Gwałtowna
fala wściekłości na chwilę odebrała mu dech.
Na
wszystkich bogów, dlaczego ta dziewczyna jest taka
nieodpowiedzialna?
Argon
poczuł na barku znajomy ciężar dłoni króla i tylko to
powstrzymało go, by nie wybiec za Ariel i nie przywlec ją z
powrotem, by zamknąć w komnacie. Bezsilna złość wypełniła go
aż po koniuszki uszu i czuł, że jeśli zaraz nie krzyknie na
kogoś, to oszaleje.
-
Zebranie zakończone – usłyszał stanowczy głos Rivy.
Nawet nie drgnął, dopóki Falen, jako ostatni
nie opuścił sali, zamykając za sobą ciężkie skrzydło drzwi.
Kiedy zostali sami, przestronną przestrzeń wypełniło głośne
westchnienie. Dopiero z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że
wydobyło się z jego gardła. Ponownie westchnął, tym razem
świadomie.
-
No już, przyjacielu. Uspokój się. – Riva poklepał go po
plecach.
Argon opadł ciężko na krzesło.
-
Łatwo mówić – burknął.
- Wiem, że Ariel jest trochę... – Riva usiał
obok i pochylił się w jego stronę z lekkim uśmiechem –
Nadgorliwa.
- Trochę? – Argon spojrzał na niego ze
zmarszczonym czołem i prychnął z irytacją i złością – Ta
dziewczyna jest kompletnie nieodpowiedzialna, pyskata i nie rozumie,
co się do niej mówi. Mam wrażenie jakby zatrzymała się na
poziomie pięcioletniej dziewczynki.
-
Ale ładnie wygląda w tej sukience, prawda?
- Co? – Kapitan zamrugał, zaskoczony tą nagłą
zmianą tematu.
Riva uśmiechnął się z rozmarzeniem.
-
Wciąż mam wrażenie, że to tylko sen i że za chwilę znów nam ją
ktoś odbierze – popatrzył uważnie na przyjaciela – Dlatego
mógłbyś wykrzesać z siebie trochę dobrej woli i być dla niej
milszy.
-
Ale ja przecież...
- Mógłbyś czasem okazać, jak wiele dla ciebie
znaczy. I że ją kochasz.
Argon skrzyżował ramiona na piersi i zacisnął
usta.
-
Wiesz, że taki nie jestem.
- Hmm, ale przecież też za nią tęskniłeś. –
Riva z rozbawieniem w oczach sięgnął ponad stołem i szturchnął
go w bark – Dlaczego jej po prostu nie powiesz, że...
Argon wstał gwałtownie i popatrzył gdzieś na
wysokie sklepienie sali.
-
Wracając do bezpieczeństwa, osobiście wyznaczę ci nowych
strażników. Jeszcze dziś przeprowadzę się do twojej sypialni. Od
teraz nie spuszczę cię z oczu... – Odwrócił głowę i dobitnie
popatrzył na niego z góry – Wasza Wysokość – dokończył
gardłowo.
Riva przewrócił oczami.
-
Jak chcesz, Biały Kruku – wstał i chociaż był od niego o głowę
niższy, objął jego kark ramieniem i popukał palcem w policzek,
jakby chciał wywiercić mu dziurę – Kiedy zwracasz się do mnie „Wasza Wysokość”, zaczynam się ciebie bać.
- Naprawdę? – Argon uniósł brwi,
jednocześnie próbując się wyrwać. Wtedy jednak król chwycił go
mocniej i uwięził sobie jego głowę pod pachą – Myślałem, że
wtedy, gdy nazywam cię „dzieciaku” – stęknął.
Riva wyszczerzył zęby.
-
Wtedy mam ochotę cię zamordować – pochylił się i zajrzał w
zielone oczy kapitana – I co? Już nie chcesz przykuć Ariel do jej
własnego łóżka na całe życie?
Rzeczywiście.
Już nie chcę.
Skinął
głową i nawet zdołał uśmiechnąć się pod nosem.
-
Na razie mi przeszło.
- Możesz mi obiecać, że chociaż się
postarasz z nią dogadać?
Sam
bym tego chciał. Bardzo.
-
Spróbuję – mruknął niechętnie.
Argon nigdy nie rozmawiał o swoich uczuciach i
nie myślał o niczym innym, poza walką i ochroną króla. Nigdy też
nie pomyślał nawet o żadnej kobiecie, bo nie miał czasu na
głupoty.
Czy
za nią tęsknił?
Jak
cholera.
Ale
w jego wspomnieniach istniała tylko czteroletnia Ariel. Nie znał
tej dziewczyny, która robiła, co chciała i potrafiła się z nim
tylko kłócić. Riva jednak od razu ją zaakceptował, jakby te
ponad dziesięć lat rozłąki nie miało miejsca.
Czy
to oznacza, że jednak Riva bardziej ją kocha, a on jest jakimś
głupcem, który ucieka nie wiadomo, przed czym?
- Do balu mamy okazję trochę odpocząć. Mam
nadzieję, że przez ten czas wszystko sobie wyjaśnicie i będzie
jak dawniej.
Słowa Rivy wyrwały go z zamyślenia. Wypuścił
go z uścisku i gdy się prostował, napotkał łagodny, szczery
uśmiech króla. Uśmiech, który znał na pamięć. Który był
jednym z jego pierwszych wspomnień.
Argon
wygładził tunikę i podrapał się po krótkich włosach.
-
Mam nadzieję, że to nie jest rozkaz, bo nic nie mogę obiecać.
Riva klepnął go po piersi.
-
Dobry pomysł. Właśnie taki daję ci rozkaz. Masz się cieszyć, że
wróciła.
- Cieszę się.
- Jakoś tego nie zauważyłem.
- Bo...
Król przekrzywił głowę, a w jego jasnych
oczach błysnęły ogniki, które nigdy nie znaczyły niczego
dobrego. Przynajmniej dla Argona.
-
Jesteś za sztywny, przyjacielu – w jego głowie odezwał się
protekcjonalny, ironiczny ton – Skoro w końcu jesteśmy w domu,
czas się trochę rozerwać. Sądzę, że chyba dzisiaj już nikt nie
spróbuje nas atakować.
- Co masz na...
Riva wyszczerzył zęby z psotnym, chłopięcym
grymasem. Po jego ciele zaczęły pełznąć czarne linie, otaczając
je skomplikowaną siatką wzorów.
-
Kto ostatni, ten krowi zadek!
Argon jęknął w momencie, gdy król pchnął
Mocą na drzwi, otwierając je na oścież, po czym zmienił się w
kruka i wyleciał z sali. Przemknął przed oczami kapitana niczym
strzała, pozostawiając za sobą kilka wirujących w powietrzu piór.
Biały
Kruk wyleciał kilka sekund później, doganiając go na krużganku.
Ludzie dostrzegli tylko dwie plamy, które opuściły zamek i
pomknęły w niebo. Argon nie miał ochoty na wyścigi, jednak nie
miał wyjścia, jak zawsze. Nie mógł spuścić Rivy z oczu, tym
bardziej teraz. Bo tam gdzie jego król, tam i on.
Czarny
i biały kruk. Rozpędziły się, stając się samą esencją wiatru
i wolności. Jasna i ciemna plama na rozpalonym słońcem niebie,
niemal niewidoczne dla ludzkiego oka. Wirowały wokół siebie w
chaotycznym tańcu, splecione, skrzydło przy skrzydle. Zupełnie jak
kiedyś, gdy byli chłopcami. Od kiedy Riva stał się całym jego
życiem. Z pewnym rozrzewnieniem przypomniał sobie czasy, gdy młody
król prawie co ranek wybierał się samotnie nad Jezioro Tohen, a on
musiał później go szukać i często ratować z różnych
tarapatów. Argon w końcu zezłościł się na niego i był nawet
gotów opuścić zamek. Wtedy zgodził się na kompromis by raz w
tygodniu urządzali sobie wyścigi do jeziora. Z czasem stało się
to ich tradycją, jednak ostatnio nawet Riva nie myślał o zabawie.
Biały Kruk kochał uśmiech króla, który jednak ostatnio widywał
coraz rzadziej. Dlatego uznał, że chwila wytchnienia może im wyjść
na dobre.
Latanie
jak zawsze go odprężyło, a prędkość i pęd powietrza
oszałamiały. Sprawiały, że w jego żyłach krew aż huczała z
podniecenia. Czarny kruk zaczepiał go i krążył wokół z radosnym
krakaniem. Gdy miasto pod nimi zostało w tyle, Riva znacznie go
wyprzedził, aby po chwili runąć na złożonych skrzydłach prosto
ku ziemi. Kapitan również zanurkował, mając już przed oczami
niebieską, nieruchomą taflę jeziora i wierzchołki ciemnego lasu.
Zderzył
się z czarnym krukiem i w plątaninie opadających piór, wciąż
nie zmniejszając prędkości, lecieli teraz obok siebie, trącając
się skrzydłami, co chwila tracąc równowagę. W duchu poczuł się
naprawdę szczęśliwy i był pewny, że król bawi się jeszcze
lepiej.
I
wtedy Argon to zobaczył. W jego czarnych oczach odbiła się stal
grotu. Powietrze przeciął świst.
Nie!!
Sekundy.
Tylko sekundy dzieliły strzałę od wciąż nieświadomego Rivy.
I
oni i strzała, lecieli za szybko. Kapitan zareagował instynktownie,
w ogóle nie myśląc o własnym życiu. Przybrał ludzką postać i
bezgłośnie strzelił palcami.
Teleportował
siebie tuż przed krukiem. Obrócił się bokiem i w momencie, gdy
strzała utkwiła w jego ramieniu, ptak zderzył się z nim po
drugiej stronie. Fala bólu zalała jego ciało, jednak to uczucie
było niczym w porównaniu do ulgi, jaka na niego spłynęła. Zdążył
wyszarpnąć grot, nim Riva się zmienił.
-
Co... – Spojrzał na niego z zaskoczeniem.
Argon
uśmiechnął się z wysiłkiem.
-
Wygrałem.
Siła
rozpędu pociągnęła ich w dół i w plątaninie kończyn i czarno
- białych skrzydeł, wpadli prosto do chłodnej wody.
Zanurkowali niemal do samego dna. Argon wypchnął
króla na powierzchnię, a sam pozostał w wodzie, walcząc z bólem
i ciągnącą go w dół siłą. Miał nadzieję, ze Riva nie zauważy
ani rany, ani krwi.
Czy
już nigdzie nie możemy być bezpieczni?
Płuca
paliły go z braku tlenu, jednak wydostał się w końcu na
powierzchnię i łapiąc hausty powietrza, zaczął płynąć powoli
ku brzegowi. Jednocześnie rozglądał się czujnie wokół, jednak
kimkolwiek był ten, kto wypuścił strzałę, już się ulotnił.
Riva
zdążył już zdjąć mokrą tunikę i teraz przeczesywał sobie
palcami wilgotne włosy. Na widok ociekającego wodą przyjaciela
uśmiechnął się szeroko, aż do samych jasnoszarych oczu, które
zmrużył od intensywnego słońca. Nieświadomy, że uniknął
śmierci. Nieświadomy, że przed sekundą Argon wystawił dla niego
swoje życie.
-
Ach! – Jego głośne westchnienie potoczyło się po cichej i
spokojnej okolicy – Stęskniłem się za tym. Jak ci się podobało?
Musimy robić to częściej.
Argon skrzywił się w uśmiechu, ignorując ból
w ramieniu. Dopłynął do brzegu i wygramolił się na trawę
pamiętając, by król nie dostrzegł jego rany. Strzała wbiła się
naprawdę głęboko, chociaż przeżył już gorsze rzeczy. Lepka,
ciepła krew ściekała po jego ręku, aż do palców.
-
Powinniśmy już wracać. – Argon okrążył przyjaciela i opadł
na trawę.
- Daj spokój – z obnażonym torsem, na którym
lśniły kropelki wody, król wyciągnął się obok i przeciągnął
leniwie – Pewnie już myślisz, komu wydać jakie rozkazy i gdzie
rozstawić nowe straże, co?
Muszę
opatrzyć ranę, a najlepiej znaleźć Noxa. Mam już całą dłoń
we krwi, cholera.
Zerknął
na Rivę mrużąc jedno oko.
-
Zawsze o tym myślę. Jestem kapitanem twojej straży i odpowiadam za
twoje bezpieczeństwo.
- Wiem, wiem – rzucił ze znudzeniem,
skrzyżował ręce pod głową i zapatrzył się w błękitne niebo –
Pamiętasz? To tutaj uratowałeś mnie przed bandą Zielonych Ludzi i
wilkami. Ile wtedy miałeś lat?
- Sześć.
- Byłeś już taki dorosły, co? To było tak
dawno, jakby w innym życiu – nagle spochmurniał i popadł w
ponure zamyślenie – Wydaje mi się, jakby wszystko było w
poprzednim życiu – obrócił głowę i popatrzył na przyjaciela
takim wzrokiem, że twarde serce wojownika skurczyło się z bólu – Tamte lata już nie wrócą, prawda? Moi rodzice i Balar również.
- Balar wciąż żyje.
- Nie – odparł twardo – Mój brat nie żyje.
Argon westchnął. Chciał jakoś pocieszyć
króla, ale nie znalazł w głowie żadnych odpowiednich słów.
Przez chwilę siedzieli po prostu w milczeniu, otoczeni śpiewem
ptaków i skąpani w promieniach słońca, które zmieniły Jezioro
Tohen w złotą, nieruchomą taflę.
Nagle
Riva skrzywił się i odruchowo zacisnął lewą dłoń w pięść.
Biały Kruk natychmiast chwycił go za rękę, zmuszając by usiadł.
Z chwytającym za gardło przerażeniem wpatrywał się w
czerwono-czarną plamę pnącą się po ramieniu siecią żyłek,
które sięgały już niemal barku. Ariel myliła się, sądząc, że
to wszystko w ogóle go nie ruszało.
Martwił
się o stan króla i to bardzo. Bardziej, niż gdyby to jego życie
wisiało na włosku.
-
Boli? – Zapytał łagodnie, chowając jego dłoń w swoich, jakby
była cennym skarbem – Zaraz wrócimy i poszukamy...
Riva zamarł i z otwartymi ustami i nie
rozumiejąc jego dziwnej reakcji, Argon poszedł za jego spojrzeniem.
I
wtedy zobaczył.
Swoją
czerwoną dłoń. Krew ściekała pomiędzy palcami i skapywała na
trawę. Lepka, szkarłatna ciecz pobrudziła rękę króla.
Argon
chciał cofnąć rękę, ale przyjaciel przytrzymał ją mocno i
zdecydowanie. Przełknął ślinę i ich spojrzenia się spotkały.
-
To krew – wycedził.
- Ale nie...
- Znowu to zrobiłeś?
- Co?
- Ryzykowałeś dla mnie swoje życie. Kiedy?
Kto?
Argon milczał, więc król potrząsnął jego
ramionami.
-
Mów – rzucił rozkaz, z gniewnie ściągniętymi brwiami.
Westchnął
ciężko.
-
Pamiętasz? Moje życie i mój miecz należą do ciebie – odparł
tylko.
Biały
Kruk opadł na jedno kolano, jakby oddawał mu pokłon. Kątem oka
wciąż widział czarne plamy, które systematycznie i nieuchronnie
pożerały rękę Rivy również od środka. Blisko. Coraz bliżej
serca. W pełnym słońcu wyglądały niczym pochłaniający go
zimny, martwy kosmos.
***
Malgaria była niczym organizm ogromnego stwora.
Serce stanowił długi i szeroki brukowany plac, z którego
odchodziły liczne arterie – ulice i uliczki stanowiące istny
skomplikowany labirynt, szczególnie dla kogoś, kto trafił tu po
raz pierwszy.
Na
przykład dla Ariel, która całą sobą chłonęła nakładające
się na siebie kolory, dźwięk i zapachy. Szeroką ulicą doszli do
rynku, który nie wiadomo nawet gdzie się kończył, a gdzie
zaczynał. Po jednej stronie ciągnęły się kramy z wszelakimi
towarami, o których nie miała nawet pojęcia, że istnieją. Kupcy
wychwalali zalety swoich produktów, wwiercając się w uszy i
próbując przyciągnąć klientów. Zaś po drugiej stronie ciągnęły
się sklepy i tawerny
-
I jak ci się podoba? – Tara z nieustannym uśmiechem trzymała ją
pod łokieć i ciągnęła za sobą, a od kiedy opuścili zamek
praktycznie nie zamykały jej się usta. – To największe miasto w
całym Elderolu. Znajdziesz tu dosłownie wszystko. Jeśli będziesz
chciała wychodzić na spacery czy zakupy, przez jakiś czas będziesz
potrzebowała przewodnika. Oczywiście i tak zawsze będę ci
towarzyszyć, bo wiesz, taka jest moja rola. Dzisiaj zajdziemy tylko
do kilku sklepów, bo nie mamy czasu na spacery. Czeka nas dużo
pracy, dziewczyno! Musimy znaleźć materiały, potem...
Ariel
była w stanie tylko przytakiwać, bo Tara jeszcze ani razu nie dała
jej dojść do słowa. Zresztą i tak słuchała jednym uchem,
większą część uwagi poświęcając na rozglądaniu się z
ciekawością na wszystkie strony. Drepczący za nią Sato, pochylił
się nad jej ramieniem.
-
Nigdy nie sądziłem, że samym gadaniem można kogoś zamęczyć na
śmierć. Współczuję ci, Ariel.
- Ja sobie też współczuję – szepnęła.
Zerknęła w jego złote tęczówki i przelotnie
uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Sato położył dłoń
na jej barku i szedł blisko niej z czujnością drapieżnika. Jego
obecność dodawała jej otuchy, bo w innym wypadku byłaby gotowa
uciec. Lubiła Tarę i jej nadpobudliwą osobowość, jednak te całe
przygotowania do balu, wybieranie materiałów, szycie sukni,
dobieranie dodatków...
Wolałabym, żeby to wszystko było już za
mną.
Na
rynku musieli przedzierać się przez kolorowy tłum, spieszący w
różne strony. Na widok Ariel ludzie przystawali i kłaniali się,
lub próbowali zagadywać. Odpowiadała wszystkim uśmiechem, a
czasem kilkoma słowami. Tylko obdarte, brudne dzieci, biegające
między nogami dorosłych, potrącały ją i ignorowały, zupełnie
nieświadome, kim jest.
- Jesteś sławna jak królowa – wyszeptał jej
do ucha Sato, w trakcie, gdy Tara nieustannie paplała bardziej do
siebie o kolorze tkanin i butach, jakie muszą jej wybrać.
Ariel
skinęła głową kobiecie w różowej szacie, na której piersi
widniał symbol klanu Liścia. Otaczający ją wianuszek służących,
ukłonił się nisko Ariel, szepcząc między sobą w
podekscytowaniu. To było pewne, że jeszcze dzisiaj będzie na
ustach całego miasta.
-
Chyba muszę się do tego przyzwyczaić – szepnęła, na co Sato
skwapliwie pokiwał głową. W jego złotych tęczówkach płonęło
rozbawienie.
-
Tak. A będzie jeszcze lepiej.
- Lepiej?
Pochylił się nad jej barkiem, pocierając
policzek o jej policzek i z uśmieszkiem wodząc wzrokiem na boki
- Moja siostrzyczka sławnym i wielkim Potomkiem
Liry. To dla mnie zaszczyt, że mogę stąpać po tej samej ziemi, co
ty, moja Pani.
- Przestań – szturchnęła go w żebra, na co
pokazał jej język i wyszczerzył zęby.
- Przyzwyczajaj się, Ariel. Jak zostaniesz
królową, to...
- Co? Skąd taki pomysł?
- Hmm... – Uśmiechnął się tajemniczo i
poklepał ją po ramieniu – Tak tylko mi się wymknęło.
- Hej, słyszałaś, Ariel? – Przerwała im
Tara, spoglądając na nich ze zmarszczonym czołem – Pytałam, co
zamierzasz zrobić z włosami. Bo muszę wiedzieć, jakie wybrać
dodatki i spinki. Materiał sukni będzie zielono złoty, bo w tych
kolorach ci najlepiej. Oczywiście uczeszę cię osobiście, bo mam
już nawet pomysł – rozmarzyła się i zaczęła żywiej
gestykulować ręką – Już cię widzę w drobnych warkoczykach i
zielonych spinkach – popukała się placem w brodę – Wolisz
motylki, czy raczej coś prostego?
-
Ja...
Tara pociągnęła ją nagle w stronę stoiska z
biżuterią. Pochyliła się nad stołem i z miną prawdziwej
znawczyni, chłodnym wzrokiem oceniła błyskotki.
-
Tutaj chyba nic nie wybierzemy – mruknęła.
Ariel aż sapnęła, zafascynowana taką ilością
świecących kolczyków, naszyjników i bransoletek.
-
Może jednak...
- Idziemy dalej – zarządziła Tara i już
ciągnęła ją do następnego kramu.
- Przykro mi Ariel, ale to chyba mnie przerasta –
westchnął Sato, krzywiąc się komicznie.
Spiesząc za przyjaciółką, która nie
wypuszczała jej ramienia, Ariel w pośpiechu chwyciła go za przegub
dłoni i ścisnęła mocno.
-
Nie waż się mnie opuszczać – syknęła.
Zrobił minę, jakby miał zamiar się rozpłakać.
-
Kocham cię, siostrzyczko, ale zakupy? Nie zniosę tego...
Wydęła wargi, posyłając mu mordercze
spojrzenie.
- Potrzebuje cię. Jeśli zostawisz mnie z Tarą
choć na sekundę, to...
W
tym momencie jakiś podejrzany mężczyzna w łachmanach napatoczył
się na nich, bełkocząc po pijanemu. Wpadł na Ariel i próbował
rozdzielić ją z Tarą, żeby przejść dalej. Dziewczyna sięgnęła
po miecz u pasa, a Sato warknął gardłowo i odepchnął pijaka,
który chwiejnym krokiem zniknął w tłumie. Cała trójka
odetchnęła z ulgą.
Tara
pociągnęła ją do kolejnego stoiska, tym razem z barwnymi
materiałami. Biegnąc za nimi, Sato był tuż za nią.
-
Jednak zostanę. Muszę cię chronić.
Skinęła głową, jednak zaraz dostrzegła jak
jego oczy ciemnieją, przybierając barwę bursztynu. Wyszczerzył
nieznacznie zęby, pokazując wydłużające się kły.
-
Jednak nie w tej postaci.
I na oczach tłumu zmienił się w wilka,
sięgającego jej do pasa. Wokół nich zapanował chaos i krzyk, gdy
ludzie cofnęli się gwałtownie, a niektórzy uciekli. Nagle na
ulicy zrobiło się znacznie luźniej. Sato wydał z siebie dźwięk,
przypominający ludzki śmiech. Ariel spojrzała w jego wilcze
źrenice i pogroziła mu palcem.
-
Nie musiałeś straszyć ludzi – skarciła go.
Wilk zamrugał niewinnie ślepiami i wywalił
język, merdając wesoło ogonem. Westchnęła i podrapała go za
uszami. Tara tymczasem obejrzała go sobie ze wszystkich stron, z
miną wyrażającą absolutny zachwyt. Na koniec pogłaskała szary
grzbiet i ponownie wzięła Ariel pod ramię.
-
Nie tylko słodki, ale i przydatny. Chodź, nie mamy całego dnia.
Ariel przewróciła oczami i z wilkiem u boku
dała się wciągnąć w wir zakupów.
Przez kolejne godziny mierzyła, oglądała,
oceniała i jeszcze raz mierzyła. Od biegania po całym rynku bolały
ją nogi i w końcu miała wszystkiego dość. Odwiedziły tyle
sklepów i kramów, że dawno straciła rachubę. Tara zaś wydawała
się niezmordowana, a wręcz coraz bardziej podekscytowana. Usta
dosłownie jej się nie zamykały i Ariel kompletnie nie wyobrażała
sobie jak ktoś może tyle trajkotać i się nie zmęczyć.
Obecność Sato odstraszała ewentualnych zbirów
i trzymała ludzi na dystans, ale poza tym w ogóle jej nie pomagał.
Gdy wchodzili do sklepu, czekał przed drzwiami, a gdy zatrzymywały
się przy kramach kładł się obok i powarkiwał na kłębiący się
wokół tłum.
Po
niekończących się przymiarkach, Tara dźwigała pełen kosz z
uśmiechem samozadowolenia.
- No, mamy już chyba prawie wszystko.
-
Prawie? – Ariel z ulgą opierała się na jej ramieniu, marząc
tylko o tym, by gdzieś usiąść. Z głodu żołądek przyklejał
jej się do pleców.
-
No wiesz, – Tara wodziła wzrokiem po gwarnym rynku, jakby jeszcze
czegoś szukała. Sato wlókł się za nimi, chyba również zmęczony
– zobaczymy jak suknia będzie gotowa. Obawiam się, że kupiłyśmy
za mało koronki. I myślisz, że te spinki nie są za ciemne? Wydaje
mi się, że materiał jest znacznie jaśniejszy.
- Nie, nie – zaprzeczyła szybko, przerażona
perspektywą kolejnych zakupów. – Będzie w porządku.
Tara skrzywiła się z niepewną miną.
-
No nie wiem, może jednak wrócimy i...
Ariel dostrzegła kram z gorącymi kiełbaskami i
poczuła jak ślina napływa jej do ust. Natychmiast pociągnęła
przyjaciółkę w tamtą stronę.
-
Może zjedzmy coś i wracajmy? Umieram z głodu.
I
ze zmęczenia.
Tara
poklepała się po brzuchu i poprawiła sobie koszyk na ramieniu.
-
Dobrze. W sumie też jestem głodna.
Nagle Sato zmienił postać i dotknął jej
pleców. Ariel podskoczyła jak oparzona i odwróciła gwałtownie
głowę.
-
Ale mnie przestraszyłeś!
Uśmiechnął się szeroko i zmrużył od słońca
oczy.
-
Usłyszałem coś o kiełbaskach – oblizał się demonstracyjnie –
Lubię kiełbaski.
Tara parsknęła śmiechem.
-
Nie wiem czy zasłużyłeś, wilczku. My się dzisiaj napracowałyśmy,
a ty? Tylko za nami chodziłeś z wywieszonym językiem.
Sato zrobił urażoną minę.
-
Jak to tylko chodziłem? Poświęciłem swój cenny czas by was
chronić, młode damy. Dzięki mnie żaden typ spod ciemnej gwiazdy
nie miał odwagi nawet się do was zbliżyć.
Ariel pogłaskała go po włosach z rozbawieniem
w oczach.
-
Pewnie jesteś wykończony, co nasz ty dzielny wojowniku? Dostaniesz
za to jedną kiełbaskę więcej.
- I o to chodzi – rzucił wesoło.
Delektując się gorącym posiłkiem, skręcili w
jedną z bocznych, bardziej wyludnionych uliczek. Rozmawiając o
niczym, śmiali się głośno i chociaż Ariel wciąż była
zmęczona, czuła się odprężona jak nigdy. Z tą dwójką łatwo
zapominała o wszystkich kłopotach. Nawet o swojej kłótni z
Argonem. Czy w ogóle była na niego jeszcze zła? I o co im tak
naprawdę poszło?
Spacerując
w cieniu rzędu budowli, nie myślała specjalnie o niczym,
delektując się pełnym żołądkiem, ciepłym dniem i dźwięcznym
śmiechem Sato.
Czy
tak nie mogłoby być już zawsze?
-
Może powinniśmy kupić ich trochę dla Noxa? – Zapytała nagle
Tara. Poprawiła włosy i spojrzała na nich w zadumie – Co
właściwie ludzi jeść? Muszę się tego dowiedzieć. Czy elfy
jedzą kiełbaski?
Ariel
zachichotała, ale opanowała się szybko.
-
Nie wiem. Musisz go o to zapytać.
Jej czekoladowe oczy zaświeciły się pod
wpływem nowej myśli.
-
Tak. Na pewno to zrobię.
Sato uniósł brwi z tłustym palcem w ustach.
-
Aha! – Krzyknął nagle, aż kilka osób zwróciło na nich uwagę
i wskazał ją tym samym palcem – Więc to Nox jest twoim...
- Pozdrawiam cię, Ariel, Potomku Liry.
Cała trójka przystanęła gwałtownie i z
zaskoczeniem rozejrzeli się wokół w poszukiwaniu źródła głosu.
Dopiero
po chwili ją spostrzegli. Przed drewnianą chatką, wyróżniającą
się między wysokimi budowlami z cegły, siedziała na kocu stara
kobieta, a przed sobą miała stolik i rozrzucone na nim kości.
Kobieta była niska, przygarbiona i miała więcej zmarszczek niż
lat. Jej zgrubiałe, powykręcane ręce powoli przesuwały i gładziły
kości, jakby robiły to już automatycznie, bez jej wiedzy. Miała
orli, długi nos i ciemne, wodniste oczy. Gdy napotkała jej uważne
spojrzenie, Ariel wzdrygnęła się mimowolnie. Kobieta była prawie
łysa, nie licząc kilku siwych kosmyków zaczesanych do tyłu.
-
Skąd wiesz, kim jestem? – Zapytała Ariel, podchodząc do niej
ostrożnie. Ta kobieta budziła w niej jakiś niewytłumaczalny
niepokój.
- Ja wiem wszystko, dziecko. Zresztą jesteś już
na ustach całego Elderolu – zaskrzeczała cienkim głosem.
Mlasnęła językiem, nawilżając pomarszczone usta – Twoi
przyjaciele to Sato, Alfa klanu Vethoynów, a dziewczyna to Tara,
wychowana w Mocy by strzec Potomka.
Ariel przełknęła ślinę, a jej przyjaciółka
przywarła do jej ramienia.
-
Ona naprawdę wszystko wie – szepnęła z przejęciem.
- Jasne, że wie – rzucił Sato, przyglądając
się starej kobiecie – Od razu widać, że to wiedźma.
- To całkiem możliwe.
- Podejdź bliżej, Potomku, a przepowiem ci
twoją przyszłość.
Ariel zerknęła na Tarę, potem na Sato.
Ciekawość walczyła w niej z niepokojem. Ale przecież to był
spokojny, słoneczny dzień, więc chyba nic złego się nie wydarzy.
- Może nie powinnaś... – Zaczął Sato, ale
Ariel machnęła ręką.
-
Spróbuję – powiedziała zdecydowanie, po czym podeszła do
stolika i usiadła przed kobietą. – Proszę. Powiedz, co mnie
czeka.
Staruszka uśmiechnęła się w odpowiedzi,
pokazując trzy pożółkłe zęby. Tara i Sato stanęli niepewnie w
pobliżu.
- Mam podać rękę, czy coś...
Ariel nie skończyła, gdyż w momencie, gdy
spojrzała kobiecie prosto w oczy, została wciągnięta w ich
bezdenną głębię.
I
wtedy stara kobieta zaczęła mówić skrzekliwym głosem:
Dwa
księżyce, jedno słońce.
Dwóch
królów na twym tronie zasiądzie.
Gdy
czerwony księżyc wzejdzie, śmierć zabierze czarne serce.
I
zapłaczesz rzewnie, gdy twe serce pęknie.
Krwi
ukochanego się nie pozbędziesz, póki ogień miłości trawić cię
będzie.
Skończyła recytować, po czym mlasnęła
językiem dwa razy i potoczyła kośćmi po stole.
- Nie wiem jak to wszystko się skończy, ale
twoje życie nie będzie łatwe. Widzę śmierć i dużo mrocznej
aury. Pozory zawsze mylą, więc musisz nauczyć się dobrze patrzeć
i słuchać – westchnęła chrapliwie – Twój los spleciony jest
z wieloma osobami. Na twej drodze stanie dwóch mężczyzn, a twoje
serce nie będzie umiało wybrać. Już nic nie da się zrobić.
Widzę dużo cierpienia, jakąkolwiek podejmiesz decyzję.
- Nie możesz mówić jaśniej, wiedźmo? –
Burknęła z poirytowaniem Tara.
Staruszka uniosła na nią wodniste oczy i
uśmiechnęła się bezzębnie.
-
A może ty chcesz poznać swoją przyszłość? Czy uda ci się z
Noxem?
Ariel czuła na barkach wbijające się palce
przyjaciółki, ale nic poza tym. Siedziała nieruchomo z otwartymi
ustami, a niedojedzona bułka wypadła jej z dłoni i potoczyła się
po brukowanej ulicy. W głowie dudniło jej ostatnie zdanie
niepokojącej przepowiedni.
„Krwi
ukochanego się nie pozbędziesz, póki ogień miłości trawić cię
będzie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz