Choć
do południa było słonecznie, teraz na niebie wisiały ciężkie
zwały ciemnych chmur, zapowiadając ulewę, a być może nawet
burzę.
Ariel
obserwowała tą zmianę pogody, gdyż to było jej dzieło. Nie
zrobiła tego nagle, z pełną świadomością, jak poprzednio.
Dzisiaj chmury przyszły powoli i naturalnie. Była niespokojna i
pogoda jakby próbowała dostosować się do jej nastroju.
Co
i raz pojedyncze krople moczyły jej nos, albo policzki, ale
powstrzymywała wiszący w powietrzu deszcz, czekając na odpowiednią
chwilę. Rano ubrała się w spodnie i wygodną tunikę ściągniętą
pasem, które przygotowała sobie właśnie na taki dzień. Na
wszelki wypadek przypasała sobie sztylet, który cały czas obijał
się o biodro, jednak miała nadzieję, że nie będzie potrzebny.
Kilkunastu
Ziemnych Strażników stało przed bramą, nieruchomo niczym głazy.
Ona, Argon, Sato i Lunna stali tuż przed nimi i czekali na przybycie
armii krasnoludów. Riva wciąż spał, a hrabia Sorrin był zbyt
tchórzliwy by im towarzyszyć, zresztą gdyby doszło do walki i tak
do niczego by się nie przydał, a wręcz przeszkadzał. Sato trzymał
ją za rękę i z nich wszystkich wydawał się najbardziej
odprężony. Naprawdę cieszyła się z jego obecności, ale czegoś
jej brakowało. Druga dłoń aż świerzbiła, stęskniona dotyku
tego, który został w złotej posiadłości w swojej niewielkiej
komnacie.
Reeth
stał na szczycie muru z rozpostartymi skrzydłami, łucznicy również
zajęli pozycje. Ylon krążył nad ich głowami w postaci kruka, co
i raz zapuszczając się dalej na zwiad. Wszyscy stali pod ołowianą
masą zbierających się chmur, nieporuszeni i jednocześnie
niecierpliwi.
Ariel spojrzała w złote oczy Sato, które
zastąpiły jej ukryte za chmurami słońce. Posłała mu przelotny
uśmiech, a on wyszczerzył zęby i mocniej ścisnął jej dłoń.
Odrzucając do tyłu poruszane przez wiatr włosy, zerknęła w
ciemne niebo, gdzie krążył samotny kruk i na koniec jej wzrok
powędrował w stronę Białego Kruka, który w niedbałej pozie, z
dłonią na rękojeści miecza, zamiast wypatrywać wroga, w
zamyśleniu patrzył na chmury.
-
Długo mamy jeszcze czekać?
- Niedługo – mruknął, spojrzał przed siebie
i poruszył ręką – Właściwie to...już.
Ariel otworzyła usta, kiedy nadleciał Ylon, w
powietrzu przybierając ludzką postać.
-
Są na głównym trakcie! – Oznajmił na tyle głośno, żeby
wszyscy go usłyszeli. Nastepnie dołączył do łuczników na murze.
Lunna zmrużyła oczy i skinęła głową.
- Już są.
Sato napiął mięśnie, a Ariel przełknęła
ślinę. Właściwie to nie obawiała się samej walki, bo przecież
byli dobrze przygotowani. To chyba chodziło raczej o to, że po raz
pierwszy zobaczy na własne oczy krasnoludy i nie wiedziała, czego
się spodziewać.
A
może już je widziałam kiedyś tylko nie pamiętam?
Kiedy
wysiliła wzrok w końcu i ona ich dostrzegła. Najpierw wznoszące
się na horyzoncie tumany kurzu i piachu, a potem niewyraźne, ciemne
kształty. Ziemia pod nimi zadrżała i rozległ się dźwięk, jakby
uderzenia młota wydobywające się gdzieś spod ziemi. Szli w
równych szykach, po kilkudziesięciu w jednym rzędzie. W pełnym
uzbrojeniu, pobrzękując mieczami i toporami, wyglądali jakby nie
mieli zamiaru się zatrzymać.
Oto
w końcu pojawiła się armia krasnoludów.
Puściła
w końcu dłoń przyjaciela i podeszła do Argona. Ostrożnie
pociągnęła go za rękaw tuniki. Nie miał na sobie żadnej
kolczugi czy ochraniaczy, ale wyczuwała otaczającą go magiczną
tarczę.
-
To, co? – Zapytała cicho, kiedy w końcu zwrócił na nią uwagę.
– Spróbujemy najpierw z nimi porozmawiać?
Argon miał zaciśnięte szczęki
i zmarszczone brwi. Blizna na policzku napięła się brzydko, aż
miała ochotę delikatnie wygładzić ją palcami.
- Zobaczymy – pod bacznym spojrzeniem
zebranych, wysunął się kilka kroków do przodu. Wpatrywał się w
nadchodzącą armię w ponurym skupieniu – Odsuńcie się i
najlepiej nie odzywajcie.
Ariel nie zamierzała go posłuchać, podobnie
jak reszta. Wystąpiła z nim do przodu, a pozostali stanęli za jego
plecami. Argon popatrzył na nich z gniewem, ale nic nie powiedział.
Ponownie zapatrzyli się na maszerującą armię. Krasnoludy były
coraz bliżej, szybko pokonując dzielące ich ostatnie metry.
Wszyscy mieli długie brody i gęste włosy, przeważnie zaplecione w
warkocze. Po ich okrągłych, topornych twarzach trudno było
odgadnąć ich wiek. Byli tylko trochę niżsi od Ariel, a niektórzy
nie mieli nawet metra wysokości.
Sato
znów wziął ją za rękę, pochylił się i wyszeptał:
-
Imponujące, co? Ich kolczugi i miecze są nie do złamania. W całym
Elderolu nie znajdziesz kowala, który dałby sobie radę z ich
stalą. Czy wiesz, że wśród nich są kobiety?
Ariel zerknęła na niego z zaskoczeniem.
-
Naprawdę?
- Tak. Ciężko je rozróżnić, bo mają brody i
podobną budowę – po chwili uśmiechnął się szeroko i dodał -
Nigdy bym nie spojrzał na taką krasnoludkę, ale to chyba rzecz
gustu.
Ariel zachichotała krótko, ale gdy jej wzrok
powędrował przed siebie, na powrót spoważniała.
Rzeczywiście
poza kolorem włosów i wzrostem, byli prawie identyczni. Na przedzie
kroczył najwyższy krasnolud, w wypolerowanej, srebrnej kolczudze,
hełmie ozdobionym diamentami, z mieczem oraz potężnym toporem za
pasem.
- To król krasnoludów, Wielki Grod – wyszeptał Sato.
Argon zerknął na nich szybko.
- Ja z nim porozmawiam.
Wysoki krasnolud wystąpił naprzód i
pobrzękując stalą, ciężkim krokiem zbliżył się do Argona.
- W imieniu Niezwyciężonego,
poddajcie się – zagrzmiał tubalnym, ostrym tonem. Obie dłonie
położył na rękojeściach swoich broni.
- Witaj, Wielki Grodzie. – Biały
Kruk skinął mu głową – Czy to rzeczywiście wola Boga Śmierci
kazała wam opuścić bezpieczne Góry Ednor i zaatakować ludzi, z
którymi od wieków utrzymujecie pokój?
Grod przeniósł spojrzenie na pozostałą
trójkę, dłuższą chwilę przypatrując się Ariel, a potem
ponownie skupił wzrok na kapitanie. Spod krzaczastych, mocno
zmarszczonych brwi spozierały ciemne, twarde oczy przywódcy.
- Nie twoja sprawa Biały Kruku – warknął –
Nie mam czasu ani chęci z tobą rozmawiać.
Mimo, że za plecami krasnoluda, jego ludzie
zaczynali wyjmować broń, Argon zachowywał godny podziwu spokój.
Musiała przyznać, że należy mu się za to szacunek.
-
A czy zgodziłbyś się na rozmowę z Kruczym Królem? – Argon
dyskretnie gładził rękojeść miecza, patrząc krasnoludowi prosto
w oczy.
- Ale go tu nie widzę. – Grod
przejechał wzrokiem po zebranych, zerknął na mury i uniósł wargi
w zjadliwym uśmieszku – Zapewne przestraszył się mojej armii. To
zrozumiałe. Pięciu krasnoludów obróci waszą wioskę w drobny
pył.
Z głębi gardła Sato usłyszała groźne
warknięcie. Wiatr zaczął się wzmagać, naganiając więcej
burzowych chmur, aż zrobiło się ciemno jak późnym wieczorem.
Kamień na jej brzuchu był niemal gorący, czekając aż w końcu
uwolni Moc. Łucznicy na wieży i ukryci wojownicy trwali w bezruchu,
czekając na sygnał.
-
Czy to wszystko jest konieczne, Wielki Grodzie? – Zapytał Argon. –
Król Riva ma swoje powody, że nie mógł cię dzisiaj przywitać,
dlatego przemawiam teraz w jego imieniu – wyprostował się i
spojrzał na krasnoluda z góry – Ze względu na przymierze, jakie
zawarłeś z Kruczym Królem, wycofaj się Grodzie, póki nie jest za
późno. Wiem, że robisz to pod przymusem...
-
Teraz naszym Panem jest Niezwyciężony – przerwał mu ostro Grod,
nasrożywszy się jeszcze bardziej – Nie przekonasz mnie, Biały
Kruku. Nasze przymierze z ludźmi nie ma znaczenia.
Ariel zacisnęła pięści.
-
To nieprawda – odezwała się głośno. Argon szturchnął ją, by
zamilkła, ale było już za późno. Król krasnoludów przeniósł
na nią srogie, stalowe spojrzenie i zmrużył ciemne oczy. Zadrżała,
ale mówiła dalej – To zaklęcie Posłuszeństwa. Wiem, że Balar
was do tego zmusił i jeśli nie wykonacie jego rozkazów, zginiecie
– wśród armii rozszedł się nerwowy szmer. Ariel ścisnęła
kurczowo dłoń Sato – Mój przyjaciel służył Balarowi, bo
również go zniewolił tym samym zaklęciem – podniosła głos, by
wszyscy ją usłyszeli – Król Riva zdjął z niego zaklęcie i
jest już wolny. Jeśli tylko zechcecie...
Lunna przysunęła się do niej ukradkiem i
wyszeptała do ucha.
-
Nie wiem czy to dobry pomysł. Przecież król wciąż się nie
obudził.
Ariel napotkała wściekłe spojrzenie Argona i
zamarła. Na chwilę zapomniała, że Riva nie powinien już używać
Mocy.
No
to mamy problem.
Wielki
Grod szybko przeniósł spojrzenie na wojownika.
-
To prawda? – Zapytał ostro – Kruczy Król może zdjąć
zaklęcie?
Argon wzniósł oczy na ciemne niebo i wziął
głęboki wdech. Ariel dostrzegła biały błysk na jego czole i
zrozumiała, że właśnie podjął decyzję.
-
Nie.
Grod ryknął wściekle i w tej samej chwili
rozległ się pierwszy grzmot. Sięgnął po swój topór i wzniósł
go ponad głowę, ale Argon był równie szybki.
Stal
zgrzytnęła o stal i posypały się iskry, gdy zablokował mieczem
potężny cios, zaledwie milimetry od twarzy. Zaparł się nogami w
ziemię, trzymając rękojeść obydwoma rękami. Zamarli bez ruchu,
patrząc sobie w oczy, podczas gdy na srebrną stal kapitana kapnęła
samotna kropla, spłynęła po ostrzu i opadła na ziemię dokładnie
między ich nogami.
W
chwili, gdy lunął na nich rzęsisty deszcz, wszyscy jakby obudzili
się z transu.
Ariel
chciała rzucić się na pomoc Argonowi, ale uprzedziła ją Lunna.
Dobyła swojego amuletu w kształcie księżyca, który jaśniał
niczym ten prawdziwy i rozdzieliła obu wojowników niewidzialną
siłą, która odepchnęła Groda do tyłu, pomiędzy jego ludzi.
Potem dobyła błyskawicznie swojego miecza i stanęła przed
Argonem, zasłaniając go własnym ciałem. Jej kamienni wojownicy
stanęli w zwartym szyku, zasłaniając sobą bramę. Elfka zerknęła
przez ramię z dumą na twarzy.
-
Mówiłam, że potrafię więcej, niż się wydaje.
Argon skinął tylko głową, nawet jej nie
dziękując. Rozłożył białe skrzydła i wzbił się ponad ziemię,
tworząc pod sobą chmurę pyłu. Ariel zrobiła to samo, gotowa w
każdej chwili zaatakować. Kiedy spojrzała na Sato, na jego miejscu
stał już szary wilk. Jeżył przemoczoną sierść i warczał
groźnie, obnażając ostre kły.
To właśnie on zaatakował jako pierwszy.
Argon
krzyknął, ale wilk – Sato chyba go nie słyszał. Rzucił się na
pierwszego z brzegu krasnoluda, powalił go na ziemię i wydając z
siebie bulgoczące odgłosy, zajadle kłapał paszczą i próbował
poprzez stalowe osłony dobrać się do gardła ofiary. Biały Kruk
odwrócił się i dał znać łucznikom, żeby czekali. Mieli już
napięte łuki, ale posłuchali polecenia i poluźnili nieco cięciwa.
Ylon stał pomiędzy nimi, krople z sykiem odbijały się o jego
błękitne magiczne strzały. Z pochmurną miną obserwował z góry
całą sytuację.
Lunna, osłonięta przed deszczem tarczą, obejrzała się szybko i
krzyknęła:
-
Co robimy?!
Wielki
Grod zaatakował ją ze wściekłym okrzykiem. Lunna z trudem
zablokowała jego topór, po czym błyskawicznie znalazła się za
jego plecami, po drodze dobywając jego miecz. Król obrócił się z
zaskoczeniem i napotkał przy gardle dwa skrzyżowane ostrza.
Odskoczył ciężko i zamachnął się toporem. Jeden z ziemnych
wojowników znalazł się za jego plecami, wyrwał mu broń z rąk i
zadał cios kamienną pięścią. Krasnolud zwalił się na kolana,
na moment zamroczony, ale przytomny. Uniósł głowę i napotkał
lekki uśmiech Lunny. Gdy próbował wstać, kiwnęła tylko głową
i przywołany przez nią strażnik położył twarde dłonie na
ramionach krasnoluda i przygniótł do ziemi. Władca szamotał się
z nim zajadle i jednocześnie krzyczał:
-
Atakować! Zabić ich! Zająć miasto!
Wśród
ogłuszających grzmotów i szumu deszczu, ponad tysiąc krasnoludów
wzniosło topory i wydało bojowy okrzyk. Najwidoczniej szalejąca
burza zupełnie nie robiła na nich wrażenia.
Reeth podleciał do nich z szumem skrzydeł, jego
czarne znamię również było rozświetlone.
- Co robimy, Argonie? Musimy zdecydować.
Biały Kruk zaciskał dłoń na rękojeści
miecza i patrzył na Groda, przytrzymywanego przez kamiennego
wojownika.
- Nie wiem – pokręcił głową z ciężkim
westchnieniem – Na razie spróbujmy jakoś ich powstrzymać. Jeśli
trzeba, atakujcie, ale nikogo nie zabijajcie. W ostateczności...
Starszy
wojownik skinął jedynie głową i zaczął krążyć nad głowami
zebranych, jakby wciąż się wahał, co powinien zrobić. W końcu
posłał kilka pocisków energii, które bardziej miały
przestraszyć, niż zranić i z pomocą telekinezy wyrwał niektórym
wojownikom broń, odrzucając ją poza ich zasięg.
Krasnoludom przemokły włosy i gęste brody, przez co stali się
jakby bardziej ociężali. Nie przeszkodziło im to jednak ruszyć
prosto na bramę. Sato walczył teraz z trzema przeciwnikami, a Lunna
skoczyła lekko na ramię jednego z kamiennych wojowników i
skierowała ostrze w stronę armii
- Dalej nie przejdziecie! – Krzyknęła ostro,
jednak jej słowa utonęły w grzmocie i szumie deszczu.
Ariel była załamana.
- To na nic – mruknęła bardziej do siebie –
Myślałam, że deszcz może ich zniechęci.
Argon spojrzał na nią spod mocno ściągniętych
brwi.
- Więc ta burza, to...
- Miałam nadzieję, że...no wiesz... –
Uśmiechnęła się niepewnie.
Argon uniósł oczy ku niebu, na ciemne chmury, z
których lały się strumienie zacinającego deszczu. Po jego twarzy
trudno było wyczytać, co myśli o tym pokazie jej możliwości.
- Niech pada i... – Machnął skrzydłami,
wzbijając się jeszcze wyżej i popatrzył na nią znacząco –
Przydałoby się więcej wiatru.
Pokazała uniesiony kciuk i od razu przystąpiła
do dzieła. Odleciała pod bramę, podczas gdy wiatr przybrał na
sile napierając na krasnoludy z każdej strony. Gdzieniegdzie
powstały miniaturowe wiry powietrza, które atakowały przeciwnika,
posyłając na ziemię, lub odpychając kilka metrów dalej. Wiatr
szarpał ich włosami i brodami, z góry ulewa przygniatała do
ziemi, ale krasnoludy zdawały się równie twarde i niezniszczalne,
co stojący naprzeciw nich kamienni strażnicy
Błysnęło. Przez ścianę deszczu dostrzegła
lecący prosto na nią topór.
Zamrugała i kolejny grzmot wstrząsnął niebem.
Zamarła w powietrzu i nagle poczuła się zbyt
ociężała, by uniknąć broni. Wyobraziła sobie, jak przebija jej
brzuch albo pierś i zmroził ją lodowaty strach
Liro, pomóż! Nie chcę teraz umierać.
Ale
to nie Lira przyszła jej z ratunkiem, tylko Argon. Niemal w
ostatniej chwili złapał ją za rękę, szarpnął do siebie i
obrócił nią gwałtownie, aż jej mokre włosy zafurkotały w
powietrzu. Rozpostarł szeroko skrzydła i usłyszała nieprzyjemny
dźwięk, jakby topór uderzył w kamienny mur.
Zaczerpnęła głośno tchu, a Argon odsunął ją
na długość ramienia i obejrzał uważnie od stóp do głów.
- Nic ci nie jest? - Zapytał głośno.
Pokręciła
głową.
-
Nie, a tobie?
Uśmiechnął się łagodnie, na co jej serce
zatrzepotało gwałtownie
Kolejny błysk i grzmot, a po nich deszcz lunął
jakby z jeszcze większą siłą. Coś świsnęło obok i oboje
dostrzegli błysk przelatującego obok miecza. Ostrze poleciało w
stronę murów i odbiło się od niewidzialnej tarczy, która
zadrżała gwałtownie, ale wytrzymała.
- Czy oni nie używają łuków?! – Próbowała
zachować spokój, ale było to coraz trudniejsze. W dodatku w tym
całym zamieszaniu straciła z oczu Sato i teraz martwiła się, czy
nic mu nie jest.
- Krasnoludy? Pewnie nie wiedzą nawet, co to
jest.
- Ale mieczami
potrafią rzucać.
-
O tak, a toporami jeszcze lepiej. Słuchaj, możesz w końcu przerwać
ten deszcz?
- Ale...
Zacisnął dłoń na jej ramieniu.
- To nie ma sensu, Ariel. Jak widzisz to na nich
nie działa.
Rozejrzała się i w końcu musiała przyznać mu
rację. Uniosła głowę i skupiła całą wolę na ciemnych
chmurach, po czym deszcz, grzmoty oraz cała burza ustały w jednej
chwili. Zza rozpraszających się chmur pokazał się ciepły promień
słońca.
Niektórzy w dole spojrzeli w górę, zaskoczeni
tak nagłą zmianą pogody. Argon w tym czasie odwrócił się i
wyciągnął przed siebie rękę. Nad jego dłonią pojawiło się
kilka białych piór, które przez chwilę wirowały swobodnie w
powietrzu.
Patrząc
na nie, Ariel mimowolnie dotknęła swojego wisiorka. To nie była
właściwa chwila, ale pytanie samo nasuwało jej się na język.
-
Czy możliwe, że mój wisior...?
Zerknął na nią krótko, wręcz z gniewem.
-
Nie teraz.
Zebrał pióra w dłoń i zacisnął na nich
pięść, po czym wypuścił.
Już
nie pióra, ale sześć białych, miniaturowych kruków.
Ptaki
złożyły skrzydła i zanurkowały na głowy krasnoludów, po czym
zaczęły dziobać i atakować pazurami ich hełmy i metalowe
kolczugi. Kiedy w niezniszczalnych krasnoludzkich zbrojach pojawiały
się dziury, a kruki atakowały dalej, dobierając się do ciała,
zrozumiała, że tak naprawdę jeszcze mało wie o umiejętnościach
Białego Kruka.
Dostrzegła
w końcu Sato, który wyłonił się spomiędzy kłębowiska
brodatych wojowników i powoli wycofywał się w stronę bramy,
szczerząc kły i warcząc groźnie. Lunna, z mieczem w dłoni
zeskoczyła na ziemię i dołączyła do wilka, a jej kamienni
strażnicy postąpili kilka głośnych kroków do przodu. Wielki Grod
zdołał się w końcu uwolnić i odskoczył przed szereg swojej
armii. Spojrzał w górę, prosto na Argona. Jego zacięty, ponury
wyraz twarzy nie oznaczał nic dobrego.
Czy
to naprawdę musi się tak skończyć? Ariel
wiedziała, że teraz jedynie cud mógłby uchronić ich od tej
bitwy, której i tak nikt nie chciał.
Ylon
podleciał do nich z gotową do wypuszczenia magiczną strzałą, a
tuż za nim zjawił się Reeth. Młodszy z wojowników posłał Ariel
pełne uznania spojrzenie.
-
Wiedziałem, że ta burza to twoja sprawka. Całkiem nieźle –
pochwalił ją, po czym zerknął w dół – To jednak nie
rozwiązuje problemu. Są niesamowicie wytrwali, my nie.
-
Nie mamy wyjścia, Biały Kruku – Reeth był tego samego zdania –
Dajmy rozkaz wojownikom, niech...
-
Przestańcie!
Władczy baryton potoczył się po okolicy,
sprawiając, że wszyscy zamarli. Ariel pierwsza się odwróciła.
Kamienni wojownicy odsunęli się na boki i ujrzeli stojącego w
otwartej bramie...
Riva!
Uśmiech ulgi i radości wypłynął na jej usta
i usłyszała obok siebie westchnienie, które dokładnie
odzwierciedlało jej uczucia. Lunna jak na zawołanie odrzuciła
miecz i osunęła się na rozmokłą ziemię. Musnęła swój amulet
i kamienni strażnicy powrócili w głąb ziemi. Argon sfrunął na
ziemię i stanął przy boku króla, bez słowa klepiąc go po
plecach. Zaraz potem dołączyli do nich pozostali bracia z Zakonu.
Jak
tylko jej stopy dotknęły piaszczystej ścieżki i schowała
skrzydła, Sato skoczył ku niej, przybrał ludzką postać i objął
opiekuńczo ramieniem.
-
W porządku? – Wyszeptał, obdarzając ją troskliwym spojrzeniem
wciąż wilczych, bursztynowych oczu.
Otarła twarz rękawem tuniki.
-
Teraz tak.
Pomogła Lunnie wstać, obserwując jednocześnie
przechodzącego obok Rivę, który zerknął na nie i posłał blady
uśmiech. Obrzucił spojrzeniem Sato i razem z Argonem zbliżył się
do krasnoludzkiego króla. Jakby na przekór całej sytuacji nie miał
przy sobie żadnej broni, poza krótkim sztyletem z błękitną
rękojeścią, z którym nigdy się nie rozstawał.
Grod wyprostował się dumnie i spojrzał Rivie
prosto w oczy.
-
Poddaj się Kruczy Królu i odejdź, chyba, że wolisz zginąć.
Ignorując jego słowa, młody król skłonił
przed nim głowę. Wciąż był blady, ale już nie tak chorobliwie.
Miał potargane włosy i zmięte ubranie, co świadczyło, że
prawdopodobnie przed chwilą się obudził.
-
Witaj Wielki Grodzie, władco Gór Ednor – przywitał się
uprzejmie – Wybacz, że nie zjawiłem się wcześniej, ale
zatrzymało mnie coś ważnego.
Krasnolud prychnął z pogardą.
-
Tchórz zawsze znajdzie wymówkę – sięgnął po topór, który
wcześniej wypuścił z ręki – Osobiście odetnę ci głowę i
zaniosę Niezwyciężonemu.
Riva
uśmiechnął się tylko lekko.
-
Nie przyszedłem z tobą walczyć, Wielki Grodzie, ale zdjąć z was
zaklęcie Posłuszeństwa.
Na te słowa Argona jakby raził piorun.
-
Nie możesz – zaprotestował ostro, zaciskając dłoń na obnażonym
mieczu.
- Dopiero co odzyskałeś siły – chociaż raz
Ariel w pełni zgadzała się z kapitanem
Riva zignorował ich i wystąpił naprzód,
wpatrując się w wysokiego krasnoluda ze zdecydowaniem w
jasnoszarych oczach. Ariel jęknęła cicho, gdyż wiedziała, że
już podjął decyzję. To była jedyna droga do uniknięcia bitwy,
jednak w tym wypadku jakakolwiek decyzja prowadziła do nieszczęścia.
Grod
zmarszczył brwi i poczerwieniał na twarzy. Wojownicy na murze wciąż
czekali z napiętymi łukami wycelowanymi w armię na dole. Wszyscy
byli spięci i gotowi do walki, tylko Riva zachowywał najwięcej
spokoju. Był wręcz odprężony.
-
Biały Kruk twierdzi, że tego nie potrafisz – zagrzmiał w końcu
ostro krasnolud – Po tym, co zrobił twój brat, nigdy nie zaufam
Kruczym Królom. Nasz traktat od dzisiaj jest nieważny.
Riva chwycił go za łokieć, jednocześnie
zaglądając mu prosto w oczy.
-
Pozwól, że chociaż spróbuję – powiedział dobitnie, nie
znoszącym sprzeciwu tonem.
Nie czekał na pozwolenie. Ariel nie tylko
poczuła, ale też zobaczyła Moc, gromadzącą się wokół jego
lewej dłoni. Skrzywił się z bólu, ale nie przerwał, tak samo jak
w przypadku Sato. Skoncentrował się na znamieniu, które krasnolud
ukrywał pod warstwą ubrania i długiej kolczugi. Argon próbował
go jeszcze odciągnąć, ale Riva odepchnął go drugą ręką i
zaraz potem sam opadł na kolana. Grod patrzył na niego gniewnie,
ale się nie poruszył. W końcu on również osunął się na mokrą
ziemię i zwiesił głowę, jakby nagle opuściły go siły. Ariel
wstrzymała oddech, modląc się, by to nie zabiło Rivy. Na twarzy
Białego Kruka widniało to samo przerażenie i troska.
Chyba
tylko cud sprawił, że Riva wciąż jakoś się trzymał. Jego Moc
powoli słabła, aż całkiem się ulotniła. W końcu puścił ramię
krasnoluda i zachwiał się do tyłu. Argon błyskawicznie znalazł
się przy nim i uchronił przed upadkiem. Ariel była równie szybka.
Jej kolana pacnęły w błocku, gdy opadła obok Rivy i położyła
dłoń na jego piersi. Lunna chciała jej pomóc, ale zaprotestowała
zdecydowanie. Rozumiała, że im mniej osób wie o truciźnie, tym
lepiej. Zignorowała jego mętne spojrzenie, które zawisło gdzieś
w okolicach jej ust i w pośpiechu wniknęła w głąb jego ciała.
Ponieważ nie było z nimi Noxa, tym razem to ona musiała zrobić
wszystko, by mu pomóc.
Na
widok tego, co zobaczyła, potrzebowała dużo silnej woli, by
natychmiast nie uciec. Ciemny twór przypominający gęstą ciecz
rozlewał się po lewej ręce, powoli wyżerając jego ciało od
środka. Po użyciu tak dużej ilości Mocy, plamy wcześniej
sięgające do łokcia, pojawiły się już na ramieniu.
Ariel
poczuła pod powiekami piekące łzy, ale od razu wzięła się do
pracy. W pierwszej kolejności skupiła się na uśmierzeniu bólu,
potem otoczyła jego rękę barierą ochronną, która, miała
nadzieję, choć na chwilę spowolni proces rozprzestrzeniania się
trucizny. Na koniec przelała w niego tyle swojej energii, ile mogła.
Jej
interwencja odniosła większy skutek, niż się spodziewała. Riva
zerwał się na nogi, pełen nowej energii i spojrzał na nią
lśniącymi, jasnymi oczami. Jego twarz w końcu przestała być
blada i nabrała żywszych kolorów.
Pomógł
jej wstać, a potem ucałował wnętrze jej dłoni i wymruczał
miękko:
-
Dziękuję, Ariel. Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak
dobrze.
Argon przyglądał mu się z lekkim
niedowierzaniem.
- Co mu zrobiłaś?
Uśmiechnęła się niewinnie, chociaż była z
siebie bardzo dumna.
-
Chyba mniej więcej to samo, co Nox.
-
Nie doceniasz swoich możliwości. Twoja Moc ma w sobie coś, co
działa niezwykle odświeżająco.
-
Cóż, wygląda więc na to, że od teraz będę musiała być pod
ręką, królu – rzuciła pół żartem.
Pokiwał ochoczo głową, po czym pocałował ją
w czoło.
-
To będzie bardzo wskazane.
Ariel poczuła gdzieś w brzuchu falę ciepła,
ale zanim zdążyła to zrozumieć, przerwał im niewyraźny,
roztrzęsiony głos.
-
P...panie.
Odwrócili się w stronę Groda, który zdjął z
siebie kolczugę i tunikę i z niedowierzaniem macał swoją szyję w
poszukiwaniu tatuażu, którego już tam nie było. Wciąż klęczał
na kolanach i teraz skłonił się głęboko przed Rivą, niemal
dotykając czołem ziemi. Jego ludzie natychmiast rzucili miecze i
topory i również padli na kolana.
-
Uwolniłeś nas z tego przekleństwa, Wasza Wysokość – odezwał
się głośno, trwając w pełnym szacunku ukłonie – Uratowałeś
mój lud, za co ja i cała moja rasa będziemy ci wdzięczni po kres
naszych dni. Masz naszą wierność i oddanie. Cokolwiek rozkażesz,
będziemy na twoje usługi.
Lunna szturchnęła Ariel łokciem.
-
Czy to znaczy, że wygraliśmy? – Zapytała szeptem.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Sato podszedł
do niej z drugiej strony i potargał wilgotne włosy. Jego oczy znów
były złote i roześmiane. Jej dwa wesołe słoneczka.
Riva,
w zamyśleniu przypatrywał się klęczącej przed nim armii, oparł
ręce na biodrach i spojrzał ukradkiem na Argona. Przyjaciel
poklepał go po barku i skinął lekko głową. Ylon i Reeth
uśmiechali się szeroko. Nikt nie miał wątpliwości, że oto
niespodziewanie zdobyli potężnych sojuszników.
-
Wstań, Wielki Grodzie – z tymi słowami Riva pomógł mu dźwignąć
się na nogi, a potem uśmiechnął się i zacisnął dłoń na
muskularnym przedramieniu. Pozostali nadal trwali na kolanach, ze
zwieszonymi głowami. – Przyjmuję twoje podziękowanie i słowa
wierności. Cieszę się, że mam w was sojuszników, nie wrogów.
Tak się składa, że bardzo potrzebujemy waszej pomocy. Czy twój
lud mógłby od razu udać się do Malgarii? Niezwyciężony atakuje
nas ze wszystkich stron, a jego armia rośnie w siłę. Potrzebujemy
waszego wsparcia.
Grod skłonił się głęboko.
-
Twoje słowa są rozkazem, Wasza Wysokość.
Riva obejrzał się na kapitana.
-
Mógłbyś ich teleportować do stolicy?
Biały
Kruk namyślił się chwilę, po czym bezradnie pokręcił głową.
-
Kilka osób, tak, ale nie całą armię i nie na taką odległość.
Nie mam aż takiej Mocy.
- Nie szkodzi – Riva ukrył rozczarowanie i
zwrócił się do krasnoluda – Jeśli wyruszycie od razu, jak długo
zajmie wam podróż?
Grod
nie potrzebował wiele czasu, by wszystko sobie obliczyć.
-
My, krasnoludy jesteśmy wytrwali i możemy wędrować wiele dni bez
odpoczynku. Jeśli do tego nałożymy szybsze tępo, sądzę, że
tydzień, góra dwa, wystarczą.
- To i tak długo – odparł Argon – Centaury
zaatakowały prowincję Ashe – Obawiam się, że inne miasta też
mogą być zagrożone.
Riva zmarszczył czoło i spochmurniał, a Ariel
z niepokojem wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
- My również od razu możemy ruszyć w drogę.
Lunna, która z niewielką pomocą Mocy usunęła
błoto z sukienki i znów wyglądała nienagannie, przyznała jej
rację.
-
Ja i Sato nie będziemy was obciążać i możemy pobiec.
-
W takim razie nie traćmy czasu - Argon
schował miecz do pochwy i zwrócił się do przyjaciela -
Może potrzebujesz odpoczynku. W twoim stanie...
Riva machnął niedbale ręką i uśmiechnął
się lekko. Ariel już wcześniej zauważyła, że gdy przestawał
się wszystkim przejmować, jakby ubywało mu lat. Gdyby tylko nie te
rysy przypominające Balara...
Napotkała
jego szare spojrzenie i jakby przyłapał ją na czymś niestosownym,
z zakłopotaniem odwróciła głowę. Na szczęście w tym momencie
Grod ponownie skłonił się przed Rivą.
-
W takim razie, za pozwoleniem Waszej Wysokości, ruszymy w drogę.
-
Idźcie i niech bóg ziemi zaprowadzi was bezpiecznie do celu –
wyciągnął lewą dłoń i dotknął nią czoła krasnoluda. Między
jego palcami pojawiła się szara poświata. Wymruczał kilka słów
pod nosem, po czym dodał głośno – Daję wam moje
błogosławieństwo, oraz ochronę.
- Dziękuję, Wasza Wysokość, lecz my,
krasnoludy z Gór Ednor jesteśmy z żelaza i niczym żelazo nic nie
jest w stanie nas złamać.
Po tych słowach ukłonił się po raz ostatni,
potrząsnął brodą, rozpryskując na boki kropelki wody i
uśmiechnął się na pożegnanie. Na jego rozkaz, krasnoludy stanęły
na baczność, po czym w tym samym, równym szyku, nakazał odwrót.
Ociężałym, ale szybkim krokiem cała armia skierowała się na
północny – wschód.
Argon nie czekał aż znikną im z oczy, tylko od
razu odwrócił się do zebranych.
-
Reeth, zostaniesz na razie w mieście i zaprowadzisz tu porządek.
Zawiadom też o wszystkim hrabiego - zaledwie starszy wojownik
skinął głową, rozłożył skrzydła i odleciał w stronę muru,
zwrócił się do Ylona - Leć przodem i patroluj okolice. Jeśli
dostrzeżesz coś niepokojącego, zawiadom nas, w innym wypadku leć
prosto do Lotheronu. My też zajrzymy tam po drodze.
- Tak jest, Biały Kruku – Ylon zasalutował im
z uśmiechem, skłonił się królowi i również wzbił się w
niebo.
Ariel przewróciła oczami i pochyliła się nad
ramieniem Lunny.
- Lubi się rządzić, co?
Liczyła, że elfkę zniechęci szorstkie,
władcze zachowanie Argona, ale błysk w jej oku, gdy patrzyła na
kapitana, był jednoznaczny.
- To jego najlepsza cecha.
- Raczej najgorsza – westchnęła, a widząc,
że mężczyzna przygląda im się bacznie, wydęła wargi i udała,
że zainteresowało ją coś na ziemi.
- Możemy lecieć – rzucił Argon, ignorując
jej uwagę.
Riva zerknął w stronę zamkniętej bramy
miasta, a potem jego wzrok spoczął na Sato. Obejmował Ariel
ramieniem, ale gdy król zmrużył oczy, mierząc go z góry na dół,
odsunął się szybko i z uśmiechem skłonił przed nim głowę.
-
Wasza Wysokość, nie miałem okazji podziękować za ratunek.
Jestem...
- Wiem, wiem. Sato – na widok jego uniesionych
brwi, Riva machnął niedbale ręką i zaborczym gestem chwycił
mocno jej dłoń, po czym rozejrzał się na boki - A gdzie
Naczynie?
-
Xander? Odszedł, gdy byłeś nieprzytomny. Uznał…znaczy bogowie
uznali, że tak będzie lepiej dla chłopca i naszego bezpieczeństwa.
Wyciągnęła
z kieszeni list i podała go Rivie, który po przeczytaniu mruknął
tylko coś pod nosem i pokiwał głową, jakby tego się spodziewał.
-
Trudno – stwierdził w końcum – Żadna strata, bo i tak w niczym
by nam nie pomogli.
- A ja żałuje, że odeszli tak szybko.
Polubiłam Xandera – stwierdziła ze smutkiem Lunna, po czym
spojrzała w bezchmurne niebo, gdzie słońce powoli chowało się za
horyzontem. Po burzy i ulewie nie było już ani śladu - Ruszamy?
Niedługo się ściemni. Mogę biec i całą noc, ale lepiej rozbić
gdzieś obóz. Dobrze by było, gdybyśmy opuścili chociaż
prowincję.
- Jestem gotowy – Sato przysunął się do niej
drapiąc się po głowie. Jego oczy już przybrały wilczy odcień
gdy szykował się do przemiany.
- To zbyt niebezpieczne, a poza tym nie będziemy
za wami czekać - Riva rozłożył czarne skrzydła, machną nimi dwa
razy i uniósł się nad ziemię.
-
Ale...
Tatuaż na czole Argona rozjarzył się białym
blaskiem, po czym otoczył go kokon oślepiającego światła i już
w następnej chwili stanął przed nimi potężnych rozmiarów Biały
Kruk. Ptak zaszurał brzuchem o ziemię i skinął na nich, by się
pospieszyli.
- Hmm, skoro nalegasz, Biały Kruku - Lunnie
zaświeciły się oczy i bez wahania wskoczyła lekko na jego
grzbiet.
-
Nieźle – Sato gwizdnął głośno, pod widocznym wrażeniem –
Gdybym nie był tak przywiązany do ziemi, też bym tak chciał.
Niestety wilki nie cierpią wysokości.
Ariel, ze śmiechem trąciła go pięścią w
ramię i popchnęła w stronę kruka.
-
Nie grymaś, wilczku, tylko wskakuj. I trzymaj się mocno.
Wdrapując
się na biały grzbiet zerknął na nią z udręczoną miną.
Zaledwie usiadł za elfką i objął ją kurczowo, kruk wystartował
z głośnym szumem.
-
Lecimy?
Riva uśmiechnął się do niej z góry i
wyciągnął rękę. Przyjęła ją, rozkładając skrzydła tak
naturalnie, jakby robiła to od zawsze. Piórko pod tuniką zrobiło
się ciepłe, pulsowało w rytm jej serca. Szybko, radośnie.
-
Cieszę się, że do nas wróciłeś – tęskniłam,
chciała dodać, ale ugryzła się w język.
Dotknął
jej skroni, a potem szyi, w tak dobrze znanym jej geście. W jej
brzuchu zatańczyło tysiąc motyli.
-
A ja się cieszę, że w końcu wracamy do domu.
Polecieli za towarzyszami, odprowadzani ostatnimi
promieniami słońca. Ramię przy ramieniu, białe skrzydło przy
czarnym. Zaledwie milimetry od siebie.
***
Samotny kruk krążył nad ciemnym, burzowym
niebem, gdy nagle zaskoczyła go gwałtowna ulewa. Przemoczone pióra
nie chciały dłużej chwytać wiatru, więc w końcu wylądował w
ciemnym zagajniku, na skraju prowincji Serini.
Natychmiast po przemianie, Balar otoczył się
tarczą, ale już i tak był cały mokry. Poprawił na sobie płaszcz,
oparł się bokiem o pień drzewa i czekał. Niedaleko szumiała
rzeka Dalen, a gdzieś przed nim majaczyły budynki granicznej wioski
Quandil.
W taką pogodę trudno było określić porę
dnia, ale prawdopodobnie minęło już południe. Wyczuwał, że za
tą burzą stoi Potomek. Imponujący pokaz Mocy, ale niepokojące
było to, jak szybko i łatwo podporządkowuje sobie żywioł
W każdym razie jeśli wszystko pójdzie zgodnie
z planem, lada moment krasnoludy zrównają Gildrar z ziemią, a
jeśli nie, zaklęcie Posłuszeństwa rozerwie ich na strzępy.
Tak, czy tak Rairi i Gathalag będą zadowoleni.
Balar czekał niecierpliwie, przeczesując
okolicę zamyślonym spojrzeniem. Wciąż padało i ciężkie krople
z sykiem ześlizgiwały się z tarczy, tworząc wokół niego
rozmokłe błoto i kałuże. Błyski i grzmoty wstrząsały niebem
raz za razem, niczym ryki rozwścieczonej bestii.
Sądzisz, Ariel, że zwykły deszcz
kogokolwiek przestraszy? Tylko marnujesz energię.
W końcu dostrzegł na niebie kruka, który po
chwili wylądował u jego stóp. Jego deszcz wcale nie zaskoczył, bo
był całkowicie suchy. Zmienił się w zakapturzoną postać, która
padła na jedno kolano i skłoniła się z szacunkiem.
- Panie.
Balar
zmrużył oczy i patrzył na niego z góry.
-
Co z Darelem? – Zapytał ostro.
Postać trwała z pochyloną głową, nie
zwracając uwagi, że jej kolano zapada się w wodnistym błocku.
-
Zgubiłem, go, panie.
- Co?
- Jakby zapadł się pod ziemię. Jeśli wrócił
do stolicy, później...
- Nieważne. A Naczynie? Zabiłeś go jak kazała
Rairi?
- Nie, panie...
Balar
zacisnął ponuro szczęki.
-
Co tym razem ci przeszkodziło?
-
Dzisiaj rano chłopak zniknął. Pewnie go ukryli, albo...
-
Durniu – Balar kopnął gwałtownie zakapturzoną postać, aż ta
przewróciła się na ubłoconą ziemię. – Jesteś do niczego.
Rozumiesz, że jeśli przestaniesz być użyteczny z przyjemnością
urwę ci ten bezmózgi łeb? – Jego ostry, lodowaty ton był równie
groźny, co rozlegające się grzmoty.
Postać zadrżała tylko raz, po czym powróciła
do poprzedniej pozycji. Głęboko nasunięty na głowę kaptur
doskonale skrywał całą twarz, a długi płaszcz nie pozwalał
nawet na dostrzeżenie jego sylwetki.
-
Wybacz, panie. Następnym razem nie zawiodę.
- Mam nadzieję. A teraz mów.
- Dowiedzieli się o centaurach. Falen i
pozostali bracia są w drodze. Kruczy Król leży nieprzytomny, ale
Argon i reszta przygotowali się na przybycie krasnoludów.
- Więc są gotowi z nimi walczyć? Z tak marną
liczbą ludzi?
- Jest też z nimi Sato.
- A więc przeżył – Balar z niezadowoleniem
zmarszczył brwi – Król pewnie zdjął z niego zaklęcie. Ale to
tylko niegroźny zwierzołak. Coś jeszcze?
- Dołączyła do nich
elfia księżniczka z Zielonego Lasu.
- Przeżyła spotkanie
z Rairi i centaurami?
- Została wygnana
wcześniej za morderstwo.
- Rozumiem – prychnął krótko i pokręcił
głową – Muszę przyznać, że niezła z nich zbieranina. A ty?
Czemu nie zostałeś? I kiedy w końcu pozbędziesz się Białego
Kruka?
Zakapturzona
głowa uniosła się nieco i choć Balar nie widział jego twarzy, z
pewnością nie spodobałaby mu się jego mina. Gdzieś na wysokości
szyi mignął czerwony błysk.
-
Wybacz panie, ale wykonuję jedynie rozkazy Rairi. Nie mogę bez jej
wiedzy...
Balar chwycił go za poły płaszcza i uniósł
brutalnie. Zajrzał wprost w ciemność kaptura i odnalazł tam
nieruchome, puste spojrzenie czerwonych oczu.
- Może i jesteś własnością Rairi, ale ja
tutaj jestem prawą ręką Gathalaga. Jego słowo i moje są
świętością. Czy to jasne? – Warknął ostro.
-
Tak, panie, jednak...
- Nie ma żadnego jednak, kretynie!
Wymierzył mu siarczystego policzka, a potem
rzucił na ziemię. Przeszył postać lodowatym spojrzeniem i przez
chwilę napawał się jak wije się w bolesnych konwulsjach. Uwolnił
go z tych tortur dopiero po minucie. Postać wciąż miała na głowie
kaptur, ale płaszcz odchylił się w połowie. Leżąc bez ruchu na
błotnistej ziemi, dyszał ciężko, a Balar uśmiechał się z
okrutną satysfakcją.
-
Nie mam ochoty dłużej cię oglądać – odezwał się oschle,
trącając go nogą w żebra – Pozbyłem się Kolla, ale reszta
należy do ciebie. Pamiętaj, że jeśli ktoś cię złapie, nawet
twoja Rairi ci nie pomoże.
-
Tak...panie.
Balar westchnął ciężko, po czym odwrócił
się zostawiając go w błocie, zmienił się w kruka i odleciał.
Przysiadł
na gałęzi drzewa niedaleko murów Gildraru i obserwował wszystko z
ukrycia. Łucznicy ustawili się na murze, a reszta wojowników
przyczaiła się na pustych ulicach miasta. Wiedział, że to
wszystko sprawka Sato. Gdyby ten przeklęty kundel nie uciekł,
krasnoludy nie spotkałyby się z żadnym oporem.
Przybył
w momencie, gdy wśród błysków, grzmotów i zacinającego deszczu,
przed bramą rozgrywała się krótka bitwa. Kruk utkwił
inteligentne spojrzenie na Ariel. Wisiała w powietrzu na białych
skrzydłach i bawiła się pogodą, przywołując coraz silniejszy
wiatr. Pasemka na rudych włosach lśniły kolorowo, niczym tęcza w
pochmurny dzień.
Miał
ochotę trochę się z nią podrażnić, wedrzeć się do jej umysłu
i sprawić, by przestała być taka dumna i pewna siebie.
Jednak wtedy walkę przerwał Riva. Wraz z jego przybyciem burza
nagle ustała i wyszło słońce. To, co nastąpiło potem zupełnie
popsuło cały plan. Balar patrzył tylko jak Riva zdejmuje z
krasnoludów jego zaklęcie, a potem Wielki Grod i jego ludzie
klękają przed królem i składają mu przysięgę wierności. To
wszystko miało jednak swoją dobrą stronę.
O
tak, braciszku, używaj sobie swojej Mocy do woli. Im częściej
będziesz to robił, tym szybciej umrzesz.
Rairi
pojawiła się w jego umyśle jak zwykle z ćmiącym bólem głowy.
Wyczuwam,
że dzieje się coś niedobrego.
Z
pewnością dla nas. Mruknął
ponuro, niechętnie przyjmując jej obecność. Chociaż przyzwyczaił
się do jej nagłych wizyt, był zły, że zawsze wybierała
nieodpowiednie momenty.
To
znaczy?
Wielki
Grod właśnie klęczy przed Kruczym Królem i składa mu wierność.
Wyczuł
jak czerwona świadomość elfki napełnia się niezadowoleniem. Dla
niego oznaczało to większy ból głowy. Kruk potrząsnął łebkiem
i zamrugał gwałtownie, pozbywając się z oczu mgły bólu.
Dlaczego?
Przecież mieli ich zabić, nie się sprzymierzać.
Riva
zdjął z nich zaklęcie.
Jego
kruczym ciałem wstrząsnął spazm bólu, jakby ktoś smagnął go
płonącym biczem. Czarne pióra zadrżały, aż po same lotki, a
jego tarcza rozpadła się gwałtownie.
Zawiodłeś
mnie, Balarze. To poważny błąd, który może nas sporo kosztować.
To
jeszcze...
W
tej chwili Riva rozkazał armii ruszyć prosto do Malgarii. Tym razem
był przygotowany i kolejną falę bólu zniósł o wiele lepiej.
Przestań,
Rairi. Warknął ze
złością. To
jeszcze niczego nie przesądza. To fakt, że tego nie przewidziałem,
ale da się to naprawić.
Jak? Jak zamierzasz to zrobić? Widzę, że
wciąż wahasz się zabić swojego brata. Nie każ mi robić
wszystkiego za ciebie, bo Bóg Śmierci już jest z ciebie
niezadowolony.
Na
razie mamy przewagę, więc przestań się na mnie wyżywać za
drobne pomyłki.
Mam wątpliwości, czy zrobisz, co do ciebie
należy. Na razie zadziwiająco często ponosisz porażkę. Nawet ta
dziewczyna wymknęła ci się z rąk, a tak się przechwalałeś, że
jest niegroźna.
Tym
razem to Balar zawrzał gniewem.
Mówiłem,
że to naprawię. Ten dzieciak i tak umrze, a Potomek w końcu będzie
mi posłuszny. Czy to wystarczy?
O
tak. Wymruczała
słodko. Spraw się
dobrze, a czeka cię nagroda. Już nie mogę się doczekać
spotkania, z tobą, mój piękny, upadły królu.
Nie
wątpię. Rzucił
cierpko, ale Rairi już wycofała się z jego umysłu, zabierając ze
sobą ból głowy.
Krasnoludy
wymaszerowały spod murów miasta, a Ariel i reszta również
przyszykowali się do drogi. Kiedy wzbili się w niebo i minęli
drzewo, na którym przycupnął, odczekał kilka minut, rozłożył
wilgotne skrzydła, po czym poleciał za nimi.