piątek, 30 czerwca 2017

Kruczy Król (część 4) - prolog i rozdział 1

Witam po przerwie niezbyt długiej. Na razie tylko jedna osoba wyraziła chęć dalszego czytania, chociaż mam nadzieję, że czytelników jest więcej, tylko nie chce wam się komentować. Miałam wrzucić pierwszą część już wcześniej, ale mnie nie było i nie miałam jak. A więc zapraszam do czytania  czwartej i ostatniej części.


Prolog
    - Widzisz to?
    - Co takiego?
     - No, ten szary włosek.
- Ojej, to ona będzie siwa? Myślałem, że tylko starzy ludzie są siwi.
    - To nie jest siwy, książę, tylko szary. A poza tym pozostałe włosy są jakby rude.
    - Faktycznie! – Pięcioletni Riva roześmiał się głośno, przechylił nad łóżeczkiem i uszczypnął w policzek. Dziewczynka w jednej chwili wydarła się na cały głos.
    Argon pokręcił z niezadowoleniem głową i odciągnął Rivę za tunikę.
    - No i co zrobiłeś najlepszego? – zapytał z naganą w głosie - Mieliśmy ją przez chwilę pilnować, żeby rodzice mogli spokojnie porozmawiać. Zaraz przybiegnie matka i nakrzyczy na ciebie.
    - Nie może na mnie nakrzyczeć, bo jestem księciem! – Obruszył się Riva, próbując przekrzyczeć głośny płacz dziecka, który świdrował uszy i z pewnością docierał do sali tronowej.
    - W takim razie nakrzyczy na mnie, ale najważniejsze, że będzie zła i już nigdy nie zostawi nam jej pod opieką.
    Riva, który od dwóch dni z niecierpliwością wyczekiwał tej nowej istotki, zwrócił jasne oczy, w których wzbierały już łzy na najstarszego z chłopców.
    - Balar, zrób coś! Dlaczego ona tak płacze? – Książę zatkał uszy, ze strachem obejrzał się na zamknięte drzwi i zajrzał do łóżeczka. Pulchna twarz dziewczynki zrobiła się czerwona z wysiłku, kiedy całym swoim drobnym ciałem wyrażała swoje niezadowolenie.
   - Dziecko to nie zabawka. Całe szczęście, że jest z wami ktoś dorosły, bo te biedne maleństwo skończyłoby marnie w waszym towarzystwie.
    Balar, który w sumie kończył dopiero trzynaście lat, jeszcze nie był całkiem dorosły, ale już mógł się za takiego uważać. Tym bardziej w ich towarzystwie. Zdawał sobie sprawę, że dla Rivy i Argona był w tej chwili niedościgłym wzorem do naśladowania, a wszystko, co robił, przesadnie im imponowało, chociaż sam nie widział w sobie nic specjalnego.
    Posłał im pobłażliwy uśmiech mądrego dorosłego, na co obaj chłopcy zrobili urażone miny. Zaraz jednak otworzyli usta, z zazdrością i podziwem obserwując, jak Balar bierze dziewczynkę na ręce tak ostrożnie, jakby była z delikatnego szkła. Zaczął kołysać ją lekko i przemawiał łagodnym głosem, aż w końcu w niewielkiej komnacie zapanowała błoga cisza.
   - Właśnie tak, malutka. Widzisz? Nic się złego nie dzieje – powtarzał cicho, z czułością.
    Dziewczynka przestała płakać i zaciskając piąstki wpatrzyła się w niego z zaciekawieniem. Owinięta w śpioszki i biały kocyk, z kilkoma rudymi kędziorkami, zdawała się najpiękniejszą i najbardziej niewinną istotką na tej ziemi. Kiedy Balar spojrzał raz w te duże, przejrzyście zielone oczy, przepadł na zawsze. Nieodwołalnie i niezaprzeczalnie skradła mu serce i zastanawiał się czy obaj chłopcy na jej widok poczuli to samo. Ten szczególny rodzaj ciepła, kiedy jest się pewnym, że od tej pory twoje serce będzie biło dla tej jednej osoby i za wszelką cenę będziesz chciał ją chronić. Ale może Riva i Argon byli jeszcze za młodzi i po prostu ekscytowało ich samo pojawienie się nowego dziecka.
     - Skąd wiedziałeś, że to ją uspokoi? – Książę gapił się na niego z wyrazem kompletnego zachwytu, ale już za chwilę zaczął skakać wokół niego, aby zobaczyć leżące spokojnie w jego ramionach dziecko – Nie boisz się, że ci spadnie i się stłucze.
    - A jak myślisz, kto cię nosił na rękach, kiedy rodzice byli zajęci i zabawiał, abyś tylko nie płakał?
    - Więc ja też byłem taki mały?
    - Mały, słodki i tłuściutki.
    - O nie, na pewno nie byłem tłuściutki.
    - Skąd wiesz, skoro nie zdawałeś sobie z tego sprawy? – Wtrącił Argon z kąśliwym uśmiechem.
    Riva posłał mu mordercze spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
   - Wiem i już – powtórzył z uporem, jakby to była dla niego   śmiertelna obraza.
    - Dobrze, już dobrze. Twój brat najlepiej może zaświadczyć, że byłeś najsłodszym niemowlakiem w Elderolu.
    - Cóż, skoro prawda wyszła na jaw, to mogę też się przyznać, że miałem ochotę cię schrupać na podwieczorek, ale powstrzymało mnie tylko to, że wtedy rodzice by mnie zabili.
    Śmiech Rivy wypełnił cały pokoik, wywołując u nich szeroki uśmiech. Balar z powrotem ułożył niemowlę ostrożnie w łóżeczku i we trójkę ponownie pochylili się nad poręczą, podczas gdy zielone oczy przyglądały się im kolejno, z uwagą. Najpierw Argonowi, potem Rivie, który stroił głupie miny, żeby ją rozśmieszyć i na końcu Balarowi. Na jego widok zamrugała i czy tylko jemu się zdawało, czy naprawdę uśmiechnęła się po raz pierwszy?
    - Ale masz fajnie – westchnął Riva, trącając swojego przyjaciela i strażnika – Też bym chciał mieć taką małą siostrzyczkę.
    - A ja się ciszę, że mieszkam teraz w zamku, bo przynajmniej mam spokój i mogę się wyspać – odparł poważnie Argon, poruszając palcem przed oczami dziecka, które uniosło rączki, próbując go złapać – Słyszałeś, jaki daje koncert? A to dopiero początek. Jej płuca są chyba wielkości Gór Ednor. Miałbyś jej dosyć po dwóch dniach mieszkania pod jednym dachem.
    - E tam, ale jest słodka, prawda? I jak trochę podrośnie będzie można się z nią bawić.
    Balar z rozbawionym półuśmiechem potarmosił mu włosy.
    - Więc masz już dosyć starszego brata? Przecież ja też się z tobą bawię.
    - Bawiłeś – poprawił go Riva, zadzierając głowę, żeby na niego spojrzeć i pokazać mu złośliwie język – Teraz tylko ciągle się uczysz i stajesz się nudny, jak tata. A ona – wskazał palcem niemowlę – będzie się ze mną bawić, w co tylko zechcę i będzie mnie słuchać, bo jestem księciem i będę od niej starszy.
    Chociaż w jego głosie można było wyczuć pretensje, Balar doskonale wiedział, że młody książę go uwielbia i podziwia, bez względu na to, jak wiele czasu mu poświęca, albo nie poświęca.
    - Zastanawia mnie kto, kogo będzie słuchał – Balar ze śmiechem pochylił się nad łóżeczkiem i bardzo delikatnie dotknął tych kilka włosów na prawie łysej główce. Jeden, siwy od razu rzucał się w oczy i był niezbitym dowodem, że oto narodził się kolejny Potomek Liry, który w przyszłości będzie ich ratunkiem – Obawiam się, że jej charakterek będzie równie ognisty jak te włosy.
- Sądząc po jej wrzaskach już teraz jestem pewny, że będziemy mieć z nią ciężkie życie.
    Riva, który ledwo sięgał do barierki łóżka, znów zaczął stroić głupie miny, na co dziewczynka wydała z siebie pierwsze niezrozumiałe dźwięki rozbawienia i poruszyła się, skopując z siebie kocyk. Nawet Argon, zazwyczaj przesadnie poważny, uśmiechał się szeroko, jakby radość jego siostrzyczki była zaraźliwa.
    - Myśleliście już nad imieniem? – Zapytał w pewnym momencie Riva.
    - No cóż...I tak to matka nada jej Imię.
    - Dlaczego?
   Argon popatrzył na księcia, jakby ten nie pojmował oczywistych rzeczy.
    - Ponieważ, skoro ojciec nadał mi Imię, więc to logiczne, że teraz kolej mamy.
   - No tak – Riva przyjął to wytłumaczenie, jednak wciąż wydawał się niezadowolony - Ale dlaczego to nie mogę być na przykład ja?
   - A dlaczego akurat ty? – Zapytał Balar, zaskoczony samym faktem, że jego młodszemu bratu przyszło coś takiego do głowy – Jesteś jeszcze za młody.
   - Dokładnie – przytaknął mu Argon ze swoją zwykłą, dorosłą powagą – Przecież wiesz, że nadanie Imienia w pierwszej kolejności przysługuje rodzicom.
    Dziewczynka w łóżeczku przyglądała się pilnie twarzom trójki chłopców i wsłuchiwała w głosy, chociaż nie rozumiała ani słowa z ich rozmowy.
   Rivie zadrżały usta, jakby zaraz miał się rozpłakać i zacisnął pięści na szczeblach łóżka. Lewą dłoń miał zabandażowaną, aby ukryć znamię kruka.
    - To niesprawiedliwe, że nic mi nie wolno.
   Argon westchnął cicho i wymienił z Balarem pełne udręki spojrzenie, po czym przysunął się do chłopca i poklepał go po plecach.
    - Mogę zapytać mamy, jeśli chcesz – zaproponował pojednawczo.
Książę od razu się rozpogodził i pokiwał entuzjastycznie głową. W jego jasnoszarych oczach zamigotały psotne ogniki, całkowicie odganiając smutek.
    - A ty, gdybyś mógł się z nią połączyć, to, jakie nadałbyś jej imię?
    - No cóż...Nie myślałem o tym, ale może... Sera, albo Kala.
    - Hmm, takie sobie. A ja od dawna mam dla niej imię.
    - Jakie?
    Riva uśmiechnął się szeroko.
    - Ariel.
    - Dziwnie brzmi.
    - Wydaje mi się, że bardziej by pasowało do chłopca.
   - A właśnie, że nie. To idealnie dla niej imię i zamierzam poprosić Sarę, żeby tak ją nazwała. Ariel.
   Jakby na dany znak, wszyscy popatrzyli na dziewczynkę, nieświadomą, że to o niej jest ta cała rozmowa. Balar oparł łokcie o barierkę i zmrużył oczy, napotykając łagodną zieleń wpatrzonych w niego tęczówek.
Ariel, Ariel, Ariel, Ariel...
    Powtarzał to imię w myślach, aż zaczęło brzmieć niczym mantra, składająca się z tych pięciu liter, tracących swoje znaczenie, ale...
  - Rzeczywiście całkiem pasuje – stwierdził głośno Argon, jakby czytał starszemu chłopakowi w myślach.
    - A ty, co o tym myślisz, Balarze?
   - Z pewnością to oryginalne imię i może do niej pasować – odparł, siląc się na obojętność.
   - Ha! Mówiłem! – Riva klasnął z podekscytowaniem i wykonał skoczny taniec wokół starszego brata, który ze śmiechem przytrzymał go w miejscu jedną ręką, cały czas wpatrując się w niemowlę.
    - Możemy zaproponować to imię mamie, ale...
   - Na pewno się zgodzi – z przekonaniem przerwał Argonowi i ruszył biegiem do drzwi – Będzie zachwycona. Przekonam ich, żebym to ja mógł ją nazwać.
    - Ale oni teraz... – Młody Biały Kruk nie zdążył dokończyć, gdyż Riva już wybiegł z komnaty jakby się paliło. Chłopiec przewrócił oczami, zerknął na siostrę i wybiegł za księciem.
Balar nie ruszył się z miejsca. Kiedy rozległo się trzaśnięcie drzwiami, został sam w niewielkim pokoiku z córą Areela i Sary. Odetchnął cicho i zerknął przez ramię, upewniając się, czy drzwi są zamknięte, potem z powrotem przeniósł czarne spojrzenie na dziecko. Jego serce zabiło mocniej, z ekscytacji, ale też jakiegoś nerwowego oczekiwania. Uśmiechnął się lekko i bez wahania wyciągnął rękę, dotykając palcem  jej czoła. Przymknął oczy, wsłuchując się w ciszę, zdającą się otaczać cały zamek.
Król, a jego ojciec zawsze powtarzał, że Balar miał wyjątkowo rozwiniętą intuicję, która w przyszłości miała pozwolić mu, jako władcy, podejmować dobre i słuszne decyzje.
I właśnie teraz, wbrew wszystkiemu, jego zmysły podpowiadały mu, że to, co zamierza zrobić, jest właściwe.
Jej rodzice będą wściekli, Riva zawiedziony, a cała reszta być może nie zrozumie. Ale co tam.
Balar jeszcze nigdy nie był tak pewny siebie, jak teraz. Jeszcze nigdy nie był odpowiedzialny za czyjeś życie, ale teraz pragnął tego, jak niczego na świecie. Jakby coś, jakaś siła przyzywała go tej istotki.
Jakby urodziła się specjalnie dla niego.
Ariel. Nadaję ci imię Ariel.
Krótkie słowo otoczył wiązką Mocy i przesłał w kierunku dziecka, poprzez dotykający jej czoło palec, do czystego i nieukształtowanego umysłu. Imię zawibrowało w jego głowie, a potem w niej.
Każda litera imienia pulsowała Mocą, która wypełniła jej drobne ciałko, po czym wróciła do niego, już nieodwołalnie i na zawsze łącząc ich najtrwalsza więzią, jaka istniała w ich świecie.
I już. Bez świadków i zbędnej, oficjalnej ceremonii. Balar związał swoje życie z malutką Ariel i cokolwiek się stanie, nie było odwrotu. Może to było szalone i nie do końca przemyślane, ale tak bardzo zakochał się w jej zielonych oczach, że musiał to zrobić.
- Przepraszam, braciszku, że cię ubiegłem, ale to było silniejsze – mruknął pod nosem, otwierając oczy.
Witaj, Ariel.
Słowa zabrzmiały w ich połączonych umysłach, ale nie doczekał się odpowiedzi. Oczywiście. Musiał poczekać, żeby go zrozumiała i odpowiedziała. Na razie potrafiła tylko rozpoznać barwę jego głosu. Jej świadomość była czysta niczym pusta kartka papieru. Jasna i błyszcząca niczym malutka gwiazdka.
Piękna.
Dopiero teraz zorientował się, że dziewczynka wsadziła sobie jego palec do buzi i ssała z zapamiętaniem, jakby to był smoczek. Zamknęła oczy, odprężona i spokojna i zaczęła usypiać.
Balar uśmiechnął się czule, zaraz jednak spoważniał w jednej chwili, zamarł, a jego czoło przecięły głębokie bruzdy.
Jego umysł zaatakowały obrazy z przyszłości, przynosząc pierwszą w jego życiu wizję.
Zacisnął dłoń na poręczy łóżka aż pobielały mu kłykcie i zachwiał się, jakby dostał cios w głowę. Nogi miał jak z waty i tylko siła woli nie pozwoliła mu upaść.
Usłyszał kroki za drzwiami i wiedział, że za chwilę rozpęta się piekło. Tymczasem jednak stał niczym skamieniały i z pochmurną miną, w głębokim zamyśleniu wpatrywał się w śpiącą Ariel, która wciąż ssała jego palec. Z pewnością nie zobaczyła tego, co on, bo inaczej, nie leżałaby tak spokojnie.
    Swoją decyzją na zawsze połączył i odmienił ich życia.


"Ogień jest przelotnym, krótkotrwałym zjawiskiem, kwintesencją niestałości.
Pojawia się nagle, napiera z impetem życia, wykonuje taniec głodu, podczas gdy wszystko wokół kurczy się i czernieje.
Gdy już nie ma nic do pożarcia, znika i niczego nie pozostawia z wyjątkiem popiołów [...]"

Dan Wells „Nie jestem seryjnym mordercą



     "To sen, jeden z tych snów, które miała prawie każdej nocy, kiedy widziała jego twarz tak wyraźnie i dotykała jej we śnie tak, że rano czuła na palcach dotyk jego skóry. Nawet wtedy gdy otoczył ją ramionami, tak ostrożnie, jakby musiał sprawdzić czy jeszcze potrafi to robić [...]; jej ręce nie wierzyły , że mogą go dotknąć, jej ramiona nie wierzyły, że mogą go objąć. Ale jej oczy widziały go, jej uszy słyszały, jak oddycha. Jej skóra czuła jego skórę, tak ciepłą, jakby był w niej ogień po tych wszystkich miesiącach, gdy był tak przeraźliwie zimny."

Cornelia FunkeAtramentowa śmierć”


Rozdział 1


    Czerwony księżyc miał kolor krwi. Jej ulubiony.
    Kolor zwycięstwa.
R       Rairi od wieków nie była tak szczęśliwa, a miała powód, bo w końcu jej marzenie o zemście było na wyciągnięcie ręki. Wszystko szło po jej myśli, ale nie mogła przecież przypisać sobie wszystkich zasług, bo gdyby nie pomoc Balara, nie zdziałałaby tak wiele.
       Mimo chłodu, ta noc była wyjątkowo urocza, idealna na samotny lot nad uśpionym światem. Gwiazdy na czystym niebie kojarzyły się z milionami odległych światów, oświetlających jej krucze skrzydła, jej dumę i jej triumfujący uśmiech.
    Latała sobie nad Elderolem, przelatywała nad jego miastami, lasami i polami, jakby to wszystko należał do niej.
    Już niedługo.
   Pozbędzie się ludzi i przy pomocy Balara oraz Gathalaga zbuduje swoje własne królestwo, gdzie będzie boginią. Jedyną i niepodzielną władczynią.
   Uśmiechając się do siebie, z cichym szumem wylądowała pośrodku uśpionej wioski. Poruszyła skrzydłami i podmuch wiatru uniósł wokół niej pył i drobne kamyki.
    Śpisz? Jej świadomość była czerwona niczym księżyc na niebie, kiedy odnalazła Balara gdzieś na morzu.
    Już nie. Coś się stało?
   Nie. Stęskniłam się.
   Sięgnęła po sztylet przy ozdobnym pasku sukni i zmrużonymi oczami rozejrzała się po wiosce. Domy stały ciemne i ciche, a jej mieszkańcy smacznie spali.
    Nie ma mnie dopiero kilka dni. Musisz być cierpliwa, Kiedy wrócę, wszystko ci wynagrodzę.
    Machnęła niedbale ręką i wszystkie drzwi otworzyły się na oścież.
Och, w to nie wątpię. Ale wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Kiedy cię nie ma, strasznie się nudzę.
    Przykro mi.
   Jej uśmiech stał się bardziej rozbawiony, w oczach błysnęło chłodne okrucieństwo. Ponownie machnęła skrzydłami i po wydeptanej ścieżce od jej stóp przeszła fala wiatru i naelektryzowanej Mocy.
    Znalazłam sobie jednak zajęcie. Uniosła dłoń i z głębi domów rozległy się krzyki, gdy niewidzialna siła wywlokła ludzi na zewnątrz. Wszyscy wciąż byli w koszulach nocnych, rozespani i zdezorientowani. Dzieci rozpłakały się na cały głos. Wieśniacy stali przed nią, w blasku czerwonego księżyca i gapili się na nią i na jej rozłożone skrzydła, jakby była wytworem ich sennej wyobraźni, nocnym koszmarem.
    Chyba domyślam się jakie. Rozległ się jego obojętny głos.
    Chcesz popatrzeć?
    Nie doczekała się odpowiedzi, bo i tak była zbyteczna. Przesłała mu obraz zebranych przed nią ludzi, po czym zaatakowała.
    Widział i czuł to, co ona. Krzyk pierwszego człowieka, gdy chłodna stal przebiła serce, zanim zdążył zamrugać. Gładko i precyzyjnie. Zapach krwi wypełnił jej nozdrza, a więc i jego. Często bawiła się z nim w ten sposób, atakując jego umysł krwawą rzezią. Sprawiało jej to podwójną przyjemność. Kiedyś w ten sposób go testowała, teraz robiła to wyłącznie z zabawy. Tylko raz, na samym początku zareagował obrzydzeniem i złością. Potem wyrobiła u niego obojętność, która wyparła wszelkie ludzie odruchy i emocje. Stał się taki, jakiego pragnęła mieć u swojego boku. Bez niepotrzebnych uczuć, bez obawy, że mógłby ją opuścić, czy zdradzić.
    Chociaż lekko rozespany, odbierał jej obrazy i myśli bez zbytniego zainteresowania, jakby pokazywała mu rozgwieżdżone niebo.
    Czerwień, ból i śmierć. Oto, czym go karmiła i czym była dla tego świata.
      A co u ciebie?
Sztylet ociekał krwią, która skapywała na ziemię. Wygłodniała stal sama odnajdywała drogę do kolejnej ofiary, przebijając skórę, mięśnie i tkanki, jakby wbijała się w masło.
Za kilka dni będziemy u celu.
Zdążysz do pełni?
Nie martw się, moja droga. Ten czas zleci szybciej niż sądzisz i wkrótce będziemy razem już na zawsze.
Roześmiała się dźwięcznie, gubiąc po drodze kilka czarnych piór. Poruszała się zbyt szybko, żeby którakolwiek z tych marnych istot mogła zareagować. Balar patrzył jej oczami, jak jeden szybki ruch jej dłoni przerywa płacz dziecka.
Mam nadzieję, że tym razem ci nie ucieknie.
Nie. Zaklęcie Posłuszeństwa pozwala jej tylko snuć się po statku, albo leżeć bezczynnie. Poza tym śmierć Rivy kompletnie ją załamała.
A właśnie. Twój młodszy braciszek w końcu wyzionął ducha. Jak się z tym czujesz?
Jakbym pozbył się kamyka uwierającego w bucie. Teraz jestem jedynym Kruczym Królem, jak powinno być od początku.
Krzyki raz za razem przerywały nocną ciszę i urywały się nagle, razem z ulatującym życiem. Rairi nie patrzyła czy to kobieta, dziecko, czy jakiś siwiejący staruch. Wszyscy w jej oczach byli ohydnymi insektami i nosili na sobie piętno zdradzieckiej natury. Ich krew i śmierć były dla niej wytchnieniem i jedyną pociechą tej nocy.
A co zrobisz z tą małą?
Jakiś mężczyzna zdołał uniknąć jej ciosu, ale bez trudu poderżnęła mu gardło. Wyczuła, że Balar ziewnął, bardziej zainteresowany odnalezieniem wygodniejszej pozycji na łóżku, niż krwawymi obrazami, podsycanymi igiełkami bólu.
Sprawię, że wręcz z przyjemnością odda mi kamienie.
Będziesz ją torturował? Chciałabym to zobaczyć.
Coś wymyślę. Będzie żałować, że w ogóle się urodziła. Nauczyłaś mnie wielu przydatnych rzeczy, więc nie będziemy się nudzić.
Więc powinieneś ładnie mi za to podziękować.
Roześmiał się w głębi jej umysłu, rozpalając jej ciało gorącym żarem. Naprawdę żałowała, że nie mogła teraz przy nim być, wślizgnąć się do jego łóżka i…
Twoja cierpliwość zostanie nagrodzona. Możesz być pewna, że w odpowiednim czasie odwdzięczę się za wszystko.
W wiosce pozostała jedna żywa kobieta, zasłaniająca sobą kilkuletnią dziewczynkę, która kurczowo trzymała się jej spódnicy. Rairi stanęła przed nią i marszcząc nos, spojrzała jej prosto w oczy.
- Proszę…
- Stoisz mi na drodze, robaku.
Po raz ostatni zamachnęła się sztyletem, trysnęła krew i dwa ciała upadły u jej stóp. Z cichym westchnieniem schowała brudne ostrze do pochwy u pasa i odwróciła się, spoglądając na stos trupów, bezładnie zaściełających ulicę. Bez Balara to nie było takie zabawne i trwało krócej, niżby chciała. Powinna poszukać sobie większej wioski.
Kocham cię i również tęsknie. Spróbuj w tym czasie czymś się zająć.
Jego słowa sprawiły, że uśmiechnęła się do martwych wieśniaków. Potrafiła przeniknąć jego myśli tak głęboko, że mogła być pewna jego uczuć.
Ja też się kocham, mój królu. Wróć do mnie z kamieniami, żebyśmy mogli zbudować nasze królestwo.
Oczekuj mnie w pełnię czerwonego księżyca. To będzie noc zwycięstwa.
Z uśmiechem na ustach, Rairi odwróciła się od wioski, trupów i otwartych domów, po czym machnęła skrzydłami i wzbiła się w granatowe niebo. Nie obejrzała się ani razu, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby, że ciała zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie zasychającą krew.
Rozmowa z Balarem i pozbycie się kilku marnych żyć całkowicie wprawiły ją w dobry humor. Zamierzała nawet odwiedzić Gathalaga w jego więzieniu i zapewnić, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Na razie to nasze wspólne plany, ale jego panowanie będzie raczej krótkie. Niech sobie sądzi, że jest najpotężniejszą istotą na tej ziemi.
Tymczasem jednak zamierzała odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Niczym nieśmiertelnie piękna bogini, otoczona blaskiem gwiazd i czerwoną poświatą, szybowała ponad pogrążonym w mroku światem, który nawet nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Wciąż nie mogła nacieszyć się swoimi skrzydłami, pięknymi i silnymi, które dostała w prezencie od syna. Zaczynała rozumieć co czują Noszący Znak Kruka, kiedy w każdej chwili mogą wzbić się w powietrze i dziwiła się, że do tej pory mogła żyć bez tego cudownego poczucia wolności i lekkości.
Nie musiała już nikomu niczego zazdrościć, bo była idealna.
Przeleciała nad spalonym Gernnhedem i minęła ciemny las, pozostawiając okoliczne wioski w spokoju. Po lewej stronie gdzieś w mroku majaczyły majestatyczne góry Pustelnika, otoczone jałową doliną, w której niedawno spędziła miłe chwile z Balarem. Właściwie, niemal każde miejsce kojarzyło się właśnie z nim, bo jeśli nie robili czegoś razem, to niemal zawsze była z nim jej świadomość. Nie pamiętała już nawet, jak to było wcześniej, zanim do niej przyszedł. Musiała wieść bardzo nudne i samotne życie. To, że był z nią z własnej woli stanowiło najlepszy dowód jego szczerych intencji. Czuła, że przy nim nie zazna ani minuty nudy przez całą wieczność.
Wylądowała miękko niedaleko wioski Kythral, stanowiącej granicę pomiędzy górami Pustelnika, a resztą Elderolu. Poza jednostajnym szumem morza, nocną ciszę zakłócały liczne, niemilknące kroki. W ciemnej toni odbijał się słaby, czerwonawy blask księżyca.
Przy długim, starym pomoście kołysał się duży statek, podobny do „Czarnej Pani”, chociaż nie tak okazały. Z opuszczonego trapu schodziły pierwsze zastępy nephilów. Z mieczami, w łachmanach, stanowili milczącą, groźną i nieśmiertelną armię. Na ich czele kroczył młody, chorobliwie chudy półelf, który ledwo przypominał jej syna. W brudnych, znoszonych ubraniach i sterczących, pozlepianych włosach bardziej upodabniał się do jednego z umarłych niż do jej nieśmiertelnej rasy.
Na jego widok, Rairi skrzywiła się z pogardą.
Aż trudno uwierzyć, że to ja go urodziłam. Bardziej żałosny niż jego ojciec.
Nox przeszedł drewniany pomost i stanął przed nią z pochyloną głową. Jego czerwone tęczówki nie wyrażały absolutnie niczego, poza jej wolą.
- Widzę, że pierwsza partia przybyła zgodnie z planem.
- Tak. Dwa tysiące.
- Dobrze.
Rairi spojrzała ponad jego głową, na kroczących nephilów, którzy w milczeniu opuszczali statek, po czym ustawiali się w równym rzędzie na pożółkłej trawie. Przeniosła wzrok na syna, zmarszczyła nos i odsunęła się o krok. Śmierdział gorzej niż śmierć, czyli tak, jak nephile. Odkąd całkowicie przejęła nad nim kontrolę, robił tylko to, co mu kazała, a więc ani razu się nie mył. Gdyby nie przypominała sobie, że musi jeść, umarłby z głodu. A teraz w dodatku przesiąkł trupami i ich podziemnym światem.
- Zanim wrócisz po następnych, weź kąpiel. I jedz posiłki chociaż trzy razy dziennie - cmoknęła z niesmakiem, krzyżując przed sobą ramiona – Przynosisz hańbę Nieśmiertelnym.
- Przepraszam, matko.
- Płynie w tobie krew człowieka, który mnie zdradził. Twoje przeprosiny są puste, jak twój słaby umysł. Gdyby nie to, że zastępujesz Balara, od razu bym cię zabiła.
Nox jeszcze bardziej spuścił głowę, jego wychudzona twarz była beznamiętną maską. Rairi westchnęła i odwróciła wzrok, nie mając ochoty nawet na niego patrzeć.
- Jesteś za blisko. Nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie w takim stanie.
Wiązka Mocy rzuciła nim o stojących w rzędzie nephilów, którzy upadli pod nim jak bezładne kukiełki. Nox leżał przez chwilę nieruchomo, dopóki nie rozkazała mu wstać. Zrobił to ociężale, bez cienia dawnej gracji, którą po niej odziedziczył.
- Kiedy sprowadzisz wszystkich, macie ruszyć prosto na Malgarię.
Nox skinął sztywno głową.
- Dobrze, matko.
- Kiedy wróci mój Balar, już mi nie będziesz potrzebny.
Kiedy jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, jego zrobiły to samo. Jakby cieszyła go rychła śmierć z ręki matki, jakby o niczym innym nie marzył.
Rairi śmiała się jeszcze, kiedy wzbiła się w niebo i odleciała na czarnych skrzydłach.
Każdy w końcu dostanie to, na co zasłużył, prawda, mój drogi?
Jak zwykle się nie mylisz. A najwięksi zwycięscy dostaną ten świat.

***

Nieustanne kołysanie statku zaczynało ją drażnić i powodowało zawroty głowy, z którymi nawet nie chciało jej się walczyć. Ariel nie miała pojęcia ile czasu już płynęli, bo czas rozciągał jej się tak bardzo, że kompletnie straciła jego rachubę. Potrafiła jedynie rozróżniać dzień od nocy, chociaż i pora dnia była dla niej obojętna.
Wszystko straciło sens i właściwie było już jej nawet obojętne, co się z nią stanie.
Riva nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć.
Pogódź się z tym.
To ty go zabiłeś.
To już nie ma znaczenia.
Za każdym razem, gdy wychodziła na pokład i stawała przy relingu, ze wszystkich stron otaczało ich morze i jak okiem sięgnąć widziała tylko wodę. Mnóstwo wody, dzięki której mogłaby się stąd wyrwać i uwolnić. Jednak sama myśl o ucieczce, powodowała obezwładniający ból, który rozrywał od środka i przypominał jej, że przez zaklęcie Posłuszeństwa praktycznie ma związane ręce.
Chociaż nikt nie stał przy sterach i nikt nie kierował statkiem, płynęli wciąż przed siebie, w nieznanym jej kierunku, popychani wiatrem i jakąś niewidzialną siłą. Czasem nawet wydawało jej się, że ten statek – widmo ma własną świadomość i sam wyznacza kierunek.
Poza spaniem i kręceniem się po pokładzie, nie miała nic do roboty, za to mnóstwo czasu na myślenie.
A wszystkie jej myśli bezustannie krążyły wokół Rivy. Jego twarz tak dokładnie wryła jej się w pamięć, że za każdym razem, gdy zamykała oczy, stawał przed nią jak żywy i uśmiechał się, tysiącem swoich uśmiechów.
W jej pamięci jednak utrwalił się również inny obraz. Jak jego oczy zachodzą mgłą i pada bez życia na piknikowy koc, a czarne włosy rozsypują się po czerwono – białej szachownicy. Ta scena była niczym koszmar, który powracał do niej w każdym śnie i wciąż tam był, gdy się budziła. Sama myśl, że jego serce przestało bić, odbierała jej oddech i powodowała ucisk w piersi.
Przez dwa dni właściwie nie ruszała się ze swojej malutkiej kajuty, mieszczącej jedynie twardy siennik. Kiedy nie spała, leżała całymi godzinami, czasem zupełnie nieruchomo. Poza szumem fal, skrzypieniem desek i krokami, na statku panowała upiorna, przytłaczająca cisza. Jej oczy były wysuszone i czerwone od wylanych łez, które nie chciały już płynąć. Wstawała jedynie za potrzebą, zaś żołądek miała tak ściśnięty, że nawet nie myślała o jedzeniu.
Mogłaby leżeć jeszcze dłużej, gdyby nie jego interwencja.
Sądzisz, że pozwolę ci się zagłodzić na śmierć? W kuchni masz jedzenie.
Rozkazujący głos przeniknął jej ciało krótkim bólem i zmusił do podniesienia się. Długi, czarny korytarz w jej oczach wydłużał się i zdawał się tunelem bez końca, ale bez problemu znalazła odpowiednie pomieszczenie. Czerstwy chleb i suszone, słone mięso były jedynym pożywieniem, na jakie mogła tu liczyć. Nie miała wyboru i musiała to jeść trzy razy dziennie. W ogóle nie miała tu żadnego wyboru.
Kiedy myślała o zabiciu go, czuła ból.
Kiedy patrzyła na wodę i pragnęła się w niej zanurzyć, czuła ból.
Kiedy próbowała sięgnąć po Moc kamieni, ból rozrywał ją od środka, aż ciemniało jej w oczach.
Nie miała nic i nie mogła nic zrobić. Chociaż to myśl o Rivie sprawiała jej największy ból, tylko za nią jej nie karał. Nie musiał, bo i tak jej umysł dręczył obraz ich ostatnich chwil nad jeziorem i bladej twarzy króla, która była ostatnią rzeczą, jaką widziała, zanim tu trafiła.
Na ten dziwny statek, który sam płynął nie wiadomo gdzie, z Balarem jako jedynym towarzyszem. Poprzednio, zawsze jakoś udawało jej się uciec, ale teraz związana tym przeklętym zaklęciem, czuła się kompletnie bezradna i bezsilna.
Gdy w końcu, po wielu godzinach leżenia w otępieniu, zmobilizowała się do opuszczenia swojej malutkie kajuty, odkryła, że wciąż ma na sobie tą samą zieloną sukienkę, teraz całkiem brudną i pomiętą, a włosy ma zupełnie w nieładzie, nieczesane od wieków. Ku jej zaskoczeniu, tym razem zastała w kuchni miskę z wodą i szczotkę. Nie zastanawiając się długo, doprowadziła się trochę do porządku, zmywając z siebie brud i resztki otępienia. Jej skóra i włosy na długo miały przecieknąć morską wodą, ale to był najmniejszy z jej problemów.
Kiedy po południu spacerowała po statku, natknęła się na swojego oprawcę, gdy oparty swobodnie o reling, wpatrywał się w horyzont, gdzie błękit wody stykał się z bezchmurnym niebem. Świeciło słońce i ciepły wiatr targał jego płaszczem oraz spływającymi na ramiona włosami. Ariel musiała zacisnąć powieki, bo po raz kolejny myśl o uduszeniu go gołymi rękami targnęła jej ciałem żywym bólem.
- Powiesz mi w końcu, gdzie mnie wieziesz? – Warknęła do jego pleców, zaskoczona spokojem w swoim ochrypłym głosie. Nie odzywała się do niego ostatnio, poza myślami.
Nie poruszył się, chociaż odpowiedział od razu:
- Dowiesz się na miejscu. „Czarna Pani” zna kierunek i tylko to się liczy.
Czarna Pani”? Przynajmniej poznała nazwę statku, która naprawdę zdawała się do niego pasować.
Ariel przygryzła wargi i zamierzała odejść, żeby zaszyć się gdzieś, gdzie nie będzie musiała go oglądać. Zanim jednak zdążyła się odwrócić, Balar zrobił to pierwszy i spojrzał na nią w taki sposób, że wszystkie włoski zjeżyły się na jej karku i ramionach. Zrobił dwa kroki i wystarczyło, że popatrzył jej w oczy, a coś uderzyło ją w pierś, aż straciła oddech i zmusiło, aby opadła na kolana. Chciała wstać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa.
- Mówiłem, żebyś nie męczyła mnie głupimi pytaniami – odezwał się szorstko, po czym stanął nad nią, złapał brutalnie za włosy i uniósł jej głowę, aż zabolała ją szyja. Syknęła cicho, a gdy dostrzegła jego pełen pogardy, chłodny uśmieszek, zacisnęła zęby i przybrała najbardziej zacięty i dumny wyraz twarzy na jaki było ją w tym momencie stać.
- Nie przestraszysz mnie czymś takim i nie będziesz mi ciągle rozkazywał.
   - Nie? – Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu, patrząc na nią z góry, jak na robaka, którego mógłby zgnieść butem – Przecież cały czas ci rozkazuję, a twoja arogancja w obecnej sytuacji jest zupełnie nie na miejscu – jego wzrok na chwilę stał się nieobecny i domyśliła się, że rozmawia z kimś mentalnie. Nie mogła znieść widoku jego oszpeconej twarzy, chociaż w jej rysach można było dostrzec Rivę. I to bolało ją najbardziej. W końcu skinął głową, jakby do własnych myśli i wciąż trzymając ją za włosy, ukucnął i zajrzał jej prosto w oczy – Rairi jest ciekawa, co będę z tobą robił przez tyle czasu. Może zademonstrujemy jej małą próbkę?
Ariel szarpnęła się, ale na próżno. W czarnych oczach dostrzegła jakieś nieludzkie okrucieństwo. Otaczająca go Moc obezwładniała, była niemal paraliżująca.
- Co? W końcu się przestraszyłaś? – Zakpił, mrużąc leniwie oczy, niczym drapieżnik zabawiający się ze swoją ofiarą.
Ariel zacisnęła mocniej usta i zamiast odpowiedzi, splunęła mu prosto w twarz. Skrzywił się, wytarł rękawem i puścił ją.
- To już trzeci raz, wiesz? Może w końcu zaczniesz czuć przede mną jakiś respekt.
Dotknął ją prawą ręką ze znamieniem, a właściwie musnął jedynie palcem czoło.
Krzyk wydarł się z jej gardła zupełnie bez jej woli, zanim dotarło do niej, że to jej własny głos. W głowie eksplodowało coś z hukiem, a całym ciałem wstrząsnęło gwałtownie, aż upadła jak długa na deski.
- Widzisz, Ariel – wyprostował się powoli, ze spokojem patrząc na jej cierpienie, na to, jak wije się u jego stóp – To Rairi nauczyła mnie tej zabawy. Z perspektywy ofiary nie było w tym nic zabawnego ale teraz rozumiem dlaczego się śmiała.
Przyczołgała się do jego stóp, zacisnęła palce na nogawce spodni, chociaż nie wiedziała dlaczego bo nie mogła skupić myśli. Krzyk narastał w jej piersi, niemal ją rozsadzając, ale nie miała zamiaru dać mu tej przyjemności, dlatego stłumiła go, gryząc język aż do krwi. Metaliczny smak wypełnił jej usta, aż zrobiło jej się niedobrze.
Trudno to było właściwie nazwać bólem, bardziej męczarnią. Jej głowa pulsowała tępo, potworny ucisk rozsadzał skronie i oczy, a całe ciało miała miękkie, zupełnie bezładne. Jedną dłoń przycisnęła do czoła, jakby to mogło powstrzymać to potworne wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Przyznaj, że w końcu cię przestraszyłem.
Z jej nosa pociekła krew. Ledwo usłyszała jego słowa, skulona na deskach statku, obolała, ale… Nie.
Nie bała się, chociaż może naprawdę powinna. Pamiętała jak zabił Sato i jak bił Rivę i w tej chwili mogła czuć do niego jedynie jeszcze większą nienawiść. Tak gorącą, jak uśpiony w niej ogień.
- Hmm – mruknął głośno, odtrącając ją nogą, czubkiem buta zawadzając o jej bark. Przeturlała się kawałek, ogłuszona i prawie oślepiona. Z kącika ust pociekł strumyczek krwi – Rairi bardzo spodobał się ten mały pokaz.
- Robisz wszystko… co ta… Rairi… ci każe? – Wydusiła, z trudem skupiając myśli.
W jednej chwili Balar zjawił się przy niej, kopniakiem przewrócił na plecy i nogą przygniótł jej klatkę piersiową. Poprzez zmrużone powieki ledwo cokolwiek widziała, tylko pogłębiającą się czerń. Jej głowa była ciężka niczym z ołowiu, ucisk stawał się nie do zniesienia. Pochylił się, aż dostrzegła jego drwiący uśmiech i musiała zamknąć oczy.
- Skoro już pytasz, powiedzieć ci coś w sekrecie? – zamilkł, z pełną premedytacją przedłużając tą chwilę, delektując się zadawanym jej torturom – Gathalag jest groźny, ale Rairi przewyższa go o głowę we wszystkim. To ona jest moją Panią i tak, słucham jej, ale jak widzisz robię to z własnej woli – chwycił ją za skraj sukienki i pociągnął w górę, aż jej stopy zadyndały w powietrzu, a głowa opadła bezwładnie na brodę - Jak się czujesz? Jakbyś umierała? To wyobraź sobie dziesięciokrotnie większy ból, a będziesz wiedziała, co cię czeka. Przyznam, że i tak wytrzymałaś dłużej ode mnie.
Jego słowa cichły gdzieś w ciemności, otępiałe zmysły nie chciały jej słuchać i nie rejestrowały już nic poza biciem serca. Tak, jak kiedyś, zupełnie niechcący, na granicy świadomości udało jej się podsłuchać fragment ich rozmowy:
Dostała nauczkę i chyba zrozumiała w końcu, że już więcej nie dam jej uciec.
Jak na pierwszy raz i tak potraktowałeś ją łagodnie. Głos Rairi był tylko z pozoru słodki, obleczony w aksamitne okrucieństwo.
Wolałem, żeby przeżyła tą podróż. Chciałem sprawdzić najpierw ile wytrzyma, a już na miejscu zabawię się z nią odpowiednio.
Znasz jej słabe punkty? Mógłbyś je wykorzystać, żeby ją złamać.
O tak. Balar roześmiał się, czymś rozbawiony. Tam, dokąd płyniemy, znajduje się mnóstwo pająków, dużych i jadowitych. Jeśli do tej pory zgrywała odważną, to wkrótce przekona się co to prawdziwy strach.
Wszystko ustało i nadeszła błogosławiona ulga, gdy w końcu straciła przytomność.
Przyśniło jej się, że w jej malutkim kącie do spania zjawił się Riva. Usiadł na pryczy i głaskał ją po głowie, kojącym głosem zapewniając, że wszystko będzie dobrze i żeby była silna. Potem scałował cały jej ból, rozpacz i gniew, aż pozostał w niej jedynie głęboko zakorzeniony smutek i spokój.
Obudziła się zalana łzami i wciąż świeżym wrażeniem dotyku jego warg na policzku. Znów znajdowała się w swojej malutkiej koi, a poduszka, na której leżała, była mokra od płaczu. Szloch wstrząsał jej ciałem i wypełniał całe gardło, smakował solą i krwią. Serce bolało ją dziwnym rodzajem bólu, całkowicie fizycznym, jakby ktoś go bił i kopał.
Och, Riva. Tęsknie za tobą.
Gdzieś niedaleko rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Delikatne kołysanie statku działało usypiająco, a jednocześnie przypominało, że znajdowała się w pułapce bez wyjścia.
Już niedługo do niego dołączysz.
Skuliła się, wpychając sobie pięść do ust, a drugą przyciskając do serca. Nie miała już siły płakać, ani krzyczeć, chociaż tylko na to miała ochotę. Sen, który przyniósł jej chwilową ulgę, rozwiał się w brutalnej rzeczywistości. Ale obraz Rivy przypomniał jej kolorową łąkę w świecie jej umysłu i słowa, które wtedy do niej wypowiedział:
„ Dlatego wypędź z serca smutek i napełnij go odwagą”.
Odniosła wrażenie, jakby jego głos rozległ się tuż obok, zadźwięczał jej w uszach równie rzeczywisty, jak ten statek. Teraz, bardziej niż wtedy, podziałały na nią jak zimny kubeł wody. Usiadła gwałtownie, ale zaraz jęknęła głośno i z powrotem opadła na poduszkę. Dopiero teraz dotarło do niej, że całe ciało miała obolałe, a szczególnie głowę. Na lewym barku rósł siniak, a tam, gdzie przygniatał ją nogą, wciąż czuła ucisk.
Gdybym mogła chociaż się uzdrowić.
Tego ci nie zabroniłem. Jesteś mi potrzebna w dobrym stanie.
Ariel ułożyła się na plecach i zapatrzyła na niski sufit, czarny, jak wszystko tutaj. Sięgnęła w głąb siebie i odkryła, że rzeczywiście, chociaż coś blokowało dostęp do Mocy kamieni, miała na tyle energii, że mogła leczyć drobne obrażenia. Szybko skorzystała z tej okazji, gdyby przypadkiem nagle zmienił zdanie. Jak tylko wzmocniła swoje ciało i usunęła wszelkie dolegliwości, łącznie z bólem głowy, od razu poczuła się lepiej. Nabrała nawet tyle siły, żeby dowlec się do kuchni i zjeść suszone mięso.
Postanowiła, że na razie się uspokoi i poczeka na dogodną sytuację, która pozwoli jej wyrwać się na wolność. Nawet jeśli czytał jej myśli i znał zamiary, lepszego planu nie miała.

piątek, 9 czerwca 2017

Epilog

    Obudziło ją kołysanie i straszliwy ból głowy. Kiedy otworzyła oczy, w pierwszej chwili sądziła, że znalazła się w jakiejś ciemnej, pozbawionej światła celi. Dopiero po chwili, gdy zamrugała kilka razy, spostrzegła, że leży na pryczy w malutkie i wąskiej kajucie, a czerń wokół niej to połączone ze sobą deski, tworzące ściany, podłogę i sufit.

    Kiedy usiadła, wciąż oszołomiona, uderzyła głową o niski sufit i jęknęła głośno. Pomieszczenie nie miało odrzwi i jej stopy niemal wychodziły za próg, gdzie ciągnął się długi korytarz, również całkowicie pokryty czarnymi deskami..

    Gdzie ja jestem?

   To była jej pierwsza myśl, gdyż w głowie miała mętlik i z trudem odzyskiwała świadomość. Coraz silniejsze kołysanie dało jej natychmiastową odpowiedź.

     Statek? Jestem na statku? Ale…

   Odkrycie to było tak zaskakujące, że jęknęła głośno, pocierając pulsujące bólem skronie. Na sobie wciąż miała zieloną sukienkę, teraz pogniecioną i podartą w jednym miejscu, choć tak bardzo starała się jej nie zniszczyć. To z kolei uświadomiło ją, po co ją ubrała i z jakiejś okazji.

       Riva!!

Wszystkie wspomnienia wróciły w jednej chwili, wywołując w niej falę obezwładniającego przerażenia i dzikiej furii. Zerwała się z miejsca i na oślep pognała wąskim korytarzem, chwiejnym krokiem obijając się o klaustrofobicznie czarne ściany

Na samym końcu odnalazła drzwi, które zaprowadziły ją na górny pokład. Stanęła w progu, zachłystując się podmuchem wiatru i widokiem, który miała przed sobą.

Rzeczywiście była na statku i to całkowicie czarnym. Na zewnątrz zaś panował gwałtowny sztorm. Ciemne niebo zasnuły ciężkie chmury, zwiastujące burzę. Wzburzone, spienione fale obijały się głośno o statek, kołysząc go na wszystkie strony, jakby oszalałe morze próbowało go przewrócić.

Ariel przeszła chwiejnie po deskach pokładu, czując całą sobą, jak nieokiełznane żywioły szarpały statkiem, jakby to była zabawka w rękach bogów. Krople wody i wiatr chłostały ją po twarzy, gdy opierając się pogodzie, przeszła na dziób statku.

Wszystkie jej zmysły wiedziały, że on również tu jest i się nie myliła. Odwrócony do niej tyłem, stał pewnie na rozstawionych nogach i trzymając się relingu, patrzył gdzieś przed siebie, obojętny na gwałtowne kołysanie i huk fal. Czarny płaszcz łopotał wokół jego nóg, poskręcane, wilgotne kosmyki przykleiły się do karku.

Ariel zbliżyła się do niego z zaciśniętymi pięściami i nienawistnym grymasem.

- Gdzie tym razem próbujesz mnie zaciągnąć? – odezwała głośno, przekrzykując nawałnicę – I co zrobiłeś z Rivą?

Zerknął na nią przez ramię, z obojętnością, która mroziła krew w żyłach.

- A więc już się obudziłaś – stwierdził enigmatycznie.

- Jak widzisz i jeśli nie powiesz, co robimy na tym statku, to nie ręczę za siebie.

- Przecież ostrzegałem wcześniej – jego głos był suchy i beznamiętny – Kiedy odnajdziesz ostatni kamień, przyjdę po ciebie, a ty nie będziesz się opierała, bo inaczej zabiję resztę twoich przyjaciół.

- Myślisz, że nie zdołam stąd uciec?

Sięgnęła dłonią do szyi, jednak jej palce nie odnalazły znajomego ciepła wisiorka, który pozwalał jej latać.

- Tego szukasz? – Wyciągnął dłoń, na której zakołysało się białe piórko na rzemyku.

Ariel poczuła, jakby wróciła do punktu wyjścia. Krew zawrzała w jej żyłach dziką wściekłością, od której wokół niej aż zadrżało powietrze. Kiedy statkiem zakołysało gwałtownie, udało jej się utrzymać równowagę i rzuciła się na niego, gotowa odzyskać swoją własność siłą. Zaraz jednak zderzyła się z barierą i odrzuciło ją do tyłu, aż zaryła kolanami o deski, raniąc je do krwi.

- I bez tego mogę cię pokonać! – Krzyknęła z determinacją, odrzucając do tyłu niesforne włosy – Jednym skinieniem palca zakończę ten sztorm i podpalę statek, a później cię zabiję.

Balar wydał z siebie dźwięk przypominający ironiczny śmiech.

- Nie sądzę, żebyś zapanowała nad ogniem. Prędzej sama spłoniesz.

- Co?

- Nie uciekniesz z tego statku i nie użyjesz swojej Mocy.

- Nie będziesz mi mówił…

Odwrócił się i popatrzył na nią z góry, a pod skrywającą jego czarne oczy taflą lodu czaił się jedynie głęboki i zimny mrok. Piórko wciąż kołysało się w jego palcach, jedyny biały punkcik w tym ciemnym, ponurym miejscu.

- Koniec żartów. Tym razem mi nie uciekniesz.

- Nie bądź taki pewny siebie – zerwała się na nogi, żeby ponownie go zaatakować, ale niewidzialna siła znów popchnęła ją na kolana, niemal przygniatając do pokładu.

Jego pełen pogardy uśmiech rozsierdził ją jeszcze bardziej.

- Czasem Ariel, jesteś taka naiwnie głupiutka, że aż mi ciebie żal – cmoknął z dezaprobatą - Nie myślałaś chyba, że kiedykolwiek ze mną wygrasz? Twoja pewność siebie nawet robi wrażenie, ale tutaj wszystko się kończy.

- Nie…

- Cicho.

Gwałtowny rozkaz zamknął jej usta, kiedy w jednej sekundzie przejął kontrolę nad jej ciałem. Czuła w głowie jego władczą, przytępiającą zmysły obecność, jakby miał dostęp do samej jej duszy. Jednocześnie jej ciało przeszył ostry ból, który dobrze pamiętała. Serce podeszło jej niemal do gardła, gdy spojrzała na niego pytająco, z lękiem w oczach.

Balar skrzyżował przed sobą ramiona, górując nad nią, otoczony potężną aurą Mocy, którą mogła niemal dotknąć. Było znacznie gorzej niż wtedy, gdy więził ją w starej rezydencji. Wtedy przynajmniej miała nadzieję na ucieczkę i pokonanie go.

Teraz zaczęła zdawać sobie sprawę, że obie te rzeczy są niemożliwe.

A jego kolejne słowa całkowicie i brutalnie pozbawiły ją wszelkiej nadziei.

- To, że wycięłaś sobie znamię, nie znaczy, ze zaklęcie Posłuszeństwa przestało działać. Teraz słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać. Nie będziesz próbowała uciekać w jakikolwiek sposób, nie wolno ci mnie atakować, ani używać Mocy kamieni. Aha, i nie będziesz próbowała się zabić – dodał z uśmieszkiem w kąciku warg.

Każde słowo było jak smagnięcie rozpalonym żelazem. Rozkaz przeniknął jej ciało aż do kości i samego jestestwa, sprawiając, że sama myśl o sprzeciwieniu się, wywoływała paraliżujący ból.

Pod jego beznamiętnym spojrzeniem, skuliła się na czarnych deskach kołysanego pokładu i zwiesiła głowę, dysząc ciężko jak po morderczym biegu.

- Dokąd… płyniemy? – Wydusiła, pozwalając, by włosy przesłoniły jej pobladłą twarz.

- Dowiesz się na miejscu.

- Tam mnie zabijesz?

- Och, kiedyś tak. Jednak najpierw sprawię, że dobrowolnie oddasz mi kamienie.

Schował piórko do kieszeni płaszcza i ruszył do drzwi prowadzących pod pokład. Ariel poczuła, jak przygniatająca ją siła nieco zelżała, ale choć mogła już wstać, czuła się dziwnie odrętwiała i przerażająco bezsilna. Wiedziała, że aby wrócić do Argona i reszty, potrzebowała jakoś przeżyć, a więc musiała na razie być posłuszna. Balar był poważniejszy i groźniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Czyżby naprawdę do tej pory tylko się z nią bawił, i udawał, że mogłaby go pokonać?

Zaciskając kurczowo pięści, spojrzała na niego z rozpaczą i udręką w oczach.

- Co z Rivą? Powiedz mi chociaż, czy wciąż żyje.

Przystanął w progu i nie odwracając się, zerknął na nią przez ramię z tą samą, zatrważającą obojętnością.

- Podróż zajmie nam kilka dni, więc w tym czasie nie dręcz mnie głupimi pytaniami. Wiesz gdzie spać, a jedzenie znajdziesz w kuchni. Poza tym nic nie rób i nie wchodź mi w drogę.

Po tych słowach zniknął pod pokładem, zostawiając ją samą wśród rozszalałego żywiołu i rzucających statkiem fal. Wstała chwiejnie i oparła się o reling, spoglądając na otaczające ją morze, a potem na groźne, ciemne chmury. Nie miała gdzie, ani jak uciec, złapana w pułapkę zaklęcia i własnej bezsilności.

Pierwsza błyskawica przecięła niebo, rozdzierając je na pół i rozświetlając jej samotną postać, przyczepioną do relingu czarnego, widmowego statku, który płynął gdzieś przed siebie, kierowany niewidzialną wolą.

Nie łódź się, że stanie się jakiś cud. Odezwał się w jej umyśle, wypełniając go oschłym barytonem. Wszystko jest tak, jak miało być od początku. Ty i kamienie wrócicie do Gathalaga, a Riva właśnie oddaje ostatni oddech.

Pod Ariel ugięły się kolana, a cały świat zawirował, jakby statek miał się zaraz przechylić i zostać wchłonięty przez morze.

Nie wierzę ci!

Przecież sama go widziałaś. Obiecałem mu, że przybędę, aby zobaczyć, jego koniec i zjawiłem się w samą porę. Teraz jestem nie tylko prawowitym, ale i jedynym Kruczym Królem.

Jego słowa wbiły się boleśnie w jej serce, jakby ugodził je nie jednym, ale tysiącami ostrzy. Zachwiała się jak ogłuszona, a wszystkie dźwięki zastąpiła przerażająca cisza, jakby straciła słuch. Pociemniało jej przed oczami i osunęła się na wilgotne deski, obezwładniona zimną pustką.

Riva… Nie wierzę w to. Przecież… Nawet nie zdążyłam powiedzieć, że go kocham. Dlaczego to nie z nim łączy mnie mentalna więź?

Bo ja byłem pierwszy.

Żałuję, że wtedy nikt cię nie powstrzymał.

A ja nie.

Nienawidzę cię!

Ironiczny śmiech wstrząsnął nią do głębi, przeszywając zimnym dreszczem. Rozległ się kolejny grzmot i lunął rzęsisty deszcz, zagłuszając jej płacz i spływając po niej oraz statku, jakby to były jej własne łzy.



***



    Nox stał na skalistym wybrzeżu i pilnował armii nephilów zmierzających w powolnym orszaku ku potężnemu statkowi, który osiadł na mieliźnie z wysuniętym trapem. Ponury pochód ciągnął się od wylotu ciemnej jaskini, przez najeżoną ostrymi głazami ścieżkę i kończył na pokładzie.

     Jego włosy zostały niedbale obcięte i sztywne z brudu, bardziej teraz siwe niż białe, sterczały na wszystkie strony, nieporuszone nawet wiatrem. Czarne znamię wciąż widniało na czole, chociaż nie należał już do Zakonu i ta Moc nie była już jego. Z beznamiętnym i pustym wyrazem twarzy obserwował mijających go nephilów, o rozkładających i gnijących ciałach. Czekał aż ich zastęp liczony w tysiącach napełni statek, po czym odpłynął prosto do Elderolu.

    Nad ich głowami wisiał cienki sierp czerwonego księżyca. Taki sam kolor miały jego tęczówki, które pozbawione blasku życia jarzyły się w mdłym świetle, jakby naszły krwią.

    W pewnym momencie coś połaskotało go po piersi i podrapał się odruchowo, zapatrzony przed siebie, otoczony czerwoną mgiełką woli Rairi. Jej uśmiech uniósł jego nieruchome wargi w jej zadowoleniu.

   Nox odjął dłoń od serca, gdzie ukryte pod tuniką widniało na bladej piersi, postrzępione, malutkie piórko.





Koniec części trzeciej. Piszcie kiedy i czy chcecie ostatnią część. Mam nadzieję, że ta się podobała:)

środa, 7 czerwca 2017

Rozdział 31

W niewielkiej celi panował półmrok, rozjaśniony jedynie przez blask lamp z korytarza. Przez malutkie okienko widać było skrawek nocnego nieba. Powietrze było tutaj nieruchome i wilgotne, przesiąknięte nieprzyjemną mieszaniną różnych miej lub bardziej niezidentyfikowanych zapachów.

- Wiedziałam, że z tym przebieraniem się to nie był najlepszy pomysł.

Sereia siedziała na ziemi tuż przy kratach, w mdłym blasku lampy jej twarz promieniała upartą godnością, którą w niej kochał. Pióro na jej czole było teraz przekreślone magicznie, blokując jej Moc. Trzy przecinające się fioletowe kreski, tworzyły gwiazdę, która bardziej przypominała siniak. Oboje starali się nie zwracać na to uwagi, wiedząc, że to tylko tymczasowo.

- Król miał rację, że wcześniej czy później to i tak by się wydało – przypomniał jej Arwel. Siedział naprzeciwko niej na korytarzu tak, że dzieliły ich od siebie tylko grube kraty. Ich dłonie były tak mocno ze sobą splecione, że wydawały się jednym – Przeczuwaliśmy, że kiedyś to nastąpi. Może nawet lepiej, że mamy to już za sobą.

- Widziałeś ich miny? Wiedziałam, że tak zareagują – pokręciła głową i zmarszczyła nos, szczypiąc materiał sukienki – Nawet nie zdążyłam się przebrać.

- Wyglądasz w niej pięknie.

- Jest brudna i powinnam ją oddać Ariel.

- Kiedy stąd wyjdziesz.

- Jeśli wyjdę. Może spędzę tu resztę życia.

- Najważniejsze, że cię nie wygnali – przekonywał Arwel z drżącym uśmiechem. Próbował podnieść ją na duchu i pocieszyć, ale robił to również dla siebie. Od momentu, gdy Oran i Koll wkroczyli do jego domu, umierał ze strachu o jej… o ich los. Teraz, gdy wrócił król, który był po ich stronie, czuł się odrobinę bardziej uspokojony – Król Riva zrobił to dla twojego bezpieczeństwa, nie dlatego, że zgadza się z ich zdaniem. Musimy to wytrzymać. Jakoś ich przekonamy i wrócisz do Zakonu, tym razem jako ty. Sereia.

- Jeśli powrócę do swojego pierwszego imienia, nasza więź zniknie?

- To wtedy nadam ci kolejne Imię, piękniejsze i bardziej odpowiednie. Ten Falen i tak nigdy mi się nie podobał.

Popatrzyła mu prosto w oczy.

Trzymam cię za słowo.

Arwel spojrzał w głąb korytarza, gdzie w pewnym oddaleniu obserwował ich uzbrojony strażnik. I tak jej zaufali, nie nakładając na nią dodatkowej ochrony, jak w przypadku Noxa. Sereia natychmiast wyczytała, o czym teraz myśli i zmarszczyła chmurnie czoło.

A więc to on próbował cię wtedy zabić. Zdradziecki drań. Powierzyliśmy mu moją tajemnicę i uratował mi życie. Jak on śmiał to robić i jeszcze patrzeć nam w oczy?

Masz rację, na pewno spotka go zasłużona kara.

Wyciągnął drugą rękę między kratami i pogłaskał ją po policzku.

- Jesteśmy już bezpieczni, więc zajmijmy się tobą. Do czasu rozwiązania sprawy zadbam, żebyś miała tu wygodnie i dostawała porządne posiłki – wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu – W ogóle może się tu przeprowadzę, albo popełnię jakieś przestępstwo, żeby trafić do twojej celi.

- Głupek – odepchnęła go z cichym prychnięciem – Lepiej zrobisz, jak wrócisz na górę, sprawdzisz, co się dzieje i trochę odpoczniesz.

Nie obchodzi mnie nikt, ani ci, poza tobą. Zamruczał w głębi jej umysłu, a głośno powiedział:

- I tak nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Będę tutaj tkwił, dopóki strażnik mnie nie wyrzuci, albo nie zostanę wezwany w pilnej sprawie.

Westchnęła z udawaną rezygnacją i oparła policzek o stalowe, zimne pręty. Arwel zrobił to samo i ich głowy się zetknęły. Podobnie obcięte na krótko, złote i brązowe włosy pomieszały się w idealnej harmonii. Trwając w takiej pozycji, przymknęli oczy, trzymając się za ręce. Bez względu na dzielącą ich odległość, ich serca biły jednym rytmem.

Wiesz, o czym teraz marzę?

O tym samym, co ja. W myślach pokazała mu ich obraz, całujących się przed domem jego rodziny.

Uśmiechnął się leciutko.

Chociaż raz nie próbujesz mnie zganić.

Bo cię kocham, Arwelu i w końcu nie muszę tego ukrywać. Dziękuję, że wstawiłeś się za mną i chciałeś odejść razem ze mną, gdyby mnie wygnali.

Tam gdzie ty, to i ja. Bez ciebie bym umarł. Jesteśmy jednością i nikt nie może nas rozdzielić. Dlatego zakończmy to jak najszybciej i weźmy ślub.

Tak ci się spieszy? Zapytała sennie. Jej świadomość była delikatna i jasna, otaczająca jego umysł miłością i ciepłem.

Chcę jedynie, żebyś była szczęśliwa, skarbie.

Zawsze jestem, kiedy jesteś obok.



***



    Zaledwie zasnął, pod zamkniętymi powiekami po raz tysięczny pojawił się ten sam, znany koszmar.

   Obraz z przeszłości, który nawiedzał go, co noc. Wszystkie szczegóły znał już na pamięć, jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj.

    Odgłosy burzy i błyski, co i raz rozświetlające cały zamek. Echo jego kroków, gdy pustym korytarzu biegł w środku nocy do komnaty rodziców. Przyspieszony oddech i zaspane, klejące się powieki. Twarda rękojeść sztyletu, do której jego palce zdawały się przyklejone.

   Potem skrzypienie otwieranych wrót, ciemność i kolejny błysk, na mgnienie oka rozświetlający komnatę. Wystarczająco jednak długi, aby dostrzegł martwe ciała rodziców i stojącego nad nimi Balara.

    Ostatnie, co zawsze pamiętał to własny krzyk, który i tym razem w końcu go zbudził. Jak zawsze wiedział, że sen nie przyniesie mu ulgi, ale był zbyt zmęczony, żeby się mu oprzeć.

    Zlany zimnym potem, wciąż z ściskającą serce rozpaczą i żalem, leżał bez ruchu, gapiąc się w ciemności w sufit. Był zaledwie środek nocy i czuł, że już nie pozwoli sobie na ponowne zaśnięcie.

Zamiast myśleć o rodzicach, czy o Noxie, nie wiedział czemu, właśnie teraz przypomniał sobie pewne zdarzenie z Balarem, które zwiastowało jego odejście. To było jakieś dwa lata po tym, jak Ariel zamieszkała w drugim świecie i nie miał jeszcze trzynastu lat, a jego brat zaczął się dziwnie zachowywać.



     Trenował z Argonem na dziedzińcu walkę na prawdziwe miecze i chociaż radził sobie coraz lepiej, znów przegrywał.

    - To niesprawiedliwe, że jesteś tylko o kilka miesięcy starszy, a jesteś taki dobry. Przecież uczmy się jednakowo w tym samym czasie – pożalił się, z wysiłkiem blokując klingę przyjaciela, który nawet się nie zmęczył.

     Argon uśmiechnął się z wyższością.

    - Trenuję, kiedy ty śpisz, albo uczysz się innych rzeczy. Muszę być gotowy, żeby cię chronić.

     Riva zmarszczył brwi i dysząc ciężko, zrobił kolejny unik.

    - Ale to w takim razie...

     - Biały Kruk chce powiedzieć, że za mało się starasz.

    Nie usłyszał, ani nie wyczuł nawet jak nagle za jego plecami pojawiła się górująca nad nim postać, a zimna stal dotknęła jego szyi. Zamarł z mieczem w dłoni, ale poznał głos brata i uśmiechnął się lekko.

    - Więc może ty ze mną potrenujesz, Balarze?

    - Argon ci wystarczy. Kiedy będziesz w stanie go pokonać, uznam, że możesz zmierzyć się ze mną.

   Riva chciał się odwrócić, ale ku jego zaskoczeniu, ostrze nie odsunęło się i kiedy poruszył głową, drasnęło go lekko w szyję. Poczuł na skórze ciepłą krew i jednocześnie dłoń brata na głowie, który jak gdyby nigdy nic zmierzwił mu włosy.

    - Do tego czasu trenuj tak ciężko, jakby od tego zależało twoje życie. Żeby ze mną wygrać, musisz myśleć o mnie jak o najgorszym wrogu, którego musisz zabić.

     - Ale ty nie jesteś wrogiem i nie chcę cię zabijać.

    Balar w końcu zabrał miecz i Riva odwrócił się, napotykając jego czarne, przeszywające spojrzenie. Jego uśmiech był inny niż zawsze, jakiś chłodny i pozbawiony wesołości.

    - Nigdy nie wiesz, co przyniesie przyszłość, braciszku.

     - Wiem, że będę trenował aż stanę się niepokonany, a ty zostaniesz królem.

     - To się jeszcze okaże, ale jeśli nie potraktujesz mnie poważnie, możesz zginąć.

    Wbił miecz w ziemię pomiędzy nimi, jakby właśnie rzucił mu wyzwanie i odszedł, jak zawsze ukrywając się w swoim gabinecie w bibliotece.



    Riva wzdrygnął się, jakby coś go poradziło, westchnął ciężko i zmusił się do zwleczenia z łóżka. Starając się odegnać niepotrzebne myśli, ubrał się po ciemku w byle co i poszedł do komnaty Argona, która, jak się spodziewał, była pusta.

   Wszyscy wciąż szukali Noxa, chociaż nie sądził, żeby go znaleźli. Odleciał i przeczuwał, że jeśli jeszcze go zobaczą, to już po przeciwnej stronie.

    Pewnie wrócił do Niezwyciężonego. A my tak mu ufaliśmy. Tyle razy pomagał mi swoim uzdrawianiem, podczas gdy mógł mnie zabić.

    Nie chciał za bardzo się nad tym zastanawiać, bo wtedy czuł się jeszcze gorzej, ale co mógł robić, czekając na Argona, w jego komnacie? Wojownik jako pierwszy ruszył w pogoń za Noxem i chociaż zbliżał się świt, nadal nie wracał. Biały Kruk był ostatnią osobą, która zrobiłaby coś nieprzemyślanego, czy głupiego, ale Riva i tak się martwił. Wciąż miał przed oczami jego zbolały i posępny wyraz twarzy, gdy patrzył na własnego wychowanka, który próbował go zabić. Przez ostatnie lata Argon był jego jedynym bratem i nierozłącznym towarzyszem. Jego stratę odczuwał jak własną, dlatego wiedział, że ten niepokój nie zniknie, dopóki tamten nie wróci.

    Ponieważ nie mógł nawet stworzyć malutkiego promyka światła, przyniósł ze sobą lampę, której mdły blask tworzył na ścianach i podłodze pokraczne cienie. Wystój komnaty idealnie pasował do jej właściciela. Panujący tu ascetyczny porządek dawał nawet wrażenie, że kapitan mało kiedy tu przebywał.

    Riva przenosił się z łóżka na krzesło, ale zaczął przysypiać i musiał być w ruchu, żeby nie dać się ponownie wciągnąć koszmarom. Krążenie po komnacie jednak go męczyło, dlatego niecierpliwe oczekiwanie przeszło w irytację. Całe ciało miał obolałe i rozpalone, a każdy oddech przychodził mu z trudem, jakby jego serce przygniatało coś ciężkiego.

     Wracaj już Argonie, bo nie wiem jak długo wytrzymam.

    Zgarbiony, ustał w końcu przy oknie i obserwował blado różowy wschód słońca, prawdopodobnie ostatni w jego życiu. Całe miasto powoli budziło się do życia, jego mieszkańcy witali nowy dzień, nieświadomi, że ich król umiera.

    Odwrócił się gwałtownie, gdy otworzyły się drzwi i ku jego uldze, pojawił się w nich Argon. Wykończony, z bladą, zapadłą twarzą, ale cały.

    - W końcu jesteś. Czekałem na ciebie całą noc.

   Podszedł do przyjaciela, który wyglądał gorzej od niego i poprowadził do krzesła, w blask lampy. Argon nie protestował, usiadł ciężko i spojrzał na niego zmęczonym, udręczonym wzrokiem.

    - Niepotrzebnie. Znowu nie spałeś?

- Spałem, ale jak zawsze obudził mnie koszmar, a potem wolałem zaczekać tutaj – Riva zajął drugie krzesło i przeczesał dłonią potargane włosy. Chociaż bardzo chciał, nie potrafił powstrzymać jej drżenia. – Poza tym martwiłem się o ciebie, mój przyjacielu. Po twojej minie domyślam się, że się nie udało. Reszta wciąż szuka?

Zamiast odpowiedzi, Argon przyjrzał mu się uważnie z napiętą twarzą.

- Masz gorączkę – stwierdził, dotykając jego czoła i odgarniając wilgotne od potu, czarne kosmyki - Zaraz pójdę po No… - urwał raptownie, wziął urywany wdech i osunął się na krześle z jękiem, gdy zdał sobie sprawę ze swojego błędu.

Riva ze współczuciem dotknął jego ramienia.

- Zawsze myślisz najpierw o mnie. Teraz jednak powinieneś zająć się sobą i trochę odpocząć. Wiem, ze zdrada Noxa dotknęła cię najbardziej, dlatego…

- Jak się czuje Ariel? – Przerwał mu ochrypłym głosem, z premedytacją ponownie zmieniając temat. Sama wzmianka o przybranym synu powodowała, że w jego oczach pojawiał się ból.

Riva westchnął ciężko i oparł łokcie o stół, przyglądając się kapitanowi spod zmarszczonych brwi. Cały Argon. Woli zająć się innymi, niż użalać się nad sobą.

- Szybko poszła spać. Próbowała ukryć łzy, ale trudno, żeby nie przeżywała tego, jak my wszyscy. Chyba zdążyła się z nim zaprzyjaźnić. Wiesz, wcześniej była taka szczęśliwa, że znalazła ostatni kamień, ale chyba sama o tym zapomniała. Widziałeś nowe pasemko?

- Tak.

- Jak się obudzi, poproszę ją o pomoc, więc tym się nie martw – uśmiechnął się swobodnie, mając nadzieję, że przyjaciel nie usłyszy drżenia w jego głosie – Chciałbym powiedzieć, że sama jej obecność działa uzdrawiająco, ale prawda jest taka, że jej zdolności są zdumiewające. Dzięki niej może pożyje jeszcze trochę.

Argon kiwnął w zamyśleniu głową. Był zbyt przybity i zmęczony, żeby wyczuć kłamstwo i zbytnią wesołość króla.

- To dobrze – mruknął, w ogóle nie wyglądając na uspokojonego, po czym z tym samym grymasem, chwycił jego lewą dłoń i podsunął bliżej lampy, odsłaniając czarne plamy – Co powiedział Hal? Widział to?

Riva spoważniał.

- Wolałbym mieć dla ciebie lepsze wiadomości, bo wiem, że miałeś większe nadzieje ode mnie. Przykro mi, że cię rozczaruję, ale oni również nie mogli mi pomóc.

- W takim razie będę szukał dalej. Odwiedzę jeszcze raz świątynie, potem wyruszę do Nammiru, a jeśli będzie trzeba…

- Argonie.

-…może na innych wyspach znajdę lekarstwo. Przecież nie sprawdzałem jeszcze tego drugiego świata, tam na pewno…

- Argonie!

Riva musiał krzyknąć, żeby wojownik w końcu zamilkł. Popatrzył mu wymownie w oczy i pokręcił głową.

- Wiem, jak bardzo chcesz mi pomóc i jestem ci wdzięczny, ale coś mi obiecałeś. Nie ma sensu dalej szukać. Nawet, jeśli istnieje jakieś antidotum, nie sądzę, żeby to coś dało. Już za późno, Argonie. Ja…

- Nie.

- Umier…

- Nie chcę tego słyszeć – kapitan zacisnął boleśnie palce na jego dłoni z desperacją w oczach – Nie pozwolę ci odejść, dopóki nie spróbujemy wszystkiego – zerknął w stronę okna, gdzie pierwsze promienie słońca powoli wspinały się po murze i odetchnął z głębi piersi, z nagłą rezygnacją zwieszając głowę – Miałem nadzieję, że to będzie mój prezent dla ciebie. Teraz nie wiem, co mam ci dać, poza długim i szczęśliwym życiem.

- Co?

Argon spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem.

- Dzisiaj są twoje urodziny, nie pamiętasz? Kończysz dwadzieścia dwa lata. Wszystkiego najlepszego.

Riva zamrugał z zaskoczeniem i wyprostował się z bolesnym grymasem. Ta informacja sprawiła, że zakręciło mu się w głowie, a w ustach poczuł metaliczny smak krwi.

Naprawdę zapomniałem. A więc to dzisiaj. Co za ironia losu.

- Faktycznie – odezwał się z nutą rozbawienia i przejechał dłonią po twarzy – Ciężko pamiętać o czymś takim, kiedy tyle się dzieje. Ale cieszę się, że chociaż ty pamiętasz. Jak zwykle niezawodny z ciebie przyjaciel.

- Przecież żyję tylko dla ciebie, Wasza Wysokość – odparł z nadmierną powagą, dotykając palcami znamienia na czole. W głębi jego oczu powróciła czułość i ten szczególny rodzaj troski zarezerwowany tylko dla niego.

- Znowu zaczynasz? - Riva sięgnął ponad stolikiem i wymierzył mu słabego kuksańca w bark – Twoja pamięć mi wystarczy, więc nie rób mi żadnych prezentów, ani niespodzianek i nie mów…

- Więc ty udawaj, że o niczym nie wiesz, a ja zorganizuję wieczorem przyjęcie – na widok jego oburzonej miny, jego uśmiech stał się odrobinę szerszy – I nie próbuj protestować, bo to nic nie da. Jesteś Kruczym Królem, jak łaskawie pamiętasz i cała szlachta będzie oczekiwała hucznej uroczystości. – Riva otworzył usta, ale kapitan już wstał i ruszył do drzwi, oglądając się jeszcze na niego w progu – Zawiadomię pozostałych, kiedy wrócą i wszystkim się zajmę, a ty odpocznij i miło spędź ten dzień. I bardzo byś mnie uszczęśliwił, gdybyś wieczorem chociaż udawał zaskoczenie i postarał się cieszyć niespodzianką.

Po tych słowach wyszedł, trzaskając drzwiami.

W nagłej ciszy, Riva odetchnął głośno i kompletnie pokonany, zsunął się na krześle, wznosząc oczu ku sufitowi. Argon jak zwykle zachowywał się irytująco protekcjonalnie, jakby to on wydawał tu rozkazy i on król nie miał tu nic do gadania. Z drugiej strony cieszyło go, że jego brat i przyjaciel odzyskał nieco energii i znalazł sobie nowy cel. On i Ariel naprawdę byli tacy sami. Pomagali innym, żeby nie myśleć o swoich problemach, czerpiąc siłę od ludzi, którzy ich potrzebowali. A Argon miał szczególnego bzika na jego punkcie. Od dziecka przerażająco śmiertelnie traktował swoją rolę jego osobistego strażnika, nie raz narażając dla niego życie. Wydawało się wręcz, że Biały Kruk zwiędnie i umrze bez swojego króla, ale Riva mógłby powiedzieć to samo o sobie. Po tych wszystkich latach walk, ciągłej rywalizacji i docinków, ich braterska miłość oplotła ich ze sobą niczym nierozerwalne kajdany. Gdyby tylko mógł, bez wahania oddałby za niego życie, ale w tej chwili był w stanie jedynie sprawić mu choć trochę przyjemności i spełnić jego prośbę.

Mam spędzić ten dzień miło? Jak sobie życzysz, przyjacielu. Już nawet wiem, jak.

Zbierając resztki sił, pognał do swoich komnat, przebrał się w strój do konnej jazdy i ruszył do kuchni. Po półgodzinie przygotowań, stanął przed drzwiami komnaty Ariel, wygładził czerwono – złotą tunikę i przybrał na twarz wesoły wyraz, maskujący grymas bólu.

Zamierzał zapukać, gdy w tym samym momencie drzwi same się otworzyły i stanęła w nim Ariel. Przecierając jeszcze zaspane, zapuchnięte oczy, spojrzała na niego z zaskoczeniem, po czym jej wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Pewnie dopiero wstała, gdyż ledwo powstrzymywała ziewnięcie. Luźne spodnie i nieco za duża tunika zapewne stanowiły jej strój do spania.

- Co tu robisz, tak wcześnie? – Zapytała zaspanym głosem, próbując wygładzić rękami włosy. – Źle się czujesz? Mam…

- Nie – przerwał jej szybko ze śmiechem, może zbyt wesołym - Mogłabyś się najpierw jakoś ładnie ubrać?

- Po co?

- Proszę. Zrobisz, to dla mnie? Poczekam tu.

Przekrzywiła głowę, patrząc podejrzliwie na jego eleganckie ubranie, ale w końcu wzruszyła ramionami i zamknęła drzwi.

Skoro to moje ostatnie urodziny, będziemy je świętować jak należy. Dodał w myślach, opierając się o ścianę. Kiedy jego ciałem wstrząsnął krótki kaszel, który niemal rozerwał mu płuca, wyjął szybko z kieszeni chusteczkę i przytknął do ust. Gdy odsunął rękę, biały materiał niemal całkowicie nasiąkł krwią. Wpatrywał się w nią ze zmarszczonym czołem do momentu, gdy ponownie otworzyły się drzwi.

- Jestem gotowa, chociaż nie wiem, do czego. Nie wiedziałam, co ubrać, więc…

Riva wepchnął rękę z brudną chusteczką do kieszeni i odwrócił ku niej z uśmiechem, który niemal natychmiast zamarł mu na ustach. Z wrażenia aż zapomniał oddychać. Rozpuszczone włosy doprowadziła nieco do ładu, ich gęsta aureola otaczała miękko jej twarz świetlistą rudością. Pasemka opadające na policzek lśniły niczym tęcza barwami żywiołów. Założyła sukienkę w odcieniu oczu Argona, z jaśniejszymi odcieniami na rękawach i przy szyi oraz żółtą oblamówką przy pasie.

- Co? – Spytała niepewnie, przyglądając się jego minie, a potem zerkając na siebie ze zmarszczonym czołem – Źle wyglądam? To Tara wybiera mi wszystkie te sukienki, więc nie jestem pewna jej gustu. Riva? Dobrze się czujesz?

Przypomniał sobie, że powinien wziąć wdech i odchrząknął, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic.

- Wyglądasz jak elf. Idealnie. Możemy już iść?

- Ale dokąd? – Spytała, kiedy wziął ją za rękę i pociągnął pustym korytarzem.

- To niespodzianka. Król i Królowa już czekają.

Ariel jęknęła głośno, wywołując jego śmiech. Widocznie przeszło jej zamiłowanie do koni, które miała w dzieciństwie.

- Znowu jakaś wycieczka? Nie zjadłam nawet śniadania.

- Niczym się nie martw, o wszystkim pomyślałem. Spodoba ci się.



***



Ciepłe słońce kąpało się w jeziorze Tohen, nadając mu złocisty, migotliwy połysk. Po niebie leniwie płynęły białe obłoczki, trawa kołysała się pod naporem lekkiego wiatru. Idealny dzień na piknik.

Król i Królowa pasły się swobodnie na rozległej łące. Ariel siedziała na kocu w biało – czerwoną szachownicę i w zamyśleniu obserwowała jak Riva wyjmuje z koszyka kolejne przekąski. Przed nią leżały już owoce, ciasto, bułki, kurczak na zimno i inne rzeczy, na które niekoniecznie miała ochotę. Widząc jej konsternację, Riva wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami.

- Zabrałem wszystko, co było świeże i gotowe.

- Przygotowałeś się, jakbyśmy mieli spędzić tu kilka dni – stwierdziła, ale na widok jedzenia zaburczało jej w brzuchu.

- Nie chciałem, żebyś była głodna, albo czegoś ci zabrakło.

- Posądzasz mnie, że mam tak pojemny żołądek?

- Twojemu żołądkowi na pewno nic się nie stanie, a ja też jeszcze nie jadłem.

Wzięła kiść winogron i skubiąc je, w zamyśleniu zapatrzyła się na migoczącą taflę jeziora. Wprawdzie zostawiła wiadomość Tarze, że musiała wyjść, ale i tak martwiła się o przyjaciółkę. Prawie przez całą noc próbowała ją uspokoić i dopiero, gdy nad ranem usnęła zapłakana na jej łóżku, Ariel również zmrużyła na trochę oczy. Od wczorajszego wieczoru wciąż miała nadzieję, że to tylko zły sen, ale nowy, ciepły poranek nie przyniósł żadnych zmian.

Jakby tego było mało, boję się nowej Mocy i nie wiem jak kontrolować ten ogień…

- Zdradzisz mi swoje myśli, czy mam zgadywać, co cię trapi?

Riva usiadł przy niej ze skrzyżowanymi nogami i dotknął palcem jej pomarszczonego czoła, wygładzając podłużne zmarszczki. Sam miał lekko ściągnięte brwi, chociaż znów próbował udawać, że wszystko jest w porządku. W blasku dnia był chorobliwie blady, w jasnoszarych oczach płonął jakiś niezdrowy blask.

Ariel zerknęła na niego, potem znów na jezioro i podkuliła nogi pod brodę, obciągając fałdy sukienki. Wzbierające łzy zapiekły ją w oczy i gardło.

- Myślałam o Noxie i o Sato. Mam wrażenie, że wszyscy po kolei mnie opuszczają, a ja nie wiem, co zrobić, żeby temu zapobiec. Nox był moim przyjacielem, a nie zauważyłam, żeby coś złego się z nim działo. Zawsze był trochę inny, ale nawet nie podejrzewałam...

- W obu przypadkach to nie twoja wina, Ariel. Nie mamy wpływu na całe zło tego świata. Śmierć jest częścią naszego życia i tego nie zmienimy – odparł refleksyjnie.

Spojrzała na niego z ciężkim sercem.

- Nie znaleźli go jeszcze? Dlaczego zabijał własnych braci, udając przyjaciela?

Riva westchnął i pokręcił głową. Zmierzwił czarne włosy, które poruszane wiatrem, sterczały na wszystkie strony. Nawet teraz, przytłoczona smutkiem, musiała się powstrzymać, żeby ich nie przygładzić.

- Argon i reszta Zakonu całą noc przeszukiwali cały Elderol, ale sądzę, że już nie zobaczymy naszego poczciwego Noxa – wziął od niej winogrono, wrzucił sobie do ust, po czym dodał weselszym tonem – Dzisiaj jednak chciałbym spędzić z tobą miłe przedpołudnie i niczym się nie przejmować. Skoro to moje urodziny, wolałbym widzieć raczej twój uśmiech, niż taką pochmurną minę.

- Co? Masz dzisiaj urodziny? – Ze zdumienia otworzyła szerzej oczy.

Riva przesunął się w stronę otwartego koszyka i wyjął z niego pozostały prowiant, łącznie z butelką wina i kielichami.

- Tak. Sam o tym nie wiedziałem, dopóki Argon mi nie przypomniał. Zdaje się, że pamięta wszystko, co jest ze mną związane – z lekkim uśmiechem podał jej ciasto i mówiąc dalej, zaczął napełniać kielichy czerwonym trunkiem – Już zaczął organizować wieczorne przyjęcie, na którym pewnie zgromadzi się cała szlachta i wszyscy ważni ludzie – skrzywił się z przesadną niechęcią – Będę zbyt zajęty gośćmi i bólem głowy, więc pomyślałem, że najpierw poświętuje gdzieś spokojnie tylko z tobą.

Ariel przyjęła od niego kielich, z zakłopotaniem siadając na zgiętych nogach. Teraz już rozumiała, dlaczego wcześniej był taki tajemniczy, ale poczuła się winna, że nic dla niego nie miała.

- Gdyby ktoś powiedział mi o tym wcześniej, przygotowałabym dla ciebie jakiś prezent.

Riva postawił koszyk w rogu koca, żeby nie zwiał go wiatr i kucając, obejrzał się na nią z czułością w oczach.

- Ty jesteś wystarczającym prezentem.

Jej serce wykonało fikołka i pospiesznie upiła łyk wina, którego słodka gorycz rozlała się po przełyku i uderzyła do głowy.

- Więc…Wszystkiego najlepszego, Riva – mruknęła ze spuszczonym wzrokiem.

Błyskawicznie znalazł się tuż przy niej.

- Jeden pocałunek załatwi sprawę.

- C… co?

- Twój prezent – ponaglił, dotykając palcem policzka i pochylają się w jej stronę – Widzę, że masz straszne wyrzuty sumienia, że się nie przygotowałaś, więc skoro musisz mi coś dać, to…

Zanim skończył mówić i zanim by się rozmyśliła, cmoknęła go szybko we wskazane miejsce.

Riva roześmiał się głośno, cały rozpromieniony i wyprostował się gwałtownie z nową energią.

- Dziękuję ci za ten hojny podarunek, o pani – ukłonił się dwornie, po czym chwycił ją za rękę, pociągnął z koca i pobiegli w stronę jeziora.

- Czas na kąpiel!

Zanim zdążyła coś powiedzieć, zdjął w biegu buty i w ubraniu skoczył do chłodnego jeziora. Zanurzył się na chwilę, po czym nad powierzchnią pojawiła się jego czarna głowa, ociekająca wodą. Wyszczerzył zęby i pomachał do niej ponaglająco.

- Woda jest ciepła. Pościągamy się?

Ariel skinęła głową i kiedy udała, że zaczyna zdejmować buty, Riva odwrócił się i zaczął płynąć do drugiego brzegu. Zamiast samej wejść do wody, miała lepszy pomysł. Uśmiechając się pod nosem, kucnęła przy samym brzegu i gdy zamoczyła palce dłoni, jej pasemko zalśniło w słońcu błękitem tafli jeziora.

Riva wciąż płynął przed siebie, co i raz zanurzając się cały, gdy woda za nim poruszyła się, zakotłowała i przybrała kształt Ariel. Ta prawdziwa, kucająca na brzegu zachichotała cicho, podczas gdy wodna dziewczyna wynurzyła się ponad powierzchnię i śmignęła w stronę Rivy. Król wyczuł za sobą ruch i pewny, że to ona go dogania, odwrócił się z uśmiechem, który natychmiast zamarł na jego wargach, gdy dostrzegł stworzoną przez nią istotę. Otworzył szeroko oczy, gdy Ariel – woda wyskoczyła ponad powierzchnię niczym delfin, rozłożyła ramiona i opadła prosto na niego, jakby chciała go objąć. Zamiast tego, na jego głowę spadł strumień wody, zmieniając dziewczynę w tysiące lśniących kropel, które rozprysnęły się na wszystkie strony.

Prychając i potrząsając głową, spojrzał w jej stronę i Ariel pomachała mu jak gdyby nigdy nic, tłumiąc narastający w piersi śmiech. Widząc, że zaczyna płynąć z powrotem, wróciła pospiesznie na koc, gdzie usiadła przy rozłożonych półmiskach. Obserwując jego sylwetkę w wodzie, zjadła dwa kawałki kurczaka, chleb z świeżym serem i słodką bułeczkę. Próbowała odegnać od siebie niewesołe myśli, żeby nie popsuć tej chwili. Riva wyglądał na szczęśliwego i odprężonego, a przynajmniej robił wszystko, żeby tak myślała. Widziała jednak, że jego stan znów się pogorszył już w momencie, gdy ujrzała go na progu swojej komnaty. Zarzekał się, że wszystko z nim w porządku, bo nie chciał żeby się martwiła. Być może przyprowadził ją tutaj, bo potrzebował tego, żeby chociaż raz poczuć się normalnie, jak człowiek, który poza świętowaniem swoich urodzin, nie ma żadnych zmartwień.

W końcu wyszedł z jeziora cały ociekający wodą i ruszył w jej stronę po trawie z butami w ręku. Ariel od niechcenia poruszyła palcami i otoczyło go ciepłe powietrze, osuszając w kilka minut. Spojrzał na siebie z widocznym zaskoczeniem, potem na nią i pokazał uniesiony kciuk.

Zaprowadził konie na brzeg jeziora, żeby je napoić, po czym wrócił i opadł na koc, sięgając po swój kielich i kilka suszonych owoców.

- Ładna pogoda, prawda? – Zagadnął wesoło, zmrużonymi oczami rozglądając się po okolicy.

- Gdyby padało, mogłabym to w każdej chwili zmienić. Chociaż w jednym mogę się pochwalić, że jestem ekspertem.

- Nigdy nie twierdziłem, że brak ci talentów – odparł zdecydowanie, zerkając na nią z rozbawieniem w kącikach ust. – Sądziłem, że ze mną popływasz, a ty tak podstępnie mnie oszukałaś. Ta niby ty z wody wcale mi się nie podobała.

- Miałam wejść w tej sukience? Tara twierdziła, że była bardzo droga, więc nie chciałabym złamać jej serca, niszcząc tak cenny materiał.

- W takim razie ją zdejmij, a ja popilnuję, żeby nie zabrał jej wiatr.

- Bardzo śmieszne – rzuciła w niego okruszkami ciasta, które rozsypały się po kocu. Riva uśmiechnął się niewinne.

- Przecież nie chcesz zniszczyć tak drogocennej sukienki… Hej!

Kilka winogron pacnęło go bezboleśnie i potoczyło się aż na trawę. Ariel zmarszczyła brwi i wzięła się pod boki, posyłając mu oburzone spojrzenie.

- A wiec zaciągnąłeś mnie tu tylko po to, żeby podstępem mnie rozebrać? Nie sądziłam, że Wasza Wysokość jest zdolny do tak niecnego czynu.

- Czy przypadkiem nie umawialiśmy się na coś? Miałaś więcej tak mnie nie tytułować.

    - No tak, pamiętam Riva.

    - Za to kocham, kiedy wymawiasz moje imię – wymruczał aksamitnie miękkim głosem, aż przeszył ją dreszcz.

   Słońce zaszło za chmurę, pogrążając całą dolinę i jezioro w cieniu. Odgarnęła do tyłu rozwiewane przez wiatr włosy, podczas gdy Riva odsunął tace z jedzeniem i ułożył się obok niej w niedbałej półleżącej pozycji. Oparty na łokciu napotkał jej spojrzenie i z powagą zapatrzył się na nią bez skrępowania.

    - Mam coś na twarzy? – Spróbowała zażartować, chociaż jego spojrzenie wędrujące po jej twarzy było nieco onieśmielające.

    - Przez tyle lat czekałem, żeby znów móc cię usłyszeć i dotknąć, że wciąż wydajesz mi się nierealna jak ulotny sen.

    - Przecież tu jestem – odparła cicho, łagodnym tonem – Jestem tu z tobą i nigdzie się nie wybieram.

Nie zdejmując z niej rozpalonego spojrzenia, dotknął jej dłoni sięgającej, aby poprawić włosy, musnął palcami płatek ucha i objął jej szyję w miejscu, gdzie dudnił jej przyspieszony puls. I znów pieszczota jego dłoni obudziła niewyraźne strzępki wspomnień, schowane gdzieś za zasłoną ciemności.

Chłopięcy dotyk, obietnice i ich śmiech w tym samym miejscu, tu, nad jeziorem.

Oraz spojrzenie czarnych oczu.

Ariel aż sapnęła głośno, wstrząśnięta tym obezwładniającym, bolesnym uczuciem.

- Coś nie tak? – Zapytał z troską, nie odsuwając dłoni i uważnie wpatrując się w jej pociemniałe oczy.

- N… nie – odparła wymijająco i posłała mu szybko uśmiech – Po prostu myślę, że wszystko byłoby inaczej, gdybym nas pamiętała. Ciebie i siebie, kiedy byliśmy dziećmi i nasi rodzice…

- … planowali nasz ślub? Ja natomiast pamiętam, że strasznie chciałaś wyjść za nas obu.

- Obu?

W kącikach jego warg osiadł smutny, melancholijny uśmiech.

- Za mnie i za Balara. Jako czteroletnia dziewczynka raczej nie rozumiałaś jeszcze, że tak nie można.

- Aha – mruknęła wymijająco z zażenowaniem spuszczając wzrok – Byłam po prostu głupia.

- Miłość nigdy nie jest głupia. Wiesz, Ariel? To ja podsunąłem ojcu ten pomysł z naszym ślubem w przyszłości – wyznał ostrożnie, zabierając dłoń i błądząc wzrokiem po zielonym materiale jej sukienki – Ustaliliśmy nawet datę. Za dziesięć dni od dzisiaj, w twoje siedemnaste urodziny. To, co mówiłem w Lotheronie… - przełknął ślinę, znów unosząc na nią jasne oczy, pełne nadziei i wyczekiwania – Wiem, że przez te lata wiele się zmieniło, oboje dorośliśmy i mieliśmy różne, oddzielne życia. Jednak chcę żebyś wiedziała, że chociaż byliśmy tylko dziećmi, moja miłość do ciebie nigdy się nie zmieniła i nie zmieni. Właściwie odkąd ujrzałem cię po raz pierwszy tam nad rzeką i zobaczyłem jak bardzo wyrosłaś, każdego dnia utwierdzałem się tylko w przekonaniu, że tylko z tobą chciałbym spędzić całe życie. Przynajmniej te, które mi jeszcze zostało.

Ariel milczała, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana. Gdzieś na pobliskim drzewie zaświergotały ptaki, jakby zachęcały ją, żeby to w końcu z siebie wyrzuciła i dłużej nie trzymała go w niepewności. Skoro to były jego urodziny i byli sami w tak pięknym miejscu, a nad nimi świeciło słońce, nie miała, na co czekać. To był dobry czas, żeby w końcu wyznała swoje uczucia. Kiedy był obok i ot tak chwytał ją za dłoń, która tak naturalnie wpasowywała się w jego dłoń, czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Chociaż to ona odczuwała potrzebę ochraniania go, to było właściwie, bo przecież był ich królem. Riva był dla niej integralną częścią zamku, w którym znała przecież każdą cegłę i każdy korytarz. Utożsamiał jego ciepłe, bezpieczne mury, w których mogła się schronić i odpocząć.

Chociaż jak miała mu powiedzieć, że bez niego nie wyobraża sobie dalszego życia i wolałaby już umrzeć razem z nim?

    W jego oczach mignęło zaskoczenie, gdy dotknęła jego policzka i pochyliła się ku jego twarzy, spuszczając wzrok na jego kusząco rozchylone usta.

    - Jeśli chodzi o twoje wcześniejsze pytanie, to ja…

   Nie dane jej było dokończyć, ani nawet posmakować upragnionego pocałunku. W tym momencie tuż nad nimi zawisł jakiś cień, przesłaniając słońce, po czym rozległ się znajomy głos:

    - Wszystkiego najlepszego, braciszku.

     Jednocześnie w jej głowie rozległy się dwa słowa:

     Już czas.

    Potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie.

   Riva spojrzał gdzieś ponad jej głowę, pobladł i jego ciałem wstrząsnął dreszcz. W następnej chwili jego oczy naszły mgłą i bez życia runął do tyłu na ziemię. Zanim jego głowa dotknęła biało - czerwonego koca, Ariel poderwało w górę, aż straciła cały oddech. Krzyk zamarł gdzieś w jej gardle, gdy cios w tył głowy pozbawił ją przytomności.

   Zanim wchłonęła ją ciemność, poprzez na wpół otwarte powieki widziała jeszcze oddalającą się dolinę z jeziorem, pasące się spokojnie konie i piknikowy koc w kratkę. Na nim zaś, w otoczeniu resztek jedzenia i przewróconej butelki wina leżał Riva. Całkiem nieruchomy, jakby już nie żył.


No i doszliśmy prawie do końca trzeciej części, moi mili czytelnicy. W weekend dodam epilog, po którym na pewno będziecie chcieli więcej. Komentujcie jak wam się podobało i czy chcecie ostatnią część. Pozdrawiam:)

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych