niedziela, 9 października 2016

Rozdział 42

Wszyscy wojownicy mobilizowali się i zbroili, aby lepiej strzec miasto i by być gotowym na ewentualne ataki. Chociaż wciąż nie znaleźli ciała Kolla, urządzili mu grób w zamkowym zagajniku, tam, gdzie spoczywali inni Noszący Znak Kruka i pożegnali go z odpowiednimi honorami. Ariel nie mogło zabraknąć na tej smutnej uroczystości, chociaż nie mogła powiedzieć, że zdążyła polubić tego potężnego wojownika. Co innego Garet. Razem z królem odnalazła jego grób i wylała nad nim kilka łez. Obiecała nie tylko jego duszy, ale i sobie, że zrobią wszystko, żeby nikt więcej nie zginął. W tych ponurych, pełnych powagi dniach nie potrafiła wyobrazić sobie, żeby teraz cokolwiek świętować. Jednak wszystko działo się już poza jej kontrolą i nie było odwrotu.
  Ostatnie dni przed balem zdawały się jakimś obłędnym snem. Te wszystkie przygotowania pochłonęły Ariel i Tarę bez reszty. Służba stroiła cały zamek i robiła generalne porządki, Riva wysyłał zaproszenia dla szlachty, Argon czuwał nad strażą, a reszta braci szykowała się do opuszczenia stolicy. Wszyscy byli ożywieni i nerwowi, a gdy całe miasto obiegła wieść o balu, mieszkańcy z zapałem zaczęli szykować się do uroczystego powitania nowego Potomka. Od czasu zebrania, Ariel unikała Argona, nie bardzo wiedząc jak powinna się zachować. Wiedziała, że miała rację i nie zamierzała go przepraszać. Kapitan również się do niej nie odzywał, a gdy przypadkiem spotkali się na korytarzu, odwracał wzrok i udawał, że jej nie widzi. Było jej trochę przykro, ale wciąż miała nadzieję, że dojdą do jakiegoś porozumienia.
    Bo mimo wszystko zamierzała wyruszyć na poszukiwanie Savary. Zaraz po balu.
   Ariel w tym wszystkim czuła się zagubiona i właściwie pozwalała, aby Tara wszystko za nią robiła i podejmowała decyzję, podczas gdy ona dawała się tylko przesuwać z miejsca na miejsce, jakby była tylko obserwatorką. Musiała mierzyć swoją suknię, co najmniej kilkanaście razy dziennie, ale nawet ją zdumiał końcowy efekt. Potem przyszła kolej na uszycie kreacji dla Lunny i samej Tary, które o wiele bardziej przykładały się do tych przygotowań. Po przeprowadzce do jej komnaty, obie prawie codziennie dyskutowały do późna w nocy, nie dając jej spać. Zazdrościła wtedy Sato, który zmieniał się w wilka i zasypiał pod drzwiami, obojętny na paplaninę kobiet.
   W końcu, w dzień przed balem wszystko było dopięte na ostatni guzik. W nocy Ariel nie mogła zasnąć i kręciła się tylko z boku na bok. Nie miało to jednak nic wspólnego z tremą i przyjęciem na jej cześć.
   Dziwna przepowiednia starej wiedźmy wciąż nie dawała jej spokoju. Ani Tara, ani Sato nie wspominali już o tamtym incydencie, a ona nie chciała im zawracać głowy swoimi ponurymi myślami. Wiedziała, że w czasie czerwonego księżyca Gathalag powstanie i wszystko się rozstrzygnie. Jednak, kto ma być tym jej ukochanym, którego krwi się nie pozbędzie? Nie wyobrażała sobie, że mogłaby zabić osobę, którą kocha, jednak pamiętała też swój sen z wieżą.
   Wiedziała, że już nie zaśnie, więc wstała i po cichu wymknęła się z komnaty. Na zieloną koszulę nocną, nałożyła zielony szlafrok. To oczywiście był pomysł Tary, by większość jej garderoby była właśnie w tym kolorze. Twierdziła, że zieleń świetnie podkreśla jej oczy i rude włosy i że to z pewnością przyciągnie wzrok wielu mężczyzn. Ariel pomyślała skrycie, że najbardziej zależy jej tylko na jednym spojrzeniu, ale oczywiście zachowała to dla siebie.
   Skradając się na palcach, niechcący szturchnęła stopą miękkie futro wilka. Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na nią, jakby pytał: „Dokąd to się wymykasz w środku nocy?”. A potem zerwał się na łapy i zamerdał ogonem. „Idę z tobą. Przecież musze cię chronić.” Ariel przewróciła oczami, jakby faktycznie była w stanie go usłyszeć. Zaraz jednak przypomniała sobie, dlaczego wszyscy są tacy ostrożni i czujni. Skinęła tylko głową i otworzył drzwi, przepuszczając go przodem. Na korytarzu jej komnaty pilnowało czterech uzbrojonych strażników. Jeden z nich natychmiast ruszył kilka kroków za nimi, ale nie protestowała. Skoro tajemniczy zabójca dawał sobie radę z potężnymi członkami Zakonu Kruka, wolała nie ryzykować.
   Z wilkiem u boku i z cieniem za plecami, wędrowała po mrocznych korytarzach zamku, słuchając własnych kroków i rozmyślając nad wieloma rzeczami. Uniosła dłoń i stworzyła iskierkę światła, która urosła do rozmiarów pomarańczy i poszybowała nad jej głowę. Rozpuszczone, splątane włosy, co i raz zarzucała sobie do tyłu, po czym splatała przed sobą ramiona, chroniąc się przed nocnym chłodem.
   Chociaż nie miała żadnego konkretnego celu, jej nogi zupełnie same zaprowadziły ją do północnej wieży, gdzie znajdowały się komnaty króla. Wspięła się na trzecie piętro i stanęła przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Choć od przybycia do stolicy była tu po raz pierwszy, dobrze wiedziała, co znajduje się za progiem.
   Królewska biblioteka.
   Rozkazała strażnikowi i Sato pozostać na korytarzu, a sama uchyliła jedno skrzydło i wślizgnęła się do środka. Duża kula światła wisiała gdzieś wysoko pod sufitem zalewając całą salę łagodnym, ciepłym blaskiem. W nozdrza uderzył ją zapach drewna, skóry i pergaminu. Odetchnęła głęboko, delektując się tą znajomą wonią. Przemknęło jej przez myśl, że od czasu ucieczki od Balara, nie miała w ręku żadnej książki. To obudziło w niej nowe pragnienie.
   Regały z księgami i zwojami stały w równych rzędach, tworząc labirynt, który wydawał się nie mieć końca. Książki walały się dosłownie wszędzie, nawet na podłodze. Z lewej ujrzała biały kominek z ornamentami zieleni, teraz wygasły, a przy nim dębowe, proste biurko.
   Wśród sterty papierów i ksiąg, dostrzegła czarną czuprynę króla. Riva pochylał się nad jakimiś dokumentami i z głową opartą na dłoni wydawał się zmęczony i znudzony. Gdy zjawiła się w progu, uniósł wzrok i natychmiast jego bladą twarz rozświetlił uśmiech.
   - Ariel – wstał i podszedł do niej szybko – Co tu robisz? Nie powinnaś spać?
   Wzruszyła ramionami.
   - Nie mogłam zasnąć.
   - To tak jak ja – potarł dłonią czoło, uśmiechając się jeszcze szerzej, widocznie zadowolony z jej obecności – Trema przed balem?
   Splotła dłonie za plecami i podeszła do jednego z regałów, z zainteresowaniem przyglądając się grzbietom książek.
   - Nie wiem. Chyba nie. Może jestem po prostu za bardzo zmęczona. Przez ostatnie dni Tara nie odstępowała mnie na krok.
   Riva roześmiał się cicho, stąpając za nią niczym cień.
   - Masz jej już dość? Jest twoją najlepszą przyjaciółką.
   - Tak, tylko... – Wyciągnęła rękę i pogładziła kilka twardych grzbietów – No wiesz, te wszystkie przymiarki, zakupy i w ogóle...
   - Myślałem, że kobiety to lubią.
   - Hmm, w takim razie chyba jestem naprawdę jakaś inna, bo to był koszmar. Wolałam, gdy Argon uczył mnie walczyć.
   - Cóż, w twoich żyłach płynie krew wojowników.
   Na najwyższej półce dostrzegła tytuł, który ją zaciekawił. Wyciągnęła rękę i nawet wspięła się na palce, ale wciąż nie sięgała. Riva stanął za jej plecami tak blisko, że owionął ją jego zapach. Bez problemu wyciągnął książkę.
   - Proszę – mruknął, łaskocząc ją w ucho ciepłym oddechem
   Chwyciła książkę w obie dłonie i przycisnęła ją do piersi.
   - Dziękuję.
   Odwróciła się powoli i spojrzała w jego jasnoszare, niesamowicie rozświetlone oczy. Gdyby któreś z nich zrobiło jeszcze krok, zetknęliby się ciałami. W piersi Ariel coś zatrzepotało. Spuściła głowę i przez chwilę stali tak w kompletniej ciszy.
  Nagle Riva poruszył ręką, jakby chciał dotknąć jej twarzy. Zawahał się przez chwilę, po czym cofnął dłoń i w tym momencie zalał ich złoty blask z teraz jeszcze większej, magicznej kuli. Ariel odchrząknęła głośno, przejrzała pobieżnie książkę i odwróciła się w stronę regałów.
   - Spora kolekcja książek – odezwała się szybko, w miarę naturalnym tonem – Pewnie zbieranie tego wszystkiego zajmowało lata.
   - Co najmniej przez kilka pokoleń. Poprzedni władcy bardziej dbali o księgozbiór, ja się tu gubię.
   - Przeczytałeś wszystko?
   Riva podrapał się po głowie, wodząc zamyślonym wzrokiem po regałach.
   - Mógłbym policzyć na palcach. Są tu księgi tak stare, że może nawet mój ojciec nie widział ich na oczy. Lubię tu przebywać, ale wolę patrzeć, niż czytać.
   Zerknęła na niego z rozmarzonym uśmiechem.
   - Ja uwielbiam czytać.
   - Wiem – dotknął jej ramienia z nagłym smutkiem i odwrócił szybko wzrok - Twoja matka czytała nam tu różne opowiadania.
   - Naprawdę?
   Teraz już wiedziała, dlaczego już od progu to miejsce wydało się tak drogie jej sercu. Jeszcze raz z uwagą rozejrzała się po sali, wyobrażając sobie tamte szczęśliwe, beztroskie chwile. Patrząc na księgi, które zapewne tyle razy dotykała jej mama wezbrała w niej fala melancholii i żalu za rodzicami, których nie tyle nie poznała, co nie pamiętała.
   - Wszystko w porządku? – Riva pochylił się nad nią ze szczerą troską.
  - Tak – otarła ukradkiem wilgotne oczy i uśmiechnęła się pospiesznie – Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Będę przychodziła tu częściej. O ile pozwolisz.
  - Proszę bardzo – rozłożył ramiona w zapraszającym geście – Cała biblioteka jest do twojej dyspozycji. W końcu książki są do czytania, nie do obrastania kurzem. Czułem się winny, że zaniedbywałem to miejsce, ale teraz jestem pewny, że najlepiej zaopiekujesz się księgozbiorem moich przodków – dokończył i puścił do niej oko.
   Skinęła głową z lekkim rumieńcem i ruszyła wzdłuż rzędu regałów, muskając palcami drewno i twarde grzbiety, czasem przystając by czytać tytuły ksiąg. Riva szedł za nią krok w krok, pozwalając jej w milczeniu napawać się atmosferą tego miejsca. W samej sali panowała przyjemna niczym niezmącona cisza. Zdawało się, że tutaj, na samym szczycie wieży nie ma prawa dochodzić żaden dźwięk z zewnątrz. Widok tylu książek w jednym miejscu był dla niej najlepszą nagrodą po tych wszystkich przeżyciach i podróży.
   Zagłębiali się coraz dalej w labirynt regałów, a kula światła bezgłośnie podążała za nimi, oświetlając wszystkie ciemne kąty i zalegający w nich kurz. Im dalej, tym księgi były coraz bardziej zakurzone. Gdy próbowała czytać tytuły ze starszych pozycji, Riva pochylał się nad jej ramieniem, tuż przy policzku i pomagał jej, gdy pismo było ledwo czytelne, czy bardziej zawiłe. Po drodze znalazła całe regały, które zamierzała jak najszybciej przestudiować.
   - Obawiam się moja droga, że znalazłaś sobie za dużo nowych znajomych. Jeśli będziesz wolała ich towarzystwo od mojego, zrobię się zazdrosny – rzucił w pewnym momencie, gdy z roziskrzonym wzrokiem zanurkowała w boczny regał i zdejmowała jedną książkę po drugiej, gładząc ich zakurzone, kolorowe okładki.
   Spojrzała na niego z przekornym uśmiechem.
   - Nic nie obiecuję, ale postaram się o tobie nie zapomnieć, Wasza Wysokość. Chyba, że zabronisz mi wstępu do biblioteki.
   Riva wzniósł bezradnie ręce i zrobił udręczoną minę.
   - Jeśli uznam, że mnie zaniedbujesz, chyba nie będę miał wyjścia.
   Ariel pacnęła go lekko ciężkim tomem, a gdy odsunął się z jękiem bólu, jej wzrok powędrował w najdalszy głąb sali, gdzie panowały największe ciemności.
   - Co jest na końcu?
   Rozmasowując ramię, Riva spojrzał w tamtym kierunku
   - Nic takiego – odparł szybko niby obojętnym tonem, ale zauważyła jak szybko spoważniał – Tylko jeszcze więcej kurzu.
   - Hmm – mruknęła tylko, w zamyśleniu skubiąc dolną wargę. Nie uwierzyła mu chociażby z tego względu, że znów miała, co do tego własne przeczucie.
   - Może lepiej chodźmy już spać, bo jutro najważniejszy dzień.
   Ale Ariel nie zamierzała teraz wracać, kiedy ciekawość całkowicie wzięła górę. Nie zważając na jego protest, zdecydowanym krokiem ruszyła ku końcowi sali. Słyszała, że Riva depcze jej po piętach, ledwo nadążając oświetlać jej drogę magiczną kulą.
   Z mocno bijącym sercem dostrzegła w końcu znajomy balkon, podłużne okno, za którym wciąż królowała noc i surowe schody prowadzące gdzieś w ciemność. A to wszystko pokryte warstewką kurzu.
   - Co tam jest? – Zapytała, wchodząc na balkon. Jej kroki poruszyły drobiny kurzu, od których dostała ataku kichania.
  - Może lepiej... – Riva szedł za nią, próbując ją zatrzymać, jednak Ariel już wspinała się po schodach na piętro – Poczekaj!
   Kula światła poszybowała za nią, a gdy znalazła się w wąskiej sieni, zawisła nad jej głową w postaci niewielkiego płomyka. Zdyszany Riva znalazł się przy niej, gdy ruszyła ku jedynym drzwiom z wyrytym piórem pośrodku.
   - Nie powinniśmy... – Zaczął, jednak już pchnęła drzwi i stanęli w progu. Z mrocznego wnętrza uderzyły w nich ciemność i duszny odór.
   - O co ci chodzi? – Zerknęła w końcu przez ramię, nie rozumiejąc napięcia w jego głosie.
   Riva odetchnął głęboko, w jego oczach pojawił się głęboki smutek.
   - To komnata Balara. Jego samotnia.
  Odwróciła się powoli i popchnęła światełko, które popłynęło w głąb pokoju, zalewając je intensywnym blaskiem. Mrużąc oczy, Ariel wkroczyła do środka i rozejrzała się z dziwnym mrowieniem na karku.
   Pokoik nie miał żadnych okien, stąd ta ciemność i duszne powietrze. Był właściwie malutki, przeznaczony dla jednej osoby i to o ascetycznych upodobaniach. Przy jednej ścianie stał stary siennik, obok prosty regał z byle jak ułożonymi księgami i przekrzywiony stolik, zawalony stosami zwojów, ksiąg i pojedynczych kartek. Poza zaściełającym wszystko kurzem, wyglądało tu tak, jakby właściciel tego pokoju wyszedł tylko na chwilę.
   Ale Balar tu nie wróci. Ta myśl była pocieszająca, a jednocześnie dziwnie ciężka. W tej chwili w pełni zdała sobie sprawę, że ich największy wróg kiedyś tu mieszkał, wychował się w zamku i był bratem Rivy. A raczej jest.
   Gdy zerknęła na Rivę, wciąż stał w progu z niepewną, pochmurną miną.
   - O co chodzi? Boisz się wejść? – Przekrzywiła głowę, próbując z niego zażartować. Widząc jego smutek, zagryzła wargi.
   Riva rozejrzał się po jasnym wnętrzu i odetchnął kilka razy.
   - Balar spędzał tu całe godziny – odezwał się w końcu z pozornie spokojną nostalgią – Dużo czytał i ciągle studiował mapy. Mówił, że musi się uczyć, by być dobrym...królem. To było „jego” miejsce, taka tajna kryjówka, o której tylko ja wiedziałem – uśmiechnął się gorzko, na te wspomnienia – Gdy mnie stąd wyganiał, albo nie chciał się bawić, groziłem, że powiem o tym pokoju innym i przestanie być jego tajemnicą.
  Słuchając go, Ariel przeszła się po niewielkim pokoiku. Przy łóżku stała drewniana skrzynia, pełniąca również rolę niskiego stolika. Materac był brudny, niemal czarny i dziurawy, zaś koc zwinięty w nogach, zjedzony przez mole. Książki na półkach również były pokryte kurzem.
   - Nie musisz się bać, że znów na ciebie nakrzyczy – odezwała się z roztargnieniem, przystając przy stole – To wszystko przeszłość, ale rozumiem, jeśli wolisz odejść.
   Riva stał jeszcze przez chwilę w milczeniu, a potem z wahaniem przekroczył próg i dołączył do niej, stając pod kulą światła. Pochylił się nad jej ramieniem i razem przyjrzeli się bałaganowi na stole. Wśród kartek wciąż leżało skurczone i pomarszczone pióro, oraz wyschnięty atrament. Kilka ksiąg było otwartych na różnych stronach.
   - Więc to tutaj się uczył – mruknęła, wodząc palcami po rozsypanych w nieładzie, zapisanych dokumentach – Zgłębiał wiedzę, aby móc wykorzystywać ją do niszczenia własnego kraju i zabijani niewinnych ludzi.
   - Tak.
   - Sądzisz, że już wtedy służył Gathalagowi?
   Riva wzdrygnął się na dźwięk tego imienia, stanął obok i od niechcenia zaczął kartkować jedną z książek.
   - Nie wiem. Kłóciliśmy się i biliśmy, ale jak to bracia. Wiele mnie nauczył i miał poczucie humoru.
   - Naprawdę? Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić.
   Uśmiechnął się pod nosem, wodząc wzrokiem po stole, jakby nie miał odwagi na nią spojrzeć.
   - Balar był troskliwy, uczynny i...wydawało mi się, że będzie wspaniałym królem. Nagle z dnia na dzień zmienił się diametralnie. Zniknął na bardzo długo, a potem wrócił pewnej burzowej nocy i...
   Nie dokończył, ale nawet nie musiał, bo Ariel doskonale wiedziała, co się wtedy wydarzyło. Sięgnęła po jego rękę i ścisnęła mocno, chcąc go jakoś pocieszyć. Pamiętała jednak słowa Argona, że król nie lubi współczucia, więc zamiast próbować zmniejszyć jego ból, po prostu zmieniła temat.
   - Co wiesz na temat czerwonego księżyca?
   Popatrzył na nią z zaskoczeniem, jakby jej nie zrozumiał, a potem oparł się bokiem o ścianę i skrzyżował przed sobą ramiona.
   - Cóż... – Zaczął dopiero po dłuższej chwili, w zamyśleniu drapiąc się po policzku – Czerwony księżyc pojawia się na niebie, co kilka, kilkanaście lat. Można go zobaczyć znacznie częściej, ale ten prawdziwy występuje w określonym cyklu.
   - Prawdziwy? Czy to jakaś różnica? – Ariel studiowała odręcznie naszkicowaną mapę, ale pod wpływem tych słów, odłożyła ją i popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
   - Noc w czasie autentycznego czerwonego księżyca jest szczególna. Przez pierwsze minuty nasza Moc wzrasta i przez te kilka chwil osiąga najwyższy poziom.
   - Nie brzmi zbyt dobrze. To wtedy przeminie zaklęcie i Gathalag będzie wolny.
  Riva przysiadł ostrożnie na krawędzi stołu, który zatrzeszczał pod nim groźnie, ale na szczęście utrzymał jego ciężar. Zmarszczył brwi i skinął krótko głową.
   - Zgadza się. Skąd o tym wiesz?
  - Od Liry – nie chciała dodawać, że już jej więcej nie zobaczy, ani nie usłyszy od niej żadnej przydatnej rady. Wolała też przemilczeć spotkanie z Gathalagiem w jego pierwotnej postaci.
  - Zaklęcie rzucane przez Potomków zawsze kończyło się po ich śmierci w noc czerwonego księżyca, albo nieco wcześniej. Nie tylko my, ale również Niezwyciężony jest wtedy w pełni sił
   - Kiedy teraz przypada czerwony księżyc – bała się zadać to pytanie, ale przecież musiała wiedzieć ile mają jeszcze czasu.
   - Tylko kapłani i uczeni znają dokładną datę. Jednak z tego, co się orientuję, mamy przynajmniej kilka miesięcy. Do tego czasu Niezwyciężony pozostanie w swoim więzieniu.
   Ariel odetchnęła z pewną ulgą, gdyż spodziewała się, że wydarzy się to znacznie szybciej.
   „Gdy czerwony księżyc wzejdzie, śmierć zabierze czarne serce”.
To oznacza, że Gathalag zginie. Zwyciężymy.
- Martwię się tylko, że gdy znajdzie dla siebie ciało, trudno będzie go pokonać.
- Jeśli znajdzie – Riva stanął do niej tyłem i zaczął przeglądać zakurzone księgi na półkach – Do tej pory był niezwykle wybredny i z tego co wiem, każdy z Potomków musiał tylko z powrotem wepchnąć jego duszę do trumny i zapieczętować ją Mocą żywiołów.
Ariel przysunęła sobie jakiś tom w skórzanej oprawie bez tytułu i pogładziła zagięte rogi.
- Ale teraz będzie inaczej. Jest sposób żeby go zabić, tylko trzeba odnaleźć wiadomość od bogów.
Riva obejrzał się na nią przez ramię.
- Tak. Byłoby znacznie szybciej, gdyby sami wyjawili nam tę informację. Nawet nie wiem gdzie mielibyśmy szukać.
Przekartkowała kilka pustych pożółkłych stron, pocierając w namyśle czoło. Zerknęła na inne książki, a potem na otwarte drzwi i nagle wpadła na pewien pomysł.
- Moglibyśmy zacząć tutaj, od tej biblioteki.
Odwrócił się z uniesionymi brwiami i pytaniem na twarzy. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Przecież są tu książki zbierane od pokoleń. Na początek to bardzo dobre miesjce.
- Mamy znaleźć tylko jeden list. Przekopanie się przez tysiące tytułów nie będzie łatwe – skrzywił się na samą myśl o tej żmudnej pracy.
- Zajmę się tym w wolnym czasie. Z pomocą dodatkowych par rąk, pójdzie szybko, a od czegoś musimy zacząć – z nową energią w głosie strzepnęła z jego policzka szarą smugę.
- Jak uważasz, a ja porozmawiam z Argonem, żeby zorganizował poszukiwania na większą skalę
Zadowolona, że to ustalili, powróciła do przeglądania księgi bez tytułu.
- A jeśli nie znajdziemy tego listu? – Riva stanął za nią i znów zajrzał jej przez ramię.
Starając się ignorować fakt, że jego twarz znajduje się tak blisko, wzruszyła nieznacznie ramionami i pospiesznie przerzuciła kolejne strony.
- Wtedy chyba po prostu zamknę jego duszę, jak moi poprzednicy. Problem tylko, że nie mam pojęcia jak to zrobić.
- Lira ci nie powiedziała?
- Jakoś nawet o to nie zapytałam. A szkoda, bo...
Już miała niechcący się wygadać, jednak w porę ugryzła się w język. Całe szczęście przerwała w momencie, gdy akurat pojawiła się pierwsza zapisana strona, więc wyszło to całkiem naturalnie. Tym bardziej, że tekst naprawdę wzbudził jej zaskoczenie. Jakby pojawił się w odpowiedzi na jej pytanie.
Odręcznym, nieco niedbałym pismem opisano uwięzienie Gathalaga w szklanym sarkofagu przez jednego z Potomków Liry. Oboje z zapartym tchem przeczytali przebieg walki, a potem cały proces zaklęcia, łącznie z kolejnością użycia Mocy Kamieni i odpowiednimi słowami.
- To...to napisał Balar? - Wykrztusiła w końcu, z niedowierzaniem dotykając dłonią gęsto zapisaną stronę.
Riva stanął obok i pochylił się na księgą.
- Tak, ale nie rozumiem, dlaczego to napisał.
- To wygląda na jakiś jego dziennik. Może próbował znaleźć sposób, żeby w przyszłości móc ochronić swojego Pana i znaleźć słaby punkt zaklęcia.
    - To ma sens. Przeklęty drań już wtedy myślał o zdradzie.
   Ariel ścisnęła go krótko za rękę i przewróciła stronę. Po kilku pustych kartkach znaleźli jeszcze wypisane w pośpiechu zdolności Kruczego Króla, historię Białego Kruka i byle jak naszkicowane mapy.
   - Czego on szukał? To nie wyglądało jak nauka przyszłego króla.
- Ale moż           -  Ale można się domyślać, dlaczego ciągle się tu zamykał.
Ariel pokiwała w zamyśleniu głową. Przekartkowali już prawie całą księgę i z każdą stroną upewniali się tylko, że Balar już wcześniej bardzo skrupulatnie przygotowywał się do tego, aby dołączyć do Gathalaga. Wiedziała, że jest potworem, ale żeby tak wyrafinowanym? Krew zawrzała jej z gniewu i gdyby teraz się tu zjawił, ukręciłaby mu kark gołymi rękami.
Na przedostatniej stronie był tylko naszkicowany rysunek. Przedstawiał piękną kobietę o długich włosach w zwiewnej sukni i z mieczem w dłoni. Z jej łopatek wyrastały ogromne smukłe skrzydła, a w kącikach ust czaił się uśmiech,
Ariel wciągnęła głośno powietrze, zaś Riva wyprostował się z dziwnym wyrazem twarzy. Rysunek był wyjątkowo piękny i precyzyjny, jednak to, co najbardziej ich uderzyło, to twarz kobiety. Nie miała wątpliwości, że to Lira, ale coś w jej rysach było tak dziwnie znajomego...
- To...
- ...ty, Ariel          -... Ty, Ariel - dokończył głucho.
Wpatrywała się w rysunek jak zahipnotyzowana, jakby zobaczyła ducha.
- Ale dlaczego? – Fakt, że ją narysował, w dodatku tak bardzo podobną do Liry, wzbudził w niej głęboki wstręt.
   - Nie wiem, Ariel. Nie wiem – Riva westchnął ciężko, a potem cofnął się i utkwił spojrzenie na starej pryczy.
    Drżącą ręką Ariel przewróciła ostatnią stronę, nie mogąc dłużej patrzeć na ten rysunek. Nie było tu żadnego wpisu, poza kilkoma słowami nabazgranymi w rogu skórzanej okładki.
   „Pamiętać, aby porozmawiać z Argonem o prezencie dla Ariel. Moja gwiazdeczka musi dostać coś wyjątkowego. Już nie mogę się doczekać, kiedy znów nas odwiedzi. Tym razem wybiorę się z nimi nad jezioro i nauczę ją pływać”.
    Ariel zatrzasnęła gwałtownie księgę i odepchnęła ją, jakby była trująca. Gdy z hukiem spadła na ziemię, wzbiła w powietrze drobiny kurzu, od których zrobiło jej się niedobrze. Nagle zapragnęła stąd wybiec, a najlepiej spalić ten pokój.
    - Co się stało? – Riva spojrzał na nią z nagłym niepokojem.
   - N...nic – wczepiła się w jego ramię, czując jak zimny dreszcz wędruje wzdłuż jej kręgosłupa i zatyka płuca – Zobaczyłam pająka.
    Z rozbawieniem rzucił coś o jej fobii, ale nie słuchała go, pragnąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Zamykając pokój i na powrót oddając go w objęcia ciemności, przyrzekła sobie solennie, że nigdy tu nie wróci. Gdy zagłębiali się w labirynt regałów w jasno oświetlonej, przytulnej sali, bez słowa ściskała dłoń Rivy, jakby od tego zależało jej życie.
     Nie chciała znać przeszłości Balara, ani jego życia w zamku.
   Nie chciała wiedzieć, że kiedyś był taki jak Riva i całe szczęście, że nie pamiętała, że byli przyjaciółmi.
    Potrzebowała tylko znać jego słabe strony, żeby jak najszybciej go zabić.

***


    W całym zamku, podobnie jak nad miastem unosiły się magiczne kule światła, odpędzając chłód i mrok zapadającej nocy. Nadszedł długo oczekiwany bal i chyba w całej Malgarii nikt nawet nie zamierzał zmrużyć oka. Do zamku zjechała się szlachta z całego kraju, brama stała otworem również dla mieszkańców. Na głównych ulicach i na placu grała muzyka, stoły uginały się od jedzenia, a wesołe świętowanie zaczęło się jeszcze przed zapadnięciem zmroku.
    Ariel nie miała nawet, kiedy się denerwować. Od rana Tara i Lunna wzięły ją w obroty, godzinami dopracowując strój, makijaż i fryzurę.
   - Dzisiaj będziesz główną atrakcją wieczoru – tłumaczyła z ożywieniem Tara – Po raz pierwszy pokażesz się oficjalnie, musisz wyglądać godnie i olśniewająco.
   - Jak ja ci zazdroszczę, Ariel – szczebiotała Lunna, poprawiając fałdy jej sukni z rumieńcami na twarzy – Sama pamiętam swój pierwszy bal w Zielonym Lesie... – Zamilkła gwałtownie i ugryzła się w język.
    Ariel uśmiechnęła się do jednej i do drugiej z wdzięcznością.
   - Jestem pewna, że dzięki wam wszystko pójdzie idealnie.
   Tara pokazała jej uniesiony do góry kciuk i uszczypnęła w policzek.
   - Tylko pamiętaj o uśmiechu, a będzie dobrze.
   I gdy otworzono przed nią podwójne wrota sali tronowej, Ariel pamiętała właściwie tylko tą radę. Uśmiechała się do zebranego, barwnego tłumu, szukając wśród nich znajomych twarzy. Przybyła szlachta reprezentująca wszystkie klany i prowincje. Dostrzegła nawet strachliwego hrabiego Sorrina, który wyglądał znacznie lepiej, niż zapamiętała. Wszyscy przechadzali się między kolumnami, długie ławy przesunięto na boki i zastawiono jedzeniem. Gdy stanęła w progu, zrobili jej przejście, zebrawszy się w dwa rzędy i zamilkli jak na dany rozkaz, po czym jednocześnie skłonili głowy.
   Lekko zarumieniona, starając się trzymać głowę prosto i patrzeć przed siebie, przeszła środkiem sali w kierunku tronu. Tara w swojej fioletowej, obcisłej sukni, z mieczem przy pasie, kroczyła tuż za nią. Lunna miała skromną kreację w motyw z liści, a włosy luźno rozpuszczone. Stała w tłumie i uśmiechała się do niej, piękna i eteryczna, z godnością reprezentująca swój wymarły lud. W pierwszym szeregu rozpoznała ludzi z klanu Vethoynów, ubranych jak pozostała szlachta. Natknęła się na pogardliwe spojrzenie Elleyi i odpowiadając jej tym samym, jeszcze bardziej zadarła podbródek, starając się wyglądać tak, jak uczyła ją Tara.
   Wokół tronu i na prowadzących do nich schodkach zebrali się Noszący Znak Kruka w swoich długich, czarnych płaszczach. Nox uśmiechnął się do niej krótko, a Falen mrugnął okiem. Argon, jako jedyny bez płaszcza, ubrany w białą tunikę i jasne spodnie, z mieczem u pasa, stał sztywno przy samym tronie. Jego wyraz twarzy był tajemniczy, trudny do zinterpretowania. Yarith, Alfa swojego klanu usiadł nonszalancko na najwyższym stopniu i gładził się po zarośniętym podbródku. Byli tu wszyscy, których potrzebowała. Poza Sato, który wywinął się złym samopoczuciem.
   Oczy wszystkich zebranych spoczywały na zbliżającej się do podwyższenia Ariel. Również te jasnoszare, należące do Rivy. Kruczego Króla.
   Ze swojego tronu patrzył na nią jakoś inaczej niż zawsze. Intensywnie, wręcz onieśmielająco. Dosłownie pożerał ją wzrokiem. W magicznym świetle płonących nad nimi kul wszyscy mogli zobaczyć rumieniec na jej twarzy, gdy starała się nie odwrócić oczu.
   Więc chyba starania Tary okazały się sukcesem.
   Suknia, jaką miała na sobie, szeleściła przy każdym kroku, sięgała do samej posadzki i plątała się między nogami. Opięta na górze, od pasa rozkloszowana z marszczeniami. Zieleń idealnie zgrywała się z odcieniem jej roziskrzonych oczu, a złote ornamenty, pełzające po jedwabiu zdawały się żyć w pełnym świetle. Dekolt w głęboką łódkę odkrywał jej ramiona i szyję, na której spoczywał jej wisior z białym piórkiem. Z przodu udekorowana była żywymi różyczkami, w których płatkach migotały kropelki rosy. Rękawy zrobiono z delikatnej koronki, która zastąpiła również materiał sukni w miejscach jej znamion – nad piersiami i dwa na brzuchu. Dzięki temu wszyscy widzieli szary, złoty i błękitny kamień – tak charakterystyczne dla rodu Liry. Jeśli chodzi o włosy nie zgodziła się na żadną wymyślną fryzurę, dlatego pozostały rozpuszczone. Z jednej strony tuż przy czole podskakiwał przy każdym kroku cienki warkoczyk. Kolorowe pasemka swobodnie opadały na policzek, a na czubku głowy rząd malutkich spinek - motylków, utworzył coś w rodzaju diademu.
    Ariel wspięła się po schodkach, przytrzymując fałdy sukni i uważając by się potknąć. Podeszła do Rivy, który wystrojony w czerwień i złoto, ujął ją za dłoń i obrócił twarzą ku sali. Popatrzył na zebranych z łagodnym uśmiechem.
   - Oto Ariel – jego mocny głos rozszedł się aż po wysokie sklepienie sufitu – Córka Areela i Sary.
   Wszyscy ponownie jej się skłonili, łącznie z braćmi z Zakonu. Nawet Tara, która nie opuszczała jej boku, oddała jej szacunek z pełną powagi miną.
    Ariel wystąpiła naprzód, pamiętając o uśmiechu.
   - Dziękuję wszystkim za przybycie. Mimo, że wiele mi brakuje i nie mam jeszcze wszystkich Kamieni Żywiołów, mam nadzieję, że was nie zawiodę i godnie zastąpię mojego ojca – złote pasemko i kamień na brzuchu rozjarzyły się intensywnie, dorównując blaskowi magicznych kul. Jej włosami i suknią targnął niesforny wiaterek, który rozszedł się po sali niczym fala, witając każdego pocałunkiem w twarz. Ciepłe palce Rivy oplatające jej dłoń dodawały jej pewności siebie – Zrobię wszystko, by w Elderolu zapanował pokój. Razem pokonamy wroga, bez względu na jego siłę i liczbę! To co się stało z Gernnhedzie i Lotheronie jest niewybaczalne i przepraszam, że nie zdołaliśmy uratować miast. Obiecuję jednak, że jak najszybciej rozprawimy się z wrogiem i nie dopuścimy, aby zginęło więcej niewinnych ludzi.
    Szlachta przyjęła jej słowa z głośnym aplauzem i entuzjastycznymi okrzykami. Tara poklepała ją po ramieniu.
    - Całkiem nieźle – mruknęła, a Riva nagrodził ją szerokim uśmiechem.
    Potem nastąpiła kolejna część, kiedy w towarzystwie króla, Argona i Zakonu Kruka musiała kilka razy oblecieć całe miasto. W tysiącach małych słońc białe skrzydła jej i kapitana zdawały się emanować własną poświatą. Ludzie na ulicach wiwatowali na ich cześć, a ona przelatywała nad ich głowami i machała każdemu, aż w końcu rozbolała ją ręką. Kilka razy lądowali pomiędzy tłum i wygłaszali krótkie przemówienia, a każde jej słowo spotykało się z entuzjazmem i zachwytem.
   Potem, gdy zapadła już noc, a na niebie pojawił się pękaty księżyc, ponownie zjawili się w gwarnej sali tronowej. Przed tronem stanął Yarith ze swoim klanem i Riva oficjalnie, przy wszystkich oczyścił ich z wszelkich zarzutów oraz nadał tytuły szlacheckie, a Yaritha mianował hrabią prowincji Asehi. Gdy ceremonia dobiegła końca, król zasiadł na tronie z godnością starego władcy i uniósł dłoń na milczący tłum.
    - Teraz możemy się bawić. Bal uważam za otwarty.
     I zabrzmiała muzyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych