Wszyscy
wojownicy mobilizowali się i zbroili, aby lepiej strzec miasto i by
być gotowym na ewentualne ataki. Chociaż wciąż nie znaleźli
ciała Kolla, urządzili mu grób w zamkowym zagajniku, tam, gdzie
spoczywali inni Noszący Znak Kruka i pożegnali go z odpowiednimi
honorami. Ariel nie mogło zabraknąć na tej smutnej uroczystości,
chociaż nie mogła powiedzieć, że zdążyła polubić tego
potężnego wojownika. Co innego Garet. Razem z królem odnalazła
jego grób i wylała nad nim kilka łez. Obiecała nie tylko jego
duszy, ale i sobie, że zrobią wszystko, żeby nikt więcej nie
zginął. W tych ponurych, pełnych powagi dniach nie potrafiła
wyobrazić sobie, żeby teraz cokolwiek świętować. Jednak wszystko
działo się już poza jej kontrolą i nie było odwrotu.
Ostatnie
dni przed balem zdawały się jakimś obłędnym snem. Te wszystkie
przygotowania pochłonęły Ariel i Tarę bez reszty. Służba
stroiła cały zamek i robiła generalne porządki, Riva wysyłał
zaproszenia dla szlachty, Argon czuwał nad strażą, a reszta braci
szykowała się do opuszczenia stolicy. Wszyscy byli ożywieni i
nerwowi, a gdy całe miasto obiegła wieść o balu, mieszkańcy z
zapałem zaczęli szykować się do uroczystego powitania nowego
Potomka. Od czasu zebrania, Ariel unikała Argona, nie bardzo wiedząc
jak powinna się zachować. Wiedziała, że miała rację i nie
zamierzała go przepraszać. Kapitan również się do niej nie
odzywał, a gdy przypadkiem spotkali się na korytarzu, odwracał
wzrok i udawał, że jej nie widzi. Było jej trochę przykro, ale
wciąż miała nadzieję, że dojdą do jakiegoś porozumienia.
Bo
mimo wszystko zamierzała wyruszyć na poszukiwanie Savary. Zaraz po
balu.
Ariel w tym wszystkim czuła się zagubiona i
właściwie pozwalała, aby Tara wszystko za nią robiła i
podejmowała decyzję, podczas gdy ona dawała się tylko przesuwać
z miejsca na miejsce, jakby była tylko obserwatorką. Musiała
mierzyć swoją suknię, co najmniej kilkanaście razy dziennie, ale
nawet ją zdumiał końcowy efekt. Potem przyszła kolej na uszycie
kreacji dla Lunny i samej Tary, które o wiele bardziej przykładały
się do tych przygotowań. Po przeprowadzce do jej komnaty, obie
prawie codziennie dyskutowały do późna w nocy, nie dając jej
spać. Zazdrościła wtedy Sato, który zmieniał się w wilka i
zasypiał pod drzwiami, obojętny na paplaninę kobiet.
W
końcu, w dzień przed balem wszystko było dopięte na ostatni
guzik. W nocy Ariel nie mogła zasnąć i kręciła się tylko z boku
na bok. Nie miało to jednak nic wspólnego z tremą i przyjęciem na
jej cześć.
Dziwna
przepowiednia starej wiedźmy wciąż nie dawała jej spokoju. Ani
Tara, ani Sato nie wspominali już o tamtym incydencie, a ona nie
chciała im zawracać głowy swoimi ponurymi myślami. Wiedziała, że
w czasie czerwonego księżyca Gathalag powstanie i wszystko się
rozstrzygnie. Jednak, kto ma być tym jej ukochanym, którego krwi
się nie pozbędzie? Nie wyobrażała sobie, że mogłaby zabić
osobę, którą kocha, jednak pamiętała też swój sen z wieżą.
Wiedziała,
że już nie zaśnie, więc wstała i po cichu wymknęła się z
komnaty. Na zieloną koszulę nocną, nałożyła zielony szlafrok.
To oczywiście był pomysł Tary, by większość jej garderoby była
właśnie w tym kolorze. Twierdziła, że zieleń świetnie podkreśla
jej oczy i rude włosy i że to z pewnością przyciągnie wzrok
wielu mężczyzn. Ariel pomyślała skrycie, że najbardziej zależy
jej tylko na jednym spojrzeniu, ale oczywiście zachowała to dla
siebie.
Skradając
się na palcach, niechcący szturchnęła stopą miękkie futro
wilka. Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na nią, jakby pytał:
„Dokąd to się wymykasz w środku nocy?”. A potem zerwał się
na łapy i zamerdał ogonem. „Idę z tobą. Przecież musze cię
chronić.” Ariel przewróciła oczami, jakby faktycznie była w
stanie go usłyszeć. Zaraz jednak przypomniała sobie, dlaczego
wszyscy są tacy ostrożni i czujni. Skinęła tylko głową i
otworzył drzwi, przepuszczając go przodem. Na korytarzu jej komnaty
pilnowało czterech uzbrojonych strażników. Jeden z nich
natychmiast ruszył kilka kroków za nimi, ale nie protestowała.
Skoro tajemniczy zabójca dawał sobie radę z potężnymi członkami
Zakonu Kruka, wolała nie ryzykować.
Z wilkiem u boku i z cieniem za plecami, wędrowała po mrocznych
korytarzach zamku, słuchając własnych kroków i rozmyślając nad
wieloma rzeczami. Uniosła dłoń i stworzyła iskierkę światła,
która urosła do rozmiarów pomarańczy i poszybowała nad jej
głowę. Rozpuszczone, splątane włosy, co i raz zarzucała sobie do
tyłu, po czym splatała przed sobą ramiona, chroniąc się przed
nocnym chłodem.
Chociaż
nie miała żadnego konkretnego celu, jej nogi zupełnie same
zaprowadziły ją do północnej wieży, gdzie znajdowały się
komnaty króla. Wspięła się na trzecie piętro i stanęła przed
dwuskrzydłowymi drzwiami. Choć od przybycia do stolicy była tu po
raz pierwszy, dobrze wiedziała, co znajduje się za progiem.
Królewska
biblioteka.
Rozkazała
strażnikowi i Sato pozostać na korytarzu, a sama uchyliła jedno
skrzydło i wślizgnęła się do środka. Duża kula światła
wisiała gdzieś wysoko pod sufitem zalewając całą salę łagodnym,
ciepłym blaskiem. W nozdrza uderzył ją zapach drewna, skóry i
pergaminu. Odetchnęła głęboko, delektując się tą znajomą
wonią. Przemknęło jej przez myśl, że od czasu ucieczki od
Balara, nie miała w ręku żadnej książki. To obudziło w niej
nowe pragnienie.
Regały
z księgami i zwojami stały w równych rzędach, tworząc labirynt,
który wydawał się nie mieć końca. Książki walały się
dosłownie wszędzie, nawet na podłodze. Z lewej ujrzała biały
kominek z ornamentami zieleni, teraz wygasły, a przy nim dębowe,
proste biurko.
Wśród
sterty papierów i ksiąg, dostrzegła czarną czuprynę króla. Riva
pochylał się nad jakimiś dokumentami i z głową opartą na dłoni
wydawał się zmęczony i znudzony. Gdy zjawiła się w progu, uniósł
wzrok i natychmiast jego bladą twarz rozświetlił uśmiech.
-
Ariel – wstał i podszedł do niej szybko – Co tu robisz? Nie
powinnaś spać?
Wzruszyła
ramionami.
-
Nie mogłam zasnąć.
-
To tak jak ja – potarł dłonią czoło, uśmiechając się jeszcze
szerzej, widocznie zadowolony z jej obecności – Trema przed balem?
Splotła
dłonie za plecami i podeszła do jednego z regałów, z
zainteresowaniem przyglądając się grzbietom książek.
-
Nie wiem. Chyba nie. Może jestem po prostu za bardzo zmęczona.
Przez ostatnie dni Tara nie odstępowała mnie na krok.
Riva roześmiał się cicho, stąpając za nią
niczym cień.
-
Masz jej już dość? Jest twoją najlepszą przyjaciółką.
- Tak, tylko... – Wyciągnęła rękę i
pogładziła kilka twardych grzbietów – No wiesz, te wszystkie
przymiarki, zakupy i w ogóle...
- Myślałem, że kobiety to lubią.
- Hmm, w takim razie chyba jestem naprawdę jakaś
inna, bo to był koszmar. Wolałam, gdy Argon uczył mnie walczyć.
- Cóż, w twoich żyłach płynie krew
wojowników.
Na najwyższej półce dostrzegła tytuł, który
ją zaciekawił. Wyciągnęła rękę i nawet wspięła się na
palce, ale wciąż nie sięgała. Riva stanął za jej plecami tak
blisko, że owionął ją jego zapach. Bez problemu wyciągnął
książkę.
-
Proszę – mruknął, łaskocząc ją w ucho ciepłym oddechem
Chwyciła książkę w obie dłonie i przycisnęła
ją do piersi.
-
Dziękuję.
Odwróciła się powoli i spojrzała w jego
jasnoszare, niesamowicie rozświetlone oczy. Gdyby któreś z nich
zrobiło jeszcze krok, zetknęliby się ciałami. W piersi Ariel coś
zatrzepotało. Spuściła głowę i przez chwilę stali tak w
kompletniej ciszy.
Nagle
Riva poruszył ręką, jakby chciał dotknąć jej twarzy. Zawahał
się przez chwilę, po czym cofnął dłoń i w tym momencie zalał
ich złoty blask z teraz jeszcze większej, magicznej kuli. Ariel
odchrząknęła głośno, przejrzała pobieżnie książkę i
odwróciła się w stronę regałów.
-
Spora kolekcja książek – odezwała się szybko, w miarę
naturalnym tonem – Pewnie zbieranie tego wszystkiego zajmowało
lata.
-
Co najmniej przez kilka pokoleń. Poprzedni władcy bardziej dbali o
księgozbiór, ja się tu gubię.
- Przeczytałeś wszystko?
Riva
podrapał się po głowie, wodząc zamyślonym wzrokiem po regałach.
-
Mógłbym policzyć na palcach. Są tu księgi tak stare, że może
nawet mój ojciec nie widział ich na oczy. Lubię tu przebywać, ale
wolę patrzeć, niż czytać.
Zerknęła
na niego z rozmarzonym uśmiechem.
-
Ja uwielbiam czytać.
-
Wiem – dotknął jej ramienia z nagłym smutkiem i odwrócił
szybko wzrok - Twoja matka czytała nam tu różne opowiadania.
-
Naprawdę?
Teraz
już wiedziała, dlaczego już od progu to miejsce wydało się tak
drogie jej sercu. Jeszcze raz z uwagą rozejrzała się po sali,
wyobrażając sobie tamte szczęśliwe, beztroskie chwile. Patrząc
na księgi, które zapewne tyle razy dotykała jej mama wezbrała w
niej fala melancholii i żalu za rodzicami, których nie tyle nie
poznała, co nie pamiętała.
-
Wszystko w porządku? – Riva pochylił się nad nią ze szczerą
troską.
-
Tak – otarła ukradkiem wilgotne oczy i uśmiechnęła się
pospiesznie – Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Będę
przychodziła tu częściej. O ile pozwolisz.
-
Proszę bardzo – rozłożył ramiona w zapraszającym geście –
Cała biblioteka jest do twojej dyspozycji. W końcu książki są do
czytania, nie do obrastania kurzem. Czułem się winny, że
zaniedbywałem to miejsce, ale teraz jestem pewny, że najlepiej
zaopiekujesz się księgozbiorem moich przodków – dokończył i
puścił do niej oko.
Skinęła
głową z lekkim rumieńcem i ruszyła wzdłuż rzędu regałów,
muskając palcami drewno i twarde grzbiety, czasem przystając by
czytać tytuły ksiąg. Riva szedł za nią krok w krok, pozwalając
jej w milczeniu napawać się atmosferą tego miejsca. W samej sali
panowała przyjemna niczym niezmącona cisza. Zdawało się, że
tutaj, na samym szczycie wieży nie ma prawa dochodzić żaden dźwięk
z zewnątrz. Widok tylu książek w jednym miejscu był dla niej
najlepszą nagrodą po tych wszystkich przeżyciach i podróży.
Zagłębiali
się coraz dalej w labirynt regałów, a kula światła bezgłośnie
podążała za nimi, oświetlając wszystkie ciemne kąty i
zalegający w nich kurz. Im dalej, tym księgi były coraz bardziej
zakurzone. Gdy próbowała czytać tytuły ze starszych pozycji, Riva
pochylał się nad jej ramieniem, tuż przy policzku i pomagał jej,
gdy pismo było ledwo czytelne, czy bardziej zawiłe. Po drodze
znalazła całe regały, które zamierzała jak najszybciej
przestudiować.
-
Obawiam się moja droga, że znalazłaś sobie za dużo nowych
znajomych. Jeśli będziesz wolała ich towarzystwo od mojego, zrobię
się zazdrosny – rzucił w pewnym momencie, gdy z roziskrzonym
wzrokiem zanurkowała w boczny regał i zdejmowała jedną książkę
po drugiej, gładząc ich zakurzone, kolorowe okładki.
Spojrzała
na niego z przekornym uśmiechem.
-
Nic nie obiecuję, ale postaram się o tobie nie zapomnieć, Wasza
Wysokość. Chyba, że zabronisz mi wstępu do biblioteki.
Riva
wzniósł bezradnie ręce i zrobił udręczoną minę.
-
Jeśli uznam, że mnie zaniedbujesz, chyba nie będę miał wyjścia.
Ariel
pacnęła go lekko ciężkim tomem, a gdy odsunął się z jękiem
bólu, jej wzrok powędrował w najdalszy głąb sali, gdzie panowały
największe ciemności.
-
Co jest na końcu?
Rozmasowując
ramię, Riva spojrzał w tamtym kierunku
-
Nic takiego – odparł szybko niby obojętnym tonem, ale zauważyła
jak szybko spoważniał – Tylko jeszcze więcej kurzu.
-
Hmm – mruknęła tylko, w zamyśleniu skubiąc dolną wargę. Nie
uwierzyła mu chociażby z tego względu, że znów miała, co do
tego własne przeczucie.
-
Może lepiej chodźmy już spać, bo jutro najważniejszy dzień.
Ale
Ariel nie zamierzała teraz wracać, kiedy ciekawość całkowicie
wzięła górę. Nie zważając na jego protest, zdecydowanym krokiem
ruszyła ku końcowi sali. Słyszała, że Riva depcze jej po
piętach, ledwo nadążając oświetlać jej drogę magiczną kulą.
Z
mocno bijącym sercem dostrzegła w końcu znajomy balkon, podłużne
okno, za którym wciąż królowała noc i surowe schody prowadzące
gdzieś w ciemność. A to wszystko pokryte warstewką kurzu.
-
Co tam jest? – Zapytała, wchodząc na balkon. Jej kroki poruszyły
drobiny kurzu, od których dostała ataku kichania.
-
Może lepiej... – Riva szedł za nią, próbując ją zatrzymać,
jednak Ariel już wspinała się po schodach na piętro – Poczekaj!
Kula
światła poszybowała za nią, a gdy znalazła się w wąskiej
sieni, zawisła nad jej głową w postaci niewielkiego płomyka.
Zdyszany Riva znalazł się przy niej, gdy ruszyła ku jedynym
drzwiom z wyrytym piórem pośrodku.
-
Nie powinniśmy... – Zaczął, jednak już pchnęła drzwi i
stanęli w progu. Z mrocznego wnętrza uderzyły w nich ciemność i
duszny odór.
-
O co ci chodzi? – Zerknęła w końcu przez ramię, nie rozumiejąc
napięcia w jego głosie.
Riva
odetchnął głęboko, w jego oczach pojawił się głęboki smutek.
-
To komnata Balara. Jego samotnia.
Odwróciła
się powoli i popchnęła światełko, które popłynęło w głąb
pokoju, zalewając je intensywnym blaskiem. Mrużąc oczy, Ariel
wkroczyła do środka i rozejrzała się z dziwnym mrowieniem na
karku.
Pokoik
nie miał żadnych okien, stąd ta ciemność i duszne powietrze. Był
właściwie malutki, przeznaczony dla jednej osoby i to o
ascetycznych upodobaniach. Przy jednej ścianie stał stary siennik,
obok prosty regał z byle jak ułożonymi księgami i przekrzywiony
stolik, zawalony stosami zwojów, ksiąg i pojedynczych kartek. Poza
zaściełającym wszystko kurzem, wyglądało tu tak, jakby
właściciel tego pokoju wyszedł tylko na chwilę.
Ale
Balar tu nie wróci. Ta
myśl była pocieszająca, a jednocześnie dziwnie ciężka. W tej
chwili w pełni zdała sobie sprawę, że ich największy wróg
kiedyś tu mieszkał, wychował się w zamku i był bratem Rivy. A
raczej jest.
Gdy
zerknęła na Rivę, wciąż stał w progu z niepewną, pochmurną
miną.
-
O co chodzi? Boisz się wejść? – Przekrzywiła głowę, próbując
z niego zażartować. Widząc jego smutek, zagryzła wargi.
Riva
rozejrzał się po jasnym wnętrzu i odetchnął kilka razy.
-
Balar spędzał tu całe godziny – odezwał się w końcu z
pozornie spokojną nostalgią – Dużo czytał i ciągle studiował
mapy. Mówił, że musi się uczyć, by być dobrym...królem. To
było „jego” miejsce, taka tajna kryjówka, o której tylko ja
wiedziałem – uśmiechnął się gorzko, na te wspomnienia – Gdy
mnie stąd wyganiał, albo nie chciał się bawić, groziłem, że
powiem o tym pokoju innym i przestanie być jego tajemnicą.
Słuchając
go, Ariel przeszła się po niewielkim pokoiku. Przy łóżku stała
drewniana skrzynia, pełniąca również rolę niskiego stolika.
Materac był brudny, niemal czarny i dziurawy, zaś koc zwinięty w
nogach, zjedzony przez mole. Książki na półkach również były
pokryte kurzem.
-
Nie musisz się bać, że znów na ciebie nakrzyczy – odezwała się
z roztargnieniem, przystając przy stole – To wszystko przeszłość,
ale rozumiem, jeśli wolisz odejść.
Riva
stał jeszcze przez chwilę w milczeniu, a potem z wahaniem
przekroczył próg i dołączył do niej, stając pod kulą światła.
Pochylił się nad jej ramieniem i razem przyjrzeli się bałaganowi
na stole. Wśród kartek wciąż leżało skurczone i pomarszczone
pióro, oraz wyschnięty atrament. Kilka ksiąg było otwartych na
różnych stronach.
-
Więc to tutaj się uczył – mruknęła, wodząc palcami po
rozsypanych w nieładzie, zapisanych dokumentach – Zgłębiał
wiedzę, aby móc wykorzystywać ją do niszczenia własnego kraju i
zabijani niewinnych ludzi.
-
Tak.
-
Sądzisz, że już wtedy służył Gathalagowi?
Riva
wzdrygnął się na dźwięk tego imienia, stanął obok i od
niechcenia zaczął kartkować jedną z książek.
-
Nie wiem. Kłóciliśmy się i biliśmy, ale jak to bracia. Wiele
mnie nauczył i miał poczucie humoru.
-
Naprawdę? Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić.
Uśmiechnął
się pod nosem, wodząc wzrokiem po stole, jakby nie miał odwagi na
nią spojrzeć.
-
Balar był troskliwy, uczynny i...wydawało mi się, że będzie
wspaniałym królem. Nagle z dnia na dzień zmienił się
diametralnie. Zniknął na bardzo długo, a potem wrócił pewnej
burzowej nocy i...
Nie
dokończył, ale nawet nie musiał, bo Ariel doskonale wiedziała, co
się wtedy wydarzyło. Sięgnęła po jego rękę i ścisnęła
mocno, chcąc go jakoś pocieszyć. Pamiętała jednak słowa Argona,
że król nie lubi współczucia, więc zamiast próbować zmniejszyć
jego ból, po prostu zmieniła temat.
-
Co wiesz na temat czerwonego księżyca?
Popatrzył
na nią z zaskoczeniem, jakby jej nie zrozumiał, a potem oparł się
bokiem o ścianę i skrzyżował przed sobą ramiona.
-
Cóż... – Zaczął dopiero po dłuższej chwili, w zamyśleniu
drapiąc się po policzku – Czerwony księżyc pojawia się na
niebie, co kilka, kilkanaście lat. Można go zobaczyć znacznie
częściej, ale ten prawdziwy występuje w określonym cyklu.
- Prawdziwy? Czy to jakaś różnica? – Ariel
studiowała odręcznie naszkicowaną mapę, ale pod wpływem tych
słów, odłożyła ją i popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
- Noc w czasie autentycznego czerwonego księżyca
jest szczególna. Przez pierwsze minuty nasza Moc wzrasta i przez te
kilka chwil osiąga najwyższy poziom.
- Nie brzmi zbyt dobrze. To wtedy przeminie
zaklęcie i Gathalag będzie wolny.
Riva przysiadł ostrożnie na krawędzi stołu,
który zatrzeszczał pod nim groźnie, ale na szczęście utrzymał
jego ciężar. Zmarszczył brwi i skinął krótko głową.
- Zgadza się. Skąd o tym wiesz?
- Od Liry – nie chciała dodawać, że już jej
więcej nie zobaczy, ani nie usłyszy od niej żadnej przydatnej
rady. Wolała też przemilczeć spotkanie z Gathalagiem w jego
pierwotnej postaci.
- Zaklęcie rzucane przez Potomków zawsze
kończyło się po ich śmierci w noc czerwonego księżyca, albo
nieco wcześniej. Nie tylko my, ale również Niezwyciężony jest
wtedy w pełni sił
- Kiedy teraz przypada czerwony księżyc –
bała się zadać to pytanie, ale przecież musiała wiedzieć ile
mają jeszcze czasu.
- Tylko kapłani i uczeni znają dokładną datę.
Jednak z tego, co się orientuję, mamy przynajmniej kilka miesięcy.
Do tego czasu Niezwyciężony pozostanie w swoim więzieniu.
Ariel odetchnęła z pewną ulgą, gdyż
spodziewała się, że wydarzy się to znacznie szybciej.
„Gdy czerwony księżyc wzejdzie, śmierć
zabierze czarne serce”.
To oznacza, że Gathalag zginie.
Zwyciężymy.
-
Martwię się tylko, że gdy znajdzie dla siebie ciało, trudno
będzie go pokonać.
-
Jeśli znajdzie – Riva stanął do niej tyłem i zaczął
przeglądać zakurzone księgi na półkach – Do tej pory był
niezwykle wybredny i z tego co wiem, każdy z Potomków musiał tylko
z powrotem wepchnąć jego duszę do trumny i zapieczętować ją
Mocą żywiołów.
Ariel
przysunęła sobie jakiś tom w skórzanej oprawie bez tytułu i
pogładziła zagięte rogi.
-
Ale teraz będzie inaczej. Jest sposób żeby go zabić, tylko trzeba
odnaleźć wiadomość od bogów.
Riva
obejrzał się na nią przez ramię.
-
Tak. Byłoby znacznie szybciej, gdyby sami wyjawili nam tę
informację. Nawet nie wiem gdzie mielibyśmy szukać.
Przekartkowała
kilka pustych pożółkłych stron, pocierając w namyśle czoło.
Zerknęła na inne książki, a potem na otwarte drzwi i nagle wpadła
na pewien pomysł.
-
Moglibyśmy zacząć tutaj, od tej biblioteki.
Odwrócił
się z uniesionymi brwiami i pytaniem na twarzy. Uśmiechnęła się
do niego szeroko.
-
Przecież są tu książki zbierane od pokoleń. Na początek to
bardzo dobre miesjce.
-
Mamy znaleźć tylko jeden list. Przekopanie się przez tysiące
tytułów nie będzie łatwe – skrzywił się na samą myśl o tej
żmudnej pracy.
-
Zajmę się tym w wolnym czasie. Z pomocą dodatkowych par rąk,
pójdzie szybko, a od czegoś musimy zacząć – z nową energią w
głosie strzepnęła z jego policzka szarą smugę.
-
Jak uważasz, a ja porozmawiam z Argonem, żeby zorganizował
poszukiwania na większą skalę
Zadowolona,
że to ustalili, powróciła do przeglądania księgi bez tytułu.
-
A jeśli nie znajdziemy tego listu? – Riva stanął za nią i znów
zajrzał jej przez ramię.
Starając
się ignorować fakt, że jego twarz znajduje się tak blisko,
wzruszyła nieznacznie ramionami i pospiesznie przerzuciła kolejne
strony.
-
Wtedy chyba po prostu zamknę jego duszę, jak moi poprzednicy.
Problem tylko, że nie mam pojęcia jak to zrobić.
-
Lira ci nie powiedziała?
-
Jakoś nawet o to nie zapytałam. A szkoda, bo...
Już
miała niechcący się wygadać, jednak w porę ugryzła się w
język. Całe szczęście przerwała w momencie, gdy akurat pojawiła
się pierwsza zapisana strona, więc wyszło to całkiem naturalnie.
Tym bardziej, że tekst naprawdę wzbudził jej zaskoczenie. Jakby
pojawił się w odpowiedzi na jej pytanie.
Odręcznym,
nieco niedbałym pismem opisano uwięzienie Gathalaga w szklanym
sarkofagu przez jednego z Potomków Liry. Oboje z zapartym tchem
przeczytali przebieg walki, a potem cały proces zaklęcia, łącznie
z kolejnością użycia Mocy Kamieni i odpowiednimi słowami.
-
To...to napisał Balar? - Wykrztusiła w końcu, z niedowierzaniem
dotykając dłonią gęsto zapisaną stronę.
Riva
stanął obok i pochylił się na księgą.
-
Tak, ale nie rozumiem, dlaczego to napisał.
-
To wygląda na jakiś jego dziennik. Może próbował znaleźć
sposób, żeby w przyszłości móc ochronić swojego Pana i znaleźć
słaby punkt zaklęcia.
-
To ma sens. Przeklęty drań już wtedy myślał o zdradzie.
Ariel
ścisnęła go krótko za rękę i przewróciła stronę. Po kilku
pustych kartkach znaleźli jeszcze wypisane w pośpiechu zdolności
Kruczego Króla, historię Białego Kruka i byle jak naszkicowane
mapy.
- Czego on szukał? To nie wyglądało jak nauka
przyszłego króla.
- Ale moż - Ale można się domyślać,
dlaczego ciągle się tu zamykał.
Ariel pokiwała w zamyśleniu głową.
Przekartkowali już prawie całą księgę i z każdą stroną
upewniali się tylko, że Balar już wcześniej bardzo skrupulatnie
przygotowywał się do tego, aby dołączyć do Gathalaga. Wiedziała,
że jest potworem, ale żeby tak wyrafinowanym? Krew zawrzała jej z
gniewu i gdyby teraz się tu zjawił, ukręciłaby mu kark gołymi
rękami.
Na przedostatniej stronie był tylko
naszkicowany rysunek. Przedstawiał piękną kobietę o długich
włosach w zwiewnej sukni i z mieczem w dłoni. Z jej łopatek
wyrastały ogromne smukłe skrzydła, a w kącikach ust czaił się
uśmiech,
Ariel wciągnęła głośno powietrze,
zaś Riva wyprostował się z dziwnym wyrazem twarzy. Rysunek był
wyjątkowo piękny i precyzyjny, jednak to, co najbardziej ich
uderzyło, to twarz kobiety. Nie miała wątpliwości, że to Lira,
ale coś w jej rysach było tak dziwnie znajomego...
- To...
- ...ty, Ariel -... Ty, Ariel - dokończył
głucho.
Wpatrywała
się w rysunek jak zahipnotyzowana, jakby zobaczyła ducha.
- Ale dlaczego? – Fakt, że ją
narysował, w dodatku tak bardzo podobną do Liry, wzbudził w niej
głęboki wstręt.
- Nie wiem, Ariel. Nie wiem – Riva westchnął
ciężko, a potem cofnął się i utkwił spojrzenie na starej
pryczy.
Drżącą ręką Ariel przewróciła ostatnią
stronę, nie mogąc dłużej patrzeć na ten rysunek. Nie było tu
żadnego wpisu, poza kilkoma słowami nabazgranymi w rogu skórzanej
okładki.
„Pamiętać, aby porozmawiać z Argonem o
prezencie dla Ariel. Moja gwiazdeczka musi dostać coś wyjątkowego.
Już nie mogę się doczekać, kiedy znów nas odwiedzi. Tym razem
wybiorę się z nimi nad jezioro i nauczę ją pływać”.
Ariel zatrzasnęła gwałtownie księgę i
odepchnęła ją, jakby była trująca. Gdy z hukiem spadła na
ziemię, wzbiła w powietrze drobiny kurzu, od których zrobiło jej
się niedobrze. Nagle zapragnęła stąd wybiec, a najlepiej spalić
ten pokój.
- Co się stało? – Riva spojrzał na nią z
nagłym niepokojem.
- N...nic – wczepiła się w jego ramię,
czując jak zimny dreszcz wędruje wzdłuż jej kręgosłupa i zatyka
płuca – Zobaczyłam pająka.
Z rozbawieniem rzucił coś o jej fobii, ale nie
słuchała go, pragnąc jak najszybciej opuścić to miejsce.
Zamykając pokój i na powrót oddając go w objęcia ciemności,
przyrzekła sobie solennie, że nigdy tu nie wróci. Gdy zagłębiali
się w labirynt regałów w jasno oświetlonej, przytulnej sali, bez
słowa ściskała dłoń Rivy, jakby od tego zależało jej życie.
Nie chciała znać przeszłości Balara, ani jego
życia w zamku.
Nie chciała wiedzieć, że kiedyś był taki jak
Riva i całe szczęście, że nie pamiętała, że byli przyjaciółmi.
Potrzebowała tylko znać jego słabe strony,
żeby jak najszybciej go zabić.
***
W całym zamku, podobnie jak nad miastem unosiły
się magiczne kule światła, odpędzając chłód i mrok zapadającej
nocy. Nadszedł długo oczekiwany bal i chyba w całej Malgarii nikt
nawet nie zamierzał zmrużyć oka. Do zamku zjechała się szlachta
z całego kraju, brama stała otworem również dla mieszkańców. Na
głównych ulicach i na placu grała muzyka, stoły uginały się od
jedzenia, a wesołe świętowanie zaczęło się jeszcze przed
zapadnięciem zmroku.
Ariel
nie miała nawet, kiedy się denerwować. Od rana Tara i Lunna wzięły
ją w obroty, godzinami dopracowując strój, makijaż i fryzurę.
-
Dzisiaj będziesz główną atrakcją wieczoru – tłumaczyła z
ożywieniem Tara – Po raz pierwszy pokażesz się oficjalnie,
musisz wyglądać godnie i olśniewająco.
- Jak ja ci zazdroszczę, Ariel – szczebiotała
Lunna, poprawiając fałdy jej sukni z rumieńcami na twarzy – Sama
pamiętam swój pierwszy bal w Zielonym Lesie... – Zamilkła
gwałtownie i ugryzła się w język.
Ariel uśmiechnęła się do jednej i do drugiej
z wdzięcznością.
-
Jestem pewna, że dzięki wam wszystko pójdzie idealnie.
Tara pokazała jej uniesiony do góry kciuk i
uszczypnęła w policzek.
-
Tylko pamiętaj o uśmiechu, a będzie dobrze.
I gdy otworzono przed nią podwójne wrota sali
tronowej, Ariel pamiętała właściwie tylko tą radę. Uśmiechała
się do zebranego, barwnego tłumu, szukając wśród nich znajomych
twarzy. Przybyła szlachta reprezentująca wszystkie klany i
prowincje. Dostrzegła nawet strachliwego hrabiego Sorrina, który
wyglądał znacznie lepiej, niż zapamiętała. Wszyscy przechadzali
się między kolumnami, długie ławy przesunięto na boki i
zastawiono jedzeniem. Gdy stanęła w progu, zrobili jej przejście,
zebrawszy się w dwa rzędy i zamilkli jak na dany rozkaz, po czym
jednocześnie skłonili głowy.
Lekko
zarumieniona, starając się trzymać głowę prosto i patrzeć przed
siebie, przeszła środkiem sali w kierunku tronu. Tara w swojej
fioletowej, obcisłej sukni, z mieczem przy pasie, kroczyła tuż za
nią. Lunna miała skromną kreację w motyw z liści, a włosy luźno
rozpuszczone. Stała w tłumie i uśmiechała się do niej, piękna i
eteryczna, z godnością reprezentująca swój wymarły lud. W
pierwszym szeregu rozpoznała ludzi z klanu Vethoynów, ubranych jak
pozostała szlachta. Natknęła się na pogardliwe spojrzenie Elleyi
i odpowiadając jej tym samym, jeszcze bardziej zadarła podbródek,
starając się wyglądać tak, jak uczyła ją Tara.
Wokół
tronu i na prowadzących do nich schodkach zebrali się Noszący Znak
Kruka w swoich długich, czarnych płaszczach. Nox uśmiechnął się
do niej krótko, a Falen mrugnął okiem. Argon, jako jedyny bez
płaszcza, ubrany w białą tunikę i jasne spodnie, z mieczem u
pasa, stał sztywno przy samym tronie. Jego wyraz twarzy był
tajemniczy, trudny do zinterpretowania. Yarith, Alfa swojego klanu
usiadł nonszalancko na najwyższym stopniu i gładził się po
zarośniętym podbródku. Byli tu wszyscy, których potrzebowała.
Poza Sato, który wywinął się złym samopoczuciem.
Oczy
wszystkich zebranych spoczywały na zbliżającej się do
podwyższenia Ariel. Również te jasnoszare, należące do Rivy.
Kruczego Króla.
Ze
swojego tronu patrzył na nią jakoś inaczej niż zawsze.
Intensywnie, wręcz onieśmielająco. Dosłownie pożerał ją
wzrokiem. W magicznym świetle płonących nad nimi kul wszyscy mogli
zobaczyć rumieniec na jej twarzy, gdy starała się nie odwrócić
oczu.
Więc
chyba starania Tary okazały się sukcesem.
Suknia,
jaką miała na sobie, szeleściła przy każdym kroku, sięgała do
samej posadzki i plątała się między nogami. Opięta na górze, od
pasa rozkloszowana z marszczeniami. Zieleń idealnie zgrywała się z
odcieniem jej roziskrzonych oczu, a złote ornamenty, pełzające po
jedwabiu zdawały się żyć w pełnym świetle. Dekolt w głęboką
łódkę odkrywał jej ramiona i szyję, na której spoczywał jej
wisior z białym piórkiem. Z przodu udekorowana była żywymi
różyczkami, w których płatkach migotały kropelki rosy. Rękawy
zrobiono z delikatnej koronki, która zastąpiła również materiał
sukni w miejscach jej znamion – nad piersiami i dwa na brzuchu.
Dzięki temu wszyscy widzieli szary, złoty i błękitny kamień –
tak charakterystyczne dla rodu Liry. Jeśli chodzi o włosy nie
zgodziła się na żadną wymyślną fryzurę, dlatego pozostały
rozpuszczone. Z jednej strony tuż przy czole podskakiwał przy
każdym kroku cienki warkoczyk. Kolorowe pasemka swobodnie opadały
na policzek, a na czubku głowy rząd malutkich spinek - motylków,
utworzył coś w rodzaju diademu.
Ariel
wspięła się po schodkach, przytrzymując fałdy sukni i uważając
by się potknąć. Podeszła do Rivy, który wystrojony w czerwień i
złoto, ujął ją za dłoń i obrócił twarzą ku sali. Popatrzył
na zebranych z łagodnym uśmiechem.
-
Oto Ariel – jego mocny głos rozszedł się aż po wysokie
sklepienie sufitu – Córka Areela i Sary.
Wszyscy ponownie jej się skłonili, łącznie z
braćmi z Zakonu. Nawet Tara, która nie opuszczała jej boku, oddała
jej szacunek z pełną powagi miną.
Ariel
wystąpiła naprzód, pamiętając o uśmiechu.
- Dziękuję wszystkim za przybycie. Mimo, że
wiele mi brakuje i nie mam jeszcze wszystkich Kamieni Żywiołów,
mam nadzieję, że was nie zawiodę i godnie zastąpię mojego ojca –
złote pasemko i kamień na brzuchu rozjarzyły się intensywnie,
dorównując blaskowi magicznych kul. Jej włosami i suknią targnął
niesforny wiaterek, który rozszedł się po sali niczym fala,
witając każdego pocałunkiem w twarz. Ciepłe palce Rivy oplatające
jej dłoń dodawały jej pewności siebie – Zrobię wszystko, by w
Elderolu zapanował pokój. Razem pokonamy wroga, bez względu na
jego siłę i liczbę! To co się stało z Gernnhedzie i Lotheronie
jest niewybaczalne i przepraszam, że nie zdołaliśmy uratować
miast. Obiecuję jednak, że jak najszybciej rozprawimy się z
wrogiem i nie dopuścimy, aby zginęło więcej niewinnych ludzi.
Szlachta przyjęła jej słowa z głośnym
aplauzem i entuzjastycznymi okrzykami. Tara poklepała ją po
ramieniu.
-
Całkiem nieźle – mruknęła, a Riva nagrodził ją szerokim
uśmiechem.
Potem nastąpiła kolejna część, kiedy w
towarzystwie króla, Argona i Zakonu Kruka musiała kilka razy
oblecieć całe miasto. W tysiącach małych słońc białe skrzydła
jej i kapitana zdawały się emanować własną poświatą. Ludzie na
ulicach wiwatowali na ich cześć, a ona przelatywała nad ich
głowami i machała każdemu, aż w końcu rozbolała ją ręką.
Kilka razy lądowali pomiędzy tłum i wygłaszali krótkie
przemówienia, a każde jej słowo spotykało się z entuzjazmem i
zachwytem.
Potem,
gdy zapadła już noc, a na niebie pojawił się pękaty księżyc,
ponownie zjawili się w gwarnej sali tronowej. Przed tronem stanął
Yarith ze swoim klanem i Riva oficjalnie, przy wszystkich oczyścił
ich z wszelkich zarzutów oraz nadał tytuły szlacheckie, a Yaritha
mianował hrabią prowincji Asehi. Gdy ceremonia dobiegła końca,
król zasiadł na tronie z godnością starego władcy i uniósł
dłoń na milczący tłum.
-
Teraz możemy się bawić. Bal uważam za otwarty.
I
zabrzmiała muzyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz