piątek, 7 października 2016

Rozdział 40

    Gwałtowna fala wściekłości na chwilę odebrała mu dech.
    Na wszystkich bogów, dlaczego ta dziewczyna jest taka nieodpowiedzialna?
   Argon poczuł na barku znajomy ciężar dłoni króla i tylko to powstrzymało go, by nie wybiec za Ariel i nie przywlec ją z powrotem, by zamknąć w komnacie. Bezsilna złość wypełniła go aż po koniuszki uszu i czuł, że jeśli zaraz nie krzyknie na kogoś, to oszaleje.
   - Zebranie zakończone – usłyszał stanowczy głos Rivy.
  Nawet nie drgnął, dopóki Falen, jako ostatni nie opuścił sali, zamykając za sobą ciężkie skrzydło drzwi. Kiedy zostali sami, przestronną przestrzeń wypełniło głośne westchnienie. Dopiero z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że wydobyło się z jego gardła. Ponownie westchnął, tym razem świadomie.
    - No już, przyjacielu. Uspokój się. – Riva poklepał go po plecach.
   Argon opadł ciężko na krzesło.
   - Łatwo mówić – burknął.
   - Wiem, że Ariel jest trochę... – Riva usiał obok i pochylił się w jego stronę z lekkim uśmiechem – Nadgorliwa.
   - Trochę? – Argon spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem i prychnął z irytacją i złością – Ta dziewczyna jest kompletnie nieodpowiedzialna, pyskata i nie rozumie, co się do niej mówi. Mam wrażenie jakby zatrzymała się na poziomie pięcioletniej dziewczynki.
   - Ale ładnie wygląda w tej sukience, prawda?
   - Co? – Kapitan zamrugał, zaskoczony tą nagłą zmianą tematu.
   Riva uśmiechnął się z rozmarzeniem.
  - Wciąż mam wrażenie, że to tylko sen i że za chwilę znów nam ją ktoś odbierze – popatrzył uważnie na przyjaciela – Dlatego mógłbyś wykrzesać z siebie trochę dobrej woli i być dla niej milszy.
   - Ale ja przecież...
   - Mógłbyś czasem okazać, jak wiele dla ciebie znaczy. I że ją kochasz.
   Argon skrzyżował ramiona na piersi i zacisnął usta.
   - Wiesz, że taki nie jestem.
  - Hmm, ale przecież też za nią tęskniłeś. – Riva z rozbawieniem w oczach sięgnął ponad stołem i szturchnął go w bark – Dlaczego jej po prostu nie powiesz, że...
   Argon wstał gwałtownie i popatrzył gdzieś na wysokie sklepienie sali.
 - Wracając do bezpieczeństwa, osobiście wyznaczę ci nowych strażników. Jeszcze dziś przeprowadzę się do twojej sypialni. Od teraz nie spuszczę cię z oczu... – Odwrócił głowę i dobitnie popatrzył na niego z góry – Wasza Wysokość – dokończył gardłowo.
   Riva przewrócił oczami.
   - Jak chcesz, Biały Kruku – wstał i chociaż był od niego o głowę niższy, objął jego kark ramieniem i popukał palcem w policzek, jakby chciał wywiercić mu dziurę – Kiedy zwracasz się do mnie   „Wasza Wysokość”, zaczynam się ciebie bać.
   - Naprawdę? – Argon uniósł brwi, jednocześnie próbując się wyrwać. Wtedy jednak król chwycił go mocniej i uwięził sobie jego głowę pod pachą – Myślałem, że wtedy, gdy nazywam cię „dzieciaku” – stęknął.
   Riva wyszczerzył zęby.
   - Wtedy mam ochotę cię zamordować – pochylił się i zajrzał w zielone oczy kapitana – I co? Już nie chcesz przykuć Ariel do jej własnego łóżka na całe życie?
    Rzeczywiście. Już nie chcę.
   Skinął głową i nawet zdołał uśmiechnąć się pod nosem.
   - Na razie mi przeszło.
   - Możesz mi obiecać, że chociaż się postarasz z nią dogadać?
   Sam bym tego chciał. Bardzo.
   - Spróbuję – mruknął niechętnie.
   Argon nigdy nie rozmawiał o swoich uczuciach i nie myślał o niczym innym, poza walką i ochroną króla. Nigdy też nie pomyślał nawet o żadnej kobiecie, bo nie miał czasu na głupoty.
   Czy za nią tęsknił?
   Jak cholera.
   Ale w jego wspomnieniach istniała tylko czteroletnia Ariel. Nie znał tej dziewczyny, która robiła, co chciała i potrafiła się z nim tylko kłócić. Riva jednak od razu ją zaakceptował, jakby te ponad dziesięć lat rozłąki nie miało miejsca.
  Czy to oznacza, że jednak Riva bardziej ją kocha, a on jest jakimś głupcem, który ucieka nie wiadomo, przed czym?
  - Do balu mamy okazję trochę odpocząć. Mam nadzieję, że przez ten czas wszystko sobie wyjaśnicie i będzie jak dawniej.
   Słowa Rivy wyrwały go z zamyślenia. Wypuścił go z uścisku i gdy się prostował, napotkał łagodny, szczery uśmiech króla. Uśmiech, który znał na pamięć. Który był jednym z jego pierwszych wspomnień.
   Argon wygładził tunikę i podrapał się po krótkich włosach.
   - Mam nadzieję, że to nie jest rozkaz, bo nic nie mogę obiecać.
   Riva klepnął go po piersi.
   - Dobry pomysł. Właśnie taki daję ci rozkaz. Masz się cieszyć, że wróciła.
   - Cieszę się.
   - Jakoś tego nie zauważyłem.
   - Bo...
   Król przekrzywił głowę, a w jego jasnych oczach błysnęły ogniki, które nigdy nie znaczyły niczego dobrego. Przynajmniej dla Argona.
  - Jesteś za sztywny, przyjacielu – w jego głowie odezwał się protekcjonalny, ironiczny ton – Skoro w końcu jesteśmy w domu, czas się trochę rozerwać. Sądzę, że chyba dzisiaj już nikt nie spróbuje nas atakować.
   - Co masz na...
  Riva wyszczerzył zęby z psotnym, chłopięcym grymasem. Po jego ciele zaczęły pełznąć czarne linie, otaczając je skomplikowaną siatką wzorów.
  - Kto ostatni, ten krowi zadek!
  Argon jęknął w momencie, gdy król pchnął Mocą na drzwi, otwierając je na oścież, po czym zmienił się w kruka i wyleciał z sali. Przemknął przed oczami kapitana niczym strzała, pozostawiając za sobą kilka wirujących w powietrzu piór.
  Biały Kruk wyleciał kilka sekund później, doganiając go na krużganku. Ludzie dostrzegli tylko dwie plamy, które opuściły zamek i pomknęły w niebo. Argon nie miał ochoty na wyścigi, jednak nie miał wyjścia, jak zawsze. Nie mógł spuścić Rivy z oczu, tym bardziej teraz. Bo tam gdzie jego król, tam i on.
   Czarny i biały kruk. Rozpędziły się, stając się samą esencją wiatru i wolności. Jasna i ciemna plama na rozpalonym słońcem niebie, niemal niewidoczne dla ludzkiego oka. Wirowały wokół siebie w chaotycznym tańcu, splecione, skrzydło przy skrzydle. Zupełnie jak kiedyś, gdy byli chłopcami. Od kiedy Riva stał się całym jego życiem. Z pewnym rozrzewnieniem przypomniał sobie czasy, gdy młody król prawie co ranek wybierał się samotnie nad Jezioro Tohen, a on musiał później go szukać i często ratować z różnych tarapatów. Argon w końcu zezłościł się na niego i był nawet gotów opuścić zamek. Wtedy zgodził się na kompromis by raz w tygodniu urządzali sobie wyścigi do jeziora. Z czasem stało się to ich tradycją, jednak ostatnio nawet Riva nie myślał o zabawie. Biały Kruk kochał uśmiech króla, który jednak ostatnio widywał coraz rzadziej. Dlatego uznał, że chwila wytchnienia może im wyjść na dobre.
   Latanie jak zawsze go odprężyło, a prędkość i pęd powietrza oszałamiały. Sprawiały, że w jego żyłach krew aż huczała z podniecenia. Czarny kruk zaczepiał go i krążył wokół z radosnym krakaniem. Gdy miasto pod nimi zostało w tyle, Riva znacznie go wyprzedził, aby po chwili runąć na złożonych skrzydłach prosto ku ziemi. Kapitan również zanurkował, mając już przed oczami niebieską, nieruchomą taflę jeziora i wierzchołki ciemnego lasu.
   Zderzył się z czarnym krukiem i w plątaninie opadających piór, wciąż nie zmniejszając prędkości, lecieli teraz obok siebie, trącając się skrzydłami, co chwila tracąc równowagę. W duchu poczuł się naprawdę szczęśliwy i był pewny, że król bawi się jeszcze lepiej.
   I wtedy Argon to zobaczył. W jego czarnych oczach odbiła się stal grotu. Powietrze przeciął świst.
   Nie!!
   Sekundy. Tylko sekundy dzieliły strzałę od wciąż nieświadomego Rivy.
   I oni i strzała, lecieli za szybko. Kapitan zareagował instynktownie, w ogóle nie myśląc o własnym życiu. Przybrał ludzką postać i bezgłośnie strzelił palcami.
Teleportował siebie tuż przed krukiem. Obrócił się bokiem i w momencie, gdy strzała utkwiła w jego ramieniu, ptak zderzył się z nim po drugiej stronie. Fala bólu zalała jego ciało, jednak to uczucie było niczym w porównaniu do ulgi, jaka na niego spłynęła. Zdążył wyszarpnąć grot, nim Riva się zmienił.
   - Co... – Spojrzał na niego z zaskoczeniem.
   Argon uśmiechnął się z wysiłkiem.
   - Wygrałem.
   Siła rozpędu pociągnęła ich w dół i w plątaninie kończyn i czarno - białych skrzydeł, wpadli prosto do chłodnej wody.
  Zanurkowali niemal do samego dna. Argon wypchnął króla na powierzchnię, a sam pozostał w wodzie, walcząc z bólem i ciągnącą go w dół siłą. Miał nadzieję, ze Riva nie zauważy ani rany, ani krwi.
   Czy już nigdzie nie możemy być bezpieczni?
  Płuca paliły go z braku tlenu, jednak wydostał się w końcu na powierzchnię i łapiąc hausty powietrza, zaczął płynąć powoli ku brzegowi. Jednocześnie rozglądał się czujnie wokół, jednak kimkolwiek był ten, kto wypuścił strzałę, już się ulotnił.
   Riva zdążył już zdjąć mokrą tunikę i teraz przeczesywał sobie palcami wilgotne włosy. Na widok ociekającego wodą przyjaciela uśmiechnął się szeroko, aż do samych jasnoszarych oczu, które zmrużył od intensywnego słońca. Nieświadomy, że uniknął śmierci. Nieświadomy, że przed sekundą Argon wystawił dla niego swoje życie.
   - Ach! – Jego głośne westchnienie potoczyło się po cichej i spokojnej okolicy – Stęskniłem się za tym. Jak ci się podobało? Musimy robić to częściej.
   Argon skrzywił się w uśmiechu, ignorując ból w ramieniu. Dopłynął do brzegu i wygramolił się na trawę pamiętając, by król nie dostrzegł jego rany. Strzała wbiła się naprawdę głęboko, chociaż przeżył już gorsze rzeczy. Lepka, ciepła krew ściekała po jego ręku, aż do palców.
   - Powinniśmy już wracać. – Argon okrążył przyjaciela i opadł na trawę.
  - Daj spokój – z obnażonym torsem, na którym lśniły kropelki wody, król wyciągnął się obok i przeciągnął leniwie – Pewnie już myślisz, komu wydać jakie rozkazy i gdzie rozstawić nowe straże, co?
   Muszę opatrzyć ranę, a najlepiej znaleźć Noxa. Mam już całą dłoń we krwi, cholera.
   Zerknął na Rivę mrużąc jedno oko.
   - Zawsze o tym myślę. Jestem kapitanem twojej straży i odpowiadam za twoje bezpieczeństwo.
   - Wiem, wiem – rzucił ze znudzeniem, skrzyżował ręce pod głową i zapatrzył się w błękitne niebo – Pamiętasz? To tutaj uratowałeś mnie przed bandą Zielonych Ludzi i wilkami. Ile wtedy miałeś lat?
   - Sześć.
   - Byłeś już taki dorosły, co? To było tak dawno, jakby w innym życiu – nagle spochmurniał i popadł w ponure zamyślenie – Wydaje mi się, jakby wszystko było w poprzednim życiu – obrócił głowę i popatrzył na przyjaciela takim wzrokiem, że twarde serce wojownika skurczyło się z bólu –     Tamte lata już nie wrócą, prawda? Moi rodzice i Balar również.
   - Balar wciąż żyje.
   - Nie – odparł twardo – Mój brat nie żyje.
  Argon westchnął. Chciał jakoś pocieszyć króla, ale nie znalazł w głowie żadnych odpowiednich słów. Przez chwilę siedzieli po prostu w milczeniu, otoczeni śpiewem ptaków i skąpani w promieniach słońca, które zmieniły Jezioro Tohen w złotą, nieruchomą taflę.
   Nagle Riva skrzywił się i odruchowo zacisnął lewą dłoń w pięść. Biały Kruk natychmiast chwycił go za rękę, zmuszając by usiadł. Z chwytającym za gardło przerażeniem wpatrywał się w czerwono-czarną plamę pnącą się po ramieniu siecią żyłek, które sięgały już niemal barku. Ariel myliła się, sądząc, że to wszystko w ogóle go nie ruszało.
   Martwił się o stan króla i to bardzo. Bardziej, niż gdyby to jego życie wisiało na włosku.
  - Boli? – Zapytał łagodnie, chowając jego dłoń w swoich, jakby była cennym skarbem – Zaraz wrócimy i poszukamy...
   Riva zamarł i z otwartymi ustami i nie rozumiejąc jego dziwnej reakcji, Argon poszedł za jego spojrzeniem.
   I wtedy zobaczył.
  Swoją czerwoną dłoń. Krew ściekała pomiędzy palcami i skapywała na trawę. Lepka, szkarłatna ciecz pobrudziła rękę króla.
   Argon chciał cofnąć rękę, ale przyjaciel przytrzymał ją mocno i zdecydowanie. Przełknął ślinę i ich spojrzenia się spotkały.
   - To krew – wycedził.
   - Ale nie...
   - Znowu to zrobiłeś?
   - Co?
   - Ryzykowałeś dla mnie swoje życie. Kiedy? Kto?
   Argon milczał, więc król potrząsnął jego ramionami.
   - Mów – rzucił rozkaz, z gniewnie ściągniętymi brwiami.
   Westchnął ciężko.
   - Pamiętasz? Moje życie i mój miecz należą do ciebie – odparł tylko.
   Biały Kruk opadł na jedno kolano, jakby oddawał mu pokłon. Kątem oka wciąż widział czarne plamy, które systematycznie i nieuchronnie pożerały rękę Rivy również od środka. Blisko. Coraz bliżej serca. W pełnym słońcu wyglądały niczym pochłaniający go zimny, martwy kosmos.

***

   Malgaria była niczym organizm ogromnego stwora. Serce stanowił długi i szeroki brukowany plac, z którego odchodziły liczne arterie – ulice i uliczki stanowiące istny skomplikowany labirynt, szczególnie dla kogoś, kto trafił tu po raz pierwszy.
   Na przykład dla Ariel, która całą sobą chłonęła nakładające się na siebie kolory, dźwięk i zapachy. Szeroką ulicą doszli do rynku, który nie wiadomo nawet gdzie się kończył, a gdzie zaczynał. Po jednej stronie ciągnęły się kramy z wszelakimi towarami, o których nie miała nawet pojęcia, że istnieją. Kupcy wychwalali zalety swoich produktów, wwiercając się w uszy i próbując przyciągnąć klientów. Zaś po drugiej stronie ciągnęły się sklepy i tawerny
   - I jak ci się podoba? – Tara z nieustannym uśmiechem trzymała ją pod łokieć i ciągnęła za sobą, a od kiedy opuścili zamek praktycznie nie zamykały jej się usta. – To największe miasto w całym Elderolu. Znajdziesz tu dosłownie wszystko. Jeśli będziesz chciała wychodzić na spacery czy zakupy, przez jakiś czas będziesz potrzebowała przewodnika. Oczywiście i tak zawsze będę ci towarzyszyć, bo wiesz, taka jest moja rola. Dzisiaj zajdziemy tylko do kilku sklepów, bo nie mamy czasu na spacery. Czeka nas dużo pracy, dziewczyno! Musimy znaleźć materiały, potem...
    Ariel była w stanie tylko przytakiwać, bo Tara jeszcze ani razu nie dała jej dojść do słowa. Zresztą i tak słuchała jednym uchem, większą część uwagi poświęcając na rozglądaniu się z ciekawością na wszystkie strony. Drepczący za nią Sato, pochylił się nad jej ramieniem.
   - Nigdy nie sądziłem, że samym gadaniem można kogoś zamęczyć na śmierć. Współczuję ci, Ariel.
   - Ja sobie też współczuję – szepnęła.
  Zerknęła w jego złote tęczówki i przelotnie uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Sato położył dłoń na jej barku i szedł blisko niej z czujnością drapieżnika. Jego obecność dodawała jej otuchy, bo w innym wypadku byłaby gotowa uciec. Lubiła Tarę i jej nadpobudliwą osobowość, jednak te całe przygotowania do balu, wybieranie materiałów, szycie sukni, dobieranie dodatków...
   Wolałabym, żeby to wszystko było już za mną.
  Na rynku musieli przedzierać się przez kolorowy tłum, spieszący w różne strony. Na widok Ariel ludzie przystawali i kłaniali się, lub próbowali zagadywać. Odpowiadała wszystkim uśmiechem, a czasem kilkoma słowami. Tylko obdarte, brudne dzieci, biegające między nogami dorosłych, potrącały ją i ignorowały, zupełnie nieświadome, kim jest.
   - Jesteś sławna jak królowa – wyszeptał jej do ucha Sato, w trakcie, gdy Tara nieustannie paplała bardziej do siebie o kolorze tkanin i butach, jakie muszą jej wybrać.
   Ariel skinęła głową kobiecie w różowej szacie, na której piersi widniał symbol klanu Liścia. Otaczający ją wianuszek służących, ukłonił się nisko Ariel, szepcząc między sobą w podekscytowaniu. To było pewne, że jeszcze dzisiaj będzie na ustach całego miasta.
   - Chyba muszę się do tego przyzwyczaić – szepnęła, na co Sato skwapliwie pokiwał głową. W jego złotych tęczówkach płonęło rozbawienie.
   - Tak. A będzie jeszcze lepiej.
   - Lepiej?
   Pochylił się nad jej barkiem, pocierając policzek o jej policzek i z uśmieszkiem wodząc wzrokiem na boki
  - Moja siostrzyczka sławnym i wielkim Potomkiem Liry. To dla mnie zaszczyt, że mogę stąpać po tej samej ziemi, co ty, moja Pani.
   - Przestań – szturchnęła go w żebra, na co pokazał jej język i wyszczerzył zęby.
   - Przyzwyczajaj się, Ariel. Jak zostaniesz królową, to...
   - Co? Skąd taki pomysł?
   - Hmm... – Uśmiechnął się tajemniczo i poklepał ją po ramieniu – Tak tylko mi się wymknęło.
  - Hej, słyszałaś, Ariel? – Przerwała im Tara, spoglądając na nich ze zmarszczonym czołem – Pytałam, co zamierzasz zrobić z włosami. Bo muszę wiedzieć, jakie wybrać dodatki i spinki. Materiał sukni będzie zielono złoty, bo w tych kolorach ci najlepiej. Oczywiście uczeszę cię osobiście, bo mam już nawet pomysł – rozmarzyła się i zaczęła żywiej gestykulować ręką – Już cię widzę w drobnych warkoczykach i zielonych spinkach – popukała się placem w brodę – Wolisz motylki, czy raczej coś prostego?
   - Ja...
   Tara pociągnęła ją nagle w stronę stoiska z biżuterią. Pochyliła się nad stołem i z miną prawdziwej znawczyni, chłodnym wzrokiem oceniła błyskotki.
   - Tutaj chyba nic nie wybierzemy – mruknęła.
   Ariel aż sapnęła, zafascynowana taką ilością świecących kolczyków, naszyjników i bransoletek.
   - Może jednak...
   - Idziemy dalej – zarządziła Tara i już ciągnęła ją do następnego kramu.
   - Przykro mi Ariel, ale to chyba mnie przerasta – westchnął Sato, krzywiąc się komicznie.
  Spiesząc za przyjaciółką, która nie wypuszczała jej ramienia, Ariel w pośpiechu chwyciła go za przegub dłoni i ścisnęła mocno.
   - Nie waż się mnie opuszczać – syknęła.
   Zrobił minę, jakby miał zamiar się rozpłakać.
   - Kocham cię, siostrzyczko, ale zakupy? Nie zniosę tego...
   Wydęła wargi, posyłając mu mordercze spojrzenie.
   - Potrzebuje cię. Jeśli zostawisz mnie z Tarą choć na sekundę, to...
   W tym momencie jakiś podejrzany mężczyzna w łachmanach napatoczył się na nich, bełkocząc po pijanemu. Wpadł na Ariel i próbował rozdzielić ją z Tarą, żeby przejść dalej. Dziewczyna sięgnęła po miecz u pasa, a Sato warknął gardłowo i odepchnął pijaka, który chwiejnym krokiem zniknął w tłumie. Cała trójka odetchnęła z ulgą.
   Tara pociągnęła ją do kolejnego stoiska, tym razem z barwnymi materiałami. Biegnąc za nimi, Sato był tuż za nią.
   - Jednak zostanę. Muszę cię chronić.
  Skinęła głową, jednak zaraz dostrzegła jak jego oczy ciemnieją, przybierając barwę bursztynu. Wyszczerzył nieznacznie zęby, pokazując wydłużające się kły.
   - Jednak nie w tej postaci.
  I na oczach tłumu zmienił się w wilka, sięgającego jej do pasa. Wokół nich zapanował chaos i krzyk, gdy ludzie cofnęli się gwałtownie, a niektórzy uciekli. Nagle na ulicy zrobiło się znacznie luźniej. Sato wydał z siebie dźwięk, przypominający ludzki śmiech. Ariel spojrzała w jego wilcze źrenice i pogroziła mu palcem.
   - Nie musiałeś straszyć ludzi – skarciła go.
  Wilk zamrugał niewinnie ślepiami i wywalił język, merdając wesoło ogonem. Westchnęła i podrapała go za uszami. Tara tymczasem obejrzała go sobie ze wszystkich stron, z miną wyrażającą absolutny zachwyt. Na koniec pogłaskała szary grzbiet i ponownie wzięła Ariel pod ramię.
   - Nie tylko słodki, ale i przydatny. Chodź, nie mamy całego dnia.
   Ariel przewróciła oczami i z wilkiem u boku dała się wciągnąć w wir zakupów.
  Przez kolejne godziny mierzyła, oglądała, oceniała i jeszcze raz mierzyła. Od biegania po całym rynku bolały ją nogi i w końcu miała wszystkiego dość. Odwiedziły tyle sklepów i kramów, że dawno straciła rachubę. Tara zaś wydawała się niezmordowana, a wręcz coraz bardziej podekscytowana. Usta dosłownie jej się nie zamykały i Ariel kompletnie nie wyobrażała sobie jak ktoś może tyle trajkotać i się nie zmęczyć.
   Obecność Sato odstraszała ewentualnych zbirów i trzymała ludzi na dystans, ale poza tym w ogóle jej nie pomagał. Gdy wchodzili do sklepu, czekał przed drzwiami, a gdy zatrzymywały się przy kramach kładł się obok i powarkiwał na kłębiący się wokół tłum.
   Po niekończących się przymiarkach, Tara dźwigała pełen kosz z uśmiechem samozadowolenia.
   - No, mamy już chyba prawie wszystko.
   - Prawie? – Ariel z ulgą opierała się na jej ramieniu, marząc tylko o tym, by gdzieś usiąść. Z głodu żołądek przyklejał jej się do pleców.
   - No wiesz, – Tara wodziła wzrokiem po gwarnym rynku, jakby jeszcze czegoś szukała. Sato wlókł się za nimi, chyba również zmęczony – zobaczymy jak suknia będzie gotowa. Obawiam się, że kupiłyśmy za mało koronki. I myślisz, że te spinki nie są za ciemne? Wydaje mi się, że materiał jest znacznie jaśniejszy.
   - Nie, nie – zaprzeczyła szybko, przerażona perspektywą kolejnych zakupów. – Będzie w porządku.
Tara skrzywiła się z niepewną miną.
   - No nie wiem, może jednak wrócimy i...
   Ariel dostrzegła kram z gorącymi kiełbaskami i poczuła jak ślina napływa jej do ust. Natychmiast pociągnęła przyjaciółkę w tamtą stronę.
   - Może zjedzmy coś i wracajmy? Umieram z głodu.
   I ze zmęczenia.
   Tara poklepała się po brzuchu i poprawiła sobie koszyk na ramieniu.
   - Dobrze. W sumie też jestem głodna.
  Nagle Sato zmienił postać i dotknął jej pleców. Ariel podskoczyła jak oparzona i odwróciła gwałtownie głowę.
   - Ale mnie przestraszyłeś!
   Uśmiechnął się szeroko i zmrużył od słońca oczy.
   - Usłyszałem coś o kiełbaskach – oblizał się demonstracyjnie – Lubię kiełbaski.
   Tara parsknęła śmiechem.
   - Nie wiem czy zasłużyłeś, wilczku. My się dzisiaj napracowałyśmy, a ty? Tylko za nami chodziłeś z wywieszonym językiem.
   Sato zrobił urażoną minę.
   - Jak to tylko chodziłem? Poświęciłem swój cenny czas by was chronić, młode damy. Dzięki mnie żaden typ spod ciemnej gwiazdy nie miał odwagi nawet się do was zbliżyć.
   Ariel pogłaskała go po włosach z rozbawieniem w oczach.
  - Pewnie jesteś wykończony, co nasz ty dzielny wojowniku? Dostaniesz za to jedną kiełbaskę więcej.
   - I o to chodzi – rzucił wesoło.
   Delektując się gorącym posiłkiem, skręcili w jedną z bocznych, bardziej wyludnionych uliczek. Rozmawiając o niczym, śmiali się głośno i chociaż Ariel wciąż była zmęczona, czuła się odprężona jak nigdy. Z tą dwójką łatwo zapominała o wszystkich kłopotach. Nawet o swojej kłótni z Argonem.   Czy w ogóle była na niego jeszcze zła? I o co im tak naprawdę poszło?
   Spacerując w cieniu rzędu budowli, nie myślała specjalnie o niczym, delektując się pełnym żołądkiem, ciepłym dniem i dźwięcznym śmiechem Sato.
    Czy tak nie mogłoby być już zawsze?
   - Może powinniśmy kupić ich trochę dla Noxa? – Zapytała nagle Tara. Poprawiła włosy i spojrzała na nich w zadumie – Co właściwie ludzi jeść? Muszę się tego dowiedzieć. Czy elfy jedzą kiełbaski?
    Ariel zachichotała, ale opanowała się szybko.
    - Nie wiem. Musisz go o to zapytać.
   Jej czekoladowe oczy zaświeciły się pod wpływem nowej myśli.
   - Tak. Na pewno to zrobię.
   Sato uniósł brwi z tłustym palcem w ustach.
   - Aha! – Krzyknął nagle, aż kilka osób zwróciło na nich uwagę i wskazał ją tym samym palcem –   Więc to Nox jest twoim...
   - Pozdrawiam cię, Ariel, Potomku Liry.
  Cała trójka przystanęła gwałtownie i z zaskoczeniem rozejrzeli się wokół w poszukiwaniu źródła głosu.
   Dopiero po chwili ją spostrzegli. Przed drewnianą chatką, wyróżniającą się między wysokimi budowlami z cegły, siedziała na kocu stara kobieta, a przed sobą miała stolik i rozrzucone na nim kości. Kobieta była niska, przygarbiona i miała więcej zmarszczek niż lat. Jej zgrubiałe, powykręcane ręce powoli przesuwały i gładziły kości, jakby robiły to już automatycznie, bez jej wiedzy. Miała orli, długi nos i ciemne, wodniste oczy. Gdy napotkała jej uważne spojrzenie, Ariel wzdrygnęła się mimowolnie. Kobieta była prawie łysa, nie licząc kilku siwych kosmyków zaczesanych do tyłu.
   - Skąd wiesz, kim jestem? – Zapytała Ariel, podchodząc do niej ostrożnie. Ta kobieta budziła w niej jakiś niewytłumaczalny niepokój.
   - Ja wiem wszystko, dziecko. Zresztą jesteś już na ustach całego Elderolu – zaskrzeczała cienkim głosem. Mlasnęła językiem, nawilżając pomarszczone usta – Twoi przyjaciele to Sato, Alfa klanu Vethoynów, a dziewczyna to Tara, wychowana w Mocy by strzec Potomka.
    Ariel przełknęła ślinę, a jej przyjaciółka przywarła do jej ramienia.
   - Ona naprawdę wszystko wie – szepnęła z przejęciem.
   - Jasne, że wie – rzucił Sato, przyglądając się starej kobiecie – Od razu widać, że to wiedźma.
   - To całkiem możliwe.
   - Podejdź bliżej, Potomku, a przepowiem ci twoją przyszłość.
   Ariel zerknęła na Tarę, potem na Sato. Ciekawość walczyła w niej z niepokojem. Ale przecież to był spokojny, słoneczny dzień, więc chyba nic złego się nie wydarzy.
   - Może nie powinnaś... – Zaczął Sato, ale Ariel machnęła ręką.
   - Spróbuję – powiedziała zdecydowanie, po czym podeszła do stolika i usiadła przed kobietą. – Proszę. Powiedz, co mnie czeka.
   Staruszka uśmiechnęła się w odpowiedzi, pokazując trzy pożółkłe zęby. Tara i Sato stanęli niepewnie w pobliżu.
   - Mam podać rękę, czy coś...
   Ariel nie skończyła, gdyż w momencie, gdy spojrzała kobiecie prosto w oczy, została wciągnięta w ich bezdenną głębię.
   I wtedy stara kobieta zaczęła mówić skrzekliwym głosem:

Dwa księżyce, jedno słońce.
Dwóch królów na twym tronie zasiądzie.
Gdy czerwony księżyc wzejdzie, śmierć zabierze czarne serce.
I zapłaczesz rzewnie, gdy twe serce pęknie.
Krwi ukochanego się nie pozbędziesz, póki ogień miłości trawić cię będzie.

   Skończyła recytować, po czym mlasnęła językiem dwa razy i potoczyła kośćmi po stole.
  - Nie wiem jak to wszystko się skończy, ale twoje życie nie będzie łatwe. Widzę śmierć i dużo mrocznej aury. Pozory zawsze mylą, więc musisz nauczyć się dobrze patrzeć i słuchać – westchnęła chrapliwie – Twój los spleciony jest z wieloma osobami. Na twej drodze stanie dwóch mężczyzn, a twoje serce nie będzie umiało wybrać. Już nic nie da się zrobić. Widzę dużo cierpienia, jakąkolwiek podejmiesz decyzję.
   - Nie możesz mówić jaśniej, wiedźmo? – Burknęła z poirytowaniem Tara.
   Staruszka uniosła na nią wodniste oczy i uśmiechnęła się bezzębnie.
   - A może ty chcesz poznać swoją przyszłość? Czy uda ci się z Noxem?
   Ariel czuła na barkach wbijające się palce przyjaciółki, ale nic poza tym. Siedziała nieruchomo z otwartymi ustami, a niedojedzona bułka wypadła jej z dłoni i potoczyła się po brukowanej ulicy. W głowie dudniło jej ostatnie zdanie niepokojącej przepowiedni.

   „Krwi ukochanego się nie pozbędziesz, póki ogień miłości trawić cię będzie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych