środa, 3 maja 2017

Rozdział 19

Czarna Wieża wzięła swoją nazwę nie tylko od czarnego kamienia, ale również od tego, że zawsze panował w niej nieprzenikniony mrok. Ani jedno okienko nie wpuszczało do środka choćby krzty światła. Dlatego przeciętni ludzie nie potrafili długo wytrzymać w jej klaustrofobicznych ścianach. A tym bardziej w podziemnej sali, gdzie ukrywała się, przyzywająca ich potęga, którą lękali się nazwać po imieniu.
    Na zewnątrz panowała głęboka noc, gdy Balar wspinał się po schodach, wracając od Gathalaga. Przyzwyczajony do ciemności, niemal się w nią wtapiając, nie potrzebował żadnego światła, które przecież mógł stworzyć sobie w dowolnych ilościach. Muskając dłonią gładką ścianę, nawet nie potykał się na stopniach, chociaż kulał lekko, a rany i sztywność pleców wciąż nie dawały mu spokoju. Mimo to uśmiechał się do siebie nieznacznie, zadowolony z przebytej rozmowy i jej rezultatów.
    Niespiesznie wspiął się na sam szczyt wieży, gdzie mieścił się niewielki pokój, który stanowił jego mieszkanie, gdy tego potrzebował. Skromny, nawet jak na jego potrzeby, ale przynajmniej chronił przed deszczem i chłodem.
    Jeszcze zanim otworzył drzwi, wiedział, że ma gościa.
    - Widzę, że wszystko przebiegło po twojej myśli – usłyszał od progu.
    - Raczej po twojej – zamknął za sobą drzwi i przeszedł w głąb pokoju, krzyżując przed sobą ramiona.
    Rairi stała przy oknie, w chłodnym blasku księżyca wpadającym do środka i obserwowała go ciemnymi oczami, potrafiącymi zajrzeć wprost do jego duszy. Dzisiaj miała na sobie bordową sukienkę z głębokim, wyzywającym dekoltem.
    - A ty tego nie chciałeś?
   - To był twój pomysł i chyba nie przyjęłabyś mojej odmowy. Gathalag był zadowolony, więc ja też.
    - Wciąż jesteś mu ślepo wierny, chociaż to ja jestem i będę twoją Panią?
    Uśmiechnął się z wyższością i zbliżył do stolika, zawalonego zwojami i księgami, które w nieładzie zajmowały również regał przy ścianie. Jego palce musnęły wolny kawałek blatu, pokryty kurzem.
    - Myślę, że na razie nasze cele są podobne, a jak do tej pory tobie również byłem posłuszny. Pamiętam nawet, że ostatnio byłaś ze mnie zadowolona.
    - Tak, dlatego tu jestem. Chociaż przyznam, że wolałam już tamtą ruderę – zmarszczyła nos i jednocześnie popatrzyła na wąskie łóżko z pożółkłym materacem i dziurawym kocem do przykrycia – Mam wrażenie, że za każdym razem zamieszkujesz w coraz gorszych miejscach. Czy następnym razem spotkamy się w zatęchłej jaskini niedźwiedzia?
   Uniósł kąciki ust w rozbawieniu, zdjął płaszcz, rzucając go na krzesło i podszedł do okna.
    - Nie potrzebuję luksusów, a to tylko chwilowe schronienie.
   - Mógłbyś jednak pomyśleć trochę o moich potrzebach – poskarżyła się i pełnym gracji ruchem dotknęła jego ramienia, które pod cienką tuniką skrywało napięte mięśnie. Drugą dłoń położyła płasko na jego brzuchu i uniosła głowę – Wiesz, że mam znacznie wyższe wymagania i lubię luksus.
    - Więc z pewnością będziesz zadowolona, gdy po wszystkim zamieszkamy w zamku.
    - To idealne miejsce dla królewskiej pary – uśmiechnęła się leniwie, z satysfakcją. Długimi paznokciami obrysowała kontury jego twarzy, zarys szczeki, aż dotarła do ust. Balar nawet nie drgnął, chociaż czerń w jego oczach zgęstniała – gdy twój brat umrze, odzyskasz swój dom i należne ci miejsce.
    Skinął głową i wyjrzał przez okno. Po chwili Rairi zrobiła to samo. Wokół wieży powstawało coraz więcej namiotów. Armia rosła z każdym dniem i przy wyspie kołysało się setki statków. Tutaj, na samym szczycie wieży szum morza i huk rozbijających się o skały fal, był zaledwie łagodnym dźwiękiem kołyszącym do snu.
   - Widziałeś moje skrzydła? – Zapytała po dłuższej chwili zapatrzona w dal, zerkając na niego kątem oka.
    - Tak – oparł się niedbale o ścianę – Niezwykłe i pasują do siebie.
    - Mój syn sprawił mi wspaniały i wyjątkowy prezent.
   - Zapewne znów go do tego zmusiłaś – popatrzył na nią z beznamiętnym wyrazem twarzy – On tego nie wytrzyma. Za długo go kontrolujesz i w końcu nie będzie z niego pożytku.
    Rairi machnęła lekceważąco ręką. To była cała ona. Nawet dziecko z własnej krwi traktowała jak zwykłe narzędzie.
   - Dlatego kazałam, żeby się pospieszył. Jest słaby, bo jest zwykłym mieszańcem – rzuciła z pogardą – Dopóki chodzi, mogę go używać – stwierdziła, jakby miała na myśli marionetkę, po czym zmieniła całkowicie temat, uznając, że jej syn nie jest wart jej uwagi i wskazała gdzieś za okno - Nie rozumiem, dlaczego kazałeś im tu przypływać, przecież i tak będą musieli wracać na ląd, żeby zaatakować stolicę. Nie mogli gromadzić się gdzieś w odludnym miejscu, albo w lesie?
    Przez chwilę spoglądali w dół, na miasteczko namiotów, po czym Balar podszedł do jedynego krzesła w pokoju i rozparł się na nim wygodnie.
    - To proste. W każdym miejscu na lądzie narażeni są na wykrycie i atak. Tutaj do czasu kolejnej bitwy będą bezpieczni, a nasze siły, zamiast maleć, tylko rosną.
    Rairi odwróciła się z grymasem na pięknej, porcelanowej twarzy.
    - Nie zapominaj, że nasi sprzymierzeńcy i tak ginął codziennie w pomniejszych bitwach.
    - To tylko nic nieznaczące ziarenka piasku. Sama tak mówiłaś.
    - Widzę, że szybko się uczysz. Może wyręczę ich żałosne trudy i sama trochę pobawię się z wieśniakami. Już dawno nikogo nie zabiłam i zaczynam się nudzić. Przyłączysz się?
    Spojrzał jej prosto w oczy, z uśmieszkiem w jednym kąciku ust.
    - Z przyjemnością.
   Zbliżyła się kocim ruchem, usiadła mu na kolanach i złożyła na jego ustach pełen czułości pocałunek. Balar objął ją ramionami i przyciągnął do siebie z cichym westchnieniem.
    Nie odsuwając się, pogłaskała go po twarzy, wodząc również po niej wzrokiem. Sięgnęła po jego prawą dłoń ze znamieniem kruka i położyła na swoim policzku.
   - Wiesz, że nienawidzę ludzi i zabijam ich z czystej przyjemności.   Ciebie oszczędziłam, chociaż na początku naszej znajomości byłeś taki żałosny i należałeś do królewskiej rodziny. Nikogo więcej nie darzę takimi względami, więc powinieneś być mi wdzięczny, że jeszcze mi się nie znudziłeś.
    - Jestem – odparł ochryple.
    Sięgnął do jej ust, ale odsunęła się z uśmiechem.
   - Czasami trudno mi cię zrozumieć – zaczęła nowy temat, jakby specjalnie się z nim drażniła - Nie rozumiem, na przykład, dlaczego zabiłeś tego zwierzołaka, zamiast ponownie związać go zaklęciem. Byłby bardziej użyteczny.
    - Przecież znasz moje myśli na wylot – wplótł palce w jej długie włosy, drugą ręką obejmując ją w talii – Ten kundel znów by uciekł. Już dawno miałem ochotę go zabić, a zrobienie tego na jej oczach było podwójcie satysfakcjonujące. Gdybyś widziała jej minę. Jej słabe punkty są aż nadto oczywiste.
    - I w ogóle cię to nie ruszyło?
    - A dlaczego by miało?
    - Kiedyś…
    - Możesz już przestać mówić?
   Objął ją za kark i gwałtownie wpił się w jej usta, stanowczo ucinając rozmowę. Przylgnęła do niego całym ciałem tak, że teraz dzieliła ich jedynie cienka warstwa ubrań. Przejechała dłońmi po jego włosach i odwiązała czarną tasiemkę, która sfrunęła na podłogę, a uwolnione kosmyki spłynęły luźno na jego kark i twarz. Potem jej ręce powędrowały po jego napiętych plecach, odnajdując nierówności długich, niezagojonych ran. Każdy wodzący po bliznach palec przynosił kojącą ulgę i powoli gasił trawiący go niemal nieustannie ból.
    - A więc już zupełnie cię nie obchodzi? – Usłyszał jej głos pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
    - Kto?
   - Twoja gwiazdeczka. Ariel. Wyrzuciłeś ją z głowy, ale czy z serca też?
   Nie odpowiedział, zbyt zaaferowany miękkością i uległością jej ust. Jego dłonie po omacku zaczęły szukać zapięcia jej sukni.
    W jednej chwili poczuł wyraźną zmianę. Nie tylko w ciężarze jej ciała, ale i w kształcie. Usta, które całował również nieznacznie uległy przeobrażeniu, nawet ich smak stał się inny. Długie kosmyki połaskotały go w policzek, ale były jakby bardziej poskręcane i mniej jedwabiste. Z pewnością nie mogły należeć do Rairi, ale bardziej...
   Otworzył oczy i od razu napotkał zielone spojrzenie oraz znajomą twarz młodej dziewczyny, okoloną burzą rudych włosów. Wciąż go obejmując, odchyliła głowę i uśmiechnęła się Jej uśmiechem.
    Balar zareagował błyskawicznie, zanim była w stanie mu uciec. Z grymasem wściekłości chwycił ją brutalnie za gardło i rzucił na podłogę, po czym sam ukląkł obok z jednym kolanem wbijającym się w jej żebra. Pochylił się nad nią z zimną pustką w oczach i zacisnął mocniej palce na jej szyi, jakby zamierzał naprawdę ją zmiażdżyć.
    - Co ty wyrabiasz? – Wysyczał przez zaciśnięte zęby.
    Patrzyła na niego spokojnie, z tym samym uśmieszkiem, chociaż posiniała na twarzy i ledwo łapała oddech.
    - To… tylko taki mały… test. Ostatni.
    Zmarszczył brwi, ani na chwilę nie rozluźniając uścisku.
    - Nie żartuj sobie ze mnie w ten sposób. Mogłem cię zabić.
   - Więc nigdy… ani razu nie chciałeś jej pocałować? - Wykrztusiła, mimo ucisku na żebra i trudności w oddychaniu, zachowując całkowity spokój. Chociaż była w swojej sukni, wciąż miała jej twarzy. Wiedział, że robi to specjalnie – Od kiedy zbliżyłeś się do niej w szkole, nie pragnąłeś jej ani...przez chwilę? Wygląda dokładnie... jak z twoich pierwszych wizji. Kiedyś…?
    - Właśnie, kiedyś. Dobrze, że użyłaś tego słowa – przerwał ostrym tonem, uderzając jej głową o deski podłogi, co nie zrobiło na niej większego wrażenia, a tylko wywołało szerszy uśmiech – Kiedy w końcu przestaniesz wytykać mi przeszłość i zrozumiesz, że nikt mnie nie zmuszał, żebym do was przyszedł? Ariel jest nikim więcej, jak kolejnym Potomkiem Liry, który zagraża Gathalagowi. Poza tym nie obrażaj mnie, sugerując coś tak niedorzecznego. To obrzydliwe, co zrobiłaś i jeśli jeszcze raz tak się ze mną zabawisz, ukręcę ci kark na miejscu.
    - Dobrze – Rairi patrzyła na niego zielonymi oczami, które powoli wracały do jej naturalnego brązu, podobnie jak włosy. Balar pozostał spięty, chociaż rozluźnił uchwyt, by mogła swobodnie oddychać i zabrał kolano – Podoba mi się twoja reakcja i odpowiedź. A więc jeszcze jedno pytanie. Dlaczego ciągle z nią przegrywasz i pozwalasz, żeby ci uciekała? Zaklęcie Posłuszeństwa wciąż działa, prawda? Po co więc się z nią bawisz, zamiast zwyczajnie zaciągnąć do twojego Pana i zablokować jej Moc?
    - To kilka pytań, nie jedno.
    - Odpowiedz.
   Całkowicie wróciła do swojej postaci, więc puścił ją, wstał niezgrabnie i usiadł na brzegu pryczy. Rozpuszczone włosy odgarnął za uszy.
    - Masz racje, że to była zabawa. Chciałem sprawdzić w praktyce możliwości kamieni. Wiesz, że Gathalag z początku chciał ją zabić, ale potem zapragnął posiąść Moc Potomka, by po uwolnieniu władać wszystkimi żywiołami. Mogłem z łatwością nad nią zapanować i zmusić do posłuszeństwa, ale przecież nie ma jeszcze wszystkich kamieni. Jeśli wciąż masz wątpliwości, proszę bardzo – dotknął czoła i zamkną oczy – Przekonaj się sama, czy mówię prawdę.
    Pod powiekami błysnęło czerwone światło i poczuł w głowie jej bolesną, krwistą obecność, która jak zawsze bez cienia łagodności przeszukała jego umysł, docierając do najdalszych zakamarków. W jej przypadku nie były potrzebne żadne rytuały Nadania Imienia. Wiedział doskonale, przekonał się już nie raz, że żadne kłamstwo ani najdrobniejsza myśl nie umknął jej uwadze. Jej zdolności umysłowe były jedyne w swoim rodzaju i zbyt potężne, aby ją oszukać.
    To nie tak, że jeszcze jej się nie znudził. Po prostu nic przed nią nie ukrywał, był jej posłuszny i pozwalał, aby ciągle to weryfikowała.
    Był wobec niej szczery i nie musiała go kontrolować, jak Noxa, żeby coś dla niej zrobił. Do tej pory nie miała takiego towarzysza, który nie był z nią tylko z przymusu. To dlatego tak ją fascynował.
Kiedy się wycofała, wyraźnie usatysfakcjonowana, otworzył oczy i uniósł głowę z uśmiechem, który rzadko gościł na jego twarzy. Napięcie wokół oczu i ust zniknęło, zastąpione odprężeniem.
- Niech cieszy się wolnością, dopóki może i znajdzie ostatni kamień ognia. Potem, gdy odda nam swoją Moc, zabiję ją dla ciebie, w jaki sposób sobie wybierzesz.
    Rairi patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu, a w jej przedwiecznych, nieśmiertelnych oczach pojawiło się światło. Błysk dumy i miłości, którą go darzyła, nawet, jeśli była pełna okrucieństwa i ulotna.
    - Przeszedłeś. Wszystkie testy zaliczone.
    - Więc koniec pytań i prób?
    - Dopóki mnie nie zawiedziesz.
    - To się nie stanie, moja pani – wyciągnął zapraszająco ramiona, a ona podeszła, pełna gracji, wiecznie piękna i niebezpieczna – Już niedługo. Będziesz miała swojego wyśnionego króla, wiernego i potężniejszego niż bogowie.
    Uśmiechnęła się zmysłowo, popchnęła go na łóżku i położyła się obok, wsuwając dłoń pod jego tunikę.
    - Wiesz, jak mnie zadowolić, mój królu. W nagrodę podaruję ci więcej Mocy, żebyś mógł usunąć wszystkie przeszkody i jeszcze lepiej mi służyć. Ten świat będzie nasz i z twoją pomocą nawet bogowie nam się nie sprzeciwią.
    Jej perlisty, pełen triumfu śmiech odbił się od murów wieży, przedarł otaczające ich ciemności i dotarł aż do podziemnej krypty, gdzie dusza Gathalaga również radowała się z rychłej wolności.

***

     - A więc czego dokładnie szukamy?
   Tara siedziała na podłodze oparta o ścianę i otoczona porozkładanymi wokół książkami. Jedną trzymała na kolanach i bezmyślnie przewracała strony. Po raz kolejny ziewnęła głośno, wyrażając tym swoje znudzenie.
    - Nie wiem jeszcze, ale cokolwiek o niezwykłych i rzadkich truciznach.
    - Po co ci to w ogóle?
   Ariel westchnęła, uparcie przeszukując kolejny opasły tom. Znajdowały się w bibliotece, gdzie z ogromnych okien sączyło się światło, w którym tańczyły drobiny kurzu. Ogromna sala z wysokim łukowatym sufitem przesiąknięta była zapachem papieru, skóry i drewna, regały stały w równych rzędach niczym niemi strażnicy zgromadzonej przez lata wiedzy. O każdej porze dnia panowała tu niemal doskonała cisza, gdyż biblioteka znajdowała się na szczycie jednej z wież, a grube mury tłumiły dźwięki z zewnątrz. Ariel przyszła tu z samego rana właśnie ze względu na tą ciszę i oczywiście głównie dla książek. Zamierzała na poważnie szukać leku dla Rivy, a najlepszym początkiem była zamkowa biblioteka. Podejrzewała, że oboje z Argonem już to zrobili, ale przecież nie zaszkodziło sprawdzić jeszcze raz. Mogli przecież coś przeoczyć, w każdym razie było to lepsze niż nic nie robienie.
    Wzięła ze sobą Tarę bardziej dla towarzystwa niż pomocy, bo samotność ostatnio źle na nią działała, a przy przyjaciółce przynajmniej nie myślała o Sato. Chociaż wszyscy wiedzieli, że król ma problemy zdrowotne, tylko kilka osób znało prawdę i Ariel raczej nie chciała o tym rozpowiadać. Nawet swojej najlepszej przyjaciółce.
    Teraz więc musiała trochę jej skłamać.
   - Argon mnie prosił, żebym coś sprawdziła – odparła w końcu niewyraźnie, udając, że jej uwagę przyciągnął jakiś tekst – Poza tym trochę dodatkowej wiedzy nie zaszkodzi.
    - Mi wystarczy, że wiem jak trzymać miecz i walczyć, żeby nie zginąć. Wolałabym potrenować, jest taki ładny dzień, albo wyjść do miasta. – Tara zamknęła z hukiem książkę i odrzuciła ją na stos obok jej nóg, który przechylił się i rozleciał z hukiem na posadzkę. Zupełnie tym nie poruszona, znów ziewnęła i przeciągnęła się głośno. Jej sukienki z każdym dniem przyciągały coraz więcej uwagi i były coraz bardziej wymyślne, a dzisiaj miała dodatkowo krótkie rękawy, które odsłaniały jej ramiona poznaczone gęsto magicznym pismem. – Ale bałagan, tylko nie każ mi potem tego sprzątać.
    - Nie martw się, sama to zrobię – Ariel, która z podwiniętymi nogami siedziała naprzeciwko niej przy stoliku, również odłożyła gruby tom i sięgnęła po następny. Wcześniej odnalazły na regałach kilka tytułów z alchemii i leczenia, a ten stos, który je otaczał był zaledwie początkiem. Ariel otworzyła skórzaną okładkę, zerknęła na przyjaciółkę i trąciła ją w nogę – Mogłabyś się trochę przyłożyć i mi pomóc.
    Tara skrzywiła się z udręką, wstała i przeniosła się na szeroki parapet, z westchnieniem zerkając przez podłużne okno na ogród.
    - Czy ktoś umrze, jeśli dzisiaj tego nie znajdziesz?
    Tak, nasz król? Chciała powiedzieć, ale wiedziała, że powinna zachować to dla siebie.
    - Nie, ale…
   - To może opowiesz coś jeszcze o tym swoim śnie? – Zaproponowała z chytrym uśmiechem.
   Ariel przewróciła oczami, chociaż spodziewała się tego, gdy w ogóle zaczęła ten temat. Przyjaciółka tak ładnie się uśmiechała, że zostawiła w końcu książkę, przeszła pomiędzy porozwalanymi na podłodze tomami i zajęła miejsce po przeciwnej stronie parapetu. Tara zdobyła dla niej coś wygodniejszego niż sukienki i teraz miała na sobie dopasowane spodnie i długą zieloną tunikę przepasaną ozdobnym pasem, przy którym wisiała pochwa z jej sztyletem. Teraz mogła swobodnie zgiął przed sobą jedną nogę, a drugą przewiesiła przez kolano przyjaciółki.
    - W sumie powiedziałam ci już chyba wszystko – odparła, opierając plecy o nagrzany mur. Gdy zerknęła w dół, z tej wysokości krzątający się tam ludzie wyglądali jak malutkie istoty, które mogłaby zdeptać butem.
   - Twierdziłaś, że znalazł się nagle w tym twoim świecie, do którego prowadzi mgła? – Tara wpatrywała się w nią błyszczącymi oczami i ciekawością na twarzy. Zawsze musiała wszystko wiedzieć w najdrobniejszych szczegółach.
    - No tak, opowiadałam ci, że właśnie tam spotykałam się z Lirą. Potem przyszedł Balar i wszystko zniszczył, zmienił łąkę i las w ponury, jałowy krajobraz.
    - A potem zjawił się król Riva?
    - Tak. Pod jego stopami wszystko znów stało się zielone. – Ariel uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie, po czym potrząsnęła głową – Ale to był raczej tylko taki sen, bo on sam chyba tego nie pamięta. Riva pocieszał mnie po stracie Sato, pozwolił mi się wypłakać i…
     - I? – Tara aż pochyliła się do przodu.
    - Wyglądał nieco inaczej niż w rzeczywistości. Był nieco wyższy, nie miał bladej cery, i kiedy mnie przytulił, wydawało mi się, że nasze serca biją jednym rytmem – wyznała szybko, przy ostatnich, zarumieniła się lekko i w zamyśleniu mieliła w palcach materiał tuniki.
    Tara zaczęła wiercić się na parapecie i potrząsnęła jej nogą z dziwnie zadowolonym uśmiechem.
    - Wiedziałam.
    - Co takiego?
    - Ty go kochasz.
    - Co?! – Ariel poderwała gwałtownie głowę, aż coś chrupnęło jej w szyi i spojrzała na przyjaciółkę wielkimi oczami.
   Tara zachichotała i westchnęła dramatycznie, jakby musiała udzielać wyjaśnień tępemu dziecku.
    - Przecież to oczywiste, jak słońce, które wstaje na wschodnie. Ciągle o nim myślisz? Na jego widok twoje serce wariuje, a każde dotknięcie powoduje dreszcze? – Ariel kiwnęła głową, bo tak właśnie było – No widzisz? Nawet ci się śni. Oboje się kochacie, chociaż udajecie tylko przyjaciół. To, że Riva za tobą szaleje, wie cały Elderol, a jeśli jeszcze ci tego nie wyznał, pewnie boi się twojej reakcji. W końcu wiesz, wróciłaś do tego świata po latach i niczego nie pamiętasz – nagle zakryła dłonią usta, chwyciła jej rękę i zrobiła przerażoną minę. Jednak w jej oczach czaiło się rozbawienie – Pewnie wygadałam jego tajemnicę, ale gdy będzie wyznawał ci miłość, postaraj się udawać, że o niczym wcześniej nie wiedziałaś. Albo nie – od razu zmieniła zdanie i uśmiechnęła się szeroko – Może po prostu pierwsza mu to powiedz.
     - Ja mam… - Ariel była tak oszołomiona jej wywodem, że słowa utkwiły jej w gardle.
    - No tak, powiedz, że go kochasz, a wtedy on też wyzna swoje uczucia, zostaniesz królową i będziecie żyć długo i szczęśliwie. Jak w bajce.
    - Królową?
    - Fajnie, co nie? A ja nadal oczywiście będę twoją najlepszą, najbliższą przyjaciółką i osobistą strażniczką. Potomek Liry i królowa w jednym. Jak ci się to podoba?
    Ariel otworzyła i zamknęła usta, naprawdę nie mając pojęcia, co na to odpowiedzieć.
      Riva to przyjaciel z dzieciństwa, ale…
    - I co? Chyba chcesz zostać królową? Bo ja bym się nie wahała. Poważnie. Wojna, wojną, ale nie mogę patrzeć, jak nasz biedny król usycha z tęsknoty. Ty wiesz, że przez te wszystkie lata, kiedy uczyłyśmy się w szkole, liczył dni do waszego kolejnego spotkania. Masz szczęście dziewczyno, ja ci to mówię. Król nigdy nie spojrzał nawet na inną, chociaż powinien już się ożenić. To, co? – Pochyliła się ku jej twarzy i mrugnęła okiem – Mogę już się nazywać Waszą Królewską Wysokością, albo Królową?
    Popatrzyła na Tarę, jakby ta oszalała, chociaż w głębi ducha wiedziała, że przyjaciółka mimo swojej zwariowanej natury, prawie nigdy się nie myli. I zna ją chyba lepiej niż ona sama.
    Jej wargi powoli układały się w uśmiech, a właściwie to chciało jej się śmiać z własnej głupoty.
- Wiesz, chyba…
Kątem oka dostrzegła jakiś ciemny kształt wspinający się po oknie, krzyknęła i zsunęła się gwałtownie z parapetu. Potknęła się o książki i upadła na posadzkę z paniką na twarzy i ręką przy oczach. Tara w tym czasie gapiła się na nią z uniesionymi brwiami, potem spojrzała na okno i znów na Ariel.
- Powiedz mi, dlaczego w ogóle boisz się tych malutkich, biednych pajączków? Jesteś od nich tysiąc razy większa i silniejsza – nawet nie patrząc na szybę, zgniotła pająka palcem i wytarła dłoń o skraj sukienki, zachowując stoicki spokój.
U Ariel ten czyn wywołał gwałtowny dreszcz.
- Nie boję się ich – wyjaśniła z nutą poirytowania – Są po prostu obrzydliwe. Mają za dużo nóg.
- Ahhhaaa – zanuciła Tara z sarkazmem, po czym przestrzegła ją ze śmiertelną powagą – Lepiej, żeby wróg nie odkrył twojego słabego punktu, bo zmieni się w ogromnego pająka i zmusi cię do poddania się.
Ariel pomyślała o Balarze, który ciągle czytał jej myśli, nawet, gdy o tym nie widziała i westchnęła w duchu.
Już za późno.
Wciąż siedziała na podłodze, a Tara coś mówiła, gdy sala biblioteki rozpłynęła się przed jej oczami, zastępując ją obrazem wizji.
Kolejna wioska zaatakowana przez bandę zwierzołaków. Krzyki ludzi mieszały się z odgłosami zwierząt i sykiem płomieni. Po piaszczystych drogach spływała krew. Coś w powietrzu obserwowało tą rzeź z radością. Coś złego się uśmiechało.
Ariel ocknęła się, potrząsając gwałtownie głową i wstała chwiejnie na drżących nogach.
- Muszę… coś zrobić – rzuciła pospiesznie, przerywając Tarze, która patrzyła na nią z otwartymi ustami – To pilne!
Odwróciła się i pognała do wyjścia.
- Ej! I kto niby tu posprząta?!
- Przepraszam! – Rzuciła przez ramię i wybiegła z biblioteki.
Ostatnio ciągle miała te wizje, właściwie ile razy ktoś atakował kolejne wsie czy miasteczka. Za każdym razem informowała któregoś z wojowników, a oni natychmiast lecieli we wskazane przez nią miejsce. Czasem było za późno, chociaż przeważnie udawało im się ocalić większość ludzi i pokonać wroga. Nie cierpiała tych wizji i ich niespodziewanych ataków, ale w ten sposób była przydatna. Tym razem miała nadzieję, że również będzie mogła wziąć udział w walce. Zbyt długo siedziała bezczynnie i użalała się nad sobą.
Zbiegła schodami, a potem kolejnymi korytarzami pognała w dół, zadowolona, że ma na sobie spodnie, które ją nie krępowały i nie spowalniały ruchów. Rozpuszczone włosy falowały za nią, gdy minęła służbę, ledwo na nich nie wpadając. W pewnym momencie nie wyrobiła się na zakręcie, poślizgnęła na posadzce i tylko dzięki pomocy drobinkom powietrza wylądowała cało na stopniach.
Kusiło ją, żeby polecieć tam od razu, nim nie będzie za późno, jednak wiedziała, że Argon znów byłby wściekły. Obiecała mu, że o każdym ataku będzie informować któregoś z Noszących Znak Kruka i to właśnie zamierzała zrobić.
Tylko, że żadnego z nich akurat nie było w zamku. Riva pracował w gabinecie, ale on akurat był ostatnią osobą, która powinna o tym wiedzieć. Myślała, że znajdzie tam Argona, ale król był tylko w towarzystwie swojego doradcy. Nie zamierzała go narażać na niebezpieczeństwo, więc życzyła mu tylko miłego dnia i pognała dalej.
Pewnie Nox i reszta mieli swoje zajęcia, bo nawet w holu, i na krużganku nie wypatrzyła czarnego płaszcza ani znajomej twarzy. Zasapana i zniechęcona, była już zdecydowana, że poleci sama. Na wszelki wypadek okrążyła zamek, żeby potem nikt nie miał pretensji, że nie szukała pomocy.
Gorące słońce prześwitywało przez konary drzew, gdy dotarła do ogrodu. Odgarnęła do tyłu włosy, rozglądając się na wszystkie strony. Cały teren zamku był starannie utrzymany, otoczony soczystą trawą, ale ta część należała do jej ulubionych. Rabaty kwiatów, krzewy róż i wysokie drzewa stanowiły przemyślaną kompozycję kolorów i przestrzeni z szachownicą słońca i cienia, z rzędem ławek. Nie przystając, musnęła palcami płatek więdnącej róży, który pod jej dotykiem ożył i rozchylił nowe płatki. Nikły uśmiech zaigrał na jej wargach. Słodki, delikatny zapach i labirynt wysokich krzewów dawały chwilę wytchnienia i odseparowania się od reszty świata.
I nie tylko ona uznała to miejsce za dobrą kryjówkę.
Właściwie miała już zawrócić, kiedy usłyszała jakiś dźwięk. Ziemia pod jej stopami zapulsowała, informując ją o obecności dwóch osób. Odwróciła się powoli, aż dostrzegła w końcu męskie ramię, gdyż resztę skrywał gruby pień drzewa. Zbliżyła się kilka kroków i rozpoznała brązowe, zawsze potargane włosy, zasłaniające teraz część twarzy.
Ariel z zadowoleniem ruszyła w jego stronę i uniosła rękę, żeby przywitać się z Arwelem, gdy nagle zamarła w miejscu. Natychmiast zapomniała o rozmowie z Tarą, wizji i po co tu przyszła, tak bardzo zaskoczyło ją to, co zobaczyła.
Arwel stał do niej przodem, ale miał zamknięte oczy i chyba w ogóle zapomniał o reszcie świata. Skryci za drzewem, on i Falen obejmowali się w miłosnym uścisku i całowali zapamiętale.
Pod jej stopą zachrzęściła złamana gałązka i na ten cichy dźwięk, Arwel otworzył oczy. Napotkał jej zdumione spojrzenie i odskoczył jak oparzony, z przerażeniem na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych