piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 33

    Choć do południa było słonecznie, teraz na niebie wisiały ciężkie zwały ciemnych chmur, zapowiadając ulewę, a być może nawet burzę.
    Ariel obserwowała tą zmianę pogody, gdyż to było jej dzieło. Nie zrobiła tego nagle, z pełną świadomością, jak poprzednio. Dzisiaj chmury przyszły powoli i naturalnie. Była niespokojna i pogoda jakby próbowała dostosować się do jej nastroju.
    Co i raz pojedyncze krople moczyły jej nos, albo policzki, ale powstrzymywała wiszący w powietrzu deszcz, czekając na odpowiednią chwilę. Rano ubrała się w spodnie i wygodną tunikę ściągniętą pasem, które przygotowała sobie właśnie na taki dzień. Na wszelki wypadek przypasała sobie sztylet, który cały czas obijał się o biodro, jednak miała nadzieję, że nie będzie potrzebny.
    Kilkunastu Ziemnych Strażników stało przed bramą, nieruchomo niczym głazy. Ona, Argon, Sato i Lunna stali tuż przed nimi i czekali na przybycie armii krasnoludów. Riva wciąż spał, a hrabia Sorrin był zbyt tchórzliwy by im towarzyszyć, zresztą gdyby doszło do walki i tak do niczego by się nie przydał, a wręcz przeszkadzał. Sato trzymał ją za rękę i z nich wszystkich wydawał się najbardziej odprężony. Naprawdę cieszyła się z jego obecności, ale czegoś jej brakowało. Druga dłoń aż świerzbiła, stęskniona dotyku tego, który został w złotej posiadłości w swojej niewielkiej komnacie.
    Reeth stał na szczycie muru z rozpostartymi skrzydłami, łucznicy również zajęli pozycje. Ylon krążył nad ich głowami w postaci kruka, co i raz zapuszczając się dalej na zwiad. Wszyscy stali pod ołowianą masą zbierających się chmur, nieporuszeni i jednocześnie niecierpliwi.
    Ariel spojrzała w złote oczy Sato, które zastąpiły jej ukryte za chmurami słońce. Posłała mu przelotny uśmiech, a on wyszczerzył zęby i mocniej ścisnął jej dłoń. Odrzucając do tyłu poruszane przez wiatr włosy, zerknęła w ciemne niebo, gdzie krążył samotny kruk i na koniec jej wzrok powędrował w stronę Białego Kruka, który w niedbałej pozie, z dłonią na rękojeści miecza, zamiast wypatrywać wroga, w zamyśleniu patrzył na chmury.
- Długo mamy jeszcze czekać?
    - Niedługo – mruknął, spojrzał przed siebie i poruszył ręką – Właściwie to...już.
    Ariel otworzyła usta, kiedy nadleciał Ylon, w powietrzu przybierając ludzką postać.
   - Są na głównym trakcie! – Oznajmił na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. Nastepnie dołączył do łuczników na murze.
    Lunna zmrużyła oczy i skinęła głową.
   - Już są.
   Sato napiął mięśnie, a Ariel przełknęła ślinę. Właściwie to nie obawiała się samej walki, bo przecież byli dobrze przygotowani. To chyba chodziło raczej o to, że po raz pierwszy zobaczy na własne oczy krasnoludy i nie wiedziała, czego się spodziewać.
    A może już je widziałam kiedyś tylko nie pamiętam?
   Kiedy wysiliła wzrok w końcu i ona ich dostrzegła. Najpierw wznoszące się na horyzoncie tumany kurzu i piachu, a potem niewyraźne, ciemne kształty. Ziemia pod nimi zadrżała i rozległ się dźwięk, jakby uderzenia młota wydobywające się gdzieś spod ziemi. Szli w równych szykach, po kilkudziesięciu w jednym rzędzie. W pełnym uzbrojeniu, pobrzękując mieczami i toporami, wyglądali jakby nie mieli zamiaru się zatrzymać.
    Oto w końcu pojawiła się armia krasnoludów.
   Puściła w końcu dłoń przyjaciela i podeszła do Argona. Ostrożnie pociągnęła go za rękaw tuniki. Nie miał na sobie żadnej kolczugi czy ochraniaczy, ale wyczuwała otaczającą go magiczną tarczę.
   - To, co? – Zapytała cicho, kiedy w końcu zwrócił na nią uwagę. – Spróbujemy najpierw z nimi porozmawiać?
    Argon miał zaciśnięte szczęki i zmarszczone brwi. Blizna na policzku napięła się brzydko, aż miała ochotę delikatnie wygładzić ją palcami.
   - Zobaczymy – pod bacznym spojrzeniem zebranych, wysunął się kilka kroków do przodu.    Wpatrywał się w nadchodzącą armię w ponurym skupieniu – Odsuńcie się i najlepiej nie odzywajcie.
Ariel nie zamierzała go posłuchać, podobnie jak reszta. Wystąpiła z nim do przodu, a pozostali stanęli za jego plecami. Argon popatrzył na nich z gniewem, ale nic nie powiedział. Ponownie zapatrzyli się na maszerującą armię. Krasnoludy były coraz bliżej, szybko pokonując dzielące ich ostatnie metry. Wszyscy mieli długie brody i gęste włosy, przeważnie zaplecione w warkocze. Po ich okrągłych, topornych twarzach trudno było odgadnąć ich wiek. Byli tylko trochę niżsi od Ariel, a niektórzy nie mieli nawet metra wysokości.
     Sato znów wziął ją za rękę, pochylił się i wyszeptał:
   - Imponujące, co? Ich kolczugi i miecze są nie do złamania. W całym Elderolu nie znajdziesz kowala, który dałby sobie radę z ich stalą. Czy wiesz, że wśród nich są kobiety?
    Ariel zerknęła na niego z zaskoczeniem.
    - Naprawdę?
    - Tak. Ciężko je rozróżnić, bo mają brody i podobną budowę – po chwili uśmiechnął się szeroko i dodał - Nigdy bym nie spojrzał na taką krasnoludkę, ale to chyba rzecz gustu.
    Ariel zachichotała krótko, ale gdy jej wzrok powędrował przed siebie, na powrót spoważniała.
  Rzeczywiście poza kolorem włosów i wzrostem, byli prawie identyczni. Na przedzie kroczył najwyższy krasnolud, w wypolerowanej, srebrnej kolczudze, hełmie ozdobionym diamentami, z mieczem oraz potężnym toporem za pasem.
    - To król krasnoludów, Wielki Grod – wyszeptał Sato.
     Argon zerknął na nich szybko.
    - Ja z nim porozmawiam.
Wysoki krasnolud wystąpił naprzód i pobrzękując stalą, ciężkim krokiem zbliżył się do Argona.
- W imieniu Niezwyciężonego, poddajcie się – zagrzmiał tubalnym, ostrym tonem. Obie dłonie położył na rękojeściach swoich broni.
- Witaj, Wielki Grodzie. – Biały Kruk skinął mu głową – Czy to rzeczywiście wola Boga Śmierci kazała wam opuścić bezpieczne Góry Ednor i zaatakować ludzi, z którymi od wieków utrzymujecie pokój?
    Grod przeniósł spojrzenie na pozostałą trójkę, dłuższą chwilę przypatrując się Ariel, a potem ponownie skupił wzrok na kapitanie. Spod krzaczastych, mocno zmarszczonych brwi spozierały ciemne, twarde oczy przywódcy.
     - Nie twoja sprawa Biały Kruku – warknął – Nie mam czasu ani chęci z tobą rozmawiać.
    Mimo, że za plecami krasnoluda, jego ludzie zaczynali wyjmować broń, Argon zachowywał godny podziwu spokój. Musiała przyznać, że należy mu się za to szacunek.
    - A czy zgodziłbyś się na rozmowę z Kruczym Królem? – Argon dyskretnie gładził rękojeść miecza, patrząc krasnoludowi prosto w oczy.
- Ale go tu nie widzę. – Grod przejechał wzrokiem po zebranych, zerknął na mury i uniósł wargi w zjadliwym uśmieszku – Zapewne przestraszył się mojej armii. To zrozumiałe. Pięciu krasnoludów obróci waszą wioskę w drobny pył.
    Z głębi gardła Sato usłyszała groźne warknięcie. Wiatr zaczął się wzmagać, naganiając więcej burzowych chmur, aż zrobiło się ciemno jak późnym wieczorem. Kamień na jej brzuchu był niemal gorący, czekając aż w końcu uwolni Moc. Łucznicy na wieży i ukryci wojownicy trwali w bezruchu, czekając na sygnał.
    - Czy to wszystko jest konieczne, Wielki Grodzie? – Zapytał Argon. – Król Riva ma swoje powody, że nie mógł cię dzisiaj przywitać, dlatego przemawiam teraz w jego imieniu – wyprostował się i spojrzał na krasnoluda z góry – Ze względu na przymierze, jakie zawarłeś z Kruczym Królem, wycofaj się Grodzie, póki nie jest za późno. Wiem, że robisz to pod przymusem...
    - Teraz naszym Panem jest Niezwyciężony – przerwał mu ostro Grod, nasrożywszy się jeszcze bardziej – Nie przekonasz mnie, Biały Kruku. Nasze przymierze z ludźmi nie ma znaczenia.
     Ariel zacisnęła pięści.
    - To nieprawda – odezwała się głośno. Argon szturchnął ją, by zamilkła, ale było już za późno. Król krasnoludów przeniósł na nią srogie, stalowe spojrzenie i zmrużył ciemne oczy. Zadrżała, ale mówiła dalej – To zaklęcie Posłuszeństwa. Wiem, że Balar was do tego zmusił i jeśli nie wykonacie jego rozkazów, zginiecie – wśród armii rozszedł się nerwowy szmer. Ariel ścisnęła kurczowo dłoń Sato – Mój przyjaciel służył Balarowi, bo również go zniewolił tym samym zaklęciem – podniosła głos, by wszyscy ją usłyszeli – Król Riva zdjął z niego zaklęcie i jest już wolny. Jeśli tylko zechcecie...
     Lunna przysunęła się do niej ukradkiem i wyszeptała do ucha.
    - Nie wiem czy to dobry pomysł. Przecież król wciąż się nie obudził.
   Ariel napotkała wściekłe spojrzenie Argona i zamarła. Na chwilę zapomniała, że Riva nie powinien już używać Mocy.
    No to mamy problem.
    Wielki Grod szybko przeniósł spojrzenie na wojownika.
    - To prawda? – Zapytał ostro – Kruczy Król może zdjąć zaklęcie?
    Argon wzniósł oczy na ciemne niebo i wziął głęboki wdech. Ariel dostrzegła biały błysk na jego czole i zrozumiała, że właśnie podjął decyzję.
    - Nie.
   Grod ryknął wściekle i w tej samej chwili rozległ się pierwszy grzmot. Sięgnął po swój topór i wzniósł go ponad głowę, ale Argon był równie szybki.
   Stal zgrzytnęła o stal i posypały się iskry, gdy zablokował mieczem potężny cios, zaledwie milimetry od twarzy. Zaparł się nogami w ziemię, trzymając rękojeść obydwoma rękami. Zamarli bez ruchu, patrząc sobie w oczy, podczas gdy na srebrną stal kapitana kapnęła samotna kropla, spłynęła po ostrzu i opadła na ziemię dokładnie między ich nogami.
     W chwili, gdy lunął na nich rzęsisty deszcz, wszyscy jakby obudzili się z transu.
    Ariel chciała rzucić się na pomoc Argonowi, ale uprzedziła ją Lunna. Dobyła swojego amuletu w kształcie księżyca, który jaśniał niczym ten prawdziwy i rozdzieliła obu wojowników niewidzialną siłą, która odepchnęła Groda do tyłu, pomiędzy jego ludzi. Potem dobyła błyskawicznie swojego miecza i stanęła przed Argonem, zasłaniając go własnym ciałem. Jej kamienni wojownicy stanęli w zwartym szyku, zasłaniając sobą bramę. Elfka zerknęła przez ramię z dumą na twarzy.
     - Mówiłam, że potrafię więcej, niż się wydaje.
    Argon skinął tylko głową, nawet jej nie dziękując. Rozłożył białe skrzydła i wzbił się ponad ziemię, tworząc pod sobą chmurę pyłu. Ariel zrobiła to samo, gotowa w każdej chwili zaatakować. Kiedy spojrzała na Sato, na jego miejscu stał już szary wilk. Jeżył przemoczoną sierść i warczał groźnie, obnażając ostre kły.
      To właśnie on zaatakował jako pierwszy.
    Argon krzyknął, ale wilk – Sato chyba go nie słyszał. Rzucił się na pierwszego z brzegu krasnoluda, powalił go na ziemię i wydając z siebie bulgoczące odgłosy, zajadle kłapał paszczą i próbował poprzez stalowe osłony dobrać się do gardła ofiary. Biały Kruk odwrócił się i dał znać łucznikom, żeby czekali. Mieli już napięte łuki, ale posłuchali polecenia i poluźnili nieco cięciwa. Ylon stał pomiędzy nimi, krople z sykiem odbijały się o jego błękitne magiczne strzały. Z pochmurną miną obserwował z góry całą sytuację.
     Lunna, osłonięta przed deszczem tarczą, obejrzała się szybko i krzyknęła:
     - Co robimy?!
    Wielki Grod zaatakował ją ze wściekłym okrzykiem. Lunna z trudem zablokowała jego topór, po czym błyskawicznie znalazła się za jego plecami, po drodze dobywając jego miecz. Król obrócił się z zaskoczeniem i napotkał przy gardle dwa skrzyżowane ostrza. Odskoczył ciężko i zamachnął się toporem. Jeden z ziemnych wojowników znalazł się za jego plecami, wyrwał mu broń z rąk i zadał cios kamienną pięścią. Krasnolud zwalił się na kolana, na moment zamroczony, ale przytomny. Uniósł głowę i napotkał lekki uśmiech Lunny. Gdy próbował wstać, kiwnęła tylko głową i przywołany przez nią strażnik położył twarde dłonie na ramionach krasnoluda i przygniótł do ziemi. Władca szamotał się z nim zajadle i jednocześnie krzyczał:
     - Atakować! Zabić ich! Zająć miasto!
    Wśród ogłuszających grzmotów i szumu deszczu, ponad tysiąc krasnoludów wzniosło topory i wydało bojowy okrzyk. Najwidoczniej szalejąca burza zupełnie nie robiła na nich wrażenia.
     Reeth podleciał do nich z szumem skrzydeł, jego czarne znamię również było rozświetlone.
     - Co robimy, Argonie? Musimy zdecydować.
   Biały Kruk zaciskał dłoń na rękojeści miecza i patrzył na Groda, przytrzymywanego przez kamiennego wojownika.
   - Nie wiem – pokręcił głową z ciężkim westchnieniem – Na razie spróbujmy jakoś ich powstrzymać. Jeśli trzeba, atakujcie, ale nikogo nie zabijajcie. W ostateczności...
    Starszy wojownik skinął jedynie głową i zaczął krążyć nad głowami zebranych, jakby wciąż się wahał, co powinien zrobić. W końcu posłał kilka pocisków energii, które bardziej miały przestraszyć, niż zranić i z pomocą telekinezy wyrwał niektórym wojownikom broń, odrzucając ją poza ich zasięg.
   Krasnoludom przemokły włosy i gęste brody, przez co stali się jakby bardziej ociężali. Nie przeszkodziło im to jednak ruszyć prosto na bramę. Sato walczył teraz z trzema przeciwnikami, a Lunna skoczyła lekko na ramię jednego z kamiennych wojowników i skierowała ostrze w stronę armii
     - Dalej nie przejdziecie! – Krzyknęła ostro, jednak jej słowa utonęły w grzmocie i szumie deszczu.
     Ariel była załamana.
    - To na nic – mruknęła bardziej do siebie – Myślałam, że deszcz może ich zniechęci.
     Argon spojrzał na nią spod mocno ściągniętych brwi.
    - Więc ta burza, to...
    - Miałam nadzieję, że...no wiesz... – Uśmiechnęła się niepewnie.
    Argon uniósł oczy ku niebu, na ciemne chmury, z których lały się strumienie zacinającego deszczu. Po jego twarzy trudno było wyczytać, co myśli o tym pokazie jej możliwości.
    - Niech pada i... – Machnął skrzydłami, wzbijając się jeszcze wyżej i popatrzył na nią znacząco – Przydałoby się więcej wiatru.
     Pokazała uniesiony kciuk i od razu przystąpiła do dzieła. Odleciała pod bramę, podczas gdy wiatr przybrał na sile napierając na krasnoludy z każdej strony. Gdzieniegdzie powstały miniaturowe wiry powietrza, które atakowały przeciwnika, posyłając na ziemię, lub odpychając kilka metrów dalej. Wiatr szarpał ich włosami i brodami, z góry ulewa przygniatała do ziemi, ale krasnoludy zdawały się równie twarde i niezniszczalne, co stojący naprzeciw nich kamienni strażnicy
     Błysnęło. Przez ścianę deszczu dostrzegła lecący prosto na nią topór.
    Zamrugała i kolejny grzmot wstrząsnął niebem.
   Zamarła w powietrzu i nagle poczuła się zbyt ociężała, by uniknąć broni. Wyobraziła sobie, jak przebija jej brzuch albo pierś i zmroził ją lodowaty strach
     Liro, pomóż! Nie chcę teraz umierać.
    Ale to nie Lira przyszła jej z ratunkiem, tylko Argon. Niemal w ostatniej chwili złapał ją za rękę, szarpnął do siebie i obrócił nią gwałtownie, aż jej mokre włosy zafurkotały w powietrzu. Rozpostarł szeroko skrzydła i usłyszała nieprzyjemny dźwięk, jakby topór uderzył w kamienny mur.
    Zaczerpnęła głośno tchu, a Argon odsunął ją na długość ramienia i obejrzał uważnie od stóp do głów.
     - Nic ci nie jest? - Zapytał głośno.
     Pokręciła głową.
    - Nie, a tobie?
    Uśmiechnął się łagodnie, na co jej serce zatrzepotało gwałtownie
    Kolejny błysk i grzmot, a po nich deszcz lunął jakby z jeszcze większą siłą. Coś świsnęło obok i oboje dostrzegli błysk przelatującego obok miecza. Ostrze poleciało w stronę murów i odbiło się od niewidzialnej tarczy, która zadrżała gwałtownie, ale wytrzymała.
    - Czy oni nie używają łuków?! – Próbowała zachować spokój, ale było to coraz trudniejsze. W dodatku w tym całym zamieszaniu straciła z oczu Sato i teraz martwiła się, czy nic mu nie jest.
      - Krasnoludy? Pewnie nie wiedzą nawet, co to jest.
- Ale mieczami potrafią rzucać.
    - O tak, a toporami jeszcze lepiej. Słuchaj, możesz w końcu przerwać ten deszcz?
     - Ale...
     Zacisnął dłoń na jej ramieniu.
    - To nie ma sensu, Ariel. Jak widzisz to na nich nie działa.
   Rozejrzała się i w końcu musiała przyznać mu rację. Uniosła głowę i skupiła całą wolę na ciemnych chmurach, po czym deszcz, grzmoty oraz cała burza ustały w jednej chwili. Zza rozpraszających się chmur pokazał się ciepły promień słońca.
    Niektórzy w dole spojrzeli w górę, zaskoczeni tak nagłą zmianą pogody. Argon w tym czasie odwrócił się i wyciągnął przed siebie rękę. Nad jego dłonią pojawiło się kilka białych piór, które przez chwilę wirowały swobodnie w powietrzu.
    Patrząc na nie, Ariel mimowolnie dotknęła swojego wisiorka. To nie była właściwa chwila, ale pytanie samo nasuwało jej się na język.
     - Czy możliwe, że mój wisior...?
    Zerknął na nią krótko, wręcz z gniewem.
    - Nie teraz.
    Zebrał pióra w dłoń i zacisnął na nich pięść, po czym wypuścił.
    Już nie pióra, ale sześć białych, miniaturowych kruków.
    Ptaki złożyły skrzydła i zanurkowały na głowy krasnoludów, po czym zaczęły dziobać i atakować pazurami ich hełmy i metalowe kolczugi. Kiedy w niezniszczalnych krasnoludzkich zbrojach pojawiały się dziury, a kruki atakowały dalej, dobierając się do ciała, zrozumiała, że tak naprawdę jeszcze mało wie o umiejętnościach Białego Kruka.
    Dostrzegła w końcu Sato, który wyłonił się spomiędzy kłębowiska brodatych wojowników i powoli wycofywał się w stronę bramy, szczerząc kły i warcząc groźnie. Lunna, z mieczem w dłoni zeskoczyła na ziemię i dołączyła do wilka, a jej kamienni strażnicy postąpili kilka głośnych kroków do przodu. Wielki Grod zdołał się w końcu uwolnić i odskoczył przed szereg swojej armii. Spojrzał w górę, prosto na Argona. Jego zacięty, ponury wyraz twarzy nie oznaczał nic dobrego.
     Czy to naprawdę musi się tak skończyć? Ariel wiedziała, że teraz jedynie cud mógłby uchronić ich od tej bitwy, której i tak nikt nie chciał.
     Ylon podleciał do nich z gotową do wypuszczenia magiczną strzałą, a tuż za nim zjawił się Reeth. Młodszy z wojowników posłał Ariel pełne uznania spojrzenie.
     - Wiedziałem, że ta burza to twoja sprawka. Całkiem nieźle – pochwalił ją, po czym zerknął w dół – To jednak nie rozwiązuje problemu. Są niesamowicie wytrwali, my nie.
     - Nie mamy wyjścia, Biały Kruku – Reeth był tego samego zdania – Dajmy rozkaz wojownikom, niech...
     - Przestańcie!
    Władczy baryton potoczył się po okolicy, sprawiając, że wszyscy zamarli. Ariel pierwsza się odwróciła. Kamienni wojownicy odsunęli się na boki i ujrzeli stojącego w otwartej bramie...
      Riva!
    Uśmiech ulgi i radości wypłynął na jej usta i usłyszała obok siebie westchnienie, które dokładnie odzwierciedlało jej uczucia. Lunna jak na zawołanie odrzuciła miecz i osunęła się na rozmokłą ziemię. Musnęła swój amulet i kamienni strażnicy powrócili w głąb ziemi. Argon sfrunął na ziemię i stanął przy boku króla, bez słowa klepiąc go po plecach. Zaraz potem dołączyli do nich pozostali bracia z Zakonu.
     Jak tylko jej stopy dotknęły piaszczystej ścieżki i schowała skrzydła, Sato skoczył ku niej, przybrał ludzką postać i objął opiekuńczo ramieniem.
   - W porządku? – Wyszeptał, obdarzając ją troskliwym spojrzeniem wciąż wilczych, bursztynowych oczu.
     Otarła twarz rękawem tuniki.
    - Teraz tak.
    Pomogła Lunnie wstać, obserwując jednocześnie przechodzącego obok Rivę, który zerknął na nie i posłał blady uśmiech. Obrzucił spojrzeniem Sato i razem z Argonem zbliżył się do krasnoludzkiego króla. Jakby na przekór całej sytuacji nie miał przy sobie żadnej broni, poza krótkim sztyletem z błękitną rękojeścią, z którym nigdy się nie rozstawał.
     Grod wyprostował się dumnie i spojrzał Rivie prosto w oczy.
    - Poddaj się Kruczy Królu i odejdź, chyba, że wolisz zginąć.
   Ignorując jego słowa, młody król skłonił przed nim głowę. Wciąż był blady, ale już nie tak chorobliwie. Miał potargane włosy i zmięte ubranie, co świadczyło, że prawdopodobnie przed chwilą się obudził.
     - Witaj Wielki Grodzie, władco Gór Ednor – przywitał się uprzejmie – Wybacz, że nie zjawiłem się wcześniej, ale zatrzymało mnie coś ważnego.
     Krasnolud prychnął z pogardą.
   - Tchórz zawsze znajdzie wymówkę – sięgnął po topór, który wcześniej wypuścił z ręki – Osobiście odetnę ci głowę i zaniosę Niezwyciężonemu.
     Riva uśmiechnął się tylko lekko.
    - Nie przyszedłem z tobą walczyć, Wielki Grodzie, ale zdjąć z was zaklęcie Posłuszeństwa.
     Na te słowa Argona jakby raził piorun.
    - Nie możesz – zaprotestował ostro, zaciskając dłoń na obnażonym mieczu.
    - Dopiero co odzyskałeś siły – chociaż raz Ariel w pełni zgadzała się z kapitanem
    Riva zignorował ich i wystąpił naprzód, wpatrując się w wysokiego krasnoluda ze zdecydowaniem w jasnoszarych oczach. Ariel jęknęła cicho, gdyż wiedziała, że już podjął decyzję. To była jedyna droga do uniknięcia bitwy, jednak w tym wypadku jakakolwiek decyzja prowadziła do nieszczęścia.
Grod zmarszczył brwi i poczerwieniał na twarzy. Wojownicy na murze wciąż czekali z napiętymi łukami wycelowanymi w armię na dole. Wszyscy byli spięci i gotowi do walki, tylko Riva zachowywał najwięcej spokoju. Był wręcz odprężony.
    - Biały Kruk twierdzi, że tego nie potrafisz – zagrzmiał w końcu ostro krasnolud – Po tym, co zrobił twój brat, nigdy nie zaufam Kruczym Królom. Nasz traktat od dzisiaj jest nieważny.
     Riva chwycił go za łokieć, jednocześnie zaglądając mu prosto w oczy.
    - Pozwól, że chociaż spróbuję – powiedział dobitnie, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
    Nie czekał na pozwolenie. Ariel nie tylko poczuła, ale też zobaczyła Moc, gromadzącą się wokół jego lewej dłoni. Skrzywił się z bólu, ale nie przerwał, tak samo jak w przypadku Sato. Skoncentrował się na znamieniu, które krasnolud ukrywał pod warstwą ubrania i długiej kolczugi. Argon próbował go jeszcze odciągnąć, ale Riva odepchnął go drugą ręką i zaraz potem sam opadł na kolana. Grod patrzył na niego gniewnie, ale się nie poruszył. W końcu on również osunął się na mokrą ziemię i zwiesił głowę, jakby nagle opuściły go siły. Ariel wstrzymała oddech, modląc się, by to nie zabiło Rivy. Na twarzy Białego Kruka widniało to samo przerażenie i troska.
     Chyba tylko cud sprawił, że Riva wciąż jakoś się trzymał. Jego Moc powoli słabła, aż całkiem się ulotniła. W końcu puścił ramię krasnoluda i zachwiał się do tyłu. Argon błyskawicznie znalazł się przy nim i uchronił przed upadkiem. Ariel była równie szybka. Jej kolana pacnęły w błocku, gdy opadła obok Rivy i położyła dłoń na jego piersi. Lunna chciała jej pomóc, ale zaprotestowała zdecydowanie. Rozumiała, że im mniej osób wie o truciźnie, tym lepiej. Zignorowała jego mętne spojrzenie, które zawisło gdzieś w okolicach jej ust i w pośpiechu wniknęła w głąb jego ciała. Ponieważ nie było z nimi Noxa, tym razem to ona musiała zrobić wszystko, by mu pomóc.
    Na widok tego, co zobaczyła, potrzebowała dużo silnej woli, by natychmiast nie uciec. Ciemny twór przypominający gęstą ciecz rozlewał się po lewej ręce, powoli wyżerając jego ciało od środka. Po użyciu tak dużej ilości Mocy, plamy wcześniej sięgające do łokcia, pojawiły się już na ramieniu.
     Ariel poczuła pod powiekami piekące łzy, ale od razu wzięła się do pracy. W pierwszej kolejności skupiła się na uśmierzeniu bólu, potem otoczyła jego rękę barierą ochronną, która, miała nadzieję, choć na chwilę spowolni proces rozprzestrzeniania się trucizny. Na koniec przelała w niego tyle swojej energii, ile mogła.
     Jej interwencja odniosła większy skutek, niż się spodziewała. Riva zerwał się na nogi, pełen nowej energii i spojrzał na nią lśniącymi, jasnymi oczami. Jego twarz w końcu przestała być blada i nabrała żywszych kolorów.
     Pomógł jej wstać, a potem ucałował wnętrze jej dłoni i wymruczał miękko:
    - Dziękuję, Ariel. Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak dobrze.
     Argon przyglądał mu się z lekkim niedowierzaniem.
    - Co mu zrobiłaś?
    Uśmiechnęła się niewinnie, chociaż była z siebie bardzo dumna.
    - Chyba mniej więcej to samo, co Nox.
   - Nie doceniasz swoich możliwości. Twoja Moc ma w sobie coś, co działa niezwykle odświeżająco.
    - Cóż, wygląda więc na to, że od teraz będę musiała być pod ręką, królu – rzuciła pół żartem.
    Pokiwał ochoczo głową, po czym pocałował ją w czoło.
    - To będzie bardzo wskazane.
   Ariel poczuła gdzieś w brzuchu falę ciepła, ale zanim zdążyła to zrozumieć, przerwał im niewyraźny, roztrzęsiony głos.
     - P...panie.
    Odwrócili się w stronę Groda, który zdjął z siebie kolczugę i tunikę i z niedowierzaniem macał swoją szyję w poszukiwaniu tatuażu, którego już tam nie było. Wciąż klęczał na kolanach i teraz skłonił się głęboko przed Rivą, niemal dotykając czołem ziemi. Jego ludzie natychmiast rzucili miecze i topory i również padli na kolana.
    - Uwolniłeś nas z tego przekleństwa, Wasza Wysokość – odezwał się głośno, trwając w pełnym szacunku ukłonie – Uratowałeś mój lud, za co ja i cała moja rasa będziemy ci wdzięczni po kres naszych dni. Masz naszą wierność i oddanie. Cokolwiek rozkażesz, będziemy na twoje usługi.
     Lunna szturchnęła Ariel łokciem.
    - Czy to znaczy, że wygraliśmy? – Zapytała szeptem.
   Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Sato podszedł do niej z drugiej strony i potargał wilgotne włosy. Jego oczy znów były złote i roześmiane. Jej dwa wesołe słoneczka.
    Riva, w zamyśleniu przypatrywał się klęczącej przed nim armii, oparł ręce na biodrach i spojrzał ukradkiem na Argona. Przyjaciel poklepał go po barku i skinął lekko głową. Ylon i Reeth uśmiechali się szeroko. Nikt nie miał wątpliwości, że oto niespodziewanie zdobyli potężnych sojuszników.
   - Wstań, Wielki Grodzie – z tymi słowami Riva pomógł mu dźwignąć się na nogi, a potem uśmiechnął się i zacisnął dłoń na muskularnym przedramieniu. Pozostali nadal trwali na kolanach, ze zwieszonymi głowami. – Przyjmuję twoje podziękowanie i słowa wierności. Cieszę się, że mam w was sojuszników, nie wrogów. Tak się składa, że bardzo potrzebujemy waszej pomocy. Czy twój lud mógłby od razu udać się do Malgarii? Niezwyciężony atakuje nas ze wszystkich stron, a jego armia rośnie w siłę. Potrzebujemy waszego wsparcia.
     Grod skłonił się głęboko.
    - Twoje słowa są rozkazem, Wasza Wysokość.
    Riva obejrzał się na kapitana.
- Mógłbyś ich teleportować do stolicy?
Biały Kruk namyślił się chwilę, po czym bezradnie pokręcił głową.
    - Kilka osób, tak, ale nie całą armię i nie na taką odległość. Nie mam aż takiej Mocy.
    - Nie szkodzi – Riva ukrył rozczarowanie i zwrócił się do krasnoluda – Jeśli wyruszycie od razu, jak długo zajmie wam podróż?
     Grod nie potrzebował wiele czasu, by wszystko sobie obliczyć.
    - My, krasnoludy jesteśmy wytrwali i możemy wędrować wiele dni bez odpoczynku. Jeśli do tego nałożymy szybsze tępo, sądzę, że tydzień, góra dwa, wystarczą.
    - To i tak długo – odparł Argon – Centaury zaatakowały prowincję Ashe – Obawiam się, że inne miasta też mogą być zagrożone.
    Riva zmarszczył czoło i spochmurniał, a Ariel z niepokojem wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
    - My również od razu możemy ruszyć w drogę.
   Lunna, która z niewielką pomocą Mocy usunęła błoto z sukienki i znów wyglądała nienagannie, przyznała jej rację.
    - Ja i Sato nie będziemy was obciążać i możemy pobiec.
    - W takim razie nie traćmy czasu - Argon schował miecz do pochwy i zwrócił się do przyjaciela - Może potrzebujesz odpoczynku. W twoim stanie...
   Riva machnął niedbale ręką i uśmiechnął się lekko. Ariel już wcześniej zauważyła, że gdy przestawał się wszystkim przejmować, jakby ubywało mu lat. Gdyby tylko nie te rysy przypominające Balara...
    Napotkała jego szare spojrzenie i jakby przyłapał ją na czymś niestosownym, z zakłopotaniem odwróciła głowę. Na szczęście w tym momencie Grod ponownie skłonił się przed Rivą.
    - W takim razie, za pozwoleniem Waszej Wysokości, ruszymy w drogę.
   - Idźcie i niech bóg ziemi zaprowadzi was bezpiecznie do celu – wyciągnął lewą dłoń i dotknął nią czoła krasnoluda. Między jego palcami pojawiła się szara poświata. Wymruczał kilka słów pod nosem, po czym dodał głośno – Daję wam moje błogosławieństwo, oraz ochronę.
    - Dziękuję, Wasza Wysokość, lecz my, krasnoludy z Gór Ednor jesteśmy z żelaza i niczym żelazo nic nie jest w stanie nas złamać.
    Po tych słowach ukłonił się po raz ostatni, potrząsnął brodą, rozpryskując na boki kropelki wody i uśmiechnął się na pożegnanie. Na jego rozkaz, krasnoludy stanęły na baczność, po czym w tym samym, równym szyku, nakazał odwrót. Ociężałym, ale szybkim krokiem cała armia skierowała się na północny – wschód.
     Argon nie czekał aż znikną im z oczy, tylko od razu odwrócił się do zebranych.
   - Reeth, zostaniesz na razie w mieście i zaprowadzisz tu porządek. Zawiadom też o wszystkim hrabiego - zaledwie starszy wojownik skinął głową, rozłożył skrzydła i odleciał w stronę muru, zwrócił się do Ylona - Leć przodem i patroluj okolice. Jeśli dostrzeżesz coś niepokojącego, zawiadom nas, w innym wypadku leć prosto do Lotheronu. My też zajrzymy tam po drodze.
    - Tak jest, Biały Kruku – Ylon zasalutował im z uśmiechem, skłonił się królowi i również wzbił się w niebo.
     Ariel przewróciła oczami i pochyliła się nad ramieniem Lunny.
    - Lubi się rządzić, co?
    Liczyła, że elfkę zniechęci szorstkie, władcze zachowanie Argona, ale błysk w jej oku, gdy patrzyła na kapitana, był jednoznaczny.
     - To jego najlepsza cecha.
    - Raczej najgorsza – westchnęła, a widząc, że mężczyzna przygląda im się bacznie, wydęła wargi i udała, że zainteresowało ją coś na ziemi.
    - Możemy lecieć – rzucił Argon, ignorując jej uwagę.
    Riva zerknął w stronę zamkniętej bramy miasta, a potem jego wzrok spoczął na Sato. Obejmował Ariel ramieniem, ale gdy król zmrużył oczy, mierząc go z góry na dół, odsunął się szybko i z uśmiechem skłonił przed nim głowę.
     - Wasza Wysokość, nie miałem okazji podziękować za ratunek. Jestem...
    - Wiem, wiem. Sato – na widok jego uniesionych brwi, Riva machnął niedbale ręką i zaborczym gestem chwycił mocno jej dłoń, po czym rozejrzał się na boki - A gdzie Naczynie?
    - Xander? Odszedł, gdy byłeś nieprzytomny. Uznał…znaczy bogowie uznali, że tak będzie lepiej dla chłopca i naszego bezpieczeństwa.
    Wyciągnęła z kieszeni list i podała go Rivie, który po przeczytaniu mruknął tylko coś pod nosem i pokiwał głową, jakby tego się spodziewał.
    - Trudno – stwierdził w końcum – Żadna strata, bo i tak w niczym by nam nie pomogli.
    - A ja żałuje, że odeszli tak szybko. Polubiłam Xandera – stwierdziła ze smutkiem Lunna, po czym spojrzała w bezchmurne niebo, gdzie słońce powoli chowało się za horyzontem. Po burzy i ulewie nie było już ani śladu - Ruszamy? Niedługo się ściemni. Mogę biec i całą noc, ale lepiej rozbić gdzieś obóz. Dobrze by było, gdybyśmy opuścili chociaż prowincję.
    - Jestem gotowy – Sato przysunął się do niej drapiąc się po głowie. Jego oczy już przybrały wilczy odcień gdy szykował się do przemiany.
    - To zbyt niebezpieczne, a poza tym nie będziemy za wami czekać - Riva rozłożył czarne skrzydła, machną nimi dwa razy i uniósł się nad ziemię.
     - Ale...
    Tatuaż na czole Argona rozjarzył się białym blaskiem, po czym otoczył go kokon oślepiającego światła i już w następnej chwili stanął przed nimi potężnych rozmiarów Biały Kruk. Ptak zaszurał brzuchem o ziemię i skinął na nich, by się pospieszyli.
    - Hmm, skoro nalegasz, Biały Kruku - Lunnie zaświeciły się oczy i bez wahania wskoczyła lekko na jego grzbiet.
    - Nieźle – Sato gwizdnął głośno, pod widocznym wrażeniem – Gdybym nie był tak przywiązany do ziemi, też bym tak chciał. Niestety wilki nie cierpią wysokości.
     Ariel, ze śmiechem trąciła go pięścią w ramię i popchnęła w stronę kruka.
    - Nie grymaś, wilczku, tylko wskakuj. I trzymaj się mocno.
    Wdrapując się na biały grzbiet zerknął na nią z udręczoną miną. Zaledwie usiadł za elfką i objął ją kurczowo, kruk wystartował z głośnym szumem.
     - Lecimy?
   Riva uśmiechnął się do niej z góry i wyciągnął rękę. Przyjęła ją, rozkładając skrzydła tak naturalnie, jakby robiła to od zawsze. Piórko pod tuniką zrobiło się ciepłe, pulsowało w rytm jej serca. Szybko, radośnie.
     - Cieszę się, że do nas wróciłeś – tęskniłam, chciała dodać, ale ugryzła się w język.
     Dotknął jej skroni, a potem szyi, w tak dobrze znanym jej geście. W jej brzuchu zatańczyło tysiąc motyli.
     - A ja się cieszę, że w końcu wracamy do domu.
    Polecieli za towarzyszami, odprowadzani ostatnimi promieniami słońca. Ramię przy ramieniu, białe skrzydło przy czarnym. Zaledwie milimetry od siebie.

                                                                                    ***


    Samotny kruk krążył nad ciemnym, burzowym niebem, gdy nagle zaskoczyła go gwałtowna ulewa. Przemoczone pióra nie chciały dłużej chwytać wiatru, więc w końcu wylądował w ciemnym zagajniku, na skraju prowincji Serini.
    Natychmiast po przemianie, Balar otoczył się tarczą, ale już i tak był cały mokry. Poprawił na sobie płaszcz, oparł się bokiem o pień drzewa i czekał. Niedaleko szumiała rzeka Dalen, a gdzieś przed nim majaczyły budynki granicznej wioski Quandil.
   W taką pogodę trudno było określić porę dnia, ale prawdopodobnie minęło już południe. Wyczuwał, że za tą burzą stoi Potomek. Imponujący pokaz Mocy, ale niepokojące było to, jak szybko i łatwo podporządkowuje sobie żywioł
    W każdym razie jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, lada moment krasnoludy zrównają Gildrar z ziemią, a jeśli nie, zaklęcie Posłuszeństwa rozerwie ich na strzępy.
     Tak, czy tak Rairi i Gathalag będą zadowoleni.
    Balar czekał niecierpliwie, przeczesując okolicę zamyślonym spojrzeniem. Wciąż padało i ciężkie krople z sykiem ześlizgiwały się z tarczy, tworząc wokół niego rozmokłe błoto i kałuże. Błyski i grzmoty wstrząsały niebem raz za razem, niczym ryki rozwścieczonej bestii.
     Sądzisz, Ariel, że zwykły deszcz kogokolwiek przestraszy? Tylko marnujesz energię.
    W końcu dostrzegł na niebie kruka, który po chwili wylądował u jego stóp. Jego deszcz wcale nie zaskoczył, bo był całkowicie suchy. Zmienił się w zakapturzoną postać, która padła na jedno kolano i skłoniła się z szacunkiem.
     - Panie.
    Balar zmrużył oczy i patrzył na niego z góry.
    - Co z Darelem? – Zapytał ostro.
   Postać trwała z pochyloną głową, nie zwracając uwagi, że jej kolano zapada się w wodnistym błocku.
    - Zgubiłem, go, panie.
    - Co?
    - Jakby zapadł się pod ziemię. Jeśli wrócił do stolicy, później...
    - Nieważne. A Naczynie? Zabiłeś go jak kazała Rairi?
    - Nie, panie...
    Balar zacisnął ponuro szczęki.
    - Co tym razem ci przeszkodziło?
    - Dzisiaj rano chłopak zniknął. Pewnie go ukryli, albo...
   - Durniu – Balar kopnął gwałtownie zakapturzoną postać, aż ta przewróciła się na ubłoconą ziemię. – Jesteś do niczego. Rozumiesz, że jeśli przestaniesz być użyteczny z przyjemnością urwę ci ten bezmózgi łeb? – Jego ostry, lodowaty ton był równie groźny, co rozlegające się grzmoty.
    Postać zadrżała tylko raz, po czym powróciła do poprzedniej pozycji. Głęboko nasunięty na głowę kaptur doskonale skrywał całą twarz, a długi płaszcz nie pozwalał nawet na dostrzeżenie jego sylwetki.
    - Wybacz, panie. Następnym razem nie zawiodę.
    - Mam nadzieję. A teraz mów.
  - Dowiedzieli się o centaurach. Falen i pozostali bracia są w drodze. Kruczy Król leży nieprzytomny, ale Argon i reszta przygotowali się na przybycie krasnoludów.
    - Więc są gotowi z nimi walczyć? Z tak marną liczbą ludzi?
    - Jest też z nimi Sato.
    - A więc przeżył – Balar z niezadowoleniem zmarszczył brwi – Król pewnie zdjął z niego zaklęcie. Ale to tylko niegroźny zwierzołak. Coś jeszcze?
- Dołączyła do nich elfia księżniczka z Zielonego Lasu.
- Przeżyła spotkanie z Rairi i centaurami?
- Została wygnana wcześniej za morderstwo.
    - Rozumiem – prychnął krótko i pokręcił głową – Muszę przyznać, że niezła z nich zbieranina. A ty? Czemu nie zostałeś? I kiedy w końcu pozbędziesz się Białego Kruka?
   Zakapturzona głowa uniosła się nieco i choć Balar nie widział jego twarzy, z pewnością nie spodobałaby mu się jego mina. Gdzieś na wysokości szyi mignął czerwony błysk.
    - Wybacz panie, ale wykonuję jedynie rozkazy Rairi. Nie mogę bez jej wiedzy...
    Balar chwycił go za poły płaszcza i uniósł brutalnie. Zajrzał wprost w ciemność kaptura i odnalazł tam nieruchome, puste spojrzenie czerwonych oczu.
    - Może i jesteś własnością Rairi, ale ja tutaj jestem prawą ręką Gathalaga. Jego słowo i moje są świętością. Czy to jasne? – Warknął ostro.
     - Tak, panie, jednak...
     - Nie ma żadnego jednak, kretynie!
   Wymierzył mu siarczystego policzka, a potem rzucił na ziemię. Przeszył postać lodowatym spojrzeniem i przez chwilę napawał się jak wije się w bolesnych konwulsjach. Uwolnił go z tych tortur dopiero po minucie. Postać wciąż miała na głowie kaptur, ale płaszcz odchylił się w połowie. Leżąc bez ruchu na błotnistej ziemi, dyszał ciężko, a Balar uśmiechał się z okrutną satysfakcją.
    - Nie mam ochoty dłużej cię oglądać – odezwał się oschle, trącając go nogą w żebra – Pozbyłem się Kolla, ale reszta należy do ciebie. Pamiętaj, że jeśli ktoś cię złapie, nawet twoja Rairi ci nie pomoże.
     - Tak...panie.
   Balar westchnął ciężko, po czym odwrócił się zostawiając go w błocie, zmienił się w kruka i odleciał.
    Przysiadł na gałęzi drzewa niedaleko murów Gildraru i obserwował wszystko z ukrycia. Łucznicy ustawili się na murze, a reszta wojowników przyczaiła się na pustych ulicach miasta. Wiedział, że to wszystko sprawka Sato. Gdyby ten przeklęty kundel nie uciekł, krasnoludy nie spotkałyby się z żadnym oporem.
   Przybył w momencie, gdy wśród błysków, grzmotów i zacinającego deszczu, przed bramą rozgrywała się krótka bitwa. Kruk utkwił inteligentne spojrzenie na Ariel. Wisiała w powietrzu na białych skrzydłach i bawiła się pogodą, przywołując coraz silniejszy wiatr. Pasemka na rudych włosach lśniły kolorowo, niczym tęcza w pochmurny dzień.
    Miał ochotę trochę się z nią podrażnić, wedrzeć się do jej umysłu i sprawić, by przestała być taka dumna i pewna siebie. Jednak wtedy walkę przerwał Riva. Wraz z jego przybyciem burza nagle ustała i wyszło słońce. To, co nastąpiło potem zupełnie popsuło cały plan. Balar patrzył tylko jak Riva zdejmuje z krasnoludów jego zaklęcie, a potem Wielki Grod i jego ludzie klękają przed królem i składają mu przysięgę wierności. To wszystko miało jednak swoją dobrą stronę.
    O tak, braciszku, używaj sobie swojej Mocy do woli. Im częściej będziesz to robił, tym szybciej umrzesz.
    Rairi pojawiła się w jego umyśle jak zwykle z ćmiącym bólem głowy.
    Wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
    Z pewnością dla nas. Mruknął ponuro, niechętnie przyjmując jej obecność. Chociaż przyzwyczaił się do jej nagłych wizyt, był zły, że zawsze wybierała nieodpowiednie momenty.
     To znaczy?
    Wielki Grod właśnie klęczy przed Kruczym Królem i składa mu wierność.
    Wyczuł jak czerwona świadomość elfki napełnia się niezadowoleniem. Dla niego oznaczało to większy ból głowy. Kruk potrząsnął łebkiem i zamrugał gwałtownie, pozbywając się z oczu mgły bólu.
     Dlaczego? Przecież mieli ich zabić, nie się sprzymierzać.
     Riva zdjął z nich zaklęcie.
    Jego kruczym ciałem wstrząsnął spazm bólu, jakby ktoś smagnął go płonącym biczem. Czarne pióra zadrżały, aż po same lotki, a jego tarcza rozpadła się gwałtownie.
    Zawiodłeś mnie, Balarze. To poważny błąd, który może nas sporo kosztować.
    To jeszcze...
   W tej chwili Riva rozkazał armii ruszyć prosto do Malgarii. Tym razem był przygotowany i kolejną falę bólu zniósł o wiele lepiej.
   Przestań, Rairi. Warknął ze złością. To jeszcze niczego nie przesądza. To fakt, że tego nie przewidziałem, ale da się to naprawić.
    Jak? Jak zamierzasz to zrobić? Widzę, że wciąż wahasz się zabić swojego brata. Nie każ mi robić wszystkiego za ciebie, bo Bóg Śmierci już jest z ciebie niezadowolony.
    Na razie mamy przewagę, więc przestań się na mnie wyżywać za drobne pomyłki.
    Mam wątpliwości, czy zrobisz, co do ciebie należy. Na razie zadziwiająco często ponosisz porażkę.     Nawet ta dziewczyna wymknęła ci się z rąk, a tak się przechwalałeś, że jest niegroźna.
    Tym razem to Balar zawrzał gniewem.
    Mówiłem, że to naprawię. Ten dzieciak i tak umrze, a Potomek w końcu będzie mi posłuszny. Czy to wystarczy?
    O tak. Wymruczała słodko. Spraw się dobrze, a czeka cię nagroda. Już nie mogę się doczekać spotkania, z tobą, mój piękny, upadły królu.
     Nie wątpię. Rzucił cierpko, ale Rairi już wycofała się z jego umysłu, zabierając ze sobą ból głowy.

    Krasnoludy wymaszerowały spod murów miasta, a Ariel i reszta również przyszykowali się do drogi. Kiedy wzbili się w niebo i minęli drzewo, na którym przycupnął, odczekał kilka minut, rozłożył wilgotne skrzydła, po czym poleciał za nimi.

piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział 32

     Ariel wyszła na korytarz w momencie, gdy z komnaty obok wypadł Argon, a tuż przed nim podążyli w pośpiechu Nox i Arwel. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i spiętych. Pospiesznie dogoniła kapitana przy schodach, oświetlonych rozpalonymi pochodniami. Płomienie lizały złote ściany migotliwym blaskiem.
     - Poczekaj.
    Przystanął i popatrzył na nią chłodno.
     - O co chodzi?
     Odważyła się spojrzeć mu w oczy.
     - Sato przekonał mnie, że nie powinnam się na ciebie gniewać. I...w każdym razie, przepraszam.
   - Doprawdy? Więc twierdzisz, że twój zwierzołak ma na ciebie dobry wpływ? Jeszcze może powiesz teraz, że nie możesz bez niego żyć.
     Ciągle denerwował ją tym swoim protekcjonalnym zachowaniem, jakby miał przed sobą dziecko, jednak tym razem naprawdę chciała się z nim pogodzić. I być może to była jedyna okazja. Dlatego wydęła tylko wargi i zmarszczyła lekko brwi.
    - Nie powiem tego, jeśli nie chcesz, ale tak jest. Sato naprawdę chce nam pomóc, mógłbyś to docenić.
     - Docenię, jak to udowodni – odparł twardo i odwrócił się, by odejść.
     - Poczekaj – znów go zatrzymała i stanęła schodek niżej, torując mu drogę.
    Argon zacisnął dłoń na poręczy i westchnął ciężko.
     - Co jeszcze? Jestem zajęty, więc...
     - Ja... – Ariel obejrzała się za siebie, upewniając się, że nikt nie nadchodzi, zerknęła na pobliską pochodnię i w końcu zebrała się na odwagę – Znów miałam wizje.
     Spojrzał na nią uważnie, a ponury grymas gwałtownie zastąpił niepokój i...troska?
     - Mówiłaś już komuś?
     - Nie. Nie chcę nikogo martwić.
     Skinął głową.
     - Co widziałaś?
    Ariel objęła się ramionami. Potrzebowała chwili, by zmusić się do przypomnienia sobie tamtych strasznych obrazów. Trochę to było dziwne, ale naprawdę czuła, że może być z nim szczera.
    - Płonące miasta. Armia umarłych. I...jak zabijam Rivę – przy tym ostatnim zadrżał jej głos, a po plecach przeszedł zimny dreszcz. Zachwiała się i Argon przytrzymał ją zadziwiająco łagodnie – Wiesz... – Wyszeptała tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć - Boję się, że to wszystko naprawdę się wydarzy. Że nie dam rady nikogo uratować, ani ochronić, że wy wszyscy...
    Argon ujął jej twarz w obie dłonie, pochylił się i zajrzał jej głęboko w oczy. Jakby spoglądała w lustro. Ich głęboka zieleń hipnotyzowała, kojarzyła jej się z bezpieczeństwem.
    - Nic takiego się nie stanie – zapewnił ją zdecydowanie, a jego bliskość poruszyła jakąś strunę w jej sercu. Dlaczego w takich momentach zawsze miała tak silne wrażenie, że naprawdę powinna go pamiętać? – Nie jesteś sama, Ariel. Zawsze będę przy tobie i Rivie. Pamiętaj, że...
     - Co tam robicie?
  Odskoczyli od siebie gwałtownie, gdy usłyszeli głos Lunny, która zbliżyła się do nich bezszelestnym krokiem.
   - Nic – odpowiedzieli zgodnym głosem. Spojrzeli na siebie i Ariel dostrzegła na jego wargach krótki uśmiech, jakby zarezerwowany tylko dla niej. Następnie znów zrobił poważną minę, odwrócił się i zaczął wędrówkę w dół schodów.
    - Coś się stało? – Lunna pochyliła się ku niej, ale Ariel wzruszyła tylko ramionami. Obie musiały przyspieszyć, by nadążyć za kapitanem. Elfka zrównała się z Argonem - Coś się stało, Biały Kruku? – Powtórzyła pytanie.
     Zerknął na nie chłodno.
    - Dlaczego jeszcze nie śpisz, księżniczko? – Mruknął oschle.
     Lunna skrzyżowała przed sobą ramiona.
- Nie nazywaj mnie księżniczką. Już nią nie jestem.
     - A ty nie tytułuj mnie ciągle „Białym Krukiem”. Mam swoje imię.
    - Ale przecież jesteś Białym Krukiem, Biały Kruku – uśmiechnęła się niewinnie, zagrodziła mu drogę i idąc tyłem, spojrzała w zielone oczy – Kiedyś mogłam tylko czytać o tobie w książkach, a teraz mam cię przed oczami. Biały Kruk. Biały Kruk – zaczęła intonować śpiewnie, z rozmarzeniem.
Minął ją, nawet nie próbując udawać, że słucha. Lunna zatrzymała się gwałtownie i wydęła wargi, obrażona. Ariel zachichotała pod nosem i wzięła ją pod ramię.
     - Naprawdę ci się podoba?
   - To przecież Biały Kruk – odparła z entuzjazmem i zaraz westchnęła smętnie – Obawiam się jednak, że zupełnie nie zwraca na mnie uwagi – spojrzała na Ariel z przygaszonym wyrazem twarzy – Czy ja jestem brzydka? A może on nie lubi elfów?
    - No co ty – próbowała pocieszyć ją z uśmiechem, ale nagle poczuła się jakoś dziwnie. Przecież sekundę temu Argon to jej twarz trzymał w dłoniach, był tak blisko i mówił tak łagodnie.
     Czyżby on...?
     Miała ochotę przeprosić elfkę, chociaż nie wiedziała, za co.
    Przyłapała się na dziwnych myślach, więc przyspieszyła kroku, mocniej oplatając łokieć Lunny.    Na jej pytające spojrzenie, wyszeptała pospiesznie:
     - Od razu uprzedzam, że to beznadziejny przypadek. Nie wiem, co ty w nim widzisz.
     - Jest przystojny i...
    - Proszę – Ariel przewróciła oczami – To najbardziej ponury gbur, jakiego znam. Poza tym jest kompletnie pozbawiony poczucia humoru, a dogadane się z nim to jak nauczenie mrówki aportowania.
     Argon zerknął na nie przez ramię i po jego minie wiedziała już, że choć starała się szeptać, musiał wszystko usłyszeć. Zapomniała, że miał elfi słuch.
   - Zaś mówienie o kimś za jego plecami to przejaw braku manier – odparował niepokojąco spokojnym tonem.
      - Powiedział to Pan Idealny i Ułożony – drażnienie się z nim zaczynało sprawiać jej przyjemność.
   Zmrużył oczy i przyspieszył jeszcze kroku. Podbiegła kawałek, maszerując teraz tuż za jego plecami.
    - Już dobrze, dobrze – klepnęła go po plecach, ale nawet nie zareagował – A tak w ogóle to dokąd poszli Nox i Arwel? Wydawali się zdenerwowani.
     Zeszli z krętych schodów, prowadzących na kolejny pusty korytarz.
- Arwel dostał wiadomość, że centaury zaatakowały prowincję Ashe.
     - Co? Tak szybko przemieściły się aż do Ashe?
     - Na miejscu jest Falen, a Arwel, Nox i Oran już tam lecą. Dołączymy do nich najszybciej jak się da, ale po tym, jak uporamy się z krasnoludami.
     Na samo wspomnienie Zielonego Lasu Lunna zasępiła się na kilka chwil, po czym przełknęła gulę żalu i pospiesznie przeszła na bezpieczny temat.
     - Co zrobimy jak zjawią się krasnoludy?
     Po korytarzach kręcili się jeszcze skąpo ubrani służący, którzy kłaniali im się i schodzili z drogi.
     - To całkiem oczywiste. Będziemy walczyć.
   - O nie – Lunna zaprotestowała stanowczo – Czytałam o krasnoludach i Wojnie Ras i nie zamierzam dopuścić, żeby to się powtórzyło. Z pewnością jest jakiś inny sposób. Jeśli będziemy z nimi walczyć i tak przegramy. Nie ma większości Noszących Znak Kruka, a z garstką ludzkich wojowników to sobie możesz jedynie zmówić ostatnią modlitwę do bogów.
     W końcu wyszli na dziedziniec, prosto w objęcia nocnego chłodu. Wojownik przystanął i zapatrzył się na granatowe, rozgwieżdżone niebo. Srebrny księżyc w pełni schował się za zasłoną chmur. Lunna również zerknęła w górę i pogładziła dłonią swój medalion.
      - Czy już wiadomo, o której przybędą? W południe, wieczorem?
- Czy to istotne? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, stojąc do nich tyłem.
    - Raczej tak. Nie chciałabym, żeby obudził mnie dobijający się do moich drzwi krasnolud z toporem.
     Jej słowa spowodowały, że Ariel natychmiast chciała coś sprawdzić. Potarła w namyśle czoło i zaczęła obracać się dookoła siebie. Lunna od razu popatrzyła na nią z zainteresowaniem.
     - Co robisz?
   - Coś próbuję. Poczekaj... – Przymknęła oczy, a złote pasemko na włosach rozjarzyło się delikatnym blaskiem. W końcu obróciła się mniej więcej w kierunku, gdzie znajdowała się główna brama i zamarła na kilka sekund.
     Tak jak wcześniej pomogła Sato wylądować bezpiecznie z dala od obozu, tak teraz w ten sam sposób poszybowała razem z wiatrem w poszukiwaniu wrogiej armii. W końcu otworzyła oczy i popatrzyła na nich z powagą. To, co zobaczyła z daleka wcale jej się nie spodobało.
      - Widziałam ich. Będą tu najdalej w południe.
     - Jak to zrobiłaś? – Lunna z wrażenia uniosła brwi.
      Wzruszyła ramionami, jakby to było całkiem naturalne i wykonała dłonią jakiś nieokreślony ruch. Chłodny podmuch wiatru rozwiał jej włosy.
     - Powietrze – odparła tylko, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.
   - Hmm, w takim razie mamy jeszcze trochę czasu – Lunna skubnęła wargę i znów potarła miniaturowy księżyc spoczywający na jej szyi - Musimy wymyślić jak powstrzymać krasnoludy, żeby nie wtargnęły do miasta.
      Argon westchnął ciężko, odwrócił się w końcu i spojrzał na nie ostro.
    - Nie ma co się zastanawiać, bo to proste. Jeszcze nie rozumiecie? Skoro wysłał ich Balar, to znaczy, że są pod działaniem zaklęcia Posłuszeństwa. Nie da się tego załatwić dyplomacją, ani łagodnymi metodami. Idą tu w jednym celu. Żeby nas zabić i zniszczyć Gildrar. Nie spoczną, póki nie wykonają rozkazów.
     - Nie wszystko trzeba rozwiązywać walką – Ariel wyrzuciła ręce w górę i kilka razy przeszła się po żwirowej ścieżce w tą i z powrotem – Mogłabym wywołać jakieś tornado albo ulewę. Może, jeśli zmoknął, odechce im się walczyć – nagle klasnęła w ręce i zatrzymała się, patrząc na nich z błyskiem w oczach. W jej wyciągniętej dłoni pojawił się strumyczek wody, który zmienił się w wirującą serpentynę. Ariel uśmiechnęła się pod nosem, podczas gdy elfka wpatrywała się w to zjawisko z absolutnym zachwytem – Mogę na przykład otoczyć miasto wodną barierą, albo unieszkodliwić w ten sposób krasnoludy, aż nie da się z nimi dojść do porozumienia.
      Argon nie wyglądał na przekonanego. Oparł dłonie na biodrach i pokręcił krótko głową.
     - To nie takie proste. Wciąż musimy być przygotowani na najgorsze.
     - Ale możemy spróbować nie dopuścić do walki, prawda? – Lunna nie dawała za wygraną
    - Tak się składa, księżniczko, że same te wasze elfie nucenie nie wystarczy – odparł z ironią –    Ariel ma do dyspozycji Moc żywiołów, ale ty? Czy poza iluzjami i tworzeniem diamentów te wasze    Kapłanki Luny nauczyły cię czegoś pożytecznego?
     Zamiast obrazić się na jego słowa, Lunna rozciągnęła usta w przebiegłym uśmiechu.
   - Nie ukończyłam szkolenia, ale potrafię coś, o czym nie wiedziała nawet moja matka. Nie lekceważ mnie, Biały Kruku.
       Przyklękła w pewnej odległości i położyła dłoń na trawiastej ziemi. Szepnęła coś pod nosem, a jej medalion błysnął chłodnym blaskiem księżyca.
     Tuż przed nią ziemia zapadła się do środka, a potem wybrzuszyła się jakby westchnęła, wyrzucając na boki trawę i czarne grudki. Nastąpiło lekkie trzęsienie i Lunna odsunęła się spokojnie, podczas gdy z głębi ziemi wyłoniła się potężna kamienna postać bez twarzy.
     - Och – Ariel z wrażenia aż potknęła się i wylądowała na trawie. Przez chwilę przyglądała się stworowi z otwartymi ustami, po czym w końcu doszła do siebie, wstała i ostrożnie obeszła człekokształtny głaz – Nieźle. Też bym tak chciała.
     Lunna oparła się niedbale o przywołaną postać, obserwując reakcję Argona. Podszedł bliżej z malującym się na twarzy zainteresowaniem.
     - Ziemny Strażnik – wymruczał, jakby bardziej do siebie - Słyszałem, że niektórzy elfi wojownicy potrafili ich przywołać. Kto cię tego nauczył?
     - Nikt. Urodziłam się z tym darem – odparła z zadowoleniem – Nigdy nie potrafiłam tworzyć tych bezwartościowych diamentów, miałam swoje własne umiejętności. Jednak w Zielonym Lesie nikt nie zaakceptowałby księżniczki z darem, przeznaczonym dla wybranych wojowników. Dlatego trzymałam to w sekrecie aż to teraz.
     Ariel przestała w końcu oglądać strażnika i spojrzała na nia z ekscytacją. Nie spodziewała się, że ta piękna, drobna elfka ma w zanadrzu takie coś.
     - Wspaniale, Lunno. Czy wiesz, co to oznacza?
   - Tak – odwzajemniła uśmiech – Mogą obronić miasto. Jest pełnia, więc moja Moc jest najsilniejsza. Mogę przywołać kilkunastu strażników i zablokować wejście do miasta. Nie przepuszczą żadnego wroga – popukała pięścią w masywne ramię – Są z najtwardszych kamieni i mogą się odnawiać.
     - No – Ariel spojrzała z wyższością na kapitana – Masz jeszcze jakieś uwagi? Myślę, że mamy wszystko, by się obronić, bez walki.
    Argon przyjrzał się uważnie elfce. Ich spojrzenia spotkały się, niczym niebo i ziemia na horyzoncie.
    - W porządku – odezwał się w końcu jakby się poddał - Przyznaję, że mnie zaskoczyłaś. I zaimponowałaś.
    Lunna rozpromieniła się, jakby właśnie dostała wymarzony prezent. Bawiąc się kosmykiem włosów, wyprostowała się z dumą.
    - Tak, czy tak trzeba ostrzec mieszkańców i zebrać wojowników – przypomniał sucho - Musimy być przygotowani na wszystko. Widzieliście już jak działa to zaklęcie, więc nie liczcie na cud.
     Ariel wyszczerzyła zęby i złapała Lunnę za ramię.
   - To już coś, prawda? – Rzuciła wesoło, po czym zwróciła się do kapitana: - To, co? Mogę przelecieć się po mieście i...
     - Sprawdź tylko, czy bariera wytrzyma do jutra, a poza tym chciałbym, abyś posiedziała u Rivy. Został sam, a w każdej chwili może się obudzić.
    Ariel skinęła tylko glową, rozłożyła białe skrzydła, ożywiając wokół siebie chmurę pyłu, pomachała im i wzbiła się w nocne niebo. Lot nad miastem zajął jej mniej czasu, niżby chciała. Mogłaby tak szybować całą wieczność, ale równie mocno chciała już zobaczyć co z Rivą. Dlatego bez przeciągania sprawdziła tarczę i pułapki Gareta, które, choć słabsze, niż wcześniej, według niej powinny jeszcze przez kilka dni spełnić swoje zadanie. O ile w ogóle będą potrzebne. Wierzyła, że mimo wszystko jutrzejszego dnia żadna krew nie zostanie przelana.
    Pikując ku złotej posiadłości, wystawiła twarz na zimny pęd wiatru, delektując się ostatnimi sekundami w powietrzu. Zaledwie wylądowała przed wrotami, białe skrzydła po prostu się rozpłynęły, podczas gdy piórko na jej szyi wciąż było lekko ciepłe. Pobiegła ciemnymi korytarzami i wślizgnęła się cicho do komnaty króla. Nie trudziła się, by przegonić panującą tu ciemność, gdyż jasny księżyc dawał wystarczająco światła. Otworzyła nieco okno, by wpuścić do środka świeże powietrze i na palcach podeszła do łóżka. Usiadła po lewej stronie, zakryła dłonią krucze znamię z blizną i spojrzała na śpiącą, bladą twarz Rivy. Miał lekko rozchylone usta i spokojniejszy oddech, wyglądał jakby po prostu spał.
     Przepraszam, to moja wina. Już nigdy o nic cię nie poproszę. Delikatnym ruchem odgarnęła mu włosy z czoła i zacisnęła palce na jego dłoni, jak zawsze sam to robił. Nie puszczę cię. Nie pozwolę, żebyś umarł. Przyrzekła mu w myślach. Kolejne problemy rosły i nawarstwiały się bez końca odkąd opuściła kryjówkę Balara. Samo pozbycie się Gathalaga, ich największego wroga wydawało jej się teraz drobiazgiem.
    Znaleźć kamienie, pozbyć się Balara i chronić króla. I Xandera. Wciąż pamiętała też o Gebrze i złożonej obietnicy, że znajdzie jej córkę.
    To wszystko było przed nią, a na razie siedziała tu w ciemnościach, słuchając równomiernego oddechu Rivy i modląc się, aby w końcu się obudził. Chłód z zewnątrz wlewał się przez otwarte okno i zaczął osiadać na jej ciele w postaci gęsiej skórki. Ostrożnie, z zaciśniętym gardłem podwinęła jego rękaw i jeszcze raz przyjrzała się ciemnym placom i żyłkom. Patrzyła na nie tylko przez chwilę, bo w końcu nie mogła wytrzymać i schowała jego rękę pod kołdrę.
    Nie miała pojęcia jak bardzo Riva musi cierpieć. Jaki ból musi przeżywać za każdym razem, gdy używa Mocy. Na samą myśl, że wisi nad nim groźba śmierci, gdzieś w środku narastał tępy ból, jakby jej serce zaczynało pękać.
     Czy miała czekać spokojnie, aż ta trucizna zniszczy go na jej oczach?
     Miała obowiązek chronić go jako króla. Poza tym był...był...
     Ariel odetchnęła głęboko, otarła energicznie oczy i podeszła do okna. Zamknęła je i zagapiła się na okrągły, częściowo skryty za chmurą księżyc. Stała tam tak bardzo zamyślona, że nie usłyszała, gdy ktoś zakradł się za jej plecy. Gdy czyjaś głowa spoczęła nagle na jej barku, podskoczyła gwałtownie z sercem w gardle.
    - O czym tak dumasz? Tylko nie mów, że ten księżyc przypomina moją niezwykle przystojną twarz?
     Ariel odwróciła się z dłonią na piersi.
    - Sato! Wystraszyłeś mnie na śmierć – krzyknęła, po czym zerknęła szybko na króla i zniżyła głoś:      - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
     Z szerokim uśmiechem popukał się w nos.
    - Jestem wilkiem, pamiętasz? Twój zapach ciągnie się za tobą dalej niż cień.
     Oparła się o parapet i przekrzywiła głowę.
    - Naprawdę? Ale chyba nie śmierdzę, co?
    Roześmiał się cicho, pochylił i przytknął nos do miejsca gdzieś między jej uchem, a szyją.
    - Pachniesz olejkami, które używają tutejsze służące i czymś jeszcze...jakby wiatrem – prostując się puścił do niej oko.
     Ariel klepnęła go w pierś i zmrużyła podejrzliwie oczy.
   - Skąd wiesz jak pachną służące? Chodzisz za nimi, czy co? A może podglądasz w kąpieli? Nie spodziewałam się tego po tobie, Sato – pokręciła z rozczarowaniem głową.
     Podrapał się po szarej czuprynie.
   - Przecież jest ich tu pełno. Kręcą się na każdym korytarzu, rozsiewając po całym zamku ten słodko-mdły zapach. Czy wiesz, jakie katusze przeżywa mój wyczulony węch? Nie mówiąc już o tym, że na widok takiej ilości odsłoniętego ciała można dostać palpitacji serca.
    - Och ty biedaku – z rozbawieniem pogłaskała go po policzku - Może w takim razie powinieneś nocować na dworze? Jak każdy szanujący się pies.
   - Jestem wilkiem – poprawił z udawanym oburzeniem, na co przytaknęła pospiesznie, by przypadkiem naprawdę go nie urazić.
     Jak tylko zjawiał się Sato, miała wrażenie, że przynosi ze sobą swoje własne słońce, emanujące z niego niczym żywa energia. Nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby teraz go tu nie było.
      Jego uśmiech przygasł, gdy spojrzał na śpiącego mężczyznę.
    - Czy od tamtej pory król jeszcze się nie obudził? Miałem nadzieję, że z nim porozmawiam. Podziękuję.
     Podeszli do łóżka i Ariel usiadła na jego skraju.
    - Chyba...będziesz musiał jeszcze trochę poczekać – wyszeptała z trudem, wpatrując się w Rivę z tym dziwnym bólem w sercu.
     - To przeze mnie, prawda? Dlatego, że mnie uratował.
     Zaprzeczyła pospiesznie, ukradkiem ocierając wilgotne oczy.
    - Po prostu usunięcie zaklęcia kosztowało go więcej energii niż sądziliśmy – nie wiedziała czy może powiedzieć wszystko, więc wyznała tylko część prawdy. Jednak Sato to wystarczyło.
     - A więc to moja wina – powtórzył tylko.
     Jeśli już to moja. Pomyślała ponuro.
     Odwróciła głowę i posłała mu blady uśmiech.
     - Nie martw się, wyjdzie z tego.
    Skinął głową i objął ją kurczowo, jakby doskonale wiedział, że właśnie tego potrzebuje. Potem zmienił się w wilka, położył łeb na jej kolanach i zaskomlał cicho. Ariel zanurzyła dłoń w szarą sierść i pogłaskała go między uszami. Obserwując, czy król nie otwiera oczu, wtuliła się w wilka i nie wiadomo kiedy, przysnęła.
     Już nad ranem zostawiła Sato, żeby czuwał przy łóżku, a sama wróciła do swojej komnaty. Chciała zabrać Xandera na wspólna kąpiel, ale zamiast chłopca znalazła na łóżku list.

KTOŚ PRÓBUJE ZABIĆ NACZYNIE, WIĘC ODCHODZIMY, ŻEBY WAS NIE NARAŻAĆ. SPRÓBUJEMY UKRYĆ CHŁOPCA I ZNALEŹĆ MU DOM. I TAK WIĘCEJ NIE MOGLIŚMY DLA WAS ZROBIĆ. ZNAJDŹCIE INFORMACJE JAK ZABIĆ GATHALAGA, TO JEST NAJWAŻNIEJSZE.
WYBACZCIE. PRZEPROŚ, ARIEL KRUCZEGO KRÓLA I PRZEKAŻ, ŻE MOŻE JESZCZE KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY. ŻYCZYMY WAM POWODZENIA I BĘDZIEMY NAD WAMI CZUWAĆ.
LAUNA, PARALDA, GAIN I NIKOS.

     Ariel westchnęła cicho, żałując nieco, że odeszli tak nagle. Jednak z drugiej strony może to i lepiej.
      Lada chwila przybędą krasnoludy. A wtedy naprawdę nie wiedziała, co się wydarzy.

***

     Argon i Lunna zostali sami w chłodnym blasku księżyca, który na moment wyłonił się spomiędzy chmur w całej swej srebrnej okazałości.
   Po zniknięciu Ariel odesłała strażnika, który wtopił się w ziemię, wydając przy tym głuche dudnienie. Trawnik wokół nich zatrząsł się gwałtownie, aż zachrzęściły kamyki na ścieżce. Lunna zapomniała się odsunąć, zachwiała się i poleciała do tyłu.
     Argon szybko i spokojnie złapał ją w pasie, bezwiednie pochylając się nad jej twarzą. Jej serce zaczęło walić tak szybko, że z pewnością to słyszał. Lunna wodziła wzrokiem od jego oczu do ust i z powrotem, czując, że jej puls przyspiesza coraz bardziej. Pręga na jego policzku była dla niej doskonale widoczna, nawet w ciemnościach. Jej elfie oczy widziały każdą zmarszczkę, każdą plamkę w ciemnych oczach, oraz każdą poszarpaną linię skóry znaczącą prawie pół jego twarzy. Ale nawet z tą blizną wyglądał niezwykle pociągająco. Nie był tak doskonały jak smukłe elfy, z którymi spędziła resztę życia i właśnie to jej się podobało. Był dokładnie takim mężczyzną, o jakim skrycie marzyła. No, może poza jego charakterem.
     Na szczęście nie dostrzegł jej zmieszania, a już z pewnością nie poczuł tego, co ona. Z tą samą obojętną miną pomógł jej się wyprostować i odsunął się jak gdyby nigdy nic. Lunna wcale nie miała ochoty by zabierał dłoń z jej biodra. Wyobraziła sobie nawet, że przesuwa ją na plecy, a potem...
     W pewnym momencie napotkała jego surowe spojrzenie.
     - Słuchasz mnie?
    - Co? – Zmieszana własnymi myślami, miała ochotę popukać się w głowę. Zamiast tego zacisnęła palce na medalionie.
     Argon cmoknął cicho i minął ją, kierując się ku bramie.
   - Idę znaleźć Reetha i Ylona i zebrać wojowników. Ty zaś, księżniczko idź na mury i obserwuj okolice. Rano możesz przywołać tych swoich strażników, niech pilnują bramy – zatrzymał się kilka kroków dalej i spojrzał na nią przez ramię – Zrozumiałaś?
      Pokiwała skwapliwie głową.
     - Tak, Biały Kruku.
    - Aha, może zainteresuje cię to, że jeden elf przeżył atak na Zielony Las. Obecie objął funkcję hrabiego w Sallen. Ma na imie Raliel.
      Odleciał, a Lunna opadła ze łzami na trawę, dziękując Lunie za ten cud.
    Raliel żyje! Akurat ze wszystkich elfów, akurat on. Jej drogi przyjaciel, którego będzie mogła jeszcze zobaczyć.
      Może nie powinnam tak myśleć, ale dziękuję ci Luno, że tu trafiłam. Gdybym nie została wygnana z lasu, nigdy nie spotkałabym Białego Kruka.
      Zerknęła na idealnie okrągły księżyc nad jej głową, wierząc, że Luna obserwuje ją i prowadzi.
    Z takimi myślami opuściła ogród i przeszła samotnie pustymi, cichymi ulicami miasta. Kiedy dotarła na mury obronne, stanęła między strażnikami, którzy pozdrowili ją cicho, nieco zaskoczeni jej widokiem. Szczęśliwa, że w końcu może zająć się czymś innym, niż wypłakiwanie sobie oczu, zapatrzyła się w dal, wyglądając oznak zbliżającej się armii. Nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko, ale czuła, że to właśnie tu, między tymi ludźmi odnalazła swoje miejsce.
      Przy boku Białego Kruka.
   Po chwili z rozmarzonym uśmiechem zaczęła bawić się kosmykiem włosów. Nie myślała o walkach, ani krasnoludach, tylko o Argonie. W jej oczach płonęły wesołe ogniki.


sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 31

    Mężczyzna podróżował w długim zniszczonym płaszczu i w szczelnie nasuniętym na głowę kapturze. Był już w Gildrarze, w świątyni boga ziemi i w świątyni boga wody w Mykos. Przemierzał Elderol metodycznie i ze spokojną cierpliwością. Przemieszczał się ukradkiem, niezauważony przez nikogo, niczym cień. W głębi duszy niecierpliwił się, ale był pewny, że jego poszukiwania zakończą się sukcesem. Nie mógł myśleć inaczej, bo wtedy cały świat czeka zagłada.
     Zapukał do drzwi jednej z największych bibliotek w Malgarii. Otworzył mu uczony w długiej szacie.
      - Czego potrzebujesz, wędrowcze?
    Mężczyzna zamiast odpowiedzi, uderzył go kantem dłoni w kark, pozbawiając przytomności. Przeszedł przez jego ciało i wszedł do ciemnego wnętrza.
     Biblioteka miała wysoki dach i opierała się na masywnych kolumnach. Wszędzie stały regały z księgami i zwojami, tworzące nieskończony labirynt, między którym przechadzali się uczeni i ludzie spragnieni wiedzy. Książki leżały nawet na podłodze. Od głównej sali prowadziły liczne drzwi, zapewne pracownie, gdzie przepisywano ręcznie tekst, a także prywatne sale do czytania. Przez okna wlewały się smugi światła, ukazując zaległy wszędzie kurz.
      Nikt nawet nie zauważył przemykającego między kolumnami cienia.
     Mężczyzna nie zatrzymał się przy żadnym regale, podążając prosto, ku najdalszej części sali. W półmroku skryte były jeszcze jedne drzwi, zamknięte na żelazny rygiel. Wystarczył ruch ręką i ustąpiły pod jego wolą.
    Gdy półokrągłe drzwi oddzieliły go od blasku dnia, stworzył przed sobą niewielką kulę magicznego światła. Długi płaszcz owijał mu się wokół nóg, gdy schodził stromymi schodami do podziemnego korytarza.
      W końcu na samym dole ukazały się podwójne drzwi strzeżone przez strażników. Mężczyzna ponownie skinął tylko dłonią i obaj osunęli się bez czucia na kamienną podłogę. Przeszedł obok nich, uchylił jedno skrzydło i wślizgnął się do środka.
       Kula światła rozbłysła intensywniej, gdy wzniósł ją ponad głowę. Rozległa sala przedzielona była rzędami regałów. Stare księgi, zwoje i mapy wypełniały każdy kąt i każdą wolną przestrzeń. Powietrze przesycone było wilgocią, zapachem skóry, papieru i drewna.
      Mężczyzna westchnął ciężko, rozglądając się po sekretnej części biblioteki. Była to już piąta z kolei, którą zamierzał dokładnie przeszukać. Chociaż czekała go kolejna mozolna, wielogodzinna praca, nie narzekał na swój los. Nie zamierzał zbaczać z raz obranej ścieżki. Za wiele go to kosztowało i za dużo było do zaryzykowania. Wiedział, że los Elderolu spoczywa w jego rękach. Tym razem nawet Potomek Liry ich nie uratuje, jeśli on nic nie zrobi.
       Podszedł do pierwszego regału i rozpoczął poszukiwania. Wyjmował każdą książkę, przeglądał ją dokładnie, a potem odkładał i zabierał się za kolejną. Brał do ręki każdy zwój i zaglądał nawet w każdy ciemny kąt.
        Nic.
       Nigdzie ani śladu.
      Ze swojej listy mógł wykreślić kolejne miejsce. Pozostała mu jeszcze świątynia w Malgarii i w górach Pustelnika. Jeśli i tam nic nie znajdzie, będzie szukał dalej, gdzie się da. Choćby u samego Jormunga.
    Mężczyzna w końcu opuścił bibliotekę tak, jak do niej wszedł. Niezauważenie. Wyszedł na zewnątrz, kiedy na niebie wstawał blady świt. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał. Mimo zmęczenia, ruszył samotnie ku świątyni.
       Bo przecież gdzieś to musi być. Nie mogło zapaść się pod ziemię.
      Wiedział, gdzie znajduje się połowa listu. Musiał tylko znaleźć drugą połowę.
       Ta połowa kartki raz na zawsze uwolni ich od Niezwyciężonego i pośle go do piekła.

***

      Bawili się w berka. Miała jakieś cztery lata, a chłopak był od niej o wiele starszy. Ganiali po podwórzu, śmiejąc się na cały głos. Chłopak, co i raz podbiegał do niej i zaczepiał za włosy, lub ubranie. Byli szczęśliwi. Nagle zmienił się w Balara, doskoczył do niej i zaczął dusić.
      Nie uciekniesz ode mnie. Należysz tylko do mnie..
    Obraz jego okrutnej twarzy zastąpił widok maszerującej armii umarłych. Tratowali i niszczyli wszystko na swej drodze. Otaczający ich odór śmierci i zgnilizna przyprawiały o zimny dreszcz.
      Wymarłe miasto. Trupy. Krew, wszędzie krew.
      Ona, wznosząca miecz nad martwym ciałem Rivy.
      Wirujące w powietrzu czarne pióra.
      Nie uciekniesz, Ariel.
      Obserwujące ją czarne oczy. Okrutny uśmiech na twarzy Balara.
     Ariel usiadła gwałtownie z niespokojnie bijącym sercem. Musiała zdrzemnąć się na fotelu, który przysunęła sobie bliżej łóżka, chociaż nie wiedziała nawet, kiedy zamknęła oczy. Rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzała się po komnacie, w której resztki popołudniowego słońca odbijały się od złotej posadzki.
     Nie po raz pierwszy po takich wizjach czuła się rozbita i przestraszona. Za każdym razem zdawały się coraz bardziej realne i miała naprawdę złe przeczucia, że to wszystko kiedyś się spełni.
Wciąż pogrążona w ponurych rozmyślaniach, zerknęła na łóżko i od razu napotkała spojrzenie złotych tęczówek. Dwa miniaturowe słońca.
     - Sato! – Krzyknęła w przypływie radości, błyskawicznie zapominając o wszystkich problemach.
     Siedział na łóżku i uśmiechał się do niej blado, ale wesoło.
    - Część piękna – przywitał się zachrypniętym głosem – Przepraszam, że musiałaś tak długo na mnie czekać.
    Ariel potrząsnęła gwałtownie głową, aż wokół jej twarzy zatańczyły kolorowe kosmyki i ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję.
     - Aż tak bardzo za mną tęskniłaś? – Wymruczał z rozbawieniem, tuląc ją w ramionach.
     - Głupek. Wiesz, jak mnie nastraszyłeś?
     Roześmiał się i pogładził ją po włosach.
    - Gdybym wiedział, że tak mnie przywitasz, uciekłbym wcześniej. Wolałbym jednak, żebyś mnie nie udusiła. Mimo wszystko, chcę jeszcze trochę pożyć.
     - Ojej – odsunęła się szybko i napotkała jego oczy, w których pojawił się dawny łobuzerski błysk.   Potrzebował kąpieli i świeżych ubrań, ale w tej chwili nie zamierzała go nigdzie wypuszczać - Naprawdę myślałam, że umrzesz.
     - Jestem silniejszy, niż na to wyglądam. Poza tym musiałem wrócić dla pewnej rudej piękności, która usychała za mną z tęsknoty – wyszczerzył zęby i rozłożył ramiona na boki – To komu mam    dziękować za zdjęcie zaklęcia?
       Ariel zmarszczyła brwi i zagapiła się na jego prawą rękę.
      - Król Riva cię uratował – wymamrotała z roztargnieniem.
     To był pierwszy raz, gdy widziała tą dłoń bez rękawicy. To nie była ludzka ręka, a przynajmniej częściowo. Całą dłoń, aż do przedramienia pokrywała szara sierść, przypominająca jego włosy. Od każdego palca wiły się brązowe linie, tworząc gdzieś między przegubem, a łokciem skomplikowany, geometryczny tatuaż.
      - A więc jednak w końcu się spotkaliście? To dobrze. Muszę się przywitać i oczywiście stosownie podziękować – Sato mówił wesołym tonem, nie dostrzegając jej skonsternowanej miny. – Gdzie on jest?
      - Teraz...odpoczywa.
     Dopiero po chwili poszedł za jej spojrzeniem i natychmiast spoważniał. Chciał schować ją pod kołdrę, ale powstrzymała go szybko i ujęła tą na wpół ludzką dłoń, delikatnie wodząc palcami po linii tatuażu. Zmarszczyła brwi, jednak wyłącznie w przypływie ciekawości, nie złości.
      - Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o tym, że jesteś zwierzołakiem?
    Zagryzł wargi i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. Odpowiedział dopiero po chwili namysłu, ostrożnie dobierając każde słowo.
      - Przepraszam. Nie lubię się tym chwalić, a zresztą nie chciałem cię wtedy wystraszyć – spuścił głowę i patrzył przez chwilę jak jej palce dotykają owłosionego ramienia – Prawdę mówiąc, to zawsze nienawidziłem tego, kim jestem. I – ściszył głoś niemal do szeptu – przepraszam, że wtedy próbowałem...no wiesz...Nie miałem cię zabić, tylko...
      Doskonale go rozumiała, dlatego jej serce ścisnęło się ze współczucia. Sato powinien był radosny i żywy jak promień słońca. Nie lubiła, gdy był w takim stanie.
      Schowała jego dłoń w swoich dłoniach, jakby to był najcenniejszy skarb.
     - Dla mnie zawsze będziesz tym samym Sato. Moim bratem – odparła z przekonaniem – Wiem, że robiłeś to wszystko wbrew sobie. Ale teraz jesteś wolny, prawda? Możemy zapomnieć o przeszłości – trąciła go łokciem i uśmiechnęła się szeroko – Poza tym uważam, że wilki są całkiem urocze.
      Sato spojrzał na nią złotymi oczami, a jego wargi zadrżały gwałtownie.
     - Nawet te, które zabijają?
     - Ludzie też zabijają.
    Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Ariel przypomniała sobie te momenty, gdy razem siadali w bibliotece i czytali stare książki. Wtulała się w niego niczym w ciepły koc i to była ta chwila, kiedy czuła się odprężona i naprawdę szczęśliwa.
    Ciszę w komnacie przerwało głośne burczenie. Sato chwycił się za brzuch i jednocześnie parsknęli śmiechem.
    - Przepraszam, ale nie jadłem chyba od wieków – uśmiechnął się krzywo.
     Ariel zerwała się z łóżka równocześnie grożąc mu palcem.
     - Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam.
     Napotkanej służącej kazała przynieść świeże męskie ubranie, a sama pognała do kuchni. Kucharki pomogły jej napełnić tacę górą jedzenia i z pomocą rosłego mężczyzny, zanieśli wszystko do jej komnaty. Przez całą drogę starała się nie patrzeć na jego nagi tors i odwracała wzrok gdzie tylko mogła. Jednocześnie wyobrażała sobie reakcję Sato, gdy zobaczy tych wszystkich służących i nie mogła powstrzymać się od chichotu. Chyba lepiej będzie, jak go uprzedzi.
     Na widok takiej ilości jedzenia, Sato zaświeciły się oczy. Rzeczywiście musiał umierać z głodu, bo jak tylko postawiła przed nim tacę, rzucił się na zupę i mięso z iście wilczą żarłocznością. Ariel usiadła wygodnie w nogach łóżka, wzięła sobie kilka świeżych winogron i zajadając powoli, obserwowała go z rozbawieniem. Przez większą część nocy potrafiła myśleć wyłącznie o umierającym Rivie i dopiero teraz, choć na chwilę o tym zapomniała. Ostatnio działo się za dużo złych rzeczy i potrzebowała czegoś, co poprawiłoby jej humor. Teraz była spokojna, bo wiedziała, że przy Sato zniesie wszystko.
      Gdy zjawiła się młoda służąca ze stosem ubrań, Sato przestał nagle jeść i zagapił się na nią z zaskoczeniem. Dziewczyna miała na sobie zwiewną, króciutką spódniczkę i chyba jeszcze krótszą bluzkę, zakrywającą jedynie piersi. Z otwartych ust Sato wypadały okruchy jedzenia, podczas gdy służąca ze spokojem zostawiła ubranie, skłoniła się i wyszła bez jednego słowa. Dopiero wtedy Ariel wybuchnęła głośnym śmiechem i zamknęła mu szczękę. Przełknął i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
     - Witaj w Gildrarze – rozłożyła ramiona, jakby chciała zaprezentować całą złotą komnatę – Na mnie też to wszystko zrobiło niemałe wrażenie.
     - Widzę Ariel, że teraz żyjesz po królewsku. Koniecznie musisz opowiedzieć mi jak tu trafiłaś i jak spotkałaś się z królem.
    - A ja jestem ciekawa jak udało ci się w końcu uciec. I co z tymi, którzy zostali w kryjówce Balara?   Wszyscy żyją? A Gebra?
     - Gebra chyba żyje, dość dawno mnie tam nie było, a zresztą Balar chyba również przestał tam zaglądać. Nie wiem – wzruszył obojętnie ramionami – Pewnie znalazł sobie nową kryjówkę.
      - Naprawdę? Ale w takim razie...
      - Wybacz Ariel, ale tylko tyle wiem, i nie chcę rozmawiać o przeszłości.
     Powiedział to takim tonem, że doskonale go zrozumiała.
     - W porządku – przysunęła się i pocałowała go w policzek – Nie będziemy do tego wracać. Jesteś tu i tylko to się liczy.
     Pozwoliła mu zjeść w spokoju i przebrać się w czyste ubranie. O dziwno wśród rzeczy znalazła się również rękawica, idealnie pasująca do jego prawej dłoni. Potem usiedli obok siebie na łóżku jak za dawnych czasów i gdy Sato objął ją ramieniem, pożałowała nagle, że nie jest jej rodzonym bratem. Oparła się plecami o jego pierś i ułożyła głowę w zagłębienie pod brodą. Jego silne serce, wymierzało równy, uspokajający rytm.
      - Więc mówisz, że uratował cię Biały Kruk? Jest tutaj?
     - O tak i reszta Zakonu Kruka. Tak się złożyło, że w tych okolicach szukali króla, który został porwany.
     - Hmm, faktycznie niesamowity zbieg okoliczności – nawinął sobie jej kosmyk na palec i bawiąc się od niechcenia, co i raz rozglądał się po złotych ścianach, jakby nie mógł się na nie napatrzeć. Gdy ich spojrzenia się spotykały, uśmiechał się po staremu, w ten chłopięcy sposób, aż do samych żółtych tęczówek, przypominających kolor ścian – I co było potem?
     Ariel zaczęła opowiadać mu o tym, jak gonili ich Zieloni Ludzie, nieco chaotycznie streszczając walkę, a potem to jak wróciła do kryjówki Balara. Mimo, że nadchodził wieczór mogłaby tak mówić i mówić, podczas gdy Sato przytulał ją i słuchał uważnie, ani razu nie przerywając. Nie zdążyła jednak dotrzeć nawet do spotkania z królem, gdy rozległo się pukanie i do komnaty weszła Lunna, prowadząc za rękę Xandera.
     - Widzę, że się obudziłeś, Sato – elfka uśmiechnęła się do nich, po czym przysiadła wdzięcznie na fotelu i posadziła sobie chłopca na kolanach – Dobrze się czujesz?
     - Yyy...raczej tak, dziękuję – Sato przyglądał się jej z podziwem i lekką konsternacją, a na widok czerwonego oka Xandera zrobił jeszcze bardziej zaskoczoną minę. Popatrzył na Ariel jakby chciał zadać jej milion pytań, ale już w następnej chwili roześmiał się krótko i odwrócił się na łóżku w stronę przybyłych – Widzę, że moje imię jest już znane, jednak nie sądzę, abym kiedyś cię spotkał, elfia damo.
      - Jestem Lunna z Zielonego Lasu – przedstawiła się z lekkim skinieniem głowy – A to Xander.
      - Mam nadzieję, że Ariel nie wygadywała o mnie jakiś paskudnych rzeczy?
     - Wręcz przeciwnie.
     W miedzy czasie chłopiec wdrapał się na łóżko i Ariel uściskała go krótko. Zaraz potem podszedł do Sato i dotknął jego twarzy.
     - Co on robi? – Zapytał ostrożnie, ze śmieszną miną pochylając się nad malcem i wpatrując się w jego czerwone oko.
      - Jest niewidomy – odparła Lunna – W ten sposób nas poznaje.
     - Znalazłyśmy go na ulicy.
     - Ma ciekawe oczy. Ma jakąś Moc, czy co?
     - To...Sam się przekonasz – Ariel spojrzała na elfkę i uśmiechnęły się tajemniczo.
     Sato zmrużył oczy, obserwując je podejrzliwie.
     - O co chodzi?
    - Mój drogi wilczku, – z niewinną miną poklepała go po ramieniu – musisz się przygotować się na kilka... niespodzianek.
     - To już wiem – popukał ją żartobliwie w czoło – Zaledwie się budzę, rudowłosa istota próbuje mnie udusić, a potem poznaję piękną elfkę – tu puścił oko do Lunny, która tylko uśmiechnęła się szerzej – Aż się boję, co będzie dalej.
    Ponieważ słońce przestało docierać do wnętrza komnaty i zrobiło się nieco ciemno, Ariel stworzyła w dłoni kulę światła, która poszybowała nad ich głowy. Sato gwizdnął.
     - Widzę też, że potrafisz już korzystać ze swojej Mocy. Umiesz już jakieś sztuczki?
   - I to całkiem sporo. Jeśli jak najszybciej nie weźmiesz kąpieli, będę zmuszona osobiście sprezentować ci zimny prysznic – szturchnęła go w pierś, marszcząc przy tym nos.
    - Sugerujesz, że śmierdzę? - Odsunął się niby urażony i zwrócił się do Lunny – Naprawdę śmierdzę?
      Elfka śmiała się cicho pod nosem.
     - Nie bardziej niż wilk.
     - Ale ja jestem wilkiem.
     - Właśnie.
    Sato przenosił wzrok od jednej do drugiej, w końcu westchnął z rezygnacją i wzniósł oczy ku sufitowi.
     - Na wszystkich bogów, lepiej nie zadzierać z kobietami. Biedny ja.
     Ariel dostrzegła, że oko Xandera rozjarzyło się czerwienią, więc pospiesznie złapała go za rękę.
     - A propos bogów, dobrze, że siedzisz, bo...
     - Wiedziałem, że z tego wyjdziesz.
     - Skoro się obudziłeś, musimy porozmawiać o krasnoludach.
     - Tak, obawiamy się, że faktycznie mogą zagrażać miastu.
    Z ust chłopca wydobyły się trzy różne głosy, na dźwięk których Sato zareagował błyskawicznie. Wciągnął głośno powietrze i przeturlał się na łóżku, aż z hukiem wylądował na posadzce. Cała trójka obserwowała go z rozbawieniem, podczas gdy unosił się ostrożnie na łokciach, a jego tęczówki zwęziły się i przybrały bursztynowy odcień. Lunna pomogła mu usiąść i na powrót zagłębiła się w fotelu.
    - Nie bój się, przecież cię nie zje. My też byłyśmy zaskoczone, ale zachowałyśmy więcej spokoju.
    Sato zamrugał kilka razy i na kolanach ostrożnie zbliżył się do skraju łóżka, popatrując niepewnie na chłopca i jego czerwone oko. Ariel tymczasem skrzyżowała przed sobą nogi, z trudem zachowując spokój.
      - Ludzie często tak reagują – odparł poważnie Paralda.
    - Czasem nawet mdleją i wtedy w ogóle nie da się z nimi dyskutować – w głosie Nikosa dało się słyszeć rozbawienie.
      Sato oparł się na materacu i gapił się na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
     - Co...co to jest? – Wyksztusił w końcu, przenosząc bursztynowe spojrzenie na Ariel
     - Nie co, tylko kto – poprawiła wesoło.
     - Xander to Naczynie dla bogów – dodała Lunna, tak spokojnie, jakby to było coś oczywistego.
    - Zgadza się – chłopiec pokiwał głową i skrzyżował ramiona na piersi – Wybacz chłopcze, że cię przestraszyliśmy, ale mamy mało czasu.
     - Naprawdę krasnoludy tu zmierzają? – Ariel zmarszczyła brwi, gdyż ta kwestia naprawdę ją niepokoiła
      Sato pokiwał powoli głową, odetchnął i w końcu przysiadł na brzegu łóżka.
    - Słyszałem o tym z wiarygodnego źródła, a poza tym zmierzając tutaj musiałem nadrobić nieco drogi, by ich wyminąć.
     - Krasnoludy od wieków nie opuszczały gór Ednor. Niemożliwe, żeby miały wrogie zamiary, bo przecież utrzymują z ludźmi i innymi rasami pokój. Czytałam o tym, jak król...
Xander przeniósł na elfkę poważne spojrzenie. Smutny uśmiech zupełnie nie pasował do drobnej twarzy dziecka.
     - Tak powinno być, ale przypominam, że wróg nie śpi i wykorzysta każdy sposób, by przechylić szalę na swoją stronę.
    - Ale może jednak nie chcą nas atakować... – Ariel zaczęła z nadzieją, gdy raptem chłopiec poderwał głowę, a jego oko rozjarzyło się intensywnie.
      - Uważajcie!
      W tej samej sekundzie coś wleciało przez okno, rozbijając szybę i przeleciało tuż nad głową Ariel, muskając jej włosy. Poczuła swąd spalenizny i bez namysłu rzuciła się na brzuch. Przez rozbite okno wleciała druga błękitna kula, a tuż za nią następna. Lunna krzyknęła i padła na podłogę. Sato również nie tracił czasu. Chwycił Ariel i chłopca, po czym całą trójką wylądowali obok elfki na złotej posadzce. Do komnaty wleciało jeszcze kilka pocisków, rozbijając się o ściany z cichym sykiem. Poza odłamkami szkła na podłodze, nie narobiły żadnych szkód.
    Ariel, przyciśnięta do podłogi ramieniem przyjaciela, była na tyle przytomna, by wcześniej przytulić do siebie chłopca, przez co ledwo łapała oddech, a jego ręka wbijała jej się w brzuch. Lunna schowała się częściowo pod łóżko i teraz wstawała powoli, rozglądając się czujnie.
      - Nic wam nie jest? – Zapytał cicho Sato, wciąż nie ruszając się z miejsca.
     - Nie – Ariel wypuściła chłopca i pozwoliła, aby Sato pomógł jej usiąść. Elfka podeszła powoli do okna, omijając rozsypane szkło, a za nią dreptał Xander. Chłodny wiatr wdarł się do komnaty i rozwiewał jej włosy, gdy wyjrzała na zewnątrz.
     - Nikogo nie widzę – powiedziała po chwili.
     - Co tu się dzieje?
    Wszyscy obejrzeli się na drzwi, w których nie wiadomo kiedy pojawił się Argon. Wojownik z ponurą miną bezceremonialnie wszedł do środka i popatrzył na nich kolejno, na dłużej zatrzymując wzrok na Ariel i Sato, którzy wciąż siedzieli przytuleni na podłodze. Zmrużył niebezpiecznie oczy i wyglądał jakby miał ochotę złapać go za włosy i wyrzucić przez okno.
      - Argon – jego imię samo wyrwało jej się z ust, jakby chciała go przed czymś powstrzymać.
    Zerknął na nią przelotnie, po czym odchrząknął i odwrócił głowę w stronę okna. Od razu dostrzegł rozbitą szybę. Chłodne, nocne powietrze objęło już całą komnatę, aż przeszły ją ciarki. Sato objął ją jeszcze mocniej.
      - Co tu się stało? – Powtórzył ostro Argon.
     Lunna odwróciła się od okna i przeszła nad kawałkami szkła, podczas gdy chłopiec zadarł głowę i spojrzał na wojownika kolorowymi oczami.
     - Ktoś wie, że chłopiec jest Naczyniem i próbuje go zabić.
    - Ale kto? – Ariel w końcu wstała, podeszła do okna, by ocenić straty, wróciła i przysiadła na łóżku.
    - Kimkolwiek jest napastnik, musimy bardziej pilnować Xandera – stwierdziła Lunna. Bawiąc się kosmykiem włosów, spojrzała Argonowi w oczy, a potem spuściła głowę z lekkim rumieńcem.
     Argon obszedł komnatę i kręcąc głową, posłał w stronę chłopca niechętne spojrzenie.
     - Wiedziałem, że będą z tego same kłopoty – mruknął.
     - Wybacz, Biały Kruku. Nie wiedzieliśmy, że wróg odkryje gdzie jesteśmy.
     - Narażacie Potomka. Przez was może...
     - Widzisz, że nic mi nie jest – przerwała mu ze złością – Nie byłam sama. Sato nas ochronił.
     Argon obrócił się w jej stronę i zmarszczył brwi.
     - No właśnie. Widzę, że twój zwierzołak w końcu się obudził.
     - On ma imię.
     Uśmiechnął się kwaśno i bez słowa jeszcze raz przyjrzał się uważnie Sato, na koniec zaglądając mu prosto w oczy. Płynny bursztyn w zwężonych tęczówkach był bardziej wilczy niż ludzki.
    - Biały Kruk we własnej osobie – odezwał się w końcu Sato z autentycznym podziwem. Spokojnie, bez jednego mrugnięcia wytrzymał badawcze spojrzenie kapitana. Siedząc wygodnie w fotelu założył nogę na nogę, zachowując pozorną obojętność. Być może wyczuł, że Argon mu nie ufa, ale nie dał tego po sobie poznać. – To dla mnie zaszczyt – skłonił przed nim głowę z siwą czupryną, przypominającą sierść wilka.
      Argon tylko jeszcze bardziej zmarszczył brwi, widocznie niezadowolony.
   - Ariel ręczyła za ciebie własnym życiem, zwierzołaku. Jednak ja nie zaufam ci, dopóki nie udowodnisz, że stoisz po naszej stronie.
      Sato uśmiechnął się promiennie, pokazując białe zęby.
     - Zrobię, co zechcesz, Biały Kruku.
     - Mam nadzieję. Poza gryzieniem, wiesz do czego służy miecz?
    - Nie jestem dzikiem zwierzęciem. Coś tam potrafię – odparł lekkim tonem – Spędziłem większość życia na rozkazach Balara. Jego ludzie wiele mnie nauczyli.
     - Powiedz mi szczerze, skoro mogłeś uciec w każdej chwili, dlaczego zwlekałeś tak długo?
   - Argonie, co ty... – Ariel zaprotestowała podniesionym tonem, ale Sato przerwał jej uspokajającym ruchem dłoni i udzielił szczerzej odpowiedzi.
    - Zaklęcie Posłuszeństwa jest gorsze niż możesz sobie wyobrazić. Widziałeś jego skutki. O mało nie zginąłem. Nie wiesz jak to jest umierać w takich mękach.
     - Więc po prostu bałeś się śmierci?
    - Tak.
    - Bałeś się, czy może nie chciałeś uciekać?
    Sato wyprostował się powoli na fotelu i spojrzał na niego twardo.
    - Coś sugerujesz?
     Argon zacisnął pięści i zbliżył się krok. Ariel natychmiast stanęła przy fotelu i położyła rękę na ramieniu przyjaciela, gotowa go bronić. Wiedziała, że kapitan ledwo powstrzymywał wściekłość. Wciąż uważał, że Sato powinien gnić w lochu i pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim przekona się do jego intencji.
     - Tylko tyle, że ci nie ufam, zwierzołaku. Zbyt długo służyłeś Balarowi.
     - Ile razy mam tłumaczyć? – Poczuła jak mięśnie Sato napinają się niebezpiecznie. W głębi jego gardła rozległo się ciche bulgotanie – Nie miałem wyboru.
     - Twoja rodzina wolała śmierć, niż...
  - Daj spokój, Biały Kruku. To nie jest teraz najważniejsze... – Lunna podeszła do niego bezszelestnie i dotknęła ramienia, na co posłał jej takie spojrzenie, że cofnęła się instynktownie. Spojrzała na Ariel i wzruszyła ramionami, jakby chciała ją przeprosić.
    Xander wdrapał się na łóżko, a unosząca się nad nimi kula światła wybuchła intensywniejszym blaskiem.
    - Zostawmy przeszłość w spokoju – odezwał się jeden z bogów ostrzegawczym tonem – Musisz Argonie pamiętać, że...
    - Nie możecie mnie oceniać, nie wiedząc, co się wtedy wydarzyło – przerwał mu z goryczą Sato – Chcecie znać prawdę? Chciałem umrzeć wiele razy, ale zaklęcie mi nie pozwalało. Kiedy dowiedziałem się, że Balar zamierza schwytać Ariel, zostałem i czekałem na nią. To wszystko. Chciałem znów ją zobaczyć i chronić.
    Jego słowa przyniosły zupełnie przeciwny skutek niż powinny. Argon doskoczył do niego w dwóch krokach, chwycił za szyję, zaś drugą dłoń zacisnął w pięść i uniósł nad głowę, gotując się do zadania ciosu.
    - Wydaje mi się, że było ci zbyt dobrze u Balara. Miałeś dach nad głową i jedzenie. W zamian musiałeś tylko zabijać. Co? – Parsknął w imitacji śmiechu – Wydaje ci się, że mnie też nabierzesz na swoją niewinność, jak Ariel? Ona jest naiwna, ja nie – pochylił się nad jego twarzą i zajrzał prosto w oczy – Nie powiesz mi chyba, że nie zabijałeś niewinnych ludzi? Nieważne kim jesteś, bo chyba twój klan i tak o tobie zapomniał. Takich śmieci jak ty zabijam bez pytania.
    Chłopak tylko patrzył na niego swoimi wilczymi oczami i zaciskał usta. Płynny bursztyn przybrał ciemniejszą barwę, prawą dłoń zacisnął na poręczy fotela, jakby próbował ją złamać.
    Ariel właśnie tego się obawiała i aby nie dopuścić, by sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, zareagowała niemal od razu. Machnęła ręką, jakby odganiała muchę i nagły podmuch wiatru odepchnął kapitana od Sato, po czym podbiegła do niego i nie czekając aż złapie równowagę, wymierzyła mu mocny policzek. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i wpadł na Lunnę, która pomogła mu się wyprostować.
     - Chyba trochę przesadziłaś – powiedziała, tym razem ewidentnie biorąc stronę kapitana.
    - Co ty wyprawiasz?! – Krzyknęła z furią, ignorując Lunnę. Złote pasemko jarzyło się intensywnie, podobnie jak wściekły ogień w zielonych oczach.– Zgłupiałeś?! Sato chce nam pomóc, a ty napadasz na niego jak na jakiegoś łotra?!
     Ariel stała pomiędzy nimi i Sato i dyszała ciężko ze złości. Widziała, że elfka była oczarowana Białym Krukiem, ale zupełnie nie wiedziała dlaczego. Przecież był irytujący, gburowaty, zaborczy i wszystko załatwiałby walką.
     Argon prychnął w odpowiedzi i pokręcił głową
    - Zgodziłem się, by został, ale wciąż mu nie ufam
    - A ja tak! – Krzyknęła, przewiercając go lodowatym spojrzeniem – Sato jest dobry. Może w końcu przestałbyś wszędzie widzieć tylko wrogów?
    Argon zacisnął wargi i nerwowym krokiem przeszedł się do okna i z powrotem. Lunna wodziła za nim przygaszonym wzrokiem, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się blado i pokręciła lekko głową. Wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu odetchnął głęboko i rozluźnił mięśnie,
     Tymczasem Xander przeszedł po łóżku i dotknął paluszkami jej zaciśniętej dłoni. Ariel spojrzała na niego w milczeniu, z wciąż zmarszczonym czołem. Ktoś chwycił jej drugą dłoń i pociągnął do tyłu. Usiadła Sato na kolanie i gdy napotkała jego jasnozłote tęczówki, jakby ktoś wypuścił z niej całą złość. Uśmiechając się lekko i obejmując ją opiekuńczo ramieniem, przeniósł spojrzenie na Argona. Gdy się odezwał, jego głos znów był spokojny, jakby to, co wydarzyło się przed chwilą, w ogóle nie miało miejsca.
     - Ryzykowałem życie, by was ostrzec, ale mogę zrobić więcej. Udowodnię, że nie przeszedłem na stronę wroga, mimo, że służyłem mu tyle lat. Przekonasz się, że można mi zaufać.
     Argon stanął przy ramie łóżka i oparł ręce na biodrach. Popatrzył na Ariel, potem na wojownika.    Wciąż miał gniewną minę, ale Ariel doszła do wniosku, że chyba urodził się już z takim wyrazem.
     - Jak daleko są krasnoludy? – Zapytał w końcu neutralnym tonem.
     - Jakiś dzień drogi stąd – odpowiedział mu Xander, a raczej przemawiający jego ustami bóg.
    Ariel zamarła i poczuła, że Sato również się spiął. Obejmująca ją prawa ręka w rękawicy drgnęła nerwowo.
    - Na pewno chcą nas atakować? Może mają dobre zamiary? – Lunna stanęła przy kapitanie i spoglądała na niego częściej niż resztę.
     - Na to bym nie liczył. Jeśli to Balar maczał w tym palce, wiadomo, co to oznacza – Sato pokręcił poważnie głową.
     - Zaatakowali już jakieś wioski?
     - Raczej nie.
    - Ilu ich jest?
    - Około tysiąca. Są dobrze uzbrojeni.
    Argon nie miał więcej pytań i nikt nie potrzebował dalszych wyjaśnień. Ariel jeszcze nigdy nie spotkała krasnoludów, ale i tak wiedziała, że w ich stronę zmierza poważne zagrożenie.
      Kolejne.
    Argon bez słowa wyszedł z komnaty, pozostawiając za sobą ciszę i złowrogą atmosferę. Cała trójka patrzyła na siebie w ponurym milczeniu, podczas gdy Xander siedział sobie na łóżku i bawił się pościelą, a jego czerwone oko przygasło.
***

Jak tylko znalazł się na korytarzu, Argon odetchnął głośno, zły na siebie, że puściły mu nerwy. Zwyczajnie nie ufał temu zwierzołakowi, tym bardziej, gdy był tak blisko Ariel. Gdy zobaczył ich przytulonych na podłodze, w innych okolicznościach niechybnie skręciłby mu kark. Z drugiej strony na przyszłość powinien lepiej panować nad emocjami, szczególnie przy Ariel. Nie chciał się z nią kłócić, ale zawsze jakoś wychodziło inaczej. Dogadanie się z nią było trudniejsze, niż jakakolwiek stoczona przez niego walka.
Żeby się uspokoić, postanowił zajrzeć do Rivy. Wślizgnął się cicho do niewielkiej komnaty obok i zamknął za sobą drzwi. Nox siedział na stołku z na wpół przymkniętymi powiekami, a pod sufitem wisiała niewielka kula światła, ledwo odgarniająca mrok wieczoru. Riva wciąż się nie obudził, chociaż po jego spokojnej twarzy można było przypuszczać, że najgorsze minęło. Argon zbliżył się do łóżka i odetchnął cicho, chociaż napięte ciało jakoś nie chciało się rozluźnić.
- Śpi – odezwał się raptem Nox, nieruchomy niczym głaz. – Zlikwidowałem ból i wlałem w króla dużo energii, więc niedługo powinien się obudzić.
     - To dobrze – głos kapitana był równie cichy, podszyty zmęczeniem i napięciem – Dziękuję ci.
     Chłopak otworzył w końcu oczy i zwrócił ku niemu bladą, oświetloną sztucznym blaskiem twarz.
     - Po to tu jestem, Argonie.
    Skinął głową i obdarzył go nikłym uśmiechem. Nox miał skrzyżowane przed sobą ramiona i schowane dłonie, więc nie widział czy wciąż drżą. Poza wszystkimi innymi problemami doszedł jeszcze niepokój o wychowanka. Zaledwie wczoraj widział go w kuchni, gdy wypuścił z dłoni szklankę z wodą, jakby stracił w niej czucie, a potem długo patrzył na nią bez ruchu z dziwną pustką w oczach. Miał nadzieję, że to tylko przejściowe przemęczenie.
     Argon usiadł ciężko na brzegu łóżka, popatrzył na śpiącego króla, zgarbił ramiona i oparł się bokiem o drewnianą ramę łóżka. Przez kilka długich minut słuchać było tylko ich równe oddechy i skrzypienie podłogi gdzieś piętro niżej. Argon tęsknił już za Malgarią, zamkiem i własną komnatą. Czuł jednak, że nieprędko będzie mógł naprawdę wypocząć. Najpierw muszą złapać tajemniczego mordercę, odnaleźć wiadomość od bogów, pozostałe kamienie i zabić Niezwyciężonego
     Drobiazg. O ile przeżyjemy do tego czasu.
   - Masz jakieś nowe informacje? – Zapytał, ze znużeniem pocierając szorstki podbródek. Ostatnio nie miał czasu się nawet ogolić.
   Nox, zawsze prosty jak struna, również siedział lekko zgarbiony. Nawet on wyglądał na zmęczonego tą całą sytuacją. Jego ciemnogranatowe oczy nie były spokojne i nieprzeniknione, ale przygaszone, jakby smutne.
    - Bardzo chciałbym przekazać ci nowe dowody w śledztwie, ale niestety – pokręcił lekko głową, aż kilka białych kosmyków osiadło miękko na jego policzku – Przeszukałem całą okolicę, właściwie całe miasto. Wypytałem nawet kilkoro ludzi.
     - I co?
   - Nic. Żadnych śladów. Nasz zabójca albo potrafi latać, albo jest niewiarygodnie skrupulatny. Nawet w miejscu zabójstwa nie znalazłem żadnych wskazówek.
     - Poza wyrysowaną na jego plecach gwiazdą. Herbem Prowincji Serini.
    Nox wzniósł oczy na unoszącą się nad nimi kulę światła, a potem zapatrzył na twarz Rivy i zamyślił tak głęboko, że odezwał się dopiero po chwili.
    - To nie jest żaden trop. Wiemy tylko tyle, że wszyscy trzej zmarli wskutek obrażeń wewnętrznych.
   Argon przejechał dłonią po rozwichrzonych włosach. Próbował poukładać sobie wszystkie informacje i wpaść na coś sensownego, ale jego umysł był już chyba za bardzo zmęczony i przeładowany. W tej sprawie nic nie trzymało się logicznej całości i zaczynał wątpić, że kiedykolwiek znajdą zabójcę.
     - To co w takim razie już wiemy?
     Nox spojrzał na niego pobłażliwie, z cieniem współczucia.
    - Jestem prawie pewny, że to ktoś z Zakonu. Nie zostawia po sobie śladów, prawdopodobnie może latać. No i zabija za pomocą Mocy.
    Argon pokiwał głową. Czuł w sobie przemożną potrzebę ruchu, więc wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, gdzie księżyc w pełni królował na nocnym niebie, po czym niespokojnie zaczął krążyć po komnacie, od biurka w kącie do przeciwległej ściany i z powrotem.
     - W dodatku teraz ktoś próbuje zabić Naczynie.
    Nox śledził wzrokiem jego kroki, z trudnym do zinterpretowania wyrazem twarzy. Od niechcenia bawił się materiałem tuniki, jego dłonie wciąż drżały, chociaż znacznie słabiej.
      - Sądzisz, że to ta sama osoba?
     - Niewykluczone. Zaatakowała na mieście, a teraz w komnacie Ariel. Jest pewna siebie, skoro posuwa się do działania w biały dzień i to przy świadkach.
     - Ale nikt go nie widział?
     - Nie. Dobrze się ukrywa. Atakował pociskami Mocy.
     - Masz jakiś podejrzanych?
    - Nie chcę myśleć, że to jeden z braci, chociaż tylko my wiemy o Naczyniu – Argon zaciskał szczęki, wpatrując się w złotą posadzkę. Milczał przez chwilę, po czym zapytał: - Nadal ich obserwujesz, Noxie?
     - W dzień i w nocy. W momencie zbrodni każdy wykonywał swoje zadania. Chociaż wiesz, że nie jestem w stanie pilnować ich całą dobę. Tak jak teraz. Nie widzę innego sposobu, jak złapać go na gorącym uczynku.
     Kapitan przystanął raptownie przy biurku i popatrzył na niego uważnie, jakby się przesłyszał.
    - Czyli, że musi jeszcze kogoś zabić, to wtedy go dorwiemy? – Na samą myśl o czymś takim, zawrzała w nim krew. – Czy to już nie przesada?
Nox popatrzył mu prosto w oczy z kamiennym wyrazem twarzy.
- A mamy inne wyjście?
   - Nie możemy sobie pozwolić na śmierć kolejnego członka Zakonu. Jest nas coraz mniej – wysyczał z gniewem.
Półelf pozostał spokojny.
   - W takim razie, przykro mi Argonie, ale nie mam innych pomysłów. Nawet ja nie jestem wszechmocny.
    Kiedy się podnosił, zachwiał się na nogach i z powrotem opadł na stołek, garbiąc się jeszcze bardziej. Argon doskoczył do niego natychmiast i przytrzymał ramieniem.
    - Nie wyglądasz najlepiej – całą złość zastąpiła nagła troska o wychowanka. Przypomniał sobie te wszystkie chwile jego dziwnego zachowania – Zapominam, że ty też musisz odpocząć, a ostatnio tak wiele dla mnie robiłeś. Idź do siebie i wyśpij się. Dzisiaj ja tu zostanę.
    - Nic mi nie jest. Mogę przespać się i tutaj. Ty pewnie masz jeszcze dużo pracy.
     Argon wiedział, że powinien zaprotestować, jednak faktycznie czekała go ciężka, bezsenna noc.
     - Obiecaj jednak, że naprawdę się prześpisz.
     Nox pokiwał głową.
    - Obiecuję. Poza tym to tylko chwilowe, więc nie musisz się o mnie martwić. Na jutro będę w pełni sił – zapewnił, po czym zmienił temat - Tak w ogóle to co zamierzasz zrobić?
      - Z krasnoludami? – Argon ruszył już do drzwi.
     - Tak. Słabnąca bariera i garstka ludzi nie wystarczą.
      Argon otworzył drzwi i przystanął w progu, zerkając na niego przez ramię.
     - Cóż, mamy przecież...
     Nie dokończył, gdyż nagle zjawił się zdyszany Arwel o mało się z nim nie zderzając.
    - Dobrze..., że jesteś kapitanie – wysapał chrapliwie. Jego wiecznie skołtunione włosy, tworzyły wokół jego głowy istny bałagan. Miał rumieńce na twarzy, a czarne znamię na czole jarzyło się intensywnie, w rytm jego przyspieszonego pulsu.
      - Co się stało?
    - Właśnie rozmawiałem z Falenem. Prosił o wsparcie i to szybko. Podobno oszalałe centaury zaatakowały prowincję Ashe.
      - Co?!
     Arwel przełknął ślinę, wziął głęboki wdech i zaczął mówić, nie mniej zdenerwowanym tonem.
     - Zebrał oddział z Malgarii, ale potrzebuje kogoś z Zakonu.
     - Dobrze. – Argon przerwał mu machnięciem ręki – Leć od razu i weź ze sobą Noxa i Orana. My musimy zająć się krasnoludami.
      Obejrzał się na Noxa, który już ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i uścisnął ramię kapitana.
      - Nie martw się, damy sobie radę.
    Ale jego spojrzenie mówiło coś innego. Ciemny granat lśnił niczym niebo nad niespokojnym morzem, co z pewnością nie wróżyło nic dobrego.
      Zamiast chronić króla, zmuszeni byli do rozdzielenia się. I to w najgorszym momencie.

      Do tego Riva wciąż leżał nieprzytomny z zabijającą go trucizną.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych