czwartek, 17 sierpnia 2017

Rozdział 14

Przepraszam, że tak długo czekaliście, jakoś zawsze zapominałam dodać kolejny rozdział, za to dzisiaj dostaniecie dwa, także miłego czytania:)

     Wiedział, że Riva byłby z niego zadowolony, bo zrobił wszystko, co w jego mocy. Dzięki Białemu Krukowi wszystkie trakty i drogi opustoszały, gdyż całymi dniami przenosił podróżnych oraz mieszkańców wiosek, do miast. Tylko raz został zaskoczony przez kilkunastoosobową grupę krasdów z toporami i musiał uporać się z nimi w pojedynkę. Na szczęście teleportował już z tego miesjca ludzi, więc miał nieograniczone pole do walki. Manipulowanie czasem i szybkość z jaką przemieszczał się z miejsca na miejsce dawały mu znaczną przewagę, ale i tak chwilę nieuwagi przypłacił brzydką raną na ramieniu.
     Jednak nie wrócił do zamku, żeby opatrzyć ranę i odpocząć, tylko dalej robił swoje.
Kazał pozamykać bramy, wzmocnić straże i wszędzie otoczono się magicznymi barierami, które może nie były zbyt trwałe, ale mogły choć na chwilę zatrzymać wroga. Chętnym mężczyznom dawano broń, zaś kobiety i dzieci ukryto w podziemnych tunelach. Gromadzono zapasy w razie dłuższego oblężenia. Wszędzie czuć było napięcie i nerwowe wyczekiwanie.
     Argon nie znalazł już Noxa i jego armii, chociaż z pewnością wyruszyli w kierunku Malgarii, skryci pod płaszczem Mocy Rairi.
     Nammijskich wojowniczek również nigdzie nie było widać, chociaż przeczesywał cały Elderol. Nie wiedział gdzie zaatakują, dlatego ostrzegł wszystkie miasta. On sam nie mógł być w kilku miejscach naraz, bo jego miejsce było przy królu, nawet jeśli ten leżał na skraju śmierci.
     Nikt nie miał wątpliwości, że wszystkie siły rzucą się na Malgarię, gdzie mieścił się zamek Kruczego Króla i siedziba Zakonu Kruka.
     Było coraz bliżej do pełni czerwonego księżyca.
     Wszyscy z niecierpliwością czekali na decydujące starcie z wrogiem.
   Wszyscy pokładali największe nadzieje w Potomku Liry, który miał pokonać Niezwyciężonego i ich ocalić.
    Ale Argon po prostu martwił się o siostrę i chciał jedynie, żeby wróciła cała i zdrowa, gdziekolwiek była. Był też realistą i najbardziej ze wszystkiego martwiła go znaczna przewaga liczebna przeciwnika.
     Patrząc teraz po kolei na wojowników Zakonu, miał praktycznie nikłe nadzieje, że przeżyją tą bitwę. Bez Kruczego Króla, który w przeszłości stanowił potęgę całej armii, jakie mieli szansę z armią, jaką zgromadził Niezwyciężony? Nephile były zaledwie przystawką, przed rzuceniem na nich całej potęgi wroga. Wątpił, że nawet Ariel z Mocą żywiołów dała by im radę.
     Jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji i przeżyć? Pomyślał, po czym widząc, jak bracia przyglądają mu się z niepokojem, zrozumiał, że wypowiedział te słowa na głos.
Po ciężkim dniu i długiej nieobecności w zamku, zwołał ostatnie zebranie przed bitwą i teraz siedzieli przy długim stole w pogrążonej w półmroku sali tronowej. Za oknami gasły ostatnie promienie słońca, ale jakoś nikt nie miał ochoty zapalać sztucznego światła. Ponure miny i zmęczone spojrzenia najlepiej oddawały nastroje wojowników. W zamku i w całym mieście panowała wręcz grobowa cisza, ale to była cisza przed potężną burzą.
     Argon przejechał dłonią po twarzy, zastanawiając się jak tych ocalałych, sześciu członków Zakonu Kruka może przeciwstawić się całej armii. Ludzie mieli marne szanse z nephilami, a on sam też miał swoje granice.
     - Dobrze się czujesz, kapitanie?
     - Twoja rana...może powinniśmy sprowadzić medyka.
     Popatrzył na Reetha i Orana i skrzywił się, dotykając ramienia. Krew przesiąkła przez prowizoryczny opatrunek i została mu na palcach. Dopiero teraz tak naprawdę tępy ból dał o sobie znać, promieniując na całą rękę. Wcześniej w biegu owinął ranę kawałkiem materiału i do tej pory nie miał czasu porządnie się nią zająć. A powinien, jeśli nie chciał, żeby wdała się tam jakaś infekcja.
     - To tylko małe draśnięcie – mruknął szorstko, zbywając ich troskę machnięciem ręki.
      - Ale nie wyglądasz najlepiej – jeśli Reeth odnosił się do jego bladej cery, cieni pod oczami i tego, że najchętniej skuliłby się tutaj na posadzce, to nie musiał stwierdzać oczywistego.
     - Szkoda, że nie ma z nami Noxa albo Lunny – westchnął Arwel, a siedząca obok niego Sereia wbiła wzrok w blat stołu i zacisnęła usta. Nie tylko oni odczuwali brak obecności elfów.
    - Lunna teraz została królową, tak? - bardziej stwierdził, niż zapytał Ylon – Najlepiej, jakbyś się do niej teleportował, kapitanie i poprosił, żeby cię uleczyła.
    Argon patrzył na nich z pochmurną miną, zaciskając na kolanach pięści. Jego krzesło było nieco odsunięte od stołu i siedział do nich bokiem tak, że mógł wyciągnąć nogi, albo założyć jedną na drugą, co właśnie zrobił.
    - Byłem u niej wcześniej i królowa jest zbyt zajęta, żeby zajmować się takimi drobiazgami – ta wizyta była bardzo oficjalna, a poza tym wtedy jeszcze nie został ranny. Lunna próbowała z nim rozmawiać jak dawniej, ale w jego mniemaniu była aż za miła. Teraz była jedynie władczynią Zielonego Lasu, z którą łączył go wspólny wróg. Teraz to Raliel stał u jej boku i nie było sensu zastanawiać się, czy mogłoby być inaczej. Dokonała wyboru, a on tylko to ułatwiał.
      -Ale wesprą nas, prawda?
     - Tak. Ponad dwa tysiące półelfów będzie czekać aż po nich przybędę.
     - To wciąż za mało – Koll siedzący po jego prawej, pokręcił sceptycznie głową.
     - Odkąd Vethoyni patrolują okolice stolicy przynajmniej będziemy wiedzieć z której strony i kiedy przybędzie wróg. Pewnie już się nie mogą doczekać walki.
     - Mamy jeszcze tych kamiennych strażników. Powinni dać sobie radę z nephilami - przypomniał spokojnie Ylon, a w jego czujnych oczach nie było ani cienia lęku – To musi się udać.
    - Sereio, na pewno dasz radę? - Argon spojrzał na kobietę, która z powagą i napięciem na twarzy skinęła głową. Wcześniej ustalili, że jako pierwsza wyjdzie naprzeciw wrogiej armii i powstrzyma ich wkroczenie do miasta jak długo da radę, a potem się wycofa. Te kilka minut pozwoli im zebrać wszystkie siły i się przygotować.
     - Oczywiście, że tak – odpowiedział za nią Arwel, ściskając jej rękę pod stołem i spoglądając na nią z dumą – Sam widziałem do czego jest zdolna. Trenując z nią ledwo uszedłem z życiem.
     - Nie przesadzaj – szturchnęła go ramieniem, powstrzymując się od śmiechu - To było zaledwie lekkie muśniecie.
     - Tak lekkie, że nabawiłem się siniaka. Chcesz zobaczyć?
   Arwel zaczął unosić tunikę więc zaczęła się z nim szamotać, próbując go powstrzymać. Na chwilę rozładowali nieco napięcie i wszyscy, łącznie z Argonem uśmiechnęli się pod nosem. Tylko Koll pozostał poważny, wręcz zły i demonstracyjnie nawet nie patrzył w ich stronę.
     - Nawet jeśli poradzimy sobie z nephilami i resztą armii, pozostaje jeszcze Balar i Rairi – po jego słowach w sali zapadła cisza, ponownie ponura jak ciemniejące niebo na zewnątrz.
     Reeth osunął się na oparciu krzesła i potarł w namyśle czoło.
    - Zauważyliście, że od jakiegoś czasu Balar w ogóle się nie pokazywał? Jakby zapadł się pod ziemię. To mnie trochę niepokoi, bo nie wiadomo co on kombinuje.
    - Fakt, Rairi atakuje sobie wioski, a ten zdrajca pewnie gdzieś się przyczaił.
    - Ariel zniknęła w podobnym czasie – zauważył Oran, pochylając się nad stołem, żeby lepiej wszystkich widzieć – Czy myślicie, że to on…
    Nie musiał kończyć, bo to wydawało się aż za bardzo prawdopodobne. Ktoś stworzył   niewielką kulę światła, która poszybowała ponad stół, ledwo otaczając zebranych bladym blaskiem, zaś w pozostałej części sali tworząc jeszcze bardziej upiorne cienie.
    Argon podniósł się z wysiłkiem i zaciskając dłoń na przesiąkniętym krwią opatrunku, zaczął chodzić w tą i z powrotem przed stołem ze spuszczoną głową i zmarszczonym czołem. Bracia mieli rację, ale jak miał ich przekonać, że prawdopodobnie Ariel nic nie groziło? Czy sam mógł uwierzyć krótkiej wiadomości, którą wciąż trzymał w kieszeni i tej, którą przysłała mu siostra?
      Oboje zapadli się pod ziemię, ale oboje dali mu nadzieje. I choć powinien umierać z niepokoju, w głębi serca był przekonany, że Ariel poradziłaby sobie z Balarem i wróciła do nich, jak poprzednio. Skoro tego nie zrobiła, miała ku temu ważny powód.
Zerknął na podwyższenie z tronem, z bólem znacznie dotkliwszym niż ten fizyczny na ramieniu. W jego głowie zaczęła kiełkować myśl, że może to, że Elderol miał dwóch królów, wcale nie było przypadkiem czy pomyłką.
     - Sądzę, że Balar nie jest tak groźny, jak Rairi – odezwał się w końcu głośno, stając przed swoim krzesłem i zaciskając palce na jego oparciu. W mdłym świetle jego oczy jarzyły się ciemną zielenią, a ponad nimi białe piórko emanowało delikatnym blaskiem, ani na moment nie pozwalając zapomnieć tego, kim jest – To jej obawiam się bardziej. Nie wiem jaki ma w tym cel, ale najwyraźniej zabijanie samo w sobie sprawia jej przyjemność.
     Arwel wzdrygnął się ze zgrozą.
    - Takie połączenie piękna i zła u kobiety jest zabójcze.
    - Chcesz powiedzieć, że jest piękniejsza ode mnie – Sereia zmrużyła groźnie oczy i popatrzyła na niego krzywo.
     - Skarbie – przysunął się do niej, ewidentnie zadowolony, że nie musi dłużej kryć się ze swoim uczuciem i uśmiechnął niewinnie – Nawet nie śmiałbym o tym pomyśleć. Po prostu źle się wyraziłem. Czy to, że jest bardziej zła, niż piękna i jeszcze bardziej okrutna, może być?
     - To zdecydowanie bardziej do niej pasuje – przytaknęła całkiem poważnie.
    - W każdym razie ma na tyle tupetu i impertynencji, żeby latać po całym Elderolu, jakby niczego się nie bała i chwalić się skrzydłami, których nigdy nie powinna otrzymać – reszta braci popatrzyła z uwagą na Ylona, który skrzyżował przed sobą ramiona i przez chwilę patrzył na kule światła. Na jego zwykle spokojnej twarzy pojawił wyraz trwogi, co oznaczało, że stało się coś naprawdę złego – Byłem poza miastem, kiedy natknąłem się na nią. W biały dzień, jak gdyby nigdy nic urządziła sobie podniebny spacer. Jak widzicie przeżyłem, chociaż nadal nie wiem dlaczego.
     Po czym w zapadłej ciszy opowiedział im tylko pozornie opanowanym głosem przebieg tego spotkania. Oczywiście od razu ją zaatakował, ale jego strzały Mocy odbiły się od jej bariery i nawet jej nie drasnęły. Jedyną jej reakcją był pełen rozbawienia i ironii uśmieszek. Przygotował się, że zaraz umrze, więc tym bardziej zaskoczyło go, to, co zrobiła.
     - Sparaliżowało mnie, co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło – kontynuował z lekkim drżeniem w głosie – Zbliżyła się do mnie, aż jej skrzydła otarły się o moje i poczułem jej oddech na twarzy. Czekałem aż rzuci mi się do gardła, czy użyje Mocy, ale ona tylko w końcu się roześmiała. Potem powiedziała, że pewnie już się nie spotkamy, a zabicie nas zostawi swojemu królowi. Dodała jeszcze, że z przyjemnością będzie obserwować, jak jej syn tworzy dla niej krwawą ścieżkę na drodze do nowego świata, w którym będzie jedyną i niepodzielną boginią. Dokładnie tak się wyraziła. W jej oczach widziałem coś takiego… - pokręcił głową, jakby próbował wyrzuć z pamięci to spotkanie – Masz rację Biały Kruku, że to jej powinniśmy się najbardziej bać.
     - Nox… - mruknęła do siebie Sereia, ze smutkiem zwieszając głowę.
    Argon musiał usiąść, czując jak ciepła krew zaczyna ponownie spływać po ramieniu. Lekko kręciło mu się w głowie i chciało mu się spać. Ale wieloletnie treningi nauczyły go ignorować słabości, co naprawdę bardzo się przydawało. Nikt jednak nie uczył go jak odgrodzić się od własnego serca i nic nie czuć. To jedyna rzecz, z którą musiał nauczyć się żyć, nie jako Biały Kruk, ale człowiek.
     - Przyznam szczerze, że nie wiem co zrobię, jak go zobaczę – westchnął Arwel i dłoń, która spoczywała na stole, zacisnął w pięść – Nie wiem nawet, czy dam radę z nim walczyć.
     - A ja z chęcią posiekam go jak warzywo i połamię wszystkie kości – warknął Koll z płonącym okrucieństwem w oczach – Za to, że zabił naszych towarzyszy i sprowadził nam tą plagę nephilów.
     - Nikt nic mu nie zrobi – Argon jakoś zdołał się wyprostować i na zaskoczone spojrzenia braci, odpowiedział surowym wyrazem twarzy – Spotkałem Noxa i mogę was zapewnić, że to nie ten sam półelf, którego znaliśmy. Kiedy przybędzie tu ze swoją armią, macie trzymać się od niego z daleka. Sam się z nim zmierzę.
     - Ale…
    - Nox był tylko narzędziem w rękach Rairi i to ją powinniśmy za wszystko obwiniać. Pewnie domyśliliście się, że jest jej synem. Od początku sterowała jego wolą i umysłem, więc jeśli macie się na kimś mścić, to tylko na niej. Powtarzam. Noxa zostawcie mnie.
     - Myślisz, że można go uwolnić spod wpływu elfki? - zapytał Reeth, spoglądając na niego uważnie, z troską. Nie tylko on musiał zdawać sobie sprawę, ile kosztowały Argona te słowa.
     - Nie wiem, ale sam chcę się o tym przekonać. W ostateczności chyba zrobię mu przysługę, jeśli go zabiję.
     - Pewnie i tak wszyscy zginiemy w tej bitwie – mruknął Oran, oparł się łokciami o stół i zacisnął pieści na rudych włosach, jakby chciał je sobie powyrywać – Nie mamy szans z armią Niezwyciężonego, chyba że jakimś cudem nasz król obudzi się w porę z pełnią sił.
     - Ma rację – przyznał Koll, który rzadko kiedy podzielał czyjeś zdanie – Choćbyśmy się starali, wciąż jest nas za mało. Potrzeba nam silnych, doświadczonych wojowników, a nie prostych chłopów i młodzików, którzy na ochotnika zgłosili się do walki, a ledwo trzymają broń. Żadnego z nich pożytku, do tego zginą jako pierwsi.
      - Więc co proponujesz? - Reeth spojrzał mu prosto w oczy – Nie możemy już liczyć na wsparcie krasnoludów, ale dostaniemy pomoc od półelfów, więc nie sądzę, że powinniśmy narzekać.
     - Poza tym wciąż mamy naszego Białego Kruka – Arwel uśmiechnął się do kapitana pokrzepiająco. Od czasu, kiedy był świadkiem jak oszukał Rairi, patrzył na niego z jeszcze większym podziwem i szacunkiem.
     - No i Ariel. Jeśli się znajdzie.
     - Nie zapominajcie o mnie.
    Wszyscy odwrócili się w stronę podwójnych drzwi, spod których rozległ się głos i po chwili w kręgu światła pojawiła się Tara. Uśmiech na jej twarzy nie był tak szeroki, jak kiedyś, ale oznaczał, że zaczęła dochodzić do siebie.
     - Co tu robisz? - Argon miał pochmurną minę, jakby miał przed sobą krnąbrne dziecko, które powinno już spać.
     - Pomagam, a raczej ratuję wam tyłki, bo widzę, że bardzo lubicie się wszystkim zamartwiać – puściła oko do Serei i chwyciła się pod boki – Sądziliście, że jak nie ma Ariel, to będę siedziała z założonymi rękami i potulnie na nią czekała? - prychnęła, odrzucając warkocz na plecy i posłała im roziskrzone, figlarne spojrzenie – Szkoda, żeby moje zdolności się marnowały.
    - Doceniamy to – odezwał się Ylon – ale wszyscy dostali już swoją broń. Oczywiście każda pomoc się przyda, jednak…
     - Właściwie to sądzę nawet, że moja pomoc bardzo wam się przyda.
     - Co masz na myśli?
    - A to, że nie musicie dłużej szukać nowych rąk do walki. Ostatnio strasznie się nudziłam i odkryłam coś bardzo ciekawego. Pokazać wam?
    Nikt nawet nie skinął głową, ale Tara uznała ich milczenie za zgodę i rozpromieniona klasnęła w dłonie. Odsunęła się nieco od stołu tak, żeby wszyscy mogli ją widzieć, podwinęła rękawy sukienki i rozłożyła ręce. Runy pokrywające gęsto jej ramiona rozjarzyły się na złoto i fioletowo i wokół niej w powietrzu pojawiły się niewielkie ruchome wiry. Z każdego wypłynęły miecze różnych kształtów i wielkości.  Było ich siedem.
     Żadnego z nich nawet nie dotknęła.
    Na widok prostującego się z uwagą Argona i miny pozostałych, pokazała zęby w szerokim uśmiechu.
     - To jeszcze nic.
    Zanim kapitan zdążył mrugnąć, ostrza pomknęły do wojowników i zatrzymały się w powietrzu, tuż przy ich gardłach.
     Oran sapnął głośno, a Arwel przełknął ślinę, kątem oka zerkając na czubek ostrza skierowany w stronę Serei. Nikt nawet nie drgnął.
    Argon wciąż patrzył na dziewczynę, zupełnie ignorując wiszący przed nim miecz.
    - Więc twierdzisz, że wcześniej tego nie potrafiłaś? - zapytał spokojnie.
    Tara lekceważąco wzruszyła ramionami.
    - W każdy razie nie wiedziałam, że coś takiego umiem, dopóki nie spróbowałam. A wcześniej jakoś nie było potrzeby, żebym próbowała. No więc? Przydam się na coś?
     - Jak dużo możesz przywołać tej broni?
    Popatrzyła na Ylona i machnęła od niechcenia ręką. Wszystkie miecze posłusznie wróciły do niej i zniknęły w wirach, które zamknęły się za nimi.
     - Ile chcecie.
     - Więc w sumie mogłabyś zastąpić całą armię.
    - Pewnie bym mogła.
    Arwel odchylił się na krześle, przeciągnął się i objął ramieniem Sereię.
     - Nie wiem czy to coś pomoże w walce z nephilami, skoro tak ciężko ich zabić, ale z pewnością daje nam jakieś większe szanse.
     Kapitan zabębnił palcami o blat stołu.
     - Cóż, to…
    - Świetnie – przerwała mu Tara i ziewnęła demonstracyjnie – Skoro mamy już to ustalone, idę spać i wam radzę zrobić to samo.
    Po czym opuściła salę równie nagle, jak się w niej pojawiła, pozostawiając za sobą kilkuminutową ciszę, po której nastąpiła ożywiona dyskusja. Argona coraz bardziej bolała ręka, więc omówili ostatnie strategiczne szczegóły i rozeszli się do swoich komnat.
    Idąc ciemnym korytarzem, Biały Kruk rozmyślał, że jeszcze niedawno, gdyby był ranny, poszedłby prosto do Noxa, albo Lunny. To wcale nie było tak, że przydawały się tylko ich umiejętności uzdrawiania, chociaż z pewnością znacznie ułatwiały życie. Po prostu przywykł do ich obecności tak, jak człowiek nie myśli o tym, że oddycha. To prawda, że coś oczywistego w życiu docenia się dopiero, gdy się to straci.
     Niezbyt dokładnie, bo był zbyt zmęczony, obmył ranę, łącznie z zasychającą krwią i nałożył porządniejszy opatrunek, obwiązując ciasno świeżym materiałem. Zjadł coś po drodze i udał się do komnaty króla.
     W środku panowały jeszcze większe ciemności i zupełna cisza, jakby nikt tu nie mieszkał. Argon przeszedł w smudze chłodnego światła wlewającego się przez okna i z chrapliwym westchnieniem usiadł na krześle przy łóżku, które już ostygło po jego ostatniej wizycie.
    - Przepraszam, że nie mogłem przyjść wcześniej, ale byłem zajęty – uśmiechnął się blado, co wyszło raczej jak grymas – Znasz mnie. Muszę coś robić, żeby nie myśleć. Inaczej bym zwariował, a ty byłbyś na mnie zły.
    Jego oczy szybko przyzwyczaiły się do mroku, aż widział niemal tak dobrze, jak w dzień. Riva leżał nieruchomo na plecach, przykryty kołdrą aż po szyję. Mogłoby się zdawać, że tylko śpi, gdyby nie śmiertelnie blada twarz i płytki oddech. Czasami Argon musiał się mocno wysilić, żeby dostrzec jego noszącą się klatkę piersiową.
    Czuł potworne zmęczenie, ale jak to ostatnio miał w zwyczaju, zaczął mówić cichym głosem, a kiedy już zaczynał to robić, to nie mógł przestać, jakby wpadał w jakiś trans. Nie wiedział, czy Riva w ogóle to słyszy, ale słowa i tak płynęły z jego ust, dzięki czemu, sam czuł się odrobinę lżejszy.
     Opowiedział o tym, co się działo, o dzisiejszej walce, przygotowaniach do bitwy oraz o zebraniu i zaskakującej niespodziance Tary.
     - Ariel jeszcze nie wróciła – wychrypiał, wpatrując się w twarz przyjaciela bez nadziei, że może dostrzeże na niej jakieś oznaki powrotu do zdrowia – Mówiłem ci o tym liściku, który znalazłem w jego gabinecie? Nie wiem co o tym myślisz i może na moim miejscu, nadal byś jej szukał. Jednak mam niejasne i dziwne przeczucie, że jest bezpieczna. Nawet jeśli jest z nim. Kiedyś śmiałeś się z mojego szóstego zmysłu, ale to przeczucie nigdy mnie nie zawiodło. Pamiętasz jak ją nazywał? „Moja gwiazdeczka”. Chyba każdy z nas tak o niej myślał, ale dla niego zdawało się, że znaczyła o wiele więcej.
     Zsunął się z krzesła i opadł na kolana przy łóżku, sięgając po dłoń przyjaciela.
    - Ariel cię kocha i każdy to wie. Jeśli nie chcesz złamać jej serca, to nie waż się umierać – cisza niemal dzwoniła mu w uszach i równie dobrze mógłby mówić do ściany – Jesteś moim królem, więc nie powinienem ci grozić, ale może to prędzej poskutkuje. Jeśli się nie obudzisz, to sam cię zabiję.
     Żadnej reakcji, nawet drgnięcia powieki. Jego dłoń była bezwładna, a kiedy dotknął policzka przyjaciela, okazało się zimniejsze niż ostatnim razem.
     Zupełnie, jakby już spoczywał w objęciach śmierci.


***


     Arwel ziewnął potężnie i potarmosił sobie włosy, marząc już tylko o zagrzebaniu się w ciepłym łóżku. W przeciwieństwie do jego ukochanej i jedynej kobiety w Zakonie Kruka.
     Sereia znów nosiła spodnie i luźną tunikę, jakby nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że teraz nikt nie nazywał jej Falenem i nie musieli dłużej udawać, że łączy ich coś zakazanego. Nawet w tym stroju była piękna, co dla niego również nigdy się nie zmieniło.
     - To co, gołąbki? - Oran dogonił ich na korytarzu, zaledwie wyszli z sali tronowej i w poufałym geście objął ich za szyje – Ostatnio nie mieliśmy szansy uczcić powrót naszej drogiej towarzyszki, więc może teraz to nadrobimy? Cała noc przed nami.
     Arwel skrzywił się, tłumiąc kolejne ziewnięcie.
    - Ja sobie daruję. Jeszce chwila i padnę na twarz. Właśnie teraz mówię ostatkiem sił, a potrzebuje ich jeszcze, żeby dowlec się do łózka.
     - No tak, leniwcu, bo ty tylko potrafisz myśleć o jednym – odparła sarkastycznie.
    - O nie, kochana, zawsze myślę o dwóch rzeczach – poprawił ją z szelmowskim uśmiechem i mrugnął do niej okiem.
     - W takim razie zgadzasz się, żebyśmy porwali twoją wybrankę serca na nocną zabawę?
     - Cóż, może jednak…
    - Na świętowanie zwycięstwa jest jeszcze za wcześnie – wtrącił Ylon, pojawiając się przy drugim boku Serei – Jednak dobrze nam zrobi trochę rozrywki, tym bardziej, jeśli miałaby być ostatnią w naszym życiu. A z pewnością będzie ostatnia przed bitwą.
     To było niezwykle pocieszające, za co dziewczyna poklepała go po plecach.
    - Popieram, chociaż następnym razem wygłoś coś bardziej optymistycznego.
    - Dzisiaj już nie chcę słyszeć o żadnych bitwach, ani umieraniu – Oran wychylił się i dał kuksańca kuzynowi, który zamiast uniku posłał wszystkim niezbyt wesoły, krzywy uśmiech.
     - Dzisiaj już nie zrobię ci krzywdy, grubasie, ale…
    - Ej, nie wyrażaj się przy damie.
    - Damie? - Sereia uniosła brwi w szczerym oburzeniu – Gdzie tu widzicie damę? To mnie obraża.
    Wojownicy poparzyli na nią i cała trójka roześmiała się zgodnie. Gdyby Arwel wiedział, że właśnie tak będzie wyglądało ich życie, może już wcześniej sam wyjawiłby ich tajemnicę. Bracia zaakceptowali ją szybciej niż mógłby przypuszczać, czym mile go zaskoczyli.
     Wszyscy poza jednym.
   - To jakaś kpina. Żeby ta oszustka i jakaś bezwartościowa dziewczynka decydowała o losach bitwy i pchała się na sam początek? Bogowie chyba oszaleli...To niedopuszczalne i poniżające…
     Koll przepchnął się między nimi, chociaż korytarz był dość szeroki i mamrotał pod nosem, na tyle głośno, żeby mogli go słyszeć. Wszyscy zamilkli w jednej chwili i Arwel zobaczył jak Sereia marszczy mocno brwi, a jej oczy ciemnieją i pojawia się w nich znajomy chłód gniewu.
     Tylko nie to. Jęknął w duchu i sięgnął po jej rękę.
     - Nie…
     Ale było już za późno, bo właśnie w tym momencie Sereia jednym susem dopadła rosłego wojownika i bez żadnego wysiłku przygwoździła go do ściany. Wyczuł narastające pulsowanie jej Mocy, która pojawiła się nagle niczym wściekła fala tsunami, zdolna powalić go na kolana i znieść z powierzchni ziemi.
    O tak. Sereia była piękna, ale również silna i niebezpieczna.
    - Kogo nazwałeś dziewczynką? - warknęła, trzymając go jedną dłonią za skraj tuniki i patrząc prosto w zdumione oczy Kolla, który chociaż dwa razy większy, nie był w stanie się ruszyć – Bezwartościowa, mówisz? - prychnęła, niemal spluwając mu w twarz.
    Znamię na jej czole jarzyło się ciemnym światłem, wyraźnie kontrastując ze złotymi włosami i nadając drobnej, delikatnej twarzy groźnego wyglądu. Mimo swojej postury Sereia potrafiła wzbudzić lęk i nawet Oran z Ylonem stali jak wryci, jakby widzieli ją po raz pierwszy. Arwel rozumiał ich doskonale, bo za pierwszym razem również zrobiła na nim niemałe wrażenie.
    Na ich oczach drugą dłoń zacisnęła w pięść, a gdy uderzyła nią w czerwona cegłę tuż przy głowie Kolla, pojawiło się wgłębienie aż cała ściana zadrżała w posadach. Wojownik otworzył szeroko oczy, zdumiony tą niespodziewaną demonstracją siły.
    Sereia zmrużyła powieki, a na jej wargach pojawił się niebezpieczny i kpiący uśmieszek.
    - Z chęcią bym się z tobą zamieniła i patrzyła jak stajesz przed całą armią umarłych, ale wątpię, żebyś przeżył więcej niż dwie minuty. A jeśli chcesz znać moje zdanie, bogowie rzeczywiście oszaleli dając mi tą Moc, żebym mogła uratować twój przemądrzały i tępy tyłek.
    - Ty mała…
    - Widzę, że jeszcze nie dotarło do ciebie, do czego jestem zdolna.
    Ponownie zamachnęła się pięścią, tym razem celując w jego twarz.
   - Nie! - Arwel rzucił się w jej stronę i potrzebował naprawdę wszystkich wewnętrznych sił, żeby odciągnąć ją od Kolla. Spoglądając przepraszająco na pozostałych wojowników, zaczął się wycofywać korytarzem, podczas gdy Sereia wykrzykiwała przekleństwa i próbowała się wyrwać – Jak widzicie, dzisiaj nie jesteśmy w nastroju do zabawy. Może przełożymy świętowanie, kiedy już pokonamy armię Niezwyciężonego, co? To dobranoc – rzucił na koniec z niewinnym uśmiechem i pospiesznie zniknął za zakrętem.
    Puścił Sereię dopiero w swojej komnacie, nie wysilając się nawet, żeby stworzyć kulę światła. Obserwował jej sylwetkę, jak miota się w ciemności, mamrocząc pod nosem słowa, których wolał nie słuchać, dając jej czas, żeby ochłonęła. W tym stanie nawet nie chciał z nią walczyć, aby nie stawać się kolejnym obiektem złości. Kochał ją, naprawdę, ale były chwile, kiedy musiał przyznać, że wzbudza w nim lęk.
    - Słyszałeś tego dupka?
    - Owszem – skrzyżował przed sobą ramiona i stał w miejscu, przyzwyczajając oczy do ciemności aż mógł wyróżnić kształty mebli – Jednak całkiem dobitnie przemówiłaś mu do słuchu. Sądzę, że zrozumiał, że z tobą nie ma żartów.
    Słyszał jej kroki, jak chodzi w tą i z powrotem. Kipiący wulkan gniewu i siły porównywalnej do gór Ednor, zamknięte w drobnym ciele pięknego chłopca o jasnej, gładkiej skórze i niewinnych rysach.
    - Dlaczego mnie powstrzymałeś? Naprawdę miałam ochotę porządnie mu przyłożyć.
    - Obawiałem się, że zmiażdżysz mu twarz, a chociaż nie jest za bardzo urodziwa, jego śmierć tylko by pogorszyła naszą sytuację.
    - I tak go nie cierpię.
    - Nie wiem czy w ogóle ktoś lubi Kolla, ale taki już jego urok – kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie ręki, przyciągnął ją i objął, czując, że powoli się uspokaja – Zapomnij o nim, bo kiedy jesteś zła, nawet ja się ciebie boję.
    Poczuł jak w jego objęciach jej ciało wiotczeje i odpręża się. Westchnęła, opierając głowę na jego barku.
    - Ty? Przecież nigdy w życiu nie zrobiłabym ci krzywdy.
    - Wybacz, słońce, że wyprowadzę cię z błędu, ale nasz ostatni trening o mało nie przypłaciłem życiem.
    - Było aż tak źle? Naprawdę się powstrzymywałam. Dzięki tobie mogę wytrzymać w tym stanie całe pięć minut. Przekształcenie Mocy w czystą siłę pochłania dużo energii i gdybym miała jeszcze trochę czasu, mogłabym jeszcze przedłużyć ten czas.
    - Bardzo mi miło, że się na coś przydałem – mruknął przy jej karku, a kiedy oparła dłonie na jego biodrach, z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk, którego natychmiast pożałował.
     Odsunęła się jak rażona piorunem z wyraźnym przestrachem. Czasem ta łącząca ich, właściwie intymna więź, nie pozwalała na ukrycie tego, czego by akurat chcieli. Arwel bardzo nie chciał, żeby czuła jego ból, a ona nie chciała pokazywać mu swoich słabości i tego jak bardzo się o niego boi.
    Ale tak to właśnie było, gdy razem z imieniem łączyło się z drugą osobą swoje myśli, uczucia i całego siebie. I nigdy, przenigdy nie chciałby tego zmienić.
    - Naprawdę zrobiłam ci krzywdę? Bardzo boli?
    - To nic…
    - Pokaż.
    Słysząc jej rozkazujący ton, westchnął tylko i uniósł tunikę. Sereia stworzyła w dłoni promyk światła i pochyliła się z marsową miną.
    Na lewym boku i powyżej brzucha widniały dwa fioletowo-żółte place, na widok których wciągnęła głośno powietrze i natychmiast dotarło do niego jej poczucie winy.
    - Przepraszam – wyszeptała – Nie sądziłam…
    Kiedy ostrożnie dotknęła palcami siniaka, jego mięśnie drgnęły i skrzywił się mimowolnie.
    - ...że jesteś taka silna? - dokończył za nią wesołym tonem – Cóż, gdyby zrobił mi to ktoś inny, z pewnością bym oddał. Skoro już wiesz, co mi zrobiłaś, liczę, że mnie pocieszysz. I mogłabyś z łaski swojej nikomu nie mówić, że przegrałem z kobietą?
    - Przepraszam – powtórzyła.
    Sięgnął po jej dłoń, nakrywając ją swoją i gasząc promień światła, który rozproszył się pomiędzy ich palcami. W ostatnim, gasnącym blasku posłał jej lekki uśmiech.
    - Jestem ciebie dumny. Jesteś piękna, silna, odważna i tylko moja.
    - Ale…
    - Wiesz, ta nasza nieszczęsna męska duma.
    - Aha, no tak. Z pewnością nie chciałabym urazić tej twojej nieszczęsnej dumy, więc zachowam ten sekret dla siebie.
    - Cieszę się, że mnie rozumiesz.
    Wyczuł kolanem materac łóżka i padł na niego, pociągając ją za sobą. Nie przejmując się, że są w ubraniach i w butach, oplótł ją ciasno rękami i nogami tak, żeby, kiedy zaśnie, nie mogła mu się wymknąć. Z twarzą przy jej twarzy, przymknął powieki z uśmiechem na ustach, świadomy bliskości jej ciała i tego, że mu się przygląda. Dzisiaj chciał po prostu mieć ją przy sobie, czuć jej oddech i zasnąć w jej ramionach, aby wlać w nich oboje nadzieję, że ta noc to dopiero początek, nie koniec.
    - Twoja rodzina jest bezpieczna? - zapytała cicho tak blisko jego ust, że wystarczyłby drobny ruch, żeby go pocałować.
     - Razem z twoją matką są w bezpiecznym miejscu.
    Przez kilka minut słychać było tylko ich oddechy i kiedy znów się odezwała, zaczynał zapadać w półsen.
     - Wiem, że się o mnie boisz, ale dam sobie radę. Nie zamierzam ryzykować bardziej, niż to konieczne. Pięć minut i się wycofuję.
     - Nie zamierzam cię powstrzymywać, bo to i tak nic by nie dało. Nie po to też ryzykowałem życie, trenując z tobą – objął ją mocniej i wtulił nos w zagłębienie jej szyi – Wiesz, że cię nie zostawię nawet na sekundę.
     - Domyślałam się tego – zamruczała sennie w ciemności – Jednak nie wiemy ilu ich tam będzie i co się wydarzy.
     - Dlatego potrzebne ci będzie moje wsparcie.
     - Tylko nie próbuj ratować mi życia za cenę własnego.
     - W takim razie, jeśli mamy zginąć, to razem.
     - To całkiem rozsądny wybór.
     - Jedyny możliwy, Sereio.

***

    Ciemność.
    Zimno.
   To nie był sen, z którego mógł się obudzić. To nie była nawet rzeczywistość. Znajdował się w jakimś miejscu pomiędzy, gdzie nie miał władzy nad własnym ciałem, a jego świadomość wymykała mu się z rąk niczym wyłowiona z rzeki ryba.
    Czasem słyszał głos Argona, dobiegający gdzieś z oddali, błagający go, żeby wrócił.
   Ale Riva nie wiedział jak wrócić. Nie wiedział jak otworzyć oczy i powiedzieć mu, że wciąż tu jest i nie chce jeszcze umierać. Nie mógł się nawet z nim pożegnać, choć zawsze wyobrażał sobie, że zginą gdzieś na polu walki, nierozłączni jak przez całe życie.
     Czuł, że z każdym dniem, z każdą minutą oddala się coraz bardziej. Od tego świata i własnego ciała.
    Czuł, że umiera.
    Wszystkie myśli koncentrował na wspominaniu tych, których opuszczał. Na silnych rękach jego starszej kopii, który nosił go na barana i uczył trzymać miecz. Na rudych, niesfornych włosach tańczących wokół roześmianej dziewczynki, jego pierwszej i jedynej miłości.
     Nie było żadnego światła, ani tunelu, tylko chłód i nieskończona pustka. Coraz większa i większa, pochłaniająca jego świadomość, uczucia i myśli.
    Żegnaj bracie i Ariel.
   Pozostało mu tylko udać się do tego miejsca poza światami i czekać tam na  pozostałych, jak długo będzie trzeba.


***


     Kilka dni do pełni, a Rairi czuła, jakby już ponieśli zwycięstwo. Przepełniał ją spokój i przekonanie, że nic im nie przeszkodzi. Jeden z Kruczych Królów nie żył, a drugi należał do niej. Czego jeszcze mogła się obawiać? Kilku pomiotów z Mocą kruka i garstka ludzki były wręcz śmieszną próbą przeciwstawienia się ich potęgi.
    Tym bardziej, że czekała ich niespodzianka w postaci najazdu nammijskich wojowniczek z ich królową na czele. Rairi specjalnie okryła je iluzją niewidzialności, jak tylko przekroczyły granicę gór, aby zobaczyć minę tego głupiego Białego Kruka, kiedy znienacka zaatakują stolicę. Bez różnicy, czy dzięki zaskoczeniu zyskają jakąś przewagę, gdyż i tak cała ta bitwa była z góry przesądzona. Nawet cała Moc, którą dysponował Zakon Kruka nie mógł się równać z Najstarszą, Gathalagiem i Balarem, kiedy połączą siły, aby stworzyć nowy ład ich świata.
    Jej zadowolenia nie popsuł nawet widok opustoszałych wiosek i mniejszych miasteczek. Wszędzie, gdziekolwiek latała, nawet na głównych traktach nie było widać żywej duszy. To oczywiste, że ukryli gdzieś wieśniaków oraz bezbronne kobiety i dzieci, chociaż zupełnie bezsensowne, bo Rairi nie zamierzała nikogo oszczędzić. Kiedy opanują stolicę, przejęcie pozostałych miast będzie tylko kwestią czasu.
     Delektując się lotem nad cichym i pustym Ederolem, który wstrzymał oddech przed nieuniknionym, sprawdziła jak daleko znajdują się nammijki, po czym poszybowała w innym kierunku, ku granicy między Serini a Belthów, gdzie znajdował się zalesiony pas ziemi z ukrytymi jaskiniami.
     Dzień zbliżał się ku końcowi, a niebo przybrało pomarańczowo - różowy odcień, momentami wyglądający jakby płonęło. Podobał jej się ten widok, który kojarzył jej się z ogniem pochłaniającym te marne, ludzkie istoty.
    Przypatrz się uważnie, synu i zapamiętaj tej kolor. Śmiertelnicy zapewne siedzą zamknięci w swoich domach i patrzą na to niebo, świadomi, że to ich ostatnie chwile życia.
    Odpowiedziała jej cisza, kiedy spłynęła na ziemię, ku mieszańcowi wlokącemu się środkiem piaszczystej drogi. Za nim równie posuwistym, osowiałym krokiem maszerowała armia nephilów w miarę równym szeregu. Na nich również nałożyła iluzję niewidzialności, tak na wszelki wypadek, gdyby tym głupim wojownikom z Zakonu przyszedł do głowy pomysł zaatakowania ich wcześniej.
     Nox nie wyglądał już tak koszmarnie jak wcześniej i nie wydawał się zagłodzony. Jednak wciąż miał na sobie brudne i podarte ubranie, które całkiem straciło swój kolor, a brudno szare włosy sterczały żałośnie na wszystkie strony. Szedł przed siebie ze zwieszoną głową niczym kukiełka poruszana na sznurkach, która mogłaby tak iść aż padnie z wyczerpania.
    Dopiero, kiedy wylądowała tu przed nim, zagradzając mu drogę, zatrzymał się i uniósł lekko głowę. Rairi zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta w grymasie obrzydzenia. Ta żałosna istota nie mogła być jej synem.
    - No? Dlaczego nie odpowiadasz? Przecież masz jeszcze język. Zostawiłam ci tyle rozumu, żebyś chociaż coś mówił.
     Jego czerwone tęczówki były puste i wyblakłe. Nie było w nich ani krzty emocji, nawet smutku.
    - Tak, matko – głos, kiedyś dźwięczny jak u elfa, teraz był szorstki i zachrypnięty, jakby gardło zapchane miał kamieniami.
    - Tak lepiej – wzięła się pod boki i westchnęła z dezaprobatą – Wiesz chociaż dokąd idziesz i po co?
    - Tak, matko.
    - A dokładniej? - niemal warknęła i zaatakowała jego umysł bolesnymi obrazami, jakby miała do czynienia z głupim dzieckiem, które potrzebuje jasnych i wyraźnych wskazówek.
    Nox z niewzruszoną miną podrapał się brudnymi palcami po brudnym policzku, po czym oparł dłoń na jednym z dwóch mieczy, przypiętych do pasa.
    - Idę do Malgarii, zabić Białego Kruka i wszystkich pozostałych.
    - Nie – poprawiła go ostro i jednym palcem odepchnęła go dalej od siebie z najwyższą pogardą – Białego Kruka możesz zabić, ludzi też, ale Zakon Kruka masz zostawić. Rozumiesz?
    - Tak. Zostawić Zakon Kruka. Resztę zabić.
    Rairi tylko raz zerknęła za jego plecy, na prowadzą przez niego armię umarłych, po czym skrzywiła się i rozłożyła skrzydła atakując ich podmuchami powietrza.
    - Pamiętaj, że będę się przyglądać. Pozostaniesz żywy, dopóki będziesz przydatny.
    - Tak, matko.
    Widząc jego obojętny wyraz twarzy, uśmiechnęła się do siebie lekko. No tak. Niepotrzebnie rzucała mu ostrzeżenia, skoro i tak robił tylko to, co mu kazała. Gdyby teraz chciała, żeby przebił mieczem swoje serce, zrobiłby to bez wahania, z tą samą pustka w oczach. Nox był posłuszny, ale z Balarem miała o wiele więcej zabawy, a jego słownictwo nie ograniczało się do krótkich „tak”. Cieszyła się, że nie wzięła jego brata, z którego zamierzała uczynić podobną marionetkę. Balar był jedynym człowiekiem, który przyszedł do niej z własnej woli i zafascynował ją na tyle, że stał się jej towarzyszem, a nie tylko kolejnym sługą.
     - Idź już – rzuciła rozkazująco i wzniosła się lekko nad ziemię – Mam nadzieje, że zdążysz do pełni.
     - Tak, matko.
    Nox wzbił wzrok w ziemię i ruszył przed siebie nieco szybszym krokiem, a za nim pomaszerowały nephile, uzbrojone po zęby i pozbawione litości.
    Co do Białego Kruka, daję ci wolną rękę. Pozwól mu popatrzeć jak umierają jego najbliżsi, a dopiero potem zabij.
     Suche, popękane wargi Noxa wygięły się w uśmiechu, kiedy zrobiła to samo.
      Tak, matko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych