Duży,
szaro-brązowy wilk obserwował cały obóz ze swojego ukrycia. Jego
pan kazał ich wytropić więc nie miał wyjścia, jednak był zły
na siebie, że musiał to zrobić. Z drugiej strony i tak by tu
przybył, nawet, jeśli oznaczałoby to złamanie rozkazów. Skulony
w gęstych zaroślach, nie drgnął mu nawet jeden mięsień.
Bursztynowe ślepia lśniły w mroku niczym dwa maleńkie słońca.
Jego uwadze nie umknął żaden ruch ani dźwięk. Skupił się na
grupie ludzi otaczających największe ognisko. Przysłuchiwał się
ich rozmowie, ale tak naprawdę interesowała go tylko jedna osoba.
Dziewczyna.
Jej widok wzbudził w nim tysiące emocji. Musiał
się powstrzymać, by nie zerwać się z miejsca i nie pobiec do
niej. To pragnienie niemal zwyciężyło w nim z posłuszeństwem i
strachem. Właśnie. Niemal. I to doprowadzało go do szaleństwa.
Jednak nie tylko to kazało mu trwać w ukryciu.
Wśród
zebranych był Alfa.
I
cały klan Vethoynów.
Wilk
już zapomniał jak działa na niego ich obecność. Pierwotna,
nierozerwalna więź z prastarym klanem przytłaczała go i dusiła.
Każdy jego mięsień drgał nerwowo, wbrew jego woli. Jego zmysły
szalały i jednocześnie były przytłumione wobec tej silnej,
dominującej obecności.
Unikał
patrzenia na Alfę, gdyż jego widok budził w nim jakiś ukryty
instynkt, który domagał się rywalizacji. Jego prawa łapa
pulsowała tępym bólem, a ciemne, zmieniające kolory wzory jarzyły
się delikatnym blaskiem. Skomlał cichutko, zmuszając się do
ignorowania tego dziwnego uczucia. Podwinął łapę pod siebie i
przycisnął do ziemi, przełykając chęć podkulenia ogona i
ucieczki.
Jego
złote oczy wpatrywały się w dziewczynę, jej rude włosy i
rozświetlony ogniem profil.
Przybył
tu specjalnie dla Niej. Miał ją wytropić i znaleźć. Wszystko w
nim krzyczało z gniewu i buntu przeciw temu, kim jest i do czego
jest zmuszany. Mimo całej koszmarnej sytuacji, jedyną pociechą
było to, że w końcu mógł ją znów zobaczyć. Nawet, jeśli w
ten sposób ją zdradzał, miał okazję jeszcze raz na nią
popatrzeć. Upewnić się, że nic jej nie jest. Po tym, jak go
uleczyła i przy okazji odkryła, czym jest, nie potrafił znaleźć
sobie miejsca. Nie mógł ujawnić swojej obecności, ale pragnął
chociaż chwilę z nią porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Czuł
jednocześnie ulgę i smutek.
Tak bardzo był zaabsorbowany Ariel, że dopiero
z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Poza
kręgiem światła rzucanego przez ognisko, pomiędzy obozem i jego
kryjówką, stała kobieta. I patrzyła prosto na niego. Jej stalowe
oczy odnalazły jego złote tęczówki. Wilk przywarł brzuchem do
ziemi i naprężył mięśnie. Kobieta była piękna, ale nie dlatego
tak bardzo go przyciągała. Było w niej coś zmysłowego, silnego i
intrygującego. Jej leśny, piżmowy zapach drażnił jego zmysły.
Nagle zrozumiał.
Kobieta
Alfy.
Nastąpiła krótka chwila zawieszenia, jakby
cały świat wstrzymał oddech. Ludzka powłoka nie mogła równać
się z wilkiem, którego w sobie nosiła. A jednak obie postacie
zapierały dech w piersi. Wilk uniósł powoli głowę i zastrzegł
uszami, czując wręcz hipnotyzujące przyciąganie.
Wtedy
kobieta spuściła w końcu oczy i skinęła głową w lekkim
ukłonie, co mogłaby zrobić tylko przed swoim Alfą. Następnie
odwróciła się na pięcie, jakby przyszła tu wbrew sobie i wróciła
do ogniska.
Wilk
nie spuszczał z niej oczu, dopóki nie zajęła swojego miejsca przy
Alfie Vethoynów. Potrząsnął łbem, by wyrzucić ją z myśli,
choć to nie było wcale takie proste. Po raz ostatni zerknął na
Ariel, zaskomlał z żalem i bezszelestnie opuścił swoją kryjówkę.
Pragnął
stąd uciec i zaszyć się gdzieś w samotności, jednak to był
luksus, o którym mógł tylko marzyć. Zaledwie opuścił
bezszelestnie zarośla, usłyszał w głowie rozkaz:
Czekaj
tam. Na mój rozkaz atakujemy.
Wilk warknął jakby do niewidzialnego wroga.
Każdy jego mięsień pragnął ucieczki, ale nawet słaba myśl
powodowała, że zaklęcie Posłuszeństwa rwało i paliło od
środka. Wrócił, więc na swoje miejsce i znów przywarł brzuchem
do ziemi. Zerknął na boki, gdzie pomiędzy krzakami i na drzewach
czaiły się inne drapieżniki. Nie miał odwagi ponownie spojrzeć
na Ariel. Nienawidził siebie jak jeszcze nigdy w życiu.
Jego
oddział czekał na rozkazy.
Prawa
łapa wciąż piekła.
***
Kiedy w końcu zasiedli do kolacji, czy raczej
wczesnego śniadania, na horyzoncie wstawał blady świt. Wszyscy
zdawali się zmęczeni ostatnimi przejściami, ale gdy już zasiedli
wokół ogniska nie było mowy o spaniu. Vethoyni, oraz wojownicy z
Zakonu spisali się na polowaniu, dostarczając im kilka królików,
jelenia i dzika. Kobiety szybko oporządziły mięso, przyniosły
wody, nazbierały ziół i ugotowały pyszną potrawkę. Od samego
początku Elleya traktowała Ariel lekceważąco, a w pewnym momencie
zaczęła nawet ją ignorować. Jakoś nie spodobało jej się to, że
kobieta-wilk usiadła obok króla i rozmawiała z nim jakby byli w
bardzo zażyłych stosunkach, ale starała się za wiele o tym nie
myśleć.
Ariel siedziała pomiędzy Zakonem Kruka, zaś
reszta Vethoynów rozlokowała się z rodzinami przy swoich
namiotach, bądź w mniejszych grupkach przy ogniskach. Wszyscy
traktowali ją z uprzejmym szacunkiem, choć przecież prosiła ich,
by zachowywali się wobec niej naturalnie. Riva musiał zauważyć
jej niepewną minę, bo w pewnym momencie uśmiechnął się i
poklepał ją po głowie.
- Lepiej się do tego przyzwyczaj, bo tak już
będzie zawsze.
- Ale dlaczego? Przecież nie jestem jakąś
królową czy kimś podobnym.
- Jesteś Potomkiem Liry, a to stawia cię na
drugim miejscu po Kruczym Królu. Ludzie czekają na ciebie, byś ich
chroniła. Pozwól im się tak traktować – pochylił się ku niej
z błyskiem w oczach i wyszeptał: – Kto wie, może w przyszłości
jeszcze zasiądziesz na tronie.
Ariel popatrzyła na niego krzywo, a kiedy
dotarły do niej jego słowa, burknęła coś niewyraźnie i szybko
odwróciła głowę.
Gdy w końcu kolacja była gotowa zjadła tyle
potrawki, że nie miała nawet siły wstać. Zauważyła, że król
pochłonął jeszcze więcej, jakby głodował dłużej od niej.
Elleya dbała o niego troskliwie, nakładając kolejne porcje i
podając wodę. Ilekroć się śmiali, odwracała wzrok, albo udawała
zainteresowanie czymś innym. Siedzieli jednak zbyt blisko i nie
mogła nic na to poradzić, że zwyczajnie ich słyszała. Nie
rozumiała dlaczego, ale ich tajemnicza wymiana zdań lekko ją
deprymowała i niepokoiła:
- Myślałem już, że naprawdę o mnie
zapomniałaś. Nadal chcesz się zemścić? Jak widzisz twój klan mi
wybaczył.
- Dał ci szansę, a to co innego – kobieta
przyglądała mu się spod zmrużonych powiek, a w kąciku ust czaił
się blady uśmiech – A co do mnie, to rzeczywiście dość długo
cię nienawidziłam.
- Naprawdę? – Riva roześmiał się cicho,
jakby czymś ubawiony – Faktycznie, gdy cię ujrzałem po raz
pierwszy, pomyślałem, że masz ochotę mnie zabić. Sądzę jednak,
że za dużo łączy nas wspólnych wspomnień, byś była do tego
zdolna.
- Chcesz się przekonać, królu? Mój wilk bez
wahania...
- Twój wilk jako szczeniak był bardzo uroczy.
Nauczyłem go aportowania.
Elleya skrzywiła się, a Riva z rozbawieniem
przejechał dłonią po jej włosach.
- Kiedyś byłaś zupełnie inna. Mogliśmy...
- Las nauczył mnie bezwzględności. Jestem
drapieżnikiem – odparowała, zaglądając mu prosto w oczy – I
dorosłą kobietą. Mam nadzieję, że to zauważysz.
- Już zauważyłem, Elleyo. I mam nadzieję, że
mimo wszystko znów będziemy przyjaciółmi.
- Jak my wszyscy – wtrącił głośno Yarith,
który również musiał przysłuchiwać się tej rozmowie. Wzniósł
swoją manierkę i rzucił wesoło – Za przyjaźń i Kruczego
Króla!
Odpowiedziały mu liczne głosy i mężczyźni
wypili toast, a gdzieniegdzie rozległo się kilka śmiechów. Elleya
zacisnęła wargi i popatrzyła na wszystkich groźnie, z widocznym
niezadowoleniem.
- Odpręż się kobieto i przestań w końcu
marudzić – jej ojciec, lekko podpity otoczył ją ramieniem i
przytulił do siebie energicznie.
Riva uśmiechnął się do niej szeroko, na co w
końcu jakby trochę przestała się gniewać i odwzajemniła
uśmiech. Ariel tylko zmarszczyła brwi i pochyliła się nad swoją
miską.
Chociaż Riva z początku pochłonięty był
rozmową z Elleyą i jej ojcem, bardzo często, właściwie, co kilka
zjedzonych łyżek, zerkał na Ariel i uśmiechał się, ilekroć
napotykał jej spojrzenie. W jego jasnych oczach odbijały się
czerwone płomienie z ogniska, przez co błyszczały jaśniej niż
gwiazdy. Wzięła to za zwykłą uprzejmość, że gdy miała pustą
miskę, napełnił ją szybko, a gdy się zakrztusiła, niemal
podetknął wodę pod jej usta.
- Czy ten drań w ogóle cię karmił? –
Zapytał, kiedy zabierała się za trzecią dokładkę.
-
Tak, chociaż ciągle chodziłam głodna – mruknęła z pełnym
ustami.
Riva zmarszczył
czoło, przyglądając jej się w skupieniu. Ariel starała się
koncentrować na czymś innym i nie myśleć o tym, że te
niesamowite oczy przeszywają ją na wylot. Kruczy Król nie był
chłodny i zdystansowany jak Argon, ale ciągle ją dotykał i
przesadnie się troszczył. Naprawdę nie wiedziała, co o tym
myśleć.
- Nie jest ci zimno?
- Nie.
- Wygodnie ci?
- Tak.
- Może jeszcze wody? Najadłaś się?
- Och, daj już spokój dziewczynce – wtrąciła
wyraźnie poirytowana Elleya, posyłając Ariel chyba najbardziej
pogardliwe i drapieżne spojrzenie, na jakie było ją stać – O
mnie nigdy tak przesadnie się nie troszczyłeś.
Riva nawet nie zwrócił na nią uwagi. Odwrócił
się do Ariel całym ciałem, nadal spoglądając na nią z
autentyczną troską. Doceniała to, że się o nią martwił, więc
westchnęła tylko i zaczęła uprzejmym tonem:
- Naprawdę Wasza Wysokość, jest mi bardzo
wygodnie i...
- Ciii. – Odstawił z brzękiem swoją miskę,
po czym spojrzał na nią chmurnie. Nagle pogłaskał ją po głowie,
na co zareagowała może zbyt nagłym odsunięciem się do tyłu.
Riva cofnął rękę, a w jego oczach mignął cień smutku. –
Przepraszam. Tak trudno jest ci mówić mi po imieniu? Po tym
wszystkim....
Ariel zaciskała palce na misce, gdzie na dnie
zostało trochę niedojedzonej potrawki, na którą nagle nie mogła
już patrzeć. Zerknęła na Rivę, ale szybko odwróciła wzrok,
gdyż znowu wpatrywał się w nią w ten przeszywający sposób.
- Jesteś królem, więc nie mogę...
- Naprawdę nic nie pamiętasz? Dzieciństwa też?
- Nie.
- Ani tego, co sobie obiecaliśmy? – Pytał
coraz ciszej, z coraz większym rozczarowaniem i smutkiem – Nawet
tego, że nienawidzę jak przyjaciele zwracają się do mnie tak
oficjalnie?
Ariel chciała przeprosić i powiedzieć, że
naprawdę jej przykro, ale nagle popatrzyła na niego uważniej i
uniosła brwi.
- Przyjaciele?
Jej pytanie tylko bardziej go zasępiło.
Zerknęła szybko na Argona, jakby szukając u niego pomocy, ale jego
nieprzenikniona twarz niczego nie zdradzała. Odchrząknęła i
zwróciła się do króla.
- Więc Wasza Wysokość...
Pokręcił powoli głową i przez kilka chwil
siedział w milczeniu, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu
przymknął powieki, odetchnął głęboko i gdy na nią spojrzał,
jego twarz rozświetlił lekki uśmiech. Wyciągnął dłoń i
ścisnął ją lekko za ramię. Chciała się odsunąć i
jednocześnie nie chciała. Już po prostu nie wiedziała jak ma się
zachowywać i co robić.
- Może zrobimy tak – pochylił się ku niej i
kiedy przemówił, jego ciepły głos wywołał na jej ciele gęsią
skórkę – Mogę się tylko domyślać, jak ciężko musi ci być w
tym stanie, kiedy straciłaś wszystkie wspomnienia. Obiecuję ci, że
razem je odzyskamy, ale do tego czasu nie możesz czuć się
niezręcznie w naszym...w moim towarzystwie. Nie możesz też ciągle
tytułować mnie „Wasza wysokość”, bo to doprowadza mnie do
szału. Żeby dobrze nam się razem...współpracowało, proponuję
zacząć wszystko od początku – wyciągnął ku niej otwartą dłoń
– Jestem Riva.
Przez chwilę w milczeniu patrzyła mu w oczy,
uznając, że to całkiem dobra propozycja. W pewnym sensie Riva
przypominał jej Sato. Zaczynała się przyzwyczajać , że co chwila
dzieje się coś dziwnego, a im szybciej przestanie przejmować się
amnezją, tym łatwiej będzie jej się przystosować.
To wszystko jest coraz bardziej niesamowite.
Ale zapowiada się interesująco.
W końcu uściskała jego dłoń i na twarzy Rivy
od razu pojawił się szeroki uśmiech ulgi i zadowolenia. Wszyscy
przypatrywali im się z aprobatą, jakby właśnie uczestniczyli w
jakiejś podniosłej chwili, na którą czekali. Szczególnie Argon
wydawał się usatysfakcjonowany. Jego błyszczące oczy patrzyły na
nich z łagodnością, o którą nawet by go nie podejrzewała.
- Skoro ten problem mamy już rozwiązany, może
w końcu opowiesz nam, co się z tobą działo? – zwrócił się do
króla.
Riva
spoważniał i skinął głową. Następnie rozpoczął swoją
relację od wizyty u hrabiego Cerona aż do znalezienia się w obozie
Vethoynów. Przekonał wojowników, że klan zwierzołaków nigdy ich
nie zdradził, i że było to zwykłe nieporozumienie oraz, że
zamierza przywrócić ich dawne miejsce wśród szlachty. Początkowe
oburzenie stłumił jeszcze w zarodku tak, że nikt nawet nie śmiał
protestować.
-
Musiałem być długo nieprzytomny, bo nawet nie wiem kiedy i gdzie
zginął Ceron.
- Gdy zjawili się tam moi ludzie, już nie żył,
przeszyty strzałami – odparł Yarith. – Znaleźliśmy go na
drodze, niedaleko lasu. Na miejscu nie było żadnych oznak walki,
tylko ślady końskich kopyt. Ty, królu leżałeś w krzakach.
- Hrabia musiał dostrzec jakieś
zagrożenie i zdążył jeszcze mnie ukryć. Do końca był mi
oddany, a ja potraktowałem go jak zdrajcę. – Riva z trudem
przełknął ostatnie słowa – Mimo ran był w stanie walczyć, a
ja...
-
Nie myśl o tym w ten sposób – odparł łagodnie Argon – To
ciebie torturowała, nie jego. Byłeś poważnie ranny, każdy na
twoim miejscu straciłby przytomność.
- Martwi mnie ta cała
Rairi. Czego właściwie od ciebie chciała, Wasza wysokość? –
Zapytał Darel.
Riva milczał przez
chwilę, zastanawiając się nad doborem słów.
- Nie wiem, co knuje
Najstarsza, ale chciała uzyskać ode mnie położenie miasta elfów
w Zielonym Lesie. Jak wiecie Nieśmiertelni otoczyli się barierami i
zaklęciami iluzji, broniąc dostępu do siebie innym istotom. Jako
Kruczy Król i przedstawiciel ludzi posiadam wiedzę prowadzącą do
ich królestwa. Kiedy jej tortury nie przyniosły efektów, próbowała
wydrzeć mi tę wiedzę prosto z umysłu – dokończył ponuro.
Wokół ogniska
rozległo się kilka oburzonych głosów.
- Udało jej się? –
Zapytał ostrożnie Reeth
- Brońcie bogowie,
jeśli tak by było. Przysięgałem bronić tej tajemnicy i gdybym
zawiódł, musiałbym umrzeć.
- Najpierw ten zdrajca,
a teraz Najstarsza! – Huknął ze złością Koll – Jeszcze
chwila, a cała armia tych zdradzieckich elfów wystąpi przeciw nam.
Radzę od razu...
- A ja radzę wstrzymać
się od nieprzemyślanych działań – przerwał mu ostro kapitan.
-
Na początek zajmiemy się Gildrarem, jak to było ustalone i
wzmocnimy ochronę prowincji.
- Postaram się stworzyć ochronne tarcze i kilka
pułapek – Garet skinął głową w stronę króla.
- Dobry pomysł –
pochwalił go Argon – Tutejszy hrabia nie jest zbyt rozgarnięty, a
my nie powinniśmy zwlekać z powrotem do zamku dłużej niż to
konieczne.
- W każdym razie… - Riva powrócił do sprawy,
która najwidoczniej nie dawała mu spokoju - Wydaje mi się, że ta
Rairi nawet jeśli również służy Niezwyciężonemu, ma w tym
wszystkim jakiś własny cel. I prawdopodobnie dotyczy to elfów.
Jest Najstarszą, więc...
- ...jest z Zielonego Lasu, albo z Rohe
– dokończył Argon, a Garet poruszył się niespokojnie i
zmarszczył szerokie czoło.
- Rohe? To daleko.
Wątpię, by Nieśmiertelna fatygowałaby się z ich bezpiecznej
wyspy, chyba, że rzeczywiście chce nam mocno zaszkodzić.
- Czy elfy nie wtrącają
się do spraw tego świata? – Zapytał Yarith, drapiąc się po
ciemnej brodzie – Po Wojnie Ras, chyba zawarły z nami pewnego
rodzaju pakt, że będą żyły pokojowo i trzymały się swoich
terenów. Podobnie jak krasnoludy. Czy czeka nas powtórka z tamtych
czasów?
- Oby nie – mruknął
Reeth, z powagą zerkając na towarzyszy – Ci najstarsi
Nieśmiertelni żyją na Rohe, reszta w Zielonym Lesie. Elfy z
Zielonego Lasu nigdy nie sprzymierzyłyby się z kimś takim jak
Niezwyciężony, w ogóle unikają wszelkich konfliktów i nie są po
żadnej stronie. A Rairi współpracuje z Balarem i służy temu
samemu panu.
- Nie podoba mi się to wszystko – Ylon objął
się ramionami i skulony, zapatrzył w płomienie.
- Mi też nie – Oran siedział przy kuzynie i
powoli przeżuwał swoje śniadanie. Teraz wzdrygnął się mimo
gorąca – To trio jest stanowczo zbyt potworne. Kiedyś z łatwością
mogliśmy pokonać wroga, a teraz...
- A teraz mamy Potomka, Białego Kruka i resztę
– dokończył Garet z nikłym uśmiechem, po czym obdarzył Yaritha
dłuższym spojrzeniem – Dodatkowo naszym sojusznikiem jest również
potężny klan Vethoynów.
- Ale pamiętajmy, że
sam Balar potrafi więcej niż cała armia – mruknął Koll
- Bez Korryna i Lanona jesteśmy słabsi –
Darel zaciskał ponuro wargi, jakby powstrzymywał się przed
powiedzeniem tego, czego nie powinien – Gdybym to ja decydował,
nie bawiłbym się w zabezpieczanie miast, tylko spróbował pozbyć
się przynajmniej tej elfki.
- Na szczęście to
nie ty tu decydujesz – Ylon posłał mu niechętne spojrzenie.
Riva nagle drgnął nerwowo i uniósł rękę.
- Poczekajcie. Czy dobrze usłyszałem, że Lanon
nie żyje?
Wszyscy sposępnieli i kilka osób pokiwało
głowami. Król spojrzał pytająco na Argona i zmarszczył czoło.
Biały Kruk łyknął wody i z wyraźną niechęcią opowiedział mu
o śmierci Noszącego Znak Kruka, po czym w kilku słowach streścił
odnalezienie kryjówki Balara i ich ucieczkę.
Ariel słuchała go uważnie, zaś pozostali
wojownicy również mieli poważne, zamyślone twarze. Gdy Argon w
końcu skończył mówić, przez chwilę zapanowała napięta cisza.
Ariel przyglądała się reakcji króla, który siedział całkiem
nieruchomo, a jego zatroskany wyraz twarz nabrał ostrzejszych rysów,
przez co wydał się o wiele starszy. Teraz jeszcze bardziej
przypominał jej Balara, nawet z bliska. To podobieństwo tak bardzo
ją uderzyło, aż poczuła w środku ucisk niepokoju. W końcu
przymknął powieki, odetchnął głęboko i przejechał dłonią po
włosach i czole. Gdy się odezwał, jakaś bolesna nuta w jego tonie
sprawiła, że zapragnęła go pocieszyć.
- Przykro mi z powodu Lalona, tym bardziej, że
stało się to pod moją nieobecność. Sprawę zabójcy musimy
odłożyć do powrotu do zamku.
- A Arwel...
-
Nie wierzę, że to on – Ariel sceptycznie pokręciła głową.
-
Przecież nawet go nie znasz – burknął Darel
- To nie...
- My też chcielibyśmy, żeby to było
nieporozumienie, jednak fakty są takie, że na dzień dzisiejszy,
mamy tylko jeden trop – Garet przygarbił się blisko ogniska i
obdarzył ją poważnym spojrzeniem.
Nie dość, że mamy na głowie Gathalaga i
jego sługusów, to jeszcze to. Po prostu pięknie. Czy tutaj w ogóle
można liczyć na jeden spokojny dzień?
- Czy Rairi chciała coś jeszcze? – wyczuła,
że Argon specjalnie zmienił temat – Wspominała coś o swoich
planach?
Riva z bladą twarzą wpatrywał się
we własne dłonie.
- Nie wiem – odparł w końcu głucho
– Chyba nie. Nie pamiętam za wiele, bo torturowała mnie aż
straciłem przytomność. Z pewnością nie wspominała nic o sobie.
Argon zacisnął ukradkiem dłoń w pięść i
skrzywił się, jakby miał ochotę kogoś udusić. Ariel nie umknęła
uwagi jego reakcja i zaczęła się zastanawiać, co łączy tą
dwójkę. Bo z pewnością kapitan był dla króla kimś więcej, niż
osobistym strażnikiem.
- Czy to możliwe, żeby była jeszcze gorsza od
Balara? Dlaczego postanowiła akurat teraz się ujawnić? –
pomyślał głośno Yarith.
-
Balar jej słucha – wtrąciła Ariel
Wojownicy spojrzeli na
nią z uwagą, a Yarith musnął swój tatuaż na ramieniu, jakby to
miało dla niego jakieś znaczenie.
-
Skąd wiesz? – Zapytał Riva.
-
Raz niechcący podsłuchałam ich mentalną rozmowę. Nie zrozumiałam
za wiele, ale ona wydała mu jakiś rozkaz i chyba on się jej boi.
Kiedyś nawet ją widziałam. Przyszła go odwiedzić. Ona...chyba
traktuje go jak swoją zabawkę.
- Wiesz coś o niej
więcej? Co zamierza, albo chociaż dlaczego przyłączyła się do
Niezwyciężonego?
-
Nie. Ale sądzę, że teraz bardziej powinniśmy obawiać się jej,
niż Balara. Tego drania sama mogę pokonać. Teraz, kiedy mam
kamienie...
- To akurat nie jest
dobry pomysł – sprzeciwił się Argon.
- Dlaczego? –
spojrzała na niego z wyrzutem. Irytowało ją, że wszystkiego jej
zabraniał – Naprawdę mogę go pokonać. Wcześniej się go bałam,
bo zablokował moją Moc, ale teraz jest inaczej.
- Zgadzam się z Białym Krukiem? –
Wtrącił z powagą Riva – Nie wiesz do czego jest zdolny.
- A wy nie wiecie, do
czego ja jestem zdolna – warknęła ze złością i wstała
raptownie, patrząc na nich z góry. Zmarszczyła brwi - Jestem tym
cholernym Potomkiem Liry, czy nie? Dlaczego traktujecie mnie jak
dziecko? To ja mam ocalić ten świat, więc zabicie jednego
człowieka...
- Dobrze Ariel, dobrze.
– Riva pociągnął ją za przegub dłoni, aż usiadła z powrotem,
krzyżując przed sobą ramiona – Wiemy oczywiście, kim jesteś,
ale musisz zrozumieć, że zanim zaczniesz z kimś walczyć, musisz
jeszcze wiele się nauczyć. To nie tak, że...
- To wy nie rozumiecie – zgromiła
Rivę takim wzrokiem, że uniósł tylko brwi – Lira wszystko mi
wytłumaczyła. Wiem, co mam robić i wiem, co mogę zrobić. Jak
tylko znajdę pozostałe kamienie...
- Chwileczkę... –
Reeth przyjrzał jej się uważnie – Już wcześniej wspominałaś
o rozmowie z Lirą. Więc to prawda?
- Opowiesz nam o tym,
Ariel?
-
To bardzo interesuję, czego się tu dowiaduję – mruknął Yarith.
Jego córka, która siedziała teraz z dala od króla, grzebała
patykiem w piasku, sprawiając wrażenie kompletnie znudzonej. Teraz
jednak również nadstawiła ucha – Mów, panienko Ariel. Długo
żyłem w lesie ze zwierzętami i teraz wszystko mnie ciekawi.
Ariel posłała mu szybki uśmiech.
Napotkała senne spojrzenie Gareta, który nieznacznie skinął
głową. Zerknęła na Rivę, równie zainteresowanego co reszta, po
czym opowiedziała im o spotkaniu z Lirą, o ich rozmowie i Trzecim
Oku. Nie pominęła niczego, nawet tego, że wywodzi się od elfów,
a Gathalag zapoczątkował ich ród.
- Jak więc widzicie, to nie żaden bóg, tylko
zły, żądny władzy elf, albo raczej to, co z niego zostało. A ja
jestem – chrząknęła, gdyż to słowo nie chciało przejść
przez jej gardło – jego potomkiem.
Kiedy skończyła,
napiła się wody i zwilżyła zaschnięte wargi. Słońce wisiało
już wysoko i z chęcią wykąpałaby się w rzece. Kiedy
opowiedziała im całą historię, zrzuciła z siebie ciężar
tajemnicy, której wcale nie chciała przechowywać.
Pytania jednak długo nie nadchodziły.
Wszyscy zdawali się wstrząśnięci jej słowami i po prostu
siedzieli w milczeniu, jakby ich zatkało. Tylko niewzruszona Elleya,
nadal rysowała coś na piasku, ani razu nie unosząc głowy. Z
pewnością pilnie słuchała i sama wyciągała własne wnioski, bez
potrzeby dzielenia się nimi z innymi. Riva gapił się na nią z
zmarszczonym czołem i jedynie Nox jak zwykle był nieporuszony,
jakby już wcześniej znał całą prawdę.
Ariel sama z początku czuła się z
tym dziwnie. Jakby zdradziła samą siebie. Czy dlatego ród Liry
ukrywał to w tajemnicy? Czy ludzie nadal tak bezgranicznie ufaliby
Potomkowi, gdyby wiedzieli, że tak naprawdę pochodzi od Gathalaga?
W końcu miała dość tej ciszy i aż
ją nosiło, aby coś powiedzieć.
- Wiem, że to może dziwne
i...i...możecie być zaniepokojeni, ale przecież Lira w końcu
obróciła się przeciwko ojcu. Teraz już wiem, czemu Balar ciągle
nazywał mnie zdrajczynią i naprawdę...
- To... – Riva przerwał jej w pół
słowa, przeczesał malcami włosy i poruszył się niespokojnie,
jakby zabrakło mu słów. – Więc to ten szary kamień to Trzecie
Oko, tak? – Zapytał znienacka – A ja się zawsze zastanawiałem,
co to jest.
Ariel
popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
-
Tak, ale...
- Więc to dlatego tak łatwo przychodzi ci
korzystanie z Mocy Kamieni – przerwał jej Argon takim tonem, jakby
to stanowiło główny problem dnia i właśnie zostało rozwiązane.
-
To wspaniała spuścizna po Lirze – Garet z uśmiechem pokiwał
głową – Mając taki dar, rzeczywiście jesteś wyjątkowa, Ariel.
Czy potrafi coś jeszcze?
- Nie...Nie wiem. Możliwe. Sama nie wiedziałam,
czym jest, dopóki Lira mi nie wytłumaczyła.
- Dlaczego więc sama nie walczyłaś z Balarem i
nie uciekłaś? – zainteresował się Riva.
- Nie mogłam. Balar zablokował moją Moc, więc
byłam bezsilna. A gdy straciłam pamięć przez jakiś czas byłam
zdezorientowana. Cieszę się jednak, że nie muszę marnować czasu
na treningi. Dzięki temu od razu będę mogła walczyć i
przynajmniej nie będę bezużyteczna.
- Faktycznie to wszystko ułatwia i przyspiesza –
przyznał Reeth.
Yarith łyknął z bukłaka, wyprostował się i
machnął rękami w nieokreślonym geście
- To niesamowite. – Yarith ponownie klasnął w
ręce, cały rozpromieniony – Wygląda na to, że stanę się
świadkiem historycznych wydarzeń. Gdyby król nie wyciągnął mnie
z ukrycia, ominęłaby mnie cała zabawa. Kiedy widziałem cię jako
dziecko, nie sądziłem, że wyrośniesz na taką osóbkę.
Ariel skłoniła się przed nim i uśmiechnęła
szeroko, mile połechtana jego słowami. Jej dobry nastrój szybko
ostudziła Elleya, która nagle prychnęła głośno i uniosła na
nich drapieżne spojrzenie. Jej głos aż ociekał irytacją i
sarkazmem.
-
Nie rozumiem was. Każdy Potomek miał jakieś nadzwyczajne
zdolności, ale nikt się nad nimi nie rozpływał. Zapytajcie ją
raczej, czy w ogóle umie walczyć i czy kiedykolwiek trzymała w
ręku miecz. Chcecie tej małej powierzyć swoje życia? Może
przyjrzyjcie się lepiej jak ona wygląda. Jedna wielka kupka
nieszczęścia. Nie dorasta nam do pięt.
Yarith natychmiast zareagował, uderzając córkę
w twarz. Kobieta o mało się nie przewróciła, syknęła ze złością
i odwróciła się do wszystkich plecami. Alfa warknął coś do niej
gardłowo, po czym pospiesznie skłonił się w stronę Ariel.
- Wybacz mojej córce, pani. Taki ma już
charakter, że kiedy spotka silniejszego od siebie, nie może się
powstrzymać.
-
Jeżeli z twoich ust Elleyo potrafią wychodzić tylko obraźliwe
słowa, lepiej będzie jak przestaniesz je otwierać – zganił ją
spokojnie Riva.
Elleya spojrzała na niego z
niedowierzaniem, jakby nie spodziewała się po nim jakiejkolwiek
nagany. Zmrużyła oczy i uniosła lekko górną wargę, jakby
chciała pokazać zęby. W końcu jednak wstała, odwróciła się na
pięcie i z dumnie uniesioną głową zniknęła między drzewami.
- No, to teraz możemy wrócić...
- Nie, nie. – Ariel
uniosła ręce, zamykając wszystkim usta. Popatrzyła kolejno na
Rivę i Argona. – Powiedziałam wam właśnie, że Gathalag był
ojcem Liry, czyli moim przodkiem, a wy tylko o kamieniach. Chcę wam
wyjaśnić...
Riva nie dał jej
dokończył. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie, na co
zamilkła raptownie i zdrętwiała. Miała nadzieję, że nie słyszał
jak szybko bije jej serce. To wszystko działo się wbrew jej woli,
jej ciało po prostu samo reagowało. Nawet nie miała ochoty się
odsuwać.
- Nic nie musisz
wyjaśniać, Ariel – odezwał się łagodnie, bardzo blisko jej
ucha – Nie obawiaj się. Zacząłem mówić o kamieniach, bo to
naprawdę jest ważniejsze, niż to, kim jest twój pra przodek. Nikt
nie lubi rozmawiać o Niezwyciężonym, a samo wymówienie jego
imienia jest wystarczająco ciężkie. Gdyby Lira nie zdradziła
ojca, kto wie, co by się stało ze światem. Dobrze, że podzieliłaś
się z nami tą informacją, ale sądzę, że można zamknąć ten
temat – popatrzył po zebranych i dodał głośniej: – Kto jest
za? – Kiedy wszyscy pokiwali zgodnie głowami, uśmiechnął się
szeroko, pocałował ją w skroń i dopiero puścił.
Gdy
spojrzała na Argona, ten również skinął głową z uśmiechem.
Przyjęła od Noxa bukłak z zimną wodą i pijąc łapczywie czuła,
jak w środku robi jej się ciepło. Poza ich grupką reszta spała w
namiotach, lub na zewnątrz. Na błękitnym niebie dryfowały leniwie
białe chmurki, a słońce coraz mocniej prażyło. Za nimi szumiała
łagodnie rzeka, i Ariel nie pamiętała, kiedy czuła się tak
rozluźniona.
- No dobrze – głos Rivy pojawił się tuż
przy jej policzku. – Po tej fascynującej historii, może zjesz
jeszcze potrawki?
Ariel odetchnęła i poklepała się po brzuchu.
- O nie. Już nie wcisnę ani kawałka. Nie mam
nawet siły wstać.
- Wasza Wysokość lepiej niech ją pilnuje, żeby
nie zrobiła się tak gruba jak mój kuzyn! – krzyknął Ylon.
- Ja gruby? – Zaprotestował Oran, odrywając
się na chwilę od jedzenia – Jestem tylko dobrze zbudowany.
- Ha, dobre! Gruby jak świnia! Kapitanie, czy
kiedy mnie nie było, też tyle żarł?! – Ylon próbował wyrwać
mu miskę z rąk i przez chwilę szamotali się zajadle, aż w końcu
Oran przegrał. Obrażony, szturchnął kuzyna w żebra, wymamrotał
coś niewyraźnie i odszedł, chowając się w namiocie. Ylon
wzruszył ramionami i ziewnął ostentacyjnie.
Ariel nie mogła powstrzymać chichotu, a Riva
jej zawtórował.
- W takim razie dzisiaj już nie dostaniesz nic
do jedzenia.
- Och, dziękuję bardzo.
Ziewnęła szeroko, zasłaniając usta dłonią.
Nagle Riva wydał z siebie głuche sapnięcie, chwycił jej rękę i
przysunął w swoją stronę. Zacisnął szczęki, wpatrując się w
czerwony ślad na przegubie dłoni. Ariel całkiem o tym zapomniała
i nawet nie podejrzewała, że ktoś to może zauważyć.
- Co to jest? – Zapytał głucho. Argon i Nox,
zainteresowani jego wzburzeniem, natychmiast przysunęli się bliżej.
- To naprawdę nic takiego – próbowała ich
uspokoić, na próżno usiłując wyrwać rękę – Już nie boli i
nawet nie pamiętam...
- Jest tego więcej?
- Jeśli masz jakieś rany, mogę cię wyleczyć
– zaoferował rzeczowo Nox.
- Gdzie cię boli? Co on ci jeszcze zrobił? –
Riva, coraz bardziej zdenerwowany, szarpał się z jej rękawem,
próbując obejrzeć całą rękę. Dopiero, gdy Argon położył mu
dłoń na barku, uspokoił się nieco i zostawił ją w spokoju.
Ariel odsunęła się natychmiast i skrzyżowała
przed sobą ramiona, w ogóle nie rozumiejąc ich przesadnej troski.
Przypomniała sobie o czerwonym śladzie na ramieniu po zaklęciu
Posłuszeństwa i odetchnęła z ulgą, że nikt tego nie zobaczył.
Naprawdę nie miała teraz ochoty się z tego tłumaczyć, bo wciąż
miała nadzieję, że to nic nie znaczy i w końcu samo zginie. Nikt
inny nie musiał o tym wiedzieć.
- Co ten drań od ciebie chciał? Dlaczego cię
przetrzymywał? – Zapytał Riva, a jego głos drżał lekko od
tłumionego gniewu.
Ariel nie chciała do tego wracać, ale skoro już
zapytał, odpowiedziała sucho:
- Chciał dowiedzieć się, gdzie są pozostałe
Kamienie.
- Co?
- A więc chce je znaleźć – mruknął Argon.
- To by nawet pasowało – wtrącił Alfa. –
To jedyna rzecz, która może go pokonać, więc Niezwyciężony chce
się pozbyć zagrożenia.
- Tak. – Ariel popatrzyła w płomienie,
powstrzymując falę niechcianych wspomnień – Chciał, żebym
klęknęła przed Gathalagiem i przysięgła mu wierność. Jednak
wyraźnie dałam Balarowi do zrozumienia, że nawet gdybym wiedziała,
gdzie są pozostałe kamienie, nigdy im tego nie zdradzę. Podobnie
jak nigdy nie będę im służyć – uśmiechnęła się ponuro pod
nosem, wciąż zapatrzona w płomienie – Balar próbował
przeciągnąć mnie na swoją stronę, najpierw obietnicami i
propozycjami, potem jednak stracił cierpliwość i jego metody stały
się mniej...delikatne. Jest uparty i będzie mnie ścigać aż do
skutku – przerwała i popatrzyła na nich kolejno z ponurą
determinacją - To oznacza, że będąc ze mną również narażacie
się na niebezpieczeństwo. Może lepiej, jeśli się rozdzielimy i
każdy ruszy swoją drogą. Przynajmniej na jakiś czas.
Riva nagle chwycił ją za dłoń i ścisnął
mocno, jednocześnie zaglądając jej głęboko w oczy.
- To jest absolutnie niemożliwe, rozumiesz? –
Powiedział dobitnie, aż w jego głosie dało się słyszeć władczą
nutę – Nikt z nas się na to nie zgodzi – na potwierdzenie jego
słów kilka osób pokiwało głowami, w tym całkowicie poważny
Argon – Jesteśmy nie tylko przyjaciółmi, ale również rodziną.
Towarzyszami broni. Balar i Niezwyciężony to nasz wspólny problem
i razem będziemy z nimi walczyć. Ramię w ramię. Nigdy więcej
nawet nie myśl o ucieczce czy samotnej walce.
Ariel skinęła powoli głową, pod silnym
wrażeniem nie tylko tonu tej przemowy, ale również blasku
jasnoszarych tęczówek.
- Jednak nie biorę odpowiedzialności za
ewentualne straty.
- Jako Kruczy Król biorę wszystko na siebie –
rzucił wesoło.
- Czyli, że ja będę miał więcej roboty
chroniąc twój tyłek za dnia i w nocy, Wasza Wysokość – mruknął
zrzędliwie Argon, a jego wargi drżały w powstrzymywanym uśmiechu.
- Mój klan Vethoynów również jest do waszej
dyspozycji, królu i Potomku. Możecie polegać na sile i pazurach
wilków.
Riva skinął głową Alfie, a potem roześmiał
się dźwięcznie i uderzył kapitana w pierś.
- Widzisz, przyjacielu. Mam Zakon Kruka i
Vethoynów. Ty zaś pamiętaj, że od teraz życie Ariel jest
cenniejsze od mojego.
Argon zmarszczył brwi, przenosząc wzrok z króla
na dziewczynę.
- Dlaczego niby? – Zapytał ochryple – Od
zawsze twoje życie...
- O swoje życie zadbam sam, dziękuję. – Riva
uśmiechnął się tajemniczo. Ariel zaczynała podejrzewać, że ci
dwaj ukrywają przed nią jakiś sekret.
- Ja też nie potrzebuję ochrony – wtrąciła
ostrzejszym tonem niż zamierzała, jednocześnie dotykając swoich
pasemek – Doskonale radzę sobie sama.
- Oho – Riva poklepał ją po głowie z
odbijającym się w jego oczach blaskiem z ogniska – Moja krew –
pochylił się ku niej i konspiracyjnie zniżył głos - Biały Kruk
to prawdziwy despota. Wciąż uważa, że mam pięć lat i nie mogę
nigdzie wychodzić bez jego pozwolenia. Zobaczysz. Jeszcze trochę, a
i tobie zacznie towarzyszyć przy kąpieli.
Ariel parsknęła z rumieńcem na policzkach,
jednocześnie zerkając na Argona. Kapitan zmrużył niebezpiecznie
oczy, przyglądając im się groźnie.
- On chyba...nas słyszał – mruknęła,
przysuwając się bliżej do króla.
- Oczywiście, że słyszałem. Usłyszałbym was
kilka metrów dalej.
- Bo Argon ma uszy elfa. – Riva mrugnął do
niej okiem, a potem odwrócił się w stronę przyjaciela i
uśmiechnął niewinnie – Musiałem ją ostrzec, żeby znała
wszystkie zagrożenia.
- Ty... – Argon zamierzył się na króla
pięścią ku ogólnej wesołości pozostałych. Riva uchylił się
przed ciosem i ze śmiechem schował się za plecami Ariel. Gdy
napotkała zielone oczy kapitana, od niechcenia zaczęła bawić się
niebieskim pasemkiem i pokazała mu język.
- Nie radzę ze mną zaczynać – rzuciła
przekornie.
Argon obdarzył ją morderczym spojrzeniem,
mówiącym: „Później się z tobą policzę” i rzucił się, aby
dorwać Rivę.
Przez kilka minut przy ognisku rozlegały się
śmiechy i wesołe poruszenie, gdy Biały Kruk i król przekomarzali
się głośno i obdarzali niewinnymi kuksańcami. Ariel oczywiście
kibicowała Rivie, najgłośniej zachęcając go do przyłożenia
kapitanowi. Nawet Nox się uśmiechał, chociaż w jego błyszczących
oczach trudno było odnaleźć iskierkę radości.
W całym obozie zapanowała ożywiona, swobodna
atmosfera, która w końcu i Ariel zaczęła się udzielać. Śmiała
się i gawędziła z wojownikami jakby znali się od lat.
Jednocześnie zauważyła, że Argon stał się bardziej rozluźniony
i częściej się uśmiechał. Miała wrażenie, że w tym momencie
jakby i ona poczuła się bardziej odprężona.
Ognisko zaczynało dogasać i po obfitym obiedzie
nadszedł czas na znacznie bardziej przyjemniejsze rozmowy i
dzielenie się historyjkami z życia wojowników.
- W wieku ośmiu lat sam pokonałem stado
jednorogów – pochwalił się głośno Oran, gdy Reeth skończył
opowiadać jak to w czasie patrolu miał niemiłą przyjemność
zajrzeć do Kythral i rozdzielić grupę walczących pijaków, do
których po nieudanej próbie zrobienia porządku, przyłączyli się
również tamtejsi strażnicy. Po zbiorowym napadzie wesołości,
Oran najwidoczniej chciał wprowadzić nutę grozy. Mlaskając i
przeżuwając pieczone udo z dzika, popatrzył po zebranych
roziskrzonym wzrokiem na pulchnej twarzy – Te dzikie bestie prawie
mnie zabiły, ale rozszarpałem je o taaak! – Mówiąc to i
machając w powietrzu na wpół obgryzioną kością, zagiął palce
na kształt szponów i zaczął imitować atak.
Jego kuzyn, Ylon,
odebrał mu mięso i pociągnął za ucho.
- Przez to obżeranie zupełnie zapchało ci mózg
– rzucił, na co przy ognisku rozległy się głośne śmiechy –
Po pierwsze to nie były jednorogi, bo one już nie istnieją,
tylko...
- Jak to nie?! To myślisz, że z czym walczyłem?
- Z Zielonymi Ludźmi? – Podsunął ze śmiechem
Garet.
- Zwierzołakami?
- A może z króliczkami?
Oran potrząsnął głową i ze zmarszczonym
gniewie czołem, poklepał się w pierś.
- Przysięgam, że to były jednorogi. Słowo.
Możecie mi nie wierzyć, ale one wciąż istnieją.
- Daj już spokój – Ylon z kwaśną miną
szturchnął go w ramię – Po prostu przyznaj, że sobie to
wymyśliłeś, a tak naprawdę...
- Tak?! – Wojownik posłał kuzynowi groźne
spojrzenie, a potem przesunął je na pozostałych – Walczyłem z
nimi. Spotkałem je w pobliżu gór Pustelnika. To wtedy po raz
pierwszy udało mi się zmienić w dwadzieścia kruków.
- Dwadzieścia? Proszę cię – Darel prychnął
nad swoją miską – Nigdy nie widziałem, żebyś zmienił się,
chociaż w dziesięć.
- Ale ja naprawdę...
- Zajmij się lepiej jedzeniem, bo to ci wychodzi
najlepiej – stwierdził Ylon, po czym wepchnął mu w usta
niedojedzoną kość.
Przy ogólnej wesołości, Ariel nie potrafiła
powstrzymać się od śmiechu, przez co w końcu rozbolała ją
szczęka i brzuch. Biały Kruk uśmiechał się pod nosem, więc
wykorzystała to i zapytała cicho:
- Co to są te jednorogi? Są takie straszne?
- Jednorogami straszy się niegrzeczne dzieci.
Setki lat temu były ich tutaj całe stada, ale potem wymarły.
Ogólnie rzecz biorąc były to konie z rogami na czubku głowy,
obdarzone Mocą i pewnym poziomem inteligencji. Były też bardzo
dzikie i niebezpieczne. Ich ulubioną potrawą było ludzkie mięso.
Ariel przełknęła ślinę, szczęśliwa, że
akurat nie ma nic w gardle i wzdrygnęła się odruchowo.
- Więc całe szczęście, że już ich nie ma.
Bo nie ma, prawda?
Zerknął na nią z ponurym uśmiechem.
- Do tej pory żadnego nie spotkałem.
- Więc Oran naprawdę skłamał?
- Wiem tylko, że faktycznie gdy miał osiem lat
wrócił do zamku ledwo żywy. – Argon zamieszał w misce i jak
gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia.
Czy jest coś jeszcze gorszego, co powinnam
wiedzieć? Szkoda, że nie zapytałam o to Sato.
Nie mogła myśleć o przyjacielu bez tego
bolesnego uciskania w sercu, więc skupiła się na jedzeniu i
zastanawianiu się, jakie jeszcze groźne stworzenia zamieszkują
Elderol.
Mężczyźni w skórach podawali sobie wino, a
dzieci biegały wokół nich, niektóre w zabawie przybierając swoją
wilczą formę. Ariel przyglądała im się wciąż zdumiona z jaką
łatwością przechodzili z człowieka w zwierzę i znów pomyślała
o Sato. Siedzący obok niej Riva właśnie zaczął coś mówić, gdy
nagle zamarła i otworzyła szeroko oczy. W tym momencie zobaczyła i
poczuła jednocześnie, jak rozpostarta wokół obozu niewidzialna
bariera najpierw drży, a potem pęka bezgłośnie. Również tarcza
w jej umyśle ustąpiła pod naporem gwałtownej siły. Lodowaty
chłód przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, powodując gęsią
skórkę i mdłości. Przez mgnienie oka zobaczyła oczami wyobraźni
Jego ciemną postać pośród drzew, gdzieś bardzo niedaleko.
Sądziłaś, że tak łatwo mi
uciekniesz?
Ariel w panice zaczęła odbudowywać
osłonę, jednak głos umilkł równie nagle jak się pojawił.
Zamrugała oszołomiona i wyprostowała się, rozglądając się
wokół.
Nic
się nie zmieniło. Nic się nie stało. Większość Vethoynów
jeszcze spała, tylko ci, którzy położyli się najwcześniej,
kręcili się teraz między namiotami. Dzieci taplały się wesoło w
rzece, nadal świeciło słońce, a tarcza była nietknięta. Riva
coś mówił, ale przerwał nagle i przyjrzał jej się z niepokojem
-
Coś się stało?
Z pobladłą twarzą, Ariel wciąż
rozglądała się na wszystkie strony. Czyżby zaczynała już
wariować? Naprawdę przed chwilą słyszała w głowie głos Balara,
czy jej się tylko wydawało?
Jej
serce nadal tłukło się niespokojnie w piersi, gdy próbowała
zaprzeczyć:
-
N..nie.
-
W takim razie...
Riva znów przerwał i tym razem on
również pobladł. Jakiś huk wstrząsnął ziemią i oboje
jednocześnie spojrzeli w górę. Utworzona nad nimi tarcza drżała
niebezpiecznie. Po chwili błękit rozdarła rysa, a po niej kolejne,
tworząc rozszerzające się pęknięcia. Poza tym żaden dźwięk
nie rozpraszał ciszy. Teraz wszyscy w obozie zamarli, nawet dzieci.
Z otwartymi ustami Ariel patrzyła jak nad ich głowami pęka niebo.
Nie była w stanie się ruszyć, po prostu patrzyła.
A
potem jakby ktoś ich odczarował, wszyscy naraz się ożywili.
Kobiety zagoniły dzieci między namioty, podczas gdy Yarith dołączył
do swoich ludzi i wykrzykiwał rozkazy. Elleya wyskoczyła spomiędzy
drzew i dołączyła do ojca, a jej oczy przybrały zwierzęcy
wygląd.
Wojownicy
z Zakonu wstali jednocześnie z nagłym niepokojem. Garet jako
pierwszy rozłożył skrzydła, zalewając ich czarnymi piórami i
wzbił się ponad ziemię. Niebem wciąż wstrząsała jakaś siła,
aż pod ich stopami drżała ziemia.
-
Dasz radę wzmocnić barierę? – Zapytał Argon.
Garet wisiał nad ich głowami coraz
bardziej zdenerwowany. Mimo tuszy skrzydła utrzymywały go bez
żadnego wysiłku.
- Spróbuję – rzucił i odleciał,
gubiąc jeszcze więcej piór.
Ariel
stała jak przykuta do ziemi i w pewnym momencie poczuła na dłoni
ciepłe palce króla. Spojrzała na niego bez słowa, zaciskając
boleśnie szczęki. Tymczasem mężczyźni z Zakonu Kruka patrzyli to
na siebie, to na barierę, na której siatka pęknięć była coraz
gęstsza, a drżenie coraz gwałtowniejsze.
-
Co się dzieje? – Odezwał się w końcu Riva – Kto nas atakuje?
Kapitan
miał zmarszczone brwi i ponury wyraz twarzy.
-
Sądząc po sile, to...
Ariel
przełknęła ślinę.
-
Balar – dokończyła głucho. Gdy wszystkie głowy odwróciły się
w jej stronę, znów spojrzała w górę i mrużąc oczy, dodała
niemal szeptem: - Nadchodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz