piątek, 20 maja 2016

Rozdział 16

       Zamrugała gwałtownie, gapiąc się na otaczające ich drzewa i zarośla. Wokół panowała cisza i spokój, nie wiadomo kiedy południe przeszło we wczesny wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi, przynosząc ze sobą pierwsze podmuchy chłodu. Ariel na próżno rozglądała się za obozem i rzeką, nie słyszała nawet jej szumu, choć potrafiła jeszcze wyczuć ją za pomocą zmysłów. Musieli znajdować się niedaleko obozu i ta świadomość nieco ją uspokoiła. Wciąż jednak nie miała pojęcia jak się tu znaleźli.
     - Podły drań – mruknął stojący obok niej Riva. Podrapał się po głowie, mrucząc pod nosem wiązkę niezrozumiałych dla niej słów. – Nie cierpię, kiedy tak robi.
     - Musimy wracać i im pomóc. – Ariel zrobiła krok do przodu, ale palce Rivy zsunęły się z jej ramienia i kurczowo zacisnęły wokół jej dłoni, unieruchamiając w miejscu.
    - Zaskoczył mnie, ale skoro już nas przeniósł, zostańmy tu przez pewien czas. Pod jednym względem się z nim zgadzam. Musimy cię chronić.
    Ariel spojrzała na niego z otwartymi do odpowiedzi ustami, ale wyraz jego twarzy sprawił, że odechciało jej się wymyślać jakiekolwiek riposty. I chociaż wciąż martwiła się o Argona i resztę, postanowiła nie protestować.
     - Co się właściwie stało? Jak się tu znaleźliśmy? – Zapytała w końcu, niewiadomo czemu zniżając głos do szeptu.
      Riva spojrzał na nią z roztargnieniem.
    - Przepraszam za to. Pewnie się przestraszyłaś – ze zmarszczonym czołem rozejrzał się uważnie wokół – Poza zwalnianiem czasu, to ulubiona sztuczka Argona. Teleportacja. Możliwości Białego Kruka są naprawdę zdumiewające, nie sądzisz? – W przeciwieństwie do niej, mówił głośno, może nawet zbyt głośno – Dosyć często stosuję tą metodę, jeśli jestem nieposłuszny – spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem w jasnych oczach – Czasem aż sam się zastanawiam, kto tu jest królem.
- Po prostu martwi się o ciebie. Nawet ja to zauważyłam.
   - O tak, z pewnością – mruknął z sarkazmem – Chyba nikt w historii nie miał tak oddanego strażnika.
- To chyba dobrze. Jesteś królem, więc...
- Królem, który nie potrafi zadbać o siebie a co dopiero o cały kraj.
     Po tych słowach zapanowała długa cisza, która zaczynała nieznośnie się przedłużać. Ariel czuła, że poci jej się ręka, ale nie chciała jej wyrywać, gdyż znów miała wrażenie, że jej bliskość wpływa na niego kojąco, jakby była jego ulubionym kocykiem z dzieciństwa, którego bardzo długo szukał. Gdzieś odezwała się sowa, ale poza tym było wręcz nieznośnie cicho. Próbowała wytężyć słuch i wyłowić jakiekolwiek dźwięki z obozu, ale wszystko wokół zdawało się martwe i uśpione. To ją mocno zaniepokoiło.
    - Będziemy tutaj czekać? – Zapytała cicho, próbując wyczytać coś z jego bladej, zamyślonej twarzy.
- Tak – odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
Ariel zagryzła wargę.
   - Może powinniśmy wrócić i sprawdzić, co się tam dzieje? Niepokoi mnie, że jest tak cicho. Skoro nie jesteśmy tak daleko od obozu, powinniśmy chyba słyszeć jakieś odgłosy walki. Może Balar już odszedł i teraz nie mogą nas znaleźć?
    Riva w końcu uniósł głowę i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Zdawało się, że w półmroku jego oczy płonął białym ogniem.
     - Pod wieloma względami prawie nic się nie zmieniłaś Ariel. Nie martw się o nich...
    Nagle wciągnął głośno powietrze, puścił jej dłoń i dotknął łopatki, w miejscu, gdzie rozorały ją pazury.
     - Co to jest? – Zapytał głucho – Kiedy to się stało?
    Ariel skrzywiła się bardziej dlatego, że to odkrył, niż z bólu. Właściwie nawet o tym zapomniała.  Wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła na ranie jego palce.
     - To nic. Każdemu może się zdarzyć – odparła lekkim, niedbałym tonem?
     - Nic? Jak możesz...
    Ariel nie miała zamiaru użalać się nad taką małą raną. Tym bardziej, że teraz sama potrafiła się tym zająć. Odsunęła się pospiesznie, przymknęła oczy i skupiła się na własnym ciele, jak to wcześniej uczył ją Nox. Bez problemu odnalazła skaleczone miejsce i otoczyła je wiązką Mocy.
     Cztery długie, niezbyt głębokie pręgi przecinały prawą stronę pleców, zaczynając od łopatki. Na szczęście nie dotarły do mięśni, i nie wyrządziły większych szkód. Po kolei zajęła się każdą raną z osobna, najpierw tamując krew, a potem sklepiając je bez większego wysiłku.
     Kiedy kończyła, usłyszała jak Riva wzdycha głośno. Czując na sobie jego zaskoczone spojrzenie, otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Wierzchem dłoni otarła pot z twarzy i odgarnęła do tyły włosy. Marzyła teraz o długiej kąpieli.
      - I już – rzuciła od niechcenia.
     Riva otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przyglądał się jej plecom, na których pozostała jedynie zakrzepła krew i lekko zaróżowiona skóra z taką miną, że miała ochotę parsknąć śmiechem. Potem dotknął uleczonego miejsca, wodząc po jej skórze palcami, chyba wciąż niedowierzając swoim oczom. Ariel dostała gęsiej skórki, a jego delikatny, niemal pieszczotliwy dotyk przeszył ją niczym błyskawica. Stała jednak spokojnie, czekając, aż skończy ją badać.
      - Jak to zrobiłaś?
     - Normalnie. Nox nauczył mnie uzdrawiania. To całkiem przydatna umiejętność.
     - Przydatna? – Riva stanął przed nią z uniesionymi brwiami – I mówisz to tak spokojnie?
     - No tak, a...
     - Nie wiesz, że tylko elfy potrafią uzdrawiać?
     Jego zdumienie było tak duże i tak widoczne, że Ariel z trudem powstrzymała narastającą gdzieś w piersi falę śmiechu. Oparła dłonie na biodrach, a na jej wargi wypełzł rozbawiony uśmiech.
    - Wiem – potem dokładnie przyjrzała się jego ranom – Ciebie też mogę uzdrowić.
   Skinął powoli głową więc położyła dłoń na jego barku i przystąpiła do pracy. Już po kilku sekundach rana na czole zaczęła się zasklepiać, a potem zniknęły również pozostałe obrażenia.
    Kiedy odsunęła się i poprawiła opadające na twarz włosy, Riva zmrużył oczy i patrzył na nią w milczeniu, jakby zabrakło mu słów. Potem niepewnym ruchem musnął palcami jej kolorowe pasemka. Chyba ulżyło mu, że się nie odsunęła, bo po chwili uśmiechnął się lekko.
     - Czy jest jeszcze coś, co powinienem o tobie wiedzieć? Dopiero, co spotkaliśmy się po latach, a ty nie przestajesz mnie zadziwiać.
     Znów sięgnął po jej dłoń i Ariel nie zaprotestowała. To było tak naturalne i znajome, że za każdym razem od razu robiło jej się ciepło od środka. I te szare oczy, na które nie mogła przestać patrzeć...
     Może z czasem pamięć sama mi wróci.
   Nagle posmutniała, gdyż zrozumiała, że to raczej niemożliwe. Wpatrując się w ich złączone dłonie, coś ścisnęło ją za gardło. Żal? Tęsknota?
    - Kiedy...widzieliśmy się po raz ostatni?
   - Skończyłaś pięć lat. Szkoda, że tego nie pamiętasz. Dałem ci na urodziny pięknego, białego konia.
    Ariel zamrugała i popatrzyła na niego z lekko przekrzywioną głową.
    - Konia?
    - Kochałaś konie.
   - Naprawdę? – Teraz już parsknęła śmiechem, a Riva z tym pogodnym wyrazem twarzy nagle wydał jej się kilka lat młodszy. Czarne włosy miał jeszcze w większym nieładzie, niż gdy się poznali. Zdawały się równie jedwabiste, co krucze pióra i Ariel doznała silnej potrzeby by ich dotknąć. Jak robiła to już nieraz...
    - Co się ze mną działo przez te lata? Gdzie byłam? – Zapytała nagle ze zmarszczonym czołem, zastanawiając się, dlaczego do tej pory się tym nie zainteresowała. Może dlatego, że nie miała kogo, ani kiedy o to zapytać. Tak wiele się działo...
    - Wychowałaś się i uczyłaś w innym świecie. W kraju, gdzie ludzie mówią innym językiem i nie ma Mocy.
    - Dlaczego...
  Przerwała, gdyż Riva już jej nie słuchał. Wyprostowany, wpatrywał się w niebo z mocno zmarszczonym czołem. W mdłym świetle zapadającego zmierzchu jego twarz była niemal trupio blada. Odbijające się na niej napięcie i powaga dodawały mu lat i surowości.
- Co... – Ariel podążyła za jego spojrzeniem i aż zachłysnęła się powietrzem.
   W prześwicie między gałęziami łopotały olbrzymie czarne skrzydła. To mógł być ktokolwiek z Zakonu, jednak po minie Rivy i jego napiętych mięśniach, od razu domyśliła się, że to nie żaden z wojowników. Zaskoczyło ją coś jeszcze.
    - To Balar – wyszeptała ciężko.
    - Tak.
    - On...on też potrafi latać? Nigdy nie widziałam jego skrzydeł.
    - Niestety jest taki sam jak my.
   W tym momencie poczuła go w swojej głowie. Tym razem jego świadomość wślizgnęła się zaskakująco łagodnie, zważywszy, że cały kipiał z gniewu.
    Dopiero się poznaliście i już szukacie odosobnienia? Nie spodziewałem się tego po tobie, Ariel. Zakpił, ostrym szyderczym tonem. Przykro mi, że wam przerywam, ale straciłem cierpliwość. Chciałem być naprawdę miły, jednak nie dajesz mi wyboru.
    Zamknij się. Zostaw mnie w końcu w spokoju, ty parszywy draniu. Wiesz, że wolę zginąć niż przejść na twoją stronę. I nie dam ci skrzywdzić moich przyjaciół.
    Uważaj na swoje słowa, dziewczyno. Twoja głupota i upór mogą cię słono kosztować.
    Ariel warknęła głośno i dopiero po chwili zorientowała się, że Riva przygląda jej się z uwagą. Gdy ich oczy się spotkały, przez moment na jego twarzy odbiło się zrozumienie, a potem coś, czego nie potrafiła nazwać.
     - Chodź – rzucił tylko, stanowczo chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą.
   Sekundę wcześniej jej wzrok powędrował w górę, gdzie zamiast nieba dostrzegła mignięcie znajomej twarzy, a na niej osadzone dwa bezdenne punkciki. A potem pędzili już co sił, klucząc między drzewami i potykając się o korzenie. Już po chwili wypadli na otwarty teren i biegli teraz przez wysoką trawę, oddalając się od obozu i rzeki.
    Ariel utrzymywała tempo tylko dlatego, że Riva cały czas nie wypuszczał jej ręki. Po pewnym czasie praktycznie ciągnął ją za sobą, gdyż w końcu opuściły ją siły. Może w tym świecie wszyscy lubili dużo biegać, ale ona nie nawykła do takiego wysiłku. Zaczęła tracić oddech, rozbolały ją nogi i do tego kłuło ją w boku. Jednak gdzieś tam za sobą słyszała szum skrzydeł, a Riva nie dawał jej nawet sekundy na odpoczynek. Raz próbowała się odwrócić i spojrzeć w niebo, ale nic tam nie dostrzegła. Była jednak pewna, że Balar niemal depcze im po piętach.
    Jak widzisz nawet twój król nie jest w stanie stawić mi czoła. Spodziewałem się po was, że będziecie uciekać, ale jak długo wytrzymacie? Tobie, Ariel jak widzę, już brakuje tchu.
     Ariel postanowiła tym razem zignorować szyderczy głos, całkowicie skupiona na oddychaniu i na tym, by się nie potknąć. Zmusiła ciężkie nogi do większego wysiłku i na chwilę udało jej się niemal zrównać z Rivą.
    - Gdzie...my...właściwie...biegniemy? – Krzyknęła między jednym sapnięciem, a drugim, po czym nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej, gdyż czuła, że zaraz całkiem straci siły i znów pozostanie w tyle – Zamiast uciekać...chyba lepiej...wrócić do obozu i pomóc...reszcie...Chcę walczyć...z...
Riva obejrzał się na nią przez ramię z taką miną, że natychmiast umilkła i straciła nieco tempo. Jego dłoń była gorąca, szczególnie od wewnątrz, jakby wyjął ją prosto z ognia. Dziwny wyraz jego twarzy świadczył o tym, że chyba też to czuje. Zanim odwrócił głowę, rzucił sucho w jej stronę:
    - Jak myślisz, co właśnie robimy? Odciągamy Balara jak najdalej od obozu. W tej chwili powinnaś się raczej martwić, co zrobimy dalej.
Jak to co? Będziemy walczyć. Chciała powiedzieć to na głos, ale uznała, że to nie jest dobry pomysł.
Chłodny baryton roześmiał się wewnątrz niej, aż gwałtownie pokręciła głową, na próżno próbując go stamtąd wyrzucić.
Więc walcz Ariel. Padła odpowiedź. Spróbuj się ze mną zmierzyć, jeśli masz odwagę.
Zacisnęła szczęki, zmuszając się do wręcz nadludzkiego wysiłku by biec dalej. Teren stał się bardziej kamienisty i nierówny. W pewnym momencie poczuła, że wspinają się na wzniesienie. Zaczynało brakować jej powietrza, a w płucach paliło, aż przed oczami pojawiły się czarne plamki. Myślała już, że dłużej nie wytrzyma, kiedy w końcu się zatrzymali. Z zaskoczenia potknęła się o własne stopy i wpadła na plecy Rivy. Odskoczyła szybko, ale nawet nie zareagował. Pochyliła się do przodu, oparła ręce na kolanach i trwała tak bez ruchu, dysząc ciężko, aż jej oddech w miarę się uspokoił.
- Rozmawiałaś z nim, prawda?
- Co?
Wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na Rivę. Stał odwrócony do niej plecami, na samej krawędzi trawiastego urwiska. Skrzyżował ramiona na piersi i z uniesioną lekko głową, wpatrywał się w niebo.
- Z Balarem – powtórzył, nie patrząc na nią. Wymówił to imię z trudem, jakby wypluł coś gorzkiego – Rozmawiałaś z nim telepatycznie.
- Skąd wiesz?
    Ariel ostrożnie stanęła obok i spojrzała w dół. Przełknęła głośno ślinę, ale nie cofnęła się mimo zawrotów głowy. Nawet nie spodziewała się, że znaleźli się tak wysoko. Dobrych kilkanaście metrów pod nimi płynął spieniony nurt rzeki, tej samej, przy której gdzieś tam w dole rozbili obóz. Huk rozbijających się o skały fal obiecywał nierozważnym szybką śmierć. Gdy spojrzała pytająco na Rivę, ten wpatrywał się w nią kątem oka nieporuszony i jakby zamyślony.
    - Nie powinnaś w ten sposób się z nim komunikować. Musisz stworzyć wokół umysłu solidną barierę i informować mnie, jeśli będzie chciał z tobą rozmawiać. To źle, że ma z tobą stały kontakt, ale nic na to nie poradzimy.
Ariel wydęła wargi i posłała mu zirytowane spojrzenie.
    - Sądzisz, że specjalnie urządzam sobie pogawędki z wrogiem? – Prychnęła i pokręciła głową – Dla twojej informacji, to on wchodzi mi bez pytania do głowy i zupełnie nie sprawia mi to przyjemności. Myślisz, że lubię słuchać jego głosu? Mam ochotę skręcić ten jego kark, jak tylko...
     - Już dobrze – przerwał jej łagodniejszym tonem – Zrozumiałem. To znaczy, wiem, że to nie twoja wina. Po prostu bardzo mi się to nie podoba, tym bardziej, że nic nie mogę z tym zrobić – wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć, ale w końcu się rozmyślił, cofnął się i powiódł wzrokiem po okolicy. Dopiero po chwili znów na nią spojrzał. Ostatnie promienie słońca zachodziły za horyzontem, kąpiąc całą okolicę w ciemnoróżowym blasku. W tym świetle jego jasne tęczówki były zupełnym przeciwieństwem Balara, którego wiecznie otaczała ciemność. – Chciałbym wiedzieć, o czym z nim rozmawiałaś. Co ci mówił? Groził ci?
      - To...
      Nasze rozmowy to nasz sekret, Ariel. Nikt nie powinien o nich wiedzieć.
   To był głos Balara, ale zupełnie inny. A jednocześnie tak boleśnie znajomy. Łagodny, hipnotyzujący baryton przeniknął ją do szpiku kości, otulił ciepłą barwą i ukradkiem, leciutkimi muśnięciami, wykradał z jej serca lęk i nieufność.
      Pamiętaj o naszej obietnicy. Jesteś tu dzięki mnie. Należysz tylko do mnie.
     - Tylko do Ciebie – powtórzyła jak echo, kołysząc się lekko na piętach.
- Ariel, co się dzieje? Odpowiedz!
    Riva szarpał ją za ramiona i choć patrzyła prosto na niego, przed oczami widziała twarz Balara. Nienawiść walczyła w niej z chęcią poddania się tym czarnym źrenicom. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Potem wszystko minęło i bez sił runęła prosto w objęcia króla. Dysząc ciężko, poczuła jak jego dłoń delikatnie gładzi ją po głowie i karku. Zamrugała powiekami, by odpędzić wzbierające łzy.
     - To był on, prawda? – Zapytał cicho.
Ariel była w stanie jedynie skinąć głową.
- Czego chciał?
   - Nie wiem – zdołała wyszeptać drżącym głosem – Próbował mnie zahipnotyzować, czy coś takiego. Ciągle powtarza, że należę tylko do niego. Chce, żebym przeszła na jego stronę.
Riva objął ją mocniej, co było jej teraz naprawdę potrzebne. Jego bliskość powoli ją uspokajała.
- Drań – warknął.
     W tym momencie oboje unieśli jednocześnie głowy. Tuż nad nimi zaszeleściły skrzydła, uderzając w nich podmuchem powietrza. W kłębowisku czerni dostrzegli naznaczoną bliznami twarz i osadzony na niej krzywy, pełen pogardy uśmiech.
     Biedna Ariel potrzebuje pocieszenia, co? Zadrwił, zataczając nad nimi koło, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu stał się jedynie ciemnym punkcikiem. Choć tu Ariel i pokaż mi, jaka jesteś odważna.
     Odsunęła się z nową energią i z determinacją w oczach wskazała ręką w niebo
    - Jak się tam dostać?
- To znaczy w górę?
Pokiwała głową, zaś Riva uniósł brwi.
- Chcesz więc powiedzieć, że nie wiesz jak latać?
- Nie. A mogę?
     Wskazał palcem jej szyję, gdzie spoczywał ukryty wisiorek.
   - Dzięki temu, tak – widząc jej zaskoczenie, zmarszczył brwi – Naprawdę nigdy nie używałaś pióra? Miałaś go przez cały czas i nie wiesz, do czego służy?
     Ariel sięgnęła pod tunikę i na jej dłoni spoczęło niewielkie białe piórko. Biło od niego ciepło, jakby wypełniała go żywa energia.
      - Więc – z narastającą ekscytacją ostrożnie pogładziła go samymi palcami - to pióro pozwoli mi latać?
- Owszem.
   - Pewnie dlatego Balar mi go zabrał – mruknęła do siebie, po czym zapytała głośniej: – Jak to działa? To znaczy, co zrobić, żebym poleciała?
    - To bardzo proste. – Riva zbliżył się i chwycił jej dłoń z piórkiem. Już po raz trzeci tego dnia znalazł się tak blisko i po raz trzeci owionął ją jego zapach. Słodka woń jakiś kwiatów, chyba... jaśminu? Gdy uniosła oczy, napotkała jego wesołe spojrzenie i pełen zadowolenia uśmieszek – W takim razie mam zaszczyt być świadkiem twojego pierwszego lotu – powiedział z entuzjazmem w głosie, a potem przycisnął piórko i jej dłoń do miejsca, tuż poniżej szyi
    Rozbłysło światło. Nie tylko wokół medalionu, ale w niej samej. Ciepło i nowa energia rozlały się po jej ciele, otulając każdą komórkę i każdy nerw. Jej uszy wypełnił trzepot tysiąca maleńkich skrzydełek.
    Ariel wciągnęła ze świstem powietrze i zachwiała się, a Riva odsunął się z tym samym uśmiechem samozadowolenia.
    - I już – zakomunikował, opierając dłonie na biodrach – Jesteś gotowa do pierwszego lotu.
    - Naprawdę?
    Dotknęła medalionu, który jakby stracił całą swoją energię i nie był nawet ciepły. Jej palce wyczuły coś na szyi i chociaż nie mogła tego zobaczyć, domyśliła się, że w tym miejscu właśnie powstało coś jak tatuaż. Ostrożnie musnęła jego brzegi.
     - To...czy to zostanie już na zawsze?
    - Nie – uspokoił ją – Zniknie po kilku minutach. Ukryta Moc pióra połączyła się z twoją już na stałe. Wystarczy, że po prostu już zawsze będziesz miała go ze sobą.
      - I co teraz?
- Teraz? – Wziął ją za rękę i zwrócił się w stronę przepaści. – Polecimy.
- Tak po prostu?
- Tak.
      Zagryzła wargi, z obawą zerkając w dół na rzekę. Riva ścisnął mocniej jej dłoń.
- Ufasz mi?
     Zanim odpowiedziała, dość długo patrzyła mu w oczy. Czy miała zaufać królowi, który był tak bardzo podobny do Balara i którego właściwie nie znała, a który twierdzi, że jest jej przyjacielem?
     Hmm, dał mi konia na piąte urodziny.
    Mimo kilku wątpliwości w głowie miała tylko jedną odpowiedź.
     - Tak.
     Dostrzegła jak na jego twarzy odmalowuje się ulga, a potem wręcz dziecięca radość.
     - Przede wszystkim się nie bój. Będę przy tobie.
Przytaknęła z powagą.
- A ja, co mam robić?
     - Ty? Po prostu się odpręż i daj się ponieść. Jeśli tak ci będzie łatwiej, pomyśl o skrzydłach.
- Takich jak Argona?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Tak. Mogą być.
- A co jeśli...
- Teraz!
Skoczyli prosto w przepaść, zanim w ogóle zdążyła się do tego przygotować.
    Pęd wiatru pozbawił ją tchu i zagłuszył krzyk. Dostrzegła pod sobą przybliżający się dziki nurt rzeki, i natychmiast zacisnęła powieki. Czekała na śmiertelne zderzenie z wodą, zupełnie zapominając o wcześniejszych instrukcjach Rivy. Jego ciepła dłoń trzymała ją mocno i pewnie, ale i tak spanikowała.
       Zaraz umrzemy! Rozbijemy się o skały i...
     Nagle jakaś siła poderwała ich do góry i przestali spadać. Nawet wiatr, który gwizdał w uszach i bił po twarzy, uspokoił się niewiadomo kiedy.
     Tuż obok usłyszała głośny śmiech Rivy.
    - Możesz już otworzyć oczy! – Krzyknął.
    Ariel wahała się jeszcze kilka sekund, ale w końcu kierowana ciekawością, ośmieliła się uchylić powieki.
     I natychmiast wydała z siebie okrzyk ulgi i radości.
    Lecieli! Naprawdę lecieli!
    Pod nimi rozpościerał się zielono- brązowo-złoty krajobraz górzystych łąk, pól i lasów. Teraz rzeka wyglądała niczym niebieska wstążka, a widoczne stąd domy były jedynie dziecięcymi zabawkami.
     - I jak ci się podoba?!
   Ariel zabrakło słów. Przez chwilę zapomniała o oddychaniu i teraz wzięła głęboki wdech, jednocześnie odwracając ku niemu głowę.
    Zaledwie spojrzała na Rivę, w oszołomieniu otworzyła usta, podobnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała Argona ze skrzydłami. I tym razem towarzyszyło jej uczucie, jakby już to gdzieś widziała.
     Drgnięcie w ciemności, jakby próbowała chwycić coś śliskiego i ulotnego.
   Z jego łopatek wyrastały czarne, krucze skrzydła. Wcześniej jakoś nie zauważyła, jakie były potężne, jedwabiste i smukłe. Każde pióro zdawało się lśnić w zapadającym zmroku, jakimś wewnętrznym majestatycznym blaskiem. Były większe niż te wojowników z Zakonu i jednocześnie węższe.
     Skrzydła godne samego króla.
    Ariel w końcu udało się oderwać od nich wzrok. Spojrzała na Rivę, który uśmiechał się do niej szeroko, odsłaniając białe zęby. Zdawało się, że nawet jego oczy płonął jakimś magicznym białym płomieniem.
     - Może teraz spróbujesz polecieć sama? – Zapytał, przekrzykując wiatr.
     Ariel mocniej ścisnęła jego dłoń i zmarszczyła brwi.
    - Sama? – Gdy byli już w powietrzu, nagle ten pomysł wydał jej się wręcz absurdalny, mimo, że przed chwilą o tym marzyła.
Skinął głową.
    - Nie obraź się, ale jesteś trochę ciężka. Nie przywykłem do latania z balastem.
Ariel posłała mu groźne spojrzenie, po czym dotknęła palcami nowego znamienia poniżej szyi.    Nagle naszło ją tysiące wątpliwości, o których wcześniej nie myślała.
A co jeśli Moc pióra nie zadziała i spadnę? Czy Riva zdoła mnie w porę złapać? Jeśli nawet polecę sama, to jak...
Jednak jesteś większym tchórzem niż sądziłem. Większym niż twoi głupi rodzice.
Zacisnęła usta, spojrzała na Rivę i bez słowa puściła jego dłoń.
Natychmiast zaczęła spadać, jednak zdusiła strach, czerpiąc siłę z nienawiści do głosu, który śmiał obrażać jej rodziców. Rozpostarła szeroko ramiona, poddając się sile grawitacji i wiatru. Zaledwie pomyślała o dużych, solidnych skrzydłach, już w następnej chwili poderwało ją w górę, niemal pozbawiając równowagi.
Ariel z podekscytowania wybuchnęła głośnym śmiechem. Jednocześnie sięgnęła ręką do tyłu i przekręciła głowę.
Udało się!
Śnieżnobiałe skrzydła wyrastające z jej łopatek były równie potężne i piękne co Argona. W dotyku pióra były miękkie, delikatne i lekko ciepłe. Rzeczywiście pomimo rozmiaru były zadziwiająco lekkie. Kilka razy machnęła nimi dla próby, wywołując mocniejsze podmuchy wiatru. Ulżyło jej, że okazało się to tak łatwe. Riva, zawieszony w pozycji pionowej, obserwował ją z pobłażliwym uśmiechem.
To niesamowite uczucie nie dało się do niczego porównać i Ariel była aż zaskoczona jak do tej pory mogła bez tego żyć. Spojrzała na Rivę i pokazała uniesiony kciuk. Skinął tylko głową, ruchem ręki zachęcając ją by kontynuowała. Zrobiła wokół niego dwa szerokie okrążenia, a potem zanurkowała gwałtownie prosto w przepaść. Wiatr smagał ją po twarzy i targał włosami, gdy z zawrotną szybkością pikowała prosto w ciemny nurt rzeki. Instynktownie złożyła skrzydła za plecami, czując jak wypełnia ją ich energia oraz własna, dzika radość. Teraz doskonale wiedziała, co muszą czuć ptaki, które całe życie spędzają w powietrzu. Dopiero tu, na górze można było poczuć i zrozumieć, czym jest prawdziwa wolność.
Jej uszy wypełnił huk fal, kiedy znalazła się tuż nad korytem rzeki. Z szybkością i zręcznością, która ją samą zaskoczyła, w ostatniej chwili wygięła ciało w łuk, rozpostarła skrzydła, zrobiła pół obrót i poderwała się do góry. Poszybowała w stronę Rivy, który przez cały czas uważnie jej się przyglądał. Uśmiechał się teraz inaczej, jakby ze smutkiem czy melancholią.
Kiedy rozpromieniona zawisła obok Rivy, klasnął kilka razy z uznaniem.
- Przyznam, że znów mnie zaskoczyłaś. Jak na pierwszy raz to było perfekcyjne. Gdybym cię nie znał, mógłbym pomyśleć, że urodziłaś się w powietrzu.
Ariel zbyła jego pochwałę machnięciem ręki, choć poczuła w sercu przyjemne ciepło.
- Te skrzydła są cudowne! – Krzyknęła z entuzjazmem, po raz kolejny oglądając się na nie z niegasnącym zachwytem. – Czuję się, jakbym latała od zawsze.
Na mgnienie oka po twarzy Rivy przeszedł cień konsternacji, który nie uszedł jej uwadze. Ariel zmrużyła oczy, sięgając ręką po piórko, spokojnie spoczywające pod tuniką.
- Jak tak teraz myślę, to wydaje mi się to trochę dziwne.
- Tak?
- Zauważyłam, że wszyscy z Zakonu mają takie same znamiona na czole, dzięki którym mogą latać i robić to wszystko.
- Masz rację – przyznał - To Znamię Kruka. Źródło naszej Mocy.
- Ale ty nie masz takiego znamienia. Czy król go nie potrzebuje?
Riva bez słowa wyciągnął lewą dłoń i odwrócił wierzchem do góry. Oczom Ariel ukazał się niewielki, czarny tatuaż w kształcie pióra, identyczny jak u Noxa i reszty. Ariel przygryzła wargi i opuszkami palców pogładziła znamię, przecięte czerwoną, nie zagojoną szramą.
- Och – wyrwało jej się z gardła, gdyż nie znalazła innych słów.
- To znamię Kruczego Króla. Jest symbolem władzy i…
Przerwał nagle i syknął ostrzegawczo. Ariel zdążyła tylko dostrzec kątem oka lecącą na nich z góry czarno-czerwoną kulę energii, gdyż niemal w ostatniej chwili Riva zasłonił ją własnym ciałem, rozpościerając swoje skrzydła na całą ich długość. Zbladł i skrzywił się boleśnie, gdy pocisk uderzył w jego lewe skrzydło i odbił się niczym od ściany. Riva wpadł na nią z impetem i oboje przelecieli kilka metrów, nim udało jej się w końcu zatrzymać. Kiedy Riva zaczął tracić wysokość, złapała go za łokieć i przytrzymała, z niepokojem spoglądając na jego wykrzywioną twarz. Lewą rękę przyciskał do serca, a czerń jego skrzydeł zdawała się blaknąć i rozmywać.
- Nic ci nie jest?
- To ja powinienem o to zapytać – mruknął przez zaciśnięte szczęki.
     - Cóż za ujmująca scena. Król i Potomek w końcu razem. Pewnie nie możecie nacieszyć się swoim towarzystwem.
       Oboje jednocześnie zwrócili głowy w stronę Balara. Unosił się przed nimi na identycznych jak u Rivy, kruczych skrzydłach. Czarne włosy i długi płaszcz powiewały na wietrze, stapiając się z otaczającą go ponurą aurą i zapadającym zmrokiem. Czarne tęczówki były dokładnie takie, jakie zapamiętała – zimne, hipnotyzująco głębokie i przerażająco puste. Jego uśmieszek w kącikach ust był pogardliwy i chłodny.
     Ariel przeszedł dreszcz, od którego dostała gęsiej skórki. Riva doszedł do siebie i zawisł o własnych siłach. Wyprostował się i napiął mięśnie, choć nadal wyglądał słabo. Wraz z pojawieniem się Balara powróciły wszystkie związane z nim wspomnienia, które tak bardzo starała się pogrzebać. Od ciemnego lochu aż po chwilę, gdy próbował wypalić na jej ciele zaklęcie Posłuszeństwa. Przypomniała sobie każdą chwilę, gdy drżała ze strachu przed jego głosem, widokiem, a nawet zapachem. Każda cząstka jego osoby wzbudzała w niej jedynie głęboki wstręt, jakby jej ciało instynktownie wyczuwało śmiertelnego wroga.
     Król próbował ją zasłonić, ale Ariel odepchnęła go stanowczo, mierząc Balara nienawistnym spojrzeniem. Mężczyzna przyglądał im się chwilę bez słowa z miną, która mogła wyrażać wszystko.
     - Jak zwykle próbujecie bronić się nawzajem, co? – Rzucił cierpko, po czym spojrzał wprost na Ariel. W kącikach jego ust czaił się uśmiech, którego tak bardzo nienawidziła – Od naszego ostatniego spotkania bardzo się rozwinęłaś Ariel. Jak na tak głupiutkie dziecko szybko się uczysz – jego spojrzenie zatrzymało się na jej skrzydłach, a potem na niebieskim pasemku. Na chwilę spojrzał jej prosto w oczy – Naprawdę sądzisz, że skoro umiesz już latać i zdobyłaś kolejny kamień, zdołasz mnie pokonać?
     - Tak właśnie myślę – warknęła w odpowiedzi, zaciskając pięści niemal do bólu – I zaraz ci to udowodnię.
      Wyciągnęła już rękę, gdy Riva powstrzymał ją i pokręcił nieznacznie głową.
     - Nie rób nic pochopnego – wyszeptał – Wciąż jest dla ciebie za potężnym przeciwnikiem. Pozwól, że ja to załatwię.
- Dam radę – zaprotestowała cicho, ale ostro – Czekałam na to tak długo...
      Skrzydła Balara ze świstem przecięły powietrze, przyciągając ich uwagę.
    - O czym tam szepczecie, gołąbeczki? Chyba wiesz Ariel, że przede mną nic nie ukryjesz, chyba, że bardziej zapanujesz nad swoimi myślami.
Riva zerknął na nią ze zmarszczonym czołem.
- Co z barierą?
     Wzruszyła ponuro ramionami.
      - Próbowałam, ale niszczy każdą moją osłonę.
Skrzywił się i zwrócił do Balara.
- Nie trudź się. Ariel nigdzie z tobą nie pójdzie.
- I niby ty mnie powstrzymasz?
- Jeśli będę musiał, będę ją bronił aż do śmierci.
     Głośny śmiech wypełnił przestrzeń wokół nich wibrującym barytonem, aż w jej sercu drgnęło coś boleśnie. Bezwiednie cofnęła się bliżej Rivy.
    - To rzeczywiście bardzo szlachetne i odważne, ale przypominam, że nie zostało ci wiele czasu. Lepiej nie marnuj tej resztki energii, bo może ci się jeszcze przydać – odezwał się zaraz po tym, jak jego śmiech urwał się nagle, zastąpiony ponurym tonem – Nawet, jeśli odważysz się podnieść na mnie rękę, zaboli mniej niż ukąszenie komara. Za to tobie może to bardzo zaszkodzić. Widzę, że bardzo się starasz ukrywać swój stan, ale na jak długo?
- O czym on mówi? – Ariel z niepokojem spojrzała na króla.
     - Ooo – Balar udał zaskoczenie, mrużąc leniwie oczy – A więc jeszcze nie wie? Domyślam się, że pewnie jeszcze o wielu sprawach jej nie poinformowałeś.
     Ariel zmarszczyła brwi i przygryzła nerwowo wargi. Wiedziała już, że lepiej nie słuchać tego, co mówi ten drań. Jednak tym razem czuła, że właśnie omija ją coś istotnego, o czym powinna wiedzieć. Ze złością szarpnęła Rivę za ramię, zmuszając by na nią spojrzał.
      - O czym on gada? – Syknęła, nie kryjąc dłużej poirytowania – Jeśli coś przede mną ukrywasz...
      Riva zbył jej słowa machnięciem ręki, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
     - Nie teraz – rzucił tylko w jej stronę i zaraz potem zwrócił się do Balara – Jeśli zawiodłeś nas tutaj tylko po to, by uciąć sobie pogawędkę, to daruj sobie. Możesz wracać i zawiadomić swojego Pana, że poniosłeś klęskę. Może przeżyjesz jego gniew, choć liczę, że jednak nie.
       Balar zmarszczył czoło, przybierając surowy wyraz.
      - W odróżnieniu od ciebie, dawno pogrzebałem przeszłość. Nie licz na to, że ze względu na dawne czasy ulituję się nad tobą i twoją dziewczyną – wyciągnął przed siebie prawą dłoń, na której zajaśniało czarne znamię – Ariel już i tak należy do mnie, ale ty stoisz mojemu Panu na drodze.
       Przecież to...
      Ciemna masa zawirowała wokół jego dłoni, a Ariel poczuła jednocześnie jak potężna fala energii, z siłą tornada kieruje się prosto na nich. Riva krzyknął ostrzegawczo i wyciągnął lewą dłoń ze znamieniem, w tej samej sekundzie, gdy z dłoni Balara wystrzeliły setki czarnych piór. Utworzyły wściekły, dziki płomień, który poszybował prosto na nich.
     Riva napiął mięśnie, a z jego gardła wyrwało się pełne bólu stęknięcie. Wokół nich zamigotała bariera i gdy pióra w nią uderzyły, odbiły się niczym o mur, rozpryskując się na wszystkie strony. Kilka jednak drasnęło ją w ramię i w nogę. Syknęła z bólu, gdy z płytkich ran popłynęła krew. Siła ataku rzuciła ich do tyłu i znów gdyby nie szybka reakcja Ariel, mogliby spaść.
      Riva otrząsnął się, z wyraźnym wysiłkiem utrzymując się w powietrzu. Jego skrzydła były teraz mniejsze, wyblakłe i ciągle traciły pióra. Na jego bladej twarzy pojawiły się krople potu i dodatkowe zmarszczki. Mimo to, wyciągnął lewą rękę, rozwarł pięść i bez uprzedzenia posłał w stronę Balara pocisk czystej energii. Zaraz potem jęknął i zachwiał się, przyciskając dłoń do serca. Widząc jak mężczyzna bez wysiłku robi unik, zacisnął usta i odwrócił wzrok. Wznosił się, to opadał, z trudem młócąc skrzydłami powietrze.
     - Ostrzegałem. Jakim cudem zamierzasz mnie pokonać, skoro ledwo utrzymujesz się w powietrzu? – Balar pokręcił z politowaniem głową i cmoknął kilka razy – Właśnie dlatego Elderol potrzebuje mojego Pana. Taki żałosny król nie ma prawa...
        Riva mruknął coś pod nosem, po czym wzniósł się z wysiłkiem i śmignął tuż przed nią, kierując się prosto na Balara. Wpadł na niego siłą rozpędu i uderzył na odlew w twarz. W odpowiedzi dostał cios w żebra, aż odleciał do tyłu. Zaraz jednak znów zaatakował i zwarli się w ostrym pojedynku, wymieniając ciosy i robiąc uniki tak szybko, że zaczęli rozmywać się przed jej oczami aż w końcu widziała już tylko kłębowisko skrzydeł i wirujących piór. Zauważyła jednak, że Riva traci siły i szybkość, więc uznała, że to najlepszy moment, by wkroczyć do akcji.
        - Dosyć!
      Z tym ostrym rozkazem podleciała do walczących i rozdzieliła ich podmuchem wiatru. Riva mimo rozciętej wargi, siniaków na bladej twarzy i wyraźnego zmęczenia próbował znów zaatakować, ale spojrzała na niego groźnie i odepchnęła może zbyt brutalnie, aż na chwilę stracił równowagę.
      - Nie potrzebujemy ani ciebie, ani twojego boga – zwróciła się do Balara, posyłając mu równie twarde, ostre spojrzenie – Powinieneś mieć trochę więcej szacunku dla króla.
       Balar wybuchnął krótkim śmiechem. Nie był nawet draśnięty.
    - Szacunku, mówisz? – W jego dłoni pojawił się długi, magiczny sznur, który ze złowrogim świstem przeciął powietrze, tuż obok jej boku. Ariel zachowała kamienną postawę, ani na moment nie odwracając wzroku – Czy kot, który poluje na myszy, darzy je szacunkiem?
       Ariel zagrodziła mu drogę, rozkładając szeroko ramiona i skrzydła. Uśmiechnął się pobłażliwie.
     - Więc naprawdę chcesz ze mną walczyć?
     Skinęła głową.
     Lepiej zacznij modlić się do swojego boga.
     Naprawdę sądzisz, że będę cię błagał na kolanach byś mnie oszczędziła?
     O niczym innym nie marzę. Twoja śmierć uszczęśliwiłaby wielu ludzi, nie mówiąc o mnie.
    Zimny śmiech dotknął najgłębszych zakamarków jej duszy i umysłu. Ariel z trudem się otrząsnęła, wyrzuciła jego świadomość jednym szybkim szarpnięciem i natychmiast wzniosła gruby, twardy mur.
A potem zaatakowała.
      Machnęła skrzydłami, aż w powietrzu zawirowało kilka piór i rzuciła się na niego z zaciśniętymi pięściami. Magiczny sznur, który zaatakował ją wtedy w dymie, teraz również próbował jej dosięgnąć, ale Ariel zrobiła gwałtowny unik i odrzuciła go jednym podmuchem wiatru. Potem obróciła się bokiem i uderzyła go całą długością skrzydła, a gdy stracił wysokość, nie marnując czasu, wymierzyła mu solidny cios w szczękę. Okręcił się w powietrzu, ale siła skrzydeł zamortyzowała jej atak. Spojrzał na nią chłodno, jakby lekko zaskoczony i posłał w jej stronę trzy pióra, które zamigotały i zmieniły się w czarno-czerwone kule. Ariel zmarszczyła w skupieniu brwi i wyciągnęła rękę. Przed jedną kulą zrobiła unik, drugą odrzuciła podmuchem wiatru, a trzecią pchnęła z powrotem w jego stronę. Balar ominął ją i jednocześnie rzucili się w swoją stronę. Ariel chciała uderzyć go w pierś, ale tym razem zrobił unik, a potem zablokował kolejny cios. Uwięził jej zaciśniętą dłoń i zbliżył do niej twarz. Uśmiechnął się jadowicie.
     - A właśnie. Jak udało się spotkanie z przyjacielem? Rozkazałem mu cię złapać. Skoro tego nie zrobił, będę musiał go ukarać.
     Ariel zmrużyła oczy i tylko mocniej zacisnęła szczęki, robiąc wszystko, by na niego nie patrzeć. Bez słowa kopnęła go kolanem gdzieś w biodro, a potem wolną ręką przejechała paznokciami po jego policzku, aż pokazały się czerwone szramy. Syknął, a ona zdołała się wyswobodzić i pokazała mu język. Zaraz potem zdusiła krzyk, gdy uderzył ją w brzuch, a potem chwycił za gardło.
     A jak tam twoje ramię? Zapytał ironicznie, jednocześnie zaciskając boleśnie palce w miejscu, gdzie wciąż widniały blade kontury pióra. Ostatnio nie dokończyłem zaklęcia, ale to łatwo da się naprawić. Pod jego palcami przepłynęła energia i poczuła pieczenie, jakby przypalał jej skórę. Patrzyła na niego z nienawiścią, z trudem przełykając ślinę i zduszając w sobie ból. Wiesz, co to oznacza, prawda? Będziesz musiała być mi posłuszna, bo inaczej...
      - Ariel!
      Usłyszała za sobą krzyk Rivy, a potem szum skrzydeł, gdy rzucił się jej na pomoc.
    - Nie... – Jęknęła głucho, próbując odwrócić głowę i go powstrzymać. Jednak uścisk na gardle ledwo pozwalał jej złapać oddech. Wierzgnęła nogami i chwyciła jego dłoń, próbując się wyrwać.
     Uśmiechnął się ponuro, a jego czarne oczy znajdowały się stanowczo zbyt blisko. Z niewielkich ran na policzku sączyła się krew, ale nie zwracał na to uwagi. Zerknął ponad jej głową i uśmiechnął się jeszcze rzesze.
     - Chodź, Kruczy Królu, zabawimy się – mruknął z okrutnym rozbawieniem.
    Ariel ponownie szarpnęła się gorączkowo.
    Nie mogę się poddać. Riva jest za słaby, zabije go.
    Tak, Ariel. Jestem tu po to, by go zabić.
   Jego stanowcze słowa wywołały w niej gorącą falę gniewu, wręcz furii. Przestała się szarpać, przymknęła oczy i odetchnęła. Zaraz potem poczuła jak otwiera się Szary Kamień.
      Trzecie Oko.
    Zalała ją fala spokoju, a także siły, pewności siebie i wiedzy. Jakby sama Lira pogłaskała ją po głowie i wyszeptała na ucho słowa, przeznaczone tylko dla niej.
     Wygięła się i udało jej się kopnąć go w brzuch. Skrzywił się z bólu i rozluźnił uchwyt, a wtedy błyskawicznie wyszarpnęła się jednym uderzeniem skrzydeł i cofnęła na bezpieczną odległość. Jednocześnie wyciągnęła rękę i przed nią pojawiły się wodne kule. Czuła na sobie uważny wzrok Balara i Rivy, który zatrzymał się gdzieś za jej plecami. Uśmiechnęła się do siebie z ulgą, że udało jej się go powstrzymać. Tak, ona również musiała chronić króla. To był jej obowiązek.
      Pchnęła kule w stronę Balara, ale bez trudu zrobił unik, a jedna odbiła się od jego skrzydła i po prostu zmieniła w fontannę kropel. Nie czekając, aż ruszy do kontrataku, ponownie sięgnęła po Moc. Tym razem stworzyła kilkanaście ostro zakończonych sopli lodu.
      Spojrzała na mężczyznę i tym razem to ona uśmiechnęła się z wyższością.
     - Zaskoczony? To jeszcze nie koniec.
    Machnęła ręką i lodowe ostrza pomknęły w jego stronę. Balar w ostatniej chwili uskoczył przed pierwszym soplem. Zaraz potem zaczął wykonywać w powietrzu jakiś dziki, chaotyczny taniec i wyginać się na wszystkie strony. Miał dobry refleks i pewnie dzięki temu przeżył. Nie był jednak na tyle szybki, by uniknąć wszystkich ostrzy. Kilka sięgnęło jego skrzydeł, dziurawiąc je na wylot, jeden drasnął ramię, a drugi wbił się w udo. Z grymasem wściekłości i bólu, wyszarpnął sopel z nogi i dosłownie zmiażdżył go w dłoni. Stracił swoją dumną postawę i teraz chwiał się na boki, próbując utrzymać wysokość. Jego mina i widok krwi były dla niej największą nagrodą. Czując jak napełnia ją dzika satysfakcja, wzleciała ponad obu mężczyzn, zatrzymując się w kręgu bladego blasku księżyca. Jej białe skrzydła pochłaniały i odbijały światło, oślepiając swym blaskiem. Musieli zmrużyć oczy, by móc na nią spojrzeć. Rozpierała ją duma i samozadowolenie.
     Spojrzała wprost w czarne źrenice Balara, po raz pierwszy dostrzegając w nich wahanie. Już się nie uśmiechał.
     - Nigdy nie lekceważ Potomka Liry – powiedziała, po czym wyciągnęła dłoń, obserwując jak złote drobinki powietrza łagodnie ustępują pod jej wolą – A to za moich rodziców.
      Jednym, zdecydowanym rozkazem usunęła wokół Balara całe powietrze. Najpierw otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a po kilku sekundach chwycił się za gardło i pobladł gwałtownie, próbując złapać oddech przez otwarte usta. Szybko zrozumiał, o co chodzi i szarpnął się do tyłu, szukając powietrza. Jednak Ariel i na to była przygotowana. Błyskawicznie oczyszczała przestrzeń wokół niego za każdym razem, gdy podlatywał w inne miejsce. W końcu jego skrzydła pękły w morzu piór, a on sam zaczął spadać. Ariel usuwała pod nim złote cząsteczki, z nadzieją, że jeśli wytrzyma jeszcze trochę, to Balar niechybnie zginie przez uduszenie lub zderzenie z ziemią.
       Spodziewała się jednak, że to by było zbyt proste. Właściwie jej nie zaskoczył, gdy kilka metrów od ziemi, nagle zmienił się w kruka i łopocząc nerwowo skrzydłami, niezdarnie wzbił się w niebo i najzwyczajniej uciekł.
       Rzeczywiście cię nie doceniłem. Następnym razem będę gotowy.
      Ja też. Następnym razem na pewno cię zabiję.
    Odetchnęła z ulgą, potarła ranę na ramieniu i spojrzała na Rivę z szerokim uśmiechem. Był blady, miał zaschniętą krew na wardze i dwa sińce na twarzy, ale odwzajemnił uśmiech, a w jego oczach odbijała się biel jej skrzydeł.
      - Wszystko w porzą...
    Urwała raptownie i skuliła się pod wpływem fali bólu, która przeszyła jej ciało aż po koniuszki włosów. Poczuła jak jej skrzydła znikają, a ona sama zaczyna spadać.
      Moje słowo zawsze będzie ostatnie. Zrozum w końcu, że nie uciekniesz od nieuniknionego.

      Palący ból wstrząsnął nią od środka, ramię ze znamieniem zapiekło i pochłonęła ją ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych