piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 30

    Ortis długo na to czekał. Chociaż zaczynał robić się niecierpliwy, starał się utrzymywać wyznaczony dystans między nim, a armią Cyrreta. Sami mogliby wędrować bez odpoczynku i jedzenia, polując po drodze na zwierzęta i posilając się ich krwią. Musiał jednak robić krótkie postoje dla Kiry. Wprawdzie nigdy nie narzekała i starała się nie zostawać w tyle, widział, jak bardzo jest zmęczona. Zapomniał już jak to jest być człowiekiem i czasem irytowały go jej słabości. Naprawdę nie wiedział dlaczego zaczął się o nią troszczyć. Pilnował, aby zawsze miała pełną manierkę i zaopatrywał ją w jedzenie. Gdy polował dla siebie i swojej armii, starał się, by nie widziała jak piją krew. Czasem był zły na Rairi, że zmusiła go do niańczenia tej dziewczyny, ale przeważnie jej obecność sprawiała mu jakąś przyjemność. Dobrze było mieć przy sobie jakąś żywą istotę i czuć jej bijące serce. Właściwie nie spodziewał się, że tak chętnie z nim pójdzie, a kiedy zapytał się, czy nie boi się nephilów, stwierdziła tylko z rozbawieniem:
      - To nawet do ciebie pasuje.
      - Więc się ich nie boisz?
    Kira popatrzyła na niego uważnie i zmrużyła niebieskie oczy. Rozświetlał je jakiś nowy błysk, który coraz bardziej go intrygował.
     - Są tacy sami jak ty. Poza tym, że tobie jeszcze nie odpada skóra. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale bez względu na wszystko moje miejsce jest przy tobie.
     To bezpośrednie, szczerze wyznanie sprawiło, że w jego martwym sercu po raz kolejny coś drgnęło. Chyba po raz pierwszy nie wiedział, co odpowiedzieć, więc uśmiechnął się tylko krótko.
    Ortis nigdy nie chciał brać udziału w żadnej głupiej wojnie. Chciał jedynie dopaść Cyrreta i go zabić.
    Nie miał ochoty wlec się za Cyrretem przez cała prowincję i wszystkie wioski, więc wybrał najprostszą drogę do Gernnhedu. Rozbili obóz w pewnej odległości, za gęstym lasem i przeczekali w ukryciu kilka dobrych dni. Trzy razy dziennie chodził na polowania i pożywiał się krwią zwierząt, zaś raz dziennie pozwalał posilić się swojej armii. Kira czasem oferowała mu swoją krew, ale odmawiał, bo wiedział, że mógłby się od niej uzależnić. Jej bliskość oszałamiała go i doprowadzała jego zmysły do szaleństwa. Dlatego starał się trzymać od niej z daleka. Kiedy chciała z nim rozmawiać, był dla niej szorstki i kazał jej trzymać się z tyłu. Nawet jeśli pragnął jej towarzystwa i bliskości, wiedział, że tak będzie lepiej. I tak zamierzał odejść z tego świata, więc przywiązywanie się teraz do jakieś żywej istoty, tym bardziej do dziewczyny, było zupełnie bez sensu.
     Cyrret zaatakował w nocy, jak było ustalone. Nie przewidział jednak tego, że to na niego czekała zasadzka, a także Noszący Znak Kruka. Ich sygnałem do walki były magiczne kule, które zapłonęły nad całym miastem jaśniej niż słońce. Ortis obserwował wszystko z daleka i śmiał się w duchu z głupoty dowódcy. Największym błędem Cyrreta było jego zadufanie w sobie i wyrośnięte ego. Nie doceniał innych ludzi i pogardzał wszystkimi, poza sobą.
      Przechytrzył go zwykły dzieciak. Żałosne.
     Nie powstrzymał Cerela przed ucieczką, wręcz dał mu cichą zgodę. Nikt nie musiał wiedzieć, że to on.
     Dopiero, gdy walki trwały w najlepsze, zebrał swoją martwą armię i z Kirą u boku ruszyli ku zniszczonej bramie. Słyszał odgłosy walki i ryki zwierzołaków. Pierwsze budynki przy murze zajęły się ogniem, który szybko został ugaszony. Nad miastem wisiała jasna łuna, w niebo wzbijały się kłęby dymu, które zaszczypały go w oczy. Przez chwilę obserwowali starcie armii z bezpiecznej odległości.
      Gdy wytłumaczył jej co ma zrobić, Kira uniosła tylko brwi.
     - Chcesz, bym zabiła wojowników Cyrreta? Nie powinieneś walczyć z nim, a nie przeciwko?
     - Nie twoja sprawa – warknął i wskazał gdzieś w górę – Po prostu rób, co ci każę.
     Kira zagryzła wargę, ale nie zamierzała się kłócić. Wspięła się na mur, gdzie swoją Mocą zrzuciła łuczników i zajęła dogodną pozycję. Sięgnęła ku kołczanowi na plecach i chwyciła kilka strzał.   Zaczęła wypuszczać je jedną po drugiej, celując w walczących wojowników.
    Dopiero, gdy Balar zabił jednego z Noszących Znak Kruka, a Cyrret zaczął przegrywać, postanowił to zakończyć. Wszedł do rozświetlonego magicznym blaskiem miasta i w ferworze nierównej walki odnalazł dowódcę. Cyrret stracił już większość swoich ludzi. Był ranny, zakrwawiony i bliski wyczerpania. Ortis nie zamierzał mu współczuć, czy tym bardziej się nad nim litować. Przyszedł za nim w konkretnym celu i już nie mógł się doczekać, by to zakończyć.
     Zawlókł Cyrreta z dala od zgiełku i walk, w ciemny zaułek w głębi miasta. Swąd dymu i ciepło płomieni docierały również tutaj, ale nie były tak uciążliwe, przynajmniej na razie. Cyrret był zbyt słaby by się wyrywać, a jeden cios w głowę uciszył go na dobre kilka minut. Pchnął dowódcę na brukowaną ulicę i starszy wojownik upadł ciężko na bok. Stęknął głośno i natychmiast zaczął wyrzucać z siebie wiązankę przekleństw, wciąż nie do końca przytomny. Oparł się na łokciu, drugą dłonią starł z twarzy krew zmieszaną z potem i z widocznym trudem uniósł głowę. Patrzył na Ortisa w lekkim oszołomieniu mrugając i mrużąc oczy od blasku ognia i magicznego światła. Ortis tymczasem przewiercał go pogardliwym spojrzeniem. Jego ciemne oczy płonęły niezdrowym blaskiem. Wyczuwał strach i śmierć, ale przede wszystkim krew. Dużo krwi.
     Oblizał powoli wargi.
    - Cz...czego ode mnie chcesz? – Cyrret w końcu wydobył z siebie zachrypnięty, słaby głos. To już nie był nieustraszony, okrutny Cyrret Krwawy, tylko ranny i zmęczony starszy mężczyzna.
    Ortis może kiedyś darzył go pewnym szacunkiem, nawet go lubił. Ale to było jeszcze przed jego śmiercią.
    - Od ciebie bardzo niewiele – odparł spokojnie, jakby prowadzili miłą, przyjacielską pogawędkę.- Właściwie to chciałbym tylko, żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie.
     Cyrret przełknął głośno ślinę. Mokre kosmyki przykleiły mu się do czoła i karku, z ran sączyła się krew, tworząc wokół niego szkarłatną kałużę.
    - Co takiego? – Starał się ukryć strach, ale drżenie w głosie go zdradzało – Mieliśmy wiele okazji do rozmowy. Dlaczego teraz?
    Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, a na jego twarzy pojawił się grymas ni to rozbawienia, ni pogardy.
     - Czekałem na odpowiedni moment.
     - I tylko po to śledziłeś mnie aż do Gernnhedu? Żeby zadać głupie pytanie?
     - Jestem bratem Jeona, pamiętasz?
     Cyrret usiadł ciężko i z chrapliwym westchnieniem, przeczesał palcami mokre włosy.
   - Od początku kogoś mi przypominałeś. Czułem też, że jest z tobą coś dziwnego. Nie pomyślałbym jednak, że stałeś się nephilem. Z tego, co pamiętam, byłeś dobrym chłopakiem.
      Ortis prychnął krótko.
     - Nie znałeś mnie. Byłeś dla nas miły, ale ani ja ani nasza matka w ogóle cię nie obchodziliśmy.
     - To nie...
    - Poza Jeonem i tymi waszymi walkami reszta się dla ciebie w ogóle nie liczyła – Ortis mówił coraz głośniej i z coraz większym gniewem. W końcu mógł dać upust tłumionym emocjom, tej całej frustracji i żalu. – Nigdy się nie spytałeś czy mieliśmy, co jeść, jak się czuje matka, czy nie potrzebuje pomocy przy gospodarstwie. Skoro Jeon był dla ciebie jak brat, to my również byliśmy twoją rodziną. Ja... – Poklepał się po piersi i odetchnął głęboko, jakby kolejne słowa nie chciały przejść przez gardło – Ja też chciałem być dla ciebie bratem. Tymczasem straciłem swojego rodzonego, bo Jeona prawie nigdy nie było w domu. Wolał spędzać czas w szkole i na wyprawach, niż z własną rodziną.
      - Ale ja nie...
    Ortis przerwał mu ruchem ręki i mówił dalej, w każde słowo wsadzając coraz więcej mocy, goryczy i gniewu.
   - Kiedy zostaliście porwani, zostawiłeś go na pastwę tych śmierdzących centaurów. Pewnie cieszyłeś się, że to tobie udało się przeżyć, co? Wielki bohater, poświęcił towarzysza broni, ale uszedł z życiem wrogowi. Szkoda, że nie dostałeś za to żadnego medalu. Potem ani razu nas nie odwiedziłeś. Dowiedziałem się o Jeonie od obcych ludzi. Nie było ciała, więc nie mogliśmy nawet porządnie go pochować i pożegnać. Matka zachorowała, a potem zaatakowały nas centaury, może nawet te same. Zniszczyli dom, a nas zabili. Zabili mnie! – Ortis stracił nad sobą panowanie. Pobladł śmiertelnie, a jego oczy płonęły dziko. Nie obchodziło go, że ktoś może usłyszeć jego krzyki. W mieście wciąż trwały walki, więc raczej nikt nie powinien im przeszkadzać. – Zabili mnie, ale wróciłem! – Zrobił kilka kroków do przodu, a Cyrret otworzył szeroko oczy, patrząc na niego jak na szaleńca – Powróciłem, by cię znaleźć. Musiałem się ukrywać, żyć w samotności i pić krew. Musiałem utrzymać swoje ciało w dobrym stanie – odetchnął i znów mówił spokojniej. Krok za krokiem, zbliżał się do Cyrreta, niczym skradający się drapieżnik – Takie życie jest naprawdę paskudne. Chodzisz, jesz, żyjesz, ale twoje serce nie bije. W środku jesteś pusty, a twoje ciało gnije i odpada, jeśli nie pijesz codziennie krwi.
      Ortis stanął nad wojownikiem, po czym usiadł na nim okrakiem, aż ten rozłożył się jak długi na ziemi. Rany, zmęczenie i strach dosłownie go sparaliżowały. Był w stanie tylko patrzeć, a jego rozszerzone oczy i pobladła twarz były najlepszą nagrodą dla Ortisa.
     - Nie wiem, czemu ci to wszystko powiedziałem, skoro chciałem zadać ci tylko jedno pytanie – pochylił się nad twarzą Cyrreta, popatrzył mu prosto w oczy - Dlaczego? – warknął ostro – Dlaczego nie uratowałeś Jeona?
     - Przecież wiesz...Mówiłem, że... – Cyrret, przygnieciony jego ciężarem, oddychał ciężko i głośno      - Ja naprawdę chciałem. Byłem gotowy wrócić, ale wszyscy mówili...
    - Błąd. – Ortis wymierzył mu mocny cios w twarz. Jego głowa odskoczyła w bok, na policzku pojawił się czerwony ślad, a z kącika ust popłynęła krew – Nie wierzę, że tak łatwo z niebo zrezygnowałeś, skoro tak bardzo go kochałeś.
     Cyrret jęknął głośno. Wciąż miał zaciśnięte powieki, kiedy się odezwał, ledwo wydobył z siebie głos.
     - Jeon...sam mnie błagał...Już nic...
     - Nie!
    Ortis ponownie wymierzył mu kilka ciosów w twarz, raz za razem, aż. wojownik był ledwo przytomny.
     - Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia?! – Ortis złapał go za ramiona, uniósł lekko i potrząsnął, niczym szmacianą lalką – To wszystko?!
     Cyrret uchylił usta i razem z wydechem wyszeptał słabo jedno słowo:
     - Tak.
    - W takim razie żegnaj – mruknął ponuro, wyciągnął dłoń, zagiął palce i pochylił się nad ciałem Cyrreta.
    Pół godziny później stanął wśród gruzów bramy miasta. Kira czekała na niego oparta o mur, wyraźnie znudzona. Pusty kołczan gdzieś porzuciła i teraz trzymała w dłoni niewielki sztylet, który musiała znaleźć na ulicy. Nephile zapewne doszły już do północnej bramy i tam czekały na dalsze rozkazy. Całe miasto płonęło, gęsty dym i płomienie wzbijały się w ciemne niebo, przesłaniając nawet magiczne kule światła. Ci, którzy przeżyli, próbowali gasić pożar i sprzątać ciała. Jakiś ranny Belth minął Ortisa kulejąc, a na jego widok z wysiłkiem próbował przyspieszyć kroku. Mężczyzna uśmiechnął się przelotnie. Dzisiaj nie zamierzał już nikogo zabijać. Być może już nigdy. Wykonał swoje zadanie i zamierzał po prostu odejść stąd jak najszybciej. Minie trochę czasu, nim znajdą ciało Cyrreta, jeśli wcześniej nie strawią go płomienie.
     Nareszcie. Dokonałem swojej zemsty i w końcu jestem wolny.
   Chwile wcześniej wytarł twarz i schował zakrwawione dłonie za plecy, niestety nie mógł nic poradzić na brudną tunikę. Kira nie wiedziała, po co tak naprawdę tu przyszedł i wolał, żeby tak pozostało.
    Gdy w końcu zjawił się w bramie, popatrzyła na niego przenikliwie, bawiąc się swoim nowo zdobytym ostrzem. W blasku miniaturowych słońc wyraźnie widział jej błękitne oczy, z których całkowicie zniknął wszelki strach. Zaczynał się zastanawiać, czy ta dziewczyna również czegoś nie ukrywa.
     - Co tak długo?
    Ortis minął ją, przeszedł przez drewniane gruzy i ruszył wolno piaszczystym traktem. Poza murami miasta wciąż była noc, chociaż jasna łuna wisiała nad niebem jeszcze dobrych kilkanaście metrów dalej, blednąc dopiero gdzieś przed gęstą ciemnością lasu.
     - Musiałem załatwić pewną sprawę. Możemy już wracać.
    Odwróciła się i szybko zrównała z nim krok. Otuleni nocnym chłodem, oddalali się od płonącego miasta i magicznych świateł.
     - A nephile? - obejrzała się za siebie, jakby mogła je zobaczyć.
     - Pójdą za nami po zapachu. Właściwie są mi już niepotrzebne.
     - To gdzie teraz pójdziemy? Wracamy do Reed?
    Wepchnął dłonie do kieszeni spodni. Lepka krew zasychała, drażniąc jego węch i pozostawiając nieprzyjemne uczucie szczególnie pod paznokciami. Mimo to zerknął na Kirę i uśmiechnął się lekko.
     - Najpierw gdzieś odpoczniemy. Potem pomyślę.

***

     Cyrret czuł, że umiera. To były ostatnie chwile jego życia, ostatnie, ciężkie płytkie oddechy. Miał zamglony wzrok, odrętwiałe, pulsujące bólem ciało. Leżał gdzieś w ciemnej uliczce miasta, zupełnie zapomniany przez świat. Miasto płonęło i skwierczało, jakby znalazł się już w piekle. Płomienie były coraz bliżej, czuł doskwierające ciepło, dym łzawił mu oczy i wywoływał ataki kaszlu, które tylko pogarszały jego stan. Głosy i pokrzykiwania Belthów dochodziły do niego jakby z innego świata.
    Nie tylko jego ciało było odrętwiałe. Czuł się pusty w środku, jakby jego dusza już uleciała do innego miejsca. Z rozrzuconymi rękami i nogami, gapił się tylko w skrawek nieba i jarzące się kule światła. Był całkowicie spokojny i pogodzony z losem.
    Umierał. Właśnie tu. W Gernnhedzie, swoim rodzinnym mieście. Zatoczył pełne koło, by na koniec powrócić do miejsca, gdzie się urodził.
     - Cholerny świat – mruknął, ledwo otwierając spieczone usta.
    Ten martwy drań poharatał jego ciało gołymi szponami, dobrał się tak głęboko, że nawet gdyby chciał jeszcze żyć, nie było, co z niego zbierać. Leżał w kałuży własnej krwi i wiedział, że niedługo wraz z tą czerwoną cieczą, wypłynie z niego także życie. To tylko kwestia minut, jeśli nie sekund.
     Co za poniżająca sytuacja. On, Cyrrek Krwawy, dowódca wojsk Niezwyciężonego, pokonany w ciemnej uliczce przez jednego podrostka.
     Przez brata Jeona, który powinien leżeć w grobie. Czy właśnie dlatego go nie powstrzymywał? Czy sam uważał, że zasłużył na karę? Przez swoje sumienie stał się cierpiętnikiem chyba już dawno temu.
     A Ortis? Jak bardzo musiał pragnąc jego śmierci, skoro błąkał się po tym świecie jako nephil. Pamiętał go jako dobrego, trochę naiwnego chłopca. We wspomnieniach miał obraz całej ich trójki. Oni z Jeonem trenujący walkę na miecze przed wiejskim domkiem i Ortisa zbierającego bukiet kwiatów dla matki. Roześmianego i beztroskiego, bo właśnie taki zawsze był.
     Gdzieś w obolałej piersi Cyrreta wezbrał wibrujący śmiech. Kiedy jednak fala dotarła do gardła, zakrztusił się i zaniósł rzężącym kaszlem. Ból wstrząsnął jego ciałem jakby ktoś przypalał go żywcem. Oddech utknął w piersi.
    Patrzył bezmyślnie jak kula światła nad jego głową powoli się rozprasza, a potem kolejne. Dopiero, gdy zniknęła ostatnia i zapanował mrok rozjaśniany pomarańczowym blaskiem płomieni, Cyrret zamknął oczy.


***

     Rozbili obóz pół dnia drogi od miasta. Blade słońce pojawiło się o świcie i zaraz zaszło za chmurami, chłodny wiatr wciąż się utrzymywał. Ortis upolował dla niej królika, wypatroszył i upiekł na niewielkim ogniu. Dzisiaj nie był za bardzo rozmowny, a na każde słowo odwarkiwał nieprzyjemnie. Nie był zły czy coś takiego, raczej zamyślony. Armia nephilów rzeczywiście w końcu ich znalazła, ale ledwo zwrócił na nich uwagę, gdy rozłożyli się niedaleko i po prostu czekali. Kiedy jadła i ogrzewała się przy ognisku, Ortis rozłożył się gdzieś obok i zasnął. Robił tak na każdym postoju.
     Kira wciąż czuła w sobie obcą świadomość. Czasem słyszała w głowie głos Rairi. Ich więź była dziwna, bardziej jednostronna. Elfka czytała jej myśli, patrzyła jej oczami, potrafiła wniknąć w uczucia. Rairi wciąż ją uspokajała. Tłumaczyła, że jest ważna i potrzebna temu światu. Myśli Najstarszej stawały się jej myślami.
     Nie bój się. Jeśli będziesz posłuszna, dam ci siłę i jeszcze więcej Mocy. Na razie trzymaj się Ortisa.
     Tak więc była przy Ortisie i z każdym dniem lubiła go coraz bardziej. Owszem, próbował czasem zgrywać groźnego i cynicznego drania, ale potrafiła go przejrzeć i nie przejmować jego humorami. Nie wiedział o jej planach i na razie zamierzała trzymać to w tajemnicy. Robiła wszystko, by odwzajemnił jej uczucia, zaczął ją dostrzegać i szanować. Teraz potrafiła z nim rozmawiać i nie peszyło ją każde jego spojrzenie. Udowodniła też, że jego treningi nie poszły na marne.
     Droga powrotna zajęła im więcej czasu, bo wcale się nie spieszyli, poza tym nikt na nich nie czekał. Kiedy dostrzegli wycięty las i połyskującą w słońcu taflę wody, skręcili bardziej na zachód, omijając Reed szerokim łukiem. Zatrzymali się na rozległym polu, który kończył się spadem i piaszczystymi wydmami usianymi gdzieniegdzie karłowatymi krzakami i pożółkłą trawą. Łagodne fale obijały się o brzeg z jednostajnym szumem, a zachodzące słońce kąpało całą okolicę w blado różowym blasku. Było tu chłodniej i bardziej wietrznie niż w głębi lądu, jednak Ortisowi zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Rozkazał swojej armii rozłożyć się w pewnej odległości, a sam rozsiadł się przy smukłym drzewie, tyłem do morza. Wiatr bawił się jego włosami, kiedy bez jednego słowa oparł się o pień i przymknął powieki, jakby szykował się do drzemki.
      Kira stanęła nad nim z rękami na biodrach i zmarszczonym czołem.
     - Zimno mi. Może lepiej wrócimy do wioski?
     - Tutaj jest lepiej – odparł, nie otwierając oczu – Posłuchaj szumu morza i obejrzyj sobie zachód słońca.
     - Nie chcę, zimno mi.
    Może zabrzmiało to za bardzo dziecinnie, ale naprawdę marzła. Jej sukienka była raczej cienka i każdy powiew wiatru przenikał jej ciało, powodując gęsią skórkę.
     Ortis uchylił powieki i westchnął z poirytowaniem. Niespodziewanie złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Jak tylko wylądowała na kępie pożółkłej trawy, natychmiast przyciągnął ją do piersi i objął kurczowo ramieniem.
    Wstrzymała na moment oddech i mimo zimna zaczerwieniła się lekko. Ortis z całkowitym niewzruszeniem ponownie zamknął oczy i odwrócił głowę w drugą stronę. Leżeli tak bez ruchu i w całkowitym milczeniu, słuchając szumu fal i przemykającego między gałęziami wiatru. Wtulona w jego pierś próbowała uchwycić bicie serca...jednak nic nie słyszała.
       No tak, przecież jest nephilem.
    Jednak patrząc na niego tak łatwo było o tym zapomnieć. Teraz również nie mogła się powstrzymać i nieznacznie uniosła głowę, by móc ponownie mu się przyjrzeć. Być może wiedział, że go obserwuje, ale udawał, że śpi.
     Jego twarz wydawała się taka spokojna i łagodna, to nie była twarz wojownika, ale młodego, beztroskiego mężczyzny. To prawda, że wyglądał niewinnie, wręcz uroczo, jednak to nie zmieniało faktu, że wciąż był nephilem. Obrzydliwym, odpychającym nieżywym stworem. Widziała go w trakcie rozkładu. Jego serce nie biło. Pił krew i...
      Dlaczego tak bardzo się usprawiedliwiam?
     - Długo jeszcze będziesz się na mnie tak gapiła?
    Na dźwięk jego głosu prawie podskoczyła. Odsunęła się gwałtownie, podczas gdy Ortis otworzył powoli oczy i popatrzył na nią leniwie z czającym się w kąciku ust uśmiechem
     - Ja...to znaczy... – Zaczęła się jąkać, szukając jakiejś dobrej wymówki – Ja... po prostu...
     Przekrzywił lekko głowę, przyglądając jej się z lekkim rozbawieniem.
     - Czyżbym przyłapał cię na jakiś sprośnych myślach?
     Kira zaczerwieniła się ponownie, odsunęła jeszcze dalej i szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok.      Roześmiał się głośno, po raz pierwszy od bardzo dawna.
     - Naprawdę? – Pochylił się do przodu, z przebiegłym wyrazem twarzy próbując zajrzeć jej w oczy – Czyżby nasza niewinna Kira miała takie brudne myśli? Skoro tak intensywnie mi się przyglądałaś, zgaduję, że to ja jestem obiektem twoich fantazji.
     - Nie wyobrażaj sobie za dużo, nephilu – warknęła ze złością.
     - O – uniósł ręce i wyprostował ostrożnie – Więc nie zapomniałaś czym jestem.
     - Nie.
     - Bardzo dobrze.
     Spojrzała na niego ostrożnie, wciąż z urażoną miną.
     - Dlaczego?
   - Ponieważ tak właśnie ma być. Jestem nephilem i należę do świata umarłych. Właśnie tam powinienem wrócić.
     - Czyli gdzie?
     - Do podziemi, do świata Jormunga, pana śmierci. Wykonałem swoje zadanie i już nic mnie tu nie trzyma.
     - Czy to miało coś wspólnego z Gernnhed? – Kirę bardziej zainteresował ten temat, niż jakiś tam Jormung. Jego słowa o odejściu zakłuły ją prosto w serce.
    W jego czekoladowych oczach nie widziała śmierci, ale życie. Błyszczały intensywnie w ciemniejącym zmierzchu.
     - Nie chcę o tym rozmawiać – odparł wymijająco. Skrzyżował przed sobą nogi i pochylił się do przodu. Zmęczonym gestem przeczesał dłonią zmierzwione włosy.
     Kira usiadła wygodniej naprzeciwko niego i przyjęła podobną pozycję. Wygładziła skraj sukienki, przez chwilę nie wiedząc, co zrobić z rękami.
     - Po co tak naprawdę poszliśmy do Gernnhedu? – Ponowiła pytanie – Robiłam co mi kazałeś i musiałam znosić towarzystwo tych cuchnących nephilów. Należą mi się wyjaśnienia – chciała to powiedzieć naturalnym, spokojnym tonem, ale ostrzejsza nuta jakoś tak sama się pojawiła.
      Ortis zacisnął usta, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.
     - Może masz rację. Wziąłem cię ze sobą nie dla towarzystwa i nie z własnej woli, ale jednak.
    - Przypominam, że sama się zgodziłam i nie musiałeś mnie do niczego zmuszać.. Chcę tylko wiedzieć, po co to wszystko.
     - No tak – westchnął przeciągle – Czy zadowoli cię krótsza wersja?
     Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
     - Niech będzie.
     - Więc musiałem odnaleźć pewnego człowieka. Kiedyś był przyjacielem mojego brata. Obiecałem sobie, że go zabiję. Dlatego dawno temu powróciłem jako nephil.
     Kira uniosła brwi.
    - Więc chodziło tylko o zemstę?
    - Tak.
    - I zabiłeś go?
    - Tak.
    - Dlaczego? Co on ci takiego zrobił?
    Ortis zawahał się na moment.
    - Właściwie to powinnaś zapytać czego nie zrobił. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale...
    - Więc nawet nie wiesz za co go zabiłeś?
    Wydawało jej się, że w jego oczach coś się pojawiło. Jakieś światełko, które równie szybko zgasło.      Poza tym, kiedy to wszystko mówił był spokojny...obojętny.
     - Jesteś zadowolony? – Zapytała po chwili ciszy.
     - Tak.
     Kira wstała powoli i popatrzyła na niego uważnie, w zamyśleniu. Rozejrzała się po okolicy i przez kilka długich sekund wpatrywała się w szumiące morze, jakby to właśnie tam próbowała odnaleźć wszystkie odpowiedzi.
     Trzymaj się Ortisa. Wciąż to słyszała, jakby modlitwę, albo rozkaz.
     - Naprawdę nie masz serca.
     - Można tak powiedzieć.
     Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
     - Powinnam cię zostawić – powiedziała szczerze.
     Przytaknął.
    - Powinnaś Kiro. Dla mnie nie ma jutra. Odejdę, może nawet z rana. Ty możesz wracać do wioski i zająć się swoim życiem.
     - A co z nephilami? Z twoją armią?
     - Nie są mi już potrzebni. Powiem Balarowi, niech ich sobie weźmie.
     Zagryzła wargi i poczuła jak wstępuje w nią niewytłumaczalna złość.
    - Więc mnie też chcesz zostawić? Po tym wszystkim? Zabawiłeś się i tak po prostu odchodzisz? Jesteś odrażający.
    Odwróciła się na pięcie i zamierzała odejść, ale nagle złapał ją za przegub dłoni. Próbowała się wyszarpnąć, gotowa użyć swojej Mocy.
     Właśnie tak. Trzymaj się Ortisa i nie pozwól, by odszedł.
    - Dlaczego wzbudzasz we mnie poczucie winy? – Szarpnął ją za rękę, a w jego głosie po raz pierwszy pojawiła się niespokojna nuta – Nie rób ze mnie bezdusznego potwora. Przecież wiesz, że...
    - Daj mi spokój! Puść mnie! Nie chcę cię widzieć. – Krzyknęła, szamocząc się z nim coraz mocniej.
     - Wiem, że mnie polubiłaś, mimo tego, kim jestem.
     - Udawałam!
     - Nie wierzę. Kira. Daj mi...
    Nagle szarpnął ją trochę mocniej, zachwiała się i wylądowała na nim całym ciężarem. Straciła oddech i zamroczyło ją na kilka uderzeń serca. Kiedy odzyskała ostrość widzenia, napotkała ciemne oczy i jego twarz tuż przy swojej. Krzyknęła bardziej z zaskoczenia i natychmiast z niego zeszła, niezgrabnie opadając na kolana. Ortis usiadł powoli, krzywiąc się z bólu.
      - Przepraszam – mruknął.
     Kira poprawiła na sobie sukienkę i chciała coś powiedzieć, gdy wtedy to zauważyła.
    W miejscu, gdzie jego tunika była lekko rozdarta, spozierał kawałek czerwonego ciała bez skóry. Przełknęła powoli ślinę i gdy ją uniosła, z jej gardła wyrwał się stłumiony jęk zgrozy.
    Nie tylko jego brzuch, ale prawie cała klatka piersiowa była jedną wielką otwartą raną, żywym mięsem z prześwitującymi kośćmi.
     - To...to... – całkiem zabrakło jej słów. Chociaż widziała już nephile w gorszym stanie i tak zrobiło jej się niedobrze.
     Ortis ze spokojem opuścił tunikę i nawet się nie odsunął.
     - Naprawdę będzie lepiej, jak mnie zostawisz – rzucił beznamiętnie.
    Kira wciąż była w szoku. To fakt, że przestała się go bać, ale... Już raz było z nim źle, i wtedy mu pomogła. Ale to...? To było poważne, musiało trwać od jakiegoś czasu i zapewne obejmowało też inne części jego ciała.
      - Ty...się rozkładasz – wydusiła w końcu z siebie.
     Rozmasował blady policzek.
     - Nie da się ukryć.
     - Kiedy ostatnio piłeś krew?
     - Dawno. Nie pamiętam.
     - Dlaczego?
     - Co „dlaczego”?
     - Dlaczego nie piłeś krwi?
     Ortis spojrzał jej prosto w oczy. Przełknęła ślinę.
     To nephil. To nephil. To nephil.
     Powtarzała sobie w kółko, ale jej serce w ogóle nie słuchało. Biło jak szalone, obojętne na brutalną rzeczywistość. Od jego twarzy dzieliły ją zaledwie centymetry. Kiedy się odezwał, jego chłodny oddech owionął jej policzki.
      - Ponieważ to już koniec – odparł w końcu ściszonym, zmęczonym głosem.
     - Ciągle to powtarzasz – rzuciła ze złością.
    Uśmiechnął się blado. Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka, pocierając lekko kciukiem. Jego dotyk   był chłodny, a mimo to przeszył ją gorący dreszcz.
      - Zbyt długo błąkałem się w tym stanie, w samotności, skarbie. Chcę już umrzeć, naprawdę.
    Kira poczuła pod powiekami piekące łzy, a jej głupie serce znów zaczęło wariować. Wciąż słyszała w głowie to: Zostań z Ortisem, chociaż teraz ten głos chyba należał do niej.
     - Nie – szepnęła cicho, ale zdecydowanie.
     Po jej policzku spłynęła łza, którą starł opuszkiem palca. Pochylił się jeszcze bliżej jej twarzy.
     - Co?
     - Nie odchodź – powiedziała głośniej.
    - Dlaczego? – Jego usta były tuż przy jej policzku. – Tak będzie lepiej. Ja nie żyję, skarbie. Od bardzo dawna.
      - Mam tylko ciebie. Co zrobię, jak odejdziesz? Zostań ze mną.
      - Dlaczego to robisz, Kiro? Dlaczego nie chcesz mnie puścić?
    Uśmiechnęła się i w ramach odpowiedzi pocałowała go krótko, łagodnie muskając jego wargi, które choć miękkie, były zimne jak reszta jego ciała. Ortis westchnął z rozkoszą, ale odsunęła się zdecydowanie. Zmusiła go, by pożywił się jej krwią, aż jego ciało się zregenerowało, oddając mu więcej niż powinna. Potem zasnął, a ona odeszła na samą krawędź prowadzącego do morza zbocza i z ręką przyciśniętą do piersi, wpatrzyła się w granatowe niebo. Zimny wiatr targał jej sukienką i przenikał na wskroś, ale w ogóle tego nie czuła. Czerwona świadomość Najstarszej pojawiła się nagle, z falą tępego bólu.
      Dobrze zrobiłaś, Kiro. Teraz zostanie z tobą. Na tym świecie.
     Czuję się, jakbym go wykorzystała.
     Ten nephil doprowadzi cię do celu. Poza tym ma armię, na którą liczy mój Pan.
     Nie wiem co o tym myśleć. Ten pocałunek...
     Wahasz się?
    Kira odetchnęła głęboko i uniosła głowę. Wokół niej wirował w powietrzu piasek i drobne kamyki. Wiatr poruszany jej wolą.
      Ja...chyba go kocham.

      Dziwny śmiech w jej głowie był niczym głos rozbawionego świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych