Mężczyzna
podróżował w długim zniszczonym płaszczu i w szczelnie
nasuniętym na głowę kapturze. Był już w Gildrarze, w świątyni
boga ziemi i w świątyni boga wody w Mykos. Przemierzał Elderol
metodycznie i ze spokojną cierpliwością. Przemieszczał się
ukradkiem, niezauważony przez nikogo, niczym cień. W głębi duszy
niecierpliwił się, ale był pewny, że jego poszukiwania zakończą
się sukcesem. Nie mógł myśleć inaczej, bo wtedy cały świat
czeka zagłada.
Zapukał do drzwi jednej z największych
bibliotek w Malgarii. Otworzył mu uczony w długiej szacie.
- Czego potrzebujesz, wędrowcze?
Mężczyzna zamiast odpowiedzi, uderzył go
kantem dłoni w kark, pozbawiając przytomności. Przeszedł przez
jego ciało i wszedł do ciemnego wnętrza.
Biblioteka miała wysoki dach i opierała się na
masywnych kolumnach. Wszędzie stały regały z księgami i zwojami,
tworzące nieskończony labirynt, między którym przechadzali się
uczeni i ludzie spragnieni wiedzy. Książki leżały nawet na
podłodze. Od głównej sali prowadziły liczne drzwi, zapewne
pracownie, gdzie przepisywano ręcznie tekst, a także prywatne sale
do czytania. Przez okna wlewały się smugi światła, ukazując
zaległy wszędzie kurz.
Nikt nawet nie zauważył przemykającego między
kolumnami cienia.
Mężczyzna nie zatrzymał się przy żadnym
regale, podążając prosto, ku najdalszej części sali. W półmroku
skryte były jeszcze jedne drzwi, zamknięte na żelazny rygiel.
Wystarczył ruch ręką i ustąpiły pod jego wolą.
Gdy półokrągłe drzwi oddzieliły go od blasku
dnia, stworzył przed sobą niewielką kulę magicznego światła.
Długi płaszcz owijał mu się wokół nóg, gdy schodził stromymi
schodami do podziemnego korytarza.
W końcu na samym dole ukazały się podwójne
drzwi strzeżone przez strażników. Mężczyzna ponownie skinął
tylko dłonią i obaj osunęli się bez czucia na kamienną podłogę.
Przeszedł obok nich, uchylił jedno skrzydło i wślizgnął się do
środka.
Kula światła rozbłysła intensywniej, gdy
wzniósł ją ponad głowę. Rozległa sala przedzielona była
rzędami regałów. Stare księgi, zwoje i mapy wypełniały każdy
kąt i każdą wolną przestrzeń. Powietrze przesycone było
wilgocią, zapachem skóry, papieru i drewna.
Mężczyzna westchnął ciężko, rozglądając
się po sekretnej części biblioteki. Była to już piąta z kolei,
którą zamierzał dokładnie przeszukać. Chociaż czekała go
kolejna mozolna, wielogodzinna praca, nie narzekał na swój los. Nie
zamierzał zbaczać z raz obranej ścieżki. Za wiele go to
kosztowało i za dużo było do zaryzykowania. Wiedział, że los
Elderolu spoczywa w jego rękach. Tym razem nawet Potomek Liry ich
nie uratuje, jeśli on nic nie zrobi.
Podszedł do pierwszego regału i rozpoczął
poszukiwania. Wyjmował każdą książkę, przeglądał ją
dokładnie, a potem odkładał i zabierał się za kolejną. Brał do
ręki każdy zwój i zaglądał nawet w każdy ciemny kąt.
Nic.
Nigdzie ani śladu.
Ze swojej listy mógł wykreślić kolejne
miejsce. Pozostała mu jeszcze świątynia w Malgarii i w górach
Pustelnika. Jeśli i tam nic nie znajdzie, będzie szukał dalej,
gdzie się da. Choćby u samego Jormunga.
Mężczyzna w końcu opuścił bibliotekę tak,
jak do niej wszedł. Niezauważenie. Wyszedł na zewnątrz, kiedy na
niebie wstawał blady świt. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał.
Mimo zmęczenia, ruszył samotnie ku świątyni.
Bo przecież gdzieś to musi być. Nie mogło
zapaść się pod ziemię.
Wiedział, gdzie znajduje się połowa listu.
Musiał tylko znaleźć drugą połowę.
Ta połowa kartki raz na zawsze uwolni ich od
Niezwyciężonego i pośle go do piekła.
***
Bawili
się w berka. Miała jakieś cztery lata, a chłopak był od niej o
wiele starszy. Ganiali po podwórzu, śmiejąc się na cały głos.
Chłopak, co i raz podbiegał do niej i zaczepiał za włosy, lub
ubranie. Byli szczęśliwi. Nagle zmienił się w Balara, doskoczył
do niej i zaczął dusić.
Nie
uciekniesz ode mnie. Należysz tylko do mnie..
Obraz
jego okrutnej twarzy zastąpił widok maszerującej armii umarłych.
Tratowali i niszczyli wszystko na swej drodze. Otaczający ich odór
śmierci i zgnilizna przyprawiały o zimny dreszcz.
Wymarłe
miasto. Trupy. Krew, wszędzie krew.
Ona,
wznosząca miecz nad martwym ciałem Rivy.
Wirujące
w powietrzu czarne pióra.
Nie
uciekniesz, Ariel.
Obserwujące
ją czarne oczy. Okrutny uśmiech na twarzy Balara.
Ariel
usiadła gwałtownie z niespokojnie bijącym sercem. Musiała
zdrzemnąć się na fotelu, który przysunęła sobie bliżej łóżka,
chociaż nie wiedziała nawet, kiedy zamknęła oczy.
Rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzała się po komnacie, w której
resztki popołudniowego słońca odbijały się od złotej posadzki.
Nie
po raz pierwszy po takich wizjach czuła się rozbita i
przestraszona. Za każdym razem zdawały się coraz bardziej realne i
miała naprawdę złe przeczucia, że to wszystko kiedyś się
spełni.
Wciąż
pogrążona w ponurych rozmyślaniach, zerknęła na łóżko i od
razu napotkała spojrzenie złotych tęczówek. Dwa miniaturowe
słońca.
-
Sato! – Krzyknęła w przypływie radości, błyskawicznie
zapominając o wszystkich problemach.
Siedział
na łóżku i uśmiechał się do niej blado, ale wesoło.
-
Część piękna – przywitał się zachrypniętym głosem –
Przepraszam, że musiałaś tak długo na mnie czekać.
Ariel potrząsnęła gwałtownie głową, aż
wokół jej twarzy zatańczyły kolorowe kosmyki i ze łzami w oczach
rzuciła mu się na szyję.
-
Aż tak bardzo za mną tęskniłaś? – Wymruczał z rozbawieniem,
tuląc ją w ramionach.
- Głupek. Wiesz, jak mnie nastraszyłeś?
Roześmiał się i pogładził ją po włosach.
-
Gdybym wiedział, że tak mnie przywitasz, uciekłbym wcześniej.
Wolałbym jednak, żebyś mnie nie udusiła. Mimo wszystko, chcę
jeszcze trochę pożyć.
- Ojej – odsunęła się szybko i napotkała
jego oczy, w których pojawił się dawny łobuzerski błysk. Potrzebował kąpieli i świeżych ubrań, ale w tej chwili nie
zamierzała go nigdzie wypuszczać - Naprawdę myślałam, że
umrzesz.
- Jestem silniejszy, niż na to wyglądam. Poza
tym musiałem wrócić dla pewnej rudej piękności, która usychała
za mną z tęsknoty – wyszczerzył zęby i rozłożył ramiona na
boki – To komu mam dziękować za zdjęcie zaklęcia?
Ariel zmarszczyła brwi i zagapiła się na jego
prawą rękę.
-
Król Riva cię uratował – wymamrotała z roztargnieniem.
To był pierwszy raz, gdy widziała tą dłoń
bez rękawicy. To nie była ludzka ręka, a przynajmniej częściowo.
Całą dłoń, aż do przedramienia pokrywała szara sierść,
przypominająca jego włosy. Od każdego palca wiły się brązowe
linie, tworząc gdzieś między przegubem, a łokciem skomplikowany,
geometryczny tatuaż.
-
A więc jednak w końcu się spotkaliście? To dobrze. Muszę się
przywitać i oczywiście stosownie podziękować – Sato mówił
wesołym tonem, nie dostrzegając jej skonsternowanej miny. – Gdzie
on jest?
- Teraz...odpoczywa.
Dopiero po chwili poszedł za jej spojrzeniem i
natychmiast spoważniał. Chciał schować ją pod kołdrę, ale
powstrzymała go szybko i ujęła tą na wpół ludzką dłoń,
delikatnie wodząc palcami po linii tatuażu. Zmarszczyła brwi,
jednak wyłącznie w przypływie ciekawości, nie złości.
- Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o
tym, że jesteś zwierzołakiem?
Zagryzł wargi i uciekł
spojrzeniem gdzieś w bok. Odpowiedział dopiero po chwili namysłu,
ostrożnie dobierając każde słowo.
-
Przepraszam. Nie lubię się tym chwalić, a zresztą nie chciałem
cię wtedy wystraszyć – spuścił głowę i patrzył przez chwilę
jak jej palce dotykają owłosionego ramienia – Prawdę mówiąc,
to zawsze nienawidziłem tego, kim jestem. I – ściszył głoś
niemal do szeptu – przepraszam, że wtedy próbowałem...no
wiesz...Nie miałem cię zabić, tylko...
Doskonale
go rozumiała, dlatego jej serce ścisnęło się ze współczucia.
Sato powinien był radosny i żywy jak promień słońca. Nie lubiła,
gdy był w takim stanie.
Schowała
jego dłoń w swoich dłoniach, jakby to był najcenniejszy skarb.
-
Dla mnie zawsze będziesz tym samym Sato. Moim bratem – odparła z
przekonaniem – Wiem, że robiłeś to wszystko wbrew sobie. Ale
teraz jesteś wolny, prawda? Możemy zapomnieć o przeszłości –
trąciła go łokciem i uśmiechnęła się szeroko – Poza tym
uważam, że wilki są całkiem urocze.
Sato spojrzał na nią złotymi oczami, a jego
wargi zadrżały gwałtownie.
- Nawet te, które zabijają?
- Ludzie też zabijają.
Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy po
prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Ariel przypomniała sobie te
momenty, gdy razem siadali w bibliotece i czytali stare książki.
Wtulała się w niego niczym w ciepły koc i to była ta chwila,
kiedy czuła się odprężona i naprawdę szczęśliwa.
Ciszę
w komnacie przerwało głośne burczenie. Sato chwycił się za
brzuch i jednocześnie parsknęli śmiechem.
-
Przepraszam, ale nie jadłem chyba od wieków – uśmiechnął się
krzywo.
Ariel zerwała się z łóżka równocześnie
grożąc mu palcem.
- Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam.
Napotkanej
służącej kazała przynieść świeże męskie ubranie, a sama
pognała do kuchni. Kucharki pomogły jej napełnić tacę górą
jedzenia i z pomocą rosłego mężczyzny, zanieśli wszystko do jej
komnaty. Przez całą drogę starała się nie patrzeć na jego nagi
tors i odwracała wzrok gdzie tylko mogła. Jednocześnie wyobrażała
sobie reakcję Sato, gdy zobaczy tych wszystkich służących i nie
mogła powstrzymać się od chichotu. Chyba lepiej będzie, jak go
uprzedzi.
Na
widok takiej ilości jedzenia, Sato zaświeciły się oczy.
Rzeczywiście musiał umierać z głodu, bo jak tylko postawiła
przed nim tacę, rzucił się na zupę i mięso z iście wilczą
żarłocznością. Ariel usiadła wygodnie w nogach łóżka, wzięła
sobie kilka świeżych winogron i zajadając powoli, obserwowała go
z rozbawieniem. Przez większą część nocy potrafiła myśleć
wyłącznie o umierającym Rivie i dopiero teraz, choć na chwilę o
tym zapomniała. Ostatnio działo się za dużo złych rzeczy i
potrzebowała czegoś, co poprawiłoby jej humor. Teraz była
spokojna, bo wiedziała, że przy Sato zniesie wszystko.
Gdy
zjawiła się młoda służąca ze stosem ubrań, Sato przestał
nagle jeść i zagapił się na nią z zaskoczeniem. Dziewczyna miała
na sobie zwiewną, króciutką spódniczkę i chyba jeszcze krótszą
bluzkę, zakrywającą jedynie piersi. Z otwartych ust Sato wypadały
okruchy jedzenia, podczas gdy służąca ze spokojem zostawiła
ubranie, skłoniła się i wyszła bez jednego słowa. Dopiero wtedy
Ariel wybuchnęła głośnym śmiechem i zamknęła mu szczękę.
Przełknął i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
-
Witaj w Gildrarze – rozłożyła ramiona, jakby chciała
zaprezentować całą złotą komnatę – Na mnie też to wszystko
zrobiło niemałe wrażenie.
-
Widzę Ariel, że teraz żyjesz po królewsku. Koniecznie musisz
opowiedzieć mi jak tu trafiłaś i jak spotkałaś się z królem.
-
A ja jestem ciekawa jak udało ci się w końcu uciec. I co z tymi,
którzy zostali w kryjówce Balara? Wszyscy żyją? A Gebra?
-
Gebra chyba żyje, dość dawno mnie tam nie było, a zresztą Balar
chyba również przestał tam zaglądać. Nie wiem – wzruszył
obojętnie ramionami – Pewnie znalazł sobie nową kryjówkę.
-
Naprawdę? Ale w takim razie...
-
Wybacz Ariel, ale tylko tyle wiem, i nie chcę rozmawiać o
przeszłości.
Powiedział
to takim tonem, że doskonale go zrozumiała.
-
W porządku – przysunęła się i pocałowała go w policzek –
Nie będziemy do tego wracać. Jesteś tu i tylko to się liczy.
Pozwoliła mu zjeść w spokoju i przebrać się
w czyste ubranie. O dziwno wśród rzeczy znalazła się również
rękawica, idealnie pasująca do jego prawej dłoni. Potem usiedli
obok siebie na łóżku jak za dawnych czasów i gdy Sato objął ją
ramieniem, pożałowała nagle, że nie jest jej rodzonym bratem.
Oparła się plecami o jego pierś i ułożyła głowę w zagłębienie
pod brodą. Jego silne serce, wymierzało równy, uspokajający rytm.
-
Więc mówisz, że uratował cię Biały Kruk? Jest tutaj?
-
O tak i reszta Zakonu Kruka. Tak się złożyło, że w tych
okolicach szukali króla, który został porwany.
-
Hmm, faktycznie niesamowity zbieg okoliczności – nawinął sobie
jej kosmyk na palec i bawiąc się od niechcenia, co i raz rozglądał
się po złotych ścianach, jakby nie mógł się na nie napatrzeć.
Gdy ich spojrzenia się spotykały, uśmiechał się po staremu, w
ten chłopięcy sposób, aż do samych żółtych tęczówek,
przypominających kolor ścian – I co było potem?
Ariel
zaczęła opowiadać mu o tym, jak gonili ich Zieloni Ludzie, nieco
chaotycznie streszczając walkę, a potem to jak wróciła do
kryjówki Balara. Mimo, że nadchodził wieczór mogłaby tak mówić
i mówić, podczas gdy Sato przytulał ją i słuchał uważnie, ani
razu nie przerywając. Nie zdążyła jednak dotrzeć nawet do
spotkania z królem, gdy rozległo się pukanie i do komnaty weszła
Lunna, prowadząc za rękę Xandera.
-
Widzę, że się obudziłeś, Sato – elfka uśmiechnęła się do
nich, po czym przysiadła wdzięcznie na fotelu i posadziła sobie
chłopca na kolanach – Dobrze się czujesz?
-
Yyy...raczej tak, dziękuję – Sato przyglądał się jej z
podziwem i lekką konsternacją, a na widok czerwonego oka Xandera
zrobił jeszcze bardziej zaskoczoną minę. Popatrzył na Ariel jakby
chciał zadać jej milion pytań, ale już w następnej chwili
roześmiał się krótko i odwrócił się na łóżku w stronę
przybyłych – Widzę, że moje imię jest już znane, jednak nie
sądzę, abym kiedyś cię spotkał, elfia damo.
-
Jestem Lunna z Zielonego Lasu – przedstawiła się z lekkim
skinieniem głowy – A to Xander.
-
Mam nadzieję, że Ariel nie wygadywała o mnie jakiś paskudnych
rzeczy?
-
Wręcz przeciwnie.
W
miedzy czasie chłopiec wdrapał się na łóżko i Ariel uściskała
go krótko. Zaraz potem podszedł do Sato i dotknął jego twarzy.
-
Co on robi? – Zapytał ostrożnie, ze śmieszną miną pochylając
się nad malcem i wpatrując się w jego czerwone oko.
-
Jest niewidomy – odparła Lunna – W ten sposób nas poznaje.
-
Znalazłyśmy go na ulicy.
-
Ma ciekawe oczy. Ma jakąś Moc, czy co?
-
To...Sam się przekonasz – Ariel spojrzała na elfkę i uśmiechnęły
się tajemniczo.
Sato
zmrużył oczy, obserwując je podejrzliwie.
-
O co chodzi?
-
Mój drogi wilczku, – z niewinną miną poklepała go po ramieniu –
musisz się przygotować się na kilka... niespodzianek.
-
To już wiem – popukał ją żartobliwie w czoło – Zaledwie się
budzę, rudowłosa istota próbuje mnie udusić, a potem poznaję
piękną elfkę – tu puścił oko do Lunny, która tylko
uśmiechnęła się szerzej – Aż się boję, co będzie dalej.
Ponieważ
słońce przestało docierać do wnętrza komnaty i zrobiło się
nieco ciemno, Ariel stworzyła w dłoni kulę światła, która
poszybowała nad ich głowy. Sato gwizdnął.
-
Widzę też, że potrafisz już korzystać ze swojej Mocy. Umiesz już
jakieś sztuczki?
-
I to całkiem sporo. Jeśli jak najszybciej nie weźmiesz kąpieli,
będę zmuszona osobiście sprezentować ci zimny prysznic –
szturchnęła go w pierś, marszcząc przy tym nos.
-
Sugerujesz, że śmierdzę? - Odsunął się niby urażony i zwrócił
się do Lunny – Naprawdę śmierdzę?
Elfka
śmiała się cicho pod nosem.
-
Nie bardziej niż wilk.
-
Ale ja jestem wilkiem.
-
Właśnie.
Sato
przenosił wzrok od jednej do drugiej, w końcu westchnął z
rezygnacją i wzniósł oczy ku sufitowi.
-
Na wszystkich bogów, lepiej nie zadzierać z kobietami. Biedny ja.
Ariel
dostrzegła, że oko Xandera rozjarzyło się czerwienią, więc
pospiesznie złapała go za rękę.
-
A propos bogów, dobrze, że siedzisz, bo...
-
Wiedziałem, że z tego wyjdziesz.
-
Skoro się obudziłeś, musimy porozmawiać o krasnoludach.
-
Tak, obawiamy się, że faktycznie mogą zagrażać miastu.
Z
ust chłopca wydobyły się trzy różne głosy, na dźwięk których
Sato zareagował błyskawicznie. Wciągnął głośno powietrze i
przeturlał się na łóżku, aż z hukiem wylądował na posadzce.
Cała trójka obserwowała go z rozbawieniem, podczas gdy unosił się
ostrożnie na łokciach, a jego tęczówki zwęziły się i przybrały
bursztynowy odcień. Lunna pomogła mu usiąść i na powrót
zagłębiła się w fotelu.
-
Nie bój się, przecież cię nie zje. My też byłyśmy zaskoczone,
ale zachowałyśmy więcej spokoju.
Sato
zamrugał kilka razy i na kolanach ostrożnie zbliżył się do
skraju łóżka, popatrując niepewnie na chłopca i jego czerwone
oko. Ariel tymczasem skrzyżowała przed sobą nogi, z trudem
zachowując spokój.
-
Ludzie często tak reagują – odparł poważnie Paralda.
-
Czasem nawet mdleją i wtedy w ogóle nie da się z nimi dyskutować
– w głosie Nikosa dało się słyszeć rozbawienie.
Sato
oparł się na materacu i gapił się na niego z wysoko uniesionymi
brwiami.
-
Co...co to jest? – Wyksztusił w końcu, przenosząc bursztynowe
spojrzenie na Ariel
-
Nie co, tylko kto – poprawiła wesoło.
- Xander to Naczynie dla bogów – dodała
Lunna, tak spokojnie, jakby to było coś oczywistego.
- Zgadza się – chłopiec pokiwał głową i
skrzyżował ramiona na piersi – Wybacz chłopcze, że cię
przestraszyliśmy, ale mamy mało czasu.
- Naprawdę krasnoludy tu zmierzają? – Ariel
zmarszczyła brwi, gdyż ta kwestia naprawdę ją niepokoiła
Sato pokiwał powoli głową, odetchnął i w
końcu przysiadł na brzegu łóżka.
- Słyszałem o tym z wiarygodnego źródła, a
poza tym zmierzając tutaj musiałem nadrobić nieco drogi, by ich
wyminąć.
- Krasnoludy od wieków nie opuszczały gór
Ednor. Niemożliwe, żeby miały wrogie zamiary, bo przecież
utrzymują z ludźmi i innymi rasami pokój. Czytałam o tym, jak
król...
Xander przeniósł na elfkę poważne spojrzenie.
Smutny uśmiech zupełnie nie pasował do drobnej twarzy dziecka.
- Tak powinno być, ale przypominam, że wróg
nie śpi i wykorzysta każdy sposób, by przechylić szalę na swoją
stronę.
- Ale może jednak nie chcą nas atakować... –
Ariel zaczęła z nadzieją, gdy raptem chłopiec poderwał głowę,
a jego oko rozjarzyło się intensywnie.
- Uważajcie!
W
tej samej sekundzie coś wleciało przez okno, rozbijając szybę i
przeleciało tuż nad głową Ariel, muskając jej włosy. Poczuła
swąd spalenizny i bez namysłu rzuciła się na brzuch. Przez
rozbite okno wleciała druga błękitna kula, a tuż za nią
następna. Lunna krzyknęła i padła na podłogę. Sato również
nie tracił czasu. Chwycił Ariel i chłopca, po czym całą trójką
wylądowali obok elfki na złotej posadzce. Do komnaty wleciało
jeszcze kilka pocisków, rozbijając się o ściany z cichym sykiem.
Poza odłamkami szkła na podłodze, nie narobiły żadnych szkód.
Ariel,
przyciśnięta do podłogi ramieniem przyjaciela, była na tyle
przytomna, by wcześniej przytulić do siebie chłopca, przez co
ledwo łapała oddech, a jego ręka wbijała jej się w brzuch. Lunna
schowała się częściowo pod łóżko i teraz wstawała powoli,
rozglądając się czujnie.
-
Nic wam nie jest? – Zapytał cicho Sato, wciąż nie ruszając się
z miejsca.
-
Nie – Ariel wypuściła chłopca i pozwoliła, aby Sato pomógł
jej usiąść. Elfka podeszła powoli do okna, omijając rozsypane
szkło, a za nią dreptał Xander. Chłodny wiatr wdarł się do
komnaty i rozwiewał jej włosy, gdy wyjrzała na zewnątrz.
-
Nikogo nie widzę – powiedziała po chwili.
-
Co tu się dzieje?
Wszyscy
obejrzeli się na drzwi, w których nie wiadomo kiedy pojawił się
Argon. Wojownik z ponurą miną bezceremonialnie wszedł do środka i
popatrzył na nich kolejno, na dłużej zatrzymując wzrok na Ariel i
Sato, którzy wciąż siedzieli przytuleni na podłodze. Zmrużył
niebezpiecznie oczy i wyglądał jakby miał ochotę złapać go za
włosy i wyrzucić przez okno.
-
Argon – jego imię samo wyrwało jej się z ust, jakby chciała go
przed czymś powstrzymać.
Zerknął
na nią przelotnie, po czym odchrząknął i odwrócił głowę w
stronę okna. Od razu dostrzegł rozbitą szybę. Chłodne, nocne
powietrze objęło już całą komnatę, aż przeszły ją ciarki.
Sato objął ją jeszcze mocniej.
-
Co tu się stało? – Powtórzył ostro Argon.
Lunna
odwróciła się od okna i przeszła nad kawałkami szkła, podczas
gdy chłopiec zadarł głowę i spojrzał na wojownika kolorowymi
oczami.
-
Ktoś wie, że chłopiec jest Naczyniem i próbuje go zabić.
-
Ale kto? – Ariel w końcu wstała, podeszła do okna, by ocenić
straty, wróciła i przysiadła na łóżku.
-
Kimkolwiek jest napastnik, musimy bardziej pilnować Xandera –
stwierdziła Lunna. Bawiąc się kosmykiem włosów, spojrzała
Argonowi w oczy, a potem spuściła głowę z lekkim rumieńcem.
Argon
obszedł komnatę i kręcąc głową, posłał w stronę chłopca
niechętne spojrzenie.
-
Wiedziałem, że będą z tego same kłopoty – mruknął.
-
Wybacz, Biały Kruku. Nie wiedzieliśmy, że wróg odkryje gdzie
jesteśmy.
-
Narażacie Potomka. Przez was może...
-
Widzisz, że nic mi nie jest – przerwała mu ze złością – Nie
byłam sama. Sato nas ochronił.
Argon
obrócił się w jej stronę i zmarszczył brwi.
-
No właśnie. Widzę, że twój zwierzołak w końcu się obudził.
-
On ma imię.
Uśmiechnął się kwaśno i bez słowa jeszcze
raz przyjrzał się uważnie Sato, na koniec zaglądając mu prosto w
oczy. Płynny bursztyn w zwężonych tęczówkach był bardziej
wilczy niż ludzki.
- Biały Kruk we własnej osobie – odezwał się
w końcu Sato z autentycznym podziwem. Spokojnie, bez jednego
mrugnięcia wytrzymał badawcze spojrzenie kapitana. Siedząc
wygodnie w fotelu założył nogę na nogę, zachowując pozorną
obojętność. Być może wyczuł, że Argon mu nie ufa, ale nie dał
tego po sobie poznać. – To dla mnie zaszczyt – skłonił przed
nim głowę z siwą czupryną, przypominającą sierść wilka.
Argon tylko jeszcze bardziej zmarszczył brwi,
widocznie niezadowolony.
-
Ariel ręczyła za ciebie własnym życiem, zwierzołaku. Jednak ja
nie zaufam ci, dopóki nie udowodnisz, że stoisz po naszej stronie.
Sato uśmiechnął się promiennie, pokazując
białe zęby.
-
Zrobię, co zechcesz, Biały Kruku.
- Mam nadzieję. Poza gryzieniem, wiesz do czego
służy miecz?
- Nie jestem dzikiem zwierzęciem. Coś tam
potrafię – odparł lekkim tonem – Spędziłem większość życia
na rozkazach Balara. Jego ludzie wiele mnie nauczyli.
-
Powiedz mi szczerze, skoro mogłeś uciec w każdej chwili, dlaczego
zwlekałeś tak długo?
- Argonie, co ty... – Ariel zaprotestowała
podniesionym tonem, ale Sato przerwał jej uspokajającym ruchem
dłoni i udzielił szczerzej odpowiedzi.
- Zaklęcie Posłuszeństwa jest gorsze niż
możesz sobie wyobrazić. Widziałeś jego skutki. O mało nie
zginąłem. Nie wiesz jak to jest umierać w takich mękach.
- Więc po prostu bałeś się śmierci?
- Tak.
- Bałeś się, czy może nie chciałeś uciekać?
Sato
wyprostował się powoli na fotelu i spojrzał na niego twardo.
-
Coś sugerujesz?
Argon zacisnął pięści i zbliżył się krok.
Ariel natychmiast stanęła przy fotelu i położyła rękę na
ramieniu przyjaciela, gotowa go bronić. Wiedziała, że kapitan
ledwo powstrzymywał wściekłość. Wciąż uważał, że Sato
powinien gnić w lochu i pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim
przekona się do jego intencji.
-
Tylko tyle, że ci nie ufam, zwierzołaku. Zbyt długo służyłeś
Balarowi.
-
Ile razy mam tłumaczyć? – Poczuła jak mięśnie Sato napinają
się niebezpiecznie. W głębi jego gardła rozległo się ciche
bulgotanie – Nie miałem wyboru.
-
Twoja rodzina wolała śmierć, niż...
-
Daj spokój, Biały Kruku. To nie jest teraz najważniejsze... –
Lunna podeszła do niego bezszelestnie i dotknęła ramienia, na co
posłał jej takie spojrzenie, że cofnęła się instynktownie.
Spojrzała na Ariel i wzruszyła ramionami, jakby chciała ją
przeprosić.
Xander
wdrapał się na łóżko, a unosząca się nad nimi kula światła
wybuchła intensywniejszym blaskiem.
-
Zostawmy przeszłość w spokoju – odezwał się jeden z bogów
ostrzegawczym tonem – Musisz Argonie pamiętać, że...
-
Nie możecie mnie oceniać, nie wiedząc, co się wtedy wydarzyło –
przerwał mu z goryczą Sato – Chcecie znać prawdę? Chciałem
umrzeć wiele razy, ale zaklęcie mi nie pozwalało. Kiedy
dowiedziałem się, że Balar zamierza schwytać Ariel, zostałem i
czekałem na nią. To wszystko. Chciałem znów ją zobaczyć i
chronić.
Jego
słowa przyniosły zupełnie przeciwny skutek niż powinny. Argon
doskoczył do niego w dwóch krokach, chwycił za szyję, zaś drugą
dłoń zacisnął w pięść i uniósł nad głowę, gotując się do
zadania ciosu.
-
Wydaje mi się, że było ci zbyt dobrze u Balara. Miałeś dach nad
głową i jedzenie. W zamian musiałeś tylko zabijać. Co? –
Parsknął w imitacji śmiechu – Wydaje ci się, że mnie też
nabierzesz na swoją niewinność, jak Ariel? Ona jest naiwna, ja nie
– pochylił się nad jego twarzą i zajrzał prosto w oczy – Nie
powiesz mi chyba, że nie zabijałeś niewinnych ludzi? Nieważne kim
jesteś, bo chyba twój klan i tak o tobie zapomniał. Takich śmieci
jak ty zabijam bez pytania.
Chłopak
tylko patrzył na niego swoimi wilczymi oczami i zaciskał usta.
Płynny bursztyn przybrał ciemniejszą barwę, prawą dłoń
zacisnął na poręczy fotela, jakby próbował ją złamać.
Ariel właśnie tego się obawiała i aby nie dopuścić, by sprawy
przybrały jeszcze gorszy obrót, zareagowała niemal od razu.
Machnęła ręką, jakby odganiała muchę i nagły podmuch wiatru
odepchnął kapitana od Sato, po czym podbiegła do niego i nie
czekając aż złapie równowagę, wymierzyła mu mocny policzek.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem i wpadł na Lunnę, która pomogła
mu się wyprostować.
-
Chyba trochę przesadziłaś – powiedziała, tym razem ewidentnie
biorąc stronę kapitana.
-
Co ty wyprawiasz?! – Krzyknęła z furią, ignorując Lunnę. Złote
pasemko jarzyło się intensywnie, podobnie jak wściekły ogień w
zielonych oczach.– Zgłupiałeś?! Sato chce nam pomóc, a ty
napadasz na niego jak na jakiegoś łotra?!
Ariel
stała pomiędzy nimi i Sato i dyszała ciężko ze złości.
Widziała, że elfka była oczarowana Białym Krukiem, ale zupełnie
nie wiedziała dlaczego. Przecież był irytujący, gburowaty,
zaborczy i wszystko załatwiałby walką.
Argon prychnął w odpowiedzi i pokręcił głową
- Zgodziłem się, by został, ale wciąż mu nie
ufam
- A ja tak! – Krzyknęła, przewiercając go
lodowatym spojrzeniem – Sato jest dobry. Może w końcu przestałbyś
wszędzie widzieć tylko wrogów?
Argon zacisnął wargi i nerwowym krokiem
przeszedł się do okna i z powrotem. Lunna wodziła za nim
przygaszonym wzrokiem, a gdy ich spojrzenia się spotkały,
uśmiechnęła się blado i pokręciła lekko głową. Wyglądał
jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu odetchnął
głęboko i rozluźnił mięśnie,
Tymczasem Xander przeszedł po łóżku i dotknął
paluszkami jej zaciśniętej dłoni. Ariel spojrzała na niego w
milczeniu, z wciąż zmarszczonym czołem. Ktoś chwycił jej drugą
dłoń i pociągnął do tyłu. Usiadła Sato na kolanie i gdy
napotkała jego jasnozłote tęczówki, jakby ktoś wypuścił z niej
całą złość. Uśmiechając się lekko i obejmując ją opiekuńczo
ramieniem, przeniósł spojrzenie na Argona. Gdy się odezwał, jego
głos znów był spokojny, jakby to, co wydarzyło się przed chwilą,
w ogóle nie miało miejsca.
-
Ryzykowałem życie, by was ostrzec, ale mogę zrobić więcej.
Udowodnię, że nie przeszedłem na stronę wroga, mimo, że służyłem
mu tyle lat. Przekonasz się, że można mi zaufać.
Argon stanął przy ramie łóżka i oparł ręce
na biodrach. Popatrzył na Ariel, potem na wojownika. Wciąż miał
gniewną minę, ale Ariel doszła do wniosku, że chyba urodził się
już z takim wyrazem.
-
Jak daleko są krasnoludy? – Zapytał w końcu neutralnym tonem.
-
Jakiś dzień drogi stąd – odpowiedział mu Xander, a raczej
przemawiający jego ustami bóg.
Ariel zamarła i poczuła, że Sato również się
spiął. Obejmująca ją prawa ręka w rękawicy drgnęła nerwowo.
- Na pewno chcą nas atakować? Może mają dobre
zamiary? – Lunna stanęła przy kapitanie i spoglądała na niego
częściej niż resztę.
- Na to bym nie liczył. Jeśli to Balar maczał
w tym palce, wiadomo, co to oznacza – Sato pokręcił poważnie
głową.
- Zaatakowali już jakieś wioski?
- Raczej nie.
- Ilu ich jest?
-
Około tysiąca. Są dobrze uzbrojeni.
Argon nie miał więcej pytań i nikt nie
potrzebował dalszych wyjaśnień. Ariel jeszcze nigdy nie spotkała
krasnoludów, ale i tak wiedziała, że w ich stronę zmierza poważne
zagrożenie.
Kolejne.
Argon bez słowa wyszedł z komnaty,
pozostawiając za sobą ciszę i złowrogą atmosferę. Cała trójka
patrzyła na siebie w ponurym milczeniu, podczas gdy Xander siedział
sobie na łóżku i bawił się pościelą, a jego czerwone oko
przygasło.
***
Jak
tylko znalazł się na korytarzu, Argon odetchnął głośno, zły na
siebie, że puściły mu nerwy. Zwyczajnie nie ufał temu
zwierzołakowi, tym bardziej, gdy był tak blisko Ariel. Gdy zobaczył
ich przytulonych na podłodze, w innych okolicznościach niechybnie
skręciłby mu kark. Z drugiej strony na przyszłość powinien
lepiej panować nad emocjami, szczególnie przy Ariel. Nie chciał
się z nią kłócić, ale zawsze jakoś wychodziło inaczej.
Dogadanie się z nią było trudniejsze, niż jakakolwiek stoczona
przez niego walka.
Żeby
się uspokoić, postanowił zajrzeć do Rivy. Wślizgnął się cicho
do niewielkiej komnaty obok i zamknął za sobą drzwi. Nox siedział
na stołku z na wpół przymkniętymi powiekami, a pod sufitem
wisiała niewielka kula światła, ledwo odgarniająca mrok wieczoru.
Riva wciąż się nie obudził, chociaż po jego spokojnej twarzy
można było przypuszczać, że najgorsze minęło. Argon zbliżył
się do łóżka i odetchnął cicho, chociaż napięte ciało jakoś
nie chciało się rozluźnić.
-
Śpi – odezwał się raptem Nox, nieruchomy niczym głaz. –
Zlikwidowałem ból i wlałem w króla dużo energii, więc niedługo
powinien się obudzić.
- To dobrze – głos kapitana był równie
cichy, podszyty zmęczeniem i napięciem – Dziękuję ci.
Chłopak otworzył w końcu oczy i zwrócił ku
niemu bladą, oświetloną sztucznym blaskiem twarz.
-
Po to tu jestem, Argonie.
Skinął głową i obdarzył go nikłym
uśmiechem. Nox miał skrzyżowane przed sobą ramiona i schowane
dłonie, więc nie widział czy wciąż drżą. Poza wszystkimi
innymi problemami doszedł jeszcze niepokój o wychowanka. Zaledwie
wczoraj widział go w kuchni, gdy wypuścił z dłoni szklankę z
wodą, jakby stracił w niej czucie, a potem długo patrzył na nią
bez ruchu z dziwną pustką w oczach. Miał nadzieję, że to tylko
przejściowe przemęczenie.
Argon usiadł ciężko na brzegu łóżka,
popatrzył na śpiącego króla, zgarbił ramiona i oparł się
bokiem o drewnianą ramę łóżka. Przez kilka długich minut
słuchać było tylko ich równe oddechy i skrzypienie podłogi
gdzieś piętro niżej. Argon tęsknił już za Malgarią, zamkiem i
własną komnatą. Czuł jednak, że nieprędko będzie mógł
naprawdę wypocząć. Najpierw muszą złapać tajemniczego mordercę,
odnaleźć wiadomość od bogów, pozostałe kamienie i zabić
Niezwyciężonego
Drobiazg. O ile przeżyjemy do tego czasu.
- Masz jakieś nowe informacje? – Zapytał, ze
znużeniem pocierając szorstki podbródek. Ostatnio nie miał czasu
się nawet ogolić.
Nox, zawsze prosty jak struna, również siedział
lekko zgarbiony. Nawet on wyglądał na zmęczonego tą całą
sytuacją. Jego ciemnogranatowe oczy nie były spokojne i
nieprzeniknione, ale przygaszone, jakby smutne.
- Bardzo chciałbym przekazać ci nowe dowody w
śledztwie, ale niestety – pokręcił lekko głową, aż kilka
białych kosmyków osiadło miękko na jego policzku – Przeszukałem
całą okolicę, właściwie całe miasto. Wypytałem nawet kilkoro
ludzi.
-
I co?
- Nic. Żadnych śladów. Nasz zabójca albo
potrafi latać, albo jest niewiarygodnie skrupulatny. Nawet w miejscu
zabójstwa nie znalazłem żadnych wskazówek.
-
Poza wyrysowaną na jego plecach gwiazdą. Herbem Prowincji Serini.
Nox wzniósł oczy na unoszącą się nad nimi
kulę światła, a potem zapatrzył na twarz Rivy i zamyślił tak
głęboko, że odezwał się dopiero po chwili.
-
To nie jest żaden trop. Wiemy tylko tyle, że wszyscy trzej zmarli
wskutek obrażeń wewnętrznych.
Argon przejechał dłonią po rozwichrzonych
włosach. Próbował poukładać sobie wszystkie informacje i wpaść
na coś sensownego, ale jego umysł był już chyba za bardzo
zmęczony i przeładowany. W tej sprawie nic nie trzymało się
logicznej całości i zaczynał wątpić, że kiedykolwiek znajdą
zabójcę.
-
To co w takim razie już wiemy?
Nox spojrzał na niego pobłażliwie, z cieniem
współczucia.
- Jestem prawie pewny, że to ktoś z Zakonu. Nie
zostawia po sobie śladów, prawdopodobnie może latać. No i zabija
za pomocą Mocy.
Argon
pokiwał głową. Czuł w sobie przemożną potrzebę ruchu, więc
wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, gdzie księżyc w
pełni królował na nocnym niebie, po czym niespokojnie zaczął
krążyć po komnacie, od biurka w kącie do przeciwległej ściany i
z powrotem.
-
W dodatku teraz ktoś próbuje zabić Naczynie.
Nox śledził wzrokiem jego kroki, z trudnym do
zinterpretowania wyrazem twarzy. Od niechcenia bawił się materiałem
tuniki, jego dłonie wciąż drżały, chociaż znacznie słabiej.
- Sądzisz, że to ta sama osoba?
-
Niewykluczone. Zaatakowała na mieście, a teraz w komnacie Ariel.
Jest pewna siebie, skoro posuwa się do działania w biały dzień i
to przy świadkach.
- Ale nikt go nie widział?
- Nie. Dobrze się ukrywa. Atakował pociskami
Mocy.
- Masz jakiś podejrzanych?
- Nie chcę myśleć, że to jeden z braci,
chociaż tylko my wiemy o Naczyniu – Argon zaciskał szczęki,
wpatrując się w złotą posadzkę. Milczał przez chwilę, po czym
zapytał: - Nadal ich obserwujesz, Noxie?
- W dzień i w nocy. W momencie zbrodni każdy
wykonywał swoje zadania. Chociaż wiesz, że nie jestem w stanie
pilnować ich całą dobę. Tak jak teraz. Nie widzę innego sposobu,
jak złapać go na gorącym uczynku.
Kapitan przystanął raptownie przy biurku i
popatrzył na niego uważnie, jakby się przesłyszał.
- Czyli, że musi jeszcze kogoś zabić, to wtedy
go dorwiemy? – Na samą myśl o czymś takim, zawrzała w nim krew.
– Czy to już nie przesada?
Nox popatrzył mu
prosto w oczy z kamiennym wyrazem twarzy.
- A mamy inne wyjście?
- Nie możemy sobie pozwolić na śmierć
kolejnego członka Zakonu. Jest nas coraz mniej – wysyczał z
gniewem.
Półelf pozostał
spokojny.
- W takim razie, przykro mi Argonie, ale nie mam
innych pomysłów. Nawet ja nie jestem wszechmocny.
Kiedy się podnosił, zachwiał się na nogach i
z powrotem opadł na stołek, garbiąc się jeszcze bardziej. Argon
doskoczył do niego natychmiast i przytrzymał ramieniem.
- Nie wyglądasz najlepiej – całą złość
zastąpiła nagła troska o wychowanka. Przypomniał sobie te
wszystkie chwile jego dziwnego zachowania – Zapominam, że ty też
musisz odpocząć, a ostatnio tak wiele dla mnie robiłeś. Idź do
siebie i wyśpij się. Dzisiaj ja tu zostanę.
- Nic mi nie jest. Mogę przespać się i tutaj.
Ty pewnie masz jeszcze dużo pracy.
Argon
wiedział, że powinien zaprotestować, jednak faktycznie czekała go
ciężka, bezsenna noc.
-
Obiecaj jednak, że naprawdę się prześpisz.
Nox pokiwał głową.
-
Obiecuję. Poza tym to tylko chwilowe, więc nie musisz się o mnie
martwić. Na jutro będę w pełni sił – zapewnił, po czym
zmienił temat - Tak w ogóle to co zamierzasz zrobić?
- Z krasnoludami? – Argon ruszył już do
drzwi.
- Tak. Słabnąca bariera i garstka ludzi nie
wystarczą.
Argon otworzył drzwi i przystanął w progu,
zerkając na niego przez ramię.
-
Cóż, mamy przecież...
Nie
dokończył, gdyż nagle zjawił się zdyszany Arwel o mało się z
nim nie zderzając.
-
Dobrze..., że jesteś kapitanie – wysapał chrapliwie. Jego
wiecznie skołtunione włosy, tworzyły wokół jego głowy istny
bałagan. Miał rumieńce na twarzy, a czarne znamię na czole
jarzyło się intensywnie, w rytm jego przyspieszonego pulsu.
- Co się stało?
-
Właśnie rozmawiałem z Falenem. Prosił o wsparcie i to szybko.
Podobno oszalałe centaury zaatakowały prowincję Ashe.
- Co?!
Arwel przełknął ślinę, wziął głęboki
wdech i zaczął mówić, nie mniej zdenerwowanym tonem.
-
Zebrał oddział z Malgarii, ale potrzebuje kogoś z Zakonu.
- Dobrze. – Argon przerwał mu machnięciem
ręki – Leć od razu i weź ze sobą Noxa i Orana. My musimy zająć
się krasnoludami.
Obejrzał
się na Noxa, który już ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i
uścisnął ramię kapitana.
-
Nie martw się, damy sobie radę.
Ale
jego spojrzenie mówiło coś innego. Ciemny granat lśnił niczym
niebo nad niespokojnym morzem, co z pewnością nie wróżyło nic
dobrego.
Zamiast
chronić króla, zmuszeni byli do rozdzielenia się. I to w
najgorszym momencie.
Do
tego Riva wciąż leżał nieprzytomny z zabijającą go trucizną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz