wtorek, 11 października 2016

Rozdział 43

    Kolorowe szaty z godłami klanów wirowały w tańcu po całej sali. Dominowała szlachta z Liścia, ale byli też Serini z rozpostartym orłem na plecach, a nawet kilku przedstawicieli Elahti – smukli mężczyźni i piękne kobiety, w których żyłach płynęła elfia krew. Rozstawieni wszędzie wojownicy reprezentowali klan Belthów.
   Ylon nalał sobie wina do pucharu i obserwując tańczące pary, zbliżył się do uginającego się od jedzenia stołu. Klepnął Orana po zgarbionych plecach, gdy jego kuzyn pochylał się z talerzem w dłoni i nakładał sobie duże porcje mięsa.
    - Tylko zostaw coś dla innych, grubasie – rzucił głośno, by przekrzyczeć muzykę i ogólny zgiełk.
Oran przyciągnął czubiasty talerz do piersi i wgryzł się w soczyste mięso.
  - Na balach najlepsze jest to, że nigdy nie zabraknie jedzenia – pomachał mu przed nosem nadgryzionym udkiem, na co Ylon odsunął się, zerkając na niego krzywo.
   - Przestań obżerać się jak świnia i lepiej zacznij przygotowywać się do swojej nowej roli. Gdy polecimy do prowincji, czeka nas dużo pracy.
   - Ahhh... – Jęknął Oran, po czym z obgryzioną kością w tłustych palcach, ujął go pod łokieć, robiąc przy tym dramatycznie zasmuconą minę – Ciągle o tym zapominam. I co ja pocznę całkiem sam?! Nie wiem nic o rządzeniu ani o...
   Ylon wysunął się z jego objęcia i odstawił pełny kielich. Przewrócił oczami i popatrzył na otyłego wojownika krzywym okiem.
    - Dasz sobie radę, już nie jęcz. Też mam wątpliwości, ale na razie zamierzam dobrze się bawić.
   Na dowód swoich słów, uśmiechnął się i wmieszał w tłum. Wśród kolorowych, jedwabnych szat dostrzegł czarne płaszcze pozostałych braci z Zakonu. Darel jako jedyny nie brał udziału w balu i demonstracyjnie stał w cieniu kolumny, popijając wino z ponurą miną. Pozostali tańczyli, albo jedli, choć na chwilę zapominając o ostatnich wydarzeniach. Król z Argonem siedzieli na schodach pod tronem i rozmawiali z Yarithem.
   Orkiestra na balkonie zaczęła grać żywszą muzykę. Wokół niego zawirowały pary, gdy w końcu wypatrzył w tłumie znajome rude włosy i morze zieleni.
   - Pani pozwoli – Porwał Ariel, zanim zdążyła mu uciec, okręcił i przyciągnął do siebie z szerokim uśmiechem.
   Lekki rumieniec oblewał jej policzki, a zielone oczy migotały w świetle magicznych kul.
   - Ale...ja nie umiem tańczyć.
   Pociągnął ją na środek i po drodze wyszeptał konspiracyjnie.
   - Ja też nie. Ale może nikt nie zauważy.
   Roześmiała się i dała się poprowadzić do niezgrabnego walca. Z początku deptali sobie po palcach, ale potem było już coraz lepiej. Jej długa suknia szeleściła wokół nóg, a złote elementy zdawały się płonąć i wirować razem z nią.
   - Pięknie wyglądasz! – Krzyknął, na co odpowiedziała skromnym uśmiechem.
   Nagle ktoś oderwał ją od niego, okręcił gwałtownie i zanim się spostrzegł, wirowała już w objęciach Arwela. Potem w kolejce zjawili się Falen i Oran, przy czym jego kuzyn poruszał się tak niezdarnie, że wszyscy pękali ze śmiechu. W końcu zjawił się również Yarith, który z kolei tańczył z nią tak energicznie i długo, że gdy w końcu skończyła się grana melodia, dyszała ciężko jak po całodniowym biegu. Ylon musiał czekać dobre pół godziny, nim w końcu ponownie z nim zatańczyła. Dawno nie bawił się tak dobrze i zamierzał wykorzystać ten wieczór jak najlepiej.
   - Masz tylu partnerów do tańca, że niedługo będziesz w tej dziedzinie mistrzynią – zażartował, gdy kołysali się powoli w takt muzyki.
   - A przecież nie tańczyłam jeszcze ze wszystkimi.
   - Hmm, to będzie raczej trudne.
   Rozejrzała się po zatłoczonej sali i zmarszczyła lekko brwi.
   - Masz rację. Jeśli jeszcze ktoś poprosi mnie do tańca, chyba ucieknę.
  Robiąc krok do tyłu, wpadła na Noxa. Z lekkim uśmiechem na bladej twarzy wyciągnął do niej rękę.
   - Czy mogę z tobą zatańczyć, Ariel?
   Popatrzyła na Ylona i jednocześnie parsknęli głośnym śmiechem.

***

   Sato oczywiście pragnął towarzyszyć Ariel na balu i przetańczyć z nią całą noc, ale niestety musiał odmówić. Ze względu na obecność Alfy i Vethoynów. Nie chciał za bardzo się do nich zbliżać, szczególnie Yaritha wolał omijać szerokim łukiem.
   Bo wiedział, że mógłby go zabić.
  Byłby w stanie to zrobić, bo dominujący w nim wilk od początku pojawienia się w zamku był niespokojny. Skomlał i jeżył sierść. Domagał się przejęcia władzy nad klanem, a prawa łapa piekła niemal do bólu. Coraz częściej zmieniał postać, nie kontrolując zewu natury.
  Kusiło go. Bardzo go kusiło, aby stoczyć z Yarithem śmiertelny bój, zwyciężyć i stać się prawowitym Alfą swojego klanu. Jednak to by było morderstwo z zimną krwią, a tego brzydził się najbardziej. Pozostawała jeszcze Ariel, której nie potrafiłby spojrzeć w oczy. A Elleya? Czy zgodziłaby się zostać jego samicą, gdyby zabił jej ojca?
   Przez większą część wieczoru przesiedział w komnacie Ariel, a właściwie przespał. Cały zamek rozbrzmiewał muzyką i gwarem głosów, a po korytarzach biegała służba. Setki magicznych kul światła oświetlały każdy korytarz aż po wysokie wieże, a nad miastem było jasno niczym w dzień. Właściwie chyba wszyscy świętowali, poza nim. Sato był zbyt rozdarty wewnętrznie, przez co nie miał nastroju na zabawę. W końcu nie był w stanie nawet zmrużyć oka i tylko wzdychał przeciągle w poduszkę.
    Poirytowany samym sobą i rozbrzmiewającą mu w uszach muzyką, postanowił znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce z dala od tłumu i hałasu.
   Na rozświetlonym krużganku natknął się na Elleyę. Oboje zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Przez długą chwilę mierzyli się tylko wzrokiem, jakby czekając na ruch tego drugiego. Sato splótł dłonie za głową i przybrał niedbałą pozę. Nawet tutaj, nawet stąd czuł jak ta kobieta przyciąga go niczym magnez.
   - Nie na przyjęciu? – Zapytała, zerkając w stronę oświetlonych okien zamku. Jak zwykle w jego obecności zgarbiła ramiona i patrzyła na niego spod uległe pochylonej głowy.
   - A ty? – Jego błyszczące, bursztynowe oczy wodziły po jej ciele z góry na dół, chłonąc każdą linię i każde wcięcie.
   Wzruszyła lekko ramionami.
   - To dobre dla dwunogów. W każdym budynku czuję się jak w klatce. Idę trochę pobiegać. Tutaj jest za głośno i za gorąco.
   Skinął głową, jakby wiedział, że to powie.
   - Niedługo zamieszkacie w De’Ilos. Jak tam wytrzymasz?
   - Dam sobie radę – uśmiechnęła się krzywo – Będę się zgłaszać na patrole i mogę polować. Jestem wilkiem, nie szlachtą.
   - Od dzisiaj już tak. Nie słyszałaś? Twój ojciec został hrabią.
   - I co z tego? To tylko tytuł.
   - Więc co zamierzasz zrobić?
   Popatrzyła mu prosto w oczy.
   - W tej chwili chcę pobiegać. Przyłączysz się?
  Nie czekając na jego odpowiedź, zmieniła się przed nim w dużych rozmiarów wilczycę i bezszelestnie pomknęła w stronę bramy. Obejrzała się tylko raz. Jej szare oczy odnalazły jego, jakby mówiły: „Chodź, będzie fajnie”.
   Sato stał w miejscu, obserwując jak znika w otwartej bramie. Zerknął w ciemne niebo, gdzie wisiał blady księżyc. Uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał wokół, po czym jego wilk ze skowytem radości wyskoczył z ukrycia.
   Pobiegł. Dogonił Elleyę, gdy bocznymi uliczkami przemykała w stronę murów miasta. Wypadli na otwartą przestrzeń bok przy boku. Wiatr wolności jeżył im sierść, gdy gnali przed siebie, na tle ciemnego nieba i jasnej łuny. Alfa i jego samica.

***

   Balar spędził jeszcze kilka dni w swojej samotni w górach Pustelnika, jednak nadszedł czas, by powoli przygotowywać się do bitwy. W postaci kruka przeleciał nad De’Ilos i rozświetloną Malgarią, po drodze zaglądając w umysł Ariel. Jej bariery nie były dla niego żadną przeszkodą. Była tak zaaferowana balem, że nawet nie zwróciła uwagi na jego przyczajoną świadomość.
   Zobaczył niemal całą zgromadzoną szlachtę. Zakon Kruka, który niedługo miał opuścić zamek. Byli tam nawet obecni Vethoyni i ich Alfa, stary Yarith. Oraz sługa Rairi idealnie wmieszany w tłum, przez nikogo nie podejrzewany.
   Ta naiwna dziewczyna nieświadomie była dla niego dobrą skarbnicą informacji. Śmierć kolejnego hrabiego i zniszczenie Gernnhedu nie załamały ich jak przypuszczał, ale zmotywowały do większego działania. Riva wiele ryzykował rozdzielając Zakon Kruka i pozbawiając się ich ochrony, ale nie miał obecnie innego wyjścia.
   Dobrze braciszku, dobrze. Możesz myśleć jak mnie pokonać i walczyć z Gathalagiem, ale i tak niczego nie zdziałasz. Już niedługo i tak umrzesz, a jeśli będziesz nieostrożny, to jeszcze szybciej.
   Zatoczył kilka kręgów nad „Czarną Panią” i pozostałymi statkami kołyszącymi się na ciemnych falach, kierującymi się w stronę De”Ilos. Tym razem osobiście dopilnuje, aby z miasta nie pozostał kamień na kamieniu.
   W pewnej odległości od floty dostrzegł samotny statek, płynący tym samym kursem. Na pokładzie dostrzegł tego chłopaka, Cerela oraz mieszkańców Reed. Od pozostałych statków dzieliło ich najwyżej pół dnia drogi.
   Czyli nie zdążą w porę ostrzec mieszkańców.
   Jak mi przykro.
   Kruk zakrakał głośno jakby się śmiał, po czym odleciał ku granatowemu horyzontowi, tam gdzie rozkołysana woda stykała się z nieprzenikniona głębią nieba.

***

   Tara była zmęczona ostatnimi przygotowaniami, ale szczęśliwa i usatysfakcjonowana. W końcu mogła spełnić swoją życiową misję i strzec obecnego Potomka Liry. To był dla niej honor i zaszczyt, do którego przygotowywała się całe życie. Lata spędzone w szkole z internatem zdawały się tylko snem, chociaż dobrze się tam bawiła. Bolało ją, że Ariel nic nie pamięta, ale była dumna, że tak szybko przyjęła na siebie obowiązki potomka i coraz bardziej przypomina swojego ojca. Wciąż nieco roztrzepana, ale nikt nie mógł zarzucić, że brak jej odwagi.
  Do tego Ariel nie była potrzebna strażniczka z arsenałem broni pod ręką, ale przyjaciółka, doradczyni i ktoś, kto będzie myślał o tych wszystkich kobiecych sprawach, które jej umykały.
   Jej rodziców oczywiście nie mogło zabraknąć w tak ważnym dniu. Gdy tylko przedstawiła ich Ariel, ojciec skłonił się z szacunkiem, a matka bezceremonialnie objęła dziewczynę i rozpłakała się.
    - Nawet nie wiesz jaka to dla nas radość, że jesteś tu z nami cała i zdrowa, moje dziecko – szczupła i wysoka kobieta bardzo przypominała Tarę, albo to ona wdała się w matkę. Obie były równie bezpośrednie i wygadane – Wybacz naszej córce, że opuściła cię na tak długo i to w trudnych dla ciebie chwilach. Wychowaliśmy ją na twoją strażniczkę i zawiodła cię. Uwierz mi, że każdy dzień rozłąki był dla niej bolesną karą.
   Ojciec Tary, otyły mężczyzna o wstrzemięźliwym charakterze, pokiwał głową i tylko mruknął coś pod nosem, chociaż jego twarz również wyrażała radość i dumę. Tara obserwowała ich z boku, podczas gdy Ariel uspokoiła kobietę i przekonywała, że nie mogłaby sobie wymarzyć lepszej przyjaciółki i towarzyszki. Mówiąc to, puściła do niej oko i już po chwili rozmawiała i śmiała się z jej rodzicami, jakby znali się od lat. Upewniwszy się, że dobrze się bawią w swoim towarzystwie i zadowolona, że tak szybko się polubili, postanowiła w końcu również się odprężyć i dać się ponieść nastrojowi wieczoru. Szybko wypatrzyła w tłumie białe włosy półelfa i podążyła w jego kierunku. Grała wolna muzyka i większość znajdywała sobie miejsca do siedzenia lub jadła i piła przy ławach pod ścianami.
    - Dobrze się bawisz?
    Uśmiechnęła się do Noxa, jakby spotkała go całkiem przypadkiem. Stał blisko wrót i patrzył w inną stronę całkowicie pogrążony we własnych myślach. Gdy odwrócił głowę w jej stronę, po raz kolejny poraziły ją jego oczy. To właśnie one były pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po przebudzeniu, gdy uratował jej życie. Pamiętała jeszcze, co wtedy pomyślała.
   Jakby tuż nad nią zawisł skrawek ciemniejącego nieba. Takiego pomiędzy dniem, a zmierzchem. To była jej ulubiona pora, więc uznała, że to musi być przeznaczenie.
    Jego wzrok przesunął się od jej różowych pantofelków, aż do splecionych w warkocze włosów. W głębi jego ciemnych tęczówek i w wyrazie twarzy kryło się coś, co ją niepokoiło, ale i przyciągało.
    - A ty? – Odpowiedział pytaniem, dźwięcznym barytonem przebijając się przez muzykę.
   Rozpromieniona, obróciła się przed nim wokół własnej osi, przytrzymując palcami skraj sukni. Wiedziała, że fiolet niekoniecznie jej pasuje, ale od czasu do czasu lubiła zaszaleć, a to był jej ulubiony kolor. Suknia z odważnym dekoltem błyszczała przy każdym ruchu i przyjemnie szeleściła. Z pewnością nikt na sali nie miał kreacji o tak głębokim, rzucającym się w oczy kolorze. Do tego przypasany do boku miecz i jeszcze kilka innych ukrytych ostrzy. O tak. Tara lubiła wyróżniać się z tłumu.
    - Doskonale. W końcu to był mój pomysł – rzuciła figlarnie, z nieskrywaną dumą.
   Skinął głową i uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
  - Chyba należą ci się podziękowania. To ciężkie czasy, a każdy potrzebuję, choć chwili wytchnienia.
Obawiając się, by nie sprowadził rozmowy na jakiś nieprzyjemny temat, Tara zerknęła na stoły i demonstracyjnie zwilżyła językiem wargi.
   - Ależ jestem spragniona – mówiąc, niby to od niechcenia dotknęła jego ramienia – Przyniesiesz mi puchar wina?
   Wrodzona uprzejmość Noxa kazała mu spełnić jej prośbę i wiedziała, że to nie ma z nią nic wspólnego. Odprowadziła go spojrzeniem, a potem, gdy wracał, udawała, że przygląda się jakiejś grupce rozmawiających, chociaż co chwila na niego zerkała.
   - Proszę.
   Przyjęła kielich z szybkim uśmiechem i opróżniła do połowy jednym haustem. Czerwony płyn najpierw schłodził jej gardło, a potem rozpalił przełyk i ciepłą falą rozszedł się po żyłach. Trunek uderzył jej do głowy, dodając odwagi i większej śmiałości.
   - Tak lepiej! – Krzyknęła, otarła usta ramieniem i oddała puchar przechodzącej obok służącej. Wyciągnęła ręce w stronę przyglądającego jej się Noxa – To co? Zatańczymy?
   - Upiłaś się jednym kielichem? - Uniósł brew, lekko rozbawiony.
   - No co ty? – Uśmiechnęła się aż do głębi roziskrzonych czekoladowych oczu – Ja zawsze jestem pijana. Życiem!
    Roześmiała się głośno, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę tańczących wolno par. Z początku wydawał się onieśmielony i nie chciał jej nawet dotknąć, jednak, gdy zmusiła go do podążania za jej krokami, objął ją ostrożnie. Z niepewną miną długo patrzył pod nogi, a jego elfie ciało pod płaszczem było sztywne i ludzko niezgrabne. Kilka razy nawet się potknął i wtedy z niezadowoleniem marszczył brwi. Drżenie jego rąk wzięła za objaw zmęczenia i być może zakłopotania.
   Gdy rozbrzmiała kolejna melodia, znaleźli się bliżej pustego tronu. W końcu uniósł na nią oczy, a potem rozejrzał się po sali.
   - A gdzie Ariel? Nie pilnujesz jej?
   Zabrzmiało to tak, jakby chciał się jej już pozbyć, jednak Tara nie należała do osób, które tak łatwo się wycofują.
   - Myślę, że jest tutaj całkowicie bezpieczna. Poza tym z pewnością moje towarzystwo jest jej teraz najmniej potrzebne. Nie widzę króla, więc pewnie bawią się gdzieś razem.
   Zmrużył oczy i przekrzywił lekko głowę, a z eleganckiego węzła z tyłu głowy wysunęło się kilka białych kosmyków.
   - Czyżbyś bawiła się w swatkę?
   Uśmiechnęła się przebiegle.
   - Może.
   - To chyba nie wchodzi w zakres twoich... – Zaciął się i milczał przez chwilę, zaciskając wargi - obowiązków strażniczki.
   - Powiedzmy, że to takie moje hobby.
   Rozejrzał się wokół z tym nieokreślonym wyrazem twarzy. Mężczyźni oblegali stoły, lub stali w grupkach. Wśród tańczących słychać było kobiecy śmiech. Z każdym zagranym taktem ich kroki powoli dostrajały się ze sobą, miała wrażenie, że nawet ich serca zaczęły bić jednym rytmem. Nox poruszał się coraz pewniej, z większą swobodą.
   - Cieszę się, że zostajesz w zamku – zagadała.
  Skinął głową. Aż świerzbiły ją palce by dotknąć białego kosmyka na jego policzku i zatknąć za ucho. Małomówność była chyba jego jedyną wadą. Ale może wszyscy mężczyźni nie byli zbyt wygadani.
   - Jestem potrzebny królowi, strażniczko.
   - Możesz przestać się tak do mnie zwracać? – Zmarszczyła brwi – Nie lubię tego słowa. Uratowałeś mi życie, więc może wypadałoby, chociaż znać moje imię.
   - Oczywiście, że znam, Taro – kącik jego warg drgnął nieznacznie.
   - Tak już lepiej. Czy mogę cię o coś zapytać?
   - Spróbować możesz.
   Przez chwilę tańczyli w milczeniu pośród innych par odzianych w strojne, kolorowe szaty. Tara odważnie patrzyła mu w oczy. Nie. Ona w nich tonęła.
   - Słyszałam, że Argon cię znalazł i wychował jak syna. Więc nie jest żadnym twoim krewnym?
Poczuła jak nieznacznie spiął mięśnie.
- Nie. Wszyscy to wiedzą.
   - No tak – lekkim tonem próbowała podtrzymać rozmowę – Tak tylko jestem ciekawa, bo skoro uratowałeś mi życie, chciałabym wiedzieć o tobie nieco więcej, tym bardziej, że teraz będziemy ciągle się spotykać – dostrzegła jak zaciska usta, więc szybko przeszła do następnego pytania – W każdym razie chciałam tylko wiedzieć czy masz gdzieś jakąś rodzinę? Jak to się stało, że zostałeś...
   Zatrzymał się raptownie w momencie, gdy zabrzmiała ostatnia nuta muzyki. Popatrzył na nią tak, że zadrżała mimowolnie, a potem przepchnął się przez tłum i wyszedł z sali, zostawiając ją zaskoczoną i jak nigdy samotną.
  Tara otrząsnęła się z chwilowego osłupienia, po czym jak gdyby nigdy nic odnalazła Ariel i przetańczyła z nią kolejne trzy kolejki, zupełnie zatracając się w muzyce.

***

   Opuścili prowincję Belthów, właściwie skazaną już na zagładę. Przed nimi majaczyły w oddali skaliste, strome góry Pustelnika, za którymi znajdował się już tylko ocean. Skryli się w rzadkim lesie, gdzie chwilowo mogli urządzić sobie dłuższy odpoczynek Cuchnąca śmiercią i rozkładem armia nephilów podążała za nimi w pewnej odległości, chociaż wielokrotnie próbował się ich pozbyć. Ortis nie miał jeszcze pomysłu, co robić dalej, ani gdzie iść. Nie miał ochoty udawać dłużej tego złego, coraz rzadziej myślał też o śmierci. Po tym, jak zemścił się na Cyrrecie, planował zniknąć z tego świata, jednak Kira zepsuła jego plany. Czuł się wolny i na swój sposób szczęśliwy. Ta dziewczyna zrobiła z nim coś niesamowitego.
   Przywróciła go do życia. Dlatego nie odtrącił jej, jak nakazywał rozsądek, ale nieuchronnie zaczął się od niej uzależniać.
  Rozpalił ognisko i oporządził króliki w ostatnich promieniach zmierzchu. Kira w tym czasie zdrzemnęła się trochę pod drzewem. Zerkając na jej oświetloną, spokojną twarz, zastanawiał się, gdzie powinni się teraz udać, by uwolnić się od tej całej wojny. Kiedy się przebudziła, mięso jeszcze się piekło, a on nadal nie miał żadnego pomysłu.
   Przecierając zaspane oczy przysunęła się blisko ogniska i usiadła obok niego. Po chwili oparła głowę na jego ramieniu.
    - Wciąż nic nie pamiętasz? – Ostatnio coraz częściej zadawał jej to pytanie.
Pokręciła głową i tylko mocniej go przytuliła.
   - Nie. A powinnam?
   - Nie wiem.
   Udał obojętność, ale tak naprawdę ucieszył się z takiej odpowiedzi. Może i był egoistą, ale ostatnio właśnie tego obawiał się najbardziej. Że przypomni sobie wszystko i go zostawi.
   Odsunęła się, by popatrzeć mu w oczy, a potem z lekkim uśmiech pocałowała go w usta i pozwoliła, aby objął ją kurczowo i przyciągnął do piersi. Ognisko trzaskało wesoło, a zewsząd otaczał ich mrok nocy. Nie wypuścił jej z objęć, aż kolacja była gotowa.
   Zjedli w milczeniu gorące mięso i popili wodą z manierki. Kira z powrotem wtuliła się w jego pierś, odetchnęła chłodnym powietrzem i zapatrzyła się w płomienie.
   - Gdzie teraz pójdziemy? – Zapytała cicho.
   - Nie wiem, skarbie – odparł szczerze.
   - Może zostaniemy rolnikami?
   Zerknął na nią i znów poczuł to ożywcze przyjemne bicie serca. Pogładził palcami jej szyję i wciągnął w nozdrza słodki zapach jej krwi.
   - A chciałabyś? To by było dość...
   - Skoro się nudzicie, mam dla was propozycję.
   Spomiędzy drzew wyłonił się Balar. Dostrzegli jego twarz dopiero wtedy, gdy stanął w blasku ogniska. Długi, czarny płaszcz stapiał się z otoczeniem.
  Ortis ze spokojem spojrzał mu prosto w oczy, zaś Kira spięła się lekko w jego ramionach. Ukradkiem odszukał jej dłoń i objął kurczowo.
   - Jaką tym razem? – Zapytał niedbałym tonem, przywołując na twarz dawną obojętność.
   Balar patrzył na nich z góry ponad płomieniami z ogniska.
   - Po pierwsze chciałbym abyś ponownie przejął dowództwo nad nephilami.
   - A potem?
   - Potem zaatakujesz De’Ilos.
   - Obiecałeś, że po wszystkim dasz mi spokój - Ortis zmrużył oczy i wytarł tłuste dłonie o tunikę. Ich pierwsze spotkanie wyglądało podobnie. Miał wrażenie, że zatoczył błędne koło - To propozycja czy rozkaz?
   - Nikt cię do niczego nie zmusi, nephilu.
   - Dlaczego niby miałbym ponownie mieszać się do cudzej wojny? Nie mam już w tym żadnego celu.
   - I tutaj się mylisz.
   - Co masz na myśli? – Ortis zmrużył oczy i wyprostował się z uwagą. Gdy zerknął na Kirę, wiedział już, że dziewczyna pójdzie za nim, cokolwiek zdecyduje.
    Balar uśmiechnął się chłodno.
   - Co, gdybym ci powiedział, że Cyrret wciąż żyje?

***

    Ariel z westchnieniem ulgi opadła na wolne krzesło i podwinęła szeleszczący materiał sukni. To był oczywiście wspaniały bal, nie licząc tego, że jej pierwszy w życiu, jednak zatańczyła chyba ze wszystkimi mężczyznami w tej sali i po prostu padała z nóg.
    Orkiestra zrobiła sobie krótką przerwę, więc zapadła przyjemna cisza, nie licząc gwaru rozmów i rozbrzmiewających, co i raz wybuchów śmiechu. Ariel była nieco zgrzana, a od nadmiaru emocji dostała rumieńców. Miała ochotę zdjąć z siebie te kilogramy materiału i założyć coś wygodnego i przewiewnego, jednak wtedy zawiodłaby Tarę i resztę. Chyba najbardziej Rivę. Wciąż pamiętała jak na nią patrzył, gdy się zjawiła i wiedziała, że byłby rozczarowany, gdyby tak szybko się przebrała.
   Wysunęła stopę z pantofelka i krzywiąc się z bólu zaczęła ją sobie masować. Właśnie zastanawiała się jak by tu wymknąć się chyłkiem z sali, gdy nagle na wysokości oczu zobaczyła przed sobą czyjeś nogi. Uniosła powoli głowę i napotkała uśmiechnięte oczy Rivy.
   - Zmęczona?
   Otarła skroń i odrzuciła do tyłu włosy.
   - I to bardzo.
   - Ale chyba jeszcze ze mną zatańczysz?
   - Wybacz, Riva, ale chyba nie dam rady – jęknęła, wsuwając stopę w pantofelek – Padam z nóg. Czy ty wiesz z iloma dzisiaj osobami musiałam zatańczyć? – Kiedy uniósł brwi, zaczęła liczyć na palcach, ale w końcu przerwała i machnęła ręką – Chyba szybciej będzie jak powiem z kim jeszcze nie tańczyłam.
   - Na przykład ze mną? – Pochylił się, aż ich oczy spotkały się na tej samej wysokości i podał jej dłoń.
   Ariel skrzywiła się na samą myśl, że musiałaby wstać z tego krzesła.
   - Naprawdę już nie dam rady.
   - Obiecuję, że nie będziesz musiała się wysilać. Wystarczy, że dasz się poprowadzić.
   Skrzyżowała przed sobą ramiona i prychnęła z ironią.
   - O tak. Wszyscy mi to dzisiaj powtarzali, i co? Jutro będę miała pęcherze wielkości gór.
   Uśmiech Rivy stał się dziwnie podejrzany.
   - Zbyt długo na to czekałem, byś teraz mi odmówiła. To będzie coś specjalnego – pomógł jej wstać i podtrzymując, poprowadził w stronę podwójnych wrót – Poza tym byłoby grzechem, gdybyś nie zatańczyła z królem – zerknął na nią z błyskiem w oczach - Potraktuj to poważnie, Ariel. To rozkaz.
   Przewróciła oczami.
   - Wiesz, kiedy użyć swojej władzy, co?
   - Oczywiście. Przecież jestem królem.
   Na korytarzach paliło się tylko kilka kul, więc panował przyjemny półmrok.
  Riva wyprowadził ją krużgankiem do ogrodu, gdzie dobiegały jedynie odległe głosy z wnętrza zamku. Poza otaczającą całe miasto poświatą, przyświecał im jedynie srebrny księżyc.
   Ujął ją delikatnie za palce i pociągnął w głąb pustego ogrodu, między bujnymi rabatami jaśminu. Jej długa suknia wlokła się po wilgotnej trawie.
   - Nie ma muzyki – stwierdziła.
   - Nie ma, bo nie jest nam potrzebna.
   - Nie? Więc jak chcesz tańczyć, bez...
   Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie, aż ich ciała zetknęły się ze sobą. Gdy położył jedną dłoń na jej biodrze, aż wstrzymała oddech. Jej nagie ramiona pokryła gęsia skórka.
   - I...i co dalej? – Wyszeptała powoli.
   Z szelestem przypominającym darcie materiału, wysunął czarne skrzydła, na całą ich imponującą długość. Ariel widziała je już setki razy, ale wciąż zapierały dech. Lśniące i jedwabiście czarne.
   - A teraz postaw stopy na moich.
   Posłuchała, chociaż poczuła się nieco dziwnie, bo znalazła się nagle tak blisko, jak tylko się dało. W jego oczach dostrzegła nowy, tajemniczy błysk. Następnie objął ją mocniej w pasie i poczuła jak odrywają się od ziemi. Spojrzała w dół, na oddalającą się trawę, po czym wszystko zasłoniło jej gęste morze czarnych piór. Riva otoczył ich oboje swoimi skrzydłami, tak, że z utworzonego kokonu wystawały tylko ich głowy. Unieśli się na wysokość zamkowych wież i zaczęli wirować w powietrzu, powoli, raz w jedną, raz w drugą stronę.
   Ariel roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
   - I co? Podoba się? Mówiłem, że to wyjątkowy taniec – wyszeptał blisko jej policzka.
   - O tak – przytaknęła z chichotem – To najlepszy taniec dzisiejszego wieczoru.
   Uśmiechnął się szeroko, aż do samych kącików oczu. Jego skrzydła przesłaniały resztę świata, więc praktycznie mogła patrzeć tylko na jego twarz. Jednak w tej chwili zupełnie jej to nie przeszkadzało.
   - Cieszę się, Ariel. Szkoda, że tego nie pamiętasz, ale w dzieciństwie to była twoja ulubiona zabawa. Sama stawałaś mi na stopy i kazałaś ze sobą tańczyć, mimo, że nie zawsze miałem czas.
    Ariel zerknęła w niebo, na ledwo widoczne gwiazdy. Gdyby polecieli jeszcze wyżej, wyciągnęłaby rękę i mogłaby którąś złapać. Nagle przeszło jej zmęczenie. Rozluźniła się w jego objęciach i otulona kruczymi skrzydłami, oparła głowę na jego piersi.
   - W takim razie szkoda, że tego nie pamiętam – odparła sennie – Pewnie nieźle dawałam ci w kość.
   - Byłaś prawdziwą dyktatorką. Ale naprawdę słodką. Wiesz co ci obiecałem, gdy się rozstawaliśmy? – zapytał nagle, a poważny, wręcz uroczysty wyraz jego twarzy sprawił, że jej serce zabiło żywiej. Spojrzał jej w oczy, z premedytacją przedłużając tą chwilę – Obiecałem ci, że… - zadrżały mu wargi i nagle uśmiechnął się szeroko – przetańczę z tobą całą noc na twoim pierwszym balu, i na kolejnych, do końca świata. – wyrzucił jednym tchem, po czym zawirował z nią szaleńczo, aż zakręciło jej się w głowie.
   Długo się śmiała, aż w końcu wtuliła się w niego, odnajdując zagłębienie między ramieniem a szyją, idealnie dopasowane do kształtu jej głowy. Objął ją i poczuła delikatne muśnięcie warg na skroni. Gdzieś w zamku grała wesoła muzyka, a oni wirowali w powietrzu, bliżej księżyca, niż ziemi.

***

    Lunna odnalazła w końcu Argona na tarasie. Stał oparty o barierkę i patrzył gdzieś w niebo. Gdy zbliżyła się bezszelestnie i spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła tańczących w powietrzu, wtulonych w siebie króla i Ariel. Przeniosła oczy na Białego Kruka i przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu. Wyraźnie widziała na jego twarzy smutek i coś, czego nie potrafiła określić. Jakąś zazdrość?
   Zrobiła jeszcze kilka kroków i położyła dłoń na jego plecach. Nawet się nie wzdrygnął, więc zapewne ją słyszał. No tak. Argon nie był przecież zwykłym człowiekiem, między innymi, dlatego tak jej imponował. Ostatnie dni spędziła na wykonywaniu jego, często nieistotnych poleceń lub trenując w innymi wojownikami. Sądziła, że to będzie cudowny wieczór, kiedy w końcu zbliża się do siebie, ale chyba za dużo sobie myślała.
   - Długo już tu stoisz?
   Odpowiedziało jej milczenie. Jej dłoń powoli zsunęła się na jego twarde ramię.
   - Dlaczego nie świętujesz razem z innymi? Myślałam, że chociaż raz z tobą zatańczę.
   Znów nie doczekała się odpowiedzi. Stanęła obok i dotknęła jego dłoni, zaciśniętej na barierce. Była lodowata. Zmrużyła oczy i popatrzyła na jego kamienną twarz i zielone oczy, wciąż utkwione w tym samym punkcie.
   - Dlaczego nie wzniosłeś tarczy? Chcesz się rozchorować?
   Jej pytanie odbiło się jak od ściany. Ponownie podążyła za jego wzrokiem, na objętą w powietrzu parę. Wydawali się tak pochłonięci sobą, że zapomnieli o reszcie świata. Czarne skrzydła odcinały się od mroku nocy, jakby świeciły własnym światłem. Jej śmiech dochodził do ich uszu, nie zagłuszany dźwiękami muzyki.
   Lunna westchnęła ciężko.
   - Czy ty...jesteś zazdrosny? – Zapytała cicho – O Ariel? A może o króla? Za często spędzasz z nim czas. To niezdrowe żyć tylko obowiązkami.
   W końcu, z widoczną niechęcią odwrócił ku niej głowę. W jego zielonych oczach dostrzegła chłód.
   - Czego ode mnie chcesz, Lunno?
   Chyba nawet nie zauważył, kiedy wcześniej go dotknęła. Teraz wspięła się na palce i ze smutkiem pogładziła go po policzku ze szramą.
   - Obserwuję cię Argonie. I widzę...że twoje życie jest bardzo smutne. Czy król Riva jest dla ciebie aż tak ważny, że nie możesz zając się własnym życiem? Obiecałam, że wykonam każdy twój rozkaz, ale chciałabym także, abyś...
   - O co ci chodzi? – Warknął nieprzyjemnie.
   - Chciałabym, żebyś na mnie spojrzał.
   - Przecież patrzę.
   - Ale nic do mnie nie czujesz, prawda?
   Odsunął ją od siebie i zerknął szybko w niebo, ignorując jej pytanie.
- Muszę już iść.
    Zostawił ją samą na tarasie, jakby żadne jej słowo do niego nie dotarło. Lunna spojrzała na ogród w dole i obserwowała jak wychodzi z zamku i zmierza w kierunku pary na niebie.
   - Obiecuję ci Argonie, że pewnego dnia zdobędę twoje serce. Jeszcze nie wiem, jak, ale to zrobię – mruknęła do siebie.

***

   Argon poczekał aż wylądują na trawie, niecierpliwie przytupując nogami. Riva pierwszy go zauważył, uśmiechnął się, a potem, jakby znał jego myśli, skinął nieznacznie głową. Kapitanowi żywiej zabiło serce.
   Zaledwie Ariel postawiła stopy na ziemi, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę bramy. Zaskoczona jego nagłym pojawieniem się i pewnie wciąż na niego zła, próbowała się wyrwać.
   - Puść! – Krzyczała ze złością – Co ty robisz? Nie masz prawa!
   Spojrzał na nią przez ramię. Dzisiaj była wyjątkowo piękna. W tej sukni, z rudymi włosami i lśniącymi oczami, tak bardzo podobnymi do jego własnych. Uśmiechnął się lekko. Dlaczego zawsze się na nią złościł?
   - Uspokój się Ariel, chcę ci tylko coś pokazać.
   Przestała się szamotać i z niepokojem zerknęła na zamek.
   - Ale Riva i reszta...Bal...
   - Nie martw się. Król będzie wiedział gdzie nas znaleźć.
   Ciekawość w końcu zwyciężyła.
   - Gdzie idziemy?
   Położył palec na ustach.
   - To niespodzianka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych