sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 31

    Mężczyzna podróżował w długim zniszczonym płaszczu i w szczelnie nasuniętym na głowę kapturze. Był już w Gildrarze, w świątyni boga ziemi i w świątyni boga wody w Mykos. Przemierzał Elderol metodycznie i ze spokojną cierpliwością. Przemieszczał się ukradkiem, niezauważony przez nikogo, niczym cień. W głębi duszy niecierpliwił się, ale był pewny, że jego poszukiwania zakończą się sukcesem. Nie mógł myśleć inaczej, bo wtedy cały świat czeka zagłada.
     Zapukał do drzwi jednej z największych bibliotek w Malgarii. Otworzył mu uczony w długiej szacie.
      - Czego potrzebujesz, wędrowcze?
    Mężczyzna zamiast odpowiedzi, uderzył go kantem dłoni w kark, pozbawiając przytomności. Przeszedł przez jego ciało i wszedł do ciemnego wnętrza.
     Biblioteka miała wysoki dach i opierała się na masywnych kolumnach. Wszędzie stały regały z księgami i zwojami, tworzące nieskończony labirynt, między którym przechadzali się uczeni i ludzie spragnieni wiedzy. Książki leżały nawet na podłodze. Od głównej sali prowadziły liczne drzwi, zapewne pracownie, gdzie przepisywano ręcznie tekst, a także prywatne sale do czytania. Przez okna wlewały się smugi światła, ukazując zaległy wszędzie kurz.
      Nikt nawet nie zauważył przemykającego między kolumnami cienia.
     Mężczyzna nie zatrzymał się przy żadnym regale, podążając prosto, ku najdalszej części sali. W półmroku skryte były jeszcze jedne drzwi, zamknięte na żelazny rygiel. Wystarczył ruch ręką i ustąpiły pod jego wolą.
    Gdy półokrągłe drzwi oddzieliły go od blasku dnia, stworzył przed sobą niewielką kulę magicznego światła. Długi płaszcz owijał mu się wokół nóg, gdy schodził stromymi schodami do podziemnego korytarza.
      W końcu na samym dole ukazały się podwójne drzwi strzeżone przez strażników. Mężczyzna ponownie skinął tylko dłonią i obaj osunęli się bez czucia na kamienną podłogę. Przeszedł obok nich, uchylił jedno skrzydło i wślizgnął się do środka.
       Kula światła rozbłysła intensywniej, gdy wzniósł ją ponad głowę. Rozległa sala przedzielona była rzędami regałów. Stare księgi, zwoje i mapy wypełniały każdy kąt i każdą wolną przestrzeń. Powietrze przesycone było wilgocią, zapachem skóry, papieru i drewna.
      Mężczyzna westchnął ciężko, rozglądając się po sekretnej części biblioteki. Była to już piąta z kolei, którą zamierzał dokładnie przeszukać. Chociaż czekała go kolejna mozolna, wielogodzinna praca, nie narzekał na swój los. Nie zamierzał zbaczać z raz obranej ścieżki. Za wiele go to kosztowało i za dużo było do zaryzykowania. Wiedział, że los Elderolu spoczywa w jego rękach. Tym razem nawet Potomek Liry ich nie uratuje, jeśli on nic nie zrobi.
       Podszedł do pierwszego regału i rozpoczął poszukiwania. Wyjmował każdą książkę, przeglądał ją dokładnie, a potem odkładał i zabierał się za kolejną. Brał do ręki każdy zwój i zaglądał nawet w każdy ciemny kąt.
        Nic.
       Nigdzie ani śladu.
      Ze swojej listy mógł wykreślić kolejne miejsce. Pozostała mu jeszcze świątynia w Malgarii i w górach Pustelnika. Jeśli i tam nic nie znajdzie, będzie szukał dalej, gdzie się da. Choćby u samego Jormunga.
    Mężczyzna w końcu opuścił bibliotekę tak, jak do niej wszedł. Niezauważenie. Wyszedł na zewnątrz, kiedy na niebie wstawał blady świt. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał. Mimo zmęczenia, ruszył samotnie ku świątyni.
       Bo przecież gdzieś to musi być. Nie mogło zapaść się pod ziemię.
      Wiedział, gdzie znajduje się połowa listu. Musiał tylko znaleźć drugą połowę.
       Ta połowa kartki raz na zawsze uwolni ich od Niezwyciężonego i pośle go do piekła.

***

      Bawili się w berka. Miała jakieś cztery lata, a chłopak był od niej o wiele starszy. Ganiali po podwórzu, śmiejąc się na cały głos. Chłopak, co i raz podbiegał do niej i zaczepiał za włosy, lub ubranie. Byli szczęśliwi. Nagle zmienił się w Balara, doskoczył do niej i zaczął dusić.
      Nie uciekniesz ode mnie. Należysz tylko do mnie..
    Obraz jego okrutnej twarzy zastąpił widok maszerującej armii umarłych. Tratowali i niszczyli wszystko na swej drodze. Otaczający ich odór śmierci i zgnilizna przyprawiały o zimny dreszcz.
      Wymarłe miasto. Trupy. Krew, wszędzie krew.
      Ona, wznosząca miecz nad martwym ciałem Rivy.
      Wirujące w powietrzu czarne pióra.
      Nie uciekniesz, Ariel.
      Obserwujące ją czarne oczy. Okrutny uśmiech na twarzy Balara.
     Ariel usiadła gwałtownie z niespokojnie bijącym sercem. Musiała zdrzemnąć się na fotelu, który przysunęła sobie bliżej łóżka, chociaż nie wiedziała nawet, kiedy zamknęła oczy. Rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzała się po komnacie, w której resztki popołudniowego słońca odbijały się od złotej posadzki.
     Nie po raz pierwszy po takich wizjach czuła się rozbita i przestraszona. Za każdym razem zdawały się coraz bardziej realne i miała naprawdę złe przeczucia, że to wszystko kiedyś się spełni.
Wciąż pogrążona w ponurych rozmyślaniach, zerknęła na łóżko i od razu napotkała spojrzenie złotych tęczówek. Dwa miniaturowe słońca.
     - Sato! – Krzyknęła w przypływie radości, błyskawicznie zapominając o wszystkich problemach.
     Siedział na łóżku i uśmiechał się do niej blado, ale wesoło.
    - Część piękna – przywitał się zachrypniętym głosem – Przepraszam, że musiałaś tak długo na mnie czekać.
    Ariel potrząsnęła gwałtownie głową, aż wokół jej twarzy zatańczyły kolorowe kosmyki i ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję.
     - Aż tak bardzo za mną tęskniłaś? – Wymruczał z rozbawieniem, tuląc ją w ramionach.
     - Głupek. Wiesz, jak mnie nastraszyłeś?
     Roześmiał się i pogładził ją po włosach.
    - Gdybym wiedział, że tak mnie przywitasz, uciekłbym wcześniej. Wolałbym jednak, żebyś mnie nie udusiła. Mimo wszystko, chcę jeszcze trochę pożyć.
     - Ojej – odsunęła się szybko i napotkała jego oczy, w których pojawił się dawny łobuzerski błysk.   Potrzebował kąpieli i świeżych ubrań, ale w tej chwili nie zamierzała go nigdzie wypuszczać - Naprawdę myślałam, że umrzesz.
     - Jestem silniejszy, niż na to wyglądam. Poza tym musiałem wrócić dla pewnej rudej piękności, która usychała za mną z tęsknoty – wyszczerzył zęby i rozłożył ramiona na boki – To komu mam    dziękować za zdjęcie zaklęcia?
       Ariel zmarszczyła brwi i zagapiła się na jego prawą rękę.
      - Król Riva cię uratował – wymamrotała z roztargnieniem.
     To był pierwszy raz, gdy widziała tą dłoń bez rękawicy. To nie była ludzka ręka, a przynajmniej częściowo. Całą dłoń, aż do przedramienia pokrywała szara sierść, przypominająca jego włosy. Od każdego palca wiły się brązowe linie, tworząc gdzieś między przegubem, a łokciem skomplikowany, geometryczny tatuaż.
      - A więc jednak w końcu się spotkaliście? To dobrze. Muszę się przywitać i oczywiście stosownie podziękować – Sato mówił wesołym tonem, nie dostrzegając jej skonsternowanej miny. – Gdzie on jest?
      - Teraz...odpoczywa.
     Dopiero po chwili poszedł za jej spojrzeniem i natychmiast spoważniał. Chciał schować ją pod kołdrę, ale powstrzymała go szybko i ujęła tą na wpół ludzką dłoń, delikatnie wodząc palcami po linii tatuażu. Zmarszczyła brwi, jednak wyłącznie w przypływie ciekawości, nie złości.
      - Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o tym, że jesteś zwierzołakiem?
    Zagryzł wargi i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. Odpowiedział dopiero po chwili namysłu, ostrożnie dobierając każde słowo.
      - Przepraszam. Nie lubię się tym chwalić, a zresztą nie chciałem cię wtedy wystraszyć – spuścił głowę i patrzył przez chwilę jak jej palce dotykają owłosionego ramienia – Prawdę mówiąc, to zawsze nienawidziłem tego, kim jestem. I – ściszył głoś niemal do szeptu – przepraszam, że wtedy próbowałem...no wiesz...Nie miałem cię zabić, tylko...
      Doskonale go rozumiała, dlatego jej serce ścisnęło się ze współczucia. Sato powinien był radosny i żywy jak promień słońca. Nie lubiła, gdy był w takim stanie.
      Schowała jego dłoń w swoich dłoniach, jakby to był najcenniejszy skarb.
     - Dla mnie zawsze będziesz tym samym Sato. Moim bratem – odparła z przekonaniem – Wiem, że robiłeś to wszystko wbrew sobie. Ale teraz jesteś wolny, prawda? Możemy zapomnieć o przeszłości – trąciła go łokciem i uśmiechnęła się szeroko – Poza tym uważam, że wilki są całkiem urocze.
      Sato spojrzał na nią złotymi oczami, a jego wargi zadrżały gwałtownie.
     - Nawet te, które zabijają?
     - Ludzie też zabijają.
    Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Ariel przypomniała sobie te momenty, gdy razem siadali w bibliotece i czytali stare książki. Wtulała się w niego niczym w ciepły koc i to była ta chwila, kiedy czuła się odprężona i naprawdę szczęśliwa.
    Ciszę w komnacie przerwało głośne burczenie. Sato chwycił się za brzuch i jednocześnie parsknęli śmiechem.
    - Przepraszam, ale nie jadłem chyba od wieków – uśmiechnął się krzywo.
     Ariel zerwała się z łóżka równocześnie grożąc mu palcem.
     - Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam.
     Napotkanej służącej kazała przynieść świeże męskie ubranie, a sama pognała do kuchni. Kucharki pomogły jej napełnić tacę górą jedzenia i z pomocą rosłego mężczyzny, zanieśli wszystko do jej komnaty. Przez całą drogę starała się nie patrzeć na jego nagi tors i odwracała wzrok gdzie tylko mogła. Jednocześnie wyobrażała sobie reakcję Sato, gdy zobaczy tych wszystkich służących i nie mogła powstrzymać się od chichotu. Chyba lepiej będzie, jak go uprzedzi.
     Na widok takiej ilości jedzenia, Sato zaświeciły się oczy. Rzeczywiście musiał umierać z głodu, bo jak tylko postawiła przed nim tacę, rzucił się na zupę i mięso z iście wilczą żarłocznością. Ariel usiadła wygodnie w nogach łóżka, wzięła sobie kilka świeżych winogron i zajadając powoli, obserwowała go z rozbawieniem. Przez większą część nocy potrafiła myśleć wyłącznie o umierającym Rivie i dopiero teraz, choć na chwilę o tym zapomniała. Ostatnio działo się za dużo złych rzeczy i potrzebowała czegoś, co poprawiłoby jej humor. Teraz była spokojna, bo wiedziała, że przy Sato zniesie wszystko.
      Gdy zjawiła się młoda służąca ze stosem ubrań, Sato przestał nagle jeść i zagapił się na nią z zaskoczeniem. Dziewczyna miała na sobie zwiewną, króciutką spódniczkę i chyba jeszcze krótszą bluzkę, zakrywającą jedynie piersi. Z otwartych ust Sato wypadały okruchy jedzenia, podczas gdy służąca ze spokojem zostawiła ubranie, skłoniła się i wyszła bez jednego słowa. Dopiero wtedy Ariel wybuchnęła głośnym śmiechem i zamknęła mu szczękę. Przełknął i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
     - Witaj w Gildrarze – rozłożyła ramiona, jakby chciała zaprezentować całą złotą komnatę – Na mnie też to wszystko zrobiło niemałe wrażenie.
     - Widzę Ariel, że teraz żyjesz po królewsku. Koniecznie musisz opowiedzieć mi jak tu trafiłaś i jak spotkałaś się z królem.
    - A ja jestem ciekawa jak udało ci się w końcu uciec. I co z tymi, którzy zostali w kryjówce Balara?   Wszyscy żyją? A Gebra?
     - Gebra chyba żyje, dość dawno mnie tam nie było, a zresztą Balar chyba również przestał tam zaglądać. Nie wiem – wzruszył obojętnie ramionami – Pewnie znalazł sobie nową kryjówkę.
      - Naprawdę? Ale w takim razie...
      - Wybacz Ariel, ale tylko tyle wiem, i nie chcę rozmawiać o przeszłości.
     Powiedział to takim tonem, że doskonale go zrozumiała.
     - W porządku – przysunęła się i pocałowała go w policzek – Nie będziemy do tego wracać. Jesteś tu i tylko to się liczy.
     Pozwoliła mu zjeść w spokoju i przebrać się w czyste ubranie. O dziwno wśród rzeczy znalazła się również rękawica, idealnie pasująca do jego prawej dłoni. Potem usiedli obok siebie na łóżku jak za dawnych czasów i gdy Sato objął ją ramieniem, pożałowała nagle, że nie jest jej rodzonym bratem. Oparła się plecami o jego pierś i ułożyła głowę w zagłębienie pod brodą. Jego silne serce, wymierzało równy, uspokajający rytm.
      - Więc mówisz, że uratował cię Biały Kruk? Jest tutaj?
     - O tak i reszta Zakonu Kruka. Tak się złożyło, że w tych okolicach szukali króla, który został porwany.
     - Hmm, faktycznie niesamowity zbieg okoliczności – nawinął sobie jej kosmyk na palec i bawiąc się od niechcenia, co i raz rozglądał się po złotych ścianach, jakby nie mógł się na nie napatrzeć. Gdy ich spojrzenia się spotykały, uśmiechał się po staremu, w ten chłopięcy sposób, aż do samych żółtych tęczówek, przypominających kolor ścian – I co było potem?
     Ariel zaczęła opowiadać mu o tym, jak gonili ich Zieloni Ludzie, nieco chaotycznie streszczając walkę, a potem to jak wróciła do kryjówki Balara. Mimo, że nadchodził wieczór mogłaby tak mówić i mówić, podczas gdy Sato przytulał ją i słuchał uważnie, ani razu nie przerywając. Nie zdążyła jednak dotrzeć nawet do spotkania z królem, gdy rozległo się pukanie i do komnaty weszła Lunna, prowadząc za rękę Xandera.
     - Widzę, że się obudziłeś, Sato – elfka uśmiechnęła się do nich, po czym przysiadła wdzięcznie na fotelu i posadziła sobie chłopca na kolanach – Dobrze się czujesz?
     - Yyy...raczej tak, dziękuję – Sato przyglądał się jej z podziwem i lekką konsternacją, a na widok czerwonego oka Xandera zrobił jeszcze bardziej zaskoczoną minę. Popatrzył na Ariel jakby chciał zadać jej milion pytań, ale już w następnej chwili roześmiał się krótko i odwrócił się na łóżku w stronę przybyłych – Widzę, że moje imię jest już znane, jednak nie sądzę, abym kiedyś cię spotkał, elfia damo.
      - Jestem Lunna z Zielonego Lasu – przedstawiła się z lekkim skinieniem głowy – A to Xander.
      - Mam nadzieję, że Ariel nie wygadywała o mnie jakiś paskudnych rzeczy?
     - Wręcz przeciwnie.
     W miedzy czasie chłopiec wdrapał się na łóżko i Ariel uściskała go krótko. Zaraz potem podszedł do Sato i dotknął jego twarzy.
     - Co on robi? – Zapytał ostrożnie, ze śmieszną miną pochylając się nad malcem i wpatrując się w jego czerwone oko.
      - Jest niewidomy – odparła Lunna – W ten sposób nas poznaje.
     - Znalazłyśmy go na ulicy.
     - Ma ciekawe oczy. Ma jakąś Moc, czy co?
     - To...Sam się przekonasz – Ariel spojrzała na elfkę i uśmiechnęły się tajemniczo.
     Sato zmrużył oczy, obserwując je podejrzliwie.
     - O co chodzi?
    - Mój drogi wilczku, – z niewinną miną poklepała go po ramieniu – musisz się przygotować się na kilka... niespodzianek.
     - To już wiem – popukał ją żartobliwie w czoło – Zaledwie się budzę, rudowłosa istota próbuje mnie udusić, a potem poznaję piękną elfkę – tu puścił oko do Lunny, która tylko uśmiechnęła się szerzej – Aż się boję, co będzie dalej.
    Ponieważ słońce przestało docierać do wnętrza komnaty i zrobiło się nieco ciemno, Ariel stworzyła w dłoni kulę światła, która poszybowała nad ich głowy. Sato gwizdnął.
     - Widzę też, że potrafisz już korzystać ze swojej Mocy. Umiesz już jakieś sztuczki?
   - I to całkiem sporo. Jeśli jak najszybciej nie weźmiesz kąpieli, będę zmuszona osobiście sprezentować ci zimny prysznic – szturchnęła go w pierś, marszcząc przy tym nos.
    - Sugerujesz, że śmierdzę? - Odsunął się niby urażony i zwrócił się do Lunny – Naprawdę śmierdzę?
      Elfka śmiała się cicho pod nosem.
     - Nie bardziej niż wilk.
     - Ale ja jestem wilkiem.
     - Właśnie.
    Sato przenosił wzrok od jednej do drugiej, w końcu westchnął z rezygnacją i wzniósł oczy ku sufitowi.
     - Na wszystkich bogów, lepiej nie zadzierać z kobietami. Biedny ja.
     Ariel dostrzegła, że oko Xandera rozjarzyło się czerwienią, więc pospiesznie złapała go za rękę.
     - A propos bogów, dobrze, że siedzisz, bo...
     - Wiedziałem, że z tego wyjdziesz.
     - Skoro się obudziłeś, musimy porozmawiać o krasnoludach.
     - Tak, obawiamy się, że faktycznie mogą zagrażać miastu.
    Z ust chłopca wydobyły się trzy różne głosy, na dźwięk których Sato zareagował błyskawicznie. Wciągnął głośno powietrze i przeturlał się na łóżku, aż z hukiem wylądował na posadzce. Cała trójka obserwowała go z rozbawieniem, podczas gdy unosił się ostrożnie na łokciach, a jego tęczówki zwęziły się i przybrały bursztynowy odcień. Lunna pomogła mu usiąść i na powrót zagłębiła się w fotelu.
    - Nie bój się, przecież cię nie zje. My też byłyśmy zaskoczone, ale zachowałyśmy więcej spokoju.
    Sato zamrugał kilka razy i na kolanach ostrożnie zbliżył się do skraju łóżka, popatrując niepewnie na chłopca i jego czerwone oko. Ariel tymczasem skrzyżowała przed sobą nogi, z trudem zachowując spokój.
      - Ludzie często tak reagują – odparł poważnie Paralda.
    - Czasem nawet mdleją i wtedy w ogóle nie da się z nimi dyskutować – w głosie Nikosa dało się słyszeć rozbawienie.
      Sato oparł się na materacu i gapił się na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
     - Co...co to jest? – Wyksztusił w końcu, przenosząc bursztynowe spojrzenie na Ariel
     - Nie co, tylko kto – poprawiła wesoło.
     - Xander to Naczynie dla bogów – dodała Lunna, tak spokojnie, jakby to było coś oczywistego.
    - Zgadza się – chłopiec pokiwał głową i skrzyżował ramiona na piersi – Wybacz chłopcze, że cię przestraszyliśmy, ale mamy mało czasu.
     - Naprawdę krasnoludy tu zmierzają? – Ariel zmarszczyła brwi, gdyż ta kwestia naprawdę ją niepokoiła
      Sato pokiwał powoli głową, odetchnął i w końcu przysiadł na brzegu łóżka.
    - Słyszałem o tym z wiarygodnego źródła, a poza tym zmierzając tutaj musiałem nadrobić nieco drogi, by ich wyminąć.
     - Krasnoludy od wieków nie opuszczały gór Ednor. Niemożliwe, żeby miały wrogie zamiary, bo przecież utrzymują z ludźmi i innymi rasami pokój. Czytałam o tym, jak król...
Xander przeniósł na elfkę poważne spojrzenie. Smutny uśmiech zupełnie nie pasował do drobnej twarzy dziecka.
     - Tak powinno być, ale przypominam, że wróg nie śpi i wykorzysta każdy sposób, by przechylić szalę na swoją stronę.
    - Ale może jednak nie chcą nas atakować... – Ariel zaczęła z nadzieją, gdy raptem chłopiec poderwał głowę, a jego oko rozjarzyło się intensywnie.
      - Uważajcie!
      W tej samej sekundzie coś wleciało przez okno, rozbijając szybę i przeleciało tuż nad głową Ariel, muskając jej włosy. Poczuła swąd spalenizny i bez namysłu rzuciła się na brzuch. Przez rozbite okno wleciała druga błękitna kula, a tuż za nią następna. Lunna krzyknęła i padła na podłogę. Sato również nie tracił czasu. Chwycił Ariel i chłopca, po czym całą trójką wylądowali obok elfki na złotej posadzce. Do komnaty wleciało jeszcze kilka pocisków, rozbijając się o ściany z cichym sykiem. Poza odłamkami szkła na podłodze, nie narobiły żadnych szkód.
    Ariel, przyciśnięta do podłogi ramieniem przyjaciela, była na tyle przytomna, by wcześniej przytulić do siebie chłopca, przez co ledwo łapała oddech, a jego ręka wbijała jej się w brzuch. Lunna schowała się częściowo pod łóżko i teraz wstawała powoli, rozglądając się czujnie.
      - Nic wam nie jest? – Zapytał cicho Sato, wciąż nie ruszając się z miejsca.
     - Nie – Ariel wypuściła chłopca i pozwoliła, aby Sato pomógł jej usiąść. Elfka podeszła powoli do okna, omijając rozsypane szkło, a za nią dreptał Xander. Chłodny wiatr wdarł się do komnaty i rozwiewał jej włosy, gdy wyjrzała na zewnątrz.
     - Nikogo nie widzę – powiedziała po chwili.
     - Co tu się dzieje?
    Wszyscy obejrzeli się na drzwi, w których nie wiadomo kiedy pojawił się Argon. Wojownik z ponurą miną bezceremonialnie wszedł do środka i popatrzył na nich kolejno, na dłużej zatrzymując wzrok na Ariel i Sato, którzy wciąż siedzieli przytuleni na podłodze. Zmrużył niebezpiecznie oczy i wyglądał jakby miał ochotę złapać go za włosy i wyrzucić przez okno.
      - Argon – jego imię samo wyrwało jej się z ust, jakby chciała go przed czymś powstrzymać.
    Zerknął na nią przelotnie, po czym odchrząknął i odwrócił głowę w stronę okna. Od razu dostrzegł rozbitą szybę. Chłodne, nocne powietrze objęło już całą komnatę, aż przeszły ją ciarki. Sato objął ją jeszcze mocniej.
      - Co tu się stało? – Powtórzył ostro Argon.
     Lunna odwróciła się od okna i przeszła nad kawałkami szkła, podczas gdy chłopiec zadarł głowę i spojrzał na wojownika kolorowymi oczami.
     - Ktoś wie, że chłopiec jest Naczyniem i próbuje go zabić.
    - Ale kto? – Ariel w końcu wstała, podeszła do okna, by ocenić straty, wróciła i przysiadła na łóżku.
    - Kimkolwiek jest napastnik, musimy bardziej pilnować Xandera – stwierdziła Lunna. Bawiąc się kosmykiem włosów, spojrzała Argonowi w oczy, a potem spuściła głowę z lekkim rumieńcem.
     Argon obszedł komnatę i kręcąc głową, posłał w stronę chłopca niechętne spojrzenie.
     - Wiedziałem, że będą z tego same kłopoty – mruknął.
     - Wybacz, Biały Kruku. Nie wiedzieliśmy, że wróg odkryje gdzie jesteśmy.
     - Narażacie Potomka. Przez was może...
     - Widzisz, że nic mi nie jest – przerwała mu ze złością – Nie byłam sama. Sato nas ochronił.
     Argon obrócił się w jej stronę i zmarszczył brwi.
     - No właśnie. Widzę, że twój zwierzołak w końcu się obudził.
     - On ma imię.
     Uśmiechnął się kwaśno i bez słowa jeszcze raz przyjrzał się uważnie Sato, na koniec zaglądając mu prosto w oczy. Płynny bursztyn w zwężonych tęczówkach był bardziej wilczy niż ludzki.
    - Biały Kruk we własnej osobie – odezwał się w końcu Sato z autentycznym podziwem. Spokojnie, bez jednego mrugnięcia wytrzymał badawcze spojrzenie kapitana. Siedząc wygodnie w fotelu założył nogę na nogę, zachowując pozorną obojętność. Być może wyczuł, że Argon mu nie ufa, ale nie dał tego po sobie poznać. – To dla mnie zaszczyt – skłonił przed nim głowę z siwą czupryną, przypominającą sierść wilka.
      Argon tylko jeszcze bardziej zmarszczył brwi, widocznie niezadowolony.
   - Ariel ręczyła za ciebie własnym życiem, zwierzołaku. Jednak ja nie zaufam ci, dopóki nie udowodnisz, że stoisz po naszej stronie.
      Sato uśmiechnął się promiennie, pokazując białe zęby.
     - Zrobię, co zechcesz, Biały Kruku.
     - Mam nadzieję. Poza gryzieniem, wiesz do czego służy miecz?
    - Nie jestem dzikiem zwierzęciem. Coś tam potrafię – odparł lekkim tonem – Spędziłem większość życia na rozkazach Balara. Jego ludzie wiele mnie nauczyli.
     - Powiedz mi szczerze, skoro mogłeś uciec w każdej chwili, dlaczego zwlekałeś tak długo?
   - Argonie, co ty... – Ariel zaprotestowała podniesionym tonem, ale Sato przerwał jej uspokajającym ruchem dłoni i udzielił szczerzej odpowiedzi.
    - Zaklęcie Posłuszeństwa jest gorsze niż możesz sobie wyobrazić. Widziałeś jego skutki. O mało nie zginąłem. Nie wiesz jak to jest umierać w takich mękach.
     - Więc po prostu bałeś się śmierci?
    - Tak.
    - Bałeś się, czy może nie chciałeś uciekać?
    Sato wyprostował się powoli na fotelu i spojrzał na niego twardo.
    - Coś sugerujesz?
     Argon zacisnął pięści i zbliżył się krok. Ariel natychmiast stanęła przy fotelu i położyła rękę na ramieniu przyjaciela, gotowa go bronić. Wiedziała, że kapitan ledwo powstrzymywał wściekłość. Wciąż uważał, że Sato powinien gnić w lochu i pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim przekona się do jego intencji.
     - Tylko tyle, że ci nie ufam, zwierzołaku. Zbyt długo służyłeś Balarowi.
     - Ile razy mam tłumaczyć? – Poczuła jak mięśnie Sato napinają się niebezpiecznie. W głębi jego gardła rozległo się ciche bulgotanie – Nie miałem wyboru.
     - Twoja rodzina wolała śmierć, niż...
  - Daj spokój, Biały Kruku. To nie jest teraz najważniejsze... – Lunna podeszła do niego bezszelestnie i dotknęła ramienia, na co posłał jej takie spojrzenie, że cofnęła się instynktownie. Spojrzała na Ariel i wzruszyła ramionami, jakby chciała ją przeprosić.
    Xander wdrapał się na łóżko, a unosząca się nad nimi kula światła wybuchła intensywniejszym blaskiem.
    - Zostawmy przeszłość w spokoju – odezwał się jeden z bogów ostrzegawczym tonem – Musisz Argonie pamiętać, że...
    - Nie możecie mnie oceniać, nie wiedząc, co się wtedy wydarzyło – przerwał mu z goryczą Sato – Chcecie znać prawdę? Chciałem umrzeć wiele razy, ale zaklęcie mi nie pozwalało. Kiedy dowiedziałem się, że Balar zamierza schwytać Ariel, zostałem i czekałem na nią. To wszystko. Chciałem znów ją zobaczyć i chronić.
    Jego słowa przyniosły zupełnie przeciwny skutek niż powinny. Argon doskoczył do niego w dwóch krokach, chwycił za szyję, zaś drugą dłoń zacisnął w pięść i uniósł nad głowę, gotując się do zadania ciosu.
    - Wydaje mi się, że było ci zbyt dobrze u Balara. Miałeś dach nad głową i jedzenie. W zamian musiałeś tylko zabijać. Co? – Parsknął w imitacji śmiechu – Wydaje ci się, że mnie też nabierzesz na swoją niewinność, jak Ariel? Ona jest naiwna, ja nie – pochylił się nad jego twarzą i zajrzał prosto w oczy – Nie powiesz mi chyba, że nie zabijałeś niewinnych ludzi? Nieważne kim jesteś, bo chyba twój klan i tak o tobie zapomniał. Takich śmieci jak ty zabijam bez pytania.
    Chłopak tylko patrzył na niego swoimi wilczymi oczami i zaciskał usta. Płynny bursztyn przybrał ciemniejszą barwę, prawą dłoń zacisnął na poręczy fotela, jakby próbował ją złamać.
    Ariel właśnie tego się obawiała i aby nie dopuścić, by sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, zareagowała niemal od razu. Machnęła ręką, jakby odganiała muchę i nagły podmuch wiatru odepchnął kapitana od Sato, po czym podbiegła do niego i nie czekając aż złapie równowagę, wymierzyła mu mocny policzek. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i wpadł na Lunnę, która pomogła mu się wyprostować.
     - Chyba trochę przesadziłaś – powiedziała, tym razem ewidentnie biorąc stronę kapitana.
    - Co ty wyprawiasz?! – Krzyknęła z furią, ignorując Lunnę. Złote pasemko jarzyło się intensywnie, podobnie jak wściekły ogień w zielonych oczach.– Zgłupiałeś?! Sato chce nam pomóc, a ty napadasz na niego jak na jakiegoś łotra?!
     Ariel stała pomiędzy nimi i Sato i dyszała ciężko ze złości. Widziała, że elfka była oczarowana Białym Krukiem, ale zupełnie nie wiedziała dlaczego. Przecież był irytujący, gburowaty, zaborczy i wszystko załatwiałby walką.
     Argon prychnął w odpowiedzi i pokręcił głową
    - Zgodziłem się, by został, ale wciąż mu nie ufam
    - A ja tak! – Krzyknęła, przewiercając go lodowatym spojrzeniem – Sato jest dobry. Może w końcu przestałbyś wszędzie widzieć tylko wrogów?
    Argon zacisnął wargi i nerwowym krokiem przeszedł się do okna i z powrotem. Lunna wodziła za nim przygaszonym wzrokiem, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się blado i pokręciła lekko głową. Wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu odetchnął głęboko i rozluźnił mięśnie,
     Tymczasem Xander przeszedł po łóżku i dotknął paluszkami jej zaciśniętej dłoni. Ariel spojrzała na niego w milczeniu, z wciąż zmarszczonym czołem. Ktoś chwycił jej drugą dłoń i pociągnął do tyłu. Usiadła Sato na kolanie i gdy napotkała jego jasnozłote tęczówki, jakby ktoś wypuścił z niej całą złość. Uśmiechając się lekko i obejmując ją opiekuńczo ramieniem, przeniósł spojrzenie na Argona. Gdy się odezwał, jego głos znów był spokojny, jakby to, co wydarzyło się przed chwilą, w ogóle nie miało miejsca.
     - Ryzykowałem życie, by was ostrzec, ale mogę zrobić więcej. Udowodnię, że nie przeszedłem na stronę wroga, mimo, że służyłem mu tyle lat. Przekonasz się, że można mi zaufać.
     Argon stanął przy ramie łóżka i oparł ręce na biodrach. Popatrzył na Ariel, potem na wojownika.    Wciąż miał gniewną minę, ale Ariel doszła do wniosku, że chyba urodził się już z takim wyrazem.
     - Jak daleko są krasnoludy? – Zapytał w końcu neutralnym tonem.
     - Jakiś dzień drogi stąd – odpowiedział mu Xander, a raczej przemawiający jego ustami bóg.
    Ariel zamarła i poczuła, że Sato również się spiął. Obejmująca ją prawa ręka w rękawicy drgnęła nerwowo.
    - Na pewno chcą nas atakować? Może mają dobre zamiary? – Lunna stanęła przy kapitanie i spoglądała na niego częściej niż resztę.
     - Na to bym nie liczył. Jeśli to Balar maczał w tym palce, wiadomo, co to oznacza – Sato pokręcił poważnie głową.
     - Zaatakowali już jakieś wioski?
     - Raczej nie.
    - Ilu ich jest?
    - Około tysiąca. Są dobrze uzbrojeni.
    Argon nie miał więcej pytań i nikt nie potrzebował dalszych wyjaśnień. Ariel jeszcze nigdy nie spotkała krasnoludów, ale i tak wiedziała, że w ich stronę zmierza poważne zagrożenie.
      Kolejne.
    Argon bez słowa wyszedł z komnaty, pozostawiając za sobą ciszę i złowrogą atmosferę. Cała trójka patrzyła na siebie w ponurym milczeniu, podczas gdy Xander siedział sobie na łóżku i bawił się pościelą, a jego czerwone oko przygasło.
***

Jak tylko znalazł się na korytarzu, Argon odetchnął głośno, zły na siebie, że puściły mu nerwy. Zwyczajnie nie ufał temu zwierzołakowi, tym bardziej, gdy był tak blisko Ariel. Gdy zobaczył ich przytulonych na podłodze, w innych okolicznościach niechybnie skręciłby mu kark. Z drugiej strony na przyszłość powinien lepiej panować nad emocjami, szczególnie przy Ariel. Nie chciał się z nią kłócić, ale zawsze jakoś wychodziło inaczej. Dogadanie się z nią było trudniejsze, niż jakakolwiek stoczona przez niego walka.
Żeby się uspokoić, postanowił zajrzeć do Rivy. Wślizgnął się cicho do niewielkiej komnaty obok i zamknął za sobą drzwi. Nox siedział na stołku z na wpół przymkniętymi powiekami, a pod sufitem wisiała niewielka kula światła, ledwo odgarniająca mrok wieczoru. Riva wciąż się nie obudził, chociaż po jego spokojnej twarzy można było przypuszczać, że najgorsze minęło. Argon zbliżył się do łóżka i odetchnął cicho, chociaż napięte ciało jakoś nie chciało się rozluźnić.
- Śpi – odezwał się raptem Nox, nieruchomy niczym głaz. – Zlikwidowałem ból i wlałem w króla dużo energii, więc niedługo powinien się obudzić.
     - To dobrze – głos kapitana był równie cichy, podszyty zmęczeniem i napięciem – Dziękuję ci.
     Chłopak otworzył w końcu oczy i zwrócił ku niemu bladą, oświetloną sztucznym blaskiem twarz.
     - Po to tu jestem, Argonie.
    Skinął głową i obdarzył go nikłym uśmiechem. Nox miał skrzyżowane przed sobą ramiona i schowane dłonie, więc nie widział czy wciąż drżą. Poza wszystkimi innymi problemami doszedł jeszcze niepokój o wychowanka. Zaledwie wczoraj widział go w kuchni, gdy wypuścił z dłoni szklankę z wodą, jakby stracił w niej czucie, a potem długo patrzył na nią bez ruchu z dziwną pustką w oczach. Miał nadzieję, że to tylko przejściowe przemęczenie.
     Argon usiadł ciężko na brzegu łóżka, popatrzył na śpiącego króla, zgarbił ramiona i oparł się bokiem o drewnianą ramę łóżka. Przez kilka długich minut słuchać było tylko ich równe oddechy i skrzypienie podłogi gdzieś piętro niżej. Argon tęsknił już za Malgarią, zamkiem i własną komnatą. Czuł jednak, że nieprędko będzie mógł naprawdę wypocząć. Najpierw muszą złapać tajemniczego mordercę, odnaleźć wiadomość od bogów, pozostałe kamienie i zabić Niezwyciężonego
     Drobiazg. O ile przeżyjemy do tego czasu.
   - Masz jakieś nowe informacje? – Zapytał, ze znużeniem pocierając szorstki podbródek. Ostatnio nie miał czasu się nawet ogolić.
   Nox, zawsze prosty jak struna, również siedział lekko zgarbiony. Nawet on wyglądał na zmęczonego tą całą sytuacją. Jego ciemnogranatowe oczy nie były spokojne i nieprzeniknione, ale przygaszone, jakby smutne.
    - Bardzo chciałbym przekazać ci nowe dowody w śledztwie, ale niestety – pokręcił lekko głową, aż kilka białych kosmyków osiadło miękko na jego policzku – Przeszukałem całą okolicę, właściwie całe miasto. Wypytałem nawet kilkoro ludzi.
     - I co?
   - Nic. Żadnych śladów. Nasz zabójca albo potrafi latać, albo jest niewiarygodnie skrupulatny. Nawet w miejscu zabójstwa nie znalazłem żadnych wskazówek.
     - Poza wyrysowaną na jego plecach gwiazdą. Herbem Prowincji Serini.
    Nox wzniósł oczy na unoszącą się nad nimi kulę światła, a potem zapatrzył na twarz Rivy i zamyślił tak głęboko, że odezwał się dopiero po chwili.
    - To nie jest żaden trop. Wiemy tylko tyle, że wszyscy trzej zmarli wskutek obrażeń wewnętrznych.
   Argon przejechał dłonią po rozwichrzonych włosach. Próbował poukładać sobie wszystkie informacje i wpaść na coś sensownego, ale jego umysł był już chyba za bardzo zmęczony i przeładowany. W tej sprawie nic nie trzymało się logicznej całości i zaczynał wątpić, że kiedykolwiek znajdą zabójcę.
     - To co w takim razie już wiemy?
     Nox spojrzał na niego pobłażliwie, z cieniem współczucia.
    - Jestem prawie pewny, że to ktoś z Zakonu. Nie zostawia po sobie śladów, prawdopodobnie może latać. No i zabija za pomocą Mocy.
    Argon pokiwał głową. Czuł w sobie przemożną potrzebę ruchu, więc wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, gdzie księżyc w pełni królował na nocnym niebie, po czym niespokojnie zaczął krążyć po komnacie, od biurka w kącie do przeciwległej ściany i z powrotem.
     - W dodatku teraz ktoś próbuje zabić Naczynie.
    Nox śledził wzrokiem jego kroki, z trudnym do zinterpretowania wyrazem twarzy. Od niechcenia bawił się materiałem tuniki, jego dłonie wciąż drżały, chociaż znacznie słabiej.
      - Sądzisz, że to ta sama osoba?
     - Niewykluczone. Zaatakowała na mieście, a teraz w komnacie Ariel. Jest pewna siebie, skoro posuwa się do działania w biały dzień i to przy świadkach.
     - Ale nikt go nie widział?
     - Nie. Dobrze się ukrywa. Atakował pociskami Mocy.
     - Masz jakiś podejrzanych?
    - Nie chcę myśleć, że to jeden z braci, chociaż tylko my wiemy o Naczyniu – Argon zaciskał szczęki, wpatrując się w złotą posadzkę. Milczał przez chwilę, po czym zapytał: - Nadal ich obserwujesz, Noxie?
     - W dzień i w nocy. W momencie zbrodni każdy wykonywał swoje zadania. Chociaż wiesz, że nie jestem w stanie pilnować ich całą dobę. Tak jak teraz. Nie widzę innego sposobu, jak złapać go na gorącym uczynku.
     Kapitan przystanął raptownie przy biurku i popatrzył na niego uważnie, jakby się przesłyszał.
    - Czyli, że musi jeszcze kogoś zabić, to wtedy go dorwiemy? – Na samą myśl o czymś takim, zawrzała w nim krew. – Czy to już nie przesada?
Nox popatrzył mu prosto w oczy z kamiennym wyrazem twarzy.
- A mamy inne wyjście?
   - Nie możemy sobie pozwolić na śmierć kolejnego członka Zakonu. Jest nas coraz mniej – wysyczał z gniewem.
Półelf pozostał spokojny.
   - W takim razie, przykro mi Argonie, ale nie mam innych pomysłów. Nawet ja nie jestem wszechmocny.
    Kiedy się podnosił, zachwiał się na nogach i z powrotem opadł na stołek, garbiąc się jeszcze bardziej. Argon doskoczył do niego natychmiast i przytrzymał ramieniem.
    - Nie wyglądasz najlepiej – całą złość zastąpiła nagła troska o wychowanka. Przypomniał sobie te wszystkie chwile jego dziwnego zachowania – Zapominam, że ty też musisz odpocząć, a ostatnio tak wiele dla mnie robiłeś. Idź do siebie i wyśpij się. Dzisiaj ja tu zostanę.
    - Nic mi nie jest. Mogę przespać się i tutaj. Ty pewnie masz jeszcze dużo pracy.
     Argon wiedział, że powinien zaprotestować, jednak faktycznie czekała go ciężka, bezsenna noc.
     - Obiecaj jednak, że naprawdę się prześpisz.
     Nox pokiwał głową.
    - Obiecuję. Poza tym to tylko chwilowe, więc nie musisz się o mnie martwić. Na jutro będę w pełni sił – zapewnił, po czym zmienił temat - Tak w ogóle to co zamierzasz zrobić?
      - Z krasnoludami? – Argon ruszył już do drzwi.
     - Tak. Słabnąca bariera i garstka ludzi nie wystarczą.
      Argon otworzył drzwi i przystanął w progu, zerkając na niego przez ramię.
     - Cóż, mamy przecież...
     Nie dokończył, gdyż nagle zjawił się zdyszany Arwel o mało się z nim nie zderzając.
    - Dobrze..., że jesteś kapitanie – wysapał chrapliwie. Jego wiecznie skołtunione włosy, tworzyły wokół jego głowy istny bałagan. Miał rumieńce na twarzy, a czarne znamię na czole jarzyło się intensywnie, w rytm jego przyspieszonego pulsu.
      - Co się stało?
    - Właśnie rozmawiałem z Falenem. Prosił o wsparcie i to szybko. Podobno oszalałe centaury zaatakowały prowincję Ashe.
      - Co?!
     Arwel przełknął ślinę, wziął głęboki wdech i zaczął mówić, nie mniej zdenerwowanym tonem.
     - Zebrał oddział z Malgarii, ale potrzebuje kogoś z Zakonu.
     - Dobrze. – Argon przerwał mu machnięciem ręki – Leć od razu i weź ze sobą Noxa i Orana. My musimy zająć się krasnoludami.
      Obejrzał się na Noxa, który już ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i uścisnął ramię kapitana.
      - Nie martw się, damy sobie radę.
    Ale jego spojrzenie mówiło coś innego. Ciemny granat lśnił niczym niebo nad niespokojnym morzem, co z pewnością nie wróżyło nic dobrego.
      Zamiast chronić króla, zmuszeni byli do rozdzielenia się. I to w najgorszym momencie.

      Do tego Riva wciąż leżał nieprzytomny z zabijającą go trucizną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych