Rairi
pojawiła się pośrodku wioski bezszelestnie, niczym zjawa.
Popołudniowe słońce oblewało jej czerwono złotą suknię, dając
złudzenie, jakby lizały ja prawdziwe płomienie. Ludzie, zajęci
swoimi sprawami, przystanęli na jej widok z zaskoczeniem, po czym na
ich twarzach szybko pojawiło się przerażenie. Poruszyła palcami,
jakby chciała im pomachać i kilka osób padło martwych na
piaszczystą ulicę.
W jednej chwili w wiosce zapanował chaos. Rairi
wysłała ku nim szkarłatną świadomość, bez wysiłku zabijając
kolejne osoby. To było aż za proste i nie było w tym żadnej
zabawy. Pozbywała się najpierw kobiet, bo robiły za dużo hałasu.
W panującym wokół zamieszaniu, podeszła do pierwszej chaty i
dotknęła jej ściany. Drewniana konstrukcja zajęła się błękitnym
ogniem, który szybko rozprzestrzenił się na inne budynki.
Biegających w panice ludzi również pochłaniały
płomienie. Niektórzy próbowali gasić pożar, ale było już za
późno. Zresztą jej ognia nie dało się zatrzymać inaczej niż
Mocą. Okrzyki cierpienia i widok wykręcających się w agonii,
poczerniałych ciał radowały jej duszę, złaknioną zemsty i
jeszcze większej ilości krwi.
Rairi. Najstarsza. Potężniejsza niż Gathalag.
Bogini Śmierci.
Jakiś mężczyzna próbował zaatakować ją od
tyłu. Rairi zdążyła się odwrócić, gdy napastnik wybałuszył
oczy i z wbitym w pierś ostrzem, padł martwy u jej stóp.
Postać w płaszczu i nasuniętym kapturze
wysunęła ociekający krwią sztyklet i uklękła przed nią na
kolano.
- Wybacz spóźnienie.
Rairi
uśmiechnęła się kącikiem ust.
-
Skoro już tu jesteś, dokończ robotę. Zabij.
Postać skinęła głową i wyprostowała się. Z
głębi kaptura spozierały rozjarzone, czerwone tęczówki. Sięgnęła
pod płaszcz i w słońcu błysnęła stal sztyletu. Potem skoczyła.
Rairi
skrzyżowała przed sobą ramiona i z aprobatą obserwowała cały
spektakl. To było doskonałe widowisko, godne niej samej.
Błyskawiczne, pewne ruchu. Błysk, skok, a potem cięcie. Błękitne
płomienie syczały do wtóru krzyków. W kilka minut wioska zmieniła
się w morze martwych ciał.
Gdy
sługa pojawił się przed nią cicho, jego sztylet umazany był we
krwi po sama rękojeść, podobnie jak jego dłonie. Na płaszczu
widniały ciemnie plamy.
-
Dobrze. – Rairi wyciągnęła rękę i wsunęła ją w ciemność
kaptura, gładząc niewidoczny policzek – To było piękne. A teraz
wracaj.
Postać bez słowa zmieniła się w kruka i
odleciała. Rairi odwróciła się i zniknęła, pozwalając by
magiczne płomienie dokończyły dzieła, spalając wioskę na
popiół.
Usatysfakcjonowana,
udała się prosto w ostatnie miejsce odwiedzin.
Bez
trudu odnalazła jego świadomość na północno – wschodnich
krańcach Elderolu. Nie miała pojęcia, dlaczego zaszył się na
niegościnnych ziemiach gór Pustelnika, bo chyba nie sądził, że
gdziekolwiek przed nią ucieknie.
Musnęła jego umysł, tym razem delikatnie i
łagodnie. Dzisiaj miała dobry humor.
Dlaczego
ziemie Pustelnika? Chciałeś się przede mną ukryć?
Nawet bym nie próbował. Odpowiedział z
wyraźnym sarkazmem. Wyczuwała bijącą od niego ponurą, mroczną
aurę. Ktoś tu dzisiaj potrzebował, aby go trochę rozweselić.
Czy
masz coś przeciwko, jeśli złożę ci teraz wizytę?
I
tak przyjdziesz, więc, po co się pytasz?
Roześmiała
się dźwięcznie.
Nie chcę, żebyś popsuł mój dobry humor swoim
narzekaniem. Wiem, że mnie nie lubisz, dlatego staram się być
uprzejma.
Gdzieś
na granicy jej umysłu rozległo się ciche westchnienie.
Chodź,
Rairi. Wyczuwam jak bardzo za mną tęsknisz.
O
tak, mój kochany. I to bardzo.
Góry,
nazywane również Pustelnikami, piętrzyły się stromo pod niebo i
gęste niczym las, ciągnęły się aż do oceanu. Najeżona wąwozami
i skalnymi pagórkami okolica była surowa i dzika, właściwie nie
nadająca się nawet dla zwierząt. Płytkie rzeczki przecinały się
i znikały gdzieś w jamach i jaskiniach, by na końcu połączyć
się z oceanem.
Ziemie
Pustelnika brały swą nazwę stąd, że tylko pustelnicy, lub
szaleńcy byli na tyle odważni, lub głupi by zamieszkać na tych
skalnych, jałowych ziemiach, z dala od ludzi, zwierząt i
pożywienia. Nie rosło tu nawet jedno źdźbło trawy, nie mówiąc
już o krzakach czy drzewach.
Gdzieś
za skalnym wąwozem, prawie pod wyniosłymi Pustelnikami, stała
przycupnięta prosta chata. Samotny mężczyzna, ubrany tylko w
lniane spodnie, ćwiczył z mieczem walkę z niewidzialnym
przeciwnikiem. Musiał robić to już od wielu godzin, bo jego twarz,
jak i odsłonięty tors zrosił gęsty pot, który strumyczkami
wdzierał się do oczu, spływał po ciele i zostawiał na skalnym
podłożu mokre plamki. Długie, brzydkie blizny na plecach,
ramionach i brzuchu marszczyły się lub napinały przy każdym
ruchu, grożąc ponownym otwarciem.
Balar
nie zaprzestał treningu nawet w momencie, gdy zmaterializowała się
nagle przed drzwiami chaty. Czarne źrenice powędrowały w jej
stronę, gdy zrobił zgrabny obrót, potem skoczył i wykonał serię
szybkich cięć mieczem. Rozpuszczone włosy przykleiły mu się do
karku i policzków, krople potu lśniły w słońcu niczym diamenty.
Rairi zmrużyła oczy, przyglądając mu się z rosnącym podziwem i
pożądaniem.
Prosiłam,
żebyś znalazł sobie nową kryjówkę, ale chodziło mi o coś
całkiem innego. Zamruczała
mu do umysłu.
Nie patrząc na nią, zrobił kolejną serię
obrotów i wypadów. Miecz ze świstem przecinał powietrze, godząc
niewidzialnych przeciwników. Czasem się potknął, a wtedy głośno
przeklinał. Blizny nie tylko okaleczyły jego ciało, ale również
spowalniały ruchy, które nie były tak płynne jak kiedyś. Mimo to
jego umiejętności wciąż budziły podziw i lęk.
Co
tym razem ci się nie podoba?
Wszystko.
Miałam na myśli luksusową rezydencję z wielkim, miękkim łożem,
a nie drewnianą chatkę gdzieś na pustkowiu. Masz tu chociaż
siennik, czy śpisz na podłodze?
Mieszkam
gdzie mi się podoba. Jeśli oczekujesz czegoś innego to żegnam.
Rairi
prychnęła i zniknęła. Balar w końcu znieruchomiał i przez
chwilę wodził dookoła wzrokiem, chociaż nie mógł jej dostrzec.
Z rozbawieniem krążyła wokół niego, roztaczając za sobą słodko
– gorzki zapach. Miała okazję obejrzeć go sobie ze wszystkich
stron. Po raz pierwszy widziała go tak ciężko trenującego i tak
zmęczonego. Ten widok rozpalił jej wyobraźnię i to, co wbrew
sobie zaczynała do niego czuć.
Balar
opuścił miecz wzdłuż nogi i rozluźnił mięśnie. Nie przejmując
się spływającym potem, przymknął powieki i odetchnął głęboko.
Uśmiechnęła się pod nosem i zaatakowała.
Nie zdziwiła się, że zdołał się obronić. Był być może
jednym człowiekiem na tej ziemi, który to potrafił. Mimo ran,
zrobił błyskawiczny pół obrót, opadł na jedno kolano i wzniósł
miecz ponad głowę.
Stal
uderzyła o stal z głośnym szczękiem, aż posypały się iskry. W
cichej górskiej okolicy rozszedł się dźwięk przypominający
odległy grzmot.
Rairi
pojawiła się sekundę później. Chociaż jej sztylet napierał na
jego miecz, Balar wydawał się nieporuszony tym pokazem siły.
Spojrzał jej prosto w oczy. Oddychał spokojnie, głęboko, mięśnie
drżały lekko od nadmiernego, długiego wysiłku. Nawet spocony,
zakurzony i oszpecony bliznami wydawał jej się piękniejszy niż
mężczyźni z jej rasy.
Przez
kilka sekund mierzyli się wzrokiem, zastygli w takiej pozycji. W
końcu Rairi schowała sztylet i nie mogąc się powstrzymać,
dotknęła jego mokrych kosmyków.
-
Gdybym cię nie znała, mogłabym pomyśleć, że próbujesz
rozładować napięcie. Czyżby stało się coś złego?
Balar
wyprostował się i otarł ramieniem mokre czoło. Zmrużył od
słońca oczy.
-
Muszę trenować, żeby moje ciało całkiem nie zastygło – odparł
burkliwie, po czym odwrócił się z mieczem w dłoni i ruszył do
chaty.
Rairi podążyła za nim, wodząc wzrokiem po
jego umięśnionych plecach.
-
W takim razie w porządku. Następnym razem uprzedź mnie, to
potrenuję z tobą.
Zerknął na nią przez ramię i jego wargi
zadrżały w uśmiechu.
-
Jeśli nie będziesz próbowała mnie zabić, to zgoda.
-
Czy kiedyś próbowałam to zrobić?
Jego ponure, ciemne spojrzenie wystarczyło za
odpowiedź.
- Jesteś jedynym człowiekiem, którego nie mam
ochoty uśmiercać, więc dlaczego niby...
Gdy weszli do chaty, Rairi jęknęła ze zgrozy.
W środku była tylko jedna izba; dwa okienka dawały niewiele
światła, przez co panował tu wieczny półmrok. W kącie stał
siennik, a w drugim prosta ława. Palenisko po środku było smętnie
puste i poczerniałe.
Balar bez słowa podszedł do siennika, gdzie
leżała jego tunika i płaszcz. Wsunął na siebie tunikę, a
wychodząc, rzucił w jej stronę:
- Idę się wykąpać. Jeśli chcesz, możesz tu
poczekać.
Rairi z pogardą odwróciła się od mrocznego,
surowego wnętrza.
-
Idę z tobą. Nie wytrzymam tu nawet minuty.
Przeczesał palcami włosy i ruszył ku
skalistemu wzniesieniu.
-
Jak chcesz – mruknął obojętnie.
Znacznie
bardziej wolałam twoją dawną kryjówkę. Co z nią zrobiłeś?
Stoi.
Jeśli chcesz, możesz się tam wprowadzić.
Przewróciła
oczami i podążyła za nim nierówną, najeżoną kamieniami
ścieżką. Po pół godzinie oddalili się od chaty, otoczonej z
jednej strony górami, a z drugiej głębokim wąwozem i znaleźli
się na otwartej przestrzeni. Jej wyostrzony wzrok dostrzegał w
oddali zarysy innych chat, od których dzieliło ich dobre kilka
godzin marszu. Chociaż nie podobało jej się to miejsce, jego
jedyną zaletą było to, że byli tutaj całkiem sami.
Teren
nieco się obniżył i gdy zsunęli się po skarpie, ku jej
zaskoczeniu wyłoniło się przed nimi sporych rozmiarów jezioro.
Wpływały do niego dwa wąskie strumyki, a z drugiej strony
wypływała rzeka o szerszym i głębszym korycie.
-
Przyznam, że tego się nie spodziewałam.
Uśmiechnął się do niej słabo i rzucił na
ziemię tunikę. Zdjął buty i na boso, klucząc między ostrymi
kamykami, zbliżył się do brzegu jeziora. Woda była czysta,
krystalicznie błękitna. Złote słońce kąpało się w niej,
migocząc wesoło na spokojnej powierzchni.
Przyglądała
się jak zanurza się w nim aż po szyję. Przysiadła na płaskim,
nagrzanym kamieniu i obserwowała jak się kąpie. Na początku było
to fascynujące zajęcie. Umięśniony, silny mężczyzna nurkujący
w wodzie i gorącym słońcu był widokiem niecodziennym i sycił jej
oczy, które z taką nienawiścią spoglądały na wszystkich i
wszystko.
Kim
ty jesteś, Balarze? Dlaczego tak bardzo mnie pociągasz?
Jej
myśli dotarły do niego, chociaż nie odpowiedział. I dobrze. Nie
chciała wiedzieć, dlaczego znów zadurzyła się w człowieku.
Przecież Balar był inny. Był królem. Prawowitym Kruczym Królem
Elderolu. A także sługą boga Śmierci. Był po jej stronie i
cokolwiek się stanie, nie zdradzi jej. Już wystarczająco dowiódł
swojej lojalności.
Kilka
razy zanurkował niemal do samego dna i pływał pod wodą, aż zmył
z siebie pot i brud. Za każdym razem, gdy wynurzał się gwałtownie,
rozchlapywał wokół srebrne kropelki. Czarne kosmyki przylgnęły
do jego twarzy, niczym jedwabiste pióra. Rairi umoczyła palce w
wodzie i uznała, że jest przyjemnie ciepła. Zaczynała się
nudzić, więc pomyślała, że wspólna kąpiel będzie dla nich
miłą, ciekawą odmianą.
Zamierzała
już wstać, by zdjąć sukienkę, gdy Balar podpłynął do brzegu i
wyszedł z wody. Ubrał się szybko, po czym potrząsnął gwałtownie
głową, rozchlapując na wszystkie strony krople wody. Rairi
natychmiast otoczyła go tarczą i ociepliła wokół niego
powietrze. Spojrzał na nią i bez słowa usiadł obok, na spękanej
ziemi. Odwróciła się w jego stronę i dotknęła kosmyków na
policzku, które zaczęły już wysychać. Balar pochylił się do
tyłu i oparł na rękach, mrużąc od słońca oczy.
-
Przyznaję, że jest tu dość przyjemnie – kiedy odpowiedziała
jej cisza, cofnęła nagle dłoń i spróbowała ponownie – Jak
długo zamierzasz tu zostać?
Ignorował
jej obecność, jakby była jednym z kamieni. Przymknął jedno oko,
przez co wyglądał teraz bardziej jak niesforny duży chłopiec.
Rairi spojrzała na niebo, które wczesny zmierzch zabarwił na jasny
róż. Nigdy nie zwracała uwagi na otoczenie i nie lubiła
kontemplować przyrody, jak to robili inni jej pobratymcy. W tej
chwili jej myśli wypełniał siedzący przed nią mężczyzna.
Zmarszczyła lekko brwi i spuściła na niego wzrok, nieco
poirytowana faktem, że do tej pory nie potrafiła go rozszyfrować.
Zawsze ponury i traktujący wszystko ze śmiertelną powagą, wydawał
się kompletnie pozbawiony serca. Czy w ogóle bał się
czegokolwiek? Był pierwszym człowiekiem, który w ogóle nie
okazywał wobec niej strachu, nawet, gdy zadawała mu ból.
Hmm,
czyżby chodziło właśnie o to?
-
Chodzi o to, że cię ukarałam? Gniewasz się, że sprawiam ci ból?
- Zapytała głośno.
Zerknął
na nią kątem oka, ale nie odpowiedział. Wiedziała jednak, że
trafiła w sedno Uśmiechnęła się zmysłowo i pogładziła go po
włosach, zatrzymując dłoń na karku.
-
Zrobiłam to wyłącznie na rozkaz Pana. Nie mogłam odmówić.
Sądzisz, że twoje cierpienie mnie cieszy?
- A nie? - Jego ton był chłodny – Sądziłem,
że tym się żywisz. Zadawaniem ludziom cierpienia.
Wydęła wargi i zsunęła się obok na ziemię.
Ścisnęła lekko jego ramię, wyczuwając pod skórą napięte
mięśnie.
-
Już ci mówiłam, że jesteś wyjątkiem – odparła miękko –
Dobrze nam się razem współpracuje i nie chcę tego psuć.
Balar obrócił głowę i popatrzył na nią
czarnymi jak noc tęczówkami.
-
Współpracuje, mówisz? Odnoszę inne wrażenie.
Westchnęła i przewróciła oczami.
-
To prawda, że na początku ktoś musiał cię utemperować –
uniósł brwi, na co nieznacznie wzruszyła ramionami – Byłeś
jeszcze chłopcem, w dodatku przyszłym królem. Zanim do nas
przyszedłeś, byłeś „dobry”.
Balar skrzywił się i odwrócił głowę.
-
To było dawno. Poza tym przyszedłem do was dobrowolnie, sam.
- Owszem. I od tamtego czasu bardzo się
zmieniłeś. Jednak wiesz jak to jest. Sądziłam, że bardzo
kochałeś swojego młodszego braciszka.
- Nie pamiętam.
- Jednak musieliśmy ci zaufać, uwierzyć, że
naprawdę przeszedłeś na stronę Niezwyciężonego.
-
Czy nie wystarczająco udowodniłem, że tak jest? – Burknął.
- O tak. W zupełności – dotknęła jego
policzka i obróciła twarz w swoją stronę. Nachyliła się ku
niemu powoli, uważnie spoglądając w te zimne oczy, szukając w
nich jakichkolwiek oznak emocji. Wiedziała już jak rozpalić w nim
ogień, jednak wymagało to od niej pewnego wysiłku – Przez chwilę
nasz Pan w ciebie zwątpił, ale teraz jest z ciebie zadowolony. Ja
również.
- Zrobiłem, co trzeba. A nawet jeszcze więcej.
- Dziękuję. Dobrze się spisałeś.
- Wciąż jest dużo pracy – odparł,
nieporuszony jej bliskością.
Drugą dłonią przesunęła po jego bliznach na
plecach. Spiął się nieco, ale pewnie z bólu.
-
Mamy jeszcze czas, kochany. Spokojnie. Ludzie to żałosne istoty,
które wytępimy bez wysiłku. Największym problemem wciąż
pozostaje Potomek, król i Noszący Znak Kruka.
- Nawet oni nie są w stanie być w kilku
miejscach na raz. Nie stanowią dla mnie większego zagrożenia, więc
tym bardziej dla ciebie. Poza tym niedługo Potomek będzie zbyt
zajęty, by zwracać na nas uwagę.
- Pomyślałeś o wszystkim, co? – Zanuciła
słodkim sopranem, wplatając palce w jego kruczoczarne, długie
włosy. Uwielbiała ich jedwabistość i gładkość, jakby dotykała
piór.
Balar westchnął cicho, tuż przy jej ustach.
Uśmiechnął się lekko.
-
Jako przyszły król uczyłem się strategii i planowania.
- Och, w takim razie mamy szczęście, Wasza
Wysokość.
Zmrużył na moment oczy, widocznie niezadowolony
tą uwagą.
-
W Elderolu powinien być tylko jeden król.
- Tak. I to ty powinieneś nim być.
- Wybrałem inną drogę.
- Wiem i mam nadzieję, że gdy wygramy, ponownie
zasiądziesz na tronie w naszym nowym królestwie – przejechała
paznokciami po jego policzku i brodzie, po czym obdarzyła go
słodkim, delikatnym pocałunkiem. Natychmiast wyczuła w nim
nieznaczną zmianę. Zadrżał pod jej czułym dotykiem i odprężył
nieco.
A
więc wolisz delikatne czułości? Czy w ten sposób dotrę do
twojego zimnego serca?
Może.
-
Więc co z tą nagrodą? – Wymruczał w zagłębieniu jej szyi.
Poczuła na skórze pocałunek, tak delikatny,
niczym muśnięcie wiatru. Fala pożądania uderzyła jej do głowy.
Roześmiała się cicho, zadowolona, że to on pierwszy o tym
wspomniał.
- Prawda, spisałeś się bardzo dobrze, a ja
obiecałam cię nagrodzić. W takim radzie chodź.
Wstała
i trzymając go za rękę, pociągnęła za sobą. Pomogła mu z
powrotem pozbyć się tuniki i idąc tyłem, krok za krokiem
zanurzyli się powoli w jeziorze. Patrzył na nią w milczącym
skupieniu. W jego czarnych oczach odbijały się ostatnie promienie
słońca migoczące na nieruchomej tafli.
Gdy
woda sięgała im do pasa, zatrzymała się i objęła go za szyję,
przywierając do niego kurczowo. Dotyk twardych mięśni i jego
nagiej skóry rozpaliły jej zmysły. Musnęła płatek jego ucha i
wyszeptała.
-
Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli cię wyręczę i zabiję
Kruczego Króla i resztę Zakonu?
Balar objął ją i przymknął oczy.
-
Jak chcesz.
- A Ariel? Ją też mogę zabić?
- Rób jak uważasz, ale gdy już nie będzie nam
potrzebna. I tak jestem tylko twoim pionkiem, prawda?
- Moim ulubionym pionkiem. Mogę cię o coś
zapytać, Balarze?
- Słucham?
- Dlaczego tak właściwie zdradziłeś swój lud
i rodzinę? Przecież miałeś wszystko.
Balar odsunął się tylko na tyle, by spojrzeć
jej w oczy. Po raz pierwszy odkąd się poznali, uśmiechnął się
szerzej, z wyższością. W ciemnych oczach pojawił się błysk
jakby rozbawienia.
-
Prawdziwy król zawsze myśli naprzód i wybiera zwycięską stronę.
- W takim razie możemy być pewni wygranej.
Nie odpowiedział. Pocałował ją gwałtownie i
popchnął do tyłu. Objęci, runęli do wody, rozpryskując wokół
miliony lśniących, czerwonych niczym krew kropel. Rairi wsunęła
się cicho w głąb jego świadomości, niemal do samej istoty
jestestwa. Dostrzegła tam to, co sprawiło, że poczuła się tak,
jakby już wygrała całą wojnę.
Dotknęła
jego serca.
Sprawiła,
że Balar już na zawsze będzie tylko jej.
***
Lunna wiedziała, że powinna zostać jeszcze w
zniszczonym Lotheronie, ale tak bardzo tęskniła za Argonem, że
przybyła do Elderolu jeszcze kilka dni przed balem. Ariel ucieszyła
się z jej powrotu i natychmiast razem z Tarą wciągnęły ją w wir
przygotowań. W całej tej bieganinie i podekscytowaniu, starała się
nie myśleć o tych wszystkich tragediach, a przede wszystkim o
Zielonym Lesie i Rairi.
To jednak było trudne i wymagało więcej czasu,
niż sądziła. Tym trudniejsze, że poza wybieraniem sukni na bal,
nie miała żadnych obowiązków, ani jakichkolwiek zajęć.
Po kolejnej bezsennej nocy, Lunna chodziła jak
struta. Snuła się po zamku udając, że podziwia potężne kolumny,
łukowate przejścia i gobeliny zdobiące surowe mury z czerwonej
cegły. Tak naprawdę znów myślała o elfach i rodzinie.
Świadomość, że już nigdy ich nie zobaczy, wyryła w jej sercu
trwałą, bolesną szramę. Były chwile, że potrafiła się
uśmiechać, jednak tęsknota była czasem zbyt silna.
Na
samą myśl, że to wszystko sprawka Rairi, robiło jej się
niedobrze. Czy gdyby przyznała się do pokrewieństwa z Najstarszą,
zaczęto by ją oskarżać? Podejrzewać? Przecież rodziny się nie
wybiera.
Służba
w zamku kłaniała jej się w pas, jednak nie zwracała nawet na to
uwagi. Przywykła do tego, że wszyscy okazują jej szacunek. W swoim
smukłym zamku w głębi lasu miała wszystko, co tylko zapragnęła.
Tam
była przyszłą królową i Kapłanką Luny.
A
teraz, co jej zostało? Amulet i kilka sztuczek w zanadrzu. Poza
zamkiem ludzie patrzyli na nią krzywo, z wrogością.
Oto,
kim się stałam. Nikim.
Lunna
tak naprawdę nie prosiła o wiele. Nie chciała utknąć w
komnatach, kręcąc się bez celu. Wychowywano ją do rządzenia i
szkolono do walki. Wśród elfów wiedziałaby, co robić, bo
rozumiała swój ród. Wystarczyło, aby wydała rozkaz, a wszyscy
padaliby na kolana. Mimo wszystko całym sercem pragnęła walczyć
za ludzi i z ludźmi, bo teraz to oni byli wszystkim, co miała.
Od
wędrowania po zamkowych korytarzach w końcu poczuła się znużona.
Nie miała nawet, kogo zagadać, bo Ariel i Sato gdzieś wyszli, a
pozostali zajęci byli swoimi sprawami. Nie chciała siedzieć w
miejscu i roztkliwiać się nad sobą, więc rozpaczliwie szukała
jakiegoś zajęcia.
Przechodząc
obok otwartych drzwi jednej z komnat, zerknęła do środka i
zatrzymała się gwałtownie.
Na
czerwonej sofie siedział Argon i mrucząc coś do siebie, mocował
się z tuniką, która nie chciała przejść mu przez głowę.
Zagapiła się na jego nagi tors, podziwiając silne mięśnie i
momentalnie krew uderzyła jej do głowy.
Czy powinnam zagadać? Zaoferować pomoc?
Po jego głosie poznała, że nie był raczej w dobrym humorze, co z
pewnością nie sprzyjało przyjaznej pogawędce. Wahała się przez
chwilę, czy może lepiej zostawić go w spokoju, kiedy dostrzegła
coś jeszcze.
Głęboką
ranę na ramieniu i krew. Całą rękę we krwi.
Stłumiła
okrzyk i bez dłuższego namysłu wparowała do gabinetu. Delikatnie
pomogła mu zdjąć tunikę i rzuciła na podłogę. Argon spojrzał
na nią z chwilowym zaskoczeniem, a potem jego twarz spochmurniała.
Zmrużył ciemnozielone oczy.
-
Co tu robisz, księżniczko?
-
Przechodziłam akurat i... – Przełknęła nerwowo ślinę. Jego
wilgotne, potargane włosy mocno ją dekoncentrowały. Aż się
prosiły, aby je dotknąć, przygładzić – zauważyłam, że
potrzebujesz pomocy – dokończyła jednym tchem, pospiesznie
spuszczając wzrok.
Poruszył
umięśnionym ramieniem w nieokreślonym geście. Lunna starała się
dyskretnie utrzymać spojrzenie gdzieś na kanapie.
- Nie potrzebuję pomocy – odparł sucho.
- Jesteś ranny. Biały Kruku. Uzdrowię cię.
- Mówiłem, że nie...
Ale Lunna już przysiadła obok i dotknęła jego
ręki, jedną dłoń zaciskając delikatnie na przegubie, a drugą na
ranie. Jego skóra parzyła, albo może to jej się tak wydawało.
Miał silne ciało, a jednocześnie takie delikatne i gładkie.
Zarumieniła się gwałtownie, a serce zatrzepotało jej w piersi.
Bogowie,
dotykam Białego Kruka... Widok
zaschniętej, ciemnej krwi przypomniał jej, dlaczego tu jest.
Skup się, głupia. Pokaż, że możesz być przydatna.
Wniknęła
w głąb jego ciała, odnajdując ranę na ramieniu i posyłając w
jej stronę Moc. Zasklepiła ją starannie tak, że pozostała
jedynie maleńka blizna.
-
Gotowe – uśmiechnęła się do niego, ale na widok jego poważnej
miny, zarumieniła się i wstała pospiesznie – Poczekaj chwilę,
Biały Kruku. Przemyję ci rękę.
Wybiegła z pokoju zanim zdążył zaprotestować.
Ponieważ przy zwiedzaniu zapoznała się również z kuchnią,
odnalazła ją bez problemu. Nie zważając na zastęp krzątających
się tam kucharek, chwyciła jakąś czystą szmatkę, zamoczyła ją
w zimnej wodzie i lekko niczym kotka wróciła pędem do gabinetu.
Serce dudniło jej w piersi nie ze zmęczenia, ale z podekscytowania.
A także z obawy, że już go nie zastanie.
Jednak
Biały Kruk nie odszedł. Siedział tam, gdzie go zostawiła. Z lekko
zgarbionymi ramionami patrzył przed siebie ze zmarszczonymi brwiami,
nad czymś zamyślony. Brązowe kosmyki opadały na czoło, gdzie
widniało białe znamię.
Piękny. Bogowie, jaki on piękny.
Przystanęła
w progu i zagapiła się na niego, nieświadomie rozchylając wargi i
ściskając w dłoniach morką szmatkę. Pod jej stopami tworzyła
się coraz większa kałuża.
Zamrugał
i popatrzył na nią z góry na dół aż zaparło jej dech.
-
Co się stało, księżniczko? – Zapytał z nutą ironii – Ktoś
cię zahipnotyzował?
Zaczął
się podnosić i wtedy ocknęła się raptownie. Podbiegła do niego
i położyła dłonie na barkach, delikatnie popychając go z
powrotem na kanapę. Przysiadła na jej skraju i pod jego bacznym
spojrzeniem zaczęła przemywać mu rękę z krwi. Z początku
szorowała szybko i energicznie, potem jednak jej ruchy stały się
wolniejsze, jakby zamyślone. Kiedy jednak doszła do dłoni,
przełknęła głośno ślinę, po czym wcisnęła mu mokrą szmatkę
i odsunęła nieznacznie, wbijając wzrok w posadzkę.
Czuła
na sobie jego intensywne, przeszywające spojrzenie. Zacisnęła
pięści na kolanach i przygryzła wargę. Serce utkwiło jej w
gardle.
-
Masz do mnie jeszcze jakąś sprawę, księżniczko? – Zapytał w
końcu oschle, wycierając sobie dłoń.
Czy
ja ci się w ogóle podobam?
Wątpiła,
aby na jej widok jego serce uderzyło szybciej niż zawsze. Sądziła,
że śmiertelnicy zupełnie nie są odporni na piękno elfów, jednak
Białego Kruka raczej nie można było zakwalifikować jako zwykłego
człowieka. Czy chociaż raz spojrzał na nią łaskawszym okiem? Czy
w ogóle dostrzegał w niej kobietę?
Przypomniała
sobie, że przecież mu nie odpowiedziała.
-
Właściwie to nie... – Wstała, ale zaraz odwróciła się i
spojrzała na niego z góry – Albo może tak.
Sięgnął po tunikę, założył ją i uniósł
głowę.
-
Więc słucham.
Skubiąc nerwowo materiał sukienki, przybrała
na twarz całą swoją dumę i władczość.
-
Nie pozwolę by zamknięto mnie w zamku.
Uniósł brwi.
-
Nikt cię nie zamyka, księżniczko.
- Jestem dla was ciężarem, tak? – Zmarszczyła
czoło.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo... – Przerwała i przeszła się kawałek
po gabinecie, dobierając w myślach odpowiednie słowa – Ludzie
wciąż boją się elfów. Nie ufają im – westchnęła – Wiem,
że nas nie lubicie i tyle.
-
Nie wiem, co mówią ludzie i nic mnie to nie obchodzi. Osobiście
nic do was nie mam.
Przystanęła i odwróciła się. Spod na wpół
zmrużonych powiek obserwowała jak podnosi się powoli, jak pod
tuniką pracują twarde mięśnie. Oparł dłonie na biodrach i
uśmiechnął się samymi kącikami warg, jakby się z niej
naśmiewał. Słyszała miarowe bicie jego serca. Zielone oczy były
twarde i czujne.
Patrzył
na nią, ale jej nie widział. Teraz była pewna, że jest dla niego
tak ważna, jak ziarenko piasku na pustyni.
Westchnęła
cicho z rozczarowaniem i smutkiem, zaraz jednak wzięła się w
garść.
-
Ty może nie Biały Kruku, ale inni ludzie tak – zaplotła przed
sobą ramiona, w obronnym geście – Oświadczam jednak, że nie
zamkniecie mnie w komnatach, jak jakąś...
Przekrzywił lekko głowę.
-
Kto cię zamyka, księżniczko? Przecież możesz chodzić, gdzie
tylko chcesz. Nie powiesz mi chyba, że się nudzisz? Ariel zawsze
może...
- Nie! – Tupnęła nogą, co może
nie wypadło zbyt dobrze w jego oczach – Właśnie o to mi chodzi.
Chcę coś robić. Chcę we wszystkim uczestniczyć.
Przez chwilę patrzył na nią w zamyśleniu.
-
Uzgodniliśmy już, że gdy przyjdzie czas...
Potrząsnęła gwałtownie głową.
-
Chcę być przydatna już teraz. Mogę trenować, być twoją prawą
ręką...cokolwiek...
Argon potarł palcami skroń i ruszył do drzwi.
-
Przykro mi, księżniczko. Nie potrzebuję, by ktoś niedoświadczony
plątał mi się pod nogami. Sama znajdź sobie zajęcie.
-
Nie traktuj mnie jak dziecko, Biały Kruku – warknęła, zniżając
ostrzegawczo głos.
Przystanął, a jego ramiona uniosły się i
opadły w westchnieniu.
-
Mówię tylko, że... - Gdy się odwrócił, napotkał jej gniewne
spojrzenie i zacięty wyraz twarzy.
-
Jestem Kapłanką Luny. Szkolono mnie do walki.
- Niedoszłą Kapłanką i szkolono cię do
obrony, nie do zabijania, księżniczko.
- Przecież mogę przywoływać Ziemnych
Strażników.
- Pięciu to wciąż za mało, gdy nadejdzie
bitwa.
- Więc przywołam całą armię, jeśli
zgromadzę odpowiednią ilość Mocy. Potrafię też władać mieczem
– poklepała przypiętą do pasa skórzaną pochwę.
- Tak. Widziałem, że radzisz sobie nieźle, ale
nie wystarczająco.
- Nauczę się.
- Więc wtedy do mnie przyjdź.
Znów skierował się do wyjścia. Lunna
wpatrywała się w jego plecy i myślała intensywnie.
Nie
odchodzić. Nie odchodź. Popatrz na mnie!
Musiała
go zatrzymać za wszelką cenę, a w tej chwili do głowy
przychodziło jej tylko jedno.
-
Rairi jest moją ciotką!
Zamarł
tylko krok od drzwi i dopiero po jakiejś minucie popatrzył na nią
z zaskoczeniem.
-
Słucham?
Wzięła głęboki wdech i powtórzyła, patrząc
mu prosto w oczy.
- Rairi jest moją ciotką. Siostrą mojej
zmarłej matki.
Długo
trawił tą informację i chociaż słychać było kroki i głosy z
korytarza, w gabinecie zapadła ciężka cisza. Lunna dzielnie nie
odwracała wzroku, gotowa ponieść wszelkie konsekwencje swoich
słów. W pewnym stopniu ulżyło jej, że mogła w końcu wyznać
komuś tą haniebną prawdę.
-
Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? – Zapytał w końcu
neutralnym tonem, jakby nie wiedział jeszcze jak potraktować tą
nowinę.
Wzruszyła
ramionami.
-
Mówię teraz. Czy gdybym przyznała się już na początku,
pozwoliłbyś mi z wami zostać? – Nie oczekując odpowiedzi,
kontynuowała: - Wątpię. Chociaż Ariel również ma przodka, który
próbuje zgładzić świat – uśmiechnęła się gorzko – Wiem,
że jestem na straconej pozycji z powodu mojej nieśmiertelnej
natury. Ani ludzie, ani Noszący Znak Kruka pewnie z początku mnie
nie zaakceptują. Teraz wiesz, dlaczego nie chcę siedzieć
bezczynnie. Chcę być gotowa i walczyć z Rairi. Chcę pomścić
moją rodzinę. Rozumiesz, Biały Kruku?
Powoli, jakby z wahaniem
skinął głową. W jego wyrazie twarzy nie było już drwiny, tylko
powaga.
- Nieco mnie zaskoczyłaś tym
wyznaniem, księżniczko.
- Powiesz reszcie?
- Królowi na pewno. O innych zdecyduj sama.
Przytaknęła z ulgą.
- Czy teraz w takim razie pozwolisz mi sobie
pomóc?
Przekrzywił lekko głowę, przesuwając po niej
wzrok z góry na dół, jakby próbował ocenić jej możliwości.
-
A co konkretnie chciała byś robić, księżniczko?
- Cokolwiek – rzuciła szybko z nowym
entuzjazmem – Cokolwiek rozkażesz.
- Hmm, cokolwiek?
Zarumieniła się, chociaż wiedziała, że z
pewnością po głowie chodziło mu zupełnie coś innego.
-
Tak. Będę twoim cieniem. Będę szybka, cicha i...
- Będziesz mi posłuszna?
- Tak – energicznie pokiwała głową.
- Całkowicie?
- Tak.
Uśmiechnął się pod nosem.
-
Ostrzegam, że będę cię traktować, jak innych wojowników. Moje
rozkazy są świętością.
Wyprężyła się i zasalutowała z szerokim,
promiennym uśmiechem.
-
Rozumiem, Biały Kruku. Wydaj mi pierwsze polecenie, a spełnię to
od razu.
Ku jej zaskoczeniu, odwrócił się do niej
plecami i stanął w progu.
-
Przestań zwracać się do mnie „Biały Kruku”, to irytujące.
Jestem Argon.
Bez zupełnego powodu poczuła w brzuchu tysiące
roztrzepotanych motyli. Odgarnęła do tyłu luźno spleciony
warkocz.
- A ja nie jestem już księżniczką. Wystarczy
Lunna.
Zerknął na nią przez
ramię i uśmiechnął się jedną stroną ust. Odpowiedziała tym
samym, zatapiając się w jego tęczówkach koloru soczystej trawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz