piątek, 27 maja 2016

Rozdział 18

Pomimo, że już drugi dzień biegła truchtem bez jednego postoju, wcale nie była zmęczona. Strach i niepokój dodawały jej sił i wciąż gnały do przodu. Oszczędzała wodę i żywiła się jedynie ziołami z zapasów. Bała się zatrzymać choćby na chwilę, gdyż czas był teraz najważniejszy. Przestała się pilnować i często natykała się na ludzi. Jednak nie mogła dłużej unikać głównego traktu. Przestała również użalać się nad sobą i zadręczać głupimi myślami. Wszystko zeszło na dalszy plan, w obliczu katastrofy, która niechybnie nastąpi.
Nie potrafiła wyrzucić z głowy spotkania z Rairi.
Najstarszą. Siostrą jej matki, a jej ciotką.
Nie chciała nawet myśleć, że są spokrewnione, ale przecież nikt nie ucieknie od więzów krwi. Była zła na siebie, że tak mało brakowało, by do niej dołączyła. Wciąż miała wrażenie, że w trakcie ich rozmowy Rairi uzyskała od niej więcej, niżby chciała jej ujawnić. Nie wiedziała co, ale była pewna, że niechcący jej pomogła.
Bardziej od ciotki, niepokoiła ją armia centaurów, którą ze sobą prowadziła. I nie miała wątpliwości, że ich celem jest Zielony Las.
Dlatego biegła jak szalona, a jej serce drżało ze strachu i niepokoju. O rodziców, siostrę, Raliera i całe miasto. Nie mogła wrócić by ich ostrzec, bo gdyby teraz postawiła stopę na ziemi Zielonego Lasu niechybnie groziłaby jej śmierć. To stanowczo nie było dobre rozwiązanie, jeśli chciała jeszcze ich uratować. Jedynie, co mogła w tej sytuacji zrobić, to udać się do Gildraru do samego hrabiego. Wprawdzie elfy i ludzie żyli w pokoju, ale nie przepadali za swoim towarzystwem. Jednak teraz to nie było ważne. Przez całą drogę zastanawiała się gorączkowo jak wybłagać hrabiego, by pomógł jej ludowi.
Dwa dni później, wczesnym rankiem ujrzała mury i dachy Gildraru. To pierwsze tak duże miasto, jakie widziała w swoim życiu. Dlatego przystanęła w cieniu drzewa, na niewielkim wzniesieniu i z zachwytem chłonęła widok potężnego muru, tych wszystkich wieżyczek i wysokich budynków, podziwiając ich solidność i prostotę.
Westchnęła cicho, zbierając siły na wyjście z ukrycia. Na głównym trakcie wciąż kręcili się podróżni, a otwartą na oścież bramę strzegli dwaj uzbrojeni strażnicy. Poprawiła włosy i wygładziła prostą sukienkę, krótkimi zaklęciami usuwając z niej brud i drobne podarcia. Ukryła medalion i przywołała cały swój wdzięk i dumę. Poczekała aż na trakcie pojawi się kilka osób, po czym wyszła z ukrycia i wmieszała się w tłum, starając się zachowywać spokojnie i naturalnie.
Gdy zbliżyła się do bramy, strażnicy obrzucili ją czujnym spojrzeniem, po czym ku jej zaskoczeniu, zagrodzili jej drogę skrzyżowanymi włóczniami. Obaj byli jeszcze młodzi, nawet jak na ludzkie lata. Nosili lekkie tuniki i kolczugi z herbem klanu. Obaj patrzyli na nią wrogo i chłodno.
- Czego tu szukasz, elfko? – Zapytał jeden z nich, z ciemnym zarostem i wypłowiałymi od słońca włosami.
Niezrażona, ukryła głęboko zdenerwowanie i przywołała na usta najbardziej niewinny i czarujący uśmiech.
- Przysyła mnie królowa Niadai z Zielonego Lasu. Mam ważną sprawę do hrabiego Sorrina.
Drugi z mężczyzn obrzucił ją taksującym, nieufnym spojrzeniem.
- Naprawdę? Masz jakiś dokument potwierdzający?
Lunna pogratulowała sobie w duchu, że przygotowała się i na tą ewentualność. Z gracją wysunęła z rękawa zwinięty pergamin i z uśmiechem podała strażnikom. Kiedy czytali uważnie treść listu, przyglądała im się z lekkim znudzeniem. Na koniec zerknęli na podpis królowej i oddali jej list. Ten z zarostem odchrząknął głośno i przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie niezdecydowany. Widać było, że list ich zaniepokoił. Lunna właśnie na to liczyła. Może nie napisała tam dokładnie całej prawdy, ale przynajmniej tą najważniejszą część, że Zielony Las jest w niebezpieczeństwie i prosi ludzi o pomoc.
- Dlaczego w tak ważnej sprawie, królowa nie zjawiła się osobiście? – Zapytał jeden ze strażników.
Lunna spuściła z pokorą głowę.
- Jestem tylko służką Jej Wysokości i wykonuję jedynie rozkazy. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to królowa Niadai zachorowała i teraz opiekują się nią nasi najlepsi medycy.
- Więc elfy też chorują? – Młodszy strażnik uniósł brwi.
Lunna skinęła głową ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- O tak, panie. To chyba jednak nie pora, żebym tłumaczyła wam złożoność naszych organizmów. Spieszno mi. Muszę niezwłocznie dostarczyć wiadomość dla hrabiego.
- Skoro to taka pilna sprawa, to nasi ludzie zajmą się listem.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, ale Lunna przycisnęła pergamin do piersi.
- Wybaczcie panowie, ale rozkazano mi, bym osobiście dostarczyła ten dokument w ręce hrabiego. Moja Pani nie chce by ta wiadomość rozszerzyła się wśród ludzi. I tak zrobiłam wyjątek, że pozwoliłam wam go przeczytać.
Lunnie ze zdenerwowania pociły się dłonie. Mogła to wytłumaczyć parnym słońcem, ale nie tylko to zaczęło ją dekoncentrować i stresować. Za nią zbierał się coraz większy tłumek gapiów. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli na oczy elfa. Zawsze miała problemy z utrzymaniem iluzji, a w takich warunkach było jej naprawdę ciężko. W zaciśniętych ustach i zmarszczonym czole widać było jej ogromny wysiłek. Strażnicy przyglądali jej się z coraz większą podejrzliwością.
- Czemu królowa przysłała zwykłą służkę, zamiast wyszkolonego posłańca?
Lunna przygryzła wargę, próbując zachować zimną krew, choć serce waliło jej jak młotem.
- O to panie, powinieneś zapytać samą królową – odparła ze znużeniem – Jak stwierdziłeś, jestem tylko zwykłą służką i wykonuję jedynie rozkazy.
- Hej tam! Po co przesłuchujecie tą elfkę?! Wyrzućcie ją i dajcie przejść! Niektórym się spieszy!
- Elfy zawsze są podejrzane. Nie ma co z nimi dyskutować.
Gdzieś z tyłu odezwał się gniewny kobiecy głos, a za nim poszły następne. Lunna podskoczyła i list wypadł z jej dłoni.
I wtedy to się stało.
Wystarczyła chwila nieuwagi i jej iluzja rozproszyła się. Na oczach zdumionych strażników, pergamin rozwiał się w błękitnej mgiełce. A razem z nim treść listu i podrobiony podpis królowej. Lunna jęknęła głucho, gdy nawet brud i podarcia wróciły na jej sukience. Cofnęła się o krok, ale było już za późno. Strażnicy zareagowali błyskawicznie, odrzucając włócznie i sięgając po miecze.
- Oszustka! – Krzyknęli zgodnym chórem, i otoczyli ją, wykrzykując jeden przez drugiego – Kim jesteś? Czego tu chcesz? Po co chcesz spotkać się z hrabią? Jesteś złodziejką?
Lunna cofała się przed ich mieczami i kręciła jedynie głową, gdyż nie dali jej dojść do słowa. Wpadła plecami na jakąś kobietę, potknęła się i czyjeś ręce odepchnęły ją brutalnie, jak kogoś trędowatego. Zdusiła jęk rozpaczy, zerkając na górującą nad miastem posiadłość hrabiego. Potem musnęła palcami materiał dekoltu zakrywający medalion i wyśpiewała szeptem kilka słów. W jednej chwili zniknęła ludziom z oczu i pod osłoną niewidzialności wróciła na to samo wzgórzu, które opuściła zaledwie kilka minut temu. Dopiero tutaj pozwoliła sobie na długie, głośne westchnienie. Przycisnęła dłoń do serca, które wciąż biło za szybko i opadła na miękką trawę. Z poczuciem klęski przyglądała się jak strażnicy próbują uspokoić głośny tłum. Najprostszy sposób zawiódł i szybko musiała wymyślić inną drogę do hrabiego.
Zmrużyła zielone oczy i zmarszczyła brwi, co i raz skubiąc paznokieć kciuka. Jej bystry wzrok i wyostrzone zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Na spokojnie, dokładnie obejrzała posiadłość hrabiego i całe otoczenie, łącznie z targiem i pobliskimi uliczkami. Gdyby tylko udało jej się pokonać mur, mogłaby wtopić się w tłum. Jako człowiek, nie elf. To był błąd, że wcześniej łudziła się, że tak po prostu przejdzie przez bramę.
W końcu wstała i rozprostowała zastygłe mięśnie. Spojrzała w granatowe niebo z pochmurnym, ale zdeterminowanym wyrazem twarzy.
Żeby wejść do miasta, musiała stać się człowiekiem. Tylko jako człowiek będzie mogła spokojnie poruszać się po ulicach. Wtedy z pewnością znajdzie sposób by spotkać się z hrabią.
Zacisnęła dłoń na księżycowym medalionie i wzięła długi, powolny wdech by oczyścić umysł. Przymknęła oczy, koncentrując się na przepływającej przez jej żyły Mocy. Próbowała sobie przypomnieć wszystkie lekcje z tworzenia iluzji. Zawsze była najgorsza w grupie i nie była pewna, czy teraz jej się uda.
Zaczęła nucić pod nosem skomplikowaną pieśń, a każde słowo, każda nuta naładowane były Mocą, która powoli otaczała jej ciało niczym miękki, niewidzialny płaszcz.
Nie wiedziała ile minęło czasu. Całkowicie zatraciła się w tkanej iluzji, zapominając o reszcie świata. W końcu poczuła jak Moc niemal całkiem ją opuściła. Zakończyła zaklęcie ostatnią frazą pieśni i puściła medalion. Nie miała sposobności by sprawdzić efekt zaklęcia i musiała wierzyć, że tym razem niczego nie pomyliła. Jeśli natknie się na kogokolwiek, tamta osoba powinna zobaczyć młodego, przystojnego szlachcica w białej tunice i zielonym płaszczu. Jeśli chciała, by hrabia ją wysłuchał, musiała wyglądać dostojnie i wiarygodnie.
Na granatowym niebie zebrały się ciemne chmury, przesłaniając sierp księżyca. W mieście zapalały się światła, tworząc ponad dachami jasną smugę. Na jej oczach zamknięto właśnie na noc bramę, więc nie miała wyboru. Skryta w mroku, podkradła się pod sam mur z dala od traktu. Ugięła lekko kolana, zakołysała się na piętach i odbiła od ziemi. Bez trudu stanęła na szczycie muru, skąd miała dobry widok na całe miasto. Jej oczy zalśniły niczym u kota gdy kucnęła, szybko oceniła odległość od ziemi i zeskoczyła lekko na drugą stronę.
Znalazła się w Gildrarze.
Uśmiechnęła się do siebie, krótkim i szybkim uśmiechem. Choć wydawała się opanowana, jej ciałem targały od środka ekscytacja i strach. Wciąż nie mogła uwierzyć, że znalazła się w mieście ludzi. Jak gdyby nigdy nic lekkim krokiem wkroczyła na główną ulicę, gdzie ludzie powoli zmierzali do domów, a kupcy zamykali swoje kramy. Ulżyło jej, że nawet w świetle lamp i magicznych kul światła nikt nie zwrócił na nią uwagi. W oczach ludzi była tylko przystojnym młodzieńcem, jednym z wielu. Jeśli teraz niczego nie wskóra, to chyba się podda.
Starała się pamiętać, że jest człowiekiem i do tego mężczyzną. Jednak to wcale nie było takie proste. Musiała wyzbyć się wrodzonej gracji i lekkości, inaczej stawiać stopy i żwawiej wymachiwać rękoma. Kilka razy potknęła się o kamienie, nim udało jej się wyrównać krok i przyzwyczaić do innego rytmu. Mimo to, nie potrafiła całkowicie przyswoić sobie ludzkiej ociężałości. Idąc brukowaną ulicą, z przyzwyczajenia poruszała się bezszelestnie. Próbowała robić wokół siebie nieco więcej hałasu, ale na szczęście i tak mało kto zwracał na nią uwagę.
Złota budowla z dwiema wieżyczkami imponująco wznosiła się ponad dachy miasta, prosto w ciemność nocnego nieba. Posiadłość hrabiego znajdowała się w centrum miasta i stanowiła sporą jej część. Otoczona wysokim, kamiennym murem, zdawała się bardziej niedostępna niż samo miasto.
Przy głównej bramie stał tylko jeden strażnik, ale za to barczysty i dobrze uzbrojony. Teraz opierał się o włócznię i drzemał. Dopiero gdy podeszła i odchrząknęła kilka razy, ocknął się i podskoczył, jakby złapano go na gorącym uczynku. Wyprostował się niczym struna i rozejrzał na boki. Gdy w końcu ją dostrzegł, a raczej stworzoną przez nią iluzję, widocznie się odprężył. Ziewnął, podrapał się po skroni i przyjrzał jej się z góry na dół. Lunna przez ten czas bardzo starała się wyglądać na zamożnego, pewnego siebie panicza. Z trudem udało jej się nie odwrócić wzroku. Miała naprawdę wielką nadzieję, że wygląda dokładnie tak, jak zamierzała.
- Czego tu szukasz? – Warknął strażnik. Na sobie miał grubą kolczugę i przepoconą tunikę. Kilkudniowy zarost i skołtunione włosy mogły tylko oznaczać, że pełnił wartę już zbyt długo – Nie wiesz, że jest już późno?
Lunna jeszcze raz odchrząknęła i wypięła pierś, przywołując na twarz władczy, poważny wyraz.
- Muszę pilnie widzieć się z hrabią.
- Ha! – Mężczyzna prychnął, przystępując z nogi na nogę – Wszyscy coś od niego chcą. Nie jesteś wyjątkiem. Nic nie jest tak pilne, żeby nie mogło poczekać do przyzwoitej godziny. Przyjdź rano, to może znajdą dla ciebie jakiś termin.
Lunna pokręciła głową i postąpiła krok ku strażnikowi.
- Muszę się z nim widzieć teraz. To sprawa życia lub śmierci.
- Dobre sobie – roześmiał się, dźgając ją lancą w pierś – Żarty sobie stroisz, chłoptasiu? Myślisz, że będę budzić hrabiego w środku nocy, tylko dlatego, że jakiś smarkacz potrzebuję by zawiązać mu buta? Lepiej zmykaj do domu i kładź się grzecznie spać. Czy rodzice w ogóle wiedzą, że włóczysz się po mieście?
Niedobrze. Pomyślała, nerwowo przygryzając wargi. Mogłam jednak zrobić nieco starszą iluzję. Chociaż przecież ludzie uważają się za dorosłych w bardzo młodym wieku.
Zmarszczyła brwi i jej iluzja zrobiła to samo.
- Nie wiesz do kogo mówisz, głupcze – odezwała się z gniewem – Mój wiek nie ma tu nic do rzeczy. Nie ty decydujesz o wadze wiadomości, tylko sam hrabia. Będziesz miał poważne kłopoty, jeśli w tej chwili mnie do niego nie zabierzesz.
Strażnik zmrużył oczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Po jej słowach, jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Z wami młodymi po prostu nie da się wytrzymać. Jesteś uparty mały i zaczynasz mnie denerwować – zanim Lunna zdążyła się uchylić, uderzył ją prosto w szczękę, aż poleciała do tyłu, lądując na twardych kamieniach. Jęknęła głośno i uniosła wzrok na mężczyznę, którego krzywy uśmiech odsłonił pożółkłe zęby – Wracaj do mamusi i nie zawracaj głowy dorosłym.
Lunna otworzyła usta, ale w końcu postanowiła zrezygnować. Zrozumiała, że to nie ma sensu. Ten strażnik nigdy jej nie wpuści, chyba, że przybrałaby inną postać, a na to nie miała już Mocy. Nie chciała też siłą wdzierać się do środka, bo wtedy zamiast hrabiego, zobaczyłaby tylko mroczne wnętrze lochu.
     Wstała chwiejnie i wolnym krokiem wróciła do miasta. Z trudem hamowała cisnące się do oczu łzy. Zawiodła swój lud, a to bardziej bolało niż jej własna zbrodnia. Zawiodła jako córka, przyjaciółka, kapłanka i przyszła królowa. Nawet jako elfka.
     Przepraszam was. Oby Luna czuwał nad waszym bezpieczeństwem.
   Lunna włóczyła się po uliczkach miasta, zupełnie nie wiedząc, co z sobą zrobić. Czuła się przegrana i kompletnie wycieńczona. Myślała już żeby opuścić miasto i zaszyć się gdzieś w lesie, kiedy przyciągnęły ją głosy. Przeszła w następną uliczkę i znalazła się przed jasno oświetlonym, gwarnym budynkiem tawerny.
      Stała przed drzwiami, niepewnie kołysząc się na miętach. Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na klamce. Wciąż miała na sobie iluzję i mogła to wykorzystać. Koniecznie musiała uwolnić się od tej palącej goryczy. A przede wszystkim zapomnieć. Raz na zawsze zapomnieć o Zielonym Lesie i rodzinie. O Rairi i drapieżnym błysku w jej oczach.

     Naparła na drzwi i weszła do środka.


***

     Kira większą część dnia spędziła na plaży, a potem pomagając Shai. Robiła wszystko, by nie myśleć o Ortisie i ich ostatnim spotkaniu, co okazało się dosyć proste. Od kilku dni nie zjawiał się, by zabrać ją na trening, ani nie widywała go w trakcie dnia. Ponieważ mieszkańcy za nią nie przepadali, rozmawiała tylko z Shaią i czasem zagadywała któregoś ze strażników.
     Właśnie spacerowała wokół miasteczka i zastanawiała się gdzie potrenować w samotności, gdy jakiś cichy, dziwny dźwięk zatrzymał ją raptownie w miejscu. Spłoszona, obejrzała się na boki, ale wokół nie było żywej duszy. Stała blisko wejścia do szopy i nasłuchiwała z uwagą, aż jej uszu doszło drugie, tym razem wyraźne stęknięcie. Zdrowy rozsądek kazał jej to zignorować i robić swoje, ale coś nie dawało jej spokoju. To samo drżenie w sercu kazało jej postąpić wbrew sobie i wejść do szopy.
     W środku panował duszny mrok, a powietrze przesiąknięte było stęchlizną i wilgocią. Podłoga zaściełana była gnijącym sianem, wszędzie walały się stare narzędzia i inne szpargały. Wszystko pokryte warstwą szarego kurzu.
     Kira stanęła w progu i kichnęła dwa razy, kiedy poderwany ruchem kurz, zawirował wokół niej w szaleńczym tańcu. W pierwszej chwili uderzył w nią nieznośny odór, aż zmuszona była zatkać dłonią usta i nos. Rozejrzała się po mrocznym wnętrzu, ale niczego szczególnego nie dostrzegła.
    Dopiero, gdy już miała się odwrócić i wyjść, usłyszała kolejne jęknięcie. Wtedy jej wzrok zahaczył o jakiś kształt w kącie. Przygryzła wargi, walcząc z samą sobą. Oczywiście, że wiedziała już, kto tam leży. Dlatego tym bardziej miała ochotę uciec i zostawić go samego sobie.
    Stąpając ostrożnie w obłokach kurzu, przedarła się w mroczny kąt szopy. Na stercie siana siedział Ortis, bezwładnie oparty o ścianę. Dopiero, gdy przy nim kucnęła, dostrzegła jego twarz. I natychmiast zdusiła krzyk, zasłaniając dłonią usta. Nagle zapragnęła wyjść na świeże powietrze i wymiotować, bo zrobiło jej się niedobrze.
   Jego twarz była upiornie blada, spod na wpół przymkniętych powiek wyzierały martwe, pozbawione wyrazu oczy. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała w ciężkim, urywanym oddechu.
     Ale nie to było najgorsze.
    Jego ręka, z której musiał zerwać rękaw tuniki, była...była...
   Raczej prawie jej nie było. Z dłoni odchodził wielki płat skóry, a dalej aż do łokcia widać już było żywe mięśnie, a nawet kości.
    Kiedy tak wpatrywała się w niego w oszołomieniu, Ortis w końcu ożył i jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. Zamrugał i przekręcił głowę w jej stronę, nadal łapiąc ustami powietrze.
    - Kira... – Wychrypiał.
    Uniosła wzrok i przełknęła ciężko ślinę.
    - Co...co ci jest?
    Uśmiechnął się blado, ledwo dostrzegalnie.
    - Nic. Naprawdę...ale lepiej stąd idź.
    - Czy...czy ty umierasz?
   Zaniósł się rzęzistym śmiechem, po którym złapał go atak kaszlu. Przez chwilę oddychał szybko, próbując dojść do siebie. Pomachał jej słabo rozkładającą się ręką.
   - Chodzi ci o to? To konsekwencja tego, że cię ugryzłem.
   Na samo wspomnienie, wzdrygnęła się i dostała gęsiej skórki.
   - Jak...jak to? – Wyjąkała, chociaż właściwie nie chciała wiedzieć. Nie chciała na niego w ogóle patrzeć i najchętniej uciekłaby stąd jak najdalej. Dlatego w ogóle jeszcze tu przy nim siedzi?
     Skrzywił się i odwrócił wzrok.
    - Powinnaś już stąd iść. Wiem, że mój widok napawa cię wstrętem. Idź stąd, zanim...
    - Zanim co?
    Zapatrzył się w mrok i odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.
    - Zanim znów cię ugryzę.
    Kira zachwiała się na piętach i opadła na siano, czując, że znów robi jej się niedobrze. Milczała, więc dodał cicho, wręcz szeptem:
    - Pragnę twojej krwi. Nawet nie wiesz jak bardzo. Kiedy już raz ją skosztowałem, nic innego mi nie pomaga. Potrzebuję...
    - Dlaczego? Kim ty w ogóle jesteś?
    Ortis spojrzał na nią z powagą. Oddychał trochę spokojniej, ale wciąż ciężko.
- Żeby przeżyć potrzebuję krwi. Inaczej moje ciało się rozpada, a serce przestaje bić. Nie umrę, ale zamienię się w chodzącego trupa.
    - Co to znaczy? – Zapytała ostrożnie, bo nie wiedziała czy koniecznie chce wiedzieć.
     Westchnął krótko.
    - Jestem nephilem.
    - Kim?
   - Nephilem, skarbie. To znaczy, że praktycznie nie żyję. Powiedzmy, że zawarłem pewną ugodę z władcą podziemi, który pozwolił mi tutaj zostać. To jednak ma swoją cenę. Im więcej piję krwi, tym bardziej staje się człowiekiem. Inaczej widzisz, co się ze mną dzieje. A będzie jeszcze gorzej.
Kira starała się nadążyć za jego słowami.
- Więc nie jesteś człowiekiem?
    - Hmm, praktycznie rzecz biorąc jestem martwym człowiekiem.
    - Ale...to takie dziwne. Nie wiedziałam, że to możliwe.
    Uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
    - Jeszcze wiele rzeczy nie wiesz o tym świecie, skarbie.
    Zmarszczyła brwi.
     - Czy możesz nie mówić do mnie „skarbie”?
    - Przepraszam. Oczywiście, Kiro. Tak lepiej?
    Skinęła głową. Od siedzenia w jednej pozycji zdrętwiały jej nogi, więc wyprostowała je, sadowiąc się wygodniej w bezpiecznej odległości. Tymczasem Ortis kontynuował:
- Nigdy nie chciałem taki być i uwierz mi, że nie robię tego dla przyjemności, ale ty...Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Roztaczasz wokół siebie cudowny, słodki zapach. Twoja krew to prawdziwy afrodyzjak. Pragnąłem jej tak bardzo, aż sprawiało ból, ale po tym, co zrobiłem, miałem wyrzuty sumienia. Muszę dostarczać sobie energii, co najmniej trzy razy dziennie, ale ostatnio to zaniedbałem. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek cokolwiek poczuję, ale nagle dotknęły mnie wyrzuty sumienia. Chyba zwyczajnie żal mi ciebie.
- Mnie?
    Uniósł rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale przypomniał sobie jak wygląda i zamiast tego przycisnął do brzucha.
   - Jesteś...taka niewinna i czysta. Może trudno ci w to uwierzyć, bo pewnie wciąż masz mnie za potwora, ale po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem się jak prawdziwy, żywy człowiek. Nie sądziłem, że to się jeszcze kiedyś stanie. Wcześniej podtrzymywałem się przy życiu tylko w jednym celu i nic mnie nie obchodziło, ale kiedy się zjawiłaś, sprawiłaś, że przypomniałem sobie jak to było kiedyś. Przypomniałem sobie jak się uśmiechać.
W starej, mrocznej szopie zapanowała tak długa i ciężka cisza, że Kira zapragnęła coś powiedzieć. Jednak miała pustkę w głowie. Przed oczami stanął jej Ortis w różnych sytuacjach. Surowy. Rozgniewany. Bijący ją za źle wykonany trening. Uśmiechnięty. Rozmawiający z nią na polanie i rzucający jej kawałki serca.
Pijący jej krew.
    Kira patrzyła to na jego rękę, to na twarz. Przymknął powieki, a jego oddech stał się teraz płytki i ledwo słyszalny. Jego pierś unosiła się coraz wolniej.
    - Ortis?
    - To pierwszy raz...gdy wymówiłaś moje imię – wyszeptał słabo, nie otwierając oczu.
    - Naprawdę?
    Odpowiedziała jej cisza. Kira zacisnęła pięści na materiale sukienki.
    - Umierasz?
    Spróbował się roześmiać, ale wyszedł z tego tylko dziwny charchot.
   - Ja nie umrę, skarbie. Zapamiętaj to sobie. Tylko...ta przemiana nie jest zbyt przyjemna. To trochę boli, gdy serce przestaje bić. Możesz już stąd iść. To pewnie nasze ostatnie spotkanie, bo nie wrócę już do wioski.
Przygryzła           Przygryzła wargę, powoli siadając na kolanach. Podwinęła rękaw i bez wahania przysunęła się w jego stronę.
     - Masz.
     - Idź stąd, Kiro. Naprawdę – wyjęczał.
     - Jak tylko napijesz się mojej krwi.
     - Proszę... – Odwrócił głowę w przeciwną stronę.
     Kira podetknęła rękę niemal pod sam jego nos.
    - Pij – rozkazała, a kiedy nawet nie drgnął, drugą ręką złapała go za podbródek i szarpnęła w swoją stronę. – Spójrz na mnie, Ortisie.
     Otworzył oczy i popatrzył prosto na nią. Potem na jej rękę tuż przy swojej twarzy. Skrzywił się.
    - Nie mogę.
   - Musisz – warknęła, sama zaskoczona swoją stanowczością. Westchnęła głęboko – Dobra, sama nie wiem, czemu to robię i szczerze, to robi mi się niedobrze na twój widok. Dla mnie jesteś potworem, ale nie chcę pamiętać cię w takim stanie i potem mieć w nocy koszmary. Może też dlatego, że jesteś teraz strasznie żałosny. Należymy do jednej drużyny i już wolę jak wyglądasz bardziej ludzko. Robię to ten jedyny raz, więc z łaski swojej nie grymaś, bo zaraz wstanę i sobie pójdę, a ty nadal będziesz tu cierpiał.
     Ortis uśmiechnął się blado.
    - Proszę, jeszcze takiej Kiry nie znałem. Zaskakujesz mnie, skarbie.
    - Pijesz czy nie?
    - Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, skarbie.
    - I nie mów do mnie...Och.
     W tym momencie wgryzł się w jej rękę, więc zacisnęła kurczowo szczęki, by nie krzyknąć z bólu. Czerwona krew wytrysnęła z głębokiej rany i część szkarłatnej cieszy popłynęła po jej ramieniu, skapując na jego tunikę i spodnie.
    Zamknął jej dłoń w żelaznym uścisku, więc nawet gdyby teraz chciała się wycofać, było już za późno. Czuła jego chłodne wargi, które stawały się coraz cieplejsze i słyszała jak przełyka. Jednocześnie patrzyła jak zahipnotyzowana, jak jego ręka regeneruje się zaskakująco szybko. Nawet, kiedy wyglądała już na całkiem zdrową, nie puścił jej, jakby nie potrafił się już powstrzymać.
    To trwało za długo. Czuła jak powoli słabnie i wraz z krwią, uchodzi z niej życie. Zaczęła panikować.
    - Przestań! – Krzyknęła, ale nawet nie zareagował – Słyszysz?! Wystarczy!
   Zaczęła bić go po głowie, ale jakby uderzała w głaz. Wiedziała, że jeśli zaraz się od niej nie oderwie, wyssie z niej całą krew.
    Z trudem sięgnęła po swoją Moc, odpychając go na ścianę. Nie patrząc na niego, przycisnęła dłoń do rany, wstała i chwiejnym krokiem wybiegła z szopy.
   Zanim weszła do wioski, obwiązała rękę kawałkiem urwanego materiału z sukienki. Drżała na całym ciele i była blada, ale nie chciała, by ktokolwiek domyślił się, co się stało.
   Było samo południe i niebo zasnuły ciężkie deszczowe chmury. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w wiosce. Nie słyszała głosów, ani w ogóle niczego, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Zataczając się chwiejnie, szła przed siebie, aż ktoś ją potrącił. Ocknęła się i uniosła głowę.
     Cerel spojrzał na nią z pogardą.
    - Suka – mruknął i odszedł w swoją stronę.
    Kira patrzyła za nim w oszołomieniu.
    On wie, on wie...
   Łzy stanęły w jej oczach, a w gardle utkwiła wielka gula. Zacisnęła dłoń na prowizorycznym opatrunku, który zdążył przesiąknąć krwią. Ręce jej się tak trzęsły, że w końcu skrzyżowała ramiona na piersi i schowała je pod pachami, pragnąc teraz jedynie samotności.
    Odeszła pospiesznie na plażę i dopiero tam zwolniła kroku, idąc brzegiem morza. Kiedy na nos kapnęła jej pierwsza kropla, a potem rozpadało się na dobre, wciąż szła przed siebie, jakby i tego nie zauważyła. Po chwili była cała przemoknięta. Ale to wszystko było niczym w porównaniu z burzą, która w niej szalała.
    Niespodziewanie mętlik w głowie zastąpił spokój, który spłynął na nią tak nagle, że stanęła jak wryta. Zaraz potem jej umysł wypełniła czyjaś obecność emanująca czerwoną poświatą.
    Nie bój się. Cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać.
   Kim jesteś?
   Rairi. Pamiętasz mnie?
   Rozejrzała się z zaskoczeniem, ale wokół nikogo nie było.
   Jak to możliwe, że słyszę cię w głowie?
  Połączyłam się z tobą mentalnie w chwili, gdy Nadałam ci Imię. Dzięki temu będziemy mogły porozumiewać się na odległość. Chciałabym, abyś udała się z Ortisem i jego armią i pomogła mu w walce.
    Ale on jest…
   Wiem kim jest. Mimo wszystko go lubisz, prawda? Zapewniłam ci opiekę i możliwość rozwinięcia    Mocy. W zamian, gdy nadejdzie czas upomnę się o spłacenie długu.
    Co mam zrobić?
    Na razie nic. Słuchaj Ortisa.
   Kira skinęła głową, chociaż nikogo przy niej nie było. Krople deszczu spływały po jej twarzy i przemoczonej sukience. Stanęła nieruchomo twarzą do morza, mając za towarzystwo czerwoną świadomość elfki.

środa, 25 maja 2016

Rozdział 17

       Kira obudziła się w dusznej, cuchnącej izbie razem z pozostałymi kobietami. Tak samo jak zawsze zjadła z nimi skromne śniadanie, a potem obserwowała jak jedna po drugiej rozchodzą się do swoich zajęć. Choć darzyła je pewną sympatią, rzadko się do nich odzywała, a one do niej. Nawet dzieci jej nie zaczepiały, jakby czegoś się w niej obawiały. Jedynie Shaia z nią rozmawiała. Kira lubiła słuchać jej opowieści, między innymi, dlatego, że dużo się od nich uczyła. O Reed, jego mieszkańcach, ale też o całym Elderolu, który był dla niej równie obcy i nieznany jak jej własny umysł. Sama mówiła niewiele, bo jej głowę wciąż okrywała lepka mgła, torująca drogę do wspomnień. Kira zaczynała przyzwyczajać się do tego rutynowego życia i jakoś nie miała ochoty nic w nim zmieniać.
      Właściwie było jej tutaj dobrze, bo nikt praktycznie do niczego jej nie zmuszał. Mogła swobodnie krążyć w obrębie wioski i nikt jej nie zaczepiał. Obserwowała ludzi przy budowie portu i statków, przechadzała się po plaży, lub ukradkiem słuchała rozmów wojowników, czasem wychwytując jakieś ciekawe informacje. Poza błąkaniem się po wiosce, miała tylko jedno zadanie, które musiała traktować poważnie.
      Ćwiczyć i rozwijać swoją Moc.
     Więc robiła to skrupulatnie każdego dnia. Siadywała samotnie na brzegu morza lub pod drzewem i wyznaczała sobie coraz to nowe zadania. Z początku koncentrowała się na małych przedmiotach. Kamyki, gałęzie, liście. Unosiła je siłą woli, przesuwała, wrzucała do wody, rzucała jak najdalej. Z czasem zaczęła zabierać się za większe przedmioty, znajdujące się dalej, w zasięgu jej wzroku. Potrafiła też wywoływać niewielkie powietrze wiry i atakować wiatrem niczym ostrzami.
      Co kilka dni Ortis zabierał ją na ich polanę w środku lasu, gdzie razem trenowali nawet po kilka godzin. Najpierw jej Moc, a potem walkę na miecze. I w tym i w tym była coraz lepsza. Dzięki treningom nabrała kondycji i siły, stała się szybsza i wytrzymalsza. Z początku bolały ją wszystkie mięśnie i kości, szybko traciła oddech i wracała do wioski cała spocona. Jednak to wszystko powoli zaczynało jej się podobać.
    Ortis coraz częściej był dla niej miły, a nawet nagradzał komplementami. Był jednak srogim i wymagającym nauczycielem. Często na nią krzyczał i nawet kilka razy ją uderzył. Jednak Kira zauważyła, że taki już po prostu był i zaczynała przyzwyczajać się do jego zmiennych humorów.
     Dzisiaj od rana miała dobry humor i już nie mogła się doczekać treningu. Spacerując wokół wioski myślami była już w lesie i dlatego nie zauważyła chłopaka, który biegł prosto na nią. Zderzyli się głowami i ledwo utrzymali równowagę. Trzymając się za czoło, Kira wymamrotała przeprosiny, podczas gdy chłopak rzucił kilka przekleństw. Widziała go już kilka razy i wiedziała, że lepiej omijać go z daleka. Chyba nawet gdzieś usłyszała jego imię. Cerel? Zamierzała odejść, gdy w końcu na nią spojrzał, otworzył szeroko oczy i z wyrazem obrzydzenia, wskazał na nią palcem.
     - Służka demona – warknął, jakby w ustach miał coś gorzkiego.
Kilka osób obejrzało się na nich z ciekawością, a strażnicy uśmiechnęli się pobłażliwie. Kira zamrugała oczami i w zdumieniu uniosła brwi, na wszelki wypadek rozglądając się niepewnie na boki czy to o nią chodzi. Chłopak, na potwierdzenie swoich słów dźgnął ją boleśnie w brzuch, aż się zachwiała.
- Do ciebie mówię – warknął ze złością – Głucha jesteś? Myślisz, że jak potwór wybrał cię na swoją zabawkę, to wszystko ci wolno? Dziwne, że w ogóle jeszcze żyjesz. A może nie posmakowała mu twoja krew? Miałabyś cholerne szczęście...
     Kira próbowała przetrawić i zrozumieć jego brutalne słowa, kiedy do akcji wkroczyła Shaia, która zbliżała się szybko od strony plaży. Podbiegła do chłopaka z wściekłością na twarzy i bez słowa powaliła go na ziemię jednym, mocnym ciosem w twarz. Kira uśmiechnęła się z podziwem. Ta drobna, młoda dziewczyna nie była jednak tak krucha i bezbronna, na jaką wyglądała. Kiedy chłopak próbował się podnieść, wbiła stopę w jego policzek i przygniotła do ziemi. Stęknął głośno, próbując wygiąć ręce by ją złapać. Shaia stała nad nim nieporuszona, z rękami na biodrach i wojowniczo ściągniętymi brwiami. Szybkim ruchem głowy odgarnęła do tyłu włosy i cmoknęła z najwyższą odrazą.
     - Jeszcze raz tkniesz moją przyjaciółkę, to przysięgam...
     - Tą obcą idiotkę nazywasz swoją przyjaciółką? – Wycedził, wyrzucając słowa z przyciśniętych do ziemi ust – Aż tak nisko upadłaś, panienko Shaio?
    - Zamknij się, Cerel! – Wrzasnęła, wbijając jego twarz głębiej w piach. Zignorowała jego pełne bólu przekleństwa – Taki durny szczur jak ty w ogóle nie powinien się mieszać do cudzych spraw. Czy w twoim malutkim móżdżku istnieje takie pojęcie jak współczucie? Znudziło ci się dokuczanie bogatej dziewczynie, to zabrałeś się za następną?
     - A więc nie mam racji? – Wydyszał ochrypłym z wysiłku głosem – Ta mała przyszła niewiadomo skąd. Jest dziwna i obca. To widać, że jest zabawką Ortisa. Pewnie jest szpiegiem albo czymś takim. Tylko udaje taką niewinną i wystraszoną. Czy tylko ja to widzę? Mieszka razem z wami w chacie, ale jest po ich stronie. Ten potwór całkiem nią zawładnął. Nie widziałaś jak na nią patrzył? Robi z nią, co chce, a ona ma jeszcze czelność nam się pokazywać. Skoro tak jej się to podoba, powinna zamieszkać z tym potworem i trzymać się z dala od normalnych, przyzwoitych ludzi. Co, panienko Shaio? Chciałabyś znaleźć się na jej miejscu? Przecież przywykłaś do luksusów i władzy, więc chyba oddawanie się komuś takiemu jak Ortis nie powinno stanowić zbyt wygórowanej ceny. Tym bardziej, że jest przystojny i młody. To nic...
     - Zamknij się! Ani słowa więcej! Ty obrzydliwa, szczurza kupo gówna! Kretyn! Parszywy kretyn!
Shaia całkiem straciła panowanie nad sobą. Nie zwracała uwagi na zbierający się tłumek gapiów ani na zbliżających się strażników. Z furią kopała Cerela po całym ciele, wykrzykując w jego stronę coraz to obraźliwsze epitety.
     Kira nie chciała się mieszać w ich walkę, która stała się bardziej osobista. Wycofała się dyskretnie, zostawiając tą dwójkę w zażartej kłótni. Przez resztę dnia myślała nad jego słowami. Dlaczego wszyscy mówili o Ortisie z takim lękiem? Co prawda było w nim coś dziwnego, a jego spojrzenie niepokoiło, jednak nic więcej. Potrafił okazać swój gniew, ale czasem był też miły. Zaczynała go nawet lubić, jednak nagle narodził się w niej nowy niepokój.
     Ortis przyszedł po nią jeszcze tego samego dnia, już po zmroku. Zawiesił nad ich głowami magiczną kulę światła, by rozjaśniała im drogę i otaczała ciepłym, łagodnym blaskiem. Na początku, zanim zagłębili się w las, dyszała ciężko i kuło ją w boku. Teraz bez trudu za nim nadążała i męczyła się znacznie wolniej. Mrok i chłód nocy również nie robiły już na niej wrażenia.
    Przez całą drogę zerkała na niego częściej niż powinna, miotana sprzecznymi uczuciami. Nawet jeśli był potworem, zabójcą i kim tam jeszcze, był też mężczyzną. Intrygująco, wręcz nieludzko przystojnym.
     W jego ruchach, postawie, a nawet sposobie, w jakim mówił, było coś pociągającego. Pewność siebie, drapieżność, nonszalancja i pewnego rodzaju wdzięk. Głębokie, czekoladowe oczy lśniły w sztucznym świetle niczym gwiazdy. W jego spojrzeniu nie było nic podejrzanego ani strasznego. Z jej myśli szybko uleciały wszystkie słowa i ostrzeżenia Cerela. Dzisiejszy trening był przyjemny i minął zbyt szybko. Może dlatego, że Ortis miał wyjątkowo dobry humor, był bardziej rozmowny, a gdy się do niej uśmiechał, ciężko jej było oderwać od niego oczy. Zawsze popełniała jakieś błędy, za co Ortis bezwzględnie ją karcił. Już dawno opanowała swoją Moc, a samodzielne ćwiczenia nie sprawiały jej już żadnych problemów. Jednak, gdy nadchodził czas ich wspólnego treningu na polanie, nigdy nie potrafiła się należycie skupić. Przez jego gwałtowne zachowanie czasem niemal całkiem się blokowała.
     Dzisiaj jednak było inaczej. Tak łatwo i naturalnie kontrolowała powietrze. Każdy przedmiot trafiał do celu. Każde wyznaczone przez niego zadanie wykonywała szybko i sprawie. Nawet w walce na miecze prawie go pokonała.
      - Dobra robota – pochwali ją na koniec, po kilku godzinach treningu – Szybko się uczysz.
     Poklepał ją po głowie, a Kira uśmiechnęła się radośnie. Ciemna, chłodna noc opatuliła las i polanę, całkowicie odgradzając ich od miasteczka. Wisząca nad nimi magiczna kula światła oświetlała okolicę, malując na drzewach i trawie dziwne, pokraczne cienie. Mimo późnej godziny było jej ciepło i wiedziała, że to jego sprawka.
    Usiedli na trawie w kręgu ciepłego blasku miniaturowego słońca, w bezpiecznej odległości od siebie.
- Skoro opanowałaś swoją Moc, myślę, że dalej poradzisz sobie sama. Niedługo się pożegnamy – przerwał, wyjął spod tuniki niewielki pakunek i przysunął w jej stronę – To niewiele, ale zjedz. Pewnie jesteś głodna.
Kirę faktycznie ściskało w żołądku, bo nie załapała się na kolację. Jednak tylko przecząco pokręciła głową. Nagle jakoś straciła apetyt.
- Sam możesz zjeść – mruknęła, nawet nie patrząc na owinięte chustą jedzenie.
- Jestem już pełny – odparł takim tonem, że mimowolnie dostała gęsiej skórki.
Z powrotem schował pakunek i na moment zapadła między nimi dziwna, napięta cisza. Kira ze zmarszczonym czołem bawiła się płaskim, kwadratowym kamykiem. Czuła się zmęczona, więc jedynie leniwie obracała go między palcami. Zamyśliła się, próbując zrozumieć panujący w jej umyśle chaos. W końcu niepewnie zerknęła na Ortisa.
„To widać, że jest jego zabawką”.
Nagle przypomniała sobie słowa Cerela i przełknęła głośno ślinę. Niewiadomo czemu nagle wypłynęły z ciemności i zawładnęły jej umysłem. Nie patrząc mu w oczy w końcu odważyła się przełamać ciszę.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? – „Co ty ze mną robisz?”, „Naprawdę jesteś potworem?” Bardzo chciała zadać te pytania głośno, ale tylko ugryzła się w język.
    Jej pytanie chyba trochę go zaskoczyło. Zmrużył oczy i przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Na jego twarzy widoczne było skupienie, jakby jak najszybciej próbował ułożyć w myślach właściwą odpowiedź. Pod jego intensywnym spojrzeniem zaczęła się czerwienić i miała nadzieję, że w słabym świetle tego nie zauważy.
     - Nie jestem milszy niż zwykle – odparł w końcu ni to z rozbawieniem ni irytacją.
Odchylił się do tyłu, oparł na dłoniach i zapatrzył się w niebo bez gwiazd. Milczał przez dłuższą chwilę i Kira myślała, że już nic więcej nie powie. Wtedy jednak przymknął powieki, odetchnął głęboko i jak gdyby nigdy nic, kontynuował:
- Może źle mnie zrozumiałaś Kiro. Rairi powierzyła mi ciebie pod opiekę, więc staram się spełnić jej prośbę, choć nie powiem, jest to trochę kłopotliwe. Nigdy nie byłem niańką, a już tym bardziej takich dziewczynek jak ty.
- Jestem już dorosła – fuknęła, choć wiedziała, że nie chciał jej obrazić. – Nie potrzebuję niańki.
- Ta, oczywiście – przyznał z rozbawieniem. Z zamkniętymi oczami uśmiechnął się samymi kącikami ust – Jesteś już na tyle duża, by wyjść za mąż, ty moja mała kobietko. Przynajmniej pod względem wieku. Jednak wracając do tematu, rzeczywiście może źle się wyraziłem. Nauczyciel? Mistrz? Tak chyba lepiej brzmi, co?
- Skoro to takie męczące, to, czemu jeszcze mnie nie zostawiłeś albo nie przekazałeś komuś innemu?
- Muszę cię rozczarować, ale żadna z tych opcji nie wchodzi w grę. Poza tym sam jestem ciekaw twojej Mocy i tego, co potrafisz. Choć czasem mnie irytujesz, jesteś zabawną istotką i dostarczasz mi rozrywki.
    Kira zmarszczyła lekko brwi. Czyżby się z niej naigrywał? Obróciła się w jego stronę, ale nawet wtedy nie zareagował. Jej wzrok otwarcie wędrował po jego twarzy, powiekach, policzkach, nosie, lekko rozchylonych wargach...
    - Czy to prawda, że jestem twoją zabawką? – Wyrwało jej się bez namysłu, zanim zdążyła ugryźć się w język.
     - Zabawką? – Roześmiał się głośno. – Kto ci tak powiedział?
    - Pewien chłopak. Dzisiaj – odparła niepewnie, żałując, że w ogóle zaczęła ten temat.
    - Tak? Mówił coś jeszcze? – Pytał dalej z rozbawionym zainteresowaniem.
    - To nie...
    - Nie krępuj się. Dzisiaj mam dobry humor, więc możemy sobie szczerze porozmawiać. Obiecuję, że nie będę krzyczeć, nie uderzę cię, ani nic z tych rzeczy.
    Kira przełknęła nerwowo ślinę, zaciskając palce na kamyku. Odetchnęła głęboko.
    - Nazwał ciebie potworem. Mówił, że robisz ze mną, co chcesz. Że... jestem twoją zabawką.
    - Potworem, mówisz? – Mruknął pod nosem.
    Otworzył oczy i ich spojrzenia się spotkały. Kira zamarła, a jej serce zaczęło bić naprawdę szybko. Ortis już się nie uśmiechał, a jego wyraz twarzy stał się nagle poważny, niemal surowy.
    „Nie widziałaś jak na nią patrzy?”
   Jego spojrzenie paliło. Sprawiało, że robiło jej się zimno i gorąco jednocześnie. Miała uczucie, jakby chciał wniknąć w jej umysł i dotknąć jej myśli, tych najgłębszych, najbardziej intymnych.
    - Wierzysz w to? - Zapytał cicho, poważnym tonem – Tak właśnie czujesz?
    Przysunął się do niej odrobinę, ale Kira nawet nie drgnęła. Zaprzeczyła szybkim ruchem głowy, ale na końcu języka miała inną odpowiedź. Właściwie to sama nie wiedziała. Ortis był stanowczo zbyt blisko. Rozpraszał ją. Jej serce biło głośno i szybko. Krew szumiała w uszach, zagłuszając pozostałe dźwięki, niemal powodując ból głowy. Teraz to jego oczy badały jej twarz cal po calu, jakby czegoś szukały. Odwróciła wzrok, zaciskając usta.
    - Boisz się mnie, prawda? Tak jak pozostali.
  Kira zagryzła wargi. Chciała zaprzeczyć, ale w końcu nic nie odpowiedziała. Kątem oka obserwowała jak Ortis przeczesał palcami krótkie włosy, zmarszczył brwi i westchnął bezgłośnie. Jego wzrok zawiesił się gdzieś na wysokości jej ust, ale zdawał się ich nie dostrzegać.
- Taka była cena. Ani duch, ani człowiek.
Te wyszeptane w zamyśleniu słowa nie były skierowane do niej. Ledwo je dosłyszała. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nagle, na ten krótki moment przestał być tym cynicznym, budzącym lęk wojownikiem. Zupełnie jakby zdjął z siebie maskę. Teraz miała przed sobą po prostu bardzo smutnego i samotnego mężczyznę. Miała ochotę przytulić go do siebie i powiedzieć jakieś dobre słowo. Nie zrobiła tego jednak. Nie zrobiła nic, by go pocieszyć.
Bezwiednie, wciąż obracała w dłoni kamyk. Nagle zahaczyła o ostrą krawędź i syknęła, gdy palec przeszył piekący ból. Pod zerwanym naskórkiem od razu wezbrała krew i czerwoną stróżką zaczęła spływać po palcu. Kira automatycznie uniosła dłoń do ust. Ortis drgnął niespokojnie, jakby przebudzony z letargu i błyskawicznie złapał ją za rękę. Był tak szybki, że ledwo dostrzegła ten ruch. Jego twarz zbladła, przybierając nieokreślony wyraz. Głośno i głęboko wciągnął w nozdrza powietrze, rozchylając lekko usta. Odwrócił głowę w jej stronę i Kirę ogarnął nagły, otępiający zmysły strach.
Jego oczy. Rozpalone głodem i pożądaniem. Nieludzkie.
I zanim to do niej dotarło, zanim w ogóle mogła zareagować, pochylił się nad jej dłonią. Poczuła jego gorące wargi na palcu, gdy polizał krwawiącą ranę. Kira wzdrygnęła się, na próżno próbując się wyrwać. Usłyszała jak przełyka, a potem wydaje z siebie cichy pomruk, niczym zadowolony kot. Muskając wargami jej skórę, zjechał po palcu, kierując się strużką krwi do wewnętrznej strony dłoni. Oddychał szybko, niecierpliwie, zachłannie zlizując jej krew. A potem krzyknęła głośno, kiedy ją ugryzł. Przeszywający, palący ból był niczym wobec odgłosów, jakie z siebie wydawał i samej świadomości tego, co właśnie robił.
Pił jej krew.
Najpierw wezbrało w niej obrzydzenie i przerażenie, a potem czysty gniew. Szarpnęła się kilka razy, ale jego uścisk tylko się wzmocnił. Czuła i słyszała jak łapczywie pije jej krew. Zrobiło jej się niedobrze. W panice zaczęła bić go wolną ręką po głowie, ale nawet nie zareagował. Był jak głaz. Musiała jednak za wszelką cenę się uwolnić, zanim ją zabije.
Nie miała czasu na koncentrowanie się ani w ogóle na myślenie. Po prostu przywołała wiatr i skierowała w jego stronę. Ortis odskoczył od niej, przeleciał przez całą polanę i uderzył plecami w pień drzewa. Osunął się ciężko na ziemię i już nie wstał. Wiedziała jednak, że żyje, ale nie zamierzała czekać aż się zbudzi. Wstała na drżących nogach, przyciskając krwawiącą dłoń do piersi. Magiczna kula rozpłynęła się w powietrzu, zabierając ze sobą światło i ciepło. Zanim to jednak nastąpiło, przez mgnienie oka dostrzegła w jego rozchylonych ustach krew. Ciemna strużka zakrzepła od kącika ust do brody. To było ostatnie, co zobaczyła. Potem zalała ją ciemność i przenikający do kości chłód. Przez kilka długich sekund stała bez ruchu w oszołomieniu i dezorientacji.
Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zaczęła biec. Kluczyła między drzewami, potykając się o korzenie i zawadzając sukienką o krzaki, dopóki nie schroniła się w chacie. 
Tej nocy nie mogła zasnąć, dręczona wspomnieniem jego błyszczących oczu, dotyku i krwi.

***

Balar mimo wyczerpania uśmiechał się w duchu, chociaż przed chwilą naprawdę był bardzo bliski śmierci. Nie dało się zaprzeczyć, że Ariel jest czystej krwi wojowniczką. Nie docenił jej i po raz pierwszy w życiu był zmuszony przed kimś uciekać. Pierwszy i ostatni, bo to się już więcej nie powtórzy. Przelatując nad Tansinem przypomniał sobie, że już dawno niczego nie zniszczył. Zatrzymał się nad wioską przyglądając się jej pustym ulicom i budynkom. Nie miał dzisiaj ani humoru ani szczęścia, a przecież musiał jakoś zakończyć ten dzień. Wyciągnął dłoń i na uśpioną wioskę popłynęło kilkanaście piór. Nocną ciszę przerwały eksplozje i huk. Balar przyglądał się jak drewniane domy pochłania rozprzestrzeniający się ogień, którego płomienie sięgały samego nieba. Ludzie zginęli w czasie snu, nieświadomi, bez krzyków i bólu. W pomarańczowym blasku pożaru wargi Balara drgnęły w uśmieszku zadowolenia. 
I co teraz zrobisz, Riva? Następnym razem może znajdę jakiś większy cel. Po co mi armia, skoro jednym palcem mogę obrócić w pył całe miasto? Przekonasz się Wasza Wysokość, że dla Gathalaga jestem w stanie posunąć się tak daleko, jak się da.
   Już nieco w lepszym humorze poleciał prosto do swojej kryjówki. Stary, rozpadający się dwór, wyłonił się spośród drzew, niczym samotna wyspa pośród morza zieleni. Wleciał przez rozbite okno w wieży i przemienił się dopiero przed drzwiami swojego pokoju. Światło księżyca nie docierało w progi jego kryjówki. Gęsty mrok przegnał magiczną kulą światła, która posłusznie zawisła pod sufitem. Długie cienie zatańczyły na ścianach, gdy podszedł do stołu. Przez chwilę stał bez ruchu i w zamyśleniu wpatrywał się w mebel. Coś skrzypnęło w pustych korytarzach i dopiero ten dźwięk przywrócił go do rzeczywistości. Ocknął się, zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie krzesła. Usiadł ciężko na brzegu pryczy, która jęknęła pod jego ciężarem. Potem zapadła absolutna cisza. Balar przymknął oczy i pochylił się do przodu, opierając czoło na splecionych dłoniach. Zastygł w takiej pozycji z kamienną twarzą. Przez chwilę z napięciem zaciskał kurczowo splecione palce. Świeże rany wciąż lekko krwawiły, ta w nodze była najgorsza i musiał ją opatrzyć. Na razie jednak nie miał na to ochoty, a do bólu zdążył się przyzwyczaić. Już od dłuższego czasu jego ciało i tak było jednym wielkim strupem. Każdy ruch wymagał wysiłku i groził otworzeniem się tych paskudnych blizn, których nie potrafił nawet policzyć. Nie poruszał się już tak zwinnie i szybko jak dawniej i czasem czuł się bardzo zmęczony, chociaż przecież mógł się jeszcze uważać za młodego. Wszystko jednak ma swoją cenę.
     Po pewnym czasie nieco się odprężył. Podniósł się ciężko i podszedł do okna. Oparł się o bok ściany i skrzyżował przed sobą ramiona, zapatrzony w poruszane chłodnym wiatrem konary drzew. Sztuczne światło i mrok wlewający się przez okno tworzyły wokół niego upiorne cienie. Od zerwanej nocy i walki był zmęczony, ale zbyt pobudzony i obolały by zasnąć.
    Uświadomił sobie, że minęło sporo czasu, od kiedy miał okazję do takiej chwili odpoczynku w samotności.
   Cisza otaczała go ze wszystkich stron. Kula światła rozpłynęła się na jego rozkaz, dając wytchnienie oczom.
    Cisza i mrok odgradzały od zewnętrznego świata i całego tego zamieszania z wojną. Dawały poczucie złudnego spokoju i nierzeczywistości.
    Przynosiły również niebezpieczeństwo, czające się w najgłębszych zakamarkach jego duszy.
    Co robisz, Balarze?
    Zamrugał.
    Odpoczywam. Za kilka godzin będę w Reed. Nie mam zamiaru wszystkiego przyspieszać.
   A ja nie mam zamiaru ciebie poganiać. Skrzywił się na dźwięk, słodkiego sopranu. Chciałam tylko zapytać, co porabiasz i jak poszło spotkanie z królem.
    Masz doprawdy doskonałe wyczucie czasu, Rairi. Właśnie z niego wróciłem. Ucięliśmy sobie małą pogawędkę i tyle.
    Rozumiem, że jeszcze go nie zabiłeś.
   To nie takie proste. Wciąż ma siły by się bronić, a poza tym jest z nim Ariel. Zdobyła kolejny kamień i najwidoczniej, doskonale wie, jaki z niego robić użytek.
    W głosie elfki pojawił się cień ironicznego zaskoczenia.
    Nie mów tylko, że to przez nią tak szybko uciekłeś? Naprawdę cię pokonała?
    Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Odburknął.
   W porządku. Powrócił jej przesłodzony ton, który drażnił wszystkie możliwe zmysły. Widzę, że jesteś przez to nie w humorze. Kiedy już będziesz w Reed, daj mi znać jak sprawuje się twoja armia i jak idą przygotowania do pierwszej bitwy. Chciałabym znać szczegóły.
     Westchnął bezgłośnie.
   Jeśli oczekujesz pełnego raportu, to cię rozczaruję. Nie mam na to ani siły, ani ochoty, ani tym bardziej czasu.
    Och. Tak bardzo wykończyła się walka z tą dziewczynką? Wyczuwam, że zostałeś ranny. Bardzo? Mam przybyć i cię uleczyć?
     Zirytowało go rozbawienie w jej głosie.
    To tylko drobne zadrapania, same się zagoją. Zaskoczyła mnie i tyle. Warknął. Następnym razem go zabije, nie musisz się o to martwić. Dziewczyna i tak mi nie ucieknie. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Ludzie w Reed zaczynają się niecierpliwić, lada moment przypłyną statki z wyspy. Trzeba dopilnować Cyrreta, żeby wszystko poszło jak trzeba i przygotować armię do wymarszu. Tą drugą też. Naprawdę mogłabyś mi czasem pomóc, bo od samego myślenia boli mnie głowa.
     Rairi roześmiała się krótko i dźwięcznie.
    Pamiętasz, co ustaliliśmy. Ty masz własne zadania, a ja własne. Poza tym nasz Pan liczy na ciebie, więc się postaraj. Pokaż im, kto tu rządzi, zabij kilku dla przykładu, to od razu padną ci do stóp.
    Nic innego nie robię, ale dzięki za radę. Byłoby znacznie szybciej, gdybym sam to załatwił. Mogę zmieść całe miasto z powierzchni ziemi jednym skinieniem palca.
    Owszem mój kochany, jesteś bardzo potężny, ale czy tak nie jest zabawniej? Czasem trzeba dać śmiertelnym złudną nadzieję, że ich egzystencja ma jakiś cel. Są przekonani, że ich czyny zmienią losy świata.
     Zwykłe marnowanie czasu i energii. Czeka ich jedynie pewna śmierć.
   Ten świat i zmierza do zagłady. Oczami wyobraźni niemal widział, jak jej usta rozciągają się w szerokim, zmysłowym uśmiechu. Jesteśmy niczym bogowie, Balarze. Wydajemy rozkazy i przesuwamy pionki, a śmiertelni umierają za nasze sprawy. Wtrącamy się osobiście tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Zrobiła pauzę, po czym zmieniła temat. Skoro spotkałeś się z Rivą, wiesz już, że obecnie udaje się do Gildraru. Jeśli tam uda mu się przeżyć, będziesz miał okazję osobiście to zakończyć. Dopilnuj, żeby nie wrócił żywy do Malgarii.
   Balar nawet nie drgnął. Wpatrując się teraz w niebo, podrapał się po skroni i skrzywił się, przytykając dłoń do policzka. Zapomniał, że ta mała go oszpeciła. Bez ingerencji elfki, pewnie zostaną tam blizny. Wciąż lekko szczypało, ale przynajmniej zaschniętej krwi było niewiele.
    Jak sobie życzysz. Z każdym dniem jest coraz słabszy, więc nawet, jeśli mi się nie uda, i tak sam w końcu umrze.
    Mam nadzieję. Trzeba też jak najszybciej pozbyć się jego świty. Sam Biały Kruk nie odstępuje go na krok. Kiedy będziesz z nimi walczył, bądź ostrożny i lepiej ich nie lekceważ.
     Balar prychnął i uśmiechnął się cierpko do otaczającego go mroku.
    Dokładnie znam możliwości każdego z nich. Nie mam powodu obawiać się czegokolwiek z ich strony. A Ariel po prostu dzisiaj mnie zaskoczyła. Następnym razem nie będę się z nią bawił.
    Jak uważasz. W każdym razie, mam nadzieję, że szybko załatwisz swoje sprawy i będziemy mogli się spotkać. Stęskniłam się za Tobą.
    Ostatnie zdanie wypowiedziała łagodniejszym tonem, ale jego umysł wyczuł tam również groźną, drapieżną nutę.
    A ty gdzie teraz jesteś? Pytaniem zbył jej słowa. Mam nadzieję, że nie chowasz się gdzieś, wysługując innymi?
     Skończyłam z tym. Razem z moimi centaurami zmierzamy do Zielonego Lasu z rodzinną wizytą.
     Elfy raczej nie przywitają was z otwartymi ramionami.
    Na to liczę.
    Po chwili ze śmiechem wycofała się z jego umysłu. Jej obecność zastąpiła kojąca pustka i cisza. Balar jeszcze przez chwilę stał przy oknie, a potem kulejąc zszedł do kuchni zrobić z sobą porządek przed kolejną podróżą.


***


     Ariel obudziły jakieś znajome głosy i gdy w końcu otworzyła oczy, poznała, że to Elleya kłóci się z ojcem. Jednak pierwsze, co zobaczyła, to pochylającego się na nią Noxa i jego opadające na twarz białe włosy. Dotykał jej ramienia ze skupieniem na twarzy, a gdy jego ciemne oczy na nią spojrzały, skinął tylko głową.
     - Dobrze, że się obudziłaś.
    Pomógł jej usiąść i wtedy dostrzegła, że jej rany zniknęły. Przeczesała palcami włosy i oblizała zaschnięte wargi.
    - Długo byłam nieprzytomna? – Zauważyła, że panowała już głęboka noc.
    - Jakieś dwie godziny – wtrącił Riva. Kucnął obok i z lekkim uśmiechem podał jej bukłak – Napij się.
    Podziękowała i opróżniła go łapczywie. Król nie przestawał jej się przyglądać, a gdy w końcu otarła rękawem usta, całkiem naturalnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Nad ich głowami wisiało kilka kul światła, ale miała nadzieję, że w półmroku nie dostrzegł, że nagle zarumieniła się lekko. Nox odszedł dyskretnie, więc pochylił się i wyszeptał:
     - Chyba należą ci się podziękowania za uratowanie mi życie.
- Drobiazg. A co z tobą?
    Uśmiechnął się szerzej i demonstracyjnie poruszył ramionami. Poza zaschniętą krwią i brudem nie widziała już żadnych siniaków, ani ran. Jego czarne włosy koniecznie domagały się grzebienia, a reszta ciała kąpieli, ale ogólnie wyglądał całkiem nieźle.
    - Jak widzisz Nox jak zawsze jest niezawodny. Jestem jak nowo narodzony.
- To dobrze. A...a co z resztą?
Wyprostował się i pomógł jej wstać.
- Sama zobacz.
     Ariel rozejrzała się po ich niedawnym obozie. Wszystkie namioty i ślady po ogniskach zniknęły. Wokół widniały place nadpalonej trawy, rowy po wybuchach i ciała zwierzołaków, które po śmierci przybrały swoje ludzkie kształty. Głosy Elley i i Yaritha wciąż wybijały się ponad inne. Gdy wyszukała ich wzrokiem, dostrzegła, ze Alfa miał poważną ranę na nodze, a jego córka stała nad nim i sama poobijana po ostatniej walce, próbowała chyba do czegoś go przekonać. Vethoyni kręcili się po polanie, większość w całkiem niezłym stanie, bez widocznych obrażeń. Kobiety pilnowały dzieci i rozmawiały w swoim gronie. Wyglądało na to, że nie ponieśli żadnych strat, kogoś jej jednak tutaj brakowało.
     - Gdzie są wojownicy z Zakonu?
    - Ach – Riva zmierzwił włosy i podrapał się po brudnym policzku – Wysłaliśmy ich przodem do Gildraru. Jak widzisz potrzebowaliśmy trochę czasu na zregenerowanie sił. Teraz jednak, kiedy się obudziłaś...
    Ariel otworzyła szeroko oczy, gdyż właśnie patrzyła jak spora rana Yaritha zaczyna sama się zasklepiać. Zaraz potem zauważyła, że inny wojownik z raną na boku, również dochodzi do siebie.
     - To... – Z niedowierzaniem zamrugała powiekami – Myślałam, że tylko elfy potrafią uzdrawiać.
     - Jesteś chyba przykładem, że tak nie jest – mruknął z rozbawieniem, po czym dodał poważniej: - Vethoyni są wyjątkowi. To potężny klan zwierzołaków i jedyni posiadają dar samoleczenia, dzięki temu żyją nawet setki lat.
     Nagle przypomniała sobie o Sato. Czy jeszcze żyje? Czy Balar dorwał go i ukarał? Miała nadzieję, że jakoś przetrwa do ich następnego spotkania.
    - Aha – mruknęła tylko. Chciała jeszcze o coś zapytać, gdy w tym momencie gdzieś z góry nadleciał Argon. Złożył skrzydła i wylądował miękko przed Noxem, nawet nie patrząc w ich stronę.
     - Polecieli – poinformował Argon. Mówił przyciszonym głosem, ale stali wystarczająco blisko, by mogli ich słyszeć – Za jakąś godzinę będą na miejscu.
     - Rozumiem – Nox jak zwykle był nieporuszony, a wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji.
    - Wiesz, co masz robić. Leć za nimi i pilnuj ich do naszego przybycia. Niech żaden z nich nie oddala się od grupy.
- Dobrze.
   - Nie rzucajcie się w oczy. W mieście powinien już czekać Arwel. Miał się kręcić po rynku. Dyskretnie chroń go przed resztą.
- Rozumiem. Coś jeszcze?
Argon poklepał go po ramieniu.
- Leć już i uważaj na siebie.
     Nox skinął lekko głową, rozpostarł skrzydła i wzbił się w granatowe niebo. Gdy stopił się z tłem nocy, Riva skrzyżował przed sobą ramiona i zwrócił się do kapitana:
     - Co się stało? Dlaczego...
     Ale Argon zwyczajnie go zignorował i z ponurym grymasem doskoczył do Ariel, złapał ją mocno za ramiona i potrząsnął energicznie, aż zaszczękały jej zęby. Riva patrzył na niego z zaskoczeniem.
    - Co ty...
  - Jak będziesz taka nadgorliwa i nieposłuszna, to długo nie pożyjesz – warknął, chyba powstrzymując się, by ją nie uderzyć.
     - Przecież...nic...mi...nie jest – wydusiła z trudem.
    - Gdybym nie zjawił się w porę, rozbiłabyś się o skały, albo utopiła w rzece. Czy ty w ogóle rozumiesz dziewczyno, że...
    Ariel w końcu wyszarpnęła się ze złością, poprawiła włosy i spojrzała na niego z zaciętym wyrazem  twarzy.
      - Żyję, ok.? – Rzuciła z irytacją.
     - Cudem
     - Nie traktuj mnie jak dziecko. Robiłam, co do mnie należało. Chroniłam króla.
    Biały Kruk przewiercał ją twardym, groźnym spojrzeniem.
   - A kto w tym czasie ma chronić ciebie? Do tego próbowałaś walczyć z Balarem w pojedynkę. Oszalałaś? Nie jesteś jeszcze gotowa...
   - Daruj sobie – Ariel poruszyła rękami w nieokreślonym geście - I co? Będziesz na mnie wrzeszczał po każdej walce?
    - Ariel, spokojnie – Riva dotknął jej ramienia, próbując przerwać ich kłótnię, jednak odepchnęła go, mierząc kapitana morderczym spojrzeniem.
    - Lepiej powiedz swojemu przyjacielowi, Wasza Wysokość, żeby nie bawił się w moją niańkę.    Sądzisz, że skoro straciłam pamięć, to już nie potrafię o siebie zadbać?
     - Mogłabyś przynajmniej być bardziej posłuszna. I rozsądna. Za taką niesubordynację...
     - Nie jestem twoim podwładnym, żebyś mi rozkazywał.
     - Ale chociaż...
     - Hej, gołąbeczki, lepiej tu chodźcie! Ty też królu lepiej to zobacz!
    Głos Yaritha przerwał ich kłótnię w ostatniej chwili, gdyż Ariel miała ogromną ochotę zafundować kapitanowi zimny prysznic, albo zrobić coś znacznie gorszego. Argon popatrzył na nią ostro, wymruczał coś do siebie i odwrócił się na pięcie, pospiesznie oddalając się do miejsca, gdzie stał Alfa i kilku jego ludzi.
     - To cały Argon – skwitował za nim król.
     Ariel wciąż zaciskała pięści i aż kipiała z gniewu i frustracji.
    Ależ on mnie denerwuje. A co „jak się czujesz”, czy coś podobnego? Chyba jednak go nie lubię...
     - Czy z tobą też się tak kłóci? – Zapytała głośno.
  - Tylko, kiedy bardzo się martwi. Chodź – ruszył przodem, posyłając jej nikły uśmiech – Zobaczymy, o co chodzi.
    Okazało się, że mężczyźni stoją nad ciałem jednego ze zwierzołaków i rozmawiają o czymś zawzięcie. Trup miał oderwaną nogę i spory kawałek boku, na szczęście leżał twarzą do ziemi, więc nie widziała jego twarzy. Czerwona krew zdążyła wsiąknąć w ziemię.
     - Co się stało? – Zapytał Riva, gdy razem z Ariel stanęli przy dowódcy Vethoynów.
    - Zdaje się, że ten cwaniaczek zaczął grać nieczysto – odparł tajemniczo, wskazując na coś palcem.
   Riva przyjrzał się uważnie ciału, a potem nagle pobladł, wymruczał coś do siebie jakby przekleństwo i odszedł na bok. Biały Kruk zacisnął pięści i wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zamordować. Ariel w pierwszej chwili nie zrozumiała, a potem spuściła wzrok i zobaczyła to.
    Znamię w kształcie pióra na ramieniu zwierzołaka. Postrzępione i brzydkie. Takie samo jak miał Sato.
   - To...zaklęcie Posłuszeństwa – mruknęła, chociaż to akurat nie było dla niej niespodzianką. Ostatnio zaczynało ją prześladować.
     Argon skinął ponuro głową. Jedną dłoń zaciskał kurczowo na rękojeści miecza.
    - Wiemy już, że w ten sposób znaczy swoich ludzi.
    Yarith uspokoił nerwowe poszeptywania swoich ludzi i pogładził się po brodzie.
    - Musimy na nich uważać.
    Elleya bezszelestnie zjawiła się za plecami ojca, spojrzała na ciało i skrzywiła się z niesmakiem. Ariel obserwowała jak podchodzi do króla i mówi coś szeptem. W odpowiedzi skinął tylko głową i jeszcze bardziej posmutniał. Potem odwrócił się i podszedł do Yaritha.
     - Więc wolicie od razu ruszyć do Malgarii?
     Alfa zmrużył bursztynowe oczy i powiódł spojrzeniem po okolicy, na dłużej zatrzymując wzrok na kobietach i dzieciach. Powoli skinął głową, a jego wargi wykrzywił niewesoły uśmiech.
     - Tak będzie lepiej. Moi ludzie odwykli od miast i zanim na powrót wrócimy do cywilizacji, muszą rozprostować kości i nacieszyć się wolnością. Zresztą nic tu po nas. Zbyt duża grupa zwraca na siebie za dużo uwagi. Spotkamy się w Malgarii – jeszcze raz rozejrzał się na boki i ruchem ręki dał swoim ludziom jakiś sygnał. Wojownicy posłusznie zebrali się wokół niego – Zanim odejdziemy, zrobimy tu porządek.
     Skinął głową na króla, kapitana i Ariel, po czym razem ze swoimi ludźmi zajęli się przenoszeniem zwłok na jeden stos. Już po chwili ktoś rozpalił ogień i podpalił ciała. Potem Ariel z zachwytem przyglądała się jak wszyscy Vethoyni, łącznie z kobietami i dziećmi, zmieniają się w duże wilki i znikają w gęstwinie nocy. Nie minęła nawet godzina, gdy zostali tylko we trójkę pod ogromnym stosem. Argon machnął niedbale ręką i kule światła rozpłynęły się bezgłośnie.
     Ariel przez pewien czas patrzyła na jasne, wysokie płomienie i w zamyśleniu pocierała ramię. Bała się podwinąć rękaw, bo wiedziała, że jej znamię jest teraz wyraźniejsze i prawie dokończone. A to znaczyło, że i ona niedługo...
     - Nic tu po nas. Również powinniśmy się zbierać.
    Drgnęła na głos Argona i zerknęła na niego ze zmarszczonym czołem. Stał przy królu, który z bladą twarzą wpatrywał się w płomienie i klepał go po plecach. Miał przy tym taki wyraz twarzy, że Ariel od razu wyczuła, że dzieje się coś niedobrego. Udręczona mina króla tylko potwierdzała jej przypuszczenia.
     - O co chodzi? – Zapytała ostrożnie – To znamię... Widziałam je wcześniej, ale...
    Riva zdawał się jej nie słyszeć. Zacisnął pięści, a na jego czole pojawiły się dodatkowe zmarszczki.
     - Cholerny drań – wycedził głucho – Żeby uciekać się do tak podłych sztuczek.
    - A czego mogliśmy się spodziewać? Tylko w jednym się z nim zgadzam. Powinniśmy zapomnieć o przeszłości, bo najwidoczniej jemu najlepiej to wyszło.
     - O czym wy...
    Kapitan spojrzał na nią z ponuro zaciśniętą szczęką, a jego oczy zdawały się płonąć zielonym i pomarańczowym ogniem.
    - A ty Ariel pamiętaj, żeby trzymać się od niego z daleka. Pozwól, że my się nim zajmiemy, a ty dobrze zrobisz, jak będziesz schodziła mu z oczu.
    Ariel patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Czuła gdzieś w środku narastające poczucie, że coś przed nią ukrywają.
     - Ale o co chodzi? Tak bardzo się go boicie? Balar przecież nie jest niezwyciężony. Widziałeś Riva jak go pogoniłam. Jeśli uważacie, że będę siedziała z założony rękami, to...
     - Tym razem posłuchaj Argona – król wciąż patrzył w płonący stos, a jego upiornie blada twarz nabrała ostrzejszych rysów – Ma rację. Powinnaś go unikać. Fakt, że na początku królowie korzystali z tej umiejętności, ale uznano, że jest ona okrutna i niehonorowa. To ostatnia rzecz, której bym się po nim spodziewał. To znaczy, że już nie cofnie się przed niczym.
     Ze zmarszczonym czołem gwałtownie szarpnęła go za rękaw tuniki.
    - Poczekaj! Chcesz powiedzieć, że...
   Riva w końcu odwrócił się w jej stronę i spojrzał prosto w oczy. W jasnoszarych tęczówkach dostrzegła tak znajomy chłód i zaciętość, aż mimo ciepła, przeszły ją ciarki. Zrozumiała, że zaraz powie coś, co wcale jej się nie spodoba. I nie myliła się.

    - Balar to prawowity Kruczy Król i mój starszy brat. Nie chcę, żebyś z nim walczyła, bo zamierzam osobiście go zabić.

piątek, 20 maja 2016

Rozdział 16

       Zamrugała gwałtownie, gapiąc się na otaczające ich drzewa i zarośla. Wokół panowała cisza i spokój, nie wiadomo kiedy południe przeszło we wczesny wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi, przynosząc ze sobą pierwsze podmuchy chłodu. Ariel na próżno rozglądała się za obozem i rzeką, nie słyszała nawet jej szumu, choć potrafiła jeszcze wyczuć ją za pomocą zmysłów. Musieli znajdować się niedaleko obozu i ta świadomość nieco ją uspokoiła. Wciąż jednak nie miała pojęcia jak się tu znaleźli.
     - Podły drań – mruknął stojący obok niej Riva. Podrapał się po głowie, mrucząc pod nosem wiązkę niezrozumiałych dla niej słów. – Nie cierpię, kiedy tak robi.
     - Musimy wracać i im pomóc. – Ariel zrobiła krok do przodu, ale palce Rivy zsunęły się z jej ramienia i kurczowo zacisnęły wokół jej dłoni, unieruchamiając w miejscu.
    - Zaskoczył mnie, ale skoro już nas przeniósł, zostańmy tu przez pewien czas. Pod jednym względem się z nim zgadzam. Musimy cię chronić.
    Ariel spojrzała na niego z otwartymi do odpowiedzi ustami, ale wyraz jego twarzy sprawił, że odechciało jej się wymyślać jakiekolwiek riposty. I chociaż wciąż martwiła się o Argona i resztę, postanowiła nie protestować.
     - Co się właściwie stało? Jak się tu znaleźliśmy? – Zapytała w końcu, niewiadomo czemu zniżając głos do szeptu.
      Riva spojrzał na nią z roztargnieniem.
    - Przepraszam za to. Pewnie się przestraszyłaś – ze zmarszczonym czołem rozejrzał się uważnie wokół – Poza zwalnianiem czasu, to ulubiona sztuczka Argona. Teleportacja. Możliwości Białego Kruka są naprawdę zdumiewające, nie sądzisz? – W przeciwieństwie do niej, mówił głośno, może nawet zbyt głośno – Dosyć często stosuję tą metodę, jeśli jestem nieposłuszny – spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem w jasnych oczach – Czasem aż sam się zastanawiam, kto tu jest królem.
- Po prostu martwi się o ciebie. Nawet ja to zauważyłam.
   - O tak, z pewnością – mruknął z sarkazmem – Chyba nikt w historii nie miał tak oddanego strażnika.
- To chyba dobrze. Jesteś królem, więc...
- Królem, który nie potrafi zadbać o siebie a co dopiero o cały kraj.
     Po tych słowach zapanowała długa cisza, która zaczynała nieznośnie się przedłużać. Ariel czuła, że poci jej się ręka, ale nie chciała jej wyrywać, gdyż znów miała wrażenie, że jej bliskość wpływa na niego kojąco, jakby była jego ulubionym kocykiem z dzieciństwa, którego bardzo długo szukał. Gdzieś odezwała się sowa, ale poza tym było wręcz nieznośnie cicho. Próbowała wytężyć słuch i wyłowić jakiekolwiek dźwięki z obozu, ale wszystko wokół zdawało się martwe i uśpione. To ją mocno zaniepokoiło.
    - Będziemy tutaj czekać? – Zapytała cicho, próbując wyczytać coś z jego bladej, zamyślonej twarzy.
- Tak – odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
Ariel zagryzła wargę.
   - Może powinniśmy wrócić i sprawdzić, co się tam dzieje? Niepokoi mnie, że jest tak cicho. Skoro nie jesteśmy tak daleko od obozu, powinniśmy chyba słyszeć jakieś odgłosy walki. Może Balar już odszedł i teraz nie mogą nas znaleźć?
    Riva w końcu uniósł głowę i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Zdawało się, że w półmroku jego oczy płonął białym ogniem.
     - Pod wieloma względami prawie nic się nie zmieniłaś Ariel. Nie martw się o nich...
    Nagle wciągnął głośno powietrze, puścił jej dłoń i dotknął łopatki, w miejscu, gdzie rozorały ją pazury.
     - Co to jest? – Zapytał głucho – Kiedy to się stało?
    Ariel skrzywiła się bardziej dlatego, że to odkrył, niż z bólu. Właściwie nawet o tym zapomniała.  Wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła na ranie jego palce.
     - To nic. Każdemu może się zdarzyć – odparła lekkim, niedbałym tonem?
     - Nic? Jak możesz...
    Ariel nie miała zamiaru użalać się nad taką małą raną. Tym bardziej, że teraz sama potrafiła się tym zająć. Odsunęła się pospiesznie, przymknęła oczy i skupiła się na własnym ciele, jak to wcześniej uczył ją Nox. Bez problemu odnalazła skaleczone miejsce i otoczyła je wiązką Mocy.
     Cztery długie, niezbyt głębokie pręgi przecinały prawą stronę pleców, zaczynając od łopatki. Na szczęście nie dotarły do mięśni, i nie wyrządziły większych szkód. Po kolei zajęła się każdą raną z osobna, najpierw tamując krew, a potem sklepiając je bez większego wysiłku.
     Kiedy kończyła, usłyszała jak Riva wzdycha głośno. Czując na sobie jego zaskoczone spojrzenie, otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Wierzchem dłoni otarła pot z twarzy i odgarnęła do tyły włosy. Marzyła teraz o długiej kąpieli.
      - I już – rzuciła od niechcenia.
     Riva otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przyglądał się jej plecom, na których pozostała jedynie zakrzepła krew i lekko zaróżowiona skóra z taką miną, że miała ochotę parsknąć śmiechem. Potem dotknął uleczonego miejsca, wodząc po jej skórze palcami, chyba wciąż niedowierzając swoim oczom. Ariel dostała gęsiej skórki, a jego delikatny, niemal pieszczotliwy dotyk przeszył ją niczym błyskawica. Stała jednak spokojnie, czekając, aż skończy ją badać.
      - Jak to zrobiłaś?
     - Normalnie. Nox nauczył mnie uzdrawiania. To całkiem przydatna umiejętność.
     - Przydatna? – Riva stanął przed nią z uniesionymi brwiami – I mówisz to tak spokojnie?
     - No tak, a...
     - Nie wiesz, że tylko elfy potrafią uzdrawiać?
     Jego zdumienie było tak duże i tak widoczne, że Ariel z trudem powstrzymała narastającą gdzieś w piersi falę śmiechu. Oparła dłonie na biodrach, a na jej wargi wypełzł rozbawiony uśmiech.
    - Wiem – potem dokładnie przyjrzała się jego ranom – Ciebie też mogę uzdrowić.
   Skinął powoli głową więc położyła dłoń na jego barku i przystąpiła do pracy. Już po kilku sekundach rana na czole zaczęła się zasklepiać, a potem zniknęły również pozostałe obrażenia.
    Kiedy odsunęła się i poprawiła opadające na twarz włosy, Riva zmrużył oczy i patrzył na nią w milczeniu, jakby zabrakło mu słów. Potem niepewnym ruchem musnął palcami jej kolorowe pasemka. Chyba ulżyło mu, że się nie odsunęła, bo po chwili uśmiechnął się lekko.
     - Czy jest jeszcze coś, co powinienem o tobie wiedzieć? Dopiero, co spotkaliśmy się po latach, a ty nie przestajesz mnie zadziwiać.
     Znów sięgnął po jej dłoń i Ariel nie zaprotestowała. To było tak naturalne i znajome, że za każdym razem od razu robiło jej się ciepło od środka. I te szare oczy, na które nie mogła przestać patrzeć...
     Może z czasem pamięć sama mi wróci.
   Nagle posmutniała, gdyż zrozumiała, że to raczej niemożliwe. Wpatrując się w ich złączone dłonie, coś ścisnęło ją za gardło. Żal? Tęsknota?
    - Kiedy...widzieliśmy się po raz ostatni?
   - Skończyłaś pięć lat. Szkoda, że tego nie pamiętasz. Dałem ci na urodziny pięknego, białego konia.
    Ariel zamrugała i popatrzyła na niego z lekko przekrzywioną głową.
    - Konia?
    - Kochałaś konie.
   - Naprawdę? – Teraz już parsknęła śmiechem, a Riva z tym pogodnym wyrazem twarzy nagle wydał jej się kilka lat młodszy. Czarne włosy miał jeszcze w większym nieładzie, niż gdy się poznali. Zdawały się równie jedwabiste, co krucze pióra i Ariel doznała silnej potrzeby by ich dotknąć. Jak robiła to już nieraz...
    - Co się ze mną działo przez te lata? Gdzie byłam? – Zapytała nagle ze zmarszczonym czołem, zastanawiając się, dlaczego do tej pory się tym nie zainteresowała. Może dlatego, że nie miała kogo, ani kiedy o to zapytać. Tak wiele się działo...
    - Wychowałaś się i uczyłaś w innym świecie. W kraju, gdzie ludzie mówią innym językiem i nie ma Mocy.
    - Dlaczego...
  Przerwała, gdyż Riva już jej nie słuchał. Wyprostowany, wpatrywał się w niebo z mocno zmarszczonym czołem. W mdłym świetle zapadającego zmierzchu jego twarz była niemal trupio blada. Odbijające się na niej napięcie i powaga dodawały mu lat i surowości.
- Co... – Ariel podążyła za jego spojrzeniem i aż zachłysnęła się powietrzem.
   W prześwicie między gałęziami łopotały olbrzymie czarne skrzydła. To mógł być ktokolwiek z Zakonu, jednak po minie Rivy i jego napiętych mięśniach, od razu domyśliła się, że to nie żaden z wojowników. Zaskoczyło ją coś jeszcze.
    - To Balar – wyszeptała ciężko.
    - Tak.
    - On...on też potrafi latać? Nigdy nie widziałam jego skrzydeł.
    - Niestety jest taki sam jak my.
   W tym momencie poczuła go w swojej głowie. Tym razem jego świadomość wślizgnęła się zaskakująco łagodnie, zważywszy, że cały kipiał z gniewu.
    Dopiero się poznaliście i już szukacie odosobnienia? Nie spodziewałem się tego po tobie, Ariel. Zakpił, ostrym szyderczym tonem. Przykro mi, że wam przerywam, ale straciłem cierpliwość. Chciałem być naprawdę miły, jednak nie dajesz mi wyboru.
    Zamknij się. Zostaw mnie w końcu w spokoju, ty parszywy draniu. Wiesz, że wolę zginąć niż przejść na twoją stronę. I nie dam ci skrzywdzić moich przyjaciół.
    Uważaj na swoje słowa, dziewczyno. Twoja głupota i upór mogą cię słono kosztować.
    Ariel warknęła głośno i dopiero po chwili zorientowała się, że Riva przygląda jej się z uwagą. Gdy ich oczy się spotkały, przez moment na jego twarzy odbiło się zrozumienie, a potem coś, czego nie potrafiła nazwać.
     - Chodź – rzucił tylko, stanowczo chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą.
   Sekundę wcześniej jej wzrok powędrował w górę, gdzie zamiast nieba dostrzegła mignięcie znajomej twarzy, a na niej osadzone dwa bezdenne punkciki. A potem pędzili już co sił, klucząc między drzewami i potykając się o korzenie. Już po chwili wypadli na otwarty teren i biegli teraz przez wysoką trawę, oddalając się od obozu i rzeki.
    Ariel utrzymywała tempo tylko dlatego, że Riva cały czas nie wypuszczał jej ręki. Po pewnym czasie praktycznie ciągnął ją za sobą, gdyż w końcu opuściły ją siły. Może w tym świecie wszyscy lubili dużo biegać, ale ona nie nawykła do takiego wysiłku. Zaczęła tracić oddech, rozbolały ją nogi i do tego kłuło ją w boku. Jednak gdzieś tam za sobą słyszała szum skrzydeł, a Riva nie dawał jej nawet sekundy na odpoczynek. Raz próbowała się odwrócić i spojrzeć w niebo, ale nic tam nie dostrzegła. Była jednak pewna, że Balar niemal depcze im po piętach.
    Jak widzisz nawet twój król nie jest w stanie stawić mi czoła. Spodziewałem się po was, że będziecie uciekać, ale jak długo wytrzymacie? Tobie, Ariel jak widzę, już brakuje tchu.
     Ariel postanowiła tym razem zignorować szyderczy głos, całkowicie skupiona na oddychaniu i na tym, by się nie potknąć. Zmusiła ciężkie nogi do większego wysiłku i na chwilę udało jej się niemal zrównać z Rivą.
    - Gdzie...my...właściwie...biegniemy? – Krzyknęła między jednym sapnięciem, a drugim, po czym nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej, gdyż czuła, że zaraz całkiem straci siły i znów pozostanie w tyle – Zamiast uciekać...chyba lepiej...wrócić do obozu i pomóc...reszcie...Chcę walczyć...z...
Riva obejrzał się na nią przez ramię z taką miną, że natychmiast umilkła i straciła nieco tempo. Jego dłoń była gorąca, szczególnie od wewnątrz, jakby wyjął ją prosto z ognia. Dziwny wyraz jego twarzy świadczył o tym, że chyba też to czuje. Zanim odwrócił głowę, rzucił sucho w jej stronę:
    - Jak myślisz, co właśnie robimy? Odciągamy Balara jak najdalej od obozu. W tej chwili powinnaś się raczej martwić, co zrobimy dalej.
Jak to co? Będziemy walczyć. Chciała powiedzieć to na głos, ale uznała, że to nie jest dobry pomysł.
Chłodny baryton roześmiał się wewnątrz niej, aż gwałtownie pokręciła głową, na próżno próbując go stamtąd wyrzucić.
Więc walcz Ariel. Padła odpowiedź. Spróbuj się ze mną zmierzyć, jeśli masz odwagę.
Zacisnęła szczęki, zmuszając się do wręcz nadludzkiego wysiłku by biec dalej. Teren stał się bardziej kamienisty i nierówny. W pewnym momencie poczuła, że wspinają się na wzniesienie. Zaczynało brakować jej powietrza, a w płucach paliło, aż przed oczami pojawiły się czarne plamki. Myślała już, że dłużej nie wytrzyma, kiedy w końcu się zatrzymali. Z zaskoczenia potknęła się o własne stopy i wpadła na plecy Rivy. Odskoczyła szybko, ale nawet nie zareagował. Pochyliła się do przodu, oparła ręce na kolanach i trwała tak bez ruchu, dysząc ciężko, aż jej oddech w miarę się uspokoił.
- Rozmawiałaś z nim, prawda?
- Co?
Wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na Rivę. Stał odwrócony do niej plecami, na samej krawędzi trawiastego urwiska. Skrzyżował ramiona na piersi i z uniesioną lekko głową, wpatrywał się w niebo.
- Z Balarem – powtórzył, nie patrząc na nią. Wymówił to imię z trudem, jakby wypluł coś gorzkiego – Rozmawiałaś z nim telepatycznie.
- Skąd wiesz?
    Ariel ostrożnie stanęła obok i spojrzała w dół. Przełknęła głośno ślinę, ale nie cofnęła się mimo zawrotów głowy. Nawet nie spodziewała się, że znaleźli się tak wysoko. Dobrych kilkanaście metrów pod nimi płynął spieniony nurt rzeki, tej samej, przy której gdzieś tam w dole rozbili obóz. Huk rozbijających się o skały fal obiecywał nierozważnym szybką śmierć. Gdy spojrzała pytająco na Rivę, ten wpatrywał się w nią kątem oka nieporuszony i jakby zamyślony.
    - Nie powinnaś w ten sposób się z nim komunikować. Musisz stworzyć wokół umysłu solidną barierę i informować mnie, jeśli będzie chciał z tobą rozmawiać. To źle, że ma z tobą stały kontakt, ale nic na to nie poradzimy.
Ariel wydęła wargi i posłała mu zirytowane spojrzenie.
    - Sądzisz, że specjalnie urządzam sobie pogawędki z wrogiem? – Prychnęła i pokręciła głową – Dla twojej informacji, to on wchodzi mi bez pytania do głowy i zupełnie nie sprawia mi to przyjemności. Myślisz, że lubię słuchać jego głosu? Mam ochotę skręcić ten jego kark, jak tylko...
     - Już dobrze – przerwał jej łagodniejszym tonem – Zrozumiałem. To znaczy, wiem, że to nie twoja wina. Po prostu bardzo mi się to nie podoba, tym bardziej, że nic nie mogę z tym zrobić – wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć, ale w końcu się rozmyślił, cofnął się i powiódł wzrokiem po okolicy. Dopiero po chwili znów na nią spojrzał. Ostatnie promienie słońca zachodziły za horyzontem, kąpiąc całą okolicę w ciemnoróżowym blasku. W tym świetle jego jasne tęczówki były zupełnym przeciwieństwem Balara, którego wiecznie otaczała ciemność. – Chciałbym wiedzieć, o czym z nim rozmawiałaś. Co ci mówił? Groził ci?
      - To...
      Nasze rozmowy to nasz sekret, Ariel. Nikt nie powinien o nich wiedzieć.
   To był głos Balara, ale zupełnie inny. A jednocześnie tak boleśnie znajomy. Łagodny, hipnotyzujący baryton przeniknął ją do szpiku kości, otulił ciepłą barwą i ukradkiem, leciutkimi muśnięciami, wykradał z jej serca lęk i nieufność.
      Pamiętaj o naszej obietnicy. Jesteś tu dzięki mnie. Należysz tylko do mnie.
     - Tylko do Ciebie – powtórzyła jak echo, kołysząc się lekko na piętach.
- Ariel, co się dzieje? Odpowiedz!
    Riva szarpał ją za ramiona i choć patrzyła prosto na niego, przed oczami widziała twarz Balara. Nienawiść walczyła w niej z chęcią poddania się tym czarnym źrenicom. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Potem wszystko minęło i bez sił runęła prosto w objęcia króla. Dysząc ciężko, poczuła jak jego dłoń delikatnie gładzi ją po głowie i karku. Zamrugała powiekami, by odpędzić wzbierające łzy.
     - To był on, prawda? – Zapytał cicho.
Ariel była w stanie jedynie skinąć głową.
- Czego chciał?
   - Nie wiem – zdołała wyszeptać drżącym głosem – Próbował mnie zahipnotyzować, czy coś takiego. Ciągle powtarza, że należę tylko do niego. Chce, żebym przeszła na jego stronę.
Riva objął ją mocniej, co było jej teraz naprawdę potrzebne. Jego bliskość powoli ją uspokajała.
- Drań – warknął.
     W tym momencie oboje unieśli jednocześnie głowy. Tuż nad nimi zaszeleściły skrzydła, uderzając w nich podmuchem powietrza. W kłębowisku czerni dostrzegli naznaczoną bliznami twarz i osadzony na niej krzywy, pełen pogardy uśmiech.
     Biedna Ariel potrzebuje pocieszenia, co? Zadrwił, zataczając nad nimi koło, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu stał się jedynie ciemnym punkcikiem. Choć tu Ariel i pokaż mi, jaka jesteś odważna.
     Odsunęła się z nową energią i z determinacją w oczach wskazała ręką w niebo
    - Jak się tam dostać?
- To znaczy w górę?
Pokiwała głową, zaś Riva uniósł brwi.
- Chcesz więc powiedzieć, że nie wiesz jak latać?
- Nie. A mogę?
     Wskazał palcem jej szyję, gdzie spoczywał ukryty wisiorek.
   - Dzięki temu, tak – widząc jej zaskoczenie, zmarszczył brwi – Naprawdę nigdy nie używałaś pióra? Miałaś go przez cały czas i nie wiesz, do czego służy?
     Ariel sięgnęła pod tunikę i na jej dłoni spoczęło niewielkie białe piórko. Biło od niego ciepło, jakby wypełniała go żywa energia.
      - Więc – z narastającą ekscytacją ostrożnie pogładziła go samymi palcami - to pióro pozwoli mi latać?
- Owszem.
   - Pewnie dlatego Balar mi go zabrał – mruknęła do siebie, po czym zapytała głośniej: – Jak to działa? To znaczy, co zrobić, żebym poleciała?
    - To bardzo proste. – Riva zbliżył się i chwycił jej dłoń z piórkiem. Już po raz trzeci tego dnia znalazł się tak blisko i po raz trzeci owionął ją jego zapach. Słodka woń jakiś kwiatów, chyba... jaśminu? Gdy uniosła oczy, napotkała jego wesołe spojrzenie i pełen zadowolenia uśmieszek – W takim razie mam zaszczyt być świadkiem twojego pierwszego lotu – powiedział z entuzjazmem w głosie, a potem przycisnął piórko i jej dłoń do miejsca, tuż poniżej szyi
    Rozbłysło światło. Nie tylko wokół medalionu, ale w niej samej. Ciepło i nowa energia rozlały się po jej ciele, otulając każdą komórkę i każdy nerw. Jej uszy wypełnił trzepot tysiąca maleńkich skrzydełek.
    Ariel wciągnęła ze świstem powietrze i zachwiała się, a Riva odsunął się z tym samym uśmiechem samozadowolenia.
    - I już – zakomunikował, opierając dłonie na biodrach – Jesteś gotowa do pierwszego lotu.
    - Naprawdę?
    Dotknęła medalionu, który jakby stracił całą swoją energię i nie był nawet ciepły. Jej palce wyczuły coś na szyi i chociaż nie mogła tego zobaczyć, domyśliła się, że w tym miejscu właśnie powstało coś jak tatuaż. Ostrożnie musnęła jego brzegi.
     - To...czy to zostanie już na zawsze?
    - Nie – uspokoił ją – Zniknie po kilku minutach. Ukryta Moc pióra połączyła się z twoją już na stałe. Wystarczy, że po prostu już zawsze będziesz miała go ze sobą.
      - I co teraz?
- Teraz? – Wziął ją za rękę i zwrócił się w stronę przepaści. – Polecimy.
- Tak po prostu?
- Tak.
      Zagryzła wargi, z obawą zerkając w dół na rzekę. Riva ścisnął mocniej jej dłoń.
- Ufasz mi?
     Zanim odpowiedziała, dość długo patrzyła mu w oczy. Czy miała zaufać królowi, który był tak bardzo podobny do Balara i którego właściwie nie znała, a który twierdzi, że jest jej przyjacielem?
     Hmm, dał mi konia na piąte urodziny.
    Mimo kilku wątpliwości w głowie miała tylko jedną odpowiedź.
     - Tak.
     Dostrzegła jak na jego twarzy odmalowuje się ulga, a potem wręcz dziecięca radość.
     - Przede wszystkim się nie bój. Będę przy tobie.
Przytaknęła z powagą.
- A ja, co mam robić?
     - Ty? Po prostu się odpręż i daj się ponieść. Jeśli tak ci będzie łatwiej, pomyśl o skrzydłach.
- Takich jak Argona?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Tak. Mogą być.
- A co jeśli...
- Teraz!
Skoczyli prosto w przepaść, zanim w ogóle zdążyła się do tego przygotować.
    Pęd wiatru pozbawił ją tchu i zagłuszył krzyk. Dostrzegła pod sobą przybliżający się dziki nurt rzeki, i natychmiast zacisnęła powieki. Czekała na śmiertelne zderzenie z wodą, zupełnie zapominając o wcześniejszych instrukcjach Rivy. Jego ciepła dłoń trzymała ją mocno i pewnie, ale i tak spanikowała.
       Zaraz umrzemy! Rozbijemy się o skały i...
     Nagle jakaś siła poderwała ich do góry i przestali spadać. Nawet wiatr, który gwizdał w uszach i bił po twarzy, uspokoił się niewiadomo kiedy.
     Tuż obok usłyszała głośny śmiech Rivy.
    - Możesz już otworzyć oczy! – Krzyknął.
    Ariel wahała się jeszcze kilka sekund, ale w końcu kierowana ciekawością, ośmieliła się uchylić powieki.
     I natychmiast wydała z siebie okrzyk ulgi i radości.
    Lecieli! Naprawdę lecieli!
    Pod nimi rozpościerał się zielono- brązowo-złoty krajobraz górzystych łąk, pól i lasów. Teraz rzeka wyglądała niczym niebieska wstążka, a widoczne stąd domy były jedynie dziecięcymi zabawkami.
     - I jak ci się podoba?!
   Ariel zabrakło słów. Przez chwilę zapomniała o oddychaniu i teraz wzięła głęboki wdech, jednocześnie odwracając ku niemu głowę.
    Zaledwie spojrzała na Rivę, w oszołomieniu otworzyła usta, podobnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała Argona ze skrzydłami. I tym razem towarzyszyło jej uczucie, jakby już to gdzieś widziała.
     Drgnięcie w ciemności, jakby próbowała chwycić coś śliskiego i ulotnego.
   Z jego łopatek wyrastały czarne, krucze skrzydła. Wcześniej jakoś nie zauważyła, jakie były potężne, jedwabiste i smukłe. Każde pióro zdawało się lśnić w zapadającym zmroku, jakimś wewnętrznym majestatycznym blaskiem. Były większe niż te wojowników z Zakonu i jednocześnie węższe.
     Skrzydła godne samego króla.
    Ariel w końcu udało się oderwać od nich wzrok. Spojrzała na Rivę, który uśmiechał się do niej szeroko, odsłaniając białe zęby. Zdawało się, że nawet jego oczy płonął jakimś magicznym białym płomieniem.
     - Może teraz spróbujesz polecieć sama? – Zapytał, przekrzykując wiatr.
     Ariel mocniej ścisnęła jego dłoń i zmarszczyła brwi.
    - Sama? – Gdy byli już w powietrzu, nagle ten pomysł wydał jej się wręcz absurdalny, mimo, że przed chwilą o tym marzyła.
Skinął głową.
    - Nie obraź się, ale jesteś trochę ciężka. Nie przywykłem do latania z balastem.
Ariel posłała mu groźne spojrzenie, po czym dotknęła palcami nowego znamienia poniżej szyi.    Nagle naszło ją tysiące wątpliwości, o których wcześniej nie myślała.
A co jeśli Moc pióra nie zadziała i spadnę? Czy Riva zdoła mnie w porę złapać? Jeśli nawet polecę sama, to jak...
Jednak jesteś większym tchórzem niż sądziłem. Większym niż twoi głupi rodzice.
Zacisnęła usta, spojrzała na Rivę i bez słowa puściła jego dłoń.
Natychmiast zaczęła spadać, jednak zdusiła strach, czerpiąc siłę z nienawiści do głosu, który śmiał obrażać jej rodziców. Rozpostarła szeroko ramiona, poddając się sile grawitacji i wiatru. Zaledwie pomyślała o dużych, solidnych skrzydłach, już w następnej chwili poderwało ją w górę, niemal pozbawiając równowagi.
Ariel z podekscytowania wybuchnęła głośnym śmiechem. Jednocześnie sięgnęła ręką do tyłu i przekręciła głowę.
Udało się!
Śnieżnobiałe skrzydła wyrastające z jej łopatek były równie potężne i piękne co Argona. W dotyku pióra były miękkie, delikatne i lekko ciepłe. Rzeczywiście pomimo rozmiaru były zadziwiająco lekkie. Kilka razy machnęła nimi dla próby, wywołując mocniejsze podmuchy wiatru. Ulżyło jej, że okazało się to tak łatwe. Riva, zawieszony w pozycji pionowej, obserwował ją z pobłażliwym uśmiechem.
To niesamowite uczucie nie dało się do niczego porównać i Ariel była aż zaskoczona jak do tej pory mogła bez tego żyć. Spojrzała na Rivę i pokazała uniesiony kciuk. Skinął tylko głową, ruchem ręki zachęcając ją by kontynuowała. Zrobiła wokół niego dwa szerokie okrążenia, a potem zanurkowała gwałtownie prosto w przepaść. Wiatr smagał ją po twarzy i targał włosami, gdy z zawrotną szybkością pikowała prosto w ciemny nurt rzeki. Instynktownie złożyła skrzydła za plecami, czując jak wypełnia ją ich energia oraz własna, dzika radość. Teraz doskonale wiedziała, co muszą czuć ptaki, które całe życie spędzają w powietrzu. Dopiero tu, na górze można było poczuć i zrozumieć, czym jest prawdziwa wolność.
Jej uszy wypełnił huk fal, kiedy znalazła się tuż nad korytem rzeki. Z szybkością i zręcznością, która ją samą zaskoczyła, w ostatniej chwili wygięła ciało w łuk, rozpostarła skrzydła, zrobiła pół obrót i poderwała się do góry. Poszybowała w stronę Rivy, który przez cały czas uważnie jej się przyglądał. Uśmiechał się teraz inaczej, jakby ze smutkiem czy melancholią.
Kiedy rozpromieniona zawisła obok Rivy, klasnął kilka razy z uznaniem.
- Przyznam, że znów mnie zaskoczyłaś. Jak na pierwszy raz to było perfekcyjne. Gdybym cię nie znał, mógłbym pomyśleć, że urodziłaś się w powietrzu.
Ariel zbyła jego pochwałę machnięciem ręki, choć poczuła w sercu przyjemne ciepło.
- Te skrzydła są cudowne! – Krzyknęła z entuzjazmem, po raz kolejny oglądając się na nie z niegasnącym zachwytem. – Czuję się, jakbym latała od zawsze.
Na mgnienie oka po twarzy Rivy przeszedł cień konsternacji, który nie uszedł jej uwadze. Ariel zmrużyła oczy, sięgając ręką po piórko, spokojnie spoczywające pod tuniką.
- Jak tak teraz myślę, to wydaje mi się to trochę dziwne.
- Tak?
- Zauważyłam, że wszyscy z Zakonu mają takie same znamiona na czole, dzięki którym mogą latać i robić to wszystko.
- Masz rację – przyznał - To Znamię Kruka. Źródło naszej Mocy.
- Ale ty nie masz takiego znamienia. Czy król go nie potrzebuje?
Riva bez słowa wyciągnął lewą dłoń i odwrócił wierzchem do góry. Oczom Ariel ukazał się niewielki, czarny tatuaż w kształcie pióra, identyczny jak u Noxa i reszty. Ariel przygryzła wargi i opuszkami palców pogładziła znamię, przecięte czerwoną, nie zagojoną szramą.
- Och – wyrwało jej się z gardła, gdyż nie znalazła innych słów.
- To znamię Kruczego Króla. Jest symbolem władzy i…
Przerwał nagle i syknął ostrzegawczo. Ariel zdążyła tylko dostrzec kątem oka lecącą na nich z góry czarno-czerwoną kulę energii, gdyż niemal w ostatniej chwili Riva zasłonił ją własnym ciałem, rozpościerając swoje skrzydła na całą ich długość. Zbladł i skrzywił się boleśnie, gdy pocisk uderzył w jego lewe skrzydło i odbił się niczym od ściany. Riva wpadł na nią z impetem i oboje przelecieli kilka metrów, nim udało jej się w końcu zatrzymać. Kiedy Riva zaczął tracić wysokość, złapała go za łokieć i przytrzymała, z niepokojem spoglądając na jego wykrzywioną twarz. Lewą rękę przyciskał do serca, a czerń jego skrzydeł zdawała się blaknąć i rozmywać.
- Nic ci nie jest?
- To ja powinienem o to zapytać – mruknął przez zaciśnięte szczęki.
     - Cóż za ujmująca scena. Król i Potomek w końcu razem. Pewnie nie możecie nacieszyć się swoim towarzystwem.
       Oboje jednocześnie zwrócili głowy w stronę Balara. Unosił się przed nimi na identycznych jak u Rivy, kruczych skrzydłach. Czarne włosy i długi płaszcz powiewały na wietrze, stapiając się z otaczającą go ponurą aurą i zapadającym zmrokiem. Czarne tęczówki były dokładnie takie, jakie zapamiętała – zimne, hipnotyzująco głębokie i przerażająco puste. Jego uśmieszek w kącikach ust był pogardliwy i chłodny.
     Ariel przeszedł dreszcz, od którego dostała gęsiej skórki. Riva doszedł do siebie i zawisł o własnych siłach. Wyprostował się i napiął mięśnie, choć nadal wyglądał słabo. Wraz z pojawieniem się Balara powróciły wszystkie związane z nim wspomnienia, które tak bardzo starała się pogrzebać. Od ciemnego lochu aż po chwilę, gdy próbował wypalić na jej ciele zaklęcie Posłuszeństwa. Przypomniała sobie każdą chwilę, gdy drżała ze strachu przed jego głosem, widokiem, a nawet zapachem. Każda cząstka jego osoby wzbudzała w niej jedynie głęboki wstręt, jakby jej ciało instynktownie wyczuwało śmiertelnego wroga.
     Król próbował ją zasłonić, ale Ariel odepchnęła go stanowczo, mierząc Balara nienawistnym spojrzeniem. Mężczyzna przyglądał im się chwilę bez słowa z miną, która mogła wyrażać wszystko.
     - Jak zwykle próbujecie bronić się nawzajem, co? – Rzucił cierpko, po czym spojrzał wprost na Ariel. W kącikach jego ust czaił się uśmiech, którego tak bardzo nienawidziła – Od naszego ostatniego spotkania bardzo się rozwinęłaś Ariel. Jak na tak głupiutkie dziecko szybko się uczysz – jego spojrzenie zatrzymało się na jej skrzydłach, a potem na niebieskim pasemku. Na chwilę spojrzał jej prosto w oczy – Naprawdę sądzisz, że skoro umiesz już latać i zdobyłaś kolejny kamień, zdołasz mnie pokonać?
     - Tak właśnie myślę – warknęła w odpowiedzi, zaciskając pięści niemal do bólu – I zaraz ci to udowodnię.
      Wyciągnęła już rękę, gdy Riva powstrzymał ją i pokręcił nieznacznie głową.
     - Nie rób nic pochopnego – wyszeptał – Wciąż jest dla ciebie za potężnym przeciwnikiem. Pozwól, że ja to załatwię.
- Dam radę – zaprotestowała cicho, ale ostro – Czekałam na to tak długo...
      Skrzydła Balara ze świstem przecięły powietrze, przyciągając ich uwagę.
    - O czym tam szepczecie, gołąbeczki? Chyba wiesz Ariel, że przede mną nic nie ukryjesz, chyba, że bardziej zapanujesz nad swoimi myślami.
Riva zerknął na nią ze zmarszczonym czołem.
- Co z barierą?
     Wzruszyła ponuro ramionami.
      - Próbowałam, ale niszczy każdą moją osłonę.
Skrzywił się i zwrócił do Balara.
- Nie trudź się. Ariel nigdzie z tobą nie pójdzie.
- I niby ty mnie powstrzymasz?
- Jeśli będę musiał, będę ją bronił aż do śmierci.
     Głośny śmiech wypełnił przestrzeń wokół nich wibrującym barytonem, aż w jej sercu drgnęło coś boleśnie. Bezwiednie cofnęła się bliżej Rivy.
    - To rzeczywiście bardzo szlachetne i odważne, ale przypominam, że nie zostało ci wiele czasu. Lepiej nie marnuj tej resztki energii, bo może ci się jeszcze przydać – odezwał się zaraz po tym, jak jego śmiech urwał się nagle, zastąpiony ponurym tonem – Nawet, jeśli odważysz się podnieść na mnie rękę, zaboli mniej niż ukąszenie komara. Za to tobie może to bardzo zaszkodzić. Widzę, że bardzo się starasz ukrywać swój stan, ale na jak długo?
- O czym on mówi? – Ariel z niepokojem spojrzała na króla.
     - Ooo – Balar udał zaskoczenie, mrużąc leniwie oczy – A więc jeszcze nie wie? Domyślam się, że pewnie jeszcze o wielu sprawach jej nie poinformowałeś.
     Ariel zmarszczyła brwi i przygryzła nerwowo wargi. Wiedziała już, że lepiej nie słuchać tego, co mówi ten drań. Jednak tym razem czuła, że właśnie omija ją coś istotnego, o czym powinna wiedzieć. Ze złością szarpnęła Rivę za ramię, zmuszając by na nią spojrzał.
      - O czym on gada? – Syknęła, nie kryjąc dłużej poirytowania – Jeśli coś przede mną ukrywasz...
      Riva zbył jej słowa machnięciem ręki, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
     - Nie teraz – rzucił tylko w jej stronę i zaraz potem zwrócił się do Balara – Jeśli zawiodłeś nas tutaj tylko po to, by uciąć sobie pogawędkę, to daruj sobie. Możesz wracać i zawiadomić swojego Pana, że poniosłeś klęskę. Może przeżyjesz jego gniew, choć liczę, że jednak nie.
       Balar zmarszczył czoło, przybierając surowy wyraz.
      - W odróżnieniu od ciebie, dawno pogrzebałem przeszłość. Nie licz na to, że ze względu na dawne czasy ulituję się nad tobą i twoją dziewczyną – wyciągnął przed siebie prawą dłoń, na której zajaśniało czarne znamię – Ariel już i tak należy do mnie, ale ty stoisz mojemu Panu na drodze.
       Przecież to...
      Ciemna masa zawirowała wokół jego dłoni, a Ariel poczuła jednocześnie jak potężna fala energii, z siłą tornada kieruje się prosto na nich. Riva krzyknął ostrzegawczo i wyciągnął lewą dłoń ze znamieniem, w tej samej sekundzie, gdy z dłoni Balara wystrzeliły setki czarnych piór. Utworzyły wściekły, dziki płomień, który poszybował prosto na nich.
     Riva napiął mięśnie, a z jego gardła wyrwało się pełne bólu stęknięcie. Wokół nich zamigotała bariera i gdy pióra w nią uderzyły, odbiły się niczym o mur, rozpryskując się na wszystkie strony. Kilka jednak drasnęło ją w ramię i w nogę. Syknęła z bólu, gdy z płytkich ran popłynęła krew. Siła ataku rzuciła ich do tyłu i znów gdyby nie szybka reakcja Ariel, mogliby spaść.
      Riva otrząsnął się, z wyraźnym wysiłkiem utrzymując się w powietrzu. Jego skrzydła były teraz mniejsze, wyblakłe i ciągle traciły pióra. Na jego bladej twarzy pojawiły się krople potu i dodatkowe zmarszczki. Mimo to, wyciągnął lewą rękę, rozwarł pięść i bez uprzedzenia posłał w stronę Balara pocisk czystej energii. Zaraz potem jęknął i zachwiał się, przyciskając dłoń do serca. Widząc jak mężczyzna bez wysiłku robi unik, zacisnął usta i odwrócił wzrok. Wznosił się, to opadał, z trudem młócąc skrzydłami powietrze.
     - Ostrzegałem. Jakim cudem zamierzasz mnie pokonać, skoro ledwo utrzymujesz się w powietrzu? – Balar pokręcił z politowaniem głową i cmoknął kilka razy – Właśnie dlatego Elderol potrzebuje mojego Pana. Taki żałosny król nie ma prawa...
        Riva mruknął coś pod nosem, po czym wzniósł się z wysiłkiem i śmignął tuż przed nią, kierując się prosto na Balara. Wpadł na niego siłą rozpędu i uderzył na odlew w twarz. W odpowiedzi dostał cios w żebra, aż odleciał do tyłu. Zaraz jednak znów zaatakował i zwarli się w ostrym pojedynku, wymieniając ciosy i robiąc uniki tak szybko, że zaczęli rozmywać się przed jej oczami aż w końcu widziała już tylko kłębowisko skrzydeł i wirujących piór. Zauważyła jednak, że Riva traci siły i szybkość, więc uznała, że to najlepszy moment, by wkroczyć do akcji.
        - Dosyć!
      Z tym ostrym rozkazem podleciała do walczących i rozdzieliła ich podmuchem wiatru. Riva mimo rozciętej wargi, siniaków na bladej twarzy i wyraźnego zmęczenia próbował znów zaatakować, ale spojrzała na niego groźnie i odepchnęła może zbyt brutalnie, aż na chwilę stracił równowagę.
      - Nie potrzebujemy ani ciebie, ani twojego boga – zwróciła się do Balara, posyłając mu równie twarde, ostre spojrzenie – Powinieneś mieć trochę więcej szacunku dla króla.
       Balar wybuchnął krótkim śmiechem. Nie był nawet draśnięty.
    - Szacunku, mówisz? – W jego dłoni pojawił się długi, magiczny sznur, który ze złowrogim świstem przeciął powietrze, tuż obok jej boku. Ariel zachowała kamienną postawę, ani na moment nie odwracając wzroku – Czy kot, który poluje na myszy, darzy je szacunkiem?
       Ariel zagrodziła mu drogę, rozkładając szeroko ramiona i skrzydła. Uśmiechnął się pobłażliwie.
     - Więc naprawdę chcesz ze mną walczyć?
     Skinęła głową.
     Lepiej zacznij modlić się do swojego boga.
     Naprawdę sądzisz, że będę cię błagał na kolanach byś mnie oszczędziła?
     O niczym innym nie marzę. Twoja śmierć uszczęśliwiłaby wielu ludzi, nie mówiąc o mnie.
    Zimny śmiech dotknął najgłębszych zakamarków jej duszy i umysłu. Ariel z trudem się otrząsnęła, wyrzuciła jego świadomość jednym szybkim szarpnięciem i natychmiast wzniosła gruby, twardy mur.
A potem zaatakowała.
      Machnęła skrzydłami, aż w powietrzu zawirowało kilka piór i rzuciła się na niego z zaciśniętymi pięściami. Magiczny sznur, który zaatakował ją wtedy w dymie, teraz również próbował jej dosięgnąć, ale Ariel zrobiła gwałtowny unik i odrzuciła go jednym podmuchem wiatru. Potem obróciła się bokiem i uderzyła go całą długością skrzydła, a gdy stracił wysokość, nie marnując czasu, wymierzyła mu solidny cios w szczękę. Okręcił się w powietrzu, ale siła skrzydeł zamortyzowała jej atak. Spojrzał na nią chłodno, jakby lekko zaskoczony i posłał w jej stronę trzy pióra, które zamigotały i zmieniły się w czarno-czerwone kule. Ariel zmarszczyła w skupieniu brwi i wyciągnęła rękę. Przed jedną kulą zrobiła unik, drugą odrzuciła podmuchem wiatru, a trzecią pchnęła z powrotem w jego stronę. Balar ominął ją i jednocześnie rzucili się w swoją stronę. Ariel chciała uderzyć go w pierś, ale tym razem zrobił unik, a potem zablokował kolejny cios. Uwięził jej zaciśniętą dłoń i zbliżył do niej twarz. Uśmiechnął się jadowicie.
     - A właśnie. Jak udało się spotkanie z przyjacielem? Rozkazałem mu cię złapać. Skoro tego nie zrobił, będę musiał go ukarać.
     Ariel zmrużyła oczy i tylko mocniej zacisnęła szczęki, robiąc wszystko, by na niego nie patrzeć. Bez słowa kopnęła go kolanem gdzieś w biodro, a potem wolną ręką przejechała paznokciami po jego policzku, aż pokazały się czerwone szramy. Syknął, a ona zdołała się wyswobodzić i pokazała mu język. Zaraz potem zdusiła krzyk, gdy uderzył ją w brzuch, a potem chwycił za gardło.
     A jak tam twoje ramię? Zapytał ironicznie, jednocześnie zaciskając boleśnie palce w miejscu, gdzie wciąż widniały blade kontury pióra. Ostatnio nie dokończyłem zaklęcia, ale to łatwo da się naprawić. Pod jego palcami przepłynęła energia i poczuła pieczenie, jakby przypalał jej skórę. Patrzyła na niego z nienawiścią, z trudem przełykając ślinę i zduszając w sobie ból. Wiesz, co to oznacza, prawda? Będziesz musiała być mi posłuszna, bo inaczej...
      - Ariel!
      Usłyszała za sobą krzyk Rivy, a potem szum skrzydeł, gdy rzucił się jej na pomoc.
    - Nie... – Jęknęła głucho, próbując odwrócić głowę i go powstrzymać. Jednak uścisk na gardle ledwo pozwalał jej złapać oddech. Wierzgnęła nogami i chwyciła jego dłoń, próbując się wyrwać.
     Uśmiechnął się ponuro, a jego czarne oczy znajdowały się stanowczo zbyt blisko. Z niewielkich ran na policzku sączyła się krew, ale nie zwracał na to uwagi. Zerknął ponad jej głową i uśmiechnął się jeszcze rzesze.
     - Chodź, Kruczy Królu, zabawimy się – mruknął z okrutnym rozbawieniem.
    Ariel ponownie szarpnęła się gorączkowo.
    Nie mogę się poddać. Riva jest za słaby, zabije go.
    Tak, Ariel. Jestem tu po to, by go zabić.
   Jego stanowcze słowa wywołały w niej gorącą falę gniewu, wręcz furii. Przestała się szarpać, przymknęła oczy i odetchnęła. Zaraz potem poczuła jak otwiera się Szary Kamień.
      Trzecie Oko.
    Zalała ją fala spokoju, a także siły, pewności siebie i wiedzy. Jakby sama Lira pogłaskała ją po głowie i wyszeptała na ucho słowa, przeznaczone tylko dla niej.
     Wygięła się i udało jej się kopnąć go w brzuch. Skrzywił się z bólu i rozluźnił uchwyt, a wtedy błyskawicznie wyszarpnęła się jednym uderzeniem skrzydeł i cofnęła na bezpieczną odległość. Jednocześnie wyciągnęła rękę i przed nią pojawiły się wodne kule. Czuła na sobie uważny wzrok Balara i Rivy, który zatrzymał się gdzieś za jej plecami. Uśmiechnęła się do siebie z ulgą, że udało jej się go powstrzymać. Tak, ona również musiała chronić króla. To był jej obowiązek.
      Pchnęła kule w stronę Balara, ale bez trudu zrobił unik, a jedna odbiła się od jego skrzydła i po prostu zmieniła w fontannę kropel. Nie czekając, aż ruszy do kontrataku, ponownie sięgnęła po Moc. Tym razem stworzyła kilkanaście ostro zakończonych sopli lodu.
      Spojrzała na mężczyznę i tym razem to ona uśmiechnęła się z wyższością.
     - Zaskoczony? To jeszcze nie koniec.
    Machnęła ręką i lodowe ostrza pomknęły w jego stronę. Balar w ostatniej chwili uskoczył przed pierwszym soplem. Zaraz potem zaczął wykonywać w powietrzu jakiś dziki, chaotyczny taniec i wyginać się na wszystkie strony. Miał dobry refleks i pewnie dzięki temu przeżył. Nie był jednak na tyle szybki, by uniknąć wszystkich ostrzy. Kilka sięgnęło jego skrzydeł, dziurawiąc je na wylot, jeden drasnął ramię, a drugi wbił się w udo. Z grymasem wściekłości i bólu, wyszarpnął sopel z nogi i dosłownie zmiażdżył go w dłoni. Stracił swoją dumną postawę i teraz chwiał się na boki, próbując utrzymać wysokość. Jego mina i widok krwi były dla niej największą nagrodą. Czując jak napełnia ją dzika satysfakcja, wzleciała ponad obu mężczyzn, zatrzymując się w kręgu bladego blasku księżyca. Jej białe skrzydła pochłaniały i odbijały światło, oślepiając swym blaskiem. Musieli zmrużyć oczy, by móc na nią spojrzeć. Rozpierała ją duma i samozadowolenie.
     Spojrzała wprost w czarne źrenice Balara, po raz pierwszy dostrzegając w nich wahanie. Już się nie uśmiechał.
     - Nigdy nie lekceważ Potomka Liry – powiedziała, po czym wyciągnęła dłoń, obserwując jak złote drobinki powietrza łagodnie ustępują pod jej wolą – A to za moich rodziców.
      Jednym, zdecydowanym rozkazem usunęła wokół Balara całe powietrze. Najpierw otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a po kilku sekundach chwycił się za gardło i pobladł gwałtownie, próbując złapać oddech przez otwarte usta. Szybko zrozumiał, o co chodzi i szarpnął się do tyłu, szukając powietrza. Jednak Ariel i na to była przygotowana. Błyskawicznie oczyszczała przestrzeń wokół niego za każdym razem, gdy podlatywał w inne miejsce. W końcu jego skrzydła pękły w morzu piór, a on sam zaczął spadać. Ariel usuwała pod nim złote cząsteczki, z nadzieją, że jeśli wytrzyma jeszcze trochę, to Balar niechybnie zginie przez uduszenie lub zderzenie z ziemią.
       Spodziewała się jednak, że to by było zbyt proste. Właściwie jej nie zaskoczył, gdy kilka metrów od ziemi, nagle zmienił się w kruka i łopocząc nerwowo skrzydłami, niezdarnie wzbił się w niebo i najzwyczajniej uciekł.
       Rzeczywiście cię nie doceniłem. Następnym razem będę gotowy.
      Ja też. Następnym razem na pewno cię zabiję.
    Odetchnęła z ulgą, potarła ranę na ramieniu i spojrzała na Rivę z szerokim uśmiechem. Był blady, miał zaschniętą krew na wardze i dwa sińce na twarzy, ale odwzajemnił uśmiech, a w jego oczach odbijała się biel jej skrzydeł.
      - Wszystko w porzą...
    Urwała raptownie i skuliła się pod wpływem fali bólu, która przeszyła jej ciało aż po koniuszki włosów. Poczuła jak jej skrzydła znikają, a ona sama zaczyna spadać.
      Moje słowo zawsze będzie ostatnie. Zrozum w końcu, że nie uciekniesz od nieuniknionego.

      Palący ból wstrząsnął nią od środka, ramię ze znamieniem zapiekło i pochłonęła ją ciemność.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych