Zamrugała
gwałtownie, gapiąc się na otaczające ich drzewa i zarośla. Wokół
panowała cisza i spokój, nie wiadomo kiedy południe przeszło we
wczesny wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi, przynosząc ze
sobą pierwsze podmuchy chłodu. Ariel na próżno rozglądała się
za obozem i rzeką, nie słyszała nawet jej szumu, choć potrafiła
jeszcze wyczuć ją za pomocą zmysłów. Musieli znajdować się
niedaleko obozu i ta świadomość nieco ją uspokoiła. Wciąż
jednak nie miała pojęcia jak się tu znaleźli.
-
Podły drań – mruknął stojący obok niej Riva. Podrapał się po
głowie, mrucząc pod nosem wiązkę niezrozumiałych dla niej słów.
– Nie cierpię, kiedy tak robi.
- Musimy wracać i im pomóc. – Ariel zrobiła
krok do przodu, ale palce Rivy zsunęły się z jej ramienia i
kurczowo zacisnęły wokół jej dłoni, unieruchamiając w miejscu.
- Zaskoczył mnie, ale skoro już nas przeniósł,
zostańmy tu przez pewien czas. Pod jednym względem się z nim
zgadzam. Musimy cię chronić.
Ariel spojrzała na niego z otwartymi do
odpowiedzi ustami, ale wyraz jego twarzy sprawił, że odechciało
jej się wymyślać jakiekolwiek riposty. I chociaż wciąż martwiła
się o Argona i resztę, postanowiła nie protestować.
-
Co się właściwie stało? Jak się tu znaleźliśmy? – Zapytała
w końcu, niewiadomo czemu zniżając głos do szeptu.
Riva spojrzał na nią z roztargnieniem.
-
Przepraszam za to. Pewnie się przestraszyłaś – ze zmarszczonym
czołem rozejrzał się uważnie wokół – Poza zwalnianiem czasu,
to ulubiona sztuczka Argona. Teleportacja. Możliwości Białego
Kruka są naprawdę zdumiewające, nie sądzisz? – W
przeciwieństwie do niej, mówił głośno, może nawet zbyt głośno
– Dosyć często stosuję tą metodę, jeśli jestem nieposłuszny
– spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem w jasnych oczach –
Czasem aż sam się zastanawiam, kto tu jest królem.
-
Po prostu martwi się o ciebie. Nawet ja to zauważyłam.
- O tak, z pewnością – mruknął z sarkazmem
– Chyba nikt w historii nie miał tak oddanego strażnika.
- To chyba dobrze. Jesteś królem,
więc...
-
Królem, który nie potrafi zadbać o siebie a co dopiero o cały
kraj.
Po tych słowach zapanowała długa cisza, która
zaczynała nieznośnie się przedłużać. Ariel czuła, że poci jej
się ręka, ale nie chciała jej wyrywać, gdyż znów miała
wrażenie, że jej bliskość wpływa na niego kojąco, jakby była
jego ulubionym kocykiem z dzieciństwa, którego bardzo długo
szukał. Gdzieś odezwała się sowa, ale poza tym było wręcz
nieznośnie cicho. Próbowała wytężyć słuch i wyłowić
jakiekolwiek dźwięki z obozu, ale wszystko wokół zdawało się
martwe i uśpione. To ją mocno zaniepokoiło.
-
Będziemy tutaj czekać? – Zapytała cicho, próbując wyczytać
coś z jego bladej, zamyślonej twarzy.
-
Tak – odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
Ariel
zagryzła wargę.
- Może powinniśmy wrócić i sprawdzić, co się
tam dzieje? Niepokoi mnie, że jest tak cicho. Skoro nie jesteśmy
tak daleko od obozu, powinniśmy chyba słyszeć jakieś odgłosy
walki. Może Balar już odszedł i teraz nie mogą nas znaleźć?
Riva w końcu uniósł głowę i spojrzał na nią
spod przymrużonych powiek. Zdawało się, że w półmroku jego oczy
płonął białym ogniem.
-
Pod wieloma względami prawie nic się nie zmieniłaś Ariel. Nie
martw się o nich...
Nagle
wciągnął głośno powietrze, puścił jej dłoń i dotknął
łopatki, w miejscu, gdzie rozorały ją pazury.
-
Co to jest? – Zapytał głucho – Kiedy to się stało?
Ariel
skrzywiła się bardziej dlatego, że to odkrył, niż z bólu.
Właściwie nawet o tym zapomniała. Wzdrygnęła się lekko, gdy
poczuła na ranie jego palce.
-
To nic. Każdemu może się zdarzyć – odparła lekkim, niedbałym
tonem?
-
Nic? Jak możesz...
Ariel nie miała zamiaru użalać się nad taką
małą raną. Tym bardziej, że teraz sama potrafiła się tym zająć.
Odsunęła się pospiesznie, przymknęła oczy i skupiła się na
własnym ciele, jak to wcześniej uczył ją Nox. Bez problemu
odnalazła skaleczone miejsce i otoczyła je wiązką Mocy.
Cztery długie, niezbyt głębokie pręgi
przecinały prawą stronę pleców, zaczynając od łopatki. Na
szczęście nie dotarły do mięśni, i nie wyrządziły większych
szkód. Po kolei zajęła się każdą raną z osobna, najpierw
tamując krew, a potem sklepiając je bez większego wysiłku.
Kiedy kończyła, usłyszała jak Riva wzdycha
głośno. Czując na sobie jego zaskoczone spojrzenie, otworzyła
oczy i uśmiechnęła się lekko. Wierzchem dłoni otarła pot z
twarzy i odgarnęła do tyły włosy. Marzyła teraz o długiej
kąpieli.
- I już – rzuciła od niechcenia.
Riva
otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przyglądał się jej
plecom, na których pozostała jedynie zakrzepła krew i lekko
zaróżowiona skóra z taką miną, że miała ochotę parsknąć
śmiechem. Potem dotknął uleczonego miejsca, wodząc po jej skórze
palcami, chyba wciąż niedowierzając swoim oczom. Ariel dostała
gęsiej skórki, a jego delikatny, niemal pieszczotliwy dotyk
przeszył ją niczym błyskawica. Stała jednak spokojnie, czekając,
aż skończy ją badać.
-
Jak to zrobiłaś?
- Normalnie. Nox nauczył mnie uzdrawiania. To
całkiem przydatna umiejętność.
- Przydatna? – Riva stanął przed nią z
uniesionymi brwiami – I mówisz to tak spokojnie?
- No tak, a...
- Nie wiesz, że tylko elfy potrafią uzdrawiać?
Jego zdumienie było tak duże i tak widoczne, że
Ariel z trudem powstrzymała narastającą gdzieś w piersi falę
śmiechu. Oparła dłonie na biodrach, a na jej wargi wypełzł
rozbawiony uśmiech.
- Wiem – potem dokładnie przyjrzała się jego
ranom – Ciebie też mogę uzdrowić.
Skinął powoli głową więc położyła dłoń
na jego barku i przystąpiła do pracy. Już po kilku sekundach rana
na czole zaczęła się zasklepiać, a potem zniknęły również
pozostałe obrażenia.
Kiedy odsunęła się i poprawiła opadające na
twarz włosy, Riva zmrużył oczy i patrzył na nią w milczeniu,
jakby zabrakło mu słów. Potem niepewnym ruchem musnął palcami
jej kolorowe pasemka. Chyba ulżyło mu, że się nie odsunęła, bo
po chwili uśmiechnął się lekko.
- Czy jest jeszcze coś, co powinienem o tobie
wiedzieć? Dopiero, co spotkaliśmy się po latach, a ty nie
przestajesz mnie zadziwiać.
Znów sięgnął po jej dłoń i Ariel nie
zaprotestowała. To było tak naturalne i znajome, że za każdym
razem od razu robiło jej się ciepło od środka. I te szare oczy,
na które nie mogła przestać patrzeć...
Może z czasem pamięć sama mi wróci.
Nagle posmutniała, gdyż zrozumiała, że
to raczej niemożliwe. Wpatrując się w ich złączone dłonie, coś
ścisnęło ją za gardło. Żal? Tęsknota?
- Kiedy...widzieliśmy się po raz ostatni?
- Skończyłaś pięć lat. Szkoda, że tego nie
pamiętasz. Dałem ci na urodziny pięknego, białego konia.
Ariel zamrugała i popatrzyła na niego z lekko
przekrzywioną głową.
- Konia?
- Kochałaś konie.
- Naprawdę? – Teraz już parsknęła śmiechem,
a Riva z tym pogodnym wyrazem twarzy nagle wydał jej się kilka lat
młodszy. Czarne włosy miał jeszcze w większym nieładzie, niż
gdy się poznali. Zdawały się równie jedwabiste, co krucze pióra
i Ariel doznała silnej potrzeby by ich dotknąć. Jak robiła to już
nieraz...
- Co się ze mną działo przez te lata? Gdzie
byłam? – Zapytała nagle ze zmarszczonym czołem, zastanawiając
się, dlaczego do tej pory się tym nie zainteresowała. Może
dlatego, że nie miała kogo, ani kiedy o to zapytać. Tak wiele się
działo...
- Wychowałaś się i uczyłaś w innym świecie.
W kraju, gdzie ludzie mówią innym językiem i nie ma Mocy.
- Dlaczego...
Przerwała, gdyż Riva już jej nie słuchał.
Wyprostowany, wpatrywał się w niebo z mocno zmarszczonym czołem. W
mdłym świetle zapadającego zmierzchu jego twarz była niemal
trupio blada. Odbijające się na niej napięcie i powaga dodawały
mu lat i surowości.
- Co... – Ariel podążyła za jego
spojrzeniem i aż zachłysnęła się powietrzem.
W prześwicie między gałęziami łopotały
olbrzymie czarne skrzydła. To mógł być ktokolwiek z Zakonu,
jednak po minie Rivy i jego napiętych mięśniach, od razu domyśliła
się, że to nie żaden z wojowników. Zaskoczyło ją coś jeszcze.
- To Balar – wyszeptała ciężko.
- Tak.
- On...on też potrafi latać? Nigdy nie
widziałam jego skrzydeł.
- Niestety jest taki sam jak my.
W tym momencie poczuła go w swojej głowie. Tym
razem jego świadomość wślizgnęła się zaskakująco łagodnie,
zważywszy, że cały kipiał z gniewu.
Dopiero
się poznaliście i już szukacie odosobnienia? Nie spodziewałem się
tego po tobie, Ariel.
Zakpił, ostrym szyderczym tonem. Przykro
mi, że wam przerywam, ale straciłem cierpliwość. Chciałem być
naprawdę miły, jednak nie dajesz mi wyboru.
Zamknij się. Zostaw mnie w końcu w spokoju,
ty parszywy draniu. Wiesz, że wolę zginąć niż przejść na twoją
stronę. I nie dam ci skrzywdzić moich przyjaciół.
Uważaj na swoje słowa, dziewczyno. Twoja
głupota i upór mogą cię słono kosztować.
Ariel
warknęła głośno i dopiero po chwili zorientowała się, że Riva
przygląda jej się z uwagą. Gdy ich oczy się spotkały, przez
moment na jego twarzy odbiło się zrozumienie, a potem coś, czego
nie potrafiła nazwać.
- Chodź – rzucił tylko, stanowczo chwycił
jej dłoń i pociągnął za sobą.
Sekundę wcześniej jej wzrok powędrował w
górę, gdzie zamiast nieba dostrzegła mignięcie znajomej twarzy, a
na niej osadzone dwa bezdenne punkciki. A potem pędzili już co sił,
klucząc między drzewami i potykając się o korzenie. Już po
chwili wypadli na otwarty teren i biegli teraz przez wysoką trawę,
oddalając się od obozu i rzeki.
Ariel utrzymywała tempo tylko dlatego, że Riva
cały czas nie wypuszczał jej ręki. Po pewnym czasie praktycznie
ciągnął ją za sobą, gdyż w końcu opuściły ją siły. Może w
tym świecie wszyscy lubili dużo biegać, ale ona nie nawykła do
takiego wysiłku. Zaczęła tracić oddech, rozbolały ją nogi i do
tego kłuło ją w boku. Jednak gdzieś tam za sobą słyszała szum
skrzydeł, a Riva nie dawał jej nawet sekundy na odpoczynek. Raz
próbowała się odwrócić i spojrzeć w niebo, ale nic tam nie
dostrzegła. Była jednak pewna, że Balar niemal depcze im po
piętach.
Jak widzisz nawet twój król nie jest w
stanie stawić mi czoła. Spodziewałem się po was, że będziecie
uciekać, ale jak długo wytrzymacie? Tobie, Ariel jak widzę, już
brakuje tchu.
Ariel
postanowiła tym razem zignorować szyderczy głos, całkowicie
skupiona na oddychaniu i na tym, by się nie potknąć. Zmusiła
ciężkie nogi do większego wysiłku i na chwilę udało jej się
niemal zrównać z Rivą.
- Gdzie...my...właściwie...biegniemy? –
Krzyknęła między jednym sapnięciem, a drugim, po czym nie
czekając na odpowiedź, mówiła dalej, gdyż czuła, że zaraz
całkiem straci siły i znów pozostanie w tyle – Zamiast
uciekać...chyba lepiej...wrócić do obozu i pomóc...reszcie...Chcę
walczyć...z...
Riva obejrzał się na nią przez ramię z taką
miną, że natychmiast umilkła i straciła nieco tempo. Jego dłoń
była gorąca, szczególnie od wewnątrz, jakby wyjął ją prosto z
ognia. Dziwny wyraz jego twarzy świadczył o tym, że chyba też to
czuje. Zanim odwrócił głowę, rzucił sucho w jej stronę:
- Jak myślisz, co właśnie robimy? Odciągamy
Balara jak najdalej od obozu. W tej chwili powinnaś się raczej
martwić, co zrobimy dalej.
Jak
to co? Będziemy walczyć.
Chciała
powiedzieć to na głos, ale uznała, że to nie jest dobry pomysł.
Chłodny baryton roześmiał się
wewnątrz niej, aż gwałtownie pokręciła głową, na próżno
próbując go stamtąd wyrzucić.
Więc
walcz Ariel.
Padła
odpowiedź. Spróbuj
się ze mną zmierzyć, jeśli masz odwagę.
Zacisnęła
szczęki, zmuszając się do wręcz nadludzkiego wysiłku by biec
dalej. Teren stał się bardziej kamienisty i nierówny. W pewnym
momencie poczuła, że wspinają się na wzniesienie. Zaczynało
brakować jej powietrza, a w płucach paliło, aż przed oczami
pojawiły się czarne plamki. Myślała już, że dłużej nie
wytrzyma, kiedy w końcu się zatrzymali. Z zaskoczenia potknęła
się o własne stopy i wpadła na plecy Rivy. Odskoczyła szybko, ale
nawet nie zareagował. Pochyliła się do przodu, oparła ręce na
kolanach i trwała tak bez ruchu, dysząc ciężko, aż jej oddech w
miarę się uspokoił.
- Rozmawiałaś z nim, prawda?
- Co?
Wyprostowała się gwałtownie i
spojrzała na Rivę. Stał odwrócony do niej plecami, na samej
krawędzi trawiastego urwiska. Skrzyżował ramiona na piersi i z
uniesioną lekko głową, wpatrywał się w niebo.
- Z Balarem – powtórzył, nie
patrząc na nią. Wymówił to imię z trudem, jakby wypluł coś
gorzkiego – Rozmawiałaś z nim telepatycznie.
- Skąd wiesz?
Ariel ostrożnie stanęła obok i spojrzała w
dół. Przełknęła głośno ślinę, ale nie cofnęła się mimo
zawrotów głowy. Nawet nie spodziewała się, że znaleźli się tak
wysoko. Dobrych kilkanaście metrów pod nimi płynął spieniony
nurt rzeki, tej samej, przy której gdzieś tam w dole rozbili obóz.
Huk rozbijających się o skały fal obiecywał nierozważnym szybką
śmierć. Gdy spojrzała pytająco na Rivę, ten wpatrywał się w
nią kątem oka nieporuszony i jakby zamyślony.
- Nie powinnaś w ten sposób się z nim
komunikować. Musisz stworzyć wokół umysłu solidną barierę i
informować mnie, jeśli będzie chciał z tobą rozmawiać. To źle,
że ma z tobą stały kontakt, ale nic na to nie poradzimy.
Ariel
wydęła wargi i posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Sądzisz, że specjalnie urządzam sobie
pogawędki z wrogiem? – Prychnęła i pokręciła głową – Dla
twojej informacji, to on wchodzi mi bez pytania do głowy i zupełnie
nie sprawia mi to przyjemności. Myślisz, że lubię słuchać jego
głosu? Mam ochotę skręcić ten jego kark, jak tylko...
- Już dobrze – przerwał jej łagodniejszym
tonem – Zrozumiałem. To znaczy, wiem, że to nie twoja wina. Po
prostu bardzo mi się to nie podoba, tym bardziej, że nic nie mogę
z tym zrobić – wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć,
ale w końcu się rozmyślił, cofnął się i powiódł wzrokiem po
okolicy. Dopiero po chwili znów na nią spojrzał. Ostatnie
promienie słońca zachodziły za horyzontem, kąpiąc całą okolicę
w ciemnoróżowym blasku. W tym świetle jego jasne tęczówki były
zupełnym przeciwieństwem Balara, którego wiecznie otaczała
ciemność. – Chciałbym wiedzieć, o czym z nim rozmawiałaś. Co
ci mówił? Groził ci?
-
To...
Nasze
rozmowy to nasz sekret, Ariel. Nikt nie powinien o nich wiedzieć.
To
był głos Balara, ale zupełnie inny. A jednocześnie tak boleśnie
znajomy. Łagodny, hipnotyzujący baryton przeniknął ją do szpiku
kości, otulił ciepłą barwą i ukradkiem, leciutkimi muśnięciami,
wykradał z jej serca lęk i nieufność.
Pamiętaj o naszej
obietnicy. Jesteś tu dzięki mnie. Należysz tylko do mnie.
-
Tylko do Ciebie – powtórzyła jak echo, kołysząc się lekko na
piętach.
-
Ariel, co się dzieje? Odpowiedz!
Riva szarpał ją za ramiona i choć patrzyła
prosto na niego, przed oczami widziała twarz Balara. Nienawiść
walczyła w niej z chęcią poddania się tym czarnym źrenicom.
Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Potem wszystko minęło i
bez sił runęła prosto w objęcia króla. Dysząc ciężko, poczuła
jak jego dłoń delikatnie gładzi ją po głowie i karku. Zamrugała
powiekami, by odpędzić wzbierające łzy.
- To był on, prawda? – Zapytał cicho.
Ariel
była w stanie jedynie skinąć głową.
-
Czego chciał?
- Nie wiem – zdołała wyszeptać drżącym
głosem – Próbował mnie zahipnotyzować, czy coś takiego. Ciągle
powtarza, że należę tylko do niego. Chce, żebym przeszła na jego
stronę.
Riva objął ją mocniej, co było jej teraz
naprawdę potrzebne. Jego bliskość powoli ją uspokajała.
-
Drań – warknął.
W tym momencie oboje unieśli jednocześnie
głowy. Tuż nad nimi zaszeleściły skrzydła, uderzając w nich
podmuchem powietrza. W kłębowisku czerni dostrzegli naznaczoną
bliznami twarz i osadzony na niej krzywy, pełen pogardy uśmiech.
Biedna
Ariel potrzebuje pocieszenia, co? Zadrwił,
zataczając nad nimi koło, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu stał
się jedynie ciemnym punkcikiem. Choć
tu Ariel i pokaż mi, jaka jesteś odważna.
Odsunęła się z nową energią i z determinacją
w oczach wskazała ręką w niebo
-
Jak się tam dostać?
-
To znaczy w górę?
Pokiwała
głową, zaś Riva uniósł brwi.
-
Chcesz więc powiedzieć, że nie wiesz jak latać?
-
Nie. A mogę?
Wskazał palcem jej szyję,
gdzie spoczywał ukryty wisiorek.
- Dzięki temu, tak – widząc jej zaskoczenie,
zmarszczył brwi – Naprawdę nigdy nie używałaś pióra? Miałaś
go przez cały czas i nie wiesz, do czego służy?
Ariel sięgnęła pod tunikę i na jej dłoni
spoczęło niewielkie białe piórko. Biło od niego ciepło, jakby
wypełniała go żywa energia.
-
Więc – z narastającą ekscytacją ostrożnie pogładziła go
samymi palcami - to pióro pozwoli mi latać?
-
Owszem.
- Pewnie dlatego Balar mi go zabrał – mruknęła
do siebie, po czym zapytała głośniej: – Jak to działa? To
znaczy, co zrobić, żebym poleciała?
- To bardzo proste. – Riva zbliżył się i
chwycił jej dłoń z piórkiem. Już po raz trzeci tego dnia znalazł
się tak blisko i po raz trzeci owionął ją jego zapach. Słodka
woń jakiś kwiatów, chyba... jaśminu? Gdy uniosła oczy, napotkała
jego wesołe spojrzenie i pełen zadowolenia uśmieszek – W takim
razie mam zaszczyt być świadkiem twojego pierwszego lotu –
powiedział z entuzjazmem w głosie, a potem przycisnął piórko i
jej dłoń do miejsca, tuż poniżej szyi
Rozbłysło
światło. Nie tylko wokół medalionu, ale w niej samej. Ciepło i
nowa energia rozlały się po jej ciele, otulając każdą komórkę
i każdy nerw. Jej uszy wypełnił trzepot tysiąca maleńkich
skrzydełek.
Ariel wciągnęła ze świstem powietrze i
zachwiała się, a Riva odsunął się z tym samym uśmiechem
samozadowolenia.
- I już – zakomunikował, opierając dłonie
na biodrach – Jesteś gotowa do pierwszego lotu.
- Naprawdę?
Dotknęła medalionu, który jakby stracił całą
swoją energię i nie był nawet ciepły. Jej palce wyczuły coś na
szyi i chociaż nie mogła tego zobaczyć, domyśliła się, że w
tym miejscu właśnie powstało coś jak tatuaż. Ostrożnie musnęła
jego brzegi.
-
To...czy to zostanie już na zawsze?
- Nie – uspokoił ją – Zniknie po kilku
minutach. Ukryta Moc pióra połączyła się z twoją już na stałe.
Wystarczy, że po prostu już zawsze będziesz miała go ze sobą.
- I co teraz?
-
Teraz? – Wziął ją za rękę i zwrócił się w stronę
przepaści. – Polecimy.
-
Tak po prostu?
-
Tak.
Zagryzła wargi, z obawą zerkając w dół na
rzekę. Riva ścisnął mocniej jej dłoń.
-
Ufasz mi?
Zanim odpowiedziała, dość długo patrzyła mu
w oczy. Czy miała zaufać królowi, który był tak bardzo podobny
do Balara i którego właściwie nie znała, a który twierdzi, że
jest jej przyjacielem?
Hmm, dał mi konia na piąte urodziny.
Mimo kilku wątpliwości w głowie miała tylko
jedną odpowiedź.
-
Tak.
Dostrzegła jak na jego twarzy odmalowuje się
ulga, a potem wręcz dziecięca radość.
-
Przede wszystkim się nie bój. Będę przy tobie.
Przytaknęła
z powagą.
-
A ja, co mam robić?
- Ty? Po prostu się odpręż i daj się ponieść.
Jeśli tak ci będzie łatwiej, pomyśl o skrzydłach.
-
Takich jak Argona?
Uśmiechnął
się tajemniczo.
-
Tak. Mogą być.
-
A co jeśli...
-
Teraz!
Skoczyli prosto w
przepaść, zanim w ogóle zdążyła się do tego przygotować.
Pęd wiatru pozbawił ją tchu i zagłuszył
krzyk. Dostrzegła pod sobą przybliżający się dziki nurt rzeki, i
natychmiast zacisnęła powieki. Czekała na śmiertelne zderzenie z
wodą, zupełnie zapominając o wcześniejszych instrukcjach Rivy.
Jego ciepła dłoń trzymała ją mocno i pewnie, ale i tak
spanikowała.
Zaraz umrzemy! Rozbijemy się o skały i...
Nagle
jakaś siła poderwała ich do góry i przestali spadać. Nawet
wiatr, który gwizdał
w uszach i bił po twarzy, uspokoił się niewiadomo kiedy.
Tuż
obok usłyszała głośny śmiech Rivy.
-
Możesz już otworzyć oczy! – Krzyknął.
Ariel wahała się jeszcze kilka sekund, ale w
końcu kierowana ciekawością, ośmieliła się uchylić powieki.
I
natychmiast wydała z siebie okrzyk ulgi i radości.
Lecieli!
Naprawdę lecieli!
Pod
nimi rozpościerał się zielono- brązowo-złoty krajobraz
górzystych łąk, pól i lasów. Teraz rzeka wyglądała niczym
niebieska wstążka, a widoczne stąd domy były jedynie dziecięcymi
zabawkami.
-
I jak ci się podoba?!
Ariel zabrakło słów. Przez chwilę zapomniała
o oddychaniu i teraz wzięła głęboki wdech, jednocześnie
odwracając ku niemu głowę.
Zaledwie spojrzała na Rivę, w oszołomieniu
otworzyła usta, podobnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała
Argona ze skrzydłami. I tym razem towarzyszyło jej uczucie, jakby
już to gdzieś widziała.
Drgnięcie
w ciemności, jakby próbowała chwycić coś śliskiego i ulotnego.
Z
jego łopatek wyrastały czarne, krucze skrzydła. Wcześniej jakoś
nie zauważyła, jakie były potężne, jedwabiste i smukłe. Każde
pióro zdawało się lśnić w zapadającym zmroku, jakimś
wewnętrznym majestatycznym blaskiem. Były większe niż te
wojowników z Zakonu i jednocześnie węższe.
Skrzydła
godne samego króla.
Ariel
w końcu udało się oderwać od nich wzrok. Spojrzała na Rivę,
który uśmiechał się do niej szeroko, odsłaniając białe zęby.
Zdawało się, że nawet jego oczy płonął jakimś magicznym białym
płomieniem.
-
Może teraz spróbujesz polecieć sama? – Zapytał, przekrzykując
wiatr.
Ariel
mocniej ścisnęła jego dłoń i zmarszczyła brwi.
-
Sama? – Gdy byli już w powietrzu, nagle ten pomysł wydał jej się
wręcz absurdalny, mimo, że przed chwilą o tym marzyła.
Skinął
głową.
- Nie obraź się, ale jesteś trochę ciężka.
Nie przywykłem do latania z balastem.
Ariel posłała mu groźne spojrzenie,
po czym dotknęła palcami nowego znamienia poniżej szyi. Nagle
naszło ją tysiące wątpliwości, o których wcześniej nie
myślała.
A co jeśli Moc pióra nie zadziała
i spadnę? Czy Riva zdoła mnie w porę złapać? Jeśli nawet polecę
sama, to jak...
Jednak jesteś większym tchórzem
niż sądziłem. Większym niż twoi głupi rodzice.
Zacisnęła usta, spojrzała na Rivę
i bez słowa puściła jego dłoń.
Natychmiast zaczęła spadać, jednak
zdusiła strach, czerpiąc siłę z nienawiści do głosu, który
śmiał obrażać jej rodziców. Rozpostarła szeroko ramiona,
poddając się sile grawitacji i wiatru. Zaledwie pomyślała o
dużych, solidnych skrzydłach, już w następnej chwili poderwało
ją w górę, niemal pozbawiając równowagi.
Ariel z podekscytowania wybuchnęła
głośnym śmiechem. Jednocześnie sięgnęła ręką do tyłu i
przekręciła głowę.
Udało się!
Śnieżnobiałe skrzydła wyrastające
z jej łopatek były równie potężne i piękne co Argona. W dotyku
pióra były miękkie, delikatne i lekko ciepłe. Rzeczywiście
pomimo rozmiaru były zadziwiająco lekkie. Kilka razy machnęła
nimi dla próby, wywołując mocniejsze podmuchy wiatru. Ulżyło
jej, że okazało się to tak łatwe. Riva, zawieszony w pozycji
pionowej, obserwował ją z pobłażliwym uśmiechem.
To niesamowite uczucie nie dało się
do niczego porównać i Ariel była aż zaskoczona jak do tej pory
mogła bez tego żyć. Spojrzała na Rivę i pokazała uniesiony
kciuk. Skinął tylko głową, ruchem ręki zachęcając ją by
kontynuowała. Zrobiła wokół niego dwa szerokie okrążenia, a
potem zanurkowała gwałtownie prosto w przepaść. Wiatr smagał ją
po twarzy i targał włosami, gdy z zawrotną szybkością pikowała
prosto w ciemny nurt rzeki. Instynktownie złożyła skrzydła za
plecami, czując jak wypełnia ją ich energia oraz własna, dzika
radość. Teraz doskonale wiedziała, co muszą czuć ptaki, które
całe życie spędzają w powietrzu. Dopiero tu, na górze można
było poczuć i zrozumieć, czym jest prawdziwa wolność.
Jej uszy wypełnił huk fal, kiedy
znalazła się tuż nad korytem rzeki. Z szybkością i zręcznością,
która ją samą zaskoczyła, w ostatniej chwili wygięła ciało w
łuk, rozpostarła skrzydła, zrobiła pół obrót i poderwała się
do góry. Poszybowała w stronę Rivy, który przez cały czas
uważnie jej się przyglądał. Uśmiechał się teraz inaczej, jakby
ze smutkiem czy melancholią.
Kiedy rozpromieniona zawisła obok
Rivy, klasnął kilka razy z uznaniem.
- Przyznam, że znów mnie
zaskoczyłaś. Jak na pierwszy raz to było perfekcyjne. Gdybym cię
nie znał, mógłbym pomyśleć, że urodziłaś się w powietrzu.
Ariel zbyła jego pochwałę
machnięciem ręki, choć poczuła w sercu przyjemne ciepło.
- Te skrzydła są cudowne! –
Krzyknęła z entuzjazmem, po raz kolejny oglądając się na nie z
niegasnącym zachwytem. – Czuję się, jakbym latała od zawsze.
Na
mgnienie oka po twarzy Rivy przeszedł cień konsternacji, który nie
uszedł jej uwadze. Ariel zmrużyła oczy, sięgając ręką po
piórko, spokojnie spoczywające pod tuniką.
-
Jak tak teraz myślę, to wydaje mi się to trochę dziwne.
- Tak?
-
Zauważyłam, że wszyscy z Zakonu mają takie same znamiona na
czole, dzięki którym mogą latać i robić to wszystko.
-
Masz rację – przyznał - To Znamię Kruka. Źródło naszej Mocy.
- Ale ty nie masz takiego znamienia.
Czy król go nie potrzebuje?
Riva bez słowa wyciągnął lewą
dłoń i odwrócił wierzchem do góry. Oczom Ariel ukazał się
niewielki, czarny tatuaż w kształcie pióra, identyczny jak u Noxa
i reszty. Ariel przygryzła wargi i opuszkami palców pogładziła
znamię, przecięte czerwoną, nie zagojoną szramą.
-
Och – wyrwało jej się z gardła, gdyż nie znalazła innych słów.
- To znamię Kruczego Króla. Jest
symbolem władzy i…
Przerwał nagle i syknął
ostrzegawczo. Ariel zdążyła tylko dostrzec kątem oka lecącą na
nich z góry czarno-czerwoną kulę energii, gdyż niemal w ostatniej
chwili Riva zasłonił ją własnym ciałem, rozpościerając swoje
skrzydła na całą ich długość. Zbladł i skrzywił się
boleśnie, gdy pocisk uderzył w jego lewe skrzydło i odbił się
niczym od ściany. Riva wpadł na nią z impetem i oboje przelecieli
kilka metrów, nim udało jej się w końcu zatrzymać. Kiedy Riva
zaczął tracić wysokość, złapała go za łokieć i przytrzymała,
z niepokojem spoglądając na jego wykrzywioną twarz. Lewą rękę
przyciskał do serca, a czerń jego skrzydeł zdawała się blaknąć
i rozmywać.
-
Nic ci nie jest?
-
To ja powinienem o to zapytać – mruknął przez zaciśnięte
szczęki.
- Cóż za ujmująca scena. Król i Potomek w
końcu razem. Pewnie nie możecie nacieszyć się swoim
towarzystwem.
Oboje jednocześnie zwrócili głowy w stronę
Balara. Unosił się przed nimi na identycznych jak u Rivy, kruczych
skrzydłach. Czarne włosy i długi płaszcz powiewały na wietrze,
stapiając się z otaczającą go ponurą aurą i zapadającym
zmrokiem. Czarne tęczówki były dokładnie takie, jakie zapamiętała
– zimne, hipnotyzująco głębokie i przerażająco puste. Jego
uśmieszek w kącikach ust był pogardliwy i chłodny.
Ariel przeszedł dreszcz, od którego dostała
gęsiej skórki. Riva doszedł do siebie i zawisł o własnych
siłach. Wyprostował się i napiął mięśnie, choć nadal wyglądał
słabo. Wraz z pojawieniem się Balara powróciły wszystkie związane
z nim wspomnienia, które tak bardzo starała się pogrzebać. Od
ciemnego lochu aż po chwilę, gdy próbował wypalić na jej ciele
zaklęcie Posłuszeństwa. Przypomniała sobie każdą chwilę, gdy
drżała ze strachu przed jego głosem, widokiem, a nawet zapachem.
Każda cząstka jego osoby wzbudzała w niej jedynie głęboki
wstręt, jakby jej ciało instynktownie wyczuwało śmiertelnego
wroga.
Król próbował ją zasłonić, ale Ariel
odepchnęła go stanowczo, mierząc Balara nienawistnym spojrzeniem.
Mężczyzna przyglądał im się chwilę bez słowa z miną, która
mogła wyrażać wszystko.
- Jak zwykle próbujecie bronić się nawzajem,
co? – Rzucił cierpko, po czym spojrzał wprost na Ariel. W
kącikach jego ust czaił się uśmiech, którego tak bardzo
nienawidziła – Od naszego ostatniego spotkania bardzo się
rozwinęłaś Ariel. Jak na tak głupiutkie dziecko szybko się
uczysz – jego spojrzenie zatrzymało się na jej skrzydłach, a
potem na niebieskim pasemku. Na chwilę spojrzał jej prosto w oczy –
Naprawdę sądzisz, że skoro umiesz już latać i zdobyłaś kolejny
kamień, zdołasz mnie pokonać?
- Tak właśnie myślę – warknęła w
odpowiedzi, zaciskając pięści niemal do bólu – I zaraz ci to
udowodnię.
Wyciągnęła już rękę, gdy Riva powstrzymał
ją i pokręcił nieznacznie głową.
-
Nie rób nic pochopnego – wyszeptał – Wciąż jest dla ciebie za
potężnym przeciwnikiem. Pozwól, że ja to załatwię.
-
Dam radę – zaprotestowała cicho, ale ostro – Czekałam na to
tak długo...
Skrzydła Balara ze świstem przecięły
powietrze, przyciągając ich uwagę.
-
O czym tam szepczecie, gołąbeczki? Chyba wiesz Ariel, że przede
mną nic nie ukryjesz, chyba, że bardziej zapanujesz nad swoimi
myślami.
Riva
zerknął na nią ze zmarszczonym czołem.
-
Co z barierą?
Wzruszyła ponuro ramionami.
-
Próbowałam, ale niszczy każdą moją osłonę.
Skrzywił
się i zwrócił do Balara.
-
Nie trudź się. Ariel nigdzie z tobą nie pójdzie.
-
I niby ty mnie powstrzymasz?
-
Jeśli będę musiał, będę ją bronił aż do śmierci.
Głośny śmiech wypełnił przestrzeń wokół
nich wibrującym barytonem, aż w jej sercu drgnęło coś boleśnie.
Bezwiednie cofnęła się bliżej Rivy.
-
To rzeczywiście bardzo szlachetne i odważne, ale przypominam, że
nie zostało ci wiele czasu. Lepiej nie marnuj tej resztki energii,
bo może ci się jeszcze przydać – odezwał się zaraz po tym, jak
jego śmiech urwał się nagle, zastąpiony ponurym tonem – Nawet,
jeśli odważysz się podnieść na mnie rękę, zaboli mniej niż
ukąszenie komara. Za to tobie może to bardzo zaszkodzić. Widzę,
że bardzo się starasz ukrywać swój stan, ale na jak długo?
-
O czym on mówi? – Ariel z niepokojem spojrzała na króla.
- Ooo – Balar udał zaskoczenie, mrużąc
leniwie oczy – A więc jeszcze nie wie? Domyślam się, że pewnie
jeszcze o wielu sprawach jej nie poinformowałeś.
Ariel zmarszczyła brwi i przygryzła nerwowo
wargi. Wiedziała już, że lepiej nie słuchać tego, co mówi ten
drań. Jednak tym razem czuła, że właśnie omija ją coś
istotnego, o czym powinna wiedzieć. Ze złością szarpnęła Rivę
za ramię, zmuszając by na nią spojrzał.
- O czym on gada? – Syknęła, nie kryjąc
dłużej poirytowania – Jeśli coś przede mną ukrywasz...
Riva zbył jej słowa machnięciem ręki, nie
spuszczając wzroku z mężczyzny.
-
Nie teraz – rzucił tylko w jej stronę i zaraz potem zwrócił się
do Balara – Jeśli zawiodłeś nas tutaj tylko po to, by uciąć
sobie pogawędkę, to daruj sobie. Możesz wracać i zawiadomić
swojego Pana, że poniosłeś klęskę. Może przeżyjesz jego gniew,
choć liczę, że jednak nie.
Balar zmarszczył czoło, przybierając surowy
wyraz.
-
W odróżnieniu od ciebie, dawno pogrzebałem przeszłość. Nie licz
na to, że ze względu na dawne czasy ulituję się nad tobą i twoją
dziewczyną – wyciągnął przed siebie prawą dłoń, na której
zajaśniało czarne znamię – Ariel już i tak należy do mnie, ale
ty stoisz mojemu Panu na drodze.
Przecież
to...
Ciemna
masa zawirowała wokół jego dłoni, a Ariel poczuła jednocześnie
jak potężna fala energii, z siłą tornada kieruje się prosto na
nich. Riva krzyknął ostrzegawczo i wyciągnął lewą dłoń ze
znamieniem, w tej samej sekundzie, gdy z dłoni Balara wystrzeliły
setki czarnych piór. Utworzyły wściekły, dziki płomień, który
poszybował prosto na nich.
Riva
napiął mięśnie, a z jego gardła wyrwało się pełne bólu
stęknięcie. Wokół nich zamigotała bariera i gdy pióra w nią
uderzyły, odbiły się niczym o mur, rozpryskując się na wszystkie
strony. Kilka jednak drasnęło ją w ramię i w nogę. Syknęła z
bólu, gdy z płytkich ran popłynęła krew. Siła ataku rzuciła
ich do tyłu i znów gdyby nie szybka reakcja Ariel, mogliby spaść.
Riva
otrząsnął się, z wyraźnym wysiłkiem utrzymując się w
powietrzu. Jego skrzydła były teraz mniejsze, wyblakłe i ciągle
traciły pióra. Na jego bladej twarzy pojawiły się krople potu i
dodatkowe zmarszczki. Mimo to, wyciągnął lewą rękę, rozwarł
pięść i bez uprzedzenia posłał w stronę Balara pocisk czystej
energii. Zaraz potem jęknął i zachwiał się, przyciskając dłoń
do serca. Widząc jak mężczyzna bez wysiłku robi unik, zacisnął
usta i odwrócił wzrok. Wznosił się, to opadał, z trudem młócąc
skrzydłami powietrze.
-
Ostrzegałem. Jakim cudem zamierzasz mnie pokonać, skoro ledwo
utrzymujesz się w powietrzu? – Balar pokręcił z politowaniem
głową i cmoknął kilka razy – Właśnie dlatego Elderol
potrzebuje mojego Pana. Taki żałosny król nie ma prawa...
Riva
mruknął coś pod nosem, po czym wzniósł się z wysiłkiem i
śmignął tuż przed nią, kierując się prosto na Balara. Wpadł
na niego siłą rozpędu i uderzył na odlew w twarz. W odpowiedzi
dostał cios w żebra, aż odleciał do tyłu. Zaraz jednak znów
zaatakował i zwarli się w ostrym pojedynku, wymieniając ciosy i
robiąc uniki tak szybko, że zaczęli rozmywać się przed jej
oczami aż w końcu widziała już tylko kłębowisko skrzydeł i
wirujących piór. Zauważyła jednak, że Riva traci siły i
szybkość, więc uznała, że to najlepszy moment, by wkroczyć do
akcji.
-
Dosyć!
Z tym ostrym rozkazem podleciała do walczących
i rozdzieliła ich podmuchem wiatru. Riva mimo rozciętej wargi,
siniaków na bladej twarzy i wyraźnego zmęczenia próbował znów
zaatakować, ale spojrzała na niego groźnie i odepchnęła może
zbyt brutalnie, aż na chwilę stracił równowagę.
-
Nie potrzebujemy ani ciebie, ani twojego boga – zwróciła się do
Balara, posyłając mu równie twarde, ostre spojrzenie –
Powinieneś mieć trochę więcej szacunku dla króla.
Balar wybuchnął krótkim śmiechem. Nie był
nawet draśnięty.
-
Szacunku, mówisz? – W jego dłoni pojawił się długi, magiczny
sznur, który ze złowrogim świstem przeciął powietrze, tuż obok
jej boku. Ariel zachowała kamienną postawę, ani na moment nie
odwracając wzroku – Czy kot, który poluje na myszy, darzy je
szacunkiem?
Ariel zagrodziła mu drogę, rozkładając
szeroko ramiona i skrzydła. Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Więc naprawdę chcesz ze mną walczyć?
Skinęła głową.
Lepiej
zacznij modlić się do swojego boga.
Naprawdę
sądzisz, że będę cię błagał na kolanach byś mnie oszczędziła?
O
niczym innym nie marzę. Twoja śmierć uszczęśliwiłaby wielu
ludzi, nie mówiąc o mnie.
Zimny
śmiech dotknął najgłębszych zakamarków jej duszy i umysłu.
Ariel z trudem się otrząsnęła, wyrzuciła jego świadomość
jednym szybkim szarpnięciem i natychmiast wzniosła gruby, twardy
mur.
A
potem zaatakowała.
Machnęła
skrzydłami, aż w powietrzu zawirowało kilka piór i rzuciła się
na niego z zaciśniętymi pięściami. Magiczny sznur, który
zaatakował ją wtedy w dymie, teraz również próbował jej
dosięgnąć, ale Ariel zrobiła gwałtowny unik i odrzuciła go
jednym podmuchem wiatru. Potem obróciła się bokiem i uderzyła go
całą długością skrzydła, a gdy stracił wysokość, nie
marnując czasu, wymierzyła mu solidny cios w szczękę. Okręcił
się w powietrzu, ale siła skrzydeł zamortyzowała jej atak.
Spojrzał na nią chłodno, jakby lekko zaskoczony i posłał w jej
stronę trzy pióra, które zamigotały i zmieniły się w
czarno-czerwone kule. Ariel zmarszczyła w skupieniu brwi i
wyciągnęła rękę. Przed jedną kulą zrobiła unik, drugą
odrzuciła podmuchem wiatru, a trzecią pchnęła z powrotem w jego
stronę. Balar ominął ją i jednocześnie rzucili się w swoją
stronę. Ariel chciała uderzyć go w pierś, ale tym razem zrobił
unik, a potem zablokował kolejny cios. Uwięził jej zaciśniętą
dłoń i zbliżył do niej twarz. Uśmiechnął się jadowicie.
-
A właśnie. Jak udało się spotkanie z przyjacielem? Rozkazałem mu
cię złapać. Skoro tego nie zrobił, będę musiał go ukarać.
Ariel zmrużyła oczy i tylko mocniej zacisnęła
szczęki, robiąc wszystko, by na niego nie patrzeć. Bez słowa
kopnęła go kolanem gdzieś w biodro, a potem wolną ręką
przejechała paznokciami po jego policzku, aż pokazały się
czerwone szramy. Syknął, a ona zdołała się wyswobodzić i
pokazała mu język. Zaraz potem zdusiła krzyk, gdy uderzył ją w
brzuch, a potem chwycił za gardło.
A
jak tam twoje ramię? Zapytał
ironicznie, jednocześnie zaciskając boleśnie palce w miejscu,
gdzie wciąż widniały blade kontury pióra. Ostatnio
nie dokończyłem zaklęcia, ale to łatwo da się naprawić. Pod
jego palcami przepłynęła energia i poczuła pieczenie, jakby
przypalał jej skórę. Patrzyła na niego z nienawiścią, z trudem
przełykając ślinę i zduszając w sobie ból.
Wiesz, co to oznacza, prawda? Będziesz musiała być mi posłuszna,
bo inaczej...
-
Ariel!
Usłyszała za sobą krzyk Rivy, a potem szum skrzydeł, gdy rzucił
się jej na pomoc.
-
Nie... – Jęknęła głucho, próbując odwrócić głowę i go
powstrzymać. Jednak uścisk na gardle ledwo pozwalał jej złapać
oddech. Wierzgnęła nogami i chwyciła jego dłoń, próbując się
wyrwać.
Uśmiechnął
się ponuro, a jego czarne oczy znajdowały się stanowczo zbyt
blisko. Z niewielkich ran na policzku sączyła się krew, ale nie
zwracał na to uwagi. Zerknął ponad jej głową i uśmiechnął się
jeszcze rzesze.
-
Chodź, Kruczy Królu, zabawimy się – mruknął z okrutnym
rozbawieniem.
Ariel
ponownie szarpnęła się gorączkowo.
Nie
mogę się poddać. Riva jest za słaby, zabije go.
Tak,
Ariel. Jestem tu po to, by go zabić.
Jego
stanowcze słowa wywołały w niej gorącą falę gniewu, wręcz
furii. Przestała się szarpać, przymknęła oczy i odetchnęła.
Zaraz potem poczuła jak otwiera się Szary Kamień.
Trzecie
Oko.
Zalała
ją fala spokoju, a także siły, pewności siebie i wiedzy. Jakby
sama Lira pogłaskała ją po głowie i wyszeptała na ucho słowa,
przeznaczone tylko dla niej.
Wygięła
się i udało jej się kopnąć go w brzuch. Skrzywił się z bólu i
rozluźnił uchwyt, a wtedy błyskawicznie wyszarpnęła się jednym
uderzeniem skrzydeł i cofnęła na bezpieczną odległość.
Jednocześnie wyciągnęła rękę i przed nią pojawiły się wodne
kule. Czuła na sobie uważny wzrok Balara i Rivy, który zatrzymał
się gdzieś za jej plecami. Uśmiechnęła się do siebie z ulgą,
że udało jej się go powstrzymać. Tak, ona również musiała
chronić króla. To był jej obowiązek.
Pchnęła
kule w stronę Balara, ale bez trudu zrobił unik, a jedna odbiła
się od jego skrzydła i po prostu zmieniła w fontannę kropel. Nie
czekając, aż ruszy do kontrataku, ponownie sięgnęła po Moc. Tym
razem stworzyła kilkanaście ostro zakończonych sopli lodu.
Spojrzała
na mężczyznę i tym razem to ona uśmiechnęła się z wyższością.
-
Zaskoczony? To jeszcze nie koniec.
Machnęła ręką i lodowe ostrza pomknęły w
jego stronę. Balar w ostatniej chwili uskoczył przed pierwszym
soplem. Zaraz potem zaczął wykonywać w powietrzu jakiś dziki,
chaotyczny taniec i wyginać się na wszystkie strony. Miał dobry
refleks i pewnie dzięki temu przeżył. Nie był jednak na tyle
szybki, by uniknąć wszystkich ostrzy. Kilka sięgnęło jego
skrzydeł, dziurawiąc je na wylot, jeden drasnął ramię, a drugi
wbił się w udo. Z grymasem wściekłości i bólu, wyszarpnął
sopel z nogi i dosłownie zmiażdżył go w dłoni. Stracił swoją
dumną postawę i teraz chwiał się na boki, próbując utrzymać
wysokość. Jego mina i widok krwi były dla niej największą
nagrodą. Czując jak napełnia ją dzika satysfakcja, wzleciała
ponad obu mężczyzn, zatrzymując się w kręgu bladego blasku
księżyca. Jej białe skrzydła pochłaniały i odbijały światło,
oślepiając swym blaskiem. Musieli zmrużyć oczy, by móc na nią
spojrzeć. Rozpierała ją duma i samozadowolenie.
Spojrzała
wprost w czarne źrenice Balara, po raz pierwszy dostrzegając w nich
wahanie. Już się nie uśmiechał.
-
Nigdy nie lekceważ Potomka Liry – powiedziała, po czym wyciągnęła
dłoń, obserwując jak złote drobinki powietrza łagodnie ustępują
pod jej wolą – A to za moich rodziców.
Jednym, zdecydowanym rozkazem usunęła wokół
Balara całe powietrze. Najpierw otworzył szeroko oczy ze zdumienia,
a po kilku sekundach chwycił się za gardło i pobladł gwałtownie,
próbując złapać oddech przez otwarte usta. Szybko zrozumiał, o
co chodzi i szarpnął się do tyłu, szukając powietrza. Jednak
Ariel i na to była przygotowana. Błyskawicznie oczyszczała
przestrzeń wokół niego za każdym razem, gdy podlatywał w inne
miejsce. W końcu jego skrzydła pękły w morzu piór, a on sam
zaczął spadać. Ariel usuwała pod nim złote cząsteczki, z
nadzieją, że jeśli wytrzyma jeszcze trochę, to Balar niechybnie
zginie przez uduszenie lub zderzenie z ziemią.
Spodziewała się jednak, że to by było zbyt
proste. Właściwie jej nie zaskoczył, gdy kilka metrów od ziemi,
nagle zmienił się w kruka i łopocząc nerwowo skrzydłami,
niezdarnie wzbił się w niebo i najzwyczajniej uciekł.
Rzeczywiście cię nie doceniłem. Następnym
razem będę gotowy.
Ja też. Następnym razem na pewno cię
zabiję.
Odetchnęła
z ulgą, potarła ranę na ramieniu i spojrzała na Rivę z szerokim
uśmiechem. Był blady, miał zaschniętą krew na wardze i dwa sińce
na twarzy, ale odwzajemnił uśmiech, a w jego oczach odbijała się
biel jej skrzydeł.
- Wszystko w porzą...
Urwała raptownie i skuliła się pod wpływem
fali bólu, która przeszyła jej ciało aż po koniuszki włosów.
Poczuła jak jej skrzydła znikają, a ona sama zaczyna spadać.
Moje słowo zawsze będzie ostatnie. Zrozum w
końcu, że nie uciekniesz od nieuniknionego.
Palący ból wstrząsnął nią od środka,
ramię ze znamieniem zapiekło i pochłonęła ją ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz