Poza
kapryśną pogodną, która często zsyłała na nich deszcze, podróż
okazała się naprawdę przyjemna. Nawet jazda na koniu była znośna,
tym bardziej, że Królowa była łagodna i zdawała się rozumieć
każdy najdelikatniejszy dotyk. Ariel tęskniła za lataniem, ale
skoro Riva musiał się bez tego obejść, to ona również. Tym
bardziej, że nie chciała mu sprawiać przykrości.
Pierwszą noc spędzili w zajeździe, zaledwie
kilka kilometrów od miasta. Zjedli kolację w zamówionych pokojach,
żeby nikt ich nie niepokoił i przespali całą noc. Suchy prowiant
i woda czekały spokojnie w jukach, aż będą potrzebne.
Jechali bez większego pośpiechu, za dnia, po
głównej drodze. Po raz pierwszy nie musieli przed czymś uciekać,
albo dokądś gnać, tylko po prostu cieszyć się podróżą i
własnym towarzystwem.
Właściwie na trakcie nie byli całkiem sami.
Ludzie wciąż emigrowali z wiosek do większych miast, często
całymi grupami i obładowani swoim dobytkiem. Tym razem nie ukrywali
swojej tożsamości, przez co, każdy, kto ich rozpoznawał, witaj
ich ukłonem i pozdrowieniami. W tych dniach Ariel miała okazję
obserwować Rivę w roli współczującego i udzielającego pomocy
króla. Ona sama brała z niego przykład, jednocześnie zauważając,
jak łatwo zdobywał sobie wdzięczność i szacunek ludzi. Gdy
zauważył, że ktoś z podróżnych wyglądał na spragnionego albo
głodnego, natychmiast dzielił się swoimi zapasami, dostając w
zamian szczere podziękowania, uśmiech ludzi i głęboki ukłon.
Wkrótce oboje mieli puste manierki i puste sakiewki z jedzeniem.
Oraz satysfakcję i radość, że mogli komuś pomóc.
Dzielili się nie tylko prowiantem.
Jak tylko dostrzegała, gdy komuś zaklinował się wózek z
dobytkiem, albo coś pospadało z wozu, natychmiast biegła z pomocą.
Rozdawała również wodę, napełniając manierki wdzięcznym
podróżnym. Jednocześnie, cały czas miała Rivę w zasięgu
wzroku, a gdy na niego zerkała, uśmiech jakoś sam pojawiał się
na jej twarzy.
Król zaś rozmawiał z poddanymi i
wysłuchiwał ich problemów z taką swobodą i empatią, jakby
naprawdę urodził się do tej roli. Pocieszał ich i dodawał
otuchy, obiecując, że w miastach będą bardziej bezpieczni. Brał
na ręce dzieci i wtedy jego szeroki, radosny uśmiech sprawiał, że
wyglądał o kilka lat młodziej, a wszelkie troski znikały z jego
twarzy. Kiedy odwracał się, żeby poszukać jej wzrokiem, miała
nieodpartą chęć sama mu się pokłonić. W końcu, poza byciem na
co dzień jej przyjacielem z dzieciństwa, był przede wszystkim
Kruczym Królem. W takich momentach ta świadomość była nie tyle
przytłaczająca, co pełna zdumienia, że może przebywać w jego
towarzystwie i żartować z nim, jak z Tarą, czy wcześniej z Sato.
Naprawdę darzyła go szacunkiem i była z niego dumna. Być może,
gdyby nie była Potomkiem Liry i siostrą Białego Kruka, jej życie
byłoby całkiem inne i może nawet nie miałaby szansy spojrzeć na
króla.
- Nad czym się tak zadumałaś, moja
piękna?
Niemal podskoczyła, słysząc jego
głos tak blisko i odwróciła głowę z nieco głupią miną.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś piękniejszego
od ciebie? – Zmrużył z rozbawieniem oczy i niby od niechcenia
dotknął jej włosów, w uśmiechu pokazując wszystkie zęby.
Trzymał lejce Króla i Królowej, które parskały i dreptały w
miejscu, najwidoczniej znudzone zbyt długim postojem.
Obejrzała się szybko na boki, a
widząc, że ludzie im się przyglądają, odwróciła się z
wydętymi ustami i zakołysała na piętach, krzyżując przed sobą
ramiona.
- Myślisz, że pochlebstwami zmusisz
mnie do ponownego wskoczenia na siodło, Wasza Wysokość? Moje nogi
raczej tego nie wytrzymają, więc może po prostu sprzedamy
królewską parę, a dalej pójdziemy na piechotę? – oczywiście
wszystkie obtarcia i ból po długiej jeździe leczyła sobie na
bieżąco, ale lubiła się z nim drażnić, a szczególnie wzbudzać
w nim współczucie.
Tak, jak się spodziewała, Riva od
razu zaczął bronić swoich cennych koni.
- Król i Królowa to najlepsze okazy
w całej Malgarii i może ich dosiadać jedynie rodzina królewska.
Są najlepszej krwi, więc nie ma mowy o sprzedaży, czy porzuceniu
ich. Nie można ich też rozdzielić, gdyż nie mogą bez siebie żyć.
- Też mi coś – prychnęła,
zerkając kątem oka na piękne konie o zdrowej, lśniącej sierści.
- Dlatego powinnaś czuć się
zaszczycona i nie narzekać. Królowa była przeznaczona dla mojej…
- urwał raptownie, po czym przechylił się przez jej bark i cmoknął
szybko w policzek – Lepiej ruszajmy już, jeśli nie chcemy, żeby
zastała nas tu noc. Trzeba znaleźć jakiś dach nad głową.
Ariel już nic nie powiedziała, tylko
z lekkim rumieńcem na twarzy dosiadła swojego konia i odprowadzani
ukłonami, pogalopowali wzdłuż drogi. Riva coraz częściej
sprawiał, że brakowało jej słów.
W czasie wędrówki, właściwie tylko
raz spotkał ich drobny, niemiły incydent. W dodatku na głównej
drodze i to w ciągu dnia.
Grupka zbirów wyskoczyła nagle
spomiędzy drzew i próbowała zaatakować i okraść wędrowców. Na
szczęście, poza niewielkim zamieszaniem, nikomu nic się nie stało.
Riva akurat rozmawiał z pewną rodziną, kiedy się pojawili i
Ariel, chociaż była nieco dalej, zareagowała bez namysłu, niemal
instynktownie.
W jednej chwili pomiędzy królem, a
zbliżającymi się napastnikami wyrosła gruba ściana ziemi, sypiąc
na boki trawą i kamykami. Wśród ludzi zapanowało natychmiastowe
zamieszanie i wszyscy zaczęli w panice uciekać. Riva nie zdążył
nawet dobyć miecza, kiedy już znalazła się nad nim, otoczona
blaskiem skrzydeł, z rozwianymi włosami. Zdawało jej się, że w
polu widzenia dostrzegła znajomą postać z warkoczem, ale jej uwaga
szybko skupiła się na bandytach.
- Wybraliście sobie złe miejsce i
czas, panowie – mruknęła pod nosem i machnęła ręką.
Mężczyźni unieśli się w
powietrze, wrzeszcząc, co sił w płucach. Bez żadnego ostrzeżenia
otoczyła ich trąba powietrzna, która porwała ich ciała i uniosła
daleko, wrzucając do rwącej rzeki.
Gdy wylądowała obok Rivy na pustej
nagle drodze, ściana ziemi już zniknęła. Z zadowoloną miną
strzepała z ubrania niewidzialny pyłek i potarła o siebie dłonie.
Król przyglądał jej się z nieukrywanym podziwem i czymś jeszcze
w jasnych oczach. W nagrodę dał jej kolejnego całusa w policzek.
- Wiedziałem, że będziesz lepszą
towarzyszką niż Argon i równie dobrą strażniczką.
- Wasza Wysokość musi się bardziej
postarać, bo te komplementy zaczynają się powtarzać.
- W takim razie zawrzyjmy układ. Ja
wymyślę następnym razem coś naprawdę oryginalnego, a ty
przestaniesz zwracać się do mnie „Wasza Wysokość”.
- Dobrze, Wasza Wysokość. Będzie,
jak zechcesz, Wasza Wysokość – odpowiedziała z rozbawieniem,
obserwując jak marszczy groźnie brwi, a potem ze śmiechem rzuciła
się do ucieczki, gdy wyciągnął zaciśnięte pięści.
Tej nocy nie dotarli do kolejnego
zajazdu i rozbili obóz w cieniu kilku drzew przy szemrzącym wesoło
strumieniu. Noc nadchodziła ciemna, gdyż niebo znów zasnuły
chmury i wyjątkowo chłodna. Niezrażeni, ubrali to, co mieli
najcieplejsze, a Ariel stworzyła nad nimi kulę światła, która
dawała przyjemny, ciepły blask. Nawet, jeśli, ktoś mógłby ich
zauważyć, byli na tyle zmęczeni, ale pewni siebie, że nie
zamierzali się ukrywać.
Riva na początek zajął się
troskliwie końmi. Mimo, że jego ściągnięta bólem twarz znów
wyglądała o kilka lat starzej, a zgarbione ramiona świadczyły o
wyczerpaniu, musiał zadbać o swoich ulubieńców. Razem zdjęli
bagaże, po czym król napoił je i zajął się czyszczeniem siersi.
Robił to dokładnie i z wprawą kogoś, kto nie raz się tym już
zajmował. Ariel przyglądała się temu zajęciu coraz bardziej
znudzona, aż stwierdziła, że nie będzie siedzieć bezczynnie.
- To ja może poszukam gałęzi do
rozpalenia ogniska.
- Dobrze – odpowiedział krótko i
machnął ręką zwrócony do niej bokiem, całkowicie skupiony na
swoim zajęciu.
Ariel wzruszyła ramionami i zagłębiła
się pomiędzy drzewa, a potem szła wzdłuż strumienia, aż
nazbierała całe naręcze chrustu. Kiedy wróciła, Rivy nie było,
podobnie jak łuku i kołczanu. Rozejrzała się uważnie w blasku
rzucanym przez magiczną kule, ale nigdzie go nie dostrzegła. Musiał
iść trochę dalej, a w takim razie powinien ją wziąć ze sobą,
albo, chociaż uprzedzić, że zamierza urządzić sobie polowanie.
Argon zapewne byłby zły, że spuściła go z oczu.
Żeby nie wyobrażać sobie
najgorszego, zajęła się układaniem suchych gałęzi w stos, a
potem trudziła się, żeby go rozpalić. Gdyby posiadała już Moc
ognia, mogłaby to zrobić w sekundę, a tak udało jej się dopiero
wzniecić ognisko tuż przed pojawieniem się Rivy. Wyszedł z cienia
drzew z przeciwnej strony niż strumyk, z uśmiechem trzymając w
rękach ptaka i dwa króliki.
- Kolacja i śniadanie.
Odsunęła się od trzaskających
wesoło płomieni i usiadła na rozłożonym wcześniej kocu.
- A więc jednak potrafisz tym
polować? – Wskazała na łuk, który odłożył razem ze
strzałami.
- A co myślałaś? Nie kłamałem,
gdy mówiłem, że uczył mnie sam mistrz – odparł z dumą, po
czym rozsiadł się obok w cieple ognia, wyjął z sakwy nóż i
zaczął patroszyć swoją zdobycz, a potem kroić na równe kawałki.
Ariel przez chwilę przyglądała się
temu spomiędzy jego ramienia z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia,
aż w końcu odsunęła się, ledwo powstrzymując odruch wymiotny.
- Na tym też się znasz – bardziej
stwierdziła, przełykając z trudem ślinę i skupiając wzrok na
rąbku koca, który zaczęła skubać palcami – Czy w ogóle jest
coś, czego nie potrafisz zrobić?
Zerknął na nią z rozbawionym
wyrazem twarzy.
- Znajdzie się jedna, czy dwie
rzeczy, ale ogólnie jestem wszechstronnie uzdolniony. Uczę się
szybciej od przeciętnego człowieka, dzięki wrodzonym cechom
przywódcy.
Ariel parsknęła śmiechem.
- Wasza Przemądrzałość jest jak
zwykle skromny.
- Stwierdzam tylko fakty – odparł
całkiem poważnie i dokończył przygotowywanie kolacji.
W krótkim czasie równo pokrojone
kawałki mięsa piekły się nad ogniem, który trzaskał wesoło i
sypał na boki iskrami. Przy drzewach Król i Królowa pasły się
spokojnie, co i raz wydając ciche rżenie zadowolenia, przez co i
oni czuli się odprężeni. Gdyby groziło im jakieś
niebezpieczeństwo, konie pierwsze by to wyczuły.
Czekając na kolację, Riva umilał
jej czas opowieściami o dzieciństwie i chwilach spędzonych na
nauce z Argonem oraz niewinnych wybrykach. Ariel zasypywała go
pytaniami tak, że wkrótce wiedziała już chyba o nim prawie
wszystko, łącznie z tym, co lubi, a czego nie.
Kiedy urwał rozmowę, żeby dołożyć
do ognia i sprawdzić mięso, Ariel w tym czasie dotknęła palcem
trawiastej ziemi i skoncentrowała się na niej ze zmarszczonym
czołem.
- Badasz, czy nic nam nie grozi? –
Zapytał po chwili Riva, konspiracyjnie zniżając głos.
- Coś w tym rodzaju – odparła
równie cicho, z półprzymkniętymi powiekami - Upewniam się, że
żaden pająk nie wejdzie mi w nocy pod ubranie.
Riva parsknął cicho.
- To tak można?
Posłała mu przekorne spojrzenie.
- Ja mogę. Nie tylko ty jesteś
wszechstronnie uzdolniony.
Wciąż się śmiejąc, wyjął ze
swojej torby talerze i widelce i nałożył jej pierwsze, spieczone
kawałki. Z uniesionymi brwiami, Ariel przyjęła od niego naczynie,
ale była tak głodna, że zamiast pytań, wgryzła zęby w jeszcze
gorące, miękkie mięso. Było wspaniale doprawione, a to dzięki
temu, że w magicznej torbie króla znalazła się również sól i
inne przyprawy. Ariel nawet nie chciała pytać, co jeszcze tam
skrywał.
- A ty nie jesz? – Zapytała z
pełnymi ustami, wycierając z brody tłuszcz. Dopiero po chwili
zauważyła, że chociaż wykładał kolejne porcje mięsa na swój
talerz, żadnego nie tknął.
- Nie jestem głodny – zbył ją
bladym uśmiechem, a w jego nieszczerym tonie słychać było jakieś
napięcie. – Reszta będzie na śniadanie i powinno nam starczyć
do kolejnego zajazdu. Jeśli będzie trzeba…
Przerwał nagle i zgiął się wpół,
zakrywając dłonią usta. Wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby się
dusił.
Ariel w jednej chwili straciła
apetyt. Odstawiła z brzękiem talerz i doskoczyła do niego z sercem
w gardle.
- Riva? Co się dzieje?
Na jej pytanie odsunął rękę od
ust, dziwnie czerwonych. Na wierzchu dłoni widniała plama krwi .
Ariel wydała stłumiony okrzyk
przerażenia, podczas gdy Riva mętnym wzrokiem wpatrywał się we
własną krew, jakby nigdy jeszcze jej nie widział. Nowe zmarszczki
wokół oczu i napięta twarz wyraźnie świadczyły, że cierpiał,
kropelki potu osiadły na skroniach i przykleiły włosy na karku.
Zganiła się za to, że wcześniej nie zauważyła, w jakim jest
stanie.
- Masz gorączkę – stwierdziła z
nutą pretensji, gdy dotknęła jego rozpalonego czoła.
- To nic takiego, naprawdę –
zapewnił ją nieco szorstko, po czym wstał gwałtownie i odszedł w
stronę strumyka. Siedział tam dość długo, obmywając sobie rękę
i twarz, a kiedy wrócił, miał śmiertelnie poważną minę.
Ariel nie ruszała się z miejsca,
więc znów usiadł naprzeciwko niej i z gorączką w oczach ujął
ją za rękę.
- Nie będę cię oszukiwał, Ariel,
bo sama widzisz jak jest. Po prostu umieram i nic się na to nie
poradzi.
- Nie pozwolę ci odejść -
wychrypiała z rozpaczliwą determinacją – Straciłam już Sato i
nie mogę…
- Wiem, że cierpisz z powodu straty
przyjaciela, ale to nie jest twoja wina – przerwał jej łagodnie -
Ludzie umierają z różnych przyczyn. Ty i Argon próbujecie znaleźć
antidotum i wygrać ze śmiercią. Jestem wam za to naprawdę
wdzięczny – gdy zapiekły ją oczy i popłynęły łzy, otarł je
ze smutnym uśmiechem - Nawet gdybyście coś znaleźli, sądzę, że
jest już za późno. Wiem, że to trudne, ale chciałbym, żebyście
przestali szukać. I tak zrobiliście, co w waszej mocy, szczególnie
twój brat.
Jej słone łzy skapywały na jego
dłonie i koc, jakby nigdy nie miały przestać płynąć. Brutalna
prawda, była zbyt przerażająca, żeby mogła się z nią pogodzić.
-
Riva, ja…
- Możesz mi to obiecać?
- Ale...
- Nie przyjmuję żadnego „ale” –
przerwał kategorycznie – To naprawdę nie ma żadnego sensu, więc
musisz mi obiecać, że nie będziesz marnowała swojego czasu na
niepotrzebne poszukiwania. Jeśli będziesz się upierać, użyję
swojej królewskiej władzy i będę zmuszony wydać ci rozkaz.
Ariel spuściła wzrok, czując, że
nie żartuje.
- O... obiecuję.
Uśmiechnął się, wyraźnie
zadowolony i jak gdyby nigdy nic podsunął jej talerz z parującym
mięsem.
- Jedź póki ciepłe. Dzisiaj i tak
nie usnę, więc potrzymam wartę i dopilnuję ogniska.
I tak właśnie było. Riva udawał ze
wszystkich sił, że nic mu nie jest i był nad wyraz radosny, a
Ariel widziała jak nie zawsze udaje mu się ukryć swój stan.
Chociaż jej uzdrawiające umiejętności na jakiś czas poprawiały
jego samopoczucie, i tak było coraz gorzej. Od tej pory coraz
częściej kaszlał krwią i sam bagatelizował ten problem. Nocami
męczyła go bezsenność, ale w trakcie podróży często przysypiał
na koniu i kilka razy o mało nie spadł z siodła. Pił dużo wody,
ale chociaż dbał o jej posiłki i polował, sam jadł niewiele i
rzadko. A Ariel obserwując go, coraz mniej cieszyła się tą
wyprawą, zdjęta strachem i troską. Sama niemal przestała spać,
ze wstrzymanym oddechem śledząc każdy jego ruch i każde
uniesienie klatki piersiowej. W końcu zaczęła żałować, że w
ogóle wyruszyli w tak daleką podróż. Gdyby nie jego ukochane
konie, wzięłaby go za ręce i w mgnieniu oka znaleźliby się u
celu, a potem równie szybko wrócili do domu.
Chociaż spełniłaby każdą jego
prośbę, z tą jedną nie potrafiła się pogodzić. Miała przestać
szukać i pozwolić mu umrzeć? Już wolałaby dobrowolnie oddać się
w ręce Balara, w zamian za antidotum.
Reszta podróży minęła dość
szybko i spokojnie, w lekko napiętej, sztucznie wesołej atmosferze.
Riva zabawiał ją różnymi historyjkami, a ona uśmiechała się i
oboje sprawiali pozory, że nie widzą, jak więdnie w oczach, blady
niczym duch.
Po przekroczeniu szerokiego koryta
wartkiej rzeki Dalen, znaleźli się w końcu na terenie prowincji
Ashe. Dzikie równiny pełne kwiatów i drzew, tutaj przechodziły w
uprawne pola i pastwiska pełne zwierząt. Główny trakt wił się
pomiędzy większymi i mniejszymi wzgórzami, w których
zagłębieniach można było natknąć się na jezioro lub
gospodarstwo.
Ariel czytała o Klanie Liścia. Była
to głównie mniej zamożna szlachta, wyspecjalizowana w hodowli
zwierząt, głównie koni, krów i owiec oraz handlu uprawami.
Podobno ten klan był ściśle powiązany i stanowiący odłam Asehi,
czyli Drzewa. To lud związany z ziemią, ceniący sobie wolność i
jak to mieli okazję zaobserwować, również nie stroniący od wygód
i majętnego życia.
Przede wszystkim, po przekroczeniu
granicy rzuciły im się w oczy rozsiane wszędzie gospodarstwa i
dwupiętrowe rezydencje, stojące gdzieś samotnie pośród pól, lub
tworzące wioski i większe miasteczka. Wszystko tu było kolorowe i
wesołe, nawet ludzie w wielobarwnych strojach z herbem w kształcie
liścia na plecach albo ramionach. Wszędzie witani byli z uśmiechem
i serdecznie, mieli okazję też spróbować dań ze świeżych
warzyw – efektu ciężkiej i pełnej oddania pracy na roli.
Ominęli szerokim łukiem las, który
kiedyś był kryjówką centaurów, trzymając się uczęszczanych
dróg i wiosek. Jedną noc spędzili w pewnej miłej gospodzie o
żółto – czerwonych ścianach, po czym już następnego dnia
poganiali konie galopem, jakby coś ich goniło. Ariel jak nigdy
dotąd była świadoma uciekającego czasu, którego nawet Argon nie
potrafił zatrzymać w miejscu. Dlatego niezbyt zwracała uwagę na
złoto - zielone pola ciągnące się pomiędzy wzgórzami, czy
rozsiane wszędzie domki o wszystkich możliwych kolorach. Co i raz
musieli zatrzymać się, aby przepuścić stado krów, czy owiec i
przy okazji porozmawiać z pasterzem, który z ukłonem składał im
pozdrowienia i zapewniał o najlepszej jakości zwierząt i
hodowanych tu roślin.
Było południe, gdy w końcu
zjechali z drogi i wspięli się na niewielkie wzgórze. Uspokajając
królewską parę koni, które tańczyły pod nimi niecierpliwie,
objęli wzrokiem całą okolicę, z ulgą, że w końcu dotarli do
celu. Przed nimi rozpościerało się niegdyś piękne wielobarwne
miasto, powstające teraz na nowo z popiołów. Lotheron.
- Nareszcie – westchnęła, czując
się obolała po długiej jeździe i spięta całą podróżą, która
przecież miała być tylko miłą wycieczką.
Riva spojrzał na nią bez słowa,
mrużąc od słońca oczy. Uśmiechnął się zagadkowo i ruszył
kłusem w stronę miasta, a Ariel za nim.
***
Arwel czekał przy fontannie, niecierpliwie
przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą i wpatrując się w
wejście do zamku. Poranne słońce za jego plecami kąpało wszystko
w różowo – purpurowym blasku, a tryskające wokół fontanny
kropelki wody mieniły się kolorami nieba. Tak pięknie
rozpoczynający się dzień nie zapowiadał żadnych złych
niespodzianek i o ile nie dostaną informacji o kolejnym ataku, Arwle
zamierzał spędzić go na samych przyjemnościach. W myślach był
już w domu rodziców, z ukochaną przy boku i zastanawiał się jak
najlepiej przekazać im dobrą wiadomość.
Czuł się całkowicie bezpieczny w obrębie
grubych murów i dlatego w ogóle nie wyczuł żadnego
niebezpieczeństwa. Dopiero, gdy usłyszał szum skrzydeł i lekki
szelest za plecami, odwrócił się, pewny, że to Sereia.
Nie zdążył nawet poczuć strachu. Sekundę po
tym, jak spojrzał na zakapturzoną postać w płaszczu Zakonu,
dziwny ból wdarł się do jego ciała, elektryzując każdą
kosteczkę i zatrzymując płynącą w żyłach krew. Jęknął
głucho, gdy coś ścisnęło jego serce, aż zaparło mu dech.
Sparaliżowany, osunął się na kolana, bliski omdlenia. Miał
wrażenie, że pod nim otworzyła się czarna dziura, która tylko
czekała aż do niej wpadnie, aby go połknąć. Z niemal obojętnym
otępieniem dostrzegł, jak postać wyjmuje sztylet i rzuca się w
jego stronę. W głębi kaptura jarzyły się czerwone tęczówki, w
których dostrzegł własną śmierć.
A
więc skończę jak pozostali?
Arwel!!!
Rozpaczliwy
krzyk rozległ się echem nie tylko w jego głowie, ale również na
nasłonecznionym dziedzińcu. Przygwożdżony do ziemi bólem i
widmem śmierci, ledwo miał siły odwrócić głowę.
Sereia nadbiegła od strony zamku, pokonując
dzielącą ich odległość na rozłożonych skrzydłach. W długim,
powiewającym za nią czarnym płaszczu oraz wściekłym grymasem,
nigdy nie wydała mu się bardziej groźna.
Przemknęła obok niego niczym strzała i z
jarzącym się znamieniem na czole, rzuciła się na zakapturzonego
napastnika. Zderzyła się z nim całą siłą rozpędu i szamocząc
się, razem poturlali się po trawie. W tym samym momencie Arwel
poczuł, jakby niewidzialna ręka ściskająca jego serce zniknęła
i wziął głęboki, niemal rozsadzający mu płuca wdech.
Natychmiast chciał rzucić się dziewczynie na pomoc, ale zachwiał
się na kolanach, a tymczasem morderca ściągnął ją w końcu z
siebie, zmienił się w kruka i odleciał.
- Hej, wracaj tu! Jeszcze nie skończyłem, ty…!!
Sereia znów rozpostarła skrzydła, ale Arwel
dowlókł się do niej chwiejnie i złapał za rękę.
- Zostaw – wysapał, przyciskając dłoń do
serca – I tak już go nie dogonisz.
-
Ale…
- Najważniejsze, że jeszcze żyję.
Odwróciła się i chociaż widział w jej
oczach, że ma ochotę go uściskać, tylko zmierzyła go wzrokiem z
góry na dół. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś obserwował ich z
okien zamku.
- Nic ci nie jest? – Malująca się na jej
twarzy troska i strach, że mógł zginąć, były rozczulające.
Arwel potrzebował dużo silnej woli, żeby nie
pocałować jej tu i teraz. Obojętnie czy ktoś patrzył czy nie.
Zamiast tego, puścił jej rękę i uśmiechnął się szeroko, z
łobuzerskim błyskiem w oczach.
- Dzięki tobie, moja kochana.
- Gdybym nie odczytała akurat twoich myśli,
byłoby już po tobie – skwitowała ze zmarszczonym czołem, wciąż
lustrując go uważnie wzrokiem.
- Wiem, moje słońce i jestem wdzięczny, że
cię mam.
- Po prostu mam dobry refleks – odparła
nieskromnie i z powagą przeczesała dłonią złote włosy – Może
przełożymy tą wizytę na inny dzień. Powinieneś teraz odpocząć
i dobrze by było, gdyby...
- O nie – zaprotestował szybko, wyprostował
się i energicznie poruszał ramionami – Widzisz? Czuje się
znakomicie. Moi rodzice już na nas czekają, więc nie ma, co
zwlekać.
Z niepewną miną, spojrzała w kierunku zamku.
-
Powinniśmy chociaż powiedzieć pozostałym co się stało.
- Później, skarbie – przerwał jej
niecierpliwie i z rękami na jej barkach, popchnął w stronę bramy
– I tak już go nie złapiemy, a jeśli powiemy o tym braciom,
będziemy nad tym dyskutować pół dnia. Przypominam, że to miał
być miły dzień, spędzony z moją rodziną, która wręcz usycha
za tobą z tęsknoty.
- Chyba przesadzasz, z tym usychaniem
– parsknęła śmiechem i wciąż popychana, odwróciła się żeby
pociągnąć go za brązowy kosmyk, sterczący za uchem – Bez tych
kudłów w końcu mogę zobaczyć twoją przystojną twarz. Jeśli
twoja mama zrobi z nimi całkowity porządek, będę jej wdzięczna
do śmierci.
- Skoro tak, sam podam jej nożyczki,
jak tylko dolecimy na miejsce.
Rozejrzawszy się na boki, cmoknął
ją szybko w policzek, po czym rozłożył skrzydła i z uśmiechem
wzbił się w niebo, zanim zdążyła mu przyłożyć.
Ludzie w dole rozkładali kramy i
szykowali się do kolejnego dnia, podczas gdy dwójka Noszących Znak
Kruka przelatywała nad dachami budynków, goniąc się i
prześcigając w podniebnych akrobacjach, Dzieci pokazywały ich
sobie palcami, psy szczekały zajadle, gdy przefrunęli zbyt nisko. a
dorośli pozdrawiali uśmiechem lub skinieniem dłoni. Arwel szybko
zapomniał o incydencie z tajemniczym mordercą i o tym, że ledwo
umknął śmierci. W końcu ich życie polegało na ciągłym ryzyku
i niepewności jutra, a on już miał taki charakter, że szybko
zapominał wszystko, co złe. A obecność Serei, sprawiała tylko,
że ciągle się uśmiechał.
Gdyby nie ona, naprawdę już bym
nie żył.
Masz u mnie dług, więc bądź
czujny.
Już tyle razy ratowałaś mi
życie, że nie spłacę się nawet po śmierci.
W takim razie musisz żyć jeszcze
bardzo długo, żebyśmy byli kwita.
Dla ciebie wszystko.
Dzisiejszy dzień wciąż uznawał za
zbyt ważny, żeby przejmować się czymkolwiek innym, poza
spotkaniem z jego rodziną.
Nowy dom, który kupił rodzicom,
znajdował się przy zachodnim murze, z dala od bogatych rezydencji i
sklepów. Ta część miasta należała do ludzi mniej zamożnych,
ale nie biedaków. Skromne domki stały w pewnych odstępach,
ogrodzone murkami, albo prostymi siatkami. Każdy miał własny,
zadbany ogród, a on postarał się, żeby jego rodzice mieli
największy. Niedaleko przepływała rzeka, dzięki której mieli
stały dostęp do wody i mogli uprawiać swoje warzywa.
Arwel i Sereia wylądowali na odnodze
ścieżki prowadzącej do białego domku z zielonym dachem. Z komina
wydobywał się dym, co znaczyło, że jego rodzina już wstała, a
matka pewnie szykowała smakołyki.
- To, co? – Nie mogąc się doczekać
spotkania, chwycił ją za rękę i chciał już iść do drzwi,
kiedy zatrzymała go nagle, jakby nagle zdjęta obawami.
- Poczekaj – rzuciła nieco nerwowo,
rozejrzała się szybko, sprawdzając czy nikt ich nie obserwuje i
wydobyła coś spomiędzy fałdów płaszcza. Gdy się odezwała,
miała spuszczony wzrok i lekki rumieniec, który był u niej
rzadkością – Może najpierw to założę.
Gdy rozłożyła zawiniątko, Arwel
wytrzeszczył oczy.
- To… Skąd to masz?
- A jak myślisz? – Spojrzała na
niego z niepewnym uśmiechem - Pożyczyłam z szafy Ariel. Oddam,
zanim się zorientuje.
Arwel dotknął materiału sukienki z
błyskiem aprobaty w czekoladowych oczach. Prosta i jasnozielona, z
delikatnym wzorem na piersi i u dołu, z pewnością spodoba się
jego rodzicom.
- Nie sądziłem, że doczekam dnia,
kiedy zobaczę cię w sukience – odezwał się lekko chrapliwie,
wciąż dotykając materiału.
- Przecież niedawno sam o tym
wspominałeś.
- Tak, ale… No dobrze. Załóż ją
szybko, żebym zobaczył efekt.
- Co? Tutaj?
Rozejrzała się nerwowo, ale Arwel z
szerokim uśmiechem popchnął ją do najbliższego drzewa i odwrócił
się, zamykając oczy.
- No już – ponaglił, czując, że
Sereia stoi jak ogłupiała, wpatrując się w jego plecy - Sam o tym
nie pomyślałem, ale jeśli chcemy powiedzieć rodzicom prawdę,
będzie lepiej, jak zrzucisz te luźne ciuchy i będziesz wyglądała
jak kobieta. Ubierasz się już?
Westchnęła z rezygnacją i usłyszał
jak rozpościera skrzydła, otaczając się nimi niczym w kokonie.
Tylko
nie podglądaj. I nawet nie próbuj sobie niczego wyobrażać.
Ja?
W ogóle mi nie ufasz.
Nie,
bo wiem, o czym myślisz, nawet, gdy nie myślisz.
Och.
Odrobinę tylko zawstydzony, skupił
wszystkie zmysły na pojedynczym źdźble trawy, wpatrując się w
niego tak intensywnie, że w końcu zapiekły go oczy. Znamię na
czole zmarszczyło się razem z całym czołem.
-
Słuchaj, Sereio, przepraszam, jeśli…
- Gotowe.
W jednej chwili wszystkie myśli
uleciały mu z głowy i odwrócił się szybko. Patrząc, jak z
zażenowanym uśmiechem prezentuje sukienkę, wyraźnie podkreślającą
jej kobiecie kształty, zupełnie zapomniał jak się oddycha.
- I co? – Zapytała w końcu, ze
zmarszczonym nosem obserwując jego reakcję – Dziwnie, prawda?
Właściwie przyzwyczaiłam się już do moich ubrań i samej jakoś
tak mi w tym głupio, ale… Powiesz coś w końcu?
Arwel przełknął ślinę, z trudem
odrywając od niej wzrok.
- Jest… idealnie – wydusił w
końcu, podszedł do niej z wyciągniętymi ramionami i nie mogąc
dłużej wytrzymać, pocałował ją żarliwie w usta, wodząc
palcami po dopasowanym materiale sukienki od karku aż do talii.
Trzymając ją w ramionach, zaskoczoną i pozbawioną tchu, dopiero
po długiej chwili wyszeptał jej do ucha – Wyglądasz cudownie,
kochanie. Nawet lepiej niż w moich marzeniach.
- Och – wyrwało jej się tylko z
otwartych ust.
- Ale teraz chodźmy, chociaż raczej
już nikt nie weźmie cię za mężczyznę – z tymi słowami i
rozbawieniem w oczach ujął jej dłoń i poprowadził w stronę
białego domku.
Otworzyły
im bliźniaki, które rzuciły się na Arwela z głośnym piskiem
radości. Chwycił rodzeństwo pod pachy i pierwszy wszedł do
środka, gdzie uściskał serdecznie matkę, która krzątała się
po kuchni. Ojciec z fajką w zębach przegonił dzieci i przywitał
się z synem bardziej zdawkowo, ale równie serdecznie. Od ostatniego
spotkania przybyło im dodatkowych siwych włosów, ale nadal
wyglądali na silnych, pełnych wigoru i optymizmu ludzi.
- Odkąd zamieszkaliśmy w mieście
przynajmniej trochę częściej nas odwiedzasz – kobieta obrzuciła
go pełnym miłości spojrzeniem, nie wypuszczając z uścisku –
Przyprowadziłeś swojego gościa?
Arwel obejrzał się w stronę drzwi,
gdzie widział tylko rąbek sukienki. Jeśli wcześniej denerwował
się tą chwilą, to teraz rozpierało go jedynie szczęście. Z
łagodnym uśmiechem wprowadził Sereię do domu i obejmując
ramieniem, postawił przed rodzicami.
- Mamo, tato – zaczął uroczystym
tonem, podczas gdy Lussa i Nerto przestały biegać po izbie i z
otwartymi ustami gapiły się na dziewczynę i jej sukienkę. Chyba
wszyscy rozpoznali w niej wojownika, który kiedyś ich odwiedził i
zabawiał, a potem uratował przed centaurami – Znacie już Falena,
ale… z pewnych względów nie powiedzieliśmy wam całej prawdy.
Tak naprawdę to kobieta, jak sami widzicie i jej prawdziwe imię to
Sereia – zaczerpnął tchu, objął ją mocniej i spojrzał
rodzicom w oczy – Kochamy się i w przyszłości zamierzam uczynić
ją swoją żoną.
Cała czwórka wpatrywała się w nich
dobrych kilka minut, a po ich minach trudno było wyczytać
cokolwiek. Arwel zaczynał już się denerwować, kiedy pomarszczoną
twarz Derana ozdobił długo powstrzymywany uśmiech, a matka objęła
serdecznie Sereię i rozpłakała się. Na widok zaskoczonej miny
Arwela, machnęła ręką i ocierając łzy, zaprowadziła ich do
stołu.
- Podejrzewałam to już od dawna, ale
czekałam, aż sami to powiecie.
Sereia zdążyła usiąść, gdy Lussa
od razu wdrapała się na jej kolana.
- Więc jesteś dziewczyną? –
Zapytała z palcem w buzi, drugą ręką ciągnąc ją za włosy.
-
Jak Lussa? – Zaciekawił się Nerto, wpatrując się w nią
błyszczącym wzrokiem.
-
Tak, tylko trochę starszą – odparła z lekkim uśmiechem i
uniosła wzrok na ich rodziców – Przepraszam, że nie powiedziałam
wcześniej, ale bałam się, że...
- ...będziemy zszokowani i wygonimy
cię z domu? – Liili dokończyła za nią z czułym uśmiechem i
poklepała ją po policzku – Tylko ślepiec nie zauważy, jaka z
ciebie piękna dziewczyna. Mam już swoje lata, dlatego nie łatwo
mnie nabrać.
Kobieta mrugnęła do nich okiem i
zakręciła się przy kuchni, szykując posiłek. Ojciec tymczasem
usiadł naprzeciwko nich i pykając fajkę, spojrzał serdecznie na
syna, potem na Sereię.
- Twoja przyjaciółka uratowała nam
życie, więc to jasne, że należy do naszej rodziny. Nasz dom stoi
przed nią otworem – stwierdził, a matka pochylona nad paleniskiem
tylko pokiwała głową.
Arwel dotknął jej dłoni pod stołem,
z miną mówiącą, że właśnie tego się spodziewał.
Mówiłem.
Moi rodzice są tacy sami jak ja, pokochali cię od razu i już na
zawsze.
Wydaje
mi się, jakby to wszystko było zbyt piękne. Najpierw moja matka,
teraz twoi rodzice…
Jeśli
zaczniesz mi tu teraz marudzić, wypchnę cię za drzwi i zaszczuję
bliźniakami.
Sereia zamilkła posłusznie i tylko
uśmiechnęła się pod nosem.
Skoro
tak sprawiasz sprawę…
W takiej wesołej atmosferze spędzili
czas do południa, a potem zjedli duży, starannie przyrządzony
obiad. Sereia, pozbywszy się ciężaru kłamstwa, była swobodna i
otwarta, jakiej dawno jej nie widział. Nareszcie mogła zakosztować
beztroskiej chwili spędzonej w rodzinnym gronie i Arwel był
szczęśliwy, widząc nie schodzący z jej twarzy uśmiech. Oboje
zapomnieli o wszelkich troskach i kłopotach, jakby cały świat
skurczył się do tego małego, przytulnego domu, który chyba nigdy
nie rozbrzmiewał tyloma głosami i śmiechem.
- Pobawisz się teraz z nami?
Nie zjedli jeszcze deseru, kiedy Nero
i Lussa zaczęły niecierpliwie ciągnąc ją za ręce, próbując
zmusić, żeby wstała.
- Pokaż nam tą sztuczkę, co
ostatnio
- Tak! Tylko tym razem moja kolej.
- Ale będzie zabawa!
Bliźnięta wyciągnęły ją w końcu
na środek izby, krzycząc i śmiejąc się głośno, chociaż
jeszcze nie zaczęła. Sereia spojrzała na rozbawionych rodziców,
którzy skinęli głowami a gdy napotkała wzrok Arwela, ten tylko
wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na ławie, jakby czekał
na przedstawienie.
Przyzwyczajaj się, bo to...
Dzieci umilkły gwałtownie, gdy
rozległo się głośne pukanie do drzwi, po czym, nie czekając na
zaproszenie, w progu stanęli Oran i Koll. Obaj mieli ponure miny i
wyglądali, jakby bardzo im się spieszyło. Na ich widok Arwel wstał
w jednej chwili, a serce niemal podeszło mu do gardła.
Tylko nie to.
- Przepraszamy za najście – odezwał
się zdyszany Oran, próbując przygładzić rozwiane włosy -
Potrzebujemy pilnie wszystkich braci, a dowiedzieliśmy się, że tu
możemy was znaleźć. Nadeszły wieści o kolejnym ata…
Gdy jego wzrok przesunął się po
zebranych w izbie, urwał nagle i wciągnął głośno powietrze.
Arwel pobladł i skoczył, aby zasłonić sobą Sereię, stojącą
pośrodku pomieszczenia, ale było już za późno. Dziewczyna
złapała się mocno jego ramienia.
- To… - otyły wojownik zrobił
wielkie oczy, które przesuwały się po jej sukience z góry na dół,
jakby widział ją po raz pierwszy w życiu – Dlaczego… masz to
na sobie?
Koll przeszedł koło niego, wyraźnie
wściekły i wskazał ją palcem z lodowatym spojrzeniem.
- Nie widzisz? Ale byliśmy ślepi.
Przecież to dziewczyna.
Oran zamrugał z niedowierzaniem.
- Co tu się dzieje? – Przenosił
zdezorientowany wzrok to na Arwela, to na jego towarzysza w sukience
– Falen? Czy to prawda?
Arwel poczuł jej palce zaciskające
się wokół jego dłoni i spojrzał na nią z zaciśniętym gardłem.
Ich myśli wirowały szaleńczo niczym gwałtowny nurt rzeki, serca
biły w jednakowym, przyspieszonym tempie. Jego rodzice wstali powoli
i przyciągając do siebie bliźnięta, stanęli przy nich jakby
chcieli obronić przed ich własnymi towarzyszami. Ale teraz żadne
słowo, żadne kłamstwo było już niepotrzebne.
A jednak dobre miała przeczucie, że
to wszystko było zbyt piękne, by trwało długo. W jej błękitnych
oczach zobaczył rezygnację i cały rozpadający się ich
dotychczasowy świat. Miał wrażenie, że ziemia umyka mu spod nóg,
a cała przyszłość i wszystkie plany zamieniają się w pył.
Dlaczego akurat dzisiaj musieli być tacy nieostrożni?
Wiesz dobrze, że to nie mogło
trwać wiecznie.
Jej następne słowa, wypowiedziane zdecydowanym tonem, przesądziły o wszystkim.
- Tak. Jestem dziewczyną i nazywam
się Sereia.
Koniec.
Arwel przymknął powieki i odetchnął
ciężko. Nie spodziewał się, że te niewinne stwierdzenie będzie
zarazem tak definitywnym i brutalnym zakończeniem chwilowego
szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz