sobota, 5 sierpnia 2017

Rozdział 11

     Nie chciał więcej kłamać, dlatego wolał wmówić sobie, że po prostu przemilczał pewne rzeczy, aby jej nie ranić. Czasami świadomość, że tylko on widział przyszłość, która mogła nadejść i znał konsekwencje każdego czynu, który mógł zaważyć o ich losach, zdawała się zbyt przytłaczająca jak dla jednego człowieka. Jednak nawet gdyby z góry nie wiedział, że jego działania odniosą skutek i tak by zaryzykował.
      Wbrew pozorom to nie pierwsza wizja była najgorsza, ale trzecia. Już wtedy zaczęły się problemy z bezsennością. Zawsze, gdy zamykał oczy, widział tą scenę jak z najgorszych koszmarów. Przypominała mu, czego udało im się uniknąć
     Riva, jego mały braciszek zawlókł Ariel na wyspę Aznar, aby zwabić tam jej rodziców. Zmusił ją, żeby patrzyła jak Rairi ich morduje, a potem zaprowadził przed oblicze Gathalaga, torturował i w końcu zabił. Bez mrugnięcia okiem i bez skrupułów, jakby nie miał już serca ani duszy.
      W tym wypadku musiałby zabić Rivę, a potem sam zginąłby w walce z elfką.
     Tak wyglądałby ich koniec.
    Wystarczyło jednak, że podjął decyzję i wizje zaczęły się zmieniać. Riva został królem, a Ariel dorosła.
     Przyszłość leżała w jego rękach, bo tylko on wiedział, jakby się mogła potoczyć, gdyby stchórzył, albo popełnił jakiś błąd.
    Ostatnią wizję miał tuż po umieszczeniu Ariel w szkole. Zobaczył wtedy, że wszystko podąża w całkiem innym kierunku niż początkowo. Wiedział już co robić, chociaż nie miał gwarancji, że przyszłość nie ulegnie zmianie. Jak już się przekonał, wystarczył do tego jeden mały drobiazg, który mógł uruchomić całą lawinę.
     Gdyby próbował uratować swoich rodziców...Gdyby wtedy nie odesłał Tary do domu...Gdyby nie zabił Sato…
     Jedno małe „gdyby” mogłoby zmienić wszystko. Przez lata czekał na wizje, ale więcej go nie nawiedziły. Tak długo odczuwał podskórny lęk i napięcie, że teraz, gdy mógł już odetchnąć, czuł się bardzo dziwnie, jakby ta maska, którą nosił, przylgnęła do niego zbyt mocno i zdzierając ją, tak naprawdę pozbawił się części siebie.
    Nie był tym Balarem, który jako nastolatek potrafił śmiać się beztrosko i miał marzenia. Za dużo widział i za długo żył z kimś tak przesiąkniętym złem jak Rairi i Gathalag.
    I może jego duszę również wchłonęłaby ciemność, gdyby nie Ariel i Riva. Oraz świadomość tego, że chronił ich najlepiej, jak potrafił.
     - Mam wrażenie, że coś cię trapi.
    Spokojny przyciszony głos Eriianela wyrwał go z zadumy i przypomniał, że znajdują się w głównej sali jego siedziby. Po wspólnej kolacji wszyscy już dawno się rozeszli i pozostała tylko ich dwójka. Zapadał zmrok, ale liczne okna dawały jeszcze wystarczająco światła. Czerwony księżyc powoli wyłaniał się na niebie, przypominając wszystkim o swoim istnieniu i o tym, że pełnia zbliżała się coraz szybciej. Podobała mu się umiejętność teleportacji Argona, ale znacznie bardziej wolałby mieć Moc cofania czasu.
     - W porządku, po prostu się zamyśliłem – odparł z westchnieniem i potarł rękami twarz. Siedział przy pustym stole i dopiero teraz uniósł głowę, po czym skierował wzrok na jedno z okien, przy którym stał elf – Zapomniałem jak to jest, móc swobodnie wspominać i myśleć o czym się chce bez tego poczucia, że ktoś trzyma ci nóż na gardle.
     - Ktoś, czyli Rairi – stwierdził Eriianel, odwrócił się i popatrzył na niego uważnie przepełnionymi mądrością oczami, przed którymi nie było żadnych tajemnic.
Balar powoli skinął głową.
    - Dzięki temu, że się we mnie zakochała, nie zauważyła drobnych błędów, które popełniałem – krzywiąc się, osunął się na oparcie krzesła i skrzyżował przed sobą ramiona – Uwierzyła, że na wyspie Rohe nie ma elfów i jest przekonana, że wrócę do niej razem z kamieniami i z głową Potomka pod pachą. Wiesz jak umila sobie czas, czekając na mnie? - jego wzrok stwardniał, a w czarnych tęczówkach pojawił się chłód i odraza – Zabija niewinnych ludzi, kobiety i dzieci, które nie potrafią się nawet obronić. Zabija ich z czystej przyjemności i jeszcze kazała mi na to patrzeć. Kiedy wchodziła mi do głowy i pokazywała co robi… - westchnął chrapliwie i pochylił się nad stołem, opierając czoło o splecione dłonie – Udawanie, że to mnie nie rusza było najtrudniejsze ze wszystkiego, co dla niej robiłem. Trudniejsze niż klękanie przed Gathalagiem.
     Elf podszedł do niego bezgłośnie i położył dłoń na jego ramieniu.
    - Teraz jesteś dostatecznie silny, żeby się z nią zmierzyć.
    Balar nie poruszył się, tylko przymknął powieki, pod którymi zamajaczyły mu czerwone plamki.
    - Może i tak, ale przygotowałem dla niej inny koniec. Niech myśli, że swoim okrucieństwem zmieni ten świat, a jej ukochany król jej w tym pomoże. To jest jej kara. Do samego końca będzie sądziła, że ją kochałem i byłem jej wierny. Czasem współczuję Rairi, chociaż nie powinienem. Własnego syna potraktowała jak zwykłe narzędzie do własnej zemsty, pozbawiając go woli i człowieczeństwa. Nawet nie wiem, czy ona w ogóle rozumie pojęcie miłości. Czy to, co do mnie czuje, w ogóle można nazwać miłością, skoro tyle razy bez najmniejszych skrupułów zadawała mi ból. Przywiązuje do siebie ludzi strachem i kontrolowaniem umysłów, bo kiedyś ktoś ją zdradził. Pewnie do momentu śmierci nie będzie świadoma, jak wiele przez to straciła.
    Elf przysiadł na krześle u szczytu stołu i w kompletnej ciszy czekał spokojnie, aż Balar znów uniesie głowę. Ich spojrzenia spotkały się w zapadającym półmroku i w oczach Najstarszego ujrzał nieme zrozumienie, które zawsze w jakiś sposób podnosiło go na duchu.
     - Ludzie wciąż giną i będą ginąć, ale dzięki tobie, to się zmieni.
    - Wiem.
    - A jak postępy Ariel.
    Balar nieco się rozpogodził.
    - Całkiem nieźle. Sądzę, że jest już prawie gotowa.
    - W takim razie może powinniście wrócić nieco wcześniej? - zasugerował Eriianel – Twój brat czeka…
    Balar zacisnął usta i popatrzył przez jedno z okien, gdzie widać było fragment ogrodu.
    - Rivie nic nie będzie, a ja, jeśli pozwolisz, wolałbym zostać tutaj do końca. Z różnych względów.
    - Rozumiem i nie mam nic przeciwko, jednak jeśli Ariel jest już gotowa…
    - Nie jest i ja też nie – z zaciętą miną spojrzał elfowi prosto w oczy – Zostało nam jeszcze tylko kilka dni. Może to niewiele, ale nie widziałem Ariel przez dwanaście lat. Dla mnie każdy dzień tutaj spędzony z nią, to jak jeden rok naszej rozłąki. Ten krótki czas nie wynagrodzi jej mojej nieobecności i krzywd, jakich doznała, ale przynajmniej znów mi ufa.
     Eriianel uśmiechnął się łagodnie i skinął głową, nie próbując dłużej oponować.
    - To dziecko wiele dla ciebie znaczy.
    - Więcej niż własne życie.
    - Od naszego pierwszego spotkania, gdy przybyłeś na wyspę, prosząc mnie o pomoc, podziwiałem twoją odwagę i wspierałem cię. Cieszę się, że poznałem w końcu ten twój świat, dla którego tyle poświęciłeś. Chciałbym sam coś dla was zrobić, ale nie wiem co.
     Balar uśmiechnął się szeroko, czekając na taką okazję.
    - Ale ja wiem.


***


    Ariel zdawało się, że czas na wyspie płynął szybciej, niżby chciała. Chociaż z drugiej strony odnosiła wrażenie, że minęły miesiące odkąd tu przypłynęli. A przecież to wydawało się nieprawdopodobne jeszcze kilka dni temu, kiedy tak bardzo chciała wrócić do domu. Wtedy jednak nie znała mieszkających tu elfów, nie wiedziała, że spotka Xandera, i że w towarzystwie Balara może zapomnieć o całym świecie.
    Przez cały dzień ani przez minutę nie była sama, nie licząc czasu, kiedy mogła wykąpać się w rzece. Posiłki jadła razem z elfkami i Balarem, pomagała pielęgnować ogród i chodziła z nimi na spacery wokół wyspy. Potem razem bawili się z Xanderem, a przez resztę czasu próbowała opanować żywioł ognia.
    Balar nauczył ją jak świadomie wchodzić do ich wewnętrznego świata, gdzie przez cały czas bezpiecznie spoczywały kamienie, czekając aż je zabierze gdy przyjdzie na to czas.
    Balar był przy niej gdy otwierała oczy i gdy szła spać. W czasie posiłków siedział obok niej i podawał wodę albo jakąś potrawę zanim sama pomyślała, na co ma ochotę. Zawsze wiedział kiedy jest głodna, a kiedy potrzebuje odpoczynku. Ile razy niechcący się potknęła, Balar był tuż obok, aby ją podtrzymać i wciąż, z niezmienną cierpliwością powtarzał jej, że w końcu zapanuje nad ogniem jak nad resztą żywiołów.
I to wszystko nawet jej się podobało, chociaż ewidentnie czytał jej myśli bez żadnego ograniczenia. Z każdą minutą tak bardzo przyzwyczajała się do tego, że jest obok niej, że już nawet nie potrafiła sobie przypomnieć jak żyła do tej pory, chociażby przez ostatnie miesiące nie mając go w zasięgu wzroku. I jak mogła kiedykolwiek się go bać?
     Jedyne co ją ostatnio nurtowało to to, gdzie spał i czy w ogóle spał. Po całym dniu odprowadzał ją do chaty, mówił „dobranoc” i odchodził, nie mówiąc dokąd. Znikał na całą noc, aby rano przywitać ją z uśmiechem i znów nie odstępował jej na krok. Nie wydawał się zmęczony, czy niewyspany, chociaż  cienie pod oczami mogły świadczyć, że już dawno nie zmrużył oka. Mimo, że zżerała ją ciekawość, wątpiła czy odpowiedziałby, gdzie znika na całe noce. Dlatego próbowała wypytywać o to elfy i nawet samego Eriianela, ale wszyscy wzruszali tylko ramionami, twierdząc, że nikt tu nikogo nie śledzi. Liilja udzieliła podobnie wymijającej odpowiedzi, chociaż jej tajemniczy uśmiech przekonał Ariel, że coś przed nią ukrywają.
     Niby nic się nie zmieniło, ale nagle mieszkańcy wyspy stali się jacyś podejrzanie skryci, a niektórzy wręcz jej unikali, jakby obawiali się jej pytań. Xander ciągle wykręcał się nauką i nawet nie chciał się z nią bawić, a Balar… Cóż, Balar zachowywał się zupełnie normalnie, może poza tym, że czasem popadał w chwilowe zamyślenie i gdy wtedy na nią patrzył, w jego oczach było coś takiego, czego nie potrafiła zrozumieć. A gdy próbowała zagadnąć o jego nocnym znikaniu, zmieniał temat tak gładko, jakby w ogóle jej nie słyszał. Czuła coraz silniej, że wszyscy coś przed nią ukrywają, przez co miała jakieś niepokojące myśli oraz przeczucie, że to nie jest nic dobrego. Przecież Balar był mistrzem udawania i iluzji. Kiedy to sobie uświadomiła, zaczęła patrzeć na niego z większym dystansem i obudzoną na nowo nieufnością. Potrafił być groźny i roześmiany z taką samą łatwością i naturalnością, więc tak naprawdę skąd mogła wiedzieć co tak naprawdę myśli, skoro tylko on miał dostęp do jej umysłu?
      Tak naprawdę to była rozdarta i lekko tym wszystkim skołowana. Obiecał przecież, że nie będzie miał przed nią więcej tajemnic, a tutaj nagle wszyscy zaczęli zachowywać się dziwnie i już nikt nie miał czasu, żeby z nią pospacerować, czy porozmawiać. Balar zapewniał, że po prostu mają swoje obowiązki i nie zawsze mogą ich zabawiać, ale nie wiedziała już, czy powinna wierzyć jego słowom. Nawet po tym, jak opowiedział jej całą historię o sobie i tyle dla niej zrobił, pozostawał jeszcze niezaprzeczalny fakt dokonanych przez niego zbrodni. Wciąż miała przed oczami jak skręca kark Sato i rzuca go w przepaść. To wszystko nadal tkwiło głęboko w jej sercu, niczym zadra i właśnie przez to gdzieś w środku nadal miała wątpliwości.
     Cząstka niej pozostawała nieufna, ale jednocześnie Balar bardzo łatwo wywoływał na jej twarzy uśmiech i będąc z nim, zapominała, że istnieje coś więcej poza tą wyspą. Przy nim nie myślała o Rivie, chociaż momentami był do niego tak podobny, aż chwytały ją wyrzuty sumienia.
     Aż pewnego dnia otworzyła oczy i ze smutkiem stwierdziła, że pozostało im jedynie pięć dni. Leżąc bez ruchu z plamą słońca na odkrytej stopie, wpatrywała się w sufit i przygryzając wargi, gładziła stos miękkich poduszek. Wokół zaległa cisza i nawet nie słyszała ćwierkania ptaków. Sama w pustej izbie czuła w środku nieprzyjemny ucisk i wrażenie, że jest sama jedna na całej wyspie.
     Miała pięć dni na pożegnanie się z elfami i Xanderem i tylko pięć dni dzieliło ją od ostatecznej walki z Gathalagiem.
    Tylko pięć dni i znów będę z Argonem, Rivą i resztą Zakonu. I z Tarą. Próbowała pocieszyć się tą myślą, ale jakoś nie miała ochoty wyobrażać sobie jak to będzie, gdy wróci do zamku. To dziwne, że czuła taki smutek, skoro w gruncie rzeczy nic ją tu nie trzymało. Tęskniła za bratem, przyjaciółką i przede wszystkim za Rivą. Była prawie gotowa, żeby zmierzyć się z wrogiem, więc dlaczego nie mogłaby wrócić choćby teraz? Miała skrzydła i nikt jej tu nie trzymał na siłę. Dała Balarowi dwa tygodnie i ten czas mijał. Na pewno zrozumie, jeśli…
     Dzień dobry, moja gwiazdeczko. Jeśli wstałaś, to czekam na zewnątrz.
     Ten ciepły baryton, który niczym plama słońca, rozszedł się po jej umyśle, tkankach i krwiobiegu wystarczył, aby skupiła się na tu i teraz.
     Usiadła nagle i pociągnęła nosem, czując dopiero jak po całej izbie rozchodzi się zapomniany już, smakowity zapach. Jednocześnie zaburczało jej w brzuchu.
     Co to?
     Ubrałaś się już?
     Nie.
    Więc radzę się pospieszyć, bo wszystko zjem sam.
   Ariel nie potrzebowała większej zachęty. Wyskoczyła z łóżka, przebrała się pospiesznie w sukienkę z poprzedniego dnia, ochlapała twarz wodą z miski i rozczesała włosy.
    Jeszcze pięć dni. Powiedziała sobie, otwierając drzwi. Skoro obiecała, zostanie co do ostatniego dnia, a tym, co będzie potem, będzie jeszcze miała czas się martwić.
     Intensywne słońce na moment ją oślepiło, więc zmrużyła oczy, kierując się na tyły chaty, przyciągana nieziemskim zapachem.
     - Mięso – twierdziła z zachwytem, kiedy stanęła przed ogniskiem nad którym piekł się dorodny królik. Jeszcze raz pociągnęła nosem i westchnęła z lubością, mając nadzieję, że to jej się nie śni.
    Balar siedział po drugiej stronie i pilnował, żeby mięso spiekło się równo ze wszystkich stron, co i raz posypując je jakimiś ziołami z woreczka. Jednocześnie uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do ust.
    - Lepiej nie rozgłaszaj tego głośno – szepnął konspiracyjnie.
    Czując, jak ślina napływa jej do ust, usiadła na trawie i czujnie rozejrzała się na boki, uświadamiając sobie, że właśnie robią coś zakazanego.
     - Skąd to wziąłeś? Przecież elfy…
    -...nie jedzą mięsa – dokończył za nią przyciszonym głosem – Wiem. Upolowałem tego królika w lesie i jeśli któryś z elfów dowie się, że zabiłem to biedne stworzenie…  - zrobił dramatyczną minę i mrugnął do niej okiem – W każdym razie mam nadzieję, że nas nie przyłapią.
     Ariel jeszcze raz się rozejrzała i spojrzała na niego krzywo.
   - Ogólne się dziwię, że nie zlecieli się tu jeszcze wszyscy mieszkańcy wyspy. Pachnie tak, że pewnie czują to w Elderorze, a co dopiero mówiąc o wyczulonych na wszystko elfach.
    - Hmm, masz rację – zupełnie niewzruszony tą informacją, uśmiechnął się jeszcze szerzej i zatoczył ręką łuk wokół siebie – Dlatego stworzyłem wokół polany barierę. Pokierowałem ją tak, żeby zapach wdarł się do chaty, ale teraz jesteśmy w niej szczelnie zamknięci i mam nadzieję, że nawet najczulszy nos Eriianela nic nie poczuje.
     Ariel zmarszczyła brwi, zastanawiając się dlaczego tego nie wyczuła. Być może tak bardzo skupiła się na zapachu, że nie zauważyła momentu, kiedy przeszła przez barierę. Mięso wyglądało apetycznie i naprawdę się za nim stęskniła, ale miała wyrzuty sumienia wobec elfów.
     - A jeśli ktoś tu przyjdzie?
    - O to też zadbałem. Xander obiecał, że zajmie uwagę naszych gospodarzy, w zamian za kawałek mięsa.
     Otaczając ramionami burczący brzuch, pochyliła się do przodu, przenosząc wzrok to na piekącego się królika, to na Balara, który za zasłoną skaczących i skwierczących płomieni wydawał się bardzo z czegoś zadowolony.
     - Czuję, jakbyśmy popełniali jakąś zbrodnię – odezwała się cicho, co i raz wypatrując wśród drzew, czy jakiś elf już ich nie nakrył – Powinniśmy uszanować ich sposób życia. Owoce i warzywa nie są takie złe.
     Balar znów przekręcił mięso i posypał mieszanką ziół. Robił to z wielką wprawą człowieka, który znał się absolutnie na wszystkim.
     - To tylko jeden królik, a my jesteśmy tylko ludźmi. Pomyślałem, że przyda nam się mała odmiana, a ty pewnie stęskniłaś się za normalnym posiłkiem.
    - Czyli porządnym kawałem mięsa? - roześmiała się, mile zaskoczona, że przygotował dla niej taką niespodziankę.
     - Właśnie – popatrzył na nią ponad ogniskiem, które ich dzieliło, a w kącikach oczu i ust pojawiły się drobne zmarszczki towarzyszące szerokiemu uśmiechowi – Nie myśl jednak sobie, że to wszystko tylko dla ciebie. Może i przywykłem do tutejszej diety, ale jestem mężczyzną i potrzebuję czasem zjeść kawał mięsa.
    Pogłaskała się po brzuchu i posłała mu żartobliwie groźne spojrzenie.
    - Ale dzielimy się po połowie. I to ze swojej części masz zostawić kawałek dla Xandera.
     - Cóż, dzisiaj nie mam nic do gadania.
     - Dzisiaj?
    - Chyb gotowe.
     Zignorował jej pytanie i z przesadną uwagą zajął się posiłkiem. Zdjął mięso z ognia i pokroił na równe części na przygotowanych wcześniej talerzach. Przez kilka minut delektowali się gorącym królikiem w całkowitej ciszy, nie licząc cichego szemrania rzeki i koncertu samotnego ptaka, który przysiadł na dachu chaty. Ariel co i raz zerkała ukradkiem na Balara, mając wrażenie, że jest dzisiaj jakiś zamyślony i wycofany. Czyżby jej wcześniejsze myśli jakoś go uraziły?
    - Słuchaj… - zaczęła, przełykając kęs i oblizując palce. Starała się, aby jej głos brzmiał naturalnie, niezobowiązująco – To, o czym myślałam wcześniej…
     - Zostało tylko pięć dni.
    - Tak
    - Wiem, że tęsknisz za wszystkimi, ale wytrzymasz jeszcze trochę?
    - Tak – wymamrotała do talerza. Wyczuwała po jego głosie, że to mu wystarczy i nie musi się tłumaczyć.
   Dlaczego musisz być taki wyrozumiały i wszystko rozumieć, kiedy wciąż podejrzewam cię na każdym kroku?
    Nic nie odpowiedział, chociaż była pewna, że usłyszał te myśli. Tak czy tak musiała zostać te ostatnie kilka dni, bo wciąż nie panowała całkowicie nad ogniem. To był główny powód tego, że jeszcze stąd nie odleciała. Tylko czy jedyny?
    Znów jedli w milczeniu i Ariel całkowicie skupiła się na zawartości swojego talerza. Nigdy nie jadła lepszego mięsa i nie sądziła, że Balar okaże się tak dobrym kucharzem. To oczywiście od razu skojarzyło jej się z Rivą i ich wspólną wyprawą. Aby nie popaść w melancholijne przygnębienie, uniosła wzrok, żeby zagadać Balara i rozwiać jakoś tą przygnębiającą ciszę.
     Okazało się jednak, że zjadł już swoją porcję i właśnie się podnosił. Spojrzał gdzieś w bok, więc Ariel podążyła za nim wzrokiem. Na skaju polanki, przy drzewie stał Xander i machał do nich, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Zaczął pokazywać coś na migi, na co Balar nieznacznie skinął głową.
    - Co…
    Odwrócił się ku niej z lekkim uśmiechem i wskazując na ognisko.
    - Mogłabyś zgasić ogień?
    Z pytająco uniesionymi brwiami zerknęła na chłopca, który przebierał niecierpliwie nogami i oglądał się na boki, jakby bał się, że ktoś go przyłapie.
    - O co chodzi? - spytała z kawałkiem mięsa w palcach, które zawisły w połowie drogi do ust – Coś się stało?
    - Absolutnie nic – obszedł ognisko i kucnął tuż przed nią, zasłaniając sobą Xandera, drzewa i resztę świata. Nawet gdyby chciała nie potrafiła odwrócić wzroku, zatopiona w jego oczach. Pachniał mieszanką przypraw, mięsa i dymu z ogniska – Muszę gdzieś iść, więc poradzisz sobie sama?
    To pytanie ją zaskoczyło. Jakby była pięcioletnim dzieckiem, które bez niego nie miało się z kim bawić ani co z sobą zrobić. A może tak było? Wprawdzie nie miała pięciu lat, ale spędzał z nią ostatnio tyle czasu, że nawet minuta bez jego obecności wydawała się niewyobrażalna i przygnębiająca. Uderzyło ją to, bo kiedy tak bardzo się do niego przywiązała, wręcz uzależniła?
     - Co będziesz robił? - zapytała.
    Z nikłym uśmiechem w kącikach ust wyciągnął rękę w stronę jej twarzy, ale zaraz się rozmyślił i cofnął ją.
    - Przyślę Liilję, żebyś miała towarzystwo.
    - Nie… - chciała powiedzieć, że nie potrzebuje nikogo i może sama się sobą zając, ale nie dał jej dokończyć.
     - Dzisiaj pracuje w ogrodzie, więc jej pomożesz – zawyrokował nie dając jej szansy sprzeciwu, jakby miał wszystko z góry zaplanowane.
    Chwycił porcję mięsa obiecaną Xanderowi, podszedł do niego szybko, po czym oddalili się jak gdyby nigdy nic, rozmawiając o czymś cicho. Kiedy do jej uszu doleciał śmiech chłopca, aż skrzywiła się z głęboką urazą. Zupełnie bez powodu poczuła do nich złość, że zostawili ją tak bez żadnych wyjaśnień, ewidentnie mając jakieś swoje tajemnice. Czy gdyby teraz po prostu stąd odleciała, ktokolwiek by się tym przejął?
    Dokończyła śniadanie, ze złością łykając duże kęsy, po czym nadal ze złością machnęła ręką, posyłając na ognisko zbyt duży strumień wody. Mamrocząc pod nosem, pobiegła nad rzekę, gdzie ochlapała twarz i ugasiła pragnienie. Nie potrzebowała Balara ani Liilji, czy kogokolwiek innego, żeby nie czuć się samotnie.
    Kiedyś lubiła samotność i własne towarzystwo i przecież nie była dzieckiem, żeby nie potrafiła sama znaleźć sobie zajęcia.
    Baw się dobrze z elfami, a ja potrenuję. Chociaż raz nie będziesz mi przeszkadzał. Pomyślała dobitnie, aby mieć pewność, że do niego dotarło i z zaciętą miną poszła do chaty po swój miecz, po czym wyszła z nim pod rozłożyste drzewo. Przez chwilę ważyła go w dłoni, obserwując jak na długiej, wąskiej stali odbijają się promienie słońca. Dopiero z bliska i przy zmrużeniu powiek dało jej się zauważyć wypisane wzdłuż klinki ozdobne i zawiłe pismo elfów, które wydawało się jedynie misterną ozdobą bez większego znaczenia. Kilka razy machnęła mieczem z góry i na boki, podziwiając jego wykonanie i lekkość. Czy trzymała go jedną dłonią, czy oburącz, był równie wygodny i wpasowywał się w jej ręce, jakby stanowił ich przedłużenie. Potem usiadła na trawie po turecku, położyła go sobie na kolanach i przejechała palcami po zimnym ostrzu oraz ledwo wyczuwalnych wypukłościach pisma. Drugą dłonią pogładziła smukłą rękojeść w kolorach kamieni żywiołów.
    Ten miecz nie służył do walki, ale do jednego celu i zabicia tylko jednej osoby. Miała ochotę go zatrzymać i zawsze nosić przy sobie, ale podejrzewała, że po spełnieniu swojego zadania zostanie jej odebrany razem z kamieniami.
    Tym mieczem miała zabić Gathalaga, przebijając ciało, które sobie wybrał. Balar tłumaczył jej, że w tym momencie to będzie tylko pusta skorupa, a ona powinna skupić się na pokonaniu wroga. Tamten nieszczęśnik był nieważny, zresztą zapewne sam by nadstawił się na jej miecz, gdyby to miało ich wszystkich uwolnić od Niezwyciężonego.
    Ariel to wszystko wiedziała i powtarzała sobie, że da radę. A mimo wszystko gdzieś tam w środku miała obawę, że w tym decydującym momencie zawaha się i stchórzy. Zabijała już, ale uzbrojonych przeciwników i w obronie innych. Tutaj będzie musiała przebić serce osoby w momencie, kiedy będzie najbardziej bezbronna, czyli tuż po tym, jak Gathalag wejdzie w ciało.
    Ktokolwiek to będzie, nie mogę się zawahać. Jedna ofiara jest niczym wobec tych wszystkich, którzy już stracili życie.
    Powtarzając sobie te słowa wstała zdecydowanie, przyjmując postawę, którą kiedyś nauczył ją Argon i wymierzyła ostrzem w serce niewidzialnego przeciwnika. Następnie rozpoczęła serię ciosów które również pamiętała z poprzednich treningów. Zamierzała ćwiczyć tak, aż się spoci i zmęczy, a potem skupić się na opanowaniu ognia, ale zapomniała, że Balar miał dla niej inne plany.
    - Tu jesteś! Słyszałam, że chcesz mi pomóc.
    Na widok Liilji, nadbiegającej ku niej skocznym krokiem przerwała trening i uśmiechnęła się trochę z przymusem.
    Powinnam trenować, a nie marnować czas na durny ogródek. Nawet nie spytałeś mnie o zdanie.
    - Idziemy? - elfka cała promieniała radością i entuzjazmem. Blado różowa sukienka z lekkiego i cienkiego materiału zupełnie nie pasowała do grzebania w ziemi, ale to w końcu były elfy – Czeka nas dużo pracy.
    - Tylko odłożę miecz – mruknęła, zawiedziona, że jednak dzisiejszy dzień będzie zmarnowany i z ociąganiem zniknęła na chwilę w chacie.
     Wiesz, że nie mamy czasu. Muszę się skupić, a przy tej elfce to zupełnie niemożliwe.
Liilja czekała już na nią w progu, chwyciła za ramię i uśmiechając się szeroko, poprowadziła w stronę ogrodu.
    - Ale będzie fajnie. Bardzo się ucieszyłam, kiedy Balar powiedział, że chcesz mi pomóc. Wiesz, parę roślin zaczyna więdnąc, marchewkę oblazło jakieś robactwo, a ziemia jest dzisiaj wyjątkowo sucha. Chyba poradzisz coś na to, prawda?
    - Hmm, jasne – westchnęła w duchu, próbując wykrzesać z siebie choć trochę jej radości. Liilja tak bardzo przypominała jej Tarę i była tak zaaferowana i szczęśliwa jej towarzystwem, że Ariel nie miała teraz sumienia jej odmawiać.
     Znowu nie odpowiadasz. Rzuciła w myślach z poirytowaniem.
    Po prostu dzisiaj się odpręż i nie myśl o treningu. I nie bądź na mnie zła. Chciałem tylko, żebyś miło spędziła ten dzień.
    Przewróciła oczami, podczas gdy elfka nie przestawała mówić i nawet na chwilę nie puściła jej ramienia, jakby miała rozkaz doprowadzenia jej do ogrodu choćby siłą.
    Bardzo chciałabym wejść ci do głowy i zobaczyć w końcu czego mi nie mówisz i co tak naprawdę kombinujesz.
    Roześmiał się cicho gdzieś na obrzeżach jej umysłu i już nic więcej nie powiedział. Ariel mogła tylko zacisnąć pięści i pogodzić się z tym, że na kilka dobrych godzin będzie zbyt zajęta, żeby przejmować się jego dziwnym zachowaniem.
    I faktycznie nie miała czasu myśleć o tym co powinna zrobić, chociaż blisko jej serca osiadł niepokój i wewnętrzne napięcie w oczekiwaniu na coś złego.
    Ale przecież jej towarzyszka i nowa przyjaciółka nie mogła udawać albo coś kombinować za jej plecami, nawet jeśli czasami również zachowywała się nieco dziwnie. Liilja była kwintesencją niewinności, beztroski i wręcz niewyczerpanej energii. Kiedy Ariel wykorzystywała Moc żywiołów aby nawodnić ziemię i naprawić wymienione szkody, elfka zachwycała się jej umiejętnościami, chociaż z pewnością jej magia też by sobie z tym poradziła. Przecież do tej pory radzili sobie świetnie bez jej kamieni. Ale skoro mogła się na coś przydać, nie zamierzała tego komentować.
    I przez cały czas, kiedy zbierały owoce i warzywa mówiła nieprzerwanie, rzadko kiedy dając Ariel choćby przytaknąć czy coś wtrącić. Jej słodki śmiech był zaraźliwy i powoli Ariel zaczęła mijać złość na wszystkich wokół i na to, że uciekają jej cenne godziny. To przecież Balarowi zależało na tym, żeby tu została, więc skoro twierdził, że może sobie odpuścić trening, może faktycznie nie miała co się denerwować. A przy elfce tak łatwo było zapomnieć o problemach i odprężyć się nawet przy fizycznej pracy. Jej dźwięczny głos, w połączeniu z wysiłkiem i grzejącym w plecy słońcem, dość szybko wywiały jej z głowy niepotrzebne myśli i obawy.
    Po prostu jestem przewrażliwiona. Tłumaczyła sama sobie, jednocześnie potakując i uśmiechając się do Liilji, która opowiadała jej coś z entuzjazmem. Po tym wszystkim trudno, żebym nie była podejrzliwa. Balar ma po prostu swoje sprawy i nie musi mi o wszystkim mówić. Może też mieć jakieś tajemnice z elfami, w końcu zna je dłużej ode mnie. On czuje się tu jak w domu, a ja jestem tylko gościem.
    W południe posiliły się słodkimi owocami, po czym zjawił się Calanon z kilkoma elfami. Zabrali pełne kosze, Liilja podziękowała jej za pomoc i odeszli, jakby gdzieś się spieszyli. Nieco zaskoczona tym, że nagle znów została sama, pomyślała, że teraz w końcu będzie mogła trochę potrenować. Zaledwie jednak ruszyła w stronę chaty, przybiegł Xander, który koniecznie i natychmiast chciał jej coś pokazać.
    - Co to takiego? To nie może poczekać? - miała wrażenie, że dzisiaj wszyscy pragnął jej towarzystwa.
     Ciągnął ją niecierpliwe za rękę, prawie biegnąć w kierunku morza. Podskakiwał przy tym niczym małpka i wyglądał na bardzo podekscytowanego.
     - Nie może. Musisz zobaczyć to teraz.
    - Ale co to jest?
    - Ogromna, złota ryba.
     - Złota ryba?
    - Tak. Moorilil widziała wcześniej jak fale wyrzuciły ją na brzeg. Razem z innymi elfami miały spróbować ją uzdrowić i wrzucić do wody, więc zanim to zrobią chciałem ją z tobą zobaczyć.
    Co i raz spoglądał na nią przez ramię, jak gdyby sprawdzał, czy za nim idzie, chociaż ciągnął ją za rękę. Czekał aż się do niego uśmiechnie i dopiero wtedy odwracał się z zadowoleniem i skocznym krokiem prowadził ją dalej, jakby nie potrafił biec normalnie.
    Kiedy zasapani dotarli nad brzeg wyspy, zastali jedynie łagodne fale, w których odbijało się złociste słońce. Po rybie i elfach nie było ani śladu.
    - Może to nie tutaj? Jesteś pewny, że była w tym miejscu? - Ariel wzięła się pod boki i odetchnęła kilka razy, mając dziwne przeczucie, że żadnej ryby nie było. Tym bardziej złotej.
    Xander kręcił się wokół niej z marsową miną, wchodził w płytką wodę i rozglądał się na wszystkie strony.
     - Jestem pewny, że to tutaj. Widziałem ją tylko z daleka, bo bałem się podejść bliżej, ale pamiętam tamto drzewo i w ogóle bardzo dobrze znam całą wyspę – skrobiąc się po głowie i marszcząc z wysiłkiem brwi, kręcił się w kółko, wypatrując w ziemi śladów, to znów wyciągając szyję, wypatrując czegoś w wodzie – Była tu – wymamrotał cicho z autentycznym zawodem – Ta ryba...była cała złota, jak słońce.
Ariel kucnęła przy nim, przytuliła do boku i zwichrzyła dłonią i tak już sterczące od wiatru włosy.
    - Widocznie uzdrowiły ją, nie czekając na ciebie – stwierdziła spokojnie, przekonana, że chłopiec coś sobie wymyślił – Twoja opiekunka już poszła, więc może odprowadzę cię do niej.
     Xander przylgnął do niej, obejmując ramionami jej szyję.
    - Jeszcze nie. Pobaw się ze mną.
    Wstała z jego ciężarem na rękach.
    - Czuję, że zwabiłeś mnie tu podstępem i od początku o to ci chodziło – stwierdziła z rozbawieniem, gdyż akurat na niego nie mogła się złościć.
     - Skąd wiedziałaś? - zachichotał łaskocząc jej szyję ciepłym oddechem – Balar…
    Urwał raptownie, wciągnął głośno powietrze i jeszcze mocniej do niej przylgnął. Ariel zmarszczyła brwi. Teraz już była pewna, że ten drań coś kombinuje.
    - Co takiego Balar? Coś zrobił, albo powiedział? - rzuciła lekko, wręcz obojętnie, starając się ukryć napięcie w głosie. Xander tylko pokręcił gwałtownie głową, więc westchnęła z rezygnacją i ruszyła wzdłuż brzegu, kątem oka rozglądając się po wyspie. Wcześniej jakoś nie zwróciła uwagi, że przez cały dzień widziała tylko Liilję i te elfy, które przyszły po kosze. Teraz poza nimi, wydawało się, że na wyspie nie ma żywej duszy. Było też wręcz niesamowicie cicho – Wiesz przypadkiem, gdzie się podziały wszystkie elfy?
     W odpowiedzi cmoknął ją w policzek i roześmiał się beztrosko.
    - Pobawmy się w wodne sztuczki.
    - No dobrze – poddała się, wiedząc, że i tak niczego się od niego nie dowie. A jak wróci Balar to sobie z nim pogada.
    Przez następne pół dnia pluskali się w płytkiej wodzie rzeki, a Ariel tworzyła w niej różne kształty i zwierzęta, albo unosiła kule wodne nad ich głowy, które eksplodowały tysiącami kropelek. Wszystko to Xander nagradzał oklaskami i piskami zachwytu i wciąż prosił o więcej. Patrząc na niego, Ariel nie potrafiła przestać się uśmiechać. Odkąd zniknęło czerwone oko i obecność bogów, chłopiec jakby odżył i nareszcie zachowywał się jak na swój wiek powinien, a nie jak dorosły. Ariel nie wiedziała, czy po opuszczeniu wyspy kiedykolwiek się zobaczą, i na tę myśl już za nim tęskniła.
    Chyba jeszcze nigdy tak długo nie korzystała ze swojej Mocy, dlatego późnym popołudniem czuła się tak senna i zmęczona, że od razu położyłaby się spać. Była jednak również bardzo głodna, gdyż w sumie od śniadania, które było teraz tylko wspomnieniem, zjadła jedynie trochę owoców.
    - Może zjemy teraz kolację? - zaproponowała, kiedy siedząc nad brzegiem rzeki po raz kolejny zaburczało jej w brzuchu.
    - Muszę wracać do Moorilil – stwierdził tylko Xander. Zerwał się na nogi, jakby raptem bardzo mu się spieszyło i machając jej ręką, zniknął jej z oczu, zanim sama zdążyła wstać.
    - Hmm, mam wrażenie, że wszyscy są dzisiaj jacyś dziwni – mruknęła pod nosem, zerkając na różowe niebo. Niedługo się ściemni, więc zje byle co i chyba może pójść wcześniej spać.
     - Witaj, Ariel.
    Zdążyła założyć buty i jeszcze nie całkiem się wysuszyła, kiedy zjawiła się Malia.
    - Przyszłam po ciebie.
    - Ale...dokąd? - dzisiaj wszyscy zmuszali ją do czegoś, nawet nie pytając o zdanie.
    - Chyba jesteś głodna, prawda? To jasne, że na kolację. - Malia mrugnęła jasnym okiem, wzięła za rękę i ruszyły w głąb wyspy.
     O co tu chodzi?
    Czekamy na ciebie. Jego głos, po całym dniu milczenia, wydał jej się tym, czego najbardziej potrzebowała i za którym podświadomie tęskniła.
    Słonce powoli chowało się za horyzontem, kiedy stanęły przed siedzibą Eriianela, a raczej...przed jej domem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych