środa, 25 maja 2016

Rozdział 17

       Kira obudziła się w dusznej, cuchnącej izbie razem z pozostałymi kobietami. Tak samo jak zawsze zjadła z nimi skromne śniadanie, a potem obserwowała jak jedna po drugiej rozchodzą się do swoich zajęć. Choć darzyła je pewną sympatią, rzadko się do nich odzywała, a one do niej. Nawet dzieci jej nie zaczepiały, jakby czegoś się w niej obawiały. Jedynie Shaia z nią rozmawiała. Kira lubiła słuchać jej opowieści, między innymi, dlatego, że dużo się od nich uczyła. O Reed, jego mieszkańcach, ale też o całym Elderolu, który był dla niej równie obcy i nieznany jak jej własny umysł. Sama mówiła niewiele, bo jej głowę wciąż okrywała lepka mgła, torująca drogę do wspomnień. Kira zaczynała przyzwyczajać się do tego rutynowego życia i jakoś nie miała ochoty nic w nim zmieniać.
      Właściwie było jej tutaj dobrze, bo nikt praktycznie do niczego jej nie zmuszał. Mogła swobodnie krążyć w obrębie wioski i nikt jej nie zaczepiał. Obserwowała ludzi przy budowie portu i statków, przechadzała się po plaży, lub ukradkiem słuchała rozmów wojowników, czasem wychwytując jakieś ciekawe informacje. Poza błąkaniem się po wiosce, miała tylko jedno zadanie, które musiała traktować poważnie.
      Ćwiczyć i rozwijać swoją Moc.
     Więc robiła to skrupulatnie każdego dnia. Siadywała samotnie na brzegu morza lub pod drzewem i wyznaczała sobie coraz to nowe zadania. Z początku koncentrowała się na małych przedmiotach. Kamyki, gałęzie, liście. Unosiła je siłą woli, przesuwała, wrzucała do wody, rzucała jak najdalej. Z czasem zaczęła zabierać się za większe przedmioty, znajdujące się dalej, w zasięgu jej wzroku. Potrafiła też wywoływać niewielkie powietrze wiry i atakować wiatrem niczym ostrzami.
      Co kilka dni Ortis zabierał ją na ich polanę w środku lasu, gdzie razem trenowali nawet po kilka godzin. Najpierw jej Moc, a potem walkę na miecze. I w tym i w tym była coraz lepsza. Dzięki treningom nabrała kondycji i siły, stała się szybsza i wytrzymalsza. Z początku bolały ją wszystkie mięśnie i kości, szybko traciła oddech i wracała do wioski cała spocona. Jednak to wszystko powoli zaczynało jej się podobać.
    Ortis coraz częściej był dla niej miły, a nawet nagradzał komplementami. Był jednak srogim i wymagającym nauczycielem. Często na nią krzyczał i nawet kilka razy ją uderzył. Jednak Kira zauważyła, że taki już po prostu był i zaczynała przyzwyczajać się do jego zmiennych humorów.
     Dzisiaj od rana miała dobry humor i już nie mogła się doczekać treningu. Spacerując wokół wioski myślami była już w lesie i dlatego nie zauważyła chłopaka, który biegł prosto na nią. Zderzyli się głowami i ledwo utrzymali równowagę. Trzymając się za czoło, Kira wymamrotała przeprosiny, podczas gdy chłopak rzucił kilka przekleństw. Widziała go już kilka razy i wiedziała, że lepiej omijać go z daleka. Chyba nawet gdzieś usłyszała jego imię. Cerel? Zamierzała odejść, gdy w końcu na nią spojrzał, otworzył szeroko oczy i z wyrazem obrzydzenia, wskazał na nią palcem.
     - Służka demona – warknął, jakby w ustach miał coś gorzkiego.
Kilka osób obejrzało się na nich z ciekawością, a strażnicy uśmiechnęli się pobłażliwie. Kira zamrugała oczami i w zdumieniu uniosła brwi, na wszelki wypadek rozglądając się niepewnie na boki czy to o nią chodzi. Chłopak, na potwierdzenie swoich słów dźgnął ją boleśnie w brzuch, aż się zachwiała.
- Do ciebie mówię – warknął ze złością – Głucha jesteś? Myślisz, że jak potwór wybrał cię na swoją zabawkę, to wszystko ci wolno? Dziwne, że w ogóle jeszcze żyjesz. A może nie posmakowała mu twoja krew? Miałabyś cholerne szczęście...
     Kira próbowała przetrawić i zrozumieć jego brutalne słowa, kiedy do akcji wkroczyła Shaia, która zbliżała się szybko od strony plaży. Podbiegła do chłopaka z wściekłością na twarzy i bez słowa powaliła go na ziemię jednym, mocnym ciosem w twarz. Kira uśmiechnęła się z podziwem. Ta drobna, młoda dziewczyna nie była jednak tak krucha i bezbronna, na jaką wyglądała. Kiedy chłopak próbował się podnieść, wbiła stopę w jego policzek i przygniotła do ziemi. Stęknął głośno, próbując wygiąć ręce by ją złapać. Shaia stała nad nim nieporuszona, z rękami na biodrach i wojowniczo ściągniętymi brwiami. Szybkim ruchem głowy odgarnęła do tyłu włosy i cmoknęła z najwyższą odrazą.
     - Jeszcze raz tkniesz moją przyjaciółkę, to przysięgam...
     - Tą obcą idiotkę nazywasz swoją przyjaciółką? – Wycedził, wyrzucając słowa z przyciśniętych do ziemi ust – Aż tak nisko upadłaś, panienko Shaio?
    - Zamknij się, Cerel! – Wrzasnęła, wbijając jego twarz głębiej w piach. Zignorowała jego pełne bólu przekleństwa – Taki durny szczur jak ty w ogóle nie powinien się mieszać do cudzych spraw. Czy w twoim malutkim móżdżku istnieje takie pojęcie jak współczucie? Znudziło ci się dokuczanie bogatej dziewczynie, to zabrałeś się za następną?
     - A więc nie mam racji? – Wydyszał ochrypłym z wysiłku głosem – Ta mała przyszła niewiadomo skąd. Jest dziwna i obca. To widać, że jest zabawką Ortisa. Pewnie jest szpiegiem albo czymś takim. Tylko udaje taką niewinną i wystraszoną. Czy tylko ja to widzę? Mieszka razem z wami w chacie, ale jest po ich stronie. Ten potwór całkiem nią zawładnął. Nie widziałaś jak na nią patrzył? Robi z nią, co chce, a ona ma jeszcze czelność nam się pokazywać. Skoro tak jej się to podoba, powinna zamieszkać z tym potworem i trzymać się z dala od normalnych, przyzwoitych ludzi. Co, panienko Shaio? Chciałabyś znaleźć się na jej miejscu? Przecież przywykłaś do luksusów i władzy, więc chyba oddawanie się komuś takiemu jak Ortis nie powinno stanowić zbyt wygórowanej ceny. Tym bardziej, że jest przystojny i młody. To nic...
     - Zamknij się! Ani słowa więcej! Ty obrzydliwa, szczurza kupo gówna! Kretyn! Parszywy kretyn!
Shaia całkiem straciła panowanie nad sobą. Nie zwracała uwagi na zbierający się tłumek gapiów ani na zbliżających się strażników. Z furią kopała Cerela po całym ciele, wykrzykując w jego stronę coraz to obraźliwsze epitety.
     Kira nie chciała się mieszać w ich walkę, która stała się bardziej osobista. Wycofała się dyskretnie, zostawiając tą dwójkę w zażartej kłótni. Przez resztę dnia myślała nad jego słowami. Dlaczego wszyscy mówili o Ortisie z takim lękiem? Co prawda było w nim coś dziwnego, a jego spojrzenie niepokoiło, jednak nic więcej. Potrafił okazać swój gniew, ale czasem był też miły. Zaczynała go nawet lubić, jednak nagle narodził się w niej nowy niepokój.
     Ortis przyszedł po nią jeszcze tego samego dnia, już po zmroku. Zawiesił nad ich głowami magiczną kulę światła, by rozjaśniała im drogę i otaczała ciepłym, łagodnym blaskiem. Na początku, zanim zagłębili się w las, dyszała ciężko i kuło ją w boku. Teraz bez trudu za nim nadążała i męczyła się znacznie wolniej. Mrok i chłód nocy również nie robiły już na niej wrażenia.
    Przez całą drogę zerkała na niego częściej niż powinna, miotana sprzecznymi uczuciami. Nawet jeśli był potworem, zabójcą i kim tam jeszcze, był też mężczyzną. Intrygująco, wręcz nieludzko przystojnym.
     W jego ruchach, postawie, a nawet sposobie, w jakim mówił, było coś pociągającego. Pewność siebie, drapieżność, nonszalancja i pewnego rodzaju wdzięk. Głębokie, czekoladowe oczy lśniły w sztucznym świetle niczym gwiazdy. W jego spojrzeniu nie było nic podejrzanego ani strasznego. Z jej myśli szybko uleciały wszystkie słowa i ostrzeżenia Cerela. Dzisiejszy trening był przyjemny i minął zbyt szybko. Może dlatego, że Ortis miał wyjątkowo dobry humor, był bardziej rozmowny, a gdy się do niej uśmiechał, ciężko jej było oderwać od niego oczy. Zawsze popełniała jakieś błędy, za co Ortis bezwzględnie ją karcił. Już dawno opanowała swoją Moc, a samodzielne ćwiczenia nie sprawiały jej już żadnych problemów. Jednak, gdy nadchodził czas ich wspólnego treningu na polanie, nigdy nie potrafiła się należycie skupić. Przez jego gwałtowne zachowanie czasem niemal całkiem się blokowała.
     Dzisiaj jednak było inaczej. Tak łatwo i naturalnie kontrolowała powietrze. Każdy przedmiot trafiał do celu. Każde wyznaczone przez niego zadanie wykonywała szybko i sprawie. Nawet w walce na miecze prawie go pokonała.
      - Dobra robota – pochwali ją na koniec, po kilku godzinach treningu – Szybko się uczysz.
     Poklepał ją po głowie, a Kira uśmiechnęła się radośnie. Ciemna, chłodna noc opatuliła las i polanę, całkowicie odgradzając ich od miasteczka. Wisząca nad nimi magiczna kula światła oświetlała okolicę, malując na drzewach i trawie dziwne, pokraczne cienie. Mimo późnej godziny było jej ciepło i wiedziała, że to jego sprawka.
    Usiedli na trawie w kręgu ciepłego blasku miniaturowego słońca, w bezpiecznej odległości od siebie.
- Skoro opanowałaś swoją Moc, myślę, że dalej poradzisz sobie sama. Niedługo się pożegnamy – przerwał, wyjął spod tuniki niewielki pakunek i przysunął w jej stronę – To niewiele, ale zjedz. Pewnie jesteś głodna.
Kirę faktycznie ściskało w żołądku, bo nie załapała się na kolację. Jednak tylko przecząco pokręciła głową. Nagle jakoś straciła apetyt.
- Sam możesz zjeść – mruknęła, nawet nie patrząc na owinięte chustą jedzenie.
- Jestem już pełny – odparł takim tonem, że mimowolnie dostała gęsiej skórki.
Z powrotem schował pakunek i na moment zapadła między nimi dziwna, napięta cisza. Kira ze zmarszczonym czołem bawiła się płaskim, kwadratowym kamykiem. Czuła się zmęczona, więc jedynie leniwie obracała go między palcami. Zamyśliła się, próbując zrozumieć panujący w jej umyśle chaos. W końcu niepewnie zerknęła na Ortisa.
„To widać, że jest jego zabawką”.
Nagle przypomniała sobie słowa Cerela i przełknęła głośno ślinę. Niewiadomo czemu nagle wypłynęły z ciemności i zawładnęły jej umysłem. Nie patrząc mu w oczy w końcu odważyła się przełamać ciszę.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? – „Co ty ze mną robisz?”, „Naprawdę jesteś potworem?” Bardzo chciała zadać te pytania głośno, ale tylko ugryzła się w język.
    Jej pytanie chyba trochę go zaskoczyło. Zmrużył oczy i przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Na jego twarzy widoczne było skupienie, jakby jak najszybciej próbował ułożyć w myślach właściwą odpowiedź. Pod jego intensywnym spojrzeniem zaczęła się czerwienić i miała nadzieję, że w słabym świetle tego nie zauważy.
     - Nie jestem milszy niż zwykle – odparł w końcu ni to z rozbawieniem ni irytacją.
Odchylił się do tyłu, oparł na dłoniach i zapatrzył się w niebo bez gwiazd. Milczał przez dłuższą chwilę i Kira myślała, że już nic więcej nie powie. Wtedy jednak przymknął powieki, odetchnął głęboko i jak gdyby nigdy nic, kontynuował:
- Może źle mnie zrozumiałaś Kiro. Rairi powierzyła mi ciebie pod opiekę, więc staram się spełnić jej prośbę, choć nie powiem, jest to trochę kłopotliwe. Nigdy nie byłem niańką, a już tym bardziej takich dziewczynek jak ty.
- Jestem już dorosła – fuknęła, choć wiedziała, że nie chciał jej obrazić. – Nie potrzebuję niańki.
- Ta, oczywiście – przyznał z rozbawieniem. Z zamkniętymi oczami uśmiechnął się samymi kącikami ust – Jesteś już na tyle duża, by wyjść za mąż, ty moja mała kobietko. Przynajmniej pod względem wieku. Jednak wracając do tematu, rzeczywiście może źle się wyraziłem. Nauczyciel? Mistrz? Tak chyba lepiej brzmi, co?
- Skoro to takie męczące, to, czemu jeszcze mnie nie zostawiłeś albo nie przekazałeś komuś innemu?
- Muszę cię rozczarować, ale żadna z tych opcji nie wchodzi w grę. Poza tym sam jestem ciekaw twojej Mocy i tego, co potrafisz. Choć czasem mnie irytujesz, jesteś zabawną istotką i dostarczasz mi rozrywki.
    Kira zmarszczyła lekko brwi. Czyżby się z niej naigrywał? Obróciła się w jego stronę, ale nawet wtedy nie zareagował. Jej wzrok otwarcie wędrował po jego twarzy, powiekach, policzkach, nosie, lekko rozchylonych wargach...
    - Czy to prawda, że jestem twoją zabawką? – Wyrwało jej się bez namysłu, zanim zdążyła ugryźć się w język.
     - Zabawką? – Roześmiał się głośno. – Kto ci tak powiedział?
    - Pewien chłopak. Dzisiaj – odparła niepewnie, żałując, że w ogóle zaczęła ten temat.
    - Tak? Mówił coś jeszcze? – Pytał dalej z rozbawionym zainteresowaniem.
    - To nie...
    - Nie krępuj się. Dzisiaj mam dobry humor, więc możemy sobie szczerze porozmawiać. Obiecuję, że nie będę krzyczeć, nie uderzę cię, ani nic z tych rzeczy.
    Kira przełknęła nerwowo ślinę, zaciskając palce na kamyku. Odetchnęła głęboko.
    - Nazwał ciebie potworem. Mówił, że robisz ze mną, co chcesz. Że... jestem twoją zabawką.
    - Potworem, mówisz? – Mruknął pod nosem.
    Otworzył oczy i ich spojrzenia się spotkały. Kira zamarła, a jej serce zaczęło bić naprawdę szybko. Ortis już się nie uśmiechał, a jego wyraz twarzy stał się nagle poważny, niemal surowy.
    „Nie widziałaś jak na nią patrzy?”
   Jego spojrzenie paliło. Sprawiało, że robiło jej się zimno i gorąco jednocześnie. Miała uczucie, jakby chciał wniknąć w jej umysł i dotknąć jej myśli, tych najgłębszych, najbardziej intymnych.
    - Wierzysz w to? - Zapytał cicho, poważnym tonem – Tak właśnie czujesz?
    Przysunął się do niej odrobinę, ale Kira nawet nie drgnęła. Zaprzeczyła szybkim ruchem głowy, ale na końcu języka miała inną odpowiedź. Właściwie to sama nie wiedziała. Ortis był stanowczo zbyt blisko. Rozpraszał ją. Jej serce biło głośno i szybko. Krew szumiała w uszach, zagłuszając pozostałe dźwięki, niemal powodując ból głowy. Teraz to jego oczy badały jej twarz cal po calu, jakby czegoś szukały. Odwróciła wzrok, zaciskając usta.
    - Boisz się mnie, prawda? Tak jak pozostali.
  Kira zagryzła wargi. Chciała zaprzeczyć, ale w końcu nic nie odpowiedziała. Kątem oka obserwowała jak Ortis przeczesał palcami krótkie włosy, zmarszczył brwi i westchnął bezgłośnie. Jego wzrok zawiesił się gdzieś na wysokości jej ust, ale zdawał się ich nie dostrzegać.
- Taka była cena. Ani duch, ani człowiek.
Te wyszeptane w zamyśleniu słowa nie były skierowane do niej. Ledwo je dosłyszała. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nagle, na ten krótki moment przestał być tym cynicznym, budzącym lęk wojownikiem. Zupełnie jakby zdjął z siebie maskę. Teraz miała przed sobą po prostu bardzo smutnego i samotnego mężczyznę. Miała ochotę przytulić go do siebie i powiedzieć jakieś dobre słowo. Nie zrobiła tego jednak. Nie zrobiła nic, by go pocieszyć.
Bezwiednie, wciąż obracała w dłoni kamyk. Nagle zahaczyła o ostrą krawędź i syknęła, gdy palec przeszył piekący ból. Pod zerwanym naskórkiem od razu wezbrała krew i czerwoną stróżką zaczęła spływać po palcu. Kira automatycznie uniosła dłoń do ust. Ortis drgnął niespokojnie, jakby przebudzony z letargu i błyskawicznie złapał ją za rękę. Był tak szybki, że ledwo dostrzegła ten ruch. Jego twarz zbladła, przybierając nieokreślony wyraz. Głośno i głęboko wciągnął w nozdrza powietrze, rozchylając lekko usta. Odwrócił głowę w jej stronę i Kirę ogarnął nagły, otępiający zmysły strach.
Jego oczy. Rozpalone głodem i pożądaniem. Nieludzkie.
I zanim to do niej dotarło, zanim w ogóle mogła zareagować, pochylił się nad jej dłonią. Poczuła jego gorące wargi na palcu, gdy polizał krwawiącą ranę. Kira wzdrygnęła się, na próżno próbując się wyrwać. Usłyszała jak przełyka, a potem wydaje z siebie cichy pomruk, niczym zadowolony kot. Muskając wargami jej skórę, zjechał po palcu, kierując się strużką krwi do wewnętrznej strony dłoni. Oddychał szybko, niecierpliwie, zachłannie zlizując jej krew. A potem krzyknęła głośno, kiedy ją ugryzł. Przeszywający, palący ból był niczym wobec odgłosów, jakie z siebie wydawał i samej świadomości tego, co właśnie robił.
Pił jej krew.
Najpierw wezbrało w niej obrzydzenie i przerażenie, a potem czysty gniew. Szarpnęła się kilka razy, ale jego uścisk tylko się wzmocnił. Czuła i słyszała jak łapczywie pije jej krew. Zrobiło jej się niedobrze. W panice zaczęła bić go wolną ręką po głowie, ale nawet nie zareagował. Był jak głaz. Musiała jednak za wszelką cenę się uwolnić, zanim ją zabije.
Nie miała czasu na koncentrowanie się ani w ogóle na myślenie. Po prostu przywołała wiatr i skierowała w jego stronę. Ortis odskoczył od niej, przeleciał przez całą polanę i uderzył plecami w pień drzewa. Osunął się ciężko na ziemię i już nie wstał. Wiedziała jednak, że żyje, ale nie zamierzała czekać aż się zbudzi. Wstała na drżących nogach, przyciskając krwawiącą dłoń do piersi. Magiczna kula rozpłynęła się w powietrzu, zabierając ze sobą światło i ciepło. Zanim to jednak nastąpiło, przez mgnienie oka dostrzegła w jego rozchylonych ustach krew. Ciemna strużka zakrzepła od kącika ust do brody. To było ostatnie, co zobaczyła. Potem zalała ją ciemność i przenikający do kości chłód. Przez kilka długich sekund stała bez ruchu w oszołomieniu i dezorientacji.
Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zaczęła biec. Kluczyła między drzewami, potykając się o korzenie i zawadzając sukienką o krzaki, dopóki nie schroniła się w chacie. 
Tej nocy nie mogła zasnąć, dręczona wspomnieniem jego błyszczących oczu, dotyku i krwi.

***

Balar mimo wyczerpania uśmiechał się w duchu, chociaż przed chwilą naprawdę był bardzo bliski śmierci. Nie dało się zaprzeczyć, że Ariel jest czystej krwi wojowniczką. Nie docenił jej i po raz pierwszy w życiu był zmuszony przed kimś uciekać. Pierwszy i ostatni, bo to się już więcej nie powtórzy. Przelatując nad Tansinem przypomniał sobie, że już dawno niczego nie zniszczył. Zatrzymał się nad wioską przyglądając się jej pustym ulicom i budynkom. Nie miał dzisiaj ani humoru ani szczęścia, a przecież musiał jakoś zakończyć ten dzień. Wyciągnął dłoń i na uśpioną wioskę popłynęło kilkanaście piór. Nocną ciszę przerwały eksplozje i huk. Balar przyglądał się jak drewniane domy pochłania rozprzestrzeniający się ogień, którego płomienie sięgały samego nieba. Ludzie zginęli w czasie snu, nieświadomi, bez krzyków i bólu. W pomarańczowym blasku pożaru wargi Balara drgnęły w uśmieszku zadowolenia. 
I co teraz zrobisz, Riva? Następnym razem może znajdę jakiś większy cel. Po co mi armia, skoro jednym palcem mogę obrócić w pył całe miasto? Przekonasz się Wasza Wysokość, że dla Gathalaga jestem w stanie posunąć się tak daleko, jak się da.
   Już nieco w lepszym humorze poleciał prosto do swojej kryjówki. Stary, rozpadający się dwór, wyłonił się spośród drzew, niczym samotna wyspa pośród morza zieleni. Wleciał przez rozbite okno w wieży i przemienił się dopiero przed drzwiami swojego pokoju. Światło księżyca nie docierało w progi jego kryjówki. Gęsty mrok przegnał magiczną kulą światła, która posłusznie zawisła pod sufitem. Długie cienie zatańczyły na ścianach, gdy podszedł do stołu. Przez chwilę stał bez ruchu i w zamyśleniu wpatrywał się w mebel. Coś skrzypnęło w pustych korytarzach i dopiero ten dźwięk przywrócił go do rzeczywistości. Ocknął się, zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie krzesła. Usiadł ciężko na brzegu pryczy, która jęknęła pod jego ciężarem. Potem zapadła absolutna cisza. Balar przymknął oczy i pochylił się do przodu, opierając czoło na splecionych dłoniach. Zastygł w takiej pozycji z kamienną twarzą. Przez chwilę z napięciem zaciskał kurczowo splecione palce. Świeże rany wciąż lekko krwawiły, ta w nodze była najgorsza i musiał ją opatrzyć. Na razie jednak nie miał na to ochoty, a do bólu zdążył się przyzwyczaić. Już od dłuższego czasu jego ciało i tak było jednym wielkim strupem. Każdy ruch wymagał wysiłku i groził otworzeniem się tych paskudnych blizn, których nie potrafił nawet policzyć. Nie poruszał się już tak zwinnie i szybko jak dawniej i czasem czuł się bardzo zmęczony, chociaż przecież mógł się jeszcze uważać za młodego. Wszystko jednak ma swoją cenę.
     Po pewnym czasie nieco się odprężył. Podniósł się ciężko i podszedł do okna. Oparł się o bok ściany i skrzyżował przed sobą ramiona, zapatrzony w poruszane chłodnym wiatrem konary drzew. Sztuczne światło i mrok wlewający się przez okno tworzyły wokół niego upiorne cienie. Od zerwanej nocy i walki był zmęczony, ale zbyt pobudzony i obolały by zasnąć.
    Uświadomił sobie, że minęło sporo czasu, od kiedy miał okazję do takiej chwili odpoczynku w samotności.
   Cisza otaczała go ze wszystkich stron. Kula światła rozpłynęła się na jego rozkaz, dając wytchnienie oczom.
    Cisza i mrok odgradzały od zewnętrznego świata i całego tego zamieszania z wojną. Dawały poczucie złudnego spokoju i nierzeczywistości.
    Przynosiły również niebezpieczeństwo, czające się w najgłębszych zakamarkach jego duszy.
    Co robisz, Balarze?
    Zamrugał.
    Odpoczywam. Za kilka godzin będę w Reed. Nie mam zamiaru wszystkiego przyspieszać.
   A ja nie mam zamiaru ciebie poganiać. Skrzywił się na dźwięk, słodkiego sopranu. Chciałam tylko zapytać, co porabiasz i jak poszło spotkanie z królem.
    Masz doprawdy doskonałe wyczucie czasu, Rairi. Właśnie z niego wróciłem. Ucięliśmy sobie małą pogawędkę i tyle.
    Rozumiem, że jeszcze go nie zabiłeś.
   To nie takie proste. Wciąż ma siły by się bronić, a poza tym jest z nim Ariel. Zdobyła kolejny kamień i najwidoczniej, doskonale wie, jaki z niego robić użytek.
    W głosie elfki pojawił się cień ironicznego zaskoczenia.
    Nie mów tylko, że to przez nią tak szybko uciekłeś? Naprawdę cię pokonała?
    Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Odburknął.
   W porządku. Powrócił jej przesłodzony ton, który drażnił wszystkie możliwe zmysły. Widzę, że jesteś przez to nie w humorze. Kiedy już będziesz w Reed, daj mi znać jak sprawuje się twoja armia i jak idą przygotowania do pierwszej bitwy. Chciałabym znać szczegóły.
     Westchnął bezgłośnie.
   Jeśli oczekujesz pełnego raportu, to cię rozczaruję. Nie mam na to ani siły, ani ochoty, ani tym bardziej czasu.
    Och. Tak bardzo wykończyła się walka z tą dziewczynką? Wyczuwam, że zostałeś ranny. Bardzo? Mam przybyć i cię uleczyć?
     Zirytowało go rozbawienie w jej głosie.
    To tylko drobne zadrapania, same się zagoją. Zaskoczyła mnie i tyle. Warknął. Następnym razem go zabije, nie musisz się o to martwić. Dziewczyna i tak mi nie ucieknie. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Ludzie w Reed zaczynają się niecierpliwić, lada moment przypłyną statki z wyspy. Trzeba dopilnować Cyrreta, żeby wszystko poszło jak trzeba i przygotować armię do wymarszu. Tą drugą też. Naprawdę mogłabyś mi czasem pomóc, bo od samego myślenia boli mnie głowa.
     Rairi roześmiała się krótko i dźwięcznie.
    Pamiętasz, co ustaliliśmy. Ty masz własne zadania, a ja własne. Poza tym nasz Pan liczy na ciebie, więc się postaraj. Pokaż im, kto tu rządzi, zabij kilku dla przykładu, to od razu padną ci do stóp.
    Nic innego nie robię, ale dzięki za radę. Byłoby znacznie szybciej, gdybym sam to załatwił. Mogę zmieść całe miasto z powierzchni ziemi jednym skinieniem palca.
    Owszem mój kochany, jesteś bardzo potężny, ale czy tak nie jest zabawniej? Czasem trzeba dać śmiertelnym złudną nadzieję, że ich egzystencja ma jakiś cel. Są przekonani, że ich czyny zmienią losy świata.
     Zwykłe marnowanie czasu i energii. Czeka ich jedynie pewna śmierć.
   Ten świat i zmierza do zagłady. Oczami wyobraźni niemal widział, jak jej usta rozciągają się w szerokim, zmysłowym uśmiechu. Jesteśmy niczym bogowie, Balarze. Wydajemy rozkazy i przesuwamy pionki, a śmiertelni umierają za nasze sprawy. Wtrącamy się osobiście tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Zrobiła pauzę, po czym zmieniła temat. Skoro spotkałeś się z Rivą, wiesz już, że obecnie udaje się do Gildraru. Jeśli tam uda mu się przeżyć, będziesz miał okazję osobiście to zakończyć. Dopilnuj, żeby nie wrócił żywy do Malgarii.
   Balar nawet nie drgnął. Wpatrując się teraz w niebo, podrapał się po skroni i skrzywił się, przytykając dłoń do policzka. Zapomniał, że ta mała go oszpeciła. Bez ingerencji elfki, pewnie zostaną tam blizny. Wciąż lekko szczypało, ale przynajmniej zaschniętej krwi było niewiele.
    Jak sobie życzysz. Z każdym dniem jest coraz słabszy, więc nawet, jeśli mi się nie uda, i tak sam w końcu umrze.
    Mam nadzieję. Trzeba też jak najszybciej pozbyć się jego świty. Sam Biały Kruk nie odstępuje go na krok. Kiedy będziesz z nimi walczył, bądź ostrożny i lepiej ich nie lekceważ.
     Balar prychnął i uśmiechnął się cierpko do otaczającego go mroku.
    Dokładnie znam możliwości każdego z nich. Nie mam powodu obawiać się czegokolwiek z ich strony. A Ariel po prostu dzisiaj mnie zaskoczyła. Następnym razem nie będę się z nią bawił.
    Jak uważasz. W każdym razie, mam nadzieję, że szybko załatwisz swoje sprawy i będziemy mogli się spotkać. Stęskniłam się za Tobą.
    Ostatnie zdanie wypowiedziała łagodniejszym tonem, ale jego umysł wyczuł tam również groźną, drapieżną nutę.
    A ty gdzie teraz jesteś? Pytaniem zbył jej słowa. Mam nadzieję, że nie chowasz się gdzieś, wysługując innymi?
     Skończyłam z tym. Razem z moimi centaurami zmierzamy do Zielonego Lasu z rodzinną wizytą.
     Elfy raczej nie przywitają was z otwartymi ramionami.
    Na to liczę.
    Po chwili ze śmiechem wycofała się z jego umysłu. Jej obecność zastąpiła kojąca pustka i cisza. Balar jeszcze przez chwilę stał przy oknie, a potem kulejąc zszedł do kuchni zrobić z sobą porządek przed kolejną podróżą.


***


     Ariel obudziły jakieś znajome głosy i gdy w końcu otworzyła oczy, poznała, że to Elleya kłóci się z ojcem. Jednak pierwsze, co zobaczyła, to pochylającego się na nią Noxa i jego opadające na twarz białe włosy. Dotykał jej ramienia ze skupieniem na twarzy, a gdy jego ciemne oczy na nią spojrzały, skinął tylko głową.
     - Dobrze, że się obudziłaś.
    Pomógł jej usiąść i wtedy dostrzegła, że jej rany zniknęły. Przeczesała palcami włosy i oblizała zaschnięte wargi.
    - Długo byłam nieprzytomna? – Zauważyła, że panowała już głęboka noc.
    - Jakieś dwie godziny – wtrącił Riva. Kucnął obok i z lekkim uśmiechem podał jej bukłak – Napij się.
    Podziękowała i opróżniła go łapczywie. Król nie przestawał jej się przyglądać, a gdy w końcu otarła rękawem usta, całkiem naturalnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Nad ich głowami wisiało kilka kul światła, ale miała nadzieję, że w półmroku nie dostrzegł, że nagle zarumieniła się lekko. Nox odszedł dyskretnie, więc pochylił się i wyszeptał:
     - Chyba należą ci się podziękowania za uratowanie mi życie.
- Drobiazg. A co z tobą?
    Uśmiechnął się szerzej i demonstracyjnie poruszył ramionami. Poza zaschniętą krwią i brudem nie widziała już żadnych siniaków, ani ran. Jego czarne włosy koniecznie domagały się grzebienia, a reszta ciała kąpieli, ale ogólnie wyglądał całkiem nieźle.
    - Jak widzisz Nox jak zawsze jest niezawodny. Jestem jak nowo narodzony.
- To dobrze. A...a co z resztą?
Wyprostował się i pomógł jej wstać.
- Sama zobacz.
     Ariel rozejrzała się po ich niedawnym obozie. Wszystkie namioty i ślady po ogniskach zniknęły. Wokół widniały place nadpalonej trawy, rowy po wybuchach i ciała zwierzołaków, które po śmierci przybrały swoje ludzkie kształty. Głosy Elley i i Yaritha wciąż wybijały się ponad inne. Gdy wyszukała ich wzrokiem, dostrzegła, ze Alfa miał poważną ranę na nodze, a jego córka stała nad nim i sama poobijana po ostatniej walce, próbowała chyba do czegoś go przekonać. Vethoyni kręcili się po polanie, większość w całkiem niezłym stanie, bez widocznych obrażeń. Kobiety pilnowały dzieci i rozmawiały w swoim gronie. Wyglądało na to, że nie ponieśli żadnych strat, kogoś jej jednak tutaj brakowało.
     - Gdzie są wojownicy z Zakonu?
    - Ach – Riva zmierzwił włosy i podrapał się po brudnym policzku – Wysłaliśmy ich przodem do Gildraru. Jak widzisz potrzebowaliśmy trochę czasu na zregenerowanie sił. Teraz jednak, kiedy się obudziłaś...
    Ariel otworzyła szeroko oczy, gdyż właśnie patrzyła jak spora rana Yaritha zaczyna sama się zasklepiać. Zaraz potem zauważyła, że inny wojownik z raną na boku, również dochodzi do siebie.
     - To... – Z niedowierzaniem zamrugała powiekami – Myślałam, że tylko elfy potrafią uzdrawiać.
     - Jesteś chyba przykładem, że tak nie jest – mruknął z rozbawieniem, po czym dodał poważniej: - Vethoyni są wyjątkowi. To potężny klan zwierzołaków i jedyni posiadają dar samoleczenia, dzięki temu żyją nawet setki lat.
     Nagle przypomniała sobie o Sato. Czy jeszcze żyje? Czy Balar dorwał go i ukarał? Miała nadzieję, że jakoś przetrwa do ich następnego spotkania.
    - Aha – mruknęła tylko. Chciała jeszcze o coś zapytać, gdy w tym momencie gdzieś z góry nadleciał Argon. Złożył skrzydła i wylądował miękko przed Noxem, nawet nie patrząc w ich stronę.
     - Polecieli – poinformował Argon. Mówił przyciszonym głosem, ale stali wystarczająco blisko, by mogli ich słyszeć – Za jakąś godzinę będą na miejscu.
     - Rozumiem – Nox jak zwykle był nieporuszony, a wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji.
    - Wiesz, co masz robić. Leć za nimi i pilnuj ich do naszego przybycia. Niech żaden z nich nie oddala się od grupy.
- Dobrze.
   - Nie rzucajcie się w oczy. W mieście powinien już czekać Arwel. Miał się kręcić po rynku. Dyskretnie chroń go przed resztą.
- Rozumiem. Coś jeszcze?
Argon poklepał go po ramieniu.
- Leć już i uważaj na siebie.
     Nox skinął lekko głową, rozpostarł skrzydła i wzbił się w granatowe niebo. Gdy stopił się z tłem nocy, Riva skrzyżował przed sobą ramiona i zwrócił się do kapitana:
     - Co się stało? Dlaczego...
     Ale Argon zwyczajnie go zignorował i z ponurym grymasem doskoczył do Ariel, złapał ją mocno za ramiona i potrząsnął energicznie, aż zaszczękały jej zęby. Riva patrzył na niego z zaskoczeniem.
    - Co ty...
  - Jak będziesz taka nadgorliwa i nieposłuszna, to długo nie pożyjesz – warknął, chyba powstrzymując się, by ją nie uderzyć.
     - Przecież...nic...mi...nie jest – wydusiła z trudem.
    - Gdybym nie zjawił się w porę, rozbiłabyś się o skały, albo utopiła w rzece. Czy ty w ogóle rozumiesz dziewczyno, że...
    Ariel w końcu wyszarpnęła się ze złością, poprawiła włosy i spojrzała na niego z zaciętym wyrazem  twarzy.
      - Żyję, ok.? – Rzuciła z irytacją.
     - Cudem
     - Nie traktuj mnie jak dziecko. Robiłam, co do mnie należało. Chroniłam króla.
    Biały Kruk przewiercał ją twardym, groźnym spojrzeniem.
   - A kto w tym czasie ma chronić ciebie? Do tego próbowałaś walczyć z Balarem w pojedynkę. Oszalałaś? Nie jesteś jeszcze gotowa...
   - Daruj sobie – Ariel poruszyła rękami w nieokreślonym geście - I co? Będziesz na mnie wrzeszczał po każdej walce?
    - Ariel, spokojnie – Riva dotknął jej ramienia, próbując przerwać ich kłótnię, jednak odepchnęła go, mierząc kapitana morderczym spojrzeniem.
    - Lepiej powiedz swojemu przyjacielowi, Wasza Wysokość, żeby nie bawił się w moją niańkę.    Sądzisz, że skoro straciłam pamięć, to już nie potrafię o siebie zadbać?
     - Mogłabyś przynajmniej być bardziej posłuszna. I rozsądna. Za taką niesubordynację...
     - Nie jestem twoim podwładnym, żebyś mi rozkazywał.
     - Ale chociaż...
     - Hej, gołąbeczki, lepiej tu chodźcie! Ty też królu lepiej to zobacz!
    Głos Yaritha przerwał ich kłótnię w ostatniej chwili, gdyż Ariel miała ogromną ochotę zafundować kapitanowi zimny prysznic, albo zrobić coś znacznie gorszego. Argon popatrzył na nią ostro, wymruczał coś do siebie i odwrócił się na pięcie, pospiesznie oddalając się do miejsca, gdzie stał Alfa i kilku jego ludzi.
     - To cały Argon – skwitował za nim król.
     Ariel wciąż zaciskała pięści i aż kipiała z gniewu i frustracji.
    Ależ on mnie denerwuje. A co „jak się czujesz”, czy coś podobnego? Chyba jednak go nie lubię...
     - Czy z tobą też się tak kłóci? – Zapytała głośno.
  - Tylko, kiedy bardzo się martwi. Chodź – ruszył przodem, posyłając jej nikły uśmiech – Zobaczymy, o co chodzi.
    Okazało się, że mężczyźni stoją nad ciałem jednego ze zwierzołaków i rozmawiają o czymś zawzięcie. Trup miał oderwaną nogę i spory kawałek boku, na szczęście leżał twarzą do ziemi, więc nie widziała jego twarzy. Czerwona krew zdążyła wsiąknąć w ziemię.
     - Co się stało? – Zapytał Riva, gdy razem z Ariel stanęli przy dowódcy Vethoynów.
    - Zdaje się, że ten cwaniaczek zaczął grać nieczysto – odparł tajemniczo, wskazując na coś palcem.
   Riva przyjrzał się uważnie ciału, a potem nagle pobladł, wymruczał coś do siebie jakby przekleństwo i odszedł na bok. Biały Kruk zacisnął pięści i wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zamordować. Ariel w pierwszej chwili nie zrozumiała, a potem spuściła wzrok i zobaczyła to.
    Znamię w kształcie pióra na ramieniu zwierzołaka. Postrzępione i brzydkie. Takie samo jak miał Sato.
   - To...zaklęcie Posłuszeństwa – mruknęła, chociaż to akurat nie było dla niej niespodzianką. Ostatnio zaczynało ją prześladować.
     Argon skinął ponuro głową. Jedną dłoń zaciskał kurczowo na rękojeści miecza.
    - Wiemy już, że w ten sposób znaczy swoich ludzi.
    Yarith uspokoił nerwowe poszeptywania swoich ludzi i pogładził się po brodzie.
    - Musimy na nich uważać.
    Elleya bezszelestnie zjawiła się za plecami ojca, spojrzała na ciało i skrzywiła się z niesmakiem. Ariel obserwowała jak podchodzi do króla i mówi coś szeptem. W odpowiedzi skinął tylko głową i jeszcze bardziej posmutniał. Potem odwrócił się i podszedł do Yaritha.
     - Więc wolicie od razu ruszyć do Malgarii?
     Alfa zmrużył bursztynowe oczy i powiódł spojrzeniem po okolicy, na dłużej zatrzymując wzrok na kobietach i dzieciach. Powoli skinął głową, a jego wargi wykrzywił niewesoły uśmiech.
     - Tak będzie lepiej. Moi ludzie odwykli od miast i zanim na powrót wrócimy do cywilizacji, muszą rozprostować kości i nacieszyć się wolnością. Zresztą nic tu po nas. Zbyt duża grupa zwraca na siebie za dużo uwagi. Spotkamy się w Malgarii – jeszcze raz rozejrzał się na boki i ruchem ręki dał swoim ludziom jakiś sygnał. Wojownicy posłusznie zebrali się wokół niego – Zanim odejdziemy, zrobimy tu porządek.
     Skinął głową na króla, kapitana i Ariel, po czym razem ze swoimi ludźmi zajęli się przenoszeniem zwłok na jeden stos. Już po chwili ktoś rozpalił ogień i podpalił ciała. Potem Ariel z zachwytem przyglądała się jak wszyscy Vethoyni, łącznie z kobietami i dziećmi, zmieniają się w duże wilki i znikają w gęstwinie nocy. Nie minęła nawet godzina, gdy zostali tylko we trójkę pod ogromnym stosem. Argon machnął niedbale ręką i kule światła rozpłynęły się bezgłośnie.
     Ariel przez pewien czas patrzyła na jasne, wysokie płomienie i w zamyśleniu pocierała ramię. Bała się podwinąć rękaw, bo wiedziała, że jej znamię jest teraz wyraźniejsze i prawie dokończone. A to znaczyło, że i ona niedługo...
     - Nic tu po nas. Również powinniśmy się zbierać.
    Drgnęła na głos Argona i zerknęła na niego ze zmarszczonym czołem. Stał przy królu, który z bladą twarzą wpatrywał się w płomienie i klepał go po plecach. Miał przy tym taki wyraz twarzy, że Ariel od razu wyczuła, że dzieje się coś niedobrego. Udręczona mina króla tylko potwierdzała jej przypuszczenia.
     - O co chodzi? – Zapytała ostrożnie – To znamię... Widziałam je wcześniej, ale...
    Riva zdawał się jej nie słyszeć. Zacisnął pięści, a na jego czole pojawiły się dodatkowe zmarszczki.
     - Cholerny drań – wycedził głucho – Żeby uciekać się do tak podłych sztuczek.
    - A czego mogliśmy się spodziewać? Tylko w jednym się z nim zgadzam. Powinniśmy zapomnieć o przeszłości, bo najwidoczniej jemu najlepiej to wyszło.
     - O czym wy...
    Kapitan spojrzał na nią z ponuro zaciśniętą szczęką, a jego oczy zdawały się płonąć zielonym i pomarańczowym ogniem.
    - A ty Ariel pamiętaj, żeby trzymać się od niego z daleka. Pozwól, że my się nim zajmiemy, a ty dobrze zrobisz, jak będziesz schodziła mu z oczu.
    Ariel patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Czuła gdzieś w środku narastające poczucie, że coś przed nią ukrywają.
     - Ale o co chodzi? Tak bardzo się go boicie? Balar przecież nie jest niezwyciężony. Widziałeś Riva jak go pogoniłam. Jeśli uważacie, że będę siedziała z założony rękami, to...
     - Tym razem posłuchaj Argona – król wciąż patrzył w płonący stos, a jego upiornie blada twarz nabrała ostrzejszych rysów – Ma rację. Powinnaś go unikać. Fakt, że na początku królowie korzystali z tej umiejętności, ale uznano, że jest ona okrutna i niehonorowa. To ostatnia rzecz, której bym się po nim spodziewał. To znaczy, że już nie cofnie się przed niczym.
     Ze zmarszczonym czołem gwałtownie szarpnęła go za rękaw tuniki.
    - Poczekaj! Chcesz powiedzieć, że...
   Riva w końcu odwrócił się w jej stronę i spojrzał prosto w oczy. W jasnoszarych tęczówkach dostrzegła tak znajomy chłód i zaciętość, aż mimo ciepła, przeszły ją ciarki. Zrozumiała, że zaraz powie coś, co wcale jej się nie spodoba. I nie myliła się.

    - Balar to prawowity Kruczy Król i mój starszy brat. Nie chcę, żebyś z nim walczyła, bo zamierzam osobiście go zabić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych