poniedziałek, 29 maja 2017

Rozdział 28

To był dziwny dzień, zaczynając już od rana, gdyż przede wszystkim Lunna nie dostała żadnych poleceń od Białego Kruka i w końcu mogła zrobić coś tylko dla siebie. Nie to, żeby tego nie lubiła, przecież tylko wtedy miała okazję z nim porozmawiać. Ostatnio jednak w zamku panowało nerwowe zamieszanie i właściwie niemal wszyscy jakby o niej zapomnieli. Dzisiaj również wojownicy odlecieli gdzieś poza miasto, zostawiając zamek pod opieką Yaritha i Lunna została zdana na własne towarzystwo. W samotności zjadła śniadanie, a potem samotnie wybrała się do miasta. To nie był najlepszy pomysł, bo ludzie odsuwali się od niej i patrzyli nieufnie, nawet z lękiem, jakby chciała coś im zrobić. Udała się do świątyni – wieży wznoszącej się ponad miasto, ale w końcu nie weszła tam, tylko zawróciła z powrotem. Gładziła palcami swój medalion, modląc się w myślach do Luny, który pozostał jej jedynym towarzyszem. Kiedyś, w Zielonym Lesie lubiła samotność, ale wtedy miała swoje powody. Nie sądziła, że kiedyś zatęskni za matką, która próbowała sterować jej życiem, czy nawet za kapryśną i złośliwą siostrą. Teraz oddałaby wszystko, aby powrócić do tamtych dni i nie narzekałaby więcej na swoje życie.
Teraz pozostał już tylko Raliel, jedyny ocalały elf z Zielonego Lasu i jej najbliższy przyjaciel. Za nim również tęskniła, bardziej, niż by się to tego przyznała.
Szkoda, że jesteśmy tak daleko od siebie. Gdybym tylko mogła częściej go odwiedzać.
Nie spiesząc się, bo nikt, ani nic na nią nie czekało, wróciła do zamku. Przystanęła na dziedzińcu, gdy z zaskoczeniem spostrzegła siedzącego na brzegu fontanny Argona. Sądziła, że może umówił się tutaj z którymś z braci Zakonu, ale wtedy wstał na jej widok i ruszył w jej stronę. Pod jasną tuniką wyraźnie rysowały się wyrobione przez lata mięśnie, mimo swojej budowy poruszał się lekko i niemal bezszelestnie. Chociaż widywała go po kilka razy dziennie, po raz kolejny ugięły się pod nią kolana.
Luno, chyba jestem naiwna, marząc by mnie w końcu dostrzegł. Jest tak piękny, że wydaje się nieosiągalny. Nigdy nie zastąpię w jego sercu króla.
Westchnęła z bólem, przystając na ścieżce i czekając aż się zbliży i wyda jej kolejny, suchy rozkaz.
- Wzdychasz na mój widok, czy ze zmęczenia? – Zapytał z rękami na biodrach i uśmiechem w kąciku ust. Wydawał się dzisiaj wyjątkowo w dobrym humorze.
- To… - przez chwilę szukała właściwych słów, starając się w niego tak nie wpatrywać.
Nie dając jej czasu na odpowiedź, poskrobał się w policzek z blizną, jakby bezwiednie sprawdzał, czy jest na miejscu.
- Tak myślałem, że wybrałaś się gdzieś na miasto. Długo kazałaś na siebie czekać.
- A więc… czekałeś na mnie? – Gdy napotkała jego lekko rozbawione spojrzenie, przełknęła z trudem ślinę, zmuszając się do zachowania spokojnej i swobodnej postawy, jakby w ogóle ją to nie obchodziło. Ale intensywna zieleń jego oczu zdawała się przeszywać ją na wskroś, jakby próbował odczytać jej myśli.
- To takie dziwne?
- Nie, ale sądziłam, że jesteś zajęty. Widziałem jak rano gdzieś odlatywałeś z innymi.
- Byłem tylko na krótkim zwiadzie. A jak tam twoja kamienna armia?
Przeniósł ciężar na drugą nogę i skrzyżował przed sobą ramiona, jakby szykował się na dłużą pogawędkę. Przynajmniej nie wyglądało na to, żeby zamierzał szybko odejść. No i tym razem raczej nie miał dla niej samych rozkazów.
Lunna uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie. Dziękuję ci Lunno, że zawsze wysłuchujesz moich modlitw.
- Dobrze – odpowiedziała na głos – Czekają poza miastem na moje rozkazy, więc jeśli chcesz…
- Nie teraz – machnął ręką, ani na moment nie zdejmując z niej tego palącego spojrzenia, chociaż miała wrażenie, jakby jego myśli raczej nie krążyły wokół jej osoby – Mam dla ciebie ciekawszą propozycję. Ponieważ zawsze wykonujesz tylko polecone ci zadania, tym razem to ja zrobię coś dla ciebie.
Jej serce wykonało fikołka, ale zaraz potem zrobiła się podejrzliwa.
- Nie ma króla i Ariel, więc się nudzisz? Pomyślałeś, że skoro pozostali również są zajęci, moje towarzystwo od biedy ci wystarczy?
Zmrużył oczy, ale wyraz twarzy pozostał spokojny, jakby nic na tym świecie nie mogło wytrącić go z równowagi.
- Od jakiegoś czasu myślałem, że nie masz tutaj prawdziwych przyjaciół i możesz czuć się samotna
- Myślałeś o mnie?
Skinął głową, rozbawiony jej zaskoczeniem.
- Dużo ci brakuje do stania się całkiem niewidzialnej – stwierdził niejednoznacznie – A wracając do tematu, uznałem, że skoro dzisiaj jest wyjątkowo spokojnie i na razie nie zjawili się żadni posłańcy ze złymi wiadomościami, moglibyśmy stąd zniknąć na kilka godzin.
Przekrzywiła lekko głowę i zmarszczyła brwi.
- Zniknąć? Gdzie?
- Czasami jesteś mało domyślna – pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem – Chciałem zabrać cię do Raliela, ale skoro nie chcesz…
Zaczął się odwracać, żeby odejść, ale błyskawicznie złapała go za łokieć, może nawet trochę za mocno.
- Poczekaj! Pewnie, że…
- Dobrze.
Bez ostrzeżenia złapał ją w talii i rozpłynęli się w błysku światła.
Zanim zdążyła nabrać powietrza i zrozumieć, co się dzieje, byli już na miejscu.
Nad głową mieli te same niebo z kilkoma chmurkami, ale w powietrzu wyraźnie czuć było zmianę. Stanęli na dziedzińcu przed zieloną rezydencją hrabiego, a za okalającym teren niskim murem ciągnęły się nieznane ulice i proste, drewniane budynki. Ludzie tutaj byli wysocy i smukli, niektórzy przypominali elfy. Rozstawieni wokół strażnicy ze spiczastymi uszami i długimi włosami, na ich widok niemal nie okazali zaskoczenia, kłaniając się Białemu Krukowi.
Znaleźli się w Sallen. Sąsiadującej z Zielonym Lasem, siedzibie półelfów i mieszańców. Już bliżej domu być nie mogła.
Odetchnęła głęboko, lekko skołowana teleportacją i odsunęła się gwałtownie, obracając na wszystkie strony.
- Naprawdę jesteśmy…
Argon roześmiał się krótko, aż przeszył ją dreszcz. Naprawdę za rzadko słyszała ten dźwięk.
- Przecież widzisz. Zamiast gapić się na biednych strażników, poszukałabyś swojego przyjaciela.
- Och! – Krzyknęła tylko i pełnym wdzięku krokiem pobiegła do rezydencji. Nie odwróciła się nawet by sprawdzić, czy Argon idzie za nią, tak szczęśliwa, że mogłaby zapomnieć o reszcie świata.
W środku pałacyk był raczej skromnie urządzony, bez tego otaczającego ludzi bogactwa, cały w zieleni i brązie. Odnosiło się nawet wrażenie, że to dom elfa, a oni znajdują się gdzieś na polanie w lesie. Nawet powietrze smakowało tu inaczej, niż w Malgarii. Lekko słodkie, przesiąknięte zapachem trawy i drzew. Na ścianach wisiały głównie pejzaże natury i zwierząt, wywołujące u niej słodko – gorzkie wspomnienia.
Służba zaprowadziła ich do sali audiencyjnej, gdzie przy długim stole hrabia rozmawiał z dwoma mężczyznami. Gdy ją zapowiedziano, natychmiast ich odprawił. Zdążył zaledwie wstać, gdy z okrzykiem radości rzuciła się na jego szyję, aż stracił równowagę i cofnął się kilka kroków, otaczając ją ramionami.
- Nie sądziłeś, że się zjawię, prawda?
- To z pewnością najmilsza niespodzianka, o jakiej mogłem marzyć – wyznał ze śmiechem, który pamiętała jeszcze z tych najbardziej szczęśliwszych dni.
Lunna odsunęła się na wyciągnięcie ramion i przyjrzała mu się z góry na dół. Długie włosy splecione miał w ciasny warkocz, a na sobie zamiast bogatych szat, zwój zwykły zielony strój bojowy do chodzenia po lesie. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, a jednak…
- Schudłeś?
- Chyba dawno nie widziałaś innego elfa, co? – Stwierdził żartobliwie – Po przebywaniu z ludźmi w końcu dostrzegłaś moją urodę?
Gdy wyszczerzył zęby, dała mu kuksańca w ramię. Z Ralielem nigdy się nie nudziła, ani nie była smutna. Zawsze był jedyną istotą, przy której czuła się naprawdę sobą i nie musiała niczego udawać. To dziwne, że wcześniej tego nie doceniała.
- Co tu właściwie robisz? – Tym pytaniem przerwał jej rozmyślania o przeszłości.
- Jak to, co? Stęskniłam się za tobą, głupku – odparła szczerze, szturchając go w pierś.
- I wpadłaś tak sobie, na herbatę, przebywając cały Elderol? – Uniósł brwi.
- Uwierz mi, że podróż trwała sekundy.
- To on cię przyprowadził? – Spojrzał gdzieś ponad jej ramieniem i skiną głową.
Lunna odwróciła się, podążając za nim wzrokiem. W otwartych drzwiach stał Argon i oparty niedbale o futrynę, przyglądał im się uważnie. W lekkim półmroku panującym w sali, znamię na jego czole zdawało się lśnić niczym gwiazda. Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Tak. Biały Kruk sam mi to zaproponował. Jest szorstki w obyciu i raczej nie potrafi okazywać uczuć, ale to dobry człowiek i jeszcze lepszy wojownik.
Gdy zwróciła głowę z powrotem w stronę Raliela, dostrzegła na jego twarzy cień smutku.
- Naprawdę go lubisz – bardziej stwierdził, przyglądając się jej w namyśle.
- Tak.
Westchnął cicho i wziął ją za rękę.
- Chodź, porozmawiamy w wygodniejszym miejscu.
Zaprowadził ją na tyły komnaty, gdzie znajdowała się mniejsza salka, z wygodną kanapą i stolikiem. Przez otwarte drzwi Lunna mogła widzieć, jak Argon siada przy długim stole i z głową opartą na dłoni, co i raz zerka w ich stronę. Przez krótką chwilę miała ochotę pobiec do niego, tak bardzo wydawał się osamotniony, ale gdy napotkała jego zielone oczy, uśmiechnął się lekko i skinął dłonią, żeby się nim nie przejmowała.
Rozmowa z Ralielem wciągnęła ją na tyle, że straciła rachubę czasu i zapomniała o całym świecie. Już dawno nie miała okazji tak bardzo się przed kimś otworzyć i zrozumiała, że właśnie tego jej brakowało. Podzieliła się z nim swoimi troskami i przemyśleniami, zupełnie jak kiedyś, bez obawy, że będzie ją oceniał, czy potępiał. To właśnie najbardziej w nim lubiła, że pozostawał jej przyjacielem bez względu jak bardzo zmieniał się świat i oni sami.
Opowiedzieli sobie wszystko, co im się wydarzyło od ostatniego rozstania, a gdy już wyczerpali tematy, Raliel zaskoczył ją niespodziewaną propozycją. Wziął ją za rękę i spojrzał prosto w oczy.
- Chciałbym Lunno, kiedy to już się wszystko skończy, żebyś przeniosła się tutaj i zamieszała ze mną.
- Co? – Czując na sobie intensywne spojrzenie Argona gdzieś za plecami, niemal boleśnie odczuła fakt, że pewnie słyszał całą ich rozmowę. Znała uczucia przyjaciela, ale nie sądziła, że tak nagle zaproponuje jej takie coś – Ralielu, ja…
Uciszył ją lekkim ruchem głowy. Jak zawsze otaczała go aura spokoju i cierpliwości, a ciepłe, brązowe oczy patrzyły tylko na nią.
- Nie musisz teraz odpowiadać, wiem, że potrzebujesz czasu. Zastanów się na tym. Rozkazałem oczyścić Zielony Las i już posadziliśmy pierwsze drzewa. Minie jeszcze wiele czasu, zanim to miejsce odżyje, ale dla nas, Nieśmiertelnych, to zaledwie chwila. Chciałbym, abyś pomogła mi odbudować nasz dom, a także zamieszkać tam razem ze mną i sprawić, żeby las znów zapełnił się elfami.
Lunna nie wiedziała, co odpowiedzieć, chociaż nie kazał przecież podejmować decyzji już teraz. Jednak jego słowa sprawiły, żę coś drgnęło w jej sercu. Miała opuścić Białego Kruka, Ariel i świat ludzi, który tak pokochała? Z drugiej strony mogłaby znów zamieszkać w Zielonym Lesie i na nowo go ożywić.
Wrócić do domu i być królową.
Jeszcze niedawno o niczym innym nie marzyłam, ale teraz...
Spojrzenie Raliela wyrażało tak głęboką nadzieję, że poczuła przepełniające ja współczucie i poczucie winy. Otworzyła usta, ale na szczęście w tym momencie w drzwiach stanął Argon, ratując ją od odpowiedzi, która mogłaby zranić jej jedynego przyjaciela i ją samą.
- Wybaczcie, że przerywam pogawędkę, ale myślę, że te pięć godzin powinno wam wystarczyć. Musimy już wracać.
- Pięć godzin? – Sapnęła z zaskoczeniem, po czym poderwała się gwałtownie i pospiesznie uściskała elfa – Jeszcze się zobaczymy i obiecuję, że nad tym pomyślę – szepnęła na pożegnanie i wybiegła za Białym Krukiem, nie oglądając się za siebie.
W milczeniu opuścili rezydencję i znów znaleźli się na zalanym słońcem dziecińcu. Argon odwrócił się w jej stronę i objął ją jednym ramieniem z lekko zmarszczonym czołem.
- Wydaje się w tobie zakochany. Przyjmiesz jego propozycję? – Jego pytanie rozwiało wszelkie wątpliwości, czy słyszał ich rozmowę.
Lunna spuściła głowę, opierając się o niego delikatnie, chociaż miała ochotę wtulić się w niego jak najmocniej. Naprawdę miała mętlik w głowie.
- A ty, co o tym myślisz?
- To twoje życie, księżniczko. Nie tego właśnie pragnęłaś?
- Nie wiem. Wracajmy do domu – nie sądziła, że po tej wizycie jej serce będzie tak rozdarte.
Otoczyło ich światło i zniknęli z Sallen, pozostawiając po sobie jedynie jej ciche westchnienie.
 
           ***

     Argon może byłby bardziej czujny, gdyby nie rozmyślał o elfce. Zaledwie wylądowali na nasłonecznionym krużganku w Malgarii, jakiś cień przemknął obok niego, a właściwie na niego. Zdążył odsunąć się o milimetr z Lunną przyciśniętą do boku i wyciągnięty sztylet drasnął mu policzek, obok starej blizny. Ranka wezbrała krwią i cienki strumyczek popłynął aż do brody.
    - Uważaj!- Krzyknęła Lunna, jednocześnie odskakując się od niego ze zwinnością pantery.
    Odwrócił się, kątem oka dostrzegając postać w czarnym płaszczu. Gwałtowny ból ścisnął mu serce, aż jęknął głucho i opadł na kolano. Napastnik skryty w cieniu kaptura, był już tuż przed nim, z połyskującym ostrzem w dłoni. W ostatniej chwili Lunna zasłoniła go własnym ciałem, ochraniając przed śmiercią. Sztylet odbił się od niewidzialnej tarczy i oślepiło ich światło z medalionu, na którym zaciskała kurczowo palce. Niewidzialna siła cisnęła mordercą na trawę, ale wstał błyskawicznie, rozglądając na boki za drogą ucieczki.
     - Nie pozwól… mu… uciec… - wycharczał Argon, zaciskając kurczowo szczęki i trzymając się za serce.
    Lunna skinęła tylko głową, mrucząc pod nosem śpiewne słowa w języku elfów. Spod ziemi wyrosły pędy korzeni, które oploty nogi napastnika aż do bioder. Zachwiał się, aż upadł na kolana i zwiesił głowę, całkowicie skryty pod płaszczem Zakonu. Argon poczuł jak ból słabnie i wstał chwiejnie, a tymczasem elfka zbliżyła się do postaci i znów coś wyszeptała. Jej medalion w kształcie księżyca jaśniał błękitem, gdy wokół tamtego zamigotała magiczna bariera i otoczyła go ze wszystkich stron.
    - Teraz nie ucieknie – zapewniła, z dumą krzyżując przed sobą ramiona, Argon podszedł do niej, wycierając strużkę krwi. Przez chwilę w milczeniu patrzył na unieruchomioną postać, klęczącą przed nimi w pozie poddania.
     - A więc to jest ten wasz tajemniczy zabójca – skwitowała Lunna i sama do siebie pokiwała głową.
    Argon dalej wpatrywał się w niego z nachmurzonym czołem i ponurym grymasem. Nie sądził, że tak łatwo go złapią, zdawałoby się, że aż za łatwo, skoro uciekał im już tyle raz.
      A więc to koniec. Już nikogo więcej nie zabije. Ta myśl sprawiła taką ulgę, że w pierwszej chwili nawet nie pomyślał, żeby sprawdzić tożsamość tajemniczego zdrajcy.
     - Co z nim zrobimy? – Zapytała rzeczowo.
    Nad tym akurat nie musiał się zastanawiać. To było jasne od początku.
    - Musi ponieść najsurowszą karę, którą jest…
    Napastnik szarpnął się nagle gwałtownie i próbował wstać. Ten ruch spowodował tylko, że kaptur opadł na plecy, odsłaniając jego twarz i białe włosy.
    - Nox!?
   Półelf spojrzał na nich i zamrugał. Czerwień w jego oczach rozbłysła i zgasła, ustępując miejsca nocnemu granatowi. W milczeniu popatrzył najpierw na wstrząśniętą Lunne, a potem na Białego Kruka, pobladł i zgarbił się, zwieszając głowę.
    Argon pokręcił niedowierzająco głową, jakby miał przed sobą jakieś koszmarne przywidzenie, zaczął się cofać, aż również opadł na kolana. Elfka znalazła się przy nim w jednej chwili i coś mówiła, ale w ogóle jej nie słyszał, jakby ktoś wyłączył cały dźwięk. Patrzył na swojego przybranego syna, który przed chwilą próbował go zabić i z potworną brutalnością docierało do niego, jaki był ślepy. Tak bardzo mu ufał, że zlecił mu szukanie mordercy, nawet nie biorąc go pod uwagę. Był tak naiwny, aż chciało mu się śmiać.
   - Nox? Dlaczego? – W końcu wydusił z siebie te dwa słowa, a jego ochrypły głos zdawał się zupełnie obcy i odległy.
    Nox tylko jeszcze bardziej zwiesił głowę, ukrywając twarz za kurtyną białych włosów, a jego ramiona zadrżały. Jego milczenie było najlepszym potwierdzeniem tego, że ich życie było jednym wielkim kłamstwem i bańką pozorów, która właśnie pękła na jego oczach. Zbyt oszołomiony, żeby się poruszyć, czuł tylko, że właśnie stracił swojego jedynego, przybranego syna.


***

    Riva zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło i ani razu nie nawiązywał do ich nocnej rozmowy, a raczej swojego wyznania. Podczas śniadania i później, gdy opuszczali Lotheron, wydawał się beztroski i wesoły. Gwizdał pod nosem jakieś melodie, a gdy próbowała coś powiedzieć, zmieniał temat, wprowadzając ją w coraz większe zdezorientowanie. Naprawdę nie rozumiała jego zachowania. Żegnając się z Savarą, ucałował ją w oba policzki i wyszeptał coś do ucha, na co uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. Gdy odjeżdżali na swoich koniach, dostrzegł jej krzywe spojrzenie i zaciśnięte usta.
    - Nie uważasz, że Nammijczycy, to naprawdę ciekawi ludzie? – zagadnął, gdy wyjeżdżali z miasta.
    - Tak, szczególnie Savara – zauważyła, przyglądając mu się intensywnie, ciekawa jego reakcji. Czy po jego nocnym wyznaniu powinna w ogóle być o cokolwiek zazdrosna?
     Uśmiechnął się szeroko, jakby z rozmarzeniem.
    - O tak, to stanowczo piękna i pociągająca kobieta.
    - A więc przyznajesz, że ci się podoba?
    - Oczywiście – odparł szczerze, z rozbrajającym uśmiechem – Każdy mężczyzna byłby głupcem, gdyby zaprzeczył – po tych słowach zbliżył Króla do jej Królowej, przechylił się i musnął palcami jej policzek - Ale nie martw się, Ariel. Żadna nie dorównuje tobie. Jesteś najbardziej czarującą istotą, która chodziła po tej ziemi i najpiękniejszą spośród wszystkich gwiazd na niebie – zarumieniła się gwałtownie, a on wyprostował się ze śmiechem i mrugnął do niej okiem – Pamiętasz o naszej umowie? Czy taki komplement jest wystarczająco oryginalny?
     W końcu odwzajemniła uśmiech i nieco się rozluźniła.
     - Powiedzmy, że ujdzie.
     - A więc koniec z „Waszą Wysokością”?
    - Odbierasz mi przyjemność drażnienia się z tobą, ale niech ci będzie, Riva
    Lubiła jego śmiech i to, gdy był w takim humorze. Kiedy uśmiechał się do niej w ten szczególny, chłopięcy sposób, mrużąc przy tym lekko oczy. Kiedy znikało napięcie z jego twarzy, nadające mu lat i zamiast Kruczym Królem, był po prostu mężczyzną w którego oczach była całym światem.
    Te krótkie chwile radości trwały zaledwie jeden dzień. Potem znów zaczęło mu się pogarszać i powrócił strach. Jechali tą samą drogą, rzadko kiedy zbaczając z traktu, wijącego się pomiędzy zielonymi wzgórzami i pełnego podróżnych. Riva narzucił takie tępo, że chociaż już dobrze radziła sobie w siodle, wieczorami była cala obolała. Spieszył się, a ona nie protestowała i nie musiała pytać, dlaczego. To milczące porozumienie wisiało nad nimi niczym ciężkie, burzowe chmury. A Ariel w tym czasie czuła tylko wzbierającą rozpacz i potrafiła myśleć tylko o jednym.
     Potrafię poradzić sobie z każdym zagrożeniem, ale nie jestem w stanie uchronić go akurat przed tym. Przeklęty Balar, jak tylko…
   Raczej, „jeśli” mnie złapiesz. Poza tym, czy kiedykolwiek wspominałem, że mam antidotum? Nie uważasz, że to by było bez sensu, skoro czekam na jego śmierć?
    Ariel zamarła w siodle, ale na szczęście Riva tego nie zauważył, gdyż jechał kilka kroków z przodu. Przełknęła ślinę, czując jak jej żołądek ściska się boleśnie i pokręciła głową, starając się wyrzucić z umysłu echo tego głosu. Na szczęście więcej go nie usłyszała, chociaż obrzucała go w myślach najgorszymi epitetami.
    Tym razem tylko raz przenocowali w zajeździe przy drodze, a poza tym popędzali konie aż do późnej nocy i rozbijali obóz gdzie popadnie. W ten sposób, w powrotnej drodze znacznie częściej koczowali pod gołym niebem, zjadali upolowane przed niego ptaki i spali pod kocami. Gdyby wszyscy nie potrzebowali odpoczynku, szczególnie konie, pewnie jechałby tak do samej Malgarii.
    Riva znów czuwał całymi nocami, a w dzień przysypiał na koniu. Raz o mało nie spadł z siodła, gdyby w porę go nie podtrzymała. Okazało się, że zemdlał z bólu, co również zaczynało mu się przydarzać coraz częściej.. Pomagała mu jak mogła, ale nawet uzdrawianie przynosiło coraz mniejsze efekty. Kiedy sądził, że nie widzi, ocierał krew z ust i krzywił, gdy jego ciało drżało spazmatycznie, szarpane wewnętrznym bólem. Za każdym razem Ariel modliła się do wszystkich bogów, żeby przeżył kolejny dzień i tak nie cierpiał. Potem w duchu przeklinała Balara i własną bezradność. Była gotowa oddać dosłownie wszystko, żeby zabrać od niego ten ból i cierpienie, choćby na jakiś czas.
    Mimo jego pogarszającego się stanu, powrotną drogę pokonywali znacznie szybciej. Już po niecałych trzech dniach przekroczyli rzekę Dalen, opuszczając granice prowincji Ashe. Teren wokół nich stał się bardziej zalesiony i płaski, trakt prowadził pomiędzy kwiecistymi łąkami, z rzadko spotykanymi kawałkami pola. Żeby nie tracić czasu, zaczęli omijać tłumne trakty i jechali teraz w cieniu drzew, zatrzymując się tylko na krótkie postoje.
    Do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin, kiedy piątego dnia natknęli się na malutką wioskę, z kilkoma domami i jedną tawerną w centrum. Konie wciąż były wypoczęte i w pełni sił, ale Ariel wskazała na skupisko budynków i ziewnęła demonstracyjnie. Jej towarzysz był w takim stanie, że musiała myśleć za niego, a potrzebował teraz porządnego posiłku i ciepłego łóżka.
    - Może zrobimy tu sobie dzisiaj postój? Wygląda na spokojną okolicę i może mają dobre jedzenie.
    Riva przyjrzał się wiosce i skinął głową. Jego oczy znów błyszczały gorączką, a bladą twarz ozdabiał niezdrowy rumieniec.
    - Może być – mruknął głosem pozbawionym sił. Ostatnio nawet mówienie było dla niego ciężkie.
    Wokół budynków kręciło się niewiele ludzi, kiedy zaprowadzili konie do malutkiej stajni za tawerną, oddali w pod opiekę młodemu chłopakowi i z bagażami weszli do środka. Ariel musiała podtrzymywać Rivę, żeby nie upadł. Sala była niewielka i obskurna z kilkoma, brudnymi ławami, przy których siedziało tylko troje klientów. Całe szczęście, że Ariel pomyślała wcześniej i nakryła ich głowy kapturami, bo widok króla w takim stanie mógłby wywołać niepotrzebne plotki i spekulacje.
    Chuda jak patyk właścicielka zerknęła tylko na nich spod gęstych brwi i bez pytania przyjęła pieniądze za pokój i dwa posiłki. Złożywszy dokładne zamówienie, wdrapali się na piętro, gdzie w wąskim i ciemnym korytarzu znajdowało się kilkoro drzwi. Ariel wybrała te na samym końcu, nie spodziewając się wielkich luksusów. Brudnoszare ściany od lat nie były malowane, a przez matowe okno trudno było cokolwiek dostrzec. Ale przynajmniej był nieduży stolik, przy którym mogli zjeść i dwie prycze przy przeciwległych ścianach.
    - Zamek to nie jest, ale może jedzenie będzie lepsze – mruknęła, sadowiąc ostrożnie Rivę na jednym z dwóch krzeseł.
    - Na to też bym nie liczył – odparł prawie szeptem i odetchnął z trudem, przymykając powieki. Zapadnięte policzki i głębokie cienie pod oczami wyglądały na jego zmizerniałej twarzy niemal upiornie.
     Nie umieraj, Riva. Błagam, jeszcze nie teraz. Modliła się żarliwie, chwytając go za rękę i wysyłając kolejne porcje energii, przy okazji uśmierzając rozległy ból. Już nawet to niewiele mu pomagało, z trudem podtrzymując resztki tlącego się w nim życia.
     Gorączka spadła na tyle, że przynajmniej miał siłę zjeść kolację. Posiłek rzeczywiście nie był najlepszy w smaku, ale ciepły i przynajmniej pokrzepiający. Zjedli wszystko bez grymaszenia. W tym czasie siedzieli głównie w ciszy, gdyż rozmowa jakoś się nie kleiła. Chociaż i tak Ariel co i raz próbowała rzucać jakieś żartobliwe słowa, próbując jakoś rozładować grobową atmosferę.
    - Mam nadzieję, że w zamku wszystko w porządku – w pewnym momencie pomyślała na głos, opierając łokcie o stół i próbując się uśmiechnąć. – Pewnie Argon odpoczywa od nas i cieszy się z wolności.
    - Taa – mruknął niewyraźnie, wpatrując się gdzieś przed siebie spod półprzymkniętych powiek. Popadł w dziwny stan odrętwienia graniczący z obojętnością, który bardzo jej się nie podobał.
       Może jutro poczuje się lepiej.
   Bardzo chcąc w to wierzyć, pomogła mu się położyć, nakryła grubym, nieco zatęchłym kocem i czuwała przy nim, dopóki nie zasnął. W pewnym momencie zaczął kręcić głową, dręczony koszmarem i dopiero, gdy ścisnęła jego dłoń, nieco się odprężył. Grube krople potu spływały po jego czole, mocząc poduszkę i przyklejając do skroni czarne kosmyki. Ariel mogła tylko starać się obniżyć gorączkę. Wygrzebała z torby jedną z tunik, podarła ją i namoczone zimną wodą kawałki materiału przykładała do jego twarzy i szyi. Patrzyła jak oddycha, czasami płytko, a potem ciężej i szybciej, to znów chrapliwie. Przez cały czas wszystkie mięśnie miała napięte jak postronki, zaś w środku całe ciało skostniałe z dławiącego przerażenia, że zaraz straci go już na zawsze.
     Błagam, jeśli ktokolwiek mnie słyszy, nie zabierajcie go jeszcze. Przecież nie odpowiedziałam na jego pytanie. Chociaż kilka dni…błagam…
    Pogrążona w żarliwej modlitwie, nie przestawała odmywać jego ciała chłodną szmatką, aż w końcu, ze zmęczenia przysnęła na kolanach z głową na brzegu pryczy.
   Zdawało jej się, że zamknęła oczy może na sekundę, gdy zatrzęsło całym budynkiem, jakby zaraz miał się zawalić. Poderwała gwałtownie głowę, kiedy gdzieś na zewnątrz rozległ się kobiecy krzyk, potem jeszcze jeden i przeraźliwy płacz dziecka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych