czwartek, 6 lipca 2017

Rozdział 2

    Od tamtego wydarzenia unikała Balara jak ognia. Widok jego twarzy, okrutnego uśmieszku i tych zimnych oczu, wywoływały w niej głęboki wstręt i chęć zabicia go na miejscu oraz ból, jak tylko o tym pomyślała. Dlatego trzymała się od niego z daleka, chociaż na tym pozornie dużym statku, było to dość trudne. Wciąż pamiętała posłyszaną rozmowę i wolała raczej nie myśleć o tym, co ją czekało.
     Pająki?
    Wiedział od dawna, czego się boję. Teraz nie będzie się wahał, żeby to wykorzystać.
   Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jakie tortury dla niej przygotował i do czego się posunie, żeby wydobyć od niej kamienie. Miała nadzieję, że zanim do tego dojdzie, znajdzie sposób na ucieczkę. W ostateczności pozostawała jeszcze śmierć. Wiedziała, że wtedy kamienie znów się rozproszą i tylko kolejny Potomek będzie mógł je znaleźć, a skoro ona umrze…
    Jej przegrana oznaczała koniec tego świata, a więc nie mogła tak łatwo się poddać.
    Zdarzało się, że znajdowała Balara przypadkiem w kuchni i wtedy natychmiast robiła w tył zwrot, opuszczając posiłek. Kiedy spacerowała po górnym pokładzie statku i dostrzegła go choćby z daleka, uciekała na drugi koniec, zanim zdążył by ją dostrzec. Najgorzej było w wąskim korytarzu, gdzie nie było mowy, żeby się przed nim schowała. Jej kajuta nie miała nawet drzwi, więc kiedy przechodził, musiał mijać ją za każdym razem. Gdy rano, albo późnym wieczorem słyszała zbliżające się kroki, odwracała się plecami do korytarza i całkowicie nieruchoma, udawała, że śpi. Zdarzało się, że przystawał nagle w progu i czuła na sobie jego wzrok. Wtedy jej serce biło jak szalone i modliła się, żeby w końcu sobie poszedł. Uznała, że najlepsze co mogła teraz zrobić, to udawać potulną i go nie prowokować.
    Już pierwszej nocy odkryła, gdzie znajduje się jego kajuta. Raz nawet, kiedy przeszedł obok jej łóżka, wychyliła się ostrożnie na korytarz i obserwowała jak zmierza na sam jego koniec, po czym znika w ostatnich drzwiach. Wprawdzie ta informacja nie była jej potrzebna, ale wiedziała przynajmniej dlaczego ciągle tam chodzi, mijając jej otwartą kajutę. Zazdrościła mu jedynie tego, że może się zamknąć i mieć trochę prywatności, co uznawała na tym statku za szczyt luksusu. W długim korytarzu było wiele drzwi, ale gdy próbowała znaleźć sobie inne miejsce do spania, okazało się, że wszystkie były zamknięte.
    Na każdym kroku dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że on tu jest panem i ustala warunki. A najważniejszy był taki, żeby nic nie robiła i spokojnie czekała aż dopłynął na miejsce. Nawet spokój był wymuszony, bo gdyby nie zaklęcie, rozniosła by ten statek w strzępy i tym razem nie wahałaby się, żeby go utopić.
   „Czarna Pani” aż po czarne deski przesiąknięta była nieprzyjemnym odorem gnijącego ciała i śmierci. Nawet w pogodny, słoneczny dzień panowała na nim przygnębiająca, ponura atmosfera i czasem odnosiła wrażenie, że statek naprawdę posiada coś na kształt własnej świadomości. Dłuższe przebywanie na tym pokładzie powodowało, że człowiek popadał w depresję, każda myśl stawała się równie czarna, jak jego deski, pozbawiona wszelkiej nadziei.
    Najgorzej było nocami, kiedy zdawało się, że w każdym mrocznym kącie czają się upiory. Ariel budziła się często, dręczona snami o Rivie, albo niezrozumiałymi wizjami i długo wsłuchiwała się w odgłosy, jakie wydawał z siebie statek, zagłuszając nawet szum fal.
    Skrzypienie desek, jakby ktoś chodził po korytarzu, albo na górze.
    Czasem jakieś westchnienie, które bardzo chciała, żeby było zagubionym wiatrem.
    Szczególnie jeden dźwięk powodował u niej gęsią skórkę. Powtarzający się niemal każdej nocy przytłumiony szloch, przerywany krótkimi okrzykami, jakby kogoś torturowano.
    Ariel zawsze wtedy kuliła się w ciemności i zasłuchana, długo nie potrafiła zasnąć. Z początku myślała, że to jakiś potępiony duch, albo jej własna wyobraźnia, bo przecież poza nimi dwojgiem, nie było tu żywej duszy. Zaczynała się nawet zastanawiać, czy to statek nie wydaje z siebie takich dźwięków, coś na kształt własnego języka, którym próbuje się porozumieć. To głupie, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
    Aż pewnej nocy w końcu odkryła jego źródło.
   Głośny i wyraźny krzyk obudził ją gwałtownie, aż usiadła przebudzona, uderzając głową w niski sufit. Pocierając potargane włosy, zamrugała kilka razy, przyzwyczajając oczy do ciemności. Wzdrygnęła się, gdy ten sam dźwięk powtórzył się dwukrotnie, a potem usłyszała coś jakby serię jęków i niezrozumiałych słów. Zaintrygowana, mimo wzbierającego lęku i gęsiej skórki, postanowiła raz na zawsze skończyć z tymi nocnymi odgłosami.
    Usiadła ostrożnie na brzegu łóżka i wsunęła bose stopy w buty, stojące dokładnie w progu. Nie mogła stworzyć magicznego światła, a więc w kompletnych ciemnościach stanęła pośrodku korytarza, rozglądając się w obie strony. Niespokojne bicie jej serca brzmiało w jej uszach, dudnienie z głębi ziemi. Bezwiednie sięgnęła do szyi, aby dodać sobie otuchy ciepłem piórka, ale oczywiście go tam nie znalazła. Zacisnęła pięści w nagłej złości i nasłuchując niemilknących, dziwnych dźwięków, powoli obróciła głowę w kierunku, skąd dochodziły.
     Z głębi korytarza, zza zamkniętych drzwi kajuty Balara.
      Może ktoś go zabija, ale to by było zbyt piękne.
   Ariel już miała wrócić do łóżka, jednak popychana czystą ciekawością, postanowiła tam zajrzeć i sprawdzić co się dzieje. Jeśli coś go boli, albo ta Rairi go torturuje, to przynajmniej popatrzy sobie, jak cierpi, tak, jak on to robił.
Przeszła cicho na palcach i stanęła przed ostatnimi drzwiami. Teraz wyraźnie słyszała dobiegające ze środka odgłosy, wydawane przez człowieka, który ją porwał i więził.
Dobrze mu tak. Przemknęło jej przez myśl z okrutną satysfakcją.
Wzięła głęboki wdech i sięgnęła do klamki, czując jak jej mięśnie napinają się jak przed walką, a żołądek skręca w ciasny supeł. Jeszcze nigdy tu nie była, nawet nie próbowała zaglądać w czasie jego nieobecności, bo wiedziała, że srogo by za to zapłaciła.
Drzwi skrzypnęły lekko, aż zamarła z obawą, jednak po chwili wślizgnęła się do środka, pozostawiając je uchylone.
Pokój okazał się zaskakująco duży, nawet większy niż sądziła. Wyraźnie należał do kapitana statku, chociaż nie było w nim luksusów. Z okrągłego okienka sączyło się do środka nieco chłodnego blasku, w którym mogła dostrzec stół zastawiony mapami, szafę, półkę z książkami i duże łóżko pośrodku.
A na nim Balara, miotającego się w sennym koszmarze. Płaszcz, z którym się nie rozstawał, leżał na podłodze, podobnie jak częściowo skopana kołdra i jedna z poduszek. Z jego gardła znów wyrwał się jęk, kiedy kręcąc głową, wykonał ręką jakiś nieokreślony gest. Czoło i napięty kark miał mokre od potu, rozpuszczone włosy zakryły mu częściowo twarz, kiedy przekręcił się gwałtownie na bok i wymamrotał coś niezrozumiale.
Ariel podeszła do łóżka, wpatrując się w niego, jakby już coś podobnego widziała. Tyle, że u jego brata.
A więc nawet ty masz koszmary. Po tym co zrobiłeś, wcale się nie dziwię.
Krzyk rozdarł nocną ciszę, aż podskoczyła i cofnęła się mimowolnie. Balar znów zaczął kręcić się na łóżku, tym razem zaciskając palce na materacu.
- Obudź się – odezwała się głośno, co jednak nie przyniosło żadnych efektów. Zmarszczyła brwi, po czym stanowczo potrząsnęła go za ramię – Hej, słyszysz!? Wstawaj!
Machnął ręką, aż musiała się odsunąć, żeby jej nie uderzył, ale nawet jej nie usłyszał.
- Mam nadzieję, że śnisz o tym, co ci zrobię, jak już będę mogła – odezwała się do siebie i bez najmniejszych skrupułów uderzyła go pięścią w żebra.
    Podziałało. Otworzył oczy i dysząc ciężko, przez kilka sekund wpatrywał się w sufit zamglonym wzrokiem.
    - No, już myślałam…
W końcu skierował na nią zaspane, przekrwione oczy i pobladł, jakby zobaczył przed sobą zjawię ze swoich koszmarów. Nie zdążyła się ruszyć, gdy w następnej chwili zerwał się błyskawicznie na bose stopy, chwycił ją za gardło i przygwoździł do ściany przy otwartych drzwiach. Spojrzał na nie, potem znów na nią i zmarszczył mocno brwi. W jego ciemnych oczach zapłonął gniew, aż miała ochotę się skulić.
- Co ty tu robisz? – Warknął nieprzyjemnie. Jego palce bezlitośnie wbijały się w jej gardło.
- Ja… - nie miała szansy się wyrwać, brakowało jej tchu, a bijąca od niego wściekłość odbierała jej siły. Nie spodziewała się, że zareaguje tak gwałtownie, bo w innym wypadku zostałaby w swojej komórce – Obudził mnie… krzyk… Nie mogłam spać, przez twoje… Ja tylko chciałam…
Mięśnie jego twarzy napięły się aż po skronie, na szyi pulsowały niebieskie żyły. Grube krople potu zalewały mu oczy i spływały po policzkach jak łzy.
- Sądziłaś, że możesz tutaj tak sobie wejść i mnie obudzić?
Wzmocnił ucisk, aż posiniała na twarzy, walcząc o każdy oddech. Z jej zaciśniętego gardła wyrwał się nieartykułowany dźwięk, z oczu pociekły łzy.
On nie żartuje… Naprawdę może mnie zabić.
- Zrobię to, jeśli jeszcze raz zakłócisz mi sen.
- Ale… miałeś koszmary…
- To cię nie powinno obchodzić – wycedził przez zaciśnięte zęby – Zejdź mi z oczu, jeśli chcesz przeżyć tą noc.
Szarpnął ją brutalnie za gardło, wypchnął na korytarz, aż upadła bez tchu na deski i zatrzasnął drzwi. Przez długą chwilę leżała nieruchomo, z ulgą przyjmując każdy haust powietrza. Słyszała jego kroki po drugiej stronie drzwi, aż zapanowała cisza. Masując sobie obolałą szyję, na której pozostał czerwony ślad, wróciła do swojego twardego łóżka, chociaż nie sądziła, że jeszcze uśnie. Nie miała nawet ochoty się uzdrawiać, podejrzewając, że to i tak nie ma większego sensu, w obliczu tego, co jeszcze ją czekało. Balar pokazał już swoje okrucieństwo i nie miała żadnych wątpliwości, że potrafi zadać jej jeszcze większy ból. U celu ich podróży czekało ją tylko cierpienie i teraz, w otaczającej ją ciemności czarnego statku zaczęła się modlić, żeby płynęli tak jeszcze bardzo długo, żeby przyszedł gwałtowny sztorm i przewrócił statek i żeby nigdy nie dotarli na ląd.
A jednak przysnęła na kilka godzin, w czasie których zupełnie nic jej się nie śniło. Wstała bardzo późno, starając się wyrzucić z głowy nocne zajście. Zjadła śniadanie i włóczyła się po statku aż rozbolały ją nogi. Przez cały dzień nigdzie się na niego nie natknęła i prawdę mówiąc nie słyszała nawet, żeby wychodził ze swojej kajuty. Tym lepiej dla niej, bo nie musiała go oglądać, ani się chować. Obiecała sobie, że już nie powtórzy swojego błędu i nigdy więcej go nie obudzi, chociażby miał najgorsze koszmary, a jego krzyki nie dawały jej spać.
Okazało się, że żadna z jej modlitw nie została wysłuchana, gdyż był to ostatni dzień podróży. Całe popołudnie spędziła pod pokładem i o zachodzie słońca położyła się spać. Zdążyła tylko zamknął oczy.
Co się dzieje?
Poczuła szarpnięcie, aż zarzuciło całym statkiem, a ona o mało nie zsunęła się z łóżka. Stanęli i nagle skończyło się kołysanie.
Jesteśmy na miejscu. Czekam na górze.
Jej serce podskoczyło gwałtownie, podchodząc niemal do gardła. Usiadła powoli, z ociąganiem wkładając buty i poprawiając włosy. Nie ruszyła się jednak, zapatrzona w ścianę korytarza, zaciskając kurczowo pieści na twardym materacu. Nagle „Czarna Pani” wydała jej się bezpiecznym schronieniem, jedynym łącznikiem pomiędzy Elderolem i wolnością. Każdą spędzoną tu minutę wypełniało jedynie czekanie na jakiś koniec, ale chyba wolała już to, niż zmierzenie się z tym, co dla niej przygotował.
Odetchnęła głęboko, zaciskając mocno powieki.
Argonie, szkoda, że tym razem nie potrafisz mi pomóc.
Jej brat pewnie nawet nie wiedział gdzie jest i wątpiła, czy odnalazłby ten statek.. Ona sama nie miała pojęcia gdzie są. Biały Kruk pewnie odchodził od zmysłów, kiedy nie wrócili z pikniku, może nawet wysłał kogoś na poszukiwania. Czy znaleźli Rivę? Czy konie nie uciekły? A jeśli naprawdę znaleźli tylko jego martwe ciało?
Jęknęła i złapała się za głowę, czując że wariuje od tych wszystkich niewiadomych.
Rusz się w końcu, jeśli nie chcesz, żebym stracił cierpliwość.
Ciało poruszyło się wbrew jej woli, ale poddała się, zbyt zniechęcona i przybita, żeby przejmować się nawet jego pełnym irytacji, rozkazującym głosem
Trudno. Pomyślała, wlokąc się długim korytarzem, a potem schodami prowadzącymi do wyjścia na górny pokład. Może lepiej, żebym miała to już za sobą, a może w ogóle powinnam…
Na zewnątrz niebo przybrało różowo – fioletowe barwy, ostatnie promienie słońca kładły się cieniem na statku, ustępując miejsca chłodnemu, ale jasnemu wieczorowi. Noga za nogą, Ariel szła w stronę Balara ze spuszczoną głową, oczekując jakiegoś cierpkiego komentarza, albo nawet uderzenia za to, że tak długo się ociągała.
On jednak stał do niej tyłem, przy spuszczonym trapie, zupełnie nieporuszony i milczący. W końcu odważyła się unieść głowę i spojrzała w tym samym kierunku. I natychmiast przystanęła w miejscu, otwierając szeroko oczy.
W momencie, gdy poczuła szarpnięcie, statek zarył głęboko w ziemi i ugrzązł w niej niemal do połowy. Niemożliwe było, żeby podpłynął aż tutaj bez żadnej interwencji, więc z pewnością musiała tu zadziałać magiczna Moc.
Znaleźli się na niewielkiej wyspie, otoczonej ze wszystkich stron morzem. Sporą część zajmował gęsty, dziki las, ale na równinie i przy brzegu dostrzegła…
W tym momencie Balar odwrócił się do niej i z surową miną chwycił mocno za ramię.
- Co tak sterczysz? Idziemy.
Popchnął ją przed sobą, aż potknęła się o deski i w milczeniu weszła na trap. Schodząc w kierunku trawiastego lądu, w pewnym momencie poczuła w powietrzu niewielki opór i mrowienie na całym ciele, po czym dosłownie przeszła przez niewidzialną, elastyczną ścianę.
Bariera? Tutaj?
Niespodziewanie Balar minął ją pospiesznie, potrącając lekko ramieniem i pierwszy zszedł na ląd. Nie oglądając się na nią, ruszył przed siebie i wtedy jeszcze raz rozejrzała się po wyspie. Wszędzie rozsiane były w pewnych odległościach proste, drewniane domki, co znaczyło, że jednak nie mieli być sami. Albo być może ich mieszkańcy dawno już nie żyli, bo nie widziała, żeby ktoś się przy nich kręcił.
Wtedy jednak dostrzegła, że w ich stronę zmierza niezwykłej urody elf. Na sobie miał proste, powiewające luźno szaty, długie włosy koloru srebra spływały na plecy, a każdy jego ruch był dostojny i pełen wyważonej gracji. Gdy się zbliżał, jego turkusowe oczy zdawały się uśmiechać, podobnie jak piękne skrojone wargi. Wyglądał co najmniej, jakby zmierzał na przywitanie dawno niewidzialnych przyjaciół.
Jak tylko jej stopy dotknęły ziemi, Ariel stanęła w miejscu, nie wiedząc za bardzo, co powinna zrobić. Balar przestał zwracać na nią uwagę i przemknęło jej przez myśl, że mogłaby to wykorzystać. Wrócić na statek i spróbować odpłynąć, czy poprosić tego elfa o pomoc? Ale jeśli jest w zmowie z jej wrogiem, to tylko pogorszy swoją sytuację. Niezdecydowana, stała w miejscu, przy statku i patrzyła na tamtą dwójkę, która w końcu spotkała się w połowie drogi. Balar stanął do niej tyłem, tak, że widziała jedynie jego płaszcz i związane włosy.
- Nie sądziłem, że przybędziecie tak szybko – odezwał się elf melodyjnym głosem. Trudno było odgadnąć jego wiek, bo pod każdym względem nie był ani młody, ani stary.
- Sprzyjały nam dobre wiatry, a poza tym chciałem dotrzeć jak najszybciej.
- Rozumiem i cieszę się, że ponownie zaszczyciłeś nas swoją obecnością, Kruczy Królu.
- To ja jestem wdzięczny za gościnę, Eriianelu Mądry.
I w tym momencie Balar skłonił się lekko przed elfem. Ten gest szacunku z jego strony tak ją zaskoczył, że kompletnie osłupiała.
- Zawsze jesteś tu mile widziany – elf z łagodnym śmiechem dotknął jego głowy, po czym zerknął za niego, na osadzony w ziemi statek.
- To jest ta słynna „Czarna Pani”?
- Tak. Przypłynąłem nim, bo mam do ciebie prośbę.
- Słucham.
- Chciałbym, żebyś go zniszczył. To szczególny statek, który posiada pewien rodzaj świadomości, więc trzeba rozebrać każdą deskę i potem je spalić.
Ariel zamrugała, nie bardzo wiedząc, czy dobrze usłyszała.
Zniszczyć?
- Zajmę się tym z samego rana – obiecał elf, po czym jego pełen ciepła i mądrości wzrok spoczął prosto na oszołomionej Ariel. Jego uśmiech stał się szerszy, kiedy skinął jej głową i gestem dłoni zachęcił, aby podeszła.
Zrobiła nieśmiało dwa kroki i splotła przed sobą dłonie, zerkając na plecy Balara, który wciąż stał do niej tyłem i ani razu się nie obejrzał. Zmarszczyła brwi i przygryzła wargi, coraz bardziej zdezorientowana. Spodziewała się naprawdę wszystkiego: bólu, jakiś wymyślnych tortur, nawet tych pająków. Ale z pewnością nie tego, że na spotkanie wyjdzie im uśmiechnięty elf.
O co tu chodzi? To z pewnością jakiś podstęp, więc powinnam być ostrożna. Skoro zna Balara, to nie może mieć dobrych intencji.
Zmusiła się do bladego uśmiechu i skinęła w pozdrowieniu głową.
- A więc to ty jesteś córką Areela i Potomkiem Liry. Cieszę się, że w końcu możemy się poznać. Mówią na mnie Eriianel Mądry, ale wystarczy samo Eriianel. Witaj na Rohe.
    A więc ta wyspa to Rohe. Pomyślała szybko i rozejrzała się ukradkiem, oceniając swoje szanse na przyszłość. Wyspę otaczała bariera, ale skoro teraz przeszli przez nią bez przeszkód, zapewne mogłaby i przez nią uciec.
     - Mnie… też jest miło – wydusiła uprzejmie – Jestem Ariel.
- Och, wszyscy znają twoje imię, drogie dziecko – Eriianel obejrzał ją sobie dokładnie i mimo jej żałosnego wyglądu wydawał się w pełni usatysfakcjonowany – Na pewno jesteście zmęczeni po podróży – tu z powrotem zwrócił się do Balara – Wszyscy czekają już w dużej sali. Odświeżcie się i dołączycie do kolacji. Z chęcią posłucham najnowszych wieści ze świata.
Po tych słowach, skinął im lekko głową, odwrócił się i ruszył w stronę skupiska domków. Nieco dalej, bliżej lasu stała największa, dwupiętrowa budowla, przypominająca rezydencje hrabiego, ale znacznie skromniejsza. To właśnie tam skierował swe kroki.
Wpatrując się w powiewające srebrne włosy elfa, Ariel czuła jedynie dziwną pustkę w głowie. Stała bez ruchu, jakby jej nogi wrosły w ziemię i nie zauważyła, że w tym czasie Balar ruszył za Eriianelem, pozostawiając ją zupełnie samą. Od momentu wyjścia na ląd, nie odezwał się do niej ani słowem, nawet nie zerknął w jej kierunku.
Musiał wyczuć, że mu się przygląda, bo przystanął po kilku krokach i zwiesił głowę.
- Nie idziesz? – Zapytał jakby nie swoim głosem, kierując te słowa gdzieś przed siebie.
Przypomniała sobie, że powinna być na niego zła i zacisnęła pieści.
- Ja… Kim on był?
- Eriianel Mądry. Jest kimś w rodzaju strażnika tej wyspy i przywódcą swojego ludu, chociaż nie lubi tak o sobie mówić. Jest bardzo skromny.
To, że tak po prostu odpowiedział na jej pytanie było nie mniej dziwne od tego, w jaki sposób i jakim tonem.
- Co ty kombinujesz? Jeśli myślisz…
- Och, Ariel – przerwał jej z ciężkim westchnieniem. Wyraźnie widziała jak jego ramiona uniosły się i opadły, po czym zgarbił się od niewidzialnego ciężaru – Nic nie kombinuję.
- Co?
- To wszystko nie jest tak, jak myślisz.
Odwrócił się raptownie i ruszył szybko w jej stronę ze spuszczoną głową i zaciśniętymi ustami. Cofnęła się instynktownie z nagłym ukłuciem lęku, że dopiero teraz zacznie się na niej wyżywać.
Jednak po raz kolejny ją zaskoczył.
Zamarła w oszołomieniu i otworzyła szeroko oczy, kiedy zupełnie niespodziewanie przytulił ją do siebie, objął ramionami jej napięte, zesztywniałe plecy i odetchnął prosto w jej przesiąknięte solą włosy. Miała ochotę odepchnąć go i uciec na statek, wtedy jednak chwycił jej twarz w obie dłonie i pocałował w czoło z czułością, o którą w ogóle by go nie podejrzewała.
- Przepraszam, że musiałem sprawić ci ból, ale nie miałem wyjścia – szeptał gorączkowo z ustami przy jej skroni. Te same dłonie, które w nocy ją dusiły, teraz ostrożnie, niepewnie dotknęły widocznych jeszcze czerwonych śladów - Później wszystko ci wyjaśnię, ale teraz musimy iść. Wszyscy na nas czekają.
Ariel była jak ogłupiała.
- Wszyscy… to znaczy kto?
- Mieszkające tu elfy i ktoś, kto już nie może się ciebie doczekać.
Jego głos, wyraz twarzy, łagodny dotyk… To nie był Balar, jakiego znała. Zupełnie jakby miała przed sobą całkiem innego człowieka.
I te oczy. Patrzyły na nią inaczej, bez śladu pogardy, złości czy ironii. Ich czerń już nie była chłodna, nieskończenie pusta. Tam, gdzie do tej pory nie było ani cienia emocji, nagle pojawił się ciepły blask i cała gama uczuć. Jakby przez długi czas więzione były pod grubą warstwą lodu, który w jednej chwili odtajał. Mogłaby przysiąc, że znała to spojrzenie, a wrażenie było tak silne, aż zmiękły jej kolana.
- Spodziewałem się takiej reakcji, ale możesz już zamknąć usta – mówiąc to, zmrużył oczy, w których zapłonęły wesołe iskierki, niczym pojawiające się na niebie gwiazdy i dotknął przelotnie jej policzka – Nie bój się Ariel. Tutaj jesteś bezpieczna.
Następnie chwycił ją za rękę, tak naturalnie, jakby robił to każdego dnia i pociągnął w stronę, dokąd odszedł tamten elf. Ariel obejrzała się na morze i statek, w połowie zakotwiczony na wyspie, a potem na las i rozsiane wokół domki. Dała się poprowadzić, chociaż nie miała pojęcia o co tu chodzi i dlatego, że była zbyt zdezorientowana, żeby protestować.


***

    Po zdradzie i ucieczce Noxa, sądził, że jego świat nie może się bardziej zawalić.
     Mylił się i to bardzo.
   Argon tak bardzo skupił się na przygotowaniu przyjęcia urodzinowego dla króla, że dopiero, kiedy wszystko było gotowe i poszedł po Rivę, odkrył, że go nie ma. Podobnie jak Ariel. Nikt nie widział ich przez cały dzień, ale nawet, kiedy dowiedział się, że w stajni brakuje królewskiej pary koni, wciąż był spokojny. To znaczyło, że jego przyjaciel postanowił zabrać dziewczynę na wycieczkę i z pewnością nie mogli odjechać daleko, skoro wiedział, co dla niego szykował. A z Ariel był bezpieczny.
    Domyślał się gdzie są, gdyż przy każdej nadarzającej się okazji, spędzali czas nad jeziorem Tohen. To było ich ulubione miejsce, szczególnie Rivy, który żartował czasami, że byłby szczęśliwy, gdyby mógł tam umrzeć.
    Noszący Znak Kruka wrócili z bezskutecznych poszukiwań Noxa, szlachta zaczęła się zbierać, a Rivy i Ariel wciąż nie było.
    - Na pewno dobrze się razem bawią – odrzekł spokojnie Ylon.
    - Tak dobrze, że zapomnieli o całym świecie – dodał żartobliwie Oran, posyłając kuzynowi porozumiewawczy uśmiech i klepiąc kapitana po plecach – Wrócą, kiedy zrobi się zimno.
    Ale nie wrócili, aż Argon w końcu poleciał nad jezioro, dziwnie niespokojny i zdenerwowany. W zapadającym zmroku najpierw dostrzegł pasące się spokojnie na łące dwa konie, a potem rozłożony na trawie koc. Nigdzie śladu Ariel.
   Wylądował niedaleko, czując jak coś zatyka mu gardło, potem płuca i nagle zabrakło mu powietrza.
   Wśród rozłożonego jedzenia, przy przewróconej butelce wina, której zawartość wsiąkła w materiał, leżał nieruchomo król.
    - Riva?
Argon nie miał pojęcia, jak wydobył z siebie głos, imię przyjaciela wyrwało się z jego gardła niczym szept i odpłynęło, zanim dotarło do niego, że się odezwał. Wyglądało, jakby Riva leżał tam od dłuższego czasu, wiatr bawił się jego włosami i zwiewał rozsypane wokół okruszki. Nad pozostawionym jedzeniem i otwartym koszem brzęczały wygłodniałe muchy.
Tylko nie to.
Było znacznie gorzej niż wtedy, gdy odkrył, że to Nox jest ich tajemniczym zabójcą.
Gorzej, niż sobie wyobrażał. Od tamtej nocy, gdy Balar zabił własnych rodziców i ranił Rivę zatrutym sztyletem, kapitan każdego dnia bał się właśnie tej chwili. Ten strach przylgnął do niego niczym druga skóra i stał się częścią jego życia Wiedział, że kiedyś nadejdzie ten moment, ale nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewał się, jak widok martwego Rivy wstrząśnie jego całym światem.
Ziemia usuwała mu się pod nogami, a mimo to jakimś cudem zrobił te kilka kroków i opadł ciężko na koc, przy boku Rivy. Jak urzeczony wpatrywał się w jego bladą, nieruchomą twarz, a potem pochylił się gwałtownie, jakby ktoś go uderzył od tyłu. Przycisnął ucho do jego piersi i znieruchomiał tak na kilka długich minut, dosłownie wstrzymując oddech.
To był prawdziwy cud, kiedy odkrył, że serce Rivy wciąż biło. Pod palcami wyczuwał jego puls, słaby ale jednak.
Wciąż pochylony, z głową na piersi przyjaciela, która wbrew pierwszemu wrażeniu, unosiła się w płytkim oddechu, wydał z siebie długie, pełne niewysłowionej ulgi westchnie. Znów mógł swobodnie oddychać. Wciąż czuł na całym ciele lepkie, zimne resztki przerażenia i minęło kolejnych kilka sekund, nim zdołał się ruszyć.
    - Nie zostawiaj mnie, mój bracie i królu – wyszeptał drżącym głosem, dotykając jego zimnego czoła.
Powtarzając sobie w duchu, że jeszcze jest nadzieja, wziął Rivę na ręce i teleportował się prosto do jego komnaty. Ułożył ostrożnie jego bezwładne ciało na łóżku i zniknął tylko na chwilę, aby pierwszemu napotkanemu strażnikowi nakazać przyprowadzić konie i sprzątnąć resztki pikniku.
Przez następne dni nie opuszczał komnaty Rivy, trwając przy jego łóżku, jakby miał nadzieję, że sama jego obecność podziała uzdrawiająco. Nie jadł i nie spał, godzinami czuwając przy boku nieprzytomnego przyjaciela. Nie zwracał uwagi na pory dnia i jedyne, co robił w tym czasie, to bezustannie sprawdzał jego puls, upewniał się, że nadal oddycha, zanim sam mógł nabrać powietrza.
Znamię na dłoni Rivy było już tylko rozmytą, czarną plamą, stapiającą się z resztą czerni pochłaniającą jego ciało. Czerwona pręga, pamiątka po zatrutym sztylecie, pulsowała w rytm jego zamierającego serca i była teraz jednym rozpalonym miejscem na zimnej skórze.
Argon nie wierzył w cuda, ale jeśli coś takiego istniało, to właśnie teraz rozpaczliwie tego potrzebował.
Bracia z Zakonu byli bardziej wstrząśnięci stanem króla, niż zasmuceni. Otaczali jego łóżko, niczym brzęczące muchy i dyskutowali o tym, co powinni teraz zrobić, aż Argon miał ich serdecznie dość i bezceremonialnie kazał im się wynieść. Sam opuszczał Rivę tylko po to, aby sprowadzać kolejnych medyków i uzdrowicieli. Posłał nawet po kapłanów ze wszystkich świątyń. Ludzie i półelfy przewijali się przez komnatę całymi dniami, aż ich twarze zlały się w jedną plamę. Wszyscy, bez wyjątku kręcili głowami i powtarzali to samo. Król zapadł w śpiączkę, jakiej jeszcze nie widzieli i w żaden sposób nie potrafili mu pomóc.
- Jego ciało jest słabe, organy nie pracują jak trzeba, a serce nie wytrzyma długo takiego obciążenia – zawyrokował siwy i zgarbiony medyk, opierający się o swojego młodszego asystenta z wyraźną domieszką elfiej krwi – Mózg wprowadził organizm w śpiączkę, bo nie radził sobie z bólem – obaj pokręcili głowami ze smutkiem, którego Argon w ogóle nie potrzebował. I bez niego czuł się wystarczająco podle – Radzę pożegnać się z Jego Wysokością i szybko wyznaczyć jego następcę.
   Nawet w uszach Argona te ostatnie słowa zabrzmiały zbyt brutalnie, chociaż niosły w sobie prawdę, której nie chciał i nie potrafił zaakceptować.
    Pożegnać się? Wyznaczyć następcę? Przecież on nawet nie ma syna.
W końcu kolejka medyków skończyła się i znów został sam w komnacie. Cisza przyniosła nieco ulgi, ale w samotności dopadało go przerażenie, rozpacz i niechciane myśli. Żołądek skręcał się i palił, domagając się jedzenia, o którym nie potrafił nawet myśleć. Ubranie, które nie zmieniał od kilku dni było pomięte i brudne, na jego zmęczonej twarzy widniał kilkudniowy zarost, a sińce pod oczami świadczyły o długim braku snu. Czuł się jeszcze gorzej niż wyglądał, ale nie miał głowy, żeby zająć się sobą, a już tym bardziej czymkolwiek innym.
Po raz kolejny tego dnia sprawdził puls Rivy, po czym poprawił okrywającą go kołdrę i opadł na kolana. Z głębi jego piersi wyrwał się głuchy jęk, bardzo przypominający szloch. Ujął lewą dłoń króla, na której znamię traciło Moc, przytknął sobie do czoła i zwiesił głowę. Czuł na skórze płynące od niego zimno, jakby już był martwy.
- Mówiłem, że masz nie umierać, przyjacielu. Nie chcę innego króla. Jeśli odejdziesz, pójdę za tobą nawet do piekła.
Nie poruszył się nawet wtedy, gdy otworzyły się drzwi i usłyszał ciche, prawie bezszelestne kroki. Ktoś stanął za nim, oddech był cichszy od wiatru za oknem. Nad jego głową zawisła magiczna kula światła, która rozjaśniła panujący mrok i dopiero teraz zorientował się, że nadszedł późny wieczór.
- Powinieneś coś zjeść i się przespać. Mogę przy nim posiedzieć, jeśli chcesz.
Drgnął lekko, kiedy kobieca dłoń opiekuńczo spoczęła na jego barku.
- Nie zostawię go – burknął, zdając sobie sprawę, że upór w jego głosie brzmi śmiesznie dziecinnie. Nie potrafił odejść od tego łóżka i uwięzionego na nim Rivy, bo strach, że w tym czasie jego serce może stanąć na wieki, był paraliżujący.
- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, Argonie. Kiedy coś jadłeś? Wykończysz się, a królowi to i tak nie pomoże.
Wyprostował się w końcu i popatrzył na Lunnę takim wzrokiem, aż cofnęła się mimowolnie z cieniem lęku. Rzeczywiście musiał wyglądać okropnie, skoro nawet ona się go przestraszyła. Nie tylko niechlujny wygląd sprawiał, że nie był sobą. Coś w środku w nim umierało, jakby Biały Kruk, którym był, gubił pióra, więdnął i tracił wolę życia.
Nie puszczając dłoni przyjaciela, drugą ręką chwycił palce elfki i ścisnął, wbijając w nią desperackie, błagalne spojrzenie. Jeśli zaskoczyła ją ta nagła demonstracja uczuć, to starała się zachować spokój.
- Sprowadziłem medyków z całego kraju, ale nikt nie wiedział, dlaczego się nie budzi – wychrypiał, ledwo poznając własny głos i zupełnie ignorując jej wcześniejsze słowa – Gdyby był tutaj Nox, z pewnością coś by poradził. Ale przecież jesteś Najstarszą – przyciągnął ją bliżej łóżka, ściskając jej dłoń jak ostatnią deskę ratunku – Zapomniałem, że mam przy sobie najlepszą uzdrowicielkę. To ty powinnaś najpierw go zbadać.
Lunna z powagą patrzyła mu prosto w oczy.
- Obiecujesz, że potem trochę odpoczniesz?
- Tak – skłamał gładko i przysiadł w nogach łóżka, robiąc jej miejsce.
Z wyraźnym trudem oderwała od niego zatroskane spojrzenie i przeniosła je na pogrążonego w śpiączce króla. Zmarszczyła czoło, gdy jej dłoń spoczęła na czole Rivy i przymknęła w skupieniu powieki. Argon w tym czasie wpatrywał się w nią bez jednego mrugnięcia, równie nieruchomy i spięty, świadomy każdej upływającej sekundy.
Obserwował, jak otworzyła usta, a potem je zamknęła w wyrazie cichego przerażenia. Luźno spleciony warkocz spłynął na jej ramie, gdy pochyliła się jeszcze niżej, jakby czegoś nasłuchiwała.
W końcu otworzyła oczy i popatrzyła prosto na kapitana. Nie musiała nic mówić. Smutek, bezradność i współczucie w jej błękitnych oczach były wystarczająco wymowne. Wyprostowała się i pokręciła jedynie głową, na co skrzywił się, zerwał jak oparzony i podszedł do okna, stając do niej tyłem. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie, a już tym bardziej ona.
- Argonie…
Urwała raptownie, gdy w tym momencie otworzyły się drzwi.
- To nie jest normalne, że zamiast walczyć, musimy użerać się z tymi przemądrzałymi doradcami. Skoro tak dobrze wszystko wiedzą, niech sami podejmują decyzję – do komnaty wpadł Koll z rozwianymi włosami, wyraźnie wzburzony.
- Owszem, ale nie ma co się denerwować, kiedy sytuacja wymaga od nas trochę elastyczności. Przynajmniej dopóki król nie wyzdrowieje, albo nie wyznaczymy jego następcy – Reeth szedł tuż za nim, tłumacząc spokojnym, nieco podniesionym głosem.
Argon przygarbił się, zaciskając pięści na parapecie i westchnął ciężko. Nie miał teraz ochoty ani ich widzieć, ani tym bardziej słuchać. Odwrócony tyłem, zerknął za okno, gdzie wszystko spowijał gęstniejący mrok. Nadeszła noc, a on po raz kolejny tego nie zauważył. Ile już czasu minęło od urodzin Rivy? Pogubił się w dniach, a w głowie miał jedynie pustkę.
- No właśnie – koło dwójki starszych wojowników przepchnął się Oran i podszedł do łóżka – Co teraz będzie z… królem?
Na kilka minut zapadła napięta, posępna cisza, w czasie której Argon jeszcze bardziej zwiesił głowę, czując jak coś rozdziera jego pierś, oddech grzęźnie w gardle, a piekące łzy zamazują ostrość widzenia.
- Kiedy się obudzi…
- Jeśli się obudzi – poprawił Ylon – Słyszałeś medyków? Nikt nie wie co to jest i jak go obudzić. A ty, Lunno co myślisz, o stanie Jego Wysokości? - elfka odpowiedziała coś cicho, ale Argon zamknął się w sobie i nawet nie chciał jej słyszeć - Tak, to przykre. Nie chcę być czarnowidzem, ale…
- To nie bądź – przerwał mu z sykiem Oran i kapitan poczuł na plecach uważne spojrzenia wszystkich zebranych.
- Mam głęboką nadzieję, że król się w końcu obudzi – Reeth odchrząknął znacząco, bez zbytniego przekonania w głosie – Jednak do tego czasu bądź co bądź ktoś musi podejmować decyzje.
- Szkoda, że nie mamy następcy. W tej sytuacji pozostaje nam Biały Kruk.
    Starszy z wojowników podszedł do niego i poczuł na plecach dotyk jego dłoni.
    - Wiemy co przeżywasz, Argonie, nam wszystkim jest ciężko, ale do czasu wyzdrowienia Kruczego Króla, to ty masz największe prawo, żeby go zastąpić. Rozumiesz?
Przez cały ten czas nie spojrzał na nich, ani nawet się nie poruszył, więc mogli pomyśleć, że może ich nie słyszał. Zmusił się do skinięcia głową, chociaż najchętniej uciekł by stąd jak najdalej, żeby w końcu dali mu święty spokój.
Ten krótki gest uznali za wystarczającą zgodę, bo ktoś odetchnął z ulgą.
- Możemy zająć się petycjami poddanych i drobnymi sprawami, ale mamy dużo poważniejszy problem.
- Właśnie, jesteś nam potrzebny kapitanie – Oran próbował zabrzmieć bardziej entuzjastycznie, co wyszło mu sztucznie i jakoś nie na miejscu w obecnej sytuacji, więc szybko zmienił ton na bardziej poważny – To znaczy, mamy taki…
- Chodzi o to, że wioski znów są atakowane – wpadł mu w słowo Ylon.
- Tym razem ataki odbywają się głównie nocami i nikt nawet nie potrafi powiedzieć, jak wyglądają napastnicy i ilu ich jest.
- Nikt nie potrafi powiedzieć ponieważ ludzie w jakiś dziwny sposób znikają. Na miejscu nie ma żadnych ciał, znajdujemy jedynie krew.
- Wioski wyglądają jak wymarłe, ludzie zaczynają panikować, że to ich domy zostaną zaraz zaatakowane.
- Powinniśmy teraz ochraniać Malgarię, ale te ataki są niepokojące – stwierdził szorstko Koll, krążący niespokojnie po komnacie.
- Nawet niewielki oddział ktoś by zauważył, więc prawdopodobnie kryje się za tym jedna osoba. Może Rairi?
- Albo Balar.
- A ty, jak myślisz kapitanie? Teraz ty wydajesz rozkazy, więc zrobimy, jak postanowisz.
Dlaczego ja? Chciał zapytać. Róbcie co chcecie. Tego też nie powiedział na głos, chociaż miał taką ochotę. Zaciskał pięści tak mocno, że czuł jak paznokcie wbijają mu się w wewnętrzną stronę dłoni. Skupił się na tym fizycznym bólu i ciemności za oknem, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Był tym cholernym Białym Krukiem i miał wręcz obowiązek zastępować króla w czasie jego nieobecności albo choroby. Powinien sam zbadać te ataki i znaleźć sprawców, ale na bogów, jak miał opuścić Rivę? Gdyby w tym czasie się obudził, albo umarł, Argon nigdy by sobie nie darował, że nie było go przy nim.
Tak długo czekali na jakieś jego słowa, rozkazy, że słyszał za plecami zniecierpliwione i zaniepokojone poszeptywania. Ale on tylko zerknął w bok, na łóżko i wpatrzył się w Rivę tak intensywnie, że udało mu się dostrzec jak okrywająca go kołdra unosi się nieznacznie i opada, wraz z jego oddechem. Dlaczego nikt nie potrafił mu pomóc? Dlaczego nawet uzdrowicielska Moc elfów była tutaj bezradna? Te pytania dusiły go od środka, chociaż przecież znał na nie odpowiedź.
- Musimy też w końcu coś postanowić z Falenem… to znaczy z tą dziewczyną – usłyszał głos Kolla – Nie może wiecznie siedzieć w celi.
- Zgadzam się, powinna być tu z nami i nam pomagać – stwierdził Oran – Można powiedzieć, że straciliśmy dwójkę towarzyszy, bo Arwel praktycznie zamieszkał w podziemiach i zapowiedział, że nie wyjdzie stamtąd, dopóki nie przywrócimy Serei do Zakonu.
Dlaczego przychodzą z tym wszystkim akurat tutaj? Przecież Riva potrzebuje spokoju, a nie ich kolejnego, bezsensownego sporu.
- Najpierw musimy ustalić, co zrobić w sprawie tych tajemniczych ataków – odezwał się Reeth.
- Panowie, Biały Kruk zajmie się wszystkim, ale najpierw powinien odpocząć – Lunna wkroczyła mu na pomoc, zwracając się do nich przymilnym tonem. Tylko ona zdawała sobie sprawę w jakim naprawdę jest stanie i, że nie chodziło tutaj głównie o zmęczenie. Nie musiał się odwracać, żeby widzieć jak staje pomiędzy nim, a pozostałymi wojownikami, jakby chciała go odgrodzić od reszty świata – Może wrócicie jutro i wtedy na spokojnie…
- Nie mogę dłużej tego znieść! - do komnaty z krzykiem wparowała Tara – Nie będziemy nic robić? Gdzie ona jest?
    - Kto taki? – spytała Lunna.
    - Jak to kto? Ariel.
   Argon poderwał gwałtownie głowę, jakby ktoś zdzielił go gorącym żelazem.
      Ariel? Na wszystkich bogów, przecież…
   Zapomniał. Całkiem zapomniał o własnej siostrze, która była tamtego dnia z Rivą nad rzeką i od tamtej pory nie wróciła.
   Tymczasem Tara bezceremonialnie i ku zaskoczeniu pozostałych, podbiegła do kapitana, siłą odwróciła go w swoją stronę i potrząsnęła nim z gniewem na twarzy. Ona również wyglądała, jakby nie spała wiele dni, z potarganych warkoczy wychodziły luźne kosmyki włosów.
   - Dlaczego nikt nie szuka Ariel? – napadła na niego, jakby to była co najmniej jego wina, że zniknęła. Nikt nie próbował jej nawet przerwać – Jeśli dalej masz zamiar tu tkwić i nic nie robić, to świetnie. Ja wyruszam na poszukiwanie twojej siostry i jeśli nikt nie chce iść ze mną, to znajdę ją sama.
   Argon patrzył na nią bez słowa, a potem uniósł wzrok na wpatrzonych w niego braci z Zakonu i zacisnął usta. Lunna miała taką minę, jakby doskonale go rozumiała, jakby jako jedyna nie zamierzała go potępiać, że zapomniał o własnej siostrze i Potomku Liry, która przepadła bez śladu.
   Wspomnienie Ariel, nagłe poczucie winy, bezsilność oraz wpatrzone w niego wyczekujące spojrzenia - wszystko to sprawiło, że coś w nim pękło. Zacisnął powieki i bez jednego słowa zniknął.
   Pełen wściekłości, ochrypły krzyk wdarł się w ciszę małego pomieszczenia zanim w ciemności zmaterializowała się jego postać. Tutaj, w pustym gabinecie w głębi biblioteki mógł w końcu dać upust temu wszystkiemu, co dusił w sobie przez te ostatnie dni.
    - Niech cię piekło pochłonie, przeklęty Balarze!
Przeklinając głośno i bez zahamowań, z szaleńczą furią zaczął przewracać meble i niszczyć wszystko, co wpadło mu w ręce. Rozpacz ustąpiła miejsca wściekłości, która była tak gorąca, że parzyła skórę i dodawała mu wręcz nadludzkiej siły. Stół i regał obrócił w drzazgi, rozrywał książki i zwoje, których strzępy latały po całym pokoju. Na koniec rzucił łóżkiem o ścianę, aż przełamało się na pół. W końcu chwila szaleństwa minęła i cały pokryty kurzem, dysząc ciężko, osunął się na podłogę, przy drewnianej skrzyni, której nie miał już siły nawet przesunąć. Potoczył wzrokiem po zniszczeniach, jakich dokonał, jakby przeszło tędy tornado. Zapewne poczuł by się dużo lepiej dopiero, gdyby mógł dorwać właściciela gabinetu i własnoręcznie go zamordować.
To przez Niego Riva leżał w tym stanie, ani żywy, ani martwy, Ariel gdzieś zniknęła, a on czuł się słaby i bezradny jak jeszcze nigdy w życiu.
Przyciągnął nogi do piersi i spuścił głowę, zamierzając ukryć ją pomiędzy ramionami, kiedy jego wzrok zupełnie przypadkiem spoczął na jasnej plamie na podłodze. Zmarszczył brwi, sięgając po to ręką.
Przy samej ścianie, przyciśnięty skrzynią, wystawał kawałek papieru. Był to niewielki świstek, wyrwany z jednej z książek i złożony na pół. Ten, kto go ukrył, musiał przewidzieć, że Argon w akcie desperacji zdemoluje cały pokój i odsunie łóżko, bo w innym wypadku nigdy by go nie znalazł.
Argon wyciągnął ostrożnie świstek i rozłożył, tworząc przed sobą płomyk światła. Pospiesznie przebiegł wzrokiem po kilku krótkich zdaniach, od razu rozpoznając równe, staranne pismo. Dłonie mu zadrżały, a z oczu pociekły bezgłośnie łzy. Czytał te słowa raz za razem, aż każda litera wryła mu się w pamięć i powoli zaczynał docierać do niego ich sens.
Nie było żadnego podpisu, ale wiadomość wyraźnie była zaadresowana do niego.

Nie bój się o swojego króla, przyjacielu. Nie pozwolę mu umrzeć. O Ariel też się nie martw. Wróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych