Riva
zamrugał.
-
Jesteś pewna?
-
Tak. Przed chwilą miałam wizję. Słyszałam jego glos.
Argon rozejrzał się po niebie, jakby
próbował wypatrzyć tam wroga. Potem z powagą popatrzył na Ariel.
- Jest sam?
Odetchnęła głęboko i z pobladłą
twarzą musnęła swoje pasemka. Coś wyczuwała. Coś na granicy
zmysłów. Obecność nie jednej, ale wielu istot. Obserwujących ich
z ukrycia.
- Nie – odparła w końcu stanowczo
– Nie jest sam.
Argon przytaknął, jakby właśnie
tego się spodziewał, wyciągnął swój miecz i trzymając go w
dłoni, skinął w stronę Yaritha. Alfa podbiegł do nich
pospiesznie, rzucając za siebie ostatnie rozkazy. Ariel zauważyła,
że większość Vethoynów przybrała już postać wilków.
- To Balar – zawiadomił Alfę –
Niech twoi ludzie będą w pogotowiu. Ma ze sobą posiłki, nie wiem
jak liczne.
- Rozumiem – mężczyzna uśmiechnął
się ponuro i zatarł ręce – Pożałuje, że ośmielił się wejść
nam w drogę – Skłonił się przed Rivą i dodał: - Chyba
nadszedł czas, żebyśmy dowiedli swojej lojalności, Kruczy Królu.
Riva z powagą skinął tylko głową
i Yarith wrócił do swoich ludzi. Jego ciało zaczęło pokrywać
się futrem.
Argon tymczasem zaczął wydawać
rozkazy i już po chwili pozostali przy nich tylko Ylon i Nox.
Ariel zadudniło w uszach i znów
przed oczami pojawił się obraz. Drzewa i mężczyzna w płaszczu. Z
jego dłoni leciały czarne pióra, powodując eksplozje na ich
tarczy.
Zadrżały jej kolana i osunęła się
na trawę. Riva natychmiast przyszedł jej z pomocą i przytrzymał
za ramię.
- Co...
Odrzuciła opadające na twarz włosy
i wskazała ręką drzewa po lewej od rzeki.
-
Jest tam. Widziałam jak atakuje naszą barierę.
Argon wymienił z Rivą ponure
spojrzenia, po czym zmrużył oczy i spojrzał we wskazanym kierunku.
-
Uderza w jedno miejsce, ale jego ataki są zbyt silne. Bariera długo
nie wytrzyma.
- Jest wściekły. Nie daruje mi tego, że mu
uciekłam... – Mruknęła pod nosem, z obawą rozglądając się po
obozie. Wataha dużych wilków jeżyła sierść i warczała
złowrogo, na czele z brunatnym Alfą, którego bursztynowe ślepia
jarzyły się w pełnym słońcu rządzą mordu. Wśród drapieżników
wypatrzyła stalowe oczy Elleyi i zadrżała mimowolnie. Z pewnością
nie chciałaby spotkać ich na swojej drodze.
- Wiedzieliśmy, że kiedyś to się stanie –
Riva pomógł jej wstać, ale nie puścił ramienia. Czuła, że
czerpie z jej jakąś otuchę, więc nawet nie próbowała się
odsunąć – Ten drań nie da nam spokoju, póki...
- Póki mnie nie dorwie – dokończyła głucho.
-
Zostało nam kilka minut – przerwał mu Nox.
Rozejrzeli
się, sprawdzając czy wszyscy są na swoich pozycjach.
-
Wy dwoje ukryjcie się gdzieś, a ja spróbuję go przegonić –
zarządził Argon.
Riva
posłał mu ponury, przekorny uśmiech.
-
Nie żartuj, proszę. Nigdzie się nie wybieram. Ty i ja mamy z tym
draniem nie wyrównane rachunki. Poza tym chyba nie muszę ci
przypominać o naszej obietnicy. Ukryjemy tylko Ariel i...
- Ja również nigdzie się nie
wybieram – pokazała im zaciśniętą pięść, drugą dłonią
gładząc kolorowe pasemka. Obaj chcieli natychmiast zaprotestować,
ale nie dała im dojść do słowa – Ja też chcę z nim walczyć,
o niczym innym nie marzę. Chyba już udowodniłam, że nie jestem
bezbronna. Chcę osobiście odwdzięczyć mu się za jego gościnę –
dokończyła cierpko.
Riva wzniósł oczu ku niebu,
westchnął i pokręcił głową. Spojrzał na Argona, który
bezradnie wzruszył ramionami. W jego zielonych oczach płonął
surowy gniew, ale już nic nie powiedział.
- Balar narobił sobie wrogów z
niewłaściwych ludzi. – Riva popatrzył na nich, potem w niebo,
gdzie kolejne fragmenty bariery rozpryskiwały się na drobne
kawałeczki, po czym znikały, przy wtórze kolejnych, wstrząsających
ziemią uderzeń. Próbował mówić lekkim, żartobliwym tonem, ale
kiepsko mu to wychodziło. I znów Ariel odebrała jego wzburzone
emocje niczym cios. Było to tak silne, prawdziwe i przytłaczające,
że na jedną sekundę sama stała się jego bólem, złością i
goryczą. A potem nagle wszystko powróciło do normy. Riva nadal
patrzył gdzieś w górę, z trudnym do opisania wyrazem twarzy –
Wygląda na to, że robi sobie coraz więcej wrogów – kąciki jego
ust uniosły się w uśmiechu, który nie dosięgną oczu – Robi
się coraz bardziej bezczelny i odważny.
W
odpowiedzi, Argon dotknął dłonią znamienia na czole i skłonił
głowę z ponurym grymasem. Kolejny silny wstrząs wypłoszył z
drzewa samotnego drozda. Słońce powoli wędrowało na zachód, co
znaczyło, że minęło południe. Tylko lekki wiaterek dawał nieco
wytchnienia od upału. Ariel otarła ręką mokre czoło, podwinęła
rękawy i popatrzyła na watahę wilków. Jej wzrok prześlizgnął
się po pobliskich drzewach stanowiących gęsty zagajnik i zdawało
jej się, że dostrzegła błysk dwóch bursztynowych punkcików.
Nagle
ziemią wstrząsnął potężny huk, w czasie, którego ledwo
zachowali równowagę.
Bariera
pękła.
Ariel
zachwiała się i w ostatniej chwili złapały ją silne ramiona.
Potem świat eksplodował czerwienią.
Sekundę
wcześniej lub może w tym samym momencie, gdy nastąpił atak, Argon
odepchnął ich od siebie i gdzieś zniknął.
Wybuch
rzucił ją na ziemię aż przed oczami zatańczyły czarne plamki, a
gdzieś w głowie eksplodował tępy ból. Ostry dym uderzył ją w
nozdrza, powodując niekontrolowany atak kaszlu. Dopiero, gdy minął
pierwszy szok, odkryła, że leży na niej coś ciężkiego. Albo
raczej ktoś.
Jasnoszare
oczy Rivy znajdowały się tak blisko, że mogła dostrzec każdą
plamkę w tęczówkach. Ich twarze niemal stykały się ze sobą,
jego przyspieszony oddech owiewał jej policzki.
-
Nic ci nie jest? – Krzyknął, by zagłuszyć kolejny wybuch ognia
gdzieś całkiem blisko.
Ariel
bez tchu pokręciła głową.
-
Nie...tylko...trochę...mi ciężko...oddychać.
Riva odsunął się nieco, wciąż obejmując ją
jednym ramieniem. Odsłonił jej widok na niebo tylko po to, by mogła
zobaczyć jak trzy czarne pióra przecinają ze świstem powietrze
tuż nad ich głowami. Riva obejrzał się, zaklął głośno i
ponownie zasłonił ją ciałem, przyciskając do swojej piersi.
Wyciągnął przed siebie wolną rękę i w skupieniu zacisnął
wargi. Między palcami i wokół dłoni pojawiło się ciemne
światło.
Ariel zdusiła krzyk, gdy przed jej oczami pióra
zmieniły się w trzy czarno czerwone kule. Wstrzymała oddech,
czekając na eksplozję i śmierć.
Wybuch
i czerwona fala ognia. Pomarańczowe i złote iskry ześlizgnęły
się po niewidzialnej barierze, tworząc na niej koliste kręgi.
Zaledwie centymetry od jej twarzy.
-
Nic ci nie jest? – Powtórzył pytanie, spoglądając na nią z
niepokojem.
-
Nie – wykrztusiła w oszołomieniu.
Riva jęknął nagle, przyciskając dłoń do
serca. Zobaczyła jeszcze jego bladą, udręczoną bólem twarz, a
potem bariera wokół nich pękła i otoczył ich gęsty dym.
Ariel
usiadła, trzymając kurczowo jego ramię.
-
Co się dzieje? – Zapytała, próbując dojrzeć cokolwiek przez
szarą zasłonę. Ogłuszające eksplozje, co i raz wstrząsały
polaną, napełniając powietrze gryzącym, duszącym dymem. W całym
obozie panowało zamieszanie. Niewyraźne postacie wilków biegały
dookoła, słychać było krzyki przemieszane z warczeniem i
ujadaniem. Pozostali wojownicy gdzieś zniknęli.
- Jak widzisz Balar nie potrzebuje armii, żeby
zaatakować kogo i co chce. Te jego pióra mogą narobić niezłego
zamieszania – odkaszlnął kilka razy i wymruczał coś niewyraźnie
pod nosem.
-
No, ale chyba nie zamierza sam...
- Zaraz mu pokażę, jak powinno się tego używać
– Riva puścił jej dłoń i wstał pospiesznie. Teraz był jedynie
głosem, zawieszonym gdzieś w szarej próżni – Bawi się z nami,
chociaż mógłby od razu wysadzić całą dolinę. Poczekaj tu na
mnie Ariel i pod żadnym pozorem się nie ruszaj. Zaraz wracam.
- Chwila... – Wyciągnęła rękę, ale już go
nie było. Usłyszała tylko szum skrzydeł i uderzył ją gwałtowny
podmuch wiatru.
Sapnęła z irytacji, że wszyscy traktują ją
jak nieporadne dziecko. Za pomocą podmuchów wiatru odgarnęła
kłęby dymu i pospiesznie oceniła całą sytuację.
Wokół panował chaos i zamieszanie. Większość
namiotów spłonęła, lub leżała w strzępach. Na skraju polany,
bliżej drzew zgromadziły się kobiety, teraz w swoich wilczych
formach, a pomiędzy nimi stłoczone ich młode. Reszta Vethoynów
próbowała utrzymać poprzednią formację, chociaż eksplozje
zdążyły je rozdzielić. Kilka wilków było rannych, niektóre
leżały bez ruchu na trawie i ten widok wzbudził w niej głęboki
gniew. Nad sobą słyszała łopot potężnych skrzydeł, gdzieś
mignęły jej nawet białe skrzydła Argona.
Gwałtowna fala gorąca przeszyła ją na wskroś,
niemal pozbawiając oddechu. Znów znalazła się na ziemi,
instynktownie osłaniając rękami twarz. Teraz eksplozje następowały
jedna za drugą, wstrząsając ziemią i niebem, rozpętując wokół
istne piekło. Bała się, że lada chwila ogłuchnie, albo udusi się
od dymu.
I wtedy to się stało. Najpierw usłyszała
głos, który potoczył się po całej okolicy:
- Zabijcie Vethoynów!
A potem rozległo się wycie przemieszane z
innymi, równie przeraźliwymi odgłosami. Ariel, wciąż przykuta do
ziemi, odwróciła głowę. Poprzez nowe warstwy dymu dostrzegła
kilkadziesiąt par ślepi, a potem zarys wyskakujących z zarośli
zwierząt. Ogłuszający ryk niedźwiedzia wstrząsnął jej ciałem.
Na jej rozkaz powietrze nieco się oczyściło i wtedy dostrzegła co
najmniej trzy setki zwierząt. Głównie tygrysy i niedźwiedzie. A
wśród nich wilk. Potężne cielsko, dorównujące wielkością
samemu Alfie. O szarej sierści.
I bursztynowych oczach.
Nie. To nie może być...
Ariel zamarła i gapiła się na wilka z
bolesnym poczuciem, że oto spełniły się słowa Balara i jej
najgorsze obawy. Wargi jej zadrżały, a w oczach wezbrały łzy.
Vethoyni od razu rzucili się na zwierzołaki i
starli się z nimi w morderczym kłębowisku pazurów i kłów. Jej
uszy wypełniły teraz ryki, powarkiwania i bolesne skowyty.
Ariel wciąż nie potrafiła oderwać wzroku od
szarego wilka, jakby reszta świata przestała istnieć. Drapieżnik
zaatakował jednego z Vethoynów, zagłębiając kły w jego boku.
Potem zastrzygł uszami i uniósł łeb. Jego bursztynowe ślepia
spojrzały prosto na nią. Obnażył kły, warknął i ze zjeżoną
sierścią przeskoczył między walczącymi i pobiegł w jej stronę.
Ariel leżała jak sparaliżowana. Słyszała
gdzieś w górze okrzyki wojowników, jakieś huki, kolejne
eksplozje, ale to wszystko wydawało się nieważne. Jak zaklęta
patrzyła na zbliżającego się wilka, jego szarą niczym włosy
sierść i tak bardzo znajome oczy.
Widziała jego kły, patrzyła jak podczas biegu
wysuwa pazury. Ale nie potrafiła uwierzyć, że ją zaatakuje. To
nie mogło się zdarzyć, bo przecież...
Następnym razem, gdy się spotkamy, być może
będziemy musieli ze sobą walczyć...
- Sato... – Jej serce pękało z żalu i
smutku, że ta chwila w końcu nadeszła.
Zaledwie wymówiła jego imię, wilk pokonał
dzielącą ich odległość i skoczył na nią z drapieżnym błyskiem
w żółtych ślepiach. Dostrzegła jeszcze, że po jego prawej łapie
wiją się jakieś jarzące się symbole. Tej, którą zawsze miał
ukrytą pod rękawicą.
Ariel nie chciała i nie miała nawet zamiaru
się bronić, bo to by oznaczało, że musiałaby go zranić. Nawet
jeśli wilk zamierzał ją zabić.
Zasłoniła się rękami, kiedy z dymu wyskoczył
brunatny, ogromny Alfa i siłą rozpędu zaatakował Sato. Zderzył
się z nim aż rozległ się huk i dwa cielska poturlały się po
ziemi, niknąć gdzieś w dymie.
- Nie zabijaj go Yarithu! – Krzyknęła za nim
gorączkowo, ale nie wiedziała czy ją usłyszał.
Spotkanie z Sato jako wrogiem wytrąciło ją z
równowagi, ale jednocześnie rozpaliło w niej jeszcze większy
gniew. Na Balara. Bo przecież to całe zamieszanie to jego wina.
Mam nadzieję, że Sato nic się nie stanie.
Mimo ostrzeżenia Rivy, wiedziała, że nie może
tu dłużej zostać. Jeśli będzie siedziała w jednym miejscu, to
prędzej czy później dosięgnie ją kolejna eksplozja, albo rzuci
się na nią jakiś drapieżnik.
Udało jej się przeturlać na kolana, a potem
wstać na drżących nogach. Co chwila dostawała gwałtownego ataku
kaszlu, aż po policzkach pociekły jej łzy. Starała się oddychać
płytko i spokojnie. Jej złote pasemko jarzyło się w półmroku,
gdy stawiając kolejne kroki odgarniała przed sobą kolejne kłęby
szarego dymu. Wokół niej toczyły się walki. Widziała niewyraźne
sylwetki zwierząt, a ich jazgotliwe, przerażające dźwięki
zdawały się wstrząsać ziemią. W pewnym momencie poślizgnęła
się, a gdy dotknęła błotnistej ziemi, dostrzegła na palcach
krew. Nagle gdzieś z góry upadł miecz tuż pod jej nogi. Zadarła
głowę, ale zobaczyła tylko niewyraźne postacie i zarys skrzydeł.
Wokół niej posypały się czarne pióra i zrozumiała, że to broń
któregoś z wojowników. Nie namyślając się długo, wyciągnęła
dłoń, skupiając wokół miecza złote drobinki powietrza. Ostrze
uniosło się w powietrze i poszybowało gdzieś w górę, miała
nadzieję, że w dłoń jej właściciela. Zagryzła wargi i
wycierając dłoń o nogawkę, wstała i ruszyła dalej. Musiała
jeszcze przekonać się, czy Riva i reszta są cali. Może
potrzebowali jej pomocy...
Jeśli zabije choć jednego z nich, to
przysięgam, że rozszarpię go gołymi rękami.
Więc
chodź Ariel i pokaż mi swoją siłę. Już nie mogę się doczekać
tej walki.
Rozbawiony
baryton wyłonił się z mgły i nieoczekiwanie wypełnił jej umysł
swoją obecnością.
Ariel zaklęła głośno, gdyż przez to całe
zamieszanie zapomniała o mentalnej ochronie. Natychmiast wzniosła
tarczę wokół swoich myśli, kiedy niespodziewanie coś ciężkiego
zaatakowało ją od tyłu i zwaliło na ziemię. Upadła na brzuch i
jęknęła głucho, gdy pazury rozorały jej prawą łopatkę. Palący
ból przeniknął do samych kości, powodując w jej żołądku
jakieś dziwne rewolucje. Nad jej uchem rozległ się ogłuszający
ryk jakiegoś dużego kota, którego ciężar przygniatał ją do
ziemi i pozbawiał oddechu.
- Złaź ze mnie – warknęła. W następnej
chwili jej napastnika otoczył wodny wir i poniusł poza zasięg jej
wzroku.
Poderwała się niezgrabnie na nogi, czując jak
po plecach ścieka ciepła krew. Nie miała czasu się uzdrowić,
gdyż gdzieś nad sobą usłyszała śmiech. Jednocześnie coś
musnęło ją w kark. Odwróciła się gwałtownie, ale nic tam nie
było. Skrzywiła się i zacisnęła pięści.
- Tchórz – syknęła do siebie – Boisz się
pokazać osobiście?
Poczuła,
że próbuje wedrzeć się do jej umysłu. Wzmocniła barierę i znów
zaczęła iść przed siebie, gdy coś chwyciło ją za kostkę. Z
okrzykiem zaskoczenia przewróciła się jak długa, zaraz jednak
wstała pospiesznie i napięła mięśnie, wypatrując w dymie
niewidzialnego wroga. Jej uszy znów wypełnił irytujący śmiech, a
potem jakieś krzyki, piski i seria dziwnych, przerażających
odgłosów. Ariel zaczęła kręcić się w kółko, ale nadal nic
nie widziała. Jakiś czarny, podłużny kształt wyskoczył nagle z
dymu i smagnął ją po twarzy. Zanim zdążyła poczuć ból,
następna macka uderzyła ją w brzuch. Ariel zgięła się w pół i
zachwiała, ale udało jej się utrzymać równowagę. Rozorana
łopatka paliła i zrobiła się dziwnie ciężka.
-
Pokaż się! – Krzyknęła z furą – Wyjdź! Walcz ze mną
otwarcie! Słyszysz!?
Po raz trzeci znikąd pojawiła się czarna lina
i zanim Ariel zdążyła odskoczyć, owinęła się wokół jej szyi.
Jej krzyk przeszedł po chwili w ochrypły jęk, gdy to coś uniosło
ją ponad ziemię, bezlitośnie zaciskając się na jej gardle i
pozbawiając powietrza.
Ariel nie miała nawet możliwości wołać o
pomoc. Bezskutecznie próbowała wierzgać nogami, a rękami
rozluźnić pętlę na szyi. Traciła siły i oddech, dym już nie
tylko przesłaniał świat, ale również osłabiony umysł. Nie
miała siły dłużej utrzymywać bariery, a gdy ta pękła,
natychmiast pojawił się głos:
Wątpię, żebyś błagała mnie o litość,
więc zapomnijmy o twoich wcześniejszych przechwałkach. Masz bardzo
prosty wybór. Albo wrócisz ze mną jak grzeczna dziewczynka i
będziesz posłuszna, albo zabiję tych ludzi na twoich oczach.
Zacznę od króla i Białego Kruka. Masz pięć sekund na odpowiedź
i oby była poprawna.
Ariel
warknęła. Jego głos tylko podsycił jej nienawiść i gniew. Jak
mógł w ogóle dawać jej taki wybór? Przecież znał jej myśli.
Spodziewał się, że po tym wszystkim tak łatwo się podda?
Raz...dwa...trzy...
Ariel
zawisła bezwładnie w uścisku magicznej liny, łapiąc ostatnie
hausty powietrza.
Wiesz, że wolę umrzeć, niż służyć
Gathalagowi.
Jesteś aż tak odważna czy tak głupia?
Zmuszę cię do życia i patrzenia jak ginął twoi drodzy wojownicy.
Masz zamiar dalej się opierać?
- Idź do diabła! – Krzyknęła resztkami sił.
Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Musiała
ratować nie tylko siebie, ale swoich towarzyszy. Kruczy Król. Argon
mówił, żeby chronić go za wszelką cenę, a ona co robiła? Już
na początku straciła go z oczu.
Bez
zastanowienia zanurzyła się w wodzie, w jej łagodnej,
niezgłębionej energii. Chciała zacisnąć palce na czarnej linie,
ale zanim siły pozwoliły jej to zrobić, minęło kilka cennych
sekund, i ciało odmówiło posłuszeństwa. Dysząc ciężko,
ponowiła próbę.
Nie
zdążyła nic zrobić, gdy głośny szum rozdarł ciszę, a
gwałtowny podmuch wiatru w jednej chwili przegnał otaczający ją
gęsty dym. Z trudem uniosła powieki, by zobaczyć, kto przyszedł
jej z pomocą.
Na
widok Rivy spłynęła na nią ogromna ulga. Był ranny w kilku
miejscach, ale raczej lekko i niegroźnie. Król zerknął na nią
krótko, po czym spojrzał gdzieś dalej. Jego twarz była jeszcze
bledsza niż wcześniej, a mięśnie szczęki niebezpiecznie napięte.
W jego dłoni błysnęła krótka stal, gdy zanurkował i jednym
sprawnym ruchem ciął magiczną linę. Ariel upadła ciężko na
ziemię i zachłysnęła się nadmiarem powietrza, rozmasowując
obolałą szyję. Jej wzrok powędrował w górę i dostrzegła nad
sobą Argona. Wojownik zawisł w powietrzu na potężnych, białych
skrzydłach. Nawet bez słońca każde piórko zdawało się emanować
własną poświatą.
-
W porządku?!
Udało jej się oderwać wzrok od jego skrzydeł,
skinęła sztywno głową, i wstała niezgrabnie. Bolały ją plecy,
na których zakrzepła krew, była brudna i spocona, ale żyła.
Jasne, że wszystko w porządku.
Spróbowała uśmiechnąć się do wojownika,
ale ten już się odwrócił i odleciał w stronę namiotów, a
raczej ich reszek. Vethoyni wciąż walczyli ze zwierzołakami,
których ciała i krew pokrywały ziemię, na której jeszcze
niedawno płonęły ogniska. Wyglądało jednak na to, że po stronie
wilków jest niewiele ofiar. Widząc, że wilczyce skutecznie
odganiają napastników od swoich dzieci, również jej ulżyło.
Argon tymczasem podleciał do Gareta, który
próbował odbudować tarczę, wymienił z nim kilka szybkich zdań,
po czym wzbił się ponad drzewa i zniknął z zasięgu jej wzroku.
Oran zmienił się w kruki i z góry atakował przeciwników, zaś
Ylon celował w nich magicznymi strzałami, z których każda
precyzyjnie dosięgała celu. Między kłębowiskiem futra dostrzegła
potężną sylwetkę Kolla, a dalej Reetha, który walczył właśnie
z niedźwiedziem, trzymając się od niego na dystans i posyłając w
niego niewidzialne ataki na odległość.
W końcu spojrzała na króla, który wylądował
przed nią, chowając za plecami szerokie skrzydła.
- Ja...dziękuję – wymamrotała, zdając sobie
sprawę, że tym razem sama by sobie nie poradziła.
Riva schował sztylet do błękitnej pochwy u
pasa z taką siłą, że przeszedł ją dreszcz. Po raz pierwszy
miała okazję zobaczyć go rozzłoszczonego.
-
Mówiłem wyraźnie, że masz się nie ruszać! – Krzyknął ostro.
Jego napięta twarz była jeszcze bielsza od tęczówek, które teraz
płonęły niebezpiecznie.
- Zaatakował mnie wilk – wyznała szczerze,
uciekając przed nim wzrokiem – Pomyślałam, że nie powinnam tam
zostać...
- Ach, pomyślałaś!? Pamiętaj, że Balar...
Kolejna seria wybuchowych piór popłynęła na
polanę, ale na szczęście Garet wzniósł nową barierę, która
drżała wstrząsana wybuchami, ale pozostawała nienaruszona. Z
innej strony z nieba posypał się deszcz błękitnych kul energii,
powodując rozbłyski, przypominające burzowe błyskawice, które
przedarły się przez osłonę. Riva zareagował błyskawicznie.
Rzucił się na Ariel, zwalając ją ponownie na ziemię i
przyciskając do ziemi. Objął ją mocno ramieniem, przyciskając
jej głowę do piersi. Drugą rękę wyciągnął w niebo, tworząc
nad nimi niewidzialną tarczę. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż
zaraz potem świat wokół nich eksplodował błękitem, czerwienią
i czernią, na powrót zasnuwając wszystko ciężkim dymem. Tarcza
drżała pod naporem pocisków, ale na szczęście wytrzymała. Riva
zacisnął z wysiłku szczęki i wykrzyknął ostro do jej ucha:
- Na wszystkich bogów, dziewczyno, czy wiesz,
że mogłaś zginąć!? Następnym razem najpierw pomyśl, co robisz,
bo nie zawsze będę mógł cię uratować.
Ariel po części rozumiała jego gniew, a po
części poczuła się urażona. Chciała mu wszystko wytłumaczyć,
kiedy dostrzegła coś ponad jego ramieniem. Jej wzrok, jakby
przyciągany magnetyczną siłą, zwrócił się gdzieś w bok, w
kierunku walczących zwierząt. Pośród zwartych ze sobą mas
potężnych cielsk i pazurów dostrzegła znajome ślepia koloru
płynnego miodu oraz szarą i brunatną sierść. Sato i Alfa
Vethoynów. Wciąż ze sobą walczyli, co i raz zderzając się w
ciasnym, śmiertelnym uścisku.
Ariel na krótki moment zaparło dech i znów coś
ścisnęło ją za serce. Nie mogła pozwolić, by pozabijali się
nawzajem i tym razem nie zamierzała tylko patrzeć. Wyswobodziła
jedną dłoń z uścisku króla i wysłała w tamtą stronę silny
podmuch wiatru. Zmierzwił sierści walczących i zaatakował dwa
wilki, oddzielając je od siebie, po czym unosząc Sato wysoko poza
wierzchołki drzew. Jego pełne udręki wycie dotarło aż do jej
uszu. Przez chwilę jej myśli dryfowały razem z nim na wietrze, po
czym opuściła go łagodnie tak daleko, jak zdołała.
Uciekaj Sato i nie próbuj tu wracać. Tylko w
ten sposób mogłam nas ocalić.
W
tej samej chwili jej głowa eksplodowała potwornym bólem. Zdusiła
krzyk i skuliła się w ramionach Rivy, przyciskając pięści do
skroni i zaciskając powieki. Do jej nieosłoniętego umysłu wdarła
się pochłaniająca wszystko świadomość. Brutalność tego
wtargnięcia wstrząsnęła nią od środka, wywołując zimny
dreszcz na całym ciele.
Szybko
znalazłaś sobie nowych ochroniarzy. Twój dar do przyciągania
mężczyzn jest imponujący. Kpiący,
zimny baryton przeniknął ją do szpiku kości, raniąc nerwy i
zmysły falami gniewu i bólu. Teraz
widzę, że twoje groźby to czcze gadanie. Przy byle ataku, chowasz
się w pierwsze lepsze ramiona. Myślisz, że jesteś bezpieczna, bo
ochrania cię sam król? Jego
śmiech był krótki, szorstki i pozbawiony wesołości. Sama
dokonałaś wyboru, więc nie mniej do mnie pretensji, jeśli ktoś
zginie. Mogłem się spodziewać, że będziesz się opierać. Jesteś
tak bardzo podobna do rodziców. Głupcy tego świata zawsze
wybierają źle. Nazwałaś mnie tchórzem, ale ty jesteś
zdrajczynią własnej krwi. Pożałujesz, że mi uciekłaś. Mój Pan
pragnie się z tobą spotkać, a on zawsze dostaje to, czego chce.
Ariel miała wrażenie, że lada chwila oszaleje.
Na krótki moment reszta świata przestała istnieć, razem z
dźwiękiem, obrazem i czasem. Był tylko Głos. Każde słowo
głęboko raniło jej duszę, topiło w morzu bólu, strachu i
zwątpienia. Wyrwała się z objęć Rivy i bezwładnie rozciągnięta
na trawie, z wykrzywioną twarzą waliła się po głowie.
Myślała już, że te tortury nigdy się nie
skończą, gdy niespodziewanie wszystko ustało, a świadomość
odpłynęła z jej głowy równie nagle jak się zjawiła.
Znieruchomiała, dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie, że
powrót do rzeczywistości zawdzięcza uderzeniu w twarz. Zamrugała
gwałtownie, dotykając palcami piekącego policzka i skupiła wzrok
na klęczącym przy niej Rivie. Nawet nie wiedziała, kiedy dym się
przerzedził i tylko gdzieniegdzie został dogasający ogień. Nad
nimi latali wojownicy z Zakonu, a Vethoyni metodycznie rozprawiali
się z ostatnimi zwierzołakami. Yarith co chwila przybierał ludzką
postać, biegał po obozie i wydawał rozkazy.
Jęknęła, kiedy Riva pomógł jej usiąść.
Wciąż był blady, ale teraz na jego twarzy malowała jedynie troska
i niepokój.
- Przepraszam, ale nie wiedziałem, co robić. Co
się stało? Jesteś ranna?
Po tym, co przed chwilą przeżyła, jego głos
był tak przyjemnie ciepły i normalny, że miała ochotę się
rozpłakać.
- To nic takiego – zmusiła się do zachowania
spokoju. Plecy wciąż piekły i bolały, ale to nie był
najważniejszy problem– Po prostu...
Nie
dokończyła, gdyż z góry nadleciał ku nim Argon. Ubrany w
potężne, migoczące białe pióra wyglądał wprost nieziemsko.
Wojownik zwrócił na nią intensywnie zielone oczy, ani na moment
nie porzucając ponurej, wrogiej miny. Wydało jej się, że jeden
kącik jego ust drgnął minimalnie.
Riva
pomógł jej wstać i wciąż przytrzymywał opiekuńczo za ramię.
Kapitan wylądował miękko tuż przed nimi i nie składając
skrzydeł, zwrócił się do króla.
-
Wygląda na to, że Balar dostał jakiegoś szału i za wszelką cenę
chce odzyskać Ariel. Zapewne wiedział, że taka grupka zwierzołaków
nie ma szans z Vethoynami, chciał ich jednak czymś zająć i
odwrócić naszą uwagę – wskazał ręką drugi brzeg rzeki i
rzucił: – Ukryjcie się gdzieś, a my tu dokończymy i spróbujemy
dać mu do zrozumienia, że...
- Nie – Riva zaprotestował ostro, wbijając
mocniej palce w ramię Ariel – Mówiłem, że się nie rozdzielamy.
W pojedynkę tym bardziej nikt nie ma z nim szans.
Argon westchnął głośno, z rozdrażnieniem.
Obejrzał się na boki, sprawdzając sytuację, a potem spojrzał na
nich kolejno.
-
Wybacz, królu – powiedział krótko i uniósł dłoń.
Ariel nie zdążyła pojąć, o co mu chodzi. Za
to Riva chyba wiedział doskonale, bo wyciągnął rękę i krzyknął.
- Nie!
Jednak było już za późno. Argon
pstryknął palcami i oślepił ją gwałtowny rozbłysk światła.
Zacisnęła powieki i syknęła, a gdy je otworzyła...byli już
zupełnie w innym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz