Falen
zatańczył tylko z Ariel, a potem chodził od stołu do stołu, lub
podpierał kolumnę. Omijał ludzi, a gdy ktoś otarł się o niego
przypadkiem odskakiwał jak oparzony. Wstydził się własnej
reakcji, dlatego trzymał się z boku. Przytupywał w takt muzyki i
popijając wino, przyglądał się szlachcie w bogatych, kolorowych
szatach. To budziło odległe wspomnienia z dzieciństwa.
Luksus...bogactwo...kochająca rodzina i wszystko czego zapragnął.
On też kiedyś miał takie ubrania i śmiał się tak beztrosko.
Za
żadne pieniądze nie chciałbym się z nimi zamienić.
A
może jednak? Tęsknisz za swoim dawnym życiem?
Spojrzał
na Arwela, który zjawił się nie wiadomo kiedy. Zamiast odpowiedzi,
zamoczył usta w prawie opróżnionym pucharze. Zdążył wziąć
tylko jeden łyk, gdy przyjaciel wyrwał mu go z dłoni i odstawił
na stół. Przyjrzał mu się krytycznie.
-
Za dużo dziś wypiłeś, Falenie.
Wzruszył obojętnie ramionami i otarł usta
rękawem płaszcza. Faktycznie może i przesadził. Szumiało mu w
głowie i dopiero teraz zauważył, że sala jakby lekko się
kołysała. Czknął głośno i zawstydzony, natychmiast zakrył
dłonią usta. Arwel z cierpkim uśmiechem poklepał go po plecach.
-
Wiedziałem. Nie można cię zostawić nawet na pięć minut.
- Przecież byłeś zajęty tańczeniem z tymi
bogatymi damami – burknął, splatając przed sobą ramiona.
W
brązowych oczach Arwela zamigotało rozbawienie. Pochylił się nad
przyjacielem.
-
A co? – Wyszeptał – Chciałeś ze mną zatańczyć?
Falen odepchnął go gwałtownie.
-
Nie gadaj głupot – warknął ściszonym głosem, nerwowo wodząc
wzrokiem po sali – Przecież to by głupio wyglądało. Jesteśmy
mężczyznami...
- Ale jesteś zazdrosny, co? – Zadrwił Arwel,
z chichotem mierzwiąc mu złote włosy.
Posłał mu mordercze spojrzenie.
-
Zamknij się.
- Dobrze już, dobrze – uniósł dłonie w
geście kapitulacji, po czym zmienił temat – Może wyjdziemy stąd?
Chcę z tobą porozmawiać.
Falen skinął głową, gdyż naprawdę
potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem. Oddalając się od
sali i muzyki Arwel podtrzymywał go za ramię, nie zwracając uwagi
na ukradkowe spojrzenia ludzi, łącznie ze służbą. Falen nie
potrafił być taki obojętny, dlatego co chwila odsuwał się od
niego i protestował. Dopiero na tyłach ogrodu, z dala od
ciekawskich spojrzeń, przestał się wyrywać.
-
No? - Zaczął, gdy znaleźli się między labiryntem fantazyjnie
przystrzyżonych krzewów – To, o czym chciałeś porozmawiać?
Arwel odgarnął z czoła splątane kosmyki i w
zamyśleniu spojrzał na księżyc.
-
Chciałbym, żebyś mi coś obiecał.
- Co takiego? – Świeże, chłodne powietrze
wypędziło z niego resztki alkoholowego zamroczenia. Otworzył
szerzej oczy i potarł twarz, by całkiem dojść do siebie. Gdy
zerknął na przyjaciela, napotkał jego poważne, przeszywające
spojrzenie.
-
Przysięgnij, że już nigdy nie narazisz się na takie
niebezpieczeństwo – powiedział w końcu.
- Jakie niebez...Aaa! Chodzi ci o tamte centaury?
– Falen uśmiechnął się niedbale – Zrobiłem to, co musiałem.
Arwel zmarszczył brwi.
-
A jednak niepotrzebnie się narażałeś. O mało nie zginąłeś.
- Takie życie wojownika.
- Mimo wszystko mogłeś rozegrać to inaczej.
Poczekać na resztę Zakonu, zwołać innych wojowników. Poczekać
na mnie.
Falen odsunął się nieco i spojrzał na
przyjaciela z urazą i lekkim gniewem.
-
Przecież nie zawsze będziesz w stanie mnie chronić. Dowiodłem już
nie raz swoich możliwości, a ty wciąż mi nie ufasz? – Zatrzymał
się nagle i ze złością zacisnął pięści. Stali w cieniu
wysokich krzewów, gdzie nie dochodziła do nich nawet muzyka. Tylko
gdzieś w trawie grały świerszcze – Czy wiesz, co zrobiłem?
Zawsze brzydziłem się swoimi umiejętnościami, ale zrobiłem to
dla Elderolu. Dla nas... – Odetchnął głęboko przez otwarte usta
– Nastawiałem je przeciw sobie, by się nawzajem zabijały.
Zupełnie jak wtedy, gdy...
Przerwał raptownie i zadrżał. Roztrzęsiony,
mimowolnie powrócił do tamtego dnia sprzed laty.
Już
dobrze, Falenie. Już wszystko dobrze.
Arwel
przytulił go delikatnie, szepcząc słowa pocieszenia.
-
To nie tak, że ci nie ufam. –odsunął się na wyciągnięcie
ramion i popatrzył mu w oczy – Wiem, że jeśli chodzi o walkę,
jesteś lepszy ode mnie. Masz też w zanadrzu parę sztuczek. Nie
chcę...Nie chcę tylko, żeby coś ci się stało. Nie przeżyję
tego.
Falen przewrócił oczami i uśmiechnął się
kwaśno.
-
Przecież nigdzie się nie wybieram. Poza tym jak na razie obaj
utkwiliśmy w zamku.
- Ach, prawda.- Arwel rozpromienił się w jednej
chwili – Przy okazji muszę podziękować królowi.
- Jesteś niemożliwy.
- Staram się jak mogę – wyszczerzył zęby –
Czy teraz ze mną zatańczysz?
Falen
cmoknął tylko głośno i wymierzył mu kuksańca w pierś.
Przyjaciel próbował go objąć i zaczął wywijać z nim dzikie
pląsy, mimo jego gwałtownych protestów. Robiąc przymusowy piruet,
Falen skrzywił się, gdy zabolało go ramię po ranie od strzały.
-
Pocze...
Chciał się zatrzymać, ale Arwel tego nie
zauważył, i pociągnął do kolejnej zwariowanej figury. Potknął
się i wylądował na plecach, a przyjaciel na nim.
Dysząc ciężko, Arwel zaczął się śmiać, a
Falen mrugał powiekami, przygnieciony do ziemi i wilgotnej od rosy
trawy.
- Czy możesz ze mnie zejść? – Zapytał
ostrzej, niż zamierzał.
Arwel
przestał się śmiać i nie ruszając się z miejsca popatrzył na
niego z nagłą powagą.
-
Mówiłem, żebyś...
Nagle popchnął go z powrotem na ziemię, a
potem pochylił się i złapał za przeguby dłoni, przyciskając do
ziemi.
Falen
zrobił wielkie oczy, a jego serce zamarło na chwilę, by potem
zacząć bić jak oszalałe..
-
Co ty...
- Ciii. – przyjaciel
uśmiechnął się inaczej niż zawsze.
Falen próbował się wyrwać, wstać, ale na
próżno.
-
Ktoś może nas zobaczyć – rzucił bez przekonania.
- Wiesz, że ludzie mnie nie obchodzą.
- Ale...
Arwel pochylił się jeszcze niżej, aż jego
twarz przesłoniła mu cały świat. Zamarł i rozluźnił zaciśnięte
pięści.
-
Jestem już zmęczony tym ukrywaniem się i tajemnicami – jego głos
był zachrypnięty i przyciszony – Mam dość tego, że nie mogę
cię nawet dotknąć, kiedy chcę.
- Przecież jestem...
- Nie – warknął ostro.
Zamierzała jeszcze protestować, ale gdy zamknął
jej usta pocałunkiem, całkiem się poddała.
- Czy chcesz coś jeszcze dodać? – Mruknął
Arwel, uwalniając jej nadgarstki, by móc wpleść palce w krótkie,
złote włosy.
- Nie.
Oderwała plecy od ziemi, zarzucając mu ręce
na szyję. Wydobyła z siebie urywane westchnienie, które zagubiło
się między ich splecionymi wargami.
Zaraz potem usłyszała w głowie trzy słowa,
na które tak długo czekała.
Kocham
cię...Sereyo.
***
Argon dał jej tylko tyle czasu, by narzuciła na
siebie coś wygodniejszego niż balowa suknia, po czym ze
zniecierpliwieniem wyciągnął ją z gwarnego zamku. Lecieli już
dobrą godzinę i Ariel wciąż nie miała pojęcia, dokąd
zmierzają.
Gdy
przelecieli nad oświetlonym, tętniącym życiem miastem, skręcili
na zachód, gdzie ciągnęły się dzikie pastwiska i ciemniejsze
plamy lasów. Ariel próbowała jakoś zagadać Argona, ale był
tajemniczy i małomówny jak zawsze. Zaskoczona jego dziwnym
zachowaniem, a także zaintrygowana celem podróży, zapomniała
nawet, że wciąż powinna się na niego gniewać.
-
Powiesz mi w końcu, co to za niespodzianka? – Zapytała po raz
kolejny, nie spodziewając się, że czegoś się od niego dowie.
Uśmiechnął się tylko tajemniczo. W ogóle tej
nocy uśmiechał się zaskakująco dużo.
-
Zobaczysz.
Westchnęła
i dała sobie spokój.
Mam
tylko nadzieję, że to nie jest nic niemiłego. Dzisiejsza nic była
idealna i wolałabym, żeby nic tego nie zepsuło. Pomyślała
przede wszystkim o Rivie i ich tańcu tuż pod księżycem.
Nie
spodziewała się raczej, że Argon mógłby przygotować coś, co by
ją zachwyciło. Nie należał do takich osób. Ale ponieważ dzisiaj
miała dobry humor, zamierzała uśmiechnąć się ładnie i
podziękować, cokolwiek by to nie było.
Niebo
powoli jaśniało i na horyzoncie pojawił się skrawek czerwonej
kuli słońca. W końcu, gdy powoli traciła cierpliwość, skierował
ją ku ziemi. Jak okiem sięgnąć wokół nie było żywej duszy.
Okolica była piękna, wszędzie gdzie spojrzała dziką łąkę
porastała wysoka trawa i kwiaty. Gdzieś niedaleko szumiał
wodospad, widziała nawet migoczące w powietrzu kropelki wody.
Przycupnięta pod jedynym w niewysokich pagórków, stała prosta
chata porośnięta częściowo mchem. To właśnie przed nią
wylądowali.
Ariel
rozejrzała się wokół nic nie rozumiejąc. To gdzie ta
niespodzianka?
-
Po co przyprowadziłeś mnie na to bezludzie? Nic tu nie ma.
Argon uniósł jedną brew i złożył białe
skrzydła.
-
Nie poznajesz, prawda? To dom twoich rodziców.
Ariel zatkało. Spojrzała na chatę i zrobiła
kilka kroków.
-
To...Tu mieszkali moi rodzice?
Skinął głową.
-
Mieszkaliście razem. Dziwisz się, że nie w mieście i bez służby?
Często pomieszkiwali w zamku, ale kochali ciszę i bliskość
natury.
Ariel zmarszczyła brwi i zamrugała gwałtownie.
-
Ale...
- Wejdź tam i rozejrzyj się – popchnął ją
lekko w stronę drzwi.
Obejrzała się na niego niepewnie.
-
A ty?
- Poczekam tu. Nie spiesz się.
Stanęła przed prostymi, drewnianymi drzwiami i
poczuła piekące łzy. Najpierw w gardle, potem pod powiekami. Zanim
weszła do środka, zerknęła na Argona, który stał samotnie w
wysokiej trawie.
-
Dziękuję – wyszeptała drżącym głosem.
Już bez uśmiechu, skinął na nią, by weszła
do środka.
Ariel
drżały ręce, gdy otwierała skrzypiące drzwi.
Więc
to tutaj mieszkaliśmy. Tak wygląda mój rodzinny dom.
Stare
deski podłogi zaskrzypiały pod jej nogami. Ostrożnie zamknęła
drzwi i przez dłuższą chwilę po prostu stała w mroku,
nasłuchując bicia swojego serca. Stworzyła niewielką kulę
światła, która posłusznie zawisła nad sufitem. Dopiero teraz
mogła przyjrzeć się wnętrzu.
Ruszyła powoli wzdłuż ściany, dotykając
dłonią próchniejących desek. Z sercem w gardle odnajdywała
wzrokiem kolejne pozostałości po dawnych mieszkańcach. Zimne
palenisko z wciąż stojącym na nim kociołkiem. Puste kubki i
brudny talerz na dębowej ławie. Kilka drewnianych zabawek
rozrzuconych bezładnie na podłodze.
Izba
nie była duża i bardzo skromnie urządzona. Komoda w kącie miała
jedną półkę wysuniętą, jakby ktoś przed wyjściem zapomniał
ją zamknąć. Szafki zarosły kurzem, a sufit i kąty obrosły
pajęczynami. Dwoje drzwi prowadziło do niewielkich pokoików. Ariel
zajrzała do nich tak ostrożnie, jakby spodziewała się tam kogoś
zastać. W pierwszym stało duże łóżko i szafa na ubrania, w
drugim dwie prycze, dwie komody i dwa biurka. Powietrze wypełnione
było wilgocią i kurzem, ale gdy się skupiła, miała wrażenie, że
wyczuwa pozostałości słodkich, kwiatowych perfum
To
na pewno pokój rodziców.
Pomyślała z
rozrzewnieniem. A
ten drugi? Tutaj pewnie spałam ja. Tylko dlaczego wszystkiego jest
podwójnie? Czyżbym miała...
I
wtedy to zobaczyła, jakby oczami duszy, a w głowie usłyszała
głosy.
-
Ariel, nie szarp brata za ubranie!
Ariel
odwróciła się gwałtownie w stronę głównej izby.
Przy
palenisku stała rudowłosa kobieta. Mieszała w kociołku smakowicie
pachnącą zupę i uśmiechała się w stronę drzwi dziecięcego
pokoju.
Znów
się odwróciła, nie zdając sobie sprawy, że ma otwarte usta.
Może
trzyletnia dziewczynka z rudymi warkoczykami skakała po łóżku i
szarpała za rękaw i tunikę starszego chłopca.
-
No chodź! – Wołała piskliwie – Pobaw się ze mną! Pobaw.
Pobaw. Obiecałeś, że ze mną polatasz!
Chłopiec pokazał jej język i wybiegł z
pokoju.
Ariel
okręciła się na pięcie i cofnęła chwiejnie, jakby faktycznie
miał na nią wpaść.
Chłopiec
zaczął biegać po izbie i wokół matki, a mała Ariel goniła go i
krzyczała.
-
Mamo, powiedz mu coś! On nie chce się ze mną bawić!
- Skarbie, daj bratu spokój.
Chłopiec znów pokazał jej język i
roześmiał się głośno. Miał brązowe, nieco dłuższe włosy i
ciemnozielone oczy.
Przecież
to jest...
Chłopiec
wypadł na dwór. Między długą grzywką mignęło coś białego...
Ariel
bez tchu doskoczyła do drzwi, szarpnęła i wpadła prosto w ramiona
Argona. Dorosłego Argona.
Zamiast się odsunąć, przylgnęła do jego
szerokiej piersi i poczuła jak otacza ją silnymi ramionami. Z
oszołomienia zabrakło jej słów, ale potem odsunęła się
odrobinę i obiema dłońmi zaczęła dotykać jego twarzy, badać
każdy jej milimetr. Pogładziła chropowatą szramę, która nagle
wydała jej się piękna, wręcz doskonała.
-
Ty jesteś... – Wykrztusiła w końcu, a łzy dusiły ją od środka
i zalewały policzki – Jesteś moim bratem. Moim prawdziwym,
starszym bratem!
Argon miał wilgotne oczy. Nie przestając jej
obejmować, pogładził po długich włosach.
-
Tak, Ariel – wychrypiał.
Pociągnęła nosem, a potem wybuchnęła głośnym
śmiechem. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła gwałtownie,
aż cofnął się chwiejnie kilka kroków. To było idealne
zakończenie tej niesamowitej nocy.
To
sen. Ja śnię. Mam rodzinę! Mam brata.
Ariel
śmiała się i płakała na przemian, nie mogąc przestać tulić
tego szorstkiego wojownika. W końcu jednak go puściła i odsunęła
się, by znów móc mu się przyjrzeć, jakby dopiero teraz zobaczyła
go naprawdę. Z uśmiechem, którego jeszcze nigdy u niego nie
widziała, otarł palcami łzy z jej czerwonej twarzy.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Zapytała drżącym
głosem, zastanawiając się jednocześnie, czemu sama się nie
domyśliła. Przecież jego zielone tęczówki były tylko o odcień
ciemniejsze od jej własnych. I od matki – Zaczynałam myśleć, że
ty...
- Że co? – Uniósł brew – Że cię kocham?
– Roześmiał się krótko – O tak, Ariel. Kocham cię i zawsze
będę cię kochał, moja mała siostrzyczko – w jednej chwili
spoważniał - Kiedy dowiedzieliśmy się, że straciłaś pamięć,
z początku nie wiedziałem jak powinienem się zachować. Byłem
wściekły i sfrustrowany, bo inaczej to sobie wyobrażałem.
Chciałem ci powiedzieć tysiące razy, jednak bałem się, że mi
nie uwierzysz. Czekałem na właściwy moment i uznałem, że to
będzie idealne miejsce. Tak pomyślałem, że może tutaj coś sobie
przypomnisz.
- Dziękuję ci, że mnie tu przyprowadziłeś.
Mówiąc o niespodziance...
- Nie sądziłaś, że to będzie coś takiego –
dokończył za nią z uśmiechem.
Skinęła głową.
- To najszczęśliwsza noc... – Zerknęła na
jaśniejące niebo i poprawiła się szybko – Najszczęśliwszy
dzień mojego życia.
Wytarł jej twarz z ostatnich łez i ujął za
rękę.
- Chodź. Lepiej wracajmy do zamku, bo za chwilę
Riva zacznie nas szukać.
Ruszyli
razem przez wysoką trawę, oddalając się powoli od samotnej,
starej chatki. Ariel wciąż była lekko skołowana i miała
wrażenie, jakby to był tylko piękny sen. Nie mogła się
powstrzymać od częstego zerkania na Argona, a gdy napotykała jego
spojrzenie, uśmiechali się do siebie szeroko i z radością.
-
Przepraszam – rzuciła w pewnym momencie.
- Za co?
- Za wszystko. Za to, że się z tobą kłóciłam
i za to, że ciągle musiałeś się o mnie martwić.
Ścisnął mocniej jej dłoń i pokręcił lekko
głową.
-
To nieważne, Ariel. Zapomnijmy o tym. Obiecaj mi tylko, że darujesz
sobie poszukiwanie Savary.
Ariel uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Przepraszam,
Argonie. Nie mogę tego zrobić.
-
Ja...pomyślę nad tym – odparła głośno, by jakoś go ułagodzić,
a potem zmieniła temat i dotknęła swojego wisiorka – Cały czas
się nad tym zastanawiałam, a jednak to piórko należy do ciebie.
Argon
popatrzył w zamyśleniu w niebo, a na jego wargach pojawił się
łagodny uśmiech.
-
Tak. Dałem ci go na pożegnanie.
-
Opowiesz mi coś o rodzicach i o nas?
- Może przede wszystkim powinnaś wiedzieć,
że...
Nie usłyszała dalszej części. Nagle poczuła
jak bariera wokół jej umysłu pęka bez wysiłku, wypełniając ją
znajomą świadomością. Ramię przeszył ostry ból, aż drgnęło
spazmatycznie. Potem usłyszała głos.
Chodź,
Ariel. Już czas.
***
Balar,
śledząc jej myśli, wylądował na wzgórzu, tuż nad chatą.
Obserwował jak wchodzi do środka, a potem wybiega i wpada w ramiona
Białego Kruka.
-
Jesteś...jesteś moim bratem.
Usłyszał jej głos i uśmiechnął się do
siebie. Słyszał jej myśli i uczucia, jak swoje własne. Była
szczęśliwa, a on wybrał odpowiedni moment by to zepsuć.
Więc odnalazłaś braciszka, co? Wzruszający
widok.
Poranny wietrzyk targał jego czarnym płaszczem,
a czerwone słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu oblewając
całą łąkę i wzgórze ciepłym blaskiem. Balar zmrużył oczy i
uniósł prawą dłoń ze znamieniem.
Balar
siedział na ławce w pałacowym ogrodzie i podziwiał niebo. Wokół
panowała przyjemna cisza, gdy nagle usłyszał kroki i tłumiony
chichot. Ktoś wspiął się na oparcie ławki i drobne rączki
zasłoniły mu oczy.
Z
jego czarnych oczu wyzierała chłodna obojętność. Nad jego dłonią
pojawiło się piórko. Przez chwilę obserwował jak rodzeństwo
oddala się od wzgórza. Żadne nie spojrzało w górę. Żadne go
nie zauważyło.
Piórko
zawirowało niewinnie w powietrzu i delikatnie spłynęło na dach
chaty. W tym samym czasie Balar zawładnął jej umysłem.
Przystanęła gwałtownie, wciąż trzymając Białego Kruka za rękę.
Chodź,
Ariel. Już czas.
Powoli
odwróciła głowę i uniosła na niego oczy. Wyczuł jej strach, a
potem nienawiść.
Przykrył
te drobne paluszki swoimi dużymi dłońmi i uśmiechnął się do
siebie.
-
Czy to nocna wróżka? – Zaczął zgadywać – A może kwiatowy
elf?
- Nie, głuptasie – odpowiedział mu wesoły,
dziecięcy śmiech – To przecież ja!
Czteroletnia Ariel wdrapała się na jego
plecy, a potem zwinnie niczym małpka zsunęła obok na ławkę.
Uśmiechała się figlarnie, pokazując białe ząbki. Miała na
sobie nocną koszulkę, a rude włosy z szarym pasemkiem związane w
ciasne warkoczyki.
-
Dlaczego nie śpisz i siedzisz tu sam? – Przekrzywiła główkę i
popatrzyła na niego dużymi, zielonymi oczami, które pokochał od
pierwszego wejrzenia.
Dotknął palcem jej nosa.
-
Jestem już duży, więc mogę sobie tu siedzieć i podziwiać
gwiazdy.
- Ja też chcę!
- Ty jesteś mała i musisz spać, żeby
urosnąć.
Zaczęła szarpać go za rękę.
- Ciągle mi to powtarzasz, Balarze. Ale ja
jestem duża i lubię gwiazdy. A najbardziej ciebie.
Roześmiał się i pociągnął ją za
warkoczyk.
Odwróciła się w połowie i zamarła.
Czego
chcesz?
Warknęła
groźnie.
Posłał
jej nikły uśmieszek.
Patrz.
Rozkazał.
Poruszył
palcami i pióro eksplodowało w dole, otaczając chatę kulą ognia
i zmieniając ją w kupkę popiołów. Ariel krzyknęła, a Biały
Kruk przytrzymał ją, gdy fala gorąca o mało nie posłała ich na
ziemię. Roześmiał się cynicznie w głębi jej umysłu.
Jak
ci się podoba? Może mogłem zrobić fajerwerki?
Jej
wściekłość przenikała go do szpiku kości. Pozostał spokojny,
pewny, że tym razem mu nie ucieknie.
Jak
mogłeś? To dom moich rodziców!
Och, przecież wiem. Ale to tylko stare deski,
kurz i pajęczyny. Wolałabyś, żeby to był żywy człowiek?
Co...
Niepewność.
Pierwsze oznaki lęku.
Próbuję
powiedzieć, że twój ukochany braciszek zginie, jeśli nie będziesz
posłuszna.
Z
góry widział jak zaciska palce, jak bezsilna złość niszczy ją
od środka. Tym razem nie mogła się sprzeciwić, walczyć, ani
uciec. Zaklęcie Posłuszeństwa było kompletne. Mógł zrobić z
nią wszystko, na co miał ochotę. A przede wszystkim sprawić, że
będzie posłuszna.
-
Ale ja nie jestem gwiazdą.
-
A właśnie, że jesteś. Moją osobistą.
Balar
z czułością pogłaskał ją po policzku. Nie znał bardziej
niewinnej istoty i serce topniało mu za każdym razem, gdy ją
widział.
-
Ja też mam swoją ulubioną gwiazdkę.
Wdrapała się na jego kolana i objęła
szczupłymi ramionami za szyję. Zamrugała z ciekawością
przyciskając policzek do jego policzka.
-
Jaką? Pokażesz mi?
Popukał palcem w jej czoło, a potem wycisnął
na nim gorącego całusa.
-
Właśnie mnie dusi, ma dwa warkocze i nie chce iść spać.
Roześmiała się głośno, napełniając
ogród dźwięcznym, wesołym głosem.
-
Skoro ty jesteś gwiazdą i ja też jestem gwiazdą, to dlaczego nie
świecimy na niebie?
- Bo niebo jest za daleko. Wolę jak świecisz
tu, tylko dla mnie.
Biały
Kruk rozłożył skrzydła, gotowy stoczyć z nim walkę. Balar
zrobił to samo. Wzbił się ponad wzgórze i stworzył kolejne pióro
tak, by dobrze je widzieli.
Bądź
posłuszna, a nikomu nie stanie się krzywda. Chyba nie chcesz, by
twój braciszek zginął, zanim zdążyłaś się nim nacieszyć?
Czego
tym razem chcesz? Wiesz, że nigdzie z tobą nie pójdę. Nie zmusisz
mnie.
O
tym akurat nie ty decydujesz. Mój Pan na ciebie czeka. Potem będę
miał dla ciebie specjalnie zadanie.
Co?
Tego
dowiesz się później. Teraz zrób coś, by Biały Kruk nie leciał
za nami.
Nie
zrobię mu krzywdy!
Wniknął
w nią głębiej, przejmując kontrolę nad ciałem. Widział jak
kropelki potu osiadają na jej czole, gdy próbowała mu się
przeciwstawić. Jego wargi wykrzywił okrutny uśmiech, gdy
pokierował jej ręką.
-
Argonie, uciekaj! – Krzyknęła, ale Balar był szybszy.
Uderzyła go tak mocno, że poleciał na
najbliższe drzewo i osunął się bez czucia. Po policzkach Ariel
zaczęły płynąć łzy. Chciała podbiec do brata, ale unieruchomił
ją w miejscu, napełniając bólem.
A
teraz chodź do mnie.
Krótki
rozkaz przeniknął i wypełnił jej umysł. Posłuchała. Rozłożyła
szerokie białe skrzydła i wzbiła się w niebo. Jej mokre oczy
patrzyły na niego ostro, z głęboką żądzą mordu.
Balar
połaskotał ją i zawtórował wesołym śmiechem.
-
A więc lubisz mnie bardziej niż Riva? – Zapytała.
- Tak bardzo, że mógłbym cię schrupać,
gwiazdeczko – udał, że gryzie ją w ucho.
Ariel
zapiszczała i schowała się za jego ramię. Chwycił ją i posadził
sobie na baranach. Przeszedł się po ogrodzie i zatrzymał w
miejscu, gdzie rozgwieżdżone niebo było bardziej widoczne. Patrzył
na gwiazdy z łagodnym uśmiechem.
-
A ja cię kocham, wiesz? – oznajmiła nagle – I kiedyś się z
tobą ożenię. Z tobą i z Rivą, zamieszkamy w zamku, będziemy
rządzić krajem i żyć długo i szczęśliwie.
Roześmiał
się głośno i serdecznie.
-
To nie jest śmieszne – rzuciła oburzona, szturchając go piąstką
po głowie. – Gwiazdy, które się lubią, muszą być razem, bo
inaczej przestaną świecić. Mama opowiadała mi taką bajkę, po
której się rozpłakałam, bo skończyła się źle. Chcesz, żebym
płakała?
Potrząsnął głową, uśmiechając się z
rozbawieniem.
-
Oczywiście, że nie chcę. Nie lubię jak moja gwiazdeczka płacze.
- Więc obiecujesz, że zawsze będziemy
razem?
Zadarł głowę, by na nią popatrzeć i
mrugnął okiem.
-
Obiecuję, moja gwiazdeczko.
Wciąż
próbowała się opierać, więc musiał bardziej się wysilić, by
trzymać ją w ryzach. Dopiero, gdy jej ciałem wstrząsnął
spazmatyczny ból, a w umysł wbiło się tysiące niewidzialnych
szpilek, uspokoiła się. Poddała się, chociaż determinacja na jej
bladej twarzy była godna podziwu. Podleciała do niego, tylko raz
oglądając się na nieprzytomnego Argona. Oczy miała zaczerwienione
od łez i zaciskała kurczowo pięści.
-
Mówiłam już, że nie będę ci służyć – wysyczała z
nienawiścią.
Uśmiechnął się chłodno, lustrując jej męski
strój, a potem skrzydła Białego Kruka.
- A ja mówiłem, że twój upór jest
bezsensowny. Wiem, że wolisz umrzeć, niż mnie oglądać, więc tym
razem stawką jest życie twojego brata.
Po
jej skroni spłynęła kropla potu. Zagryzła wargi.
-
Dlaczego? Nie możesz poznęcać się nad kimś innym?
Zmrużył czarne oczy.
-
Bo mam taki kaprys. Wypełnianie rozkazów Gathalaga stało się
bardzo ciekawe. Chyba muszę ci często przypominać, że nigdy się
ode mnie nie uwolnisz. Jesteśmy związani na śmierć i życie.
Ariel szarpnęła się, próbując uwolnić ciało
spod jego kontroli. Jej pasemka rozjarzyły się w blasku świtu, gdy
sięgnęła po Moc Kamieni. Balar nie miał ani czasu ani ochoty z
nią teraz walczyć. Wyciągnął rękę i magiczny sznur związał
jej ręce, a drugi oplótł się wokół pasa. Przyciągnął ją do
siebie brutalnie i uderzył w brzuch. Zgięła się w pół i jęknęła
głucho, a z jej płuc uszło całe powietrze. Straciła przytomność
i jej skrzydła rozmyły się w powietrzu. Balar chwycił ją
niedbale pod pachę, machnął skrzydłami i wzbił się z nią
wysoko w niebo.
Nie trzeba było tak długo się opierać.
Odpowiedziała
mu cisza. Uśpiony umysł Ariel należał tylko do niego. I tym razem
zamierzał dobrze to wykorzystać.
***
Rairi zeszła po krętych schodach, a właściwie
spłynęła, ledwo dotykając ich stopami. W gęstym mroku bez
problemu dostrzegła dobrze zabezpieczone drzwi podziemnej komnaty,
ukryte w ścianie. Weszła do przestronnej sali, niosąc na ramieniu
ciało nieprzytomnego półelfa. Mężczyzna był postawnej budowy,
wysoki i przystojny, niemal pozbawiony ludzkich skaz. Osobiście nie
przypadł jej do gustu, ale od czegoś musiała zacząć.
Zbliżyła
się do sarkofagu i rzuciła ciało na posadzkę. Echo ciężkiego
dźwięku otoczyło ją ze wszystkich stron, wspinając się po
grubych murach wieży, aż pod sam dach.
Nie
uklękła, ani nie skłoniła głowy. Rairi popatrzyła śmiało w
samo wnętrze na wpół otwartego grobowca Gathalaga. Jego czarna
dusza miotała się w swoim więzieniu, niczym dziki kot.
-
Co tam dla mnie masz, Najstarsza? – Zagrzmiał głos, napełniając
sobą całą przestrzeń sali
Rairi
przesunęła palcami po idealnie wyczesanych włosach.
- Jak prosiłeś, zaczęłam poszukiwania ciała
– zerknęła na nieprzytomnego, skulonego mieszańca i skrzywiła
się z odrazą – To taka moja propozycja na początek. Trudno
znaleźć kogoś, kto spełniałby twoje wymagania.
- Pokaż go.
Chwyciła mężczyznę za kark i bez wysiłku
postawiła go do pozycji stojącej, twarzą do sarkofagu. Ciemna masa
na chwilę wydawała się zaciekawiona i jakby trochę uspokojona.
-
Jak tobie podoba się to ciało?
Rairi nie zamierzała się przypochlebiać, ani
kłamać.
-
Nie zabiłam go tylko dlatego, że może się przydać. Osobiście
nienawidzę mieszańców.
- W takim razie, dlaczego go przyprowadziłaś?
Wygląda marnie i niedoskonale.
- Nie chciałeś ani elfa ani człowieka –
odparła cierpko – Mam ci znaleźć krasnoluda? A może wolisz
zwierzołaka?
- Nie! – Tubalny baryton wstrząsnął salą,
aż poczuła jego siłę pod nogami. Pozostała jednak niewzruszona i
spokojna jak zawsze – Chcę ciała, które będzie godne mojej
nieśmiertelnej duszy. Chcę ciała, które poprowadzi mnie ku
ostatecznemu zwycięstwu.
- Czy w takim razie mam szukać dalej?
- Tak. I następnym razem wybierz lepiej.
- A z tym? Co mam zrobić?
Dusza w trumnie znów zaczęła krążyć
niespokojnie.
-
Co chcesz. Tylko zabierz go sprzed moich oczu.
Rairi
nieznacznie skinęła głową, a na jej zmysłowe usta wypełzł
lekki uśmiech. Zacisnęła palce na szyi mężczyzny, jakby to było
jabłko. Jej smukła dłoń zmiażdżyła tkankę i pogruchotała
kości, tworząc z nich krwawą miazgę. Nieszczęśnik zmarł, zanim
zdał sobie z tego sprawę. Jego głowa zawisła pod dziwnym kątem,
na kilku ścięgnach. Jego ciało i posadzkę zalała krew. Rairi
cofnęła się nieco, by nie zabrudzić stóp.
-
Zrobione – odezwała się beznamiętnie, trzymając trupa w
splamionej dłoni.
-
Mam nadzieję, że przyślesz tutaj kogoś, by posprzątał ten
bałagan. Widzę, że nie uznajesz innej metody niż zabijanie.
- Tak jak i ty.
Gathalag roześmiał się z głębi sarkofagu.
-
Czasem się zapominam i okazuję litość. Zdarza się, że daję
komuś drugą szansę.
- Masz na myśli Balara?
- Tak. Jest wyjątkowy, dlatego pozwalam mu mi
służyć. Wymaga jednak twardej ręki.
Rairi oblizała wargi i wolną dłoń oparła na
biodrze.
-
Czy wciąż mam go pilnować?
- Tak. Obserwuj go i w razie potrzeby każ ile
trzeba.
Uśmiech satysfakcji i zadowolenia rozświetlił
jej oczy.
-
Jak sobie życzysz, panie – odparła bez emocji.
Opuściła podziemną komnatę wlokąc za sobą
martwe ciało. Miała wyjątkowo dobry humor. I bez rozkazów
Gathalaga, zamierzała osobiście zająć się Balarem, jak robiła
to do tej pory. Nawet jeszcze lepiej. Ten durny, niby – bóg nie
miał nad nią żadnej władzy. Dopóki ich drogi podążały w tym
samym kierunku, mogła poudawać posłuszeństwo.
Litość?
Prychnęła w
duchu. Gathalag wciąż był słaby, skoro stać go było jeszcze na
tak ludzki odruch. Rairi zamierzała skorzystać z niego ile się da,
a potem zniszczyć i zostać Panią tej ziemi. Wyplewi z niej istoty,
które z niej zakpiły i stworzy swoją własną rasę, która nie
będzie znała miłości, ani współczucia.
Opuściła
wieżę i rzuciła ciało na wyjałowioną ziemię, pozostawiając je
na pożarcie dzikich ptaków. Otaczające wyspę wody były
spienione, skąpane w pomarańczowym blasku świtu. Przy brzegach
zebrały się skrzeczące mewy, a pozostali w obozie wojownicy
szykowali się do śniadania.
Rairi
umyła ręce w chłodnej wodzie, a potem wyprostowała się i mrużąc
oczy, spojrzała w czyste niebo zapowiadające słoneczny dzień.
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy niespodziewanie naszła ją
wspaniała myśl.
Chyba
właśnie znalazła odpowiedniego kandydata.