Powrotna droga minęła bez
żadnych niespodzianek i zajęła cały dzień. Ariel pędziła na
złamanie karku, przecinając powietrze potężnymi skrzydłami z
całą desperacką siłą, otoczona targającym ją wiatrem.
Mając w pamięci jak Balar
był zaniepokojony i zatroskany przy ich pożegnaniu, wiedziała, że
każda sekunda była na wagę złota, dlatego gnała niczym
wypuszczona strzała ponad spokojną taflą rozciągającego się na
wszystkie strony morza. Nie zwalniając nawet odrobinę, zjadła po
drodze wszystko, co jej przygotował, popijając to wodą, aż w
sakiewce pozostał jedynie flakonik z antidotum.
Ariel ściskała w dłoni ten
drogocenny skarb, delektując się jego niewielkim, niepozornym
kształtem wewnątrz sakiewki.
Niewiarygodne, że zdobyła
go tak łatwo i dostała szansę ocalenia Rivy.
Cieszyła się z tego
ogromnie. Oczywiście, cieszyła się też z powrotu do domu, z tego,
że znów wszystkich zobaczy, a jednak…
Im bardziej oddalała się od
wyspy, tym coś ciężkiego coraz boleśniej osiadało na jej sercu,
a zimna, narastająca tęsknota rozsadzała jej ciało, aż bała
się, że zanim doleci do celu, rozpadnie się na kawałki.
Świadomość, że tam, dokąd zmierza, nie będzie Balara, była
gorsza niż mogła przypuszczać, niemal nie do zniesienia.
Ale jeszcze bardziej bolało
ją to, że znów zamknął się przed nią, odgrodził swój umysł
murem i pozostawił ją w pustce, jedynie z tymi wszystkimi cennymi
wspomnieniami. Nie potrafiła wyczuć jego obecności jakby nic się
nie zmieniło przez te kilka dni.
Ale to wszystko wydarzyło
się naprawdę. Przez cudowną chwilę wiedziała jak to jest dzielić
z kimś jeden umysł, jedną dusze i jedno serce, jakby dwie osoby
były jedną. Dlatego teraz czuła się tak przeraźliwie samotna.
To tak, jakby razem z nim, na
wyspie pozostawiła połowę siebie.
I tylko świadomość, że
leci do Rivy, trzymała ją w całości nie pozwalała zawrócić.
Pocieszała ją też myśl,
że przecież niedługo znów go zobaczy. Balar jej to obiecał, a on
dotrzymywał słowa i mogła mu zaufać.
Te kilka dni tak bardzo
zmieniły ją i wszystko wokół, że miała wrażenie, jakby tak
naprawdę dopiero teraz rozumiała ciężar jaki na niej spoczywał.
Malgaria i cały Elderol żyły w jej pamięci, razem z
zamieszkującymi go ludźmi i za wszelką cenę musiała chronić to,
co kochała.
A najbardziej na świecie
pragnęła zaraz po powrocie opowiedzieć wszystkim o wyspie, o
Balarze i o tym, jak wiele dla nich poświęcił. Pragnęła, aby
Riva, Argon i wojownicy z Zakonu wybaczyli mu, zrozumieli i przyjęli
z powrotem. Aby po bitwie mógł wrócić do domu, do brata i do
dawnego życia.
Obiecała mu jednak, że na
razie zachowa wszystko w tajemnicy i postara się jak najmniej o nim
myśleć. To ostatnie było dla niej szczególnie trudne, wręcz
niemożliwe, ale wytłumaczył jej, że aby wszystko się powiodło,
nikt nie mógł o nim wiedzieć do końca bitwy. Szczególnie Rairi
nie mogła jej spotkać, ani wejść do jej umysłu.
Dlatego też ze wszystkich
sił koncentrowała się na drobnych szczegółach wokół siebie,
jak choćby kształt i ciężar buteleczki w sakwie, czy chłostanie
wiatru na twarzy. Do tego przez całą drogę była maksymalnie
czujna i ostrożna. Balar zrobił już tyle, że nie mogła go
zawieść. Nie mogła pozwolić, aby cały jego misterny plan zawalił
się przez jakiś jej głupi błąd.
Wracam
do Rivy, uleczę go i to jest teraz najważniejsze. Myśl tylko o
nim...Myśl tylko o Rivie….
Podążając
według wskazówek Balara, jak tylko dostrzegła brzegi Elderolu,
skręciła w prawo wzdłuż lądu i leciała tak wysoko, aby nikt z
dołu jej nie zauważył. Musiała mocno nadłożyć drogi, chociaż
była wyczerpana intensywnym lotem, napięciem, całodziennym
skupieniem i jakimś zdenerwowaniem.
Nocne niebo pokryły ciemne
chmury, a kiedy spadł deszcz, nie powstrzymała go i nawet nie
ochroniła się magiczną barierą. Pozwalała, aby chłodne krople
moczyły jej włosy, ubranie i skrzydła, a przenikliwy wiatr
atakował twarz i odsłoniętą skórę tysiącami igiełek. Te
fizyczne, zewnętrzne doznania tłumiły nieco to, co dręczyło i
przygniatało ją od środka. Miała nadzieję, że może realny ból
choć trochę zmniejszy udrękę tęsknoty.
Teraz, gdy była już nad
Elderolem i coraz bliżej stolicy, wyspa Rohe z elfami, Xanderem i
wszystkim, co się tam wydarzyło, wydawały się odległe i
nierealne, niczym sen.
Sam pobyt na wyspie z
Balarem... jej Balarem, był jak cudowny sen, który skończył się
zbyt szybko.
Teraz jednak wracała do
rzeczywistości i musiała stawić czoła nie tylko największemu
wrogowi, ale również swoim uczuciom.
Kiedy dotarła do Malgarii,
od razu wyczuła panującą w mieście napiętą, ponurą atmosferę
wyczekiwania. Bramy zamknięto na głucho, a wszędzie rozstawieni
byli strażnicy. Obniżyła lot, kierując się w stronę zamku i
czuła w ciemności ich czujne spojrzenia, chociaż w żaden sposób
nie zareagowali na jej pojawienie się. Nie wątpiła, że już o
świcie wszyscy będą wiedzieli, że wróciła.
Całe miasto pogrążone było
w przeraźliwej, złowróżbnej ciszy. W żadnym z okien nie paliło
się światło i mimo późnej pory, poza strażnikami na ulicach nie
widać było żywej duszy. Na głównym placu, wokół muru
okalającego tereny zamku i na dziedzińcu, stacjonowali wojownicy.
Ariel uśmiechnęła się w
duchu, pewna, że to Argon o wszystko zadbał, łącznie z
ewakuowaniem mieszkańców. Była dumna, że Biały Kruk jest jej
bratem i już nie mogła się doczekać, żeby go zobaczyć. Miała
nadzieję, że dostał jej wiadomość i przynajmniej nie szukał jej
po całym kraju.
Potężny zamek wyłonił się
przed nią z mroku, ukazując jej oczom tak dobrze znane czerwone
mury i cztery strzeliste wieże. Gula wzruszenia zatamowała jej
gardło, kiedy w pełni zdała sobie sprawę, że wróciła do
miejsca w którym spędziła całe swoje życie. Nie myślała jednak
teraz o tych wszystkich, którzy zapewne spali teraz niespokojnie,
zmęczeni wyczekiwaniem bitwy, ale o jednej osobie, która pewnie nie
była nawet świadoma, co się dzieje.
Mimo ciemności, zalegającej
gęsto również cały zamek, nie skierowała się do głównego
wejścia, ale okrążyła mury i odnalazła właściwe okno, ziejące
mrokiem jak pozostałe.
Zupełnie
jakby to miejsce było opuszczone.
Ta
myśl jakoś ją zaniepokoiła, więc tym bardziej czuła ponaglające
zniecierpliwienie.
Starając się nie hałasować,
otworzyła okno naciskiem powietrza, kucnęła na parapecie,
składając skrzydła i z mocno bijącym sercem, wskoczyła cicho do
komnaty. Nie czuła już zimna ani tego, że była przemoczona, gnana
już tylko jedną myślą.
Przyciskając do piersi
sakiewkę z flakonikiem, zbliżyła się na palcach do łóżka, po
drodze zdejmując pochwę z mieczem i opierając ją niedbale o
ścianę. Deszcz zmienił się w drobną mżawkę, więc zrobiło się
tak cicho, że nawet jej oddech wydawał się zdolny pobudzić cały
zamek. W ciemności, której nie rozpraszał nawet blask księżyca,
ledwo mogła rozpoznać kształty mebli. Pociągnęła nosem,
powstrzymując kichnięcie i wyciągnęła dłoń. Między jej
palcami zatańczyły płomyki ognia, zapalając świecę na nocnej
szafce i lampy wiszące na ścianie. Natychmiast całą komnatę
zalało ciepłe, intensywne światło, aż musiała zmrużyć oczy.
Kiedy jej wzrok spoczął na łóżku, jęknęła cicho, nogi się
pod nią ugięły i opadła na brzeg materacu.
- Przepraszam – szepnęła
drżącym głosem i dotknęła nieruchomej dłoni, a potem bladego,
zimnego policzka. Czarne włosy rozsypane na poduszce, jako jedyne w
nim nie straciły koloru – Przepraszam, że cię zostawiłam w
takim stanie i wróciłam tak późno.
Riva wyglądał jak martwy, a
kiedy przyłożyła ucho do jego piersi, ledwo udało jej się wyczuć
wciąż bijące słabo serce.
A więc zdążyła.
Balar
miał rację. Muszę się spieszyć.
Ręce
jej drżały, kiedy pospiesznie wyciągnęła flakonik. Kilka kropel
ostrożnie wlała mu do gardła, zaś resztę wylała na wewnętrzną
stronę jego lewej dłoni, gdzie znamię rozmyło się w bezkształtną
plamę, przeciętą czerwoną pręgą.
- Niech to podziała, proszę.
Twój brat mnie przysłał, więc musisz się obudzić. Chociaż dla
niego – mamrotała niczym modlitwę, ledwo zdając sobie sprawę,
że mówi na głos.
Odrzuciła
okrywającą go kołdrę, przybliżyła się i usiadła wygodniej,
zmuszając się, żeby nie odwracać wzroku od czarnych plam i żył,
widocznych na szyi i dłoniach. Była tak wyczerpana i śpiąca, że
nie wiedziała, czy wytrzyma, ale musiała dać z siebie wszystko.
Odetchnęła głęboko aby wykrzesać z siebie resztki energii,
ułożyła ręce na jego głowie i piersi, po czym zamknęła oczy i
w wielkim skupieniu rozpoczęła żmudny proces uzdrawiania.
Antidotum zaskakująco szybko
rozprzestrzeniło się po całym organizmie, usuwając całą
truciznę. Ten fakt wypełnił jej serce nową nadzieją i
entuzjazmem, ale przed nią pozostawała jeszcze najtrudniejsza
część. Głos Balara wciąż wypełniał jej uszy, pamiętała
każde jego słowo i dzięki temu wiedziała co robić. Nie wahała
się, mimo liczby szkód jakie musiała naprawić, bo przecież Balar
wierzył, że ocali jego brata. To dla tej chwili podsunął w niej
chęć nauczenia się uzdrawiania, więc nie było nawet mowy, żeby
nie dała rady.
To
wszystko dzięki Balarowi. Mam nadzieję, że kiedy dowiedzą się
prawdy, wszyscy mu podziękują i wybaczą. On to robił dla nas,
Riva, więc pomóż mi, abyś mógł go jeszcze zobaczyć.
Na
początek zajęła się sercem, przywracając mu równy, mocny puls.
Odczekała chwilę, aż zacznie pracować samodzielnie i pompować
więcej krwi, po czym zajęła się każdym organem z osobna.
Najpierw otaczała barierą, naprawiała powstałe szkody i zanim
przechodziła do kolejnego, upewniała się, że funkcjonuje
prawidłowo.
Nie miała pojęcia ile czasu
jej to zajęło, gdyż całkowicie skoncentrowała się na swojej
pracy, zapominając o wszystkim innym. Poza poczuciem, że wszystko
idzie zgodnie z planem, mogła myśleć tylko o tym, że Balar byłby
z niej dumny. Jeśli faktycznie w jakiś sposób potrafił wyczuć
stan Rivy, wiedział już, że wraca do zdrowia.
Kiedy wycofała się i
otworzyła oczy, świeca przy łóżku wypaliła się do połowy, a
jej przemoczone włosy i ubranie zaczynały schnąć. Miała
wrażenie, że jej powieki są z ołowiu, a całe ciało przenikały
niekontrolowane dreszcze. Jej umysł okrywała gęstniejąca mgła,
przez którą przebijała się jedynie ulga, tak wielka, że w jednej
chwili całe napięcie z jej mięśni po prostu zniknęło. To było
najtrudniejsze i najdłuższe uzdrawianie w jej życiu, do którego
wykorzystała cały zapas energii i chociaż nie miała siły się
ruszyć, uśmiechała się tak szeroko, jak mogła w tym stanie.
Riva wyglądał lepiej niż
kiedykolwiek. Tak, jak powinien wyglądać zdrowy człowiek. Na jego
twarz wróciły kolory, zniknęły cienie pod oczami, wcześniej
zapadłe kości policzkowe powróciły do normalnego kształtu, a
sine usta przybrały zdrowy, czerwony kolor.
Teraz rozchyliły się nieco
w jednym, długim westchnieniu. Zatrzepotał powiekami, poruszył się
i w końcu otworzył oczy.
- Ariel? - lekko oszołomiony,
uniósł się na łokciach i zamrugał – Czy ja…
Wciąż się uśmiechała,
chociaż bolała ją szczęka i jednocześnie płakała. Tak, to był
Riva, ten sam chłopiec, jej wierny towarzysz zabaw i przyjaciel,
którego ich rodzice dawno temu wybrali na jej męża. Który był
częścią tego miejsca, zamku i jej życia. A teraz wyrósł na
mężczyznę i króla, żył, oddychał i patrzył na nią swoimi
jasno szarymi oczami, w których mogła dostrzec własne odbicie. Już
zapomniała jak bardzo ją fascynowały, ile miały w sobie ciepła,
blasku i czasem takiego łobuzerskiego błysku, który przemieniał
go na powrót w tamtego chłopca.
Z jej oczu pociekło jeszcze
więcej łez, a ramionami wstrząsnął cichy szloch gdy zdała sobie
sprawę, że nigdy nie zdoła wybrać jednego z braci. Ich trójka
związana była ze sobą tak mocno i szczelnie, że próba
rozdzielenia była niemożliwa.
Riva usiadł prosto i uniósł
pytająco brwi, spoglądając na nią z niepokojem.
- Dlaczego płaczesz? -
przesunął palcami po jej wilgotnych włosach, które wysunęły się
z węzła i w nieładzie opadały na jej twarz – Co się
właściwie...
Ariel pokręciła tylko
głową, po czym bez zastanowienia rzuciła mu się na szyję i
przylgnęła wargami do jego ust. Tak bardzo go zaskoczyła, że w
pierwszej chwili zamarł bez ruchu i dopiero po kilku sekundach objął
ją ostrożnie i oddał pocałunek.
Podczas gdy pocałunki Balara
były jak ogień i przyprawiały o zawroty głowy, przy Rivie czuła
jedynie przyjemne ciepło i łaskotanie w brzuchu. Był jak czyste
powietrze po długim przebywaniu w dusznym mroku, albo jak
niezachwiane i silne mury zamku. Przy nim czuła przemożne
pragnienie, aby zamknąć go ciasno w objęciach i ochronić przed
całym światem. To był jej przyjaciel, spokojny i stały jak bicie
serca. Może ta miłość do niego nie była tak zniewalająca i
potężna, ale mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, kochała go
i już zawsze tak będzie.
Ariel kręciło się w
głowie, głównie ze zmęczenia, kiedy odsunął się tylko na tyle,
aby przyłożyć policzek do jej policzka. Roześmiał się cicho,
owiewając ją swoim oddechem i wywołując na jej karku i ramionach
gęsią skórkę.
- Gdybym wiedział, że czeka
mnie takie powitanie, obudziłbym się szybciej.
- Jak się czujesz? -
przesunęła dłoń na jego pierś, aby poczuć bicie jego serca.
Upewnić się, że jest silne i pewne i że już nic mu nie grozi.
- Cudownie. Jakbym narodził
się na nowo. Jak tego dokonałaś?
- To… - buteleczka po
antidotum upadła jej wcześniej na ziemię i chyba poturlała się
pod łóżko, więc nie prędko ktoś ją odkryje. Nawet gdyby mogła
powiedzieć prawdę, była teraz zbyt zmęczona, żeby nawet o tym
myśleć. Aż do tej pory trzymało ją to, że musiała ocalić mu
życie, a teraz opadło z niej dosłownie wszystko i czuła się
wyprana z emocji.
Patrzyła jak uśmiecha się
szeroko, po chłopięciu, po czym pocałował ją krótko i czule.
- Później. Chyba będziemy
mieć towarzystwo. Chcę zobaczyć jego minę, jak mnie zobaczy.
Odsunął się na
wyciągniecie ramion w momencie, gdy otworzyły się drzwi. To
dziwne, że Riva usłyszał kroki na korytarzu, a ona nie. W ogóle
miała wrażenie, że z jej zmysłami dzieje się coś dziwnego.
Chociaż w komnacie wciąż paliły się lampy, wszystko stało się
zamazane, łącznie z twarzą Rivy, który właśnie spojrzał w
kierunku drzwi.
- Nie sądzisz, że to dość
późna pora na budzenie króla? - rzucił z rozbawieniem, ledwo
powstrzymując śmiech.
- Riva? Ariel? Co tu się
dzieje?
Biały Kruk w kilku krokach
znalazł się przy łóżku, stanął nad nimi i patrzył to na
jedno, to na drugie z niedowierzaniem w szeroko otwartych oczach.
- Cześć – mruknęła na
wpół sennie, z wysiłkiem zdobywając się na słaby uśmiech.
Nawet Argon zdawał się jakiś rozmazany, jakby był tylko zjawą.
Chociaż mrużyła oczy, nie potrafiła dostrzec wyraźnie jego
twarzy – Wróciłam.
- Widzę, ale jak udało ci
się…
- Też bym chciał wiedzieć,
jak przywróciła mnie do życia. Jestem też ogromnie ciekawy co się
wydarzyło tam, nad rzeką. Ariel – obrócił ją ku sobie i czuła,
że się jej przygląda. W komnacie robiło się coraz ciemniej, albo
to z jej oczami było coś nie tak – Możesz mi powiedzieć, gdzie
byłaś? I co się wtedy wydarzyło?
- Może powinna najpierw
odpocząć – stwierdził Argon, po czym pochylił się i dotknął
jej barku – Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa, siostrzyczko.
To jej wystarczyło, żeby w
końcu dać sobie spokój. Riva i Argon wciąż ją trzymali, dlatego
nie upadła, kiedy zamknęła oczy i całkowicie poddała się
napływającej ciemności.
***
Śniła jej się przeszłość.
Balar, już prawie mężczyzna, podrzucał ją w górę ze śmiechem,
a ona piszczała za każdym razem, gdy ją łapał. Młodszy Riva
biegał wokół nich i krzyczał, że też tak chce. Jednak starszy z
braci wciąż ją podrzucał i patrzył tylko na nią, jakby nawet
nie był świadomy obecności chłopca. Nagle, kiedy ponownie
znalazła się w jego ramionach, nie była już dzieckiem, a dorosłą
kobietą, a Balar i Riva również się zmienili i urośli. Nie
znajdowali się też na dziedzińcu zamku, ale przy Czarnej Wieży,
na spękanej, jałowej ziemi.
Balar postawił ją na
ziemię, cały w czerni, a w oczach miał tak głęboki smutek, że
pękało jej serce. Pocałował ją w usta, szepcząc coś, czego nie
zrozumiała, po czym odepchnął ją w stronę stojącego z boku
Rivy, a sam wszedł do wieży.
Zaledwie zniknął w jej
wnętrzu, ona sama znalazła się w podziemnej komnacie z
sarkofagiem, z ciałem leżącym u jej stóp i z zakrwawionym mieczem
skierowanym we własne serce. Wszystko wokół waliło się i drżało
w posadach, ale nic nie było ważne, poza śmiercią.
Obudź
się. To tylko sen.
Otworzyła
oczy, ale bolesny ucisk na sercu pozostał.
Nie
odchodź. Poczekaj!
Pragnęła zatrzymać ten
głos w swojej głowie, zawołać go ale wszystko zniknęło i sen
zaczął się zacierać.
- Argon miał rację, że
obudzisz się, jak tylko poczujesz jedzenie.
- Tara?
- A wyglądam, na kogoś
innego? Wybaczę ci wszystko, jeśli powiesz, że uszkodziłaś sobie
mózg i dlatego tak długo cię nie było.
Ariel uśmiechnęła się
słabo, kiedy dziewczyna ją uściskała i ułożyła się wyżej na
poduszkach.
- Tak, to na pewno moja
stara, dobra przyjaciółka.
- Ej, tylko nie stara. Tak
naprawdę jestem kilka miesięcy młodsza.
Rozglądając się po swojej
komnacie, oświetlonej ciepłym blaskiem słońca, miała uczucie,
jakby nie była tutaj od lat, a nie zaledwie kilka dni. Wszystko
stało na swoim miejscu i nic się nie zmieniło, tyle że teraz
pamiętała, że to tutaj ona i jej rodzice nocowali niezliczoną
ilość razy.
Ciekawe,
czy dostałam tą komnatę nieprzypadkowo? Nikt mi o tym nie
powiedział, ale to i tak teraz nie ma znaczenia. Jestem tutaj i
nigdy nie opuszczę tego miejsca.
Spojrzała na czystą pościel
i znów na Tarę. Dziewczyna siedziała na łóżku w kwiecisto
żółtej sukience z dwoma warkoczami na głowie i z szerokim
uśmiechem, sięgającym brązowych oczu. Wyglądała jakoś inaczej,
a jednocześnie tak bardzo znajomo, że jej oczy napełniły się
łzami. W przypływie wzruszenia znów objęła przyjaciółkę aż
ta krzyknęła, że ją udusi, po czym z powrotem opadła na
poduszki.
- Tylki mi tu nie becz –
Tara pogroziła jej palcem z udawaną surowością, po czym sięgnęła
do nocnego stolika i postawiła przed nią tacę z parującą zupą z
dużą ilością mięsa i warzyw, świeżymi bułeczkami i serem –
Już we śnie burczało ci w brzuchu, więc wcinaj, zanim padniesz z
głodu.
Ariel nie potrzebowała
żadnej zachęty, więc tylko skinęła głową i zabrała się za
potrawkę.
- Właściwie jak długo
spałam?
- Całą noc i pół dnia.
Nie pobiłaś rekordu, ale wszystko przed tobą.
Zerknęła przez okno, gdzie
słońce rzeczywiście było już wysoko na niebie i ze zmarszczonym
czołem dopiero teraz uświadomiła sobie, że ma na sobie prostą,
czystą sukienkę. Tara obserwowała ją przez cały czas, więc od
razu domyśliła się o czym myśli.
- To ja cię przebrałam,
więc nie musisz się wstydzić, ze ktoś cię podglądał –
poklepała się po piersi z chytrym uśmieszkiem – Pilnowałam cię
jak oka w głowie, żebyś znowu nam nie zniknęła.
- Hmm, dziękuję.
Tara przekrzywiła głowę,
wpatrując się w nią z taką intensywnością, jakby na siłę
chciała zajrzeć do jej myśli.
- Nie wyglądasz, jakbyś
cieszyła się z powrotu.
- Cieszę się – zapewniła
pospiesznie, spuszczając wzrok na miskę i napychając sobie usta
bułką, żeby nie musieć już nic więcej mówić.
Jak miała wyjaśnić Tarze i
pozostałym, że tam gdzie nie było Balara, nie potrafiła być ta
naprawdę szczęśliwa? Że bez niego nawet zwykły uśmiech zdawał
się wymuszony, a ona sama czuła się niekompletna i rozcięta na
pół? Balar prosił ją o coś niewykonalnego, bo jak mogła o nim
nie myśleć, kiedy wplótł się w jej duszę tak ciasno, że
widziała go nawet, gdy zamykała oczy.
Tak, wróciła do domu, ale w
myślach będzie odliczała minuty do ich ponownego spotkania. Do
momentu, aż znów odzyska część siebie.
- Będę tak łaskawa i dam
ci doprowadzić się do porządku, ale później masz mi wszystko
opowiedzieć ze szczegółami – głos przyjaciółki wyrwał ją z
zamyślenia i sprowadził z powrotem do komnaty, przypominając, że
powinna przeżuć do końca to, co miała w ustach – Wiesz, że cię
szukałam? Spotkałam Noxa i tą ohydną armię nephilów. O mało
nie umarłam, ale to nieważne. Argon twierdził, że sama wrócisz,
więc czekałam, ale mam nadzieję, że miałaś naprawdę dobry
powód, żeby mnie tu zostawić i skazać na samotność i nudy.
Pamiętasz jeszcze, że jestem twoją strażniczką i zawsze powinnam
być przy tobie?
W czasie tej pełnej
pretensji przemowy, Ariel dokończyła swoje późne śniadanie, nie
próbując jej nawet przerywać. Wiele razy miała dosyć gadulstwa
Tary, ale tak bardzo brakowało jej przyjaciółki, że teraz mogłaby
słuchać jej godzinami.
Najedzona, w końcu uniosła
wzrok na dziewczynę i uśmiechnęła się nieznacznie. Tara miała
skrzyżowane na piersi ramiona, patrzyła na nią srogo, a w jej
tonie pobrzmiewała pretensja. Ariel jednak dobrze wiedziała, że po
prostu tęskniła za nią i przez cały ten czas zamartwiała się.
Tyle lat były nierozłączne, a ostatnio działo się tak wiele, że
ich drogi ciągle się rozchodziły.
Zrobiła skruszoną minę i
sięgnęła po jej rękę.
- Bardzo chciałabym ci
wszystko powiedzieć, ale nie mogę. Przepraszam.
Tara zmarszczyła brwi.
- Nie możesz, czy nie
chcesz? Mam wrażenie, jakbyś była jakaś inna.
- Naprawdę? - Ariel zbyła
tą uwagę niedbałym machnięciem ręki – Wydaje ci się, bo za
długo mnie nie widziałaś.
- W takim razie dlaczego
jesteś taka tajemnicza? Komu, jak komu, ale mnie zawsze mówiłaś
wszystko. Pamiętasz jeszcze, że to ja jestem twoją najlepsza
przyjaciółką od zawsze i twoją strażniczką? Kto inny wytrzymał
by z tobą tak długo?
Dzięki bogom, że miała
Tarę, która zawsze potrafiła poprawić jej humor i nawet teraz nie
pozwalała jej myśleć o bolesnych sprawach.
- Pamiętam – odparła z
uśmiechem, niby od niechcenia, ale uważnie obserwując jej reakcję
na kolejne słowa – Pamiętam, że zawsze byłaś obok i wspierałaś
mnie nawet, jeśli robiłam coś głupiego. Wytrzymałaś ze mną w
tamtej szkole, za co chyba nigdy ci nie podziękowałam. Chociaż jak
tak sobie myślę, to miałaś większą zabawę ode mnie, wiedząc o
wszystkim, a szczególnie odgrywając się na Kiiri. Wolałabym
jednak, żeby już więcej nie przyszła ci do głowy kolejna akcja z
jadowitym wężem, bo żadnego nie chcę już widzieć na oczy.
Kończąc mówić, z
rozbawieniem patrzyła, jak Tara otwiera coraz szerzej oczy, a na jej
twarzy pojawia się zdumienie. Miała taką minę, że Ariel miała
ochotę parsknąć śmiechem, ale z trudem się opanowała.
- Ty...Pamiętasz? - Tara
złapała ją za ramiona, a jej wargi powoli rozciągały się w
coraz szerszym i szerszym uśmiechu, aż gdyby to było możliwe,
sięgnęłyby samych oczu – Odzyskałaś pamięć? Naprawdę?
- Tak.
- Całą? Pamiętasz
dzieciństwo...i szkołę?
- Nawet to, jak się
poznałyśmy, jeszcze tutaj. Już wtedy byłaś wygadana i nie mam
pojęcia jak mogłam cię nie rozpoznać potem w szkole, nawet z
amnezją. Poza tym, że wyrosłaś, nic się nie zmieniłaś.
- Niesamowite! - krzyknęła
entuzjastycznie, chyba jeszcze bardziej uradowana tym, niż Ariel.
Jej oczy błyszczały radością, kiedy podskoczyła na łóżku i
klasnęła w ręce, po czym potrząsnęła ją za dłonie – To
naprawdę super wiadomość, ale jak to się stało? Dlaczego od razu
się tym nie pochwaliłaś?
- Przecież dopiero się
obudziłam.
- No tak, ale…
- Jeśli to cię pocieszy, to
jesteś pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała.
- W takim razie w porządku.
Ale się cieszę, dziewczyno – Tara uściskała ją energicznie –
To teraz będziemy mogły sobie powspominać – odsunęła się z
chytrą miną i zajrzała jej w oczy – Ale najpierw opowiesz mi
wszystko, co się z tobą działo. A przede wszystkim, jak odzyskałaś
pamięć. Nie daruję ci tego, więc lepiej mów szybko, zanim
wyciągnę to z ciebie torturami.
Ariel skrzywiła się, widząc
jak przyjaciółka unosi ręce i zagina palce niczym szpony z
szelmowskim uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego. Odsunęła
się do tyłu, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji, żeby
Tara nie poczuła się urażona.
- Posłuchaj, naprawdę bym
chciała, ale…
Na szczęście w tym momencie
pukanie do drzwi wybawiło ją od dalszych wykrętów. Przynajmniej
na razie.
Kiedy
w progu stanął Riva, obje wyprostowały się gwałtownie, chociaż
każda z innego powodu. Ariel w jednej chwili przyspieszył puls.
- Chciałem sprawdzić, czy
się obudziłaś, ale widzę, że masz towarzystwo – odezwał się,
stojąc w drzwiach, ubrany w czerwień i biel, emanujący królewską
dostojnością, która wręcz onieśmielała. W dodatku patrzył na
Ariel takim wzrokiem, że zarumieniła się mimowolnie.
Tara popatrzyła na króla,
potem na nią i przybrała dziwnie tajemniczy, rozbawiony wyraz
twarzy.
- Już i tak się zbierałam,
Wasza Wysokość – odparła z uśmiechem, po czym pochyliła ku
Ariel i wyszeptała jej do ucha – Później pogadamy. Aha i
zapomniałam wspomnieć, że wyglądasz okropnie, ale dla naszego
króla to chyba i tak bez znaczenia. Miłość oślepia, bez dwóch
zdań – mrugnęła okiem, wzięła tacę i zeskoczyła z łóżka.
Skłoniła się królowi, a wybiegając na korytarz, zasłoniła
dłonią usta, aby stłumić chichot.
- Jakieś kobiece tajemnice?
– zagadnął, jak tylko zamknęły się za nią drzwi. Zrobił
kilka kroków w głąb komnaty, krzyżując przed sobą ramiona.
- Coś w tym stylu –
mruknęła i chociaż była ubrana, nasunęła na siebie szczelnie
kołdrę.
Nie zdejmował z niej
spojrzenia jasnych oczu, poważnych, ale pełnych życia i
rozświetlonych wewnętrznym ogniem, którego wcześniej brakowało.
Jego cera miała zdrowy odcień, bez cienia dawnej bladości, a
czarne włosy były teraz nieco dłuższe niż u Balara, opadały
lekko na czoło i miękkimi falami kręciły się za uszami. W jego
rysach było coś ze starszego brata, ale był przystojny w inny
sposób, bardziej chłopięcy i delikatny. Bez niszczącej go
trucizny zdawał się lżejszy i pewniejszy siebie, nie wyglądał
też na kogoś o wiele starszego i zmęczonego życiem, a wręcz
przeciwnie.
Riva podszedł do łóżka i
przysiadł na jego skraju, zwracając ku niej twarz. Nastawiła się,
że zaraz zacznie wypytywać ją o ten wczorajszy pocałunek, o
którym przypomniała sobie jak tylko wszedł, ale on po prostu
patrzył na nią w milczeniu, jakby nad czymś rozmyślał. Po chwili
wyciągnął rękę i pogładził jej policzek, przesuwając dłoń
do linii szczęki i zahaczając palcami o rozpuszczone w nieładzie
włosy. Jego dotyk nie był rozpalony gorączką, ani chłodny, tylko
taki, jaki powinien być i wywołał w niej przyjemne ciepło.
Jego wargi drgnęły i
uniosły się leciutko.
- Może zbyt długo leżałem
bliski śmierci, bo mam wrażenie, jakby coś się w tobie zmieniło.
Nawet
nie wiesz, jak się nie mylisz.
Uśmiechnęła
się i potrząsnęła głową.
- Jestem tą samą Ariel,
którą znasz od zawsze, tylko może faktycznie za długo spałeś –
odparła wymijająco i pospiesznie zmieniła temat – A ty? Jak się
czujesz? Wasza Wysokość? - dodała, żartobliwie unosząc brwi.
Riva roześmiał się głośno
i przejechał palcami po włosach, odgarniając je z czoła i
strosząc lekko.
- Wspaniale. Lepiej niż
kiedykolwiek – jego wesoły ton i rozświetlone oczy mówiły same
za siebie – Tyle lat żyłem z tą trucizną, że teraz mam
wrażenie, jakbym narodził się na nowo. Minie trochę czasu, zanim
moja Moc się zregeneruje, ale z resztą wszystko w porządku.
Dziękuję, Ariel. Naprawdę uratowałaś mi życie.
- Przecież obiecałam, że
nie pozwolę ci umrzeć.
Chwyciła jego lewą dłoń i
obróciła wnętrzem do góry aby móc się jej przyjrzeć. Znamię
Kruczego Króla znów tam było. Czarne piórko, symbol jego Mocy i
władzy, miało wyraźne kształty i nie odchodziły już od niego
żadne czarne żyłki, ani plamy. Poza tym zniknęła również
przecinająca je czerwona pręga, a skóra w tym miejscu stała się
zupełnie gładka.
- Zagoiła się –
wyszeptała ze wzruszeniem, gładząc pieszczotliwie kontury pióra i
delikatne linie przecinające jego dłoń, delektując się
miękkością i ciepłem skóry – Nic nie ma.
Riva przybliżył się i
również pochylił głowę, aż ich czoła dzieliły od siebie tylko
milimetry. Gdy się odezwał jego głos był lekko ochrypły.
- Tęskniłem.
- Ja bardziej.
- Chcesz się o to teraz
kłócić?
- Byłam pewna, że nie
żyjesz, szalałam z niepokoju, a ty sobie spałeś.
Spoważniał w jednej chwili,
ujął jej dłonie w swoje i spojrzał uważnie w oczy.
- Kiedy leżałem w tym
stanie, też byłem pewny, że umrę – przełknął ślinę i
przymknął na chwilę powieki z wyrazem udręki, który miała
ochotę od niego zabrać, sprawić, żeby zapomniał o bólu i tych
wszystkich latach cierpienia – W tym czasie myślałem głównie o
tobie, Ariel. Naprawdę się bałem, że więcej cię nie zobaczę i
nie będę miał okazji aby powiedzieć, jak bardzo cię kocham.
- Zabawne, bo ja bałam się
tego samego – wyznała szczerze – Że nie będę mogła wyznać
ci swoich uczuć. Wcześniej nie dałeś mi szansy, albo zawsze było
coś ważniejszego, ale chciałam ci powiedzieć, że cię kocham.
Zawsze byłeś moim drogim przyjacielem, ale prawda jest taka, że
odkąd wróciłam zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia i
na zawsze.
Odchylił się do tyłu,
przyglądając jej się spod przymrużonych powiek.
- Czy jest coś o czym
powinienem wiedzieć, po takim wyznaniu? - zapytał na wpół żartem.
- Po prostu miałam trochę
czasu na przemyślenia, a poza tym chciałam ci to powiedzieć już
nad jeziorem, tylko…
Zamilkła, z trudem
powracając myślami do tamtych chwil. Gdyby wtedy wiedziała
dlaczego Balar ją porwał, i że czuwał nad bratem, nie musiałaby
tak cierpieć, ani wylać tylu łez. Wszytko byłoby inaczej od
samego początku.
- Skąd wzięłaś antidotum?
- pytanie Rivy wyrwało ją z ponurych rozmyślań i gdy skupiła na
nim wzrok, dostrzegła pojedynczą bruzdę na jego czole i
zmarszczone brwi, jakby próbował zajrzeć w jej myśli. Na
szczęście to było niemożliwe – Zabrałaś go Balarowi? I co się
stało, tam, nad jeziorem? Pamiętam tylko jego twarz tuż przed tym,
jak straciłem przytomność. Walczyłaś z nim? Argon nie chciał mi
nic powiedzieć, więc wiem tylko tyle, że nie było cię i wróciłaś
dopiero wczoraj. Co się działo w tym czasie?
Ariel przygryzła wargi, z
trudem znosząc jego przeszywające, palące spojrzenie. Nie sądziła,
że ukrywanie całej prawdy będzie tak trudne i bolesne.
- To strasznie dużo pytań –
stwierdziła sztucznie lekkim tonem.
- Więc może będę zadawał
je po kolei, a ty będziesz mogła spokojnie odpowiadać –
zaproponował bez uśmiechu i całkiem poważnie.
Spochmurniała, wyswobodziła
ręce i osunęła się na poduszki, starając się ignorować jego
pytające spojrzenie oraz malujące się na jego twarzy zatroskanie i
tęsknotę.
Przepraszam,
że nie mogę ci powiedzieć, że twój brat nigdy nie był zły i
robił to tylko dla nas. Już niedługo zrozumiesz –
pomyślała ze smutkiem, a na głos powiedziała:
- Cieszę się, że jesteś
już zdrowy. Co byśmy zrobili bez naszego króla?
Zacisnął usta wyraźnie
niezadowolony i rozczarowany.
- Mam rozumieć, że nic mi
nie powiesz?
Wyciągnął do niej rękę,
ale tym razem odsunęła się, zaciskając palce na pościeli. Nie
mogła dłużej na niego patrzeć, na jego piękną twarz z
subtelnymi rysami Balara, której widok rozrywał jej już i tak
rozdarte serce. Dręczyło ją poczucie winy i żal, że nie może
powiedzieć mu prawdy, zwierzyć się ze wszystkiego. Że musiała
coś przed nim ukrywać, przed tak drogim przyjacielem.
- Może...później. Wybacz,
ale chciałabym się jeszcze przespać – na dowód swoich słów,
odwróciła się do niego plecami, przykryła się kołdrą po samą
szyję i wcisnęła nos w poduszkę.
Zacisnęła powieki tak
mocno, że mimo słonecznego światła, otoczył ją gęsty mrok.
Słyszała, że wciąż tam siedział, słyszała jego miarowy oddech
i sama bała się głośniej westchnąć. Riva był już drugą
osobą, która żądała od niej wyjaśnień. Rozumiała ich, ale nie
miała dłużej siły wymyślać kolejnych usprawiedliwień i
wykrętów. Jak miała im wytłumaczyć, żeby przestali pytać i
dali jej trochę czasu? To jasne, że po tym, jak nagle zniknęła,
po czym wróciła z antidotum, chcieli wszystko wiedzieć. W dodatku
wyobrażała sobie wcześniej, jak oznajmi Rivie, że wszystko już
pamięta i razem będą się z tego cieszyć, a tymczasem nawet
zapomniała mu o tym wspomnieć.
Czuła się przytłoczona tym
wszystkim, w dodatku mimo porządnego snu, całe ciało miała
ciężkie, sztywne i obolałe. Podobnie jak serce.
- W takim razie odpoczywaj –
odezwał się w końcu cicho, miękkim głosem – Jeszcze będzie
czas na rozmowy.
W
końcu sam zrozumiesz, dlaczego nie mogłam nic powiedzieć.
Wymruczała
coś niewyraźnie w odpowiedzi, udając, że już zasypia.
Po chwili materac
rozprostował się w miejscu, gdzie siedział, usłyszała kroki i
cichy dźwięk zamykanych drzwi.
Mimo, że był środek dnia,
otuliła ją cisza tak wielka, że odgrodziła ją od reszty świata
i od Rivy, zamykając we własnym świecie nieprzyjemnych myśli.
Kiedy jeszcze była zwykłą
uczennicą w szkole z internatem Pixton, marzła o innym, ciekawszym
życiu, które przez cały czas czekało na nią tu, w Elderolu.
Marzyła również o
prawdziwej miłości, która również już na nią czekała. Wtedy
jednak wierzyła naiwnie, pewnie jak każda nastolatka, że to
wspaniałe uczucie może mieć tylko szczęśliwe zakończenie.
Nie sądziła, że miłość
w rzeczywistości może być tak skomplikowana i bolesna i że pisane
jej będzie kochać dwóch Kruczych Królów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz