wtorek, 23 maja 2017

Rozdział 26

    Poza kapryśną pogodną, która często zsyłała na nich deszcze, podróż okazała się naprawdę przyjemna. Nawet jazda na koniu była znośna, tym bardziej, że Królowa była łagodna i zdawała się rozumieć każdy najdelikatniejszy dotyk. Ariel tęskniła za lataniem, ale skoro Riva musiał się bez tego obejść, to ona również. Tym bardziej, że nie chciała mu sprawiać przykrości.
    Pierwszą noc spędzili w zajeździe, zaledwie kilka kilometrów od miasta. Zjedli kolację w zamówionych pokojach, żeby nikt ich nie niepokoił i przespali całą noc. Suchy prowiant i woda czekały spokojnie w jukach, aż będą potrzebne.
     Jechali bez większego pośpiechu, za dnia, po głównej drodze. Po raz pierwszy nie musieli przed czymś uciekać, albo dokądś gnać, tylko po prostu cieszyć się podróżą i własnym towarzystwem.
    Właściwie na trakcie nie byli całkiem sami. Ludzie wciąż emigrowali z wiosek do większych miast, często całymi grupami i obładowani swoim dobytkiem. Tym razem nie ukrywali swojej tożsamości, przez co, każdy, kto ich rozpoznawał, witaj ich ukłonem i pozdrowieniami. W tych dniach Ariel miała okazję obserwować Rivę w roli współczującego i udzielającego pomocy króla. Ona sama brała z niego przykład, jednocześnie zauważając, jak łatwo zdobywał sobie wdzięczność i szacunek ludzi. Gdy zauważył, że ktoś z podróżnych wyglądał na spragnionego albo głodnego, natychmiast dzielił się swoimi zapasami, dostając w zamian szczere podziękowania, uśmiech ludzi i głęboki ukłon. Wkrótce oboje mieli puste manierki i puste sakiewki z jedzeniem. Oraz satysfakcję i radość, że mogli komuś pomóc.
Dzielili się nie tylko prowiantem. Jak tylko dostrzegała, gdy komuś zaklinował się wózek z dobytkiem, albo coś pospadało z wozu, natychmiast biegła z pomocą. Rozdawała również wodę, napełniając manierki wdzięcznym podróżnym. Jednocześnie, cały czas miała Rivę w zasięgu wzroku, a gdy na niego zerkała, uśmiech jakoś sam pojawiał się na jej twarzy.
Król zaś rozmawiał z poddanymi i wysłuchiwał ich problemów z taką swobodą i empatią, jakby naprawdę urodził się do tej roli. Pocieszał ich i dodawał otuchy, obiecując, że w miastach będą bardziej bezpieczni. Brał na ręce dzieci i wtedy jego szeroki, radosny uśmiech sprawiał, że wyglądał o kilka lat młodziej, a wszelkie troski znikały z jego twarzy. Kiedy odwracał się, żeby poszukać jej wzrokiem, miała nieodpartą chęć sama mu się pokłonić. W końcu, poza byciem na co dzień jej przyjacielem z dzieciństwa, był przede wszystkim Kruczym Królem. W takich momentach ta świadomość była nie tyle przytłaczająca, co pełna zdumienia, że może przebywać w jego towarzystwie i żartować z nim, jak z Tarą, czy wcześniej z Sato. Naprawdę darzyła go szacunkiem i była z niego dumna. Być może, gdyby nie była Potomkiem Liry i siostrą Białego Kruka, jej życie byłoby całkiem inne i może nawet nie miałaby szansy spojrzeć na króla.
- Nad czym się tak zadumałaś, moja piękna?
Niemal podskoczyła, słysząc jego głos tak blisko i odwróciła głowę z nieco głupią miną.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś piękniejszego od ciebie? – Zmrużył z rozbawieniem oczy i niby od niechcenia dotknął jej włosów, w uśmiechu pokazując wszystkie zęby. Trzymał lejce Króla i Królowej, które parskały i dreptały w miejscu, najwidoczniej znudzone zbyt długim postojem.
Obejrzała się szybko na boki, a widząc, że ludzie im się przyglądają, odwróciła się z wydętymi ustami i zakołysała na piętach, krzyżując przed sobą ramiona.
- Myślisz, że pochlebstwami zmusisz mnie do ponownego wskoczenia na siodło, Wasza Wysokość? Moje nogi raczej tego nie wytrzymają, więc może po prostu sprzedamy królewską parę, a dalej pójdziemy na piechotę? – oczywiście wszystkie obtarcia i ból po długiej jeździe leczyła sobie na bieżąco, ale lubiła się z nim drażnić, a szczególnie wzbudzać w nim współczucie.
Tak, jak się spodziewała, Riva od razu zaczął bronić swoich cennych koni.
- Król i Królowa to najlepsze okazy w całej Malgarii i może ich dosiadać jedynie rodzina królewska. Są najlepszej krwi, więc nie ma mowy o sprzedaży, czy porzuceniu ich. Nie można ich też rozdzielić, gdyż nie mogą bez siebie żyć.
- Też mi coś – prychnęła, zerkając kątem oka na piękne konie o zdrowej, lśniącej sierści.
- Dlatego powinnaś czuć się zaszczycona i nie narzekać. Królowa była przeznaczona dla mojej… - urwał raptownie, po czym przechylił się przez jej bark i cmoknął szybko w policzek – Lepiej ruszajmy już, jeśli nie chcemy, żeby zastała nas tu noc. Trzeba znaleźć jakiś dach nad głową.
Ariel już nic nie powiedziała, tylko z lekkim rumieńcem na twarzy dosiadła swojego konia i odprowadzani ukłonami, pogalopowali wzdłuż drogi. Riva coraz częściej sprawiał, że brakowało jej słów.
W czasie wędrówki, właściwie tylko raz spotkał ich drobny, niemiły incydent. W dodatku na głównej drodze i to w ciągu dnia.
Grupka zbirów wyskoczyła nagle spomiędzy drzew i próbowała zaatakować i okraść wędrowców. Na szczęście, poza niewielkim zamieszaniem, nikomu nic się nie stało. Riva akurat rozmawiał z pewną rodziną, kiedy się pojawili i Ariel, chociaż była nieco dalej, zareagowała bez namysłu, niemal instynktownie.
W jednej chwili pomiędzy królem, a zbliżającymi się napastnikami wyrosła gruba ściana ziemi, sypiąc na boki trawą i kamykami. Wśród ludzi zapanowało natychmiastowe zamieszanie i wszyscy zaczęli w panice uciekać. Riva nie zdążył nawet dobyć miecza, kiedy już znalazła się nad nim, otoczona blaskiem skrzydeł, z rozwianymi włosami. Zdawało jej się, że w polu widzenia dostrzegła znajomą postać z warkoczem, ale jej uwaga szybko skupiła się na bandytach.
- Wybraliście sobie złe miejsce i czas, panowie – mruknęła pod nosem i machnęła ręką.
Mężczyźni unieśli się w powietrze, wrzeszcząc, co sił w płucach. Bez żadnego ostrzeżenia otoczyła ich trąba powietrzna, która porwała ich ciała i uniosła daleko, wrzucając do rwącej rzeki.
Gdy wylądowała obok Rivy na pustej nagle drodze, ściana ziemi już zniknęła. Z zadowoloną miną strzepała z ubrania niewidzialny pyłek i potarła o siebie dłonie. Król przyglądał jej się z nieukrywanym podziwem i czymś jeszcze w jasnych oczach. W nagrodę dał jej kolejnego całusa w policzek.
- Wiedziałem, że będziesz lepszą towarzyszką niż Argon i równie dobrą strażniczką.
- Wasza Wysokość musi się bardziej postarać, bo te komplementy zaczynają się powtarzać.
- W takim razie zawrzyjmy układ. Ja wymyślę następnym razem coś naprawdę oryginalnego, a ty przestaniesz zwracać się do mnie „Wasza Wysokość”.
- Dobrze, Wasza Wysokość. Będzie, jak zechcesz, Wasza Wysokość – odpowiedziała z rozbawieniem, obserwując jak marszczy groźnie brwi, a potem ze śmiechem rzuciła się do ucieczki, gdy wyciągnął zaciśnięte pięści.
Tej nocy nie dotarli do kolejnego zajazdu i rozbili obóz w cieniu kilku drzew przy szemrzącym wesoło strumieniu. Noc nadchodziła ciemna, gdyż niebo znów zasnuły chmury i wyjątkowo chłodna. Niezrażeni, ubrali to, co mieli najcieplejsze, a Ariel stworzyła nad nimi kulę światła, która dawała przyjemny, ciepły blask. Nawet, jeśli, ktoś mógłby ich zauważyć, byli na tyle zmęczeni, ale pewni siebie, że nie zamierzali się ukrywać.
Riva na początek zajął się troskliwie końmi. Mimo, że jego ściągnięta bólem twarz znów wyglądała o kilka lat starzej, a zgarbione ramiona świadczyły o wyczerpaniu, musiał zadbać o swoich ulubieńców. Razem zdjęli bagaże, po czym król napoił je i zajął się czyszczeniem siersi. Robił to dokładnie i z wprawą kogoś, kto nie raz się tym już zajmował. Ariel przyglądała się temu zajęciu coraz bardziej znudzona, aż stwierdziła, że nie będzie siedzieć bezczynnie.
- To ja może poszukam gałęzi do rozpalenia ogniska.
- Dobrze – odpowiedział krótko i machnął ręką zwrócony do niej bokiem, całkowicie skupiony na swoim zajęciu.
Ariel wzruszyła ramionami i zagłębiła się pomiędzy drzewa, a potem szła wzdłuż strumienia, aż nazbierała całe naręcze chrustu. Kiedy wróciła, Rivy nie było, podobnie jak łuku i kołczanu. Rozejrzała się uważnie w blasku rzucanym przez magiczną kule, ale nigdzie go nie dostrzegła. Musiał iść trochę dalej, a w takim razie powinien ją wziąć ze sobą, albo, chociaż uprzedzić, że zamierza urządzić sobie polowanie. Argon zapewne byłby zły, że spuściła go z oczu.
Żeby nie wyobrażać sobie najgorszego, zajęła się układaniem suchych gałęzi w stos, a potem trudziła się, żeby go rozpalić. Gdyby posiadała już Moc ognia, mogłaby to zrobić w sekundę, a tak udało jej się dopiero wzniecić ognisko tuż przed pojawieniem się Rivy. Wyszedł z cienia drzew z przeciwnej strony niż strumyk, z uśmiechem trzymając w rękach ptaka i dwa króliki.
- Kolacja i śniadanie.
Odsunęła się od trzaskających wesoło płomieni i usiadła na rozłożonym wcześniej kocu.
- A więc jednak potrafisz tym polować? – Wskazała na łuk, który odłożył razem ze strzałami.
- A co myślałaś? Nie kłamałem, gdy mówiłem, że uczył mnie sam mistrz – odparł z dumą, po czym rozsiadł się obok w cieple ognia, wyjął z sakwy nóż i zaczął patroszyć swoją zdobycz, a potem kroić na równe kawałki.
Ariel przez chwilę przyglądała się temu spomiędzy jego ramienia z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia, aż w końcu odsunęła się, ledwo powstrzymując odruch wymiotny.
- Na tym też się znasz – bardziej stwierdziła, przełykając z trudem ślinę i skupiając wzrok na rąbku koca, który zaczęła skubać palcami – Czy w ogóle jest coś, czego nie potrafisz zrobić?
Zerknął na nią z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Znajdzie się jedna, czy dwie rzeczy, ale ogólnie jestem wszechstronnie uzdolniony. Uczę się szybciej od przeciętnego człowieka, dzięki wrodzonym cechom przywódcy.
Ariel parsknęła śmiechem.
- Wasza Przemądrzałość jest jak zwykle skromny.
- Stwierdzam tylko fakty – odparł całkiem poważnie i dokończył przygotowywanie kolacji.
W krótkim czasie równo pokrojone kawałki mięsa piekły się nad ogniem, który trzaskał wesoło i sypał na boki iskrami. Przy drzewach Król i Królowa pasły się spokojnie, co i raz wydając ciche rżenie zadowolenia, przez co i oni czuli się odprężeni. Gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo, konie pierwsze by to wyczuły.
Czekając na kolację, Riva umilał jej czas opowieściami o dzieciństwie i chwilach spędzonych na nauce z Argonem oraz niewinnych wybrykach. Ariel zasypywała go pytaniami tak, że wkrótce wiedziała już chyba o nim prawie wszystko, łącznie z tym, co lubi, a czego nie.
Kiedy urwał rozmowę, żeby dołożyć do ognia i sprawdzić mięso, Ariel w tym czasie dotknęła palcem trawiastej ziemi i skoncentrowała się na niej ze zmarszczonym czołem.
- Badasz, czy nic nam nie grozi? – Zapytał po chwili Riva, konspiracyjnie zniżając głos.
- Coś w tym rodzaju – odparła równie cicho, z półprzymkniętymi powiekami - Upewniam się, że żaden pająk nie wejdzie mi w nocy pod ubranie.
Riva parsknął cicho.
- To tak można?
Posłała mu przekorne spojrzenie.
- Ja mogę. Nie tylko ty jesteś wszechstronnie uzdolniony.
Wciąż się śmiejąc, wyjął ze swojej torby talerze i widelce i nałożył jej pierwsze, spieczone kawałki. Z uniesionymi brwiami, Ariel przyjęła od niego naczynie, ale była tak głodna, że zamiast pytań, wgryzła zęby w jeszcze gorące, miękkie mięso. Było wspaniale doprawione, a to dzięki temu, że w magicznej torbie króla znalazła się również sól i inne przyprawy. Ariel nawet nie chciała pytać, co jeszcze tam skrywał.
- A ty nie jesz? – Zapytała z pełnymi ustami, wycierając z brody tłuszcz. Dopiero po chwili zauważyła, że chociaż wykładał kolejne porcje mięsa na swój talerz, żadnego nie tknął.
- Nie jestem głodny – zbył ją bladym uśmiechem, a w jego nieszczerym tonie słychać było jakieś napięcie. – Reszta będzie na śniadanie i powinno nam starczyć do kolejnego zajazdu. Jeśli będzie trzeba…
Przerwał nagle i zgiął się wpół, zakrywając dłonią usta. Wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby się dusił.
Ariel w jednej chwili straciła apetyt. Odstawiła z brzękiem talerz i doskoczyła do niego z sercem w gardle.
- Riva? Co się dzieje?
Na jej pytanie odsunął rękę od ust, dziwnie czerwonych. Na wierzchu dłoni widniała plama krwi .
Ariel wydała stłumiony okrzyk przerażenia, podczas gdy Riva mętnym wzrokiem wpatrywał się we własną krew, jakby nigdy jeszcze jej nie widział. Nowe zmarszczki wokół oczu i napięta twarz wyraźnie świadczyły, że cierpiał, kropelki potu osiadły na skroniach i przykleiły włosy na karku. Zganiła się za to, że wcześniej nie zauważyła, w jakim jest stanie.
- Masz gorączkę – stwierdziła z nutą pretensji, gdy dotknęła jego rozpalonego czoła.
- To nic takiego, naprawdę – zapewnił ją nieco szorstko, po czym wstał gwałtownie i odszedł w stronę strumyka. Siedział tam dość długo, obmywając sobie rękę i twarz, a kiedy wrócił, miał śmiertelnie poważną minę.
Ariel nie ruszała się z miejsca, więc znów usiadł naprzeciwko niej i z gorączką w oczach ujął ją za rękę.
- Nie będę cię oszukiwał, Ariel, bo sama widzisz jak jest. Po prostu umieram i nic się na to nie poradzi.
- Nie pozwolę ci odejść - wychrypiała z rozpaczliwą determinacją – Straciłam już Sato i nie mogę…
- Wiem, że cierpisz z powodu straty przyjaciela, ale to nie jest twoja wina – przerwał jej łagodnie - Ludzie umierają z różnych przyczyn. Ty i Argon próbujecie znaleźć antidotum i wygrać ze śmiercią. Jestem wam za to naprawdę wdzięczny – gdy zapiekły ją oczy i popłynęły łzy, otarł je ze smutnym uśmiechem - Nawet gdybyście coś znaleźli, sądzę, że jest już za późno. Wiem, że to trudne, ale chciałbym, żebyście przestali szukać. I tak zrobiliście, co w waszej mocy, szczególnie twój brat.
Jej słone łzy skapywały na jego dłonie i koc, jakby nigdy nie miały przestać płynąć. Brutalna prawda, była zbyt przerażająca, żeby mogła się z nią pogodzić.
- Riva, ja…
- Możesz mi to obiecać?
- Ale...
- Nie przyjmuję żadnego „ale” – przerwał kategorycznie – To naprawdę nie ma żadnego sensu, więc musisz mi obiecać, że nie będziesz marnowała swojego czasu na niepotrzebne poszukiwania. Jeśli będziesz się upierać, użyję swojej królewskiej władzy i będę zmuszony wydać ci rozkaz.
Ariel spuściła wzrok, czując, że nie żartuje.
- O... obiecuję.
Uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony i jak gdyby nigdy nic podsunął jej talerz z parującym mięsem.
- Jedź póki ciepłe. Dzisiaj i tak nie usnę, więc potrzymam wartę i dopilnuję ogniska.
I tak właśnie było. Riva udawał ze wszystkich sił, że nic mu nie jest i był nad wyraz radosny, a Ariel widziała jak nie zawsze udaje mu się ukryć swój stan. Chociaż jej uzdrawiające umiejętności na jakiś czas poprawiały jego samopoczucie, i tak było coraz gorzej. Od tej pory coraz częściej kaszlał krwią i sam bagatelizował ten problem. Nocami męczyła go bezsenność, ale w trakcie podróży często przysypiał na koniu i kilka razy o mało nie spadł z siodła. Pił dużo wody, ale chociaż dbał o jej posiłki i polował, sam jadł niewiele i rzadko. A Ariel obserwując go, coraz mniej cieszyła się tą wyprawą, zdjęta strachem i troską. Sama niemal przestała spać, ze wstrzymanym oddechem śledząc każdy jego ruch i każde uniesienie klatki piersiowej. W końcu zaczęła żałować, że w ogóle wyruszyli w tak daleką podróż. Gdyby nie jego ukochane konie, wzięłaby go za ręce i w mgnieniu oka znaleźliby się u celu, a potem równie szybko wrócili do domu.
Chociaż spełniłaby każdą jego prośbę, z tą jedną nie potrafiła się pogodzić. Miała przestać szukać i pozwolić mu umrzeć? Już wolałaby dobrowolnie oddać się w ręce Balara, w zamian za antidotum.
Reszta podróży minęła dość szybko i spokojnie, w lekko napiętej, sztucznie wesołej atmosferze. Riva zabawiał ją różnymi historyjkami, a ona uśmiechała się i oboje sprawiali pozory, że nie widzą, jak więdnie w oczach, blady niczym duch.
Po przekroczeniu szerokiego koryta wartkiej rzeki Dalen, znaleźli się w końcu na terenie prowincji Ashe. Dzikie równiny pełne kwiatów i drzew, tutaj przechodziły w uprawne pola i pastwiska pełne zwierząt. Główny trakt wił się pomiędzy większymi i mniejszymi wzgórzami, w których zagłębieniach można było natknąć się na jezioro lub gospodarstwo.
Ariel czytała o Klanie Liścia. Była to głównie mniej zamożna szlachta, wyspecjalizowana w hodowli zwierząt, głównie koni, krów i owiec oraz handlu uprawami. Podobno ten klan był ściśle powiązany i stanowiący odłam Asehi, czyli Drzewa. To lud związany z ziemią, ceniący sobie wolność i jak to mieli okazję zaobserwować, również nie stroniący od wygód i majętnego życia.
Przede wszystkim, po przekroczeniu granicy rzuciły im się w oczy rozsiane wszędzie gospodarstwa i dwupiętrowe rezydencje, stojące gdzieś samotnie pośród pól, lub tworzące wioski i większe miasteczka. Wszystko tu było kolorowe i wesołe, nawet ludzie w wielobarwnych strojach z herbem w kształcie liścia na plecach albo ramionach. Wszędzie witani byli z uśmiechem i serdecznie, mieli okazję też spróbować dań ze świeżych warzyw – efektu ciężkiej i pełnej oddania pracy na roli.
Ominęli szerokim łukiem las, który kiedyś był kryjówką centaurów, trzymając się uczęszczanych dróg i wiosek. Jedną noc spędzili w pewnej miłej gospodzie o żółto – czerwonych ścianach, po czym już następnego dnia poganiali konie galopem, jakby coś ich goniło. Ariel jak nigdy dotąd była świadoma uciekającego czasu, którego nawet Argon nie potrafił zatrzymać w miejscu. Dlatego niezbyt zwracała uwagę na złoto - zielone pola ciągnące się pomiędzy wzgórzami, czy rozsiane wszędzie domki o wszystkich możliwych kolorach. Co i raz musieli zatrzymać się, aby przepuścić stado krów, czy owiec i przy okazji porozmawiać z pasterzem, który z ukłonem składał im pozdrowienia i zapewniał o najlepszej jakości zwierząt i hodowanych tu roślin.
Było południe, gdy w końcu zjechali z drogi i wspięli się na niewielkie wzgórze. Uspokajając królewską parę koni, które tańczyły pod nimi niecierpliwie, objęli wzrokiem całą okolicę, z ulgą, że w końcu dotarli do celu. Przed nimi rozpościerało się niegdyś piękne wielobarwne miasto, powstające teraz na nowo z popiołów. Lotheron.
- Nareszcie – westchnęła, czując się obolała po długiej jeździe i spięta całą podróżą, która przecież miała być tylko miłą wycieczką.
Riva spojrzał na nią bez słowa, mrużąc od słońca oczy. Uśmiechnął się zagadkowo i ruszył kłusem w stronę miasta, a Ariel za nim.


***

      Arwel czekał przy fontannie, niecierpliwie przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą i wpatrując się w wejście do zamku. Poranne słońce za jego plecami kąpało wszystko w różowo – purpurowym blasku, a tryskające wokół fontanny kropelki wody mieniły się kolorami nieba. Tak pięknie rozpoczynający się dzień nie zapowiadał żadnych złych niespodzianek i o ile nie dostaną informacji o kolejnym ataku, Arwle zamierzał spędzić go na samych przyjemnościach. W myślach był już w domu rodziców, z ukochaną przy boku i zastanawiał się jak najlepiej przekazać im dobrą wiadomość.
    Czuł się całkowicie bezpieczny w obrębie grubych murów i dlatego w ogóle nie wyczuł żadnego niebezpieczeństwa. Dopiero, gdy usłyszał szum skrzydeł i lekki szelest za plecami, odwrócił się, pewny, że to Sereia.
    Nie zdążył nawet poczuć strachu. Sekundę po tym, jak spojrzał na zakapturzoną postać w płaszczu Zakonu, dziwny ból wdarł się do jego ciała, elektryzując każdą kosteczkę i zatrzymując płynącą w żyłach krew. Jęknął głucho, gdy coś ścisnęło jego serce, aż zaparło mu dech. Sparaliżowany, osunął się na kolana, bliski omdlenia. Miał wrażenie, że pod nim otworzyła się czarna dziura, która tylko czekała aż do niej wpadnie, aby go połknąć. Z niemal obojętnym otępieniem dostrzegł, jak postać wyjmuje sztylet i rzuca się w jego stronę. W głębi kaptura jarzyły się czerwone tęczówki, w których dostrzegł własną śmierć.
       A więc skończę jak pozostali?
Arwel!!!
    Rozpaczliwy krzyk rozległ się echem nie tylko w jego głowie, ale również na nasłonecznionym dziedzińcu. Przygwożdżony do ziemi bólem i widmem śmierci, ledwo miał siły odwrócić głowę.
   Sereia nadbiegła od strony zamku, pokonując dzielącą ich odległość na rozłożonych skrzydłach. W długim, powiewającym za nią czarnym płaszczu oraz wściekłym grymasem, nigdy nie wydała mu się bardziej groźna.
   Przemknęła obok niego niczym strzała i z jarzącym się znamieniem na czole, rzuciła się na zakapturzonego napastnika. Zderzyła się z nim całą siłą rozpędu i szamocząc się, razem poturlali się po trawie. W tym samym momencie Arwel poczuł, jakby niewidzialna ręka ściskająca jego serce zniknęła i wziął głęboki, niemal rozsadzający mu płuca wdech. Natychmiast chciał rzucić się dziewczynie na pomoc, ale zachwiał się na kolanach, a tymczasem morderca ściągnął ją w końcu z siebie, zmienił się w kruka i odleciał.
     - Hej, wracaj tu! Jeszcze nie skończyłem, ty…!!
    Sereia znów rozpostarła skrzydła, ale Arwel dowlókł się do niej chwiejnie i złapał za rękę.
    - Zostaw – wysapał, przyciskając dłoń do serca – I tak już go nie dogonisz.
    - Ale…
    - Najważniejsze, że jeszcze żyję.
   Odwróciła się i chociaż widział w jej oczach, że ma ochotę go uściskać, tylko zmierzyła go wzrokiem z góry na dół. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś obserwował ich z okien zamku.
    - Nic ci nie jest? – Malująca się na jej twarzy troska i strach, że mógł zginąć, były rozczulające.
    Arwel potrzebował dużo silnej woli, żeby nie pocałować jej tu i teraz. Obojętnie czy ktoś patrzył czy nie. Zamiast tego, puścił jej rękę i uśmiechnął się szeroko, z łobuzerskim błyskiem w oczach.
    - Dzięki tobie, moja kochana.
    - Gdybym nie odczytała akurat twoich myśli, byłoby już po tobie – skwitowała ze zmarszczonym czołem, wciąż lustrując go uważnie wzrokiem.
    - Wiem, moje słońce i jestem wdzięczny, że cię mam.
    - Po prostu mam dobry refleks – odparła nieskromnie i z powagą przeczesała dłonią złote włosy – Może przełożymy tą wizytę na inny dzień. Powinieneś teraz odpocząć i dobrze by było, gdyby...
   - O nie – zaprotestował szybko, wyprostował się i energicznie poruszał ramionami – Widzisz? Czuje się znakomicie. Moi rodzice już na nas czekają, więc nie ma, co zwlekać.
    Z niepewną miną, spojrzała w kierunku zamku.
    - Powinniśmy chociaż powiedzieć pozostałym co się stało.
    - Później, skarbie – przerwał jej niecierpliwie i z rękami na jej barkach, popchnął w stronę bramy – I tak już go nie złapiemy, a jeśli powiemy o tym braciom, będziemy nad tym dyskutować pół dnia. Przypominam, że to miał być miły dzień, spędzony z moją rodziną, która wręcz usycha za tobą z tęsknoty.
- Chyba przesadzasz, z tym usychaniem – parsknęła śmiechem i wciąż popychana, odwróciła się żeby pociągnąć go za brązowy kosmyk, sterczący za uchem – Bez tych kudłów w końcu mogę zobaczyć twoją przystojną twarz. Jeśli twoja mama zrobi z nimi całkowity porządek, będę jej wdzięczna do śmierci.
- Skoro tak, sam podam jej nożyczki, jak tylko dolecimy na miejsce.
Rozejrzawszy się na boki, cmoknął ją szybko w policzek, po czym rozłożył skrzydła i z uśmiechem wzbił się w niebo, zanim zdążyła mu przyłożyć.
Ludzie w dole rozkładali kramy i szykowali się do kolejnego dnia, podczas gdy dwójka Noszących Znak Kruka przelatywała nad dachami budynków, goniąc się i prześcigając w podniebnych akrobacjach, Dzieci pokazywały ich sobie palcami, psy szczekały zajadle, gdy przefrunęli zbyt nisko. a dorośli pozdrawiali uśmiechem lub skinieniem dłoni. Arwel szybko zapomniał o incydencie z tajemniczym mordercą i o tym, że ledwo umknął śmierci. W końcu ich życie polegało na ciągłym ryzyku i niepewności jutra, a on już miał taki charakter, że szybko zapominał wszystko, co złe. A obecność Serei, sprawiała tylko, że ciągle się uśmiechał.
Gdyby nie ona, naprawdę już bym nie żył.
Masz u mnie dług, więc bądź czujny.
Już tyle razy ratowałaś mi życie, że nie spłacę się nawet po śmierci.
W takim razie musisz żyć jeszcze bardzo długo, żebyśmy byli kwita.
Dla ciebie wszystko.
Dzisiejszy dzień wciąż uznawał za zbyt ważny, żeby przejmować się czymkolwiek innym, poza spotkaniem z jego rodziną.
Nowy dom, który kupił rodzicom, znajdował się przy zachodnim murze, z dala od bogatych rezydencji i sklepów. Ta część miasta należała do ludzi mniej zamożnych, ale nie biedaków. Skromne domki stały w pewnych odstępach, ogrodzone murkami, albo prostymi siatkami. Każdy miał własny, zadbany ogród, a on postarał się, żeby jego rodzice mieli największy. Niedaleko przepływała rzeka, dzięki której mieli stały dostęp do wody i mogli uprawiać swoje warzywa.
Arwel i Sereia wylądowali na odnodze ścieżki prowadzącej do białego domku z zielonym dachem. Z komina wydobywał się dym, co znaczyło, że jego rodzina już wstała, a matka pewnie szykowała smakołyki.
- To, co? – Nie mogąc się doczekać spotkania, chwycił ją za rękę i chciał już iść do drzwi, kiedy zatrzymała go nagle, jakby nagle zdjęta obawami.
- Poczekaj – rzuciła nieco nerwowo, rozejrzała się szybko, sprawdzając czy nikt ich nie obserwuje i wydobyła coś spomiędzy fałdów płaszcza. Gdy się odezwała, miała spuszczony wzrok i lekki rumieniec, który był u niej rzadkością – Może najpierw to założę.
Gdy rozłożyła zawiniątko, Arwel wytrzeszczył oczy.
- To… Skąd to masz?
- A jak myślisz? – Spojrzała na niego z niepewnym uśmiechem - Pożyczyłam z szafy Ariel. Oddam, zanim się zorientuje.
Arwel dotknął materiału sukienki z błyskiem aprobaty w czekoladowych oczach. Prosta i jasnozielona, z delikatnym wzorem na piersi i u dołu, z pewnością spodoba się jego rodzicom.
- Nie sądziłem, że doczekam dnia, kiedy zobaczę cię w sukience – odezwał się lekko chrapliwie, wciąż dotykając materiału.
- Przecież niedawno sam o tym wspominałeś.
- Tak, ale… No dobrze. Załóż ją szybko, żebym zobaczył efekt.
- Co? Tutaj?
Rozejrzała się nerwowo, ale Arwel z szerokim uśmiechem popchnął ją do najbliższego drzewa i odwrócił się, zamykając oczy.
- No już – ponaglił, czując, że Sereia stoi jak ogłupiała, wpatrując się w jego plecy - Sam o tym nie pomyślałem, ale jeśli chcemy powiedzieć rodzicom prawdę, będzie lepiej, jak zrzucisz te luźne ciuchy i będziesz wyglądała jak kobieta. Ubierasz się już?
Westchnęła z rezygnacją i usłyszał jak rozpościera skrzydła, otaczając się nimi niczym w kokonie.
Tylko nie podglądaj. I nawet nie próbuj sobie niczego wyobrażać.
Ja? W ogóle mi nie ufasz.
Nie, bo wiem, o czym myślisz, nawet, gdy nie myślisz.
Och.
Odrobinę tylko zawstydzony, skupił wszystkie zmysły na pojedynczym źdźble trawy, wpatrując się w niego tak intensywnie, że w końcu zapiekły go oczy. Znamię na czole zmarszczyło się razem z całym czołem.
- Słuchaj, Sereio, przepraszam, jeśli…
- Gotowe.
W jednej chwili wszystkie myśli uleciały mu z głowy i odwrócił się szybko. Patrząc, jak z zażenowanym uśmiechem prezentuje sukienkę, wyraźnie podkreślającą jej kobiecie kształty, zupełnie zapomniał jak się oddycha.
- I co? – Zapytała w końcu, ze zmarszczonym nosem obserwując jego reakcję – Dziwnie, prawda? Właściwie przyzwyczaiłam się już do moich ubrań i samej jakoś tak mi w tym głupio, ale… Powiesz coś w końcu?
Arwel przełknął ślinę, z trudem odrywając od niej wzrok.
- Jest… idealnie – wydusił w końcu, podszedł do niej z wyciągniętymi ramionami i nie mogąc dłużej wytrzymać, pocałował ją żarliwie w usta, wodząc palcami po dopasowanym materiale sukienki od karku aż do talii. Trzymając ją w ramionach, zaskoczoną i pozbawioną tchu, dopiero po długiej chwili wyszeptał jej do ucha – Wyglądasz cudownie, kochanie. Nawet lepiej niż w moich marzeniach.
- Och – wyrwało jej się tylko z otwartych ust.
- Ale teraz chodźmy, chociaż raczej już nikt nie weźmie cię za mężczyznę – z tymi słowami i rozbawieniem w oczach ujął jej dłoń i poprowadził w stronę białego domku.
Otworzyły im bliźniaki, które rzuciły się na Arwela z głośnym piskiem radości. Chwycił rodzeństwo pod pachy i pierwszy wszedł do środka, gdzie uściskał serdecznie matkę, która krzątała się po kuchni. Ojciec z fajką w zębach przegonił dzieci i przywitał się z synem bardziej zdawkowo, ale równie serdecznie. Od ostatniego spotkania przybyło im dodatkowych siwych włosów, ale nadal wyglądali na silnych, pełnych wigoru i optymizmu ludzi.
- Odkąd zamieszkaliśmy w mieście przynajmniej trochę częściej nas odwiedzasz – kobieta obrzuciła go pełnym miłości spojrzeniem, nie wypuszczając z uścisku – Przyprowadziłeś swojego gościa?
Arwel obejrzał się w stronę drzwi, gdzie widział tylko rąbek sukienki. Jeśli wcześniej denerwował się tą chwilą, to teraz rozpierało go jedynie szczęście. Z łagodnym uśmiechem wprowadził Sereię do domu i obejmując ramieniem, postawił przed rodzicami.
- Mamo, tato – zaczął uroczystym tonem, podczas gdy Lussa i Nerto przestały biegać po izbie i z otwartymi ustami gapiły się na dziewczynę i jej sukienkę. Chyba wszyscy rozpoznali w niej wojownika, który kiedyś ich odwiedził i zabawiał, a potem uratował przed centaurami – Znacie już Falena, ale… z pewnych względów nie powiedzieliśmy wam całej prawdy. Tak naprawdę to kobieta, jak sami widzicie i jej prawdziwe imię to Sereia – zaczerpnął tchu, objął ją mocniej i spojrzał rodzicom w oczy – Kochamy się i w przyszłości zamierzam uczynić ją swoją żoną.
Cała czwórka wpatrywała się w nich dobrych kilka minut, a po ich minach trudno było wyczytać cokolwiek. Arwel zaczynał już się denerwować, kiedy pomarszczoną twarz Derana ozdobił długo powstrzymywany uśmiech, a matka objęła serdecznie Sereię i rozpłakała się. Na widok zaskoczonej miny Arwela, machnęła ręką i ocierając łzy, zaprowadziła ich do stołu.
- Podejrzewałam to już od dawna, ale czekałam, aż sami to powiecie.
Sereia zdążyła usiąść, gdy Lussa od razu wdrapała się na jej kolana.
- Więc jesteś dziewczyną? – Zapytała z palcem w buzi, drugą ręką ciągnąc ją za włosy.
- Jak Lussa? – Zaciekawił się Nerto, wpatrując się w nią błyszczącym wzrokiem.
- Tak, tylko trochę starszą – odparła z lekkim uśmiechem i uniosła wzrok na ich rodziców – Przepraszam, że nie powiedziałam wcześniej, ale bałam się, że...
- ...będziemy zszokowani i wygonimy cię z domu? – Liili dokończyła za nią z czułym uśmiechem i poklepała ją po policzku – Tylko ślepiec nie zauważy, jaka z ciebie piękna dziewczyna. Mam już swoje lata, dlatego nie łatwo mnie nabrać.
Kobieta mrugnęła do nich okiem i zakręciła się przy kuchni, szykując posiłek. Ojciec tymczasem usiadł naprzeciwko nich i pykając fajkę, spojrzał serdecznie na syna, potem na Sereię.
- Twoja przyjaciółka uratowała nam życie, więc to jasne, że należy do naszej rodziny. Nasz dom stoi przed nią otworem – stwierdził, a matka pochylona nad paleniskiem tylko pokiwała głową.
Arwel dotknął jej dłoni pod stołem, z miną mówiącą, że właśnie tego się spodziewał.
Mówiłem. Moi rodzice są tacy sami jak ja, pokochali cię od razu i już na zawsze.
Wydaje mi się, jakby to wszystko było zbyt piękne. Najpierw moja matka, teraz twoi rodzice…
Jeśli zaczniesz mi tu teraz marudzić, wypchnę cię za drzwi i zaszczuję bliźniakami.
Sereia zamilkła posłusznie i tylko uśmiechnęła się pod nosem.
Skoro tak sprawiasz sprawę…
W takiej wesołej atmosferze spędzili czas do południa, a potem zjedli duży, starannie przyrządzony obiad. Sereia, pozbywszy się ciężaru kłamstwa, była swobodna i otwarta, jakiej dawno jej nie widział. Nareszcie mogła zakosztować beztroskiej chwili spędzonej w rodzinnym gronie i Arwel był szczęśliwy, widząc nie schodzący z jej twarzy uśmiech. Oboje zapomnieli o wszelkich troskach i kłopotach, jakby cały świat skurczył się do tego małego, przytulnego domu, który chyba nigdy nie rozbrzmiewał tyloma głosami i śmiechem.
- Pobawisz się teraz z nami?
Nie zjedli jeszcze deseru, kiedy Nero i Lussa zaczęły niecierpliwie ciągnąc ją za ręce, próbując zmusić, żeby wstała.
- Pokaż nam tą sztuczkę, co ostatnio
- Tak! Tylko tym razem moja kolej.
- Ale będzie zabawa!
Bliźnięta wyciągnęły ją w końcu na środek izby, krzycząc i śmiejąc się głośno, chociaż jeszcze nie zaczęła. Sereia spojrzała na rozbawionych rodziców, którzy skinęli głowami a gdy napotkała wzrok Arwela, ten tylko wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na ławie, jakby czekał na przedstawienie.
Przyzwyczajaj się, bo to...
Dzieci umilkły gwałtownie, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi, po czym, nie czekając na zaproszenie, w progu stanęli Oran i Koll. Obaj mieli ponure miny i wyglądali, jakby bardzo im się spieszyło. Na ich widok Arwel wstał w jednej chwili, a serce niemal podeszło mu do gardła.
Tylko nie to.
- Przepraszamy za najście – odezwał się zdyszany Oran, próbując przygładzić rozwiane włosy - Potrzebujemy pilnie wszystkich braci, a dowiedzieliśmy się, że tu możemy was znaleźć. Nadeszły wieści o kolejnym ata…
Gdy jego wzrok przesunął się po zebranych w izbie, urwał nagle i wciągnął głośno powietrze. Arwel pobladł i skoczył, aby zasłonić sobą Sereię, stojącą pośrodku pomieszczenia, ale było już za późno. Dziewczyna złapała się mocno jego ramienia.
- To… - otyły wojownik zrobił wielkie oczy, które przesuwały się po jej sukience z góry na dół, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu – Dlaczego… masz to na sobie?
Koll przeszedł koło niego, wyraźnie wściekły i wskazał ją palcem z lodowatym spojrzeniem.
- Nie widzisz? Ale byliśmy ślepi. Przecież to dziewczyna.
Oran zamrugał z niedowierzaniem.
- Co tu się dzieje? – Przenosił zdezorientowany wzrok to na Arwela, to na jego towarzysza w sukience – Falen? Czy to prawda?
Arwel poczuł jej palce zaciskające się wokół jego dłoni i spojrzał na nią z zaciśniętym gardłem. Ich myśli wirowały szaleńczo niczym gwałtowny nurt rzeki, serca biły w jednakowym, przyspieszonym tempie. Jego rodzice wstali powoli i przyciągając do siebie bliźnięta, stanęli przy nich jakby chcieli obronić przed ich własnymi towarzyszami. Ale teraz żadne słowo, żadne kłamstwo było już niepotrzebne.
A jednak dobre miała przeczucie, że to wszystko było zbyt piękne, by trwało długo. W jej błękitnych oczach zobaczył rezygnację i cały rozpadający się ich dotychczasowy świat. Miał wrażenie, że ziemia umyka mu spod nóg, a cała przyszłość i wszystkie plany zamieniają się w pył. Dlaczego akurat dzisiaj musieli być tacy nieostrożni?
Wiesz dobrze, że to nie mogło trwać wiecznie.
Jej następne słowa, wypowiedziane zdecydowanym tonem, przesądziły o wszystkim.
- Tak. Jestem dziewczyną i nazywam się Sereia.
Koniec.
Arwel przymknął powieki i odetchnął ciężko. Nie spodziewał się, że te niewinne stwierdzenie będzie zarazem tak definitywnym i brutalnym zakończeniem chwilowego szczęścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych