy długim stole i z głową opartą na dłoni, co i raz zerka w ich stronę. Przez krótką chwilę miała ochotę pobiec do niego, tak bardzo wydawał się osamotniony, ale gdy napotkała jego zielone oczy, uśmiechnął się lekko i skinął dłonią, żeby się nim nie przejmowała.
Rozmowa z Ralielem wciągnęła ją na tyle, że straciła rachubę czasu i zapomniała o całym świecie. Już dawno nie miała okazji tak bardzo się przed kimś otworzyć i zrozumiała, że właśnie tego jej brakowało. Podzieliła się z nim swoimi troskami i przemyśleniami, zupełnie jak kiedyś, bez obawy, że będzie ją oceniał, czy potępiał. To właśnie najbardziej w nim lubiła, że pozostawał jej przyjacielem bez względu jak bardzo zmieniał się świat i oni sami.
Opowiedzieli sobie wszystko, co im się wydarzyło od ostatniego rozstania, a gdy już wyczerpali tematy, Raliel zaskoczył ją niespodziewaną propozycją. Wziął ją za rękę i spojrzał prosto w oczy.
- Chciałbym Lunno, kiedy to już się wszystko skończy, żebyś przeniosła się tutaj i zamieszała ze mną.
- Co? – Czując na sobie intensywne spojrzenie Argona gdzieś za plecami, niemal boleśnie odczuła fakt, że pewnie słyszał całą ich rozmowę. Znała uczucia przyjaciela, ale nie sądziła, że tak nagle zaproponuje jej takie coś – Ralielu, ja…
Uciszył ją lekkim ruchem głowy. Jak zawsze otaczała go aura spokoju i cierpliwości, a ciepłe, brązowe oczy patrzyły tylko na nią.
- Nie musisz teraz odpowiadać, wiem, że potrzebujesz czasu. Zastanów się na tym. Rozkazałem oczyścić Zielony Las i już posadziliśmy pierwsze drzewa. Minie jeszcze wiele czasu, zanim to miejsce odżyje, ale dla nas, Nieśmiertelnych, to zaledwie chwila. Chciałbym, abyś pomogła mi odbudować nasz dom, a także zamieszkać tam razem ze mną i sprawić, żeby las znów zapełnił się elfami.
Lunna nie wiedziała, co odpowiedzieć, chociaż nie kazał przecież podejmować decyzji już teraz. Jednak jego słowa sprawiły, żę coś drgnęło w jej sercu. Miała opuścić Białego Kruka, Ariel i świat ludzi, który tak pokochała? Z drugiej strony mogłaby znów zamieszkać w Zielonym Lesie i na nowo go ożywić.
Wrócić do domu i być królową.
Jeszcze niedawno o niczym innym nie marzyłam, ale teraz...
Spojrzenie Raliela wyrażało tak głęboką nadzieję, że poczuła przepełniające ja współczucie i poczucie winy. Otworzyła usta, ale na szczęście w tym momencie w drzwiach stanął Argon, ratując ją od odpowiedzi, która mogłaby zranić jej jedynego przyjaciela i ją samą.
- Wybaczcie, że przerywam pogawędkę, ale myślę, że te pięć godzin powinno wam wystarczyć. Musimy już wracać.
- Pięć godzin? – Sapnęła z zaskoczeniem, po czym poderwała się gwałtownie i pospiesznie uściskała elfa – Jeszcze się zobaczymy i obiecuję, że nad tym pomyślę – szepnęła na pożegnanie i wybiegła za Białym Krukiem, nie oglądając się za siebie.
W milczeniu opuścili rezydencję i znów znaleźli się na zalanym słońcem dziecińcu. Argon odwrócił się w jej stronę i objął ją jednym ramieniem z lekko zmarszczonym czołem.
- Wydaje się w tobie zakochany. Przyjmiesz jego propozycję? – Jego pytanie rozwiało wszelkie wątpliwości, czy słyszał ich rozmowę.
Lunna spuściła głowę, opierając się o niego delikatnie, chociaż miała ochotę wtulić się w niego jak najmocniej. Naprawdę miała mętlik w głowie.
- A ty, co o tym myślisz?
- To twoje życie, księżniczko. Nie tego właśnie pragnęłaś?
- Nie wiem. Wracajmy do domu – nie sądziła, że po tej wizycie jej serce będzie tak rozdarte.
Otoczyło ich światło i zniknęli z Sallen, pozostawiając po sobie jedynie jej ciche westchnienie.
 
           ***

     Argon może byłby bardziej czujny, gdyby nie rozmyślał o elfce. Zaledwie wylądowali na nasłonecznionym krużganku w Malgarii, jakiś cień przemknął obok niego, a właściwie na niego. Zdążył odsunąć się o milimetr z Lunną przyciśniętą do boku i wyciągnięty sztylet drasnął mu policzek, obok starej blizny. Ranka wezbrała krwią i cienki strumyczek popłynął aż do brody.
    - Uważaj!- Krzyknęła Lunna, jednocześnie odskakując się od niego ze zwinnością pantery.
    Odwrócił się, kątem oka dostrzegając postać w czarnym płaszczu. Gwałtowny ból ścisnął mu serce, aż jęknął głucho i opadł na kolano. Napastnik skryty w cieniu kaptura, był już tuż przed nim, z połyskującym ostrzem w dłoni. W ostatniej chwili Lunna zasłoniła go własnym ciałem, ochraniając przed śmiercią. Sztylet odbił się od niewidzialnej tarczy i oślepiło ich światło z medalionu, na którym zaciskała kurczowo palce. Niewidzialna siła cisnęła mordercą na trawę, ale wstał błyskawicznie, rozglądając na boki za drogą ucieczki.
     - Nie pozwól… mu… uciec… - wycharczał Argon, zaciskając kurczowo szczęki i trzymając się za serce.
    Lunna skinęła tylko głową, mrucząc pod nosem śpiewne słowa w języku elfów. Spod ziemi wyrosły pędy korzeni, które oploty nogi napastnika aż do bioder. Zachwiał się, aż upadł na kolana i zwiesił głowę, całkowicie skryty pod płaszczem Zakonu. Argon poczuł jak ból słabnie i wstał chwiejnie, a tymczasem elfka zbliżyła się do postaci i znów coś wyszeptała. Jej medalion w kształcie księżyca jaśniał błękitem, gdy wokół tamtego zamigotała magiczna bariera i otoczyła go ze wszystkich stron.
    - Teraz nie ucieknie – zapewniła, z dumą krzyżując przed sobą ramiona, Argon podszedł do niej, wycierając strużkę krwi. Przez chwilę w milczeniu patrzył na unieruchomioną postać, klęczącą przed nimi w pozie poddania.
     - A więc to jest ten wasz tajemniczy zabójca – skwitowała Lunna i sama do siebie pokiwała głową.
    Argon dalej wpatrywał się w niego z nachmurzonym czołem i ponurym grymasem. Nie sądził, że tak łatwo go złapią, zdawałoby się, że aż za łatwo, skoro uciekał im już tyle raz.
      A więc to koniec. Już nikogo więcej nie zabije. Ta myśl sprawiła taką ulgę, że w pierwszej chwili nawet nie pomyślał, żeby sprawdzić tożsamość tajemniczego zdrajcy.
     - Co z nim zrobimy? – Zapytała rzeczowo.
    Nad tym akurat nie musiał się zastanawiać. To było jasne od początku.
    - Musi ponieść najsurowszą karę, którą jest…
    Napastnik szarpnął się nagle gwałtownie i próbował wstać. Ten ruch spowodował tylko, że kaptur opadł na plecy, odsłaniając jego twarz i białe włosy.
    - Nox!?
   Półelf spojrzał na nich i zamrugał. Czerwień w jego oczach rozbłysła i zgasła, ustępując miejsca nocnemu granatowi. W milczeniu popatrzył najpierw na wstrząśniętą Lunne, a potem na Białego Kruka, pobladł i zgarbił się, zwieszając głowę.
    Argon pokręcił niedowierzająco głową, jakby miał przed sobą jakieś koszmarne przywidzenie, zaczął się cofać, aż również opadł na kolana. Elfka znalazła się przy nim w jednej chwili i coś mówiła, ale w ogóle jej nie słyszał, jakby ktoś wyłączył cały dźwięk. Patrzył na swojego przybranego syna, który przed chwilą próbował go zabić i z potworną brutalnością docierało do niego, jaki był ślepy. Tak bardzo mu ufał, że zlecił mu szukanie mordercy, nawet nie biorąc go pod uwagę. Był tak naiwny, aż chciało mu się śmiać.
   - Nox? Dlaczego? – W końcu wydusił z siebie te dwa słowa, a jego ochrypły głos zdawał się zupełnie obcy i odległy.
    Nox tylko jeszcze bardziej zwiesił głowę, ukrywając twarz za kurtyną białych włosów, a jego ramiona zadrżały. Jego milczenie było najlepszym potwierdzeniem tego, że ich życie było jednym wielkim kłamstwem i bańką pozorów, która właśnie pękła na jego oczach. Zbyt oszołomiony, żeby się poruszyć, czuł tylko, że właśnie stracił swojego jedynego, przybranego syna.


***

    Riva zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło i ani razu nie nawiązywał do ich nocnej rozmowy, a raczej swojego wyznania. Podczas śniadania i później, gdy opuszczali Lotheron, wydawał się beztroski i wesoły. Gwizdał pod nosem jakieś melodie, a gdy próbowała coś powiedzieć, zmieniał temat, wprowadzając ją w coraz większe zdezorientowanie. Naprawdę nie rozumiała jego zachowania. Żegnając się z Savarą, ucałował ją w oba policzki i wyszeptał coś do ucha, na co uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. Gdy odjeżdżali na swoich koniach, dostrzegł jej krzywe spojrzenie i zaciśnięte usta.
    - Nie uważasz, że Nammijczycy, to naprawdę ciekawi ludzie? – zagadnął, gdy wyjeżdżali z miasta.
    - Tak, szczególnie Savara – zauważyła, przyglądając mu się intensywnie, ciekawa jego reakcji. Czy po jego nocnym wyznaniu powinna w ogóle być o cokolwiek zazdrosna?
     Uśmiechnął się szeroko, jakby z rozmarzeniem.
    - O tak, to stanowczo piękna i pociągająca kobieta.
    - A więc przyznajesz, że ci się podoba?
    - Oczywiście – odparł szczerze, z rozbrajającym uśmiechem – Każdy mężczyzna byłby głupcem, gdyby zaprzeczył – po tych słowach zbliżył Króla do jej Królowej, przechylił się i musnął palcami jej policzek - Ale nie martw się, Ariel. Żadna nie dorównuje tobie. Jesteś najbardziej czarującą istotą, która chodziła po tej ziemi i najpiękniejszą spośród wszystkich gwiazd na niebie – zarumieniła się gwałtownie, a on wyprostował się ze śmiechem i mrugnął do niej okiem – Pamiętasz o naszej umowie? Czy taki komplement jest wystarczająco oryginalny?
     W końcu odwzajemniła uśmiech i nieco się rozluźniła.
     - Powiedzmy, że ujdzie.
     - A więc koniec z „Waszą Wysokością”?
    - Odbierasz mi przyjemność drażnienia się z tobą, ale niech ci będzie, Riva
    Lubiła jego śmiech i to, gdy był w takim humorze. Kiedy uśmiechał się do niej w ten szczególny, chłopięcy sposób, mrużąc przy tym lekko oczy. Kiedy znikało napięcie z jego twarzy, nadające mu lat i zamiast Kruczym Królem, był po prostu mężczyzną w którego oczach była całym światem.
    Te krótkie chwile radości trwały zaledwie jeden dzień. Potem znów zaczęło mu się pogarszać i powrócił strach. Jechali tą samą drogą, rzadko kiedy zbaczając z traktu, wijącego się pomiędzy zielonymi wzgórzami i pełnego podróżnych. Riva narzucił takie tępo, że chociaż już dobrze radziła sobie w siodle, wieczorami była cala obolała. Spieszył się, a ona nie protestowała i nie musiała pytać, dlaczego. To milczące porozumienie wisiało nad nimi niczym ciężkie, burzowe chmury. A Ariel w tym czasie czuła tylko wzbierającą rozpacz i potrafiła myśleć tylko o jednym.
     Potrafię poradzić sobie z każdym zagrożeniem, ale nie jestem w stanie uchronić go akurat przed tym. Przeklęty Balar, jak tylko…
   Raczej, „jeśli” mnie złapiesz. Poza tym, czy kiedykolwiek wspominałem, że mam antidotum? Nie uważasz, że to by było bez sensu, skoro czekam na jego śmierć?
    Ariel zamarła w siodle, ale na szczęście Riva tego nie zauważył, gdyż jechał kilka kroków z przodu. Przełknęła ślinę, czując jak jej żołądek ściska się boleśnie i pokręciła głową, starając się wyrzucić z umysłu echo tego głosu. Na szczęście więcej go nie usłyszała, chociaż obrzucała go w myślach najgorszymi epitetami.
    Tym razem tylko raz przenocowali w zajeździe przy drodze, a poza tym popędzali konie aż do późnej nocy i rozbijali obóz gdzie popadnie. W ten sposób, w powrotnej drodze znacznie częściej koczowali pod gołym niebem, zjadali upolowane przed niego ptaki i spali pod kocami. Gdyby wszyscy nie potrzebowali odpoczynku, szczególnie konie, pewnie jechałby tak do samej Malgarii.
    Riva znów czuwał całymi nocami, a w dzień przysypiał na koniu. Raz o mało nie spadł z siodła, gdyby w porę go nie podtrzymała. Okazało się, że zemdlał z bólu, co również zaczynało mu się przydarzać coraz częściej.. Pomagała mu jak mogła, ale nawet uzdrawianie przynosiło coraz mniejsze efekty. Kiedy sądził, że nie widzi, ocierał krew z ust i krzywił, gdy jego ciało drżało spazmatycznie, szarpane wewnętrznym bólem. Za każdym razem Ariel modliła się do wszystkich bogów, żeby przeżył kolejny dzień i tak nie cierpiał. Potem w duchu przeklinała Balara i własną bezradność. Była gotowa oddać dosłownie wszystko, żeby zabrać od niego ten ból i cierpienie, choćby na jakiś czas.
    Mimo jego pogarszającego się stanu, powrotną drogę pokonywali znacznie szybciej. Już po niecałych trzech dniach przekroczyli rzekę Dalen, opuszczając granice prowincji Ashe. Teren wokół nich stał się bardziej zalesiony i płaski, trakt prowadził pomiędzy kwiecistymi łąkami, z rzadko spotykanymi kawałkami pola. Żeby nie tracić czasu, zaczęli omijać tłumne trakty i jechali teraz w cieniu drzew, zatrzymując się tylko na krótkie postoje.
    Do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin, kiedy piątego dnia natknęli się na malutką wioskę, z kilkoma domami i jedną tawerną w centrum. Konie wciąż były wypoczęte i w pełni sił, ale Ariel wskazała na skupisko budynków i ziewnęła demonstracyjnie. Jej towarzysz był w takim stanie, że musiała myśleć za niego, a potrzebował teraz porządnego posiłku i ciepłego łóżka.
    - Może zrobimy tu sobie dzisiaj postój? Wygląda na spokojną okolicę i może mają dobre jedzenie.
    Riva przyjrzał się wiosce i skinął głową. Jego oczy znów błyszczały gorączką, a bladą twarz ozdabiał niezdrowy rumieniec.
    - Może być – mruknął głosem pozbawionym sił. Ostatnio nawet mówienie było dla niego ciężkie.
    Wokół budynków kręciło się niewiele ludzi, kiedy zaprowadzili konie do malutkiej stajni za tawerną, oddali w pod opiekę młodemu chłopakowi i z bagażami weszli do środka. Ariel musiała podtrzymywać Rivę, żeby nie upadł. Sala była niewielka i obskurna z kilkoma, brudnymi ławami, przy których siedziało tylko troje klientów. Całe szczęście, że Ariel pomyślała wcześniej i nakryła ich głowy kapturami, bo widok króla w takim stanie mógłby wywołać niepotrzebne plotki i spekulacje.
    Chuda jak patyk właścicielka zerknęła tylko na nich spod gęstych brwi i bez pytania przyjęła pieniądze za pokój i dwa posiłki. Złożywszy dokładne zamówienie, wdrapali się na piętro, gdzie w wąskim i ciemnym korytarzu znajdowało się kilkoro drzwi. Ariel wybrała te na samym końcu, nie spodziewając się wielkich luksusów. Brudnoszare ściany od lat nie były malowane, a przez matowe okno trudno było cokolwiek dostrzec. Ale przynajmniej był nieduży stolik, przy którym mogli zjeść i dwie prycze przy przeciwległych ścianach.
    - Zamek to nie jest, ale może jedzenie będzie lepsze – mruknęła, sadowiąc ostrożnie Rivę na jednym z dwóch krzeseł.
    - Na to też bym nie liczył – odparł prawie szeptem i odetchnął z trudem, przymykając powieki. Zapadnięte policzki i głębokie cienie pod oczami wyglądały na jego zmizerniałej twarzy niemal upiornie.
     Nie umieraj, Riva. Błagam, jeszcze nie teraz. Modliła się żarliwie, chwytając go za rękę i wysyłając kolejne porcje energii, przy okazji uśmierzając rozległy ból. Już nawet to niewiele mu pomagało, z trudem podtrzymując resztki tlącego się w nim życia.
     Gorączka spadła na tyle, że przynajmniej miał siłę zjeść kolację. Posiłek rzeczywiście nie był najlepszy w smaku, ale ciepły i przynajmniej pokrzepiający. Zjedli wszystko bez grymaszenia. W tym czasie siedzieli głównie w ciszy, gdyż rozmowa jakoś się nie kleiła. Chociaż i tak Ariel co i raz próbowała rzucać jakieś żartobliwe słowa, próbując jakoś rozładować grobową atmosferę.
    - Mam nadzieję, że w zamku wszystko w porządku – w pewnym momencie pomyślała na głos, opierając łokcie o stół i próbując się uśmiechnąć. – Pewnie Argon odpoczywa od nas i cieszy się z wolności.
    - Taa – mruknął niewyraźnie, wpatrując się gdzieś przed siebie spod półprzymkniętych powiek. Popadł w dziwny stan odrętwienia graniczący z obojętnością, który bardzo jej się nie podobał.
       Może jutro poczuje się lepiej.
   Bardzo chcąc w to wierzyć, pomogła mu się położyć, nakryła grubym, nieco zatęchłym kocem i czuwała przy nim, dopóki nie zasnął. W pewnym momencie zaczął kręcić głową, dręczony koszmarem i dopiero, gdy ścisnęła jego dłoń, nieco się odprężył. Grube krople potu spływały po jego czole, mocząc poduszkę i przyklejając do skroni czarne kosmyki. Ariel mogła tylko starać się obniżyć gorączkę. Wygrzebała z torby jedną z tunik, podarła ją i namoczone zimną wodą kawałki materiału przykładała do jego twarzy i szyi. Patrzyła jak oddycha, czasami płytko, a potem ciężej i szybciej, to znów chrapliwie. Przez cały czas wszystkie mięśnie miała napięte jak postronki, zaś w środku całe ciało skostniałe z dławiącego przerażenia, że zaraz straci go już na zawsze.
     Błagam, jeśli ktokolwiek mnie słyszy, nie zabierajcie go jeszcze. Przecież nie odpowiedziałam na jego pytanie. Chociaż kilka dni…błagam…
    Pogrążona w żarliwej modlitwie, nie przestawała odmywać jego ciała chłodną szmatką, aż w końcu, ze zmęczenia przysnęła na kolanach z głową na brzegu pryczy.
   Zdawało jej się, że zamknęła oczy może na sekundę, gdy zatrzęsło całym budynkiem, jakby zaraz miał się zawalić. Poderwała gwałtownie głowę, kiedy gdzieś na zewnątrz rozległ się kobiecy krzyk, potem jeszcze jeden i przeraźliwy płacz dziecka.

piątek, 26 maja 2017

Rozdział 27

- Więc znów się ukrywamy?
- Tak będzie szybciej i bezpieczniej.
- Myślałam, że lubisz, jak ludzie cię rozpoznają i kłaniają.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz się okrywać.
Ariel prychnęła i nasunęła na głowę zielony kaptur płaszcza, upychając do środka włosy.
- Może być?
Riva uśmiechnął się lekko, sam owinięty szczelnie czarnym płaszczem Zakonu, z głową ukrytą w cieniu przepastnego kaptura. Chociaż było stanowczo za ciepło, nie chciał tutaj zwracać na siebie uwagi. Nie tylko, dlatego, że wyglądał i czuł się jak chodzący trup.
- Idealnie pasuje do koloru twoich oczu.
- Tylko nie mów, że wybrałeś ten płaszcz tylko dlatego.
- Mówiłem, że wszystko, co robię, jest starannie przemyślane.
Ariel otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zbył ją machnięciem ręki i spiął konia do lekkiego kłusa. Mógłby tak dyskutować z nią godzinami, ale było już południe i chciał jak najszybciej dotrzeć do celu. Coraz trudniej było mu utrzymać się w siodle i czuł, jakby jego ciało rozpadało się na kawałki. Miał jeszcze tyle siły, by przynajmniej nie narzekać. Marzył o odpoczynku, a szczególnie długim śnie bez koszmarów. Jednak najwidoczniej takie luksusy czekały go dopiero po śmierci.
Wyjechali zza zakrętu drogi, otoczonej pagórkami, gdzie przed nimi znajdowała się zamknięta brama miasta, pilnowana przez uzbrojonych i czujnych strażników.
- Zatrzymaj się na chwilę – krzyknęła cicho Ariel i dogoniła go na Królowej. Gdy posłusznie ściągnął wodze swojego konia, przechyliła się przez siodło i dotknęła jego ramienia – Zanim tam wjedziemy, to ci się przyda.
Poczuł jak ożywcza energia z jej dłoni, napełnia jego ciało, uśmierza ból i na chwilę tłumi wszystkie dolegliwości. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, że siedział na siodle przygarbiony, niemal przyklejony do końskiej grzywy. Teraz wyprostował się, jakby ubyło mu lat, znów w jednym kawałku. Spojrzał na nią z głębi kaptura i napotkał roziskrzone, zielone spojrzenie.
- Dziękuję – wyszeptał tylko, chociaż to i tak wydawało mu się za mało. Starał się przed nią udawać, Ariel była bardziej spostrzegawcza niż inni. Wiedziała, kiedy potrzebował pomocy, jakby byli ze sobą związani mentalnie.
- Zawsze do usług – odpowiedziała wesoło i pokłusowała drogą, wzbijając za sobą tuman kurzu.
Strażnicy nie chcieli ich wypuścić, ale wystarczyło, że zdjął kaptur i obdarzył ich władczym spojrzeniem, by brama stanęła przed nimi otworem.
Popędzając konie brukowanymi ulicami miasta i lawirując pomiędzy ludźmi, mieli okazję przyjrzeć się Lotheronowi, który zostawili niemal doszczętnie zniszczony i w chaosie. Król starał się nie zwracać na siebie uwagi i dyskretnie zerkał na boki, zaś Ariel otwarcie rozglądała się na wszystkie strony i z zachwytem kiwała głową, starając się wypatrzyć wszystkie pozytywne zmiany.
Teraz Riva był zadowolony. Nowy hrabia od razu wziął się do pracy i już było widać jej efekty. Uprzątnięto gruzy i ciała zabitych, naprawiono drogi i w miejscu starych budynków, powstawały już nowe. Miasto odżywało, znów tętniło życiem, wszędzie było słychać stukanie młotków, piłowanie i nawoływanie robotników. Wszyscy uwijali się energicznie, żeby Lottheron jak najszybciej na powrót stał się pięknym i dumnym miastem.
- Ludzie wzięli się do pracy – rzuciła w pewnym momencie cicho, omijając grupkę przechodniów, którzy zerknęli tylko na nich z przelotnym zainteresowaniem. – Ciekawe czyja to zasługa, skoro poprzedni hrabia…
Zwiesiła głos, przypominając sobie ich ostatnią wizytę w tym mieście i to, co stało się z hrabią na ich oczach. Jednak Riva nie przyjechał tutaj żeby rozpamiętywać smutne rzeczy. Wręcz odwrotnie, to właśnie tutaj, w mieście kolorów i nieustannej radości, miał odrobinę nadziei na nowy początek. Właściwie to było zaledwie ziarenko, zakiełkowane przez Argona, ale obiecał mu to sprawdzić. Tuż potem wymógł na nim taką samą obietnicę, jak na Ariel.
To miała być ostatnia szansa.
- Zaraz ją poznasz – odpowiedział, doganiając ją na pustek, szerokiej drodze.
- Kogo?
- Zaraz się dowiesz.
Rezydencja hrabiego była nietknięta przez bitwy i czas, w środku już nie kręcili się bezdomni mieszkańcy i panował spokój. Przed murem okalającym posiadłość zdjęli kaptury i od razu zostali wpuszczeni do środka. Strażnicy zaprowadzili ich prosto do gabinetu hrabiego na piętrze. Ariel przez cały czas zerkała na niego z zaciekawioną miną, ale tylko uśmiechał się tajemniczo.
- Przybyli Jego Królewska Wysokość Kruczy Król i Potomek Liry – zapowiedział tubalnie strażnik, po czym wpuścił ich do gabinetu i zamknął drzwi.
Riva zdjął płaszcz i rzucił go na kanapę, więc Ariel zrobiła to samo, zapatrzona na obecnych w pokoju.
- Wasza wysokość!
Kobieta, która zajmowała wygodny fotel za biurkiem, wstała pospiesznie i odsunęła się z ukłonem, a Riva bezceremonialnie zajął jej miejsce i rozparł się wygodnie, z ulgą widoczną na twarzy. Młody mężczyzna, dotąd zajmujący kanapę, również wstał, skłonił się elegancko i stanął przy kobiecie. Ariel wpatrywała się w tą parę tak intensywnie, że Riva miał ochotę parsknąć śmiechem. Pewnie nigdy nie miała okazji poznać żadnych nammijrzyków. Ciemna karnacja i czarne, migdałowe oczy były w Malgarii rzadkością, a ich egzotyczną urodę trudno było porównać do czegokolwiek. W dodatku ci tutaj byli do siebie uderzająco podobni, również z rysów twarzy, jakby byli rodzeństwem.
Riva przerwał w końcu ciszę i zachowując pełną powagę, dokonał prezentacji, skupiając wzrok na Ariel:
- Jak widzicie przyprowadziłem ze sobą Potomka Liry, Ariel. A to jest nowa zarządczyni miasta, Savara i jej towarzysz, Hal – pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech – To córka poprzedniego hrabiego, który przed śmiercią prosił cię, byś ją odnalazła. Jak widzisz jest cała i zdrowa. Tak bardzo chciałaś ją odnaleźć, że Biały Kruk zrobił to za ciebie. Trochę kosztowało go to wysiłku, ale w końcu ich odnalazł, zanim zostali uprowadzeni do Nammiru i odtransportował do domu. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona - zakończył, pilnie obserwując jej reakcję.
Ariel popatrzyła na niego, potem na kobietę i znów na niego. Jej brwi unosiły się coraz wyżej, aż gdyby to było możliwe, sięgnęłyby włosów.
- Naprawdę to ona? A więc to była ta twoja niespodzianka?
- Chyba ci się podoba? Nie znacie się, ale wiem jak bardzo chciałaś dotrzymać obietnicy jej umierającemu ojcu, chociaż potem nie było na to czasu – odparł z zadowoleniem, splatając przed sobą dłonie.
- To dla mnie zaszczyt, poznać…
Kobieta przeniosła na nią spojrzenie ciemnych oczu i zgięła się w ukłonie, ale Ariel nie dała jej nawet dokończyć. Z radością, jakby to była jej zaginiona siostra, rzuciła się na Savarę i uściskała ją serdecznie.
- A więc nic ci nie jest! – Wykrzyknęła, odsuwając ją na tyle, żeby jeszcze raz przyjrzeć jej się uważnie - Przepraszam, że cię nie szukałam, chociaż obiecałam to twojemu ojcu.
- Na pewno byłaś zajęta, pani – Savara odsunęła się z uśmiechem, zerknęła na swojego towarzysza, potem na króla i skinęła głową - Jesteśmy wdzięczni Białemu Krukowi za ratunek.
- Odnalazł nas niemal na samej granicy – dodał Hal, odzywając się po raz pierwszy. Miał przyjemny baryton, mówił ściszonym, spokojnym głosem.
- Chyba muszę mu podziękować – Ariel w końcu nieco ochłonęła i opadła na kanapę, marszcząc nieznacznie brwi.
Riva pokiwał głową i pochylił się nad biurkiem, zawalonym dokumentami.
- Chyba powinnaś, zrobił to głównie dla ciebie – gdy skrzywiła się kwaśno, zwrócił się do Savary z ciepłym uśmiechem i wyjaśnił – Biały Kruk jest bratem naszego Potomka i chyba jeszcze nie było na świecie tak wyjątkowego rodzeństwa.
Kobieta zrobiła duże oczy, po czym jeszcze raz skłoniła się przed Ariel.
- Tym bardziej pani, jestem…
- Jaka pani? – Machnęła ręką, ze zmęczeniem opadając na oparcie kanapy – Mów mi Ariel, jak wszyscy. Ty też, Hal.
Gdy spojrzeli z zaskoczeniem na króla, ten tylko wzruszył ramionami. Savara szepnęła coś do mężczyzny, który skinął głową i wyszedł bezszelestnie. Następnie, szeleszcząc swoją suknią z jasnoczerwonego atłasu, zajęła krzesło po przeciwnej stronie biurka i bez skrępowania spojrzała prosto na króla, obdarzając go uprzejmym uśmiechem. Bez dwóch zdań Savara była piękną, zmysłową kobietą. Jasno czekoladowa karnacja i migdałowe przenikliwe oczy z pewnością były jej głównymi atutami. Jedwabiste czarne włosy splecione w elegancką fryzurę, tylko dopełniały całości, podkreślając delikatne, ale silne rysy twarzy. Nie była zbyt wysoka, podobnie jak wszyscy nammijczycy, ale zgrabna, co podkreślała dopasowana suknia ze śmiałym dekoltem.
- A więc co sprowadza tak znakomitych gości do Lotheronu?
Riva katem oka dostrzegł jak Ariel prostuje się powoli i marszczy brwi. Musiała również zauważyć urodę młodej hrabiny, ale czyżby dostrzegł w jej oczach zazdrość?
Uśmiechnął się pod nosem i przywołał ją gestem dłoni, by zajęła drugie krzesło. Dopiero, gdy to zrobiła, odpowiedział spokojnie:
- Chcieliśmy upewnić się Savaro, czy przejęłaś już obowiązki ojca i jak idzie odbudowywanie miasta.
- Oczywiście zajęłam się wszystkim zaraz po powrocie – odparła z powagą, smutniejąc na wspomnienie zmarłego ojca. Ariel wyciągnęła dłoń i poklepała ją po ramieniu, na co kobieta zamrugała szybko, powstrzymując łzy i wyprostowała się dumnie, z miną wyrażającą wdzięczność – Żałuję, że zostałam porwana w takim momencie i nie mogłam spotkać się z ojcem. Dziękuję, Ariel, że chociaż ukoiłaś jego duszę tą obietnicą.
Pokręciła głową z wyraźnym poczuciem winy.
- Mogłam zrobić więcej, ale Balar…
Na szczęście w tym momencie wrócił Hal z tacą pełną owoców i ciasta oraz butelką wina. Szybko i sprawnie usunął wszystko z biurka i rozłożył na nim talerze, miski i puchary. Savara skinęła dłonią.
- Posilcie się, a ja będę mówić. Hal, możesz przynieść plany i dokumenty, które ostatnio podpisywałam? – Gdy mężczyzna znów opuścił gabinet, sięgnęła po wino i nalała do trzech pucharów – Mamy nowe pomysły na usprawnienie handlu i wzmocnienie obrony. Znalazły się też pieniądze na rekrutację wojowników, ale może resztę omówimy przy uroczystej kolacji w sali audiencyjnej.
Gdy wrócił Hal, zdążyli wysłuchać ogólnego zarysu odbudowy miasta i uraczyć się ciastem oraz owocami. Popijając słodkawe wino, zagłębili się w dokumenty i sprawy finansowe, co zajęło im czas prawie do wieczora. Ariel starała się pilnie słuchać i udawać zainteresowaną, ale widział, że tak naprawdę umiera z nudów i powstrzymuje ziewanie. Kiedy więc za oknami zbliżał się zachód słońca, przeciągnął się i pogratulował Savarze tak zorganizowanej i sprawnej pracy.
- Doszły mnie słuchy, że posiadacie mały zbiór książek z Nammiru – zagadnął w pewnym momencie, zerkając przelotnie na Ariel i dostrzegając na jej twarzy natychmiastowy przebłysk zainteresowania – Moja towarzyszka wręcz uwielbia książki, więc gdyby mogła zerknąć na tą kolekcję, z pewnością byłaby uradowana.
Kobieta uśmiechnęła się do Ariel, której już z podekscytowania błyszczały oczy.
- Oczywiście. To nie jest duża kolekcja, jakieś mapy i księgi historyczne, ale jeśli zechcesz, może po kolacji cię tam zaprowadzę.
- Dziękuję, będzie wspaniale – ucieszyła się, wyraźnie ożywiona.
Kiedy wychodzili z gabinetu, Riva zbliżył się do Ariel i wyjaśnił szeptem:
- Argon prosił, żebyś sprawdziła, czy przypadkiem nie zawieruszył się tutaj ten list od bogów dotyczący Gatalaga. On sam zaczął już szukać i sprawdza wszystkie możliwe miejsca.
Ariel pokiwała w namyśle głową, zerkając ukradkiem na idącą za nimi dwójkę nammijczyków. Kiedy jej wzrok znów spoczął na królu, widział po jej minie, że najchętniej od razu by tam pobiegła. Taki sam błysk w oczach miał Argon, gdy coś go interesowało.
- A więc to po to mnie tu sprowadziłeś?
- Hmm, między innymi – odparł lakonicznie, udając, że zainteresował go jeden z mijanych po drodze obrazów.
Ariel przyglądała mu się spod zmrużonych powiek, ale w końcu wzruszyła ramionami.
- Dobrze. Jeśli będzie trzeba przekartkuję każdą książkę. Swoją drogą Argon wspominał mi już coś wcześniej, że sprawdzał w świątyni, ale jeśli chciał mnie poprosić, to mógł zrobić to sam – mruczała bardziej do siebie, nie dostrzegając jego ukradkowych spojrzeń.
Chciał, ale wtedy nie miałbym tej przyjemności zobaczenia twojego uśmiechu. Odpowiedział jej w myślach.
Służba zaprowadziła ich do gościnnych komnat, gdzie odświeżyli się przed oficjalną kolacją w gronie miejscowej szlachty i doradców hrabiego. Na szczęście czuł się na tyle silny, by wytrzymać cały wieczór w tak licznym gronie. Siedząc u szczytu stołu, obserwowany przez hrabinę i cały tłum gości nie mógł pozwolić sobie na garbienie ramion czy grymas bólu. Na szczęście magiczne światła i lekki półmrok tuszowały nieco jego bladość i dzisiaj obyło się bez gorączki. Tylko raz odkaszlnął krwią, ale na szczęście w zaciszu swojej komnaty i z dala od wzroku Ariel, która znów szalałby z niepokoju.
Przez całą kolację uprzejmie skubał swoje jedzenie, odwracając uwagę rozmowami i pytaniami. Starał się jednocześnie obserwować Ariel, która siedziała u jego boku, wdając się w rozmowę z Savarą i innymi. Jej otwartość i łatwość nawiązywania kontaktów upewniały go tylko, że byłaby idealną królową. Co prawda brakowało jej jeszcze ogłady i znajomości zawiłej polityki, ale właśnie taka podobała mu się najbardziej. Uśmiechał się, ilekroć prostowała kolejną osobę, żeby zwracała się do niej po imieniu, czy z przejęciem odpowiadała na jakieś pytanie. Pilnował, żeby miała, co pić i wciąż dokładał jej coś na talerz, aż napotkał baczne, zaciekawione spojrzenie Savary. Jej mina mówiła, że wszystko widzi i z łatwością przejrzała go na wylot. Przez całą kolację Hal stał przy jej krześle, pełniąc rolę strażnika i lokaja. Z pozoru obojętny, ale czujny na każdy jej najdrobniejszy gest czy ruch. Dyskretnie obserwował salę i cały stół z kamiennym wyrazem twarzy. Zupełnie jakby miał przed sobą bardziej egzotyczną wersję Argona.
Jak tylko kolacja dobiegła końca, Ariel wstała jako pierwsza, przeprosiła wszystkich, że jest zmęczona, po czym Savara zaprowadziła ją do biblioteki. Potem wróciła sama, żeby pożegnać gości. Kiedy zostali w końcu sami, zwróciła się do króla z przepraszającym uśmiechem.
- Wybacz, Wasza Wysokość, jeśli to było męczące. Sądziłam, że przyjdzie mniej osób, ale jak tylko dowiedzieli się o wizycie, Waszej Wysokości...
- Nic nie szkodzi – Riva machnął niedbale ręką, chociaż faktycznie był wykończony.
- W takim razie życzę Waszej Wysokości spokojnej...
- Chciałbym jeszcze z wami porozmawiać chwilę, jeśli to nie problem.
Savara wyprostowała się i skinęła głową. W jej migdałowych oczach mignął cień zrozumienia.
- Oczywiście, Wasza Wysokość.
W towarzystwie eskortującego ich Hala, wrócili do gabinetu. Mężczyzna rozpalił w kominku, podczas gdy król opadł na kanapę, pod bacznym spojrzeniem Savary, która ze splecionymi przed sobą ramionami stała przy biurku.
- Tak więc, Wasza Wysokość – zaczęła poważnie – Rozumiem, że chcesz teraz omówić prawdziwy powód twojego przybycia.
Riva uniósł brwi.
- Jesteś bardziej spostrzegawcza niż podejrzewałem.
- Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość – Hal przysiadł na blacie biurka i przyjął podobną postawę, oświetlony z boku blaskiem ognia. – Sam Kruczy Król nie fatygowałby się tylko po to, żeby sprawdzić jak idzie naprawa miasta. Od tego masz całe zastępy ludzi.
- Dokładnie.
Riva patrzył na nich przez chwilę w milczeniu, po czym przeszedł się do kominka, minął okno, za którym trwała już głęboka noc i znów usiadł z głośnym westchnieniem. Chyba nie było sensu dłużej tego przeciągać.
- Zapewne Argon wspominał wam o mojej… dolegliwości? – Zaczął, powoli zsuwając z lewej ręki długą rękawicę.
Oboje przytaknęli, obserwując go identycznie ciemnymi oczami.
- Bez szczegółów, ale owszem – odpowiedziała Savara – Pytał się, czy nie słyszeliśmy o jakiś rzadkich truciznach z naszego ojczystego kraju.
- Znam się trochę na tych sprawach, ale musiałbym najpierw poznać wszystkie objawy i zobaczyć skutki uboczne.
Riva zrzucił rękawicę na podłogę i wstał, przeszywając ich ponurym spojrzeniem.
- Dobrze.
I zdjął tunikę. W blasku ognia z kominka czerń, która pochłonęła jego lewą rękę i niemal cały bok, zdawała się jarzyć niezdrowym blaskiem. Drobne czarne żyłki pod skórą, tworzące większe kleksy, pulsowały niczym wyżerające go od środka żywe organizmy.
- Na Wielkiego Zara! – Krzyknęła Savara, zasłoniła usta ręką i cofnęła się, aż przysiadła ciężko na biurku.
   Hal zareagował jedynie nieznacznym zmarszczeniem brwi. Z zamyślonym wyrazem twarzy podszedł do Rivy i otrzymawszy jego nieme pozwolenie, zbadał go dokładnie, dotykając ręki i czarnych plam. Savara tylko obserwowała ich w milczeniu, z tą samą grozą na twarzy i miną, jakby zaraz miała się rozpłakać. Jakby już na pierwszy rzut oka wiedziała, że nie było dla niego ratunku.
     Mogłem się tego spodziewać. Nadzieja zawsze jest matką głupich, a w tym wypadku umrze wcześniej ode mnie. Pomyślał cierpko.
    W trakcie oględzin Hala, opowiedział jak został zainfekowany, zatajając tylko, przez kogo i wymienił postępujące objawy. W końcu musiał usiąść, zbyt wyczerpany całym dniem i podróżą.
    - Widzicie jak to wygląda – uśmiechnął się blado, jedną dłonią pocierając czoło – Gdyby nie podtrzymujące mnie magiczne uzdrawianie, nie miałbym nawet siły tu przyjechać. Nie mogę już latać i korzystać z Mocy, niedługo nawet chodzenie będzie zbyt ciężkie.
    - Przykro mi, Wasza Wysokość – Savara ze współczuciem pokręciła głową, przysiadła obok na sofie i ostrożnie ujęła jego dłoń, odwracając wierzchem do góry, gdzie widniało rozmyte krucze znamię, przecięte brzydką czerwoną szramą. Od niej biegły w górę nadgarstka coraz grubsze i większe siateczki czarnych żył. – Gdybyśmy tylko mogli coś zrobić…
    Hal również przyjrzał się dłoni króla, odsunął w końcu i przysiadł na krześle. Jego pochmurna mina mówiła wystarczająco wiele.
    - To naprawdę bardzo rzadka trucizna, zabijająca bardzo powoli i skutecznie.
   - Tyle to i ja wiem – założył tunikę i nasunął rękawicę, zakrywając czarne fragmenty ciała – Musiałem jednak sprawdzić ostatnią szansę, obiecałem to przyjacielowi. Argon twierdził, że może ktoś z Nammiru zetknął się z czymś takim.
    - Przykro mi, Wasza Wysokość – młody mężczyzna powtórzył słowa hrabiny i zwiesił głowę – Ktoś bardzo się natrudził, żeby stworzyć tak skomplikowaną truciznę, żywiącą się energią i Mocą danego człowieka. Znam wiele różnych antidotum, ale żaden z nich w tym wypadku nic nie zdziała. Z tego, co widzę, twój stan, Wasza Wysokość jest już zbyt zaawansowany, żeby dało się cofnąć skutki tego świństwa.
    Riva zacisnął dłonie w pięści, chociaż właściwie nie spodziewał się niczego innego. Był głupi, że w ogóle dał się na to namówić Argonowi .
     - Rozumiem. Po prostu umrę i tyle.
    - Przepraszam…
    - Przecież to nie twoja wina. To ja powinienem przeprasza, że zawracałem wam głowę. Wiem dobrze, że mam najwyżej kilka dni. Może zdążę jeszcze wrócić do Malgarii – rzucił cierpko i zapatrzył się w nocne niebo za oknem.
    Hal wstał bezszelestnie i dorzucił do ognia.
   - To właściwie cud, że Wasza Wysokość jeszcze chodzi. W tym stanie…
    - Po prostu mam dla kogo żyć, nawet jeśli miałoby to być choćby kilka minut dłużej.
    - To, Ariel prawda?
    Spojrzał na Savarę, która posłała mu pełen zrozumienia uśmiech i zerknęła porozumiewawczo na swojego towarzysza.
    - To widać, gdy jesteście razem. Nie potrafisz tego ukryć, Wasza Wysokość.
    - Naprawdę?
    - Powiedziałeś jej?
   Riva pokręcił głową i zapatrzył się na wypielęgnowaną dłoń hrabiny, spoczywającą na jego ramieniu. Savara wstała z szelestem sukni i stanęła obok Hala. Wzięła go za rękę, jednoznacznie dając do zrozumienia, że łączy ich coś więcej niż obowiązki i przyjaźń.
    - W tej sytuacji możesz zrobić tylko jedno – poradził Hal.
    - Bądź przy niej i powiedz, co czujesz, zanim będzie za późno.
    Riva podniósł się bez słowa, skinął głową i opuścił gabinet. Ich widok, a szczególnie splecione dłonie, sprawiały mu ból, którego nie potrafił opisać. Znacznie gorszy niż ten fizyczny. Byli młodzi i pełni życia. O ile pokonają wroga, zapewne przeżyją razem wiele lat i razem się zestarzeją.
   Jego najbliższą przyszłością była śmierć w bolesnych męczarniach. Chociaż starał się z tym pogodzić, wciąż nie potrafił zaakceptować dwóch rzeczy:
   Zdrady Balara i utraty Ariel. Ale może, gdy odejdzie z tego świata, będzie mu już wszystko jedno.
   Nocnego półmroku nie rozświetlił sobie nawet promykiem światła, bo nie był w stanie wykrzesać choćby tej malutkiej iskierki W całej rezydencji widać było kobiecą rękę, gdy pustymi korytarzami udał się do gościnnej komnaty, zajmowanej przez swoją towarzyszkę podróży.
    W środku również było ciemno i tylko przez okno wpadało odrobinę księżycowego światła. Starając się nie robić hałasu, podszedł do dużego łoża, na którym spała Ariel. Na widok jej pogodnej twarzy i rozrzuconych na poduszkach rudych włosów z kolorowymi pasemkami, uśmiechnął się ze smutkiem. Czując nagły, bolesny ucisk w sercu, poprawił ostrożnie kołdrę i przysiadł na brzegu, wpatrując się w nią w kompletnej ciszy. W końcu odważył się ująć jej dłoń. Nawet nie drgnęła, pogrążona w świecie snów.
    - Mam nadzieję, że chociaż ty nie masz koszmarów – mruknął cicho, zazdroszcząc jej tego, że może się wyspać. Mimo zmęczenia, sam bał się zamknąć oczy.
    Już niedługo i tak zaśnie na wiek

                                                   ***
 
    Jej sen był bardziej wspomnieniem, ale tak realnym, jakby wydarzył się zaledwie wczoraj. Zaledwie tydzień po jej czwartych urodzinach, razem z rodzicami znów odwiedzili zamek. Błąkała się po korytarzach w poszukiwaniu Rivy i Argona, żeby się z nimi pobawić, ale w końcu zmęczona, wróciła pod salę tronową. Zerknęła do środka przez uchylone skrzydło, gdzie król rozmawiał z jej ojcem, a matka uśmiechała się z wyraźną tkliwością.
    - To dla nas wielki zaszczyt, Wasza Wysokość – Areel był cały rozpromieniony i dumny, pasemka na jego krótkich włosach lśniły w promieniach słońca. Ariel bardzo się podobały i już nie mogła się doczekać, kiedy i ona będzie takie miała.
    - Dla wszystkich będzie to najlepsze rozwiązanie – stwierdził król, odwzajemniając uśmiech ze swojego tronu.
    - Szczególnie dla dzieci – dodała Sara. Ariel widziała tylko jej plecy i fragment twarzy, ale mama zawsze była dla niej ideałem piękności – Moja córka i książę wprost się uwielbiają.
    - O tak, te małe urwisy, nie mogą bez siebie przeżyć jednego dnia.
    - Więc postanowione. Jak tylko osiągnął odpowiedni wiek, wezmą ślub.
    - A co z Jego Wysokością, księciem Balarem? Ariel jest nim zafascynowana i w dodatku ta ich mentalna więź.
    Król westchnął ciężko i nachmurzył się, również zaniepokojony tą kwestią.
    - Źle się stało, że zrobił to bez naszej wiedzy. Poza tym dzieli ich duża różnica wieku, więc raczej o żadnym związku, poza przyjaźnią, nie może być mowy. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowe zauroczenie małego dziecka, a poza tym ma poślubić księcia Rivę. Z pewnością to ją wystarczająco uszczęśliwi, a Balar, gdy zostanie królem…
   Ariel nie słuchała dalej, tylko odwróciła się na pięcie i z podskakującymi wokół jej głowy warkoczykami, pognała na południową wieżę. Była na tyle duża, że rozumiała, o czym mówili ich rodzice.
   Ślub! Weźmie ślub z Rivą i już zawsze będą razem. Z podekscytowania nie mogła złapać tchu. Wszystko było pięknie, tylko jakoś nie do końca podobało je się to, co usłyszała. Radość szybko przeszła w oburzenie, aż cała poczerwieniała na twarzy. Dlatego też pokonała pędem ogromną salę biblioteki, wspięła się na schody i bezceremonialnie wparowała do malutkiego pokoiku, oświetlonego jedynie magiczną kulą.
   Balar jak zwykle siedział przy stole z nosem w rozłożonych wszędzie książkach, ale na dźwięk otwieranych drzwi, wyprostował się z uśmiechem, jak zawsze wiedząc, że to ona. Na widok jej niezadowolonej minki i czerwonych policzków, natychmiast przybrał pełen troski wyraz.
    - Coś się stało, moja gwiazdeczko?
- Słyszałeś, co słyszałam przed chwilą?! – Krzyknęła z oburzeniem.
- Cóż, byłem trochę zajęty...
   Ariel wdrapała się na jego kolana i wtuliła się do niego kurczowo,
   - Oni kłamią, że mi się znudzisz. Nie pozwól im, żeby nas rozdzielili – rozpłakała się w końcu głośno, a łzy zaczęły wsiąkać w jego tunikę.
   - Im?
   - Rodzicom. Powiedz im, że też chcesz wziąć ze mną ślub. Chcę być z Riva i z tobą. Przecież obiecałeś.
   Pogłaskał ją po głowie, a potem odsunął, otarł mokre policzki i wyjaśnił spokojnie:
   - Ariel, skarbie, zawsze będę przy tobie, ale nie w ten sposób. To nie działa tak, jak byś chciała. Kiedy dorośniesz, lepiej to zrozumiesz.
   - Ale jak chcę wziąć ślub z tobą i z Rivą – powtórzyła uparcie i pociągnęła nosem, robiąc zrozpaczoną minkę. Wczepiła palce w jego tunikę i szarpnęła, wpatrując się w jego czarne oczy – Porozmawiaj z nimi. Proszę. Na pewno cię posłuchają. Przecież jesteśmy połączeni umysłami, a sam mówiłeś, że to najcenniejsza więź na tym świecie.
    Westchnął smutno i pokręcił głową.
   - Kiedy nadejdzie czas, sama będziesz musiała dokonać wyboru. Będziesz mogła poślubić tylko jednego z nas i wcale nie będę zły, jeśli wybierzesz Rivę.
   - Ale…
   - Do tego czasu nie kłopocz tym sobie swojej małej główki - z uśmiechem pociągnął ją za warkoczyk i obrócił w stronę stołu – A teraz zobacz, co narysowałem.
   Podsunął jej otwartą księgę, gdzie na jednej ze stron widniał szkic niezwykle pięknej kobiety w zwiewnej sukni i z mieczem w dłoni.
    - To anioł – z zachwytem klasnęła w ręce.
    Balar roześmiał się, pochylił nad jej uchem i wyszeptał w tajemnicy:
   - To ty, kiedy będziesz już dorosła i staniesz się prawdziwą wojowniczką. Właśnie tak będziesz wyglądała w moich oczach. Jaśniejąca niczym gwiazda i niepokonana. To…

   Ariel obudziła się gwałtownie i otworzyła oczy z poczuciem uciekającego wspomnienia, który ponownie skrył się w mrokach niepamięci. Pozostało jedynie mrowiące wrażenie pustki. Ktoś dotykał jej dłoni, ale jeszcze przez chwilę walczyła z sennym otępieniem.
    - Obudziłaś się? Coś ci się śniło?
Ten głos sprawił, że usiadła całkiem przebudzona i napotkała jasne oczy Rivy.
    - Nie…nie pamiętam.
   - To musiało być coś miłego, bo się uśmiechałaś.
- Co ty właściwie tu robisz? – Zapytała cicho, rozejrzała się po otoczonej ciemnością komnacie i dodała: – W środku nocy?
- Chciałem zapytać jak tam poszukiwania.
Ariel ziewnęła potężnie i podrapała się po głowie.
- Bez skutku. Faktyczne mają tylko kilka jakiś ksiąg i starych zwojów, do tego większość napisana po nammijsku, więc nic nie rozumiałam – wzruszyła ramionami – Przekartkowałam chyba każdą stronę, ale żadnego listu tam nie było. Ale... Tylko to chciałeś wiedzieć? Nie mogłeś poczekać z tym do rana?
- Tak... a właściwie nie. Przepraszam, że cię obudziłem.
- Nie możesz spać – zgadła, przekrzywiając głowę, po czym widząc niepokój na jego twarzy i coś jakby lęk, natychmiast stała się czujna – Coś się stało?
- Nic takiego, tylko… - ujął mocniej jej dłoń i przyłożył sobie do policzka, aż cała zesztywniała. Przymknął na chwilę powieki i odetchnął przeciągle, z głębi piersi. Gdy na nią spojrzał, jego szare oczy płonęły, ale nie gorączką, tylko jakimś blaskiem prosto z jego duszy – Muszę to powiedzieć, zanim zabraknie mi czasu. Kocham cię, Ariel. Zawsze cię kochałem i nigdy nie przestanę, pewnie nawet po śmierci. Kocham każdy fragment ciebie, aż po koniuszki włosów – dotknął ich niesfornych kosmyków z przeszywającym serce smutkiem – Jeszcze jak byliśmy dziećmi, nasi rodzice zaplanowali nasz ślub. Zawsze wyobrażałem sobie ten dzień, a potem, gdy musiałem zastąpić ojca i brata, jak zasiadasz obok mnie na tronie, jako królowa.
Ariel zatkało. Najpierw zapomniała oddychać, a potem jej serce zaczęło galopować jak szalone. Kompletnie nie spodziewała się takiego wyznania i to w środku nocy. Chociaż może powinna, po tym, co mówiła jej Tara.
- Ja…
Położył palec na jej ustach i pokręcił głową.
- Nie odpowiadaj, proszę. Wiem, że dla ciebie jestem przyjacielem z dzieciństwa, którego nawet nie pamiętasz. Nie chcę od ciebie żadnych obietnic, kiedy i tak jest już na wszystko za późno. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała.
- I… dlatego przyprowadziłeś mnie aż tutaj? – Wydusiła w końcu z siebie, wpatrując się w niego z uderzającym do głowy oszołomieniem.
- Lotheron jest pięknym miastem, idealnym na oświadczyny króla. W innych okolicznościach wyglądałoby to całkiem inaczej. „Czy zostaniesz moją królową do końca życia?”. Właśnie takie pytanie chciałbym ci zadać, a nie: „Czy gdybym nie umierał, zostałabyś moją królową?
Ariel zamrugała tylko, siedząc nieruchomo w koszuli nocnej i z potarganymi włosami. I znów, gdy otworzyła usta, nie dał jej wykrztusić słowa.
- Nie chcę odpowiedzi na to pytanie i nie będę ci dłużej przeszkadzał w odpoczynku – z bladym uśmiechem w kącikach ust, ucałował wierz jej dłoni, która do tej pory spoczywała na jego policzku i delikatnie ułożył ją na kołdrze – Jutro po śniadaniu wracamy, więc się wyśpij. Czeka nas długa droga powrotna.
Pochylił się, odgarnął z jej czoła włosy, złożył na nim pocałunek i wyszedł, zostawiając ją z otwartymi ustami i całkiem wybudzoną.
Tej nocy nie było już mowy o żadnym śnie.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych