piątek, 14 października 2016

Rozdział 44

   Falen zatańczył tylko z Ariel, a potem chodził od stołu do stołu, lub podpierał kolumnę. Omijał ludzi, a gdy ktoś otarł się o niego przypadkiem odskakiwał jak oparzony. Wstydził się własnej reakcji, dlatego trzymał się z boku. Przytupywał w takt muzyki i popijając wino, przyglądał się szlachcie w bogatych, kolorowych szatach. To budziło odległe wspomnienia z dzieciństwa. Luksus...bogactwo...kochająca rodzina i wszystko czego zapragnął. On też kiedyś miał takie ubrania i śmiał się tak beztrosko.
    Za żadne pieniądze nie chciałbym się z nimi zamienić.
    A może jednak? Tęsknisz za swoim dawnym życiem?
   Spojrzał na Arwela, który zjawił się nie wiadomo kiedy. Zamiast odpowiedzi, zamoczył usta w prawie opróżnionym pucharze. Zdążył wziąć tylko jeden łyk, gdy przyjaciel wyrwał mu go z dłoni i odstawił na stół. Przyjrzał mu się krytycznie.
   - Za dużo dziś wypiłeś, Falenie.
  Wzruszył obojętnie ramionami i otarł usta rękawem płaszcza. Faktycznie może i przesadził. Szumiało mu w głowie i dopiero teraz zauważył, że sala jakby lekko się kołysała. Czknął głośno i zawstydzony, natychmiast zakrył dłonią usta. Arwel z cierpkim uśmiechem poklepał go po plecach.
   - Wiedziałem. Nie można cię zostawić nawet na pięć minut.
  - Przecież byłeś zajęty tańczeniem z tymi bogatymi damami – burknął, splatając przed sobą ramiona.
   W brązowych oczach Arwela zamigotało rozbawienie. Pochylił się nad przyjacielem.
   - A co? – Wyszeptał – Chciałeś ze mną zatańczyć?
   Falen odepchnął go gwałtownie.
  - Nie gadaj głupot – warknął ściszonym głosem, nerwowo wodząc wzrokiem po sali – Przecież to by głupio wyglądało. Jesteśmy mężczyznami...
   - Ale jesteś zazdrosny, co? – Zadrwił Arwel, z chichotem mierzwiąc mu złote włosy.
   Posłał mu mordercze spojrzenie.
   - Zamknij się.
  - Dobrze już, dobrze – uniósł dłonie w geście kapitulacji, po czym zmienił temat – Może wyjdziemy stąd? Chcę z tobą porozmawiać.
   Falen skinął głową, gdyż naprawdę potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem. Oddalając się od sali i muzyki Arwel podtrzymywał go za ramię, nie zwracając uwagi na ukradkowe spojrzenia ludzi, łącznie ze służbą. Falen nie potrafił być taki obojętny, dlatego co chwila odsuwał się od niego i protestował. Dopiero na tyłach ogrodu, z dala od ciekawskich spojrzeń, przestał się wyrywać.
   - No? - Zaczął, gdy znaleźli się między labiryntem fantazyjnie przystrzyżonych krzewów – To, o czym chciałeś porozmawiać?
   Arwel odgarnął z czoła splątane kosmyki i w zamyśleniu spojrzał na księżyc.
   - Chciałbym, żebyś mi coś obiecał.
  - Co takiego? – Świeże, chłodne powietrze wypędziło z niego resztki alkoholowego zamroczenia.   Otworzył szerzej oczy i potarł twarz, by całkiem dojść do siebie. Gdy zerknął na przyjaciela, napotkał jego poważne, przeszywające spojrzenie.
   - Przysięgnij, że już nigdy nie narazisz się na takie niebezpieczeństwo – powiedział w końcu.
   - Jakie niebez...Aaa! Chodzi ci o tamte centaury? – Falen uśmiechnął się niedbale – Zrobiłem to, co musiałem.
   Arwel zmarszczył brwi.
   - A jednak niepotrzebnie się narażałeś. O mało nie zginąłeś.
   - Takie życie wojownika.
  - Mimo wszystko mogłeś rozegrać to inaczej. Poczekać na resztę Zakonu, zwołać innych wojowników. Poczekać na mnie.
    Falen odsunął się nieco i spojrzał na przyjaciela z urazą i lekkim gniewem.
    - Przecież nie zawsze będziesz w stanie mnie chronić. Dowiodłem już nie raz swoich możliwości, a ty wciąż mi nie ufasz? – Zatrzymał się nagle i ze złością zacisnął pięści. Stali w cieniu wysokich krzewów, gdzie nie dochodziła do nich nawet muzyka. Tylko gdzieś w trawie grały świerszcze – Czy wiesz, co zrobiłem? Zawsze brzydziłem się swoimi umiejętnościami, ale zrobiłem to dla Elderolu. Dla nas... – Odetchnął głęboko przez otwarte usta – Nastawiałem je przeciw sobie, by się nawzajem zabijały. Zupełnie jak wtedy, gdy...
   Przerwał raptownie i zadrżał. Roztrzęsiony, mimowolnie powrócił do tamtego dnia sprzed laty.
   Już dobrze, Falenie. Już wszystko dobrze.
   Arwel przytulił go delikatnie, szepcząc słowa pocieszenia.
   - To nie tak, że ci nie ufam. –odsunął się na wyciągnięcie ramion i popatrzył mu w oczy – Wiem, że jeśli chodzi o walkę, jesteś lepszy ode mnie. Masz też w zanadrzu parę sztuczek. Nie chcę...Nie chcę tylko, żeby coś ci się stało. Nie przeżyję tego.
   Falen przewrócił oczami i uśmiechnął się kwaśno.
   - Przecież nigdzie się nie wybieram. Poza tym jak na razie obaj utkwiliśmy w zamku.
   - Ach, prawda.- Arwel rozpromienił się w jednej chwili – Przy okazji muszę podziękować królowi.
   - Jesteś niemożliwy.
   - Staram się jak mogę – wyszczerzył zęby – Czy teraz ze mną zatańczysz?
   Falen cmoknął tylko głośno i wymierzył mu kuksańca w pierś. Przyjaciel próbował go objąć i zaczął wywijać z nim dzikie pląsy, mimo jego gwałtownych protestów. Robiąc przymusowy piruet, Falen skrzywił się, gdy zabolało go ramię po ranie od strzały.
   - Pocze...
   Chciał się zatrzymać, ale Arwel tego nie zauważył, i pociągnął do kolejnej zwariowanej figury. Potknął się i wylądował na plecach, a przyjaciel na nim.
  Dysząc ciężko, Arwel zaczął się śmiać, a Falen mrugał powiekami, przygnieciony do ziemi i wilgotnej od rosy trawy.
   - Czy możesz ze mnie zejść? – Zapytał ostrzej, niż zamierzał.
   Arwel przestał się śmiać i nie ruszając się z miejsca popatrzył na niego z nagłą powagą.
   - Mówiłem, żebyś...
  Nagle popchnął go z powrotem na ziemię, a potem pochylił się i złapał za przeguby dłoni, przyciskając do ziemi.
   Falen zrobił wielkie oczy, a jego serce zamarło na chwilę, by potem zacząć bić jak oszalałe..
   - Co ty...
   - Ciii. – przyjaciel uśmiechnął się inaczej niż zawsze.
   Falen próbował się wyrwać, wstać, ale na próżno.
   - Ktoś może nas zobaczyć – rzucił bez przekonania.
   - Wiesz, że ludzie mnie nie obchodzą.
   - Ale...
  Arwel pochylił się jeszcze niżej, aż jego twarz przesłoniła mu cały świat. Zamarł i rozluźnił zaciśnięte pięści.
   - Jestem już zmęczony tym ukrywaniem się i tajemnicami – jego głos był zachrypnięty i przyciszony – Mam dość tego, że nie mogę cię nawet dotknąć, kiedy chcę.
   - Przecież jestem...
   - Nie – warknął ostro.
   Zamierzała jeszcze protestować, ale gdy zamknął jej usta pocałunkiem, całkiem się poddała.
  - Czy chcesz coś jeszcze dodać? – Mruknął Arwel, uwalniając jej nadgarstki, by móc wpleść palce w krótkie, złote włosy.
   - Nie.
   Oderwała plecy od ziemi, zarzucając mu ręce na szyję. Wydobyła z siebie urywane westchnienie, które zagubiło się między ich splecionymi wargami.
   Zaraz potem usłyszała w głowie trzy słowa, na które tak długo czekała.
   Kocham cię...Sereyo.

***

   Argon dał jej tylko tyle czasu, by narzuciła na siebie coś wygodniejszego niż balowa suknia, po czym ze zniecierpliwieniem wyciągnął ją z gwarnego zamku. Lecieli już dobrą godzinę i Ariel wciąż nie miała pojęcia, dokąd zmierzają.
   Gdy przelecieli nad oświetlonym, tętniącym życiem miastem, skręcili na zachód, gdzie ciągnęły się dzikie pastwiska i ciemniejsze plamy lasów. Ariel próbowała jakoś zagadać Argona, ale był tajemniczy i małomówny jak zawsze. Zaskoczona jego dziwnym zachowaniem, a także zaintrygowana celem podróży, zapomniała nawet, że wciąż powinna się na niego gniewać.
   - Powiesz mi w końcu, co to za niespodzianka? – Zapytała po raz kolejny, nie spodziewając się, że czegoś się od niego dowie.
   Uśmiechnął się tylko tajemniczo. W ogóle tej nocy uśmiechał się zaskakująco dużo.
   - Zobaczysz.
   Westchnęła i dała sobie spokój.
   Mam tylko nadzieję, że to nie jest nic niemiłego. Dzisiejsza nic była idealna i wolałabym, żeby nic tego nie zepsuło. Pomyślała przede wszystkim o Rivie i ich tańcu tuż pod księżycem.
   Nie spodziewała się raczej, że Argon mógłby przygotować coś, co by ją zachwyciło. Nie należał do takich osób. Ale ponieważ dzisiaj miała dobry humor, zamierzała uśmiechnąć się ładnie i podziękować, cokolwiek by to nie było.
   Niebo powoli jaśniało i na horyzoncie pojawił się skrawek czerwonej kuli słońca. W końcu, gdy powoli traciła cierpliwość, skierował ją ku ziemi. Jak okiem sięgnąć wokół nie było żywej duszy. Okolica była piękna, wszędzie gdzie spojrzała dziką łąkę porastała wysoka trawa i kwiaty. Gdzieś niedaleko szumiał wodospad, widziała nawet migoczące w powietrzu kropelki wody. Przycupnięta pod jedynym w niewysokich pagórków, stała prosta chata porośnięta częściowo mchem. To właśnie przed nią wylądowali.
   Ariel rozejrzała się wokół nic nie rozumiejąc. To gdzie ta niespodzianka?
   - Po co przyprowadziłeś mnie na to bezludzie? Nic tu nie ma.
   Argon uniósł jedną brew i złożył białe skrzydła.
   - Nie poznajesz, prawda? To dom twoich rodziców.
   Ariel zatkało. Spojrzała na chatę i zrobiła kilka kroków.
   - To...Tu mieszkali moi rodzice?
   Skinął głową.
   - Mieszkaliście razem. Dziwisz się, że nie w mieście i bez służby? Często pomieszkiwali w zamku, ale kochali ciszę i bliskość natury.
   Ariel zmarszczyła brwi i zamrugała gwałtownie.
   - Ale...
   - Wejdź tam i rozejrzyj się – popchnął ją lekko w stronę drzwi.
   Obejrzała się na niego niepewnie.
   - A ty?
   - Poczekam tu. Nie spiesz się.
   Stanęła przed prostymi, drewnianymi drzwiami i poczuła piekące łzy. Najpierw w gardle, potem pod powiekami. Zanim weszła do środka, zerknęła na Argona, który stał samotnie w wysokiej trawie.
   - Dziękuję – wyszeptała drżącym głosem.
   Już bez uśmiechu, skinął na nią, by weszła do środka.
   Ariel drżały ręce, gdy otwierała skrzypiące drzwi.
   Więc to tutaj mieszkaliśmy. Tak wygląda mój rodzinny dom.
   Stare deski podłogi zaskrzypiały pod jej nogami. Ostrożnie zamknęła drzwi i przez dłuższą chwilę po prostu stała w mroku, nasłuchując bicia swojego serca. Stworzyła niewielką kulę światła, która posłusznie zawisła nad sufitem. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się wnętrzu.
  Ruszyła powoli wzdłuż ściany, dotykając dłonią próchniejących desek. Z sercem w gardle odnajdywała wzrokiem kolejne pozostałości po dawnych mieszkańcach. Zimne palenisko z wciąż stojącym na nim kociołkiem. Puste kubki i brudny talerz na dębowej ławie. Kilka drewnianych zabawek rozrzuconych bezładnie na podłodze.
   Izba nie była duża i bardzo skromnie urządzona. Komoda w kącie miała jedną półkę wysuniętą, jakby ktoś przed wyjściem zapomniał ją zamknąć. Szafki zarosły kurzem, a sufit i kąty obrosły pajęczynami. Dwoje drzwi prowadziło do niewielkich pokoików. Ariel zajrzała do nich tak ostrożnie, jakby spodziewała się tam kogoś zastać. W pierwszym stało duże łóżko i szafa na ubrania, w drugim dwie prycze, dwie komody i dwa biurka. Powietrze wypełnione było wilgocią i kurzem, ale gdy się skupiła, miała wrażenie, że wyczuwa pozostałości słodkich, kwiatowych perfum
   To na pewno pokój rodziców. Pomyślała z rozrzewnieniem. A ten drugi? Tutaj pewnie spałam ja. Tylko dlaczego wszystkiego jest podwójnie? Czyżbym miała...
   I wtedy to zobaczyła, jakby oczami duszy, a w głowie usłyszała głosy.
   - Ariel, nie szarp brata za ubranie!
   Ariel odwróciła się gwałtownie w stronę głównej izby.
  Przy palenisku stała rudowłosa kobieta. Mieszała w kociołku smakowicie pachnącą zupę i uśmiechała się w stronę drzwi dziecięcego pokoju.
   Znów się odwróciła, nie zdając sobie sprawy, że ma otwarte usta.
  Może trzyletnia dziewczynka z rudymi warkoczykami skakała po łóżku i szarpała za rękaw i tunikę starszego chłopca.
   - No chodź! – Wołała piskliwie – Pobaw się ze mną! Pobaw. Pobaw. Obiecałeś, że ze mną polatasz!
Chłopiec pokazał jej język i wybiegł z pokoju.
   Ariel okręciła się na pięcie i cofnęła chwiejnie, jakby faktycznie miał na nią wpaść.
   Chłopiec zaczął biegać po izbie i wokół matki, a mała Ariel goniła go i krzyczała.
   - Mamo, powiedz mu coś! On nie chce się ze mną bawić!
   - Skarbie, daj bratu spokój.
  Chłopiec znów pokazał jej język i roześmiał się głośno. Miał brązowe, nieco dłuższe włosy i ciemnozielone oczy.
   Przecież to jest...
   Chłopiec wypadł na dwór. Między długą grzywką mignęło coś białego...
  Ariel bez tchu doskoczyła do drzwi, szarpnęła i wpadła prosto w ramiona Argona. Dorosłego Argona.
   Zamiast się odsunąć, przylgnęła do jego szerokiej piersi i poczuła jak otacza ją silnymi ramionami. Z oszołomienia zabrakło jej słów, ale potem odsunęła się odrobinę i obiema dłońmi zaczęła dotykać jego twarzy, badać każdy jej milimetr. Pogładziła chropowatą szramę, która nagle wydała jej się piękna, wręcz doskonała.
   - Ty jesteś... – Wykrztusiła w końcu, a łzy dusiły ją od środka i zalewały policzki – Jesteś moim bratem. Moim prawdziwym, starszym bratem!
   Argon miał wilgotne oczy. Nie przestając jej obejmować, pogładził po długich włosach.
   - Tak, Ariel – wychrypiał.
   Pociągnęła nosem, a potem wybuchnęła głośnym śmiechem. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła gwałtownie, aż cofnął się chwiejnie kilka kroków. To było idealne zakończenie tej niesamowitej nocy.
   To sen. Ja śnię. Mam rodzinę! Mam brata.
   Ariel śmiała się i płakała na przemian, nie mogąc przestać tulić tego szorstkiego wojownika. W końcu jednak go puściła i odsunęła się, by znów móc mu się przyjrzeć, jakby dopiero teraz zobaczyła go naprawdę. Z uśmiechem, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała, otarł palcami łzy z jej czerwonej twarzy.
  - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Zapytała drżącym głosem, zastanawiając się jednocześnie, czemu sama się nie domyśliła. Przecież jego zielone tęczówki były tylko o odcień ciemniejsze od jej własnych. I od matki – Zaczynałam myśleć, że ty...
   - Że co? – Uniósł brew – Że cię kocham? – Roześmiał się krótko – O tak, Ariel. Kocham cię i zawsze będę cię kochał, moja mała siostrzyczko – w jednej chwili spoważniał - Kiedy dowiedzieliśmy się, że straciłaś pamięć, z początku nie wiedziałem jak powinienem się zachować. Byłem wściekły i sfrustrowany, bo inaczej to sobie wyobrażałem. Chciałem ci powiedzieć tysiące razy, jednak bałem się, że mi nie uwierzysz. Czekałem na właściwy moment i uznałem, że to będzie idealne miejsce. Tak pomyślałem, że może tutaj coś sobie przypomnisz.
   - Dziękuję ci, że mnie tu przyprowadziłeś. Mówiąc o niespodziance...
   - Nie sądziłaś, że to będzie coś takiego – dokończył za nią z uśmiechem.
   Skinęła głową.
   - To najszczęśliwsza noc... – Zerknęła na jaśniejące niebo i poprawiła się szybko – Najszczęśliwszy dzień mojego życia.
   Wytarł jej twarz z ostatnich łez i ujął za rękę.
   - Chodź. Lepiej wracajmy do zamku, bo za chwilę Riva zacznie nas szukać.
   Ruszyli razem przez wysoką trawę, oddalając się powoli od samotnej, starej chatki. Ariel wciąż była lekko skołowana i miała wrażenie, jakby to był tylko piękny sen. Nie mogła się powstrzymać od częstego zerkania na Argona, a gdy napotykała jego spojrzenie, uśmiechali się do siebie szeroko i z radością.
   - Przepraszam – rzuciła w pewnym momencie.
   - Za co?
   - Za wszystko. Za to, że się z tobą kłóciłam i za to, że ciągle musiałeś się o mnie martwić.
   Ścisnął mocniej jej dłoń i pokręcił lekko głową.
  - To nieważne, Ariel. Zapomnijmy o tym. Obiecaj mi tylko, że darujesz sobie poszukiwanie Savary.
Ariel uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
   Przepraszam, Argonie. Nie mogę tego zrobić.
   - Ja...pomyślę nad tym – odparła głośno, by jakoś go ułagodzić, a potem zmieniła temat i dotknęła swojego wisiorka – Cały czas się nad tym zastanawiałam, a jednak to piórko należy do ciebie.
   Argon popatrzył w zamyśleniu w niebo, a na jego wargach pojawił się łagodny uśmiech.
   - Tak. Dałem ci go na pożegnanie.
   - Opowiesz mi coś o rodzicach i o nas?
   - Może przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że...
   Nie usłyszała dalszej części. Nagle poczuła jak bariera wokół jej umysłu pęka bez wysiłku, wypełniając ją znajomą świadomością. Ramię przeszył ostry ból, aż drgnęło spazmatycznie. Potem usłyszała głos.
   Chodź, Ariel. Już czas.

***
   Balar, śledząc jej myśli, wylądował na wzgórzu, tuż nad chatą. Obserwował jak wchodzi do środka, a potem wybiega i wpada w ramiona Białego Kruka.
   - Jesteś...jesteś moim bratem.
   Usłyszał jej głos i uśmiechnął się do siebie. Słyszał jej myśli i uczucia, jak swoje własne. Była szczęśliwa, a on wybrał odpowiedni moment by to zepsuć.
   Więc odnalazłaś braciszka, co? Wzruszający widok.
   Poranny wietrzyk targał jego czarnym płaszczem, a czerwone słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu oblewając całą łąkę i wzgórze ciepłym blaskiem. Balar zmrużył oczy i uniósł prawą dłoń ze znamieniem.

   Balar siedział na ławce w pałacowym ogrodzie i podziwiał niebo. Wokół panowała przyjemna cisza, gdy nagle usłyszał kroki i tłumiony chichot. Ktoś wspiął się na oparcie ławki i drobne rączki zasłoniły mu oczy.

   Z jego czarnych oczu wyzierała chłodna obojętność. Nad jego dłonią pojawiło się piórko. Przez chwilę obserwował jak rodzeństwo oddala się od wzgórza. Żadne nie spojrzało w górę. Żadne go nie zauważyło.
   Piórko zawirowało niewinnie w powietrzu i delikatnie spłynęło na dach chaty. W tym samym czasie Balar zawładnął jej umysłem. Przystanęła gwałtownie, wciąż trzymając Białego Kruka za rękę.
   Chodź, Ariel. Już czas.
   Powoli odwróciła głowę i uniosła na niego oczy. Wyczuł jej strach, a potem nienawiść.

   Przykrył te drobne paluszki swoimi dużymi dłońmi i uśmiechnął się do siebie.
   - Czy to nocna wróżka? – Zaczął zgadywać – A może kwiatowy elf?
   - Nie, głuptasie – odpowiedział mu wesoły, dziecięcy śmiech – To przecież ja!
   Czteroletnia Ariel wdrapała się na jego plecy, a potem zwinnie niczym małpka zsunęła obok na ławkę. Uśmiechała się figlarnie, pokazując białe ząbki. Miała na sobie nocną koszulkę, a rude włosy z szarym pasemkiem związane w ciasne warkoczyki.
  - Dlaczego nie śpisz i siedzisz tu sam? – Przekrzywiła główkę i popatrzyła na niego dużymi, zielonymi oczami, które pokochał od pierwszego wejrzenia.
   Dotknął palcem jej nosa.
   - Jestem już duży, więc mogę sobie tu siedzieć i podziwiać gwiazdy.
   - Ja też chcę!
   - Ty jesteś mała i musisz spać, żeby urosnąć.
   Zaczęła szarpać go za rękę.
   - Ciągle mi to powtarzasz, Balarze. Ale ja jestem duża i lubię gwiazdy. A najbardziej ciebie.
   Roześmiał się i pociągnął ją za warkoczyk.

   Odwróciła się w połowie i zamarła.
   Czego chcesz? Warknęła groźnie.
   Posłał jej nikły uśmieszek.
   Patrz. Rozkazał.
   Poruszył palcami i pióro eksplodowało w dole, otaczając chatę kulą ognia i zmieniając ją w kupkę popiołów. Ariel krzyknęła, a Biały Kruk przytrzymał ją, gdy fala gorąca o mało nie posłała ich na ziemię. Roześmiał się cynicznie w głębi jej umysłu.
   Jak ci się podoba? Może mogłem zrobić fajerwerki?
  Jej wściekłość przenikała go do szpiku kości. Pozostał spokojny, pewny, że tym razem mu nie ucieknie.
   Jak mogłeś? To dom moich rodziców!
   Och, przecież wiem. Ale to tylko stare deski, kurz i pajęczyny. Wolałabyś, żeby to był żywy człowiek?
  Co...
   Niepewność. Pierwsze oznaki lęku.
   Próbuję powiedzieć, że twój ukochany braciszek zginie, jeśli nie będziesz posłuszna.
   Z góry widział jak zaciska palce, jak bezsilna złość niszczy ją od środka. Tym razem nie mogła się sprzeciwić, walczyć, ani uciec. Zaklęcie Posłuszeństwa było kompletne. Mógł zrobić z nią wszystko, na co miał ochotę. A przede wszystkim sprawić, że będzie posłuszna.

   - Ale ja nie jestem gwiazdą.
   - A właśnie, że jesteś. Moją osobistą.
   Balar z czułością pogłaskał ją po policzku. Nie znał bardziej niewinnej istoty i serce topniało mu za każdym razem, gdy ją widział.
   - Ja też mam swoją ulubioną gwiazdkę.
   Wdrapała się na jego kolana i objęła szczupłymi ramionami za szyję. Zamrugała z ciekawością przyciskając policzek do jego policzka.
   - Jaką? Pokażesz mi?
   Popukał palcem w jej czoło, a potem wycisnął na nim gorącego całusa.
   - Właśnie mnie dusi, ma dwa warkocze i nie chce iść spać.
   Roześmiała się głośno, napełniając ogród dźwięcznym, wesołym głosem.
   - Skoro ty jesteś gwiazdą i ja też jestem gwiazdą, to dlaczego nie świecimy na niebie?
   - Bo niebo jest za daleko. Wolę jak świecisz tu, tylko dla mnie.

   Biały Kruk rozłożył skrzydła, gotowy stoczyć z nim walkę. Balar zrobił to samo. Wzbił się ponad wzgórze i stworzył kolejne pióro tak, by dobrze je widzieli.
   Bądź posłuszna, a nikomu nie stanie się krzywda. Chyba nie chcesz, by twój braciszek zginął, zanim zdążyłaś się nim nacieszyć?
   Czego tym razem chcesz? Wiesz, że nigdzie z tobą nie pójdę. Nie zmusisz mnie.
  O tym akurat nie ty decydujesz. Mój Pan na ciebie czeka. Potem będę miał dla ciebie specjalnie zadanie.
   Co?
   Tego dowiesz się później. Teraz zrób coś, by Biały Kruk nie leciał za nami.
   Nie zrobię mu krzywdy!
   Wniknął w nią głębiej, przejmując kontrolę nad ciałem. Widział jak kropelki potu osiadają na jej czole, gdy próbowała mu się przeciwstawić. Jego wargi wykrzywił okrutny uśmiech, gdy pokierował jej ręką.
   - Argonie, uciekaj! – Krzyknęła, ale Balar był szybszy.
  Uderzyła go tak mocno, że poleciał na najbliższe drzewo i osunął się bez czucia. Po policzkach Ariel zaczęły płynąć łzy. Chciała podbiec do brata, ale unieruchomił ją w miejscu, napełniając bólem.
   A teraz chodź do mnie.
  Krótki rozkaz przeniknął i wypełnił jej umysł. Posłuchała. Rozłożyła szerokie białe skrzydła i wzbiła się w niebo. Jej mokre oczy patrzyły na niego ostro, z głęboką żądzą mordu.

   Balar połaskotał ją i zawtórował wesołym śmiechem.
   - A więc lubisz mnie bardziej niż Riva? – Zapytała.
   - Tak bardzo, że mógłbym cię schrupać, gwiazdeczko – udał, że gryzie ją w ucho.
  Ariel zapiszczała i schowała się za jego ramię. Chwycił ją i posadził sobie na baranach. Przeszedł się po ogrodzie i zatrzymał w miejscu, gdzie rozgwieżdżone niebo było bardziej widoczne. Patrzył na gwiazdy z łagodnym uśmiechem.
   - A ja cię kocham, wiesz? – oznajmiła nagle – I kiedyś się z tobą ożenię. Z tobą i z Rivą, zamieszkamy w zamku, będziemy rządzić krajem i żyć długo i szczęśliwie.
Roześmiał się głośno i serdecznie.
   - To nie jest śmieszne – rzuciła oburzona, szturchając go piąstką po głowie. – Gwiazdy, które się lubią, muszą być razem, bo inaczej przestaną świecić. Mama opowiadała mi taką bajkę, po której się rozpłakałam, bo skończyła się źle. Chcesz, żebym płakała?
   Potrząsnął głową, uśmiechając się z rozbawieniem.
   - Oczywiście, że nie chcę. Nie lubię jak moja gwiazdeczka płacze.
   - Więc obiecujesz, że zawsze będziemy razem?
   Zadarł głowę, by na nią popatrzeć i mrugnął okiem.
   - Obiecuję, moja gwiazdeczko.


    Wciąż próbowała się opierać, więc musiał bardziej się wysilić, by trzymać ją w ryzach. Dopiero, gdy jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny ból, a w umysł wbiło się tysiące niewidzialnych szpilek, uspokoiła się. Poddała się, chociaż determinacja na jej bladej twarzy była godna podziwu. Podleciała do niego, tylko raz oglądając się na nieprzytomnego Argona. Oczy miała zaczerwienione od łez i zaciskała kurczowo pięści.
   - Mówiłam już, że nie będę ci służyć – wysyczała z nienawiścią.
   Uśmiechnął się chłodno, lustrując jej męski strój, a potem skrzydła Białego Kruka.
   - A ja mówiłem, że twój upór jest bezsensowny. Wiem, że wolisz umrzeć, niż mnie oglądać, więc tym razem stawką jest życie twojego brata.
   Po jej skroni spłynęła kropla potu. Zagryzła wargi.
   - Dlaczego? Nie możesz poznęcać się nad kimś innym?
   Zmrużył czarne oczy.
   - Bo mam taki kaprys. Wypełnianie rozkazów Gathalaga stało się bardzo ciekawe. Chyba muszę ci często przypominać, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Jesteśmy związani na śmierć i życie.
   Ariel szarpnęła się, próbując uwolnić ciało spod jego kontroli. Jej pasemka rozjarzyły się w blasku świtu, gdy sięgnęła po Moc Kamieni. Balar nie miał ani czasu ani ochoty z nią teraz walczyć. Wyciągnął rękę i magiczny sznur związał jej ręce, a drugi oplótł się wokół pasa. Przyciągnął ją do siebie brutalnie i uderzył w brzuch. Zgięła się w pół i jęknęła głucho, a z jej płuc uszło całe powietrze. Straciła przytomność i jej skrzydła rozmyły się w powietrzu. Balar chwycił ją niedbale pod pachę, machnął skrzydłami i wzbił się z nią wysoko w niebo.
   Nie trzeba było tak długo się opierać.
   Odpowiedziała mu cisza. Uśpiony umysł Ariel należał tylko do niego. I tym razem zamierzał dobrze to wykorzystać.

***

   Rairi zeszła po krętych schodach, a właściwie spłynęła, ledwo dotykając ich stopami. W gęstym mroku bez problemu dostrzegła dobrze zabezpieczone drzwi podziemnej komnaty, ukryte w ścianie. Weszła do przestronnej sali, niosąc na ramieniu ciało nieprzytomnego półelfa. Mężczyzna był postawnej budowy, wysoki i przystojny, niemal pozbawiony ludzkich skaz. Osobiście nie przypadł jej do gustu, ale od czegoś musiała zacząć.
  Zbliżyła się do sarkofagu i rzuciła ciało na posadzkę. Echo ciężkiego dźwięku otoczyło ją ze wszystkich stron, wspinając się po grubych murach wieży, aż pod sam dach.
   Nie uklękła, ani nie skłoniła głowy. Rairi popatrzyła śmiało w samo wnętrze na wpół otwartego grobowca Gathalaga. Jego czarna dusza miotała się w swoim więzieniu, niczym dziki kot.
   - Co tam dla mnie masz, Najstarsza? – Zagrzmiał głos, napełniając sobą całą przestrzeń sali
   Rairi przesunęła palcami po idealnie wyczesanych włosach.
   - Jak prosiłeś, zaczęłam poszukiwania ciała – zerknęła na nieprzytomnego, skulonego mieszańca i skrzywiła się z odrazą – To taka moja propozycja na początek. Trudno znaleźć kogoś, kto spełniałby twoje wymagania.
   - Pokaż go.
   Chwyciła mężczyznę za kark i bez wysiłku postawiła go do pozycji stojącej, twarzą do sarkofagu. Ciemna masa na chwilę wydawała się zaciekawiona i jakby trochę uspokojona.
   - Jak tobie podoba się to ciało?
   Rairi nie zamierzała się przypochlebiać, ani kłamać.
   - Nie zabiłam go tylko dlatego, że może się przydać. Osobiście nienawidzę mieszańców.
   - W takim razie, dlaczego go przyprowadziłaś? Wygląda marnie i niedoskonale.
  - Nie chciałeś ani elfa ani człowieka – odparła cierpko – Mam ci znaleźć krasnoluda? A może wolisz zwierzołaka?
   - Nie! – Tubalny baryton wstrząsnął salą, aż poczuła jego siłę pod nogami. Pozostała jednak niewzruszona i spokojna jak zawsze – Chcę ciała, które będzie godne mojej nieśmiertelnej duszy.    Chcę ciała, które poprowadzi mnie ku ostatecznemu zwycięstwu.
   - Czy w takim razie mam szukać dalej?
   - Tak. I następnym razem wybierz lepiej.
   - A z tym? Co mam zrobić?
   Dusza w trumnie znów zaczęła krążyć niespokojnie.
   - Co chcesz. Tylko zabierz go sprzed moich oczu.
   Rairi nieznacznie skinęła głową, a na jej zmysłowe usta wypełzł lekki uśmiech. Zacisnęła palce na szyi mężczyzny, jakby to było jabłko. Jej smukła dłoń zmiażdżyła tkankę i pogruchotała kości, tworząc z nich krwawą miazgę. Nieszczęśnik zmarł, zanim zdał sobie z tego sprawę. Jego głowa zawisła pod dziwnym kątem, na kilku ścięgnach. Jego ciało i posadzkę zalała krew. Rairi cofnęła się nieco, by nie zabrudzić stóp.
   - Zrobione – odezwała się beznamiętnie, trzymając trupa w splamionej dłoni.
   - Mam nadzieję, że przyślesz tutaj kogoś, by posprzątał ten bałagan. Widzę, że nie uznajesz innej metody niż zabijanie.
   - Tak jak i ty.
   Gathalag roześmiał się z głębi sarkofagu.
   - Czasem się zapominam i okazuję litość. Zdarza się, że daję komuś drugą szansę.
   - Masz na myśli Balara?
   - Tak. Jest wyjątkowy, dlatego pozwalam mu mi służyć. Wymaga jednak twardej ręki.
   Rairi oblizała wargi i wolną dłoń oparła na biodrze.
   - Czy wciąż mam go pilnować?
   - Tak. Obserwuj go i w razie potrzeby każ ile trzeba.
   Uśmiech satysfakcji i zadowolenia rozświetlił jej oczy.
   - Jak sobie życzysz, panie – odparła bez emocji.
   Opuściła podziemną komnatę wlokąc za sobą martwe ciało. Miała wyjątkowo dobry humor. I bez rozkazów Gathalaga, zamierzała osobiście zająć się Balarem, jak robiła to do tej pory. Nawet jeszcze lepiej. Ten durny, niby – bóg nie miał nad nią żadnej władzy. Dopóki ich drogi podążały w tym samym kierunku, mogła poudawać posłuszeństwo.
   Litość? Prychnęła w duchu. Gathalag wciąż był słaby, skoro stać go było jeszcze na tak ludzki odruch. Rairi zamierzała skorzystać z niego ile się da, a potem zniszczyć i zostać Panią tej ziemi. Wyplewi z niej istoty, które z niej zakpiły i stworzy swoją własną rasę, która nie będzie znała miłości, ani współczucia.
    Opuściła wieżę i rzuciła ciało na wyjałowioną ziemię, pozostawiając je na pożarcie dzikich ptaków. Otaczające wyspę wody były spienione, skąpane w pomarańczowym blasku świtu. Przy brzegach zebrały się skrzeczące mewy, a pozostali w obozie wojownicy szykowali się do śniadania.
   Rairi umyła ręce w chłodnej wodzie, a potem wyprostowała się i mrużąc oczy, spojrzała w czyste niebo zapowiadające słoneczny dzień. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy niespodziewanie naszła ją wspaniała myśl.
    Chyba właśnie znalazła odpowiedniego kandydata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych