Pomimo,
że już drugi dzień biegła truchtem bez jednego postoju, wcale nie
była zmęczona. Strach i niepokój dodawały jej sił i wciąż
gnały do przodu. Oszczędzała wodę i żywiła się jedynie ziołami
z zapasów. Bała się zatrzymać choćby na chwilę, gdyż czas był
teraz najważniejszy. Przestała się pilnować i często natykała
się na ludzi. Jednak nie mogła dłużej unikać głównego traktu.
Przestała również użalać się nad sobą i zadręczać głupimi
myślami. Wszystko zeszło na dalszy plan, w obliczu katastrofy,
która niechybnie nastąpi.
Nie
potrafiła wyrzucić z głowy spotkania z Rairi.
Najstarszą.
Siostrą jej matki, a jej ciotką.
Nie
chciała nawet myśleć, że są spokrewnione, ale przecież nikt nie
ucieknie od więzów krwi. Była zła na siebie, że tak mało
brakowało, by do niej dołączyła. Wciąż miała wrażenie, że w
trakcie ich rozmowy Rairi uzyskała od niej więcej, niżby chciała
jej ujawnić. Nie wiedziała co, ale była pewna, że niechcący jej
pomogła.
Bardziej
od ciotki, niepokoiła ją armia centaurów, którą ze sobą
prowadziła. I nie miała wątpliwości, że ich celem jest Zielony
Las.
Dlatego
biegła jak szalona, a jej serce drżało ze strachu i niepokoju. O
rodziców, siostrę, Raliera i całe miasto. Nie mogła wrócić by
ich ostrzec, bo gdyby teraz postawiła stopę na ziemi Zielonego Lasu
niechybnie groziłaby jej śmierć. To stanowczo nie było dobre
rozwiązanie, jeśli chciała jeszcze ich uratować. Jedynie, co
mogła w tej sytuacji zrobić, to udać się do Gildraru do samego
hrabiego. Wprawdzie elfy i ludzie żyli w pokoju, ale nie przepadali
za swoim towarzystwem. Jednak teraz to nie było ważne. Przez całą
drogę zastanawiała się gorączkowo jak wybłagać hrabiego, by
pomógł jej ludowi.
Dwa
dni później, wczesnym rankiem ujrzała mury i dachy Gildraru. To
pierwsze tak duże miasto, jakie widziała w swoim życiu. Dlatego
przystanęła w cieniu drzewa, na niewielkim wzniesieniu i z
zachwytem chłonęła widok potężnego muru, tych wszystkich
wieżyczek i wysokich budynków, podziwiając ich solidność i
prostotę.
Westchnęła
cicho, zbierając siły na wyjście z ukrycia. Na głównym trakcie
wciąż kręcili się podróżni, a otwartą na oścież bramę
strzegli dwaj uzbrojeni strażnicy. Poprawiła włosy i wygładziła
prostą sukienkę, krótkimi zaklęciami usuwając z niej brud i
drobne podarcia. Ukryła medalion i przywołała cały swój wdzięk
i dumę. Poczekała aż na trakcie pojawi się kilka osób, po czym
wyszła z ukrycia i wmieszała się w tłum, starając się
zachowywać spokojnie i naturalnie.
Gdy
zbliżyła się do bramy, strażnicy obrzucili ją czujnym
spojrzeniem, po czym ku jej zaskoczeniu, zagrodzili jej drogę
skrzyżowanymi włóczniami. Obaj byli jeszcze młodzi, nawet jak na
ludzkie lata. Nosili lekkie tuniki i kolczugi z herbem klanu. Obaj
patrzyli na nią wrogo i chłodno.
-
Czego tu szukasz, elfko? – Zapytał jeden z nich, z ciemnym
zarostem i wypłowiałymi od słońca włosami.
Niezrażona,
ukryła głęboko zdenerwowanie i przywołała na usta najbardziej
niewinny i czarujący uśmiech.
-
Przysyła mnie królowa Niadai z Zielonego Lasu. Mam ważną sprawę
do hrabiego Sorrina.
Drugi
z mężczyzn obrzucił ją taksującym, nieufnym spojrzeniem.
-
Naprawdę? Masz jakiś dokument potwierdzający?
Lunna pogratulowała sobie w duchu, że
przygotowała się i na tą ewentualność. Z gracją wysunęła z
rękawa zwinięty pergamin i z uśmiechem podała strażnikom. Kiedy
czytali uważnie treść listu, przyglądała im się z lekkim
znudzeniem. Na koniec zerknęli na podpis królowej i oddali jej
list. Ten z zarostem odchrząknął głośno i przestąpił z nogi na
nogę, wyraźnie niezdecydowany. Widać było, że list ich
zaniepokoił. Lunna właśnie na to liczyła. Może nie napisała tam
dokładnie całej prawdy, ale przynajmniej tą najważniejszą część,
że Zielony Las jest w niebezpieczeństwie i prosi ludzi o pomoc.
- Dlaczego w tak ważnej sprawie, królowa nie
zjawiła się osobiście? – Zapytał jeden ze strażników.
Lunna
spuściła z pokorą głowę.
-
Jestem tylko służką Jej Wysokości i wykonuję jedynie rozkazy.
Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to królowa Niadai zachorowała i
teraz opiekują się nią nasi najlepsi medycy.
-
Więc elfy też chorują? – Młodszy strażnik uniósł brwi.
Lunna
skinęła głową ze wzrokiem wbitym w ziemię.
-
O tak, panie. To chyba jednak nie pora, żebym tłumaczyła wam
złożoność naszych organizmów. Spieszno mi. Muszę niezwłocznie
dostarczyć wiadomość dla hrabiego.
-
Skoro to taka pilna sprawa, to nasi ludzie zajmą się listem.
Mężczyzna
wyciągnął dłoń, ale Lunna przycisnęła pergamin do piersi.
- Wybaczcie panowie, ale rozkazano mi,
bym osobiście dostarczyła ten dokument w ręce hrabiego. Moja Pani
nie chce by ta wiadomość rozszerzyła się wśród ludzi. I tak
zrobiłam wyjątek, że pozwoliłam wam go przeczytać.
Lunnie
ze zdenerwowania pociły się dłonie. Mogła to wytłumaczyć parnym
słońcem, ale nie tylko to zaczęło ją dekoncentrować i
stresować. Za nią zbierał się coraz większy tłumek gapiów.
Zupełnie jakby nigdy nie widzieli na oczy elfa. Zawsze miała
problemy z utrzymaniem iluzji, a w takich warunkach było jej
naprawdę ciężko. W zaciśniętych ustach i zmarszczonym czole
widać było jej ogromny wysiłek. Strażnicy przyglądali jej się z
coraz większą podejrzliwością.
-
Czemu królowa przysłała zwykłą służkę, zamiast wyszkolonego
posłańca?
Lunna
przygryzła wargę, próbując zachować zimną krew, choć serce
waliło jej jak młotem.
- O to panie, powinieneś zapytać
samą królową – odparła ze znużeniem – Jak stwierdziłeś,
jestem tylko zwykłą służką i wykonuję jedynie rozkazy.
-
Hej tam! Po co przesłuchujecie tą elfkę?! Wyrzućcie ją i dajcie
przejść! Niektórym się spieszy!
-
Elfy zawsze są podejrzane. Nie ma co z nimi dyskutować.
Gdzieś
z tyłu odezwał się gniewny kobiecy głos, a za nim poszły
następne. Lunna podskoczyła i list wypadł z jej dłoni.
I
wtedy to się stało.
Wystarczyła chwila nieuwagi i jej
iluzja rozproszyła się. Na oczach zdumionych strażników, pergamin
rozwiał się w błękitnej mgiełce. A razem z nim treść listu i
podrobiony podpis królowej. Lunna jęknęła głucho, gdy nawet brud
i podarcia wróciły na jej sukience. Cofnęła się o krok, ale było
już za późno. Strażnicy zareagowali błyskawicznie, odrzucając
włócznie i sięgając po miecze.
-
Oszustka! – Krzyknęli zgodnym chórem, i otoczyli ją, wykrzykując
jeden przez drugiego – Kim jesteś? Czego tu chcesz? Po co chcesz
spotkać się z hrabią? Jesteś złodziejką?
Lunna
cofała się przed ich mieczami i kręciła jedynie głową, gdyż
nie dali jej dojść do słowa. Wpadła
plecami na jakąś kobietę, potknęła się i czyjeś ręce
odepchnęły ją brutalnie, jak kogoś trędowatego. Zdusiła jęk
rozpaczy, zerkając na górującą nad miastem posiadłość
hrabiego. Potem musnęła palcami materiał dekoltu zakrywający
medalion i wyśpiewała szeptem kilka słów. W jednej chwili
zniknęła ludziom z oczu i pod osłoną niewidzialności wróciła
na to samo wzgórzu, które opuściła zaledwie kilka minut temu.
Dopiero tutaj pozwoliła sobie na długie, głośne westchnienie.
Przycisnęła dłoń do serca, które wciąż biło za szybko i
opadła na miękką trawę. Z poczuciem klęski przyglądała się
jak strażnicy próbują uspokoić głośny tłum. Najprostszy sposób
zawiódł i szybko musiała wymyślić inną drogę do hrabiego.
Zmrużyła
zielone oczy i zmarszczyła brwi, co i raz skubiąc paznokieć
kciuka. Jej bystry wzrok i wyostrzone zmysły pracowały na
najwyższych obrotach. Na spokojnie, dokładnie obejrzała posiadłość
hrabiego i całe otoczenie, łącznie z targiem i pobliskimi
uliczkami. Gdyby tylko udało jej się pokonać mur, mogłaby wtopić
się w tłum. Jako człowiek, nie elf. To był błąd, że wcześniej
łudziła się, że tak po prostu przejdzie przez bramę.
W
końcu wstała i rozprostowała zastygłe mięśnie. Spojrzała w
granatowe niebo z pochmurnym, ale zdeterminowanym wyrazem twarzy.
Żeby
wejść do miasta, musiała stać się człowiekiem. Tylko jako
człowiek będzie mogła spokojnie poruszać się po ulicach. Wtedy z
pewnością znajdzie sposób by spotkać się z hrabią.
Zacisnęła
dłoń na księżycowym medalionie i wzięła długi, powolny wdech
by oczyścić umysł. Przymknęła oczy, koncentrując się na
przepływającej przez jej żyły Mocy. Próbowała sobie przypomnieć
wszystkie lekcje z tworzenia iluzji. Zawsze była najgorsza w grupie
i nie była pewna, czy teraz jej się uda.
Zaczęła
nucić pod nosem skomplikowaną pieśń, a każde słowo, każda nuta
naładowane były Mocą, która powoli otaczała jej ciało niczym
miękki, niewidzialny płaszcz.
Nie
wiedziała ile minęło czasu. Całkowicie zatraciła się w tkanej
iluzji, zapominając o reszcie świata. W końcu poczuła jak Moc
niemal całkiem ją opuściła. Zakończyła zaklęcie ostatnią
frazą pieśni i puściła medalion. Nie miała sposobności by
sprawdzić efekt zaklęcia i musiała wierzyć, że tym razem niczego
nie pomyliła. Jeśli natknie się na kogokolwiek, tamta osoba
powinna zobaczyć młodego, przystojnego szlachcica w białej tunice
i zielonym płaszczu. Jeśli chciała, by hrabia ją wysłuchał,
musiała wyglądać dostojnie i wiarygodnie.
Na
granatowym niebie zebrały się ciemne chmury, przesłaniając sierp
księżyca. W mieście zapalały się światła, tworząc ponad
dachami jasną smugę. Na jej oczach zamknięto właśnie na noc
bramę, więc nie miała wyboru. Skryta w mroku, podkradła się pod
sam mur z dala od traktu. Ugięła lekko kolana, zakołysała się na
piętach i odbiła od ziemi. Bez trudu stanęła na szczycie muru,
skąd miała dobry widok na całe miasto. Jej oczy zalśniły niczym
u kota gdy kucnęła, szybko oceniła odległość od ziemi i
zeskoczyła lekko na drugą stronę.
Znalazła
się w Gildrarze.
Uśmiechnęła
się do siebie, krótkim i szybkim uśmiechem. Choć wydawała się
opanowana, jej ciałem targały od środka ekscytacja i strach. Wciąż
nie mogła uwierzyć, że znalazła się w mieście ludzi. Jak gdyby
nigdy nic lekkim krokiem wkroczyła na główną ulicę, gdzie ludzie
powoli zmierzali do domów, a kupcy zamykali swoje kramy. Ulżyło
jej, że nawet w świetle lamp i magicznych kul światła nikt nie
zwrócił na nią uwagi. W oczach ludzi była tylko przystojnym
młodzieńcem, jednym z wielu. Jeśli teraz niczego nie wskóra, to
chyba się podda.
Starała
się pamiętać, że jest człowiekiem i do tego mężczyzną. Jednak
to wcale nie było takie proste. Musiała wyzbyć się wrodzonej
gracji i lekkości, inaczej stawiać stopy i żwawiej wymachiwać
rękoma. Kilka razy potknęła się o kamienie, nim udało jej się
wyrównać krok i przyzwyczaić do innego rytmu. Mimo to, nie
potrafiła całkowicie przyswoić sobie ludzkiej ociężałości.
Idąc brukowaną ulicą, z przyzwyczajenia poruszała się
bezszelestnie. Próbowała robić wokół siebie nieco więcej
hałasu, ale na szczęście i tak mało kto zwracał na nią uwagę.
Złota
budowla z dwiema wieżyczkami imponująco wznosiła się ponad dachy
miasta, prosto w ciemność nocnego nieba. Posiadłość hrabiego
znajdowała się w centrum miasta i stanowiła sporą jej część.
Otoczona wysokim, kamiennym murem, zdawała się bardziej niedostępna
niż samo miasto.
Przy
głównej bramie stał tylko jeden strażnik, ale za to barczysty i
dobrze uzbrojony. Teraz opierał się o włócznię i drzemał.
Dopiero gdy podeszła i odchrząknęła kilka razy, ocknął się i
podskoczył, jakby złapano go na gorącym uczynku. Wyprostował się
niczym struna i rozejrzał na boki. Gdy w końcu ją dostrzegł, a
raczej stworzoną przez nią iluzję, widocznie się odprężył.
Ziewnął, podrapał się po skroni i przyjrzał jej się z góry na
dół. Lunna przez ten czas bardzo starała się wyglądać na
zamożnego, pewnego siebie panicza. Z trudem udało jej się nie
odwrócić wzroku. Miała naprawdę wielką nadzieję, że wygląda
dokładnie tak, jak zamierzała.
-
Czego tu szukasz? – Warknął strażnik. Na sobie miał grubą
kolczugę i przepoconą tunikę. Kilkudniowy zarost i skołtunione
włosy mogły tylko oznaczać, że pełnił wartę już zbyt długo –
Nie wiesz, że jest już późno?
Lunna
jeszcze raz odchrząknęła i wypięła pierś, przywołując na
twarz władczy, poważny wyraz.
-
Muszę pilnie widzieć się z hrabią.
-
Ha! – Mężczyzna prychnął, przystępując z nogi na nogę –
Wszyscy coś od niego chcą. Nie jesteś wyjątkiem. Nic nie jest tak
pilne, żeby nie mogło poczekać do przyzwoitej godziny. Przyjdź
rano, to może znajdą dla ciebie jakiś termin.
Lunna
pokręciła głową i postąpiła krok ku strażnikowi.
-
Muszę się z nim widzieć teraz. To sprawa życia lub śmierci.
- Dobre sobie – roześmiał się,
dźgając ją lancą w pierś – Żarty sobie stroisz, chłoptasiu?
Myślisz, że będę budzić hrabiego w środku nocy, tylko dlatego,
że jakiś smarkacz potrzebuję by zawiązać mu buta? Lepiej zmykaj
do domu i kładź się grzecznie spać. Czy rodzice w ogóle wiedzą,
że włóczysz się po mieście?
Niedobrze.
Pomyślała,
nerwowo przygryzając wargi. Mogłam
jednak zrobić nieco starszą iluzję. Chociaż przecież ludzie
uważają się za dorosłych w bardzo młodym wieku.
Zmarszczyła brwi i jej iluzja zrobiła
to samo.
-
Nie wiesz do kogo mówisz, głupcze – odezwała się z gniewem –
Mój wiek nie ma tu nic do rzeczy. Nie ty decydujesz o wadze
wiadomości, tylko sam hrabia. Będziesz miał poważne kłopoty,
jeśli w tej chwili mnie do niego nie zabierzesz.
Strażnik
zmrużył oczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Po jej słowach,
jeszcze bardziej się nachmurzył.
-
Z wami młodymi po prostu nie da się wytrzymać. Jesteś uparty mały
i zaczynasz mnie denerwować – zanim Lunna zdążyła się uchylić,
uderzył ją prosto w szczękę, aż poleciała do tyłu, lądując
na twardych kamieniach. Jęknęła głośno i uniosła wzrok na
mężczyznę, którego krzywy uśmiech odsłonił pożółkłe zęby
– Wracaj do mamusi i nie zawracaj głowy dorosłym.
Lunna otworzyła usta, ale w końcu postanowiła
zrezygnować. Zrozumiała, że to nie ma sensu. Ten strażnik nigdy
jej nie wpuści, chyba, że przybrałaby inną postać, a na to nie
miała już Mocy. Nie chciała też siłą wdzierać się do środka,
bo wtedy zamiast hrabiego, zobaczyłaby tylko mroczne wnętrze lochu.
Wstała
chwiejnie i wolnym krokiem wróciła do miasta. Z trudem hamowała
cisnące się do oczu łzy. Zawiodła swój lud, a to bardziej bolało
niż jej własna zbrodnia. Zawiodła jako córka, przyjaciółka,
kapłanka i przyszła królowa. Nawet jako elfka.
Przepraszam
was. Oby Luna czuwał nad waszym bezpieczeństwem.
Lunna
włóczyła się po uliczkach miasta, zupełnie nie wiedząc, co z
sobą zrobić. Czuła się przegrana i kompletnie wycieńczona.
Myślała już żeby opuścić miasto i zaszyć się gdzieś w lesie,
kiedy przyciągnęły ją głosy. Przeszła w następną uliczkę i
znalazła się przed jasno oświetlonym, gwarnym budynkiem tawerny.
Stała przed drzwiami, niepewnie kołysząc się na miętach.
Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na klamce. Wciąż miała
na sobie iluzję i mogła to wykorzystać. Koniecznie musiała
uwolnić się od tej palącej goryczy. A przede wszystkim zapomnieć.
Raz na zawsze zapomnieć o Zielonym Lesie i rodzinie. O Rairi i
drapieżnym błysku w jej oczach.
Naparła
na drzwi i weszła do środka.
***
Kira
większą część dnia spędziła na plaży, a potem pomagając
Shai. Robiła wszystko, by nie myśleć o Ortisie i ich ostatnim
spotkaniu, co okazało się dosyć proste. Od kilku dni nie zjawiał
się, by zabrać ją na trening, ani nie widywała go w trakcie dnia.
Ponieważ mieszkańcy za nią nie przepadali, rozmawiała tylko z
Shaią i czasem zagadywała któregoś ze strażników.
Właśnie spacerowała wokół miasteczka i
zastanawiała się gdzie potrenować w samotności, gdy jakiś cichy,
dziwny dźwięk zatrzymał ją raptownie w miejscu. Spłoszona,
obejrzała się na boki, ale wokół nie było żywej duszy. Stała
blisko wejścia do szopy i nasłuchiwała z uwagą, aż jej uszu
doszło drugie, tym razem wyraźne stęknięcie. Zdrowy rozsądek
kazał jej to zignorować i robić swoje, ale coś nie dawało jej
spokoju. To samo drżenie w sercu kazało jej postąpić wbrew sobie
i wejść do szopy.
W środku panował duszny mrok, a powietrze
przesiąknięte było stęchlizną i wilgocią. Podłoga zaściełana
była gnijącym sianem, wszędzie walały się stare narzędzia i
inne szpargały. Wszystko pokryte warstwą szarego kurzu.
Kira stanęła w progu i kichnęła dwa razy,
kiedy poderwany ruchem kurz, zawirował wokół niej w szaleńczym
tańcu. W pierwszej chwili uderzył w nią nieznośny odór, aż
zmuszona była zatkać dłonią usta i nos. Rozejrzała się po
mrocznym wnętrzu, ale niczego szczególnego nie dostrzegła.
Dopiero, gdy już miała się odwrócić i wyjść,
usłyszała kolejne jęknięcie. Wtedy jej wzrok zahaczył o jakiś
kształt w kącie. Przygryzła wargi, walcząc z samą sobą.
Oczywiście, że wiedziała już, kto tam leży. Dlatego tym bardziej
miała ochotę uciec i zostawić go samego sobie.
Stąpając ostrożnie w obłokach kurzu,
przedarła się w mroczny kąt szopy. Na stercie siana siedział
Ortis, bezwładnie oparty o ścianę. Dopiero, gdy przy nim kucnęła,
dostrzegła jego twarz. I natychmiast zdusiła krzyk, zasłaniając
dłonią usta. Nagle zapragnęła wyjść na świeże powietrze i
wymiotować, bo zrobiło jej się niedobrze.
Jego twarz była upiornie blada, spod na wpół
przymkniętych powiek wyzierały martwe, pozbawione wyrazu oczy. Jego
klatka piersiowa podnosiła się i opadała w ciężkim, urywanym
oddechu.
Ale nie to było najgorsze.
Jego ręka, z której musiał zerwać rękaw
tuniki, była...była...
Raczej prawie jej nie było. Z dłoni odchodził
wielki płat skóry, a dalej aż do łokcia widać już było żywe
mięśnie, a nawet kości.
Kiedy tak wpatrywała się w niego w
oszołomieniu, Ortis w końcu ożył i jakby dopiero teraz zauważył
jej obecność. Zamrugał i przekręcił głowę w jej stronę, nadal
łapiąc ustami powietrze.
- Kira... – Wychrypiał.
Uniosła wzrok i przełknęła ciężko ślinę.
- Co...co ci jest?
Uśmiechnął
się blado, ledwo dostrzegalnie.
-
Nic. Naprawdę...ale lepiej stąd idź.
- Czy...czy ty umierasz?
Zaniósł się rzęzistym śmiechem, po którym
złapał go atak kaszlu. Przez chwilę oddychał szybko, próbując
dojść do siebie. Pomachał jej słabo rozkładającą się ręką.
- Chodzi ci o to? To konsekwencja tego, że cię
ugryzłem.
Na
samo wspomnienie, wzdrygnęła się i dostała gęsiej skórki.
-
Jak...jak to? – Wyjąkała, chociaż właściwie nie chciała
wiedzieć. Nie chciała na niego w ogóle patrzeć i najchętniej
uciekłaby stąd jak najdalej. Dlatego w ogóle jeszcze tu przy nim
siedzi?
Skrzywił się i odwrócił wzrok.
-
Powinnaś już stąd iść. Wiem, że mój widok napawa cię
wstrętem. Idź stąd, zanim...
- Zanim co?
Zapatrzył się w mrok i odpowiedział dopiero po
dłuższej chwili.
-
Zanim znów cię ugryzę.
Kira zachwiała się na piętach i opadła na
siano, czując, że znów robi jej się niedobrze. Milczała, więc
dodał cicho, wręcz szeptem:
-
Pragnę twojej krwi. Nawet nie wiesz jak bardzo. Kiedy już raz ją
skosztowałem, nic innego mi nie pomaga. Potrzebuję...
- Dlaczego? Kim ty w ogóle jesteś?
Ortis
spojrzał na nią z powagą. Oddychał trochę spokojniej, ale wciąż
ciężko.
- Żeby przeżyć potrzebuję krwi.
Inaczej moje ciało się rozpada, a serce przestaje bić. Nie umrę,
ale zamienię się w chodzącego trupa.
-
Co to znaczy? – Zapytała ostrożnie, bo nie wiedziała czy
koniecznie chce wiedzieć.
Westchnął
krótko.
-
Jestem nephilem.
- Kim?
- Nephilem, skarbie. To znaczy, że praktycznie
nie żyję. Powiedzmy, że zawarłem pewną ugodę z władcą
podziemi, który pozwolił mi tutaj zostać. To jednak ma swoją
cenę. Im więcej piję krwi, tym bardziej staje się człowiekiem.
Inaczej widzisz, co się ze mną dzieje. A będzie jeszcze gorzej.
Kira starała się nadążyć za jego
słowami.
-
Więc nie jesteś człowiekiem?
- Hmm, praktycznie rzecz biorąc jestem martwym
człowiekiem.
- Ale...to takie dziwne. Nie wiedziałam, że to
możliwe.
Uśmiechnął
się jednym kącikiem ust.
-
Jeszcze wiele rzeczy nie wiesz o tym świecie, skarbie.
Zmarszczyła brwi.
-
Czy możesz nie mówić do mnie „skarbie”?
- Przepraszam. Oczywiście, Kiro. Tak lepiej?
Skinęła głową. Od siedzenia w jednej pozycji
zdrętwiały jej nogi, więc wyprostowała je, sadowiąc się
wygodniej w bezpiecznej odległości. Tymczasem Ortis kontynuował:
- Nigdy nie chciałem
taki być i uwierz mi, że nie robię tego dla przyjemności, ale
ty...Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Roztaczasz wokół
siebie cudowny, słodki zapach. Twoja krew to prawdziwy afrodyzjak.
Pragnąłem jej tak bardzo, aż sprawiało ból, ale po tym, co
zrobiłem, miałem wyrzuty sumienia. Muszę dostarczać sobie
energii, co najmniej trzy razy dziennie, ale ostatnio to zaniedbałem.
Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek cokolwiek poczuję,
ale nagle dotknęły mnie wyrzuty sumienia. Chyba zwyczajnie żal mi
ciebie.
-
Mnie?
Uniósł
rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale przypomniał sobie jak
wygląda i zamiast tego przycisnął do brzucha.
-
Jesteś...taka niewinna i czysta. Może trudno ci w to uwierzyć, bo
pewnie wciąż masz mnie za potwora, ale po raz pierwszy od bardzo
dawna poczułem się jak prawdziwy, żywy człowiek. Nie sądziłem,
że to się jeszcze kiedyś stanie. Wcześniej podtrzymywałem się
przy życiu tylko w jednym celu i nic mnie nie obchodziło, ale kiedy
się zjawiłaś, sprawiłaś, że przypomniałem sobie jak to było
kiedyś. Przypomniałem sobie jak się uśmiechać.
W starej, mrocznej szopie zapanowała
tak długa i ciężka cisza, że Kira zapragnęła coś powiedzieć.
Jednak miała pustkę w głowie. Przed oczami stanął jej Ortis w
różnych sytuacjach. Surowy. Rozgniewany. Bijący ją za źle
wykonany trening. Uśmiechnięty. Rozmawiający z nią na polanie i
rzucający jej kawałki serca.
Pijący
jej krew.
Kira patrzyła to na jego rękę, to na twarz.
Przymknął powieki, a jego oddech stał się teraz płytki i ledwo
słyszalny. Jego pierś unosiła się coraz wolniej.
-
Ortis?
- To pierwszy raz...gdy wymówiłaś moje imię –
wyszeptał słabo, nie otwierając oczu.
- Naprawdę?
Odpowiedziała jej cisza. Kira zacisnęła pięści
na materiale sukienki.
-
Umierasz?
Spróbował się roześmiać, ale wyszedł z tego
tylko dziwny charchot.
-
Ja nie umrę, skarbie. Zapamiętaj to sobie. Tylko...ta przemiana nie
jest zbyt przyjemna. To trochę boli, gdy serce przestaje bić.
Możesz już stąd iść. To pewnie nasze ostatnie spotkanie, bo nie
wrócę już do wioski.
Przygryzła Przygryzła wargę, powoli siadając na kolanach. Podwinęła rękaw
i bez wahania przysunęła się w jego stronę.
-
Masz.
- Idź stąd, Kiro. Naprawdę – wyjęczał.
- Jak tylko napijesz się mojej krwi.
- Proszę... – Odwrócił głowę w przeciwną
stronę.
Kira podetknęła rękę niemal pod sam jego nos.
-
Pij – rozkazała, a kiedy nawet nie drgnął, drugą ręką złapała
go za podbródek i szarpnęła w swoją stronę. – Spójrz na mnie,
Ortisie.
Otworzył oczy i popatrzył prosto na nią. Potem
na jej rękę tuż przy swojej twarzy. Skrzywił się.
- Nie mogę.
-
Musisz – warknęła, sama zaskoczona swoją stanowczością.
Westchnęła głęboko – Dobra, sama nie wiem, czemu to robię i
szczerze, to robi mi się niedobrze na twój widok. Dla mnie jesteś
potworem, ale nie chcę pamiętać cię w takim stanie i potem mieć
w nocy koszmary. Może też dlatego, że jesteś teraz strasznie
żałosny. Należymy do jednej drużyny i już wolę jak wyglądasz
bardziej ludzko. Robię to ten jedyny raz, więc z łaski swojej nie
grymaś, bo zaraz wstanę i sobie pójdę, a ty nadal będziesz tu
cierpiał.
Ortis
uśmiechnął się blado.
-
Proszę, jeszcze takiej Kiry nie znałem. Zaskakujesz mnie, skarbie.
- Pijesz czy nie?
- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, skarbie.
- I nie mów do mnie...Och.
W tym momencie wgryzł się w jej rękę, więc
zacisnęła kurczowo szczęki, by nie krzyknąć z bólu. Czerwona
krew wytrysnęła z głębokiej rany i część szkarłatnej cieszy
popłynęła po jej ramieniu, skapując na jego tunikę i spodnie.
Zamknął
jej dłoń w żelaznym uścisku, więc nawet gdyby teraz chciała się
wycofać, było już za późno. Czuła jego chłodne wargi, które
stawały się coraz cieplejsze i słyszała jak przełyka.
Jednocześnie patrzyła jak zahipnotyzowana, jak jego ręka
regeneruje się zaskakująco szybko. Nawet, kiedy wyglądała już na
całkiem zdrową, nie puścił jej, jakby nie potrafił się już
powstrzymać.
To trwało za długo. Czuła jak powoli słabnie
i wraz z krwią, uchodzi z niej życie. Zaczęła panikować.
-
Przestań! – Krzyknęła, ale nawet nie zareagował – Słyszysz?!
Wystarczy!
Zaczęła bić go po głowie, ale jakby uderzała
w głaz. Wiedziała, że jeśli zaraz się od niej nie oderwie,
wyssie z niej całą krew.
Z
trudem sięgnęła po swoją Moc, odpychając go na ścianę. Nie
patrząc na niego, przycisnęła dłoń do rany, wstała i chwiejnym
krokiem wybiegła z szopy.
Zanim
weszła do wioski, obwiązała rękę kawałkiem urwanego materiału
z sukienki. Drżała na całym ciele i była blada, ale nie chciała,
by ktokolwiek domyślił się, co się stało.
Było samo południe i niebo zasnuły ciężkie
deszczowe chmury. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w
wiosce. Nie słyszała głosów, ani w ogóle niczego, jakby ktoś
wyłączył dźwięk. Zataczając się chwiejnie, szła przed siebie,
aż ktoś ją potrącił. Ocknęła się i uniosła głowę.
Cerel
spojrzał na nią z pogardą.
-
Suka – mruknął i odszedł w swoją stronę.
Kira patrzyła za nim w oszołomieniu.
On
wie, on wie...
Łzy
stanęły w jej oczach, a w gardle utkwiła wielka gula. Zacisnęła
dłoń na prowizorycznym opatrunku, który zdążył przesiąknąć
krwią. Ręce jej się tak trzęsły, że w końcu skrzyżowała
ramiona na piersi i schowała je pod pachami, pragnąc teraz jedynie
samotności.
Odeszła
pospiesznie na plażę i dopiero tam zwolniła kroku, idąc brzegiem
morza. Kiedy na nos kapnęła jej pierwsza kropla, a potem rozpadało
się na dobre, wciąż szła przed siebie, jakby i tego nie
zauważyła. Po chwili była cała przemoknięta. Ale to wszystko
było niczym w porównaniu z burzą, która w niej szalała.
Niespodziewanie mętlik w głowie zastąpił
spokój, który spłynął na nią tak nagle, że stanęła jak
wryta. Zaraz potem jej umysł wypełniła czyjaś obecność
emanująca czerwoną poświatą.
Nie bój się. Cieszę się, że w końcu
możemy porozmawiać.
Kim jesteś?
Rairi. Pamiętasz mnie?
Rozejrzała się z zaskoczeniem, ale wokół
nikogo nie było.
Jak to możliwe, że słyszę cię w głowie?
Połączyłam się z tobą mentalnie w chwili,
gdy Nadałam ci Imię. Dzięki temu będziemy mogły porozumiewać
się na odległość. Chciałabym, abyś udała się z Ortisem i jego
armią i pomogła mu w walce.
Ale on jest…
Wiem kim jest. Mimo wszystko go lubisz,
prawda? Zapewniłam ci opiekę i możliwość rozwinięcia Mocy. W
zamian, gdy nadejdzie czas upomnę się o spłacenie długu.
Co mam zrobić?
Na razie nic. Słuchaj Ortisa.
Kira
skinęła głową, chociaż nikogo przy niej nie było. Krople
deszczu spływały po jej twarzy i przemoczonej sukience. Stanęła
nieruchomo twarzą do morza, mając za towarzystwo czerwoną
świadomość elfki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz