piątek, 13 maja 2016

Rozdział 14

Witajcie, jak widać zmieniłam wygląd bloga i mam nadzieję, że wszystko jest widoczne i czytelne, a teraz kolejny rozdział i miło by było gdyby ktoś skomentował jak się czyta, czy ciekawe czy coś jest na tyle nudne, że mam zmienić:)


      Duży, szaro-brązowy wilk obserwował cały obóz ze swojego ukrycia. Jego pan kazał ich wytropić więc nie miał wyjścia, jednak był zły na siebie, że musiał to zrobić. Z drugiej strony i tak by tu przybył, nawet, jeśli oznaczałoby to złamanie rozkazów. Skulony w gęstych zaroślach, nie drgnął mu nawet jeden mięsień. Bursztynowe ślepia lśniły w mroku niczym dwa maleńkie słońca. Jego uwadze nie umknął żaden ruch ani dźwięk. Skupił się na grupie ludzi otaczających największe ognisko. Przysłuchiwał się ich rozmowie, ale tak naprawdę interesowała go tylko jedna osoba.
          Dziewczyna.
       Jej widok wzbudził w nim tysiące emocji. Musiał się powstrzymać, by nie zerwać się z miejsca i nie pobiec do niej. To pragnienie niemal zwyciężyło w nim z posłuszeństwem i strachem. Właśnie. Niemal. I to doprowadzało go do szaleństwa. Jednak nie tylko to kazało mu trwać w ukryciu.
       Wśród zebranych był Alfa.
      I cały klan Vethoynów.
     Wilk już zapomniał jak działa na niego ich obecność. Pierwotna, nierozerwalna więź z prastarym klanem przytłaczała go i dusiła. Każdy jego mięsień drgał nerwowo, wbrew jego woli. Jego zmysły szalały i jednocześnie były przytłumione wobec tej silnej, dominującej obecności.
     Unikał patrzenia na Alfę, gdyż jego widok budził w nim jakiś ukryty instynkt, który domagał się rywalizacji. Jego prawa łapa pulsowała tępym bólem, a ciemne, zmieniające kolory wzory jarzyły się delikatnym blaskiem. Skomlał cichutko, zmuszając się do ignorowania tego dziwnego uczucia. Podwinął łapę pod siebie i przycisnął do ziemi, przełykając chęć podkulenia ogona i ucieczki.
       Jego złote oczy wpatrywały się w dziewczynę, jej rude włosy i rozświetlony ogniem profil.
Przybył tu specjalnie dla Niej. Miał ją wytropić i znaleźć. Wszystko w nim krzyczało z gniewu i buntu przeciw temu, kim jest i do czego jest zmuszany. Mimo całej koszmarnej sytuacji, jedyną pociechą było to, że w końcu mógł ją znów zobaczyć. Nawet, jeśli w ten sposób ją zdradzał, miał okazję jeszcze raz na nią popatrzeć. Upewnić się, że nic jej nie jest. Po tym, jak go uleczyła i przy okazji odkryła, czym jest, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Nie mógł ujawnić swojej obecności, ale pragnął chociaż chwilę z nią porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Czuł jednocześnie ulgę i smutek.
     Tak bardzo był zaabsorbowany Ariel, że dopiero z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Poza kręgiem światła rzucanego przez ognisko, pomiędzy obozem i jego kryjówką, stała kobieta. I patrzyła prosto na niego. Jej stalowe oczy odnalazły jego złote tęczówki. Wilk przywarł brzuchem do ziemi i naprężył mięśnie. Kobieta była piękna, ale nie dlatego tak bardzo go przyciągała. Było w niej coś zmysłowego, silnego i intrygującego. Jej leśny, piżmowy zapach drażnił jego zmysły. Nagle zrozumiał.
       Kobieta Alfy.
    Nastąpiła krótka chwila zawieszenia, jakby cały świat wstrzymał oddech. Ludzka powłoka nie mogła równać się z wilkiem, którego w sobie nosiła. A jednak obie postacie zapierały dech w piersi. Wilk uniósł powoli głowę i zastrzegł uszami, czując wręcz hipnotyzujące przyciąganie.
      Wtedy kobieta spuściła w końcu oczy i skinęła głową w lekkim ukłonie, co mogłaby zrobić tylko przed swoim Alfą. Następnie odwróciła się na pięcie, jakby przyszła tu wbrew sobie i wróciła do ogniska.
    Wilk nie spuszczał z niej oczu, dopóki nie zajęła swojego miejsca przy Alfie Vethoynów. Potrząsnął łbem, by wyrzucić ją z myśli, choć to nie było wcale takie proste. Po raz ostatni zerknął na Ariel, zaskomlał z żalem i bezszelestnie opuścił swoją kryjówkę.
     Pragnął stąd uciec i zaszyć się gdzieś w samotności, jednak to był luksus, o którym mógł tylko marzyć. Zaledwie opuścił bezszelestnie zarośla, usłyszał w głowie rozkaz:
     Czekaj tam. Na mój rozkaz atakujemy.
    Wilk warknął jakby do niewidzialnego wroga. Każdy jego mięsień pragnął ucieczki, ale nawet słaba myśl powodowała, że zaklęcie Posłuszeństwa rwało i paliło od środka. Wrócił, więc na swoje miejsce i znów przywarł brzuchem do ziemi. Zerknął na boki, gdzie pomiędzy krzakami i na drzewach czaiły się inne drapieżniki. Nie miał odwagi ponownie spojrzeć na Ariel. Nienawidził siebie jak jeszcze nigdy w życiu.
      Jego oddział czekał na rozkazy.
      Prawa łapa wciąż piekła.

***

      Kiedy w końcu zasiedli do kolacji, czy raczej wczesnego śniadania, na horyzoncie wstawał blady świt. Wszyscy zdawali się zmęczeni ostatnimi przejściami, ale gdy już zasiedli wokół ogniska nie było mowy o spaniu. Vethoyni, oraz wojownicy z Zakonu spisali się na polowaniu, dostarczając im kilka królików, jelenia i dzika. Kobiety szybko oporządziły mięso, przyniosły wody, nazbierały ziół i ugotowały pyszną potrawkę. Od samego początku Elleya traktowała Ariel lekceważąco, a w pewnym momencie zaczęła nawet ją ignorować. Jakoś nie spodobało jej się to, że kobieta-wilk usiadła obok króla i rozmawiała z nim jakby byli w bardzo zażyłych stosunkach, ale starała się za wiele o tym nie myśleć.
     Ariel siedziała pomiędzy Zakonem Kruka, zaś reszta Vethoynów rozlokowała się z rodzinami przy swoich namiotach, bądź w mniejszych grupkach przy ogniskach. Wszyscy traktowali ją z uprzejmym szacunkiem, choć przecież prosiła ich, by zachowywali się wobec niej naturalnie. Riva musiał zauważyć jej niepewną minę, bo w pewnym momencie uśmiechnął się i poklepał ją po głowie.
      - Lepiej się do tego przyzwyczaj, bo tak już będzie zawsze.
      - Ale dlaczego? Przecież nie jestem jakąś królową czy kimś podobnym.
     - Jesteś Potomkiem Liry, a to stawia cię na drugim miejscu po Kruczym Królu. Ludzie czekają na ciebie, byś ich chroniła. Pozwól im się tak traktować – pochylił się ku niej z błyskiem w oczach i wyszeptał: – Kto wie, może w przyszłości jeszcze zasiądziesz na tronie.
      Ariel popatrzyła na niego krzywo, a kiedy dotarły do niej jego słowa, burknęła coś niewyraźnie i szybko odwróciła głowę.
     Gdy w końcu kolacja była gotowa zjadła tyle potrawki, że nie miała nawet siły wstać. Zauważyła, że król pochłonął jeszcze więcej, jakby głodował dłużej od niej. Elleya dbała o niego troskliwie, nakładając kolejne porcje i podając wodę. Ilekroć się śmiali, odwracała wzrok, albo udawała zainteresowanie czymś innym. Siedzieli jednak zbyt blisko i nie mogła nic na to poradzić, że zwyczajnie ich słyszała. Nie rozumiała dlaczego, ale ich tajemnicza wymiana zdań lekko ją deprymowała i niepokoiła:
     - Myślałem już, że naprawdę o mnie zapomniałaś. Nadal chcesz się zemścić? Jak widzisz twój klan mi wybaczył.
     - Dał ci szansę, a to co innego – kobieta przyglądała mu się spod zmrużonych powiek, a w kąciku ust czaił się blady uśmiech – A co do mnie, to rzeczywiście dość długo cię nienawidziłam.
     - Naprawdę? – Riva roześmiał się cicho, jakby czymś ubawiony – Faktycznie, gdy cię ujrzałem po raz pierwszy, pomyślałem, że masz ochotę mnie zabić. Sądzę jednak, że za dużo łączy nas wspólnych wspomnień, byś była do tego zdolna.
      - Chcesz się przekonać, królu? Mój wilk bez wahania...
     - Twój wilk jako szczeniak był bardzo uroczy. Nauczyłem go aportowania.
     Elleya skrzywiła się, a Riva z rozbawieniem przejechał dłonią po jej włosach.
      - Kiedyś byłaś zupełnie inna. Mogliśmy...
     - Las nauczył mnie bezwzględności. Jestem drapieżnikiem – odparowała, zaglądając mu prosto w oczy – I dorosłą kobietą. Mam nadzieję, że to zauważysz.
      - Już zauważyłem, Elleyo. I mam nadzieję, że mimo wszystko znów będziemy przyjaciółmi.
     - Jak my wszyscy – wtrącił głośno Yarith, który również musiał przysłuchiwać się tej rozmowie.         Wzniósł swoją manierkę i rzucił wesoło – Za przyjaźń i Kruczego Króla!
    Odpowiedziały mu liczne głosy i mężczyźni wypili toast, a gdzieniegdzie rozległo się kilka śmiechów. Elleya zacisnęła wargi i popatrzyła na wszystkich groźnie, z widocznym niezadowoleniem.
     - Odpręż się kobieto i przestań w końcu marudzić – jej ojciec, lekko podpity otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie energicznie.
    Riva uśmiechnął się do niej szeroko, na co w końcu jakby trochę przestała się gniewać i odwzajemniła uśmiech. Ariel tylko zmarszczyła brwi i pochyliła się nad swoją miską.
     Chociaż Riva z początku pochłonięty był rozmową z Elleyą i jej ojcem, bardzo często, właściwie, co kilka zjedzonych łyżek, zerkał na Ariel i uśmiechał się, ilekroć napotykał jej spojrzenie. W jego jasnych oczach odbijały się czerwone płomienie z ogniska, przez co błyszczały jaśniej niż gwiazdy. Wzięła to za zwykłą uprzejmość, że gdy miała pustą miskę, napełnił ją szybko, a gdy się zakrztusiła, niemal podetknął wodę pod jej usta.
       - Czy ten drań w ogóle cię karmił? – Zapytał, kiedy zabierała się za trzecią dokładkę.
- Tak, chociaż ciągle chodziłam głodna – mruknęła z pełnym ustami.
Riva zmarszczył czoło, przyglądając jej się w skupieniu. Ariel starała się koncentrować na czymś innym i nie myśleć o tym, że te niesamowite oczy przeszywają ją na wylot. Kruczy Król nie był chłodny i zdystansowany jak Argon, ale ciągle ją dotykał i przesadnie się troszczył. Naprawdę nie wiedziała, co o tym myśleć.
      - Nie jest ci zimno?
     - Nie.
     - Wygodnie ci?
     - Tak.
     - Może jeszcze wody? Najadłaś się?
    - Och, daj już spokój dziewczynce – wtrąciła wyraźnie poirytowana Elleya, posyłając Ariel chyba najbardziej pogardliwe i drapieżne spojrzenie, na jakie było ją stać – O mnie nigdy tak przesadnie się nie troszczyłeś.
     Riva nawet nie zwrócił na nią uwagi. Odwrócił się do Ariel całym ciałem, nadal spoglądając na nią z autentyczną troską. Doceniała to, że się o nią martwił, więc westchnęła tylko i zaczęła uprzejmym tonem:
     - Naprawdę Wasza Wysokość, jest mi bardzo wygodnie i...
     - Ciii. – Odstawił z brzękiem swoją miskę, po czym spojrzał na nią chmurnie. Nagle pogłaskał ją po głowie, na co zareagowała może zbyt nagłym odsunięciem się do tyłu. Riva cofnął rękę, a w jego oczach mignął cień smutku. – Przepraszam. Tak trudno jest ci mówić mi po imieniu? Po tym wszystkim....
      Ariel zaciskała palce na misce, gdzie na dnie zostało trochę niedojedzonej potrawki, na którą nagle nie mogła już patrzeć. Zerknęła na Rivę, ale szybko odwróciła wzrok, gdyż znowu wpatrywał się w nią w ten przeszywający sposób.
     - Jesteś królem, więc nie mogę...
     - Naprawdę nic nie pamiętasz? Dzieciństwa też?
     - Nie.
   - Ani tego, co sobie obiecaliśmy? – Pytał coraz ciszej, z coraz większym rozczarowaniem i smutkiem – Nawet tego, że nienawidzę jak przyjaciele zwracają się do mnie tak oficjalnie?
    Ariel chciała przeprosić i powiedzieć, że naprawdę jej przykro, ale nagle popatrzyła na niego uważniej i uniosła brwi.
     - Przyjaciele?
     Jej pytanie tylko bardziej go zasępiło. Zerknęła szybko na Argona, jakby szukając u niego pomocy, ale jego nieprzenikniona twarz niczego nie zdradzała. Odchrząknęła i zwróciła się do króla.
      - Więc Wasza Wysokość...
     Pokręcił powoli głową i przez kilka chwil siedział w milczeniu, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu przymknął powieki, odetchnął głęboko i gdy na nią spojrzał, jego twarz rozświetlił lekki uśmiech. Wyciągnął dłoń i ścisnął ją lekko za ramię. Chciała się odsunąć i jednocześnie nie chciała. Już po prostu nie wiedziała jak ma się zachowywać i co robić.
      - Może zrobimy tak – pochylił się ku niej i kiedy przemówił, jego ciepły głos wywołał na jej ciele gęsią skórkę – Mogę się tylko domyślać, jak ciężko musi ci być w tym stanie, kiedy straciłaś wszystkie wspomnienia. Obiecuję ci, że razem je odzyskamy, ale do tego czasu nie możesz czuć się niezręcznie w naszym...w moim towarzystwie. Nie możesz też ciągle tytułować mnie „Wasza wysokość”, bo to doprowadza mnie do szału. Żeby dobrze nam się razem...współpracowało, proponuję zacząć wszystko od początku – wyciągnął ku niej otwartą dłoń – Jestem Riva.
     Przez chwilę w milczeniu patrzyła mu w oczy, uznając, że to całkiem dobra propozycja. W pewnym sensie Riva przypominał jej Sato. Zaczynała się przyzwyczajać , że co chwila dzieje się coś dziwnego, a im szybciej przestanie przejmować się amnezją, tym łatwiej będzie jej się przystosować.
       To wszystko jest coraz bardziej niesamowite. Ale zapowiada się interesująco.
    W końcu uściskała jego dłoń i na twarzy Rivy od razu pojawił się szeroki uśmiech ulgi i zadowolenia. Wszyscy przypatrywali im się z aprobatą, jakby właśnie uczestniczyli w jakiejś podniosłej chwili, na którą czekali. Szczególnie Argon wydawał się usatysfakcjonowany. Jego błyszczące oczy patrzyły na nich z łagodnością, o którą nawet by go nie podejrzewała.
     - Skoro ten problem mamy już rozwiązany, może w końcu opowiesz nam, co się z tobą działo? – zwrócił się do króla.
     Riva spoważniał i skinął głową. Następnie rozpoczął swoją relację od wizyty u hrabiego Cerona aż do znalezienia się w obozie Vethoynów. Przekonał wojowników, że klan zwierzołaków nigdy ich nie zdradził, i że było to zwykłe nieporozumienie oraz, że zamierza przywrócić ich dawne miejsce wśród szlachty. Początkowe oburzenie stłumił jeszcze w zarodku tak, że nikt nawet nie śmiał protestować.
      - Musiałem być długo nieprzytomny, bo nawet nie wiem kiedy i gdzie zginął Ceron.
      - Gdy zjawili się tam moi ludzie, już nie żył, przeszyty strzałami – odparł Yarith. – Znaleźliśmy go na drodze, niedaleko lasu. Na miejscu nie było żadnych oznak walki, tylko ślady końskich kopyt. Ty, królu leżałeś w krzakach.
- Hrabia musiał dostrzec jakieś zagrożenie i zdążył jeszcze mnie ukryć. Do końca był mi oddany, a ja potraktowałem go jak zdrajcę. – Riva z trudem przełknął ostatnie słowa – Mimo ran był w stanie walczyć, a ja...
     - Nie myśl o tym w ten sposób – odparł łagodnie Argon – To ciebie torturowała, nie jego. Byłeś poważnie ranny, każdy na twoim miejscu straciłby przytomność.
- Martwi mnie ta cała Rairi. Czego właściwie od ciebie chciała, Wasza wysokość? – Zapytał Darel.
Riva milczał przez chwilę, zastanawiając się nad doborem słów.
- Nie wiem, co knuje Najstarsza, ale chciała uzyskać ode mnie położenie miasta elfów w Zielonym Lesie. Jak wiecie Nieśmiertelni otoczyli się barierami i zaklęciami iluzji, broniąc dostępu do siebie innym istotom. Jako Kruczy Król i przedstawiciel ludzi posiadam wiedzę prowadzącą do ich królestwa. Kiedy jej tortury nie przyniosły efektów, próbowała wydrzeć mi tę wiedzę prosto z umysłu – dokończył ponuro.
Wokół ogniska rozległo się kilka oburzonych głosów.
- Udało jej się? – Zapytał ostrożnie Reeth
- Brońcie bogowie, jeśli tak by było. Przysięgałem bronić tej tajemnicy i gdybym zawiódł, musiałbym umrzeć.
- Najpierw ten zdrajca, a teraz Najstarsza! – Huknął ze złością Koll – Jeszcze chwila, a cała armia tych zdradzieckich elfów wystąpi przeciw nam. Radzę od razu...
- A ja radzę wstrzymać się od nieprzemyślanych działań – przerwał mu ostro kapitan.
- Na początek zajmiemy się Gildrarem, jak to było ustalone i wzmocnimy ochronę prowincji.
- Postaram się stworzyć ochronne tarcze i kilka pułapek – Garet skinął głową w stronę króla.
- Dobry pomysł – pochwalił go Argon – Tutejszy hrabia nie jest zbyt rozgarnięty, a my nie powinniśmy zwlekać z powrotem do zamku dłużej niż to konieczne.
    - W każdym razie… - Riva powrócił do sprawy, która najwidoczniej nie dawała mu spokoju - Wydaje mi się, że ta Rairi nawet jeśli również służy Niezwyciężonemu, ma w tym wszystkim jakiś własny cel. I prawdopodobnie dotyczy to elfów. Jest Najstarszą, więc...
- ...jest z Zielonego Lasu, albo z Rohe – dokończył Argon, a Garet poruszył się niespokojnie i zmarszczył szerokie czoło.
- Rohe? To daleko. Wątpię, by Nieśmiertelna fatygowałaby się z ich bezpiecznej wyspy, chyba, że rzeczywiście chce nam mocno zaszkodzić.
- Czy elfy nie wtrącają się do spraw tego świata? – Zapytał Yarith, drapiąc się po ciemnej brodzie – Po Wojnie Ras, chyba zawarły z nami pewnego rodzaju pakt, że będą żyły pokojowo i trzymały się swoich terenów. Podobnie jak krasnoludy. Czy czeka nas powtórka z tamtych czasów?
- Oby nie – mruknął Reeth, z powagą zerkając na towarzyszy – Ci najstarsi Nieśmiertelni żyją na Rohe, reszta w Zielonym Lesie. Elfy z Zielonego Lasu nigdy nie sprzymierzyłyby się z kimś takim jak Niezwyciężony, w ogóle unikają wszelkich konfliktów i nie są po żadnej stronie. A Rairi współpracuje z Balarem i służy temu samemu panu.
     - Nie podoba mi się to wszystko – Ylon objął się ramionami i skulony, zapatrzył w płomienie.
     - Mi też nie – Oran siedział przy kuzynie i powoli przeżuwał swoje śniadanie. Teraz wzdrygnął się mimo gorąca – To trio jest stanowczo zbyt potworne. Kiedyś z łatwością mogliśmy pokonać wroga, a teraz...
     - A teraz mamy Potomka, Białego Kruka i resztę – dokończył Garet z nikłym uśmiechem, po czym obdarzył Yaritha dłuższym spojrzeniem – Dodatkowo naszym sojusznikiem jest również potężny klan Vethoynów.
- Ale pamiętajmy, że sam Balar potrafi więcej niż cała armia – mruknął Koll
     - Bez Korryna i Lanona jesteśmy słabsi – Darel zaciskał ponuro wargi, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem tego, czego nie powinien – Gdybym to ja decydował, nie bawiłbym się w zabezpieczanie miast, tylko spróbował pozbyć się przynajmniej tej elfki.
- Na szczęście to nie ty tu decydujesz – Ylon posłał mu niechętne spojrzenie.
     Riva nagle drgnął nerwowo i uniósł rękę.
    - Poczekajcie. Czy dobrze usłyszałem, że Lanon nie żyje?
   Wszyscy sposępnieli i kilka osób pokiwało głowami. Król spojrzał pytająco na Argona i zmarszczył czoło. Biały Kruk łyknął wody i z wyraźną niechęcią opowiedział mu o śmierci Noszącego Znak Kruka, po czym w kilku słowach streścił odnalezienie kryjówki Balara i ich ucieczkę.
     Ariel słuchała go uważnie, zaś pozostali wojownicy również mieli poważne, zamyślone twarze. Gdy Argon w końcu skończył mówić, przez chwilę zapanowała napięta cisza. Ariel przyglądała się reakcji króla, który siedział całkiem nieruchomo, a jego zatroskany wyraz twarz nabrał ostrzejszych rysów, przez co wydał się o wiele starszy. Teraz jeszcze bardziej przypominał jej Balara, nawet z bliska. To podobieństwo tak bardzo ją uderzyło, aż poczuła w środku ucisk niepokoju. W końcu przymknął powieki, odetchnął głęboko i przejechał dłonią po włosach i czole. Gdy się odezwał, jakaś bolesna nuta w jego tonie sprawiła, że zapragnęła go pocieszyć.
     - Przykro mi z powodu Lalona, tym bardziej, że stało się to pod moją nieobecność. Sprawę zabójcy musimy odłożyć do powrotu do zamku.
     - A Arwel...
     - Nie wierzę, że to on – Ariel sceptycznie pokręciła głową.
     - Przecież nawet go nie znasz – burknął Darel
    - To nie...
    - My też chcielibyśmy, żeby to było nieporozumienie, jednak fakty są takie, że na dzień dzisiejszy, mamy tylko jeden trop – Garet przygarbił się blisko ogniska i obdarzył ją poważnym spojrzeniem.
      Nie dość, że mamy na głowie Gathalaga i jego sługusów, to jeszcze to. Po prostu pięknie. Czy tutaj w ogóle można liczyć na jeden spokojny dzień?
      - Czy Rairi chciała coś jeszcze? – wyczuła, że Argon specjalnie zmienił temat – Wspominała coś o swoich planach?
Riva z bladą twarzą wpatrywał się we własne dłonie.
- Nie wiem – odparł w końcu głucho – Chyba nie. Nie pamiętam za wiele, bo torturowała mnie aż straciłem przytomność. Z pewnością nie wspominała nic o sobie.
      Argon zacisnął ukradkiem dłoń w pięść i skrzywił się, jakby miał ochotę kogoś udusić. Ariel nie umknęła uwagi jego reakcja i zaczęła się zastanawiać, co łączy tą dwójkę. Bo z pewnością kapitan był dla króla kimś więcej, niż osobistym strażnikiem.
     - Czy to możliwe, żeby była jeszcze gorsza od Balara? Dlaczego postanowiła akurat teraz się ujawnić? – pomyślał głośno Yarith.
      - Balar jej słucha – wtrąciła Ariel
Wojownicy spojrzeli na nią z uwagą, a Yarith musnął swój tatuaż na ramieniu, jakby to miało dla niego jakieś znaczenie.
- Skąd wiesz? – Zapytał Riva.
- Raz niechcący podsłuchałam ich mentalną rozmowę. Nie zrozumiałam za wiele, ale ona wydała mu jakiś rozkaz i chyba on się jej boi. Kiedyś nawet ją widziałam. Przyszła go odwiedzić. Ona...chyba traktuje go jak swoją zabawkę.
- Wiesz coś o niej więcej? Co zamierza, albo chociaż dlaczego przyłączyła się do Niezwyciężonego?
     - Nie. Ale sądzę, że teraz bardziej powinniśmy obawiać się jej, niż Balara. Tego drania sama mogę pokonać. Teraz, kiedy mam kamienie...
- To akurat nie jest dobry pomysł – sprzeciwił się Argon.
- Dlaczego? – spojrzała na niego z wyrzutem. Irytowało ją, że wszystkiego jej zabraniał – Naprawdę mogę go pokonać. Wcześniej się go bałam, bo zablokował moją Moc, ale teraz jest inaczej.
- Zgadzam się z Białym Krukiem? – Wtrącił z powagą Riva – Nie wiesz do czego jest zdolny.
- A wy nie wiecie, do czego ja jestem zdolna – warknęła ze złością i wstała raptownie, patrząc na nich z góry. Zmarszczyła brwi - Jestem tym cholernym Potomkiem Liry, czy nie? Dlaczego traktujecie mnie jak dziecko? To ja mam ocalić ten świat, więc zabicie jednego człowieka...
- Dobrze Ariel, dobrze. – Riva pociągnął ją za przegub dłoni, aż usiadła z powrotem, krzyżując przed sobą ramiona – Wiemy oczywiście, kim jesteś, ale musisz zrozumieć, że zanim zaczniesz z kimś walczyć, musisz jeszcze wiele się nauczyć. To nie tak, że...
- To wy nie rozumiecie – zgromiła Rivę takim wzrokiem, że uniósł tylko brwi – Lira wszystko mi wytłumaczyła. Wiem, co mam robić i wiem, co mogę zrobić. Jak tylko znajdę pozostałe kamienie...
- Chwileczkę... – Reeth przyjrzał jej się uważnie – Już wcześniej wspominałaś o rozmowie z Lirą. Więc to prawda?
- Opowiesz nam o tym, Ariel?
- To bardzo interesuję, czego się tu dowiaduję – mruknął Yarith. Jego córka, która siedziała teraz z dala od króla, grzebała patykiem w piasku, sprawiając wrażenie kompletnie znudzonej. Teraz jednak również nadstawiła ucha – Mów, panienko Ariel. Długo żyłem w lesie ze zwierzętami i teraz wszystko mnie ciekawi.
Ariel posłała mu szybki uśmiech. Napotkała senne spojrzenie Gareta, który nieznacznie skinął głową. Zerknęła na Rivę, równie zainteresowanego co reszta, po czym opowiedziała im o spotkaniu z Lirą, o ich rozmowie i Trzecim Oku. Nie pominęła niczego, nawet tego, że wywodzi się od elfów, a Gathalag zapoczątkował ich ród.
- Jak więc widzicie, to nie żaden bóg, tylko zły, żądny władzy elf, albo raczej to, co z niego zostało. A ja jestem – chrząknęła, gdyż to słowo nie chciało przejść przez jej gardło – jego potomkiem.
Kiedy skończyła, napiła się wody i zwilżyła zaschnięte wargi. Słońce wisiało już wysoko i z chęcią wykąpałaby się w rzece. Kiedy opowiedziała im całą historię, zrzuciła z siebie ciężar tajemnicy, której wcale nie chciała przechowywać.
Pytania jednak długo nie nadchodziły. Wszyscy zdawali się wstrząśnięci jej słowami i po prostu siedzieli w milczeniu, jakby ich zatkało. Tylko niewzruszona Elleya, nadal rysowała coś na piasku, ani razu nie unosząc głowy. Z pewnością pilnie słuchała i sama wyciągała własne wnioski, bez potrzeby dzielenia się nimi z innymi. Riva gapił się na nią z zmarszczonym czołem i jedynie Nox jak zwykle był nieporuszony, jakby już wcześniej znał całą prawdę.
Ariel sama z początku czuła się z tym dziwnie. Jakby zdradziła samą siebie. Czy dlatego ród Liry ukrywał to w tajemnicy? Czy ludzie nadal tak bezgranicznie ufaliby Potomkowi, gdyby wiedzieli, że tak naprawdę pochodzi od Gathalaga?
W końcu miała dość tej ciszy i aż ją nosiło, aby coś powiedzieć.
- Wiem, że to może dziwne i...i...możecie być zaniepokojeni, ale przecież Lira w końcu obróciła się przeciwko ojcu. Teraz już wiem, czemu Balar ciągle nazywał mnie zdrajczynią i naprawdę...
- To... – Riva przerwał jej w pół słowa, przeczesał malcami włosy i poruszył się niespokojnie, jakby zabrakło mu słów. – Więc to ten szary kamień to Trzecie Oko, tak? – Zapytał znienacka – A ja się zawsze zastanawiałem, co to jest.
Ariel popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
- Tak, ale...
     - Więc to dlatego tak łatwo przychodzi ci korzystanie z Mocy Kamieni – przerwał jej Argon takim tonem, jakby to stanowiło główny problem dnia i właśnie zostało rozwiązane.
   - To wspaniała spuścizna po Lirze – Garet z uśmiechem pokiwał głową – Mając taki dar, rzeczywiście jesteś wyjątkowa, Ariel. Czy potrafi coś jeszcze?
     - Nie...Nie wiem. Możliwe. Sama nie wiedziałam, czym jest, dopóki Lira mi nie wytłumaczyła.
     - Dlaczego więc sama nie walczyłaś z Balarem i nie uciekłaś? – zainteresował się Riva.
    - Nie mogłam. Balar zablokował moją Moc, więc byłam bezsilna. A gdy straciłam pamięć przez jakiś czas byłam zdezorientowana. Cieszę się jednak, że nie muszę marnować czasu na treningi. Dzięki temu od razu będę mogła walczyć i przynajmniej nie będę bezużyteczna.
     - Faktycznie to wszystko ułatwia i przyspiesza – przyznał Reeth.
     Yarith łyknął z bukłaka, wyprostował się i machnął rękami w nieokreślonym geście
    - To niesamowite. – Yarith ponownie klasnął w ręce, cały rozpromieniony – Wygląda na to, że stanę się świadkiem historycznych wydarzeń. Gdyby król nie wyciągnął mnie z ukrycia, ominęłaby mnie cała zabawa. Kiedy widziałem cię jako dziecko, nie sądziłem, że wyrośniesz na taką osóbkę.
     Ariel skłoniła się przed nim i uśmiechnęła szeroko, mile połechtana jego słowami. Jej dobry nastrój szybko ostudziła Elleya, która nagle prychnęła głośno i uniosła na nich drapieżne spojrzenie. Jej głos aż ociekał irytacją i sarkazmem.
     - Nie rozumiem was. Każdy Potomek miał jakieś nadzwyczajne zdolności, ale nikt się nad nimi nie rozpływał. Zapytajcie ją raczej, czy w ogóle umie walczyć i czy kiedykolwiek trzymała w ręku miecz. Chcecie tej małej powierzyć swoje życia? Może przyjrzyjcie się lepiej jak ona wygląda. Jedna wielka kupka nieszczęścia. Nie dorasta nam do pięt.
    Yarith natychmiast zareagował, uderzając córkę w twarz. Kobieta o mało się nie przewróciła, syknęła ze złością i odwróciła się do wszystkich plecami. Alfa warknął coś do niej gardłowo, po czym pospiesznie skłonił się w stronę Ariel.
     - Wybacz mojej córce, pani. Taki ma już charakter, że kiedy spotka silniejszego od siebie, nie może się powstrzymać.
- Jeżeli z twoich ust Elleyo potrafią wychodzić tylko obraźliwe słowa, lepiej będzie jak przestaniesz je otwierać – zganił ją spokojnie Riva.
Elleya spojrzała na niego z niedowierzaniem, jakby nie spodziewała się po nim jakiejkolwiek nagany. Zmrużyła oczy i uniosła lekko górną wargę, jakby chciała pokazać zęby. W końcu jednak wstała, odwróciła się na pięcie i z dumnie uniesioną głową zniknęła między drzewami.
- No, to teraz możemy wrócić...
- Nie, nie. – Ariel uniosła ręce, zamykając wszystkim usta. Popatrzyła kolejno na Rivę i Argona. – Powiedziałam wam właśnie, że Gathalag był ojcem Liry, czyli moim przodkiem, a wy tylko o kamieniach. Chcę wam wyjaśnić...
Riva nie dał jej dokończył. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie, na co zamilkła raptownie i zdrętwiała. Miała nadzieję, że nie słyszał jak szybko bije jej serce. To wszystko działo się wbrew jej woli, jej ciało po prostu samo reagowało. Nawet nie miała ochoty się odsuwać.
- Nic nie musisz wyjaśniać, Ariel – odezwał się łagodnie, bardzo blisko jej ucha – Nie obawiaj się. Zacząłem mówić o kamieniach, bo to naprawdę jest ważniejsze, niż to, kim jest twój pra przodek. Nikt nie lubi rozmawiać o Niezwyciężonym, a samo wymówienie jego imienia jest wystarczająco ciężkie. Gdyby Lira nie zdradziła ojca, kto wie, co by się stało ze światem. Dobrze, że podzieliłaś się z nami tą informacją, ale sądzę, że można zamknąć ten temat – popatrzył po zebranych i dodał głośniej: – Kto jest za? – Kiedy wszyscy pokiwali zgodnie głowami, uśmiechnął się szeroko, pocałował ją w skroń i dopiero puścił.
Gdy spojrzała na Argona, ten również skinął głową z uśmiechem. Przyjęła od Noxa bukłak z zimną wodą i pijąc łapczywie czuła, jak w środku robi jej się ciepło. Poza ich grupką reszta spała w namiotach, lub na zewnątrz. Na błękitnym niebie dryfowały leniwie białe chmurki, a słońce coraz mocniej prażyło. Za nimi szumiała łagodnie rzeka, i Ariel nie pamiętała, kiedy czuła się tak rozluźniona.
     - No dobrze – głos Rivy pojawił się tuż przy jej policzku. – Po tej fascynującej historii, może zjesz jeszcze potrawki?
      Ariel odetchnęła i poklepała się po brzuchu.
     - O nie. Już nie wcisnę ani kawałka. Nie mam nawet siły wstać.
    - Wasza Wysokość lepiej niech ją pilnuje, żeby nie zrobiła się tak gruba jak mój kuzyn! – krzyknął Ylon.
    - Ja gruby? – Zaprotestował Oran, odrywając się na chwilę od jedzenia – Jestem tylko dobrze zbudowany.
     - Ha, dobre! Gruby jak świnia! Kapitanie, czy kiedy mnie nie było, też tyle żarł?! – Ylon próbował wyrwać mu miskę z rąk i przez chwilę szamotali się zajadle, aż w końcu Oran przegrał. Obrażony, szturchnął kuzyna w żebra, wymamrotał coś niewyraźnie i odszedł, chowając się w namiocie. Ylon wzruszył ramionami i ziewnął ostentacyjnie.
      Ariel nie mogła powstrzymać chichotu, a Riva jej zawtórował.
     - W takim razie dzisiaj już nie dostaniesz nic do jedzenia.
     - Och, dziękuję bardzo.
     Ziewnęła szeroko, zasłaniając usta dłonią. Nagle Riva wydał z siebie głuche sapnięcie, chwycił jej rękę i przysunął w swoją stronę. Zacisnął szczęki, wpatrując się w czerwony ślad na przegubie dłoni. Ariel całkiem o tym zapomniała i nawet nie podejrzewała, że ktoś to może zauważyć.
    - Co to jest? – Zapytał głucho. Argon i Nox, zainteresowani jego wzburzeniem, natychmiast przysunęli się bliżej.
     - To naprawdę nic takiego – próbowała ich uspokoić, na próżno usiłując wyrwać rękę – Już nie boli i nawet nie pamiętam...
      - Jest tego więcej?
     - Jeśli masz jakieś rany, mogę cię wyleczyć – zaoferował rzeczowo Nox.
    - Gdzie cię boli? Co on ci jeszcze zrobił? – Riva, coraz bardziej zdenerwowany, szarpał się z jej rękawem, próbując obejrzeć całą rękę. Dopiero, gdy Argon położył mu dłoń na barku, uspokoił się nieco i zostawił ją w spokoju.
     Ariel odsunęła się natychmiast i skrzyżowała przed sobą ramiona, w ogóle nie rozumiejąc ich przesadnej troski. Przypomniała sobie o czerwonym śladzie na ramieniu po zaklęciu Posłuszeństwa i odetchnęła z ulgą, że nikt tego nie zobaczył. Naprawdę nie miała teraz ochoty się z tego tłumaczyć, bo wciąż miała nadzieję, że to nic nie znaczy i w końcu samo zginie. Nikt inny nie musiał o tym wiedzieć.
    - Co ten drań od ciebie chciał? Dlaczego cię przetrzymywał? – Zapytał Riva, a jego głos drżał lekko od tłumionego gniewu.
      Ariel nie chciała do tego wracać, ale skoro już zapytał, odpowiedziała sucho:
      - Chciał dowiedzieć się, gdzie są pozostałe Kamienie.
     - Co?
     - A więc chce je znaleźć – mruknął Argon.
- To by nawet pasowało – wtrącił Alfa. – To jedyna rzecz, która może go pokonać, więc Niezwyciężony chce się pozbyć zagrożenia.
    - Tak. – Ariel popatrzyła w płomienie, powstrzymując falę niechcianych wspomnień – Chciał, żebym klęknęła przed Gathalagiem i przysięgła mu wierność. Jednak wyraźnie dałam Balarowi do zrozumienia, że nawet gdybym wiedziała, gdzie są pozostałe kamienie, nigdy im tego nie zdradzę. Podobnie jak nigdy nie będę im służyć – uśmiechnęła się ponuro pod nosem, wciąż zapatrzona w płomienie – Balar próbował przeciągnąć mnie na swoją stronę, najpierw obietnicami i propozycjami, potem jednak stracił cierpliwość i jego metody stały się mniej...delikatne. Jest uparty i będzie mnie ścigać aż do skutku – przerwała i popatrzyła na nich kolejno z ponurą determinacją - To oznacza, że będąc ze mną również narażacie się na niebezpieczeństwo. Może lepiej, jeśli się rozdzielimy i każdy ruszy swoją drogą. Przynajmniej na jakiś czas.
       Riva nagle chwycił ją za dłoń i ścisnął mocno, jednocześnie zaglądając jej głęboko w oczy.
    - To jest absolutnie niemożliwe, rozumiesz? – Powiedział dobitnie, aż w jego głosie dało się słyszeć władczą nutę – Nikt z nas się na to nie zgodzi – na potwierdzenie jego słów kilka osób pokiwało głowami, w tym całkowicie poważny Argon – Jesteśmy nie tylko przyjaciółmi, ale również rodziną. Towarzyszami broni. Balar i Niezwyciężony to nasz wspólny problem i razem będziemy z nimi walczyć. Ramię w ramię. Nigdy więcej nawet nie myśl o ucieczce czy samotnej walce.
     Ariel skinęła powoli głową, pod silnym wrażeniem nie tylko tonu tej przemowy, ale również blasku jasnoszarych tęczówek.
      - Jednak nie biorę odpowiedzialności za ewentualne straty.
     - Jako Kruczy Król biorę wszystko na siebie – rzucił wesoło.
    - Czyli, że ja będę miał więcej roboty chroniąc twój tyłek za dnia i w nocy, Wasza Wysokość – mruknął zrzędliwie Argon, a jego wargi drżały w powstrzymywanym uśmiechu.
    - Mój klan Vethoynów również jest do waszej dyspozycji, królu i Potomku. Możecie polegać na sile i pazurach wilków.
      Riva skinął głową Alfie, a potem roześmiał się dźwięcznie i uderzył kapitana w pierś.
    - Widzisz, przyjacielu. Mam Zakon Kruka i Vethoynów. Ty zaś pamiętaj, że od teraz życie Ariel jest cenniejsze od mojego.
       Argon zmarszczył brwi, przenosząc wzrok z króla na dziewczynę.
      - Dlaczego niby? – Zapytał ochryple – Od zawsze twoje życie...
    - O swoje życie zadbam sam, dziękuję. – Riva uśmiechnął się tajemniczo. Ariel zaczynała podejrzewać, że ci dwaj ukrywają przed nią jakiś sekret.
    - Ja też nie potrzebuję ochrony – wtrąciła ostrzejszym tonem niż zamierzała, jednocześnie dotykając swoich pasemek – Doskonale radzę sobie sama.
     - Oho – Riva poklepał ją po głowie z odbijającym się w jego oczach blaskiem z ogniska – Moja krew – pochylił się ku niej i konspiracyjnie zniżył głos - Biały Kruk to prawdziwy despota. Wciąż uważa, że mam pięć lat i nie mogę nigdzie wychodzić bez jego pozwolenia. Zobaczysz. Jeszcze trochę, a i tobie zacznie towarzyszyć przy kąpieli.
     Ariel parsknęła z rumieńcem na policzkach, jednocześnie zerkając na Argona. Kapitan zmrużył niebezpiecznie oczy, przyglądając im się groźnie.
      - On chyba...nas słyszał – mruknęła, przysuwając się bliżej do króla.
      - Oczywiście, że słyszałem. Usłyszałbym was kilka metrów dalej.
     - Bo Argon ma uszy elfa. – Riva mrugnął do niej okiem, a potem odwrócił się w stronę przyjaciela i uśmiechnął niewinnie – Musiałem ją ostrzec, żeby znała wszystkie zagrożenia.
     - Ty... – Argon zamierzył się na króla pięścią ku ogólnej wesołości pozostałych. Riva uchylił się przed ciosem i ze śmiechem schował się za plecami Ariel. Gdy napotkała zielone oczy kapitana, od niechcenia zaczęła bawić się niebieskim pasemkiem i pokazała mu język.
       - Nie radzę ze mną zaczynać – rzuciła przekornie.
      Argon obdarzył ją morderczym spojrzeniem, mówiącym: „Później się z tobą policzę” i rzucił się, aby dorwać Rivę.
      Przez kilka minut przy ognisku rozlegały się śmiechy i wesołe poruszenie, gdy Biały Kruk i król przekomarzali się głośno i obdarzali niewinnymi kuksańcami. Ariel oczywiście kibicowała Rivie, najgłośniej zachęcając go do przyłożenia kapitanowi. Nawet Nox się uśmiechał, chociaż w jego błyszczących oczach trudno było odnaleźć iskierkę radości.
     W całym obozie zapanowała ożywiona, swobodna atmosfera, która w końcu i Ariel zaczęła się udzielać. Śmiała się i gawędziła z wojownikami jakby znali się od lat. Jednocześnie zauważyła, że Argon stał się bardziej rozluźniony i częściej się uśmiechał. Miała wrażenie, że w tym momencie jakby i ona poczuła się bardziej odprężona.
    Ognisko zaczynało dogasać i po obfitym obiedzie nadszedł czas na znacznie bardziej przyjemniejsze rozmowy i dzielenie się historyjkami z życia wojowników.
     - W wieku ośmiu lat sam pokonałem stado jednorogów – pochwalił się głośno Oran, gdy Reeth skończył opowiadać jak to w czasie patrolu miał niemiłą przyjemność zajrzeć do Kythral i rozdzielić grupę walczących pijaków, do których po nieudanej próbie zrobienia porządku, przyłączyli się również tamtejsi strażnicy. Po zbiorowym napadzie wesołości, Oran najwidoczniej chciał wprowadzić nutę grozy. Mlaskając i przeżuwając pieczone udo z dzika, popatrzył po zebranych roziskrzonym wzrokiem na pulchnej twarzy – Te dzikie bestie prawie mnie zabiły, ale rozszarpałem je o taaak! – Mówiąc to i machając w powietrzu na wpół obgryzioną kością, zagiął palce na kształt szponów i zaczął imitować atak.
Jego kuzyn, Ylon, odebrał mu mięso i pociągnął za ucho.
    - Przez to obżeranie zupełnie zapchało ci mózg – rzucił, na co przy ognisku rozległy się głośne śmiechy – Po pierwsze to nie były jednorogi, bo one już nie istnieją, tylko...
     - Jak to nie?! To myślisz, że z czym walczyłem?
     - Z Zielonymi Ludźmi? – Podsunął ze śmiechem Garet.
     - Zwierzołakami?
     - A może z króliczkami?
     Oran potrząsnął głową i ze zmarszczonym gniewie czołem, poklepał się w pierś.
    - Przysięgam, że to były jednorogi. Słowo. Możecie mi nie wierzyć, ale one wciąż istnieją.
    - Daj już spokój – Ylon z kwaśną miną szturchnął go w ramię – Po prostu przyznaj, że sobie to wymyśliłeś, a tak naprawdę...
    - Tak?! – Wojownik posłał kuzynowi groźne spojrzenie, a potem przesunął je na pozostałych – Walczyłem z nimi. Spotkałem je w pobliżu gór Pustelnika. To wtedy po raz pierwszy udało mi się zmienić w dwadzieścia kruków.
     - Dwadzieścia? Proszę cię – Darel prychnął nad swoją miską – Nigdy nie widziałem, żebyś zmienił się, chociaż w dziesięć.
      - Ale ja naprawdę...
     - Zajmij się lepiej jedzeniem, bo to ci wychodzi najlepiej – stwierdził Ylon, po czym wepchnął mu w usta niedojedzoną kość.
    Przy ogólnej wesołości, Ariel nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, przez co w końcu rozbolała ją szczęka i brzuch. Biały Kruk uśmiechał się pod nosem, więc wykorzystała to i zapytała cicho:
     - Co to są te jednorogi? Są takie straszne?
    - Jednorogami straszy się niegrzeczne dzieci. Setki lat temu były ich tutaj całe stada, ale potem wymarły. Ogólnie rzecz biorąc były to konie z rogami na czubku głowy, obdarzone Mocą i pewnym poziomem inteligencji. Były też bardzo dzikie i niebezpieczne. Ich ulubioną potrawą było ludzkie mięso.
      Ariel przełknęła ślinę, szczęśliwa, że akurat nie ma nic w gardle i wzdrygnęła się odruchowo.
     - Więc całe szczęście, że już ich nie ma. Bo nie ma, prawda?
     Zerknął na nią z ponurym uśmiechem.
     - Do tej pory żadnego nie spotkałem.
     - Więc Oran naprawdę skłamał?
     - Wiem tylko, że faktycznie gdy miał osiem lat wrócił do zamku ledwo żywy. – Argon zamieszał w misce i jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia.
      Czy jest coś jeszcze gorszego, co powinnam wiedzieć? Szkoda, że nie zapytałam o to Sato.
    Nie mogła myśleć o przyjacielu bez tego bolesnego uciskania w sercu, więc skupiła się na jedzeniu i zastanawianiu się, jakie jeszcze groźne stworzenia zamieszkują Elderol.
    Mężczyźni w skórach podawali sobie wino, a dzieci biegały wokół nich, niektóre w zabawie przybierając swoją wilczą formę. Ariel przyglądała im się wciąż zdumiona z jaką łatwością przechodzili z człowieka w zwierzę i znów pomyślała o Sato. Siedzący obok niej Riva właśnie zaczął coś mówić, gdy nagle zamarła i otworzyła szeroko oczy. W tym momencie zobaczyła i poczuła jednocześnie, jak rozpostarta wokół obozu niewidzialna bariera najpierw drży, a potem pęka bezgłośnie. Również tarcza w jej umyśle ustąpiła pod naporem gwałtownej siły. Lodowaty chłód przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, powodując gęsią skórkę i mdłości. Przez mgnienie oka zobaczyła oczami wyobraźni Jego ciemną postać pośród drzew, gdzieś bardzo niedaleko.
Sądziłaś, że tak łatwo mi uciekniesz?
Ariel w panice zaczęła odbudowywać osłonę, jednak głos umilkł równie nagle jak się pojawił. Zamrugała oszołomiona i wyprostowała się, rozglądając się wokół.
Nic się nie zmieniło. Nic się nie stało. Większość Vethoynów jeszcze spała, tylko ci, którzy położyli się najwcześniej, kręcili się teraz między namiotami. Dzieci taplały się wesoło w rzece, nadal świeciło słońce, a tarcza była nietknięta. Riva coś mówił, ale przerwał nagle i przyjrzał jej się z niepokojem
- Coś się stało?
Z pobladłą twarzą, Ariel wciąż rozglądała się na wszystkie strony. Czyżby zaczynała już wariować? Naprawdę przed chwilą słyszała w głowie głos Balara, czy jej się tylko wydawało?
Jej serce nadal tłukło się niespokojnie w piersi, gdy próbowała zaprzeczyć:
- N..nie.
- W takim razie...
Riva znów przerwał i tym razem on również pobladł. Jakiś huk wstrząsnął ziemią i oboje jednocześnie spojrzeli w górę. Utworzona nad nimi tarcza drżała niebezpiecznie. Po chwili błękit rozdarła rysa, a po niej kolejne, tworząc rozszerzające się pęknięcia. Poza tym żaden dźwięk nie rozpraszał ciszy. Teraz wszyscy w obozie zamarli, nawet dzieci. Z otwartymi ustami Ariel patrzyła jak nad ich głowami pęka niebo. Nie była w stanie się ruszyć, po prostu patrzyła.
A potem jakby ktoś ich odczarował, wszyscy naraz się ożywili. Kobiety zagoniły dzieci między namioty, podczas gdy Yarith dołączył do swoich ludzi i wykrzykiwał rozkazy. Elleya wyskoczyła spomiędzy drzew i dołączyła do ojca, a jej oczy przybrały zwierzęcy wygląd.
Wojownicy z Zakonu wstali jednocześnie z nagłym niepokojem. Garet jako pierwszy rozłożył skrzydła, zalewając ich czarnymi piórami i wzbił się ponad ziemię. Niebem wciąż wstrząsała jakaś siła, aż pod ich stopami drżała ziemia.
- Dasz radę wzmocnić barierę? – Zapytał Argon.
Garet wisiał nad ich głowami coraz bardziej zdenerwowany. Mimo tuszy skrzydła utrzymywały go bez żadnego wysiłku.
- Spróbuję – rzucił i odleciał, gubiąc jeszcze więcej piór.
Ariel stała jak przykuta do ziemi i w pewnym momencie poczuła na dłoni ciepłe palce króla. Spojrzała na niego bez słowa, zaciskając boleśnie szczęki. Tymczasem mężczyźni z Zakonu Kruka patrzyli to na siebie, to na barierę, na której siatka pęknięć była coraz gęstsza, a drżenie coraz gwałtowniejsze.
- Co się dzieje? – Odezwał się w końcu Riva – Kto nas atakuje?
Kapitan miał zmarszczone brwi i ponury wyraz twarzy.
- Sądząc po sile, to...
Ariel przełknęła ślinę.

- Balar – dokończyła głucho. Gdy wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę, znów spojrzała w górę i mrużąc oczy, dodała niemal szeptem: - Nadchodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych