Tara
powoli zaczęła sobie uświadamiać, że jej wyprawa jest bezcelowa.
Nie była jednak jeszcze gotowa żeby wrócić, gdyż myśl o
przyjaciółce kazała jej uparcie przeszukiwać każdy skrawek
Elderolu. To było głupie i nieodpowiedzialne, takie wędrowanie w
tych czasach w pojedynkę. Wiedziała o tym, ale jak mogłaby
siedzieć w miejscu, kiedy Potomek Liry przepadł jak kamień w
wodzie? Czuła się podle, że po raz kolejny zawiodła jako jej
przyjaciółka i strażniczka.
Szukała Ariel, a znalazła
Noxa. Natknęła się na niego całkiem przypadkiem, kiedy słońce
dopiero wyłaniało się zza horyzontu w postaci pomarańczowej kuli.
W pierwszej chwili go nie poznała, tak bardzo się zmienił.
Po nocy spędzonej w
napotkanej wiosce, z samego rana Tara opuściła skromną gospodę,
jeszcze trochę senna i zniechęcona długą podróżą. Przeciągając
się, dotarła za ostatnie zabudowania i właśnie wtedy spotkała go
tuż na swojej drodze.
Zniszczone, brudne ubranie,
które wisiało na jego wychudzonym ciele i byle jak obcięte włosy,
sterczące na wszystkie strony koloru brudnej szarości.
Ale największą zgrozą
napawała jego twarz: wychudzona maska obojętności z tęczówkami
koloru matowej czerwieni bez choćby iskierki życia.
To był Nox, w którym
zakochała się od pierwszego wejrzenia, a jednocześnie zdawał się
kimś całkiem obcym. Dlatego widząc, jak zmierza ścieżką w jej
stronę, zamarła w oszołomieniu, niezdecydowana, czy płakać ze
szczęścia, czy też zachować czujność. Ale tęskniła za nim.
Uświadomiła sobie, że bez względu na to, co zrobił, tęskniła
za samą jego bliskością. Za tym, że mogła go spotkać o każdej
porze dnia i zwyczajnie się przywitać.
W jej marzeniach Nox był
zawsze piękny, gotowy jej bronić i przede wszystkim odwzajemniał
jej uczucia.
Jestem
głupia. Chciała
popukać się w głowę, ale oczy same napełniły się łzami i
zanim zrozumiała, co robi, już biegła mu naprzeciw.
- Nox! Wszyscy cię szukają.
Nawet nie wiesz…
Powstrzymała się, żeby nie
rzucić mu się na szyję i przystanęła przed nim, czując jakby te
kilka centymetrów dystansu było całą nieskończoną drogą
prowadzącą na inną planetę. Patrzył gdzieś przed siebie, ponad
jej głową i kompletnie ją ignorował, dopóki nie zagrodziła mu
drogi. Dopiero wtedy przeniósł na nią te niepokojące czerwone
oczy, a ziejąca w nich zimna pustka w jednej chwili pozbawiła ją
tych resztek nadziei, że może go odzyska.
- Nox? - Próbowała doszukać
się w nim choć cienia świadomości, że ją rozpoznaje, jednak
patrzył na nią beznamiętnie, jak na zupełnie obcą osobę – Nie
poznajesz mnie?
Próbował ją wyminąć,
jakby była tylko przeszkodą, ale ponownie zagrodziła mu drogę. I
wtedy dopiero dostrzegła, że zaślepiona jego widokiem, nie
zauważyła tego, że nie był sam.
Za jego plecami maszerowała
armia uzbrojonych nephilów. Tarę jednak bardziej uderzyło to, jak
bardzo półelf upodobnij się do umarłych, niż ich liczebność.
On sam również trzymał w dłoniach dwa miecze o różnych
długościach. Kiedy z dławiącym przerażeniem uświadomiła sobie
w jakim celu tu przybyli, uniósł jedną dłoń i wycelował klingę
w jej stronę.
Tara pomyślała o niewinnych
mieszkańcach wioski, którzy dopiero budzili się w swoich łóżkach
i zamiast odsunąć się jak nakazywał instynkt, rozpostarła
ramiona, własnym ciałem broniąc dostępu do wioski.
- Świetnie – rzuciła
hardo, starając się zapanować nad głosem – Możesz iść dalej,
ale po moim trupie.
Wyzywająco, z determinacją
w zaciśniętych ustach spojrzała mu prosto w oczy, których dawny
ciemny granat prześladował ją nawet we śnie. Chociaż rozpacz
zaciskała jej gardło, była gotowa z nim walczyć, bo to nie był
ten łagodny, spokojny Nox, któremu oddała serce.
Nephile przystanęły za
swoim dowódcą, w milczeniu i obojętnie przyglądając się całej
scenie. Nie ruszając się z miejsca, Tara otworzyła w powietrzu
kilka portali, gotowa użyć całej znanej jej broni, aby powstrzymać
ich jak najdłużej.
Uniesione ostrze zalśniło w
pierwszych promieniach słońca, uniesione nad jej głową. Z
napiętymi mięśniami i walącym sercem czekała aż opuści dłoń
i pierwszy ją zaatakuje, jednak…
Mięśnie jego ramienia
zadrżały i zamarł w takie pozycji, jakby coś go powstrzymywało.
Wpatrywał się w nią bez słowa, prawie nie mrugając, jakby
zamienił się w kamień.
- No co? - uśmiechnęła się
blado, chociaż piekły ją oczy, a w gardle zaschło tak bardzo, że
ledwo mogła przełykać. Jedną ręką powoli zaczęła sięgać do
najbliższego wirującego w powietrzu portalu – Jestem sama, a ty
masz całą armię. Chyba się mnie nie boisz?
Sądziła, że może to go
sprowokuje i teraz się na nią rzuci, ale stało się coś wręcz
odwrotnego.
Z tym samym beznamiętnym
wyrazem twarzy, opuścił rękę, odwrócił się tak po prostu i
odszedł, a za nim nephile.
Z wrażenia Tara zachwiała
się do tyłu i klepnęła na piaszczystą drogę. Mrugając
powiekami gapiła się długo jak oddalają się w promieniach
słońca, zanim ktokolwiek z mieszkańców ich zauważył.
Odszedł?
Tak po prostu?
Nie
miała pojęcia co myśleć o tym dziwnym spotkaniu, ale bardzo
chciała wierzyć, że to jej widok powstrzymał jego dłoń i atak
na wioskę. Może to znaczyło, że gdzieś tam głęboko w jego
sercu miała jednak swoje miejsce.
Może jednak już czas, żeby
wracała do domu.
***
Lunna
kochała ludzi, ale dobrze było znaleźć się wśród swoich. Odkąd
Argon spełnił jej prośbę i przeniósł ją do Sallen, otaczały
ją same smukłe półelfy i mieszańcy, którzy byli namiastką jej
domu i jej ludu. Najbardziej ciszyła ją jednak obecność
przyjaciela. Tak, jak kiedyś, mogła z nim rozmawiać godzinami,
wspominając ich wygłupy i ukradkowe spotkania na polanie. Kilka
razy trenował z nią na miecze, jakby zupełnie nic się nie
zmieniło. Tyle, że teraz nie miała rodziców, którzy mówiliby co
ma robić, była jedyną Najstarszą z królewskiego rodu i chociaż
nie tak to sobie wyobrażała, była całkowicie wolna.
Powrót
w rodzinne strony uświadomił jej, że chociaż elfy z Zielonego
Lasu nie żyją, czuje się odpowiedzialna za tą ziemię i każdego,
w kogo żyłach płynęła choć odrobina krwi nieśmiertelnych.
Tęskniła za ludźmi, a szczególnie za Białym Krukiem, ale
tłumaczyła sobie, że w ten sposób może pomóc i mieć swój
udział w ich walce. Aby nie myśleć o Argonie, od razu wzięła się
do pracy i wyjaśniła Ralielowi swój plan. Od kilku dni
przemierzała z nim całą prowincję Elahti aż do gór Ednor,
pozostawiając wszędzie po kilku Ziemnych Strażników dla ochrony i
mobilizując mieszkańców w razie ataku.
Będąc w pobliżu skalistych
szczytów gór, byli świadkami jak z ukrytej jaskini pomiędzy
głazami wynurza się kolumna ciemnoskórych kobiet na koniach.
- Kim one są? - spytała
szeptem, obserwując grupę, przykucnięta za szerokim kamieniem.
- Wyglądają na mieszkanki
Nammiru – odparł Raliel równie cicho.
- Co one tu robią? W dodatku
uzbrojone?
- Z tego co o nich wiem,
wątpię, żeby przyjechały tylko w odwiedziny. Podobno u nich
najlepszymi wojownikami są kobiety. Sądzę, że powinniśmy kogoś
zawiadomić, że wkroczyły na ziemię Elderou.
Lunna
potaknęła, wpatrując się w nammijki i ściskając w dłoni swój
księżycowy amulet. Bez dalszej zwłoki oddalili się od gór i
wrócili do Sallen. Pełna niepokoju obecnością wojowniczych
kobiet, od razu chciała wyruszyć do Malgarii, aby powiedzieć
wszystko Białemu Krukowi, jednak Raliel powstrzymał ją, dziwnie
tajemniczy i poważny.
- Zanim odejdziesz,
chciałbym, abyś coś zobaczyła.
Bez dalszych wyjaśnień,
zaprowadził ją do Zielonego Lasu, a raczej tego, co z niego
zostało. Tak, jak mówił, zatrudnił mężczyzn, którzy wycinali
spalone resztki korzeni, oczyszczali ziemię i sadzili nowe drzewa.
Może to nie będzie jutro, ani za miesiąc, ale zrobiło jej się
ciepło na sercu na samą myśl, że las znów ożyje.
Szkoda
tylko, że nie będzie komu w nim mieszkać. Pomyślała
z głębokim żalem.
Raliel nadal nic nie mówił
i tylko prowadził ją coraz głębiej, mijając pracujące półelfy,
jakby ich nie dostrzegał. Miała ochotę zapytać dokąd idą, ale
chociaż spalona ziemia zakryła dawne ścieżki, doskonale znała te
tereny i z zamkniętymi oczami mogłaby odnaleźć drogę do domu,
albo chatki na drzewie. W końcu tutaj się urodziła, a teraz była
królową tego lasu.
W pełnym, ciepłym słońcu
wyszli na rozległą polanę. Od dnia wygnania, Lunna była tu po raz
pierwszy i widok, jaki jej się ukazał, zmroził jej serce.
Podeptana, pożółkła
trawa, wszędzie naznaczona ciemnymi plamami krwi. Rozkopana ziemia
ze śladami kopyt i wyraźne wgniecenia po ciałach. Spalone, albo
zniszczone domy, walające się wszędzie kawałki drewna i
porzuconej broni.
Musiała przycisnąć dłoń
do ust, żeby stłumić krzyk. Łzy rozpaczy popłynęły ciurkiem po
jej policzkach i przepływały przez palce, grube, niczym krople
deszczu. Nie miała słów, żeby wyrazić swojego bólu i gniewu.
Nigdy nawet nie próbowała sobie wyobrazić, tego, co tu się stało
i nawet teraz, mając przed sobą obraz zniszczonego miasta elfów,
była zbyt wstrząśnięta, żeby choćby próbować zrozumieć
okrucieństwo tamtej bitwy.
Raliel ujął jej drżącą
dłoń i poprowadził przez pole bitwy, tymi samymi ścieżkami,
które kiedyś tak beztrosko przemierzali. Ślady krwi i zniszczone,
niegdyś piękne domy, nie były tak przerażające jak ta cisza i
brak elfów. Pewnie Raliel usunął już ciała, dlatego było tu tak
pusto.
- Spaliliśmy martwe centaury
– odezwał się po długim milczeniu, jakby czytał w jej myślach
– To...co tu się działo… - odetchnął i wyczuła, że zadrżał,
odwracając wzrok od zgliszcz własnego domu – To prawdziwy cud, że
przeżyłem i teraz mogę to wszystko odbudować.
Przecież
brał udział w tej bitwie. Kiedy
to sobie uświadomiła, ścisnęła mocniej jego dłoń, spoglądając
na przyjaciela ze łzami w oczach. Walczył z centaurami i próbował
obronić jej rodzinę, chociaż mógł zginąć, jak inni.
- Sądzę, że tylko myśl o
tobie, pozwoliła mi przetrwać – wyznał miękko, odwzajemniając
jej spojrzenie – Nie chciałem Lunno, żebyś to oglądała, ale
uznałem, że powinnaś wiedzieć.
- Co takiego? - udało jej
się wykrztusić z zaciśniętego gardła.
Zamiast odpowiedzi, ruchem
głowy wskazał przed siebie.
- Widzisz? Twój dom ocalał
jako jedyny.
Lunna otworzyła szeroko
oczy, dopiero teraz zwracając uwagę na nietknięty przez bitwę ani
czas smukły zamek.
Jej dom.
Nogi miała jak z drewna, ale
puściła dłoń elfa i pognała do środka. Jej kroki odbijały się
głośnym echem po pustym wnętrzu, gdy biegła znajomymi
korytarzami. Jak w amoku zaglądała do każdego kąta, łącznie z
komnatą rodziców, siostry i swoją, sama nie wiedząc czego szuka.
Nic się tu nie zmieniło, poza osiadłym kurzem i tą przeraźliwą
pustką oraz świadomością, że nie zdoła cofnąć czasu.
Dopiero kiedy na koniec
wparowała do sali tronowej i obeszła ją z każdej strony,
zrozumiała już czego jej brakuje. Spojrzała na Raliela, który
przystanął w progu i zmarszczyła brwi.
- A...elfy? Ich ciała też
spaliliście, czy pochowaliście? - przypomniała sobie, że
wcześniej wspominał tylko o centaurach.
Wojownik
zerknął na podwyższenie z tronami i z zakłopotaną miną opuścił
wzrok jakby nie bardzo wiedział jak ma jej to powiedzieć.
- Właśnie to jest to, co
chciałem ci pokazać.
- Co takiego? - nie do końca
go rozumiała.
Wpatrywała się w niego
pytająco, kiedy podszedł do niej, wskazując na smugę krwi na
posadzce, a potem rozpościerając ramiona, jakby chciał objąć
nimi całą polanę.
- Kiedy tu
wróciłem...pochowałem elfy, poza...twoją rodziną – w końcu
odważył się spojrzeć jej w oczy – Rozumiesz? Widziałem jak
Rairi i centaury tu wchodzą, znalazłem nawet ślady walki i krwi,
ale...Król, królowa i twoja siostra zniknęli. Jakby...ich ciała
wyparowały.
Lunna tylko mrugała, nie
bardzo wiedząc, czy ta informacja powinna obudzić w niej ziarenko
nadziei, czy jeszcze bardziej zasmucić, że nie mogła nawet
odwiedzić ich grobu. Skoro to była sprawka Rairi, z pewnością nie
puściła ich stąd żywych.
Jej ciotka pozbawiła ją
rodziny, współbraci i domu.
- Więc co…
- Nie wiem – w jednym kroku
pokonał dzielącą ich odległość i zamknął w ramionach,
przyciskając do siebie kurczowo, bezskutecznie próbując odgrodzić
od ich zniszczonego świata – Nie wiem co tu się stało i też nie
wiem co o tym myśleć, ale uznałem, że powinnaś to wiedzieć, że
powinnaś zobaczyć.
Odsunął się tylko na tyle,
aby przyjrzeć się jej twarzy i obetrzeć z jej policzków łzy, a
jedną starł własnymi wargami. Nie potrafiła wykrztusić z siebie
słowa, kiedy poprowadził ją na podwyższenie i posadził na
głównym tronie, należącym do jej ojca.
- Co ty…
- Tu jest twoje miejsce –
nie wypuszczając jej dłoni, którą zbliżył sobie do ust, ukląkł
przed nią na jedno kolano, wpatrując się w nią z uwagą i
bezgraniczną miłością, której już nie próbował ukrywać –
Jesteś teraz królową Zielnego Lasu.
- Nie pamiętasz, że
zostałam wygnana i tym samym pozbawiona wszystkich tytułów?
Raliel rozciągnął wargi w
lekkim uśmiechu, sięgającym brązowych oczu, które od zawsze
stanowiły najlepszą część je życia.
- Nie sądzę, żeby
ktokolwiek sprzeciwiał się temu, co ci się należy. To nasz dom,
Lunno i zawsze będzie. Tylko my dwoje pozostaliśmy z naszego ludu i
powinniśmy chociaż spróbować odbudować to, co zostało nam
odebrane. Wiem, że miałaś się zastanowić nad moją propozycją,
a ja nie chcę do niczego cię zmuszać, ale bałem się, że jak
teraz stąd odejdziesz, to już nigdy nie wrócisz. Świat ludzi
przeminie i będzie się zmieniał bez naszego udziału, a jeśli my
nie odbudujemy świata elfów, Nieśmiertelnych, to nikt już tego
nie zrobi. Widziałaś, że już sadzimy nowe drzewa. Zielony Las
odżyje, ale potrzeba kogoś, żeby go doglądał i strzegł –
złączył ich dłonie i położył sobie na sercu, drugą dotykając
jej policzka. Lunna słuchała go niemal z zapartym tchem,
zahipnotyzowana intensywnością jego spojrzenia – Cokolwiek
postanowisz, ja tu zostanę i odbuduję nasze miasto. Kocham cię
Lunno, dlatego uszanuję twój wybór, jednak chciałbym, żebyś
odpowiedziała mi już teraz? Zostaniesz ze mną w Zielonym Lesie?
***
Trzy
kruki wylądowały pośrodku niewielkiej wioski, przycupniętej w
zagajniku, oddzielającym ją od traktu. Poza śpiewem ptaków wokół
panowała nienaturalna cisza. Gdy w mieszaninie światła i piór
pojawiła się trójka ludzi, nikt nie wyszedł im na spotkanie i
nawet żadne dziecko nie bawiło się przy domu, choć było
południe.
- Trochę przerażająco –
rozglądając się wokół, Arwel objął się ramionami i wzdrygnął.
Sereia pokiwała w zadumie
głową.
- Wszędzie jest to samo.
- I zawsze przybywamy za
późno – skwitował Arwel, wolący skupić uwagę na niej, niż na
tym, co mieli przed sobą.
Pootwierane drzwi chat,
zasychająca krew na ziemi i porzucone, prowizoryczne narzędzia.
Pustka.
I tak było za każdym razem,
gdy przybywali do kolejnej wioski.
- Działa skuteczniej, niż
cała amia, bo jest sama – Argon zajrzał do jednej z chat, wrócił
i kucnął nad ciemną kałużą krwi na piasku, jedynym dowodem
tego, co się tu wydarzyło. Zbadał ją palcem i skrzywił się,
kręcąc głową – Była tu kilka godzin temu.
Arwel westchnął głośno i
mruknął coś pod nosem, z poirytowaniem szarpiąc się za włosy.
- Naprawdę ciekawi mnie co
się dzieje z tymi ludźmi – Sereia zaczęła okrążać wioskę,
wpatrując się uważnie w ziemię – Może gdzieś ich zakopuje?
- A widziałaś jakieś
groby? - prychnął Arwel, chociaż na wszelki wypadek również
rozejrzał się wokół z błyskiem niepokoju w oczach – Zresztą
jakoś nie wyobrażam sobie jej z łopatą w rękach. Już prędzej
najpierw zabija, a potem pali ciała.
Argon ponownie pokręcił
głową.
- Wtedy znaleźlibyśmy ślady
ogniska, zwęglone ciała, albo prochy. Poza tym ktoś dostrzegłby z
daleka ogień. To żadne z tych rzeczy.
Arwel utkwił wzrok w kałuży
krwi, zrobił udręczoną minę i gdy wróciła Sereia, złapał ją
za rękę. W końcu nie musieli udawać, ani kryć się ze swoim
uczuciem. Kapitan chyba jako jedyny dostrzegał, jak bardzo się
wcześniej męczyli.
- To bez sensu. Nigdy jej nie
złapiemy.
Byli już zmęczeni i
zniechęceni, chociaż Argon zbyt długo siedział bezczynnie i teraz
napędzały go gniew i adrenalina. Kruczy Król leżał nieprzytomny,
podczas gdy jego poddanych zabijała jakaś elfka o wypaczonych,
morderczych skłonnościach.
- A nawet jeśli, sami jej
nie pokonamy – dodała Sereia, ze zmarszczonym czołem wpatrując
się w kapitana – Możesz nam w końcu powiedzieć Biały Kruku, po
co właściwie ją tropimy?
Argon wyprostował się
powoli i mrużąc oczy, poparzył na swoich towarzyszy. Owszem, nie
marzył o niczym innym, żeby dorwać Rairi i zmierzyć się z nią w
otwartej walce, nawet jeśli przypłaciłby to życiem. Potrafił
jednak wyobrazić sobie co by powiedział Riva i co by zrobił na
jego miejscu. To skutecznie powstrzymywało go od zrealizowania tak
szalonego pomysłu.
- Przede wszystkim chciałbym
się upewnić czy to naprawdę ona i czy działa sama – odezwał
się w końcu z westchnieniem, oparł dłonie na biodrach i popatrzył
w niebo, a potem na Sereię – Mogłabyś ją namierzyć? Jej umysł
na pewno wyróżnia się spośród innych i jest dobrze widoczny.
- Czy to coś da? - spytał
Arwel, któremu widocznie ten pomysł niezbyt się podobał. W
przeciwieństwie do nich, Argon już niczego ani nikogo się nie bał.
Dlatego wyruszył na tą trochę ryzykowną wyprawę bez większego
wsparcia. Myślał o Ariel, która gdzieś przepadła, o
nieprzytomnym Rivie i dlatego koniecznie musiał coś robić,
najlepiej niebezpiecznego. Może trochę adrenaliny uspokoi jego
skołatane serce i nerwy. Skoro ona mogła działać sama, nie
zaszkodzi obrać podobnej taktyki. Zauważył, że w małej grupie
mało kto zwracał na nich uwagę.
- Nie chcę z nią walczyć
a jedynie dowiedzieć się po co to robi.
Spojrzał w błękitne oczy
Serei, które przypominały mu o Lunnie, pragnąc przekazać jej
bezgłośnie żeby po prostu mu zaufała. Skinęła głową i
przymknęła oczy, skupiając się na wyszukaniu jej umysłu. W tym
czasie Arwel przysunął się do niej i mocniej ścisnął za rękę,
wspierając ją nie tylko swoją obecnością, ale również Mocą.
Ta dwójka nie była zbytnio doceniana przez pozostałych braci z
Zakonu, jednak Argon wybrał ich do tego zadania z namysłem wiedząc,
że tylko oni będą potrafili mu pomóc. Gdyby mimo wszystko
przyszło im walczyć, również by go nie zawiedli. Sereia, która
żyła wśród wojowników jako Falen, doskonale władała mieczem, w
dodatku w tym drobnym ciele znajdowały się nieprzebrane pokłady
siły o których mało kto wiedział.
Argon nie znał się zbytnio
na kobietach, ale o tych, które go otaczały, z pewnością mógł
powiedzieć jedno.
Swoją odwagą i hartem ducha
mogły zawstydzić niejednego mężczyznę.
Ariel
ma to we krwi. Pomyślał
z dumą, żałując, że od początku nie wierzył w siostrę tak,
jak powinien. Była jeszcze jedna osoba, której nie miał jeszcze
okazji powiedzieć co o niej myśli.
Sereia przez kilka minut
stała zupełnie bez ruchu, marszcząc z wysiłku brwi, aż w końcu
odetchnęła głośno, otworzyła oczy i wskazała gdzieś na
południowy zachód.
- Jest w prowincji Serini.
Chyba zatrzymała się na granicznej wiosce – skrzywiła się,
pocierając skronie – Nie chciałam zbliżać się za bardzo, żeby
mnie nie wykryła, więc nie wiem co robi, ale obawiam się, że…
Arwel objął ją ramieniem i
zacisnął usta w tłumionej złości.
- Naprawdę ma tupet, żeby
napadać na naszych ludzi w biały dzień. Czy ona niczego się nie
boi?
- Najwyraźniej nie, ale może
powinna zacząć – Argon zdecydowanym krokiem podszedł do nich
szybko, dotknął barków i teleportowali się we wskazane przez
Sereię miejsce.
- To ona – wydyszała
pierwsza, kiedy wylądowali na grubej gałęzi drzewa na tyłach
jednego z domów.
Arwel zachwiał się i oparł
o pień, wstrząśnięty widokiem, który mieli przed sobą.
- Ale...co ona zamierza z
nimi zrobić?
Wszystkie drzwi były szeroko
otwarte. Rairi stała spokojnie na placu, zaś przed nią stłoczeni
byli w ciasnym kręgu wszyscy mieszkańcy, trzymani w miejscu
niewidzialną siłą. Dzieci płakały głośno, kobiety próbowały
je zasłonić, lamentując i błagając o litość. Niektórzy
mężczyźni trzymali kuchenne noże.
- Och, przymknijcie się w
końcu – Rairi uciszyła ich ostrym głosem, krzywiąc się przy
tym z pogardą – Bezużyteczna banda tępych śmiertelników. Ten
świat ani ja was nie potrzebujemy, zabieracie tylko powietrze.
Ze złoconej pochwy przy
pasie wyciągnęła sztylet i z uśmiechem ruszyła w stronę tłumu.
Argon przykucnął na gałęzi i obserwował uważnie każdy jej
ruch, po czym skupił wzrok na mieszkańcach.
- Sereio – zwrócił się
cicho do dziewczyny, w myślach wykonując szybkie obliczenia –
Próbuj dostać się do jej umysłu, ale ostrożnie i bez nacisku, a
jeśli spróbuje zaatakować, broń się jak długo dasz radę. A ty
Arwel poślij w nią kilka swoich najsilniejszych pocisków.
- Ale… Na pewno otacza ją
potężna bariera.
- To przynajmniej trochę ją
zajmie, a mi da kilka minut.
- Zamierzasz z nią walczyć?
Argon uśmiechnął się
złośliwie.
- Sprawię jej małego
psikusa. Spróbujcie się przyglądać, jeśli dacie radę.
Odetchnął głęboko, modląc
się, żeby mu się udało. Naprężył wszystkie mięśnie, a znamię
na jego czole rozjarzyło się bielą. Rairi właśnie zamierzała
rozpocząć swoją rzeź, przystając przed nastolatkiem, który mimo
strachu w oczach hardo zadzierał głowę, zasłaniając młodszego
brata. Elfka uniosła sztylet, w którym odbił się blask pióra
kapitana i wtedy skoczył, zmieniając się w smugę światła i
zwalniając nieco czas.
Przez te kilka minut
zamierzał wykorzystać pełnię Mocy, więc nie wiedział nawet czy
to przeżyje. Jeszcze nigdy nie był tak szybki i nie mógł sobie
pozwolić na żaden błąd.
W momencie, gdy Arwel
wymierzył w nią serię pocisków, przystąpił do działania.
Pojawił się tylko na mgnienie oka, chwycił chłopaka i jego brata,
po czym w następnej sekundzie zostawił ich przy bramie najbliższego
miasta. Zniknął, zaledwie dotknęli stopami bruku i zorientowali
się, co się stało.
W ten sam sposób przeniósł
pozostałych wieśniaków, zabierając po kilka osób tuż spod nosa
Rairi, na której magiczne pociski nie robiły żadnego wrażenia,
ale skutecznie odwróciły uwagę. Ona nie zdążyła zamrugać, a on
nawet przybrać widzialnej postaci. Przenosił się z miejsca na
miejsce odliczając cenne sekundy, świadomy, że za chwilę Rairi
zorientuje się, co się dzieje.
Musieli zniknąć stąd
równie szybko, jak się pojawili.
Wrócił po ostanie osoby i
zanim się przeniósł, w ułamku sekundy dostrzegł, że elfka
odwraca głowę w stronę jego towarzyszy, przycupniętych na
drzewie. Czuł, że słabnie. Wykorzystując resztkę Mocy, zniknął
i wrócił jeszcze szybciej, ustanawiając chyba swój własny
rekord. Jego umysł nie nadążał za ciałem, z wysiłku serce
waliło jak oszalałe, ale musiał zdobyć się na ostatni wysiłek.
Praktycznie niewidzialny dla
ludzkiego oka, zebrał opuszczone noże oraz wszystkie, jakie znalazł
w domach i krążąc wokół elfki, rzucił wszystkie w jej stronę
tak, że utworzyły wokół niej krąg. Zamiast jednak dosięgnąć
celu, zawisły w powietrzu, kiedy w tym samym czasie zatrzymał wokół
niej czas. Wrócił na gałąź i zachwiał się, gdy zakręciło mu
się w głowie. Sereia podtrzymała go, a Arwel klasnął z podziwem.
- Nie wiem za bardzo co się
stało, ale to było takie…
- ...szybkie – dokończyła
ze śmiechem – Widziałam tylko błyski światła.
- Chciałbym zobaczyć jej
minę, kiedy zorientuje się, że ją wykiwaliśmy – z triumfem
wpatrywali się w znieruchomiałą elfką, która nie zdążyła
unieść na nich wzroku, złapana w pułapkę otaczających ją
ostrzy, sama pośrodku pustej wioski.
Wargi Argona zadrżały w
bladym uśmiechu, kiedy stanął o własnych siłach, mrugając, żeby
pozbyć się mroczków przed oczami. Nawet on miał swoje
ograniczenia i w tej chwili tylko to mógł zrobić. Ocalenie jednej
wioski niestety nie dawało im większego zwycięstwa.
- Też bym z chęcią to
zobaczył, jednak powinniśmy w tym czasie znaleźć się jak
najdalej stąd. Przeniosę was do zamku.
- A ty? - Sereia przyjrzała
mu się z niepokojem – Jesteś blady, kapitanie. Po czymś takim
powinieneś odpocząć.
Odwrócił się od Rairi i
dotknął ich ramion. Kiedy stąd znikną, ocknie się i będzie
wściekła, ale oni będą już daleko.
- Nic mi nie będzie, a muszę
odwiedzić jeszcze jedno miejsce.
Odstawił ich do Malgarii, po
czym resztkami sił teleportował się z przerwami do prowincji
Elahti. Wyczerpał resztkę energii i to był jego ostatni skok,
właściwie bardziej intuicyjny, niż świadomy.
Za cel obrał zamek w Sallen,
ale źle wyliczył i pojawił się na skraju zdewastowanego lasu.
Usłyszał jakiś stłumiony krzyk, gdy z błyskiem światła
zmaterializował się w powietrzu, upadł ciężko na trawę i
przeturlał się kawałek, a razem z nim zawirował cały świat.
Znieruchomiał z rozłożonymi ramionami i dysząc ciężko,
zapatrzył się w niebo. Pomyślał o tym, co właśnie zrobił i
mimo wyczerpania roześmiał się na cały głos aż spłoszył kilka
ptaków z pobliskiej gałęzi.
- Biały Kruk? Co ty tu
robisz?
Poprzez zmrużone powieki
dostrzegł pochylającą się na nim Lunnę i dopiero wtedy zamilkł.
Porcelanowa twarz wyrażała znajomy niepokój, dwa błękitne
punkciki były niczym czyste niebo, albo tafla jeziora Tohen, które
zawsze utożsamiał z najszczęśliwszymi chwilami.
- Pomyślałem...że…wpadnę
i sprawdzę...jak sobie...radzisz – wychrypiał z nutą wesołości,
ledwo łapiąc oddech. Mięśnie miał tak sztywne, że nie potrafił
oderwać się od ziemi.
- W takim stanie? - kucnęła
przy nim i z przechyloną głową dotknęła jego czoła – Nie
wydaje mi się, żeby była to zwykła, towarzyska wizyta, bo
wyglądasz, jakbyś koniecznie potrzebował pomocy.
Jego uśmiech, który
zniekształcił bliznę na policzku chyba nie był reakcją, jakiej
oczekiwała, bo wyglądała na zdumioną. On sam za bardzo nie
wiedział co robi, może przez zmęczenie, albo fakt, że właśnie
wykiwał Rairi tuż przed jej nosem, unikając śmierci i przy okazji
ratując kilka żyć.
- Jesteś spostrzegawcza...
Właśnie osiągnąłem swój limit... i nie mam nawet energii, żeby
wstać. Więc jeśli byś mogła…
- Więc jednak odwiedziłeś
mnie, bo czegoś chciałeś – stwierdziła z ledwo wyczuwalną
nutką pretensji, kładąc dłoń na jego piersi.
- Chciałem cię zobaczyć.
Wlewając w jego ciało
uzdrawiającą Moc, musiała wyczuwać bicie jego serca, które
powoli się uspokajało. Nie był aż tak głupi, żeby przebywając
z nią codziennie nie zauważył jej fascynacji i uczuć, dlatego
sądził, że te słowa ją ucieszą i rozświetlą jej twarz
radością. Zamiast tego, dostrzegł w jej oczach cień smutku i
jakby poczucie winy. Obejrzała się za siebie, na kogoś poza polem
jego widzenia i gdy znów na niego spojrzała dostrzegł ledwo
hamowane łzy. Przełknęła je z trudem i kiedy się odezwała, jej
głos nawet nie zadrżał.
- Gotowe. Lepiej?
Usiadł, znów lekki i pełen
sił. Poruszył ramionami i skinął głową.
- Dziękuję.
Spodziewał się, że teraz
zasypie go pytaniami co się stało i dlaczego dopuścił się do
takiego stanu, ale znów go zaskoczyła. Unikając jego spojrzenia,
wyprostowała się i odsunęła, a wtedy dopiero zauważył Raliela,
stojącego na skraju lasu. Ze zmarszczonym czołem obserwował jak
chwyta jego dłoń, czując jednocześnie jak w jego kości wdziera
się jakiś chłód.
- Dobrze, że tu jesteś
Biały Kruku, bo właśnie zastanawialiśmy się, jak przekazać ci
wiadomość – mimo słów elfa nie potrafił oderwać oczu od ich
splecionych dłoni. Wstał powoli, nie pamiętając już w ogóle
dlaczego się śmiał – Obchodząc prowincję dotarliśmy pod góry
Ednor, gdzie widzieliśmy, jak z z ukrytego przejścia wychodzą
kobiety z Nammiru.
Argon w końcu popatrzył na
nich z uniesionymi brwiami.
- Wszystkie jechały na
koniach i były uzbrojone – dodała Lunna, nadal nie patrząc mu w
oczy
- Nie wyglądały jakby miały
pokojowe zamiary, więc woleliśmy cię ostrzec. Ich pojawienie się
tutaj może być sprawką Niezwyciężonego. Lunna rozstawiła
wszędzie swoich kamiennych strażników, ale nie wiem czy zdołają
je zatrzymać.
- Nammijskie wojowniczki? -
mruknął bardziej do siebie, w zadumie. Z jedną Rairi mieli
problemy, a teraz jeszcze kobiety z pustynnego kraju postanowiły ich
zaatakować? Chyba w złą godzinę pomyślał, że otaczają go
silne kobiety.
- Zajmiesz się nimi, Biały
Kruku?
Popatrzył na Lunnę, której
chciał tyle powiedzieć, ale w ostateczności, widząc ją przy boku
Raliela, wszystkie słowa jego serca utknęły gdzieś w gardle.
- Sprawdzę to – obiecał
sucho i odwrócił się, rozpościerając białe skrzydła. Miał
dosyć teleportacji i musiał się przewietrzyć, a latanie zawsze go
uspokajało.
- Poczekaj! - głos Lunny
zatrzymał go w momencie, gdy chciał oderwać się od ziemi. Elfka
podbiegła szybko i stanęła przed nim, celowo skupiając wzrok na
jego prawym skrzydle, rozpostartym na całą imponującą długość
– Ja...Chcę ci coś jeszcze powiedzieć – czekał w milczeniu,
aż nabrała tchu i zdobyła się na słowa, których w głębi duszy
się spodziewał – Zdecydowałam zostać z Ralielem i odbudować
Zielony Las – wyrzuciła jednym tchem, po czym z głębokim żalem
w końcu uniosła na niego przepraszający wzrok, podeszła bliżej i
pocałowała go prosto w niezagojoną bliznę na policzku – Ale
zawsze tu będę, gdybyś mnie potrzebował. Zawsze ci pomogę i
zawsze będziesz miał we mnie przyjaciółkę, Argonie. Zawsze
będziesz mile widziany w moim królestwie. Nie mniej do mnie żalu,
bo to mój dom i chociaż przez chwilę marzyłam o zamieszkaniu z
ludźmi, moje miejsce jest tutaj. Jako królowa Zielonego Lasu.
Argon obejrzał się na
Raliela i spalony las za nim. Co miał zrobić w tej sytuacji? On
był Białym Krukiem, a ona Najstarszą z królewskiego rodu. W
gruncie rzeczy od początku ich znajomość była tylko przelotna.
Nawet jeśli to go zabolało, doskonale wiedział, jak to się
skończy.
Odsunął się i machnął
skrzydłami, przyjmując na twarz kamienną maskę.
- Ja i Raliel pomożemy wam w
walce – rzuciła jeszcze pospiesznie – Będziemy gotowi i
przybędziemy na twoje wezwanie.
Skłonił się z szacunkiem.
- Trzymam cię za słowo,
Wasza Królewska Wysokość.
***
Z samego rana, kiedy słońce
nie zdążyło jeszcze ogrzać ziemi, Ariel wymknęła się cicho z
chaty, chociaż nie zastała go ani w kącie izby, ani nigdzie w
pobliżu. Po części była zadowolona, bo nie miała ochoty
tłumaczyć się dokąd idzie i wolała zachować to dla siebie.
Trochę się bała tego, co
się stanie, kiedy spróbuje sięgnąć po ogień wewnątrz siebie,
dlatego miała nadzieję odsunąć tą chwilę jak najdłużej. A
spacer przed śniadaniem nikomu nie zaszkodził. Balar również
gdzieś zniknął, co mogło znaczyć, że wpadł na podobny pomysł.
Po wyspie kręciło się parę
elfów, co znaczyło, że reszta również musiała już wstać.
Przed rezydencją nie było żadnych strażników i trochę nie
wiedziała, czy wypada jej tu w ogóle przychodzić, ale drzwi
okazały się otwarte, a ze środka dochodziły liczne, wesołe
głosy. Rozglądając się na boki, czy nikt nie pojawi się nagle,
aby zbesztać ją za wtargnięcie do czyjegoś domu, Ariel przeszła
znajomym już korytarzem prosto do dużej sali z oknami i długim
stołem. Właściwie już od progu spodziewała się, że będzie
pełen elfów, zupełnie jakby siedzieli tam i ucztowali od ich
pierwszej kolacji.
- Witaj, Ariel – przywitał
ją Eriianel, zupełnie nie zaskoczony jej pojawieniem się, jakby
właśnie jej oczekiwał – Siadaj z nami. Gdybyś przyszła
wcześniej, spotkałabyś Balara. Prosiłem, żeby jeszcze z nami
został, ale uparł się, że musi się przewietrzyć.
Uniosła brwi, zaskoczona, że
tak naprawdę wpadli na ten sam pomysł. Nie miała jednak czasu
dłużej się nad tym zastanawiać, bo Xander podbiegł do niej z
szerokim uśmiechem i zaprowadził na wolne krzesło, które czekało
jakby specjalnie na nią. Wciąż było lekko ciepłe po poprzednim
gościu. Siadając, poczuła jak do policzków napływa jej krew na
samą myśl, że zajmuje to samo miejsce.
Nie
przestając rozmawiać, elfy przywitały ją jakby już była jedną
z nich, ktoś nałożył jej pełen talerz jedzenia, a Xander
wskoczył na kolana z tak szczerym, niewinnym uśmiechem, że musiała
go odwzajemnić. Jego oczy były roześmiane i niebieskie,
bez śladu obecności bogów. A więc naprawdę odeszli.
- Pobawisz się ze mną
dzisiaj? - zapytał, ciągnąc ją za włosy.
Ariel pomyślała o
czekającym ją treningu i o Balarze i o tym, że chyba wolałaby
robić cokolwiek innego.
- Może później – odparła
wymijająco, zabierając się za jedzenie. Popatrzyła wymownie na
Eriianela, który nie zmieniając łagodnego uśmiechu, skinął
lekko głową, jakby wiedział o niej więcej, niż ona sama.
W towarzystwie
Nieśmiertelnych i Xandera szybko się odprężyła i wciągnięta w
ich ożywioną, wesołą rozmowę, nawet nie zauważyła, kiedy
posiłek dobiegł końca. Elfy powoli porozchodziły się do swoich
zajęć, któraś z kobiet zabrała ze sobą chłopca, aż w sali
pozostali tylko Ariel i Eriianel. Jasnowłosy elf wstał od stołu i
z płynną gracją podszedł do okna, gdzie zapatrzył się na zieleń
wyspy, splatając za sobą dłonie. Ariel przez chwilę przyglądała
się jego smukłej, dumnie wyprostowanej sylwetce, po czym stanęła
obok i przez kilka minut po prostu w milczeniu podziwiali krajobraz.
- Masz jakieś obawy, moje
dziecko – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie i jakoś się
nie zdziwiła, że tak łatwo odgadywał jej myśli. Jego głos
przywodził na myśl łagodny szum fal w spokojny letni dzień, który
zachęcał do zwierzeń.
- Właściwie to… -
przygryzła wargi i odetchnęła, kierując wzrok na niebo.
Przyglądała się pojedynczej, szarej chmurce, która na ich oczach
przybrała kształt wilka i pognała gdzieś w dal – Odczytał mi
treść listu od bogów i zdradził, że potem stracę kamienie.
Eriianel popatrzył na nią
uważnie, z powagą kiwając głową.
- Nie wiesz, czy mu wierzyć
i wahasz się stracić tą Moc?
- Nie – zaprzeczyła
pospiesznie, aby nie pomyślał, że jest jakąś egoistką – Wiem,
co muszę zrobić i jeśli to ma ocalić świat, to mogę oddać te
kamienie – zmarszczyła brwi i uniosła na niego płonące zielenią
oczy – Zastanawiam się po prostu, czy to wszystko prawda. Przez
tyle czasu mówił i robił takie okropne rzeczy i był taki
autentyczny w swoim okrucieństwie, że… - wlepiła wzrok w czubki
swoich butów i dodała ciszej – Chciałabym, żeby to była
prawda, że stoi po naszej stronie, ale czy można komuś tak po
prostu uwierzyć, po tym, gdy miało się go za najgorszego wroga?
- Czy od przyjazdu na wyspę,
okłamał cię?
- Nie, ale skoro potrafi tak
dobrze grać…
- Czy sądzisz, że gdyby
miał złe intencje, pozwoliłbym mu nas odwiedzać?
Pokręciła głową,
domyślając się, że przydomek „Mądry” nie został mu nadany
bez przyczyny.
- Nawet Xander go lubi i
chociaż zaczynam wierzyć…
Poczuła na barku jego
szczupłą dłoń o długich palcach, lekką niczym puch, a
jednocześnie pokrzepiająco silną.
- Wiesz, co powiedział mi
Balar, kiedy przybył do nas pierwszy raz? - zaintrygowana uniosła
głowę i napotkała jego melancholijny uśmiech – Że boi się
nie tego, kim może się stać, ale tego, że to zniszczy waszą więź
i zamiast niego, będziesz widziała tylko kłamstwo. Pierwszej nocy,
kiedy wygoniłaś go z chaty, zwierzył mi się, że ten strach
towarzyszył mu przez cały czas od waszego rozstania. Do ostatniej
chwili bał się tylko tego, że nie uwierzysz, mu kiedy powie prawdę
i odlecisz stąd, zanim zdąży cokolwiek wytłumaczyć. Jego
poświęcenie… - urwał, przysiadł na niskim parapecie i utkwił w
niej fiołkowe oczy, jakby chciał w ten sposób wzmocnić każde
swoje słowo, przekazać jej choć cząstkę swojej mądrości –
Żyję od początku świata, poznałem wielu królów różnych ras,
ale nigdy w całej historii ludzi nie spotkałem takiego człowieka,
ani Kruczego Króla. Darzę go absolutnym zaufaniem i pełnym
szacunkiem, a u mnie bardzo trudno zasłużyć na obie te rzeczy.
Przez te siedemnaście lat nie wiem, czy chociaż raz pomyślał o
sobie, a przecież u was, ludzi, żyjących tak krótko, egoizm jest
naturalną i zrozumiałą cechą. Cóż – dodał na koniec –
nawet ja nie posiadam tyle odwagi i uporu w dążeniu do celu, co
Balar.
Ariel stanęła przed oczami
jego twarz, kiedy przyglądał się, jak wiła się z bólu na
pokładzie statku, jakby sprawiało mu to przyjemność. Może się
pomyliła i wcale nie widziała w jego oczach zimnego okrucieństwa,
ale właśnie ten strach i rozpacz. Może faktycznie prawda była na
wyciągnięcie ręki, a ona dostrzegała tylko maskę kłamstwa,
którą nażył na siebie jak drugą skórę.
Przysiadła na parapecie
bokiem, aby móc spoglądać na skrawek morza i gęstą ścianę
drzew. Nie wiedziała co na to wszystko odpowiedzieć, chociaż na
szczęście Eriianel raczej nie oczekiwał od niej, aby
uzewnętrzniała swoje myśli. Milczał cierpliwie, pozwalając jej
przetrawić prostą prawdę i na nowo przeanalizować własne
wspomnienia.
Pogrążona w głębokim
zamyśleniu, bezwiednie obgryzała paznokieć, aż spojrzała na elfa
i zadała mu pytanie, które od dłuższego czasu krążyło jej po
głowie.
- Skoro znałeś Lirę,
opowiesz mi coś o niej?
- Zabawne.
- Co takiego?
Elf wyprostował się z
tajemniczym, rozbawionym uśmiechem.
-
Jakiś czas temu Balar zadał mi bardzo podobne pytanie. Skoro sama z
nią rozmawiałaś, wiesz już wystarczająco wiele. Mogę tylko
dodać, że ze wszystkich potomków, jesteś do niej najbardziej
podobna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz