piątek, 20 maja 2016

Rozdział 15

Riva zamrugał.
- Jesteś pewna?
- Tak. Przed chwilą miałam wizję. Słyszałam jego glos.
Argon rozejrzał się po niebie, jakby próbował wypatrzyć tam wroga. Potem z powagą popatrzył na Ariel.
- Jest sam?
Odetchnęła głęboko i z pobladłą twarzą musnęła swoje pasemka. Coś wyczuwała. Coś na granicy zmysłów. Obecność nie jednej, ale wielu istot. Obserwujących ich z ukrycia.
- Nie – odparła w końcu stanowczo – Nie jest sam.
Argon przytaknął, jakby właśnie tego się spodziewał, wyciągnął swój miecz i trzymając go w dłoni, skinął w stronę Yaritha. Alfa podbiegł do nich pospiesznie, rzucając za siebie ostatnie rozkazy. Ariel zauważyła, że większość Vethoynów przybrała już postać wilków.
- To Balar – zawiadomił Alfę – Niech twoi ludzie będą w pogotowiu. Ma ze sobą posiłki, nie wiem jak liczne.
- Rozumiem – mężczyzna uśmiechnął się ponuro i zatarł ręce – Pożałuje, że ośmielił się wejść nam w drogę – Skłonił się przed Rivą i dodał: - Chyba nadszedł czas, żebyśmy dowiedli swojej lojalności, Kruczy Królu.
Riva z powagą skinął tylko głową i Yarith wrócił do swoich ludzi. Jego ciało zaczęło pokrywać się futrem.
Argon tymczasem zaczął wydawać rozkazy i już po chwili pozostali przy nich tylko Ylon i Nox.
Ariel zadudniło w uszach i znów przed oczami pojawił się obraz. Drzewa i mężczyzna w płaszczu. Z jego dłoni leciały czarne pióra, powodując eksplozje na ich tarczy.
Zadrżały jej kolana i osunęła się na trawę. Riva natychmiast przyszedł jej z pomocą i przytrzymał za ramię.
- Co...
Odrzuciła opadające na twarz włosy i wskazała ręką drzewa po lewej od rzeki.
- Jest tam. Widziałam jak atakuje naszą barierę.
Argon wymienił z Rivą ponure spojrzenia, po czym zmrużył oczy i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Uderza w jedno miejsce, ale jego ataki są zbyt silne. Bariera długo nie wytrzyma.
     - Jest wściekły. Nie daruje mi tego, że mu uciekłam... – Mruknęła pod nosem, z obawą rozglądając się po obozie. Wataha dużych wilków jeżyła sierść i warczała złowrogo, na czele z brunatnym Alfą, którego bursztynowe ślepia jarzyły się w pełnym słońcu rządzą mordu. Wśród drapieżników wypatrzyła stalowe oczy Elleyi i zadrżała mimowolnie. Z pewnością nie chciałaby spotkać ich na swojej drodze.
     - Wiedzieliśmy, że kiedyś to się stanie – Riva pomógł jej wstać, ale nie puścił ramienia. Czuła, że czerpie z jej jakąś otuchę, więc nawet nie próbowała się odsunąć – Ten drań nie da nam spokoju, póki...
       - Póki mnie nie dorwie – dokończyła głucho.
- Zostało nam kilka minut – przerwał mu Nox.
Rozejrzeli się, sprawdzając czy wszyscy są na swoich pozycjach.
- Wy dwoje ukryjcie się gdzieś, a ja spróbuję go przegonić – zarządził Argon.
Riva posłał mu ponury, przekorny uśmiech.
- Nie żartuj, proszę. Nigdzie się nie wybieram. Ty i ja mamy z tym draniem nie wyrównane rachunki. Poza tym chyba nie muszę ci przypominać o naszej obietnicy. Ukryjemy tylko Ariel i...
- Ja również nigdzie się nie wybieram – pokazała im zaciśniętą pięść, drugą dłonią gładząc kolorowe pasemka. Obaj chcieli natychmiast zaprotestować, ale nie dała im dojść do słowa – Ja też chcę z nim walczyć, o niczym innym nie marzę. Chyba już udowodniłam, że nie jestem bezbronna. Chcę osobiście odwdzięczyć mu się za jego gościnę – dokończyła cierpko.
Riva wzniósł oczu ku niebu, westchnął i pokręcił głową. Spojrzał na Argona, który bezradnie wzruszył ramionami. W jego zielonych oczach płonął surowy gniew, ale już nic nie powiedział.
- Balar narobił sobie wrogów z niewłaściwych ludzi. – Riva popatrzył na nich, potem w niebo, gdzie kolejne fragmenty bariery rozpryskiwały się na drobne kawałeczki, po czym znikały, przy wtórze kolejnych, wstrząsających ziemią uderzeń. Próbował mówić lekkim, żartobliwym tonem, ale kiepsko mu to wychodziło. I znów Ariel odebrała jego wzburzone emocje niczym cios. Było to tak silne, prawdziwe i przytłaczające, że na jedną sekundę sama stała się jego bólem, złością i goryczą. A potem nagle wszystko powróciło do normy. Riva nadal patrzył gdzieś w górę, z trudnym do opisania wyrazem twarzy – Wygląda na to, że robi sobie coraz więcej wrogów – kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu, który nie dosięgną oczu – Robi się coraz bardziej bezczelny i odważny.
      W odpowiedzi, Argon dotknął dłonią znamienia na czole i skłonił głowę z ponurym grymasem. Kolejny silny wstrząs wypłoszył z drzewa samotnego drozda. Słońce powoli wędrowało na zachód, co znaczyło, że minęło południe. Tylko lekki wiaterek dawał nieco wytchnienia od upału. Ariel otarła ręką mokre czoło, podwinęła rękawy i popatrzyła na watahę wilków. Jej wzrok prześlizgnął się po pobliskich drzewach stanowiących gęsty zagajnik i zdawało jej się, że dostrzegła błysk dwóch bursztynowych punkcików.
       Nagle ziemią wstrząsnął potężny huk, w czasie, którego ledwo zachowali równowagę.
      Bariera pękła.
   Ariel zachwiała się i w ostatniej chwili złapały ją silne ramiona. Potem świat eksplodował czerwienią.
    Sekundę wcześniej lub może w tym samym momencie, gdy nastąpił atak, Argon odepchnął ich od siebie i gdzieś zniknął.
   Wybuch rzucił ją na ziemię aż przed oczami zatańczyły czarne plamki, a gdzieś w głowie eksplodował tępy ból. Ostry dym uderzył ją w nozdrza, powodując niekontrolowany atak kaszlu.   Dopiero, gdy minął pierwszy szok, odkryła, że leży na niej coś ciężkiego. Albo raczej ktoś.
     Jasnoszare oczy Rivy znajdowały się tak blisko, że mogła dostrzec każdą plamkę w tęczówkach. Ich twarze niemal stykały się ze sobą, jego przyspieszony oddech owiewał jej policzki.
      - Nic ci nie jest? – Krzyknął, by zagłuszyć kolejny wybuch ognia gdzieś całkiem blisko.
      Ariel bez tchu pokręciła głową.
    - Nie...tylko...trochę...mi ciężko...oddychać.
    Riva odsunął się nieco, wciąż obejmując ją jednym ramieniem. Odsłonił jej widok na niebo tylko po to, by mogła zobaczyć jak trzy czarne pióra przecinają ze świstem powietrze tuż nad ich głowami. Riva obejrzał się, zaklął głośno i ponownie zasłonił ją ciałem, przyciskając do swojej piersi. Wyciągnął przed siebie wolną rękę i w skupieniu zacisnął wargi. Między palcami i wokół dłoni pojawiło się ciemne światło.
     Ariel zdusiła krzyk, gdy przed jej oczami pióra zmieniły się w trzy czarno czerwone kule. Wstrzymała oddech, czekając na eksplozję i śmierć.
    Wybuch i czerwona fala ognia. Pomarańczowe i złote iskry ześlizgnęły się po niewidzialnej barierze, tworząc na niej koliste kręgi. Zaledwie centymetry od jej twarzy.
      - Nic ci nie jest? – Powtórzył pytanie, spoglądając na nią z niepokojem.
     - Nie – wykrztusiła w oszołomieniu.
    Riva jęknął nagle, przyciskając dłoń do serca. Zobaczyła jeszcze jego bladą, udręczoną bólem twarz, a potem bariera wokół nich pękła i otoczył ich gęsty dym.
      Ariel usiadła, trzymając kurczowo jego ramię.
   - Co się dzieje? – Zapytała, próbując dojrzeć cokolwiek przez szarą zasłonę. Ogłuszające eksplozje, co i raz wstrząsały polaną, napełniając powietrze gryzącym, duszącym dymem. W całym obozie panowało zamieszanie. Niewyraźne postacie wilków biegały dookoła, słychać było krzyki przemieszane z warczeniem i ujadaniem. Pozostali wojownicy gdzieś zniknęli.
     - Jak widzisz Balar nie potrzebuje armii, żeby zaatakować kogo i co chce. Te jego pióra mogą narobić niezłego zamieszania – odkaszlnął kilka razy i wymruczał coś niewyraźnie pod nosem.
- No, ale chyba nie zamierza sam...
     - Zaraz mu pokażę, jak powinno się tego używać – Riva puścił jej dłoń i wstał pospiesznie. Teraz był jedynie głosem, zawieszonym gdzieś w szarej próżni – Bawi się z nami, chociaż mógłby od razu wysadzić całą dolinę. Poczekaj tu na mnie Ariel i pod żadnym pozorem się nie ruszaj. Zaraz wracam.
     - Chwila... – Wyciągnęła rękę, ale już go nie było. Usłyszała tylko szum skrzydeł i uderzył ją gwałtowny podmuch wiatru.
     Sapnęła z irytacji, że wszyscy traktują ją jak nieporadne dziecko. Za pomocą podmuchów wiatru odgarnęła kłęby dymu i pospiesznie oceniła całą sytuację.
     Wokół panował chaos i zamieszanie. Większość namiotów spłonęła, lub leżała w strzępach. Na skraju polany, bliżej drzew zgromadziły się kobiety, teraz w swoich wilczych formach, a pomiędzy nimi stłoczone ich młode. Reszta Vethoynów próbowała utrzymać poprzednią formację, chociaż eksplozje zdążyły je rozdzielić. Kilka wilków było rannych, niektóre leżały bez ruchu na trawie i ten widok wzbudził w niej głęboki gniew. Nad sobą słyszała łopot potężnych skrzydeł, gdzieś mignęły jej nawet białe skrzydła Argona.
      Gwałtowna fala gorąca przeszyła ją na wskroś, niemal pozbawiając oddechu. Znów znalazła się na ziemi, instynktownie osłaniając rękami twarz. Teraz eksplozje następowały jedna za drugą, wstrząsając ziemią i niebem, rozpętując wokół istne piekło. Bała się, że lada chwila ogłuchnie, albo udusi się od dymu.
       I wtedy to się stało. Najpierw usłyszała głos, który potoczył się po całej okolicy:
      - Zabijcie Vethoynów!
     A potem rozległo się wycie przemieszane z innymi, równie przeraźliwymi odgłosami. Ariel, wciąż przykuta do ziemi, odwróciła głowę. Poprzez nowe warstwy dymu dostrzegła kilkadziesiąt par ślepi, a potem zarys wyskakujących z zarośli zwierząt. Ogłuszający ryk niedźwiedzia wstrząsnął jej ciałem. Na jej rozkaz powietrze nieco się oczyściło i wtedy dostrzegła co najmniej trzy setki zwierząt. Głównie tygrysy i niedźwiedzie. A wśród nich wilk. Potężne cielsko, dorównujące wielkością samemu Alfie. O szarej sierści.
       I bursztynowych oczach.
       Nie. To nie może być...
     Ariel zamarła i gapiła się na wilka z bolesnym poczuciem, że oto spełniły się słowa Balara i jej najgorsze obawy. Wargi jej zadrżały, a w oczach wezbrały łzy.
      Vethoyni od razu rzucili się na zwierzołaki i starli się z nimi w morderczym kłębowisku pazurów i kłów. Jej uszy wypełniły teraz ryki, powarkiwania i bolesne skowyty.
      Ariel wciąż nie potrafiła oderwać wzroku od szarego wilka, jakby reszta świata przestała istnieć. Drapieżnik zaatakował jednego z Vethoynów, zagłębiając kły w jego boku. Potem zastrzygł uszami i uniósł łeb. Jego bursztynowe ślepia spojrzały prosto na nią. Obnażył kły, warknął i ze zjeżoną sierścią przeskoczył między walczącymi i pobiegł w jej stronę.
      Ariel leżała jak sparaliżowana. Słyszała gdzieś w górze okrzyki wojowników, jakieś huki, kolejne eksplozje, ale to wszystko wydawało się nieważne. Jak zaklęta patrzyła na zbliżającego się wilka, jego szarą niczym włosy sierść i tak bardzo znajome oczy.
     Widziała jego kły, patrzyła jak podczas biegu wysuwa pazury. Ale nie potrafiła uwierzyć, że ją zaatakuje. To nie mogło się zdarzyć, bo przecież...
      Następnym razem, gdy się spotkamy, być może będziemy musieli ze sobą walczyć...
     - Sato... – Jej serce pękało z żalu i smutku, że ta chwila w końcu nadeszła.
     Zaledwie wymówiła jego imię, wilk pokonał dzielącą ich odległość i skoczył na nią z drapieżnym błyskiem w żółtych ślepiach. Dostrzegła jeszcze, że po jego prawej łapie wiją się jakieś jarzące się symbole. Tej, którą zawsze miał ukrytą pod rękawicą.
     Ariel nie chciała i nie miała nawet zamiaru się bronić, bo to by oznaczało, że musiałaby go zranić. Nawet jeśli wilk zamierzał ją zabić.
     Zasłoniła się rękami, kiedy z dymu wyskoczył brunatny, ogromny Alfa i siłą rozpędu zaatakował Sato. Zderzył się z nim aż rozległ się huk i dwa cielska poturlały się po ziemi, niknąć gdzieś w dymie.
     - Nie zabijaj go Yarithu! – Krzyknęła za nim gorączkowo, ale nie wiedziała czy ją usłyszał.
Spotkanie z Sato jako wrogiem wytrąciło ją z równowagi, ale jednocześnie rozpaliło w niej jeszcze większy gniew. Na Balara. Bo przecież to całe zamieszanie to jego wina.
      Mam nadzieję, że Sato nic się nie stanie.
    Mimo ostrzeżenia Rivy, wiedziała, że nie może tu dłużej zostać. Jeśli będzie siedziała w jednym miejscu, to prędzej czy później dosięgnie ją kolejna eksplozja, albo rzuci się na nią jakiś drapieżnik.
    Udało jej się przeturlać na kolana, a potem wstać na drżących nogach. Co chwila dostawała gwałtownego ataku kaszlu, aż po policzkach pociekły jej łzy. Starała się oddychać płytko i spokojnie. Jej złote pasemko jarzyło się w półmroku, gdy stawiając kolejne kroki odgarniała przed sobą kolejne kłęby szarego dymu. Wokół niej toczyły się walki. Widziała niewyraźne sylwetki zwierząt, a ich jazgotliwe, przerażające dźwięki zdawały się wstrząsać ziemią. W pewnym momencie poślizgnęła się, a gdy dotknęła błotnistej ziemi, dostrzegła na palcach krew. Nagle gdzieś z góry upadł miecz tuż pod jej nogi. Zadarła głowę, ale zobaczyła tylko niewyraźne postacie i zarys skrzydeł. Wokół niej posypały się czarne pióra i zrozumiała, że to broń któregoś z wojowników. Nie namyślając się długo, wyciągnęła dłoń, skupiając wokół miecza złote drobinki powietrza. Ostrze uniosło się w powietrze i poszybowało gdzieś w górę, miała nadzieję, że w dłoń jej właściciela. Zagryzła wargi i wycierając dłoń o nogawkę, wstała i ruszyła dalej. Musiała jeszcze przekonać się, czy Riva i reszta są cali. Może potrzebowali jej pomocy...
     Jeśli zabije choć jednego z nich, to przysięgam, że rozszarpię go gołymi rękami.
     Więc chodź Ariel i pokaż mi swoją siłę. Już nie mogę się doczekać tej walki.
      Rozbawiony baryton wyłonił się z mgły i nieoczekiwanie wypełnił jej umysł swoją obecnością.
Ariel zaklęła głośno, gdyż przez to całe zamieszanie zapomniała o mentalnej ochronie. Natychmiast wzniosła tarczę wokół swoich myśli, kiedy niespodziewanie coś ciężkiego zaatakowało ją od tyłu i zwaliło na ziemię. Upadła na brzuch i jęknęła głucho, gdy pazury rozorały jej prawą łopatkę. Palący ból przeniknął do samych kości, powodując w jej żołądku jakieś dziwne rewolucje. Nad jej uchem rozległ się ogłuszający ryk jakiegoś dużego kota, którego ciężar przygniatał ją do ziemi i pozbawiał oddechu.
    - Złaź ze mnie – warknęła. W następnej chwili jej napastnika otoczył wodny wir i poniusł poza zasięg jej wzroku.
    Poderwała się niezgrabnie na nogi, czując jak po plecach ścieka ciepła krew. Nie miała czasu się uzdrowić, gdyż gdzieś nad sobą usłyszała śmiech. Jednocześnie coś musnęło ją w kark. Odwróciła się gwałtownie, ale nic tam nie było. Skrzywiła się i zacisnęła pięści.
     - Tchórz – syknęła do siebie – Boisz się pokazać osobiście?
Poczuła, że próbuje wedrzeć się do jej umysłu. Wzmocniła barierę i znów zaczęła iść przed siebie, gdy coś chwyciło ją za kostkę. Z okrzykiem zaskoczenia przewróciła się jak długa, zaraz jednak wstała pospiesznie i napięła mięśnie, wypatrując w dymie niewidzialnego wroga. Jej uszy znów wypełnił irytujący śmiech, a potem jakieś krzyki, piski i seria dziwnych, przerażających odgłosów. Ariel zaczęła kręcić się w kółko, ale nadal nic nie widziała. Jakiś czarny, podłużny kształt wyskoczył nagle z dymu i smagnął ją po twarzy. Zanim zdążyła poczuć ból, następna macka uderzyła ją w brzuch. Ariel zgięła się w pół i zachwiała, ale udało jej się utrzymać równowagę. Rozorana łopatka paliła i zrobiła się dziwnie ciężka.
- Pokaż się! – Krzyknęła z furą – Wyjdź! Walcz ze mną otwarcie! Słyszysz!?
     Po raz trzeci znikąd pojawiła się czarna lina i zanim Ariel zdążyła odskoczyć, owinęła się wokół jej szyi. Jej krzyk przeszedł po chwili w ochrypły jęk, gdy to coś uniosło ją ponad ziemię, bezlitośnie zaciskając się na jej gardle i pozbawiając powietrza.
     Ariel nie miała nawet możliwości wołać o pomoc. Bezskutecznie próbowała wierzgać nogami, a rękami rozluźnić pętlę na szyi. Traciła siły i oddech, dym już nie tylko przesłaniał świat, ale również osłabiony umysł. Nie miała siły dłużej utrzymywać bariery, a gdy ta pękła, natychmiast pojawił się głos:
     Wątpię, żebyś błagała mnie o litość, więc zapomnijmy o twoich wcześniejszych przechwałkach. Masz bardzo prosty wybór. Albo wrócisz ze mną jak grzeczna dziewczynka i będziesz posłuszna, albo zabiję tych ludzi na twoich oczach. Zacznę od króla i Białego Kruka. Masz pięć sekund na odpowiedź i oby była poprawna.
     Ariel warknęła. Jego głos tylko podsycił jej nienawiść i gniew. Jak mógł w ogóle dawać jej taki wybór? Przecież znał jej myśli. Spodziewał się, że po tym wszystkim tak łatwo się podda?
      Raz...dwa...trzy...
     Ariel zawisła bezwładnie w uścisku magicznej liny, łapiąc ostatnie hausty powietrza.
     Wiesz, że wolę umrzeć, niż służyć Gathalagowi.
   Jesteś aż tak odważna czy tak głupia? Zmuszę cię do życia i patrzenia jak ginął twoi drodzy wojownicy. Masz zamiar dalej się opierać?
     - Idź do diabła! – Krzyknęła resztkami sił.
    Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Musiała ratować nie tylko siebie, ale swoich towarzyszy. Kruczy Król. Argon mówił, żeby chronić go za wszelką cenę, a ona co robiła? Już na początku straciła go z oczu.
     Bez zastanowienia zanurzyła się w wodzie, w jej łagodnej, niezgłębionej energii. Chciała zacisnąć palce na czarnej linie, ale zanim siły pozwoliły jej to zrobić, minęło kilka cennych sekund, i ciało odmówiło posłuszeństwa. Dysząc ciężko, ponowiła próbę.
    Nie zdążyła nic zrobić, gdy głośny szum rozdarł ciszę, a gwałtowny podmuch wiatru w jednej chwili przegnał otaczający ją gęsty dym. Z trudem uniosła powieki, by zobaczyć, kto przyszedł jej z pomocą.
     Na widok Rivy spłynęła na nią ogromna ulga. Był ranny w kilku miejscach, ale raczej lekko i niegroźnie. Król zerknął na nią krótko, po czym spojrzał gdzieś dalej. Jego twarz była jeszcze bledsza niż wcześniej, a mięśnie szczęki niebezpiecznie napięte. W jego dłoni błysnęła krótka stal, gdy zanurkował i jednym sprawnym ruchem ciął magiczną linę. Ariel upadła ciężko na ziemię i zachłysnęła się nadmiarem powietrza, rozmasowując obolałą szyję. Jej wzrok powędrował w górę i dostrzegła nad sobą Argona. Wojownik zawisł w powietrzu na potężnych, białych skrzydłach. Nawet bez słońca każde piórko zdawało się emanować własną poświatą.
      - W porządku?!
     Udało jej się oderwać wzrok od jego skrzydeł, skinęła sztywno głową, i wstała niezgrabnie. Bolały ją plecy, na których zakrzepła krew, była brudna i spocona, ale żyła. Jasne, że wszystko w porządku.
      Spróbowała uśmiechnąć się do wojownika, ale ten już się odwrócił i odleciał w stronę namiotów, a raczej ich reszek. Vethoyni wciąż walczyli ze zwierzołakami, których ciała i krew pokrywały ziemię, na której jeszcze niedawno płonęły ogniska. Wyglądało jednak na to, że po stronie wilków jest niewiele ofiar. Widząc, że wilczyce skutecznie odganiają napastników od swoich dzieci, również jej ulżyło.
      Argon tymczasem podleciał do Gareta, który próbował odbudować tarczę, wymienił z nim kilka szybkich zdań, po czym wzbił się ponad drzewa i zniknął z zasięgu jej wzroku. Oran zmienił się w kruki i z góry atakował przeciwników, zaś Ylon celował w nich magicznymi strzałami, z których każda precyzyjnie dosięgała celu. Między kłębowiskiem futra dostrzegła potężną sylwetkę Kolla, a dalej Reetha, który walczył właśnie z niedźwiedziem, trzymając się od niego na dystans i posyłając w niego niewidzialne ataki na odległość.
      W końcu spojrzała na króla, który wylądował przed nią, chowając za plecami szerokie skrzydła.
      - Ja...dziękuję – wymamrotała, zdając sobie sprawę, że tym razem sama by sobie nie poradziła.
Riva schował sztylet do błękitnej pochwy u pasa z taką siłą, że przeszedł ją dreszcz. Po raz pierwszy miała okazję zobaczyć go rozzłoszczonego.
    - Mówiłem wyraźnie, że masz się nie ruszać! – Krzyknął ostro. Jego napięta twarz była jeszcze bielsza od tęczówek, które teraz płonęły niebezpiecznie.
     - Zaatakował mnie wilk – wyznała szczerze, uciekając przed nim wzrokiem – Pomyślałam, że nie powinnam tam zostać...
      - Ach, pomyślałaś!? Pamiętaj, że Balar...
    Kolejna seria wybuchowych piór popłynęła na polanę, ale na szczęście Garet wzniósł nową barierę, która drżała wstrząsana wybuchami, ale pozostawała nienaruszona. Z innej strony z nieba posypał się deszcz błękitnych kul energii, powodując rozbłyski, przypominające burzowe błyskawice, które przedarły się przez osłonę. Riva zareagował błyskawicznie. Rzucił się na Ariel, zwalając ją ponownie na ziemię i przyciskając do ziemi. Objął ją mocno ramieniem, przyciskając jej głowę do piersi. Drugą rękę wyciągnął w niebo, tworząc nad nimi niewidzialną tarczę. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż zaraz potem świat wokół nich eksplodował błękitem, czerwienią i czernią, na powrót zasnuwając wszystko ciężkim dymem. Tarcza drżała pod naporem pocisków, ale na szczęście wytrzymała. Riva zacisnął z wysiłku szczęki i wykrzyknął ostro do jej ucha:
     - Na wszystkich bogów, dziewczyno, czy wiesz, że mogłaś zginąć!? Następnym razem najpierw pomyśl, co robisz, bo nie zawsze będę mógł cię uratować.
    Ariel po części rozumiała jego gniew, a po części poczuła się urażona. Chciała mu wszystko wytłumaczyć, kiedy dostrzegła coś ponad jego ramieniem. Jej wzrok, jakby przyciągany magnetyczną siłą, zwrócił się gdzieś w bok, w kierunku walczących zwierząt. Pośród zwartych ze sobą mas potężnych cielsk i pazurów dostrzegła znajome ślepia koloru płynnego miodu oraz szarą i brunatną sierść. Sato i Alfa Vethoynów. Wciąż ze sobą walczyli, co i raz zderzając się w ciasnym, śmiertelnym uścisku.
     Ariel na krótki moment zaparło dech i znów coś ścisnęło ją za serce. Nie mogła pozwolić, by pozabijali się nawzajem i tym razem nie zamierzała tylko patrzeć. Wyswobodziła jedną dłoń z uścisku króla i wysłała w tamtą stronę silny podmuch wiatru. Zmierzwił sierści walczących i zaatakował dwa wilki, oddzielając je od siebie, po czym unosząc Sato wysoko poza wierzchołki drzew. Jego pełne udręki wycie dotarło aż do jej uszu. Przez chwilę jej myśli dryfowały razem z nim na wietrze, po czym opuściła go łagodnie tak daleko, jak zdołała.
     Uciekaj Sato i nie próbuj tu wracać. Tylko w ten sposób mogłam nas ocalić.
   W tej samej chwili jej głowa eksplodowała potwornym bólem. Zdusiła krzyk i skuliła się w ramionach Rivy, przyciskając pięści do skroni i zaciskając powieki. Do jej nieosłoniętego umysłu wdarła się pochłaniająca wszystko świadomość. Brutalność tego wtargnięcia wstrząsnęła nią od środka, wywołując zimny dreszcz na całym ciele.
    Szybko znalazłaś sobie nowych ochroniarzy. Twój dar do przyciągania mężczyzn jest imponujący. Kpiący, zimny baryton przeniknął ją do szpiku kości, raniąc nerwy i zmysły falami gniewu i bólu.   Teraz widzę, że twoje groźby to czcze gadanie. Przy byle ataku, chowasz się w pierwsze lepsze ramiona. Myślisz, że jesteś bezpieczna, bo ochrania cię sam król? Jego śmiech był krótki, szorstki i pozbawiony wesołości. Sama dokonałaś wyboru, więc nie mniej do mnie pretensji, jeśli ktoś zginie. Mogłem się spodziewać, że będziesz się opierać. Jesteś tak bardzo podobna do rodziców. Głupcy tego świata zawsze wybierają źle. Nazwałaś mnie tchórzem, ale ty jesteś zdrajczynią własnej krwi. Pożałujesz, że mi uciekłaś. Mój Pan pragnie się z tobą spotkać, a on zawsze dostaje to, czego chce.
     Ariel miała wrażenie, że lada chwila oszaleje. Na krótki moment reszta świata przestała istnieć, razem z dźwiękiem, obrazem i czasem. Był tylko Głos. Każde słowo głęboko raniło jej duszę, topiło w morzu bólu, strachu i zwątpienia. Wyrwała się z objęć Rivy i bezwładnie rozciągnięta na trawie, z wykrzywioną twarzą waliła się po głowie.
    Myślała już, że te tortury nigdy się nie skończą, gdy niespodziewanie wszystko ustało, a świadomość odpłynęła z jej głowy równie nagle jak się zjawiła. Znieruchomiała, dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie, że powrót do rzeczywistości zawdzięcza uderzeniu w twarz. Zamrugała gwałtownie, dotykając palcami piekącego policzka i skupiła wzrok na klęczącym przy niej Rivie. Nawet nie wiedziała, kiedy dym się przerzedził i tylko gdzieniegdzie został dogasający ogień. Nad nimi latali wojownicy z Zakonu, a Vethoyni metodycznie rozprawiali się z ostatnimi zwierzołakami. Yarith co chwila przybierał ludzką postać, biegał po obozie i wydawał rozkazy.
     Jęknęła, kiedy Riva pomógł jej usiąść. Wciąż był blady, ale teraz na jego twarzy malowała jedynie troska i niepokój.
    - Przepraszam, ale nie wiedziałem, co robić. Co się stało? Jesteś ranna?
    Po tym, co przed chwilą przeżyła, jego głos był tak przyjemnie ciepły i normalny, że miała ochotę się rozpłakać.
    - To nic takiego – zmusiła się do zachowania spokoju. Plecy wciąż piekły i bolały, ale to nie był najważniejszy problem– Po prostu...
     Nie dokończyła, gdyż z góry nadleciał ku nim Argon. Ubrany w potężne, migoczące białe pióra wyglądał wprost nieziemsko. Wojownik zwrócił na nią intensywnie zielone oczy, ani na moment nie porzucając ponurej, wrogiej miny. Wydało jej się, że jeden kącik jego ust drgnął minimalnie.
Riva pomógł jej wstać i wciąż przytrzymywał opiekuńczo za ramię. Kapitan wylądował miękko tuż przed nimi i nie składając skrzydeł, zwrócił się do króla.
    - Wygląda na to, że Balar dostał jakiegoś szału i za wszelką cenę chce odzyskać Ariel. Zapewne wiedział, że taka grupka zwierzołaków nie ma szans z Vethoynami, chciał ich jednak czymś zająć i odwrócić naszą uwagę – wskazał ręką drugi brzeg rzeki i rzucił: – Ukryjcie się gdzieś, a my tu dokończymy i spróbujemy dać mu do zrozumienia, że...
    - Nie – Riva zaprotestował ostro, wbijając mocniej palce w ramię Ariel – Mówiłem, że się nie rozdzielamy. W pojedynkę tym bardziej nikt nie ma z nim szans.
     Argon westchnął głośno, z rozdrażnieniem. Obejrzał się na boki, sprawdzając sytuację, a potem spojrzał na nich kolejno.
     - Wybacz, królu – powiedział krótko i uniósł dłoń.
     Ariel nie zdążyła pojąć, o co mu chodzi. Za to Riva chyba wiedział doskonale, bo wyciągnął rękę i krzyknął.
     - Nie!

Jednak było już za późno. Argon pstryknął palcami i oślepił ją gwałtowny rozbłysk światła. Zacisnęła powieki i syknęła, a gdy je otworzyła...byli już zupełnie w innym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych