poniedziałek, 31 lipca 2017

Rozdział 10

     - Spróbuj bardziej się skupić.
     - A co niby robię?
    Ariel westchnęła z irytacją i potarła policzek, rozgrzany od słońca. Siedzieli naprzeciwko siebie na trawie, chociaż w pewnej odległości, gdyby znów stanęła w ogniu. Zerknęła na Balara, ale on jak zwykle miał dla niej tylko pełen cierpliwości i wyrozumiałości uśmiech. No właśnie. Ostatnio głównie to on rozpraszał jej uwagę, więc jak niby miała osiągnąć odpowiednie skupienie?
     - Nie złość się, Ariel. Na pewno w końcu ci się uda. To tylko kwestia treningu.
    - Nie jestem zła na ciebie, ale na siebie, że tak ciężko mi to idzie. W tym tempie nie wyrobię się nawet do pełni – mruknęła i zamknęła powieki, starając się wymazać widok tego szczególnego błysku w jego oczach, który pojawiał się przy każdym uniesieniu warg a zamiast tego z całych sił koncentrując się na zadaniu.
     Od dwóch dni właściwie nie robiła nic innego, uparcie próbując osiągnąć stan wewnętrznej harmonii. Zaraz po śniadaniu siadali na tyłach chaty, osłonięci drzewami i chociaż Balar często gdzieś chodził, sama spędzała tak całe dnie. Z nikim nie rozmawiała, nie chcąc tracić czasu. Nawet kiedy przyszła Liilja, aby wyciągnąć ją na spacer, a potem Xander, żeby się z nią pobawić, odprawiała ich z lekkim poczuciem winy, ale za to silną determinacją, aby zapanować w końcu nad tym głupim ogniem.
     Wiedziała, że to głównie strach ją ogranicza i nie pozwala na wyciszenie. Strach, że znów straci kontrolę i Balar zrobi to samo, co ostatnio.
    Zapomnij o mnie i skup się na kamieniu. Powtarzał jej ciągle, ale w praktyce to nie było takie proste.
     Do tej pory udało jej się osiągnąć tylko tyle, że przy pełnej koncentracji w jej dłoni pojawiał się malutki języczek ognia. Teraz powinna dążyć do stopniowego zwiększania Mocy, ale wystarczyło, że spojrzała gdzieś w bok albo na Balara i jej uwaga rozpraszała się. Jak tylko zaczynała czuć, że traci kontrolę, natychmiast się wycofywała, co tylko pogłębiało jej irytację.
     Dzisiaj po raz trzeci poniosła klęskę i gdy płomyk w jej dłoni zgasł, miała ochotę porządnie zakląć.
    - Nigdy mi się nie uda – warknęła, uderzając dłońmi o kolana, po czym wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie – A ty mógłbyś nie gapić się na mnie przez cały czas. Wiem, że i tak czytasz moje myśli, a to mi wcale nie pomaga.
     Jego wargi zadrżały, a w oczach błysnęło rozbawienie, chociaż starał się zachować powagę.
      - To nie tak, Ariel, że ciągle siedzę ci w głowie, więc nie martw się, że zobaczę coś, co wolałabyś zachować dla siebie. Przeważnie docierają do mnie tylko te najbardziej powierzchowne myśli.
     Ariel podobało się kiedy nazywał ją „moja gwiazdeczko”, ale zauważyła, że prawie przy każdym zdaniu zwracał się do niej po imieniu, co napełniało ją niezrozumiałym poczuciem jakieś szczególnej ważności. Patrząc na niego spod przymrużonych powiek, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się. W sumie nie potrafiła się już na niego złościć, a po tamtej nocy, kiedy usłyszała jego historię, żałowała tylko, że dużo wcześniej nie poznała prawdy.
     - Niech ci będzie – odparła ugodowo, odrzucając luźno związane włosy na plecy – Pewnie i tak to wiesz, więc nie będę ukrywać, że takie gapienie się na mnie, kiedy próbuję się skoncentrować jest bardzo deprymujące – spuściła oczy i zaczęła bawić się delikatnym materiałem sukienki, nagle uznając to za niezwykle fascynujące zajęcie - Właściwie sama twoja obecność mnie dekoncentruje.
     - Cóż, bardzo chętnie porozmawiam z elfami, więc na czas treningów mogę znikać ci z oczu.
     Na samą myśl, że miałaby całkiem sama zmierzyć się z niebezpiecznym żywiołem, jej serce wykonało gwałtownego fikołka.
     - Nie! - rzuciła pospiesznie i popatrzyła na niego ostrożnie, sama zaskoczona swoją reakcją – To znaczy...Nie chcę, żebyś całkiem mnie zostawiał, tylko...no wiesz…
Zmieszana, natychmiast przygryzła wargi.
     Nie poradzę sobie bez ciebie. Jeśli nie będziesz obok, jeszcze bardziej będę się bała tego, co we mnie siedzi. Te myśli wypłynęły z niej same, pokonały dzielącą ich przestrzeń i wpadły w jego ramiona, chociaż żadnym ruchem nie dał po sobie poznać, że je przyjął. Wtedy uświadomiła sobie z całą mocą, że z każdym dniem coraz bardziej się do niego przywiązywała. Im więcej wyjawiał jej prawdy i im więcej spędzała z nim czasu, nie tylko coraz bardziej na nim polegała, ale wręcz nie chciała spuszczać go z oczu choćby na chwilę. Jakby bała się, że wtedy wszystko, razem z nim okaże się tylko bardzo długim snem.
     - Ile zostało nam jeszcze dni? - zapytała w pewnej chwili, aby zmienić tok myślenia i przerwać krępującą ciszę.
     Balar poparzył na niebo, a potem na gałęzie drzewa, gdzie przysiadł samotny ptak, obliczając coś w myślach.
     - Jakieś siedem.
    Na samym początku ucieszyłaby się, że czas tak szybko płynie i niedługo wróci do Rivy i brata, ale teraz...potrafiła czuć tylko zawód.
     W gruncie rzeczy dwa tygodnie to bardzo krótko. Za krotko…
    - Nawet jeśli opanuję żywioł ognia, nie starczy mi czasu na odkrycie, jak przenieść Moc kamieni na miecz – westchnęła ciężko.
     Balar przysunął się do niej na trawie i opiekuńczym gestem odgarnął z jej czoła kilka pojedynczych kosmyków.
     - Przecież po to tu jestem, żeby ci pomóc, moja gwiazdeczko. Zdążmy ze wszystkim – powiedział z pełnym przekonaniem, po czym powoli opuścił rękę i sięgnął po jej dłoń – Teraz jednak widzę, że już raczej się nie skupisz. Może stąd pójdziemy?
     - Gdzie? - otworzyła szeroko oczy patrząc jak jego ręka wędruje do jej skroni, a druga obejmuje jej dłoń.
     - Do naszego świata. Odpręż się.
    Zanim zdążyła się zorientować, już w następnej chwili stali bezpośrednio na zielonej łące, bez wcześniejszego przechodzenia przez mgłę i wrota. Ariel westchnęła z zachwytem, pochłaniając wzrokiem zieleń drzew, przejrzysty błękit nieba oraz żywe kolory morza kwiatów pod stopami. To miejsce, skryte poza rzeczywistym światem miało w sobie coś takiego, że chciało jej się śmiać i działało kojąco na wszystkie problemy.
     Przeciągnęła się z rozkoszą w jasnym świetle bez słońca i odetchnęła pełną piersią.
    - Jak ty to zrobiłeś tak szybko? Ja nigdy nie kontroluję tego, kiedy tu przychodzę, chociaż bardzo bym chciała.
     - To całkiem proste, ale wymaga praktyki – Balar stał obok niej z rękami na biodrach i kątem oka obserwował jej reakcję – Robiłem trudniejsze rzeczy.
     Ariel odwróciła się do niego, przypominając sobie, co mówił wcześniej.
    - No tak...Więc byłeś Lirą. Naprawdę?
    Jego szeroki uśmiech, jakim ją obdarzył był tak cudownym zjawiskiem, że przyćmił wszystkie kolory tego świata. Siedem dni to bardzo mało, albo całkiem sporo. Zależy z jakiej perspektywy się patrzy. Na przykład, aby przywykła do tego uśmiechu i na jego widok nie miękły jej kolana, to naprawdę bardzo krótki czas. Może nawet miesiące czy lata nie byłyby wystarczające.
     - Widzę, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić.
     - No cóż...Lira była taka piękna i… wyglądała jak prawdziwa...
     - Uznam to za komplement dla mojej sztuki iluzji.
     - Pokażesz, jak to robisz?
    Balar rozłożył ramiona i popatrzył na nią roześmianymi oczami, które już w następnej chwili zmieniły kształt i kolor. Również reszta ciała zbladła i zamigotała, po czym na jego miejscu pojawiła się jasnowłosa kobieta o delikatnych, elfich rysach, obleczona jasną poświatą i zwiewną suknią. Uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła do niej ręce, a na widok oszołomionej miny Ariel, roześmiała się dźwięcznie.
     - I co? Podoba ci się? - odezwała się jak najbardziej kobiecym głosem, jakim przemawiała do niej tyle razy.
    - Lira… - wydukała, w zdumieniu dotykając szczupłej dłoni o długich palcach i rękawa sukni o fakturze jedwabiu. Potem bardzo dokładnie przyjrzała jej się z góry na dół, ale nie odnalazła nawet jednego dowodu, że to tylko iluzja. Wciąż miała w pamięci ich spotkania i rozmowy, ale świadomość, że to tylko sztuczka i pod tą powłoką stoi Balar, była całkiem nowa i stawiała wszystko w innym świetle.
    Kobieta, to znaczy Balar pogłaskał ją po głowie znajomym gestem, w którym wcześniej odnajdywała ukojenie.
    - Tylko w ten sposób mogłem do ciebie dotrzeć i przekazać ci jej historię. Nie widziałem nigdy Liry, nawet na obrazach, ale z opowieści elfów odtworzyłem jej postać najlepiej jak umiałem. Chyba...nie masz mi tego za złe?
      Ariel tylko siłą woli nie skoczyła w ramiona iluzji kobiety, nagle onieśmielona, że nieświadomie tak chętnie dawała jej się tulić i głaskać. Jemu. Nawet teraz musiała sobie powtarzać, że to Balar.
     - To… - odsunęła się, szukając w sobie jakichś oznak złości, że ją oszukał, ale nic takiego nie znalazła. Tylko podziw dla jego umiejętności i wdzięczność, że tyle dla niej zrobił – Jak mogę się na ciebie gniewać, skoro rozmowy z Lirą tak wiele mi pomagały? A więc możesz przybrać dowolną postać?
     - Wspominałem już, że tutaj wszystko jest możliwe, a kreowanie obrazu łatwiejsze niż w realnym świecie – obraz Liry rozpłynął się i zamiast niej, pojawił się ktoś inny.
     Riva. Może trochę wyższy i lepiej zbudowany, ale zdecydowanie miał jego rysy i jasne oczy. Ariel otworzyła usta, ale nie potrafiła wykrztusić ani słowa, bo jej gardło zatkała nagła tęsknota, a w oczach zalśniły łzy.
    Widząc jej rozpacz, Balar natychmiast powrócił do swojej postaci ze skruszoną miną.
     - Przepraszam, nie powinienem był.
     - Nie… - odwróciła się i szybko potarła oczy – Wiem, że chciałeś dobrze i teraz widzę, że bez ciebie nie byłabym nawet w połowie tym, kim jestem. Zamiast wdzięczności, dostawałeś tylko nienawiść. Powinnam ci podziękować…
    - Wiem – przerwał jej miękko, dotykając przelotnie jej pleców, po czym przeszedł kilka kroków po ukwieconej łące i z jego łopatek wyrosły skrzydła, które majestatycznym ruchem uderzyły powietrze i bez żadnego wysiłku uniosły go nad ziemię. Już wcześniej uważała, że były piękne, a teraz doszła do wniosku, że nie mają sobie równych. Jedwabiście czarne, silne, a jednocześnie smukłe, godne prawdziwego króla – Nie jesteśmy tutaj, żeby się smucić, ale trochę zabawić.
     Wyrwana z cudownego zachwytu, rozejrzała się szybko na boki, jakby czegoś szukała.
     - Powinnam trenować, jeśli chcę zdążyć.
    - Sądzę, że spodoba ci się, jeśli powiem, że to również jest częścią treningu - z przekornym uśmiechem, którego jeszcze u niego nie widziała, wzbił się odrobinę wyżej, rozwiewając jej włosy podmuchami powietrza – Nie wiem jak ty, ale ja stęskniłem się za lataniem i potrzebuję trochę rozprostować kości.
     Patrząc jak wzbija się w błękitne niebo i z rozpostartymi ramionami zaczyna zataczać coraz większe koła, Ariel uśmiechnęła się szeroko i szybko do niego dołączyła. Delektując się lekkością swoich skrzydeł i cudownym uczuciem, jakie dawało beztroskie szybowanie razem z wiatrem, szybko zapomniała o wszelkich troskach.
     Kiedyś to była twoja ulubiona zabawa. Jak tylko stworzyłem to miejsce, mogłaś latać tu godzinami.
     Aha, więc dlatego od początku to było takie proste. Zawsze czułam, jakbym robiła to od urodzenia.
     Cóż...Można powiedzieć, że tak jest.
    Zrównał się z nią, gdy przelatywali nad koronami drzew i posłał wesoły uśmiech, sięgający czarnych, roziskrzonych tęczówek i tak bardzo zaraźliwy, że musiała go odwzajemnić. Poruszył uśpione gdzieś wspomnienia i wywołał poczucie beztroskiego szczęścia, jakiego dawno nie zaznała.
     To było jak sen. Balar był tuż obok, ale teraz nie musiała przed nim uciekać, ani z nim walczyć. Szybowali sobie nad łąką i lasem jak gdyby nigdy nic. Jakby nigdy nie rozstali się na długie lata i jakby nie było tych kłamstw, nienawiści i cierpienia.
     Nabierając prędkości, krążyli wokół siebie, gubiąc po drodze czarne i białe pióra, które opadając powoli, przeplatały się ze sobą w harmonijnym tańcu. Kiedy przypadkiem zetknęli się skrzydłami, jej ciało przenikał głęboki dreszcz, jakby ich skrzydła były naelektryzowane. Było to jednak przyjemne doznanie i szczerze mówiąc chyba po raz pierwszy od zamieszkania na wyspie, poczuła się naprawdę odprężona.
    - Skoro jesteśmy tu w ramach treningu, możemy częściej to powtarzać! - wykrzyknęła ze śmiechem, który porwał wiatr i rozniósł po całej łące, wyglądającej z góry jak morze zieleni, żółci i błękitu.
    Wykonała kilka podniebnych akrobacji, po czym śmignęła w górę, aż pęd wiatru zatkał jej uszy.
     Ariel, lepiej uważaj Tam jest…
    Zakręciła się wokół własnej osi i wyciągając ręce, wzbiła się jeszcze wyżej, ciekawa, czy mogłaby ulecieć stąd do samego kosmosu.
     Zapomniała tylko, że to nie był rzeczywisty świat, a niebo, jak cała reszta, było tylko wykreowanym obrazem. I gdzieś musiał się kończyć.
     Zupełnie dla niej niespodziewanie z całej siły uderzyła o coś twardego, co nie było niebem, ale barierą. Całe jej ciało zawirowało, aż szczęknęły jej zęby i na dobrą chwilę ją zamroczyło. Skrzydła zniknęły bez śladu i zaczęła spadać głową w dół.
     - Ariel!!
    Zamglonym wzrokiem dostrzegła w polu widzenia coś czarnego, a potem silne ramiona zamknęły się wokół niej w w silnym, bezpiecznym uścisku. Przyciśnięta do piersi Balara, słyszała szaleńcze bicie jego serca, chociaż sama była zbyt oszołomiona, aby poczuć strach.
     Mężczyzna obrócił się w powietrzu plecami do ziemi i przyjął na siebie całą siłę zderzenia, po czym objęci kurczowo przeturlali się po kwiatowym dywanie i w końcu znieruchomieli.
     Przez kilka minut leżała na nim bez ruchu, aż przestało wirować jej w głowie.
    - Kurczę – usiadła ciężko, pocierając dłonią głowę i mrugając – Mogłeś mnie uprzedzić, że tam jest bariera – kiedy wyswobodziła się z jego ramion, te opadły bezwładnie na boki, na co zmarszczyła brwi i szturchnęła go lekko w pierś – Balar? Nic ci nie jest?
    Wciąż miał zamknięte oczy i leżał nieruchomo, nie dając żadnego znaku życia. Pochyliła się, sprawdzając, czy oddycha i pomachała dłonią przed jego twarzą, ale w ogóle nie zareagował. Lodowate macki paniki wkradły się pod ubranie i warstwę skóry, oplatając każdy nerw w bolesnym uścisku.
     Hej, nie żartuj sobie.
    - Balar! - jej dłoń, szarpiąca gwałtownie kremową tunikę zadrżała niekontrolowanie. Jeśli przez jej lekkomyślność coś mu się stanie...Nie. Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić – Proszę, obudź się, Balarze.
    Już chciała sprawdzić czy nic sobie nie uszkodził i zacząć go uzdrawiać, kiedy raptownie roześmiał się cicho i otworzył jedno okno.
     - Nic...nic ci nie jest? - wydusiła na wdechu, czując tak głęboką ulgę, że gdyby stała, nogi odmówiłby jej posłuszeństwa.
     - Jestem twardszy niż myślisz.
     - Oszukałeś mnie, ty…
    Zanim zdążyła się na niego na dobre zezłościć, objął ją ramieniem i pociągnął na trawę obok siebie.
     - Tak bardzo cię przestraszyłem?
    - Nie, no coś ty, wcale. Ale nigdy więcej tego nie rób.
    - Obiecuję, moja gwiazdeczko.
    W tych słowach i w sposobie, jaki to powiedział było coś niemal boleśnie znajomego, co poruszyło struny jej duszy.
    Chciałabym to pamiętać. Przemknęło jej przez myśl, co było dość zaskakujące i nowe. Bo te wspomnienia dotyczące Balara jeszcze nigdy nie wydawały się tak kuszące.
    Leżąc na materacu z kwiatów uniósł rękę i palcem wskazującym zaczął kreślić coś w powietrzu. Na niebie pojawiły się białe chmurki, układające się powoli w jej imię. Na jej wargach osiadł mimowolny uśmiech.
    - Jeśli tutaj coś by nam się stało, czy wtedy umrzemy w rzeczywistym świecie? - zapytała po chwili, kiedy kończył rysować palcem po niebie.
    - Wątpię, jednak wolałbym tego nie sprawdzać – litery jej imienia były duże, zasłaniające większość nieba, kłębiaste i białe o konsystencji lżejszej niż puch. Wpatrzyła się na nie w zamyśleniu.
    - A jeśli coś by ci się stało?
    - Ale nie stało. Zawsze cię obronię, przed czymkolwiek, nawet przed upadkiem.
    - Przez całe życie mi pomagałeś, choć o tym nie wiedziałam i robiłeś te wszystkie rzeczy z myślą o mnie. Czy naprawdę jestem aż tak...
    Balar przekręcił się na bok, odwrócił głowę w jej stronę, przygniatając policzkiem niebieskie płatki i w namyśle przejechał palcami po jej włosach, rozsypanych na trawie.
    - Wyjątkowa? Ważna? Mogę to powtarzać ile chcesz, ale naprawdę jesteś dla nas najważniejsza. Gdyby coś się stało w przeszłości, albo teraz... Poza tym już wiesz, że robiłem to również dla Rivy i całego Elderolu. Nie byłoby nas tu dzisiaj gdybyś zginęła, albo Riva stał się marionetką Rairi. Nie jesteśmy jeszcze całkiem bezpieczni, ale już niedługo – odezwał się lekkim tonem, po czym szybko zmienił temat – A wracając do tej kwestii, może spróbujesz teraz przywołać ogień?
    - Tutaj? - uniosła brwi, przez chwilę całkiem zapominając o tym, że powinna trenować.
    - Czemu nie? Sam jestem ciekawy, czy tutaj będzie ci łatwiej. W końcu jesteśmy w twoim umyśle.
    Ariel usiadła powoli, wpatrując się w chmury, które rozwiewały się razem z literami, a potem spuściła wzrok na swoje dłonie. Odetchnęła i skupiła myśli na Mocy wewnątrz siebie, gorącej i dzikiej, ale przecież stanowiącej teraz część niej.
    Cieple, rozedrgane płomienie pojawiły się w jej dłoniach tak szybko, że aż wydała z siebie pomruk zaskoczenia.
     - Udało się – szepnęła bez tchu w pierwszej chwili bojąc się nawet oddychać.
    - Tak, jak sądziłem, tutaj będzie ci łatwiej – Balar również usiadł, ocierając się o nią ramieniem.
    Ogień zapłonął żywiej, a gdy poruszyła palcami, przeniósł się na całe dłonie, a potem znów skupił w jeden płomień. Teraz wyraźnie czuła tą więź i chyba już wiedziała w jaki sposób powinna nad tym panować.
     To nie jest takie trudne.
    - Tutaj może nie, ale w prawdziwym świecie będziesz musiała jeszcze trochę poćwiczyć – zgasił jej entuzjazm i ogień zniknął. Kiedy na niego spojrzała, uśmiechał się nieco tajemniczo, jakby wiedział więcej, niż zamierzał zdradzić. Wstał i skinął na nią dłonią – Chciałbym pokazać ci coś jeszcze.
    Zostawili za sobą wgłębienia na trawie, jednak kwiaty szybko zaczęły się wyprostowywać powracając do poprzedniej postaci. Ariel, zaintrygowana tym, co jeszcze dla niej przygotował, przeszła za nim kilka kroków po łące, aż zatrzymała się tuż za jego plecami tak, że przez chwilę nic nie widziała. Poruszył się, chociaż nie wiedziała co robi.
     - To powinno być ci pomocne.
    - Co takiego?
    Na pewno wyczuł zżerającą ją ciekawość, bo odsunął się, ukazując przed nią…
    - Moje kamienie!
    Spoczywały w rzędzie na białym postumencie, którego jeszcze chwilę wcześniej z pewnością tu nie było. Idealnie gładkie, o owalnym kształcie, mieniły się intensywnością błękitu, złota, brązu i czerwieni.
     - Co one tu robią? - zapytała, wpatrując się w nie z zaskoczeniem.
     Wyciągnęła rękę, żeby ich dotknąć, ale Balar ją powstrzymał.
    - Kiedy nadejdzie czas, przyjdziesz tutaj, weźmiesz kamienie i po przejściu przez wrota opuszczą twoje ciało, a ich Moc przeniesie się do miecza.
     Przeniosła na niego wzrok, zastanawiając się, gdzie sięga granica jego możliwości.
    - Jak...to zrobiłeś? I kiedy?
    - Zacząłem nad tym pracować jak tylko tu przybyliśmy. Potrzebowałem trochę czasu, żeby odnaleźć w tobie źródła Mocy kamieni, a to jest jakby ich odbicie. Skoro i tak kontrolujesz je za pomocą umysłu, zabierając je z tego miejsca, automatycznie zabierzesz te prawdziwe. Teraz pokaże ci tylko jak samej tu dotrzeć i dalej powinno pójść łatwo. Przez chwilę musiałem bardziej się skupić, dlatego nie wstałem wtedy od razu, wybacz.
     Ariel popatrzyła na kamienie, które miała na wyciągnięcie ręki, a potem znów na Balara. Nie sądziła nawet, że podczas ich podniebnej zabawy, w gruncie rzeczy robił coś innego. Obawiała się, że jeśli w końcu zapanuje nad ogniem, zabraknie jej czasu, żeby popracować nad tym problemem. Tymczasem Balar zrobił to za nią i to w taki sposób, jakby go to nic nie kosztowało.
    - Dziękuję – to jedno słowo nie odnosiło się tylko to tego, co zrobił teraz, ale do całości. Do tych wszystkich razów, kiedy nie była świadoma jego pomocy. To było o wiele za mało, wiedziała o tym, ale jeśli czytał jej myśli, wiedział, jak bardzo była mu wdzięczna.
    Skinął głową, a po ciepłym blasku w jego czarnych, hipnotyzujących oczach odnalazła nieme zapewnienie, że to mu wystarczy. Uśmiechnęli się do siebie w nowym, ale jednocześnie cudownie znajomym porozumieniu. Potem Balar spojrzał gdzieś w niebo i na boki w chwilowym zamyśleniu.
     - Chyba właśnie przyszła Arabel, żeby zaprosić nas na obiad.
     - Skąd to wiesz?
    Z rozbawioną i tajemniczą miną mrugnął do niej okiem, sięgając jednocześnie dłonią do jej czoła.
     - Wracamy? Porządnie zgłodniałem.
    Zaledwie jej dotknął, wszystko wokół rozpłynęło się w szarości, a ona zacisnęła mocno powieki i gdy je znów otworzyła, siedzieli na trawie na swoich miejscach otoczeni blaskiem ciepłego słońca. Mrugając gwałtownie, Ariel zabrała dłoń, którą ściskał przez cały ten czas, a która była aż gorąca od jego skóry i wstała, lekko skołowana. Tuż obok rzeczywiście stała Arabel i teraz skłoniła się z wdziękiem, rzucając ku nim zaciekawione spojrzenia.
      - Eriianel Mądry zaprasza do siebie na obiad, jeśli macie chwilę czasu.
     - Oczywiście, dziękujemy – Balar podniósł się ciężko ze sztywnością w ruchach – Przyjdziemy, jak tylko się odświeżymy.
     - Nowe ubrania są w środku – oznajmiła, po czym odeszła lekkim krokiem, znikając za drzewami.
     Balar ruszył w stronę chaty i Ariel, jakby ktoś pociągnął ją za sznurki, bez namysłu ruszyła za nim, choć tak nagłe przejście z tamtego świata, do rzeczywistości, odbyło się dla niej trochę za szybko. Nigdy dotąd nie robiła tego świadomie i w ciągu dnia, kiedy nie spała.
     - Możesz umyć się pierwsza. Pozwolisz, że przez ten czas odpocznę na łóżku? - zapytał, nie odwracając się, jakby faktycznie to ona o wszystkim tu decydowała, chociaż przecież to był jego dom.
     - Pewnie.
    W izbie rzeczywiście czekały już na nich nowe i świeże zestawy ubrań. Te, które zostawiali codziennie na krześle, niemal natychmiast znikały w magiczny sposób, by potem wrócić do nich, czyste i wyprane, lub znajdowali całkiem nowe. Ariel doszła do wniosku, że elfy lubowały się w ciągłym przebieraniu się. Nosząc to, co one, chociaż po części upodabniała się do tych pięknych, eterycznych istot.
     Chwyciła swoje ubranie oraz pachnące mydło i pobiegła nad rzekę, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przez trening właściwie nie pamiętała, kiedy porządnie się myła. Ogrzała wodę i wskoczyła w spokojny nurt, starając się nie tracić czasu, aby za długo na nich nie czekali. Koryto rzeki było na tyle szerokie i głębokie pośrodku, że mogła sobie popływać przez chwilę i ponurkować,
     Po wyszorowaniu się mydłem o słodkim zapachu malin, umyła nim włosy i stojąc na płyciźnie, polała na siebie strumienie wody, które wyskakiwały z nurtu posłuszne jej woli. Nie to, co ogień.
    Kąpiel nie zajęła jej więcej, niż dwadzieścia minut. Ogrzewając wokół siebie powietrze, żeby szybciej wyschnąć, założyła zwiewną sukienkę tym razem, jasnobłękitną bez żadnych ozdób i z brudną pod pachą, wróciła do chaty.
     - Teraz twoja…
    Przystanęła w progu i natychmiast zamilkła. Balar leżał na łóżku z jedną nogą zwisającą poza jego krawędź i z ręką przykrywającą zamknięte oczy. Oddychał głęboko, jakby zasnął, ale kiedy wiedziona jakaś pokusą, chciała podejść bliżej i zrobiła zaledwie krok, poderwał się na cichy dźwięk skrzypiącej podłogi.
     - Daj mi pięć minut – mruknął, porwał swój pakunek i nie patrząc na nią, wypadł z chaty, jakby się paliło.
     Co mu się stało? Tak bardzo zgłodniał?
    Tak. Jestem głodny jak wilk.
    Odwróciła się za nim, ale już niknął jej z oczu. Ariel wzruszyła ramionami, podeszła do stolika i starannie złożyła sukienkę, która pewnie stąd zniknie zanim wrócą z obiadu. Rozczesując jeszcze wilgotne włosy grzebieniem, który również był dziełem elfów, bez zbytniego zainteresowania skierowała wzrok kolejno na trzy okna, których rozmieszczenie sprawiało, że o każdej porze dnia do środka dostawały się promienie słońca.
     Nagle coś przykuło jej uwagę, aż jej dłoń zawisła nad włosami, po czym odrzucając grzebień, podbiegła do jednego z okien. Z tego miejsca widać było kawałek rzeki przepływającej obok ich chaty. Akurat ten kawałek, gdzie chodzili się umyć. Do tej pory sądziła, że nikt nie ma prawa jej podglądać i czuła się bezpieczna. Nie wiedziała, że jest doskonale widoczna z tego okna. A w takim razie...Szybko pokręciła głową do własnych myśli.
    To niemożliwe. Przecież leżał na łóżku. Na pewno mnie nie widział. Prawda? Zaraz jednak pojawił się inny głosik, który sprawił, że oblała się gorącym rumieńcem. A co teraz sama robisz? Gapisz się.
     Właśnie patrzyła na Balara, który zdjął tunikę, kucnął w płytkiej wodzie i raz za razem ochlapywał sobie twarz. Jeden rzut oka na jego zgarbione plecy i bez namysłu wybiegła z chaty.
    Przystanęła na brzegu tuż za nim i z przerażeniem wpatrywała się w poszarpane, brzydkie blizny, nachodzące na siebie i ozdabiające całe plecy oraz część ramion. Niektóre otworzyły się pod wpływem ruchu albo napięcia mięśni i teraz wzbierała w nich krew.
    - To...Nie sądziłam... Od dawna to masz? - wydusiła w końcu, podchodząc jeszcze bliżej i wyciągając rękę.
    Balar popatrzył na nią przez ramię. Kropelki wody spływały po jego policzkach i skapywały z wilgnych włosów.
    - Tak długo, że zdążyłem się przyzwyczaić. To nic takiego.
    - Jak to nic? Musi okropnie boleć. Teraz wiem dlaczego kulejesz i czasem tak ciężko ci się poruszać.
    - Zauważyłaś? - jeden kącik jego ust podjechał do góry, chociaż nie widziała w tym żadnego powodu do zadowolenia – Bolą szczególnie wtedy, gdy się otwierają, ale to naprawdę…
    Zamilkł i zadrżał nieznacznie, kiedy ostrożnie dotknęła jednej z długich blizn biegnącej przez środek pleców. Przypomniała sobie ten dzień, kiedy wrócił do starej rezydencji nie w swoich ubraniach i był jakiś dziwny. Jego tunika była cała we krwi, kiedy upadł na ziemię i stracił przytomność. Wiedziała, że cierpi, ale wtedy pragnęła, żeby ta szkarłatna bestia na jego plecach zjadła go żywcem. Nigdy nie interesowało ją co się wydarzyło, a teraz bała się nawet zapytać.
    - To od tamtej pory masz te rany – stwierdziła sama, wciąż zszokowana ich widokiem. Jaką cenę musiał zapłacić za ich życia i bezpieczeństwo? Powiodła palcem po długiej, poszarpanej szramie, ścierając z jej brzegów kropelki świeżej krwi. Kiedy wzdrygnął się pod jej dotykiem, uznała, że to z bólu i cofnęła rękę – Dlaczego nikt cię nie uzdrowił? Miałeś przy sobie Rairi i odwiedzałeś wyspę. Wystarczyło poprosić.
     Przez jedną krótką sekundę w jego oczach dostrzegła ból, którego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić oraz bezbrzeżny smutek.
     - To nie jest takie proste, Ariel. Próbowałem wszystkiego, ale…
     - Widzieliście Xandera?
   Malia pojawiła się tak cicho i nagle, że Ariel niemal podskoczyła ze strachem. Odwróciła się gwałtownie, jakby przyłapano ją na czymś niewłaściwym i wtedy dostrzegła na twarzy elfki niepokój.
     - Coś się stało? - zapytał spokojnie Balar. Wyprostował się i wyszedł z wody, sięgając po swoją tunikę. Zanim ją założył, jej uwagę przykuł niezwykły tatuaż na jego piersi. Złote linie łączyły się i przecinały, okalając niesymetryczną gwiazdę spoczywającą na sercu.
     - Moorilil miała przyprowadzić go do głównego budynku, ale zniknął jej z oczu, nic nie mówiąc. Teraz prawie wszyscy go szukają, ale nigdzie nie możemy go znaleźć – elfka westchnęła ciężko i pokręciła głową – Nigdy nam tak nie znikał. Kiedy byli z nim bogowie, zapominaliśmy, że jest tylko chłopcem. Tohen nie jest duża i nie ma na niej wiele miejsc do ukrycia, ale mógł wejść do wody, poślizgnąć się gdzieś, albo…
     - Lepiej nie kończ – przerwała jej Ariel, nawet nie próbując sobie tego wyobrazić i zerknęła na Balara, który pospiesznie zakładał budy – Poszukamy go. Oblecimy wyspę i może z góry go wypatrzymy.
     - Doskonale. Dziękuję – Malia skłoniła się krótko i odbiegła, po drodze nawołując imię chłopca.
     Ariel postanowiła również nie tracić czasu. Na samą myśl, że mogło mu się coś stać, dostała skurczu żołądka.
     - Rozdzielimy się i polecimy z dwóch stron, powoli okrążając wyspę – zdecydował Balar, już rozkładając skrzydła.
     Zrobiła to samo i wzbili się w powietrze w zgodnym rytmie poruszając skrzydłami, jakby ćwiczyli to tysiące razy. Ariel rozejrzała się z góry po okolicy, zastanawiając się, gdzie Xander mógł się schować.
     - Jak to możliwe, że przepadł na tej niewielkiej wyspie i nawet elfy nie mogą go znaleźć? - pomyślała na głos.
     - Chyba wszystkie dzieci są do tego zdolne. Jak tak pomyślę, ty byłaś mistrzynią w zabawie w chowanego. W samym zamku szukaliśmy cię godzinami – odparł z całkowitą powagą, wpatrzony gdzieś w dal.
      - Aha – skwitowała tylko, nie mając więcej żadnych pytań – Daj mi znać, gdybyś go znalazł – mruknęła i pomknęli po niebie w przeciwnych kierunkach.
     Leciała nisko ziemi, żeby przypadkiem nie przeoczyć małej postaci chłopca. Zaglądała w krzaki i pomiędzy drzewa, ale przed oczami wciąż miała te okropne rany na jego plecach, błysk bólu w oczach i czerwień na tunice. Ten widok pewnie długo będzie ją prześladował i nawet nie przychodziło jej nic do głowy jak mogłaby mu się zrewanżować. Czy cokolwiek było w stanie zrekompensować to, ile dla niej zrobił?
     Ariel? Przerwał jej stanowczym głosem. Skup się. Lepiej, żebyśmy znaleźli go przed nastaniem nocy.
     Zreflektowała się szybko i skinęła głową, chociaż nie mógł tego zobaczyć.
     Dobrze.
     Przez jakiś czas leciała nad brzegiem morza i skupiła się na wodzie, sprawdzając, czy przypadkiem nie utonął. Potem skręciła w głąb wyspy, przeleciała nad domami i ogrodem oraz grupkami elfów, również zajętych poszukiwaniami.
    -  Gdzie jesteś, Xander? - mruknęła pod nosem, próbując postawić się w jego sytuacji. Gdyby była kilkuletnim chłopcem, mieszkającym na wyspie elfów, gdzie by się udała?
     Olśniło ją, zanim jej wzrok powędrował w stronę ściany drzew. Gęsty las zajmował znaczną część wyspy i chociaż elfy zapewniały, że są bezpieczni, mieszkały tam dzikie zwierzęta i drapieżniki. Nikt nie pomyślał, że Xander mógłby tam zawędrować, bo z reguły dzieci bały się takich ciemnych, nieznanych miejsc. Nie wiedzieli jednak, że ciekawość bywa silniejsza od strachu. Poza tym Xander nie bał się drzew. On chciał nauczyć się z nimi rozmawiać.
     Ariel wylądowała pospiesznie przed wejściem do lasu. Nie znając tego terenu, mogłaby szukać go do wieczora, ale miała sposób, jak wytropić jego obecność. Kucnęła, położyła dłoń na ziemi i skupiła zmysły na jej szeptach i pulsowaniu, poszukując wśród tysiąca żyjątek i odciśniętych śladów, tych właściwych, należących do chłopca. Zajęło jej to parę minut, ale w końcu go namierzyła.
     - Już do ciebie idę – wyprostowała się z uśmiechem i śmiało wkroczyła pomiędzy drzewa i panujący między nimi półmrok.
     Przez chwilę szła wyznaczaną ścieżką, ale kierowana impulsem z głębi ziemi i echem kroków przebytych przez Xandera, zeszła na bok i z pewnością człowieka, który doskonale wie, dokąd idzie, zagłębiła się w zarośla. Chociaż poza lasem nie widziała jeszcze żadnych zwierząt, tutaj wydawało się aż kipieć od życia. Króliki przebiegały jej drogę i chowały się w krzakach, jakieś mniejsze zwierzątka przemykały poza polem jej widzenia, a kilka razy widziała nawet łanie i gdzieś z daleka wilka. Miała tylko nadzieję, że bez obecności elfów nic ją nie zaatakuje.
     W pewnej chwili drzewa nieco się przerzedziły, wpuszczając strugi światła i właśnie tutaj Ariel odnalazła ich zgubę.
     Xander obejmował korę drzewa, na ile pozwalały mu krótkie ramiona i ze skupioną miną, przyciskał do niej policzek. A co najważniejsze, nic mu nie było.
     - Hej, co tu robisz? - zagadnęła beztrosko, jakby spotkała go całkiem przypadkiem na spacerze.
     Głowę miał zwróconą w drugą stronę, a na dźwięk jej głosu nawet nie drgnął.
     - Wiesz, że cię słyszałem? - odezwał się z dumą przyciszonym głosem, jakby bał się spłoszyć mieszkańców lasu.
    - Naprawdę? - zbliżyła się do niego, szurając po ziemi i nadeptując na gałązki. Mistrzynią skradania się to ona z pewnością nie była – Przyznam, że nie starałam się być cicho, w odróżnieniu od elfów…
     - Elfa też bym usłyszał – stwierdził z pełnym przekonaniem – Kiedy wstrzymam oddech i bardzo mocno się skupię, słyszę pulsowanie. Jeśli w pobliżu ktoś przechodzi, jego rytm się zmienia.
     - I dlatego tu przyszedłeś?
     Skinął głową.
    - Drzewo ma korzenie głęboko w ziemi, którymi odbiera, co się dzieje w lesie. Odróżnia kroki zwierząt od elfów. Dla niego jesteś elfem, chociaż nie chodzisz tak cicho, jak one.
    Ariel poparzyła na chropowaty, wysoki pień i rozłożyste konary, potem na przytulonego do niego chłopca i uśmiechnęła się pod nosem.
     - To od nich dowiedziałeś się tego wszystkiego?
     - Moorilill twierdzi, że ludzie nigdy nie zrozumieją mowy drzew, więc chciałem sam się przekonać. Muszę jej powiedzieć, że to nie jest takie trudne.
     - Jesteś bardzo odważny, że przyszedłeś tutaj sam – kucnęła i strąciła liścia, który zaplątał się w jego włosach – Ale wiesz co? Wszyscy się o ciebie martwią i cię szukają.
     - Naprawdę? - odsunął się w końcu od drzewa i z marsową miną popatrzył na nią dużymi oczami, w których nie było już śladu po obecności bogów – Ja tylko chciałem sprawdzić, czy coś usłyszę. Pomyślałem, że w lesie będzie najlepiej, bo przecież są tu same drzewa i one wciąż ze sobą rozmawiają.
    - Rozumiem – pogłaskała go po włosach i twarzy, jednocześnie sprawdzając dyskretnie czy nic sobie nie zrobił – Mogłeś jednak powiedzieć swojej opiekunce albo innemu elfowi gdzie się wybierasz, a ktoś przyszedłby z tobą. Jesteś jeszcze za mały, żeby znikać tak samemu. Bałam się, że coś ci się stało. Balar też cię jeszcze szuka.
     - Och – Xander zrobił skruszoną minę, w której pojawiło się również poczucie winy – Nie wiedziałem, że to coś złego. Ale ten las jest taki fajny. Są tu zwierzęta, które wcale się mnie nie boją, a ja ich również.
     - Mimo wszystko, nie jest tu do końca bezpiecznie. Masz szczęście, że nie spotkałeś jakiegoś drapieżnika.
     Uśmiechnął się szeroko, jakby rozbawiony jej stwierdzeniem.
     - Przecież wszystkie są oswojone przez elfy. Dlatego niczego się nie boję i ty też nie powinnaś.
     Rozglądając się na boki, wzięła go za rękę i wyprostowała się.
     - W każdym razie lepiej już wracajmy, zanim…
    Xader stał tyłem, więc nie widział, jak z gęstych zarośli, jakby przywołany ich rozmową, wyłonił się tygrys z białą sierścią ozdobioną czarnymi pasami. Kocimi ruchami zbliżył się kawałek, po czym przystanął i poruszając leniwie ogonem, wpatrzył się w nich bladoniebieskimi oczami. Gdyby nie fakt, że z jego gardła wydobył się głuchy pomruk i wyszczerzył ostre zęby, byłby naprawdę pięknym zwierzęciem.
     Ariel zamarła z sercem w gardle, dostrzegając w jego oczach morderczy błysk i głód. Cokolwiek mówiły elfy, żadnego z nich tu nie było, a tygrys najwidoczniej nie wiedział, że powinien być przyjaźnie nastawiony.
     Obserwując jak drapieżnik przysiada na zadzie, a potem znów wstaje i bezszelestnie obchodzi ich bokiem, Ariel bardzo powoli opadła na kolana i przytuliła do siebie Xandera.
     - Nic się nie bój – szepnęła starając się zapanować nad głosem. Jeśli ich zaatakuje, będzie musiała go zabić, ale czy wtedy elfy jej wybaczą?
     - Co się dzieje? - chłopiec próbował się wyrwać i odwrócić głowę w stronę źródła powarkiwania, jednak trzymała go mocno i nie pozwalała, aby zobaczył tygrysa – Co to jest?
     - Bardzo duży kot, który chyba nie jest przyjaźnie nastawiony – odparła cicho i przełknęła ślinę, chociaż w ustach miała całkiem sucho.
     Zieleń jej oczu spotkała się z zimnym błękitem ślepi tygrysa i w tym momencie wszelkie myśli wyparowały jej z głowy, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa, niezdolne nawet do obrony czy ucieczki. Tak mocno obejmowała Xandera, że bezwiednie sprawiała mu ból. Zaczął krzyczeć w jej objęciach i szarpać się, ale ledwo była świadoma jego obecności. Przed oczami miała przesuwające się czarne pręgi na białej sierści, które całkiem ją zahipnotyzowały.
     I wtedy tygrys skoczył.
    Ariel! Cudownie znajomy baryton rozlał się po jej umyśle, przywracając zdolność myślenia
     W tej samej sekundzie Balar spadł prosto z nieba i wylądował na jednym kolanie, zasłaniając ich własnym ciałem. Zdążył tylko osłonić głowę, kiedy drapieżnik wbił się zębami w jego ramię aż do kości. Nie próbował się wyrwać, ani walczyć, tylko zamarł zupełnie nieporuszony, chociaż widziała wyraźnie jego napięte z wysiłku mięśnie i kark. Cała aż się wzdrygnęła i skrzywiła, chociaż on nawet nie jęknął, kiedy na krótką  chwilę odebrała jego ból jak własny.
     Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, kiedy usłyszała jak Balar mruczy coś cicho w języku elfów, jakby nucił piosenkę. Pod wpływem jego głosu jej serce wróciło do normalnego rytmu, a Xander uspokoił się i zwiotczał w jej ramionach. Wychylając się ostrożnie za jego plecy, dostrzegła, że tygrys również zamarł w bezruchu i jak zahipnotyzowany patrzył w czarne oczy mężczyzny, strzygąc uważnie uszami, gdy tymczasem pomiędzy nimi tworzyła się na trawie kałuża krwi. Po chwili puścił jego rękę, zamachał ogonem i wydając z siebie ostatnie parsknięcie, zawrócił i dał susa w zarośla.
      W jednej chwili całe napięcie minęło. Ariel puściła chłopca, który szybko zaczął się rozglądać, czy może jeszcze uda mu się zobaczyć tygrysa i sama odetchnęła głęboko.
     - Nic wam nie jest? - zapytał Balar, który w tym momencie zachwiał się i opadł na drugie kolano, wydając z siebie ciche stęknięcie.
     - Nie, ale ty...
    Pospiesznie uklękła naprzeciwko niego, a na widok jego ręki, którą przycisnął do piersi, wydała okrzyk przerażenia. Głęboka rana po kłach wyglądała paskudnie, a lejąca się z niej krew pobrudziła całe ramię i strumyczkami skapywała na jego tunikę i spodnie.
     - Balar, jesteś ranny! - wykrzyknął Xander i ze łzami w oczach uwiesił się jego szyi – Umrzesz? - zapytał ze strachem.
     Balar zwiesił ciężko głowę, niepokojąco blady, ale zdołał uśmiechnąć się delikatnie.
     - To mi raczej nie grozi.
    - Dokładnie – potwierdziła stanowczo, siląc się na spokój – Daj, zaraz będzie po sprawie - odjęła jego rękę delikatnie od zabrudzonej tuniki, ujęła w obie dłonie i rozpoczęła proces uzdrawiania. Obaj wpatrywali się ranę, która powoli zaczęła się goić i zasklepiać – Dlaczego dałeś się ugryźć? - zapytała w tym czasie, nie unosząc wzroku – Mogłeś go odtrącić i sam zaatakować.
      - To był biały tygrys, Ariel.
     - No i co z tego? Chciał nas zjeść na obiad.
     - To gatunek na wyginięciu i dla elfów są prawie święte. Dawno temu ludzie na nie polowali, aż pozostało ich tylko pięć sztuk. Wtedy elfy zabrały je i ukryły tutaj. Eriianel byłby bardzo niezadowolony, gdyby choć jednemu coś się stało, więc na szczęście nie musiałem posuwać się do ostateczności. To bardzo groźne drapieżniki, które swoim spojrzeniem hipnotyzują ofiarę żeby nie uciekała. To dlatego nie byłaś w stanie nic zrobić. Białych tygrysów nie da się oswoić, ale mowa elfów ich uspokaja.
     - Ja też kiedyś nauczę się elfickiego – zakomunikował z dumą Xander – I będę tak mądry, jak Balar.
     - Oczywiście – Ariel uśmiechnęła się pod nosem i w końcu uniosła wzrok napotykając błyszczącą czerń tęczówek, niczym rozświetlony gwiazdami kosmos – Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy?
     Zdrowym ramieniem objął chłopca, skupiając wzrok na jej dłoniach, pobrudzonych zasychającą krwią.
     -  Zawsze wiem, gdzie jesteś.
    Po ranie pozostał jedynie różowy ślad oraz resztki krwi. Mimo to Ariel nie puściła jego ręki, sięgając jeszcze głębiej w jego organizm, aż odnalazła inne źródło bólu, umiejscowione na plecach i uśmierzyła je. Próbowała uleczyć rany, ale szybko zrozumiała, że mimo swoich umiejętności, nie da rady, więc w końcu się wycofała.
     W pełni zdawała sobie sprawę co by się z nimi stało, gdyby nie zjawił się w porę. Uratował ich, bo miał dostęp do jej umysłu, o co jak widać nie powinna mieć żadnych pretensji.
    - Dziękuję – z namysłem ułożyła jego rękę ostrożnie na jego kolanach, po czym zbliżyła się z włosami zasłaniającymi niemal całą twarz i złożyła na jego policzku delikatny, wręcz ulotny pocałunek - i przepraszam. Za wszystko.
     W tym momencie Xander pociągnął ich oboje za rękawy.
     - Idziemy stąd? Jestem strasznie głodny.
     Balar roześmiał się i wstał lekko, jakby ubyło mu kilka lat.
     - Szczerze mówiąc, ja również. Chyba czeka nas trochę spóźniony obiad.
    - Wszyscy się ucieszą, że nasza zguba się znalazła – dodała wesołym tonem.
     - Czyli ja?
     - Dokładnie.
    Balar wziął Xandera na barana i ramię w ramię ruszyli pomiędzy drzewami w powrotną drogę.
     - Powinieneś najpierw się przebrać i umyć, żeby nie wystraszyć elfów – odezwała się po dłuższej chwili, kiedy odnaleźli już wyznaczoną ścieżkę. Nie potrafiła się powstrzymać i co i raz zerkała na niego z przyjemnością, ale też podziwem. Jak to możliwe, że z chłopcem na barkach, który trzymał się jego włosów, wydawał się jeszcze przystojniejszy?
     - Ty również.
     Skinęła głową, wbijając wzrok w czubki swoich butów i marszcząc brwi.
     - Możesz więcej tego nie robić?
     - Czego?
     - Nie ryzykuj tak ani dla mnie, ani dla nikogo innego. Już zbyt wiele razy otarłeś się o śmierć.
     - Tak bardzo się tym przejmujesz?
    Oczywiście, ty głupku. Jesteś Kruczym Królem i musisz żyć. Musisz wrócić do Rivy i do naszego życia. Dodała w myślach, gdyż nie była pewna czy zdołałaby wypowiedzieć te słowa na głos.
     Serce niespokojnie tłukło jej się w piersi, niczym uwięziony ptak, ale zebrała się na odwagę i uniosła głowę. W tym momencie Xander pociągał go za uszy, aż skrzywił się komicznie.
     - A ja mam pomysł! - obwieścił radośnie chłopiec, wiercąc się na jego barkach – Ożeńcie się, a ja zostanę waszym synem. Nigdy nie miałem mamy i taty, a was lubię najbardziej – pochylił się i objął Balara za szyję – Zgadzacie się?
     Ariel otworzyła szeroko oczy i aż ją zatkało, za to Balar popatrzył na niego całkiem poważnie
     - Nie szkoda by ci było opuszczać elfów i wyspy?
    - W ogóle. Skoro jesteś królem, to Ariel zostanie królową, a ja księciem i zamieszkamy w zamku. To nawet ciekawsze niż rozmowa z drzewami.
     - Tak – mruknął Balar i w namyśle popatrzył przed siebie – Też uważam, że to znacznie ciekawsze.
     Ariel roześmiała się trochę nerwowo i przez resztę drogi nikt już nic nie powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych