piątek, 30 czerwca 2017

Kruczy Król (część 4) - prolog i rozdział 1

Witam po przerwie niezbyt długiej. Na razie tylko jedna osoba wyraziła chęć dalszego czytania, chociaż mam nadzieję, że czytelników jest więcej, tylko nie chce wam się komentować. Miałam wrzucić pierwszą część już wcześniej, ale mnie nie było i nie miałam jak. A więc zapraszam do czytania  czwartej i ostatniej części.


Prolog
    - Widzisz to?
    - Co takiego?
     - No, ten szary włosek.
- Ojej, to ona będzie siwa? Myślałem, że tylko starzy ludzie są siwi.
    - To nie jest siwy, książę, tylko szary. A poza tym pozostałe włosy są jakby rude.
    - Faktycznie! – Pięcioletni Riva roześmiał się głośno, przechylił nad łóżeczkiem i uszczypnął w policzek. Dziewczynka w jednej chwili wydarła się na cały głos.
    Argon pokręcił z niezadowoleniem głową i odciągnął Rivę za tunikę.
    - No i co zrobiłeś najlepszego? – zapytał z naganą w głosie - Mieliśmy ją przez chwilę pilnować, żeby rodzice mogli spokojnie porozmawiać. Zaraz przybiegnie matka i nakrzyczy na ciebie.
    - Nie może na mnie nakrzyczeć, bo jestem księciem! – Obruszył się Riva, próbując przekrzyczeć głośny płacz dziecka, który świdrował uszy i z pewnością docierał do sali tronowej.
    - W takim razie nakrzyczy na mnie, ale najważniejsze, że będzie zła i już nigdy nie zostawi nam jej pod opieką.
    Riva, który od dwóch dni z niecierpliwością wyczekiwał tej nowej istotki, zwrócił jasne oczy, w których wzbierały już łzy na najstarszego z chłopców.
    - Balar, zrób coś! Dlaczego ona tak płacze? – Książę zatkał uszy, ze strachem obejrzał się na zamknięte drzwi i zajrzał do łóżeczka. Pulchna twarz dziewczynki zrobiła się czerwona z wysiłku, kiedy całym swoim drobnym ciałem wyrażała swoje niezadowolenie.
   - Dziecko to nie zabawka. Całe szczęście, że jest z wami ktoś dorosły, bo te biedne maleństwo skończyłoby marnie w waszym towarzystwie.
    Balar, który w sumie kończył dopiero trzynaście lat, jeszcze nie był całkiem dorosły, ale już mógł się za takiego uważać. Tym bardziej w ich towarzystwie. Zdawał sobie sprawę, że dla Rivy i Argona był w tej chwili niedościgłym wzorem do naśladowania, a wszystko, co robił, przesadnie im imponowało, chociaż sam nie widział w sobie nic specjalnego.
    Posłał im pobłażliwy uśmiech mądrego dorosłego, na co obaj chłopcy zrobili urażone miny. Zaraz jednak otworzyli usta, z zazdrością i podziwem obserwując, jak Balar bierze dziewczynkę na ręce tak ostrożnie, jakby była z delikatnego szkła. Zaczął kołysać ją lekko i przemawiał łagodnym głosem, aż w końcu w niewielkiej komnacie zapanowała błoga cisza.
   - Właśnie tak, malutka. Widzisz? Nic się złego nie dzieje – powtarzał cicho, z czułością.
    Dziewczynka przestała płakać i zaciskając piąstki wpatrzyła się w niego z zaciekawieniem. Owinięta w śpioszki i biały kocyk, z kilkoma rudymi kędziorkami, zdawała się najpiękniejszą i najbardziej niewinną istotką na tej ziemi. Kiedy Balar spojrzał raz w te duże, przejrzyście zielone oczy, przepadł na zawsze. Nieodwołalnie i niezaprzeczalnie skradła mu serce i zastanawiał się czy obaj chłopcy na jej widok poczuli to samo. Ten szczególny rodzaj ciepła, kiedy jest się pewnym, że od tej pory twoje serce będzie biło dla tej jednej osoby i za wszelką cenę będziesz chciał ją chronić. Ale może Riva i Argon byli jeszcze za młodzi i po prostu ekscytowało ich samo pojawienie się nowego dziecka.
     - Skąd wiedziałeś, że to ją uspokoi? – Książę gapił się na niego z wyrazem kompletnego zachwytu, ale już za chwilę zaczął skakać wokół niego, aby zobaczyć leżące spokojnie w jego ramionach dziecko – Nie boisz się, że ci spadnie i się stłucze.
    - A jak myślisz, kto cię nosił na rękach, kiedy rodzice byli zajęci i zabawiał, abyś tylko nie płakał?
    - Więc ja też byłem taki mały?
    - Mały, słodki i tłuściutki.
    - O nie, na pewno nie byłem tłuściutki.
    - Skąd wiesz, skoro nie zdawałeś sobie z tego sprawy? – Wtrącił Argon z kąśliwym uśmiechem.
    Riva posłał mu mordercze spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
   - Wiem i już – powtórzył z uporem, jakby to była dla niego   śmiertelna obraza.
    - Dobrze, już dobrze. Twój brat najlepiej może zaświadczyć, że byłeś najsłodszym niemowlakiem w Elderolu.
    - Cóż, skoro prawda wyszła na jaw, to mogę też się przyznać, że miałem ochotę cię schrupać na podwieczorek, ale powstrzymało mnie tylko to, że wtedy rodzice by mnie zabili.
    Śmiech Rivy wypełnił cały pokoik, wywołując u nich szeroki uśmiech. Balar z powrotem ułożył niemowlę ostrożnie w łóżeczku i we trójkę ponownie pochylili się nad poręczą, podczas gdy zielone oczy przyglądały się im kolejno, z uwagą. Najpierw Argonowi, potem Rivie, który stroił głupie miny, żeby ją rozśmieszyć i na końcu Balarowi. Na jego widok zamrugała i czy tylko jemu się zdawało, czy naprawdę uśmiechnęła się po raz pierwszy?
    - Ale masz fajnie – westchnął Riva, trącając swojego przyjaciela i strażnika – Też bym chciał mieć taką małą siostrzyczkę.
    - A ja się ciszę, że mieszkam teraz w zamku, bo przynajmniej mam spokój i mogę się wyspać – odparł poważnie Argon, poruszając palcem przed oczami dziecka, które uniosło rączki, próbując go złapać – Słyszałeś, jaki daje koncert? A to dopiero początek. Jej płuca są chyba wielkości Gór Ednor. Miałbyś jej dosyć po dwóch dniach mieszkania pod jednym dachem.
    - E tam, ale jest słodka, prawda? I jak trochę podrośnie będzie można się z nią bawić.
    Balar z rozbawionym półuśmiechem potarmosił mu włosy.
    - Więc masz już dosyć starszego brata? Przecież ja też się z tobą bawię.
    - Bawiłeś – poprawił go Riva, zadzierając głowę, żeby na niego spojrzeć i pokazać mu złośliwie język – Teraz tylko ciągle się uczysz i stajesz się nudny, jak tata. A ona – wskazał palcem niemowlę – będzie się ze mną bawić, w co tylko zechcę i będzie mnie słuchać, bo jestem księciem i będę od niej starszy.
    Chociaż w jego głosie można było wyczuć pretensje, Balar doskonale wiedział, że młody książę go uwielbia i podziwia, bez względu na to, jak wiele czasu mu poświęca, albo nie poświęca.
    - Zastanawia mnie kto, kogo będzie słuchał – Balar ze śmiechem pochylił się nad łóżeczkiem i bardzo delikatnie dotknął tych kilka włosów na prawie łysej główce. Jeden, siwy od razu rzucał się w oczy i był niezbitym dowodem, że oto narodził się kolejny Potomek Liry, który w przyszłości będzie ich ratunkiem – Obawiam się, że jej charakterek będzie równie ognisty jak te włosy.
- Sądząc po jej wrzaskach już teraz jestem pewny, że będziemy mieć z nią ciężkie życie.
    Riva, który ledwo sięgał do barierki łóżka, znów zaczął stroić głupie miny, na co dziewczynka wydała z siebie pierwsze niezrozumiałe dźwięki rozbawienia i poruszyła się, skopując z siebie kocyk. Nawet Argon, zazwyczaj przesadnie poważny, uśmiechał się szeroko, jakby radość jego siostrzyczki była zaraźliwa.
    - Myśleliście już nad imieniem? – Zapytał w pewnym momencie Riva.
    - No cóż...I tak to matka nada jej Imię.
    - Dlaczego?
   Argon popatrzył na księcia, jakby ten nie pojmował oczywistych rzeczy.
    - Ponieważ, skoro ojciec nadał mi Imię, więc to logiczne, że teraz kolej mamy.
   - No tak – Riva przyjął to wytłumaczenie, jednak wciąż wydawał się niezadowolony - Ale dlaczego to nie mogę być na przykład ja?
   - A dlaczego akurat ty? – Zapytał Balar, zaskoczony samym faktem, że jego młodszemu bratu przyszło coś takiego do głowy – Jesteś jeszcze za młody.
   - Dokładnie – przytaknął mu Argon ze swoją zwykłą, dorosłą powagą – Przecież wiesz, że nadanie Imienia w pierwszej kolejności przysługuje rodzicom.
    Dziewczynka w łóżeczku przyglądała się pilnie twarzom trójki chłopców i wsłuchiwała w głosy, chociaż nie rozumiała ani słowa z ich rozmowy.
   Rivie zadrżały usta, jakby zaraz miał się rozpłakać i zacisnął pięści na szczeblach łóżka. Lewą dłoń miał zabandażowaną, aby ukryć znamię kruka.
    - To niesprawiedliwe, że nic mi nie wolno.
   Argon westchnął cicho i wymienił z Balarem pełne udręki spojrzenie, po czym przysunął się do chłopca i poklepał go po plecach.
    - Mogę zapytać mamy, jeśli chcesz – zaproponował pojednawczo.
Książę od razu się rozpogodził i pokiwał entuzjastycznie głową. W jego jasnoszarych oczach zamigotały psotne ogniki, całkowicie odganiając smutek.
    - A ty, gdybyś mógł się z nią połączyć, to, jakie nadałbyś jej imię?
    - No cóż...Nie myślałem o tym, ale może... Sera, albo Kala.
    - Hmm, takie sobie. A ja od dawna mam dla niej imię.
    - Jakie?
    Riva uśmiechnął się szeroko.
    - Ariel.
    - Dziwnie brzmi.
    - Wydaje mi się, że bardziej by pasowało do chłopca.
   - A właśnie, że nie. To idealnie dla niej imię i zamierzam poprosić Sarę, żeby tak ją nazwała. Ariel.
   Jakby na dany znak, wszyscy popatrzyli na dziewczynkę, nieświadomą, że to o niej jest ta cała rozmowa. Balar oparł łokcie o barierkę i zmrużył oczy, napotykając łagodną zieleń wpatrzonych w niego tęczówek.
Ariel, Ariel, Ariel, Ariel...
    Powtarzał to imię w myślach, aż zaczęło brzmieć niczym mantra, składająca się z tych pięciu liter, tracących swoje znaczenie, ale...
  - Rzeczywiście całkiem pasuje – stwierdził głośno Argon, jakby czytał starszemu chłopakowi w myślach.
    - A ty, co o tym myślisz, Balarze?
   - Z pewnością to oryginalne imię i może do niej pasować – odparł, siląc się na obojętność.
   - Ha! Mówiłem! – Riva klasnął z podekscytowaniem i wykonał skoczny taniec wokół starszego brata, który ze śmiechem przytrzymał go w miejscu jedną ręką, cały czas wpatrując się w niemowlę.
    - Możemy zaproponować to imię mamie, ale...
   - Na pewno się zgodzi – z przekonaniem przerwał Argonowi i ruszył biegiem do drzwi – Będzie zachwycona. Przekonam ich, żebym to ja mógł ją nazwać.
    - Ale oni teraz... – Młody Biały Kruk nie zdążył dokończyć, gdyż Riva już wybiegł z komnaty jakby się paliło. Chłopiec przewrócił oczami, zerknął na siostrę i wybiegł za księciem.
Balar nie ruszył się z miejsca. Kiedy rozległo się trzaśnięcie drzwiami, został sam w niewielkim pokoiku z córą Areela i Sary. Odetchnął cicho i zerknął przez ramię, upewniając się, czy drzwi są zamknięte, potem z powrotem przeniósł czarne spojrzenie na dziecko. Jego serce zabiło mocniej, z ekscytacji, ale też jakiegoś nerwowego oczekiwania. Uśmiechnął się lekko i bez wahania wyciągnął rękę, dotykając palcem  jej czoła. Przymknął oczy, wsłuchując się w ciszę, zdającą się otaczać cały zamek.
Król, a jego ojciec zawsze powtarzał, że Balar miał wyjątkowo rozwiniętą intuicję, która w przyszłości miała pozwolić mu, jako władcy, podejmować dobre i słuszne decyzje.
I właśnie teraz, wbrew wszystkiemu, jego zmysły podpowiadały mu, że to, co zamierza zrobić, jest właściwe.
Jej rodzice będą wściekli, Riva zawiedziony, a cała reszta być może nie zrozumie. Ale co tam.
Balar jeszcze nigdy nie był tak pewny siebie, jak teraz. Jeszcze nigdy nie był odpowiedzialny za czyjeś życie, ale teraz pragnął tego, jak niczego na świecie. Jakby coś, jakaś siła przyzywała go tej istotki.
Jakby urodziła się specjalnie dla niego.
Ariel. Nadaję ci imię Ariel.
Krótkie słowo otoczył wiązką Mocy i przesłał w kierunku dziecka, poprzez dotykający jej czoło palec, do czystego i nieukształtowanego umysłu. Imię zawibrowało w jego głowie, a potem w niej.
Każda litera imienia pulsowała Mocą, która wypełniła jej drobne ciałko, po czym wróciła do niego, już nieodwołalnie i na zawsze łącząc ich najtrwalsza więzią, jaka istniała w ich świecie.
I już. Bez świadków i zbędnej, oficjalnej ceremonii. Balar związał swoje życie z malutką Ariel i cokolwiek się stanie, nie było odwrotu. Może to było szalone i nie do końca przemyślane, ale tak bardzo zakochał się w jej zielonych oczach, że musiał to zrobić.
- Przepraszam, braciszku, że cię ubiegłem, ale to było silniejsze – mruknął pod nosem, otwierając oczy.
Witaj, Ariel.
Słowa zabrzmiały w ich połączonych umysłach, ale nie doczekał się odpowiedzi. Oczywiście. Musiał poczekać, żeby go zrozumiała i odpowiedziała. Na razie potrafiła tylko rozpoznać barwę jego głosu. Jej świadomość była czysta niczym pusta kartka papieru. Jasna i błyszcząca niczym malutka gwiazdka.
Piękna.
Dopiero teraz zorientował się, że dziewczynka wsadziła sobie jego palec do buzi i ssała z zapamiętaniem, jakby to był smoczek. Zamknęła oczy, odprężona i spokojna i zaczęła usypiać.
Balar uśmiechnął się czule, zaraz jednak spoważniał w jednej chwili, zamarł, a jego czoło przecięły głębokie bruzdy.
Jego umysł zaatakowały obrazy z przyszłości, przynosząc pierwszą w jego życiu wizję.
Zacisnął dłoń na poręczy łóżka aż pobielały mu kłykcie i zachwiał się, jakby dostał cios w głowę. Nogi miał jak z waty i tylko siła woli nie pozwoliła mu upaść.
Usłyszał kroki za drzwiami i wiedział, że za chwilę rozpęta się piekło. Tymczasem jednak stał niczym skamieniały i z pochmurną miną, w głębokim zamyśleniu wpatrywał się w śpiącą Ariel, która wciąż ssała jego palec. Z pewnością nie zobaczyła tego, co on, bo inaczej, nie leżałaby tak spokojnie.
    Swoją decyzją na zawsze połączył i odmienił ich życia.


"Ogień jest przelotnym, krótkotrwałym zjawiskiem, kwintesencją niestałości.
Pojawia się nagle, napiera z impetem życia, wykonuje taniec głodu, podczas gdy wszystko wokół kurczy się i czernieje.
Gdy już nie ma nic do pożarcia, znika i niczego nie pozostawia z wyjątkiem popiołów [...]"

Dan Wells „Nie jestem seryjnym mordercą



     "To sen, jeden z tych snów, które miała prawie każdej nocy, kiedy widziała jego twarz tak wyraźnie i dotykała jej we śnie tak, że rano czuła na palcach dotyk jego skóry. Nawet wtedy gdy otoczył ją ramionami, tak ostrożnie, jakby musiał sprawdzić czy jeszcze potrafi to robić [...]; jej ręce nie wierzyły , że mogą go dotknąć, jej ramiona nie wierzyły, że mogą go objąć. Ale jej oczy widziały go, jej uszy słyszały, jak oddycha. Jej skóra czuła jego skórę, tak ciepłą, jakby był w niej ogień po tych wszystkich miesiącach, gdy był tak przeraźliwie zimny."

Cornelia FunkeAtramentowa śmierć”


Rozdział 1


    Czerwony księżyc miał kolor krwi. Jej ulubiony.
    Kolor zwycięstwa.
R       Rairi od wieków nie była tak szczęśliwa, a miała powód, bo w końcu jej marzenie o zemście było na wyciągnięcie ręki. Wszystko szło po jej myśli, ale nie mogła przecież przypisać sobie wszystkich zasług, bo gdyby nie pomoc Balara, nie zdziałałaby tak wiele.
       Mimo chłodu, ta noc była wyjątkowo urocza, idealna na samotny lot nad uśpionym światem. Gwiazdy na czystym niebie kojarzyły się z milionami odległych światów, oświetlających jej krucze skrzydła, jej dumę i jej triumfujący uśmiech.
    Latała sobie nad Elderolem, przelatywała nad jego miastami, lasami i polami, jakby to wszystko należał do niej.
    Już niedługo.
   Pozbędzie się ludzi i przy pomocy Balara oraz Gathalaga zbuduje swoje własne królestwo, gdzie będzie boginią. Jedyną i niepodzielną władczynią.
   Uśmiechając się do siebie, z cichym szumem wylądowała pośrodku uśpionej wioski. Poruszyła skrzydłami i podmuch wiatru uniósł wokół niej pył i drobne kamyki.
    Śpisz? Jej świadomość była czerwona niczym księżyc na niebie, kiedy odnalazła Balara gdzieś na morzu.
    Już nie. Coś się stało?
   Nie. Stęskniłam się.
   Sięgnęła po sztylet przy ozdobnym pasku sukni i zmrużonymi oczami rozejrzała się po wiosce. Domy stały ciemne i ciche, a jej mieszkańcy smacznie spali.
    Nie ma mnie dopiero kilka dni. Musisz być cierpliwa, Kiedy wrócę, wszystko ci wynagrodzę.
    Machnęła niedbale ręką i wszystkie drzwi otworzyły się na oścież.
Och, w to nie wątpię. Ale wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Kiedy cię nie ma, strasznie się nudzę.
    Przykro mi.
   Jej uśmiech stał się bardziej rozbawiony, w oczach błysnęło chłodne okrucieństwo. Ponownie machnęła skrzydłami i po wydeptanej ścieżce od jej stóp przeszła fala wiatru i naelektryzowanej Mocy.
    Znalazłam sobie jednak zajęcie. Uniosła dłoń i z głębi domów rozległy się krzyki, gdy niewidzialna siła wywlokła ludzi na zewnątrz. Wszyscy wciąż byli w koszulach nocnych, rozespani i zdezorientowani. Dzieci rozpłakały się na cały głos. Wieśniacy stali przed nią, w blasku czerwonego księżyca i gapili się na nią i na jej rozłożone skrzydła, jakby była wytworem ich sennej wyobraźni, nocnym koszmarem.
    Chyba domyślam się jakie. Rozległ się jego obojętny głos.
    Chcesz popatrzeć?
    Nie doczekała się odpowiedzi, bo i tak była zbyteczna. Przesłała mu obraz zebranych przed nią ludzi, po czym zaatakowała.
    Widział i czuł to, co ona. Krzyk pierwszego człowieka, gdy chłodna stal przebiła serce, zanim zdążył zamrugać. Gładko i precyzyjnie. Zapach krwi wypełnił jej nozdrza, a więc i jego. Często bawiła się z nim w ten sposób, atakując jego umysł krwawą rzezią. Sprawiało jej to podwójną przyjemność. Kiedyś w ten sposób go testowała, teraz robiła to wyłącznie z zabawy. Tylko raz, na samym początku zareagował obrzydzeniem i złością. Potem wyrobiła u niego obojętność, która wyparła wszelkie ludzie odruchy i emocje. Stał się taki, jakiego pragnęła mieć u swojego boku. Bez niepotrzebnych uczuć, bez obawy, że mógłby ją opuścić, czy zdradzić.
    Chociaż lekko rozespany, odbierał jej obrazy i myśli bez zbytniego zainteresowania, jakby pokazywała mu rozgwieżdżone niebo.
    Czerwień, ból i śmierć. Oto, czym go karmiła i czym była dla tego świata.
      A co u ciebie?
Sztylet ociekał krwią, która skapywała na ziemię. Wygłodniała stal sama odnajdywała drogę do kolejnej ofiary, przebijając skórę, mięśnie i tkanki, jakby wbijała się w masło.
Za kilka dni będziemy u celu.
Zdążysz do pełni?
Nie martw się, moja droga. Ten czas zleci szybciej niż sądzisz i wkrótce będziemy razem już na zawsze.
Roześmiała się dźwięcznie, gubiąc po drodze kilka czarnych piór. Poruszała się zbyt szybko, żeby którakolwiek z tych marnych istot mogła zareagować. Balar patrzył jej oczami, jak jeden szybki ruch jej dłoni przerywa płacz dziecka.
Mam nadzieję, że tym razem ci nie ucieknie.
Nie. Zaklęcie Posłuszeństwa pozwala jej tylko snuć się po statku, albo leżeć bezczynnie. Poza tym śmierć Rivy kompletnie ją załamała.
A właśnie. Twój młodszy braciszek w końcu wyzionął ducha. Jak się z tym czujesz?
Jakbym pozbył się kamyka uwierającego w bucie. Teraz jestem jedynym Kruczym Królem, jak powinno być od początku.
Krzyki raz za razem przerywały nocną ciszę i urywały się nagle, razem z ulatującym życiem. Rairi nie patrzyła czy to kobieta, dziecko, czy jakiś siwiejący staruch. Wszyscy w jej oczach byli ohydnymi insektami i nosili na sobie piętno zdradzieckiej natury. Ich krew i śmierć były dla niej wytchnieniem i jedyną pociechą tej nocy.
A co zrobisz z tą małą?
Jakiś mężczyzna zdołał uniknąć jej ciosu, ale bez trudu poderżnęła mu gardło. Wyczuła, że Balar ziewnął, bardziej zainteresowany odnalezieniem wygodniejszej pozycji na łóżku, niż krwawymi obrazami, podsycanymi igiełkami bólu.
Sprawię, że wręcz z przyjemnością odda mi kamienie.
Będziesz ją torturował? Chciałabym to zobaczyć.
Coś wymyślę. Będzie żałować, że w ogóle się urodziła. Nauczyłaś mnie wielu przydatnych rzeczy, więc nie będziemy się nudzić.
Więc powinieneś ładnie mi za to podziękować.
Roześmiał się w głębi jej umysłu, rozpalając jej ciało gorącym żarem. Naprawdę żałowała, że nie mogła teraz przy nim być, wślizgnąć się do jego łóżka i…
Twoja cierpliwość zostanie nagrodzona. Możesz być pewna, że w odpowiednim czasie odwdzięczę się za wszystko.
W wiosce pozostała jedna żywa kobieta, zasłaniająca sobą kilkuletnią dziewczynkę, która kurczowo trzymała się jej spódnicy. Rairi stanęła przed nią i marszcząc nos, spojrzała jej prosto w oczy.
- Proszę…
- Stoisz mi na drodze, robaku.
Po raz ostatni zamachnęła się sztyletem, trysnęła krew i dwa ciała upadły u jej stóp. Z cichym westchnieniem schowała brudne ostrze do pochwy u pasa i odwróciła się, spoglądając na stos trupów, bezładnie zaściełających ulicę. Bez Balara to nie było takie zabawne i trwało krócej, niżby chciała. Powinna poszukać sobie większej wioski.
Kocham cię i również tęsknie. Spróbuj w tym czasie czymś się zająć.
Jego słowa sprawiły, że uśmiechnęła się do martwych wieśniaków. Potrafiła przeniknąć jego myśli tak głęboko, że mogła być pewna jego uczuć.
Ja też się kocham, mój królu. Wróć do mnie z kamieniami, żebyśmy mogli zbudować nasze królestwo.
Oczekuj mnie w pełnię czerwonego księżyca. To będzie noc zwycięstwa.
Z uśmiechem na ustach, Rairi odwróciła się od wioski, trupów i otwartych domów, po czym machnęła skrzydłami i wzbiła się w granatowe niebo. Nie obejrzała się ani razu, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby, że ciała zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie zasychającą krew.
Rozmowa z Balarem i pozbycie się kilku marnych żyć całkowicie wprawiły ją w dobry humor. Zamierzała nawet odwiedzić Gathalaga w jego więzieniu i zapewnić, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Na razie to nasze wspólne plany, ale jego panowanie będzie raczej krótkie. Niech sobie sądzi, że jest najpotężniejszą istotą na tej ziemi.
Tymczasem jednak zamierzała odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Niczym nieśmiertelnie piękna bogini, otoczona blaskiem gwiazd i czerwoną poświatą, szybowała ponad pogrążonym w mroku światem, który nawet nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Wciąż nie mogła nacieszyć się swoimi skrzydłami, pięknymi i silnymi, które dostała w prezencie od syna. Zaczynała rozumieć co czują Noszący Znak Kruka, kiedy w każdej chwili mogą wzbić się w powietrze i dziwiła się, że do tej pory mogła żyć bez tego cudownego poczucia wolności i lekkości.
Nie musiała już nikomu niczego zazdrościć, bo była idealna.
Przeleciała nad spalonym Gernnhedem i minęła ciemny las, pozostawiając okoliczne wioski w spokoju. Po lewej stronie gdzieś w mroku majaczyły majestatyczne góry Pustelnika, otoczone jałową doliną, w której niedawno spędziła miłe chwile z Balarem. Właściwie, niemal każde miejsce kojarzyło się właśnie z nim, bo jeśli nie robili czegoś razem, to niemal zawsze była z nim jej świadomość. Nie pamiętała już nawet, jak to było wcześniej, zanim do niej przyszedł. Musiała wieść bardzo nudne i samotne życie. To, że był z nią z własnej woli stanowiło najlepszy dowód jego szczerych intencji. Czuła, że przy nim nie zazna ani minuty nudy przez całą wieczność.
Wylądowała miękko niedaleko wioski Kythral, stanowiącej granicę pomiędzy górami Pustelnika, a resztą Elderolu. Poza jednostajnym szumem morza, nocną ciszę zakłócały liczne, niemilknące kroki. W ciemnej toni odbijał się słaby, czerwonawy blask księżyca.
Przy długim, starym pomoście kołysał się duży statek, podobny do „Czarnej Pani”, chociaż nie tak okazały. Z opuszczonego trapu schodziły pierwsze zastępy nephilów. Z mieczami, w łachmanach, stanowili milczącą, groźną i nieśmiertelną armię. Na ich czele kroczył młody, chorobliwie chudy półelf, który ledwo przypominał jej syna. W brudnych, znoszonych ubraniach i sterczących, pozlepianych włosach bardziej upodabniał się do jednego z umarłych niż do jej nieśmiertelnej rasy.
Na jego widok, Rairi skrzywiła się z pogardą.
Aż trudno uwierzyć, że to ja go urodziłam. Bardziej żałosny niż jego ojciec.
Nox przeszedł drewniany pomost i stanął przed nią z pochyloną głową. Jego czerwone tęczówki nie wyrażały absolutnie niczego, poza jej wolą.
- Widzę, że pierwsza partia przybyła zgodnie z planem.
- Tak. Dwa tysiące.
- Dobrze.
Rairi spojrzała ponad jego głową, na kroczących nephilów, którzy w milczeniu opuszczali statek, po czym ustawiali się w równym rzędzie na pożółkłej trawie. Przeniosła wzrok na syna, zmarszczyła nos i odsunęła się o krok. Śmierdział gorzej niż śmierć, czyli tak, jak nephile. Odkąd całkowicie przejęła nad nim kontrolę, robił tylko to, co mu kazała, a więc ani razu się nie mył. Gdyby nie przypominała sobie, że musi jeść, umarłby z głodu. A teraz w dodatku przesiąkł trupami i ich podziemnym światem.
- Zanim wrócisz po następnych, weź kąpiel. I jedz posiłki chociaż trzy razy dziennie - cmoknęła z niesmakiem, krzyżując przed sobą ramiona – Przynosisz hańbę Nieśmiertelnym.
- Przepraszam, matko.
- Płynie w tobie krew człowieka, który mnie zdradził. Twoje przeprosiny są puste, jak twój słaby umysł. Gdyby nie to, że zastępujesz Balara, od razu bym cię zabiła.
Nox jeszcze bardziej spuścił głowę, jego wychudzona twarz była beznamiętną maską. Rairi westchnęła i odwróciła wzrok, nie mając ochoty nawet na niego patrzeć.
- Jesteś za blisko. Nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie w takim stanie.
Wiązka Mocy rzuciła nim o stojących w rzędzie nephilów, którzy upadli pod nim jak bezładne kukiełki. Nox leżał przez chwilę nieruchomo, dopóki nie rozkazała mu wstać. Zrobił to ociężale, bez cienia dawnej gracji, którą po niej odziedziczył.
- Kiedy sprowadzisz wszystkich, macie ruszyć prosto na Malgarię.
Nox skinął sztywno głową.
- Dobrze, matko.
- Kiedy wróci mój Balar, już mi nie będziesz potrzebny.
Kiedy jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, jego zrobiły to samo. Jakby cieszyła go rychła śmierć z ręki matki, jakby o niczym innym nie marzył.
Rairi śmiała się jeszcze, kiedy wzbiła się w niebo i odleciała na czarnych skrzydłach.
Każdy w końcu dostanie to, na co zasłużył, prawda, mój drogi?
Jak zwykle się nie mylisz. A najwięksi zwycięscy dostaną ten świat.

***

Nieustanne kołysanie statku zaczynało ją drażnić i powodowało zawroty głowy, z którymi nawet nie chciało jej się walczyć. Ariel nie miała pojęcia ile czasu już płynęli, bo czas rozciągał jej się tak bardzo, że kompletnie straciła jego rachubę. Potrafiła jedynie rozróżniać dzień od nocy, chociaż i pora dnia była dla niej obojętna.
Wszystko straciło sens i właściwie było już jej nawet obojętne, co się z nią stanie.
Riva nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć.
Pogódź się z tym.
To ty go zabiłeś.
To już nie ma znaczenia.
Za każdym razem, gdy wychodziła na pokład i stawała przy relingu, ze wszystkich stron otaczało ich morze i jak okiem sięgnąć widziała tylko wodę. Mnóstwo wody, dzięki której mogłaby się stąd wyrwać i uwolnić. Jednak sama myśl o ucieczce, powodowała obezwładniający ból, który rozrywał od środka i przypominał jej, że przez zaklęcie Posłuszeństwa praktycznie ma związane ręce.
Chociaż nikt nie stał przy sterach i nikt nie kierował statkiem, płynęli wciąż przed siebie, w nieznanym jej kierunku, popychani wiatrem i jakąś niewidzialną siłą. Czasem nawet wydawało jej się, że ten statek – widmo ma własną świadomość i sam wyznacza kierunek.
Poza spaniem i kręceniem się po pokładzie, nie miała nic do roboty, za to mnóstwo czasu na myślenie.
A wszystkie jej myśli bezustannie krążyły wokół Rivy. Jego twarz tak dokładnie wryła jej się w pamięć, że za każdym razem, gdy zamykała oczy, stawał przed nią jak żywy i uśmiechał się, tysiącem swoich uśmiechów.
W jej pamięci jednak utrwalił się również inny obraz. Jak jego oczy zachodzą mgłą i pada bez życia na piknikowy koc, a czarne włosy rozsypują się po czerwono – białej szachownicy. Ta scena była niczym koszmar, który powracał do niej w każdym śnie i wciąż tam był, gdy się budziła. Sama myśl, że jego serce przestało bić, odbierała jej oddech i powodowała ucisk w piersi.
Przez dwa dni właściwie nie ruszała się ze swojej malutkiej kajuty, mieszczącej jedynie twardy siennik. Kiedy nie spała, leżała całymi godzinami, czasem zupełnie nieruchomo. Poza szumem fal, skrzypieniem desek i krokami, na statku panowała upiorna, przytłaczająca cisza. Jej oczy były wysuszone i czerwone od wylanych łez, które nie chciały już płynąć. Wstawała jedynie za potrzebą, zaś żołądek miała tak ściśnięty, że nawet nie myślała o jedzeniu.
Mogłaby leżeć jeszcze dłużej, gdyby nie jego interwencja.
Sądzisz, że pozwolę ci się zagłodzić na śmierć? W kuchni masz jedzenie.
Rozkazujący głos przeniknął jej ciało krótkim bólem i zmusił do podniesienia się. Długi, czarny korytarz w jej oczach wydłużał się i zdawał się tunelem bez końca, ale bez problemu znalazła odpowiednie pomieszczenie. Czerstwy chleb i suszone, słone mięso były jedynym pożywieniem, na jakie mogła tu liczyć. Nie miała wyboru i musiała to jeść trzy razy dziennie. W ogóle nie miała tu żadnego wyboru.
Kiedy myślała o zabiciu go, czuła ból.
Kiedy patrzyła na wodę i pragnęła się w niej zanurzyć, czuła ból.
Kiedy próbowała sięgnąć po Moc kamieni, ból rozrywał ją od środka, aż ciemniało jej w oczach.
Nie miała nic i nie mogła nic zrobić. Chociaż to myśl o Rivie sprawiała jej największy ból, tylko za nią jej nie karał. Nie musiał, bo i tak jej umysł dręczył obraz ich ostatnich chwil nad jeziorem i bladej twarzy króla, która była ostatnią rzeczą, jaką widziała, zanim tu trafiła.
Na ten dziwny statek, który sam płynął nie wiadomo gdzie, z Balarem jako jedynym towarzyszem. Poprzednio, zawsze jakoś udawało jej się uciec, ale teraz związana tym przeklętym zaklęciem, czuła się kompletnie bezradna i bezsilna.
Gdy w końcu, po wielu godzinach leżenia w otępieniu, zmobilizowała się do opuszczenia swojej malutkie kajuty, odkryła, że wciąż ma na sobie tą samą zieloną sukienkę, teraz całkiem brudną i pomiętą, a włosy ma zupełnie w nieładzie, nieczesane od wieków. Ku jej zaskoczeniu, tym razem zastała w kuchni miskę z wodą i szczotkę. Nie zastanawiając się długo, doprowadziła się trochę do porządku, zmywając z siebie brud i resztki otępienia. Jej skóra i włosy na długo miały przecieknąć morską wodą, ale to był najmniejszy z jej problemów.
Kiedy po południu spacerowała po statku, natknęła się na swojego oprawcę, gdy oparty swobodnie o reling, wpatrywał się w horyzont, gdzie błękit wody stykał się z bezchmurnym niebem. Świeciło słońce i ciepły wiatr targał jego płaszczem oraz spływającymi na ramiona włosami. Ariel musiała zacisnąć powieki, bo po raz kolejny myśl o uduszeniu go gołymi rękami targnęła jej ciałem żywym bólem.
- Powiesz mi w końcu, gdzie mnie wieziesz? – Warknęła do jego pleców, zaskoczona spokojem w swoim ochrypłym głosie. Nie odzywała się do niego ostatnio, poza myślami.
Nie poruszył się, chociaż odpowiedział od razu:
- Dowiesz się na miejscu. „Czarna Pani” zna kierunek i tylko to się liczy.
Czarna Pani”? Przynajmniej poznała nazwę statku, która naprawdę zdawała się do niego pasować.
Ariel przygryzła wargi i zamierzała odejść, żeby zaszyć się gdzieś, gdzie nie będzie musiała go oglądać. Zanim jednak zdążyła się odwrócić, Balar zrobił to pierwszy i spojrzał na nią w taki sposób, że wszystkie włoski zjeżyły się na jej karku i ramionach. Zrobił dwa kroki i wystarczyło, że popatrzył jej w oczy, a coś uderzyło ją w pierś, aż straciła oddech i zmusiło, aby opadła na kolana. Chciała wstać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa.
- Mówiłem, żebyś nie męczyła mnie głupimi pytaniami – odezwał się szorstko, po czym stanął nad nią, złapał brutalnie za włosy i uniósł jej głowę, aż zabolała ją szyja. Syknęła cicho, a gdy dostrzegła jego pełen pogardy, chłodny uśmieszek, zacisnęła zęby i przybrała najbardziej zacięty i dumny wyraz twarzy na jaki było ją w tym momencie stać.
- Nie przestraszysz mnie czymś takim i nie będziesz mi ciągle rozkazywał.
   - Nie? – Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu, patrząc na nią z góry, jak na robaka, którego mógłby zgnieść butem – Przecież cały czas ci rozkazuję, a twoja arogancja w obecnej sytuacji jest zupełnie nie na miejscu – jego wzrok na chwilę stał się nieobecny i domyśliła się, że rozmawia z kimś mentalnie. Nie mogła znieść widoku jego oszpeconej twarzy, chociaż w jej rysach można było dostrzec Rivę. I to bolało ją najbardziej. W końcu skinął głową, jakby do własnych myśli i wciąż trzymając ją za włosy, ukucnął i zajrzał jej prosto w oczy – Rairi jest ciekawa, co będę z tobą robił przez tyle czasu. Może zademonstrujemy jej małą próbkę?
Ariel szarpnęła się, ale na próżno. W czarnych oczach dostrzegła jakieś nieludzkie okrucieństwo. Otaczająca go Moc obezwładniała, była niemal paraliżująca.
- Co? W końcu się przestraszyłaś? – Zakpił, mrużąc leniwie oczy, niczym drapieżnik zabawiający się ze swoją ofiarą.
Ariel zacisnęła mocniej usta i zamiast odpowiedzi, splunęła mu prosto w twarz. Skrzywił się, wytarł rękawem i puścił ją.
- To już trzeci raz, wiesz? Może w końcu zaczniesz czuć przede mną jakiś respekt.
Dotknął ją prawą ręką ze znamieniem, a właściwie musnął jedynie palcem czoło.
Krzyk wydarł się z jej gardła zupełnie bez jej woli, zanim dotarło do niej, że to jej własny głos. W głowie eksplodowało coś z hukiem, a całym ciałem wstrząsnęło gwałtownie, aż upadła jak długa na deski.
- Widzisz, Ariel – wyprostował się powoli, ze spokojem patrząc na jej cierpienie, na to, jak wije się u jego stóp – To Rairi nauczyła mnie tej zabawy. Z perspektywy ofiary nie było w tym nic zabawnego ale teraz rozumiem dlaczego się śmiała.
Przyczołgała się do jego stóp, zacisnęła palce na nogawce spodni, chociaż nie wiedziała dlaczego bo nie mogła skupić myśli. Krzyk narastał w jej piersi, niemal ją rozsadzając, ale nie miała zamiaru dać mu tej przyjemności, dlatego stłumiła go, gryząc język aż do krwi. Metaliczny smak wypełnił jej usta, aż zrobiło jej się niedobrze.
Trudno to było właściwie nazwać bólem, bardziej męczarnią. Jej głowa pulsowała tępo, potworny ucisk rozsadzał skronie i oczy, a całe ciało miała miękkie, zupełnie bezładne. Jedną dłoń przycisnęła do czoła, jakby to mogło powstrzymać to potworne wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Przyznaj, że w końcu cię przestraszyłem.
Z jej nosa pociekła krew. Ledwo usłyszała jego słowa, skulona na deskach statku, obolała, ale… Nie.
Nie bała się, chociaż może naprawdę powinna. Pamiętała jak zabił Sato i jak bił Rivę i w tej chwili mogła czuć do niego jedynie jeszcze większą nienawiść. Tak gorącą, jak uśpiony w niej ogień.
- Hmm – mruknął głośno, odtrącając ją nogą, czubkiem buta zawadzając o jej bark. Przeturlała się kawałek, ogłuszona i prawie oślepiona. Z kącika ust pociekł strumyczek krwi – Rairi bardzo spodobał się ten mały pokaz.
- Robisz wszystko… co ta… Rairi… ci każe? – Wydusiła, z trudem skupiając myśli.
W jednej chwili Balar zjawił się przy niej, kopniakiem przewrócił na plecy i nogą przygniótł jej klatkę piersiową. Poprzez zmrużone powieki ledwo cokolwiek widziała, tylko pogłębiającą się czerń. Jej głowa była ciężka niczym z ołowiu, ucisk stawał się nie do zniesienia. Pochylił się, aż dostrzegła jego drwiący uśmiech i musiała zamknąć oczy.
- Skoro już pytasz, powiedzieć ci coś w sekrecie? – zamilkł, z pełną premedytacją przedłużając tą chwilę, delektując się zadawanym jej torturom – Gathalag jest groźny, ale Rairi przewyższa go o głowę we wszystkim. To ona jest moją Panią i tak, słucham jej, ale jak widzisz robię to z własnej woli – chwycił ją za skraj sukienki i pociągnął w górę, aż jej stopy zadyndały w powietrzu, a głowa opadła bezwładnie na brodę - Jak się czujesz? Jakbyś umierała? To wyobraź sobie dziesięciokrotnie większy ból, a będziesz wiedziała, co cię czeka. Przyznam, że i tak wytrzymałaś dłużej ode mnie.
Jego słowa cichły gdzieś w ciemności, otępiałe zmysły nie chciały jej słuchać i nie rejestrowały już nic poza biciem serca. Tak, jak kiedyś, zupełnie niechcący, na granicy świadomości udało jej się podsłuchać fragment ich rozmowy:
Dostała nauczkę i chyba zrozumiała w końcu, że już więcej nie dam jej uciec.
Jak na pierwszy raz i tak potraktowałeś ją łagodnie. Głos Rairi był tylko z pozoru słodki, obleczony w aksamitne okrucieństwo.
Wolałem, żeby przeżyła tą podróż. Chciałem sprawdzić najpierw ile wytrzyma, a już na miejscu zabawię się z nią odpowiednio.
Znasz jej słabe punkty? Mógłbyś je wykorzystać, żeby ją złamać.
O tak. Balar roześmiał się, czymś rozbawiony. Tam, dokąd płyniemy, znajduje się mnóstwo pająków, dużych i jadowitych. Jeśli do tej pory zgrywała odważną, to wkrótce przekona się co to prawdziwy strach.
Wszystko ustało i nadeszła błogosławiona ulga, gdy w końcu straciła przytomność.
Przyśniło jej się, że w jej malutkim kącie do spania zjawił się Riva. Usiadł na pryczy i głaskał ją po głowie, kojącym głosem zapewniając, że wszystko będzie dobrze i żeby była silna. Potem scałował cały jej ból, rozpacz i gniew, aż pozostał w niej jedynie głęboko zakorzeniony smutek i spokój.
Obudziła się zalana łzami i wciąż świeżym wrażeniem dotyku jego warg na policzku. Znów znajdowała się w swojej malutkiej koi, a poduszka, na której leżała, była mokra od płaczu. Szloch wstrząsał jej ciałem i wypełniał całe gardło, smakował solą i krwią. Serce bolało ją dziwnym rodzajem bólu, całkowicie fizycznym, jakby ktoś go bił i kopał.
Och, Riva. Tęsknie za tobą.
Gdzieś niedaleko rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Delikatne kołysanie statku działało usypiająco, a jednocześnie przypominało, że znajdowała się w pułapce bez wyjścia.
Już niedługo do niego dołączysz.
Skuliła się, wpychając sobie pięść do ust, a drugą przyciskając do serca. Nie miała już siły płakać, ani krzyczeć, chociaż tylko na to miała ochotę. Sen, który przyniósł jej chwilową ulgę, rozwiał się w brutalnej rzeczywistości. Ale obraz Rivy przypomniał jej kolorową łąkę w świecie jej umysłu i słowa, które wtedy do niej wypowiedział:
„ Dlatego wypędź z serca smutek i napełnij go odwagą”.
Odniosła wrażenie, jakby jego głos rozległ się tuż obok, zadźwięczał jej w uszach równie rzeczywisty, jak ten statek. Teraz, bardziej niż wtedy, podziałały na nią jak zimny kubeł wody. Usiadła gwałtownie, ale zaraz jęknęła głośno i z powrotem opadła na poduszkę. Dopiero teraz dotarło do niej, że całe ciało miała obolałe, a szczególnie głowę. Na lewym barku rósł siniak, a tam, gdzie przygniatał ją nogą, wciąż czuła ucisk.
Gdybym mogła chociaż się uzdrowić.
Tego ci nie zabroniłem. Jesteś mi potrzebna w dobrym stanie.
Ariel ułożyła się na plecach i zapatrzyła na niski sufit, czarny, jak wszystko tutaj. Sięgnęła w głąb siebie i odkryła, że rzeczywiście, chociaż coś blokowało dostęp do Mocy kamieni, miała na tyle energii, że mogła leczyć drobne obrażenia. Szybko skorzystała z tej okazji, gdyby przypadkiem nagle zmienił zdanie. Jak tylko wzmocniła swoje ciało i usunęła wszelkie dolegliwości, łącznie z bólem głowy, od razu poczuła się lepiej. Nabrała nawet tyle siły, żeby dowlec się do kuchni i zjeść suszone mięso.
Postanowiła, że na razie się uspokoi i poczeka na dogodną sytuację, która pozwoli jej wyrwać się na wolność. Nawet jeśli czytał jej myśli i znał zamiary, lepszego planu nie miała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych