Prolog
-
Widzisz to?
-
Co takiego?
-
No, ten szary włosek.
-
Ojej, to ona będzie siwa? Myślałem, że tylko starzy ludzie są
siwi.
-
To nie jest siwy, książę, tylko szary. A poza tym pozostałe włosy
są jakby rude.
- Faktycznie! – Pięcioletni Riva roześmiał
się głośno, przechylił nad łóżeczkiem i uszczypnął w
policzek. Dziewczynka w jednej chwili wydarła się na cały głos.
Argon pokręcił z niezadowoleniem głową i
odciągnął Rivę za tunikę.
-
No i co zrobiłeś najlepszego? – zapytał z naganą w głosie -
Mieliśmy ją przez chwilę pilnować, żeby rodzice mogli spokojnie
porozmawiać. Zaraz przybiegnie matka i nakrzyczy na ciebie.
- Nie może na mnie nakrzyczeć, bo jestem
księciem! – Obruszył się Riva, próbując przekrzyczeć głośny
płacz dziecka, który świdrował uszy i z pewnością docierał do
sali tronowej.
- W takim razie nakrzyczy na mnie, ale
najważniejsze, że będzie zła i już nigdy nie zostawi nam jej pod
opieką.
Riva, który od dwóch dni z niecierpliwością
wyczekiwał tej nowej istotki, zwrócił jasne oczy, w których
wzbierały już łzy na najstarszego z chłopców.
-
Balar, zrób coś! Dlaczego ona tak płacze? – Książę zatkał
uszy, ze strachem obejrzał się na zamknięte drzwi i zajrzał do
łóżeczka. Pulchna twarz dziewczynki zrobiła się czerwona z
wysiłku, kiedy całym swoim drobnym ciałem wyrażała swoje
niezadowolenie.
- Dziecko to nie zabawka. Całe szczęście,
że jest z wami ktoś dorosły, bo te biedne maleństwo skończyłoby
marnie w waszym towarzystwie.
Balar, który w sumie kończył dopiero
trzynaście lat, jeszcze nie był całkiem dorosły, ale już mógł
się za takiego uważać. Tym bardziej w ich towarzystwie. Zdawał
sobie sprawę, że dla Rivy i Argona był w tej chwili niedościgłym
wzorem do naśladowania, a wszystko, co robił, przesadnie im
imponowało, chociaż sam nie widział w sobie nic specjalnego.
Posłał
im pobłażliwy uśmiech mądrego dorosłego, na co obaj chłopcy
zrobili urażone miny. Zaraz jednak otworzyli usta, z zazdrością i
podziwem obserwując, jak Balar bierze dziewczynkę na ręce tak
ostrożnie, jakby była z delikatnego szkła. Zaczął kołysać ją
lekko i przemawiał łagodnym głosem, aż w końcu w niewielkiej
komnacie zapanowała błoga cisza.
-
Właśnie tak, malutka. Widzisz? Nic się złego nie dzieje –
powtarzał cicho, z czułością.
Dziewczynka
przestała płakać i zaciskając piąstki wpatrzyła się w niego z
zaciekawieniem. Owinięta w śpioszki i biały kocyk, z kilkoma
rudymi kędziorkami, zdawała się najpiękniejszą i najbardziej
niewinną istotką na tej ziemi. Kiedy Balar spojrzał raz w te duże,
przejrzyście zielone oczy, przepadł na zawsze. Nieodwołalnie i
niezaprzeczalnie skradła mu serce i zastanawiał się czy obaj
chłopcy na jej widok poczuli to samo. Ten szczególny rodzaj ciepła,
kiedy jest się pewnym, że od tej pory twoje serce będzie biło dla
tej jednej osoby i za wszelką cenę będziesz chciał ją chronić.
Ale może Riva i Argon byli jeszcze za młodzi i po prostu
ekscytowało ich samo pojawienie się nowego dziecka.
-
Skąd wiedziałeś, że to ją uspokoi? – Książę gapił się na
niego z wyrazem kompletnego zachwytu, ale już za chwilę zaczął
skakać wokół niego, aby zobaczyć leżące spokojnie w jego
ramionach dziecko – Nie boisz się, że ci spadnie i się stłucze.
-
A jak myślisz, kto cię nosił na rękach, kiedy rodzice byli zajęci
i zabawiał, abyś tylko nie płakał?
-
Więc ja też byłem taki mały?
-
Mały, słodki i tłuściutki.
-
O nie, na pewno nie byłem tłuściutki.
- Skąd wiesz, skoro nie zdawałeś sobie z tego sprawy? –
Wtrącił Argon z kąśliwym uśmiechem.
Riva
posłał mu mordercze spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
-
Wiem i już – powtórzył z uporem, jakby to była dla niego
śmiertelna obraza.
- Dobrze, już dobrze. Twój brat najlepiej może zaświadczyć,
że byłeś najsłodszym niemowlakiem w Elderolu.
- Cóż, skoro prawda wyszła na jaw, to mogę też się
przyznać, że miałem ochotę cię schrupać na podwieczorek, ale
powstrzymało mnie tylko to, że wtedy rodzice by mnie zabili.
Śmiech
Rivy wypełnił cały pokoik, wywołując u nich szeroki uśmiech.
Balar z powrotem ułożył niemowlę ostrożnie w łóżeczku i we
trójkę ponownie pochylili się nad poręczą, podczas gdy zielone
oczy przyglądały się im kolejno, z uwagą. Najpierw Argonowi,
potem Rivie, który stroił głupie miny, żeby ją rozśmieszyć i
na końcu Balarowi. Na jego widok zamrugała i czy tylko jemu się
zdawało, czy naprawdę uśmiechnęła się po raz pierwszy?
-
Ale masz fajnie – westchnął Riva, trącając swojego przyjaciela
i strażnika – Też bym chciał mieć taką małą siostrzyczkę.
-
A ja się ciszę, że mieszkam teraz w zamku, bo przynajmniej mam
spokój i mogę się wyspać – odparł poważnie Argon, poruszając
palcem przed oczami dziecka, które uniosło rączki, próbując go
złapać – Słyszałeś, jaki daje koncert? A to dopiero początek.
Jej płuca są chyba wielkości Gór Ednor. Miałbyś jej dosyć po
dwóch dniach mieszkania pod jednym dachem.
- E tam, ale jest słodka, prawda? I jak
trochę podrośnie będzie można się z nią bawić.
Balar z rozbawionym półuśmiechem potarmosił
mu włosy.
-
Więc masz już dosyć starszego brata? Przecież ja też się z tobą
bawię.
- Bawiłeś – poprawił go Riva, zadzierając
głowę, żeby na niego spojrzeć i pokazać mu złośliwie język –
Teraz tylko ciągle się uczysz i stajesz się nudny, jak tata. A ona
– wskazał palcem niemowlę – będzie się ze mną bawić, w co
tylko zechcę i będzie mnie słuchać, bo jestem księciem i będę
od niej starszy.
Chociaż w jego głosie można było wyczuć
pretensje, Balar doskonale wiedział, że młody książę go
uwielbia i podziwia, bez względu na to, jak wiele czasu mu poświęca,
albo nie poświęca.
- Zastanawia mnie kto, kogo będzie słuchał
– Balar ze śmiechem pochylił się nad łóżeczkiem i bardzo
delikatnie dotknął tych kilka włosów na prawie łysej główce.
Jeden, siwy od razu rzucał się w oczy i był niezbitym dowodem, że
oto narodził się kolejny Potomek Liry, który w przyszłości
będzie ich ratunkiem – Obawiam się, że jej charakterek będzie
równie ognisty jak te włosy.
- Sądząc po jej
wrzaskach już teraz jestem pewny, że będziemy mieć z nią ciężkie
życie.
Riva, który ledwo sięgał do barierki łóżka,
znów zaczął stroić głupie miny, na co dziewczynka wydała z
siebie pierwsze niezrozumiałe dźwięki rozbawienia i poruszyła
się, skopując z siebie kocyk. Nawet Argon, zazwyczaj przesadnie
poważny, uśmiechał się szeroko, jakby radość jego siostrzyczki
była zaraźliwa.
-
Myśleliście już nad imieniem? – Zapytał w pewnym momencie Riva.
- No cóż...I tak to matka nada jej Imię.
- Dlaczego?
Argon popatrzył na księcia, jakby ten nie
pojmował oczywistych rzeczy.
-
Ponieważ, skoro ojciec nadał mi Imię, więc to logiczne, że teraz
kolej mamy.
- No tak – Riva przyjął to wytłumaczenie,
jednak wciąż wydawał się niezadowolony - Ale dlaczego to nie mogę
być na przykład ja?
-
A dlaczego akurat ty? – Zapytał Balar, zaskoczony samym faktem, że
jego młodszemu bratu przyszło coś takiego do głowy – Jesteś
jeszcze za młody.
- Dokładnie – przytaknął mu Argon ze
swoją zwykłą, dorosłą powagą – Przecież wiesz, że nadanie
Imienia w pierwszej kolejności przysługuje rodzicom.
Dziewczynka w łóżeczku przyglądała się
pilnie twarzom trójki chłopców i wsłuchiwała w głosy, chociaż
nie rozumiała ani słowa z ich rozmowy.
Rivie
zadrżały usta, jakby zaraz miał się rozpłakać i zacisnął
pięści na szczeblach łóżka. Lewą dłoń miał zabandażowaną,
aby ukryć znamię kruka.
-
To niesprawiedliwe, że nic mi nie wolno.
Argon
westchnął cicho i wymienił z Balarem pełne udręki spojrzenie, po
czym przysunął się do chłopca i poklepał go po plecach.
-
Mogę zapytać mamy, jeśli chcesz – zaproponował pojednawczo.
Książę od razu się rozpogodził i pokiwał
entuzjastycznie głową. W jego jasnoszarych oczach zamigotały
psotne ogniki, całkowicie odganiając smutek.
- A ty, gdybyś mógł się z nią połączyć,
to, jakie nadałbyś jej imię?
-
No cóż...Nie myślałem o tym, ale może... Sera, albo Kala.
- Hmm, takie sobie. A ja od dawna mam dla niej
imię.
- Jakie?
Riva uśmiechnął się szeroko.
-
Ariel.
- Dziwnie brzmi.
- Wydaje mi się, że bardziej by pasowało do
chłopca.
- A właśnie, że nie. To idealnie dla niej
imię i zamierzam poprosić Sarę, żeby tak ją nazwała. Ariel.
Jakby na dany znak, wszyscy popatrzyli na
dziewczynkę, nieświadomą, że to o niej jest ta cała rozmowa.
Balar oparł łokcie o barierkę i zmrużył oczy, napotykając
łagodną zieleń wpatrzonych w niego tęczówek.
Ariel,
Ariel, Ariel, Ariel...
Powtarzał
to imię w myślach, aż zaczęło brzmieć niczym mantra, składająca
się z tych pięciu liter, tracących swoje znaczenie, ale...
-
Rzeczywiście całkiem pasuje – stwierdził głośno Argon, jakby
czytał starszemu chłopakowi w myślach.
-
A ty, co o tym myślisz, Balarze?
- Z pewnością to oryginalne imię i może do
niej pasować – odparł, siląc się na obojętność.
- Ha! Mówiłem! – Riva klasnął z
podekscytowaniem i wykonał skoczny taniec wokół starszego brata,
który ze śmiechem przytrzymał go w miejscu jedną ręką, cały
czas wpatrując się w niemowlę.
- Możemy zaproponować to imię mamie, ale...
- Na pewno się zgodzi – z przekonaniem
przerwał Argonowi i ruszył biegiem do drzwi – Będzie zachwycona.
Przekonam ich, żebym to ja mógł ją nazwać.
- Ale oni teraz... – Młody Biały Kruk nie
zdążył dokończyć, gdyż Riva już wybiegł z komnaty jakby się
paliło. Chłopiec przewrócił oczami, zerknął na siostrę i
wybiegł za księciem.
Balar nie ruszył się z miejsca.
Kiedy rozległo się trzaśnięcie drzwiami, został sam w niewielkim
pokoiku z córą Areela i Sary. Odetchnął cicho i zerknął przez
ramię, upewniając się, czy drzwi są zamknięte, potem z powrotem
przeniósł czarne spojrzenie na dziecko. Jego serce zabiło mocniej,
z ekscytacji, ale też jakiegoś nerwowego oczekiwania. Uśmiechnął
się lekko i bez wahania wyciągnął rękę, dotykając palcem jej czoła. Przymknął oczy, wsłuchując się w ciszę,
zdającą się otaczać cały zamek.
Król,
a jego ojciec zawsze powtarzał, że Balar miał wyjątkowo
rozwiniętą intuicję, która w przyszłości miała pozwolić mu,
jako władcy, podejmować dobre i słuszne decyzje.
I
właśnie teraz, wbrew wszystkiemu, jego zmysły podpowiadały mu, że
to, co zamierza zrobić, jest właściwe.
Jej rodzice będą wściekli, Riva
zawiedziony, a cała reszta być może nie zrozumie. Ale co tam.
Balar
jeszcze nigdy nie był tak pewny siebie, jak teraz. Jeszcze nigdy nie
był odpowiedzialny za czyjeś życie, ale teraz pragnął tego, jak
niczego na świecie. Jakby coś, jakaś siła przyzywała go tej
istotki.
Jakby
urodziła się specjalnie dla niego.
Ariel. Nadaję ci imię Ariel.
Krótkie
słowo otoczył wiązką Mocy i przesłał w kierunku dziecka,
poprzez dotykający jej czoło palec, do czystego i
nieukształtowanego umysłu. Imię zawibrowało w jego głowie, a
potem w niej.
Każda
litera imienia pulsowała Mocą, która wypełniła jej drobne
ciałko, po czym wróciła do niego, już nieodwołalnie i na zawsze
łącząc ich najtrwalsza więzią, jaka istniała w ich świecie.
I
już. Bez świadków i zbędnej, oficjalnej ceremonii. Balar związał
swoje życie z malutką Ariel i cokolwiek się stanie, nie było
odwrotu. Może to było szalone i nie do końca przemyślane, ale tak
bardzo zakochał się w jej zielonych oczach, że musiał to zrobić.
-
Przepraszam, braciszku, że cię ubiegłem, ale to było silniejsze –
mruknął pod nosem, otwierając oczy.
Witaj, Ariel.
Słowa zabrzmiały w ich
połączonych umysłach, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Oczywiście. Musiał poczekać, żeby go zrozumiała i odpowiedziała.
Na razie potrafiła tylko rozpoznać barwę jego głosu. Jej
świadomość była czysta niczym pusta kartka papieru. Jasna i
błyszcząca niczym malutka gwiazdka.
Piękna.
Dopiero
teraz zorientował się, że dziewczynka wsadziła sobie jego palec
do buzi i ssała z zapamiętaniem, jakby to był smoczek. Zamknęła
oczy, odprężona i spokojna i zaczęła usypiać.
Balar
uśmiechnął się czule, zaraz jednak spoważniał w jednej chwili,
zamarł, a jego czoło przecięły głębokie bruzdy.
Jego
umysł zaatakowały obrazy z przyszłości, przynosząc pierwszą w
jego życiu wizję.
Zacisnął
dłoń na poręczy łóżka aż pobielały mu kłykcie i zachwiał
się, jakby dostał cios w głowę. Nogi miał jak z waty i tylko
siła woli nie pozwoliła mu upaść.
Usłyszał
kroki za drzwiami i wiedział, że za chwilę rozpęta się piekło.
Tymczasem jednak stał niczym skamieniały i z pochmurną miną, w
głębokim zamyśleniu wpatrywał się w śpiącą Ariel, która
wciąż ssała jego palec. Z pewnością nie zobaczyła tego, co on,
bo inaczej, nie leżałaby tak spokojnie.
Swoją
decyzją na zawsze połączył i odmienił ich życia.
"Ogień jest
przelotnym, krótkotrwałym zjawiskiem, kwintesencją niestałości.
Pojawia się
nagle, napiera z impetem życia, wykonuje taniec głodu, podczas gdy
wszystko wokół kurczy się i czernieje.
Gdy już nie
ma nic do pożarcia, znika i niczego nie pozostawia z wyjątkiem
popiołów [...]"
Dan
Wells „Nie jestem seryjnym mordercą”
"To
sen, jeden z tych snów, które miała prawie każdej nocy, kiedy
widziała jego twarz tak wyraźnie i dotykała jej we śnie tak, że
rano czuła na palcach dotyk jego skóry. Nawet wtedy gdy otoczył ją
ramionami, tak ostrożnie, jakby musiał sprawdzić czy jeszcze
potrafi to robić [...]; jej ręce nie wierzyły , że mogą go
dotknąć, jej ramiona nie wierzyły, że mogą go objąć. Ale jej
oczy widziały go, jej uszy słyszały, jak oddycha. Jej skóra czuła
jego skórę, tak ciepłą, jakby był w niej ogień po tych
wszystkich miesiącach, gdy był tak przeraźliwie zimny."
Cornelia
Funke „Atramentowa
śmierć”
Rozdział 1
Czerwony księżyc miał kolor krwi. Jej
ulubiony.
Kolor zwycięstwa.
R Rairi od wieków nie była tak szczęśliwa, a miała powód, bo w
końcu jej marzenie o zemście było na wyciągnięcie ręki.
Wszystko szło po jej myśli, ale nie mogła przecież przypisać
sobie wszystkich zasług, bo gdyby nie pomoc Balara, nie zdziałałaby
tak wiele.
Mimo
chłodu, ta noc była wyjątkowo urocza, idealna na samotny lot nad
uśpionym światem. Gwiazdy na czystym niebie kojarzyły się z
milionami odległych światów, oświetlających jej krucze skrzydła,
jej dumę i jej triumfujący uśmiech.
Latała sobie nad Elderolem, przelatywała nad
jego miastami, lasami i polami, jakby to wszystko należał do niej.
Już niedługo.
Pozbędzie się ludzi i przy pomocy Balara oraz
Gathalaga zbuduje swoje własne królestwo, gdzie będzie boginią.
Jedyną i niepodzielną władczynią.
Uśmiechając się do siebie, z cichym szumem
wylądowała pośrodku uśpionej wioski. Poruszyła skrzydłami i
podmuch wiatru uniósł wokół niej pył i drobne kamyki.
Śpisz?
Jej świadomość
była czerwona niczym księżyc na niebie, kiedy odnalazła Balara
gdzieś na morzu.
Już
nie. Coś się stało?
Nie. Stęskniłam się.
Sięgnęła
po sztylet przy ozdobnym pasku sukni i zmrużonymi oczami rozejrzała
się po wiosce. Domy stały ciemne i ciche, a jej mieszkańcy
smacznie spali.
Nie
ma mnie dopiero kilka dni. Musisz być cierpliwa, Kiedy wrócę,
wszystko ci wynagrodzę.
Machnęła
niedbale ręką i wszystkie drzwi otworzyły się na oścież.
Och,
w to nie wątpię. Ale wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną
stroną. Kiedy cię nie ma, strasznie się nudzę.
Przykro mi.
Jej
uśmiech stał się bardziej rozbawiony, w oczach błysnęło chłodne
okrucieństwo. Ponownie machnęła skrzydłami i po wydeptanej
ścieżce od jej stóp przeszła fala wiatru i naelektryzowanej Mocy.
Znalazłam
sobie jednak zajęcie.
Uniosła dłoń i z głębi domów rozległy się krzyki, gdy
niewidzialna siła wywlokła ludzi na zewnątrz. Wszyscy wciąż byli
w koszulach nocnych, rozespani i zdezorientowani. Dzieci rozpłakały
się na cały głos. Wieśniacy stali przed nią, w blasku czerwonego
księżyca i gapili się na nią i na jej rozłożone skrzydła,
jakby była wytworem ich sennej wyobraźni, nocnym koszmarem.
Chyba
domyślam się jakie. Rozległ
się jego obojętny głos.
Chcesz
popatrzeć?
Nie doczekała się odpowiedzi, bo i tak była
zbyteczna. Przesłała mu obraz zebranych przed nią ludzi, po czym
zaatakowała.
Widział i czuł to, co ona. Krzyk pierwszego
człowieka, gdy chłodna stal przebiła serce, zanim zdążył
zamrugać. Gładko i precyzyjnie. Zapach krwi wypełnił jej nozdrza,
a więc i jego. Często bawiła się z nim w ten sposób, atakując
jego umysł krwawą rzezią. Sprawiało jej to podwójną
przyjemność. Kiedyś w ten sposób go testowała, teraz robiła to
wyłącznie z zabawy. Tylko raz, na samym początku zareagował
obrzydzeniem i złością. Potem wyrobiła u niego obojętność,
która wyparła wszelkie ludzie odruchy i emocje. Stał się taki,
jakiego pragnęła mieć u swojego boku. Bez niepotrzebnych uczuć,
bez obawy, że mógłby ją opuścić, czy zdradzić.
Chociaż lekko rozespany, odbierał jej obrazy i
myśli bez zbytniego zainteresowania, jakby pokazywała mu
rozgwieżdżone niebo.
Czerwień, ból i śmierć. Oto, czym go karmiła
i czym była dla tego świata.
A
co u ciebie?
Sztylet ociekał krwią, która
skapywała na ziemię. Wygłodniała stal sama odnajdywała drogę do
kolejnej ofiary, przebijając skórę, mięśnie i tkanki, jakby
wbijała się w masło.
Za
kilka dni będziemy u celu.
Zdążysz
do pełni?
Nie
martw się, moja droga. Ten czas zleci szybciej niż sądzisz i
wkrótce będziemy razem już na zawsze.
Roześmiała się dźwięcznie, gubiąc
po drodze kilka czarnych piór. Poruszała się zbyt szybko, żeby
którakolwiek z tych marnych istot mogła zareagować. Balar patrzył
jej oczami, jak jeden szybki ruch jej dłoni przerywa płacz dziecka.
Mam
nadzieję, że tym razem ci nie ucieknie.
Nie.
Zaklęcie Posłuszeństwa pozwala jej tylko snuć się po statku,
albo leżeć bezczynnie. Poza tym śmierć Rivy kompletnie ją
załamała.
A
właśnie. Twój młodszy braciszek w końcu wyzionął ducha. Jak
się z tym czujesz?
Jakbym
pozbył się kamyka uwierającego w bucie. Teraz jestem jedynym
Kruczym Królem, jak powinno być od początku.
Krzyki raz za razem przerywały nocną
ciszę i urywały się nagle, razem z ulatującym życiem. Rairi nie
patrzyła czy to kobieta, dziecko, czy jakiś siwiejący staruch.
Wszyscy w jej oczach byli ohydnymi insektami i nosili na sobie piętno
zdradzieckiej natury. Ich krew i śmierć były dla niej wytchnieniem
i jedyną pociechą tej nocy.
A
co zrobisz z tą małą?
Jakiś mężczyzna zdołał uniknąć
jej ciosu, ale bez trudu poderżnęła mu gardło. Wyczuła, że
Balar ziewnął, bardziej zainteresowany odnalezieniem wygodniejszej
pozycji na łóżku, niż krwawymi obrazami, podsycanymi igiełkami
bólu.
Sprawię,
że wręcz z przyjemnością odda mi kamienie.
Będziesz
ją torturował? Chciałabym to zobaczyć.
Coś
wymyślę. Będzie żałować, że w ogóle się urodziła. Nauczyłaś
mnie wielu przydatnych rzeczy, więc nie będziemy się nudzić.
Więc
powinieneś ładnie mi za to podziękować.
Roześmiał się w głębi jej umysłu,
rozpalając jej ciało gorącym żarem. Naprawdę żałowała, że
nie mogła teraz przy nim być, wślizgnąć się do jego łóżka i…
Twoja
cierpliwość zostanie nagrodzona. Możesz być pewna, że w
odpowiednim czasie odwdzięczę się za wszystko.
W wiosce pozostała jedna żywa
kobieta, zasłaniająca sobą kilkuletnią dziewczynkę, która
kurczowo trzymała się jej spódnicy. Rairi stanęła przed nią i
marszcząc nos, spojrzała jej prosto w oczy.
-
Proszę…
- Stoisz mi na drodze, robaku.
Po raz ostatni zamachnęła się
sztyletem, trysnęła krew i dwa ciała upadły u jej stóp. Z cichym
westchnieniem schowała brudne ostrze do pochwy u pasa i odwróciła
się, spoglądając na stos trupów, bezładnie zaściełających
ulicę. Bez Balara to nie było takie zabawne i trwało krócej,
niżby chciała. Powinna poszukać sobie większej wioski.
Kocham
cię i również tęsknie. Spróbuj w tym czasie czymś się zająć.
Jego słowa sprawiły, że uśmiechnęła
się do martwych wieśniaków. Potrafiła przeniknąć jego myśli
tak głęboko, że mogła być pewna jego uczuć.
Ja
też się kocham, mój królu. Wróć do mnie z kamieniami, żebyśmy
mogli zbudować nasze królestwo.
Oczekuj
mnie w pełnię czerwonego księżyca. To będzie noc zwycięstwa.
Z uśmiechem na ustach, Rairi
odwróciła się od wioski, trupów i otwartych domów, po czym
machnęła skrzydłami i wzbiła się w granatowe niebo. Nie
obejrzała się ani razu, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby, że
ciała zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie zasychającą
krew.
Rozmowa z Balarem i pozbycie się
kilku marnych żyć całkowicie wprawiły ją w dobry humor.
Zamierzała nawet odwiedzić Gathalaga w jego więzieniu i zapewnić,
że wszystko idzie zgodnie z planem.
Na
razie to nasze wspólne plany, ale jego panowanie będzie raczej
krótkie. Niech sobie sądzi, że jest najpotężniejszą istotą na
tej ziemi.
Tymczasem jednak zamierzała
odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Niczym nieśmiertelnie piękna
bogini, otoczona blaskiem gwiazd i czerwoną poświatą, szybowała
ponad pogrążonym w mroku światem, który nawet nie zdawał sobie
sprawy z jej obecności. Wciąż nie mogła nacieszyć się swoimi
skrzydłami, pięknymi i silnymi, które dostała w prezencie od
syna. Zaczynała rozumieć co czują Noszący Znak Kruka, kiedy w
każdej chwili mogą wzbić się w powietrze i dziwiła się, że do
tej pory mogła żyć bez tego cudownego poczucia wolności i
lekkości.
Nie musiała już nikomu niczego
zazdrościć, bo była idealna.
Przeleciała nad spalonym Gernnhedem i
minęła ciemny las, pozostawiając okoliczne wioski w spokoju. Po
lewej stronie gdzieś w mroku majaczyły majestatyczne góry
Pustelnika, otoczone jałową doliną, w której niedawno spędziła
miłe chwile z Balarem. Właściwie, niemal każde miejsce kojarzyło
się właśnie z nim, bo jeśli nie robili czegoś razem, to niemal
zawsze była z nim jej świadomość. Nie pamiętała już nawet, jak
to było wcześniej, zanim do niej przyszedł. Musiała wieść
bardzo nudne i samotne życie. To, że był z nią z własnej woli
stanowiło najlepszy dowód jego szczerych intencji. Czuła, że przy
nim nie zazna ani minuty nudy przez całą wieczność.
Wylądowała miękko niedaleko wioski
Kythral, stanowiącej granicę pomiędzy górami Pustelnika, a resztą
Elderolu. Poza jednostajnym szumem morza, nocną ciszę zakłócały
liczne, niemilknące kroki. W ciemnej toni odbijał się słaby,
czerwonawy blask księżyca.
Przy długim, starym pomoście kołysał
się duży statek, podobny do „Czarnej Pani”, chociaż nie tak
okazały. Z opuszczonego trapu schodziły pierwsze zastępy nephilów.
Z mieczami, w łachmanach, stanowili milczącą, groźną i
nieśmiertelną armię. Na ich czele kroczył młody, chorobliwie
chudy półelf, który ledwo przypominał jej syna. W brudnych,
znoszonych ubraniach i sterczących, pozlepianych włosach bardziej
upodabniał się do jednego z umarłych niż do jej nieśmiertelnej
rasy.
Na jego widok, Rairi skrzywiła się z
pogardą.
Aż
trudno uwierzyć, że to ja go urodziłam. Bardziej żałosny niż
jego ojciec.
Nox przeszedł drewniany pomost i
stanął przed nią z pochyloną głową. Jego czerwone tęczówki
nie wyrażały absolutnie niczego, poza jej wolą.
- Widzę, że pierwsza partia przybyła
zgodnie z planem.
- Tak. Dwa tysiące.
- Dobrze.
Rairi spojrzała ponad jego głową,
na kroczących nephilów, którzy w milczeniu opuszczali statek, po
czym ustawiali się w równym rzędzie na pożółkłej trawie.
Przeniosła wzrok na syna, zmarszczyła nos i odsunęła się o krok.
Śmierdział gorzej niż śmierć, czyli tak, jak nephile. Odkąd
całkowicie przejęła nad nim kontrolę, robił tylko to, co mu
kazała, a więc ani razu się nie mył. Gdyby nie przypominała
sobie, że musi jeść, umarłby z głodu. A teraz w dodatku
przesiąkł trupami i ich podziemnym światem.
- Zanim wrócisz po następnych, weź
kąpiel. I jedz posiłki chociaż trzy razy dziennie - cmoknęła z
niesmakiem, krzyżując przed sobą ramiona – Przynosisz hańbę
Nieśmiertelnym.
- Przepraszam, matko.
- Płynie w tobie krew człowieka,
który mnie zdradził. Twoje przeprosiny są puste, jak twój słaby
umysł. Gdyby nie to, że zastępujesz Balara, od razu bym cię
zabiła.
Nox jeszcze bardziej spuścił głowę,
jego wychudzona twarz była beznamiętną maską. Rairi westchnęła
i odwróciła wzrok, nie mając ochoty nawet na niego patrzeć.
- Jesteś za blisko. Nigdy więcej nie
zbliżaj się do mnie w takim stanie.
Wiązka Mocy rzuciła nim o stojących
w rzędzie nephilów, którzy upadli pod nim jak bezładne kukiełki.
Nox leżał przez chwilę nieruchomo, dopóki nie rozkazała mu
wstać. Zrobił to ociężale, bez cienia dawnej gracji, którą po
niej odziedziczył.
- Kiedy sprowadzisz wszystkich, macie
ruszyć prosto na Malgarię.
Nox skinął sztywno głową.
- Dobrze, matko.
- Kiedy wróci mój Balar, już mi nie
będziesz potrzebny.
Kiedy jej wargi rozciągnęły się w
uśmiechu, jego zrobiły to samo. Jakby cieszyła go rychła śmierć
z ręki matki, jakby o niczym innym nie marzył.
Rairi śmiała się jeszcze, kiedy
wzbiła się w niebo i odleciała na czarnych skrzydłach.
Każdy
w końcu dostanie to, na co zasłużył, prawda, mój drogi?
Jak
zwykle się nie mylisz. A najwięksi zwycięscy dostaną ten świat.
***
Nieustanne kołysanie statku zaczynało
ją drażnić i powodowało zawroty głowy, z którymi nawet nie
chciało jej się walczyć. Ariel nie miała pojęcia ile czasu już
płynęli, bo czas rozciągał jej się tak bardzo, że kompletnie
straciła jego rachubę. Potrafiła jedynie rozróżniać dzień od
nocy, chociaż i pora dnia była dla niej obojętna.
Wszystko straciło sens i właściwie
było już jej nawet obojętne, co się z nią stanie.
Riva
nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć.
Pogódź
się z tym.
To
ty go zabiłeś.
To
już nie ma znaczenia.
Za każdym razem, gdy wychodziła na
pokład i stawała przy relingu, ze wszystkich stron otaczało ich
morze i jak okiem sięgnąć widziała tylko wodę. Mnóstwo wody,
dzięki której mogłaby się stąd wyrwać i uwolnić. Jednak sama
myśl o ucieczce, powodowała obezwładniający ból, który rozrywał
od środka i przypominał jej, że przez zaklęcie Posłuszeństwa
praktycznie ma związane ręce.
Chociaż nikt nie stał przy sterach i
nikt nie kierował statkiem, płynęli wciąż przed siebie, w
nieznanym jej kierunku, popychani wiatrem i jakąś niewidzialną
siłą. Czasem nawet wydawało jej się, że ten statek – widmo ma
własną świadomość i sam wyznacza kierunek.
Poza spaniem i kręceniem się po
pokładzie, nie miała nic do roboty, za to mnóstwo czasu na
myślenie.
A wszystkie jej myśli bezustannie
krążyły wokół Rivy. Jego twarz tak dokładnie wryła jej się w
pamięć, że za każdym razem, gdy zamykała oczy, stawał przed nią
jak żywy i uśmiechał się, tysiącem swoich uśmiechów.
W jej pamięci jednak utrwalił się
również inny obraz. Jak jego oczy zachodzą mgłą i pada bez życia
na piknikowy koc, a czarne włosy rozsypują się po czerwono –
białej szachownicy. Ta scena była niczym koszmar, który powracał
do niej w każdym śnie i wciąż tam był, gdy się budziła. Sama
myśl, że jego serce przestało bić, odbierała jej oddech i
powodowała ucisk w piersi.
Przez dwa dni właściwie nie ruszała
się ze swojej malutkiej kajuty, mieszczącej jedynie twardy siennik.
Kiedy nie spała, leżała całymi godzinami, czasem zupełnie
nieruchomo. Poza szumem fal, skrzypieniem desek i krokami, na statku
panowała upiorna, przytłaczająca cisza. Jej oczy były wysuszone i
czerwone od wylanych łez, które nie chciały już płynąć.
Wstawała jedynie za potrzebą, zaś żołądek miała tak ściśnięty,
że nawet nie myślała o jedzeniu.
Mogłaby leżeć jeszcze dłużej,
gdyby nie jego interwencja.
Sądzisz,
że pozwolę ci się zagłodzić na śmierć? W kuchni masz jedzenie.
Rozkazujący głos przeniknął jej
ciało krótkim bólem i zmusił do podniesienia się. Długi, czarny
korytarz w jej oczach wydłużał się i zdawał się tunelem bez
końca, ale bez problemu znalazła odpowiednie pomieszczenie.
Czerstwy chleb i suszone, słone mięso były jedynym pożywieniem,
na jakie mogła tu liczyć. Nie miała wyboru i musiała to jeść
trzy razy dziennie. W ogóle nie miała tu żadnego wyboru.
Kiedy myślała o zabiciu go, czuła
ból.
Kiedy patrzyła na wodę i pragnęła
się w niej zanurzyć, czuła ból.
Kiedy próbowała sięgnąć po Moc
kamieni, ból rozrywał ją od środka, aż ciemniało jej w oczach.
Nie miała nic i nie mogła nic
zrobić. Chociaż to myśl o Rivie sprawiała jej największy ból,
tylko za nią jej nie karał. Nie musiał, bo i tak jej umysł
dręczył obraz ich ostatnich chwil nad jeziorem i bladej twarzy
króla, która była ostatnią rzeczą, jaką widziała, zanim tu
trafiła.
Na ten dziwny statek, który sam
płynął nie wiadomo gdzie, z Balarem jako jedynym towarzyszem.
Poprzednio, zawsze jakoś udawało jej się uciec, ale teraz związana
tym przeklętym zaklęciem, czuła się kompletnie bezradna i
bezsilna.
Gdy w końcu, po wielu godzinach
leżenia w otępieniu, zmobilizowała się do opuszczenia swojej
malutkie kajuty, odkryła, że wciąż ma na sobie tą samą zieloną
sukienkę, teraz całkiem brudną i pomiętą, a włosy ma zupełnie
w nieładzie, nieczesane od wieków. Ku jej zaskoczeniu, tym razem
zastała w kuchni miskę z wodą i szczotkę. Nie zastanawiając się
długo, doprowadziła się trochę do porządku, zmywając z siebie
brud i resztki otępienia. Jej skóra i włosy na długo miały
przecieknąć morską wodą, ale to był najmniejszy z jej problemów.
Kiedy po południu spacerowała po
statku, natknęła się na swojego oprawcę, gdy oparty swobodnie o
reling, wpatrywał się w horyzont, gdzie błękit wody stykał się
z bezchmurnym niebem. Świeciło słońce i ciepły wiatr targał
jego płaszczem oraz spływającymi na ramiona włosami. Ariel
musiała zacisnąć powieki, bo po raz kolejny myśl o uduszeniu go
gołymi rękami targnęła jej ciałem żywym bólem.
- Powiesz mi w końcu, gdzie mnie
wieziesz? – Warknęła do jego pleców, zaskoczona spokojem w swoim
ochrypłym głosie. Nie odzywała się do niego ostatnio, poza
myślami.
Nie poruszył się,
chociaż odpowiedział od razu:
- Dowiesz się na miejscu. „Czarna
Pani” zna kierunek i tylko to się liczy.
„Czarna
Pani”? Przynajmniej
poznała nazwę statku, która naprawdę zdawała się do niego
pasować.
Ariel przygryzła wargi i zamierzała
odejść, żeby zaszyć się gdzieś, gdzie nie będzie musiała go
oglądać. Zanim jednak zdążyła się odwrócić, Balar zrobił to
pierwszy i spojrzał na nią w taki sposób, że wszystkie włoski
zjeżyły się na jej karku i ramionach. Zrobił dwa kroki i
wystarczyło, że popatrzył jej w oczy, a coś uderzyło ją w
pierś, aż straciła oddech i zmusiło, aby opadła na kolana.
Chciała wstać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa.
- Mówiłem, żebyś nie męczyła
mnie głupimi pytaniami – odezwał się szorstko, po czym stanął
nad nią, złapał brutalnie za włosy i uniósł jej głowę, aż
zabolała ją szyja. Syknęła cicho, a gdy dostrzegła jego pełen
pogardy, chłodny uśmieszek, zacisnęła zęby i przybrała
najbardziej zacięty i dumny wyraz twarzy na jaki było ją w tym
momencie stać.
- Nie przestraszysz mnie czymś takim
i nie będziesz mi ciągle rozkazywał.
- Nie? – Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu,
patrząc na nią z góry, jak na robaka, którego mógłby zgnieść
butem – Przecież cały czas ci rozkazuję, a twoja arogancja w
obecnej sytuacji jest zupełnie nie na miejscu – jego wzrok na
chwilę stał się nieobecny i domyśliła się, że rozmawia z kimś
mentalnie. Nie mogła znieść widoku jego oszpeconej twarzy,
chociaż w jej rysach można było dostrzec Rivę. I to bolało ją
najbardziej. W końcu skinął głową, jakby do własnych myśli i
wciąż trzymając ją za włosy, ukucnął i zajrzał jej prosto w
oczy – Rairi jest ciekawa, co będę z tobą robił przez tyle
czasu. Może zademonstrujemy jej małą próbkę?
Ariel szarpnęła się, ale na próżno.
W czarnych oczach dostrzegła jakieś nieludzkie okrucieństwo.
Otaczająca go Moc obezwładniała, była niemal paraliżująca.
- Co? W końcu się przestraszyłaś?
– Zakpił, mrużąc leniwie oczy, niczym drapieżnik zabawiający
się ze swoją ofiarą.
Ariel zacisnęła mocniej usta i
zamiast odpowiedzi, splunęła mu prosto w twarz. Skrzywił się,
wytarł rękawem i puścił ją.
- To już trzeci raz, wiesz? Może w
końcu zaczniesz czuć przede mną jakiś respekt.
Dotknął ją prawą
ręką ze znamieniem, a właściwie musnął jedynie palcem czoło.
Krzyk wydarł się z jej gardła
zupełnie bez jej woli, zanim dotarło do niej, że to jej własny
głos. W głowie eksplodowało coś z hukiem, a całym ciałem
wstrząsnęło gwałtownie, aż upadła jak długa na deski.
- Widzisz, Ariel – wyprostował się
powoli, ze spokojem patrząc na jej cierpienie, na to, jak wije się
u jego stóp – To Rairi nauczyła mnie tej zabawy. Z perspektywy
ofiary nie było w tym nic zabawnego ale teraz rozumiem dlaczego się
śmiała.
Przyczołgała się do jego stóp,
zacisnęła palce na nogawce spodni, chociaż nie wiedziała dlaczego
bo nie mogła skupić myśli. Krzyk narastał w jej piersi, niemal ją
rozsadzając, ale nie miała zamiaru dać mu tej przyjemności,
dlatego stłumiła go, gryząc język aż do krwi. Metaliczny smak
wypełnił jej usta, aż zrobiło jej się niedobrze.
Trudno to było właściwie nazwać
bólem, bardziej męczarnią. Jej głowa pulsowała tępo, potworny
ucisk rozsadzał skronie i oczy, a całe ciało miała miękkie,
zupełnie bezładne. Jedną dłoń przycisnęła do czoła, jakby to
mogło powstrzymać to potworne wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Przyznaj,
że w końcu cię przestraszyłem.
Z jej nosa pociekła krew. Ledwo
usłyszała jego słowa, skulona na deskach statku, obolała, ale…
Nie.
Nie bała się, chociaż może
naprawdę powinna. Pamiętała jak zabił Sato i jak bił Rivę i w
tej chwili mogła czuć do niego jedynie jeszcze większą nienawiść.
Tak gorącą, jak uśpiony w niej ogień.
- Hmm – mruknął głośno,
odtrącając ją nogą, czubkiem buta zawadzając o jej bark.
Przeturlała się kawałek, ogłuszona i prawie oślepiona. Z kącika
ust pociekł strumyczek krwi – Rairi bardzo spodobał się ten mały
pokaz.
- Robisz wszystko… co ta… Rairi…
ci każe? – Wydusiła, z trudem skupiając myśli.
W jednej chwili Balar zjawił się
przy niej, kopniakiem przewrócił na plecy i nogą przygniótł jej
klatkę piersiową. Poprzez zmrużone powieki ledwo cokolwiek
widziała, tylko pogłębiającą się czerń. Jej głowa była
ciężka niczym z ołowiu, ucisk stawał się nie do zniesienia.
Pochylił się, aż dostrzegła jego drwiący uśmiech i musiała
zamknąć oczy.
- Skoro już pytasz, powiedzieć ci
coś w sekrecie? – zamilkł, z pełną premedytacją przedłużając
tą chwilę, delektując się zadawanym jej torturom – Gathalag
jest groźny, ale Rairi przewyższa go o głowę we wszystkim. To ona
jest moją Panią i tak, słucham jej, ale jak widzisz robię to z
własnej woli – chwycił ją za skraj sukienki i pociągnął w
górę, aż jej stopy zadyndały w powietrzu, a głowa opadła
bezwładnie na brodę - Jak się czujesz? Jakbyś umierała? To
wyobraź sobie dziesięciokrotnie większy ból, a będziesz
wiedziała, co cię czeka. Przyznam, że i tak wytrzymałaś dłużej
ode mnie.
Jego słowa cichły gdzieś w
ciemności, otępiałe zmysły nie chciały jej słuchać i nie
rejestrowały już nic poza biciem serca. Tak, jak kiedyś, zupełnie
niechcący, na granicy świadomości udało jej się podsłuchać
fragment ich rozmowy:
Dostała
nauczkę i chyba zrozumiała w końcu, że już więcej nie dam jej
uciec.
Jak
na pierwszy raz i tak potraktowałeś ją łagodnie. Głos
Rairi był tylko z pozoru słodki, obleczony w aksamitne
okrucieństwo.
Wolałem,
żeby przeżyła tą podróż. Chciałem sprawdzić najpierw ile
wytrzyma, a już na miejscu zabawię się z nią odpowiednio.
Znasz
jej słabe punkty? Mógłbyś je wykorzystać, żeby ją złamać.
O
tak. Balar
roześmiał się, czymś rozbawiony. Tam,
dokąd płyniemy, znajduje się mnóstwo pająków, dużych i
jadowitych. Jeśli do tej pory zgrywała odważną, to wkrótce
przekona się co to prawdziwy strach.
Wszystko ustało i nadeszła
błogosławiona ulga, gdy w końcu straciła przytomność.
Przyśniło jej się, że w jej
malutkim kącie do spania zjawił się Riva. Usiadł na pryczy i
głaskał ją po głowie, kojącym głosem zapewniając, że wszystko
będzie dobrze i żeby była silna. Potem scałował cały jej ból,
rozpacz i gniew, aż pozostał w niej jedynie głęboko zakorzeniony
smutek i spokój.
Obudziła się zalana łzami i wciąż
świeżym wrażeniem dotyku jego warg na policzku. Znów znajdowała
się w swojej malutkiej koi, a poduszka, na której leżała, była
mokra od płaczu. Szloch wstrząsał jej ciałem i wypełniał całe
gardło, smakował solą i krwią. Serce bolało ją dziwnym rodzajem
bólu, całkowicie fizycznym, jakby ktoś go bił i kopał.
Och,
Riva. Tęsknie za tobą.
Gdzieś niedaleko rozległo się
trzaśnięcie drzwiami. Delikatne kołysanie statku działało
usypiająco, a jednocześnie przypominało, że znajdowała się w
pułapce bez wyjścia.
Już
niedługo do
niego dołączysz.
Skuliła się, wpychając sobie pięść
do ust, a drugą przyciskając do serca. Nie miała już siły
płakać, ani krzyczeć, chociaż tylko na to miała ochotę. Sen,
który przyniósł jej chwilową ulgę, rozwiał się w brutalnej
rzeczywistości. Ale obraz Rivy przypomniał jej kolorową łąkę w
świecie jej umysłu i słowa, które wtedy do niej wypowiedział:
„ Dlatego wypędź z serca smutek i
napełnij go odwagą”.
Odniosła wrażenie, jakby jego głos
rozległ się tuż obok, zadźwięczał jej w uszach równie
rzeczywisty, jak ten statek. Teraz, bardziej niż wtedy, podziałały
na nią jak zimny kubeł wody. Usiadła gwałtownie, ale zaraz
jęknęła głośno i z powrotem opadła na poduszkę. Dopiero teraz
dotarło do niej, że całe ciało miała obolałe, a szczególnie
głowę. Na lewym barku rósł siniak, a tam, gdzie przygniatał ją
nogą, wciąż czuła ucisk.
Gdybym
mogła chociaż się uzdrowić.
Tego
ci nie zabroniłem. Jesteś mi potrzebna w dobrym stanie.
Ariel ułożyła się na plecach i
zapatrzyła na niski sufit, czarny, jak wszystko tutaj. Sięgnęła w
głąb siebie i odkryła, że rzeczywiście, chociaż coś blokowało
dostęp do Mocy kamieni, miała na tyle energii, że mogła leczyć
drobne obrażenia. Szybko skorzystała z tej okazji, gdyby przypadkiem
nagle zmienił zdanie. Jak tylko wzmocniła swoje ciało i usunęła
wszelkie dolegliwości, łącznie z bólem głowy, od razu poczuła
się lepiej. Nabrała nawet tyle siły, żeby dowlec się do kuchni i
zjeść suszone mięso.
Postanowiła,
że na razie się uspokoi i poczeka na dogodną sytuację, która
pozwoli jej wyrwać się na wolność. Nawet jeśli czytał jej myśli
i znał zamiary, lepszego planu nie miała.