Ariel leciała gnana wiatrem, a pod
nią łąki i doliny ustępowały miejsca bardziej pagórkowatym
terenom. Spieszyła się, żeby chociaż zdążyć wrócić przed
świtem i uniknąć awantury, bo Argon i Riva z pewnością
dowiedzieli się, że znów zniknęła. Dawno minęło południe i
słońce wciąż mocno grzało, rażąc w oczy. Tak bardzo pochłonęło
ją planowanie spotkania Gebry z córką, że nie zwracała uwagi na
świat w dole, ani mijane w locie ptaki.
Do czasu, aż jej głowę przeszył ból, a przed
oczami stanęła wioska w ogniu. Aż zachwiała się w powietrzu i
obniżyła lot, trzepocząc gwałtownie skrzydłami. W jednej chwili
uświadomiła sobie, że zapomniała powiedzieć wojownikom o
kolejnym ataku i aż wezbrała w niej złość na samą siebie. Nie
mogła po prostu tego zignorować, więc bez zastanowienia zboczyła
z kursu i skręciła gwałtownie bardziej na północ.
Starała się przypomnieć sobie wszystkie
szczegóły z wizji, ale to nie było potrzebne. Zaledwie po pół
godzinie znalazła się w bogatej prowincji Ashe, gdzie zielone łąki
mieszały się z uprawnymi polami, a wszędzie rozsiane były
skupiska domów i bogatych rezydencji. Lecąc nisko nad ziemią,
szybko znalazła miejsce ze swojej wizji.
Już z daleka dostrzegła ogień i unoszące się
w niebo kłęby dymu. Tym razem zaatakowane zostało spore miasteczko
z kolorowymi budynkami, brukowanymi ulicami i nawet własnym rynkiem.
Teraz panował tam chaos i zamieszanie. Ludzie szukali schronienia
albo próbowali walczyć. Krzyki mieszające się z sykiem płomieni
i szczękiem broni słychać było już z daleka.
Na widok zniszczeń i martwych ciał mieszkańców,
Ariel zdławiła rozpacz i najpierw posłała falę wody, aby ugasić
ogień, po czym z furią opadła na główną, szeroką ulicę. Jej
rozpostarte skrzydła zajęły całą szerokość, blokując drogę
napastnikom. To nie byli Zieloni Ludzie, których już rozpoznawała.
Ci mieli na sobie kilkuwarstwowe, zniszczone ubrania, wszyscy mieli
gęste brody oraz dziwne tatuaże na twarzach i ramionach. Byli
wysocy i dobrze zbudowani, a z krzaczastych brwi i zarysu mocnej
szczęki przypominali krasnoludów. W dodatku zamiast mieczy mieli
ciężkie, długie topory.
Ariel po raz pierwszy widziała taką rasę i nie
pamiętała nawet, żeby o nich słyszała. Nie miała jednak czasu
dłużej im się przyglądać, bo potężni wojownicy nadal
dewastowali i zabijali, nie zwracając na nią uwagi. Jeden jednak
się nią zainteresował i rzucił się na nią z toporem i jakimś
szaleństwem w oczach.
Spojrzała na niego ze spokojem, czując jak pod
jej stopami ziemia pulsuje i drży od wielu par stóp i skarży się
na przelaną krew. Nie wykonała żadnego gestu, jedynie zamrugała.
Grube korzenie wyskoczyły z ziemi i oplotły mężczyznę tuż przed
nią, aż ciężki topór wypadł mu z unieruchomionej ręki i spadł
z łoskotem na ulicę. Ożywione pędy korzeni bez trudu przebiły
się przez bruk w całym miasteczku i tak samo uwięziły pozostałych
napastników. Niczym rozumne stworzenia, ich macki sięgały po
brodatych mężczyzn z tatuażami, wyłapując ich z tłumu
uciekających mieszkańców, wywlekając z domów i powstrzymując
przed dalszym rozlewem krwi.
A Ariel stała w miejscu i obserwowała to
wszystko z poczuciem siły i triumfu. Kamień Ziemi pulsował w jej
ciele Mocą, która ożywiała wszystko, co znajdowało się pod jej
stopami. Trzecie Oko znów ją prowadziło, szepcząc gdzieś z tyłu
głowy, zupełnie jakby to sama Lira nad nią czuwała. Być może,
dlatego Ariel czuła się taka pewna siebie i pozbawiona strachu.
Ubrana w śnieżnobiałe skrzydła, z rudą burzą wokół głowy,
nie zdawała sobie sprawy, jak groźnie musi wyglądać. Dlatego
dziwiło ją zachowanie ludzi, którzy pierzchali na jej widok, albo
przemykali gdzieś obok w półukłonie, a to wszystko z nabożnym
lękiem. W tej chwili była zbyt zaabsorbowana zastanawianiem się,
co dalej zrobić z unieszkodliwionym wrogiem, żeby zatroszczyć się
o mieszkańców i ich uspokoić.
Szkoda,
że Argon i reszta tego nie widzieli. Może przestali by w końcu się
o mnie martwić i bardziej uwierzyli w moje możliwości. Pomyślała
z przepełniającym ją uczuciem triumfu.
- No, no, a więc taką Moc ma kamień Ziemi.
Nawet mi się podoba.
Ariel drgnęła jak oparzona i zamrugała
gwałtownie, z zaskoczeniem wpatrując się w oplecionego pędem
mężczyznę, który próbował ją zaatakować. Spod gęstych brwi
spoglądały na nią dzikie, pełne nienawiści oczy, które z
pewnością wcześniej nie były tak zielone. Już myślała, że te
słowa były jakąś halucynacją, gdy tym razem wyraźnie zobaczyła,
jak usta mężczyzny otwierają się i wydobywa się z nich znajomy
głos. Był uprzejmy i wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
- Może powinienem ci pogratulować tak szybkiej,
zdecydowanej rekcji? Mało kto jest w stanie pokonać krewniaków
krasnoludów, ale przecież ty jesteś wyjątkowa. I jak ci się
podobają moi nowi sprzymierzeńcy? Zapewne nie raz będziesz jeszcze
miała okazję z nimi powalczyć.
Potwierdził jej przypuszczenia na temat
pochodzenia tych ludzi, ale nie to teraz było ważne.
- Gathalag – wycedziła, instynktownie
naprężając całe ciało.
- Cieszę się, że możesz tak łatwo wymówić
moje imię, bez leku i wzdrygania się. W końcu jesteśmy rodziną.
Zignorowała jego uwagę, obserwując rosłego
mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Być może to słońce od
czegoś się odbijało i mąciło jej wzrok, albo, co gorsza nie
pomyślała, że stać go na taką sztuczkę.
Otóż na wojownika nakładała się rozmyta,
widmowa postać elfa, którego już raz spotkała. Gdy mrużyła
oczy, stawał się bardziej wyraźny, zamazując wokół siebie
rzeczywistość. Mogła nawet dostrzec ironiczny uśmieszek na
idealnie skrojonych wargach.
- Jak to zrobiłeś? – Zapytała w końcu,
zaciskając kurczowo pięści.
Gdy przechylił lekko głowę, brodaty mężczyzna
zrobił to samo.
- Moje więzienie jest coraz słabsze, a ja coraz
mocniejszy. Moje oczy i uszy są wszędzie, a ręce sięgają coraz
dalej. Każdy, kto do mnie przyjdzie dostanie cząstkę mojej Mocy i
życie w nowym świecie pod moją władzą. To dopiero początek,
moja droga – w jego głosie wyraźnie słychać było zadowolenie i
pychę, które tylko wzbudziły w niej jeszcze większy gniew – Gdy
powstanę z nowym ciałem, nikt i nic nie będzie w stanie mi się
przeciwstawić.
- Nadal uważam, że jesteś za bardzo pewny
siebie – posłała jego widmowej postaci wyzywające spojrzenie –
Pokonam cię jak każdy poprzedni Potomek Liry i z powrotem wepchnę
do lodowej trumny.
Jego śmiech przeszył ją tysiącami igiełek,
aż dostała gęsiej skórki.
- Widzisz, nie jestem nawet zły, że ostatnio mi
uciekłaś. Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia. Kiedy
wzejdzie czerwony księżyc, oddasz mi swoją Moc, a wtedy będziesz
tylko bezbronną dziewczynką, na której zemszczę się za te
wszystkie lata niewoli i upokorzenia. Nie zostało wiele czasu, więc
bądź tak łaskawa i zdobądź do tej pory ostatni kamień. Mój
sługa przyjdzie po ciebie i wiesz już, że nie powinnaś wtedy z
nim walczyć.
Ariel cofnęła się gwałtownie, uderzona falą
niewidzialnej siły. Z każdym kolejnym słowem jego głos rósł i
potężniał, rozbrzmiewając również w jej głowie. Nawet w
widmowej postaci emanował gromadzoną przez wieki potęgą,
silniejszą niż mogła sobie wyobrazić. Powietrze wokół nich
stało się ciężkie, a każdy oddech przyprawiał o zawroty głowy.
Gathalag patrzył na nią z góry, jakby była nic nieznaczącym
pyłkiem. Z pogardą, od której sama poczuła się malutka.
- Nie uciekniesz przede mną, moja wnuczko -
zagrzmiał, aż zaczęła cofać się powoli, z trudem wytrzymując
na sobie jego spojrzenie – Twoja odwaga to za mało, żeby mnie
pokonać. Już niedługo zrozumiesz, czym jest prawdziwe cierpienie i
rozpacz.
Nie tyle same słowa, co przenikający do kości
głos był zbyt bolesny. Ariel zatkała uczy i krzyknęła, aby się
zamknął.
- Nie!
Znów tylko się roześmiał, a wtedy
oplatający mężczyznę korzeń, poruszył się niczym wąż i
przebił jego pierś i serce. To samo spotkało pozostałych jego
towarzyszy w całym miasteczku. Trysnęła krew, ale widmo elfa nie
zniknęło. Nie mogąc znieść jego widoku i przygniatającej
energii wirującej w cząsteczkach powietrza, odwróciła się na
pięcie i z poczuciem klęski, wzbiła się w niebo, jak najwyżej i
jak najdalej od miasteczka.
- Uciekaj dopóki możesz, mała Ariel, ale
przede mną się nie schowasz. W czasie czerwonego księżyca
zmiażdżę twój świat i wszystkich, których kochasz. Wtedy
przestaniesz być taka pewna siebie i będziesz błagała o szybką
śmierć.
Okrutnie rozbawiony głos dogonił ją i sprawił,
że poleciała jeszcze szybciej, poganiana wiatrem, złością na
samą siebie i upokorzeniem.
Jego słowa zrodziły w jej sercu ziarenko
strachu, które zaczęło kiełkować wbrew jej woli. Wiedziała, że
jeśli się temu podda, naprawdę przegra.
Dlatego pomknęła niczym strzała w kierunku
kryjówki Balara, zdeterminowana jak nigdy wcześniej, aby mimo
wszystko chronić najbliższych do samego końca.
***
Wszystko pulsowało czerwienią i nienawiścią.
Cały świat wydawał się skrzywionym obrazem bez kolorów i
światła. Kruchym i chętnym, żeby go strzaskać.
Jego świat. Ale nie jego nienawiść.
A
więc Kira dowiedziała się jak przerwać więź i odsyłacie ją do
domu? Jej dźwięczny
sopran wibrował w jego umyśle, przynosząc zawsze ból.
Tak.
Dlaczego nie chciałeś jej zabić, jak prosiłam? Zawiodła
mnie.
Milczał,
skulony w kącie swojego umysłu, małym zakątku, który wciąż
należał tylko do niego. Popękana przestrzeń z czerwonymi niczym
smugi krwi rysami.
Nieważne,
i tak nie było z niej pożytku. Stwierdziła
w końcu. A skoro
twierdzisz, że jest dla nas niegroźna, zaufam ci.
Dziękuję.
Ale
to nie znaczy, że możesz odpocząć. Resztę masz zabić. Te krucze
pomioty ciągle stają nam na drodze. A przede wszystkim zajmij się
tym przeklętym Białym Krukiem.
Skulił się, otoczony morzem
czerwieni. Zaprotestował, choć wiedział, że to nie ma sensu. W
tym kruszącym się fragmencie jego chorego umysłu wciąż tliła
się odwaga.
Argon
jest moim ojcem. Wychował mnie, kiedy ty mnie porzuciłaś.
Mój
drogi synu, przecież wiesz, że nigdy bym tego nie zrobiła. Jej
głos był słodki, nasiąknięty ostrzegawczą nutą.
To wszystko było zaplanowane, miałeś trafić pod jego skrzydła,
by stać się moimi oczami i moją wolą.
A
czy… kiedykolwiek mnie kochałaś?
Roześmiała się, ubawiona jego
bezmyślnym pytaniem.
Jesteś
narzędziem zemsty zrodzonym z mego ciała. To wystarczy. Nie
zachowuj się jak żałosne dziecko.
Ale
Argon…
Nasz
czas się zbliża, a ty próbujesz teraz okazywać nieposłuszeństwo?
Czerwień
zafalowała, osaczyła go niczym wygłodniała bestia, gotowa go
pożreć. Ogarnij
się i zacznij działać. Wiesz, że nie lubię, jak mi się
przeciwstawiasz. Raz ci wybaczyłam, ale na tym koniec. Zrób, co do
ciebie należy.
Tak,
matko.
Załkał cicho w głębi pokaleczonego
umysłu.
***
Tara była zła, że Ariel znów nie
wzięła jej ze sobą, gdziekolwiek tak lekkomyślnie poleciała, nie
racząc nawet nikogo powiadomić. Do jej powrotu nie miała, co ze
sobą zrobić i potwornie się nudziła. Za bardzo przyzwyczaiła się
do obecności Potomka przy swoim boku, dlatego, gdy gdzieś tak
znikała, czuła się niespokojna i zwyczajnie samotna. W końcu tyle
lat spędziły ze sobą w szkole, prawie całe życie. Tam
przynajmniej mogła jakoś ją strzec, nie obawiając się, że
zniknie jej z oczu. Co innego, gdyby miała chociaż skrzydła.
Miała okazję, żeby odwiedzić
rodziców, ale miłe popołudnie w ich gronie zamieniło się w
poważne kazanie matki, że powinni już rozglądać się dla niej za
mężem. Rozumieli, że jej rolą było strzec i wspierać Potomka,
ale sądzili chyba, że nie będzie tego robić do końca swojego
życia i w końcu się ustatkuje.
Mąż,
dzieci i gotowanie obiadów?
- Nigdy nie opuszczę Ariel i nie
zmażę tych runów! – Wykrzyczała im w końcu, chociaż chyba
nigdy nie podnosiła na nich głosu. Machnęła ze złością rękami
pokrytymi magicznymi słowami i wybiegła z domu, zostawiając
rodziców zaskoczony jej reakcją.
Tak naprawdę nie była zła na nich,
ale na siebie. Była beznadziejnie zakochana w kimś, kto nawet jej
nie lubił i wciąż miała nadzieję, że to się zmieni. W dodatku
nikt o tym nie wiedział. Tylko Ariel mogłaby się wyżalić, ale
przyjaciółka miała teraz własne problemy.
Gdy coś gnębiło jej umysł, szukała
pocieszenia w ruchu. Dlatego od razu poszła do garnizonu, gdzie
najmowano się rekrutowaniem wojowników. Na zapełnionym polu
treningowym znalazła dla siebie kawałek wolnej przestrzeni i zajęła
się treningiem. Miała nadzieję, że znajdzie tu Lunnę, którą
namówi na wspólny trening, ale elfka widocznie znów robiła coś
dla Białego Kruka. Wszyscy byli komuś potrzebni, poza Tarą, która
mogła tylko znów czekać na przyjaciółkę i mieć nadzieję, że
nie wpadła w kolejne kłopoty.
Trenujący obok mężczyźni,
przestali ćwiczyć i w oszołomieniu patrzyli jak jej dłonie
sięgają poprzez wiry w powietrzu i wyjmują kolejne rodzaje broni,
których nawet nigdy nie widzieli na oczy. Wciąż niezadowolona,
odrzucała je na piach, aż wokół niej powstał kopiec przeróżnego
arsenału broni białej, palnej, wszelkiego rodzaju ostrzy i
łańcuchów. W końcu wybrała ciężki toporny miecz ze złotą
rękojeścią, który w dawnych czasach musiał należeć do
potężnego wojownika i trzymając go oburącz, zaczęła okładać
nim manekina. Każdy cios przepełniony był frustracją i gniewem,
które próbowała wyładować. Nie zauważyła, kiedy z
przedziurawionego manekina pozostały strzępy. Dysząc ciężko,
otarła pot z czoła i westchnęła. W końcu z rozdrażnieniem
odłożyła wszystko na swoje miejsce i odeszła szybkim krokiem,
odprowadzana wieloma spojrzeniami.
Cokolwiek robiła, mogła myśleć
tylko o granatowych oczach półelfa. Wryły się w jej pamięć od
tamtego dnia, gdy były pierwszą rzeczą, którą zobaczyła po
przebudzeniu. Ciągle był w jej głowie i nic nie mogła na to
poradzić. Nawet jego nieczułe i oschłe zachowanie nie zachwiało
jej uczuciami. Starała się robić wszystko, żeby o nim nie myśleć,
ale to było silniejsze. Pouczała Ariel, co ma robić, a sama była
jeszcze gorsza. Dlatego postanowiła w końcu do niego iść i
posłuchać własnej rady.
Zanim wróciła do zamku, jasny
wieczór przyniósł ze sobą chłód, który otulił jej nagie
ramiona, pokryte gęsto runami, powodując gęsią skórkę. Pierwsze
gwiazdy zamrugały na niebie, gdy schroniła się w pałacowych
murach i pustymi korytarzami pobiegła prosto do skrzydła
zajmowanego przez Zakon Kruka. Jej serce dudniło szaleńczo, na samą
myśl, że zaraz go zobaczy. Jeszcze nie wiedziała, co mu powie, ale
dzisiaj postanowiła nie dać się tak łatwo zbyć jego
nieuprzejmością.
Jeśli
znów mnie wyrzuci, to trudno. Przekona się, że potrafię być
uparta.
Stanęła
przed ostatni drzwiami w długim korytarzu i odetchnęła głęboko
dwa razy. Poprawiła pospiesznie luźno spleciony warkocz, wygładziła
pomarańczową sukienkę i po jednym, szybkim stuknięciu, otworzyła
stanowczo drzwi..
-
Cześć…
Urwała, gdy przywitała ją cisza i
mrok, jakby nikogo nie było. Szybko rozejrzała się komnacie, w
której jedynymi meblami było łóżko, szafa i stolik przy ścianie.
O oparcie krzesła leżał przewieszony czarny płaszcz Zakonu,
jedyna rzecz mówiąca cokolwiek o właścicielu. Surowe ściany z
czerwonej cegły zdawały się tu bardziej przytłaczające i zimne,
niż w pozostałej części zamku. Jedno zerknięcie, na pusty i
równie zimny kominek sprawiło, że Tara objęła się ramionami i
zadrżała. Komnata sprawiała przygnębiające wrażenie, jakby nikt
tu nie mieszkał, a brak jakichkolwiek ozdób czy książki,
pogłębiały to uczucie.
Zawiedziona, że go nie zastała,
chciała już wyjść, gdy jej wzrok powędrował pod okno. Na
podłodze siedziała skulona postać, z nogami podkulonymi do piersi
i głową ukrytą między ramionami. Gdyby nie białe włosy
zakrywające twarz, mógłby całkiem wtopić się w mrok.
Tara przez chwilę patrzyła na niego
w milczeniu, marszcząc coraz bardziej czoło. Coś przeszyło ją od
środka, jakby połączenie strachu i niepokoju i to coś niczym
błyskawica wstrząsnęło jej sercem.
Stworzyła niewielką kulę światła,
która zawisła nad jej głową, nie rozpraszając całego mroku
panującego w komnacie. Przez okno widać było skrawek granatowego
nieba, tylko trochę ciemniejszego niż jego oczy. Cicho, żeby go
nie zdenerwować, przeszła przez komnatę i usiadła niedaleko na
posadzce, opierając plecy o ścianę, z głową zwróconą w jego
stronę.
Przez dobrych kilka minut otaczała
ich kompletna cisza, otulająca cały zamek. Tara obserwowała jego
nieruchomą, skuloną postać, nie wiedząc, od czego zacząć. W
pewnym momencie ziewnęła i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, ze
swojego zmęczenia i późnej pory. Nox natomiast drgnął na ten
cichy dźwięk, ale nie podniósł głowy.
- Czego chcesz? – Jego stłumiony
głos był znużony i zirytowany.
- A więc widziałeś, że tu jestem?
– Odpowiedziała pytaniem, zadowolona, że to on pierwszy w końcu
się odezwał.
- Mam słuch elfa, a ty nawet
oddychasz za głośno.
- Och, przepraszam. A więc przestanę,
jeśli ci to przeszkadza – chciała zażartować, ale nawet się
nie poruszył.
- W ogóle możesz stąd wyjść.
Zamierzałem iść spać.
Tara rozejrzała się po komnacie i
ponownie utkwiła w nim uważne spojrzenie. Magiczne światełko
zawisło przy oknie, niczym słońce, które postanowiło
potowarzyszyć księżycowi w jego nocnej wędrówce.
- Na podłodze, w tej pozycji? –
Rzuciła zgryźliwie, niezrażona jego szorstkością – Rozumiem,
że to twoje ulubione miejsce na odpoczynek i tak ci najwygodniej?
Nox w końcu uniósł głowę i
spojrzał na nią spomiędzy kurtyny białych włosów. Zmrużył
granatowe oczy, które w mdłym świetle zdawały się niemal czarne.
- Jeśli chcesz czegoś konkretnego,
to mów szybko i idź.
Nawet jego nieprzyjazny ton nie mógł
sprawić, żeby odwróciła od niego wzrok i wyszła. Odchrząknęła
ostrożnie i odrobinkę przysunęła się w jego stronę. Miała
wrażenie, że jego spojrzenie zaraz wypali w niej dziurę.
- Właściwie to wpadłam tylko tak, pogadać –
z drżącym uśmiechem zaczęła bawić się przerzuconym przez ramię
warkoczem, zerkając na niego ostrożnie. Jego postawa i zachowanie
wcale nie ułatwiały jej tego, co chciała powiedzieć. Bała się,
że po tych słowach siłą wyrzuci ją z komnaty, więc powiedziała
zupełnie coś innego, starając się nadać swojemu głosowi
naturalną, pogodną nutę. – Wiesz, kiedy Ariel nie ma, okropnie
się nudzę, więc pomyślałam sobie, że znajdę przyjaciela i
pogadamy…
- I wybrałaś mnie? – Obrzucił ją
lustrującym spojrzeniem – Od kiedy to jesteśmy przyjaciółmi?
Wyraźnie powiedziałem, że cię nie lubię.
- Nie wierzę.
- Co?
- Nie wierzę, że mnie nie lubisz – powtórzyła
z mocą, odetchnęła i spojrzała mu prosto w oczy, nabierając w
końcu odwagi – Tylko tak mówisz, bo się czegoś boisz. Nie wiem,
co cię tak trapi, ale mi możesz zaufać – zmniejszyła dzielącą
ich odległość, pochyliła się i dotknęła jego dłoni – Jeśli
masz jakiś problem, z chęcią cię wysłucham. Możesz mi wszystko
powiedzieć.
Nox milczał przez chwilę przenosząc wzrok to z
jej dłoni na swojej, to na nią, a jego blada twarz była maską bez
wyrazu. Jednak już samo to, że nie odsunął się, gdy go dotknęła,
uznała za swoje drobne zwycięstwo.
- I tak nie możesz mi pomóc – odezwał się w
końcu dziwnie smutnym i normalnym tonem, bez wcześniejszej
szorstkości.
- Mogłabym chociaż spróbować. Chcę coś dla
ciebie zrobić, nie tylko z wdzięczności za uratowanie mi życia.
Od tamtego wydarzenia, ja… nie potrafię od tobie zapomnieć.
- Gdybym wiedział, że będziesz taka
natrętna, pozwoliłbym ci umrzeć.
- Moi rodzice by cię za to zabili.
- To nie byłby mój problem. Beż
żadnej Mocy nie mieliby ze mną szans.
- Nie wierzę, że naprawdę tak
myślisz. Jesteś najłagodniejszą osobą, jaką znam i jeśli...
- Nic o mnie nie wiesz.
- To mi powiedz. Wszystko. Chcę...
Nagle Nox zacisnął usta i chwycił
ją mocno za przegub dłoni. Zanim się zorientowała, co zamierza,
wstał gwałtownie, pociągając ją za sobą, po czym popchnął na
łóżko. Zdążyła opaść bez tchu na materac, gdy w następnej
chwili znalazł się nad nią, już bez tuniki. Oparł dłonie po
bokach jej głowy, kolanami przyciskając jej uda. Jego twarz i duże,
ciemne oczy przesłoniły jej komnatę i resztę świata.
- Po to tu przyszłaś? – Jego głos
lekko drżał, ale poza tym zdawał się wypruty z emocji – Tego
ode mnie chcesz?
Tara była kompletnie osłupiała.
Jego bliskość oszołomiła ją tak bardzo, że przez chwilę nie
mogła złapać tchu. Ogień zapulsował na jej policzkach, w żyłach
i uderzył do głowy, rozprzestrzeniając się po całym ciele. Jego
blady i gładki tors wydawał się wyciosany z marmuru, podobnie jak
całe ciało. Tara bała się choćby drgnąć, chociaż aż
świerzbiły ją palce, żeby go dotknąć.
- Ja… - nie potrafiła wydobyć z
siebie głosu, tak bardzo ją zaskoczył.
Kącik jego ust powędrował do góry.
- Nie wiedziałem, że potrafisz się
czerwienić – zakpił i pochylił się jeszcze bardziej, zbliżając
twarz do jej twarzy – Jeśli potem dasz mi spokój, uznam, że było
warto.
Tara patrzyła szeroko otwartymi
oczami jak się przybliża, nie mogąc oderwać oczu od jego ust.
Długie włosy opadły mu wokół twarzy, ich końcówki musnęły
jej policzki.
Marzyła o tym, naprawdę pragnęła,
żeby ją pocałował. Żeby odwzajemnił jej uczucie, które
doprowadziłoby w końcu do tej chwili.
Jednak to nie był Nox, którego
znała. I to, co zamierzał zrobić nie miało tak wyglądać.
Zagryzła wargi i odepchnęła go
lekko, kładąc dłoń na jego piersi. Gdy minęło pierwsze
oszołomienie i zachwyt, z bólem zauważyła, jaki jest chudy.
Płaski brzuch, widoczne pod skórą żebra i kości obojczyków
nadawały mu wygląd kogoś, kto próbuje zagłodzić się na
śmierć.. Serce pod jej dłonią biło równie szaleńczo jak jej.
Czy to oznaczało, że mimo wszystko nie była mu obojętna?
W napiętej i niezręcznej ciszy
natrafiła na jego oczy, wpatrujące się w nią, jakby na coś
czekały. Zawsze niezgłębiony, chłodny granat, teraz błyszczał
rozświetlony ukrytymi wewnątrz gwiazdami. Tara przełknęła ślinę
i powoli, nieśmiało powiodła dłonią po jego gładkiej skórze.
Drgnął lekko, a ją przeszył
przyjemny, gorący dreszcz. Palce z zachwytem i wytęsknieniem
wodziły po jego ciele, po każdej linii kości i zagłębienia,
jakby próbowały go zapamiętać. Poruszając się niemal bez jej
woli, z czułością, o którą by się nie podejrzewała, pieściły
jego skórę, aż natrafiły na jakąś przeszkodę i wplotły się w
rzemyk.
- Co to? – Zapytała nagle, kierując
wzrok na jego szyję.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na
jego wisiorek, który kołysał się lekko w powietrzu między nimi.
Szklane serduszko wypełnione czymś czerwonym, jakby uwięzioną
kroplą wina.
- Ładne, skąd to masz?
Sięgnęła ręką, żeby lepiej mu
się przyjrzeć, ale Nox błyskawicznie zacisnął na nim palce i
spiął się cały, jakby próbowała go zaatakować.
- Zostaw – warknął, a na jego
twarzy w końcu pojawił się grymas emocji, ale nie takich, jakie
był chciała.
Przez ułamek sekundy zdawało jej
się, że ta sama czerwień rozbłysła w jego oczach, po czym znów
ją zaskoczył, wstając gwałtownie z nagłą wrogością w ruchach.
Wciąż poruszał się szybciej od niej, ale nie było już w nim
tyle gracji i lekkości, co kiedyś.
Usiadł na brzegu łóżka, tyłem do
niej i ukrył twarz w dłoniach. Na jego zgarbionych plecach
odznaczała się na całej długości widoczna linia kręgosłupa.
Przez chwilę dyszał ciężko jak po długim biegu, widać było jak
cały jego tors unosi się i opada szybko.
Tara usiadła powoli obok, kompletnie
zdezorientowana, ale też zaniepokojona jego zachowaniem. Bardzo
ostrożnie, jakby miała do czynienia z dzikim zwierzątkiem,
dotknęła jego kościstego barku. Gdy nie uciekł, jak się
spodziewała, z większa śmiałością przesunęła dłoń na jego
kark, odgarniając palcami luźne kosmyki włosów.
- Przepraszam – szepnęła w końcu,
najłagodniej jak potrafiła – Gdybyś tylko powiedział, o co
chodzi, naprawdę mogłabym ci pomóc. Źle się czujesz? Jesteś
chory?
Nox nie poruszył się przez bardzo
długi czas i już nawet obawiała się, że nie doczeka się jego
reakcji, gdy w końcu przemówił:
- Gdyby można to było wyleczyć,
zrobiłbym to sam – uniósł głowę i spojrzał na nią ze
smutkiem. Serduszko spoczywało w zagłębieniu jego szyi. – Poza
tym, to chyba ja powinienem cię przeprosić. Możesz… możesz o
tym zapomnieć?
- Jasne – spróbowała się
uśmiechnąć, ale widząc jego zgaszony wyraz twarzy i udrękę w
oczach, coś ścisnęło ją za gardło.
- Nie mów nic… Argonowi… I nie
patrz na mnie, jakbym miał umrzeć. To tylko zmęczenie.
- Na pewno? – Przechyliła lekko
głowę, jakoś nie bardzo mu wierząc.
- Tak. Dostałem nakaz odpoczynku
przez kilka dni. Mam zamiar się stąd nie ruszać i wolałbym, żebyś
mi nie przeszkadzała.
Zmarszczyła brwi i otworzyła usta,
żeby coś powiedzieć, na co pokręcił nieznacznie głową. Zdjął
jej dłoń ze swoich pleców i położył ją na jej kolanie. Miał
spuszczony wzrok, a jego palce zadrżały nagle.
-
Lepiej będzie jak już pójdziesz…T…
- Tara.
-
Tak. Nie chcę od ciebie współczucia, więc…
Wstała gwałtownie i odetchnęła
głośno, spoglądając na niego z góry.
-
Nie mam zamiaru się zarzucać i jeśli naprawdę nie chcesz mnie
widzieć, dam ci spokój. Wiedz jednak, że to, co chciałeś zrobić
nie było ani w twoim ani w moim stylu. Naprawdę się mylisz, Nox,
uważając, że tylko tego od ciebie mogę chcieć – znów
westchnęła, zaciskając kurczowo pięści. Nie sądziła, że
wypowiedzenie tych słów będzie wymagało tyle odwagi i strachu,
ale już nie było odwrotu. – Ja… kocham cię, Nox.
Poderwał do góry głowę i zamrugał,
jakby kompletnie nawet nie brał tego pod uwagę. Gapił się na nią,
aż Tara znów oblała się rumieńcem. Zanim powiedziałby coś, co
by ją zraniło, ujęła jego twarz w dłonie, pochyliła się i
złożyła na jego ustach krótki pocałunek. W następnej chwili
odwróciła się na pięcie i wybiegła z komnaty, jakby gonił ją
sam Niezwyciężony.
Teraz już wiedział. Cokolwiek Nox z
tym zrobi, ona sama w końcu poczuła się wolna i znacznie lżejsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz