piątek, 12 maja 2017

Rozdział 22

      Stary dwór wyglądał jeszcze gorzej niż go zapamiętała. Z daleka rozpoznała gruzy muru, zarosły ogród i próchniejący, lekko przechylo ny budynek z dziurawym dachem i wybitymi oknami. Dzikie pnącza oplatały jedną ścianę, powoli biorąc pod władanie to miejsce. Nie tylko dom, ale cała okolica zdawała się martwa, pozbawiona ludzkiej obecności.
     Ariel postawiła stopy na wysokiej trawie i stworzyła w dłoni kulę światła. Rozejrzała się uważnie wokół, ale naprawdę nie dostrzegła ani żywej duszy. Na wszelki wypadek okrążyła całą posiadłość, jednak zniknął nawet obóz wojowników. W brudnych, pustych oknach nie paliło się ani jedno światło i poza zwykłymi odgłosami nocy, wokół panowała niemal grobowa cisza.
       Minęło trochę czasu, pewnie, gdy odszedł, reszta uciekła. Może to i lepiej.
     Spoglądając z bliska na spróchniałe deski i dziury w ścianach, nie mogła uwierzyć, że kiedyś bała się tego miejsca. A raczej tego, co sobą reprezentowało. Balar roztaczał wokół siebie mroczną, przytłaczającą aurę władzy i siły, ale budynek sam w sobie, wzbudzał raczej pewien melancholijny smutek i żal, za latami jego świetności i rozegranych tu tragedii. Teraz lada chwila groził zawaleniem, a czas spędzony w jego ścianach wydawał jej się odległy niczym sen. Gdyby wtedy nie była otumaniona amnezją i samotnością i miała Moc kamieni, pewnie mogłaby sama uciec. Pomogłaby też innym i nie czułaby się taka bezsilna.
      To dom rodzinny Serei. Przypomniała sobie, przywołując myśli na właściwy tor. Wygląda na opuszczony. Może jednak przybyłam za późno.
   Ogarnął ją gwałtowny smutek, jakby przyleciała tu w poszukiwaniu własnej matki. Zacisnęła pieści i pokręciła głową do własnych myśli, przywołując się do porządku. Do tej pory nakręcało ją podekscytowanie i konkretny cel, ale widok opustoszałej, walącej się rezydencji, podciął jej skrzydła. Nie myślała o tym, że przecież leciała tu cały dzień i niemal całą noc, bez żadnego postoju, pijąc tylko wodę. Zmęczenie spłynęło na nią w jednej chwili, aż zachwiała się na nogach.
      Może jednak to nie był taki dobry pomysł. Mogłam przewidzieć, że nikogo tu nie będzie.
    Westchnęła ciężko i mimo wszystko ruszyła ciężkim krokiem do drzwi na tyłach rezydencji, które kiedyś stanowiły jedyną drogę jej ucieczki. Skoro już tu przyleciała, przynajmniej się rozejrzy, nawet, jeśli miała zastać tylko ciemność i kurz.
     Drzwi skrzypnęły przeraźliwie głośno, aż sama się skrzywiła, ale przecież nie musiała zachowywać się cicho. W krótkim przedsionku prowadzącym do kuchni rzeczywiście panował mrok. Żeby dodać sobie otuchy, jej palce powędrowały do piórka na szyi, które jarzyło się ciepłym, białym blaskiem. Przy ścianie stały wiadra, miski i miotły, zupełnie jakby nic się nie zmieniło. Ariel przypomniała sobie, jak Balar zaskoczył ją pewnego dnia, wchodząc przez te drzwi i przewrócił się w kałuży wody. Wtedy była przerażona samym jego widokiem, teraz tylko uśmiechnęła się pod nosem.
     Weszła głębiej i ze zdumienia dosłownie zamarła z otwartymi ustami.
    W kominku płonął wesoło ogień, a na stołach stały lampy, rozświetlając pomieszczenie żółtawym blaskiem. Na krześle blisko ognia siedziała tęga kobieta i drzemała z książką na kolanach. Jej głowa kołysała się na boki, co i raz opadając na brodę. Siwiejące włosy wymykały się z koka, tak, jak to zapamiętała. I pomyśleć, że na początku ich znajomości szczerze jej nienawidziła.
      -Gebra!
     Jej radosny okrzyk zbudził gospodynię, która podskoczyła jak oparzona i zerwała się z krzesła, z pobladłą twarzą, jakby spodziewała się ataku na swoje życie. Mrugała zaspanymi powiekami i dopiero po chwili spojrzała trzeźwo na Ariel. Otworzyła szeroko oczy i jeszcze raz zamrugała szybko.
    Ariel uśmiechnęła się do niej szeroko, po czym podbiegła i uściskała mocno.
     - Już myślałam, że nikogo tu nie ma? Co tu robisz?
   - To chyba ja powinnam się o to spytać – odparła swoim szorstkim tonem i odsunęła ją od siebie, nie wypuszczając z dłoni jej ramion – To w końcu mój dom i będę tu mieszkać, do samego końca, jego, albo mojego.
     - To będzie raczej trudne.
    - Co? – Gebra zmarszczyła brwi, lustrując ją z góry na dół. Wokół oczy i zaciśniętych ust pojawiły się zmarszczki, których wcześniej na pewno nie było tak dużo – A w ogóle nie odpowiedziałaś na moje pytanie? Co tu robisz? Jeśli szukasz tego parszywego…
     Ariel przerwała jej machnięciem ręki, drugą dłonią masując się po brzuchu.
    - Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw mogłabym dostać coś do jedzenia?
   W tym momencie po kuchni rozszedł się głuchy dźwięk wydobywający się z jej pustego żołądka, na co zrobiła niewinnie bezradną minę. Gebra patrzyła na nią przez chwilę jak na intruza, który zakłócił jej sen, po czym na jej wargach osiadł niewyraźny uśmiech. Westchnęła z głębi piersi i mrucząc coś pod nosem o głupocie młodych ludzi, zakręciła się wokół zimnego paleniska i rzędu szafek przy ścianie.
    Ariel w tym czasie usiadła przy jednym ze stołów i obserwując Gebrę, zrobiło jej się ciepło na sercu. Mimo zmęczenia, znów wstąpiła w nią radość, przeganiając nawet nieprzyjemne spotkanie z Gathalagiem. Miała nadzieję, że połączenie matki z córką będzie dopiero początkiem szczęśliwego zakończenia.
   Gospodyni z brzękiem postawiła przed nią talerze i kubek z herbatą.
   - Mam tylko to – rzuciła ze swoją zwykłą szorstkością, wycierając ręce o fartuch na okazałym brzuchu i stawiając przed nią talerze – Jeśli nie lubisz zimnego gulaszu, to możesz nie jeść. Chleb jest stary, więc nie połam sobie zębów.
   Na widok jedzenia Ariel przełknęła głośno ślinę i pokręciła szybko głową.
    - Dziękuję. Jestem tak głodna, że nie będę wybrzydzać.
    Zabrała się energicznie za jedzenie, zaś Gebra usiadła ciężko po drugiej stronie stołu, splotła przed sobą dłonie i w ciszy przyglądała się uważnie, jak pochłania zimny gulasz.
    Kiedy już zaspokoiła pierwszy głód, popiła ciepłą, gorzką herbatę i pogryzając maczany w sosie chleb, rozejrzała się po pustej, ale jasnej kuchni. Za jej pamięci to właśnie tutaj tętniło życie. Stoły zajmowali wojownicy, a wokół nich kręciły się usługujące im dziewczyny. Z jedną nawet próbowała się zaprzyjaźnić, a od tamtej pory nawet nie zastanawiała się, co się z nimi dzieje.
    Jednak nawet tutaj najwięcej wspomnień wiązało się z Sato. Zastanawiając się nad tym, gdyby Balar jej tu nie przetrzymywał, być może nie spotkałaby swojego brata krwi.
    - Gdzie są wszyscy? – zapytała w końcu, żeby przegonić bolesne myśli o przyjacielu i sięgając jednocześnie po kolejną, twardą kromkę.
    Gebra zerknęła na rozpalony kominek i wzruszyła niedbale ramionami.
     - Uciekli i są wolni.
     - A…on?
    Kobieta zmrużyła oczy, w których pojawił się blask zadowolenia i satysfakcji.
     - Wracał tu jeszcze kilka razy. Był wściekły, więc schodziłam mu z drogi. Zabił dwie dziewczyny i kilku swoich ludzi. Potem już nie wrócił i wtedy wszyscy sobie poszli.
    Ariel pokiwała głową. Chociaż to do niego pasowało, z żalem pomyślała, o tych wszystkich, którzy musieli zginąć z jego ręki, bo miał zły humor, czy coś mu nie pasowało.
     Dzięki bogom, że to nie on został królem. Dopiero wtedy byłoby przerażająco.
    - A ty? – Spojrzała prosto na Gebrę i odgryzła kawałek sera, który może nie był całkiem świeży, ale zapełniał żołądek – Dlaczego nie przeniosłaś się gdzieś do miasta? Jesteś tu całkiem sama, a budynek wygląda, jakby miał się zaraz zawalić.
    - Już mówiłam, że to mój dom i tu zostanę – powtórzyła zdecydowanie, zaciskając splecione palce dłoni. Jej surowy wyraz twarzy nie złagodniał nawet na chwilę, a zmarszczki wokół oczu i ust tylko się pogłębiły. Kiedyś te ostre, świdrujące spojrzenie mogłoby ją wystraszyć, teraz wytrzymała je ze spokojem. Gebra westchnęła głośno i osunęła się na krześle – Jak widzisz, tylko to zostało z mojego życia i teraz, gdy ci dranie się wynieśli, odzyskałam chociaż trochę spokoju. Ten dom i ja wiele przeszliśmy i mamy wspólne wspomnienia, również te szczęśliwe. Nie ruszę się stąd, dopóki nie zabierze mnie śmierć, a to pewnie stanie się już niedługo.
     Ariel zjadła co do okruszka i usatysfakcjonowana, dopiła resztę herbaty, odzyskując nieco siły. Otarła rękawem usta, po czym odsunęła naczynia i pochyliła się nad stołem z szerokim uśmiechem, tym samym, którym ją przywitała.
    - Mówiłam, że to będzie trudne, bo chciałabym, żebyś opuściła ten dom i poszła ze mną.
    Gebra zmarszczyła brwi.
    - Z tobą? Dokąd?
    - Do Malgarii.
    - Po co?
  - Wolałabym, żeby to zostało tajemnicą, albo bardziej niespodzianką – Ariel sięgnęła ręką ponad stołem i dotknęła jej dłoni – Proszę cię tylko, żebyś mi zaufała. Co masz do stracenia?
Gebra schowała ręce pod stół, wyprostowała się, na ile pozwalał jej wiek i spojrzała jej uważnie w oczy, jakby próbowała doszukać się w tej prośbie jakiegoś podstępu. Ariel pozwoliła jej na to, wciąż z tym samym, szczerym uśmiechem.
    - Nie wiem, o co ci chodzi – odezwała się w końcu ostro – Od początku traktowałam cię jak wroga i byłam wredna. Pewnie chcesz się jakoś odegrać na starej kobiecie, która uprzykrzała ci tu życie.
    - Robiłaś tylko to, co do ciebie należało. Zresztą już o tym zapomniałam. – Ariel obeszła stół, stanęła przy niej i położyła dłoń na jej ramieniu – Kiedyś coś ci obiecałam i jeśli to pamiętasz, powinnaś ze mną iść. Albo położę się tutaj i nie przestanę cię zamęczać, aż się zgodzisz – puściła do niej oko z podstępnym uśmieszkiem.
Przez kilka długich minut Gebra siedziała bez ruchu, najpierw wpatrując się gdzieś w dal, a potem skupiając na jej twarzy. Przez ten czas myślała intensywnie, pewnie próbując przypomnieć sobie wszystkie ich rozmowy, po czym w końcu wstała z chrzęstem prostujących się kości i skinęła głową.
- Widzę, że naprawdę nie dasz mi spokoju. Wciąż nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale chyba dobrze mi zrobi opuszczenie tego miejsca. Zbyt dużo tu bolesnych wspomnieć i tragedii. Poza tym… - zerknęła na kolorowe pasemka i rysy jej twarzy nieco złagodniały – Jesteś Potomkiem Liry, więc muszę ci zaufać.
- Wspaniale! – Krzyknęła entuzjastycznie i znów ją uściskała. – W takim razie nie ma, co zwlekać.
Nieco skrzekliwy śmiech Gebry wypełnił jasną kuchnię, która pewnie nie słyszała tego dźwięku od lat.
- Ale jesteś nadgorliwa, dziewczyno – kręcąc głową, odsunęła ją od siebie i spojrzała na swoją zniszczoną, poplamioną sukienkę – Powinnam uporządkować najpierw dom, spakować rzeczy i książki…
- Możesz to zrobić, kiedy indziej, już nikt ci nie odbierze tego miejsca. Na razie nie musisz nic ze sobą zabierać.
- A tak w ogóle… - przekrzywiła głowę i popatrzyła podejrzanie na Ariel – Jak dostaniemy się do stolicy? To, co najmniej kilkanaście dni marszu.
Ariel od razu chciała odpowiedzieć, że polecą, ale nagle perspektywa powrotu z dodatkowym ciężarem wydała jej się zbyt trudna. I tak czuła się już zmęczona, a lot zająłby im nawet więcej czasu, niż w tą stronę. Niedługo miało świtać, a ona przecież chciała wrócić jak najszybciej.
Głupia. O tym też nie pomyślałam. Gdybym mogła jakoś znaleźć się w Malgarii szybciej… No pewnie!
- Znajdziemy się tam przed wschodem słońca! – Wykrzyknęła, złapała kobietę za rękę i pociągnęła do wyjścia.
- Potrafisz się tak szybko przenosić? – Zapytała ze zdumieniem.
- Ja nie, ale znam kogoś, kto jest w tym mistrzem.
Gebra znów pokręciła głową.
- Wy młodzi i ta wasza Moc. Dobrze, więc, ale przedtem pozwól mi się chociaż przebrać w coś porządnego. Jestem stara, ale wciąż nalezę do klanu Liścia i nie mogę pokazać się w stolicy w tych brudnych łachach.
Po tych słowach, oddaliła się swoim ciężkim krokiem do drugiego wyjścia prowadzącego do wnętrza domu.
    Gdy została sama, Ariel jeszcze raz rozejrzała się po kuchni, której kąty widziała pewnie po raz ostatni. Przygryzła wargi, czując jak piekące łzy napływają jej do oczu. To tutaj poznała Sato, który stał się jej bliski, niczym rodzony brat. Miała nawet wrażenie, że gdy odwróci głowę, będzie siedział przy stole, na swoim miejscu i obserwował ją bursztynowymi oczami. Albo wejdzie do kuchni z pogodnym uśmiechem, przeznaczonym tylko dla niej.
   „Jestem twoim bratem krwi. Jako dzieci przysięgaliśmy, że zawsze będziemy razem”.
    Przepraszam, że nie byłam w stanie cię uratować.
   Samotna łza spłynęła po jej policzku, którą otarła pospiesznie, pociągnęła głośno nosem i wybiegła z kuchni, na nocne, rześkie powietrze. Chłodny wiatr osuszył jej oczy i zaszczypał w policzki. Zmusiła się, żeby odegnać od siebie niepotrzebne myśli i skupić się na teraźniejszości. Stojąc w wysokiej trawie, rozejrzała się po spokojnej, martwej okolicy i odetchnęła świeżym powietrzem. W zamyśleniu zerknęła w ciemne niebo, które gdzieś na zachodnie delikatnie przechodziło w jaśniejszy granat, a potem na ziemię pod stopami i zmarszczyła brwi.
    Przydałaby mi się pomoc Argona, ale przecież nie wezwę go telepatycznie. Może…
    Wyciągnęła rękę, nad którą zawirowała kropla wody. Ariel skupiła się i kropla zatańczyła, przybierając kształt małego ptaka. Dmuchnęła na niego i otoczyła go mgiełka lodu, zmieniając w szklaną figurkę.
    Ptaszek załopotał malutkimi skrzydełkami, unosząc się nad jej dłonią. Ariel odchyliła głowę, przyglądając się swojemu dziełu. Nie była pewna, czy to w ogóle zadziała, ale warto było spróbować i sama była ciekawa tego eksperymentu.
    - Co by teraz… Aha.
    Mrucząc do siebie, skupiła się na ziemi pod stopami, wyczuwając pulsujące w niej życie. Wysłała w jej głąb wiązkę Mocy naładowaną jej wolą i pragnieniem.
    Szukaj Białego Kruka. Poprosiła, te same słowa kierując do cząstek powietrza, otaczających lodową istotę. Potem wyszeptała ptaszkowi kilka słów do ucha i popchnęła dłonią do góry. Obserwowała, jak szklany ptak oddala się w stronę jaśniejącego punktu oznaczającego świt. Z każdym ruchem skrzydełek nabierał prędkości, aż śmignął niczym strzała i zniknął jej z oczu.
    W tym momencie skrzypnęły drzwi i u jej boku pojawiła się Gebra. W schludnej sukience z godłem klanu na plecach, poprawionym koku i z niewielkim tobołkiem pod pachą wyglądała na zdecydowaną i gotową do drogi. Popatrzyła w niebo w tym samym kierunku, potem rozejrzała się po okolicy i jej wzrok w końcu spoczął na Ariel.
    - Więc kiedy ruszamy?
    Przysiadła na większym fragmencie dawnego muru i posłała jej tajemniczy uśmiech.
    - Na razie poczekamy. Mam nadzieję, że nie długo.


***


     Znalazł w końcu trochę wolnego czasu, wiec po rozmowie z Lunną o tajemniczym liście od bogów, Argon niemal pół nocy spędził w świątyni Ognia. Jednak ani przekopanie zebranych tam ksiąg i zwojów, ani rozmowy z kapłanami, nic nie dały. Chociaż to był dopiero początek poszukiwań, zdawał sobie sprawę, że mają coraz mniej czasu, dlatego nie liczył nawet na szczęście. W dodatku na pożegnanie, jeden ze starszych kapłanów wyraził głośno opinię, którą on również podzielał:
    - Jeśli taki list rzeczywiście istniał, to przez stulecia mógł zostać zniszczony przez naturę, lub zwyczajnie nie przetrwać próby czasu.
Argon pokiwał tylko smętnie głową i wrócił do zamku, gdzie zdrzemnął się kilka godzin, po czym zaraz o świcie poleciał na pole treningowe. Wciąż rozmyślał o słowach kapłana i o tym, czy w ogóle powinien szukać dalej, dlatego trenował wojowników z pewnym roztargnieniem, nie zwracając uwagi na ich błędy.
Dlatego też nie od razu dostrzegł, gdy coś sfrunęło z nieba, prosto na niego.
Najpierw poczuł na policzku delikatne muśnięcie wiatru, niby pocałunek. Zaledwie uniósł oczy, dostrzegł szybującego ku niemu małego, jakby wyciosanego w szkle ptaszka. Nie zdążył się nawet odsunąć, kiedy w następnej sekundzie zamiast zderzyć się boleśnie z jego twarzą, w ostatniej chwili przybrał płynny kształt kropli wody, która rozprysła się na jego nosie.
Jednocześnie gdzieś przy uchu, albo w głębi umysłu usłyszał odległy szept.
To ja, Ariel. Jestem w kryjówce Balara, z której mnie wyciągnąłeś. Nic mi nie jest, ale potrzebuje cię teraz.
Argon rozejrzał się po twarzach trenujących wojowników i otarł kroplę wody. Z ciężkim westchnieniem schował miecz i zniknął w błysku światła.


***

   Minęła prawie godzina. W oczekiwaniu, obserwowały wschodzące powoli słońce, pomarańczowy dysk, leniwie wyłaniający się daleko na horyzoncie. Niebo oblekło się ciepłymi barwami, powoli budząc świat do życia i zapowiadając nowy, ciepły dzień. Ariel mogłaby rozkoszować się pięknem i spokojem tej chwili, gdyby nie niecierpliwe oczekiwanie rezultatów swojego eksperymentu. Gebra weszła na chwilę do domu, a gdy wróciła, mamrotała coś o marnowaniu czasu, wyraźnie podenerwowana. Tylko na chwilę zerknęła w stronę wschodzącego słońca, nie wykazując ani odrobimy zainteresowania czy zachwytu. W końcu nie wytrzymała.
     - Może powiesz mi w takim razie, dlaczego w ogóle chcesz mnie zabrać do Malgarii i o jaką obietnicę chodziło? Moja pamięć już szwankuje, więc mogłabyś oświecić starą kobietę i jej nie dręczyć.
     - Wolałabym najpierw dotrzeć na miejsce – Ariel zerknęła na nią z rozbawieniem w roziskrzonych oczach i przeczesała dłonią kolorowe kosmyki – Poza tym zaraz powinien… - kątem oka dostrzegła biały błysk i uśmiechnęła się szeroko – O, właśnie przybył.
     - Kto taki?
     Gdy tuż przed nimi pojawił się mężczyzna z blizną na policzku i znamieniem na czole, Gebra otworzyła szeroko i wydała okrzyk zdumienia.
     - Toż to Biały Kruk!
     - Dokładnie – roześmiała się Ariel, wskazując na niego dłonią. – Przedstawiam ci mojego brata, Argona.
    Wojownik podszedł do nich szybkim krokiem. Z dłonią na rękojeści miecza, rozejrzał się najpierw czujnie po okolicy, dopiero potem przyjrzał się kobiecie, a na końcu zlustrował Ariel z góry na dół i zmarszczył brwi. Zieleń w jego oczach jakby zgęstniała.
     - Dostałem twoją wiadomość. Pomijając fakt, że jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak niezwykłym posłańcem, to było naprawdę tak pilne, żeby…
    Ariel odchyliła na bok głowę i uśmiechnęła się niewinnie, kołysząc się lekko na piętach.
   - Naprawdę potrzebowałam twojej pomocy – zamrugała kokieteryjnie – Przepraszam, jeśli w czymś ci przeszkodziłam, ale to było pilne. Chyba jako mój kochany, jedyny starszy brat, nie zostawisz mnie w potrzebnie?
    Argon patrzył na nią przez chwilę z ponurą miną, jakby miał ochotę na nią nakrzyczeć, ale w końcu westchnął ciężko i przewrócił oczami.
    - To, o co chodzi tym razem?
    Natychmiast objęła ramieniem kobietę, która dygnęła niezdarnie, wciąż lekko oszołomiona jego nagłym pojawieniem się.
    - To jest Gebra i chciałabym, żebyś przeniósł nas do Malgarii.
    - To po to tu przyleciałaś?
    - Tak. Ale uwierz mi, że to naprawdę ważne.
    Argon zacisnął usta i pocierając bliznę na policzku, spojrzał na starą rezydencję, jakby za chwilę w drzwiach miał się pojawić Balar. Za nim pomarańczowe słońce wznosiło się na różowo – błękitnym niebie, oświetlając jego sylwetkę i tworząc wokół głowy brązową, świetlistą aureolę. Dla Ariel i tak był doskonały, a w tym blasku wyglądał jeszcze bardziej dostojnie i nieziemsko.
    W końcu znów na nie spojrzał z rękami na biodrach i z poważnym wyrazem twarzy.
    - No więc wyjaśnisz łaskawie, dlaczego w ogóle przeleciałaś przez pół Elderolu, nikomu nie racząc nawet wspomnieć o swojej wycieczce, a potem nagle z samego rana każesz mi się tu zjawić, kiedy nic ci nie grozi?
    Ariel wygięła usta, robiąc bezbronną minę i zajrzała w jego oczy, jakby przeglądała się w lustrze. Zanim odkryła, kim jest, jego postawa ją irytowała, a każde słowo doprowadzało do kłótni. Szczególnie nie lubiła tego szorstkiego, protekcjonalnego tonu. Teraz wiedziała, że w ten sposób okazuje swoją troskę i niepokój, bo widocznie inaczej nie potrafił. Martwił się o nią na swój sposób, bo w końcu byli teraz dla siebie najbliższą rodziną.
     - Obiecuję, że później wszystko ci wyjaśnię, ale teraz możesz nas stąd zabrać?
     Argon znów westchnął ciężko i położył dłoń na jej barku.
    - Tylko nie do zamku. Gdzieś niedaleko, najlepiej koło tawerny – dodała szybko, zanim otoczyło ich światło.
Ariel przytrzymała mocniej oszołomioną kobietę, gdy zatrzymywali się kilka razy na ułamki sekundy, gdzieś na polach i pustych drogach. Słyszała jej niewyraźne mamrotanie, jakby się modliła, ale zanim się obejrzały, znaleźli się na miejscu.
Argon odsunął się, gdy stanęli na szerokiej brukowanej ulicy, a białe pióro na jego czole przybladło.
Znaleźli się w alei prowadzącej do miasta i jeszcze pustej o tej porze dnia. Przed sobą widziała mury otaczające zamek, zaś, kiedy się obejrzała, na końcu ulicy dostrzegła dwupiętrowy budynek tawerny, z szyldem kołyszącym się nad drzwiami. Ariel z zadowoleniem skinęła głową.
- Idealnie. Mógłbyś coś jeszcze dla mnie zrobić?
Popatrzył na nią krzywo i przeczesał palcami włosy.
- Co takiego?
- Możesz przyprowadzić Falena? Wolałabym, żeby spotkali się w jakimś spokojnym miejscu. Zaprowadzę Gebrę do tej tawerny i wynajmę jej tam pokój.
- Falena…? – Przyjrzał się uważnie kobiecie i zmarszczył czoło, aż w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.
Zaledwie zniknął, Gebra natychmiast zasypała ją gradem pytań.
- Kim jest ten Falen? Nie znam takiego. Po co mnie tu sprowadziłaś, dziewczyno? Nie potrzebuję pokoju w jakiejś gospodzie, tylko swojego domu. Powiesz wreszcie, o co ci chodzi?
Ariel uśmiechnęła się tylko dobrodusznie i pociągnęła marudzącą kobietę z dala od zamku. Minęły szereg bogatych rezydencji i doszły do skrzyżowania ulic, gdzie stała porządnie wyglądająca tawerna. Na szczęście znajdowały się na tyle blisko zamku, że wojownicy bez trudu powinni ich znaleźć. Na wszelki wypadek wynajęła Gebrze wolny pokój, a potem czekały na zewnątrz.
Mrużąc oczy, Ariel z niecierpliwością wypatrywała znajomych twarzy, już nie mogąc się doczekać ich spotkania. Była tak przejęta, że zapomniała o swoim zmęczeniu. Gdy Gebra zaczęła się niecierpliwić i znów narzekać pod nosem, uścisnęła uspokajająco jej rękę.
- Poczekaj, jeszcze chwilę.
Zaledwie to powiedziała, z nieba nadleciały ku nim dwa kruki – biały i czarny. Wylądowały tuż obok, przybierając ludzką postać.
- W końcu jesteście – przywitała ich i odsunęła się, podchodząc do Argona.
Falen popatrzył na nich kolejno, skrobiąc się po złotej szczecinie.
- Chciałaś, żebym przyszedł? Biały Kruk nie chciał mi powiedzieć, po…
Odchrząknęła, przerywając mu z rozbawieniem i wskazała na Gebrę.
- Chyba nie muszę was przedstawiać?
Dopiero teraz przyjrzał się niskiej i krępej kobiecie przed sobą, zrobił wielkie oczy i otworzył usta, z których wyrwało się jedno, krótkie słowo:
- Mama?
Argon odciągnął siostrę w bok ulicy, ścisnął jej rękę i pochylił się z pełnym aprobaty uśmiechem.
- A więc o to chodziło? – Szepnął. – Dobra robota.
Skinęła głową, nie odrywając wilgotnych oczu od obu kobiet, stojących naprzeciwko siebie w niemym zaskoczeniu. Gebra uważnie zlustrowała młodego wojownika, począwszy od męskich butów, spodni i luźnej tuniki, a skończywszy na jego delikatnej twarzy i krótkich włosach.
Zamrugała i zmarszczyła mocno brwi.
- Ty jesteś ten Falen?
- Tak… To znaczny nie, mamo. To ja, Sereia – zrobiła krok do przodu, a po policzku spłynęła pierwsza łza.
- S… Sereia? – Kobieta gapiła się na nią jakby zobaczyła przed sobą ducha, pobladła w końcu, a jej wargi zadrżały gwałtownie – Bogowie. To naprawdę ty.
Sereia pokiwała szybko głową, wyciągnęła ręce w stronę matki i w następnej chwili rzuciły się sobie w ramiona.
- Byłam pewna, że nie żyjesz. Bogowie jednak ocalili moją dziewczynkę – Ariel jeszcze nigdy nie słyszała w głosie Gebry takiej miłości i żaru.
Obie rozpłakały się głośno, zapominając o reszcie świata.
- To ja myślałam, że umarłaś – Sereia wtuliła się w jej ramię, mocząc je swoimi łzami – Przepraszam, że przez te lata, cię nie szukałam.
Ariel ze znużeniem oparła się o wojownika, pociągnęła nosem i otarła ukradkiem łzy wzruszenia.
- Chodźmy stąd – szepnął Argon, objął ją opiekuńczo ramieniem i pociągnął ulicą, w stronę zamku – Zostawmy je teraz same.
Ariel nie oponowała, czując się zbyt zmęczona i senna. Spełniła dobry uczynek, który kosztował ją wiele wysiłku, ale obie kobiety zasługiwały na chwilę szczęścia. W końcu smutek i radość były elementami życia i musiały się równoważyć. Wiedziała, że Sato również byłby z niej zadowolony.
Gdy oddalali się od gospody, usłyszała jak ktoś ją woła. Odwróciła się w momencie, gdy Sereia podbiegła do nich i śmiejąc się przez łzy, uściskała ją z całej siły.
- Dziękuję, Ariel – wyksztusiła drżącym z emocji głosem – Będę ci wdzięczna do końca życia. Moja mama również.
- To nic takiego… tylko… udusisz mnie.
- Och.
Odsunęła się szybko z uśmiechem i skłoniła głowę przed Argonem.
- Tobie też dziękuję, Biały Kruku. Za strzeżenie sekretu.
- Dzisiaj masz wolne, Falenie – kapitan poklepał ją po ramieniu i z lekkim uśmiechem wskazał ruchem głowy, żeby już wracała.
Sereia jeszcze raz skłoniła się krótko, przytykając palce do znamienia na czole, odwróciła się i odbiegła do czekającej na nią matki. Ponownie padły sobie w ramiona, a płacz i śmiech zagłuszał ich słowa.
- Uznam, że wiedziałaś, co robisz i dzisiaj wyjątkowo nie będę na ciebie krzyczał – Argon znów ją objął, gdy zachwiała się sennie i przytulił do boku.
- O dzięki łaskawco – mruknęła, ziewając głośno.
- Ale nadal jesteś mi winna wyjaśnienia.
- Oczywiście, Wielki Jaśniejący Biały Kruku.
- Jaśniejący? – uniósł brwi - Dlaczego nawet własna siostra nie zwraca się do mnie po imieniu?
Roześmiała się cicho, odprężona jego bliskością i ciepłem.
- Bo tak brzmi dostojniej. Ale oczywiście Argon, to bardzo ładne imię.
- Mówisz tak tylko, żeby mnie ułagodzić.
- Mówię to, bo cię kocham.
Pogłaskał ją po głowie i teleportował ich prosto do jej komnaty. Słońce powoli wdzierało się już przez okno, ogrzewając mury i tworząc na posadzce wesołe wzory. Ariel miała ochotę od razu paść na łóżko i zasnąć, ale zamiast tego otworzyła szeroko okno, wpuszczając do środka świeże powietrze, zgarnęła z szafy pierwszą lepszą sukienkę i pobiegła wziąć szybka kąpiel. Argon w tym czasie przyniósł jej śniadanie, więc gdy przyszła, usadowiła się wygodnie na łóżku i pogryzając bułkę, zaczęła mu wszystko opowiadać. W tym czasie usiadł za nią i rozczesał jej wilgotne włosy. To była taka normalna, beztroska chwila spędzana z bratem i Ariel czuła się, jakby nigdy się nie rozstawali. Czuła się jak w domu.
Poza ukryciem kwestii z zaklęciem Posłuszeństwa, nie chciała i nie zamierzała mieć przed nim żadnych tajemnic. Dlatego zrelacjonowała mu wszystko od początku, jak kiedyś złożyła Gebrze obietnicę, a teraz odkryła prawdę o Falenie i postanowiła od razu ich połączyć. Opowiedziała też wszystko o wydarzeniach w wiosce i spotkaniu Gathalaga.
Argon słuchał w milczeniu, przysiadłszy na brzegu łóżka i opierając się bokiem o ozdobny filar. Na koniec pokiwał głową, zaciskając posępnie usta.
- A więc udało im się nawet wygonić spod ziemi Krasdów.
- Krasdów? – Ariel skończyła jeść i pocierając zmęczone oczy, ziewnęła potężnie – Tak się nazywają?
Pokiwał poważnie głową.
- To jakby dalecy kuzyni krasnoludów, coś jak półelfy, ale ich pochodzenie sięga setek tysięcy lat. W sumie nie wiadomo zbytnio skąd się wzięli. Są wysocy, silni i żyją głęboko pod górami bardziej od strony Nammiru. Do tej pory nie widywano ich w naszym kraju – zabębnił palcami o ramię, pogrążony w jakiś ponurych myślach – Kilku z nich spotkałem w trakcie jednego z patroli, całkiem niedaleko Malgarii. Skoro już zostali wyciągnięci ze swoich kryjówek, będziemy mieli z nimi sporo kłopotów.
Ariel znów ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Chociaż słońce coraz śmielej zaglądało do komnaty, dla niej mogłaby być teraz noc.
- E tam – odparła niedbale, po czym przysunęła się i oparła głowę na jego ramieniu – Sama poradziłam sobie z nimi bez problemu. Gorzej, że w jakiś sposób Gathalag ma z nimi kontakt i może słyszeć i widzieć to, co oni.
- To oznacza, że więzienie jest coraz słabsze, a jego Moc powoli przedostaje się przez bariery. Ma coraz większy wpływ na swoich popleczników.
- Ale i tak wygramy. Pokonam go jakoś, więc musisz tylko we mnie wierzyć. Szkoda, że nie widziałeś jak ich pokonałam.
Pogłaskał ją po głowie z cichym westchnieniem. Ariel była tak śpiąca, że powieki same jej się zamykały.
- Wierzę. Naprawdę się staram. Problem w tym, że zawsze robisz coś, co sprawia, że się martwię.
Zamknęła w końcu ciężkie powieki, odpływając powoli w świat sennych marzeń. Jego łagodny głos koił i kołysał ją do snu, stając się coraz bardziej odległy.
- To… będzie trudne… – wymruczała na wpół przytomnie – ale postaram się… być bardziej… uważać... A ty? Robiłeś coś ciekawego?
- Szukałem w świątyni Ognia tego listu od bogów, o którym mówiła Lunna, ale nawet kapłani o nim nie słyszeli. Nie wiem czy w ogóle jeszcze istnieje, a chyba mamy za mało czasu, żeby przeszukać cały Elderol.
- Aha, ale i tak...
Uleciała jej myśl i usnęła. Jedyne, co jeszcze poczuła, to silną, ciepłą dłoń na swoim czole, która wywołała jej mimowolny uśmiech.
Dłoń Białego Kruka i jej brata. Dłoń, za którą nieświadomie tęskniła cale życie.

2 komentarze:

  1. Co się stało że ostatnio tak rzadko pojawiają się rozdziały ? :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale nie zawsze mam czas, a ostatnio jeszcze biegałam do lekarza, ale dzisiaj pojawi się kolejny i wrzucę w czwartek następny:)

    OdpowiedzUsuń

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych