Kolorowe
szaty z godłami klanów wirowały w tańcu po całej sali.
Dominowała szlachta z Liścia, ale byli też Serini z rozpostartym
orłem na plecach, a nawet kilku przedstawicieli Elahti – smukli
mężczyźni i piękne kobiety, w których żyłach płynęła elfia
krew. Rozstawieni wszędzie wojownicy reprezentowali klan Belthów.
Ylon
nalał sobie wina do pucharu i obserwując tańczące pary, zbliżył
się do uginającego się od jedzenia stołu. Klepnął Orana po
zgarbionych plecach, gdy jego kuzyn pochylał się z talerzem w dłoni
i nakładał sobie duże porcje mięsa.
-
Tylko zostaw coś dla innych, grubasie – rzucił głośno, by
przekrzyczeć muzykę i ogólny zgiełk.
Oran przyciągnął czubiasty talerz do piersi i
wgryzł się w soczyste mięso.
-
Na balach najlepsze jest to, że nigdy nie zabraknie jedzenia –
pomachał mu przed nosem nadgryzionym udkiem, na co Ylon odsunął
się, zerkając na niego krzywo.
- Przestań obżerać się jak świnia i lepiej
zacznij przygotowywać się do swojej nowej roli. Gdy polecimy do
prowincji, czeka nas dużo pracy.
- Ahhh... – Jęknął Oran, po czym z
obgryzioną kością w tłustych palcach, ujął go pod łokieć,
robiąc przy tym dramatycznie zasmuconą minę – Ciągle o tym
zapominam. I co ja pocznę całkiem sam?! Nie wiem nic o rządzeniu
ani o...
Ylon wysunął się z jego objęcia i odstawił
pełny kielich. Przewrócił oczami i popatrzył na otyłego
wojownika krzywym okiem.
-
Dasz sobie radę, już nie jęcz. Też mam wątpliwości, ale na
razie zamierzam dobrze się bawić.
Na dowód swoich słów, uśmiechnął się i
wmieszał w tłum. Wśród kolorowych, jedwabnych szat dostrzegł
czarne płaszcze pozostałych braci z Zakonu. Darel jako jedyny nie
brał udziału w balu i demonstracyjnie stał w cieniu kolumny,
popijając wino z ponurą miną. Pozostali tańczyli, albo jedli,
choć na chwilę zapominając o ostatnich wydarzeniach. Król z
Argonem siedzieli na schodach pod tronem i rozmawiali z Yarithem.
Orkiestra
na balkonie zaczęła grać żywszą muzykę. Wokół niego
zawirowały pary, gdy w końcu wypatrzył w tłumie znajome rude
włosy i morze zieleni.
-
Pani pozwoli – Porwał Ariel, zanim zdążyła mu uciec, okręcił
i przyciągnął do siebie z szerokim uśmiechem.
Lekki rumieniec oblewał jej policzki, a zielone
oczy migotały w świetle magicznych kul.
-
Ale...ja nie umiem tańczyć.
Pociągnął ją na środek i po drodze wyszeptał
konspiracyjnie.
-
Ja też nie. Ale może nikt nie zauważy.
Roześmiała się i dała się poprowadzić do
niezgrabnego walca. Z początku deptali sobie po palcach, ale potem
było już coraz lepiej. Jej długa suknia szeleściła wokół nóg,
a złote elementy zdawały się płonąć i wirować razem z nią.
-
Pięknie wyglądasz! – Krzyknął, na co odpowiedziała skromnym
uśmiechem.
Nagle ktoś oderwał ją od niego, okręcił
gwałtownie i zanim się spostrzegł, wirowała już w objęciach
Arwela. Potem w kolejce zjawili się Falen i Oran, przy czym jego
kuzyn poruszał się tak niezdarnie, że wszyscy pękali ze śmiechu.
W końcu zjawił się również Yarith, który z kolei tańczył z
nią tak energicznie i długo, że gdy w końcu skończyła się
grana melodia, dyszała ciężko jak po całodniowym biegu. Ylon
musiał czekać dobre pół godziny, nim w końcu ponownie z nim
zatańczyła. Dawno nie bawił się tak dobrze i zamierzał
wykorzystać ten wieczór jak najlepiej.
-
Masz tylu partnerów do tańca, że niedługo będziesz w tej
dziedzinie mistrzynią – zażartował, gdy kołysali się powoli w
takt muzyki.
- A przecież nie tańczyłam jeszcze ze
wszystkimi.
- Hmm, to będzie raczej trudne.
Rozejrzała się po zatłoczonej sali i
zmarszczyła lekko brwi.
- Masz rację. Jeśli jeszcze ktoś poprosi mnie
do tańca, chyba ucieknę.
Robiąc
krok do tyłu, wpadła na Noxa. Z lekkim uśmiechem na bladej twarzy
wyciągnął do niej rękę.
-
Czy mogę z tobą zatańczyć, Ariel?
Popatrzyła na Ylona i jednocześnie parsknęli
głośnym śmiechem.
***
Sato oczywiście pragnął towarzyszyć Ariel na
balu i przetańczyć z nią całą noc, ale niestety musiał odmówić.
Ze względu na obecność Alfy i Vethoynów. Nie chciał za bardzo
się do nich zbliżać, szczególnie Yaritha wolał omijać szerokim
łukiem.
Bo
wiedział, że mógłby go zabić.
Byłby
w stanie to zrobić, bo dominujący w nim wilk od początku
pojawienia się w zamku był niespokojny. Skomlał i jeżył sierść.
Domagał się przejęcia władzy nad klanem, a prawa
łapa piekła niemal do bólu. Coraz częściej zmieniał postać,
nie kontrolując zewu natury.
Kusiło
go. Bardzo go kusiło, aby stoczyć z Yarithem śmiertelny bój,
zwyciężyć i stać się prawowitym Alfą swojego klanu. Jednak to
by było morderstwo z zimną krwią, a tego brzydził się
najbardziej. Pozostawała jeszcze Ariel, której nie potrafiłby
spojrzeć w oczy. A Elleya? Czy zgodziłaby się zostać jego samicą,
gdyby zabił jej ojca?
Przez
większą część wieczoru przesiedział w komnacie Ariel, a
właściwie przespał. Cały zamek rozbrzmiewał muzyką i gwarem
głosów, a po korytarzach biegała służba. Setki magicznych kul
światła oświetlały każdy korytarz aż po wysokie wieże, a nad
miastem było jasno niczym w dzień. Właściwie chyba wszyscy
świętowali, poza nim. Sato był zbyt rozdarty wewnętrznie, przez
co nie miał nastroju na zabawę. W końcu nie był w stanie nawet
zmrużyć oka i tylko wzdychał przeciągle w poduszkę.
Poirytowany
samym sobą i rozbrzmiewającą mu w uszach muzyką, postanowił
znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce z dala od tłumu i hałasu.
Na
rozświetlonym krużganku natknął się na Elleyę. Oboje zatrzymali
się w bezpiecznej odległości. Przez długą chwilę mierzyli się
tylko wzrokiem, jakby czekając na ruch tego drugiego. Sato splótł
dłonie za głową i przybrał niedbałą pozę. Nawet tutaj, nawet
stąd czuł jak ta kobieta przyciąga go niczym magnez.
-
Nie na przyjęciu? – Zapytała, zerkając w stronę oświetlonych
okien zamku. Jak zwykle w jego obecności zgarbiła ramiona i
patrzyła na niego spod uległe pochylonej głowy.
-
A ty? – Jego błyszczące, bursztynowe oczy wodziły po jej ciele z
góry na dół, chłonąc każdą linię i każde wcięcie.
Wzruszyła lekko ramionami.
-
To dobre dla dwunogów. W każdym budynku czuję się jak w klatce.
Idę trochę pobiegać. Tutaj jest za głośno i za gorąco.
Skinął głową, jakby wiedział, że to powie.
-
Niedługo zamieszkacie w De’Ilos. Jak tam wytrzymasz?
- Dam sobie radę – uśmiechnęła się krzywo
– Będę się zgłaszać na patrole i mogę polować. Jestem
wilkiem, nie szlachtą.
- Od dzisiaj już tak. Nie słyszałaś? Twój
ojciec został hrabią.
- I co z tego? To tylko tytuł.
- Więc co zamierzasz zrobić?
Popatrzyła mu prosto w oczy.
-
W tej chwili chcę pobiegać. Przyłączysz się?
Nie czekając na jego odpowiedź, zmieniła się
przed nim w dużych rozmiarów wilczycę i bezszelestnie pomknęła w
stronę bramy. Obejrzała się tylko raz. Jej szare oczy odnalazły
jego, jakby mówiły: „Chodź, będzie fajnie”.
Sato
stał w miejscu, obserwując jak znika w otwartej bramie. Zerknął w
ciemne niebo, gdzie wisiał blady księżyc. Uśmiechnął się pod
nosem i rozejrzał wokół, po czym jego wilk ze skowytem radości
wyskoczył z ukrycia.
Pobiegł.
Dogonił Elleyę, gdy bocznymi uliczkami przemykała w stronę murów
miasta. Wypadli na otwartą przestrzeń bok przy boku. Wiatr wolności
jeżył im sierść, gdy gnali przed siebie, na tle ciemnego nieba i
jasnej łuny. Alfa i jego samica.
***
Balar spędził jeszcze kilka dni w swojej
samotni w górach Pustelnika, jednak nadszedł czas, by powoli
przygotowywać się do bitwy. W postaci kruka przeleciał nad De’Ilos
i rozświetloną Malgarią, po drodze zaglądając w umysł Ariel.
Jej bariery nie były dla niego żadną przeszkodą. Była tak
zaaferowana balem, że nawet nie zwróciła uwagi na jego przyczajoną
świadomość.
Zobaczył
niemal całą zgromadzoną szlachtę. Zakon Kruka, który niedługo
miał opuścić zamek. Byli tam nawet obecni Vethoyni i ich Alfa,
stary Yarith. Oraz sługa Rairi idealnie wmieszany w tłum, przez
nikogo nie podejrzewany.
Ta naiwna dziewczyna nieświadomie była dla
niego dobrą skarbnicą informacji. Śmierć kolejnego hrabiego i
zniszczenie Gernnhedu nie załamały ich jak przypuszczał, ale
zmotywowały do większego działania. Riva wiele ryzykował
rozdzielając Zakon Kruka i pozbawiając się ich ochrony, ale nie
miał obecnie innego wyjścia.
Dobrze braciszku, dobrze. Możesz myśleć jak
mnie pokonać i walczyć z Gathalagiem, ale i tak niczego nie
zdziałasz. Już niedługo i tak umrzesz, a jeśli będziesz
nieostrożny, to jeszcze szybciej.
Zatoczył
kilka kręgów nad „Czarną Panią” i pozostałymi statkami
kołyszącymi się na ciemnych falach, kierującymi się w stronę
De”Ilos. Tym razem osobiście dopilnuje, aby z miasta nie pozostał
kamień na kamieniu.
W
pewnej odległości od floty dostrzegł samotny statek, płynący tym
samym kursem. Na pokładzie dostrzegł tego chłopaka, Cerela oraz
mieszkańców Reed. Od pozostałych statków dzieliło ich najwyżej
pół dnia drogi.
Czyli
nie zdążą w porę ostrzec mieszkańców.
Jak
mi przykro.
Kruk
zakrakał głośno jakby się śmiał, po czym odleciał ku
granatowemu horyzontowi, tam gdzie rozkołysana woda stykała się z
nieprzenikniona głębią nieba.
***
Tara
była zmęczona ostatnimi przygotowaniami, ale szczęśliwa i
usatysfakcjonowana. W końcu mogła spełnić swoją życiową misję
i strzec obecnego Potomka Liry. To był dla niej honor i zaszczyt, do
którego przygotowywała się całe życie. Lata spędzone w szkole z
internatem zdawały się tylko snem, chociaż dobrze się tam bawiła.
Bolało ją, że Ariel nic nie pamięta, ale była dumna, że tak
szybko przyjęła na siebie obowiązki potomka i coraz bardziej
przypomina swojego ojca. Wciąż nieco roztrzepana, ale nikt nie
mógł zarzucić, że brak jej odwagi.
Do
tego Ariel nie była potrzebna strażniczka z arsenałem broni pod
ręką, ale przyjaciółka, doradczyni i ktoś, kto będzie myślał
o tych wszystkich kobiecych sprawach, które jej umykały.
Jej
rodziców oczywiście nie mogło zabraknąć w tak ważnym dniu. Gdy
tylko przedstawiła ich Ariel, ojciec skłonił się z szacunkiem, a
matka bezceremonialnie objęła dziewczynę i rozpłakała się.
-
Nawet nie wiesz jaka to dla nas radość, że jesteś tu z nami cała
i zdrowa, moje dziecko – szczupła i wysoka kobieta bardzo
przypominała Tarę, albo to ona wdała się w matkę. Obie były
równie bezpośrednie i wygadane – Wybacz naszej córce, że
opuściła cię na tak długo i to w trudnych dla ciebie chwilach.
Wychowaliśmy ją na twoją strażniczkę i zawiodła cię. Uwierz mi,
że każdy dzień rozłąki był dla niej bolesną karą.
Ojciec
Tary, otyły mężczyzna o wstrzemięźliwym charakterze, pokiwał
głową i tylko mruknął coś pod nosem, chociaż jego twarz również
wyrażała radość i dumę. Tara obserwowała ich z boku, podczas
gdy Ariel uspokoiła kobietę i przekonywała, że nie mogłaby sobie
wymarzyć lepszej przyjaciółki i towarzyszki. Mówiąc to, puściła
do niej oko i już po chwili rozmawiała i śmiała się z jej
rodzicami, jakby znali się od lat. Upewniwszy się, że dobrze się
bawią w swoim towarzystwie i zadowolona, że tak szybko się
polubili, postanowiła w końcu również się odprężyć i dać się
ponieść nastrojowi wieczoru. Szybko wypatrzyła w tłumie białe
włosy półelfa i podążyła w jego kierunku. Grała wolna muzyka i
większość znajdywała sobie miejsca do siedzenia lub jadła i piła
przy ławach pod ścianami.
-
Dobrze się bawisz?
Uśmiechnęła się do Noxa, jakby spotkała go
całkiem przypadkiem. Stał blisko wrót i patrzył w inną stronę
całkowicie pogrążony we własnych myślach. Gdy odwrócił głowę
w jej stronę, po raz kolejny poraziły ją jego oczy. To właśnie
one były pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po przebudzeniu, gdy
uratował jej życie. Pamiętała jeszcze, co wtedy pomyślała.
Jakby
tuż nad nią zawisł skrawek ciemniejącego nieba. Takiego pomiędzy
dniem, a zmierzchem. To była jej ulubiona pora, więc uznała, że
to musi być przeznaczenie.
Jego wzrok przesunął się od jej różowych
pantofelków, aż do splecionych w warkocze włosów. W głębi jego
ciemnych tęczówek i w wyrazie twarzy kryło się coś, co ją
niepokoiło, ale i przyciągało.
-
A ty? – Odpowiedział pytaniem, dźwięcznym barytonem przebijając
się przez muzykę.
Rozpromieniona, obróciła się przed nim wokół
własnej osi, przytrzymując palcami skraj sukni. Wiedziała, że
fiolet niekoniecznie jej pasuje, ale od czasu do czasu lubiła
zaszaleć, a to był jej ulubiony kolor. Suknia z odważnym dekoltem
błyszczała przy każdym ruchu i przyjemnie szeleściła. Z
pewnością nikt na sali nie miał kreacji o tak głębokim,
rzucającym się w oczy kolorze. Do tego przypasany do boku miecz i
jeszcze kilka innych ukrytych ostrzy. O tak. Tara lubiła wyróżniać
się z tłumu.
-
Doskonale. W końcu to był mój pomysł – rzuciła figlarnie, z
nieskrywaną dumą.
Skinął głową i uśmiechnął się ledwo
dostrzegalnie.
-
Chyba należą ci się podziękowania. To ciężkie czasy, a każdy
potrzebuję, choć chwili wytchnienia.
Obawiając się, by nie sprowadził rozmowy na
jakiś nieprzyjemny temat, Tara zerknęła na stoły i
demonstracyjnie zwilżyła językiem wargi.
-
Ależ jestem spragniona – mówiąc, niby to od niechcenia dotknęła
jego ramienia – Przyniesiesz mi puchar wina?
Wrodzona uprzejmość Noxa kazała mu spełnić
jej prośbę i wiedziała, że to nie ma z nią nic wspólnego.
Odprowadziła go spojrzeniem, a potem, gdy wracał, udawała, że
przygląda się jakiejś grupce rozmawiających, chociaż co chwila
na niego zerkała.
-
Proszę.
Przyjęła kielich z szybkim uśmiechem i
opróżniła do połowy jednym haustem. Czerwony płyn najpierw
schłodził jej gardło, a potem rozpalił przełyk i ciepłą falą
rozszedł się po żyłach. Trunek uderzył jej do głowy, dodając
odwagi i większej śmiałości.
-
Tak lepiej! – Krzyknęła, otarła usta ramieniem i oddała puchar
przechodzącej obok służącej. Wyciągnęła ręce w stronę
przyglądającego jej się Noxa – To co? Zatańczymy?
- Upiłaś się jednym kielichem? - Uniósł
brew, lekko rozbawiony.
- No co ty? – Uśmiechnęła się aż do głębi
roziskrzonych czekoladowych oczu – Ja zawsze jestem pijana. Życiem!
Roześmiała się głośno, po czym chwyciła go
za rękę i pociągnęła w stronę tańczących wolno par. Z
początku wydawał się onieśmielony i nie chciał jej nawet
dotknąć, jednak, gdy zmusiła go do podążania za jej krokami,
objął ją ostrożnie. Z niepewną miną długo patrzył pod nogi, a
jego elfie ciało pod płaszczem było sztywne i ludzko niezgrabne.
Kilka razy nawet się potknął i wtedy z niezadowoleniem marszczył
brwi. Drżenie jego rąk wzięła za objaw zmęczenia i być może
zakłopotania.
Gdy rozbrzmiała kolejna melodia, znaleźli się
bliżej pustego tronu. W końcu uniósł na nią oczy, a potem
rozejrzał się po sali.
-
A gdzie Ariel? Nie pilnujesz jej?
Zabrzmiało to tak, jakby chciał się jej już
pozbyć, jednak Tara nie należała do osób, które tak łatwo się
wycofują.
-
Myślę, że jest tutaj całkowicie bezpieczna. Poza tym z pewnością
moje towarzystwo jest jej teraz najmniej potrzebne. Nie widzę króla,
więc pewnie bawią się gdzieś razem.
Zmrużył oczy i przekrzywił lekko głowę, a z
eleganckiego węzła z tyłu głowy wysunęło się kilka białych
kosmyków.
-
Czyżbyś bawiła się w swatkę?
Uśmiechnęła się przebiegle.
-
Może.
- To chyba nie wchodzi w zakres twoich... –
Zaciął się i milczał przez chwilę, zaciskając wargi -
obowiązków strażniczki.
- Powiedzmy, że to takie moje hobby.
Rozejrzał
się wokół z tym nieokreślonym wyrazem twarzy. Mężczyźni
oblegali stoły, lub stali w grupkach. Wśród tańczących słychać
było kobiecy śmiech. Z każdym zagranym taktem ich kroki powoli
dostrajały się ze sobą, miała wrażenie, że nawet ich serca
zaczęły bić jednym rytmem. Nox poruszał się coraz pewniej, z
większą swobodą.
-
Cieszę się, że zostajesz w zamku – zagadała.
Skinął głową. Aż świerzbiły ją palce by
dotknąć białego kosmyka na jego policzku i zatknąć za ucho.
Małomówność była chyba jego jedyną wadą. Ale może wszyscy
mężczyźni nie byli zbyt wygadani.
-
Jestem potrzebny królowi, strażniczko.
- Możesz przestać się tak do mnie zwracać? –
Zmarszczyła brwi – Nie lubię tego słowa. Uratowałeś mi życie,
więc może wypadałoby, chociaż znać moje imię.
- Oczywiście, że znam, Taro – kącik jego
warg drgnął nieznacznie.
- Tak już lepiej. Czy mogę cię o coś zapytać?
- Spróbować możesz.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu pośród
innych par odzianych w strojne, kolorowe szaty. Tara odważnie
patrzyła mu w oczy. Nie. Ona w nich tonęła.
-
Słyszałam, że Argon cię znalazł i wychował jak syna. Więc nie
jest żadnym twoim krewnym?
Poczuła
jak nieznacznie spiął mięśnie.
-
Nie. Wszyscy to wiedzą.
- No tak – lekkim tonem próbowała podtrzymać
rozmowę – Tak tylko jestem ciekawa, bo skoro uratowałeś mi
życie, chciałabym wiedzieć o tobie nieco więcej, tym bardziej, że
teraz będziemy ciągle się spotykać – dostrzegła jak zaciska
usta, więc szybko przeszła do następnego pytania – W każdym
razie chciałam tylko wiedzieć czy masz gdzieś jakąś rodzinę?
Jak to się stało, że zostałeś...
Zatrzymał się raptownie w momencie, gdy
zabrzmiała ostatnia nuta muzyki. Popatrzył na nią tak, że
zadrżała mimowolnie, a potem przepchnął się przez tłum i
wyszedł z sali, zostawiając ją zaskoczoną i jak nigdy samotną.
Tara otrząsnęła się z chwilowego osłupienia,
po czym jak gdyby nigdy nic odnalazła Ariel i przetańczyła z nią
kolejne trzy kolejki, zupełnie zatracając się w muzyce.
***
Opuścili prowincję Belthów, właściwie skazaną już na zagładę.
Przed nimi majaczyły w oddali skaliste, strome góry Pustelnika, za
którymi znajdował się już tylko ocean. Skryli się w rzadkim
lesie, gdzie chwilowo mogli urządzić sobie dłuższy odpoczynek
Cuchnąca śmiercią i rozkładem armia nephilów podążała za nimi
w pewnej odległości, chociaż wielokrotnie próbował się ich
pozbyć. Ortis nie miał jeszcze pomysłu, co robić dalej, ani gdzie
iść. Nie miał ochoty udawać dłużej tego złego, coraz rzadziej
myślał też o śmierci. Po tym, jak zemścił się na Cyrrecie,
planował zniknąć z tego świata, jednak Kira zepsuła jego plany.
Czuł się wolny i na swój sposób szczęśliwy. Ta dziewczyna
zrobiła z nim coś niesamowitego.
Przywróciła go do życia. Dlatego nie odtrącił
jej, jak nakazywał rozsądek, ale nieuchronnie zaczął się od niej
uzależniać.
Rozpalił
ognisko i oporządził króliki w ostatnich promieniach zmierzchu.
Kira w tym czasie zdrzemnęła się trochę pod drzewem. Zerkając na
jej oświetloną, spokojną twarz, zastanawiał się, gdzie powinni
się teraz udać, by uwolnić się od tej całej wojny. Kiedy się
przebudziła, mięso jeszcze się piekło, a on nadal nie miał
żadnego pomysłu.
Przecierając zaspane oczy
przysunęła się blisko ogniska i usiadła obok niego. Po chwili
oparła głowę na jego ramieniu.
-
Wciąż nic nie pamiętasz? – Ostatnio coraz częściej zadawał
jej to pytanie.
Pokręciła
głową i tylko mocniej go przytuliła.
- Nie. A powinnam?
- Nie wiem.
Udał obojętność, ale tak naprawdę ucieszył
się z takiej odpowiedzi. Może i był egoistą, ale ostatnio właśnie
tego obawiał się najbardziej. Że przypomni sobie wszystko i go
zostawi.
Odsunęła
się, by popatrzeć mu w oczy, a potem z lekkim uśmiech pocałowała
go w usta i pozwoliła, aby objął ją kurczowo i przyciągnął do
piersi. Ognisko trzaskało wesoło, a zewsząd otaczał ich mrok
nocy. Nie wypuścił jej z objęć, aż kolacja była gotowa.
Zjedli
w milczeniu gorące mięso i popili wodą z manierki. Kira z powrotem
wtuliła się w jego pierś, odetchnęła chłodnym powietrzem i
zapatrzyła się w płomienie.
-
Gdzie teraz pójdziemy? – Zapytała cicho.
- Nie wiem, skarbie – odparł szczerze.
- Może zostaniemy rolnikami?
Zerknął na nią i znów poczuł to ożywcze
przyjemne bicie serca. Pogładził palcami jej szyję i wciągnął w
nozdrza słodki zapach jej krwi.
-
A chciałabyś? To by było dość...
-
Skoro się nudzicie, mam dla was propozycję.
Spomiędzy drzew wyłonił się Balar. Dostrzegli
jego twarz dopiero wtedy, gdy stanął w blasku ogniska. Długi,
czarny płaszcz stapiał się z otoczeniem.
Ortis ze spokojem spojrzał mu prosto w oczy, zaś
Kira spięła się lekko w jego ramionach. Ukradkiem odszukał jej
dłoń i objął kurczowo.
- Jaką tym razem? – Zapytał niedbałym tonem,
przywołując na twarz dawną obojętność.
Balar
patrzył na nich z góry ponad płomieniami z ogniska.
- Po pierwsze chciałbym abyś ponownie przejął
dowództwo nad nephilami.
-
A potem?
- Potem zaatakujesz De’Ilos.
- Obiecałeś, że po wszystkim dasz mi spokój -
Ortis zmrużył oczy i wytarł tłuste dłonie o tunikę. Ich
pierwsze spotkanie wyglądało podobnie. Miał wrażenie, że
zatoczył błędne koło - To propozycja czy rozkaz?
- Nikt cię do niczego nie zmusi, nephilu.
- Dlaczego niby miałbym ponownie mieszać się
do cudzej wojny? Nie mam już w tym żadnego celu.
- I tutaj się mylisz.
- Co masz na myśli? – Ortis
zmrużył oczy i wyprostował się z uwagą. Gdy zerknął na Kirę,
wiedział już, że dziewczyna pójdzie za nim, cokolwiek zdecyduje.
Balar uśmiechnął się chłodno.
-
Co, gdybym ci powiedział, że Cyrret wciąż żyje?
***
Ariel z westchnieniem ulgi opadła na wolne
krzesło i podwinęła szeleszczący materiał sukni. To był
oczywiście wspaniały bal, nie licząc tego, że jej pierwszy w
życiu, jednak zatańczyła chyba ze wszystkimi mężczyznami w tej
sali i po prostu padała z nóg.
Orkiestra
zrobiła sobie krótką przerwę, więc zapadła przyjemna cisza, nie
licząc gwaru rozmów i rozbrzmiewających, co i raz wybuchów
śmiechu. Ariel była nieco zgrzana, a od nadmiaru emocji dostała
rumieńców. Miała ochotę zdjąć z siebie te kilogramy materiału
i założyć coś wygodnego i przewiewnego, jednak wtedy zawiodłaby
Tarę i resztę. Chyba najbardziej Rivę. Wciąż pamiętała jak na
nią patrzył, gdy się zjawiła i wiedziała, że byłby
rozczarowany, gdyby tak szybko się przebrała.
Wysunęła
stopę z pantofelka i krzywiąc się z bólu zaczęła ją sobie
masować. Właśnie zastanawiała się jak by tu wymknąć się
chyłkiem z sali, gdy nagle na wysokości oczu zobaczyła przed sobą
czyjeś nogi. Uniosła powoli głowę i napotkała uśmiechnięte
oczy Rivy.
-
Zmęczona?
Otarła skroń i odrzuciła do tyłu włosy.
-
I to bardzo.
- Ale chyba jeszcze ze mną zatańczysz?
-
Wybacz, Riva, ale chyba nie dam rady – jęknęła, wsuwając stopę
w pantofelek – Padam z nóg. Czy ty wiesz z iloma dzisiaj osobami
musiałam zatańczyć? – Kiedy uniósł brwi, zaczęła liczyć na
palcach, ale w końcu przerwała i machnęła ręką – Chyba
szybciej będzie jak powiem z kim jeszcze nie tańczyłam.
- Na przykład ze mną? – Pochylił się, aż
ich oczy spotkały się na tej samej wysokości i podał jej dłoń.
Ariel skrzywiła się na samą myśl, że
musiałaby wstać z tego krzesła.
-
Naprawdę już nie dam rady.
- Obiecuję, że nie będziesz musiała się
wysilać. Wystarczy, że dasz się poprowadzić.
Skrzyżowała przed sobą ramiona i prychnęła z
ironią.
-
O tak. Wszyscy mi to dzisiaj powtarzali, i co? Jutro będę miała
pęcherze wielkości gór.
Uśmiech Rivy stał się dziwnie podejrzany.
- Zbyt długo na to czekałem, byś teraz mi
odmówiła. To będzie coś specjalnego – pomógł jej wstać i
podtrzymując, poprowadził w stronę podwójnych wrót – Poza tym
byłoby grzechem, gdybyś nie zatańczyła z królem – zerknął na
nią z błyskiem w oczach - Potraktuj to poważnie, Ariel. To rozkaz.
Przewróciła oczami.
-
Wiesz, kiedy użyć swojej władzy, co?
- Oczywiście. Przecież jestem królem.
Na korytarzach paliło się tylko kilka kul, więc
panował przyjemny półmrok.
Riva wyprowadził ją krużgankiem do ogrodu,
gdzie dobiegały jedynie odległe głosy z wnętrza zamku. Poza
otaczającą całe miasto poświatą, przyświecał im jedynie
srebrny księżyc.
Ujął
ją delikatnie za palce i pociągnął w głąb pustego ogrodu,
między bujnymi rabatami jaśminu. Jej długa suknia wlokła się po
wilgotnej trawie.
-
Nie ma muzyki – stwierdziła.
- Nie ma, bo nie jest nam potrzebna.
- Nie? Więc jak chcesz tańczyć, bez...
Uśmiechnął się i przyciągnął ją do
siebie, aż ich ciała zetknęły się ze sobą. Gdy położył jedną
dłoń na jej biodrze, aż wstrzymała oddech. Jej nagie ramiona
pokryła gęsia skórka.
-
I...i co dalej? – Wyszeptała powoli.
Z
szelestem przypominającym darcie materiału, wysunął czarne
skrzydła, na całą ich imponującą długość. Ariel widziała je
już setki razy, ale wciąż zapierały dech. Lśniące i jedwabiście
czarne.
-
A teraz postaw stopy na moich.
Posłuchała,
chociaż poczuła się nieco dziwnie, bo znalazła się nagle tak
blisko, jak tylko się dało. W jego oczach dostrzegła nowy,
tajemniczy błysk. Następnie objął ją mocniej w pasie i poczuła
jak odrywają się od ziemi. Spojrzała w dół, na oddalającą się
trawę, po czym wszystko zasłoniło jej gęste morze czarnych piór.
Riva otoczył ich oboje swoimi skrzydłami, tak, że z utworzonego
kokonu wystawały tylko ich głowy. Unieśli się na wysokość
zamkowych wież i zaczęli wirować w powietrzu, powoli, raz w jedną,
raz w drugą stronę.
Ariel
roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
-
I co? Podoba się? Mówiłem, że to wyjątkowy taniec – wyszeptał
blisko jej policzka.
- O tak – przytaknęła z chichotem – To
najlepszy taniec dzisiejszego wieczoru.
Uśmiechnął się szeroko, aż do samych kącików
oczu. Jego skrzydła przesłaniały resztę świata, więc
praktycznie mogła patrzeć tylko na jego twarz. Jednak w tej chwili
zupełnie jej to nie przeszkadzało.
-
Cieszę się, Ariel. Szkoda, że tego nie pamiętasz, ale w
dzieciństwie to była twoja ulubiona zabawa. Sama stawałaś mi na
stopy i kazałaś ze sobą tańczyć, mimo, że nie zawsze miałem
czas.
Ariel zerknęła w niebo, na ledwo widoczne
gwiazdy. Gdyby polecieli jeszcze wyżej, wyciągnęłaby rękę i
mogłaby którąś złapać. Nagle przeszło jej zmęczenie.
Rozluźniła się w jego objęciach i otulona kruczymi skrzydłami,
oparła głowę na jego piersi.
-
W takim razie szkoda, że tego nie pamiętam – odparła sennie –
Pewnie nieźle dawałam ci w kość.
- Byłaś prawdziwą dyktatorką. Ale naprawdę
słodką. Wiesz co ci obiecałem, gdy się rozstawaliśmy? –
zapytał nagle, a poważny, wręcz uroczysty wyraz jego twarzy
sprawił, że jej serce zabiło żywiej. Spojrzał jej w oczy, z
premedytacją przedłużając tą chwilę – Obiecałem ci, że… -
zadrżały mu wargi i nagle uśmiechnął się szeroko – przetańczę
z tobą całą noc na twoim pierwszym balu, i na kolejnych, do końca
świata. – wyrzucił jednym tchem, po czym zawirował z nią
szaleńczo, aż zakręciło jej się w głowie.
Długo się śmiała, aż w końcu wtuliła się
w niego, odnajdując zagłębienie między ramieniem a szyją,
idealnie dopasowane do kształtu jej głowy. Objął ją i poczuła
delikatne muśnięcie warg na skroni. Gdzieś w zamku grała wesoła
muzyka, a oni wirowali w powietrzu, bliżej księżyca, niż ziemi.
***
Lunna odnalazła w końcu Argona na tarasie. Stał
oparty o barierkę i patrzył gdzieś w niebo. Gdy zbliżyła się
bezszelestnie i spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła tańczących
w powietrzu, wtulonych w siebie króla i Ariel. Przeniosła oczy na
Białego Kruka i przez chwilę przyglądała mu się w zamyśleniu.
Wyraźnie widziała na jego twarzy smutek i coś, czego nie potrafiła
określić. Jakąś zazdrość?
Zrobiła
jeszcze kilka kroków i położyła dłoń na jego plecach. Nawet się
nie wzdrygnął, więc zapewne ją słyszał. No tak. Argon nie był
przecież zwykłym człowiekiem, między innymi, dlatego tak jej
imponował. Ostatnie dni spędziła na wykonywaniu jego, często
nieistotnych poleceń lub trenując w innymi wojownikami. Sądziła,
że to będzie cudowny wieczór, kiedy w końcu zbliża się do
siebie, ale chyba za dużo sobie myślała.
-
Długo już tu stoisz?
Odpowiedziało
jej milczenie. Jej dłoń powoli zsunęła się na jego twarde ramię.
-
Dlaczego nie świętujesz razem z innymi? Myślałam, że chociaż
raz z tobą zatańczę.
Znów nie doczekała się odpowiedzi. Stanęła
obok i dotknęła jego dłoni, zaciśniętej na barierce. Była
lodowata. Zmrużyła oczy i popatrzyła na jego kamienną twarz i
zielone oczy, wciąż utkwione w tym samym punkcie.
-
Dlaczego nie wzniosłeś tarczy? Chcesz się rozchorować?
Jej pytanie odbiło się jak od ściany. Ponownie
podążyła za jego wzrokiem, na objętą w powietrzu parę. Wydawali
się tak pochłonięci sobą, że zapomnieli o reszcie świata.
Czarne skrzydła odcinały się od mroku nocy, jakby świeciły
własnym światłem. Jej śmiech dochodził do ich uszu, nie
zagłuszany dźwiękami muzyki.
Lunna
westchnęła ciężko.
-
Czy ty...jesteś zazdrosny? – Zapytała cicho – O Ariel? A może
o króla? Za często spędzasz z nim czas. To niezdrowe żyć tylko
obowiązkami.
W końcu, z widoczną niechęcią odwrócił ku
niej głowę. W jego zielonych oczach dostrzegła chłód.
-
Czego ode mnie chcesz, Lunno?
Chyba nawet nie zauważył, kiedy wcześniej go
dotknęła. Teraz wspięła się na palce i ze smutkiem pogładziła
go po policzku ze szramą.
-
Obserwuję cię Argonie. I widzę...że twoje życie jest bardzo
smutne. Czy król Riva jest dla ciebie aż tak ważny, że nie możesz
zając się własnym życiem? Obiecałam, że wykonam każdy twój
rozkaz, ale chciałabym także, abyś...
- O co ci chodzi? – Warknął nieprzyjemnie.
- Chciałabym, żebyś na mnie spojrzał.
- Przecież patrzę.
- Ale nic do mnie nie czujesz, prawda?
Odsunął ją od siebie i zerknął szybko w
niebo, ignorując jej pytanie.
-
Muszę już iść.
Zostawił ją samą na tarasie, jakby żadne jej
słowo do niego nie dotarło. Lunna spojrzała na ogród w dole i
obserwowała jak wychodzi z zamku i zmierza w kierunku pary na
niebie.
-
Obiecuję ci Argonie, że pewnego dnia zdobędę twoje serce. Jeszcze
nie wiem, jak, ale to zrobię – mruknęła do siebie.
***
Argon poczekał aż wylądują na trawie,
niecierpliwie przytupując nogami. Riva pierwszy go zauważył,
uśmiechnął się, a potem, jakby znał jego myśli, skinął
nieznacznie głową. Kapitanowi żywiej zabiło serce.
Zaledwie
Ariel postawiła stopy na ziemi, złapał ją za rękę i pociągnął
za sobą w stronę bramy. Zaskoczona jego nagłym pojawieniem się i
pewnie wciąż na niego zła, próbowała się wyrwać.
-
Puść! – Krzyczała ze złością – Co ty robisz? Nie masz
prawa!
Spojrzał na nią przez ramię. Dzisiaj była
wyjątkowo piękna. W tej sukni, z rudymi włosami i lśniącymi
oczami, tak bardzo podobnymi do jego własnych. Uśmiechnął się
lekko. Dlaczego zawsze się na nią złościł?
-
Uspokój się Ariel, chcę ci tylko coś pokazać.
Przestała się szamotać i z niepokojem zerknęła
na zamek.
-
Ale Riva i reszta...Bal...
- Nie martw się. Król będzie wiedział gdzie
nas znaleźć.
Ciekawość w końcu zwyciężyła.
-
Gdzie idziemy?
Położył palec na ustach.
-
To niespodzianka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz