piątek, 14 października 2016

Epilog

   Nox wracał do swojej komnaty, zadowolony, że reszta braci już jutro opuszcza zamek, i nie będzie musiał dłużej bawić się w śledzenie własnych towarzyszy. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Dzisiaj zająknął się przy rozmowie, zapominając słów, a potem znów upuścił kubek. Zdarzało się to coraz częściej i wiedział, że było zapowiedzią nieuchronnej katastrofy.
   Prawie wszyscy poszli już spać i tylko na niektórych korytarzach paliły się pochodnie, tworząc w całym zamku głębokie cienie.
   Nox przejechał palcami po białych włosach, skręcając w korytarz, gdzie prawie przy każdych drzwiach czuwali strażnicy. Po długim dniu myślał już tylko o miękkim łóżku i długim śnie.
I wtedy się zaczęło.
   Nie.
  Słaba myśl pojawiła się równo z bólem. Przycisnął pięść do skroni, drugą dłoń zaciskając w miejscu, gdzie pod tuniką spoczywał wisior. Zrobił to mimowolnie, by nikt nie dostrzegł czerwonej poświaty. Zatoczył się i zacisnął zęby.
   Nie teraz.
  Jego granatowe oczy pociemniały, niczym niebo w czasie burzy. Ból pojawił się jak zwykle znienacka i w złym momencie. Zawsze go zaskakiwał.
   Jego ciałem targnął zimny dreszcz. Obijając się o ścianę, zataczał się jakby był pijany. Jeszcze tylko kilka kroków i znajdzie się w swojej komnacie. Strażnicy z niepokojem zaoferowali mu pomoc, ale odrzucił ją z nieprzyjemnym warknięciem.
   - Tu jesteś. Jeszcze nie śpisz?
   Poznał ten głos, zanim się odwrócił. Tara. Przyjaciółka Ariel i najbardziej hałaśliwa, irytująca dziewczyną, jaką znał. Przez cały czas unikał jej jak mógł, ale było to trudniejsze zadanie, niż śledzenie członków Zakonu.
   Nie zdążył uciec. Zbliżyła się do niego szybko i klepnęła w ramię. Z trudem się wyprostował i zaciskając kurczowo szczęki, zerknął na nią przelotnie. Właśnie teraz tylko jej tu brakowało.
   - Jutro z Argonem wyruszamy odnaleźć Ariel – oznajmiła, jakby nie uczestniczył w całym tym zamieszaniu po balu.
   - Wiem – przed oczami latały mu czarne mroczki. Dyskretnie podparł się ręką o ścianę, przybierając na twarz beznamiętną maskę.
   - Pomożesz nam?
   - Nie.
   Zaskoczona, zatrzymała się nagle i popatrzyła na niego ze zmarszczonym czołem.
   - Dlaczego?
   Odwrócił się niechętnie i przyjrzał jej się z tym samym spokojem, który niektórych wręcz przerażał. Czy ludzie byli naprawdę tak mało pojętni? Dlaczego musiał odpowiadać na tak banalne pytanie?
   - Szkoda mojego i waszego czasu.
   - Słucham? Dlaczego tak mówisz?
  - Ponieważ – wciąż trzymał dłoń pod szyją, ale chyba nawet tego nie zauważyła – Ariel da sobie radę sama. Jest silna, a Balar przynajmniej na razie jej nie zabije.
   Tara zagrodziła mu drogę i przekrzywiła lekko głowę, wpatrując się w niego czekoladowymi oczami.
   - Skąd ta pewność? Skąd to możesz wiedzieć?
   Uśmiechnął się blado, tylko jednym kącikiem ust.
   - Ponieważ jej ufam i wierzę w nią. W przeciwieństwie do was.
   Wyraźnie speszona, na moment spuściła oczy.
  - Może masz rację – odparła po dłuższej chwili – Jednak jestem jej strażniczką i muszę ją chronić. To mój błąd, że zostawiłam ją samą, nawet, jeśli była z Białym Krukiem.
   Zrobiła kolejne dwa kroki i znalazła się stanowczo zbyt blisko. Wyciągnęła rękę ale odsunął się na bezpieczną odległość. Musiał pamiętać żeby unikać tej dziewczyny jak ognia. Zawsze szukała pretekstu, by go dotknąć, zagadać, zwrócić na siebie jego uwagę. Ani jej dziwna osoba, ani tym bardziej uczucie, które do niego żywiła, nie były mu potrzebne.
   - W takim razie rób, co chcesz – odparł obojętnie, minął ją i pospiesznie umknął do swojej komnaty.
    W gęstniejącym mroku opadł na łóżko. Nie miał siły tworzyć kuli światła, zresztą nie była mu teraz potrzebna. Pragnął schować się w ciemności, na samym jej dnie. Zakopać się, a najlepiej zniknąć.
   Skulił się na łóżku, przyciskając policzek do chłodnej pościeli. Jęknął cicho, bezradnie, gdy znajoma świadomość wypełniła go od środka. Dotknęła jego zmysłów i samego jestestwa. Fala bólu wywołała spazmatyczny dreszcz.
    Nie próbował już protestować, bo z doświadczenia wiedział, że wtedy było tylko gorzej.
   Czerwona mgiełka zasnuła mu oczy. Szybki, płytki oddech uspokoił się, a ciało rozluźniło. Staczał się gdzieś w bezdenną pustkę, pozbawiony wszelkich myśli i uczuć. Jego zbolały, okaleczony umysł ponownie został mu odebrany i spętany obcą wolą.
   Wstał powoli, blady, z nieruchomym spojrzeniem. Podszedł do krzesła, sięgnął po płaszcz i okrył się nim szczelnie. Nasunął kaptur głęboko na głowę i wyszedł z komnaty. Wojownicy wyprężyli się na baczność. Nox spojrzał na jednego, potem na drugiego, sam ukryty w cieniu kaptura.
    Widzieli jak wychodzę. Nie mogę zostawiać za sobą żadnych świadków.
   To były jego myśli, ale jakby obce. Jakby ktoś szeptał mu gdzieś z tyłu ucha. Bez mrugnięcia powieką sięgnął do ich serc i ścisnął. Dwa martwe ciała osunęły się na posadzkę, kiedy skręcał w kolejny korytarz, skryty pod iluzją niewidzialności.
   Jego kroki nie wydawały żadnych dźwięków, gdy stanął przed komnatą Darela. Przed drzwiami stróżowało czterech strażników. Na jego widok wyprostowali się czujnie. Jeden z nich zasalutował.
   - Co się sprowadza panie o tak późnej porze? – Nie widzieli jego twarzy, ale czarny płaszcz mówił im, że mają przed sobą Noszącego Znak Kruka.
- Mam ważną sprawę do Darela – rozkazał beznamiętnie.
   - Wybacz, panie – odparł drugi, dyskretnie muskając palcami rękojeść miecza – Mamy rozkaz nie wpuszczać nikogo podejrzanego po zmroku.
   - Czy to dotyczy również mieszkańców zamku i członków Zakonu?
   - Cóż, panie, to...
   - Rozkaz to rozkaz. Jeśli to pilne, wróć rano, panie.
   Schowany w cieniu kaptura, Nox pozostał chłodny i obojętny.
   Jego ciało i serce pulsowały w rytm jednego słowa.
   Zabij. Zabij. Zabij.
   Sięgnął pod płaszcz, zaciskając palce na rękojeści sztyletu. Wystarczyły cztery szybkie, perfekcyjne cięcia i martwi wojownicy opadli na podłogę u jego stóp. Ze śmiertelnych ran wyciekło tylko trochę krwi. Przeszedł nad nimi i otworzył drzwi.
  Gdy stanął w progu, napotkał czujne spojrzenie Darela, który siedział na łóżku, widocznie przebudzony hałasem na zewnątrz. Noxowi nie robiło to różnicy.
   - Kim jesteś? Co tu robisz? – Cichy głos wojownika był ostrzegawczy, a znamię na czole jarzyło się Mocą kruka.
Nox zamknął za dobą drzwi, blokując je dźwiękoszczelną tarczą. W ciemności, z głębi kaptura spojrzały na mężczyznę czerwone tęczówki. Nox uniósł sztylet...

Koniec części II.

Uff, no i koniec. Jutro zaczynam przeprowadzkę, więc wrzuciłam już resztę bo może bym zapomniała potem. Mam nadzieję, że się podobało:) Piszcie i komentujcie. Teraz to od was zależy, czy mam wrzucać trzecią część. Jak nie będzie odzewu, to na razie zawieszę bloga. Jeśli coś wam się nie podobało, czegoś było za mało czy za dużo, też piszcie. Na razie wydałam tylko pierwszą część, więc resztę mogę jeszcze poprawiać, a wszelkie opinie, nawet negatywne są dla pisarza cenne. 




Rozdział 44

   Falen zatańczył tylko z Ariel, a potem chodził od stołu do stołu, lub podpierał kolumnę. Omijał ludzi, a gdy ktoś otarł się o niego przypadkiem odskakiwał jak oparzony. Wstydził się własnej reakcji, dlatego trzymał się z boku. Przytupywał w takt muzyki i popijając wino, przyglądał się szlachcie w bogatych, kolorowych szatach. To budziło odległe wspomnienia z dzieciństwa. Luksus...bogactwo...kochająca rodzina i wszystko czego zapragnął. On też kiedyś miał takie ubrania i śmiał się tak beztrosko.
    Za żadne pieniądze nie chciałbym się z nimi zamienić.
    A może jednak? Tęsknisz za swoim dawnym życiem?
   Spojrzał na Arwela, który zjawił się nie wiadomo kiedy. Zamiast odpowiedzi, zamoczył usta w prawie opróżnionym pucharze. Zdążył wziąć tylko jeden łyk, gdy przyjaciel wyrwał mu go z dłoni i odstawił na stół. Przyjrzał mu się krytycznie.
   - Za dużo dziś wypiłeś, Falenie.
  Wzruszył obojętnie ramionami i otarł usta rękawem płaszcza. Faktycznie może i przesadził. Szumiało mu w głowie i dopiero teraz zauważył, że sala jakby lekko się kołysała. Czknął głośno i zawstydzony, natychmiast zakrył dłonią usta. Arwel z cierpkim uśmiechem poklepał go po plecach.
   - Wiedziałem. Nie można cię zostawić nawet na pięć minut.
  - Przecież byłeś zajęty tańczeniem z tymi bogatymi damami – burknął, splatając przed sobą ramiona.
   W brązowych oczach Arwela zamigotało rozbawienie. Pochylił się nad przyjacielem.
   - A co? – Wyszeptał – Chciałeś ze mną zatańczyć?
   Falen odepchnął go gwałtownie.
  - Nie gadaj głupot – warknął ściszonym głosem, nerwowo wodząc wzrokiem po sali – Przecież to by głupio wyglądało. Jesteśmy mężczyznami...
   - Ale jesteś zazdrosny, co? – Zadrwił Arwel, z chichotem mierzwiąc mu złote włosy.
   Posłał mu mordercze spojrzenie.
   - Zamknij się.
  - Dobrze już, dobrze – uniósł dłonie w geście kapitulacji, po czym zmienił temat – Może wyjdziemy stąd? Chcę z tobą porozmawiać.
   Falen skinął głową, gdyż naprawdę potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem. Oddalając się od sali i muzyki Arwel podtrzymywał go za ramię, nie zwracając uwagi na ukradkowe spojrzenia ludzi, łącznie ze służbą. Falen nie potrafił być taki obojętny, dlatego co chwila odsuwał się od niego i protestował. Dopiero na tyłach ogrodu, z dala od ciekawskich spojrzeń, przestał się wyrywać.
   - No? - Zaczął, gdy znaleźli się między labiryntem fantazyjnie przystrzyżonych krzewów – To, o czym chciałeś porozmawiać?
   Arwel odgarnął z czoła splątane kosmyki i w zamyśleniu spojrzał na księżyc.
   - Chciałbym, żebyś mi coś obiecał.
  - Co takiego? – Świeże, chłodne powietrze wypędziło z niego resztki alkoholowego zamroczenia.   Otworzył szerzej oczy i potarł twarz, by całkiem dojść do siebie. Gdy zerknął na przyjaciela, napotkał jego poważne, przeszywające spojrzenie.
   - Przysięgnij, że już nigdy nie narazisz się na takie niebezpieczeństwo – powiedział w końcu.
   - Jakie niebez...Aaa! Chodzi ci o tamte centaury? – Falen uśmiechnął się niedbale – Zrobiłem to, co musiałem.
   Arwel zmarszczył brwi.
   - A jednak niepotrzebnie się narażałeś. O mało nie zginąłeś.
   - Takie życie wojownika.
  - Mimo wszystko mogłeś rozegrać to inaczej. Poczekać na resztę Zakonu, zwołać innych wojowników. Poczekać na mnie.
    Falen odsunął się nieco i spojrzał na przyjaciela z urazą i lekkim gniewem.
    - Przecież nie zawsze będziesz w stanie mnie chronić. Dowiodłem już nie raz swoich możliwości, a ty wciąż mi nie ufasz? – Zatrzymał się nagle i ze złością zacisnął pięści. Stali w cieniu wysokich krzewów, gdzie nie dochodziła do nich nawet muzyka. Tylko gdzieś w trawie grały świerszcze – Czy wiesz, co zrobiłem? Zawsze brzydziłem się swoimi umiejętnościami, ale zrobiłem to dla Elderolu. Dla nas... – Odetchnął głęboko przez otwarte usta – Nastawiałem je przeciw sobie, by się nawzajem zabijały. Zupełnie jak wtedy, gdy...
   Przerwał raptownie i zadrżał. Roztrzęsiony, mimowolnie powrócił do tamtego dnia sprzed laty.
   Już dobrze, Falenie. Już wszystko dobrze.
   Arwel przytulił go delikatnie, szepcząc słowa pocieszenia.
   - To nie tak, że ci nie ufam. –odsunął się na wyciągnięcie ramion i popatrzył mu w oczy – Wiem, że jeśli chodzi o walkę, jesteś lepszy ode mnie. Masz też w zanadrzu parę sztuczek. Nie chcę...Nie chcę tylko, żeby coś ci się stało. Nie przeżyję tego.
   Falen przewrócił oczami i uśmiechnął się kwaśno.
   - Przecież nigdzie się nie wybieram. Poza tym jak na razie obaj utkwiliśmy w zamku.
   - Ach, prawda.- Arwel rozpromienił się w jednej chwili – Przy okazji muszę podziękować królowi.
   - Jesteś niemożliwy.
   - Staram się jak mogę – wyszczerzył zęby – Czy teraz ze mną zatańczysz?
   Falen cmoknął tylko głośno i wymierzył mu kuksańca w pierś. Przyjaciel próbował go objąć i zaczął wywijać z nim dzikie pląsy, mimo jego gwałtownych protestów. Robiąc przymusowy piruet, Falen skrzywił się, gdy zabolało go ramię po ranie od strzały.
   - Pocze...
   Chciał się zatrzymać, ale Arwel tego nie zauważył, i pociągnął do kolejnej zwariowanej figury. Potknął się i wylądował na plecach, a przyjaciel na nim.
  Dysząc ciężko, Arwel zaczął się śmiać, a Falen mrugał powiekami, przygnieciony do ziemi i wilgotnej od rosy trawy.
   - Czy możesz ze mnie zejść? – Zapytał ostrzej, niż zamierzał.
   Arwel przestał się śmiać i nie ruszając się z miejsca popatrzył na niego z nagłą powagą.
   - Mówiłem, żebyś...
  Nagle popchnął go z powrotem na ziemię, a potem pochylił się i złapał za przeguby dłoni, przyciskając do ziemi.
   Falen zrobił wielkie oczy, a jego serce zamarło na chwilę, by potem zacząć bić jak oszalałe..
   - Co ty...
   - Ciii. – przyjaciel uśmiechnął się inaczej niż zawsze.
   Falen próbował się wyrwać, wstać, ale na próżno.
   - Ktoś może nas zobaczyć – rzucił bez przekonania.
   - Wiesz, że ludzie mnie nie obchodzą.
   - Ale...
  Arwel pochylił się jeszcze niżej, aż jego twarz przesłoniła mu cały świat. Zamarł i rozluźnił zaciśnięte pięści.
   - Jestem już zmęczony tym ukrywaniem się i tajemnicami – jego głos był zachrypnięty i przyciszony – Mam dość tego, że nie mogę cię nawet dotknąć, kiedy chcę.
   - Przecież jestem...
   - Nie – warknął ostro.
   Zamierzała jeszcze protestować, ale gdy zamknął jej usta pocałunkiem, całkiem się poddała.
  - Czy chcesz coś jeszcze dodać? – Mruknął Arwel, uwalniając jej nadgarstki, by móc wpleść palce w krótkie, złote włosy.
   - Nie.
   Oderwała plecy od ziemi, zarzucając mu ręce na szyję. Wydobyła z siebie urywane westchnienie, które zagubiło się między ich splecionymi wargami.
   Zaraz potem usłyszała w głowie trzy słowa, na które tak długo czekała.
   Kocham cię...Sereyo.

***

   Argon dał jej tylko tyle czasu, by narzuciła na siebie coś wygodniejszego niż balowa suknia, po czym ze zniecierpliwieniem wyciągnął ją z gwarnego zamku. Lecieli już dobrą godzinę i Ariel wciąż nie miała pojęcia, dokąd zmierzają.
   Gdy przelecieli nad oświetlonym, tętniącym życiem miastem, skręcili na zachód, gdzie ciągnęły się dzikie pastwiska i ciemniejsze plamy lasów. Ariel próbowała jakoś zagadać Argona, ale był tajemniczy i małomówny jak zawsze. Zaskoczona jego dziwnym zachowaniem, a także zaintrygowana celem podróży, zapomniała nawet, że wciąż powinna się na niego gniewać.
   - Powiesz mi w końcu, co to za niespodzianka? – Zapytała po raz kolejny, nie spodziewając się, że czegoś się od niego dowie.
   Uśmiechnął się tylko tajemniczo. W ogóle tej nocy uśmiechał się zaskakująco dużo.
   - Zobaczysz.
   Westchnęła i dała sobie spokój.
   Mam tylko nadzieję, że to nie jest nic niemiłego. Dzisiejsza nic była idealna i wolałabym, żeby nic tego nie zepsuło. Pomyślała przede wszystkim o Rivie i ich tańcu tuż pod księżycem.
   Nie spodziewała się raczej, że Argon mógłby przygotować coś, co by ją zachwyciło. Nie należał do takich osób. Ale ponieważ dzisiaj miała dobry humor, zamierzała uśmiechnąć się ładnie i podziękować, cokolwiek by to nie było.
   Niebo powoli jaśniało i na horyzoncie pojawił się skrawek czerwonej kuli słońca. W końcu, gdy powoli traciła cierpliwość, skierował ją ku ziemi. Jak okiem sięgnąć wokół nie było żywej duszy. Okolica była piękna, wszędzie gdzie spojrzała dziką łąkę porastała wysoka trawa i kwiaty. Gdzieś niedaleko szumiał wodospad, widziała nawet migoczące w powietrzu kropelki wody. Przycupnięta pod jedynym w niewysokich pagórków, stała prosta chata porośnięta częściowo mchem. To właśnie przed nią wylądowali.
   Ariel rozejrzała się wokół nic nie rozumiejąc. To gdzie ta niespodzianka?
   - Po co przyprowadziłeś mnie na to bezludzie? Nic tu nie ma.
   Argon uniósł jedną brew i złożył białe skrzydła.
   - Nie poznajesz, prawda? To dom twoich rodziców.
   Ariel zatkało. Spojrzała na chatę i zrobiła kilka kroków.
   - To...Tu mieszkali moi rodzice?
   Skinął głową.
   - Mieszkaliście razem. Dziwisz się, że nie w mieście i bez służby? Często pomieszkiwali w zamku, ale kochali ciszę i bliskość natury.
   Ariel zmarszczyła brwi i zamrugała gwałtownie.
   - Ale...
   - Wejdź tam i rozejrzyj się – popchnął ją lekko w stronę drzwi.
   Obejrzała się na niego niepewnie.
   - A ty?
   - Poczekam tu. Nie spiesz się.
   Stanęła przed prostymi, drewnianymi drzwiami i poczuła piekące łzy. Najpierw w gardle, potem pod powiekami. Zanim weszła do środka, zerknęła na Argona, który stał samotnie w wysokiej trawie.
   - Dziękuję – wyszeptała drżącym głosem.
   Już bez uśmiechu, skinął na nią, by weszła do środka.
   Ariel drżały ręce, gdy otwierała skrzypiące drzwi.
   Więc to tutaj mieszkaliśmy. Tak wygląda mój rodzinny dom.
   Stare deski podłogi zaskrzypiały pod jej nogami. Ostrożnie zamknęła drzwi i przez dłuższą chwilę po prostu stała w mroku, nasłuchując bicia swojego serca. Stworzyła niewielką kulę światła, która posłusznie zawisła nad sufitem. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się wnętrzu.
  Ruszyła powoli wzdłuż ściany, dotykając dłonią próchniejących desek. Z sercem w gardle odnajdywała wzrokiem kolejne pozostałości po dawnych mieszkańcach. Zimne palenisko z wciąż stojącym na nim kociołkiem. Puste kubki i brudny talerz na dębowej ławie. Kilka drewnianych zabawek rozrzuconych bezładnie na podłodze.
   Izba nie była duża i bardzo skromnie urządzona. Komoda w kącie miała jedną półkę wysuniętą, jakby ktoś przed wyjściem zapomniał ją zamknąć. Szafki zarosły kurzem, a sufit i kąty obrosły pajęczynami. Dwoje drzwi prowadziło do niewielkich pokoików. Ariel zajrzała do nich tak ostrożnie, jakby spodziewała się tam kogoś zastać. W pierwszym stało duże łóżko i szafa na ubrania, w drugim dwie prycze, dwie komody i dwa biurka. Powietrze wypełnione było wilgocią i kurzem, ale gdy się skupiła, miała wrażenie, że wyczuwa pozostałości słodkich, kwiatowych perfum
   To na pewno pokój rodziców. Pomyślała z rozrzewnieniem. A ten drugi? Tutaj pewnie spałam ja. Tylko dlaczego wszystkiego jest podwójnie? Czyżbym miała...
   I wtedy to zobaczyła, jakby oczami duszy, a w głowie usłyszała głosy.
   - Ariel, nie szarp brata za ubranie!
   Ariel odwróciła się gwałtownie w stronę głównej izby.
  Przy palenisku stała rudowłosa kobieta. Mieszała w kociołku smakowicie pachnącą zupę i uśmiechała się w stronę drzwi dziecięcego pokoju.
   Znów się odwróciła, nie zdając sobie sprawy, że ma otwarte usta.
  Może trzyletnia dziewczynka z rudymi warkoczykami skakała po łóżku i szarpała za rękaw i tunikę starszego chłopca.
   - No chodź! – Wołała piskliwie – Pobaw się ze mną! Pobaw. Pobaw. Obiecałeś, że ze mną polatasz!
Chłopiec pokazał jej język i wybiegł z pokoju.
   Ariel okręciła się na pięcie i cofnęła chwiejnie, jakby faktycznie miał na nią wpaść.
   Chłopiec zaczął biegać po izbie i wokół matki, a mała Ariel goniła go i krzyczała.
   - Mamo, powiedz mu coś! On nie chce się ze mną bawić!
   - Skarbie, daj bratu spokój.
  Chłopiec znów pokazał jej język i roześmiał się głośno. Miał brązowe, nieco dłuższe włosy i ciemnozielone oczy.
   Przecież to jest...
   Chłopiec wypadł na dwór. Między długą grzywką mignęło coś białego...
  Ariel bez tchu doskoczyła do drzwi, szarpnęła i wpadła prosto w ramiona Argona. Dorosłego Argona.
   Zamiast się odsunąć, przylgnęła do jego szerokiej piersi i poczuła jak otacza ją silnymi ramionami. Z oszołomienia zabrakło jej słów, ale potem odsunęła się odrobinę i obiema dłońmi zaczęła dotykać jego twarzy, badać każdy jej milimetr. Pogładziła chropowatą szramę, która nagle wydała jej się piękna, wręcz doskonała.
   - Ty jesteś... – Wykrztusiła w końcu, a łzy dusiły ją od środka i zalewały policzki – Jesteś moim bratem. Moim prawdziwym, starszym bratem!
   Argon miał wilgotne oczy. Nie przestając jej obejmować, pogładził po długich włosach.
   - Tak, Ariel – wychrypiał.
   Pociągnęła nosem, a potem wybuchnęła głośnym śmiechem. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła gwałtownie, aż cofnął się chwiejnie kilka kroków. To było idealne zakończenie tej niesamowitej nocy.
   To sen. Ja śnię. Mam rodzinę! Mam brata.
   Ariel śmiała się i płakała na przemian, nie mogąc przestać tulić tego szorstkiego wojownika. W końcu jednak go puściła i odsunęła się, by znów móc mu się przyjrzeć, jakby dopiero teraz zobaczyła go naprawdę. Z uśmiechem, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała, otarł palcami łzy z jej czerwonej twarzy.
  - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Zapytała drżącym głosem, zastanawiając się jednocześnie, czemu sama się nie domyśliła. Przecież jego zielone tęczówki były tylko o odcień ciemniejsze od jej własnych. I od matki – Zaczynałam myśleć, że ty...
   - Że co? – Uniósł brew – Że cię kocham? – Roześmiał się krótko – O tak, Ariel. Kocham cię i zawsze będę cię kochał, moja mała siostrzyczko – w jednej chwili spoważniał - Kiedy dowiedzieliśmy się, że straciłaś pamięć, z początku nie wiedziałem jak powinienem się zachować. Byłem wściekły i sfrustrowany, bo inaczej to sobie wyobrażałem. Chciałem ci powiedzieć tysiące razy, jednak bałem się, że mi nie uwierzysz. Czekałem na właściwy moment i uznałem, że to będzie idealne miejsce. Tak pomyślałem, że może tutaj coś sobie przypomnisz.
   - Dziękuję ci, że mnie tu przyprowadziłeś. Mówiąc o niespodziance...
   - Nie sądziłaś, że to będzie coś takiego – dokończył za nią z uśmiechem.
   Skinęła głową.
   - To najszczęśliwsza noc... – Zerknęła na jaśniejące niebo i poprawiła się szybko – Najszczęśliwszy dzień mojego życia.
   Wytarł jej twarz z ostatnich łez i ujął za rękę.
   - Chodź. Lepiej wracajmy do zamku, bo za chwilę Riva zacznie nas szukać.
   Ruszyli razem przez wysoką trawę, oddalając się powoli od samotnej, starej chatki. Ariel wciąż była lekko skołowana i miała wrażenie, jakby to był tylko piękny sen. Nie mogła się powstrzymać od częstego zerkania na Argona, a gdy napotykała jego spojrzenie, uśmiechali się do siebie szeroko i z radością.
   - Przepraszam – rzuciła w pewnym momencie.
   - Za co?
   - Za wszystko. Za to, że się z tobą kłóciłam i za to, że ciągle musiałeś się o mnie martwić.
   Ścisnął mocniej jej dłoń i pokręcił lekko głową.
  - To nieważne, Ariel. Zapomnijmy o tym. Obiecaj mi tylko, że darujesz sobie poszukiwanie Savary.
Ariel uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
   Przepraszam, Argonie. Nie mogę tego zrobić.
   - Ja...pomyślę nad tym – odparła głośno, by jakoś go ułagodzić, a potem zmieniła temat i dotknęła swojego wisiorka – Cały czas się nad tym zastanawiałam, a jednak to piórko należy do ciebie.
   Argon popatrzył w zamyśleniu w niebo, a na jego wargach pojawił się łagodny uśmiech.
   - Tak. Dałem ci go na pożegnanie.
   - Opowiesz mi coś o rodzicach i o nas?
   - Może przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że...
   Nie usłyszała dalszej części. Nagle poczuła jak bariera wokół jej umysłu pęka bez wysiłku, wypełniając ją znajomą świadomością. Ramię przeszył ostry ból, aż drgnęło spazmatycznie. Potem usłyszała głos.
   Chodź, Ariel. Już czas.

***
   Balar, śledząc jej myśli, wylądował na wzgórzu, tuż nad chatą. Obserwował jak wchodzi do środka, a potem wybiega i wpada w ramiona Białego Kruka.
   - Jesteś...jesteś moim bratem.
   Usłyszał jej głos i uśmiechnął się do siebie. Słyszał jej myśli i uczucia, jak swoje własne. Była szczęśliwa, a on wybrał odpowiedni moment by to zepsuć.
   Więc odnalazłaś braciszka, co? Wzruszający widok.
   Poranny wietrzyk targał jego czarnym płaszczem, a czerwone słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu oblewając całą łąkę i wzgórze ciepłym blaskiem. Balar zmrużył oczy i uniósł prawą dłoń ze znamieniem.

   Balar siedział na ławce w pałacowym ogrodzie i podziwiał niebo. Wokół panowała przyjemna cisza, gdy nagle usłyszał kroki i tłumiony chichot. Ktoś wspiął się na oparcie ławki i drobne rączki zasłoniły mu oczy.

   Z jego czarnych oczu wyzierała chłodna obojętność. Nad jego dłonią pojawiło się piórko. Przez chwilę obserwował jak rodzeństwo oddala się od wzgórza. Żadne nie spojrzało w górę. Żadne go nie zauważyło.
   Piórko zawirowało niewinnie w powietrzu i delikatnie spłynęło na dach chaty. W tym samym czasie Balar zawładnął jej umysłem. Przystanęła gwałtownie, wciąż trzymając Białego Kruka za rękę.
   Chodź, Ariel. Już czas.
   Powoli odwróciła głowę i uniosła na niego oczy. Wyczuł jej strach, a potem nienawiść.

   Przykrył te drobne paluszki swoimi dużymi dłońmi i uśmiechnął się do siebie.
   - Czy to nocna wróżka? – Zaczął zgadywać – A może kwiatowy elf?
   - Nie, głuptasie – odpowiedział mu wesoły, dziecięcy śmiech – To przecież ja!
   Czteroletnia Ariel wdrapała się na jego plecy, a potem zwinnie niczym małpka zsunęła obok na ławkę. Uśmiechała się figlarnie, pokazując białe ząbki. Miała na sobie nocną koszulkę, a rude włosy z szarym pasemkiem związane w ciasne warkoczyki.
  - Dlaczego nie śpisz i siedzisz tu sam? – Przekrzywiła główkę i popatrzyła na niego dużymi, zielonymi oczami, które pokochał od pierwszego wejrzenia.
   Dotknął palcem jej nosa.
   - Jestem już duży, więc mogę sobie tu siedzieć i podziwiać gwiazdy.
   - Ja też chcę!
   - Ty jesteś mała i musisz spać, żeby urosnąć.
   Zaczęła szarpać go za rękę.
   - Ciągle mi to powtarzasz, Balarze. Ale ja jestem duża i lubię gwiazdy. A najbardziej ciebie.
   Roześmiał się i pociągnął ją za warkoczyk.

   Odwróciła się w połowie i zamarła.
   Czego chcesz? Warknęła groźnie.
   Posłał jej nikły uśmieszek.
   Patrz. Rozkazał.
   Poruszył palcami i pióro eksplodowało w dole, otaczając chatę kulą ognia i zmieniając ją w kupkę popiołów. Ariel krzyknęła, a Biały Kruk przytrzymał ją, gdy fala gorąca o mało nie posłała ich na ziemię. Roześmiał się cynicznie w głębi jej umysłu.
   Jak ci się podoba? Może mogłem zrobić fajerwerki?
  Jej wściekłość przenikała go do szpiku kości. Pozostał spokojny, pewny, że tym razem mu nie ucieknie.
   Jak mogłeś? To dom moich rodziców!
   Och, przecież wiem. Ale to tylko stare deski, kurz i pajęczyny. Wolałabyś, żeby to był żywy człowiek?
  Co...
   Niepewność. Pierwsze oznaki lęku.
   Próbuję powiedzieć, że twój ukochany braciszek zginie, jeśli nie będziesz posłuszna.
   Z góry widział jak zaciska palce, jak bezsilna złość niszczy ją od środka. Tym razem nie mogła się sprzeciwić, walczyć, ani uciec. Zaklęcie Posłuszeństwa było kompletne. Mógł zrobić z nią wszystko, na co miał ochotę. A przede wszystkim sprawić, że będzie posłuszna.

   - Ale ja nie jestem gwiazdą.
   - A właśnie, że jesteś. Moją osobistą.
   Balar z czułością pogłaskał ją po policzku. Nie znał bardziej niewinnej istoty i serce topniało mu za każdym razem, gdy ją widział.
   - Ja też mam swoją ulubioną gwiazdkę.
   Wdrapała się na jego kolana i objęła szczupłymi ramionami za szyję. Zamrugała z ciekawością przyciskając policzek do jego policzka.
   - Jaką? Pokażesz mi?
   Popukał palcem w jej czoło, a potem wycisnął na nim gorącego całusa.
   - Właśnie mnie dusi, ma dwa warkocze i nie chce iść spać.
   Roześmiała się głośno, napełniając ogród dźwięcznym, wesołym głosem.
   - Skoro ty jesteś gwiazdą i ja też jestem gwiazdą, to dlaczego nie świecimy na niebie?
   - Bo niebo jest za daleko. Wolę jak świecisz tu, tylko dla mnie.

   Biały Kruk rozłożył skrzydła, gotowy stoczyć z nim walkę. Balar zrobił to samo. Wzbił się ponad wzgórze i stworzył kolejne pióro tak, by dobrze je widzieli.
   Bądź posłuszna, a nikomu nie stanie się krzywda. Chyba nie chcesz, by twój braciszek zginął, zanim zdążyłaś się nim nacieszyć?
   Czego tym razem chcesz? Wiesz, że nigdzie z tobą nie pójdę. Nie zmusisz mnie.
  O tym akurat nie ty decydujesz. Mój Pan na ciebie czeka. Potem będę miał dla ciebie specjalnie zadanie.
   Co?
   Tego dowiesz się później. Teraz zrób coś, by Biały Kruk nie leciał za nami.
   Nie zrobię mu krzywdy!
   Wniknął w nią głębiej, przejmując kontrolę nad ciałem. Widział jak kropelki potu osiadają na jej czole, gdy próbowała mu się przeciwstawić. Jego wargi wykrzywił okrutny uśmiech, gdy pokierował jej ręką.
   - Argonie, uciekaj! – Krzyknęła, ale Balar był szybszy.
  Uderzyła go tak mocno, że poleciał na najbliższe drzewo i osunął się bez czucia. Po policzkach Ariel zaczęły płynąć łzy. Chciała podbiec do brata, ale unieruchomił ją w miejscu, napełniając bólem.
   A teraz chodź do mnie.
  Krótki rozkaz przeniknął i wypełnił jej umysł. Posłuchała. Rozłożyła szerokie białe skrzydła i wzbiła się w niebo. Jej mokre oczy patrzyły na niego ostro, z głęboką żądzą mordu.

   Balar połaskotał ją i zawtórował wesołym śmiechem.
   - A więc lubisz mnie bardziej niż Riva? – Zapytała.
   - Tak bardzo, że mógłbym cię schrupać, gwiazdeczko – udał, że gryzie ją w ucho.
  Ariel zapiszczała i schowała się za jego ramię. Chwycił ją i posadził sobie na baranach. Przeszedł się po ogrodzie i zatrzymał w miejscu, gdzie rozgwieżdżone niebo było bardziej widoczne. Patrzył na gwiazdy z łagodnym uśmiechem.
   - A ja cię kocham, wiesz? – oznajmiła nagle – I kiedyś się z tobą ożenię. Z tobą i z Rivą, zamieszkamy w zamku, będziemy rządzić krajem i żyć długo i szczęśliwie.
Roześmiał się głośno i serdecznie.
   - To nie jest śmieszne – rzuciła oburzona, szturchając go piąstką po głowie. – Gwiazdy, które się lubią, muszą być razem, bo inaczej przestaną świecić. Mama opowiadała mi taką bajkę, po której się rozpłakałam, bo skończyła się źle. Chcesz, żebym płakała?
   Potrząsnął głową, uśmiechając się z rozbawieniem.
   - Oczywiście, że nie chcę. Nie lubię jak moja gwiazdeczka płacze.
   - Więc obiecujesz, że zawsze będziemy razem?
   Zadarł głowę, by na nią popatrzeć i mrugnął okiem.
   - Obiecuję, moja gwiazdeczko.


    Wciąż próbowała się opierać, więc musiał bardziej się wysilić, by trzymać ją w ryzach. Dopiero, gdy jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny ból, a w umysł wbiło się tysiące niewidzialnych szpilek, uspokoiła się. Poddała się, chociaż determinacja na jej bladej twarzy była godna podziwu. Podleciała do niego, tylko raz oglądając się na nieprzytomnego Argona. Oczy miała zaczerwienione od łez i zaciskała kurczowo pięści.
   - Mówiłam już, że nie będę ci służyć – wysyczała z nienawiścią.
   Uśmiechnął się chłodno, lustrując jej męski strój, a potem skrzydła Białego Kruka.
   - A ja mówiłem, że twój upór jest bezsensowny. Wiem, że wolisz umrzeć, niż mnie oglądać, więc tym razem stawką jest życie twojego brata.
   Po jej skroni spłynęła kropla potu. Zagryzła wargi.
   - Dlaczego? Nie możesz poznęcać się nad kimś innym?
   Zmrużył czarne oczy.
   - Bo mam taki kaprys. Wypełnianie rozkazów Gathalaga stało się bardzo ciekawe. Chyba muszę ci często przypominać, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Jesteśmy związani na śmierć i życie.
   Ariel szarpnęła się, próbując uwolnić ciało spod jego kontroli. Jej pasemka rozjarzyły się w blasku świtu, gdy sięgnęła po Moc Kamieni. Balar nie miał ani czasu ani ochoty z nią teraz walczyć. Wyciągnął rękę i magiczny sznur związał jej ręce, a drugi oplótł się wokół pasa. Przyciągnął ją do siebie brutalnie i uderzył w brzuch. Zgięła się w pół i jęknęła głucho, a z jej płuc uszło całe powietrze. Straciła przytomność i jej skrzydła rozmyły się w powietrzu. Balar chwycił ją niedbale pod pachę, machnął skrzydłami i wzbił się z nią wysoko w niebo.
   Nie trzeba było tak długo się opierać.
   Odpowiedziała mu cisza. Uśpiony umysł Ariel należał tylko do niego. I tym razem zamierzał dobrze to wykorzystać.

***

   Rairi zeszła po krętych schodach, a właściwie spłynęła, ledwo dotykając ich stopami. W gęstym mroku bez problemu dostrzegła dobrze zabezpieczone drzwi podziemnej komnaty, ukryte w ścianie. Weszła do przestronnej sali, niosąc na ramieniu ciało nieprzytomnego półelfa. Mężczyzna był postawnej budowy, wysoki i przystojny, niemal pozbawiony ludzkich skaz. Osobiście nie przypadł jej do gustu, ale od czegoś musiała zacząć.
  Zbliżyła się do sarkofagu i rzuciła ciało na posadzkę. Echo ciężkiego dźwięku otoczyło ją ze wszystkich stron, wspinając się po grubych murach wieży, aż pod sam dach.
   Nie uklękła, ani nie skłoniła głowy. Rairi popatrzyła śmiało w samo wnętrze na wpół otwartego grobowca Gathalaga. Jego czarna dusza miotała się w swoim więzieniu, niczym dziki kot.
   - Co tam dla mnie masz, Najstarsza? – Zagrzmiał głos, napełniając sobą całą przestrzeń sali
   Rairi przesunęła palcami po idealnie wyczesanych włosach.
   - Jak prosiłeś, zaczęłam poszukiwania ciała – zerknęła na nieprzytomnego, skulonego mieszańca i skrzywiła się z odrazą – To taka moja propozycja na początek. Trudno znaleźć kogoś, kto spełniałby twoje wymagania.
   - Pokaż go.
   Chwyciła mężczyznę za kark i bez wysiłku postawiła go do pozycji stojącej, twarzą do sarkofagu. Ciemna masa na chwilę wydawała się zaciekawiona i jakby trochę uspokojona.
   - Jak tobie podoba się to ciało?
   Rairi nie zamierzała się przypochlebiać, ani kłamać.
   - Nie zabiłam go tylko dlatego, że może się przydać. Osobiście nienawidzę mieszańców.
   - W takim razie, dlaczego go przyprowadziłaś? Wygląda marnie i niedoskonale.
  - Nie chciałeś ani elfa ani człowieka – odparła cierpko – Mam ci znaleźć krasnoluda? A może wolisz zwierzołaka?
   - Nie! – Tubalny baryton wstrząsnął salą, aż poczuła jego siłę pod nogami. Pozostała jednak niewzruszona i spokojna jak zawsze – Chcę ciała, które będzie godne mojej nieśmiertelnej duszy.    Chcę ciała, które poprowadzi mnie ku ostatecznemu zwycięstwu.
   - Czy w takim razie mam szukać dalej?
   - Tak. I następnym razem wybierz lepiej.
   - A z tym? Co mam zrobić?
   Dusza w trumnie znów zaczęła krążyć niespokojnie.
   - Co chcesz. Tylko zabierz go sprzed moich oczu.
   Rairi nieznacznie skinęła głową, a na jej zmysłowe usta wypełzł lekki uśmiech. Zacisnęła palce na szyi mężczyzny, jakby to było jabłko. Jej smukła dłoń zmiażdżyła tkankę i pogruchotała kości, tworząc z nich krwawą miazgę. Nieszczęśnik zmarł, zanim zdał sobie z tego sprawę. Jego głowa zawisła pod dziwnym kątem, na kilku ścięgnach. Jego ciało i posadzkę zalała krew. Rairi cofnęła się nieco, by nie zabrudzić stóp.
   - Zrobione – odezwała się beznamiętnie, trzymając trupa w splamionej dłoni.
   - Mam nadzieję, że przyślesz tutaj kogoś, by posprzątał ten bałagan. Widzę, że nie uznajesz innej metody niż zabijanie.
   - Tak jak i ty.
   Gathalag roześmiał się z głębi sarkofagu.
   - Czasem się zapominam i okazuję litość. Zdarza się, że daję komuś drugą szansę.
   - Masz na myśli Balara?
   - Tak. Jest wyjątkowy, dlatego pozwalam mu mi służyć. Wymaga jednak twardej ręki.
   Rairi oblizała wargi i wolną dłoń oparła na biodrze.
   - Czy wciąż mam go pilnować?
   - Tak. Obserwuj go i w razie potrzeby każ ile trzeba.
   Uśmiech satysfakcji i zadowolenia rozświetlił jej oczy.
   - Jak sobie życzysz, panie – odparła bez emocji.
   Opuściła podziemną komnatę wlokąc za sobą martwe ciało. Miała wyjątkowo dobry humor. I bez rozkazów Gathalaga, zamierzała osobiście zająć się Balarem, jak robiła to do tej pory. Nawet jeszcze lepiej. Ten durny, niby – bóg nie miał nad nią żadnej władzy. Dopóki ich drogi podążały w tym samym kierunku, mogła poudawać posłuszeństwo.
   Litość? Prychnęła w duchu. Gathalag wciąż był słaby, skoro stać go było jeszcze na tak ludzki odruch. Rairi zamierzała skorzystać z niego ile się da, a potem zniszczyć i zostać Panią tej ziemi. Wyplewi z niej istoty, które z niej zakpiły i stworzy swoją własną rasę, która nie będzie znała miłości, ani współczucia.
    Opuściła wieżę i rzuciła ciało na wyjałowioną ziemię, pozostawiając je na pożarcie dzikich ptaków. Otaczające wyspę wody były spienione, skąpane w pomarańczowym blasku świtu. Przy brzegach zebrały się skrzeczące mewy, a pozostali w obozie wojownicy szykowali się do śniadania.
   Rairi umyła ręce w chłodnej wodzie, a potem wyprostowała się i mrużąc oczy, spojrzała w czyste niebo zapowiadające słoneczny dzień. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy niespodziewanie naszła ją wspaniała myśl.
    Chyba właśnie znalazła odpowiedniego kandydata.

wtorek, 11 października 2016

Rozdział 43

    Kolorowe szaty z godłami klanów wirowały w tańcu po całej sali. Dominowała szlachta z Liścia, ale byli też Serini z rozpostartym orłem na plecach, a nawet kilku przedstawicieli Elahti – smukli mężczyźni i piękne kobiety, w których żyłach płynęła elfia krew. Rozstawieni wszędzie wojownicy reprezentowali klan Belthów.
   Ylon nalał sobie wina do pucharu i obserwując tańczące pary, zbliżył się do uginającego się od jedzenia stołu. Klepnął Orana po zgarbionych plecach, gdy jego kuzyn pochylał się z talerzem w dłoni i nakładał sobie duże porcje mięsa.
    - Tylko zostaw coś dla innych, grubasie – rzucił głośno, by przekrzyczeć muzykę i ogólny zgiełk.
Oran przyciągnął czubiasty talerz do piersi i wgryzł się w soczyste mięso.
  - Na balach najlepsze jest to, że nigdy nie zabraknie jedzenia – pomachał mu przed nosem nadgryzionym udkiem, na co Ylon odsunął się, zerkając na niego krzywo.
   - Przestań obżerać się jak świnia i lepiej zacznij przygotowywać się do swojej nowej roli. Gdy polecimy do prowincji, czeka nas dużo pracy.
   - Ahhh... – Jęknął Oran, po czym z obgryzioną kością w tłustych palcach, ujął go pod łokieć, robiąc przy tym dramatycznie zasmuconą minę – Ciągle o tym zapominam. I co ja pocznę całkiem sam?! Nie wiem nic o rządzeniu ani o...
   Ylon wysunął się z jego objęcia i odstawił pełny kielich. Przewrócił oczami i popatrzył na otyłego wojownika krzywym okiem.
    - Dasz sobie radę, już nie jęcz. Też mam wątpliwości, ale na razie zamierzam dobrze się bawić.
   Na dowód swoich słów, uśmiechnął się i wmieszał w tłum. Wśród kolorowych, jedwabnych szat dostrzegł czarne płaszcze pozostałych braci z Zakonu. Darel jako jedyny nie brał udziału w balu i demonstracyjnie stał w cieniu kolumny, popijając wino z ponurą miną. Pozostali tańczyli, albo jedli, choć na chwilę zapominając o ostatnich wydarzeniach. Król z Argonem siedzieli na schodach pod tronem i rozmawiali z Yarithem.
   Orkiestra na balkonie zaczęła grać żywszą muzykę. Wokół niego zawirowały pary, gdy w końcu wypatrzył w tłumie znajome rude włosy i morze zieleni.
   - Pani pozwoli – Porwał Ariel, zanim zdążyła mu uciec, okręcił i przyciągnął do siebie z szerokim uśmiechem.
   Lekki rumieniec oblewał jej policzki, a zielone oczy migotały w świetle magicznych kul.
   - Ale...ja nie umiem tańczyć.
   Pociągnął ją na środek i po drodze wyszeptał konspiracyjnie.
   - Ja też nie. Ale może nikt nie zauważy.
   Roześmiała się i dała się poprowadzić do niezgrabnego walca. Z początku deptali sobie po palcach, ale potem było już coraz lepiej. Jej długa suknia szeleściła wokół nóg, a złote elementy zdawały się płonąć i wirować razem z nią.
   - Pięknie wyglądasz! – Krzyknął, na co odpowiedziała skromnym uśmiechem.
   Nagle ktoś oderwał ją od niego, okręcił gwałtownie i zanim się spostrzegł, wirowała już w objęciach Arwela. Potem w kolejce zjawili się Falen i Oran, przy czym jego kuzyn poruszał się tak niezdarnie, że wszyscy pękali ze śmiechu. W końcu zjawił się również Yarith, który z kolei tańczył z nią tak energicznie i długo, że gdy w końcu skończyła się grana melodia, dyszała ciężko jak po całodniowym biegu. Ylon musiał czekać dobre pół godziny, nim w końcu ponownie z nim zatańczyła. Dawno nie bawił się tak dobrze i zamierzał wykorzystać ten wieczór jak najlepiej.
   - Masz tylu partnerów do tańca, że niedługo będziesz w tej dziedzinie mistrzynią – zażartował, gdy kołysali się powoli w takt muzyki.
   - A przecież nie tańczyłam jeszcze ze wszystkimi.
   - Hmm, to będzie raczej trudne.
   Rozejrzała się po zatłoczonej sali i zmarszczyła lekko brwi.
   - Masz rację. Jeśli jeszcze ktoś poprosi mnie do tańca, chyba ucieknę.
  Robiąc krok do tyłu, wpadła na Noxa. Z lekkim uśmiechem na bladej twarzy wyciągnął do niej rękę.
   - Czy mogę z tobą zatańczyć, Ariel?
   Popatrzyła na Ylona i jednocześnie parsknęli głośnym śmiechem.

***

   Sato oczywiście pragnął towarzyszyć Ariel na balu i przetańczyć z nią całą noc, ale niestety musiał odmówić. Ze względu na obecność Alfy i Vethoynów. Nie chciał za bardzo się do nich zbliżać, szczególnie Yaritha wolał omijać szerokim łukiem.
   Bo wiedział, że mógłby go zabić.
  Byłby w stanie to zrobić, bo dominujący w nim wilk od początku pojawienia się w zamku był niespokojny. Skomlał i jeżył sierść. Domagał się przejęcia władzy nad klanem, a prawa łapa piekła niemal do bólu. Coraz częściej zmieniał postać, nie kontrolując zewu natury.
  Kusiło go. Bardzo go kusiło, aby stoczyć z Yarithem śmiertelny bój, zwyciężyć i stać się prawowitym Alfą swojego klanu. Jednak to by było morderstwo z zimną krwią, a tego brzydził się najbardziej. Pozostawała jeszcze Ariel, której nie potrafiłby spojrzeć w oczy. A Elleya? Czy zgodziłaby się zostać jego samicą, gdyby zabił jej ojca?
   Przez większą część wieczoru przesiedział w komnacie Ariel, a właściwie przespał. Cały zamek rozbrzmiewał muzyką i gwarem głosów, a po korytarzach biegała służba. Setki magicznych kul światła oświetlały każdy korytarz aż po wysokie wieże, a nad miastem było jasno niczym w dzień. Właściwie chyba wszyscy świętowali, poza nim. Sato był zbyt rozdarty wewnętrznie, przez co nie miał nastroju na zabawę. W końcu nie był w stanie nawet zmrużyć oka i tylko wzdychał przeciągle w poduszkę.
    Poirytowany samym sobą i rozbrzmiewającą mu w uszach muzyką, postanowił znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce z dala od tłumu i hałasu.
   Na rozświetlonym krużganku natknął się na Elleyę. Oboje zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Przez długą chwilę mierzyli się tylko wzrokiem, jakby czekając na ruch tego drugiego. Sato splótł dłonie za głową i przybrał niedbałą pozę. Nawet tutaj, nawet stąd czuł jak ta kobieta przyciąga go niczym magnez.
   - Nie na przyjęciu? – Zapytała, zerkając w stronę oświetlonych okien zamku. Jak zwykle w jego obecności zgarbiła ramiona i patrzyła na niego spod uległe pochylonej głowy.
   - A ty? – Jego błyszczące, bursztynowe oczy wodziły po jej ciele z góry na dół, chłonąc każdą linię i każde wcięcie.
   Wzruszyła lekko ramionami.
   - To dobre dla dwunogów. W każdym budynku czuję się jak w klatce. Idę trochę pobiegać. Tutaj jest za głośno i za gorąco.
   Skinął głową, jakby wiedział, że to powie.
   - Niedługo zamieszkacie w De’Ilos. Jak tam wytrzymasz?
   - Dam sobie radę – uśmiechnęła się krzywo – Będę się zgłaszać na patrole i mogę polować. Jestem wilkiem, nie szlachtą.
   - Od dzisiaj już tak. Nie słyszałaś? Twój ojciec został hrabią.
   - I co z tego? To tylko tytuł.
   - Więc co zamierzasz zrobić?
   Popatrzyła mu prosto w oczy.
   - W tej chwili chcę pobiegać. Przyłączysz się?
  Nie czekając na jego odpowiedź, zmieniła się przed nim w dużych rozmiarów wilczycę i bezszelestnie pomknęła w stronę bramy. Obejrzała się tylko raz. Jej szare oczy odnalazły jego, jakby mówiły: „Chodź, będzie fajnie”.
   Sato stał w miejscu, obserwując jak znika w otwartej bramie. Zerknął w ciemne niebo, gdzie wisiał blady księżyc. Uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał wokół, po czym jego wilk ze skowytem radości wyskoczył z ukrycia.
   Pobiegł. Dogonił Elleyę, gdy bocznymi uliczkami przemykała w stronę murów miasta. Wypadli na otwartą przestrzeń bok przy boku. Wiatr wolności jeżył im sierść, gdy gnali przed siebie, na tle ciemnego nieba i jasnej łuny. Alfa i jego samica.

***

   Balar spędził jeszcze kilka dni w swojej samotni w górach Pustelnika, jednak nadszedł czas, by powoli przygotowywać się do bitwy. W postaci kruka przeleciał nad De’Ilos i rozświetloną Malgarią, po drodze zaglądając w umysł Ariel. Jej bariery nie były dla niego żadną przeszkodą. Była tak zaaferowana balem, że nawet nie zwróciła uwagi na jego przyczajoną świadomość.
   Zobaczył niemal całą zgromadzoną szlachtę. Zakon Kruka, który niedługo miał opuścić zamek. Byli tam nawet obecni Vethoyni i ich Alfa, stary Yarith. Oraz sługa Rairi idealnie wmieszany w tłum, przez nikogo nie podejrzewany.
   Ta naiwna dziewczyna nieświadomie była dla niego dobrą skarbnicą informacji. Śmierć kolejnego hrabiego i zniszczenie Gernnhedu nie załamały ich jak przypuszczał, ale zmotywowały do większego działania. Riva wiele ryzykował rozdzielając Zakon Kruka i pozbawiając się ich ochrony, ale nie miał obecnie innego wyjścia.
   Dobrze braciszku, dobrze. Możesz myśleć jak mnie pokonać i walczyć z Gathalagiem, ale i tak niczego nie zdziałasz. Już niedługo i tak umrzesz, a jeśli będziesz nieostrożny, to jeszcze szybciej.
   Zatoczył kilka kręgów nad „Czarną Panią” i pozostałymi statkami kołyszącymi się na ciemnych falach, kierującymi się w stronę De”Ilos. Tym razem osobiście dopilnuje, aby z miasta nie pozostał kamień na kamieniu.
   W pewnej odległości od floty dostrzegł samotny statek, płynący tym samym kursem. Na pokładzie dostrzegł tego chłopaka, Cerela oraz mieszkańców Reed. Od pozostałych statków dzieliło ich najwyżej pół dnia drogi.
   Czyli nie zdążą w porę ostrzec mieszkańców.
   Jak mi przykro.
   Kruk zakrakał głośno jakby się śmiał, po czym odleciał ku granatowemu horyzontowi, tam gdzie rozkołysana woda stykała się z nieprzenikniona głębią nieba.

***

   Tara była zmęczona ostatnimi przygotowaniami, ale szczęśliwa i usatysfakcjonowana. W końcu mogła spełnić swoją życiową misję i strzec obecnego Potomka Liry. To był dla niej honor i zaszczyt, do którego przygotowywała się całe życie. Lata spędzone w szkole z internatem zdawały się tylko snem, chociaż dobrze się tam bawiła. Bolało ją, że Ariel nic nie pamięta, ale była dumna, że tak szybko przyjęła na siebie obowiązki potomka i coraz bardziej przypomina swojego ojca. Wciąż nieco roztrzepana, ale nikt nie mógł zarzucić, że brak jej odwagi.
  Do tego Ariel nie była potrzebna strażniczka z arsenałem broni pod ręką, ale przyjaciółka, doradczyni i ktoś, kto będzie myślał o tych wszystkich kobiecych sprawach, które jej umykały.
   Jej rodziców oczywiście nie mogło zabraknąć w tak ważnym dniu. Gdy tylko przedstawiła ich Ariel, ojciec skłonił się z szacunkiem, a matka bezceremonialnie objęła dziewczynę i rozpłakała się.
    - Nawet nie wiesz jaka to dla nas radość, że jesteś tu z nami cała i zdrowa, moje dziecko – szczupła i wysoka kobieta bardzo przypominała Tarę, albo to ona wdała się w matkę. Obie były równie bezpośrednie i wygadane – Wybacz naszej córce, że opuściła cię na tak długo i to w trudnych dla ciebie chwilach. Wychowaliśmy ją na twoją strażniczkę i zawiodła cię. Uwierz mi, że każdy dzień rozłąki był dla niej bolesną karą.
   Ojciec Tary, otyły mężczyzna o wstrzemięźliwym charakterze, pokiwał głową i tylko mruknął coś pod nosem, chociaż jego twarz również wyrażała radość i dumę. Tara obserwowała ich z boku, podczas gdy Ariel uspokoiła kobietę i przekonywała, że nie mogłaby sobie wymarzyć lepszej przyjaciółki i towarzyszki. Mówiąc to, puściła do niej oko i już po chwili rozmawiała i śmiała się z jej rodzicami, jakby znali się od lat. Upewniwszy się, że dobrze się bawią w swoim towarzystwie i zadowolona, że tak szybko się polubili, postanowiła w końcu również się odprężyć i dać się ponieść nastrojowi wieczoru. Szybko wypatrzyła w tłumie białe włosy półelfa i podążyła w jego kierunku. Grała wolna muzyka i większość znajdywała sobie miejsca do siedzenia lub jadła i piła przy ławach pod ścianami.
    - Dobrze się bawisz?
    Uśmiechnęła się do Noxa, jakby spotkała go całkiem przypadkiem. Stał blisko wrót i patrzył w inną stronę całkowicie pogrążony we własnych myślach. Gdy odwrócił głowę w jej stronę, po raz kolejny poraziły ją jego oczy. To właśnie one były pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po przebudzeniu, gdy uratował jej życie. Pamiętała jeszcze, co wtedy pomyślała.
   Jakby tuż nad nią zawisł skrawek ciemniejącego nieba. Takiego pomiędzy dniem, a zmierzchem. To była jej ulubiona pora, więc uznała, że to musi być przeznaczenie.
    Jego wzrok przesunął się od jej różowych pantofelków, aż do splecionych w warkocze włosów. W głębi jego ciemnych tęczówek i w wyrazie twarzy kryło się coś, co ją niepokoiło, ale i przyciągało.
    - A ty? – Odpowiedział pytaniem, dźwięcznym barytonem przebijając się przez muzykę.
   Rozpromieniona, obróciła się przed nim wokół własnej osi, przytrzymując palcami skraj sukni. Wiedziała, że fiolet niekoniecznie jej pasuje, ale od czasu do czasu lubiła zaszaleć, a to był jej ulubiony kolor. Suknia z odważnym dekoltem błyszczała przy każdym ruchu i przyjemnie szeleściła. Z pewnością nikt na sali nie miał kreacji o tak głębokim, rzucającym się w oczy kolorze. Do tego przypasany do boku miecz i jeszcze kilka innych ukrytych ostrzy. O tak. Tara lubiła wyróżniać się z tłumu.
    - Doskonale. W końcu to był mój pomysł – rzuciła figlarnie, z nieskrywaną dumą.
   Skinął głową i uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
  - Chyba należą ci się podziękowania. To ciężkie czasy, a każdy potrzebuję, choć chwili wytchnienia.
Obawiając się, by nie sprowadził rozmowy na jakiś nieprzyjemny temat, Tara zerknęła na stoły i demonstracyjnie zwilżyła językiem wargi.
   - Ależ jestem spragniona – mówiąc, niby to od niechcenia dotknęła jego ramienia – Przyniesiesz mi puchar wina?
   Wrodzona uprzejmość Noxa kazała mu spełnić jej prośbę i wiedziała, że to nie ma z nią nic wspólnego. Odprowadziła go spojrzeniem, a potem, gdy wracał, udawała, że przygląda się jakiejś grupce rozmawiających, chociaż co chwila na niego zerkała.
   - Proszę.
   Przyjęła kielich z szybkim uśmiechem i opróżniła do połowy jednym haustem. Czerwony płyn najpierw schłodził jej gardło, a potem rozpalił przełyk i ciepłą falą rozszedł się po żyłach. Trunek uderzył jej do głowy, dodając odwagi i większej śmiałości.
   - Tak lepiej! – Krzyknęła, otarła usta ramieniem i oddała puchar przechodzącej obok służącej. Wyciągnęła ręce w stronę przyglądającego jej się Noxa – To co? Zatańczymy?
   - Upiłaś się jednym kielichem? - Uniósł brew, lekko rozbawiony.
   - No co ty? – Uśmiechnęła się aż do głębi roziskrzonych czekoladowych oczu – Ja zawsze jestem pijana. Życiem!
    Roześmiała się głośno, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę tańczących wolno par. Z początku wydawał się onieśmielony i nie chciał jej nawet dotknąć, jednak, gdy zmusiła go do podążania za jej krokami, objął ją ostrożnie. Z niepewną miną długo patrzył pod nogi, a jego elfie ciało pod płaszczem było sztywne i ludzko niezgrabne. Kilka razy nawet się potknął i wtedy z niezadowoleniem marszczył brwi. Drżenie jego rąk wzięła za objaw zmęczenia i być może zakłopotania.
   Gdy rozbrzmiała kolejna melodia, znaleźli się bliżej pustego tronu. W końcu uniósł na nią oczy, a potem rozejrzał się po sali.
   - A gdzie Ariel? Nie pilnujesz jej?
   Zabrzmiało to tak, jakby chciał się jej już pozbyć, jednak Tara nie należała do osób, które tak łatwo się wycofują.
   - Myślę, że jest tutaj całkowicie bezpieczna. Poza tym z pewnością moje towarzystwo jest jej teraz najmniej potrzebne. Nie widzę króla, więc pewnie bawią się gdzieś razem.
   Zmrużył oczy i przekrzywił lekko głowę, a z eleganckiego węzła z tyłu głowy wysunęło się kilka białych kosmyków.
   - Czyżbyś bawiła się w swatkę?
   Uśmiechnęła się przebiegle.
   - Może.
   - To chyba nie wchodzi w zakres twoich... – Zaciął się i milczał przez chwilę, zaciskając wargi - obowiązków strażniczki.
   - Powiedzmy, że to takie moje hobby.
   Rozejrzał się wokół z tym nieokreślonym wyrazem twarzy. Mężczyźni oblegali stoły, lub stali w grupkach. Wśród tańczących słychać było kobiecy śmiech. Z każdym zagranym taktem ich kroki powoli dostrajały się ze sobą, miała wrażenie, że nawet ich serca zaczęły bić jednym rytmem. Nox poruszał się coraz pewniej, z większą swobodą.
   - Cieszę się, że zostajesz w zamku – zagadała.
  Skinął głową. Aż świerzbiły ją palce by dotknąć białego kosmyka na jego policzku i zatknąć za ucho. Małomówność była chyba jego jedyną wadą. Ale może wszyscy mężczyźni nie byli zbyt wygadani.
   - Jestem potrzebny królowi, strażniczko.
   - Możesz przestać się tak do mnie zwracać? – Zmarszczyła brwi – Nie lubię tego słowa. Uratowałeś mi życie, więc może wypadałoby, chociaż znać moje imię.
   - Oczywiście, że znam, Taro – kącik jego warg drgnął nieznacznie.
   - Tak już lepiej. Czy mogę cię o coś zapytać?
   - Spróbować możesz.
   Przez chwilę tańczyli w milczeniu pośród innych par odzianych w strojne, kolorowe szaty. Tara odważnie patrzyła mu w oczy. Nie. Ona w nich tonęła.
   - Słyszałam, że Argon cię znalazł i wychował jak syna. Więc nie jest żadnym twoim krewnym?
Poczuła jak nieznacznie spiął mięśnie.
- Nie. Wszyscy to wiedzą.
   - No tak – lekkim tonem próbowała podtrzymać rozmowę – Tak tylko jestem ciekawa, bo skoro uratowałeś mi życie, chciałabym wiedzieć o tobie nieco więcej, tym bardziej, że teraz będziemy ciągle się spotykać – dostrzegła jak zaciska usta, więc szybko przeszła do następnego pytania – W każdym razie chciałam tylko wiedzieć czy masz gdzieś jakąś rodzinę? Jak to się stało, że zostałeś...
   Zatrzymał się raptownie w momencie, gdy zabrzmiała ostatnia nuta muzyki. Popatrzył na nią tak, że zadrżała mimowolnie, a potem przepchnął się przez tłum i wyszedł z sali, zostawiając ją zaskoczoną i jak nigdy samotną.
  Tara otrząsnęła się z chwilowego osłupienia, po czym jak gdyby nigdy nic odnalazła Ariel i przetańczyła z nią kolejne trzy kolejki, zupełnie zatracając się w muzyce.

***

   Opuścili prowincję Belthów, właściwie skazaną już na zagładę. Przed nimi majaczyły w oddali skaliste, strome góry Pustelnika, za którymi znajdował się już tylko ocean. Skryli się w rzadkim lesie, gdzie chwilowo mogli urządzić sobie dłuższy odpoczynek Cuchnąca śmiercią i rozkładem armia nephilów podążała za nimi w pewnej odległości, chociaż wielokrotnie próbował się ich pozbyć. Ortis nie miał jeszcze pomysłu, co robić dalej, ani gdzie iść. Nie miał ochoty udawać dłużej tego złego, coraz rzadziej myślał też o śmierci. Po tym, jak zemścił się na Cyrrecie, planował zniknąć z tego świata, jednak Kira zepsuła jego plany. Czuł się wolny i na swój sposób szczęśliwy. Ta dziewczyna zrobiła z nim coś niesamowitego.
   Przywróciła go do życia. Dlatego nie odtrącił jej, jak nakazywał rozsądek, ale nieuchronnie zaczął się od niej uzależniać.
  Rozpalił ognisko i oporządził króliki w ostatnich promieniach zmierzchu. Kira w tym czasie zdrzemnęła się trochę pod drzewem. Zerkając na jej oświetloną, spokojną twarz, zastanawiał się, gdzie powinni się teraz udać, by uwolnić się od tej całej wojny. Kiedy się przebudziła, mięso jeszcze się piekło, a on nadal nie miał żadnego pomysłu.
   Przecierając zaspane oczy przysunęła się blisko ogniska i usiadła obok niego. Po chwili oparła głowę na jego ramieniu.
    - Wciąż nic nie pamiętasz? – Ostatnio coraz częściej zadawał jej to pytanie.
Pokręciła głową i tylko mocniej go przytuliła.
   - Nie. A powinnam?
   - Nie wiem.
   Udał obojętność, ale tak naprawdę ucieszył się z takiej odpowiedzi. Może i był egoistą, ale ostatnio właśnie tego obawiał się najbardziej. Że przypomni sobie wszystko i go zostawi.
   Odsunęła się, by popatrzeć mu w oczy, a potem z lekkim uśmiech pocałowała go w usta i pozwoliła, aby objął ją kurczowo i przyciągnął do piersi. Ognisko trzaskało wesoło, a zewsząd otaczał ich mrok nocy. Nie wypuścił jej z objęć, aż kolacja była gotowa.
   Zjedli w milczeniu gorące mięso i popili wodą z manierki. Kira z powrotem wtuliła się w jego pierś, odetchnęła chłodnym powietrzem i zapatrzyła się w płomienie.
   - Gdzie teraz pójdziemy? – Zapytała cicho.
   - Nie wiem, skarbie – odparł szczerze.
   - Może zostaniemy rolnikami?
   Zerknął na nią i znów poczuł to ożywcze przyjemne bicie serca. Pogładził palcami jej szyję i wciągnął w nozdrza słodki zapach jej krwi.
   - A chciałabyś? To by było dość...
   - Skoro się nudzicie, mam dla was propozycję.
   Spomiędzy drzew wyłonił się Balar. Dostrzegli jego twarz dopiero wtedy, gdy stanął w blasku ogniska. Długi, czarny płaszcz stapiał się z otoczeniem.
  Ortis ze spokojem spojrzał mu prosto w oczy, zaś Kira spięła się lekko w jego ramionach. Ukradkiem odszukał jej dłoń i objął kurczowo.
   - Jaką tym razem? – Zapytał niedbałym tonem, przywołując na twarz dawną obojętność.
   Balar patrzył na nich z góry ponad płomieniami z ogniska.
   - Po pierwsze chciałbym abyś ponownie przejął dowództwo nad nephilami.
   - A potem?
   - Potem zaatakujesz De’Ilos.
   - Obiecałeś, że po wszystkim dasz mi spokój - Ortis zmrużył oczy i wytarł tłuste dłonie o tunikę. Ich pierwsze spotkanie wyglądało podobnie. Miał wrażenie, że zatoczył błędne koło - To propozycja czy rozkaz?
   - Nikt cię do niczego nie zmusi, nephilu.
   - Dlaczego niby miałbym ponownie mieszać się do cudzej wojny? Nie mam już w tym żadnego celu.
   - I tutaj się mylisz.
   - Co masz na myśli? – Ortis zmrużył oczy i wyprostował się z uwagą. Gdy zerknął na Kirę, wiedział już, że dziewczyna pójdzie za nim, cokolwiek zdecyduje.
    Balar uśmiechnął się chłodno.
   - Co, gdybym ci powiedział, że Cyrret wciąż żyje?

***

    Ariel z westchnieniem ulgi opadła na wolne krzesło i podwinęła szeleszczący materiał sukni. To był oczywiście wspaniały bal, nie licząc tego, że jej pierwszy w życiu, jednak zatańczyła chyba ze wszystkimi mężczyznami w tej sali i po prostu padała z nóg.
    Orkiestra zrobiła sobie krótką przerwę, więc zapadła przyjemna cisza, nie licząc gwaru rozmów i rozbrzmiewających, co i raz wybuchów śmiechu. Ariel była nieco zgrzana, a od nadmiaru emocji dostała rumieńców. Miała ochotę zdjąć z siebie te kilogramy materiału i założyć coś wygodnego i przewiewnego, jednak wtedy zawiodłaby Tarę i resztę. Chyba najbardziej Rivę. Wciąż pamiętała jak na nią patrzył, gdy się zjawiła i wiedziała, że byłby rozczarowany, gdyby tak szybko się przebrała.
   Wysunęła stopę z pantofelka i krzywiąc się z bólu zaczęła ją sobie masować. Właśnie zastanawiała się jak by tu wymknąć się chyłkiem z sali, gdy nagle na wysokości oczu zobaczyła przed sobą czyjeś nogi. Uniosła powoli głowę i napotkała uśmiechnięte oczy Rivy.
   - Zmęczona?
   Otarła skroń i odrzuciła do tyłu włosy.
   - I to bardzo.
   - Ale chyba jeszcze ze mną zatańczysz?
   - Wybacz, Riva, ale chyba nie dam rady – jęknęła, wsuwając stopę w pantofelek – Padam z nóg. Czy ty wiesz z iloma dzisiaj osobami musiałam zatańczyć? – Kiedy uniósł brwi, zaczęła liczyć na palcach, ale w końcu przerwała i machnęła ręką – Chyba szybciej będzie jak powiem z kim jeszcze nie tańczyłam.
   - Na przykład ze mną? – Pochylił się, aż ich oczy spotkały się na tej samej wysokości i podał jej dłoń.
   Ariel skrzywiła się na samą myśl, że musiałaby wstać z tego krzesła.
   - Naprawdę już nie dam rady.
   - Obiecuję, że nie będziesz musiała się wysilać. Wystarczy, że dasz się poprowadzić.
   Skrzyżowała przed sobą ramiona i prychnęła z ironią.
   - O tak. Wszyscy mi to dzisiaj powtarzali, i co? Jutro będę miała pęcherze wielkości gór.
   Uśmiech Rivy stał się dziwnie podejrzany.
   - Zbyt długo na to czekałem, byś teraz mi odmówiła. To będzie coś specjalnego – pomógł jej wstać i podtrzymując, poprowadził w stronę podwójnych wrót – Poza tym byłoby grzechem, gdybyś nie zatańczyła z królem – zerknął na nią z błyskiem w oczach - Potraktuj to poważnie, Ariel. To rozkaz.
   Przewróciła oczami.
   - Wiesz, kiedy użyć swojej władzy, co?
   - Oczywiście. Przecież jestem królem.
   Na korytarzach paliło się tylko kilka kul, więc panował przyjemny półmrok.
  Riva wyprowadził ją krużgankiem do ogrodu, gdzie dobiegały jedynie odległe głosy z wnętrza zamku. Poza otaczającą całe miasto poświatą, przyświecał im jedynie srebrny księżyc.
   Ujął ją delikatnie za palce i pociągnął w głąb pustego ogrodu, między bujnymi rabatami jaśminu. Jej długa suknia wlokła się po wilgotnej trawie.
   - Nie ma muzyki – stwierdziła.
   - Nie ma, bo nie jest nam potrzebna.
   - Nie? Więc jak chcesz tańczyć, bez...
   Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie, aż ich ciała zetknęły się ze sobą. Gdy położył jedną dłoń na jej biodrze, aż wstrzymała oddech. Jej nagie ramiona pokryła gęsia skórka.
   - I...i co dalej? – Wyszeptała powoli.
   Z szelestem przypominającym darcie materiału, wysunął czarne skrzydła, na całą ich imponującą długość. Ariel widziała je już setki razy, ale wciąż zapierały dech. Lśniące i jedwabiście czarne.
   - A teraz postaw stopy na moich.
   Posłuchała, chociaż poczuła się nieco dziwnie, bo znalazła się nagle tak blisko, jak tylko się dało. W jego oczach dostrzegła nowy, tajemniczy błysk. Następnie objął ją mocniej w pasie i poczuła jak odrywają się od ziemi. Spojrzała w dół, na oddalającą się trawę, po czym wszystko zasłoniło jej gęste morze czarnych piór. Riva otoczył ich oboje swoimi skrzydłami, tak, że z utworzonego kokonu wystawały tylko ich głowy. Unieśli się na wysokość zamkowych wież i zaczęli wirować w powietrzu, powoli, raz w jedną, raz w drugą stronę.
   Ariel roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
   - I co? Podoba się? Mówiłem, że to wyjątkowy taniec – wyszeptał blisko jej policzka.
   - O tak – przytaknęła z chichotem – To najlepszy taniec dzisiejszego wieczoru.
   Uśmiechnął się szeroko, aż do samych kącików oczu. Jego skrzydła przesłaniały resztę świata, więc praktycznie mogła patrzeć tylko na jego twarz. Jednak w tej chwili zupełnie jej to nie przeszkadzało.
   - Cieszę się, Ariel. Szkoda, że tego nie pamiętasz, ale w dzieciństwie to była twoja ulubiona zabawa. Sama stawałaś mi na stopy i kazałaś ze sobą tańczyć, mimo, że nie zawsze miałem czas.
    Ariel zerknęła w niebo, na ledwo widoczne gwiazdy. Gdyby polecieli jeszcze wyżej, wyciągnęłaby rękę i mogłaby którąś złapać. Nagle przeszło jej zmęczenie. Rozluźniła się w jego objęciach i otulona kruczymi skrzydłami, oparła głowę na jego piersi.
   - W takim razie szkoda, że tego nie pamiętam – odparła sennie – Pewnie nieźle dawałam ci w kość.
   - Byłaś prawdziwą dyktatorką. Ale naprawdę słodką. Wiesz co ci obiecałem, gdy się rozstawaliśmy? – zapytał nagle, a poważny, wręcz uroczysty wyraz jego twarzy sprawił, że jej serce zabiło żywiej. Spojrzał jej w oczy, z premedytacją przedłużając tą chwilę – Obiecałem ci, że… - zadrżały mu wargi i nagle uśmiechnął się szeroko – przetańczę z tobą całą noc na twoim pierwszym balu, i na kolejnych, do końca świata. – wyrzucił jednym tchem, po czym zawirował z nią szaleńczo, aż zakręciło jej się w głowie.
   Długo się śmiała, aż w końcu wtuliła się w niego, odnajdując zagłębienie między ramieniem a szyją, idealnie dopasowane do kształtu jej głowy. Objął ją i poczuła delikatne muśnięcie warg na skroni. Gdzieś w zamku grała wesoła muzyka, a oni wirowali w powietrzu, bliżej księżyca, niż ziemi.

***

    Lunna odnalazła w końcu Argona na tarasie. Stał oparty o barierkę i patrzył gdzieś w niebo. Gdy zbliżyła się bezszelestnie i spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła tańczących w powietrzu, wtulonych w siebie króla i Ariel. Przeniosła oczy na Białego Kruka i przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu. Wyraźnie widziała na jego twarzy smutek i coś, czego nie potrafiła określić. Jakąś zazdrość?
   Zrobiła jeszcze kilka kroków i położyła dłoń na jego plecach. Nawet się nie wzdrygnął, więc zapewne ją słyszał. No tak. Argon nie był przecież zwykłym człowiekiem, między innymi, dlatego tak jej imponował. Ostatnie dni spędziła na wykonywaniu jego, często nieistotnych poleceń lub trenując w innymi wojownikami. Sądziła, że to będzie cudowny wieczór, kiedy w końcu zbliża się do siebie, ale chyba za dużo sobie myślała.
   - Długo już tu stoisz?
   Odpowiedziało jej milczenie. Jej dłoń powoli zsunęła się na jego twarde ramię.
   - Dlaczego nie świętujesz razem z innymi? Myślałam, że chociaż raz z tobą zatańczę.
   Znów nie doczekała się odpowiedzi. Stanęła obok i dotknęła jego dłoni, zaciśniętej na barierce. Była lodowata. Zmrużyła oczy i popatrzyła na jego kamienną twarz i zielone oczy, wciąż utkwione w tym samym punkcie.
   - Dlaczego nie wzniosłeś tarczy? Chcesz się rozchorować?
   Jej pytanie odbiło się jak od ściany. Ponownie podążyła za jego wzrokiem, na objętą w powietrzu parę. Wydawali się tak pochłonięci sobą, że zapomnieli o reszcie świata. Czarne skrzydła odcinały się od mroku nocy, jakby świeciły własnym światłem. Jej śmiech dochodził do ich uszu, nie zagłuszany dźwiękami muzyki.
   Lunna westchnęła ciężko.
   - Czy ty...jesteś zazdrosny? – Zapytała cicho – O Ariel? A może o króla? Za często spędzasz z nim czas. To niezdrowe żyć tylko obowiązkami.
   W końcu, z widoczną niechęcią odwrócił ku niej głowę. W jego zielonych oczach dostrzegła chłód.
   - Czego ode mnie chcesz, Lunno?
   Chyba nawet nie zauważył, kiedy wcześniej go dotknęła. Teraz wspięła się na palce i ze smutkiem pogładziła go po policzku ze szramą.
   - Obserwuję cię Argonie. I widzę...że twoje życie jest bardzo smutne. Czy król Riva jest dla ciebie aż tak ważny, że nie możesz zając się własnym życiem? Obiecałam, że wykonam każdy twój rozkaz, ale chciałabym także, abyś...
   - O co ci chodzi? – Warknął nieprzyjemnie.
   - Chciałabym, żebyś na mnie spojrzał.
   - Przecież patrzę.
   - Ale nic do mnie nie czujesz, prawda?
   Odsunął ją od siebie i zerknął szybko w niebo, ignorując jej pytanie.
- Muszę już iść.
    Zostawił ją samą na tarasie, jakby żadne jej słowo do niego nie dotarło. Lunna spojrzała na ogród w dole i obserwowała jak wychodzi z zamku i zmierza w kierunku pary na niebie.
   - Obiecuję ci Argonie, że pewnego dnia zdobędę twoje serce. Jeszcze nie wiem, jak, ale to zrobię – mruknęła do siebie.

***

   Argon poczekał aż wylądują na trawie, niecierpliwie przytupując nogami. Riva pierwszy go zauważył, uśmiechnął się, a potem, jakby znał jego myśli, skinął nieznacznie głową. Kapitanowi żywiej zabiło serce.
   Zaledwie Ariel postawiła stopy na ziemi, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę bramy. Zaskoczona jego nagłym pojawieniem się i pewnie wciąż na niego zła, próbowała się wyrwać.
   - Puść! – Krzyczała ze złością – Co ty robisz? Nie masz prawa!
   Spojrzał na nią przez ramię. Dzisiaj była wyjątkowo piękna. W tej sukni, z rudymi włosami i lśniącymi oczami, tak bardzo podobnymi do jego własnych. Uśmiechnął się lekko. Dlaczego zawsze się na nią złościł?
   - Uspokój się Ariel, chcę ci tylko coś pokazać.
   Przestała się szamotać i z niepokojem zerknęła na zamek.
   - Ale Riva i reszta...Bal...
   - Nie martw się. Król będzie wiedział gdzie nas znaleźć.
   Ciekawość w końcu zwyciężyła.
   - Gdzie idziemy?
   Położył palec na ustach.
   - To niespodzianka.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych