sobota, 8 października 2016

Rozdział 41

    Rairi pojawiła się pośrodku wioski bezszelestnie, niczym zjawa. Popołudniowe słońce oblewało jej czerwono złotą suknię, dając złudzenie, jakby lizały ja prawdziwe płomienie. Ludzie, zajęci swoimi sprawami, przystanęli na jej widok z zaskoczeniem, po czym na ich twarzach szybko pojawiło się przerażenie. Poruszyła palcami, jakby chciała im pomachać i kilka osób padło martwych na piaszczystą ulicę.
  W jednej chwili w wiosce zapanował chaos. Rairi wysłała ku nim szkarłatną świadomość, bez wysiłku zabijając kolejne osoby. To było aż za proste i nie było w tym żadnej zabawy. Pozbywała się najpierw kobiet, bo robiły za dużo hałasu. W panującym wokół zamieszaniu, podeszła do pierwszej chaty i dotknęła jej ściany. Drewniana konstrukcja zajęła się błękitnym ogniem, który szybko rozprzestrzenił się na inne budynki.
   Biegających w panice ludzi również pochłaniały płomienie. Niektórzy próbowali gasić pożar, ale było już za późno. Zresztą jej ognia nie dało się zatrzymać inaczej niż Mocą. Okrzyki cierpienia i widok wykręcających się w agonii, poczerniałych ciał radowały jej duszę, złaknioną zemsty i jeszcze większej ilości krwi.
   Rairi. Najstarsza. Potężniejsza niż Gathalag.
   Bogini Śmierci.
  Jakiś mężczyzna próbował zaatakować ją od tyłu. Rairi zdążyła się odwrócić, gdy napastnik wybałuszył oczy i z wbitym w pierś ostrzem, padł martwy u jej stóp.
   Postać w płaszczu i nasuniętym kapturze wysunęła ociekający krwią sztyklet i uklękła przed nią na kolano.
   - Wybacz spóźnienie.
   Rairi uśmiechnęła się kącikiem ust.
   - Skoro już tu jesteś, dokończ robotę. Zabij.
   Postać skinęła głową i wyprostowała się. Z głębi kaptura spozierały rozjarzone, czerwone tęczówki. Sięgnęła pod płaszcz i w słońcu błysnęła stal sztyletu. Potem skoczyła.
   Rairi skrzyżowała przed sobą ramiona i z aprobatą obserwowała cały spektakl. To było doskonałe widowisko, godne niej samej. Błyskawiczne, pewne ruchu. Błysk, skok, a potem cięcie. Błękitne płomienie syczały do wtóru krzyków. W kilka minut wioska zmieniła się w morze martwych ciał.
   Gdy sługa pojawił się przed nią cicho, jego sztylet umazany był we krwi po sama rękojeść, podobnie jak jego dłonie. Na płaszczu widniały ciemnie plamy.
   - Dobrze. – Rairi wyciągnęła rękę i wsunęła ją w ciemność kaptura, gładząc niewidoczny policzek – To było piękne. A teraz wracaj.
   Postać bez słowa zmieniła się w kruka i odleciała. Rairi odwróciła się i zniknęła, pozwalając by magiczne płomienie dokończyły dzieła, spalając wioskę na popiół.
   Usatysfakcjonowana, udała się prosto w ostatnie miejsce odwiedzin.
  Bez trudu odnalazła jego świadomość na północno – wschodnich krańcach Elderolu. Nie miała pojęcia, dlaczego zaszył się na niegościnnych ziemiach gór Pustelnika, bo chyba nie sądził, że gdziekolwiek przed nią ucieknie.
   Musnęła jego umysł, tym razem delikatnie i łagodnie. Dzisiaj miała dobry humor.
   Dlaczego ziemie Pustelnika? Chciałeś się przede mną ukryć?
  Nawet bym nie próbował. Odpowiedział z wyraźnym sarkazmem. Wyczuwała bijącą od niego ponurą, mroczną aurę. Ktoś tu dzisiaj potrzebował, aby go trochę rozweselić.
   Czy masz coś przeciwko, jeśli złożę ci teraz wizytę?
   I tak przyjdziesz, więc, po co się pytasz?
   Roześmiała się dźwięcznie.
   Nie chcę, żebyś popsuł mój dobry humor swoim narzekaniem. Wiem, że mnie nie lubisz, dlatego staram się być uprzejma.
   Gdzieś na granicy jej umysłu rozległo się ciche westchnienie.
   Chodź, Rairi. Wyczuwam jak bardzo za mną tęsknisz.
   O tak, mój kochany. I to bardzo.
   Góry, nazywane również Pustelnikami, piętrzyły się stromo pod niebo i gęste niczym las, ciągnęły się aż do oceanu. Najeżona wąwozami i skalnymi pagórkami okolica była surowa i dzika, właściwie nie nadająca się nawet dla zwierząt. Płytkie rzeczki przecinały się i znikały gdzieś w jamach i jaskiniach, by na końcu połączyć się z oceanem.
   Ziemie Pustelnika brały swą nazwę stąd, że tylko pustelnicy, lub szaleńcy byli na tyle odważni, lub głupi by zamieszkać na tych skalnych, jałowych ziemiach, z dala od ludzi, zwierząt i pożywienia. Nie rosło tu nawet jedno źdźbło trawy, nie mówiąc już o krzakach czy drzewach.
  Gdzieś za skalnym wąwozem, prawie pod wyniosłymi Pustelnikami, stała przycupnięta prosta chata. Samotny mężczyzna, ubrany tylko w lniane spodnie, ćwiczył z mieczem walkę z niewidzialnym przeciwnikiem. Musiał robić to już od wielu godzin, bo jego twarz, jak i odsłonięty tors zrosił gęsty pot, który strumyczkami wdzierał się do oczu, spływał po ciele i zostawiał na skalnym podłożu mokre plamki. Długie, brzydkie blizny na plecach, ramionach i brzuchu marszczyły się lub napinały przy każdym ruchu, grożąc ponownym otwarciem.
   Balar nie zaprzestał treningu nawet w momencie, gdy zmaterializowała się nagle przed drzwiami chaty. Czarne źrenice powędrowały w jej stronę, gdy zrobił zgrabny obrót, potem skoczył i wykonał serię szybkich cięć mieczem. Rozpuszczone włosy przykleiły mu się do karku i policzków, krople potu lśniły w słońcu niczym diamenty. Rairi zmrużyła oczy, przyglądając mu się z rosnącym podziwem i pożądaniem.
    Prosiłam, żebyś znalazł sobie nową kryjówkę, ale chodziło mi o coś całkiem innego. Zamruczała mu do umysłu.
   Nie patrząc na nią, zrobił kolejną serię obrotów i wypadów. Miecz ze świstem przecinał powietrze, godząc niewidzialnych przeciwników. Czasem się potknął, a wtedy głośno przeklinał. Blizny nie tylko okaleczyły jego ciało, ale również spowalniały ruchy, które nie były tak płynne jak kiedyś. Mimo to jego umiejętności wciąż budziły podziw i lęk.
   Co tym razem ci się nie podoba?
   Wszystko. Miałam na myśli luksusową rezydencję z wielkim, miękkim łożem, a nie drewnianą chatkę gdzieś na pustkowiu. Masz tu chociaż siennik, czy śpisz na podłodze?
   Mieszkam gdzie mi się podoba. Jeśli oczekujesz czegoś innego to żegnam.
   Rairi prychnęła i zniknęła. Balar w końcu znieruchomiał i przez chwilę wodził dookoła wzrokiem, chociaż nie mógł jej dostrzec. Z rozbawieniem krążyła wokół niego, roztaczając za sobą słodko – gorzki zapach. Miała okazję obejrzeć go sobie ze wszystkich stron. Po raz pierwszy widziała go tak ciężko trenującego i tak zmęczonego. Ten widok rozpalił jej wyobraźnię i to, co wbrew sobie zaczynała do niego czuć.
  Balar opuścił miecz wzdłuż nogi i rozluźnił mięśnie. Nie przejmując się spływającym potem, przymknął powieki i odetchnął głęboko. Uśmiechnęła się pod nosem i zaatakowała.
   Nie zdziwiła się, że zdołał się obronić. Był być może jednym człowiekiem na tej ziemi, który to potrafił. Mimo ran, zrobił błyskawiczny pół obrót, opadł na jedno kolano i wzniósł miecz ponad głowę.
   Stal uderzyła o stal z głośnym szczękiem, aż posypały się iskry. W cichej górskiej okolicy rozszedł się dźwięk przypominający odległy grzmot.
   Rairi pojawiła się sekundę później. Chociaż jej sztylet napierał na jego miecz, Balar wydawał się nieporuszony tym pokazem siły. Spojrzał jej prosto w oczy. Oddychał spokojnie, głęboko, mięśnie drżały lekko od nadmiernego, długiego wysiłku. Nawet spocony, zakurzony i oszpecony bliznami wydawał jej się piękniejszy niż mężczyźni z jej rasy.
   Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem, zastygli w takiej pozycji. W końcu Rairi schowała sztylet i nie mogąc się powstrzymać, dotknęła jego mokrych kosmyków.
   - Gdybym cię nie znała, mogłabym pomyśleć, że próbujesz rozładować napięcie. Czyżby stało się coś złego?
   Balar wyprostował się i otarł ramieniem mokre czoło. Zmrużył od słońca oczy.
   - Muszę trenować, żeby moje ciało całkiem nie zastygło – odparł burkliwie, po czym odwrócił się z mieczem w dłoni i ruszył do chaty.
   Rairi podążyła za nim, wodząc wzrokiem po jego umięśnionych plecach.
   - W takim razie w porządku. Następnym razem uprzedź mnie, to potrenuję z tobą.
   Zerknął na nią przez ramię i jego wargi zadrżały w uśmiechu.
- Jeśli nie będziesz próbowała mnie zabić, to zgoda.
- Czy kiedyś próbowałam to zrobić?
   Jego ponure, ciemne spojrzenie wystarczyło za odpowiedź.
   - Jesteś jedynym człowiekiem, którego nie mam ochoty uśmiercać, więc dlaczego niby...
   Gdy weszli do chaty, Rairi jęknęła ze zgrozy. W środku była tylko jedna izba; dwa okienka dawały niewiele światła, przez co panował tu wieczny półmrok. W kącie stał siennik, a w drugim prosta ława. Palenisko po środku było smętnie puste i poczerniałe.
   Balar bez słowa podszedł do siennika, gdzie leżała jego tunika i płaszcz. Wsunął na siebie tunikę, a wychodząc, rzucił w jej stronę:
   - Idę się wykąpać. Jeśli chcesz, możesz tu poczekać.
   Rairi z pogardą odwróciła się od mrocznego, surowego wnętrza.
   - Idę z tobą. Nie wytrzymam tu nawet minuty.
   Przeczesał palcami włosy i ruszył ku skalistemu wzniesieniu.
   - Jak chcesz – mruknął obojętnie.
   Znacznie bardziej wolałam twoją dawną kryjówkę. Co z nią zrobiłeś?
   Stoi. Jeśli chcesz, możesz się tam wprowadzić.
   Przewróciła oczami i podążyła za nim nierówną, najeżoną kamieniami ścieżką. Po pół godzinie oddalili się od chaty, otoczonej z jednej strony górami, a z drugiej głębokim wąwozem i znaleźli się na otwartej przestrzeni. Jej wyostrzony wzrok dostrzegał w oddali zarysy innych chat, od których dzieliło ich dobre kilka godzin marszu. Chociaż nie podobało jej się to miejsce, jego jedyną zaletą było to, że byli tutaj całkiem sami.
   Teren nieco się obniżył i gdy zsunęli się po skarpie, ku jej zaskoczeniu wyłoniło się przed nimi sporych rozmiarów jezioro. Wpływały do niego dwa wąskie strumyki, a z drugiej strony wypływała rzeka o szerszym i głębszym korycie.
   - Przyznam, że tego się nie spodziewałam.
   Uśmiechnął się do niej słabo i rzucił na ziemię tunikę. Zdjął buty i na boso, klucząc między ostrymi kamykami, zbliżył się do brzegu jeziora. Woda była czysta, krystalicznie błękitna. Złote słońce kąpało się w niej, migocząc wesoło na spokojnej powierzchni.
   Przyglądała się jak zanurza się w nim aż po szyję. Przysiadła na płaskim, nagrzanym kamieniu i obserwowała jak się kąpie. Na początku było to fascynujące zajęcie. Umięśniony, silny mężczyzna nurkujący w wodzie i gorącym słońcu był widokiem niecodziennym i sycił jej oczy, które z taką nienawiścią spoglądały na wszystkich i wszystko.
   Kim ty jesteś, Balarze? Dlaczego tak bardzo mnie pociągasz?
   Jej myśli dotarły do niego, chociaż nie odpowiedział. I dobrze. Nie chciała wiedzieć, dlaczego znów zadurzyła się w człowieku. Przecież Balar był inny. Był królem. Prawowitym Kruczym Królem Elderolu. A także sługą boga Śmierci. Był po jej stronie i cokolwiek się stanie, nie zdradzi jej. Już wystarczająco dowiódł swojej lojalności.
   Kilka razy zanurkował niemal do samego dna i pływał pod wodą, aż zmył z siebie pot i brud. Za każdym razem, gdy wynurzał się gwałtownie, rozchlapywał wokół srebrne kropelki. Czarne kosmyki przylgnęły do jego twarzy, niczym jedwabiste pióra. Rairi umoczyła palce w wodzie i uznała, że jest przyjemnie ciepła. Zaczynała się nudzić, więc pomyślała, że wspólna kąpiel będzie dla nich miłą, ciekawą odmianą.
   Zamierzała już wstać, by zdjąć sukienkę, gdy Balar podpłynął do brzegu i wyszedł z wody. Ubrał się szybko, po czym potrząsnął gwałtownie głową, rozchlapując na wszystkie strony krople wody. Rairi natychmiast otoczyła go tarczą i ociepliła wokół niego powietrze. Spojrzał na nią i bez słowa usiadł obok, na spękanej ziemi. Odwróciła się w jego stronę i dotknęła kosmyków na policzku, które zaczęły już wysychać. Balar pochylił się do tyłu i oparł na rękach, mrużąc od słońca oczy.
  - Przyznaję, że jest tu dość przyjemnie – kiedy odpowiedziała jej cisza, cofnęła nagle dłoń i spróbowała ponownie – Jak długo zamierzasz tu zostać?
   Ignorował jej obecność, jakby była jednym z kamieni. Przymknął jedno oko, przez co wyglądał teraz bardziej jak niesforny duży chłopiec. Rairi spojrzała na niebo, które wczesny zmierzch zabarwił na jasny róż. Nigdy nie zwracała uwagi na otoczenie i nie lubiła kontemplować przyrody, jak to robili inni jej pobratymcy. W tej chwili jej myśli wypełniał siedzący przed nią mężczyzna. Zmarszczyła lekko brwi i spuściła na niego wzrok, nieco poirytowana faktem, że do tej pory nie potrafiła go rozszyfrować. Zawsze ponury i traktujący wszystko ze śmiertelną powagą, wydawał się kompletnie pozbawiony serca. Czy w ogóle bał się czegokolwiek? Był pierwszym człowiekiem, który w ogóle nie okazywał wobec niej strachu, nawet, gdy zadawała mu ból.
   Hmm, czyżby chodziło właśnie o to?
   - Chodzi o to, że cię ukarałam? Gniewasz się, że sprawiam ci ból? - Zapytała głośno.
   Zerknął na nią kątem oka, ale nie odpowiedział. Wiedziała jednak, że trafiła w sedno Uśmiechnęła się zmysłowo i pogładziła go po włosach, zatrzymując dłoń na karku.
   - Zrobiłam to wyłącznie na rozkaz Pana. Nie mogłam odmówić. Sądzisz, że twoje cierpienie mnie cieszy?
   - A nie? - Jego ton był chłodny – Sądziłem, że tym się żywisz. Zadawaniem ludziom cierpienia.
  Wydęła wargi i zsunęła się obok na ziemię. Ścisnęła lekko jego ramię, wyczuwając pod skórą napięte mięśnie.
   - Już ci mówiłam, że jesteś wyjątkiem – odparła miękko – Dobrze nam się razem współpracuje i nie chcę tego psuć.
   Balar obrócił głowę i popatrzył na nią czarnymi jak noc tęczówkami.
   - Współpracuje, mówisz? Odnoszę inne wrażenie.
   Westchnęła i przewróciła oczami.
  - To prawda, że na początku ktoś musiał cię utemperować – uniósł brwi, na co nieznacznie wzruszyła ramionami – Byłeś jeszcze chłopcem, w dodatku przyszłym królem. Zanim do nas przyszedłeś, byłeś „dobry”.
   Balar skrzywił się i odwrócił głowę.
   - To było dawno. Poza tym przyszedłem do was dobrowolnie, sam.
  - Owszem. I od tamtego czasu bardzo się zmieniłeś. Jednak wiesz jak to jest. Sądziłam, że bardzo kochałeś swojego młodszego braciszka.
   - Nie pamiętam.
   - Jednak musieliśmy ci zaufać, uwierzyć, że naprawdę przeszedłeś na stronę Niezwyciężonego.
   - Czy nie wystarczająco udowodniłem, że tak jest? – Burknął.
   - O tak. W zupełności – dotknęła jego policzka i obróciła twarz w swoją stronę. Nachyliła się ku niemu powoli, uważnie spoglądając w te zimne oczy, szukając w nich jakichkolwiek oznak emocji.   Wiedziała już jak rozpalić w nim ogień, jednak wymagało to od niej pewnego wysiłku – Przez chwilę nasz Pan w ciebie zwątpił, ale teraz jest z ciebie zadowolony. Ja również.
   - Zrobiłem, co trzeba. A nawet jeszcze więcej.
   - Dziękuję. Dobrze się spisałeś.
   - Wciąż jest dużo pracy – odparł, nieporuszony jej bliskością.
   Drugą dłonią przesunęła po jego bliznach na plecach. Spiął się nieco, ale pewnie z bólu.
   - Mamy jeszcze czas, kochany. Spokojnie. Ludzie to żałosne istoty, które wytępimy bez wysiłku. Największym problemem wciąż pozostaje Potomek, król i Noszący Znak Kruka.
  - Nawet oni nie są w stanie być w kilku miejscach na raz. Nie stanowią dla mnie większego zagrożenia, więc tym bardziej dla ciebie. Poza tym niedługo Potomek będzie zbyt zajęty, by zwracać na nas uwagę.
   - Pomyślałeś o wszystkim, co? – Zanuciła słodkim sopranem, wplatając palce w jego kruczoczarne, długie włosy. Uwielbiała ich jedwabistość i gładkość, jakby dotykała piór.
   Balar westchnął cicho, tuż przy jej ustach. Uśmiechnął się lekko.
   - Jako przyszły król uczyłem się strategii i planowania.
   - Och, w takim razie mamy szczęście, Wasza Wysokość.
   Zmrużył na moment oczy, widocznie niezadowolony tą uwagą.
   - W Elderolu powinien być tylko jeden król.
   - Tak. I to ty powinieneś nim być.
   - Wybrałem inną drogę.
  - Wiem i mam nadzieję, że gdy wygramy, ponownie zasiądziesz na tronie w naszym nowym królestwie – przejechała paznokciami po jego policzku i brodzie, po czym obdarzyła go słodkim, delikatnym pocałunkiem. Natychmiast wyczuła w nim nieznaczną zmianę. Zadrżał pod jej czułym dotykiem i odprężył nieco.
   A więc wolisz delikatne czułości? Czy w ten sposób dotrę do twojego zimnego serca?
   Może.
   - Więc co z tą nagrodą? – Wymruczał w zagłębieniu jej szyi.
   Poczuła na skórze pocałunek, tak delikatny, niczym muśnięcie wiatru. Fala pożądania uderzyła jej do głowy. Roześmiała się cicho, zadowolona, że to on pierwszy o tym wspomniał.
   - Prawda, spisałeś się bardzo dobrze, a ja obiecałam cię nagrodzić. W takim radzie chodź.
   Wstała i trzymając go za rękę, pociągnęła za sobą. Pomogła mu z powrotem pozbyć się tuniki i idąc tyłem, krok za krokiem zanurzyli się powoli w jeziorze. Patrzył na nią w milczącym skupieniu. W jego czarnych oczach odbijały się ostatnie promienie słońca migoczące na nieruchomej tafli.
   Gdy woda sięgała im do pasa, zatrzymała się i objęła go za szyję, przywierając do niego kurczowo. Dotyk twardych mięśni i jego nagiej skóry rozpaliły jej zmysły. Musnęła płatek jego ucha i wyszeptała.
   - Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli cię wyręczę i zabiję Kruczego Króla i resztę Zakonu?
   Balar objął ją i przymknął oczy.
   - Jak chcesz.
   - A Ariel? Ją też mogę zabić?
   - Rób jak uważasz, ale gdy już nie będzie nam potrzebna. I tak jestem tylko twoim pionkiem, prawda?
   - Moim ulubionym pionkiem. Mogę cię o coś zapytać, Balarze?
   - Słucham?
   - Dlaczego tak właściwie zdradziłeś swój lud i rodzinę? Przecież miałeś wszystko.
  Balar odsunął się tylko na tyle, by spojrzeć jej w oczy. Po raz pierwszy odkąd się poznali, uśmiechnął się szerzej, z wyższością. W ciemnych oczach pojawił się błysk jakby rozbawienia.
   - Prawdziwy król zawsze myśli naprzód i wybiera zwycięską stronę.
   - W takim razie możemy być pewni wygranej.
  Nie odpowiedział. Pocałował ją gwałtownie i popchnął do tyłu. Objęci, runęli do wody, rozpryskując wokół miliony lśniących, czerwonych niczym krew kropel. Rairi wsunęła się cicho w głąb jego świadomości, niemal do samej istoty jestestwa. Dostrzegła tam to, co sprawiło, że poczuła się tak, jakby już wygrała całą wojnę.
   Dotknęła jego serca.
   Sprawiła, że Balar już na zawsze będzie tylko jej.


***


   Lunna wiedziała, że powinna zostać jeszcze w zniszczonym Lotheronie, ale tak bardzo tęskniła za Argonem, że przybyła do Elderolu jeszcze kilka dni przed balem. Ariel ucieszyła się z jej powrotu i natychmiast razem z Tarą wciągnęły ją w wir przygotowań. W całej tej bieganinie i podekscytowaniu, starała się nie myśleć o tych wszystkich tragediach, a przede wszystkim o Zielonym Lesie i Rairi.
   To jednak było trudne i wymagało więcej czasu, niż sądziła. Tym trudniejsze, że poza wybieraniem sukni na bal, nie miała żadnych obowiązków, ani jakichkolwiek zajęć.
   Po kolejnej bezsennej nocy, Lunna chodziła jak struta. Snuła się po zamku udając, że podziwia potężne kolumny, łukowate przejścia i gobeliny zdobiące surowe mury z czerwonej cegły. Tak naprawdę znów myślała o elfach i rodzinie. Świadomość, że już nigdy ich nie zobaczy, wyryła w jej sercu trwałą, bolesną szramę. Były chwile, że potrafiła się uśmiechać, jednak tęsknota była czasem zbyt silna.
   Na samą myśl, że to wszystko sprawka Rairi, robiło jej się niedobrze. Czy gdyby przyznała się do pokrewieństwa z Najstarszą, zaczęto by ją oskarżać? Podejrzewać? Przecież rodziny się nie wybiera.
Służba w zamku kłaniała jej się w pas, jednak nie zwracała nawet na to uwagi. Przywykła do tego, że wszyscy okazują jej szacunek. W swoim smukłym zamku w głębi lasu miała wszystko, co tylko zapragnęła.
   Tam była przyszłą królową i Kapłanką Luny.
  A teraz, co jej zostało? Amulet i kilka sztuczek w zanadrzu. Poza zamkiem ludzie patrzyli na nią krzywo, z wrogością.
   Oto, kim się stałam. Nikim.
  Lunna tak naprawdę nie prosiła o wiele. Nie chciała utknąć w komnatach, kręcąc się bez celu. Wychowywano ją do rządzenia i szkolono do walki. Wśród elfów wiedziałaby, co robić, bo rozumiała swój ród. Wystarczyło, aby wydała rozkaz, a wszyscy padaliby na kolana. Mimo wszystko całym sercem pragnęła walczyć za ludzi i z ludźmi, bo teraz to oni byli wszystkim, co miała.
   Od wędrowania po zamkowych korytarzach w końcu poczuła się znużona. Nie miała nawet, kogo zagadać, bo Ariel i Sato gdzieś wyszli, a pozostali zajęci byli swoimi sprawami. Nie chciała siedzieć w miejscu i roztkliwiać się nad sobą, więc rozpaczliwie szukała jakiegoś zajęcia.
  Przechodząc obok otwartych drzwi jednej z komnat, zerknęła do środka i zatrzymała się gwałtownie.
    Na czerwonej sofie siedział Argon i mrucząc coś do siebie, mocował się z tuniką, która nie chciała przejść mu przez głowę. Zagapiła się na jego nagi tors, podziwiając silne mięśnie i momentalnie krew uderzyła jej do głowy.
    Czy powinnam zagadać? Zaoferować pomoc?
  Po jego głosie poznała, że nie był raczej w dobrym humorze, co z pewnością nie sprzyjało przyjaznej pogawędce. Wahała się przez chwilę, czy może lepiej zostawić go w spokoju, kiedy dostrzegła coś jeszcze.
   Głęboką ranę na ramieniu i krew. Całą rękę we krwi.
  Stłumiła okrzyk i bez dłuższego namysłu wparowała do gabinetu. Delikatnie pomogła mu zdjąć tunikę i rzuciła na podłogę. Argon spojrzał na nią z chwilowym zaskoczeniem, a potem jego twarz spochmurniała. Zmrużył ciemnozielone oczy.
   - Co tu robisz, księżniczko?
  - Przechodziłam akurat i... – Przełknęła nerwowo ślinę. Jego wilgotne, potargane włosy mocno ją dekoncentrowały. Aż się prosiły, aby je dotknąć, przygładzić – zauważyłam, że potrzebujesz pomocy – dokończyła jednym tchem, pospiesznie spuszczając wzrok.
   Poruszył umięśnionym ramieniem w nieokreślonym geście. Lunna starała się dyskretnie utrzymać spojrzenie gdzieś na kanapie.
   - Nie potrzebuję pomocy – odparł sucho.
   - Jesteś ranny. Biały Kruku. Uzdrowię cię.
   - Mówiłem, że nie...
   Ale Lunna już przysiadła obok i dotknęła jego ręki, jedną dłoń zaciskając delikatnie na przegubie, a drugą na ranie. Jego skóra parzyła, albo może to jej się tak wydawało. Miał silne ciało, a jednocześnie takie delikatne i gładkie. Zarumieniła się gwałtownie, a serce zatrzepotało jej w piersi.
   Bogowie, dotykam Białego Kruka... Widok zaschniętej, ciemnej krwi przypomniał jej, dlaczego tu jest. Skup się, głupia. Pokaż, że możesz być przydatna.
   Wniknęła w głąb jego ciała, odnajdując ranę na ramieniu i posyłając w jej stronę Moc. Zasklepiła ją starannie tak, że pozostała jedynie maleńka blizna.
   - Gotowe – uśmiechnęła się do niego, ale na widok jego poważnej miny, zarumieniła się i wstała pospiesznie – Poczekaj chwilę, Biały Kruku. Przemyję ci rękę.
   Wybiegła z pokoju zanim zdążył zaprotestować. Ponieważ przy zwiedzaniu zapoznała się również z kuchnią, odnalazła ją bez problemu. Nie zważając na zastęp krzątających się tam kucharek, chwyciła jakąś czystą szmatkę, zamoczyła ją w zimnej wodzie i lekko niczym kotka wróciła pędem do gabinetu. Serce dudniło jej w piersi nie ze zmęczenia, ale z podekscytowania. A także z obawy, że już go nie zastanie.
   Jednak Biały Kruk nie odszedł. Siedział tam, gdzie go zostawiła. Z lekko zgarbionymi ramionami patrzył przed siebie ze zmarszczonymi brwiami, nad czymś zamyślony. Brązowe kosmyki opadały na czoło, gdzie widniało białe znamię.
   Piękny. Bogowie, jaki on piękny.
   Przystanęła w progu i zagapiła się na niego, nieświadomie rozchylając wargi i ściskając w dłoniach morką szmatkę. Pod jej stopami tworzyła się coraz większa kałuża.
Zamrugał i popatrzył na nią z góry na dół aż zaparło jej dech.
   - Co się stało, księżniczko? – Zapytał z nutą ironii – Ktoś cię zahipnotyzował?
   Zaczął się podnosić i wtedy ocknęła się raptownie. Podbiegła do niego i położyła dłonie na barkach, delikatnie popychając go z powrotem na kanapę. Przysiadła na jej skraju i pod jego bacznym spojrzeniem zaczęła przemywać mu rękę z krwi. Z początku szorowała szybko i energicznie, potem jednak jej ruchy stały się wolniejsze, jakby zamyślone. Kiedy jednak doszła do dłoni, przełknęła głośno ślinę, po czym wcisnęła mu mokrą szmatkę i odsunęła nieznacznie, wbijając wzrok w posadzkę.
  Czuła na sobie jego intensywne, przeszywające spojrzenie. Zacisnęła pięści na kolanach i przygryzła wargę. Serce utkwiło jej w gardle.
  - Masz do mnie jeszcze jakąś sprawę, księżniczko? – Zapytał w końcu oschle, wycierając sobie dłoń.
   Czy ja ci się w ogóle podobam?
   Wątpiła, aby na jej widok jego serce uderzyło szybciej niż zawsze. Sądziła, że śmiertelnicy zupełnie nie są odporni na piękno elfów, jednak Białego Kruka raczej nie można było zakwalifikować jako zwykłego człowieka. Czy chociaż raz spojrzał na nią łaskawszym okiem? Czy w ogóle dostrzegał w niej kobietę?
   Przypomniała sobie, że przecież mu nie odpowiedziała.
   - Właściwie to nie... – Wstała, ale zaraz odwróciła się i spojrzała na niego z góry – Albo może tak.
   Sięgnął po tunikę, założył ją i uniósł głowę.
   - Więc słucham.
   Skubiąc nerwowo materiał sukienki, przybrała na twarz całą swoją dumę i władczość.
   - Nie pozwolę by zamknięto mnie w zamku.
   Uniósł brwi.
   - Nikt cię nie zamyka, księżniczko.
   - Jestem dla was ciężarem, tak? – Zmarszczyła czoło.
   - Dlaczego tak sądzisz?
   - Bo... – Przerwała i przeszła się kawałek po gabinecie, dobierając w myślach odpowiednie słowa – Ludzie wciąż boją się elfów. Nie ufają im – westchnęła – Wiem, że nas nie lubicie i tyle.
   - Nie wiem, co mówią ludzie i nic mnie to nie obchodzi. Osobiście nic do was nie mam.
   Przystanęła i odwróciła się. Spod na wpół zmrużonych powiek obserwowała jak podnosi się powoli, jak pod tuniką pracują twarde mięśnie. Oparł dłonie na biodrach i uśmiechnął się samymi kącikami warg, jakby się z niej naśmiewał. Słyszała miarowe bicie jego serca. Zielone oczy były twarde i czujne.
   Patrzył na nią, ale jej nie widział. Teraz była pewna, że jest dla niego tak ważna, jak ziarenko piasku na pustyni.
   Westchnęła cicho z rozczarowaniem i smutkiem, zaraz jednak wzięła się w garść.
   - Ty może nie Biały Kruku, ale inni ludzie tak – zaplotła przed sobą ramiona, w obronnym geście – Oświadczam jednak, że nie zamkniecie mnie w komnatach, jak jakąś...
   Przekrzywił lekko głowę.
  - Kto cię zamyka, księżniczko? Przecież możesz chodzić, gdzie tylko chcesz. Nie powiesz mi chyba, że się nudzisz? Ariel zawsze może... 
   - Nie! – Tupnęła nogą, co może nie wypadło zbyt dobrze w jego oczach – Właśnie o to mi chodzi. Chcę coś robić. Chcę we wszystkim uczestniczyć.
   Przez chwilę patrzył na nią w zamyśleniu.
   - Uzgodniliśmy już, że gdy przyjdzie czas...
   Potrząsnęła gwałtownie głową.
   - Chcę być przydatna już teraz. Mogę trenować, być twoją prawą ręką...cokolwiek...
   Argon potarł palcami skroń i ruszył do drzwi.
   - Przykro mi, księżniczko. Nie potrzebuję, by ktoś niedoświadczony plątał mi się pod nogami. Sama znajdź sobie zajęcie.
   - Nie traktuj mnie jak dziecko, Biały Kruku – warknęła, zniżając ostrzegawczo głos.
   Przystanął, a jego ramiona uniosły się i opadły w westchnieniu.
   - Mówię tylko, że... - Gdy się odwrócił, napotkał jej gniewne spojrzenie i zacięty wyraz twarzy.
   - Jestem Kapłanką Luny. Szkolono mnie do walki.
   - Niedoszłą Kapłanką i szkolono cię do obrony, nie do zabijania, księżniczko.
   - Przecież mogę przywoływać Ziemnych Strażników.
   - Pięciu to wciąż za mało, gdy nadejdzie bitwa.
  - Więc przywołam całą armię, jeśli zgromadzę odpowiednią ilość Mocy. Potrafię też władać mieczem – poklepała przypiętą do pasa skórzaną pochwę.
   - Tak. Widziałem, że radzisz sobie nieźle, ale nie wystarczająco.
   - Nauczę się.
   - Więc wtedy do mnie przyjdź.
   Znów skierował się do wyjścia. Lunna wpatrywała się w jego plecy i myślała intensywnie.
   Nie odchodzić. Nie odchodź. Popatrz na mnie!
   Musiała go zatrzymać za wszelką cenę, a w tej chwili do głowy przychodziło jej tylko jedno.
   - Rairi jest moją ciotką!
   Zamarł tylko krok od drzwi i dopiero po jakiejś minucie popatrzył na nią z zaskoczeniem.
   - Słucham?
   Wzięła głęboki wdech i powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy.
   - Rairi jest moją ciotką. Siostrą mojej zmarłej matki.
   Długo trawił tą informację i chociaż słychać było kroki i głosy z korytarza, w gabinecie zapadła ciężka cisza. Lunna dzielnie nie odwracała wzroku, gotowa ponieść wszelkie konsekwencje swoich słów. W pewnym stopniu ulżyło jej, że mogła w końcu wyznać komuś tą haniebną prawdę.
   - Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? – Zapytał w końcu neutralnym tonem, jakby nie wiedział jeszcze jak potraktować tą nowinę.
Wzruszyła ramionami.
   - Mówię teraz. Czy gdybym przyznała się już na początku, pozwoliłbyś mi z wami zostać? – Nie oczekując odpowiedzi, kontynuowała: - Wątpię. Chociaż Ariel również ma przodka, który próbuje zgładzić świat – uśmiechnęła się gorzko – Wiem, że jestem na straconej pozycji z powodu mojej nieśmiertelnej natury. Ani ludzie, ani Noszący Znak Kruka pewnie z początku mnie nie zaakceptują. Teraz wiesz, dlaczego nie chcę siedzieć bezczynnie. Chcę być gotowa i walczyć z Rairi. Chcę pomścić moją rodzinę. Rozumiesz, Biały Kruku?
Powoli, jakby z wahaniem skinął głową. W jego wyrazie twarzy nie było już drwiny, tylko powaga.
- Nieco mnie zaskoczyłaś tym wyznaniem, księżniczko.
   - Powiesz reszcie?
   - Królowi na pewno. O innych zdecyduj sama.
   Przytaknęła z ulgą.
   - Czy teraz w takim razie pozwolisz mi sobie pomóc?
   Przekrzywił lekko głowę, przesuwając po niej wzrok z góry na dół, jakby próbował ocenić jej możliwości.
   - A co konkretnie chciała byś robić, księżniczko?
   - Cokolwiek – rzuciła szybko z nowym entuzjazmem – Cokolwiek rozkażesz.
   - Hmm, cokolwiek?
   Zarumieniła się, chociaż wiedziała, że z pewnością po głowie chodziło mu zupełnie coś innego.
   - Tak. Będę twoim cieniem. Będę szybka, cicha i...
   - Będziesz mi posłuszna?
   - Tak – energicznie pokiwała głową.
   - Całkowicie?
   - Tak.
   Uśmiechnął się pod nosem.
   - Ostrzegam, że będę cię traktować, jak innych wojowników. Moje rozkazy są świętością.
   Wyprężyła się i zasalutowała z szerokim, promiennym uśmiechem.
   - Rozumiem, Biały Kruku. Wydaj mi pierwsze polecenie, a spełnię to od razu.
   Ku jej zaskoczeniu, odwrócił się do niej plecami i stanął w progu.
   - Przestań zwracać się do mnie „Biały Kruku”, to irytujące. Jestem Argon.
   Bez zupełnego powodu poczuła w brzuchu tysiące roztrzepotanych motyli. Odgarnęła do tyłu luźno spleciony warkocz.
   - A ja nie jestem już księżniczką. Wystarczy Lunna.

Zerknął na nią przez ramię i uśmiechnął się jedną stroną ust. Odpowiedziała tym samym, zatapiając się w jego tęczówkach koloru soczystej trawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych