piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 33

    Choć do południa było słonecznie, teraz na niebie wisiały ciężkie zwały ciemnych chmur, zapowiadając ulewę, a być może nawet burzę.
    Ariel obserwowała tą zmianę pogody, gdyż to było jej dzieło. Nie zrobiła tego nagle, z pełną świadomością, jak poprzednio. Dzisiaj chmury przyszły powoli i naturalnie. Była niespokojna i pogoda jakby próbowała dostosować się do jej nastroju.
    Co i raz pojedyncze krople moczyły jej nos, albo policzki, ale powstrzymywała wiszący w powietrzu deszcz, czekając na odpowiednią chwilę. Rano ubrała się w spodnie i wygodną tunikę ściągniętą pasem, które przygotowała sobie właśnie na taki dzień. Na wszelki wypadek przypasała sobie sztylet, który cały czas obijał się o biodro, jednak miała nadzieję, że nie będzie potrzebny.
    Kilkunastu Ziemnych Strażników stało przed bramą, nieruchomo niczym głazy. Ona, Argon, Sato i Lunna stali tuż przed nimi i czekali na przybycie armii krasnoludów. Riva wciąż spał, a hrabia Sorrin był zbyt tchórzliwy by im towarzyszyć, zresztą gdyby doszło do walki i tak do niczego by się nie przydał, a wręcz przeszkadzał. Sato trzymał ją za rękę i z nich wszystkich wydawał się najbardziej odprężony. Naprawdę cieszyła się z jego obecności, ale czegoś jej brakowało. Druga dłoń aż świerzbiła, stęskniona dotyku tego, który został w złotej posiadłości w swojej niewielkiej komnacie.
    Reeth stał na szczycie muru z rozpostartymi skrzydłami, łucznicy również zajęli pozycje. Ylon krążył nad ich głowami w postaci kruka, co i raz zapuszczając się dalej na zwiad. Wszyscy stali pod ołowianą masą zbierających się chmur, nieporuszeni i jednocześnie niecierpliwi.
    Ariel spojrzała w złote oczy Sato, które zastąpiły jej ukryte za chmurami słońce. Posłała mu przelotny uśmiech, a on wyszczerzył zęby i mocniej ścisnął jej dłoń. Odrzucając do tyłu poruszane przez wiatr włosy, zerknęła w ciemne niebo, gdzie krążył samotny kruk i na koniec jej wzrok powędrował w stronę Białego Kruka, który w niedbałej pozie, z dłonią na rękojeści miecza, zamiast wypatrywać wroga, w zamyśleniu patrzył na chmury.
- Długo mamy jeszcze czekać?
    - Niedługo – mruknął, spojrzał przed siebie i poruszył ręką – Właściwie to...już.
    Ariel otworzyła usta, kiedy nadleciał Ylon, w powietrzu przybierając ludzką postać.
   - Są na głównym trakcie! – Oznajmił na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. Nastepnie dołączył do łuczników na murze.
    Lunna zmrużyła oczy i skinęła głową.
   - Już są.
   Sato napiął mięśnie, a Ariel przełknęła ślinę. Właściwie to nie obawiała się samej walki, bo przecież byli dobrze przygotowani. To chyba chodziło raczej o to, że po raz pierwszy zobaczy na własne oczy krasnoludy i nie wiedziała, czego się spodziewać.
    A może już je widziałam kiedyś tylko nie pamiętam?
   Kiedy wysiliła wzrok w końcu i ona ich dostrzegła. Najpierw wznoszące się na horyzoncie tumany kurzu i piachu, a potem niewyraźne, ciemne kształty. Ziemia pod nimi zadrżała i rozległ się dźwięk, jakby uderzenia młota wydobywające się gdzieś spod ziemi. Szli w równych szykach, po kilkudziesięciu w jednym rzędzie. W pełnym uzbrojeniu, pobrzękując mieczami i toporami, wyglądali jakby nie mieli zamiaru się zatrzymać.
    Oto w końcu pojawiła się armia krasnoludów.
   Puściła w końcu dłoń przyjaciela i podeszła do Argona. Ostrożnie pociągnęła go za rękaw tuniki. Nie miał na sobie żadnej kolczugi czy ochraniaczy, ale wyczuwała otaczającą go magiczną tarczę.
   - To, co? – Zapytała cicho, kiedy w końcu zwrócił na nią uwagę. – Spróbujemy najpierw z nimi porozmawiać?
    Argon miał zaciśnięte szczęki i zmarszczone brwi. Blizna na policzku napięła się brzydko, aż miała ochotę delikatnie wygładzić ją palcami.
   - Zobaczymy – pod bacznym spojrzeniem zebranych, wysunął się kilka kroków do przodu.    Wpatrywał się w nadchodzącą armię w ponurym skupieniu – Odsuńcie się i najlepiej nie odzywajcie.
Ariel nie zamierzała go posłuchać, podobnie jak reszta. Wystąpiła z nim do przodu, a pozostali stanęli za jego plecami. Argon popatrzył na nich z gniewem, ale nic nie powiedział. Ponownie zapatrzyli się na maszerującą armię. Krasnoludy były coraz bliżej, szybko pokonując dzielące ich ostatnie metry. Wszyscy mieli długie brody i gęste włosy, przeważnie zaplecione w warkocze. Po ich okrągłych, topornych twarzach trudno było odgadnąć ich wiek. Byli tylko trochę niżsi od Ariel, a niektórzy nie mieli nawet metra wysokości.
     Sato znów wziął ją za rękę, pochylił się i wyszeptał:
   - Imponujące, co? Ich kolczugi i miecze są nie do złamania. W całym Elderolu nie znajdziesz kowala, który dałby sobie radę z ich stalą. Czy wiesz, że wśród nich są kobiety?
    Ariel zerknęła na niego z zaskoczeniem.
    - Naprawdę?
    - Tak. Ciężko je rozróżnić, bo mają brody i podobną budowę – po chwili uśmiechnął się szeroko i dodał - Nigdy bym nie spojrzał na taką krasnoludkę, ale to chyba rzecz gustu.
    Ariel zachichotała krótko, ale gdy jej wzrok powędrował przed siebie, na powrót spoważniała.
  Rzeczywiście poza kolorem włosów i wzrostem, byli prawie identyczni. Na przedzie kroczył najwyższy krasnolud, w wypolerowanej, srebrnej kolczudze, hełmie ozdobionym diamentami, z mieczem oraz potężnym toporem za pasem.
    - To król krasnoludów, Wielki Grod – wyszeptał Sato.
     Argon zerknął na nich szybko.
    - Ja z nim porozmawiam.
Wysoki krasnolud wystąpił naprzód i pobrzękując stalą, ciężkim krokiem zbliżył się do Argona.
- W imieniu Niezwyciężonego, poddajcie się – zagrzmiał tubalnym, ostrym tonem. Obie dłonie położył na rękojeściach swoich broni.
- Witaj, Wielki Grodzie. – Biały Kruk skinął mu głową – Czy to rzeczywiście wola Boga Śmierci kazała wam opuścić bezpieczne Góry Ednor i zaatakować ludzi, z którymi od wieków utrzymujecie pokój?
    Grod przeniósł spojrzenie na pozostałą trójkę, dłuższą chwilę przypatrując się Ariel, a potem ponownie skupił wzrok na kapitanie. Spod krzaczastych, mocno zmarszczonych brwi spozierały ciemne, twarde oczy przywódcy.
     - Nie twoja sprawa Biały Kruku – warknął – Nie mam czasu ani chęci z tobą rozmawiać.
    Mimo, że za plecami krasnoluda, jego ludzie zaczynali wyjmować broń, Argon zachowywał godny podziwu spokój. Musiała przyznać, że należy mu się za to szacunek.
    - A czy zgodziłbyś się na rozmowę z Kruczym Królem? – Argon dyskretnie gładził rękojeść miecza, patrząc krasnoludowi prosto w oczy.
- Ale go tu nie widzę. – Grod przejechał wzrokiem po zebranych, zerknął na mury i uniósł wargi w zjadliwym uśmieszku – Zapewne przestraszył się mojej armii. To zrozumiałe. Pięciu krasnoludów obróci waszą wioskę w drobny pył.
    Z głębi gardła Sato usłyszała groźne warknięcie. Wiatr zaczął się wzmagać, naganiając więcej burzowych chmur, aż zrobiło się ciemno jak późnym wieczorem. Kamień na jej brzuchu był niemal gorący, czekając aż w końcu uwolni Moc. Łucznicy na wieży i ukryci wojownicy trwali w bezruchu, czekając na sygnał.
    - Czy to wszystko jest konieczne, Wielki Grodzie? – Zapytał Argon. – Król Riva ma swoje powody, że nie mógł cię dzisiaj przywitać, dlatego przemawiam teraz w jego imieniu – wyprostował się i spojrzał na krasnoluda z góry – Ze względu na przymierze, jakie zawarłeś z Kruczym Królem, wycofaj się Grodzie, póki nie jest za późno. Wiem, że robisz to pod przymusem...
    - Teraz naszym Panem jest Niezwyciężony – przerwał mu ostro Grod, nasrożywszy się jeszcze bardziej – Nie przekonasz mnie, Biały Kruku. Nasze przymierze z ludźmi nie ma znaczenia.
     Ariel zacisnęła pięści.
    - To nieprawda – odezwała się głośno. Argon szturchnął ją, by zamilkła, ale było już za późno. Król krasnoludów przeniósł na nią srogie, stalowe spojrzenie i zmrużył ciemne oczy. Zadrżała, ale mówiła dalej – To zaklęcie Posłuszeństwa. Wiem, że Balar was do tego zmusił i jeśli nie wykonacie jego rozkazów, zginiecie – wśród armii rozszedł się nerwowy szmer. Ariel ścisnęła kurczowo dłoń Sato – Mój przyjaciel służył Balarowi, bo również go zniewolił tym samym zaklęciem – podniosła głos, by wszyscy ją usłyszeli – Król Riva zdjął z niego zaklęcie i jest już wolny. Jeśli tylko zechcecie...
     Lunna przysunęła się do niej ukradkiem i wyszeptała do ucha.
    - Nie wiem czy to dobry pomysł. Przecież król wciąż się nie obudził.
   Ariel napotkała wściekłe spojrzenie Argona i zamarła. Na chwilę zapomniała, że Riva nie powinien już używać Mocy.
    No to mamy problem.
    Wielki Grod szybko przeniósł spojrzenie na wojownika.
    - To prawda? – Zapytał ostro – Kruczy Król może zdjąć zaklęcie?
    Argon wzniósł oczy na ciemne niebo i wziął głęboki wdech. Ariel dostrzegła biały błysk na jego czole i zrozumiała, że właśnie podjął decyzję.
    - Nie.
   Grod ryknął wściekle i w tej samej chwili rozległ się pierwszy grzmot. Sięgnął po swój topór i wzniósł go ponad głowę, ale Argon był równie szybki.
   Stal zgrzytnęła o stal i posypały się iskry, gdy zablokował mieczem potężny cios, zaledwie milimetry od twarzy. Zaparł się nogami w ziemię, trzymając rękojeść obydwoma rękami. Zamarli bez ruchu, patrząc sobie w oczy, podczas gdy na srebrną stal kapitana kapnęła samotna kropla, spłynęła po ostrzu i opadła na ziemię dokładnie między ich nogami.
     W chwili, gdy lunął na nich rzęsisty deszcz, wszyscy jakby obudzili się z transu.
    Ariel chciała rzucić się na pomoc Argonowi, ale uprzedziła ją Lunna. Dobyła swojego amuletu w kształcie księżyca, który jaśniał niczym ten prawdziwy i rozdzieliła obu wojowników niewidzialną siłą, która odepchnęła Groda do tyłu, pomiędzy jego ludzi. Potem dobyła błyskawicznie swojego miecza i stanęła przed Argonem, zasłaniając go własnym ciałem. Jej kamienni wojownicy stanęli w zwartym szyku, zasłaniając sobą bramę. Elfka zerknęła przez ramię z dumą na twarzy.
     - Mówiłam, że potrafię więcej, niż się wydaje.
    Argon skinął tylko głową, nawet jej nie dziękując. Rozłożył białe skrzydła i wzbił się ponad ziemię, tworząc pod sobą chmurę pyłu. Ariel zrobiła to samo, gotowa w każdej chwili zaatakować. Kiedy spojrzała na Sato, na jego miejscu stał już szary wilk. Jeżył przemoczoną sierść i warczał groźnie, obnażając ostre kły.
      To właśnie on zaatakował jako pierwszy.
    Argon krzyknął, ale wilk – Sato chyba go nie słyszał. Rzucił się na pierwszego z brzegu krasnoluda, powalił go na ziemię i wydając z siebie bulgoczące odgłosy, zajadle kłapał paszczą i próbował poprzez stalowe osłony dobrać się do gardła ofiary. Biały Kruk odwrócił się i dał znać łucznikom, żeby czekali. Mieli już napięte łuki, ale posłuchali polecenia i poluźnili nieco cięciwa. Ylon stał pomiędzy nimi, krople z sykiem odbijały się o jego błękitne magiczne strzały. Z pochmurną miną obserwował z góry całą sytuację.
     Lunna, osłonięta przed deszczem tarczą, obejrzała się szybko i krzyknęła:
     - Co robimy?!
    Wielki Grod zaatakował ją ze wściekłym okrzykiem. Lunna z trudem zablokowała jego topór, po czym błyskawicznie znalazła się za jego plecami, po drodze dobywając jego miecz. Król obrócił się z zaskoczeniem i napotkał przy gardle dwa skrzyżowane ostrza. Odskoczył ciężko i zamachnął się toporem. Jeden z ziemnych wojowników znalazł się za jego plecami, wyrwał mu broń z rąk i zadał cios kamienną pięścią. Krasnolud zwalił się na kolana, na moment zamroczony, ale przytomny. Uniósł głowę i napotkał lekki uśmiech Lunny. Gdy próbował wstać, kiwnęła tylko głową i przywołany przez nią strażnik położył twarde dłonie na ramionach krasnoluda i przygniótł do ziemi. Władca szamotał się z nim zajadle i jednocześnie krzyczał:
     - Atakować! Zabić ich! Zająć miasto!
    Wśród ogłuszających grzmotów i szumu deszczu, ponad tysiąc krasnoludów wzniosło topory i wydało bojowy okrzyk. Najwidoczniej szalejąca burza zupełnie nie robiła na nich wrażenia.
     Reeth podleciał do nich z szumem skrzydeł, jego czarne znamię również było rozświetlone.
     - Co robimy, Argonie? Musimy zdecydować.
   Biały Kruk zaciskał dłoń na rękojeści miecza i patrzył na Groda, przytrzymywanego przez kamiennego wojownika.
   - Nie wiem – pokręcił głową z ciężkim westchnieniem – Na razie spróbujmy jakoś ich powstrzymać. Jeśli trzeba, atakujcie, ale nikogo nie zabijajcie. W ostateczności...
    Starszy wojownik skinął jedynie głową i zaczął krążyć nad głowami zebranych, jakby wciąż się wahał, co powinien zrobić. W końcu posłał kilka pocisków energii, które bardziej miały przestraszyć, niż zranić i z pomocą telekinezy wyrwał niektórym wojownikom broń, odrzucając ją poza ich zasięg.
   Krasnoludom przemokły włosy i gęste brody, przez co stali się jakby bardziej ociężali. Nie przeszkodziło im to jednak ruszyć prosto na bramę. Sato walczył teraz z trzema przeciwnikami, a Lunna skoczyła lekko na ramię jednego z kamiennych wojowników i skierowała ostrze w stronę armii
     - Dalej nie przejdziecie! – Krzyknęła ostro, jednak jej słowa utonęły w grzmocie i szumie deszczu.
     Ariel była załamana.
    - To na nic – mruknęła bardziej do siebie – Myślałam, że deszcz może ich zniechęci.
     Argon spojrzał na nią spod mocno ściągniętych brwi.
    - Więc ta burza, to...
    - Miałam nadzieję, że...no wiesz... – Uśmiechnęła się niepewnie.
    Argon uniósł oczy ku niebu, na ciemne chmury, z których lały się strumienie zacinającego deszczu. Po jego twarzy trudno było wyczytać, co myśli o tym pokazie jej możliwości.
    - Niech pada i... – Machnął skrzydłami, wzbijając się jeszcze wyżej i popatrzył na nią znacząco – Przydałoby się więcej wiatru.
     Pokazała uniesiony kciuk i od razu przystąpiła do dzieła. Odleciała pod bramę, podczas gdy wiatr przybrał na sile napierając na krasnoludy z każdej strony. Gdzieniegdzie powstały miniaturowe wiry powietrza, które atakowały przeciwnika, posyłając na ziemię, lub odpychając kilka metrów dalej. Wiatr szarpał ich włosami i brodami, z góry ulewa przygniatała do ziemi, ale krasnoludy zdawały się równie twarde i niezniszczalne, co stojący naprzeciw nich kamienni strażnicy
     Błysnęło. Przez ścianę deszczu dostrzegła lecący prosto na nią topór.
    Zamrugała i kolejny grzmot wstrząsnął niebem.
   Zamarła w powietrzu i nagle poczuła się zbyt ociężała, by uniknąć broni. Wyobraziła sobie, jak przebija jej brzuch albo pierś i zmroził ją lodowaty strach
     Liro, pomóż! Nie chcę teraz umierać.
    Ale to nie Lira przyszła jej z ratunkiem, tylko Argon. Niemal w ostatniej chwili złapał ją za rękę, szarpnął do siebie i obrócił nią gwałtownie, aż jej mokre włosy zafurkotały w powietrzu. Rozpostarł szeroko skrzydła i usłyszała nieprzyjemny dźwięk, jakby topór uderzył w kamienny mur.
    Zaczerpnęła głośno tchu, a Argon odsunął ją na długość ramienia i obejrzał uważnie od stóp do głów.
     - Nic ci nie jest? - Zapytał głośno.
     Pokręciła głową.
    - Nie, a tobie?
    Uśmiechnął się łagodnie, na co jej serce zatrzepotało gwałtownie
    Kolejny błysk i grzmot, a po nich deszcz lunął jakby z jeszcze większą siłą. Coś świsnęło obok i oboje dostrzegli błysk przelatującego obok miecza. Ostrze poleciało w stronę murów i odbiło się od niewidzialnej tarczy, która zadrżała gwałtownie, ale wytrzymała.
    - Czy oni nie używają łuków?! – Próbowała zachować spokój, ale było to coraz trudniejsze. W dodatku w tym całym zamieszaniu straciła z oczu Sato i teraz martwiła się, czy nic mu nie jest.
      - Krasnoludy? Pewnie nie wiedzą nawet, co to jest.
- Ale mieczami potrafią rzucać.
    - O tak, a toporami jeszcze lepiej. Słuchaj, możesz w końcu przerwać ten deszcz?
     - Ale...
     Zacisnął dłoń na jej ramieniu.
    - To nie ma sensu, Ariel. Jak widzisz to na nich nie działa.
   Rozejrzała się i w końcu musiała przyznać mu rację. Uniosła głowę i skupiła całą wolę na ciemnych chmurach, po czym deszcz, grzmoty oraz cała burza ustały w jednej chwili. Zza rozpraszających się chmur pokazał się ciepły promień słońca.
    Niektórzy w dole spojrzeli w górę, zaskoczeni tak nagłą zmianą pogody. Argon w tym czasie odwrócił się i wyciągnął przed siebie rękę. Nad jego dłonią pojawiło się kilka białych piór, które przez chwilę wirowały swobodnie w powietrzu.
    Patrząc na nie, Ariel mimowolnie dotknęła swojego wisiorka. To nie była właściwa chwila, ale pytanie samo nasuwało jej się na język.
     - Czy możliwe, że mój wisior...?
    Zerknął na nią krótko, wręcz z gniewem.
    - Nie teraz.
    Zebrał pióra w dłoń i zacisnął na nich pięść, po czym wypuścił.
    Już nie pióra, ale sześć białych, miniaturowych kruków.
    Ptaki złożyły skrzydła i zanurkowały na głowy krasnoludów, po czym zaczęły dziobać i atakować pazurami ich hełmy i metalowe kolczugi. Kiedy w niezniszczalnych krasnoludzkich zbrojach pojawiały się dziury, a kruki atakowały dalej, dobierając się do ciała, zrozumiała, że tak naprawdę jeszcze mało wie o umiejętnościach Białego Kruka.
    Dostrzegła w końcu Sato, który wyłonił się spomiędzy kłębowiska brodatych wojowników i powoli wycofywał się w stronę bramy, szczerząc kły i warcząc groźnie. Lunna, z mieczem w dłoni zeskoczyła na ziemię i dołączyła do wilka, a jej kamienni strażnicy postąpili kilka głośnych kroków do przodu. Wielki Grod zdołał się w końcu uwolnić i odskoczył przed szereg swojej armii. Spojrzał w górę, prosto na Argona. Jego zacięty, ponury wyraz twarzy nie oznaczał nic dobrego.
     Czy to naprawdę musi się tak skończyć? Ariel wiedziała, że teraz jedynie cud mógłby uchronić ich od tej bitwy, której i tak nikt nie chciał.
     Ylon podleciał do nich z gotową do wypuszczenia magiczną strzałą, a tuż za nim zjawił się Reeth. Młodszy z wojowników posłał Ariel pełne uznania spojrzenie.
     - Wiedziałem, że ta burza to twoja sprawka. Całkiem nieźle – pochwalił ją, po czym zerknął w dół – To jednak nie rozwiązuje problemu. Są niesamowicie wytrwali, my nie.
     - Nie mamy wyjścia, Biały Kruku – Reeth był tego samego zdania – Dajmy rozkaz wojownikom, niech...
     - Przestańcie!
    Władczy baryton potoczył się po okolicy, sprawiając, że wszyscy zamarli. Ariel pierwsza się odwróciła. Kamienni wojownicy odsunęli się na boki i ujrzeli stojącego w otwartej bramie...
      Riva!
    Uśmiech ulgi i radości wypłynął na jej usta i usłyszała obok siebie westchnienie, które dokładnie odzwierciedlało jej uczucia. Lunna jak na zawołanie odrzuciła miecz i osunęła się na rozmokłą ziemię. Musnęła swój amulet i kamienni strażnicy powrócili w głąb ziemi. Argon sfrunął na ziemię i stanął przy boku króla, bez słowa klepiąc go po plecach. Zaraz potem dołączyli do nich pozostali bracia z Zakonu.
     Jak tylko jej stopy dotknęły piaszczystej ścieżki i schowała skrzydła, Sato skoczył ku niej, przybrał ludzką postać i objął opiekuńczo ramieniem.
   - W porządku? – Wyszeptał, obdarzając ją troskliwym spojrzeniem wciąż wilczych, bursztynowych oczu.
     Otarła twarz rękawem tuniki.
    - Teraz tak.
    Pomogła Lunnie wstać, obserwując jednocześnie przechodzącego obok Rivę, który zerknął na nie i posłał blady uśmiech. Obrzucił spojrzeniem Sato i razem z Argonem zbliżył się do krasnoludzkiego króla. Jakby na przekór całej sytuacji nie miał przy sobie żadnej broni, poza krótkim sztyletem z błękitną rękojeścią, z którym nigdy się nie rozstawał.
     Grod wyprostował się dumnie i spojrzał Rivie prosto w oczy.
    - Poddaj się Kruczy Królu i odejdź, chyba, że wolisz zginąć.
   Ignorując jego słowa, młody król skłonił przed nim głowę. Wciąż był blady, ale już nie tak chorobliwie. Miał potargane włosy i zmięte ubranie, co świadczyło, że prawdopodobnie przed chwilą się obudził.
     - Witaj Wielki Grodzie, władco Gór Ednor – przywitał się uprzejmie – Wybacz, że nie zjawiłem się wcześniej, ale zatrzymało mnie coś ważnego.
     Krasnolud prychnął z pogardą.
   - Tchórz zawsze znajdzie wymówkę – sięgnął po topór, który wcześniej wypuścił z ręki – Osobiście odetnę ci głowę i zaniosę Niezwyciężonemu.
     Riva uśmiechnął się tylko lekko.
    - Nie przyszedłem z tobą walczyć, Wielki Grodzie, ale zdjąć z was zaklęcie Posłuszeństwa.
     Na te słowa Argona jakby raził piorun.
    - Nie możesz – zaprotestował ostro, zaciskając dłoń na obnażonym mieczu.
    - Dopiero co odzyskałeś siły – chociaż raz Ariel w pełni zgadzała się z kapitanem
    Riva zignorował ich i wystąpił naprzód, wpatrując się w wysokiego krasnoluda ze zdecydowaniem w jasnoszarych oczach. Ariel jęknęła cicho, gdyż wiedziała, że już podjął decyzję. To była jedyna droga do uniknięcia bitwy, jednak w tym wypadku jakakolwiek decyzja prowadziła do nieszczęścia.
Grod zmarszczył brwi i poczerwieniał na twarzy. Wojownicy na murze wciąż czekali z napiętymi łukami wycelowanymi w armię na dole. Wszyscy byli spięci i gotowi do walki, tylko Riva zachowywał najwięcej spokoju. Był wręcz odprężony.
    - Biały Kruk twierdzi, że tego nie potrafisz – zagrzmiał w końcu ostro krasnolud – Po tym, co zrobił twój brat, nigdy nie zaufam Kruczym Królom. Nasz traktat od dzisiaj jest nieważny.
     Riva chwycił go za łokieć, jednocześnie zaglądając mu prosto w oczy.
    - Pozwól, że chociaż spróbuję – powiedział dobitnie, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
    Nie czekał na pozwolenie. Ariel nie tylko poczuła, ale też zobaczyła Moc, gromadzącą się wokół jego lewej dłoni. Skrzywił się z bólu, ale nie przerwał, tak samo jak w przypadku Sato. Skoncentrował się na znamieniu, które krasnolud ukrywał pod warstwą ubrania i długiej kolczugi. Argon próbował go jeszcze odciągnąć, ale Riva odepchnął go drugą ręką i zaraz potem sam opadł na kolana. Grod patrzył na niego gniewnie, ale się nie poruszył. W końcu on również osunął się na mokrą ziemię i zwiesił głowę, jakby nagle opuściły go siły. Ariel wstrzymała oddech, modląc się, by to nie zabiło Rivy. Na twarzy Białego Kruka widniało to samo przerażenie i troska.
     Chyba tylko cud sprawił, że Riva wciąż jakoś się trzymał. Jego Moc powoli słabła, aż całkiem się ulotniła. W końcu puścił ramię krasnoluda i zachwiał się do tyłu. Argon błyskawicznie znalazł się przy nim i uchronił przed upadkiem. Ariel była równie szybka. Jej kolana pacnęły w błocku, gdy opadła obok Rivy i położyła dłoń na jego piersi. Lunna chciała jej pomóc, ale zaprotestowała zdecydowanie. Rozumiała, że im mniej osób wie o truciźnie, tym lepiej. Zignorowała jego mętne spojrzenie, które zawisło gdzieś w okolicach jej ust i w pośpiechu wniknęła w głąb jego ciała. Ponieważ nie było z nimi Noxa, tym razem to ona musiała zrobić wszystko, by mu pomóc.
    Na widok tego, co zobaczyła, potrzebowała dużo silnej woli, by natychmiast nie uciec. Ciemny twór przypominający gęstą ciecz rozlewał się po lewej ręce, powoli wyżerając jego ciało od środka. Po użyciu tak dużej ilości Mocy, plamy wcześniej sięgające do łokcia, pojawiły się już na ramieniu.
     Ariel poczuła pod powiekami piekące łzy, ale od razu wzięła się do pracy. W pierwszej kolejności skupiła się na uśmierzeniu bólu, potem otoczyła jego rękę barierą ochronną, która, miała nadzieję, choć na chwilę spowolni proces rozprzestrzeniania się trucizny. Na koniec przelała w niego tyle swojej energii, ile mogła.
     Jej interwencja odniosła większy skutek, niż się spodziewała. Riva zerwał się na nogi, pełen nowej energii i spojrzał na nią lśniącymi, jasnymi oczami. Jego twarz w końcu przestała być blada i nabrała żywszych kolorów.
     Pomógł jej wstać, a potem ucałował wnętrze jej dłoni i wymruczał miękko:
    - Dziękuję, Ariel. Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak dobrze.
     Argon przyglądał mu się z lekkim niedowierzaniem.
    - Co mu zrobiłaś?
    Uśmiechnęła się niewinnie, chociaż była z siebie bardzo dumna.
    - Chyba mniej więcej to samo, co Nox.
   - Nie doceniasz swoich możliwości. Twoja Moc ma w sobie coś, co działa niezwykle odświeżająco.
    - Cóż, wygląda więc na to, że od teraz będę musiała być pod ręką, królu – rzuciła pół żartem.
    Pokiwał ochoczo głową, po czym pocałował ją w czoło.
    - To będzie bardzo wskazane.
   Ariel poczuła gdzieś w brzuchu falę ciepła, ale zanim zdążyła to zrozumieć, przerwał im niewyraźny, roztrzęsiony głos.
     - P...panie.
    Odwrócili się w stronę Groda, który zdjął z siebie kolczugę i tunikę i z niedowierzaniem macał swoją szyję w poszukiwaniu tatuażu, którego już tam nie było. Wciąż klęczał na kolanach i teraz skłonił się głęboko przed Rivą, niemal dotykając czołem ziemi. Jego ludzie natychmiast rzucili miecze i topory i również padli na kolana.
    - Uwolniłeś nas z tego przekleństwa, Wasza Wysokość – odezwał się głośno, trwając w pełnym szacunku ukłonie – Uratowałeś mój lud, za co ja i cała moja rasa będziemy ci wdzięczni po kres naszych dni. Masz naszą wierność i oddanie. Cokolwiek rozkażesz, będziemy na twoje usługi.
     Lunna szturchnęła Ariel łokciem.
    - Czy to znaczy, że wygraliśmy? – Zapytała szeptem.
   Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Sato podszedł do niej z drugiej strony i potargał wilgotne włosy. Jego oczy znów były złote i roześmiane. Jej dwa wesołe słoneczka.
    Riva, w zamyśleniu przypatrywał się klęczącej przed nim armii, oparł ręce na biodrach i spojrzał ukradkiem na Argona. Przyjaciel poklepał go po barku i skinął lekko głową. Ylon i Reeth uśmiechali się szeroko. Nikt nie miał wątpliwości, że oto niespodziewanie zdobyli potężnych sojuszników.
   - Wstań, Wielki Grodzie – z tymi słowami Riva pomógł mu dźwignąć się na nogi, a potem uśmiechnął się i zacisnął dłoń na muskularnym przedramieniu. Pozostali nadal trwali na kolanach, ze zwieszonymi głowami. – Przyjmuję twoje podziękowanie i słowa wierności. Cieszę się, że mam w was sojuszników, nie wrogów. Tak się składa, że bardzo potrzebujemy waszej pomocy. Czy twój lud mógłby od razu udać się do Malgarii? Niezwyciężony atakuje nas ze wszystkich stron, a jego armia rośnie w siłę. Potrzebujemy waszego wsparcia.
     Grod skłonił się głęboko.
    - Twoje słowa są rozkazem, Wasza Wysokość.
    Riva obejrzał się na kapitana.
- Mógłbyś ich teleportować do stolicy?
Biały Kruk namyślił się chwilę, po czym bezradnie pokręcił głową.
    - Kilka osób, tak, ale nie całą armię i nie na taką odległość. Nie mam aż takiej Mocy.
    - Nie szkodzi – Riva ukrył rozczarowanie i zwrócił się do krasnoluda – Jeśli wyruszycie od razu, jak długo zajmie wam podróż?
     Grod nie potrzebował wiele czasu, by wszystko sobie obliczyć.
    - My, krasnoludy jesteśmy wytrwali i możemy wędrować wiele dni bez odpoczynku. Jeśli do tego nałożymy szybsze tępo, sądzę, że tydzień, góra dwa, wystarczą.
    - To i tak długo – odparł Argon – Centaury zaatakowały prowincję Ashe – Obawiam się, że inne miasta też mogą być zagrożone.
    Riva zmarszczył czoło i spochmurniał, a Ariel z niepokojem wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
    - My również od razu możemy ruszyć w drogę.
   Lunna, która z niewielką pomocą Mocy usunęła błoto z sukienki i znów wyglądała nienagannie, przyznała jej rację.
    - Ja i Sato nie będziemy was obciążać i możemy pobiec.
    - W takim razie nie traćmy czasu - Argon schował miecz do pochwy i zwrócił się do przyjaciela - Może potrzebujesz odpoczynku. W twoim stanie...
   Riva machnął niedbale ręką i uśmiechnął się lekko. Ariel już wcześniej zauważyła, że gdy przestawał się wszystkim przejmować, jakby ubywało mu lat. Gdyby tylko nie te rysy przypominające Balara...
    Napotkała jego szare spojrzenie i jakby przyłapał ją na czymś niestosownym, z zakłopotaniem odwróciła głowę. Na szczęście w tym momencie Grod ponownie skłonił się przed Rivą.
    - W takim razie, za pozwoleniem Waszej Wysokości, ruszymy w drogę.
   - Idźcie i niech bóg ziemi zaprowadzi was bezpiecznie do celu – wyciągnął lewą dłoń i dotknął nią czoła krasnoluda. Między jego palcami pojawiła się szara poświata. Wymruczał kilka słów pod nosem, po czym dodał głośno – Daję wam moje błogosławieństwo, oraz ochronę.
    - Dziękuję, Wasza Wysokość, lecz my, krasnoludy z Gór Ednor jesteśmy z żelaza i niczym żelazo nic nie jest w stanie nas złamać.
    Po tych słowach ukłonił się po raz ostatni, potrząsnął brodą, rozpryskując na boki kropelki wody i uśmiechnął się na pożegnanie. Na jego rozkaz, krasnoludy stanęły na baczność, po czym w tym samym, równym szyku, nakazał odwrót. Ociężałym, ale szybkim krokiem cała armia skierowała się na północny – wschód.
     Argon nie czekał aż znikną im z oczy, tylko od razu odwrócił się do zebranych.
   - Reeth, zostaniesz na razie w mieście i zaprowadzisz tu porządek. Zawiadom też o wszystkim hrabiego - zaledwie starszy wojownik skinął głową, rozłożył skrzydła i odleciał w stronę muru, zwrócił się do Ylona - Leć przodem i patroluj okolice. Jeśli dostrzeżesz coś niepokojącego, zawiadom nas, w innym wypadku leć prosto do Lotheronu. My też zajrzymy tam po drodze.
    - Tak jest, Biały Kruku – Ylon zasalutował im z uśmiechem, skłonił się królowi i również wzbił się w niebo.
     Ariel przewróciła oczami i pochyliła się nad ramieniem Lunny.
    - Lubi się rządzić, co?
    Liczyła, że elfkę zniechęci szorstkie, władcze zachowanie Argona, ale błysk w jej oku, gdy patrzyła na kapitana, był jednoznaczny.
     - To jego najlepsza cecha.
    - Raczej najgorsza – westchnęła, a widząc, że mężczyzna przygląda im się bacznie, wydęła wargi i udała, że zainteresowało ją coś na ziemi.
    - Możemy lecieć – rzucił Argon, ignorując jej uwagę.
    Riva zerknął w stronę zamkniętej bramy miasta, a potem jego wzrok spoczął na Sato. Obejmował Ariel ramieniem, ale gdy król zmrużył oczy, mierząc go z góry na dół, odsunął się szybko i z uśmiechem skłonił przed nim głowę.
     - Wasza Wysokość, nie miałem okazji podziękować za ratunek. Jestem...
    - Wiem, wiem. Sato – na widok jego uniesionych brwi, Riva machnął niedbale ręką i zaborczym gestem chwycił mocno jej dłoń, po czym rozejrzał się na boki - A gdzie Naczynie?
    - Xander? Odszedł, gdy byłeś nieprzytomny. Uznał…znaczy bogowie uznali, że tak będzie lepiej dla chłopca i naszego bezpieczeństwa.
    Wyciągnęła z kieszeni list i podała go Rivie, który po przeczytaniu mruknął tylko coś pod nosem i pokiwał głową, jakby tego się spodziewał.
    - Trudno – stwierdził w końcum – Żadna strata, bo i tak w niczym by nam nie pomogli.
    - A ja żałuje, że odeszli tak szybko. Polubiłam Xandera – stwierdziła ze smutkiem Lunna, po czym spojrzała w bezchmurne niebo, gdzie słońce powoli chowało się za horyzontem. Po burzy i ulewie nie było już ani śladu - Ruszamy? Niedługo się ściemni. Mogę biec i całą noc, ale lepiej rozbić gdzieś obóz. Dobrze by było, gdybyśmy opuścili chociaż prowincję.
    - Jestem gotowy – Sato przysunął się do niej drapiąc się po głowie. Jego oczy już przybrały wilczy odcień gdy szykował się do przemiany.
    - To zbyt niebezpieczne, a poza tym nie będziemy za wami czekać - Riva rozłożył czarne skrzydła, machną nimi dwa razy i uniósł się nad ziemię.
     - Ale...
    Tatuaż na czole Argona rozjarzył się białym blaskiem, po czym otoczył go kokon oślepiającego światła i już w następnej chwili stanął przed nimi potężnych rozmiarów Biały Kruk. Ptak zaszurał brzuchem o ziemię i skinął na nich, by się pospieszyli.
    - Hmm, skoro nalegasz, Biały Kruku - Lunnie zaświeciły się oczy i bez wahania wskoczyła lekko na jego grzbiet.
    - Nieźle – Sato gwizdnął głośno, pod widocznym wrażeniem – Gdybym nie był tak przywiązany do ziemi, też bym tak chciał. Niestety wilki nie cierpią wysokości.
     Ariel, ze śmiechem trąciła go pięścią w ramię i popchnęła w stronę kruka.
    - Nie grymaś, wilczku, tylko wskakuj. I trzymaj się mocno.
    Wdrapując się na biały grzbiet zerknął na nią z udręczoną miną. Zaledwie usiadł za elfką i objął ją kurczowo, kruk wystartował z głośnym szumem.
     - Lecimy?
   Riva uśmiechnął się do niej z góry i wyciągnął rękę. Przyjęła ją, rozkładając skrzydła tak naturalnie, jakby robiła to od zawsze. Piórko pod tuniką zrobiło się ciepłe, pulsowało w rytm jej serca. Szybko, radośnie.
     - Cieszę się, że do nas wróciłeś – tęskniłam, chciała dodać, ale ugryzła się w język.
     Dotknął jej skroni, a potem szyi, w tak dobrze znanym jej geście. W jej brzuchu zatańczyło tysiąc motyli.
     - A ja się cieszę, że w końcu wracamy do domu.
    Polecieli za towarzyszami, odprowadzani ostatnimi promieniami słońca. Ramię przy ramieniu, białe skrzydło przy czarnym. Zaledwie milimetry od siebie.

                                                                                    ***


    Samotny kruk krążył nad ciemnym, burzowym niebem, gdy nagle zaskoczyła go gwałtowna ulewa. Przemoczone pióra nie chciały dłużej chwytać wiatru, więc w końcu wylądował w ciemnym zagajniku, na skraju prowincji Serini.
    Natychmiast po przemianie, Balar otoczył się tarczą, ale już i tak był cały mokry. Poprawił na sobie płaszcz, oparł się bokiem o pień drzewa i czekał. Niedaleko szumiała rzeka Dalen, a gdzieś przed nim majaczyły budynki granicznej wioski Quandil.
   W taką pogodę trudno było określić porę dnia, ale prawdopodobnie minęło już południe. Wyczuwał, że za tą burzą stoi Potomek. Imponujący pokaz Mocy, ale niepokojące było to, jak szybko i łatwo podporządkowuje sobie żywioł
    W każdym razie jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, lada moment krasnoludy zrównają Gildrar z ziemią, a jeśli nie, zaklęcie Posłuszeństwa rozerwie ich na strzępy.
     Tak, czy tak Rairi i Gathalag będą zadowoleni.
    Balar czekał niecierpliwie, przeczesując okolicę zamyślonym spojrzeniem. Wciąż padało i ciężkie krople z sykiem ześlizgiwały się z tarczy, tworząc wokół niego rozmokłe błoto i kałuże. Błyski i grzmoty wstrząsały niebem raz za razem, niczym ryki rozwścieczonej bestii.
     Sądzisz, Ariel, że zwykły deszcz kogokolwiek przestraszy? Tylko marnujesz energię.
    W końcu dostrzegł na niebie kruka, który po chwili wylądował u jego stóp. Jego deszcz wcale nie zaskoczył, bo był całkowicie suchy. Zmienił się w zakapturzoną postać, która padła na jedno kolano i skłoniła się z szacunkiem.
     - Panie.
    Balar zmrużył oczy i patrzył na niego z góry.
    - Co z Darelem? – Zapytał ostro.
   Postać trwała z pochyloną głową, nie zwracając uwagi, że jej kolano zapada się w wodnistym błocku.
    - Zgubiłem, go, panie.
    - Co?
    - Jakby zapadł się pod ziemię. Jeśli wrócił do stolicy, później...
    - Nieważne. A Naczynie? Zabiłeś go jak kazała Rairi?
    - Nie, panie...
    Balar zacisnął ponuro szczęki.
    - Co tym razem ci przeszkodziło?
    - Dzisiaj rano chłopak zniknął. Pewnie go ukryli, albo...
   - Durniu – Balar kopnął gwałtownie zakapturzoną postać, aż ta przewróciła się na ubłoconą ziemię. – Jesteś do niczego. Rozumiesz, że jeśli przestaniesz być użyteczny z przyjemnością urwę ci ten bezmózgi łeb? – Jego ostry, lodowaty ton był równie groźny, co rozlegające się grzmoty.
    Postać zadrżała tylko raz, po czym powróciła do poprzedniej pozycji. Głęboko nasunięty na głowę kaptur doskonale skrywał całą twarz, a długi płaszcz nie pozwalał nawet na dostrzeżenie jego sylwetki.
    - Wybacz, panie. Następnym razem nie zawiodę.
    - Mam nadzieję. A teraz mów.
  - Dowiedzieli się o centaurach. Falen i pozostali bracia są w drodze. Kruczy Król leży nieprzytomny, ale Argon i reszta przygotowali się na przybycie krasnoludów.
    - Więc są gotowi z nimi walczyć? Z tak marną liczbą ludzi?
    - Jest też z nimi Sato.
    - A więc przeżył – Balar z niezadowoleniem zmarszczył brwi – Król pewnie zdjął z niego zaklęcie. Ale to tylko niegroźny zwierzołak. Coś jeszcze?
- Dołączyła do nich elfia księżniczka z Zielonego Lasu.
- Przeżyła spotkanie z Rairi i centaurami?
- Została wygnana wcześniej za morderstwo.
    - Rozumiem – prychnął krótko i pokręcił głową – Muszę przyznać, że niezła z nich zbieranina. A ty? Czemu nie zostałeś? I kiedy w końcu pozbędziesz się Białego Kruka?
   Zakapturzona głowa uniosła się nieco i choć Balar nie widział jego twarzy, z pewnością nie spodobałaby mu się jego mina. Gdzieś na wysokości szyi mignął czerwony błysk.
    - Wybacz panie, ale wykonuję jedynie rozkazy Rairi. Nie mogę bez jej wiedzy...
    Balar chwycił go za poły płaszcza i uniósł brutalnie. Zajrzał wprost w ciemność kaptura i odnalazł tam nieruchome, puste spojrzenie czerwonych oczu.
    - Może i jesteś własnością Rairi, ale ja tutaj jestem prawą ręką Gathalaga. Jego słowo i moje są świętością. Czy to jasne? – Warknął ostro.
     - Tak, panie, jednak...
     - Nie ma żadnego jednak, kretynie!
   Wymierzył mu siarczystego policzka, a potem rzucił na ziemię. Przeszył postać lodowatym spojrzeniem i przez chwilę napawał się jak wije się w bolesnych konwulsjach. Uwolnił go z tych tortur dopiero po minucie. Postać wciąż miała na głowie kaptur, ale płaszcz odchylił się w połowie. Leżąc bez ruchu na błotnistej ziemi, dyszał ciężko, a Balar uśmiechał się z okrutną satysfakcją.
    - Nie mam ochoty dłużej cię oglądać – odezwał się oschle, trącając go nogą w żebra – Pozbyłem się Kolla, ale reszta należy do ciebie. Pamiętaj, że jeśli ktoś cię złapie, nawet twoja Rairi ci nie pomoże.
     - Tak...panie.
   Balar westchnął ciężko, po czym odwrócił się zostawiając go w błocie, zmienił się w kruka i odleciał.
    Przysiadł na gałęzi drzewa niedaleko murów Gildraru i obserwował wszystko z ukrycia. Łucznicy ustawili się na murze, a reszta wojowników przyczaiła się na pustych ulicach miasta. Wiedział, że to wszystko sprawka Sato. Gdyby ten przeklęty kundel nie uciekł, krasnoludy nie spotkałyby się z żadnym oporem.
   Przybył w momencie, gdy wśród błysków, grzmotów i zacinającego deszczu, przed bramą rozgrywała się krótka bitwa. Kruk utkwił inteligentne spojrzenie na Ariel. Wisiała w powietrzu na białych skrzydłach i bawiła się pogodą, przywołując coraz silniejszy wiatr. Pasemka na rudych włosach lśniły kolorowo, niczym tęcza w pochmurny dzień.
    Miał ochotę trochę się z nią podrażnić, wedrzeć się do jej umysłu i sprawić, by przestała być taka dumna i pewna siebie. Jednak wtedy walkę przerwał Riva. Wraz z jego przybyciem burza nagle ustała i wyszło słońce. To, co nastąpiło potem zupełnie popsuło cały plan. Balar patrzył tylko jak Riva zdejmuje z krasnoludów jego zaklęcie, a potem Wielki Grod i jego ludzie klękają przed królem i składają mu przysięgę wierności. To wszystko miało jednak swoją dobrą stronę.
    O tak, braciszku, używaj sobie swojej Mocy do woli. Im częściej będziesz to robił, tym szybciej umrzesz.
    Rairi pojawiła się w jego umyśle jak zwykle z ćmiącym bólem głowy.
    Wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
    Z pewnością dla nas. Mruknął ponuro, niechętnie przyjmując jej obecność. Chociaż przyzwyczaił się do jej nagłych wizyt, był zły, że zawsze wybierała nieodpowiednie momenty.
     To znaczy?
    Wielki Grod właśnie klęczy przed Kruczym Królem i składa mu wierność.
    Wyczuł jak czerwona świadomość elfki napełnia się niezadowoleniem. Dla niego oznaczało to większy ból głowy. Kruk potrząsnął łebkiem i zamrugał gwałtownie, pozbywając się z oczu mgły bólu.
     Dlaczego? Przecież mieli ich zabić, nie się sprzymierzać.
     Riva zdjął z nich zaklęcie.
    Jego kruczym ciałem wstrząsnął spazm bólu, jakby ktoś smagnął go płonącym biczem. Czarne pióra zadrżały, aż po same lotki, a jego tarcza rozpadła się gwałtownie.
    Zawiodłeś mnie, Balarze. To poważny błąd, który może nas sporo kosztować.
    To jeszcze...
   W tej chwili Riva rozkazał armii ruszyć prosto do Malgarii. Tym razem był przygotowany i kolejną falę bólu zniósł o wiele lepiej.
   Przestań, Rairi. Warknął ze złością. To jeszcze niczego nie przesądza. To fakt, że tego nie przewidziałem, ale da się to naprawić.
    Jak? Jak zamierzasz to zrobić? Widzę, że wciąż wahasz się zabić swojego brata. Nie każ mi robić wszystkiego za ciebie, bo Bóg Śmierci już jest z ciebie niezadowolony.
    Na razie mamy przewagę, więc przestań się na mnie wyżywać za drobne pomyłki.
    Mam wątpliwości, czy zrobisz, co do ciebie należy. Na razie zadziwiająco często ponosisz porażkę.     Nawet ta dziewczyna wymknęła ci się z rąk, a tak się przechwalałeś, że jest niegroźna.
    Tym razem to Balar zawrzał gniewem.
    Mówiłem, że to naprawię. Ten dzieciak i tak umrze, a Potomek w końcu będzie mi posłuszny. Czy to wystarczy?
    O tak. Wymruczała słodko. Spraw się dobrze, a czeka cię nagroda. Już nie mogę się doczekać spotkania, z tobą, mój piękny, upadły królu.
     Nie wątpię. Rzucił cierpko, ale Rairi już wycofała się z jego umysłu, zabierając ze sobą ból głowy.

    Krasnoludy wymaszerowały spod murów miasta, a Ariel i reszta również przyszykowali się do drogi. Kiedy wzbili się w niebo i minęli drzewo, na którym przycupnął, odczekał kilka minut, rozłożył wilgotne skrzydła, po czym poleciał za nimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych