piątek, 27 maja 2016

Rozdział 18

Pomimo, że już drugi dzień biegła truchtem bez jednego postoju, wcale nie była zmęczona. Strach i niepokój dodawały jej sił i wciąż gnały do przodu. Oszczędzała wodę i żywiła się jedynie ziołami z zapasów. Bała się zatrzymać choćby na chwilę, gdyż czas był teraz najważniejszy. Przestała się pilnować i często natykała się na ludzi. Jednak nie mogła dłużej unikać głównego traktu. Przestała również użalać się nad sobą i zadręczać głupimi myślami. Wszystko zeszło na dalszy plan, w obliczu katastrofy, która niechybnie nastąpi.
Nie potrafiła wyrzucić z głowy spotkania z Rairi.
Najstarszą. Siostrą jej matki, a jej ciotką.
Nie chciała nawet myśleć, że są spokrewnione, ale przecież nikt nie ucieknie od więzów krwi. Była zła na siebie, że tak mało brakowało, by do niej dołączyła. Wciąż miała wrażenie, że w trakcie ich rozmowy Rairi uzyskała od niej więcej, niżby chciała jej ujawnić. Nie wiedziała co, ale była pewna, że niechcący jej pomogła.
Bardziej od ciotki, niepokoiła ją armia centaurów, którą ze sobą prowadziła. I nie miała wątpliwości, że ich celem jest Zielony Las.
Dlatego biegła jak szalona, a jej serce drżało ze strachu i niepokoju. O rodziców, siostrę, Raliera i całe miasto. Nie mogła wrócić by ich ostrzec, bo gdyby teraz postawiła stopę na ziemi Zielonego Lasu niechybnie groziłaby jej śmierć. To stanowczo nie było dobre rozwiązanie, jeśli chciała jeszcze ich uratować. Jedynie, co mogła w tej sytuacji zrobić, to udać się do Gildraru do samego hrabiego. Wprawdzie elfy i ludzie żyli w pokoju, ale nie przepadali za swoim towarzystwem. Jednak teraz to nie było ważne. Przez całą drogę zastanawiała się gorączkowo jak wybłagać hrabiego, by pomógł jej ludowi.
Dwa dni później, wczesnym rankiem ujrzała mury i dachy Gildraru. To pierwsze tak duże miasto, jakie widziała w swoim życiu. Dlatego przystanęła w cieniu drzewa, na niewielkim wzniesieniu i z zachwytem chłonęła widok potężnego muru, tych wszystkich wieżyczek i wysokich budynków, podziwiając ich solidność i prostotę.
Westchnęła cicho, zbierając siły na wyjście z ukrycia. Na głównym trakcie wciąż kręcili się podróżni, a otwartą na oścież bramę strzegli dwaj uzbrojeni strażnicy. Poprawiła włosy i wygładziła prostą sukienkę, krótkimi zaklęciami usuwając z niej brud i drobne podarcia. Ukryła medalion i przywołała cały swój wdzięk i dumę. Poczekała aż na trakcie pojawi się kilka osób, po czym wyszła z ukrycia i wmieszała się w tłum, starając się zachowywać spokojnie i naturalnie.
Gdy zbliżyła się do bramy, strażnicy obrzucili ją czujnym spojrzeniem, po czym ku jej zaskoczeniu, zagrodzili jej drogę skrzyżowanymi włóczniami. Obaj byli jeszcze młodzi, nawet jak na ludzkie lata. Nosili lekkie tuniki i kolczugi z herbem klanu. Obaj patrzyli na nią wrogo i chłodno.
- Czego tu szukasz, elfko? – Zapytał jeden z nich, z ciemnym zarostem i wypłowiałymi od słońca włosami.
Niezrażona, ukryła głęboko zdenerwowanie i przywołała na usta najbardziej niewinny i czarujący uśmiech.
- Przysyła mnie królowa Niadai z Zielonego Lasu. Mam ważną sprawę do hrabiego Sorrina.
Drugi z mężczyzn obrzucił ją taksującym, nieufnym spojrzeniem.
- Naprawdę? Masz jakiś dokument potwierdzający?
Lunna pogratulowała sobie w duchu, że przygotowała się i na tą ewentualność. Z gracją wysunęła z rękawa zwinięty pergamin i z uśmiechem podała strażnikom. Kiedy czytali uważnie treść listu, przyglądała im się z lekkim znudzeniem. Na koniec zerknęli na podpis królowej i oddali jej list. Ten z zarostem odchrząknął głośno i przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie niezdecydowany. Widać było, że list ich zaniepokoił. Lunna właśnie na to liczyła. Może nie napisała tam dokładnie całej prawdy, ale przynajmniej tą najważniejszą część, że Zielony Las jest w niebezpieczeństwie i prosi ludzi o pomoc.
- Dlaczego w tak ważnej sprawie, królowa nie zjawiła się osobiście? – Zapytał jeden ze strażników.
Lunna spuściła z pokorą głowę.
- Jestem tylko służką Jej Wysokości i wykonuję jedynie rozkazy. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to królowa Niadai zachorowała i teraz opiekują się nią nasi najlepsi medycy.
- Więc elfy też chorują? – Młodszy strażnik uniósł brwi.
Lunna skinęła głową ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- O tak, panie. To chyba jednak nie pora, żebym tłumaczyła wam złożoność naszych organizmów. Spieszno mi. Muszę niezwłocznie dostarczyć wiadomość dla hrabiego.
- Skoro to taka pilna sprawa, to nasi ludzie zajmą się listem.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, ale Lunna przycisnęła pergamin do piersi.
- Wybaczcie panowie, ale rozkazano mi, bym osobiście dostarczyła ten dokument w ręce hrabiego. Moja Pani nie chce by ta wiadomość rozszerzyła się wśród ludzi. I tak zrobiłam wyjątek, że pozwoliłam wam go przeczytać.
Lunnie ze zdenerwowania pociły się dłonie. Mogła to wytłumaczyć parnym słońcem, ale nie tylko to zaczęło ją dekoncentrować i stresować. Za nią zbierał się coraz większy tłumek gapiów. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli na oczy elfa. Zawsze miała problemy z utrzymaniem iluzji, a w takich warunkach było jej naprawdę ciężko. W zaciśniętych ustach i zmarszczonym czole widać było jej ogromny wysiłek. Strażnicy przyglądali jej się z coraz większą podejrzliwością.
- Czemu królowa przysłała zwykłą służkę, zamiast wyszkolonego posłańca?
Lunna przygryzła wargę, próbując zachować zimną krew, choć serce waliło jej jak młotem.
- O to panie, powinieneś zapytać samą królową – odparła ze znużeniem – Jak stwierdziłeś, jestem tylko zwykłą służką i wykonuję jedynie rozkazy.
- Hej tam! Po co przesłuchujecie tą elfkę?! Wyrzućcie ją i dajcie przejść! Niektórym się spieszy!
- Elfy zawsze są podejrzane. Nie ma co z nimi dyskutować.
Gdzieś z tyłu odezwał się gniewny kobiecy głos, a za nim poszły następne. Lunna podskoczyła i list wypadł z jej dłoni.
I wtedy to się stało.
Wystarczyła chwila nieuwagi i jej iluzja rozproszyła się. Na oczach zdumionych strażników, pergamin rozwiał się w błękitnej mgiełce. A razem z nim treść listu i podrobiony podpis królowej. Lunna jęknęła głucho, gdy nawet brud i podarcia wróciły na jej sukience. Cofnęła się o krok, ale było już za późno. Strażnicy zareagowali błyskawicznie, odrzucając włócznie i sięgając po miecze.
- Oszustka! – Krzyknęli zgodnym chórem, i otoczyli ją, wykrzykując jeden przez drugiego – Kim jesteś? Czego tu chcesz? Po co chcesz spotkać się z hrabią? Jesteś złodziejką?
Lunna cofała się przed ich mieczami i kręciła jedynie głową, gdyż nie dali jej dojść do słowa. Wpadła plecami na jakąś kobietę, potknęła się i czyjeś ręce odepchnęły ją brutalnie, jak kogoś trędowatego. Zdusiła jęk rozpaczy, zerkając na górującą nad miastem posiadłość hrabiego. Potem musnęła palcami materiał dekoltu zakrywający medalion i wyśpiewała szeptem kilka słów. W jednej chwili zniknęła ludziom z oczu i pod osłoną niewidzialności wróciła na to samo wzgórzu, które opuściła zaledwie kilka minut temu. Dopiero tutaj pozwoliła sobie na długie, głośne westchnienie. Przycisnęła dłoń do serca, które wciąż biło za szybko i opadła na miękką trawę. Z poczuciem klęski przyglądała się jak strażnicy próbują uspokoić głośny tłum. Najprostszy sposób zawiódł i szybko musiała wymyślić inną drogę do hrabiego.
Zmrużyła zielone oczy i zmarszczyła brwi, co i raz skubiąc paznokieć kciuka. Jej bystry wzrok i wyostrzone zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Na spokojnie, dokładnie obejrzała posiadłość hrabiego i całe otoczenie, łącznie z targiem i pobliskimi uliczkami. Gdyby tylko udało jej się pokonać mur, mogłaby wtopić się w tłum. Jako człowiek, nie elf. To był błąd, że wcześniej łudziła się, że tak po prostu przejdzie przez bramę.
W końcu wstała i rozprostowała zastygłe mięśnie. Spojrzała w granatowe niebo z pochmurnym, ale zdeterminowanym wyrazem twarzy.
Żeby wejść do miasta, musiała stać się człowiekiem. Tylko jako człowiek będzie mogła spokojnie poruszać się po ulicach. Wtedy z pewnością znajdzie sposób by spotkać się z hrabią.
Zacisnęła dłoń na księżycowym medalionie i wzięła długi, powolny wdech by oczyścić umysł. Przymknęła oczy, koncentrując się na przepływającej przez jej żyły Mocy. Próbowała sobie przypomnieć wszystkie lekcje z tworzenia iluzji. Zawsze była najgorsza w grupie i nie była pewna, czy teraz jej się uda.
Zaczęła nucić pod nosem skomplikowaną pieśń, a każde słowo, każda nuta naładowane były Mocą, która powoli otaczała jej ciało niczym miękki, niewidzialny płaszcz.
Nie wiedziała ile minęło czasu. Całkowicie zatraciła się w tkanej iluzji, zapominając o reszcie świata. W końcu poczuła jak Moc niemal całkiem ją opuściła. Zakończyła zaklęcie ostatnią frazą pieśni i puściła medalion. Nie miała sposobności by sprawdzić efekt zaklęcia i musiała wierzyć, że tym razem niczego nie pomyliła. Jeśli natknie się na kogokolwiek, tamta osoba powinna zobaczyć młodego, przystojnego szlachcica w białej tunice i zielonym płaszczu. Jeśli chciała, by hrabia ją wysłuchał, musiała wyglądać dostojnie i wiarygodnie.
Na granatowym niebie zebrały się ciemne chmury, przesłaniając sierp księżyca. W mieście zapalały się światła, tworząc ponad dachami jasną smugę. Na jej oczach zamknięto właśnie na noc bramę, więc nie miała wyboru. Skryta w mroku, podkradła się pod sam mur z dala od traktu. Ugięła lekko kolana, zakołysała się na piętach i odbiła od ziemi. Bez trudu stanęła na szczycie muru, skąd miała dobry widok na całe miasto. Jej oczy zalśniły niczym u kota gdy kucnęła, szybko oceniła odległość od ziemi i zeskoczyła lekko na drugą stronę.
Znalazła się w Gildrarze.
Uśmiechnęła się do siebie, krótkim i szybkim uśmiechem. Choć wydawała się opanowana, jej ciałem targały od środka ekscytacja i strach. Wciąż nie mogła uwierzyć, że znalazła się w mieście ludzi. Jak gdyby nigdy nic lekkim krokiem wkroczyła na główną ulicę, gdzie ludzie powoli zmierzali do domów, a kupcy zamykali swoje kramy. Ulżyło jej, że nawet w świetle lamp i magicznych kul światła nikt nie zwrócił na nią uwagi. W oczach ludzi była tylko przystojnym młodzieńcem, jednym z wielu. Jeśli teraz niczego nie wskóra, to chyba się podda.
Starała się pamiętać, że jest człowiekiem i do tego mężczyzną. Jednak to wcale nie było takie proste. Musiała wyzbyć się wrodzonej gracji i lekkości, inaczej stawiać stopy i żwawiej wymachiwać rękoma. Kilka razy potknęła się o kamienie, nim udało jej się wyrównać krok i przyzwyczaić do innego rytmu. Mimo to, nie potrafiła całkowicie przyswoić sobie ludzkiej ociężałości. Idąc brukowaną ulicą, z przyzwyczajenia poruszała się bezszelestnie. Próbowała robić wokół siebie nieco więcej hałasu, ale na szczęście i tak mało kto zwracał na nią uwagę.
Złota budowla z dwiema wieżyczkami imponująco wznosiła się ponad dachy miasta, prosto w ciemność nocnego nieba. Posiadłość hrabiego znajdowała się w centrum miasta i stanowiła sporą jej część. Otoczona wysokim, kamiennym murem, zdawała się bardziej niedostępna niż samo miasto.
Przy głównej bramie stał tylko jeden strażnik, ale za to barczysty i dobrze uzbrojony. Teraz opierał się o włócznię i drzemał. Dopiero gdy podeszła i odchrząknęła kilka razy, ocknął się i podskoczył, jakby złapano go na gorącym uczynku. Wyprostował się niczym struna i rozejrzał na boki. Gdy w końcu ją dostrzegł, a raczej stworzoną przez nią iluzję, widocznie się odprężył. Ziewnął, podrapał się po skroni i przyjrzał jej się z góry na dół. Lunna przez ten czas bardzo starała się wyglądać na zamożnego, pewnego siebie panicza. Z trudem udało jej się nie odwrócić wzroku. Miała naprawdę wielką nadzieję, że wygląda dokładnie tak, jak zamierzała.
- Czego tu szukasz? – Warknął strażnik. Na sobie miał grubą kolczugę i przepoconą tunikę. Kilkudniowy zarost i skołtunione włosy mogły tylko oznaczać, że pełnił wartę już zbyt długo – Nie wiesz, że jest już późno?
Lunna jeszcze raz odchrząknęła i wypięła pierś, przywołując na twarz władczy, poważny wyraz.
- Muszę pilnie widzieć się z hrabią.
- Ha! – Mężczyzna prychnął, przystępując z nogi na nogę – Wszyscy coś od niego chcą. Nie jesteś wyjątkiem. Nic nie jest tak pilne, żeby nie mogło poczekać do przyzwoitej godziny. Przyjdź rano, to może znajdą dla ciebie jakiś termin.
Lunna pokręciła głową i postąpiła krok ku strażnikowi.
- Muszę się z nim widzieć teraz. To sprawa życia lub śmierci.
- Dobre sobie – roześmiał się, dźgając ją lancą w pierś – Żarty sobie stroisz, chłoptasiu? Myślisz, że będę budzić hrabiego w środku nocy, tylko dlatego, że jakiś smarkacz potrzebuję by zawiązać mu buta? Lepiej zmykaj do domu i kładź się grzecznie spać. Czy rodzice w ogóle wiedzą, że włóczysz się po mieście?
Niedobrze. Pomyślała, nerwowo przygryzając wargi. Mogłam jednak zrobić nieco starszą iluzję. Chociaż przecież ludzie uważają się za dorosłych w bardzo młodym wieku.
Zmarszczyła brwi i jej iluzja zrobiła to samo.
- Nie wiesz do kogo mówisz, głupcze – odezwała się z gniewem – Mój wiek nie ma tu nic do rzeczy. Nie ty decydujesz o wadze wiadomości, tylko sam hrabia. Będziesz miał poważne kłopoty, jeśli w tej chwili mnie do niego nie zabierzesz.
Strażnik zmrużył oczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Po jej słowach, jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Z wami młodymi po prostu nie da się wytrzymać. Jesteś uparty mały i zaczynasz mnie denerwować – zanim Lunna zdążyła się uchylić, uderzył ją prosto w szczękę, aż poleciała do tyłu, lądując na twardych kamieniach. Jęknęła głośno i uniosła wzrok na mężczyznę, którego krzywy uśmiech odsłonił pożółkłe zęby – Wracaj do mamusi i nie zawracaj głowy dorosłym.
Lunna otworzyła usta, ale w końcu postanowiła zrezygnować. Zrozumiała, że to nie ma sensu. Ten strażnik nigdy jej nie wpuści, chyba, że przybrałaby inną postać, a na to nie miała już Mocy. Nie chciała też siłą wdzierać się do środka, bo wtedy zamiast hrabiego, zobaczyłaby tylko mroczne wnętrze lochu.
     Wstała chwiejnie i wolnym krokiem wróciła do miasta. Z trudem hamowała cisnące się do oczu łzy. Zawiodła swój lud, a to bardziej bolało niż jej własna zbrodnia. Zawiodła jako córka, przyjaciółka, kapłanka i przyszła królowa. Nawet jako elfka.
     Przepraszam was. Oby Luna czuwał nad waszym bezpieczeństwem.
   Lunna włóczyła się po uliczkach miasta, zupełnie nie wiedząc, co z sobą zrobić. Czuła się przegrana i kompletnie wycieńczona. Myślała już żeby opuścić miasto i zaszyć się gdzieś w lesie, kiedy przyciągnęły ją głosy. Przeszła w następną uliczkę i znalazła się przed jasno oświetlonym, gwarnym budynkiem tawerny.
      Stała przed drzwiami, niepewnie kołysząc się na miętach. Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na klamce. Wciąż miała na sobie iluzję i mogła to wykorzystać. Koniecznie musiała uwolnić się od tej palącej goryczy. A przede wszystkim zapomnieć. Raz na zawsze zapomnieć o Zielonym Lesie i rodzinie. O Rairi i drapieżnym błysku w jej oczach.

     Naparła na drzwi i weszła do środka.


***

     Kira większą część dnia spędziła na plaży, a potem pomagając Shai. Robiła wszystko, by nie myśleć o Ortisie i ich ostatnim spotkaniu, co okazało się dosyć proste. Od kilku dni nie zjawiał się, by zabrać ją na trening, ani nie widywała go w trakcie dnia. Ponieważ mieszkańcy za nią nie przepadali, rozmawiała tylko z Shaią i czasem zagadywała któregoś ze strażników.
     Właśnie spacerowała wokół miasteczka i zastanawiała się gdzie potrenować w samotności, gdy jakiś cichy, dziwny dźwięk zatrzymał ją raptownie w miejscu. Spłoszona, obejrzała się na boki, ale wokół nie było żywej duszy. Stała blisko wejścia do szopy i nasłuchiwała z uwagą, aż jej uszu doszło drugie, tym razem wyraźne stęknięcie. Zdrowy rozsądek kazał jej to zignorować i robić swoje, ale coś nie dawało jej spokoju. To samo drżenie w sercu kazało jej postąpić wbrew sobie i wejść do szopy.
     W środku panował duszny mrok, a powietrze przesiąknięte było stęchlizną i wilgocią. Podłoga zaściełana była gnijącym sianem, wszędzie walały się stare narzędzia i inne szpargały. Wszystko pokryte warstwą szarego kurzu.
     Kira stanęła w progu i kichnęła dwa razy, kiedy poderwany ruchem kurz, zawirował wokół niej w szaleńczym tańcu. W pierwszej chwili uderzył w nią nieznośny odór, aż zmuszona była zatkać dłonią usta i nos. Rozejrzała się po mrocznym wnętrzu, ale niczego szczególnego nie dostrzegła.
    Dopiero, gdy już miała się odwrócić i wyjść, usłyszała kolejne jęknięcie. Wtedy jej wzrok zahaczył o jakiś kształt w kącie. Przygryzła wargi, walcząc z samą sobą. Oczywiście, że wiedziała już, kto tam leży. Dlatego tym bardziej miała ochotę uciec i zostawić go samego sobie.
    Stąpając ostrożnie w obłokach kurzu, przedarła się w mroczny kąt szopy. Na stercie siana siedział Ortis, bezwładnie oparty o ścianę. Dopiero, gdy przy nim kucnęła, dostrzegła jego twarz. I natychmiast zdusiła krzyk, zasłaniając dłonią usta. Nagle zapragnęła wyjść na świeże powietrze i wymiotować, bo zrobiło jej się niedobrze.
   Jego twarz była upiornie blada, spod na wpół przymkniętych powiek wyzierały martwe, pozbawione wyrazu oczy. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała w ciężkim, urywanym oddechu.
     Ale nie to było najgorsze.
    Jego ręka, z której musiał zerwać rękaw tuniki, była...była...
   Raczej prawie jej nie było. Z dłoni odchodził wielki płat skóry, a dalej aż do łokcia widać już było żywe mięśnie, a nawet kości.
    Kiedy tak wpatrywała się w niego w oszołomieniu, Ortis w końcu ożył i jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. Zamrugał i przekręcił głowę w jej stronę, nadal łapiąc ustami powietrze.
    - Kira... – Wychrypiał.
    Uniosła wzrok i przełknęła ciężko ślinę.
    - Co...co ci jest?
    Uśmiechnął się blado, ledwo dostrzegalnie.
    - Nic. Naprawdę...ale lepiej stąd idź.
    - Czy...czy ty umierasz?
   Zaniósł się rzęzistym śmiechem, po którym złapał go atak kaszlu. Przez chwilę oddychał szybko, próbując dojść do siebie. Pomachał jej słabo rozkładającą się ręką.
   - Chodzi ci o to? To konsekwencja tego, że cię ugryzłem.
   Na samo wspomnienie, wzdrygnęła się i dostała gęsiej skórki.
   - Jak...jak to? – Wyjąkała, chociaż właściwie nie chciała wiedzieć. Nie chciała na niego w ogóle patrzeć i najchętniej uciekłaby stąd jak najdalej. Dlatego w ogóle jeszcze tu przy nim siedzi?
     Skrzywił się i odwrócił wzrok.
    - Powinnaś już stąd iść. Wiem, że mój widok napawa cię wstrętem. Idź stąd, zanim...
    - Zanim co?
    Zapatrzył się w mrok i odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.
    - Zanim znów cię ugryzę.
    Kira zachwiała się na piętach i opadła na siano, czując, że znów robi jej się niedobrze. Milczała, więc dodał cicho, wręcz szeptem:
    - Pragnę twojej krwi. Nawet nie wiesz jak bardzo. Kiedy już raz ją skosztowałem, nic innego mi nie pomaga. Potrzebuję...
    - Dlaczego? Kim ty w ogóle jesteś?
    Ortis spojrzał na nią z powagą. Oddychał trochę spokojniej, ale wciąż ciężko.
- Żeby przeżyć potrzebuję krwi. Inaczej moje ciało się rozpada, a serce przestaje bić. Nie umrę, ale zamienię się w chodzącego trupa.
    - Co to znaczy? – Zapytała ostrożnie, bo nie wiedziała czy koniecznie chce wiedzieć.
     Westchnął krótko.
    - Jestem nephilem.
    - Kim?
   - Nephilem, skarbie. To znaczy, że praktycznie nie żyję. Powiedzmy, że zawarłem pewną ugodę z władcą podziemi, który pozwolił mi tutaj zostać. To jednak ma swoją cenę. Im więcej piję krwi, tym bardziej staje się człowiekiem. Inaczej widzisz, co się ze mną dzieje. A będzie jeszcze gorzej.
Kira starała się nadążyć za jego słowami.
- Więc nie jesteś człowiekiem?
    - Hmm, praktycznie rzecz biorąc jestem martwym człowiekiem.
    - Ale...to takie dziwne. Nie wiedziałam, że to możliwe.
    Uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
    - Jeszcze wiele rzeczy nie wiesz o tym świecie, skarbie.
    Zmarszczyła brwi.
     - Czy możesz nie mówić do mnie „skarbie”?
    - Przepraszam. Oczywiście, Kiro. Tak lepiej?
    Skinęła głową. Od siedzenia w jednej pozycji zdrętwiały jej nogi, więc wyprostowała je, sadowiąc się wygodniej w bezpiecznej odległości. Tymczasem Ortis kontynuował:
- Nigdy nie chciałem taki być i uwierz mi, że nie robię tego dla przyjemności, ale ty...Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Roztaczasz wokół siebie cudowny, słodki zapach. Twoja krew to prawdziwy afrodyzjak. Pragnąłem jej tak bardzo, aż sprawiało ból, ale po tym, co zrobiłem, miałem wyrzuty sumienia. Muszę dostarczać sobie energii, co najmniej trzy razy dziennie, ale ostatnio to zaniedbałem. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek cokolwiek poczuję, ale nagle dotknęły mnie wyrzuty sumienia. Chyba zwyczajnie żal mi ciebie.
- Mnie?
    Uniósł rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale przypomniał sobie jak wygląda i zamiast tego przycisnął do brzucha.
   - Jesteś...taka niewinna i czysta. Może trudno ci w to uwierzyć, bo pewnie wciąż masz mnie za potwora, ale po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem się jak prawdziwy, żywy człowiek. Nie sądziłem, że to się jeszcze kiedyś stanie. Wcześniej podtrzymywałem się przy życiu tylko w jednym celu i nic mnie nie obchodziło, ale kiedy się zjawiłaś, sprawiłaś, że przypomniałem sobie jak to było kiedyś. Przypomniałem sobie jak się uśmiechać.
W starej, mrocznej szopie zapanowała tak długa i ciężka cisza, że Kira zapragnęła coś powiedzieć. Jednak miała pustkę w głowie. Przed oczami stanął jej Ortis w różnych sytuacjach. Surowy. Rozgniewany. Bijący ją za źle wykonany trening. Uśmiechnięty. Rozmawiający z nią na polanie i rzucający jej kawałki serca.
Pijący jej krew.
    Kira patrzyła to na jego rękę, to na twarz. Przymknął powieki, a jego oddech stał się teraz płytki i ledwo słyszalny. Jego pierś unosiła się coraz wolniej.
    - Ortis?
    - To pierwszy raz...gdy wymówiłaś moje imię – wyszeptał słabo, nie otwierając oczu.
    - Naprawdę?
    Odpowiedziała jej cisza. Kira zacisnęła pięści na materiale sukienki.
    - Umierasz?
    Spróbował się roześmiać, ale wyszedł z tego tylko dziwny charchot.
   - Ja nie umrę, skarbie. Zapamiętaj to sobie. Tylko...ta przemiana nie jest zbyt przyjemna. To trochę boli, gdy serce przestaje bić. Możesz już stąd iść. To pewnie nasze ostatnie spotkanie, bo nie wrócę już do wioski.
Przygryzła           Przygryzła wargę, powoli siadając na kolanach. Podwinęła rękaw i bez wahania przysunęła się w jego stronę.
     - Masz.
     - Idź stąd, Kiro. Naprawdę – wyjęczał.
     - Jak tylko napijesz się mojej krwi.
     - Proszę... – Odwrócił głowę w przeciwną stronę.
     Kira podetknęła rękę niemal pod sam jego nos.
    - Pij – rozkazała, a kiedy nawet nie drgnął, drugą ręką złapała go za podbródek i szarpnęła w swoją stronę. – Spójrz na mnie, Ortisie.
     Otworzył oczy i popatrzył prosto na nią. Potem na jej rękę tuż przy swojej twarzy. Skrzywił się.
    - Nie mogę.
   - Musisz – warknęła, sama zaskoczona swoją stanowczością. Westchnęła głęboko – Dobra, sama nie wiem, czemu to robię i szczerze, to robi mi się niedobrze na twój widok. Dla mnie jesteś potworem, ale nie chcę pamiętać cię w takim stanie i potem mieć w nocy koszmary. Może też dlatego, że jesteś teraz strasznie żałosny. Należymy do jednej drużyny i już wolę jak wyglądasz bardziej ludzko. Robię to ten jedyny raz, więc z łaski swojej nie grymaś, bo zaraz wstanę i sobie pójdę, a ty nadal będziesz tu cierpiał.
     Ortis uśmiechnął się blado.
    - Proszę, jeszcze takiej Kiry nie znałem. Zaskakujesz mnie, skarbie.
    - Pijesz czy nie?
    - Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, skarbie.
    - I nie mów do mnie...Och.
     W tym momencie wgryzł się w jej rękę, więc zacisnęła kurczowo szczęki, by nie krzyknąć z bólu. Czerwona krew wytrysnęła z głębokiej rany i część szkarłatnej cieszy popłynęła po jej ramieniu, skapując na jego tunikę i spodnie.
    Zamknął jej dłoń w żelaznym uścisku, więc nawet gdyby teraz chciała się wycofać, było już za późno. Czuła jego chłodne wargi, które stawały się coraz cieplejsze i słyszała jak przełyka. Jednocześnie patrzyła jak zahipnotyzowana, jak jego ręka regeneruje się zaskakująco szybko. Nawet, kiedy wyglądała już na całkiem zdrową, nie puścił jej, jakby nie potrafił się już powstrzymać.
    To trwało za długo. Czuła jak powoli słabnie i wraz z krwią, uchodzi z niej życie. Zaczęła panikować.
    - Przestań! – Krzyknęła, ale nawet nie zareagował – Słyszysz?! Wystarczy!
   Zaczęła bić go po głowie, ale jakby uderzała w głaz. Wiedziała, że jeśli zaraz się od niej nie oderwie, wyssie z niej całą krew.
    Z trudem sięgnęła po swoją Moc, odpychając go na ścianę. Nie patrząc na niego, przycisnęła dłoń do rany, wstała i chwiejnym krokiem wybiegła z szopy.
   Zanim weszła do wioski, obwiązała rękę kawałkiem urwanego materiału z sukienki. Drżała na całym ciele i była blada, ale nie chciała, by ktokolwiek domyślił się, co się stało.
   Było samo południe i niebo zasnuły ciężkie deszczowe chmury. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w wiosce. Nie słyszała głosów, ani w ogóle niczego, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Zataczając się chwiejnie, szła przed siebie, aż ktoś ją potrącił. Ocknęła się i uniosła głowę.
     Cerel spojrzał na nią z pogardą.
    - Suka – mruknął i odszedł w swoją stronę.
    Kira patrzyła za nim w oszołomieniu.
    On wie, on wie...
   Łzy stanęły w jej oczach, a w gardle utkwiła wielka gula. Zacisnęła dłoń na prowizorycznym opatrunku, który zdążył przesiąknąć krwią. Ręce jej się tak trzęsły, że w końcu skrzyżowała ramiona na piersi i schowała je pod pachami, pragnąc teraz jedynie samotności.
    Odeszła pospiesznie na plażę i dopiero tam zwolniła kroku, idąc brzegiem morza. Kiedy na nos kapnęła jej pierwsza kropla, a potem rozpadało się na dobre, wciąż szła przed siebie, jakby i tego nie zauważyła. Po chwili była cała przemoknięta. Ale to wszystko było niczym w porównaniu z burzą, która w niej szalała.
    Niespodziewanie mętlik w głowie zastąpił spokój, który spłynął na nią tak nagle, że stanęła jak wryta. Zaraz potem jej umysł wypełniła czyjaś obecność emanująca czerwoną poświatą.
    Nie bój się. Cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać.
   Kim jesteś?
   Rairi. Pamiętasz mnie?
   Rozejrzała się z zaskoczeniem, ale wokół nikogo nie było.
   Jak to możliwe, że słyszę cię w głowie?
  Połączyłam się z tobą mentalnie w chwili, gdy Nadałam ci Imię. Dzięki temu będziemy mogły porozumiewać się na odległość. Chciałabym, abyś udała się z Ortisem i jego armią i pomogła mu w walce.
    Ale on jest…
   Wiem kim jest. Mimo wszystko go lubisz, prawda? Zapewniłam ci opiekę i możliwość rozwinięcia    Mocy. W zamian, gdy nadejdzie czas upomnę się o spłacenie długu.
    Co mam zrobić?
    Na razie nic. Słuchaj Ortisa.
   Kira skinęła głową, chociaż nikogo przy niej nie było. Krople deszczu spływały po jej twarzy i przemoczonej sukience. Stanęła nieruchomo twarzą do morza, mając za towarzystwo czerwoną świadomość elfki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych