czwartek, 20 lipca 2017

Rozdział 7

    Tara powoli zaczęła sobie uświadamiać, że jej wyprawa jest bezcelowa. Nie była jednak jeszcze gotowa żeby wrócić, gdyż myśl o przyjaciółce kazała jej uparcie przeszukiwać każdy skrawek Elderolu. To było głupie i nieodpowiedzialne, takie wędrowanie w tych czasach w pojedynkę. Wiedziała o tym, ale jak mogłaby siedzieć w miejscu, kiedy Potomek Liry przepadł jak kamień w wodzie? Czuła się podle, że po raz kolejny zawiodła jako jej przyjaciółka i strażniczka.
     Szukała Ariel, a znalazła Noxa. Natknęła się na niego całkiem przypadkiem, kiedy słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu w postaci pomarańczowej kuli. W pierwszej chwili go nie poznała, tak bardzo się zmienił.
    Po nocy spędzonej w napotkanej wiosce, z samego rana Tara opuściła skromną gospodę, jeszcze trochę senna i zniechęcona długą podróżą. Przeciągając się, dotarła za ostatnie zabudowania i właśnie wtedy spotkała go tuż na swojej drodze.
     Zniszczone, brudne ubranie, które wisiało na jego wychudzonym ciele i byle jak obcięte włosy, sterczące na wszystkie strony koloru brudnej szarości.
     Ale największą zgrozą napawała jego twarz: wychudzona maska obojętności z tęczówkami koloru matowej czerwieni bez choćby iskierki życia.
     To był Nox, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia, a jednocześnie zdawał się kimś całkiem obcym. Dlatego widząc, jak zmierza ścieżką w jej stronę, zamarła w oszołomieniu, niezdecydowana, czy płakać ze szczęścia, czy też zachować czujność. Ale tęskniła za nim. Uświadomiła sobie, że bez względu na to, co zrobił, tęskniła za samą jego bliskością. Za tym, że mogła go spotkać o każdej porze dnia i zwyczajnie się przywitać.
     W jej marzeniach Nox był zawsze piękny, gotowy jej bronić i przede wszystkim odwzajemniał jej uczucia.
    Jestem głupia. Chciała popukać się w głowę, ale oczy same napełniły się łzami i zanim zrozumiała, co robi, już biegła mu naprzeciw.
     - Nox! Wszyscy cię szukają. Nawet nie wiesz…
     Powstrzymała się, żeby nie rzucić mu się na szyję i przystanęła przed nim, czując jakby te kilka centymetrów dystansu było całą nieskończoną drogą prowadzącą na inną planetę. Patrzył gdzieś przed siebie, ponad jej głową i kompletnie ją ignorował, dopóki nie zagrodziła mu drogi. Dopiero wtedy przeniósł na nią te niepokojące czerwone oczy, a ziejąca w nich zimna pustka w jednej chwili pozbawiła ją tych resztek nadziei, że może go odzyska.
     - Nox? - Próbowała doszukać się w nim choć cienia świadomości, że ją rozpoznaje, jednak patrzył na nią beznamiętnie, jak na zupełnie obcą osobę – Nie poznajesz mnie?
Próbował ją wyminąć, jakby była tylko przeszkodą, ale ponownie zagrodziła mu drogę. I wtedy dopiero dostrzegła, że zaślepiona jego widokiem, nie zauważyła tego, że nie był sam.
     Za jego plecami maszerowała armia uzbrojonych nephilów. Tarę jednak bardziej uderzyło to, jak bardzo półelf upodobnij się do umarłych, niż ich liczebność. On sam również trzymał w dłoniach dwa miecze o różnych długościach. Kiedy z dławiącym przerażeniem uświadomiła sobie w jakim celu tu przybyli, uniósł jedną dłoń i wycelował klingę w jej stronę.
     Tara pomyślała o niewinnych mieszkańcach wioski, którzy dopiero budzili się w swoich łóżkach i zamiast odsunąć się jak nakazywał instynkt, rozpostarła ramiona, własnym ciałem broniąc dostępu do wioski.
      - Świetnie – rzuciła hardo, starając się zapanować nad głosem – Możesz iść dalej, ale po moim trupie.
     Wyzywająco, z determinacją w zaciśniętych ustach spojrzała mu prosto w oczy, których dawny ciemny granat prześladował ją nawet we śnie. Chociaż rozpacz zaciskała jej gardło, była gotowa z nim walczyć, bo to nie był ten łagodny, spokojny Nox, któremu oddała serce.
    Nephile przystanęły za swoim dowódcą, w milczeniu i obojętnie przyglądając się całej scenie. Nie ruszając się z miejsca, Tara otworzyła w powietrzu kilka portali, gotowa użyć całej znanej jej broni, aby powstrzymać ich jak najdłużej.
     Uniesione ostrze zalśniło w pierwszych promieniach słońca, uniesione nad jej głową. Z napiętymi mięśniami i walącym sercem czekała aż opuści dłoń i pierwszy ją zaatakuje, jednak…
    Mięśnie jego ramienia zadrżały i zamarł w takie pozycji, jakby coś go powstrzymywało. Wpatrywał się w nią bez słowa, prawie nie mrugając, jakby zamienił się w kamień.
    - No co? - uśmiechnęła się blado, chociaż piekły ją oczy, a w gardle zaschło tak bardzo, że ledwo mogła przełykać. Jedną ręką powoli zaczęła sięgać do najbliższego wirującego w powietrzu portalu – Jestem sama, a ty masz całą armię. Chyba się mnie nie boisz?
    Sądziła, że może to go sprowokuje i teraz się na nią rzuci, ale stało się coś wręcz odwrotnego.
    Z tym samym beznamiętnym wyrazem twarzy, opuścił rękę, odwrócił się tak po prostu i odszedł, a za nim nephile.
    Z wrażenia Tara zachwiała się do tyłu i klepnęła na piaszczystą drogę. Mrugając powiekami gapiła się długo jak oddalają się w promieniach słońca, zanim ktokolwiek z mieszkańców ich zauważył.
     Odszedł? Tak po prostu?
     Nie miała pojęcia co myśleć o tym dziwnym spotkaniu, ale bardzo chciała wierzyć, że to jej widok powstrzymał jego dłoń i atak na wioskę. Może to znaczyło, że gdzieś tam głęboko w jego sercu miała jednak swoje miejsce.
      Może jednak już czas, żeby wracała do domu.


***

    Lunna kochała ludzi, ale dobrze było znaleźć się wśród swoich. Odkąd Argon spełnił jej prośbę i przeniósł ją do Sallen, otaczały ją same smukłe półelfy i mieszańcy, którzy byli namiastką jej domu i jej ludu. Najbardziej ciszyła ją jednak obecność przyjaciela. Tak, jak kiedyś, mogła z nim rozmawiać godzinami, wspominając ich wygłupy i ukradkowe spotkania na polanie. Kilka razy trenował z nią na miecze, jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Tyle, że teraz nie miała rodziców, którzy mówiliby co ma robić, była jedyną Najstarszą z królewskiego rodu i chociaż nie tak to sobie wyobrażała, była całkowicie wolna.
     Powrót w rodzinne strony uświadomił jej, że chociaż elfy z Zielonego Lasu nie żyją, czuje się odpowiedzialna za tą ziemię i każdego, w kogo żyłach płynęła choć odrobina krwi nieśmiertelnych. Tęskniła za ludźmi, a szczególnie za Białym Krukiem, ale tłumaczyła sobie, że w ten sposób może pomóc i mieć swój udział w ich walce. Aby nie myśleć o Argonie, od razu wzięła się do pracy i wyjaśniła Ralielowi swój plan. Od kilku dni przemierzała z nim całą prowincję Elahti aż do gór Ednor, pozostawiając wszędzie po kilku Ziemnych Strażników dla ochrony i mobilizując mieszkańców w razie ataku.
     Będąc w pobliżu skalistych szczytów gór, byli świadkami jak z ukrytej jaskini pomiędzy głazami wynurza się kolumna ciemnoskórych kobiet na koniach.
    - Kim one są? - spytała szeptem, obserwując grupę, przykucnięta za szerokim kamieniem.
      - Wyglądają na mieszkanki Nammiru – odparł Raliel równie cicho.
     - Co one tu robią? W dodatku uzbrojone?
     - Z tego co o nich wiem, wątpię, żeby przyjechały tylko w odwiedziny. Podobno u nich najlepszymi wojownikami są kobiety. Sądzę, że powinniśmy kogoś zawiadomić, że wkroczyły na ziemię Elderou.
    Lunna potaknęła, wpatrując się w nammijki i ściskając w dłoni swój księżycowy amulet. Bez dalszej zwłoki oddalili się od gór i wrócili do Sallen. Pełna niepokoju obecnością wojowniczych kobiet, od razu chciała wyruszyć do Malgarii, aby powiedzieć wszystko Białemu Krukowi, jednak Raliel powstrzymał ją, dziwnie tajemniczy i poważny.
     - Zanim odejdziesz, chciałbym, abyś coś zobaczyła.
     Bez dalszych wyjaśnień, zaprowadził ją do Zielonego Lasu, a raczej tego, co z niego zostało. Tak, jak mówił, zatrudnił mężczyzn, którzy wycinali spalone resztki korzeni, oczyszczali ziemię i sadzili nowe drzewa. Może to nie będzie jutro, ani za miesiąc, ale zrobiło jej się ciepło na sercu na samą myśl, że las znów ożyje.
     Szkoda tylko, że nie będzie komu w nim mieszkać. Pomyślała z głębokim żalem.
    Raliel nadal nic nie mówił i tylko prowadził ją coraz głębiej, mijając pracujące półelfy, jakby ich nie dostrzegał. Miała ochotę zapytać dokąd idą, ale chociaż spalona ziemia zakryła dawne ścieżki, doskonale znała te tereny i z zamkniętymi oczami mogłaby odnaleźć drogę do domu, albo chatki na drzewie. W końcu tutaj się urodziła, a teraz była królową tego lasu.
     W pełnym, ciepłym słońcu wyszli na rozległą polanę. Od dnia wygnania, Lunna była tu po raz pierwszy i widok, jaki jej się ukazał, zmroził jej serce.
   Podeptana, pożółkła trawa, wszędzie naznaczona ciemnymi plamami krwi. Rozkopana ziemia ze śladami kopyt i wyraźne wgniecenia po ciałach. Spalone, albo zniszczone domy, walające się wszędzie kawałki drewna i porzuconej broni.
    Musiała przycisnąć dłoń do ust, żeby stłumić krzyk. Łzy rozpaczy popłynęły ciurkiem po jej policzkach i przepływały przez palce, grube, niczym krople deszczu. Nie miała słów, żeby wyrazić swojego bólu i gniewu. Nigdy nawet nie próbowała sobie wyobrazić, tego, co tu się stało i nawet teraz, mając przed sobą obraz zniszczonego miasta elfów, była zbyt wstrząśnięta, żeby choćby próbować zrozumieć okrucieństwo tamtej bitwy.
     Raliel ujął jej drżącą dłoń i poprowadził przez pole bitwy, tymi samymi ścieżkami, które kiedyś tak beztrosko przemierzali. Ślady krwi i zniszczone, niegdyś piękne domy, nie były tak przerażające jak ta cisza i brak elfów. Pewnie Raliel usunął już ciała, dlatego było tu tak pusto.
     - Spaliliśmy martwe centaury – odezwał się po długim milczeniu, jakby czytał w jej myślach – To...co tu się działo… - odetchnął i wyczuła, że zadrżał, odwracając wzrok od zgliszcz własnego domu – To prawdziwy cud, że przeżyłem i teraz mogę to wszystko odbudować.
     Przecież brał udział w tej bitwie. Kiedy to sobie uświadomiła, ścisnęła mocniej jego dłoń, spoglądając na przyjaciela ze łzami w oczach. Walczył z centaurami i próbował obronić jej rodzinę, chociaż mógł zginąć, jak inni.
   - Sądzę, że tylko myśl o tobie, pozwoliła mi przetrwać – wyznał miękko, odwzajemniając jej spojrzenie – Nie chciałem Lunno, żebyś to oglądała, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć.
     - Co takiego? - udało jej się wykrztusić z zaciśniętego gardła.
     Zamiast odpowiedzi, ruchem głowy wskazał przed siebie.
     - Widzisz? Twój dom ocalał jako jedyny.
    Lunna otworzyła szeroko oczy, dopiero teraz zwracając uwagę na nietknięty przez bitwę ani czas smukły zamek.
     Jej dom.
    Nogi miała jak z drewna, ale puściła dłoń elfa i pognała do środka. Jej kroki odbijały się głośnym echem po pustym wnętrzu, gdy biegła znajomymi korytarzami. Jak w amoku zaglądała do każdego kąta, łącznie z komnatą rodziców, siostry i swoją, sama nie wiedząc czego szuka. Nic się tu nie zmieniło, poza osiadłym kurzem i tą przeraźliwą pustką oraz świadomością, że nie zdoła cofnąć czasu.
     Dopiero kiedy na koniec wparowała do sali tronowej i obeszła ją z każdej strony, zrozumiała już czego jej brakuje. Spojrzała na Raliela, który przystanął w progu i zmarszczyła brwi.
    - A...elfy? Ich ciała też spaliliście, czy pochowaliście? - przypomniała sobie, że wcześniej wspominał tylko o centaurach.
    Wojownik zerknął na podwyższenie z tronami i z zakłopotaną miną opuścił wzrok jakby nie bardzo wiedział jak ma jej to powiedzieć.
     - Właśnie to jest to, co chciałem ci pokazać.
    - Co takiego? - nie do końca go rozumiała.
    Wpatrywała się w niego pytająco, kiedy podszedł do niej, wskazując na smugę krwi na posadzce, a potem rozpościerając ramiona, jakby chciał objąć nimi całą polanę.
    - Kiedy tu wróciłem...pochowałem elfy, poza...twoją rodziną – w końcu odważył się spojrzeć jej w oczy – Rozumiesz? Widziałem jak Rairi i centaury tu wchodzą, znalazłem nawet ślady walki i krwi, ale...Król, królowa i twoja siostra zniknęli. Jakby...ich ciała wyparowały.
    Lunna tylko mrugała, nie bardzo wiedząc, czy ta informacja powinna obudzić w niej   ziarenko nadziei, czy jeszcze bardziej zasmucić, że nie mogła nawet odwiedzić ich grobu. Skoro to była sprawka Rairi, z pewnością nie puściła ich stąd żywych.
Jej ciotka pozbawiła ją rodziny, współbraci i domu.
     - Więc co…
   - Nie wiem – w jednym kroku pokonał dzielącą ich odległość i zamknął w ramionach, przyciskając do siebie kurczowo, bezskutecznie próbując odgrodzić od ich zniszczonego świata – Nie wiem co tu się stało i też nie wiem co o tym myśleć, ale uznałem, że powinnaś to wiedzieć, że powinnaś zobaczyć.
    Odsunął się tylko na tyle, aby przyjrzeć się jej twarzy i obetrzeć z jej policzków łzy, a jedną starł własnymi wargami. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa, kiedy poprowadził ją na podwyższenie i posadził na głównym tronie, należącym do jej ojca.
     - Co ty…
    - Tu jest twoje miejsce – nie wypuszczając jej dłoni, którą zbliżył sobie do ust, ukląkł przed nią na jedno kolano, wpatrując się w nią z uwagą i bezgraniczną miłością, której już nie próbował ukrywać – Jesteś teraz królową Zielnego Lasu.
    - Nie pamiętasz, że zostałam wygnana i tym samym pozbawiona wszystkich tytułów?
     Raliel rozciągnął wargi w lekkim uśmiechu, sięgającym brązowych oczu, które od zawsze stanowiły najlepszą część je życia.
     - Nie sądzę, żeby ktokolwiek sprzeciwiał się temu, co ci się należy. To nasz dom, Lunno i zawsze będzie. Tylko my dwoje pozostaliśmy z naszego ludu i powinniśmy chociaż spróbować odbudować to, co zostało nam odebrane. Wiem, że miałaś się zastanowić nad moją propozycją, a ja nie chcę do niczego cię zmuszać, ale bałem się, że jak teraz stąd odejdziesz, to już nigdy nie wrócisz. Świat ludzi przeminie i będzie się zmieniał bez naszego udziału, a jeśli my nie odbudujemy świata elfów, Nieśmiertelnych, to nikt już tego nie zrobi. Widziałaś, że już sadzimy nowe drzewa. Zielony Las odżyje, ale potrzeba kogoś, żeby go doglądał i strzegł – złączył ich dłonie i położył sobie na sercu, drugą dotykając jej policzka. Lunna słuchała go niemal z zapartym tchem, zahipnotyzowana intensywnością jego spojrzenia – Cokolwiek postanowisz, ja tu zostanę i odbuduję nasze miasto. Kocham cię Lunno, dlatego uszanuję twój wybór, jednak chciałbym, żebyś odpowiedziała mi już teraz? Zostaniesz ze mną w Zielonym Lesie?


***


    Trzy kruki wylądowały pośrodku niewielkiej wioski, przycupniętej w zagajniku, oddzielającym ją od traktu. Poza śpiewem ptaków wokół panowała nienaturalna cisza.  Gdy w mieszaninie światła i piór pojawiła się trójka ludzi, nikt nie wyszedł im na spotkanie i nawet żadne dziecko nie bawiło się przy domu, choć było południe.
    - Trochę przerażająco – rozglądając się wokół, Arwel objął się ramionami i wzdrygnął.
     Sereia pokiwała w zadumie głową.
    - Wszędzie jest to samo.
    - I zawsze przybywamy za późno – skwitował Arwel, wolący skupić uwagę na niej, niż na tym, co mieli przed sobą.
    Pootwierane drzwi chat, zasychająca krew na ziemi i porzucone, prowizoryczne narzędzia. Pustka.
     I tak było za każdym razem, gdy przybywali do kolejnej wioski.
    - Działa skuteczniej, niż cała amia, bo jest sama – Argon zajrzał do jednej z chat, wrócił i kucnął nad ciemną kałużą krwi na piasku, jedynym dowodem tego, co się tu wydarzyło. Zbadał ją palcem i skrzywił się, kręcąc głową – Była tu kilka godzin temu.
Arwel westchnął głośno i mruknął coś pod nosem, z poirytowaniem szarpiąc się za włosy.
    - Naprawdę ciekawi mnie co się dzieje z tymi ludźmi – Sereia zaczęła okrążać wioskę, wpatrując się uważnie w ziemię – Może gdzieś ich zakopuje?
    - A widziałaś jakieś groby? - prychnął Arwel, chociaż na wszelki wypadek również rozejrzał się wokół z błyskiem niepokoju w oczach – Zresztą jakoś nie wyobrażam sobie jej z łopatą w rękach. Już prędzej najpierw zabija, a potem pali ciała.
     Argon ponownie pokręcił głową.
    - Wtedy znaleźlibyśmy ślady ogniska, zwęglone ciała, albo prochy. Poza tym ktoś dostrzegłby z daleka ogień. To żadne z tych rzeczy.
    Arwel utkwił wzrok w kałuży krwi, zrobił udręczoną minę i gdy wróciła Sereia, złapał ją za rękę. W końcu nie musieli udawać, ani kryć się ze swoim uczuciem. Kapitan chyba jako jedyny dostrzegał, jak bardzo się wcześniej męczyli.
    - To bez sensu. Nigdy jej nie złapiemy.
    Byli już zmęczeni i zniechęceni, chociaż Argon zbyt długo siedział bezczynnie i teraz napędzały go gniew i adrenalina. Kruczy Król leżał nieprzytomny, podczas gdy jego poddanych zabijała jakaś elfka o wypaczonych, morderczych skłonnościach.
    - A nawet jeśli, sami jej nie pokonamy – dodała Sereia, ze zmarszczonym czołem wpatrując się w kapitana – Możesz nam w końcu powiedzieć Biały Kruku, po co właściwie ją tropimy?
    Argon wyprostował się powoli i mrużąc oczy, poparzył na swoich towarzyszy. Owszem, nie marzył o niczym innym, żeby dorwać Rairi i zmierzyć się z nią w otwartej walce, nawet jeśli przypłaciłby to życiem. Potrafił jednak wyobrazić sobie co by powiedział Riva i co by zrobił na jego miejscu. To skutecznie powstrzymywało go od zrealizowania tak szalonego pomysłu.
      - Przede wszystkim chciałbym się upewnić czy to naprawdę ona i czy działa sama – odezwał się w końcu z westchnieniem, oparł dłonie na biodrach i popatrzył w niebo, a potem na Sereię – Mogłabyś ją namierzyć? Jej umysł na pewno wyróżnia się spośród innych i jest dobrze widoczny.
      - Czy to coś da? - spytał Arwel, któremu widocznie ten pomysł niezbyt się podobał.  W przeciwieństwie do nich, Argon już niczego ani nikogo się nie bał. Dlatego wyruszył na tą trochę ryzykowną wyprawę bez większego wsparcia. Myślał o Ariel, która gdzieś przepadła, o nieprzytomnym Rivie i dlatego koniecznie musiał coś robić, najlepiej niebezpiecznego. Może trochę adrenaliny uspokoi jego skołatane serce i nerwy. Skoro ona mogła działać sama, nie zaszkodzi obrać podobnej taktyki. Zauważył, że w małej grupie mało kto zwracał na nich uwagę.
      - Nie chcę z nią walczyć a jedynie dowiedzieć się po co to robi.
     Spojrzał w błękitne oczy Serei, które przypominały mu o Lunnie, pragnąc przekazać jej bezgłośnie żeby po prostu mu zaufała. Skinęła głową i przymknęła oczy, skupiając się na wyszukaniu jej umysłu. W tym czasie Arwel przysunął się do niej i mocniej ścisnął za rękę, wspierając ją nie tylko swoją obecnością, ale również Mocą. Ta dwójka nie była zbytnio doceniana przez pozostałych braci z Zakonu, jednak Argon wybrał ich do tego zadania z namysłem wiedząc, że tylko oni będą potrafili mu pomóc. Gdyby mimo wszystko przyszło im walczyć, również by go nie zawiedli. Sereia, która żyła wśród wojowników jako Falen, doskonale władała mieczem, w dodatku w tym drobnym ciele znajdowały się nieprzebrane pokłady siły o których mało kto wiedział.
      Argon nie znał się zbytnio na kobietach, ale o tych, które go otaczały, z pewnością mógł powiedzieć jedno.
     Swoją odwagą i hartem ducha mogły zawstydzić niejednego mężczyznę.
    Ariel ma to we krwi. Pomyślał z dumą, żałując, że od początku nie wierzył w siostrę   tak, jak powinien. Była jeszcze jedna osoba, której nie miał jeszcze okazji powiedzieć co o niej myśli.
     Sereia przez kilka minut stała zupełnie bez ruchu, marszcząc z wysiłku brwi, aż w końcu odetchnęła głośno, otworzyła oczy i wskazała gdzieś na południowy zachód.
     - Jest w prowincji Serini. Chyba zatrzymała się na granicznej wiosce – skrzywiła się, pocierając skronie – Nie chciałam zbliżać się za bardzo, żeby mnie nie wykryła, więc nie wiem co robi, ale obawiam się, że…
     Arwel objął ją ramieniem i zacisnął usta w tłumionej złości.
    - Naprawdę ma tupet, żeby napadać na naszych ludzi w biały dzień. Czy ona niczego się nie boi?
    - Najwyraźniej nie, ale może powinna zacząć – Argon zdecydowanym krokiem podszedł do nich szybko, dotknął barków i teleportowali się we wskazane przez Sereię miejsce.
    - To ona – wydyszała pierwsza, kiedy wylądowali na grubej gałęzi drzewa na tyłach jednego z domów.
     Arwel zachwiał się i oparł o pień, wstrząśnięty widokiem, który mieli przed sobą.
     - Ale...co ona zamierza z nimi zrobić?
    Wszystkie drzwi były szeroko otwarte. Rairi stała spokojnie na placu, zaś przed nią stłoczeni byli w ciasnym kręgu wszyscy mieszkańcy, trzymani w miejscu niewidzialną siłą. Dzieci płakały głośno, kobiety próbowały je zasłonić, lamentując i błagając o litość. Niektórzy mężczyźni trzymali kuchenne noże.
    - Och, przymknijcie się w końcu – Rairi uciszyła ich ostrym głosem, krzywiąc się przy tym z pogardą – Bezużyteczna banda tępych śmiertelników. Ten świat ani ja was nie potrzebujemy, zabieracie tylko powietrze.
    Ze złoconej pochwy przy pasie wyciągnęła sztylet i z uśmiechem ruszyła w stronę tłumu. Argon przykucnął na gałęzi i obserwował uważnie każdy jej ruch, po czym skupił wzrok na mieszkańcach.
    - Sereio – zwrócił się cicho do dziewczyny, w myślach wykonując szybkie obliczenia – Próbuj dostać się do jej umysłu, ale ostrożnie i bez nacisku, a jeśli spróbuje zaatakować, broń się jak długo dasz radę. A ty Arwel poślij w nią kilka swoich najsilniejszych pocisków.
    - Ale… Na pewno otacza ją potężna bariera.
    - To przynajmniej trochę ją zajmie, a mi da kilka minut.
    - Zamierzasz z nią walczyć?
    Argon uśmiechnął się złośliwie.
    - Sprawię jej małego psikusa. Spróbujcie się przyglądać, jeśli dacie radę.
    Odetchnął głęboko, modląc się, żeby mu się udało. Naprężył wszystkie mięśnie, a znamię na jego czole rozjarzyło się bielą. Rairi właśnie zamierzała rozpocząć swoją rzeź, przystając przed nastolatkiem, który mimo strachu w oczach hardo zadzierał głowę, zasłaniając młodszego brata. Elfka uniosła sztylet, w którym odbił się blask pióra kapitana i wtedy skoczył, zmieniając się w smugę światła i zwalniając nieco czas.
    Przez te kilka minut zamierzał wykorzystać pełnię Mocy, więc nie wiedział nawet czy to przeżyje. Jeszcze nigdy nie był tak szybki i nie mógł sobie pozwolić na żaden błąd.
    W momencie, gdy Arwel wymierzył w nią serię pocisków, przystąpił do działania. Pojawił się tylko na mgnienie oka, chwycił chłopaka i jego brata, po czym w następnej sekundzie zostawił ich przy bramie najbliższego miasta. Zniknął, zaledwie dotknęli stopami bruku i zorientowali się, co się stało.
     W ten sam sposób przeniósł pozostałych wieśniaków, zabierając po kilka osób tuż spod nosa Rairi, na której magiczne pociski nie robiły żadnego wrażenia, ale skutecznie odwróciły uwagę. Ona nie zdążyła zamrugać, a on nawet przybrać widzialnej postaci. Przenosił się z miejsca na miejsce odliczając cenne sekundy, świadomy, że za chwilę Rairi zorientuje się, co się dzieje.
      Musieli zniknąć stąd równie szybko, jak się pojawili.
     Wrócił po ostanie osoby i zanim się przeniósł, w ułamku sekundy dostrzegł, że elfka odwraca głowę w stronę jego towarzyszy, przycupniętych na drzewie. Czuł, że słabnie. Wykorzystując resztkę Mocy, zniknął i wrócił jeszcze szybciej, ustanawiając chyba swój własny rekord. Jego umysł nie nadążał za ciałem, z wysiłku serce waliło jak oszalałe, ale musiał zdobyć się na ostatni wysiłek.
     Praktycznie niewidzialny dla ludzkiego oka, zebrał opuszczone noże oraz wszystkie, jakie znalazł w domach i krążąc wokół elfki, rzucił wszystkie w jej stronę tak, że utworzyły wokół niej krąg. Zamiast jednak dosięgnąć celu, zawisły w powietrzu, kiedy w tym samym czasie zatrzymał wokół niej czas. Wrócił na gałąź i zachwiał się, gdy zakręciło mu się w głowie. Sereia podtrzymała go, a Arwel klasnął z podziwem.
     - Nie wiem za bardzo co się stało, ale to było takie…
    - ...szybkie – dokończyła ze śmiechem – Widziałam tylko błyski światła.
    - Chciałbym zobaczyć jej minę, kiedy zorientuje się, że ją wykiwaliśmy – z triumfem wpatrywali się w znieruchomiałą elfką, która nie zdążyła unieść na nich wzroku, złapana w pułapkę otaczających ją ostrzy, sama pośrodku pustej wioski.
    Wargi Argona zadrżały w bladym uśmiechu, kiedy stanął o własnych siłach, mrugając, żeby pozbyć się mroczków przed oczami. Nawet on miał swoje ograniczenia i w tej chwili tylko to mógł zrobić. Ocalenie jednej wioski niestety nie dawało im większego zwycięstwa.
    - Też bym z chęcią to zobaczył, jednak powinniśmy w tym czasie znaleźć się jak najdalej stąd. Przeniosę was do zamku.
     - A ty? - Sereia przyjrzała mu się z niepokojem – Jesteś blady, kapitanie. Po czymś takim powinieneś odpocząć.
    Odwrócił się od Rairi i dotknął ich ramion. Kiedy stąd znikną, ocknie się i będzie wściekła, ale oni będą już daleko.
    - Nic mi nie będzie, a muszę odwiedzić jeszcze jedno miejsce.
    Odstawił ich do Malgarii, po czym resztkami sił teleportował się z przerwami do prowincji Elahti. Wyczerpał resztkę energii i to był jego ostatni skok, właściwie bardziej intuicyjny, niż świadomy.
    Za cel obrał zamek w Sallen, ale źle wyliczył i pojawił się na skraju zdewastowanego lasu. Usłyszał jakiś stłumiony krzyk, gdy z błyskiem światła zmaterializował się w powietrzu, upadł ciężko na trawę i przeturlał się kawałek, a razem z nim zawirował cały świat. Znieruchomiał z rozłożonymi ramionami i dysząc ciężko, zapatrzył się w niebo. Pomyślał o tym, co właśnie zrobił i mimo wyczerpania roześmiał się na cały głos aż spłoszył kilka ptaków z pobliskiej gałęzi.
     - Biały Kruk? Co ty tu robisz?
     Poprzez zmrużone powieki dostrzegł pochylającą się na nim Lunnę i dopiero wtedy zamilkł. Porcelanowa twarz wyrażała znajomy niepokój, dwa błękitne punkciki były niczym czyste niebo, albo tafla jeziora Tohen, które zawsze utożsamiał z najszczęśliwszymi chwilami.
     - Pomyślałem...że…wpadnę i sprawdzę...jak sobie...radzisz – wychrypiał z nutą wesołości, ledwo łapiąc oddech. Mięśnie miał tak sztywne, że nie potrafił oderwać się od ziemi.
    - W takim stanie? - kucnęła przy nim i z przechyloną głową dotknęła jego czoła – Nie wydaje mi się, żeby była to zwykła, towarzyska wizyta, bo wyglądasz, jakbyś koniecznie potrzebował pomocy.
    Jego uśmiech, który zniekształcił bliznę na policzku chyba nie był reakcją, jakiej oczekiwała, bo wyglądała na zdumioną. On sam za bardzo nie wiedział co robi, może przez zmęczenie, albo fakt, że właśnie wykiwał Rairi tuż przed jej nosem, unikając śmierci i przy okazji ratując kilka żyć.
    - Jesteś spostrzegawcza... Właśnie osiągnąłem swój limit... i nie mam nawet energii, żeby wstać. Więc jeśli byś mogła…
    - Więc jednak odwiedziłeś mnie, bo czegoś chciałeś – stwierdziła z ledwo wyczuwalną nutką pretensji, kładąc dłoń na jego piersi.
     - Chciałem cię zobaczyć.
     Wlewając w jego ciało uzdrawiającą Moc, musiała wyczuwać bicie jego serca, które powoli się uspokajało. Nie był aż tak głupi, żeby przebywając z nią codziennie nie zauważył jej fascynacji i uczuć, dlatego sądził, że te słowa ją ucieszą i rozświetlą jej twarz radością. Zamiast tego, dostrzegł w jej oczach cień smutku i jakby poczucie winy. Obejrzała się za siebie, na kogoś poza polem jego widzenia i gdy znów na niego spojrzała dostrzegł ledwo hamowane łzy. Przełknęła je z trudem i kiedy się odezwała, jej głos nawet nie zadrżał.
      - Gotowe. Lepiej?
     Usiadł, znów lekki i pełen sił. Poruszył ramionami i skinął głową.
     - Dziękuję.
     Spodziewał się, że teraz zasypie go pytaniami co się stało i dlaczego dopuścił się do takiego stanu, ale znów go zaskoczyła. Unikając jego spojrzenia, wyprostowała się i odsunęła, a wtedy dopiero zauważył Raliela, stojącego na skraju lasu. Ze zmarszczonym czołem obserwował jak chwyta jego dłoń, czując jednocześnie jak w jego kości wdziera się jakiś chłód.
     - Dobrze, że tu jesteś Biały Kruku, bo właśnie zastanawialiśmy się, jak przekazać ci wiadomość – mimo słów elfa nie potrafił oderwać oczu od ich splecionych dłoni. Wstał powoli, nie pamiętając już w ogóle dlaczego się śmiał – Obchodząc prowincję dotarliśmy pod góry Ednor, gdzie widzieliśmy, jak z z ukrytego przejścia wychodzą kobiety z Nammiru.
      Argon w końcu popatrzył na nich z uniesionymi brwiami.
     - Wszystkie jechały na koniach i były uzbrojone – dodała Lunna, nadal nie patrząc mu w oczy
    - Nie wyglądały jakby miały pokojowe zamiary, więc woleliśmy cię ostrzec. Ich pojawienie się tutaj może być sprawką Niezwyciężonego. Lunna rozstawiła wszędzie swoich kamiennych strażników, ale nie wiem czy zdołają je zatrzymać.
     - Nammijskie wojowniczki? - mruknął bardziej do siebie, w zadumie. Z jedną Rairi mieli problemy, a teraz jeszcze kobiety z pustynnego kraju postanowiły ich zaatakować? Chyba w złą godzinę pomyślał, że otaczają go silne kobiety.
     - Zajmiesz się nimi, Biały Kruku?
    Popatrzył na Lunnę, której chciał tyle powiedzieć, ale w ostateczności, widząc ją przy boku Raliela, wszystkie słowa jego serca utknęły gdzieś w gardle.
    - Sprawdzę to – obiecał sucho i odwrócił się, rozpościerając białe skrzydła. Miał dosyć teleportacji i musiał się przewietrzyć, a latanie zawsze go uspokajało.
     - Poczekaj! - głos Lunny zatrzymał go w momencie, gdy chciał oderwać się od ziemi. Elfka podbiegła szybko i stanęła przed nim, celowo skupiając wzrok na jego prawym skrzydle, rozpostartym na całą imponującą długość – Ja...Chcę ci coś jeszcze powiedzieć – czekał w milczeniu, aż nabrała tchu i zdobyła się na słowa, których w głębi duszy się spodziewał – Zdecydowałam zostać z Ralielem i odbudować Zielony Las – wyrzuciła jednym tchem, po czym z głębokim żalem w końcu uniosła na niego przepraszający wzrok, podeszła bliżej i pocałowała go prosto w niezagojoną bliznę na policzku – Ale zawsze tu będę, gdybyś mnie potrzebował. Zawsze ci pomogę i zawsze będziesz miał we mnie przyjaciółkę, Argonie. Zawsze będziesz mile widziany w moim królestwie. Nie mniej do mnie żalu, bo to mój dom i chociaż przez chwilę marzyłam o zamieszkaniu z ludźmi, moje miejsce jest tutaj. Jako królowa Zielonego Lasu.
      Argon obejrzał się na Raliela i spalony las za nim. Co miał zrobić w tej sytuacji? On był Białym Krukiem, a ona Najstarszą z królewskiego rodu. W gruncie rzeczy od początku ich znajomość była tylko przelotna. Nawet jeśli to go zabolało, doskonale wiedział, jak to się skończy.
      Odsunął się i machnął skrzydłami, przyjmując na twarz kamienną maskę.
     - Ja i Raliel pomożemy wam w walce – rzuciła jeszcze pospiesznie – Będziemy gotowi i przybędziemy na twoje wezwanie.
      Skłonił się z szacunkiem.
     - Trzymam cię za słowo, Wasza Królewska Wysokość.
***

     Z samego rana, kiedy słońce nie zdążyło jeszcze ogrzać ziemi, Ariel wymknęła się cicho z chaty, chociaż nie zastała go ani w kącie izby, ani nigdzie w pobliżu. Po części była zadowolona, bo nie miała ochoty tłumaczyć się dokąd idzie i wolała zachować to dla siebie.
     Trochę się bała tego, co się stanie, kiedy spróbuje sięgnąć po ogień wewnątrz siebie, dlatego miała nadzieję odsunąć tą chwilę jak najdłużej. A spacer przed śniadaniem nikomu nie zaszkodził. Balar również gdzieś zniknął, co mogło znaczyć, że wpadł na podobny pomysł.
     Po wyspie kręciło się parę elfów, co znaczyło, że reszta również musiała już wstać. Przed rezydencją nie było żadnych strażników i trochę nie wiedziała, czy wypada jej tu w ogóle przychodzić, ale drzwi okazały się otwarte, a ze środka dochodziły liczne, wesołe głosy. Rozglądając się na boki, czy nikt nie pojawi się nagle, aby zbesztać ją za wtargnięcie do czyjegoś domu, Ariel przeszła znajomym już korytarzem prosto do dużej sali z oknami i długim stołem. Właściwie już od progu spodziewała się, że będzie pełen elfów, zupełnie jakby siedzieli tam i ucztowali od ich pierwszej kolacji.
     - Witaj, Ariel – przywitał ją Eriianel, zupełnie nie zaskoczony jej pojawieniem się, jakby właśnie jej oczekiwał – Siadaj z nami. Gdybyś przyszła wcześniej, spotkałabyś Balara. Prosiłem, żeby jeszcze z nami został, ale uparł się, że musi się przewietrzyć.
     Uniosła brwi, zaskoczona, że tak naprawdę wpadli na ten sam pomysł. Nie miała jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo Xander podbiegł do niej z szerokim uśmiechem i zaprowadził na wolne krzesło, które czekało jakby specjalnie na nią. Wciąż było lekko ciepłe po poprzednim gościu. Siadając, poczuła jak do policzków napływa jej krew na samą myśl, że zajmuje to samo miejsce.
     Nie przestając rozmawiać, elfy przywitały ją jakby już była jedną z nich, ktoś nałożył jej pełen talerz jedzenia, a Xander wskoczył na kolana z tak szczerym, niewinnym uśmiechem, że musiała go odwzajemnić. Jego oczy były roześmiane i niebieskie, bez śladu obecności bogów. A więc naprawdę odeszli.
     - Pobawisz się ze mną dzisiaj? - zapytał, ciągnąc ją za włosy.
    Ariel pomyślała o czekającym ją treningu i o Balarze i o tym, że chyba wolałaby robić cokolwiek innego.
    - Może później – odparła wymijająco, zabierając się za jedzenie. Popatrzyła wymownie na Eriianela, który nie zmieniając łagodnego uśmiechu, skinął lekko głową, jakby wiedział o niej więcej, niż ona sama.
     W towarzystwie Nieśmiertelnych i Xandera szybko się odprężyła i wciągnięta w ich ożywioną, wesołą rozmowę, nawet nie zauważyła, kiedy posiłek dobiegł końca. Elfy powoli porozchodziły się do swoich zajęć, któraś z kobiet zabrała ze sobą chłopca, aż w sali pozostali tylko Ariel i Eriianel. Jasnowłosy elf wstał od stołu i z płynną gracją podszedł do okna, gdzie zapatrzył się na zieleń wyspy, splatając za sobą dłonie. Ariel przez chwilę przyglądała się jego smukłej, dumnie wyprostowanej sylwetce, po czym stanęła obok i przez kilka minut po prostu w milczeniu podziwiali krajobraz.
     - Masz jakieś obawy, moje dziecko – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie i jakoś się nie zdziwiła, że tak łatwo odgadywał jej myśli. Jego głos przywodził na myśl łagodny szum fal w spokojny letni dzień, który zachęcał do zwierzeń.
    - Właściwie to… - przygryzła wargi i odetchnęła, kierując wzrok na niebo. Przyglądała się pojedynczej, szarej chmurce, która na ich oczach przybrała kształt wilka i pognała gdzieś w dal – Odczytał mi treść listu od bogów i zdradził, że potem stracę kamienie.
     Eriianel popatrzył na nią uważnie, z powagą kiwając głową.
     - Nie wiesz, czy mu wierzyć i wahasz się stracić tą Moc?
    - Nie – zaprzeczyła pospiesznie, aby nie pomyślał, że jest jakąś egoistką – Wiem, co muszę zrobić i jeśli to ma ocalić świat, to mogę oddać te kamienie – zmarszczyła brwi i uniosła na niego płonące zielenią oczy – Zastanawiam się po prostu, czy to wszystko prawda. Przez tyle czasu mówił i robił takie okropne rzeczy i był taki autentyczny w swoim okrucieństwie, że… - wlepiła wzrok w czubki swoich butów i dodała ciszej – Chciałabym, żeby to była prawda, że stoi po naszej stronie, ale czy można komuś tak po prostu uwierzyć, po tym, gdy miało się go za najgorszego wroga?
     - Czy od przyjazdu na wyspę, okłamał cię?
    - Nie, ale skoro potrafi tak dobrze grać…
    - Czy sądzisz, że gdyby miał złe intencje, pozwoliłbym mu nas odwiedzać?
    Pokręciła głową, domyślając się, że przydomek „Mądry” nie został mu nadany bez przyczyny.
     - Nawet Xander go lubi i chociaż zaczynam wierzyć…
    Poczuła na barku jego szczupłą dłoń o długich palcach, lekką niczym puch, a jednocześnie pokrzepiająco silną.
    - Wiesz, co powiedział mi Balar, kiedy przybył do nas pierwszy raz? - zaintrygowana uniosła głowę i napotkała jego melancholijny uśmiech – Że boi się nie tego, kim może się stać, ale tego, że to zniszczy waszą więź i zamiast niego, będziesz widziała tylko kłamstwo. Pierwszej nocy, kiedy wygoniłaś go z chaty, zwierzył mi się, że ten strach towarzyszył mu przez cały czas od waszego rozstania. Do ostatniej chwili bał się tylko tego, że nie uwierzysz, mu kiedy powie prawdę i odlecisz stąd, zanim zdąży cokolwiek wytłumaczyć. Jego poświęcenie… - urwał, przysiadł na niskim parapecie i utkwił w niej fiołkowe oczy, jakby chciał w ten sposób wzmocnić każde swoje słowo, przekazać jej choć cząstkę swojej mądrości – Żyję od początku świata, poznałem wielu królów różnych ras, ale nigdy w całej historii ludzi nie spotkałem takiego człowieka, ani Kruczego Króla. Darzę go absolutnym zaufaniem i pełnym szacunkiem, a u mnie bardzo trudno zasłużyć na obie te rzeczy. Przez te siedemnaście lat nie wiem, czy chociaż raz pomyślał o sobie, a przecież u was, ludzi, żyjących tak krótko, egoizm jest naturalną i zrozumiałą cechą. Cóż – dodał na koniec – nawet ja nie posiadam tyle odwagi i uporu w dążeniu do celu, co Balar.
      Ariel stanęła przed oczami jego twarz, kiedy przyglądał się, jak wiła się z bólu na pokładzie statku, jakby sprawiało mu to przyjemność. Może się pomyliła i wcale nie widziała w jego oczach zimnego okrucieństwa, ale właśnie ten strach i rozpacz. Może faktycznie prawda była na wyciągnięcie ręki, a ona dostrzegała tylko maskę kłamstwa, którą nażył na siebie jak drugą skórę.
     Przysiadła na parapecie bokiem, aby móc spoglądać na skrawek morza i gęstą ścianę drzew. Nie wiedziała co na to wszystko odpowiedzieć, chociaż na szczęście Eriianel raczej nie oczekiwał od niej, aby uzewnętrzniała swoje myśli. Milczał cierpliwie, pozwalając jej przetrawić prostą prawdę i na nowo przeanalizować własne wspomnienia.
     Pogrążona w głębokim zamyśleniu, bezwiednie obgryzała paznokieć, aż spojrzała na elfa i zadała mu pytanie, które od dłuższego czasu krążyło jej po głowie.
     - Skoro znałeś Lirę, opowiesz mi coś o niej?
     - Zabawne.
    - Co takiego?
   Elf wyprostował się z tajemniczym, rozbawionym uśmiechem.
   - Jakiś czas temu Balar zadał mi bardzo podobne pytanie. Skoro sama z nią rozmawiałaś, wiesz już wystarczająco wiele. Mogę tylko dodać, że ze wszystkich potomków, jesteś do niej najbardziej podobna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych