Stary
dwór wyglądał jeszcze gorzej niż go zapamiętała. Z daleka
rozpoznała gruzy muru, zarosły ogród i próchniejący, lekko
przechylo ny budynek z dziurawym dachem i wybitymi oknami.
Dzikie pnącza oplatały jedną ścianę, powoli biorąc pod władanie
to miejsce. Nie tylko dom, ale cała okolica zdawała się martwa,
pozbawiona ludzkiej obecności.
Ariel postawiła stopy na wysokiej trawie i
stworzyła w dłoni kulę światła. Rozejrzała się uważnie wokół,
ale naprawdę nie dostrzegła ani żywej duszy. Na wszelki wypadek
okrążyła całą posiadłość, jednak zniknął nawet obóz
wojowników. W brudnych, pustych oknach nie paliło się ani jedno
światło i poza zwykłymi odgłosami nocy, wokół panowała niemal
grobowa cisza.
Minęło
trochę czasu, pewnie, gdy odszedł, reszta uciekła. Może to i
lepiej.
Spoglądając
z bliska na spróchniałe deski i dziury w ścianach, nie mogła
uwierzyć, że kiedyś bała się tego miejsca. A raczej tego, co
sobą reprezentowało. Balar roztaczał wokół siebie mroczną,
przytłaczającą aurę władzy i siły, ale budynek sam w sobie,
wzbudzał raczej pewien melancholijny smutek i żal, za latami jego
świetności i rozegranych tu tragedii. Teraz lada chwila groził
zawaleniem, a czas spędzony w jego ścianach wydawał jej się
odległy niczym sen. Gdyby wtedy nie była otumaniona amnezją i
samotnością i miała Moc kamieni, pewnie mogłaby sama uciec.
Pomogłaby też innym i nie czułaby się taka bezsilna.
To
dom rodzinny Serei. Przypomniała
sobie, przywołując myśli na właściwy tor. Wygląda
na opuszczony. Może jednak przybyłam za późno.
Ogarnął
ją gwałtowny smutek, jakby przyleciała tu w poszukiwaniu własnej
matki. Zacisnęła pieści i pokręciła głową do własnych myśli,
przywołując się do porządku. Do tej pory nakręcało ją
podekscytowanie i konkretny cel, ale widok opustoszałej, walącej
się rezydencji, podciął jej skrzydła. Nie myślała o tym, że
przecież leciała tu cały dzień i niemal całą noc, bez żadnego
postoju, pijąc tylko wodę. Zmęczenie spłynęło na nią w jednej
chwili, aż zachwiała się na nogach.
Może
jednak to nie był taki dobry pomysł. Mogłam przewidzieć, że
nikogo tu nie będzie.
Westchnęła
ciężko i mimo wszystko ruszyła ciężkim krokiem do drzwi na
tyłach rezydencji, które kiedyś stanowiły jedyną drogę jej
ucieczki. Skoro już tu przyleciała, przynajmniej się rozejrzy,
nawet, jeśli miała zastać tylko ciemność i kurz.
Drzwi skrzypnęły przeraźliwie głośno, aż
sama się skrzywiła, ale przecież nie musiała zachowywać się
cicho. W krótkim przedsionku prowadzącym do kuchni rzeczywiście
panował mrok. Żeby dodać sobie otuchy, jej palce powędrowały do
piórka na szyi, które jarzyło się ciepłym, białym blaskiem.
Przy ścianie stały wiadra, miski i miotły, zupełnie jakby nic się
nie zmieniło. Ariel przypomniała sobie, jak Balar zaskoczył ją
pewnego dnia, wchodząc przez te drzwi i przewrócił się w kałuży
wody. Wtedy była przerażona samym jego widokiem, teraz tylko
uśmiechnęła się pod nosem.
Weszła głębiej i ze zdumienia dosłownie
zamarła z otwartymi ustami.
W kominku płonął wesoło ogień, a na stołach
stały lampy, rozświetlając pomieszczenie żółtawym blaskiem. Na
krześle blisko ognia siedziała tęga kobieta i drzemała z książką
na kolanach. Jej głowa kołysała się na boki, co i raz opadając
na brodę. Siwiejące włosy wymykały się z koka, tak, jak to
zapamiętała. I pomyśleć, że na początku ich znajomości
szczerze jej nienawidziła.
-Gebra!
Jej radosny okrzyk zbudził gospodynię, która
podskoczyła jak oparzona i zerwała się z krzesła, z pobladłą
twarzą, jakby spodziewała się ataku na swoje życie. Mrugała
zaspanymi powiekami i dopiero po chwili spojrzała trzeźwo na Ariel.
Otworzyła szeroko oczy i jeszcze raz zamrugała szybko.
Ariel uśmiechnęła się do niej szeroko, po
czym podbiegła i uściskała mocno.
- Już myślałam, że nikogo tu nie ma? Co tu
robisz?
- To chyba ja powinnam się o to spytać –
odparła swoim szorstkim tonem i odsunęła ją od siebie, nie
wypuszczając z dłoni jej ramion – To w końcu mój dom i będę
tu mieszkać, do samego końca, jego, albo mojego.
- To będzie raczej trudne.
- Co? – Gebra zmarszczyła brwi, lustrując ją
z góry na dół. Wokół oczy i zaciśniętych ust pojawiły się
zmarszczki, których wcześniej na pewno nie było tak dużo – A w
ogóle nie odpowiedziałaś na moje pytanie? Co tu robisz? Jeśli
szukasz tego parszywego…
Ariel przerwała jej machnięciem ręki, drugą
dłonią masując się po brzuchu.
- Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw mogłabym
dostać coś do jedzenia?
W tym momencie po kuchni rozszedł się głuchy
dźwięk wydobywający się z jej pustego żołądka, na co zrobiła
niewinnie bezradną minę. Gebra patrzyła na nią przez chwilę jak
na intruza, który zakłócił jej sen, po czym na jej wargach osiadł
niewyraźny uśmiech. Westchnęła z głębi piersi i mrucząc coś
pod nosem o głupocie młodych ludzi, zakręciła się wokół
zimnego paleniska i rzędu szafek przy ścianie.
Ariel w tym czasie usiadła przy jednym ze stołów
i obserwując Gebrę, zrobiło jej się ciepło na sercu. Mimo
zmęczenia, znów wstąpiła w nią radość, przeganiając nawet
nieprzyjemne spotkanie z Gathalagiem. Miała nadzieję, że
połączenie matki z córką będzie dopiero początkiem szczęśliwego
zakończenia.
Gospodyni z brzękiem postawiła przed nią
talerze i kubek z herbatą.
- Mam tylko to – rzuciła ze swoją zwykłą
szorstkością, wycierając ręce o fartuch na okazałym brzuchu i
stawiając przed nią talerze – Jeśli nie lubisz zimnego gulaszu,
to możesz nie jeść. Chleb jest stary, więc nie połam sobie
zębów.
Na widok jedzenia Ariel przełknęła głośno
ślinę i pokręciła szybko głową.
- Dziękuję. Jestem tak głodna, że nie będę
wybrzydzać.
Zabrała się energicznie za jedzenie, zaś Gebra
usiadła ciężko po drugiej stronie stołu, splotła przed sobą
dłonie i w ciszy przyglądała się uważnie, jak pochłania zimny
gulasz.
Kiedy już zaspokoiła pierwszy głód, popiła
ciepłą, gorzką herbatę i pogryzając maczany w sosie chleb,
rozejrzała się po pustej, ale jasnej kuchni. Za jej pamięci to
właśnie tutaj tętniło życie. Stoły zajmowali wojownicy, a wokół
nich kręciły się usługujące im dziewczyny. Z jedną nawet
próbowała się zaprzyjaźnić, a od tamtej pory nawet nie
zastanawiała się, co się z nimi dzieje.
Jednak nawet tutaj najwięcej wspomnień wiązało
się z Sato. Zastanawiając się nad tym, gdyby Balar jej tu nie
przetrzymywał, być może nie spotkałaby swojego brata krwi.
- Gdzie są wszyscy? – zapytała w końcu, żeby
przegonić bolesne myśli o przyjacielu i sięgając jednocześnie po
kolejną, twardą kromkę.
Gebra zerknęła na rozpalony kominek i wzruszyła
niedbale ramionami.
- Uciekli i są wolni.
- A…on?
Kobieta zmrużyła oczy, w których pojawił się
blask zadowolenia i satysfakcji.
- Wracał tu jeszcze kilka razy. Był wściekły,
więc schodziłam mu z drogi. Zabił dwie dziewczyny i kilku swoich
ludzi. Potem już nie wrócił i wtedy wszyscy sobie poszli.
Ariel pokiwała głową. Chociaż to do niego
pasowało, z żalem pomyślała, o tych wszystkich, którzy musieli
zginąć z jego ręki, bo miał zły humor, czy coś mu nie pasowało.
Dzięki
bogom, że to nie on został królem. Dopiero wtedy byłoby
przerażająco.
-
A ty? – Spojrzała prosto na Gebrę i odgryzła kawałek sera,
który może nie był całkiem świeży, ale zapełniał żołądek –
Dlaczego nie przeniosłaś się gdzieś do miasta? Jesteś tu całkiem
sama, a budynek wygląda, jakby miał się zaraz zawalić.
- Już mówiłam, że to mój dom i tu zostanę –
powtórzyła zdecydowanie, zaciskając splecione palce dłoni. Jej
surowy wyraz twarzy nie złagodniał nawet na chwilę, a zmarszczki
wokół oczu i ust tylko się pogłębiły. Kiedyś te ostre,
świdrujące spojrzenie mogłoby ją wystraszyć, teraz wytrzymała
je ze spokojem. Gebra westchnęła głośno i osunęła się na
krześle – Jak widzisz, tylko to zostało z mojego życia i teraz,
gdy ci dranie się wynieśli, odzyskałam chociaż trochę spokoju.
Ten dom i ja wiele przeszliśmy i mamy wspólne wspomnienia, również
te szczęśliwe. Nie ruszę się stąd, dopóki nie zabierze mnie
śmierć, a to pewnie stanie się już niedługo.
Ariel zjadła co do okruszka i
usatysfakcjonowana, dopiła resztę herbaty, odzyskując nieco siły.
Otarła rękawem usta, po czym odsunęła naczynia i pochyliła się
nad stołem z szerokim uśmiechem, tym samym, którym ją przywitała.
- Mówiłam, że to będzie trudne, bo
chciałabym, żebyś opuściła ten dom i poszła ze mną.
Gebra zmarszczyła brwi.
- Z tobą? Dokąd?
- Do Malgarii.
- Po co?
- Wolałabym, żeby to zostało tajemnicą, albo
bardziej niespodzianką – Ariel sięgnęła ręką ponad stołem i
dotknęła jej dłoni – Proszę cię tylko, żebyś mi zaufała. Co
masz do stracenia?
Gebra schowała ręce pod stół, wyprostowała
się, na ile pozwalał jej wiek i spojrzała jej uważnie w oczy,
jakby próbowała doszukać się w tej prośbie jakiegoś podstępu.
Ariel pozwoliła jej na to, wciąż z tym samym, szczerym uśmiechem.
- Nie wiem, o co ci chodzi – odezwała się w
końcu ostro – Od początku traktowałam cię jak wroga i byłam
wredna. Pewnie chcesz się jakoś odegrać na starej kobiecie, która
uprzykrzała ci tu życie.
- Robiłaś tylko to, co do ciebie należało.
Zresztą już o tym zapomniałam. – Ariel obeszła stół, stanęła
przy niej i położyła dłoń na jej ramieniu – Kiedyś coś ci
obiecałam i jeśli to pamiętasz, powinnaś ze mną iść. Albo
położę się tutaj i nie przestanę cię zamęczać, aż się
zgodzisz – puściła do niej oko z podstępnym uśmieszkiem.
Przez kilka długich minut Gebra
siedziała bez ruchu, najpierw wpatrując się gdzieś w dal, a potem
skupiając na jej twarzy. Przez ten czas myślała intensywnie,
pewnie próbując przypomnieć sobie wszystkie ich rozmowy, po czym w
końcu wstała z chrzęstem prostujących się kości i skinęła
głową.
- Widzę, że naprawdę nie dasz mi
spokoju. Wciąż nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale chyba dobrze mi
zrobi opuszczenie tego miejsca. Zbyt dużo tu bolesnych wspomnieć i
tragedii. Poza tym… - zerknęła na kolorowe pasemka i rysy jej
twarzy nieco złagodniały – Jesteś Potomkiem Liry, więc muszę
ci zaufać.
- Wspaniale! – Krzyknęła
entuzjastycznie i znów ją uściskała. – W takim razie nie ma, co
zwlekać.
Nieco skrzekliwy śmiech Gebry
wypełnił jasną kuchnię, która pewnie nie słyszała tego dźwięku
od lat.
- Ale jesteś nadgorliwa, dziewczyno –
kręcąc głową, odsunęła ją od siebie i spojrzała na swoją
zniszczoną, poplamioną sukienkę – Powinnam uporządkować
najpierw dom, spakować rzeczy i książki…
- Możesz to zrobić, kiedy indziej,
już nikt ci nie odbierze tego miejsca. Na razie nie musisz nic ze
sobą zabierać.
- A tak w ogóle… - przekrzywiła
głowę i popatrzyła podejrzanie na Ariel – Jak dostaniemy się do
stolicy? To, co najmniej kilkanaście dni marszu.
Ariel od razu chciała odpowiedzieć,
że polecą, ale nagle perspektywa powrotu z dodatkowym ciężarem
wydała jej się zbyt trudna. I tak czuła się już zmęczona, a lot
zająłby im nawet więcej czasu, niż w tą stronę. Niedługo miało
świtać, a ona przecież chciała wrócić jak najszybciej.
Głupia.
O tym też nie pomyślałam. Gdybym mogła jakoś znaleźć się w
Malgarii szybciej… No pewnie!
- Znajdziemy się tam przed wschodem
słońca! – Wykrzyknęła, złapała kobietę za rękę i
pociągnęła do wyjścia.
- Potrafisz się tak szybko przenosić?
– Zapytała ze zdumieniem.
- Ja nie, ale znam kogoś, kto jest w
tym mistrzem.
Gebra znów pokręciła głową.
-
Wy młodzi i ta wasza Moc. Dobrze, więc, ale przedtem pozwól mi się
chociaż przebrać w coś porządnego. Jestem stara, ale wciąż
nalezę do klanu Liścia
i
nie mogę pokazać się w stolicy w tych brudnych łachach.
Po
tych słowach, oddaliła się swoim ciężkim krokiem do drugiego
wyjścia prowadzącego do wnętrza domu.
Gdy
została sama, Ariel jeszcze raz rozejrzała się po kuchni, której
kąty widziała pewnie po raz ostatni. Przygryzła wargi, czując jak
piekące łzy napływają jej do oczu. To tutaj poznała Sato, który
stał się jej bliski, niczym rodzony brat. Miała nawet wrażenie,
że gdy odwróci głowę, będzie siedział przy stole, na swoim
miejscu i obserwował ją bursztynowymi oczami. Albo wejdzie do
kuchni z pogodnym uśmiechem, przeznaczonym tylko dla niej.
„Jestem
twoim bratem krwi. Jako dzieci przysięgaliśmy, że zawsze będziemy
razem”.
Przepraszam,
że nie byłam w stanie cię uratować.
Samotna
łza spłynęła po jej policzku, którą otarła pospiesznie,
pociągnęła głośno nosem i wybiegła z kuchni, na nocne, rześkie
powietrze. Chłodny wiatr osuszył jej oczy i zaszczypał w policzki.
Zmusiła się, żeby odegnać od siebie niepotrzebne myśli i skupić
się na teraźniejszości. Stojąc w wysokiej trawie, rozejrzała się
po spokojnej, martwej okolicy i odetchnęła świeżym powietrzem. W
zamyśleniu zerknęła w ciemne niebo, które gdzieś na zachodnie
delikatnie przechodziło w jaśniejszy granat, a potem na ziemię pod
stopami i zmarszczyła brwi.
Przydałaby
mi się pomoc Argona, ale przecież nie wezwę go telepatycznie.
Może…
Wyciągnęła
rękę, nad którą zawirowała kropla wody. Ariel skupiła się i
kropla zatańczyła, przybierając kształt małego ptaka. Dmuchnęła
na niego i otoczyła go mgiełka lodu, zmieniając w szklaną
figurkę.
Ptaszek
załopotał malutkimi skrzydełkami, unosząc się nad jej dłonią.
Ariel odchyliła głowę, przyglądając się swojemu dziełu. Nie
była pewna, czy to w ogóle zadziała, ale warto było spróbować i
sama była ciekawa tego eksperymentu.
-
Co by teraz… Aha.
Mrucząc
do siebie, skupiła się na ziemi pod stopami, wyczuwając pulsujące
w niej życie. Wysłała w jej głąb wiązkę Mocy naładowaną jej
wolą i pragnieniem.
Szukaj
Białego Kruka. Poprosiła,
te same słowa kierując do cząstek powietrza, otaczających lodową
istotę. Potem wyszeptała ptaszkowi kilka słów do ucha i popchnęła
dłonią do góry. Obserwowała, jak szklany ptak oddala się w
stronę jaśniejącego punktu oznaczającego świt. Z każdym ruchem
skrzydełek nabierał prędkości, aż śmignął niczym strzała i
zniknął jej z oczu.
W
tym momencie skrzypnęły drzwi i u jej boku pojawiła się Gebra. W
schludnej sukience z godłem klanu na plecach, poprawionym koku i z
niewielkim tobołkiem pod pachą wyglądała na zdecydowaną i gotową
do drogi. Popatrzyła w niebo w tym samym kierunku, potem rozejrzała
się po okolicy i jej wzrok w końcu spoczął na Ariel.
-
Więc kiedy ruszamy?
Przysiadła
na większym fragmencie dawnego muru i posłała jej tajemniczy
uśmiech.
-
Na razie poczekamy. Mam nadzieję, że nie długo.
***
Znalazł w końcu trochę wolnego czasu, wiec po
rozmowie z Lunną o tajemniczym liście od bogów, Argon niemal pół
nocy spędził w świątyni Ognia. Jednak ani przekopanie zebranych
tam ksiąg i zwojów, ani rozmowy z kapłanami, nic nie dały.
Chociaż to był dopiero początek poszukiwań, zdawał sobie sprawę,
że mają coraz mniej czasu, dlatego nie liczył nawet na szczęście.
W dodatku na pożegnanie, jeden ze starszych kapłanów wyraził
głośno opinię, którą on również podzielał:
- Jeśli taki list rzeczywiście istniał, to
przez stulecia mógł zostać zniszczony przez naturę, lub
zwyczajnie nie przetrwać próby czasu.
Argon pokiwał tylko smętnie głową
i wrócił do zamku, gdzie zdrzemnął się kilka godzin, po czym
zaraz o świcie poleciał na pole treningowe. Wciąż rozmyślał o
słowach kapłana i o tym, czy w ogóle powinien szukać dalej,
dlatego trenował wojowników z pewnym roztargnieniem, nie zwracając
uwagi na ich błędy.
Dlatego też nie od razu dostrzegł,
gdy coś sfrunęło z nieba, prosto na niego.
Najpierw poczuł na policzku delikatne
muśnięcie wiatru, niby pocałunek. Zaledwie uniósł oczy,
dostrzegł szybującego ku niemu małego, jakby wyciosanego w szkle
ptaszka. Nie zdążył się nawet odsunąć, kiedy w następnej
sekundzie zamiast zderzyć się boleśnie z jego twarzą, w ostatniej
chwili przybrał płynny kształt kropli wody, która rozprysła się
na jego nosie.
Jednocześnie gdzieś przy uchu, albo
w głębi umysłu usłyszał odległy szept.
To
ja, Ariel. Jestem w kryjówce Balara, z której mnie wyciągnąłeś.
Nic mi nie jest, ale potrzebuje cię teraz.
Argon rozejrzał się po twarzach
trenujących wojowników i otarł kroplę wody. Z ciężkim
westchnieniem schował miecz i zniknął w błysku światła.
***
Minęła prawie godzina. W oczekiwaniu,
obserwowały wschodzące powoli słońce, pomarańczowy dysk, leniwie
wyłaniający się daleko na horyzoncie. Niebo oblekło się ciepłymi
barwami, powoli budząc świat do życia i zapowiadając nowy, ciepły
dzień. Ariel mogłaby rozkoszować się pięknem i spokojem tej
chwili, gdyby nie niecierpliwe oczekiwanie rezultatów swojego
eksperymentu. Gebra weszła na chwilę do domu, a gdy wróciła,
mamrotała coś o marnowaniu czasu, wyraźnie podenerwowana. Tylko na
chwilę zerknęła w stronę wschodzącego słońca, nie wykazując
ani odrobimy zainteresowania czy zachwytu. W końcu nie wytrzymała.
- Może powiesz mi w takim razie, dlaczego w
ogóle chcesz mnie zabrać do Malgarii i o jaką obietnicę chodziło?
Moja pamięć już szwankuje, więc mogłabyś oświecić starą
kobietę i jej nie dręczyć.
- Wolałabym najpierw dotrzeć na miejsce –
Ariel zerknęła na nią z rozbawieniem w roziskrzonych oczach i
przeczesała dłonią kolorowe kosmyki – Poza tym zaraz powinien…
- kątem oka dostrzegła biały błysk i uśmiechnęła się szeroko
– O, właśnie przybył.
- Kto taki?
Gdy tuż przed nimi pojawił się mężczyzna z
blizną na policzku i znamieniem na czole, Gebra otworzyła szeroko i
wydała okrzyk zdumienia.
- Toż to Biały Kruk!
- Dokładnie – roześmiała się Ariel,
wskazując na niego dłonią. – Przedstawiam ci mojego brata,
Argona.
Wojownik podszedł do nich szybkim krokiem. Z
dłonią na rękojeści miecza, rozejrzał się najpierw czujnie po
okolicy, dopiero potem przyjrzał się kobiecie, a na końcu
zlustrował Ariel z góry na dół i zmarszczył brwi. Zieleń w jego
oczach jakby zgęstniała.
-
Dostałem twoją wiadomość. Pomijając fakt, że jeszcze nigdy nie
spotkałem się z tak niezwykłym posłańcem, to było naprawdę tak
pilne, żeby…
Ariel odchyliła na bok głowę i uśmiechnęła
się niewinnie, kołysząc się lekko na piętach.
- Naprawdę potrzebowałam twojej pomocy –
zamrugała kokieteryjnie – Przepraszam, jeśli w czymś ci
przeszkodziłam, ale to było pilne. Chyba jako mój kochany, jedyny
starszy brat, nie zostawisz mnie w potrzebnie?
Argon patrzył na nią przez chwilę z ponurą
miną, jakby miał ochotę na nią nakrzyczeć, ale w końcu
westchnął ciężko i przewrócił oczami.
- To, o co chodzi tym razem?
Natychmiast objęła ramieniem kobietę, która
dygnęła niezdarnie, wciąż lekko oszołomiona jego nagłym
pojawieniem się.
- To jest Gebra i chciałabym, żebyś przeniósł
nas do Malgarii.
- To po to tu przyleciałaś?
- Tak. Ale uwierz mi, że to naprawdę ważne.
Argon zacisnął usta i pocierając bliznę na
policzku, spojrzał na starą rezydencję, jakby za chwilę w
drzwiach miał się pojawić Balar. Za nim pomarańczowe słońce
wznosiło się na różowo – błękitnym niebie, oświetlając jego
sylwetkę i tworząc wokół głowy brązową, świetlistą aureolę.
Dla Ariel i tak był doskonały, a w tym blasku wyglądał jeszcze
bardziej dostojnie i nieziemsko.
W końcu znów na nie spojrzał z rękami na
biodrach i z poważnym wyrazem twarzy.
- No więc wyjaśnisz łaskawie, dlaczego w ogóle
przeleciałaś przez pół Elderolu, nikomu nie racząc nawet
wspomnieć o swojej wycieczce, a potem nagle z samego rana każesz mi
się tu zjawić, kiedy nic ci nie grozi?
Ariel wygięła usta, robiąc bezbronną minę i
zajrzała w jego oczy, jakby przeglądała się w lustrze. Zanim
odkryła, kim jest, jego postawa ją irytowała, a każde słowo
doprowadzało do kłótni. Szczególnie nie lubiła tego szorstkiego,
protekcjonalnego tonu. Teraz wiedziała, że w ten sposób okazuje
swoją troskę i niepokój, bo widocznie inaczej nie potrafił.
Martwił się o nią na swój sposób, bo w końcu byli teraz dla
siebie najbliższą rodziną.
- Obiecuję, że później wszystko ci wyjaśnię,
ale teraz możesz nas stąd zabrać?
Argon znów westchnął ciężko i położył
dłoń na jej barku.
- Tylko nie do zamku. Gdzieś niedaleko,
najlepiej koło tawerny – dodała szybko, zanim otoczyło ich
światło.
Ariel przytrzymała mocniej
oszołomioną kobietę, gdy zatrzymywali się kilka razy na ułamki
sekundy, gdzieś na polach i pustych drogach. Słyszała jej
niewyraźne mamrotanie, jakby się modliła, ale zanim się
obejrzały, znaleźli się na miejscu.
Argon odsunął się, gdy stanęli na
szerokiej brukowanej ulicy, a białe pióro na jego czole przybladło.
Znaleźli się w alei prowadzącej do
miasta i jeszcze pustej o tej porze dnia. Przed sobą widziała mury
otaczające zamek, zaś, kiedy się obejrzała, na końcu ulicy
dostrzegła dwupiętrowy budynek tawerny, z szyldem kołyszącym się
nad drzwiami. Ariel z zadowoleniem skinęła głową.
- Idealnie. Mógłbyś coś jeszcze
dla mnie zrobić?
Popatrzył
na nią krzywo i przeczesał palcami włosy.
-
Co takiego?
- Możesz przyprowadzić Falena?
Wolałabym, żeby spotkali się w jakimś spokojnym miejscu.
Zaprowadzę Gebrę do tej tawerny i wynajmę jej tam pokój.
- Falena…? – Przyjrzał się
uważnie kobiecie i zmarszczył czoło, aż w jego oczach pojawił
się błysk zrozumienia.
Zaledwie zniknął, Gebra natychmiast
zasypała ją gradem pytań.
- Kim jest ten Falen? Nie znam
takiego. Po co mnie tu sprowadziłaś, dziewczyno? Nie potrzebuję
pokoju w jakiejś gospodzie, tylko swojego domu. Powiesz wreszcie, o
co ci chodzi?
Ariel uśmiechnęła się tylko
dobrodusznie i pociągnęła marudzącą kobietę z dala od zamku.
Minęły szereg bogatych rezydencji i doszły do skrzyżowania ulic,
gdzie stała porządnie wyglądająca tawerna. Na szczęście
znajdowały się na tyle blisko zamku, że wojownicy bez trudu
powinni ich znaleźć. Na wszelki wypadek wynajęła Gebrze wolny
pokój, a potem czekały na zewnątrz.
Mrużąc oczy, Ariel z
niecierpliwością wypatrywała znajomych twarzy, już nie mogąc się
doczekać ich spotkania. Była tak przejęta, że zapomniała o swoim
zmęczeniu. Gdy Gebra zaczęła się niecierpliwić i znów narzekać
pod nosem, uścisnęła uspokajająco jej rękę.
- Poczekaj, jeszcze chwilę.
Zaledwie to powiedziała, z nieba
nadleciały ku nim dwa kruki – biały i czarny. Wylądowały tuż
obok, przybierając ludzką postać.
- W końcu jesteście – przywitała
ich i odsunęła się, podchodząc do Argona.
Falen popatrzył na nich kolejno,
skrobiąc się po złotej szczecinie.
-
Chciałaś, żebym przyszedł? Biały Kruk nie chciał mi powiedzieć,
po…
Odchrząknęła, przerywając mu z
rozbawieniem i wskazała na Gebrę.
- Chyba nie muszę was przedstawiać?
Dopiero teraz przyjrzał się niskiej
i krępej kobiecie przed sobą, zrobił wielkie oczy i otworzył
usta, z których wyrwało się jedno, krótkie słowo:
- Mama?
Argon odciągnął siostrę w bok
ulicy, ścisnął jej rękę i pochylił się z pełnym aprobaty
uśmiechem.
- A więc o to chodziło? – Szepnął.
– Dobra robota.
Skinęła głową, nie odrywając
wilgotnych oczu od obu kobiet, stojących naprzeciwko siebie w niemym
zaskoczeniu. Gebra uważnie zlustrowała młodego wojownika,
począwszy od męskich butów, spodni i luźnej tuniki, a skończywszy
na jego delikatnej twarzy i krótkich włosach.
Zamrugała i zmarszczyła mocno brwi.
- Ty jesteś ten Falen?
- Tak… To znaczny nie, mamo. To ja,
Sereia – zrobiła krok do przodu, a po policzku spłynęła
pierwsza łza.
- S… Sereia? – Kobieta gapiła się
na nią jakby zobaczyła przed sobą ducha, pobladła w końcu, a jej
wargi zadrżały gwałtownie – Bogowie. To naprawdę ty.
Sereia pokiwała szybko głową,
wyciągnęła ręce w stronę matki i w następnej chwili rzuciły
się sobie w ramiona.
- Byłam pewna, że nie żyjesz.
Bogowie jednak ocalili moją dziewczynkę – Ariel jeszcze nigdy nie
słyszała w głosie Gebry takiej miłości i żaru.
Obie rozpłakały się głośno,
zapominając o reszcie świata.
- To ja myślałam, że umarłaś –
Sereia wtuliła się w jej ramię, mocząc je swoimi łzami –
Przepraszam, że przez te lata, cię nie szukałam.
Ariel ze znużeniem oparła się o
wojownika, pociągnęła nosem i otarła ukradkiem łzy wzruszenia.
- Chodźmy stąd – szepnął Argon,
objął ją opiekuńczo ramieniem i pociągnął ulicą, w stronę
zamku – Zostawmy je teraz same.
Ariel nie oponowała, czując się
zbyt zmęczona i senna. Spełniła dobry uczynek, który kosztował
ją wiele wysiłku, ale obie kobiety zasługiwały na chwilę
szczęścia. W końcu smutek i radość były elementami życia i
musiały się równoważyć. Wiedziała, że Sato również byłby z
niej zadowolony.
Gdy oddalali się od gospody,
usłyszała jak ktoś ją woła. Odwróciła się w momencie, gdy
Sereia podbiegła do nich i śmiejąc się przez łzy, uściskała ją
z całej siły.
- Dziękuję, Ariel – wyksztusiła
drżącym z emocji głosem – Będę ci wdzięczna do końca życia.
Moja mama również.
- To nic takiego… tylko… udusisz
mnie.
-
Och.
Odsunęła się szybko z uśmiechem i
skłoniła głowę przed Argonem.
-
Tobie też dziękuję, Biały Kruku. Za strzeżenie sekretu.
-
Dzisiaj masz wolne, Falenie – kapitan poklepał ją po ramieniu i z
lekkim uśmiechem wskazał ruchem głowy, żeby już wracała.
Sereia
jeszcze raz skłoniła się krótko, przytykając palce do znamienia
na czole, odwróciła się i odbiegła do czekającej na nią matki.
Ponownie padły sobie w ramiona, a płacz i śmiech zagłuszał ich
słowa.
-
Uznam, że wiedziałaś, co robisz i dzisiaj wyjątkowo nie będę na
ciebie krzyczał – Argon znów ją objął, gdy zachwiała się
sennie i przytulił do boku.
-
O dzięki łaskawco – mruknęła, ziewając głośno.
-
Ale nadal jesteś mi winna wyjaśnienia.
-
Oczywiście, Wielki Jaśniejący Biały Kruku.
-
Jaśniejący? – uniósł brwi - Dlaczego nawet własna siostra nie
zwraca się do mnie po imieniu?
Roześmiała
się cicho, odprężona jego bliskością i ciepłem.
-
Bo tak brzmi dostojniej. Ale oczywiście Argon, to bardzo ładne
imię.
- Mówisz tak tylko, żeby mnie
ułagodzić.
- Mówię to, bo cię kocham.
Pogłaskał ją po głowie i
teleportował ich prosto do jej komnaty. Słońce powoli wdzierało
się już przez okno, ogrzewając mury i tworząc na posadzce wesołe
wzory. Ariel miała ochotę od razu paść na łóżko i zasnąć,
ale zamiast tego otworzyła szeroko okno, wpuszczając do środka
świeże powietrze, zgarnęła z szafy pierwszą lepszą sukienkę i
pobiegła wziąć szybka kąpiel. Argon w tym czasie przyniósł jej
śniadanie, więc gdy przyszła, usadowiła się wygodnie na łóżku
i pogryzając bułkę, zaczęła mu wszystko opowiadać. W tym czasie
usiadł za nią i rozczesał jej wilgotne włosy. To była taka
normalna, beztroska chwila spędzana z bratem i Ariel czuła się,
jakby nigdy się nie rozstawali. Czuła się jak w domu.
Poza ukryciem kwestii z zaklęciem
Posłuszeństwa, nie chciała i nie zamierzała mieć przed nim
żadnych tajemnic. Dlatego zrelacjonowała mu wszystko od początku,
jak kiedyś złożyła Gebrze obietnicę, a teraz odkryła prawdę o
Falenie i postanowiła od razu ich połączyć. Opowiedziała też
wszystko o wydarzeniach w wiosce i spotkaniu Gathalaga.
Argon słuchał w milczeniu,
przysiadłszy na brzegu łóżka i opierając się bokiem o ozdobny
filar. Na koniec pokiwał głową, zaciskając posępnie usta.
- A więc udało im się nawet wygonić
spod ziemi Krasdów.
- Krasdów? – Ariel skończyła jeść
i pocierając zmęczone oczy, ziewnęła potężnie – Tak się
nazywają?
Pokiwał poważnie głową.
- To jakby dalecy kuzyni krasnoludów,
coś jak półelfy, ale ich pochodzenie sięga setek tysięcy lat. W
sumie nie wiadomo zbytnio skąd się wzięli. Są wysocy, silni i
żyją głęboko pod górami bardziej od strony Nammiru. Do tej pory
nie widywano ich w naszym kraju – zabębnił palcami o ramię,
pogrążony w jakiś ponurych myślach – Kilku z nich spotkałem w
trakcie jednego z patroli, całkiem niedaleko Malgarii. Skoro już
zostali wyciągnięci ze swoich kryjówek, będziemy mieli z nimi
sporo kłopotów.
Ariel znów ziewnęła, zasłaniając
usta dłonią. Chociaż słońce coraz śmielej zaglądało do
komnaty, dla niej mogłaby być teraz noc.
- E tam – odparła niedbale, po czym
przysunęła się i oparła głowę na jego ramieniu – Sama
poradziłam sobie z nimi bez problemu. Gorzej, że w jakiś sposób
Gathalag ma z nimi kontakt i może słyszeć i widzieć to, co oni.
- To oznacza, że więzienie jest
coraz słabsze, a jego Moc powoli przedostaje się przez bariery. Ma
coraz większy wpływ na swoich popleczników.
- Ale i tak wygramy. Pokonam go jakoś,
więc musisz tylko we mnie wierzyć. Szkoda, że nie widziałeś jak
ich pokonałam.
Pogłaskał ją po głowie z cichym
westchnieniem. Ariel była tak śpiąca, że powieki same jej się
zamykały.
- Wierzę. Naprawdę się staram.
Problem w tym, że zawsze robisz coś, co sprawia, że się martwię.
Zamknęła w końcu ciężkie powieki,
odpływając powoli w świat sennych marzeń. Jego łagodny głos
koił i kołysał ją do snu, stając się coraz bardziej odległy.
- To… będzie trudne… –
wymruczała na wpół przytomnie – ale postaram się… być
bardziej… uważać... A ty? Robiłeś coś ciekawego?
- Szukałem w świątyni Ognia tego
listu od bogów, o którym mówiła Lunna, ale nawet kapłani o nim
nie słyszeli. Nie wiem czy w ogóle jeszcze istnieje, a chyba mamy
za mało czasu, żeby przeszukać cały Elderol.
- Aha, ale i tak...
Uleciała jej myśl i usnęła.
Jedyne, co jeszcze poczuła, to silną, ciepłą dłoń na swoim
czole, która wywołała jej mimowolny uśmiech.
Dłoń
Białego Kruka i jej brata. Dłoń, za którą nieświadomie tęskniła
cale życie.
Co się stało że ostatnio tak rzadko pojawiają się rozdziały ? :/
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nie zawsze mam czas, a ostatnio jeszcze biegałam do lekarza, ale dzisiaj pojawi się kolejny i wrzucę w czwartek następny:)
OdpowiedzUsuń