Kira
obudziła się w dusznej, cuchnącej izbie razem z pozostałymi
kobietami. Tak samo jak zawsze zjadła z nimi skromne śniadanie, a
potem obserwowała jak jedna po drugiej rozchodzą się do swoich
zajęć. Choć darzyła je pewną sympatią, rzadko się do nich
odzywała, a one do niej. Nawet dzieci jej nie zaczepiały, jakby
czegoś się w niej obawiały. Jedynie Shaia z nią rozmawiała. Kira
lubiła słuchać jej opowieści, między innymi, dlatego, że dużo
się od nich uczyła. O Reed, jego mieszkańcach, ale też o całym
Elderolu, który był dla niej równie obcy i nieznany jak jej własny
umysł. Sama mówiła niewiele, bo jej głowę wciąż okrywała
lepka mgła, torująca drogę do wspomnień. Kira zaczynała
przyzwyczajać się do tego rutynowego życia i jakoś nie miała
ochoty nic w nim zmieniać.
Właściwie było jej tutaj dobrze, bo nikt
praktycznie do niczego jej nie zmuszał. Mogła swobodnie krążyć w
obrębie wioski i nikt jej nie zaczepiał. Obserwowała ludzi przy
budowie portu i statków, przechadzała się po plaży, lub ukradkiem
słuchała rozmów wojowników, czasem wychwytując jakieś ciekawe
informacje. Poza błąkaniem się po wiosce, miała tylko jedno
zadanie, które musiała traktować poważnie.
Ćwiczyć i rozwijać swoją Moc.
Więc robiła to skrupulatnie każdego dnia.
Siadywała samotnie na brzegu morza lub pod drzewem i wyznaczała
sobie coraz to nowe zadania. Z początku koncentrowała się na
małych przedmiotach. Kamyki, gałęzie, liście. Unosiła je siłą
woli, przesuwała, wrzucała do wody, rzucała jak najdalej. Z czasem
zaczęła zabierać się za większe przedmioty, znajdujące się
dalej, w zasięgu jej wzroku. Potrafiła też wywoływać niewielkie
powietrze wiry i atakować wiatrem niczym ostrzami.
Co
kilka dni Ortis zabierał ją na ich polanę w środku lasu, gdzie
razem trenowali nawet po kilka godzin. Najpierw jej Moc, a potem
walkę na miecze. I w tym i w tym była coraz lepsza. Dzięki
treningom nabrała kondycji i siły, stała się szybsza i
wytrzymalsza. Z początku bolały ją wszystkie mięśnie i kości,
szybko traciła oddech i wracała do wioski cała spocona. Jednak to
wszystko powoli zaczynało jej się podobać.
Ortis
coraz częściej był dla niej miły, a nawet nagradzał
komplementami. Był jednak srogim i wymagającym nauczycielem. Często
na nią krzyczał i nawet kilka razy ją uderzył. Jednak Kira
zauważyła, że taki już po prostu był i zaczynała przyzwyczajać
się do jego zmiennych humorów.
Dzisiaj od rana miała dobry humor i już nie
mogła się doczekać treningu. Spacerując wokół wioski myślami
była już w lesie i dlatego nie zauważyła chłopaka, który biegł
prosto na nią. Zderzyli się głowami i ledwo utrzymali równowagę.
Trzymając się za czoło, Kira wymamrotała przeprosiny, podczas gdy
chłopak rzucił kilka przekleństw. Widziała go już kilka razy i
wiedziała, że lepiej omijać go z daleka. Chyba nawet gdzieś
usłyszała jego imię. Cerel? Zamierzała odejść, gdy w końcu na
nią spojrzał, otworzył szeroko oczy i z wyrazem obrzydzenia,
wskazał na nią palcem.
- Służka demona – warknął, jakby w ustach
miał coś gorzkiego.
Kilka osób obejrzało się na nich z
ciekawością, a strażnicy uśmiechnęli się pobłażliwie. Kira
zamrugała oczami i w zdumieniu uniosła brwi, na wszelki wypadek
rozglądając się niepewnie na boki czy to o nią chodzi. Chłopak,
na potwierdzenie swoich słów dźgnął ją boleśnie w brzuch, aż
się zachwiała.
- Do ciebie mówię – warknął ze
złością – Głucha jesteś? Myślisz, że jak potwór wybrał cię
na swoją zabawkę, to wszystko ci wolno? Dziwne, że w ogóle
jeszcze żyjesz. A może nie posmakowała mu twoja krew? Miałabyś
cholerne szczęście...
Kira próbowała przetrawić i zrozumieć jego
brutalne słowa, kiedy do akcji wkroczyła Shaia, która zbliżała
się szybko od strony plaży. Podbiegła do chłopaka z wściekłością
na twarzy i bez słowa powaliła go na ziemię jednym, mocnym ciosem
w twarz. Kira uśmiechnęła się z podziwem. Ta drobna, młoda
dziewczyna nie była jednak tak krucha i bezbronna, na jaką
wyglądała. Kiedy chłopak próbował się podnieść, wbiła stopę
w jego policzek i przygniotła do ziemi. Stęknął głośno,
próbując wygiąć ręce by ją złapać. Shaia stała nad nim
nieporuszona, z rękami na biodrach i wojowniczo ściągniętymi
brwiami. Szybkim ruchem głowy odgarnęła do tyłu włosy i cmoknęła
z najwyższą odrazą.
- Jeszcze raz tkniesz moją przyjaciółkę, to
przysięgam...
- Tą obcą idiotkę nazywasz swoją
przyjaciółką? – Wycedził, wyrzucając słowa z przyciśniętych
do ziemi ust – Aż tak nisko upadłaś, panienko Shaio?
- Zamknij się, Cerel! – Wrzasnęła, wbijając
jego twarz głębiej w piach. Zignorowała jego pełne bólu
przekleństwa – Taki durny szczur jak ty w ogóle nie powinien się
mieszać do cudzych spraw. Czy w twoim malutkim móżdżku istnieje
takie pojęcie jak współczucie? Znudziło ci się dokuczanie
bogatej dziewczynie, to zabrałeś się za następną?
- A więc nie mam racji? – Wydyszał ochrypłym
z wysiłku głosem – Ta mała przyszła niewiadomo skąd. Jest
dziwna i obca. To widać, że jest zabawką Ortisa. Pewnie jest
szpiegiem albo czymś takim. Tylko udaje taką niewinną i
wystraszoną. Czy tylko ja to widzę? Mieszka razem z wami w chacie,
ale jest po ich stronie. Ten potwór całkiem nią zawładnął. Nie
widziałaś jak na nią patrzył? Robi z nią, co chce, a ona ma
jeszcze czelność nam się pokazywać. Skoro tak jej się to podoba,
powinna zamieszkać z tym potworem i trzymać się z dala od
normalnych, przyzwoitych ludzi. Co, panienko Shaio? Chciałabyś
znaleźć się na jej miejscu? Przecież przywykłaś do luksusów i
władzy, więc chyba oddawanie się komuś takiemu jak Ortis nie
powinno stanowić zbyt wygórowanej ceny. Tym bardziej, że jest
przystojny i młody. To nic...
- Zamknij się! Ani słowa więcej! Ty
obrzydliwa, szczurza kupo gówna! Kretyn! Parszywy kretyn!
Shaia całkiem straciła panowanie nad sobą. Nie
zwracała uwagi na zbierający się tłumek gapiów ani na
zbliżających się strażników. Z furią kopała Cerela po całym
ciele, wykrzykując w jego stronę coraz to obraźliwsze epitety.
Kira nie chciała się mieszać w ich walkę,
która stała się bardziej osobista. Wycofała się dyskretnie,
zostawiając tą dwójkę w zażartej kłótni. Przez resztę dnia
myślała nad jego słowami. Dlaczego wszyscy mówili o Ortisie z
takim lękiem? Co prawda było w nim coś dziwnego, a jego spojrzenie
niepokoiło, jednak nic więcej. Potrafił okazać swój gniew, ale
czasem był też miły. Zaczynała go nawet lubić, jednak nagle
narodził się w niej nowy niepokój.
Ortis przyszedł po nią jeszcze tego samego
dnia, już po zmroku. Zawiesił nad ich głowami magiczną kulę
światła, by rozjaśniała im drogę i otaczała ciepłym, łagodnym
blaskiem. Na początku, zanim zagłębili się w las, dyszała ciężko
i kuło ją w boku. Teraz bez trudu za nim nadążała i męczyła
się znacznie wolniej. Mrok i chłód nocy również nie robiły już
na niej wrażenia.
Przez całą drogę zerkała na niego częściej
niż powinna, miotana sprzecznymi uczuciami. Nawet jeśli był
potworem, zabójcą i kim tam jeszcze, był też mężczyzną.
Intrygująco, wręcz nieludzko przystojnym.
W jego ruchach, postawie, a nawet sposobie, w
jakim mówił, było coś pociągającego. Pewność siebie,
drapieżność, nonszalancja i pewnego rodzaju wdzięk. Głębokie,
czekoladowe oczy lśniły w sztucznym świetle niczym gwiazdy. W jego
spojrzeniu nie było nic podejrzanego ani strasznego. Z jej myśli
szybko uleciały wszystkie słowa i ostrzeżenia Cerela. Dzisiejszy
trening był przyjemny i minął zbyt szybko. Może dlatego, że
Ortis miał wyjątkowo dobry humor, był bardziej rozmowny, a gdy się
do niej uśmiechał, ciężko jej było oderwać od niego oczy.
Zawsze popełniała jakieś błędy, za co Ortis bezwzględnie ją
karcił. Już dawno opanowała swoją Moc, a samodzielne ćwiczenia
nie sprawiały jej już żadnych problemów. Jednak, gdy nadchodził
czas ich wspólnego treningu na polanie, nigdy nie potrafiła się
należycie skupić. Przez jego gwałtowne zachowanie czasem niemal
całkiem się blokowała.
Dzisiaj jednak było inaczej. Tak łatwo i
naturalnie kontrolowała powietrze. Każdy przedmiot trafiał do
celu. Każde wyznaczone przez niego zadanie wykonywała szybko i
sprawie. Nawet w walce na miecze prawie go pokonała.
- Dobra robota – pochwali ją na koniec, po
kilku godzinach treningu – Szybko się uczysz.
Poklepał ją po głowie, a Kira uśmiechnęła
się radośnie. Ciemna, chłodna noc opatuliła las i polanę,
całkowicie odgradzając ich od miasteczka. Wisząca nad nimi
magiczna kula światła oświetlała okolicę, malując na drzewach i
trawie dziwne, pokraczne cienie. Mimo późnej godziny było jej
ciepło i wiedziała, że to jego sprawka.
Usiedli na trawie w kręgu ciepłego blasku
miniaturowego słońca, w bezpiecznej odległości od siebie.
- Skoro opanowałaś swoją Moc,
myślę, że dalej poradzisz sobie sama. Niedługo się pożegnamy –
przerwał, wyjął spod tuniki niewielki pakunek i przysunął w jej
stronę – To niewiele, ale zjedz. Pewnie jesteś głodna.
Kirę faktycznie ściskało w żołądku,
bo nie załapała się na kolację. Jednak tylko przecząco pokręciła
głową. Nagle jakoś straciła apetyt.
- Sam możesz zjeść – mruknęła,
nawet nie patrząc na owinięte chustą jedzenie.
- Jestem już pełny – odparł takim
tonem, że mimowolnie dostała gęsiej skórki.
Z powrotem schował pakunek i na
moment zapadła między nimi dziwna, napięta cisza. Kira ze
zmarszczonym czołem bawiła się płaskim, kwadratowym kamykiem.
Czuła się zmęczona, więc jedynie leniwie obracała go między
palcami. Zamyśliła się, próbując zrozumieć panujący w jej
umyśle chaos. W końcu niepewnie zerknęła na Ortisa.
„To widać, że jest jego zabawką”.
Nagle przypomniała sobie słowa
Cerela i przełknęła głośno ślinę. Niewiadomo czemu nagle
wypłynęły z ciemności i zawładnęły jej umysłem. Nie patrząc
mu w oczy w końcu odważyła się przełamać ciszę.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
– „Co ty ze mną robisz?”, „Naprawdę jesteś potworem?”
Bardzo chciała zadać te pytania głośno, ale tylko ugryzła się w
język.
Jej pytanie chyba trochę go zaskoczyło. Zmrużył
oczy i przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Na jego
twarzy widoczne było skupienie, jakby jak najszybciej próbował
ułożyć w myślach właściwą odpowiedź. Pod jego intensywnym
spojrzeniem zaczęła się czerwienić i miała nadzieję, że w
słabym świetle tego nie zauważy.
-
Nie jestem milszy niż zwykle – odparł w końcu ni to z
rozbawieniem ni irytacją.
Odchylił się do tyłu, oparł na
dłoniach i zapatrzył się w niebo bez gwiazd. Milczał przez
dłuższą chwilę i Kira myślała, że już nic więcej nie powie.
Wtedy jednak przymknął powieki, odetchnął głęboko i jak gdyby
nigdy nic, kontynuował:
- Może źle mnie zrozumiałaś Kiro.
Rairi powierzyła mi ciebie pod opiekę, więc staram się spełnić
jej prośbę, choć nie powiem, jest to trochę kłopotliwe. Nigdy
nie byłem niańką, a już tym bardziej takich dziewczynek jak ty.
- Jestem już dorosła – fuknęła,
choć wiedziała, że nie chciał jej obrazić. – Nie potrzebuję
niańki.
- Ta, oczywiście – przyznał z
rozbawieniem. Z zamkniętymi oczami uśmiechnął się samymi
kącikami ust – Jesteś już na tyle duża, by wyjść za mąż, ty
moja mała kobietko. Przynajmniej pod względem wieku. Jednak
wracając do tematu, rzeczywiście może źle się wyraziłem.
Nauczyciel? Mistrz? Tak chyba lepiej brzmi, co?
- Skoro to takie męczące, to, czemu
jeszcze mnie nie zostawiłeś albo nie przekazałeś komuś innemu?
- Muszę cię rozczarować, ale żadna
z tych opcji nie wchodzi w grę. Poza tym sam jestem ciekaw twojej
Mocy i tego, co potrafisz. Choć czasem mnie irytujesz, jesteś
zabawną istotką i dostarczasz mi rozrywki.
Kira zmarszczyła lekko brwi. Czyżby się z niej
naigrywał? Obróciła się w jego stronę, ale nawet wtedy nie
zareagował. Jej wzrok otwarcie wędrował po jego twarzy, powiekach,
policzkach, nosie, lekko rozchylonych wargach...
- Czy to prawda, że jestem twoją zabawką? –
Wyrwało jej się bez namysłu, zanim zdążyła ugryźć się w
język.
- Zabawką? – Roześmiał się głośno. –
Kto ci tak powiedział?
- Pewien chłopak. Dzisiaj – odparła
niepewnie, żałując, że w ogóle zaczęła ten temat.
- Tak? Mówił coś jeszcze? – Pytał dalej z
rozbawionym zainteresowaniem.
- To nie...
- Nie krępuj się. Dzisiaj mam dobry humor, więc
możemy sobie szczerze porozmawiać. Obiecuję, że nie będę
krzyczeć, nie uderzę cię, ani nic z tych rzeczy.
Kira przełknęła nerwowo ślinę, zaciskając
palce na kamyku. Odetchnęła głęboko.
- Nazwał ciebie potworem. Mówił, że robisz ze
mną, co chcesz. Że... jestem twoją zabawką.
- Potworem, mówisz? – Mruknął pod nosem.
Otworzył oczy i ich spojrzenia się spotkały.
Kira zamarła, a jej serce zaczęło bić naprawdę szybko. Ortis już
się nie uśmiechał, a jego wyraz twarzy stał się nagle poważny,
niemal surowy.
„Nie
widziałaś jak na nią patrzy?”
Jego spojrzenie paliło. Sprawiało, że robiło
jej się zimno i gorąco jednocześnie. Miała uczucie, jakby chciał
wniknąć w jej umysł i dotknąć jej myśli, tych najgłębszych,
najbardziej intymnych.
- Wierzysz w to? - Zapytał cicho, poważnym
tonem – Tak właśnie czujesz?
Przysunął się do niej odrobinę, ale Kira
nawet nie drgnęła. Zaprzeczyła szybkim ruchem głowy, ale na końcu
języka miała inną odpowiedź. Właściwie to sama nie wiedziała.
Ortis był stanowczo zbyt blisko. Rozpraszał ją. Jej serce biło
głośno i szybko. Krew szumiała w uszach, zagłuszając pozostałe
dźwięki, niemal powodując ból głowy. Teraz to jego oczy badały
jej twarz cal po calu, jakby czegoś szukały. Odwróciła wzrok,
zaciskając usta.
- Boisz się mnie, prawda? Tak jak pozostali.
Kira zagryzła wargi. Chciała zaprzeczyć, ale w
końcu nic nie odpowiedziała. Kątem oka obserwowała jak Ortis
przeczesał palcami krótkie włosy, zmarszczył brwi i westchnął
bezgłośnie. Jego wzrok zawiesił się gdzieś na wysokości jej
ust, ale zdawał się ich nie dostrzegać.
- Taka była cena. Ani duch, ani
człowiek.
Te wyszeptane w zamyśleniu słowa nie
były skierowane do niej. Ledwo je dosłyszała. Spojrzała na niego
z zaskoczeniem. Nagle, na ten krótki moment przestał być tym
cynicznym, budzącym lęk wojownikiem. Zupełnie jakby zdjął z
siebie maskę. Teraz miała przed sobą po prostu bardzo smutnego i
samotnego mężczyznę. Miała ochotę przytulić go do siebie i
powiedzieć jakieś dobre słowo. Nie zrobiła tego jednak. Nie
zrobiła nic, by go pocieszyć.
Bezwiednie, wciąż obracała w dłoni
kamyk. Nagle zahaczyła o ostrą krawędź i syknęła, gdy palec
przeszył piekący ból. Pod zerwanym naskórkiem od razu wezbrała
krew i czerwoną stróżką zaczęła spływać po palcu. Kira
automatycznie uniosła dłoń do ust. Ortis drgnął niespokojnie,
jakby przebudzony z letargu i błyskawicznie złapał ją za rękę.
Był tak szybki, że ledwo dostrzegła ten ruch. Jego twarz zbladła,
przybierając nieokreślony wyraz. Głośno i głęboko wciągnął w
nozdrza powietrze, rozchylając lekko usta. Odwrócił głowę w jej
stronę i Kirę ogarnął nagły, otępiający zmysły strach.
Jego oczy. Rozpalone głodem i
pożądaniem. Nieludzkie.
I zanim to do niej dotarło, zanim w
ogóle mogła zareagować, pochylił się nad jej dłonią. Poczuła
jego gorące wargi na palcu, gdy polizał krwawiącą ranę. Kira
wzdrygnęła się, na próżno próbując się wyrwać. Usłyszała
jak przełyka, a potem wydaje z siebie cichy pomruk, niczym
zadowolony kot. Muskając wargami jej skórę, zjechał po palcu,
kierując się strużką krwi do wewnętrznej strony dłoni. Oddychał
szybko, niecierpliwie, zachłannie zlizując jej krew. A potem
krzyknęła głośno, kiedy ją ugryzł. Przeszywający, palący ból
był niczym wobec odgłosów, jakie z siebie wydawał i samej
świadomości tego, co właśnie robił.
Pił jej krew.
Najpierw wezbrało w niej obrzydzenie
i przerażenie, a potem czysty gniew. Szarpnęła się kilka razy,
ale jego uścisk tylko się wzmocnił. Czuła i słyszała jak
łapczywie pije jej krew. Zrobiło jej się niedobrze. W panice
zaczęła bić go wolną ręką po głowie, ale nawet nie zareagował.
Był jak głaz. Musiała jednak za wszelką cenę się uwolnić,
zanim ją zabije.
Nie miała czasu na koncentrowanie się
ani w ogóle na myślenie. Po prostu przywołała wiatr i skierowała
w jego stronę. Ortis odskoczył od niej, przeleciał przez całą
polanę i uderzył plecami w pień drzewa. Osunął się ciężko na
ziemię i już nie wstał. Wiedziała jednak, że żyje, ale nie
zamierzała czekać aż się zbudzi. Wstała na drżących nogach,
przyciskając krwawiącą dłoń do piersi. Magiczna kula rozpłynęła
się w powietrzu, zabierając ze sobą światło i ciepło. Zanim to
jednak nastąpiło, przez mgnienie oka dostrzegła w jego
rozchylonych ustach krew. Ciemna strużka zakrzepła od kącika ust
do brody. To było ostatnie, co zobaczyła. Potem zalała ją
ciemność i przenikający do kości chłód. Przez kilka długich
sekund stała bez ruchu w oszołomieniu i dezorientacji.
Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do
ciemności, zaczęła biec. Kluczyła między drzewami, potykając
się o korzenie i zawadzając sukienką o krzaki, dopóki nie schroniła się w chacie.
Tej nocy nie mogła zasnąć, dręczona
wspomnieniem jego błyszczących oczu, dotyku i krwi.
***
Balar mimo wyczerpania
uśmiechał się w duchu, chociaż przed chwilą naprawdę był
bardzo bliski śmierci. Nie dało się zaprzeczyć, że Ariel jest
czystej krwi wojowniczką. Nie docenił jej i po raz pierwszy w życiu
był zmuszony przed kimś uciekać. Pierwszy i ostatni, bo to się
już więcej nie powtórzy. Przelatując
nad Tansinem przypomniał sobie, że już dawno niczego nie
zniszczył. Zatrzymał się nad wioską przyglądając się jej
pustym ulicom i budynkom. Nie miał dzisiaj ani humoru ani szczęścia,
a przecież musiał jakoś zakończyć ten dzień. Wyciągnął dłoń
i na uśpioną wioskę popłynęło kilkanaście piór. Nocną ciszę
przerwały eksplozje i huk. Balar przyglądał się jak drewniane
domy pochłania rozprzestrzeniający się ogień, którego płomienie
sięgały samego nieba. Ludzie zginęli w czasie snu, nieświadomi,
bez krzyków i bólu. W pomarańczowym blasku pożaru wargi Balara
drgnęły w uśmieszku zadowolenia.
I co teraz zrobisz, Riva? Następnym razem może znajdę jakiś większy
cel. Po co mi armia, skoro jednym palcem mogę obrócić w pył całe
miasto? Przekonasz się Wasza Wysokość, że dla Gathalaga jestem w
stanie posunąć się tak daleko, jak się da.
Już nieco w lepszym humorze poleciał prosto do
swojej kryjówki. Stary, rozpadający się dwór, wyłonił się
spośród drzew, niczym samotna wyspa pośród morza zieleni. Wleciał
przez rozbite okno w wieży i przemienił się dopiero przed drzwiami
swojego pokoju. Światło księżyca nie docierało w progi jego
kryjówki. Gęsty mrok przegnał magiczną kulą światła, która
posłusznie zawisła pod sufitem. Długie cienie zatańczyły na
ścianach, gdy podszedł do stołu. Przez chwilę stał bez ruchu i w
zamyśleniu wpatrywał się w mebel. Coś skrzypnęło w pustych
korytarzach i dopiero ten dźwięk przywrócił go do rzeczywistości.
Ocknął się, zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie krzesła.
Usiadł ciężko na brzegu pryczy, która jęknęła pod jego
ciężarem. Potem zapadła absolutna cisza. Balar przymknął oczy i
pochylił się do przodu, opierając czoło na splecionych dłoniach.
Zastygł w takiej pozycji z kamienną twarzą. Przez chwilę z
napięciem zaciskał kurczowo splecione palce. Świeże rany wciąż
lekko krwawiły, ta w nodze była najgorsza i musiał ją opatrzyć.
Na razie jednak nie miał na to ochoty, a do bólu zdążył się
przyzwyczaić. Już od dłuższego czasu jego ciało i tak było
jednym wielkim strupem. Każdy ruch wymagał wysiłku i groził
otworzeniem się tych paskudnych blizn, których nie potrafił nawet
policzyć. Nie poruszał się już tak zwinnie i szybko jak dawniej i
czasem czuł się bardzo zmęczony, chociaż przecież mógł się
jeszcze uważać za młodego. Wszystko jednak ma swoją cenę.
Po pewnym czasie nieco się odprężył. Podniósł
się ciężko i podszedł do okna. Oparł się o bok ściany i
skrzyżował przed sobą ramiona, zapatrzony w poruszane chłodnym
wiatrem konary drzew. Sztuczne światło i mrok wlewający się przez
okno tworzyły wokół niego upiorne cienie. Od zerwanej nocy i walki
był zmęczony, ale zbyt pobudzony i obolały by zasnąć.
Uświadomił
sobie, że minęło sporo czasu, od kiedy miał okazję do takiej
chwili odpoczynku w samotności.
Cisza
otaczała go ze wszystkich stron. Kula światła rozpłynęła się
na jego rozkaz, dając wytchnienie oczom.
Cisza
i mrok odgradzały od zewnętrznego świata i całego tego
zamieszania z wojną. Dawały poczucie złudnego spokoju i
nierzeczywistości.
Przynosiły
również niebezpieczeństwo, czające się w najgłębszych
zakamarkach jego duszy.
Co
robisz, Balarze?
Zamrugał.
Odpoczywam.
Za kilka godzin będę w Reed. Nie mam zamiaru wszystkiego
przyspieszać.
A
ja nie mam zamiaru ciebie poganiać.
Skrzywił się
na dźwięk, słodkiego sopranu. Chciałam
tylko zapytać, co porabiasz i jak poszło spotkanie z królem.
Masz
doprawdy doskonałe wyczucie czasu, Rairi. Właśnie z niego
wróciłem. Ucięliśmy sobie małą pogawędkę i tyle.
Rozumiem,
że jeszcze go nie zabiłeś.
To
nie takie proste. Wciąż ma siły by się bronić, a poza tym jest z
nim Ariel. Zdobyła kolejny kamień i najwidoczniej, doskonale wie,
jaki z niego robić użytek.
W
głosie elfki pojawił się cień ironicznego zaskoczenia.
Nie
mów tylko, że to przez nią tak szybko uciekłeś? Naprawdę cię
pokonała?
Nie
mam ochoty o tym rozmawiać.
Odburknął.
W
porządku.
Powrócił jej
przesłodzony ton, który drażnił wszystkie możliwe zmysły.
Widzę, że jesteś
przez to nie w humorze. Kiedy już będziesz w Reed, daj mi znać jak
sprawuje się twoja armia i jak idą przygotowania do pierwszej
bitwy. Chciałabym znać szczegóły.
Westchnął
bezgłośnie.
Jeśli
oczekujesz pełnego raportu, to cię rozczaruję. Nie mam na to ani
siły, ani ochoty, ani tym bardziej czasu.
Och. Tak bardzo wykończyła się walka z tą
dziewczynką? Wyczuwam, że zostałeś ranny. Bardzo? Mam przybyć i
cię uleczyć?
Zirytowało
go rozbawienie w jej głosie.
To
tylko drobne zadrapania, same się zagoją. Zaskoczyła mnie i tyle.
Warknął.
Następnym razem go
zabije, nie musisz się o to martwić. Dziewczyna i tak mi nie
ucieknie. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Ludzie w Reed
zaczynają się niecierpliwić, lada moment przypłyną statki z
wyspy. Trzeba dopilnować Cyrreta, żeby wszystko poszło jak trzeba
i przygotować armię do wymarszu. Tą drugą też. Naprawdę
mogłabyś mi czasem pomóc, bo od samego myślenia boli mnie głowa.
Rairi
roześmiała się krótko i dźwięcznie.
Pamiętasz,
co ustaliliśmy. Ty masz własne zadania, a ja własne. Poza tym nasz
Pan liczy na ciebie, więc się postaraj. Pokaż im, kto tu rządzi,
zabij kilku dla przykładu, to od razu padną ci do stóp.
Nic
innego nie robię, ale dzięki za radę. Byłoby znacznie szybciej,
gdybym sam to załatwił. Mogę zmieść całe miasto z powierzchni
ziemi jednym skinieniem palca.
Owszem
mój kochany, jesteś bardzo potężny, ale czy tak nie jest
zabawniej? Czasem trzeba dać śmiertelnym złudną nadzieję, że
ich egzystencja ma jakiś cel. Są przekonani, że ich czyny zmienią
losy świata.
Zwykłe
marnowanie czasu i energii. Czeka ich jedynie pewna śmierć.
Ten
świat i zmierza do zagłady. Oczami
wyobraźni niemal widział, jak jej usta rozciągają się w
szerokim, zmysłowym uśmiechu. Jesteśmy
niczym bogowie, Balarze. Wydajemy rozkazy i przesuwamy pionki, a
śmiertelni umierają za nasze sprawy. Wtrącamy się osobiście
tylko wtedy, gdy jest to konieczne.
Zrobiła pauzę,
po czym zmieniła temat. Skoro
spotkałeś się z Rivą, wiesz już, że obecnie udaje się do
Gildraru. Jeśli tam uda mu się przeżyć, będziesz miał okazję
osobiście to zakończyć. Dopilnuj, żeby nie wrócił żywy do
Malgarii.
Balar
nawet nie drgnął. Wpatrując się teraz w niebo, podrapał się po
skroni i skrzywił się, przytykając dłoń do policzka. Zapomniał,
że ta mała go oszpeciła. Bez ingerencji elfki, pewnie zostaną tam
blizny. Wciąż lekko szczypało, ale przynajmniej zaschniętej krwi
było niewiele.
Jak
sobie życzysz. Z każdym dniem jest coraz słabszy, więc nawet,
jeśli mi się nie uda, i tak sam w końcu umrze.
Mam nadzieję. Trzeba też jak najszybciej
pozbyć się jego świty. Sam Biały Kruk nie odstępuje go na krok.
Kiedy będziesz z nimi walczył, bądź ostrożny i lepiej ich nie
lekceważ.
Balar
prychnął i uśmiechnął się cierpko do otaczającego go mroku.
Dokładnie
znam możliwości każdego z nich. Nie mam powodu obawiać się
czegokolwiek z ich strony. A Ariel po prostu dzisiaj mnie zaskoczyła.
Następnym razem nie będę się z nią bawił.
Jak
uważasz. W każdym razie, mam nadzieję, że szybko załatwisz swoje
sprawy i będziemy mogli się spotkać. Stęskniłam się za Tobą.
Ostatnie
zdanie wypowiedziała łagodniejszym tonem, ale jego umysł wyczuł
tam również groźną, drapieżną nutę.
A
ty gdzie teraz jesteś?
Pytaniem zbył
jej słowa. Mam
nadzieję, że nie chowasz się gdzieś, wysługując innymi?
Skończyłam
z tym. Razem z moimi centaurami zmierzamy do Zielonego Lasu z
rodzinną wizytą.
Elfy
raczej nie przywitają was z otwartymi ramionami.
Na
to liczę.
Po
chwili ze śmiechem wycofała się z jego umysłu. Jej obecność
zastąpiła kojąca pustka i cisza. Balar jeszcze przez chwilę stał
przy oknie, a potem kulejąc zszedł do kuchni zrobić z sobą
porządek przed kolejną podróżą.
***
Ariel obudziły jakieś znajome głosy i gdy w
końcu otworzyła oczy, poznała, że to Elleya kłóci się z ojcem.
Jednak pierwsze, co zobaczyła, to pochylającego się na nią Noxa i
jego opadające na twarz białe włosy. Dotykał jej ramienia ze
skupieniem na twarzy, a gdy jego ciemne oczy na nią spojrzały,
skinął tylko głową.
- Dobrze, że się obudziłaś.
Pomógł jej usiąść i wtedy dostrzegła, że
jej rany zniknęły. Przeczesała palcami włosy i oblizała
zaschnięte wargi.
- Długo byłam nieprzytomna? – Zauważyła, że
panowała już głęboka noc.
- Jakieś dwie godziny – wtrącił Riva. Kucnął
obok i z lekkim uśmiechem podał jej bukłak – Napij się.
Podziękowała i opróżniła go łapczywie. Król
nie przestawał jej się przyglądać, a gdy w końcu otarła rękawem
usta, całkiem naturalnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Nad
ich głowami wisiało kilka kul światła, ale miała nadzieję, że
w półmroku nie dostrzegł, że nagle zarumieniła się lekko. Nox
odszedł dyskretnie, więc pochylił się i wyszeptał:
- Chyba należą ci się podziękowania za
uratowanie mi życie.
- Drobiazg. A co z
tobą?
Uśmiechnął się szerzej i demonstracyjnie
poruszył ramionami. Poza zaschniętą krwią i brudem nie widziała
już żadnych siniaków, ani ran. Jego czarne włosy koniecznie
domagały się grzebienia, a reszta ciała kąpieli, ale ogólnie
wyglądał całkiem nieźle.
- Jak widzisz Nox jak zawsze jest niezawodny.
Jestem jak nowo narodzony.
- To dobrze. A...a co
z resztą?
Wyprostował się i
pomógł jej wstać.
- Sama zobacz.
Ariel rozejrzała się po ich niedawnym obozie.
Wszystkie namioty i ślady po ogniskach zniknęły. Wokół widniały
place nadpalonej trawy, rowy po wybuchach i ciała zwierzołaków,
które po śmierci przybrały swoje ludzkie kształty. Głosy Elley i
i Yaritha wciąż wybijały się ponad inne. Gdy wyszukała ich
wzrokiem, dostrzegła, ze Alfa miał poważną ranę na nodze, a jego
córka stała nad nim i sama poobijana po ostatniej walce, próbowała
chyba do czegoś go przekonać. Vethoyni kręcili się po polanie,
większość w całkiem niezłym stanie, bez widocznych obrażeń.
Kobiety pilnowały dzieci i rozmawiały w swoim gronie. Wyglądało
na to, że nie ponieśli żadnych strat, kogoś jej jednak tutaj
brakowało.
- Gdzie są wojownicy z Zakonu?
- Ach – Riva zmierzwił włosy i podrapał się
po brudnym policzku – Wysłaliśmy ich przodem do Gildraru. Jak
widzisz potrzebowaliśmy trochę czasu na zregenerowanie sił. Teraz
jednak, kiedy się obudziłaś...
Ariel otworzyła szeroko oczy, gdyż właśnie
patrzyła jak spora rana Yaritha zaczyna sama się zasklepiać. Zaraz
potem zauważyła, że inny wojownik z raną na boku, również
dochodzi do siebie.
- To... – Z niedowierzaniem zamrugała
powiekami – Myślałam, że tylko elfy potrafią uzdrawiać.
- Jesteś chyba przykładem, że tak nie jest –
mruknął z rozbawieniem, po czym dodał poważniej: - Vethoyni są
wyjątkowi. To potężny klan zwierzołaków i jedyni posiadają dar
samoleczenia, dzięki temu żyją nawet setki lat.
Nagle przypomniała sobie o Sato. Czy jeszcze
żyje? Czy Balar dorwał go i ukarał? Miała nadzieję, że jakoś
przetrwa do ich następnego spotkania.
- Aha – mruknęła tylko. Chciała jeszcze o
coś zapytać, gdy w tym momencie gdzieś z góry nadleciał Argon.
Złożył skrzydła i wylądował miękko przed Noxem, nawet nie
patrząc w ich stronę.
- Polecieli – poinformował Argon. Mówił
przyciszonym głosem, ale stali wystarczająco blisko, by mogli ich
słyszeć – Za jakąś godzinę będą na miejscu.
- Rozumiem – Nox jak zwykle był nieporuszony,
a wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji.
- Wiesz, co masz robić. Leć za nimi i pilnuj
ich do naszego przybycia. Niech żaden z nich nie oddala się od
grupy.
- Dobrze.
- Nie rzucajcie się w oczy. W mieście powinien
już czekać Arwel. Miał się kręcić po rynku. Dyskretnie chroń
go przed resztą.
- Rozumiem. Coś
jeszcze?
Argon poklepał go po
ramieniu.
- Leć już i uważaj
na siebie.
Nox skinął lekko głową, rozpostarł skrzydła
i wzbił się w granatowe niebo. Gdy stopił się z tłem nocy, Riva
skrzyżował przed sobą ramiona i zwrócił się do kapitana:
- Co się stało? Dlaczego...
Ale Argon zwyczajnie go zignorował i z ponurym
grymasem doskoczył do Ariel, złapał ją mocno za ramiona i
potrząsnął energicznie, aż zaszczękały jej zęby. Riva patrzył
na niego z zaskoczeniem.
- Co ty...
- Jak będziesz taka nadgorliwa i nieposłuszna,
to długo nie pożyjesz – warknął, chyba powstrzymując się, by
ją nie uderzyć.
- Przecież...nic...mi...nie jest – wydusiła z
trudem.
- Gdybym nie zjawił się w porę, rozbiłabyś
się o skały, albo utopiła w rzece. Czy ty w ogóle rozumiesz
dziewczyno, że...
Ariel w końcu wyszarpnęła się ze złością,
poprawiła włosy i spojrzała na niego z zaciętym wyrazem twarzy.
- Żyję, ok.? – Rzuciła z irytacją.
- Cudem
- Nie traktuj mnie jak dziecko. Robiłam, co do
mnie należało. Chroniłam króla.
Biały Kruk przewiercał ją twardym, groźnym
spojrzeniem.
- A kto w tym czasie ma chronić ciebie? Do tego
próbowałaś walczyć z Balarem w pojedynkę. Oszalałaś? Nie
jesteś jeszcze gotowa...
- Daruj sobie – Ariel poruszyła rękami w
nieokreślonym geście - I co? Będziesz na mnie wrzeszczał po
każdej walce?
- Ariel, spokojnie – Riva dotknął jej
ramienia, próbując przerwać ich kłótnię, jednak odepchnęła
go, mierząc kapitana morderczym spojrzeniem.
- Lepiej powiedz swojemu przyjacielowi, Wasza
Wysokość, żeby nie bawił się w moją niańkę. Sądzisz, że
skoro straciłam pamięć, to już nie potrafię o siebie zadbać?
- Mogłabyś przynajmniej być bardziej
posłuszna. I rozsądna. Za taką niesubordynację...
- Nie jestem twoim podwładnym, żebyś mi
rozkazywał.
- Ale chociaż...
- Hej, gołąbeczki, lepiej tu chodźcie! Ty też
królu lepiej to zobacz!
Głos Yaritha przerwał ich kłótnię w
ostatniej chwili, gdyż Ariel miała ogromną ochotę zafundować
kapitanowi zimny prysznic, albo zrobić coś znacznie gorszego. Argon
popatrzył na nią ostro, wymruczał coś do siebie i odwrócił się
na pięcie, pospiesznie oddalając się do miejsca, gdzie stał Alfa
i kilku jego ludzi.
- To cały Argon – skwitował za nim król.
Ariel wciąż zaciskała pięści i aż kipiała
z gniewu i frustracji.
Ależ on mnie denerwuje. A co „jak się
czujesz”, czy coś podobnego? Chyba jednak go nie lubię...
- Czy z tobą też się tak kłóci? –
Zapytała głośno.
- Tylko, kiedy bardzo się martwi. Chodź –
ruszył przodem, posyłając jej nikły uśmiech – Zobaczymy, o co
chodzi.
Okazało się, że mężczyźni stoją nad ciałem
jednego ze zwierzołaków i rozmawiają o czymś zawzięcie. Trup
miał oderwaną nogę i spory kawałek boku, na szczęście leżał
twarzą do ziemi, więc nie widziała jego twarzy. Czerwona krew
zdążyła wsiąknąć w ziemię.
- Co się stało? – Zapytał Riva, gdy razem z
Ariel stanęli przy dowódcy Vethoynów.
- Zdaje się, że ten cwaniaczek zaczął grać
nieczysto – odparł tajemniczo, wskazując na coś palcem.
Riva przyjrzał się uważnie ciału, a potem
nagle pobladł, wymruczał coś do siebie jakby przekleństwo i
odszedł na bok. Biały Kruk zacisnął pięści i wyglądał, jakby
miał ochotę kogoś zamordować. Ariel w pierwszej chwili nie
zrozumiała, a potem spuściła wzrok i zobaczyła to.
Znamię w kształcie pióra na ramieniu
zwierzołaka. Postrzępione i brzydkie. Takie samo jak miał Sato.
- To...zaklęcie Posłuszeństwa – mruknęła,
chociaż to akurat nie było dla niej niespodzianką. Ostatnio
zaczynało ją prześladować.
Argon skinął ponuro głową. Jedną dłoń
zaciskał kurczowo na rękojeści miecza.
-
Wiemy już, że w ten sposób znaczy swoich ludzi.
Yarith uspokoił nerwowe poszeptywania swoich
ludzi i pogładził się po brodzie.
-
Musimy na nich uważać.
Elleya bezszelestnie zjawiła się za plecami
ojca, spojrzała na ciało i skrzywiła się z niesmakiem. Ariel
obserwowała jak podchodzi do króla i mówi coś szeptem. W
odpowiedzi skinął tylko głową i jeszcze bardziej posmutniał.
Potem odwrócił się i podszedł do Yaritha.
-
Więc wolicie od razu ruszyć do Malgarii?
Alfa
zmrużył bursztynowe oczy i powiódł spojrzeniem po okolicy, na
dłużej zatrzymując wzrok na kobietach i dzieciach. Powoli skinął
głową, a jego wargi wykrzywił niewesoły uśmiech.
-
Tak będzie lepiej. Moi ludzie odwykli od miast i zanim na powrót
wrócimy do cywilizacji, muszą rozprostować kości i nacieszyć się
wolnością. Zresztą nic tu po nas. Zbyt duża grupa zwraca na
siebie za dużo uwagi. Spotkamy się w Malgarii – jeszcze raz
rozejrzał się na boki i ruchem ręki dał swoim ludziom jakiś
sygnał. Wojownicy posłusznie zebrali się wokół niego – Zanim
odejdziemy, zrobimy tu porządek.
Skinął głową na króla, kapitana i Ariel, po
czym razem ze swoimi ludźmi zajęli się przenoszeniem zwłok na
jeden stos. Już po chwili ktoś rozpalił ogień i podpalił ciała.
Potem Ariel z zachwytem przyglądała się jak wszyscy Vethoyni,
łącznie z kobietami i dziećmi, zmieniają się w duże wilki i
znikają w gęstwinie nocy. Nie minęła nawet godzina, gdy zostali
tylko we trójkę pod ogromnym stosem. Argon machnął niedbale ręką
i kule światła rozpłynęły się bezgłośnie.
Ariel przez pewien czas patrzyła na jasne,
wysokie płomienie i w zamyśleniu pocierała ramię. Bała się
podwinąć rękaw, bo wiedziała, że jej znamię jest teraz
wyraźniejsze i prawie dokończone. A to znaczyło, że i ona
niedługo...
-
Nic tu po nas. Również powinniśmy się zbierać.
Drgnęła na głos Argona i zerknęła na niego
ze zmarszczonym czołem. Stał przy królu, który z bladą twarzą
wpatrywał się w płomienie i klepał go po plecach. Miał przy tym
taki wyraz twarzy, że Ariel od razu wyczuła, że dzieje się coś
niedobrego. Udręczona mina króla tylko potwierdzała jej
przypuszczenia.
-
O co chodzi? – Zapytała ostrożnie – To znamię... Widziałam je
wcześniej, ale...
Riva zdawał się jej nie słyszeć. Zacisnął
pięści, a na jego czole pojawiły się dodatkowe zmarszczki.
-
Cholerny drań – wycedził głucho – Żeby uciekać się do tak
podłych sztuczek.
- A czego mogliśmy się spodziewać? Tylko w
jednym się z nim zgadzam. Powinniśmy zapomnieć o przeszłości, bo
najwidoczniej jemu najlepiej to wyszło.
- O czym wy...
Kapitan spojrzał na nią z ponuro zaciśniętą
szczęką, a jego oczy zdawały się płonąć zielonym i
pomarańczowym ogniem.
-
A ty Ariel pamiętaj, żeby trzymać się od niego z daleka. Pozwól,
że my się nim zajmiemy, a ty dobrze zrobisz, jak będziesz
schodziła mu z oczu.
Ariel patrzyła na nich nic nie rozumiejąc.
Czuła gdzieś w środku narastające poczucie, że coś przed nią
ukrywają.
-
Ale o co chodzi? Tak bardzo się go boicie? Balar przecież nie jest
niezwyciężony. Widziałeś Riva jak go pogoniłam. Jeśli uważacie,
że będę siedziała z założony rękami, to...
- Tym razem posłuchaj Argona – król wciąż
patrzył w płonący stos, a jego upiornie blada twarz nabrała
ostrzejszych rysów – Ma rację. Powinnaś go unikać. Fakt, że na
początku królowie korzystali z tej umiejętności, ale uznano, że
jest ona okrutna i niehonorowa. To ostatnia rzecz, której bym się
po nim spodziewał. To znaczy, że już nie cofnie się przed niczym.
Ze zmarszczonym czołem gwałtownie szarpnęła
go za rękaw tuniki.
-
Poczekaj! Chcesz powiedzieć, że...
Riva w końcu odwrócił się w jej stronę i
spojrzał prosto w oczy. W jasnoszarych tęczówkach dostrzegła tak
znajomy chłód i zaciętość, aż mimo ciepła, przeszły ją
ciarki. Zrozumiała, że zaraz powie coś, co wcale jej się nie
spodoba. I nie myliła się.
- Balar to prawowity Kruczy Król i mój starszy
brat. Nie chcę, żebyś z nim walczyła, bo zamierzam osobiście go
zabić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz