Nie
chciał więcej kłamać, dlatego wolał wmówić sobie, że po
prostu przemilczał pewne rzeczy, aby jej nie ranić. Czasami
świadomość, że tylko on widział przyszłość, która mogła
nadejść i znał konsekwencje każdego czynu, który mógł zaważyć
o ich losach, zdawała się zbyt przytłaczająca jak dla jednego
człowieka. Jednak nawet gdyby z góry nie wiedział, że jego
działania odniosą skutek i tak by zaryzykował.
Wbrew pozorom to nie pierwsza
wizja była najgorsza, ale trzecia. Już wtedy zaczęły się
problemy z bezsennością. Zawsze, gdy zamykał oczy, widział tą
scenę jak z najgorszych koszmarów. Przypominała mu, czego udało
im się uniknąć
Riva, jego mały braciszek
zawlókł Ariel na wyspę Aznar, aby zwabić tam jej rodziców.
Zmusił ją, żeby patrzyła jak Rairi ich morduje, a potem
zaprowadził przed oblicze Gathalaga, torturował i w końcu zabił.
Bez mrugnięcia okiem i bez skrupułów, jakby nie miał już serca
ani duszy.
W tym wypadku musiałby zabić
Rivę, a potem sam zginąłby w walce z elfką.
Tak wyglądałby ich koniec.
Wystarczyło jednak, że
podjął decyzję i wizje zaczęły się zmieniać. Riva został
królem, a Ariel dorosła.
Przyszłość leżała w jego
rękach, bo tylko on wiedział, jakby się mogła potoczyć, gdyby
stchórzył, albo popełnił jakiś błąd.
Ostatnią wizję miał tuż
po umieszczeniu Ariel w szkole. Zobaczył wtedy, że wszystko podąża
w całkiem innym kierunku niż początkowo. Wiedział już co robić,
chociaż nie miał gwarancji, że przyszłość nie ulegnie zmianie.
Jak już się przekonał, wystarczył do tego jeden mały drobiazg,
który mógł uruchomić całą lawinę.
Gdyby próbował uratować
swoich rodziców...Gdyby wtedy nie odesłał Tary do domu...Gdyby nie
zabił Sato…
Jedno małe „gdyby”
mogłoby zmienić wszystko. Przez lata czekał na wizje, ale więcej
go nie nawiedziły. Tak długo odczuwał podskórny lęk i napięcie,
że teraz, gdy mógł już odetchnąć, czuł się bardzo dziwnie,
jakby ta maska, którą nosił, przylgnęła do niego zbyt mocno i
zdzierając ją, tak naprawdę pozbawił się części siebie.
Nie był tym Balarem, który
jako nastolatek potrafił śmiać się beztrosko i miał marzenia. Za
dużo widział i za długo żył z kimś tak przesiąkniętym złem
jak Rairi i Gathalag.
I może jego duszę również
wchłonęłaby ciemność, gdyby nie Ariel i Riva. Oraz świadomość
tego, że chronił ich najlepiej, jak potrafił.
- Mam wrażenie, że coś cię
trapi.
Spokojny przyciszony głos
Eriianela wyrwał go z zadumy i przypomniał, że znajdują się w
głównej sali jego siedziby. Po wspólnej kolacji wszyscy już dawno
się rozeszli i pozostała tylko ich dwójka. Zapadał zmrok, ale
liczne okna dawały jeszcze wystarczająco światła. Czerwony
księżyc powoli wyłaniał się na niebie, przypominając wszystkim
o swoim istnieniu i o tym, że pełnia zbliżała się coraz
szybciej. Podobała mu się umiejętność teleportacji Argona, ale
znacznie bardziej wolałby mieć Moc cofania czasu.
- W porządku, po prostu się
zamyśliłem – odparł z westchnieniem i potarł rękami twarz.
Siedział przy pustym stole i dopiero teraz uniósł głowę, po czym
skierował wzrok na jedno z okien, przy którym stał elf –
Zapomniałem jak to jest, móc swobodnie wspominać i myśleć o czym
się chce bez tego poczucia, że ktoś trzyma ci nóż na gardle.
- Ktoś, czyli Rairi –
stwierdził Eriianel, odwrócił się i popatrzył na niego uważnie
przepełnionymi mądrością oczami, przed którymi nie było żadnych
tajemnic.
Balar powoli skinął głową.
- Dzięki temu, że się we
mnie zakochała, nie zauważyła drobnych błędów, które
popełniałem – krzywiąc się, osunął się na oparcie krzesła i
skrzyżował przed sobą ramiona – Uwierzyła, że na wyspie Rohe
nie ma elfów i jest przekonana, że wrócę do niej razem z
kamieniami i z głową Potomka pod pachą. Wiesz jak umila sobie
czas, czekając na mnie? - jego wzrok stwardniał, a w czarnych
tęczówkach pojawił się chłód i odraza – Zabija niewinnych
ludzi, kobiety i dzieci, które nie potrafią się nawet obronić.
Zabija ich z czystej przyjemności i jeszcze kazała mi na to
patrzeć. Kiedy wchodziła mi do głowy i pokazywała co robi… -
westchnął chrapliwie i pochylił się nad stołem, opierając czoło
o splecione dłonie – Udawanie, że to mnie nie rusza było
najtrudniejsze ze wszystkiego, co dla niej robiłem. Trudniejsze niż
klękanie przed Gathalagiem.
Elf podszedł do niego
bezgłośnie i położył dłoń na jego ramieniu.
- Teraz jesteś dostatecznie
silny, żeby się z nią zmierzyć.
Balar nie poruszył się,
tylko przymknął powieki, pod którymi zamajaczyły mu czerwone
plamki.
- Może i tak, ale
przygotowałem dla niej inny koniec. Niech myśli, że swoim
okrucieństwem zmieni ten świat, a jej ukochany król jej w tym
pomoże. To jest jej kara. Do samego końca będzie sądziła, że ją
kochałem i byłem jej wierny. Czasem współczuję Rairi, chociaż
nie powinienem. Własnego syna potraktowała jak zwykłe narzędzie
do własnej zemsty, pozbawiając go woli i człowieczeństwa. Nawet
nie wiem, czy ona w ogóle rozumie pojęcie miłości. Czy to, co do
mnie czuje, w ogóle można nazwać miłością, skoro tyle razy bez
najmniejszych skrupułów zadawała mi ból. Przywiązuje do siebie
ludzi strachem i kontrolowaniem umysłów, bo kiedyś ktoś ją
zdradził. Pewnie do momentu śmierci nie będzie świadoma, jak
wiele przez to straciła.
Elf przysiadł na krześle u
szczytu stołu i w kompletnej ciszy czekał spokojnie, aż Balar znów
uniesie głowę. Ich spojrzenia spotkały się w zapadającym
półmroku i w oczach Najstarszego ujrzał nieme zrozumienie, które
zawsze w jakiś sposób podnosiło go na duchu.
- Ludzie wciąż giną i będą
ginąć, ale dzięki tobie, to się zmieni.
- Wiem.
- A jak postępy Ariel.
Balar nieco się rozpogodził.
- Całkiem nieźle. Sądzę,
że jest już prawie gotowa.
- W takim razie może
powinniście wrócić nieco wcześniej? - zasugerował Eriianel –
Twój brat czeka…
Balar zacisnął usta i
popatrzył przez jedno z okien, gdzie widać było fragment ogrodu.
- Rivie nic nie będzie, a
ja, jeśli pozwolisz, wolałbym zostać tutaj do końca. Z różnych
względów.
- Rozumiem i nie mam nic
przeciwko, jednak jeśli Ariel jest już gotowa…
- Nie jest i ja też nie –
z zaciętą miną spojrzał elfowi prosto w oczy – Zostało nam
jeszcze tylko kilka dni. Może to niewiele, ale nie widziałem Ariel
przez dwanaście lat. Dla mnie każdy dzień tutaj spędzony z nią,
to jak jeden rok naszej rozłąki. Ten krótki czas nie wynagrodzi
jej mojej nieobecności i krzywd, jakich doznała, ale przynajmniej
znów mi ufa.
Eriianel uśmiechnął się
łagodnie i skinął głową, nie próbując dłużej oponować.
- To dziecko wiele dla ciebie
znaczy.
- Więcej niż własne życie.
- Od naszego pierwszego
spotkania, gdy przybyłeś na wyspę, prosząc mnie o pomoc,
podziwiałem twoją odwagę i wspierałem cię. Cieszę się, że
poznałem w końcu ten twój świat, dla którego tyle poświęciłeś.
Chciałbym sam coś dla was zrobić, ale nie wiem co.
Balar uśmiechnął się
szeroko, czekając na taką okazję.
- Ale ja wiem.
***
Ariel zdawało się, że czas
na wyspie płynął szybciej, niżby chciała. Chociaż z drugiej
strony odnosiła wrażenie, że minęły miesiące odkąd tu
przypłynęli. A przecież to wydawało się nieprawdopodobne jeszcze
kilka dni temu, kiedy tak bardzo chciała wrócić do domu. Wtedy
jednak nie znała mieszkających tu elfów, nie wiedziała, że
spotka Xandera, i że w towarzystwie Balara może zapomnieć o całym
świecie.
Przez cały dzień ani przez
minutę nie była sama, nie licząc czasu, kiedy mogła wykąpać się
w rzece. Posiłki jadła razem z elfkami i Balarem, pomagała
pielęgnować ogród i chodziła z nimi na spacery wokół wyspy.
Potem razem bawili się z Xanderem, a przez resztę czasu próbowała
opanować żywioł ognia.
Balar nauczył ją jak
świadomie wchodzić do ich wewnętrznego świata, gdzie przez cały
czas bezpiecznie spoczywały kamienie, czekając aż je zabierze gdy
przyjdzie na to czas.
Balar był przy niej gdy
otwierała oczy i gdy szła spać. W czasie posiłków siedział obok
niej i podawał wodę albo jakąś potrawę zanim sama pomyślała,
na co ma ochotę. Zawsze wiedział kiedy jest głodna, a kiedy
potrzebuje odpoczynku. Ile razy niechcący się potknęła, Balar był
tuż obok, aby ją podtrzymać i wciąż, z niezmienną cierpliwością
powtarzał jej, że w końcu zapanuje nad ogniem jak nad resztą
żywiołów.
I to wszystko nawet jej się
podobało, chociaż ewidentnie czytał jej myśli bez żadnego
ograniczenia. Z każdą minutą tak bardzo przyzwyczajała się do
tego, że jest obok niej, że już nawet nie potrafiła sobie
przypomnieć jak żyła do tej pory, chociażby przez ostatnie
miesiące nie mając go w zasięgu wzroku. I jak mogła kiedykolwiek
się go bać?
Jedyne co ją ostatnio
nurtowało to to, gdzie spał i czy w ogóle spał. Po całym dniu
odprowadzał ją do chaty, mówił „dobranoc” i odchodził, nie
mówiąc dokąd. Znikał na całą noc, aby rano przywitać ją z
uśmiechem i znów nie odstępował jej na krok. Nie wydawał się
zmęczony, czy niewyspany, chociaż cienie pod oczami mogły
świadczyć, że już dawno nie zmrużył oka. Mimo, że zżerała ją
ciekawość, wątpiła czy odpowiedziałby, gdzie znika na całe
noce. Dlatego próbowała wypytywać o to elfy i nawet samego
Eriianela, ale wszyscy wzruszali tylko ramionami, twierdząc, że
nikt tu nikogo nie śledzi. Liilja udzieliła podobnie wymijającej
odpowiedzi, chociaż jej tajemniczy uśmiech przekonał Ariel, że
coś przed nią ukrywają.
Niby nic się nie zmieniło,
ale nagle mieszkańcy wyspy stali się jacyś podejrzanie skryci, a
niektórzy wręcz jej unikali, jakby obawiali się jej pytań. Xander
ciągle wykręcał się nauką i nawet nie chciał się z nią bawić,
a Balar… Cóż, Balar zachowywał się zupełnie normalnie, może
poza tym, że czasem popadał w chwilowe zamyślenie i gdy wtedy na
nią patrzył, w jego oczach było coś takiego, czego nie potrafiła
zrozumieć. A gdy próbowała zagadnąć o jego nocnym znikaniu,
zmieniał temat tak gładko, jakby w ogóle jej nie słyszał. Czuła
coraz silniej, że wszyscy coś przed nią ukrywają, przez co miała
jakieś niepokojące myśli oraz przeczucie, że to nie jest nic
dobrego. Przecież Balar był mistrzem udawania i iluzji. Kiedy to
sobie uświadomiła, zaczęła patrzeć na niego z większym
dystansem i obudzoną na nowo nieufnością. Potrafił być groźny i
roześmiany z taką samą łatwością i naturalnością, więc tak
naprawdę skąd mogła wiedzieć co tak naprawdę myśli, skoro tylko
on miał dostęp do jej umysłu?
Tak naprawdę to była
rozdarta i lekko tym wszystkim skołowana. Obiecał przecież, że
nie będzie miał przed nią więcej tajemnic, a tutaj nagle wszyscy
zaczęli zachowywać się dziwnie i już nikt nie miał czasu, żeby
z nią pospacerować, czy porozmawiać. Balar zapewniał, że po
prostu mają swoje obowiązki i nie zawsze mogą ich zabawiać, ale
nie wiedziała już, czy powinna wierzyć jego słowom. Nawet po tym,
jak opowiedział jej całą historię o sobie i tyle dla niej zrobił,
pozostawał jeszcze niezaprzeczalny fakt dokonanych przez niego
zbrodni. Wciąż miała przed oczami jak skręca kark Sato i rzuca go
w przepaść. To wszystko nadal tkwiło głęboko w jej sercu, niczym
zadra i właśnie przez to gdzieś w środku nadal miała
wątpliwości.
Cząstka niej pozostawała
nieufna, ale jednocześnie Balar bardzo łatwo wywoływał na jej
twarzy uśmiech i będąc z nim, zapominała, że istnieje coś
więcej poza tą wyspą. Przy nim nie myślała o Rivie, chociaż
momentami był do niego tak podobny, aż chwytały ją wyrzuty
sumienia.
Aż pewnego dnia otworzyła
oczy i ze smutkiem stwierdziła, że pozostało im jedynie pięć
dni. Leżąc bez ruchu z plamą słońca na odkrytej stopie,
wpatrywała się w sufit i przygryzając wargi, gładziła stos
miękkich poduszek. Wokół zaległa cisza i nawet nie słyszała
ćwierkania ptaków. Sama w pustej izbie czuła w środku
nieprzyjemny ucisk i wrażenie, że jest sama jedna na całej wyspie.
Miała pięć dni na
pożegnanie się z elfami i Xanderem i tylko pięć dni dzieliło ją
od ostatecznej walki z Gathalagiem.
Tylko
pięć dni i znów będę z Argonem, Rivą i resztą Zakonu. I z
Tarą. Próbowała
pocieszyć się tą myślą, ale jakoś nie miała ochoty wyobrażać
sobie jak to będzie, gdy wróci do zamku. To dziwne, że czuła taki
smutek, skoro w gruncie rzeczy nic ją tu nie trzymało. Tęskniła
za bratem, przyjaciółką i przede wszystkim za Rivą. Była prawie
gotowa, żeby zmierzyć się z wrogiem, więc dlaczego nie mogłaby
wrócić choćby teraz? Miała skrzydła i nikt jej tu nie trzymał
na siłę. Dała Balarowi dwa tygodnie i ten czas mijał. Na pewno
zrozumie, jeśli…
Dzień
dobry, moja gwiazdeczko. Jeśli wstałaś, to czekam na zewnątrz.
Ten ciepły baryton, który
niczym plama słońca, rozszedł się po jej umyśle, tkankach i
krwiobiegu wystarczył, aby skupiła się na tu i teraz.
Usiadła nagle i pociągnęła
nosem, czując dopiero jak po całej izbie rozchodzi się zapomniany
już, smakowity zapach. Jednocześnie zaburczało jej w brzuchu.
Co
to?
Ubrałaś
się już?
Nie.
Więc
radzę się pospieszyć, bo wszystko zjem sam.
Ariel
nie potrzebowała większej zachęty. Wyskoczyła z łóżka,
przebrała się pospiesznie w sukienkę z poprzedniego dnia,
ochlapała twarz wodą z miski i rozczesała włosy.
Jeszcze
pięć dni. Powiedziała
sobie, otwierając drzwi. Skoro obiecała, zostanie co do ostatniego
dnia, a tym, co będzie potem, będzie jeszcze miała czas się
martwić.
Intensywne słońce na moment
ją oślepiło, więc zmrużyła oczy, kierując się na tyły chaty,
przyciągana nieziemskim zapachem.
- Mięso – twierdziła z
zachwytem, kiedy stanęła przed ogniskiem nad którym piekł się
dorodny królik. Jeszcze raz pociągnęła nosem i westchnęła z
lubością, mając nadzieję, że to jej się nie śni.
Balar siedział po drugiej
stronie i pilnował, żeby mięso spiekło się równo ze wszystkich
stron, co i raz posypując je jakimiś ziołami z woreczka.
Jednocześnie uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do ust.
- Lepiej nie rozgłaszaj tego
głośno – szepnął konspiracyjnie.
Czując, jak ślina napływa
jej do ust, usiadła na trawie i czujnie rozejrzała się na boki,
uświadamiając sobie, że właśnie robią coś zakazanego.
- Skąd to wziąłeś?
Przecież elfy…
-...nie jedzą mięsa –
dokończył za nią przyciszonym głosem – Wiem. Upolowałem tego
królika w lesie i jeśli któryś z elfów dowie się, że zabiłem
to biedne stworzenie… - zrobił dramatyczną minę i mrugnął do
niej okiem – W każdym razie mam nadzieję, że nas nie przyłapią.
Ariel jeszcze raz się
rozejrzała i spojrzała na niego krzywo.
- Ogólne się dziwię, że
nie zlecieli się tu jeszcze wszyscy mieszkańcy wyspy. Pachnie tak,
że pewnie czują to w Elderorze, a co dopiero mówiąc o wyczulonych
na wszystko elfach.
- Hmm, masz rację –
zupełnie niewzruszony tą informacją, uśmiechnął się jeszcze
szerzej i zatoczył ręką łuk wokół siebie – Dlatego stworzyłem
wokół polany barierę. Pokierowałem ją tak, żeby zapach wdarł
się do chaty, ale teraz jesteśmy w niej szczelnie zamknięci i mam
nadzieję, że nawet najczulszy nos Eriianela nic nie poczuje.
Ariel zmarszczyła brwi,
zastanawiając się dlaczego tego nie wyczuła. Być może tak bardzo
skupiła się na zapachu, że nie zauważyła momentu, kiedy przeszła
przez barierę. Mięso wyglądało apetycznie i naprawdę się za nim
stęskniła, ale miała wyrzuty sumienia wobec elfów.
- A jeśli ktoś tu
przyjdzie?
- O to też zadbałem. Xander
obiecał, że zajmie uwagę naszych gospodarzy, w zamian za kawałek
mięsa.
Otaczając ramionami burczący
brzuch, pochyliła się do przodu, przenosząc wzrok to na piekącego
się królika, to na Balara, który za zasłoną skaczących i
skwierczących płomieni wydawał się bardzo z czegoś zadowolony.
- Czuję, jakbyśmy
popełniali jakąś zbrodnię – odezwała się cicho, co i raz
wypatrując wśród drzew, czy jakiś elf już ich nie nakrył –
Powinniśmy uszanować ich sposób życia. Owoce i warzywa nie są
takie złe.
Balar znów przekręcił
mięso i posypał mieszanką ziół. Robił to z wielką wprawą
człowieka, który znał się absolutnie na wszystkim.
- To tylko jeden królik, a
my jesteśmy tylko ludźmi. Pomyślałem, że przyda nam się mała
odmiana, a ty pewnie stęskniłaś się za normalnym posiłkiem.
- Czyli porządnym kawałem
mięsa? - roześmiała się, mile zaskoczona, że przygotował dla
niej taką niespodziankę.
- Właśnie – popatrzył na
nią ponad ogniskiem, które ich dzieliło, a w kącikach oczu i ust
pojawiły się drobne zmarszczki towarzyszące szerokiemu uśmiechowi
– Nie myśl jednak sobie, że to wszystko tylko dla ciebie. Może i
przywykłem do tutejszej diety, ale jestem mężczyzną i potrzebuję
czasem zjeść kawał mięsa.
Pogłaskała się po brzuchu
i posłała mu żartobliwie groźne spojrzenie.
- Ale dzielimy się po
połowie. I to ze swojej części masz zostawić kawałek dla
Xandera.
- Cóż, dzisiaj nie mam nic
do gadania.
- Dzisiaj?
- Chyb gotowe.
Zignorował jej pytanie i z
przesadną uwagą zajął się posiłkiem. Zdjął mięso z ognia i
pokroił na równe części na przygotowanych wcześniej talerzach.
Przez kilka minut delektowali się gorącym królikiem w całkowitej
ciszy, nie licząc cichego szemrania rzeki i koncertu samotnego
ptaka, który przysiadł na dachu chaty. Ariel co i raz zerkała
ukradkiem na Balara, mając wrażenie, że jest dzisiaj jakiś
zamyślony i wycofany. Czyżby jej wcześniejsze myśli jakoś go
uraziły?
- Słuchaj… - zaczęła,
przełykając kęs i oblizując palce. Starała się, aby jej głos
brzmiał naturalnie, niezobowiązująco – To, o czym myślałam
wcześniej…
- Zostało tylko pięć dni.
- Tak
- Wiem, że tęsknisz za
wszystkimi, ale wytrzymasz jeszcze trochę?
- Tak – wymamrotała do
talerza. Wyczuwała po jego głosie, że to mu wystarczy i nie musi
się tłumaczyć.
Dlaczego
musisz być taki wyrozumiały i wszystko rozumieć, kiedy wciąż
podejrzewam cię na każdym kroku?
Nic
nie odpowiedział, chociaż była pewna, że usłyszał te myśli.
Tak czy tak musiała zostać te ostatnie kilka dni, bo wciąż nie
panowała całkowicie nad ogniem. To był główny powód tego, że
jeszcze stąd nie odleciała. Tylko czy jedyny?
Znów jedli w milczeniu i
Ariel całkowicie skupiła się na zawartości swojego talerza. Nigdy
nie jadła lepszego mięsa i nie sądziła, że Balar okaże się tak
dobrym kucharzem. To oczywiście od razu skojarzyło jej się z Rivą
i ich wspólną wyprawą. Aby nie popaść w melancholijne
przygnębienie, uniosła wzrok, żeby zagadać Balara i rozwiać
jakoś tą przygnębiającą ciszę.
Okazało się jednak, że
zjadł już swoją porcję i właśnie się podnosił. Spojrzał
gdzieś w bok, więc Ariel podążyła za nim wzrokiem. Na skaju
polanki, przy drzewie stał Xander i machał do nich, szczerząc zęby
w szerokim uśmiechu. Zaczął pokazywać coś na migi, na co Balar
nieznacznie skinął głową.
- Co…
Odwrócił
się ku niej z lekkim uśmiechem i wskazując na ognisko.
- Mogłabyś zgasić ogień?
Z pytająco uniesionymi
brwiami zerknęła na chłopca, który przebierał niecierpliwie
nogami i oglądał się na boki, jakby bał się, że ktoś go
przyłapie.
- O co chodzi? - spytała z
kawałkiem mięsa w palcach, które zawisły w połowie drogi do ust
– Coś się stało?
- Absolutnie nic – obszedł
ognisko i kucnął tuż przed nią, zasłaniając sobą Xandera,
drzewa i resztę świata. Nawet gdyby chciała nie potrafiła
odwrócić wzroku, zatopiona w jego oczach. Pachniał mieszanką
przypraw, mięsa i dymu z ogniska – Muszę gdzieś iść, więc
poradzisz sobie sama?
To pytanie ją zaskoczyło.
Jakby była pięcioletnim dzieckiem, które bez niego nie miało się
z kim bawić ani co z sobą zrobić. A może tak było? Wprawdzie nie
miała pięciu lat, ale spędzał z nią ostatnio tyle czasu, że
nawet minuta bez jego obecności wydawała się niewyobrażalna i
przygnębiająca. Uderzyło ją to, bo kiedy tak bardzo się do niego
przywiązała, wręcz uzależniła?
- Co będziesz robił? -
zapytała.
Z nikłym uśmiechem w
kącikach ust wyciągnął rękę w stronę jej twarzy, ale zaraz się
rozmyślił i cofnął ją.
- Przyślę Liilję, żebyś
miała towarzystwo.
- Nie… - chciała
powiedzieć, że nie potrzebuje nikogo i może sama się sobą zając,
ale nie dał jej dokończyć.
- Dzisiaj pracuje w ogrodzie,
więc jej pomożesz – zawyrokował nie dając jej szansy sprzeciwu,
jakby miał wszystko z góry zaplanowane.
Chwycił porcję mięsa
obiecaną Xanderowi, podszedł do niego szybko, po czym oddalili się
jak gdyby nigdy nic, rozmawiając o czymś cicho. Kiedy do jej uszu
doleciał śmiech chłopca, aż skrzywiła się z głęboką urazą.
Zupełnie bez powodu poczuła do nich złość, że zostawili ją tak
bez żadnych wyjaśnień, ewidentnie mając jakieś swoje tajemnice.
Czy gdyby teraz po prostu stąd odleciała, ktokolwiek by się tym
przejął?
Dokończyła śniadanie, ze
złością łykając duże kęsy, po czym nadal ze złością
machnęła ręką, posyłając na ognisko zbyt duży strumień wody.
Mamrocząc pod nosem, pobiegła nad rzekę, gdzie ochlapała twarz i
ugasiła pragnienie. Nie potrzebowała Balara ani Liilji, czy
kogokolwiek innego, żeby nie czuć się samotnie.
Kiedyś lubiła samotność i
własne towarzystwo i przecież nie była dzieckiem, żeby nie
potrafiła sama znaleźć sobie zajęcia.
Baw
się dobrze z elfami, a ja potrenuję. Chociaż raz nie będziesz mi
przeszkadzał. Pomyślała
dobitnie, aby mieć pewność, że do niego dotarło i z zaciętą
miną poszła do chaty
po
swój miecz, po czym wyszła z nim pod rozłożyste drzewo. Przez
chwilę ważyła go w dłoni, obserwując jak na długiej, wąskiej
stali odbijają się promienie słońca. Dopiero z bliska i przy
zmrużeniu powiek dało jej się zauważyć wypisane wzdłuż klinki
ozdobne i zawiłe pismo elfów, które wydawało się jedynie
misterną ozdobą bez większego znaczenia. Kilka razy machnęła
mieczem z góry i na boki, podziwiając jego wykonanie i lekkość.
Czy trzymała go jedną dłonią, czy oburącz, był równie wygodny
i wpasowywał się w jej ręce, jakby stanowił ich przedłużenie.
Potem usiadła na trawie po turecku, położyła go sobie na kolanach
i przejechała palcami po zimnym ostrzu oraz ledwo wyczuwalnych
wypukłościach pisma. Drugą dłonią pogładziła smukłą rękojeść
w kolorach kamieni żywiołów.
Ten miecz nie służył do
walki, ale do jednego celu i zabicia tylko jednej osoby. Miała
ochotę go zatrzymać i zawsze nosić przy sobie, ale podejrzewała,
że po spełnieniu swojego zadania zostanie jej odebrany razem z
kamieniami.
Tym mieczem miała zabić
Gathalaga, przebijając ciało, które sobie wybrał. Balar tłumaczył
jej, że w tym momencie to będzie tylko pusta skorupa, a ona powinna
skupić się na pokonaniu wroga. Tamten nieszczęśnik był nieważny,
zresztą zapewne sam by nadstawił się na jej miecz, gdyby to miało
ich wszystkich uwolnić od Niezwyciężonego.
Ariel to wszystko wiedziała
i powtarzała sobie, że da radę. A mimo wszystko gdzieś tam w
środku miała obawę, że w tym decydującym momencie zawaha się i
stchórzy. Zabijała już, ale uzbrojonych przeciwników i w obronie
innych. Tutaj będzie musiała przebić serce osoby w momencie,
kiedy będzie najbardziej bezbronna, czyli tuż po tym, jak Gathalag
wejdzie w ciało.
Ktokolwiek
to będzie, nie mogę się zawahać. Jedna ofiara jest niczym wobec
tych wszystkich, którzy już stracili życie.
Powtarzając
sobie te słowa wstała zdecydowanie, przyjmując postawę, którą
kiedyś nauczył ją Argon i wymierzyła ostrzem w serce
niewidzialnego przeciwnika. Następnie rozpoczęła serię ciosów
które również pamiętała z poprzednich treningów. Zamierzała
ćwiczyć tak, aż się spoci i zmęczy, a potem skupić się na
opanowaniu ognia, ale zapomniała, że Balar miał dla niej inne
plany.
- Tu jesteś! Słyszałam, że
chcesz mi pomóc.
Na widok Liilji,
nadbiegającej ku niej skocznym krokiem przerwała trening i
uśmiechnęła się trochę z przymusem.
Powinnam
trenować, a nie marnować czas na durny ogródek. Nawet nie spytałeś
mnie o zdanie.
-
Idziemy? - elfka cała promieniała radością i entuzjazmem. Blado
różowa sukienka z lekkiego i cienkiego materiału zupełnie nie
pasowała do grzebania w ziemi, ale to w końcu były elfy – Czeka
nas dużo pracy.
- Tylko odłożę miecz –
mruknęła, zawiedziona, że jednak dzisiejszy dzień będzie
zmarnowany i z ociąganiem zniknęła na chwilę w chacie.
Wiesz,
że nie mamy czasu. Muszę się skupić, a przy tej elfce to zupełnie
niemożliwe.
Liilja
czekała już na nią w progu, chwyciła za ramię i uśmiechając
się szeroko, poprowadziła w stronę ogrodu.
- Ale będzie fajnie. Bardzo
się ucieszyłam, kiedy Balar powiedział, że chcesz mi pomóc.
Wiesz, parę roślin zaczyna więdnąc, marchewkę oblazło jakieś
robactwo, a ziemia jest dzisiaj wyjątkowo sucha. Chyba poradzisz coś
na to, prawda?
- Hmm, jasne – westchnęła
w duchu, próbując wykrzesać z siebie choć trochę jej radości.
Liilja tak bardzo przypominała jej Tarę i była tak zaaferowana i
szczęśliwa jej towarzystwem, że Ariel nie miała teraz sumienia
jej odmawiać.
Znowu
nie odpowiadasz. Rzuciła
w myślach z poirytowaniem.
Po
prostu dzisiaj się odpręż i nie myśl o treningu. I nie bądź na
mnie zła. Chciałem tylko, żebyś miło spędziła ten dzień.
Przewróciła
oczami,
podczas gdy elfka nie przestawała mówić i nawet na chwilę nie
puściła jej ramienia, jakby miała rozkaz doprowadzenia jej do
ogrodu choćby siłą.
Bardzo
chciałabym wejść ci do głowy i zobaczyć w końcu czego mi nie
mówisz i co tak naprawdę kombinujesz.
Roześmiał
się cicho gdzieś na obrzeżach jej umysłu i już nic więcej nie
powiedział. Ariel mogła tylko zacisnąć pięści i pogodzić się
z tym, że na kilka dobrych godzin będzie zbyt zajęta, żeby
przejmować się jego dziwnym zachowaniem.
I faktycznie nie miała czasu
myśleć o tym co powinna zrobić, chociaż blisko jej serca osiadł
niepokój i wewnętrzne napięcie w oczekiwaniu na coś złego.
Ale przecież jej towarzyszka
i nowa przyjaciółka nie mogła udawać albo coś kombinować za jej
plecami, nawet jeśli czasami również zachowywała się nieco
dziwnie. Liilja była kwintesencją niewinności, beztroski i wręcz
niewyczerpanej energii. Kiedy Ariel wykorzystywała Moc żywiołów
aby nawodnić ziemię i naprawić wymienione szkody, elfka
zachwycała się jej umiejętnościami, chociaż z pewnością jej
magia też by sobie z tym poradziła. Przecież do tej pory radzili
sobie świetnie bez jej kamieni. Ale skoro mogła się na coś
przydać, nie zamierzała tego komentować.
I przez cały czas, kiedy zbierały owoce i warzywa mówiła
nieprzerwanie, rzadko kiedy dając Ariel choćby przytaknąć czy coś
wtrącić. Jej słodki śmiech był zaraźliwy i powoli Ariel zaczęła
mijać złość na wszystkich wokół i na to, że uciekają jej
cenne godziny. To przecież Balarowi zależało na tym, żeby tu
została, więc skoro twierdził, że może sobie odpuścić trening,
może faktycznie nie miała co się denerwować. A przy elfce tak
łatwo było zapomnieć o problemach i odprężyć się nawet przy
fizycznej pracy. Jej dźwięczny głos, w połączeniu z wysiłkiem i
grzejącym w plecy słońcem, dość szybko wywiały jej z głowy
niepotrzebne myśli i obawy.
Po
prostu jestem przewrażliwiona. Tłumaczyła
sama sobie, jednocześnie potakując i uśmiechając się do Liilji,
która opowiadała jej coś z entuzjazmem. Po
tym wszystkim trudno, żebym nie była podejrzliwa. Balar ma po
prostu swoje sprawy i nie musi mi o wszystkim mówić. Może też
mieć jakieś tajemnice z elfami, w końcu zna je dłużej ode mnie.
On czuje się tu jak w domu, a ja jestem tylko gościem.
W
południe posiliły się słodkimi owocami, po czym zjawił się
Calanon z kilkoma elfami. Zabrali pełne kosze, Liilja podziękowała
jej za pomoc i odeszli, jakby gdzieś się spieszyli. Nieco
zaskoczona tym, że nagle znów została sama, pomyślała, że teraz
w końcu będzie mogła trochę potrenować. Zaledwie jednak ruszyła
w stronę chaty, przybiegł Xander, który koniecznie i natychmiast
chciał jej coś pokazać.
- Co to takiego? To nie może
poczekać? - miała wrażenie, że dzisiaj wszyscy pragnął jej
towarzystwa.
Ciągnął ją niecierpliwe
za rękę, prawie biegnąć w kierunku morza. Podskakiwał przy tym
niczym małpka i wyglądał na bardzo podekscytowanego.
- Nie może. Musisz zobaczyć
to teraz.
- Ale co to jest?
- Ogromna, złota ryba.
- Złota ryba?
- Tak. Moorilil widziała
wcześniej jak fale wyrzuciły ją na brzeg. Razem z innymi elfami
miały spróbować ją uzdrowić i wrzucić do wody, więc zanim to
zrobią chciałem ją z tobą zobaczyć.
Co i raz spoglądał na nią
przez ramię, jak gdyby sprawdzał, czy za nim idzie, chociaż
ciągnął ją za rękę. Czekał aż się do niego uśmiechnie i
dopiero wtedy odwracał się z zadowoleniem i skocznym krokiem
prowadził ją dalej, jakby nie potrafił biec normalnie.
Kiedy zasapani dotarli nad
brzeg wyspy, zastali jedynie łagodne fale, w których odbijało się
złociste słońce. Po rybie i elfach nie było ani śladu.
- Może to nie tutaj? Jesteś
pewny, że była w tym miejscu? - Ariel wzięła się pod boki i
odetchnęła kilka razy, mając dziwne przeczucie, że żadnej ryby
nie było. Tym bardziej złotej.
Xander kręcił się wokół
niej z marsową miną, wchodził w płytką wodę i rozglądał się
na wszystkie strony.
- Jestem pewny, że to tutaj.
Widziałem ją tylko z daleka, bo bałem się podejść bliżej, ale
pamiętam tamto drzewo i w ogóle bardzo dobrze znam całą wyspę –
skrobiąc się po głowie i marszcząc z wysiłkiem brwi, kręcił
się w kółko, wypatrując w ziemi śladów, to znów wyciągając
szyję, wypatrując czegoś w wodzie – Była tu – wymamrotał
cicho z autentycznym zawodem – Ta ryba...była cała złota, jak
słońce.
Ariel kucnęła przy nim,
przytuliła do boku i zwichrzyła dłonią i tak już sterczące od
wiatru włosy.
- Widocznie uzdrowiły ją,
nie czekając na ciebie – stwierdziła spokojnie, przekonana, że
chłopiec coś sobie wymyślił – Twoja opiekunka już poszła,
więc może odprowadzę cię do niej.
Xander przylgnął do niej,
obejmując ramionami jej szyję.
- Jeszcze nie. Pobaw się ze
mną.
Wstała z jego ciężarem na
rękach.
- Czuję, że zwabiłeś mnie
tu podstępem i od początku o to ci chodziło – stwierdziła z
rozbawieniem, gdyż akurat na niego nie mogła się złościć.
- Skąd wiedziałaś? -
zachichotał łaskocząc jej szyję ciepłym oddechem – Balar…
Urwał raptownie, wciągnął
głośno powietrze i jeszcze mocniej do niej przylgnął. Ariel
zmarszczyła brwi. Teraz już była pewna, że ten drań coś
kombinuje.
- Co takiego Balar? Coś
zrobił, albo powiedział? - rzuciła lekko, wręcz obojętnie,
starając się ukryć napięcie w głosie. Xander tylko pokręcił
gwałtownie głową, więc westchnęła z rezygnacją i ruszyła
wzdłuż brzegu, kątem oka rozglądając się po wyspie. Wcześniej
jakoś nie zwróciła uwagi, że przez cały dzień widziała tylko
Liilję i te elfy, które przyszły po kosze. Teraz poza nimi,
wydawało się, że na wyspie nie ma żywej duszy. Było też wręcz
niesamowicie cicho – Wiesz przypadkiem, gdzie się podziały
wszystkie elfy?
W odpowiedzi cmoknął ją w
policzek i roześmiał się beztrosko.
- Pobawmy się w wodne
sztuczki.
- No dobrze – poddała się,
wiedząc, że i tak niczego się od niego nie dowie. A jak wróci
Balar to sobie z nim pogada.
Przez następne pół dnia
pluskali się w płytkiej wodzie rzeki, a Ariel tworzyła w niej
różne kształty i zwierzęta, albo unosiła kule wodne nad ich
głowy, które eksplodowały tysiącami kropelek. Wszystko to Xander
nagradzał oklaskami i piskami zachwytu i wciąż prosił o więcej.
Patrząc na niego, Ariel nie potrafiła przestać się uśmiechać.
Odkąd zniknęło czerwone oko i obecność bogów, chłopiec jakby
odżył i nareszcie zachowywał się jak na swój wiek powinien, a
nie jak dorosły. Ariel nie wiedziała, czy po opuszczeniu wyspy
kiedykolwiek się zobaczą, i na tę myśl już za nim tęskniła.
Chyba jeszcze nigdy tak długo
nie korzystała ze swojej Mocy, dlatego późnym popołudniem czuła
się tak senna i zmęczona, że od razu położyłaby się spać.
Była jednak również bardzo głodna, gdyż w sumie od śniadania,
które było teraz tylko wspomnieniem, zjadła jedynie trochę
owoców.
- Może zjemy teraz kolację?
- zaproponowała, kiedy siedząc nad brzegiem rzeki po raz kolejny
zaburczało jej w brzuchu.
- Muszę wracać do Moorilil
– stwierdził tylko Xander. Zerwał się na nogi, jakby raptem
bardzo mu się spieszyło i machając jej ręką, zniknął jej z
oczu, zanim sama zdążyła wstać.
- Hmm, mam wrażenie, że
wszyscy są dzisiaj jacyś dziwni – mruknęła pod nosem, zerkając
na różowe niebo. Niedługo się ściemni, więc zje byle co i chyba
może pójść wcześniej spać.
- Witaj, Ariel.
Zdążyła założyć buty i
jeszcze nie całkiem się wysuszyła, kiedy zjawiła się Malia.
- Przyszłam po ciebie.
- Ale...dokąd? - dzisiaj
wszyscy zmuszali ją do czegoś, nawet nie pytając o zdanie.
- Chyba jesteś głodna,
prawda? To jasne, że na kolację. - Malia mrugnęła jasnym okiem,
wzięła za rękę i ruszyły w głąb wyspy.
O
co tu chodzi?
Czekamy
na ciebie.
Jego głos, po całym dniu milczenia, wydał jej się tym, czego
najbardziej potrzebowała i za którym podświadomie tęskniła.
Słonce powoli chowało się
za horyzontem, kiedy stanęły przed siedzibą Eriianela, a
raczej...przed jej domem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz