Wiedział,
że Riva byłby z niego zadowolony, bo zrobił wszystko, co w jego
mocy. Dzięki Białemu Krukowi wszystkie trakty i drogi opustoszały,
gdyż całymi dniami przenosił podróżnych oraz mieszkańców
wiosek, do miast. Tylko raz został zaskoczony przez
kilkunastoosobową grupę krasdów z toporami i musiał uporać się
z nimi w pojedynkę. Na szczęście teleportował już z tego miesjca
ludzi, więc miał nieograniczone pole do walki. Manipulowanie czasem
i szybkość z jaką przemieszczał się z miejsca na miejsce dawały
mu znaczną przewagę, ale i tak chwilę nieuwagi przypłacił
brzydką raną na ramieniu.
Jednak nie wrócił do zamku,
żeby opatrzyć ranę i odpocząć, tylko dalej robił swoje.
Kazał pozamykać bramy,
wzmocnić straże i wszędzie otoczono się magicznymi barierami,
które może nie były zbyt trwałe, ale mogły choć na chwilę
zatrzymać wroga. Chętnym mężczyznom dawano broń, zaś kobiety i
dzieci ukryto w podziemnych tunelach. Gromadzono zapasy w razie
dłuższego oblężenia. Wszędzie czuć było napięcie i nerwowe
wyczekiwanie.
Argon nie znalazł już Noxa
i jego armii, chociaż z pewnością wyruszyli w kierunku Malgarii,
skryci pod płaszczem Mocy Rairi.
Nammijskich wojowniczek
również nigdzie nie było widać, chociaż przeczesywał cały
Elderol. Nie wiedział gdzie zaatakują, dlatego ostrzegł wszystkie
miasta. On sam nie mógł być w kilku miejscach naraz, bo jego
miejsce było przy królu, nawet jeśli ten leżał na skraju
śmierci.
Nikt nie miał wątpliwości,
że wszystkie siły rzucą się na Malgarię, gdzie mieścił się
zamek Kruczego Króla i siedziba Zakonu Kruka.
Było coraz bliżej do pełni
czerwonego księżyca.
Wszyscy z niecierpliwością
czekali na decydujące starcie z wrogiem.
Wszyscy pokładali największe
nadzieje w Potomku Liry, który miał pokonać Niezwyciężonego i
ich ocalić.
Ale Argon po prostu martwił
się o siostrę i chciał jedynie, żeby wróciła cała i zdrowa,
gdziekolwiek była. Był też realistą i najbardziej ze wszystkiego
martwiła go znaczna przewaga liczebna przeciwnika.
Patrząc teraz po kolei na
wojowników Zakonu, miał praktycznie nikłe nadzieje, że przeżyją
tą bitwę. Bez Kruczego Króla, który w przeszłości stanowił
potęgę całej armii, jakie mieli szansę z armią, jaką zgromadził
Niezwyciężony? Nephile były zaledwie przystawką, przed rzuceniem
na nich całej potęgi wroga. Wątpił, że nawet Ariel z Mocą
żywiołów dała by im radę.
Jak
wyjść z tej beznadziejnej sytuacji i przeżyć? Pomyślał,
po czym widząc, jak bracia przyglądają mu się z niepokojem,
zrozumiał, że wypowiedział te słowa na głos.
Po ciężkim dniu i długiej
nieobecności w zamku, zwołał ostatnie zebranie przed bitwą i
teraz siedzieli przy długim stole w pogrążonej w półmroku sali
tronowej. Za oknami gasły ostatnie promienie słońca, ale jakoś
nikt nie miał ochoty zapalać sztucznego światła. Ponure miny i
zmęczone spojrzenia najlepiej oddawały nastroje wojowników. W
zamku i w całym mieście panowała wręcz grobowa cisza, ale to była
cisza przed potężną burzą.
Argon przejechał dłonią po
twarzy, zastanawiając się jak tych ocalałych, sześciu członków
Zakonu Kruka może przeciwstawić się całej armii. Ludzie mieli
marne szanse z nephilami, a on sam też miał swoje granice.
- Dobrze się czujesz,
kapitanie?
- Twoja rana...może
powinniśmy sprowadzić medyka.
Popatrzył na Reetha i Orana
i skrzywił się, dotykając ramienia. Krew przesiąkła przez
prowizoryczny opatrunek i została mu na palcach. Dopiero teraz tak
naprawdę tępy ból dał o sobie znać, promieniując na całą
rękę. Wcześniej w biegu owinął ranę kawałkiem materiału i do
tej pory nie miał czasu porządnie się nią zająć. A powinien,
jeśli nie chciał, żeby wdała się tam jakaś infekcja.
- To tylko małe draśnięcie
– mruknął szorstko, zbywając ich troskę machnięciem ręki.
- Ale nie wyglądasz
najlepiej – jeśli Reeth odnosił się do jego bladej cery, cieni
pod oczami i tego, że najchętniej skuliłby się tutaj na posadzce,
to nie musiał stwierdzać oczywistego.
- Szkoda, że nie ma z nami
Noxa albo Lunny – westchnął Arwel, a siedząca obok niego Sereia
wbiła wzrok w blat stołu i zacisnęła usta. Nie tylko oni
odczuwali brak obecności elfów.
- Lunna teraz została
królową, tak? - bardziej stwierdził, niż zapytał Ylon –
Najlepiej, jakbyś się do niej teleportował, kapitanie i poprosił,
żeby cię uleczyła.
Argon patrzył na nich z
pochmurną miną, zaciskając na kolanach pięści. Jego krzesło
było nieco odsunięte od stołu i siedział do nich bokiem tak, że
mógł wyciągnąć nogi, albo założyć jedną na drugą, co
właśnie zrobił.
- Byłem u niej wcześniej i
królowa jest zbyt zajęta, żeby zajmować się takimi drobiazgami –
ta wizyta była bardzo oficjalna, a poza tym wtedy jeszcze nie został
ranny. Lunna próbowała z nim rozmawiać jak dawniej, ale w jego
mniemaniu była aż za miła. Teraz była jedynie władczynią
Zielonego Lasu, z którą łączył go wspólny wróg. Teraz to
Raliel stał u jej boku i nie było sensu zastanawiać się, czy
mogłoby być inaczej. Dokonała wyboru, a on tylko to ułatwiał.
-Ale wesprą nas, prawda?
- Tak. Ponad dwa tysiące
półelfów będzie czekać aż po nich przybędę.
- To wciąż za mało –
Koll siedzący po jego prawej, pokręcił sceptycznie głową.
- Odkąd Vethoyni patrolują
okolice stolicy przynajmniej będziemy wiedzieć z której strony i
kiedy przybędzie wróg. Pewnie już się nie mogą doczekać walki.
- Mamy jeszcze tych
kamiennych strażników. Powinni dać sobie radę z nephilami -
przypomniał spokojnie Ylon, a w jego czujnych oczach nie było ani
cienia lęku – To musi się udać.
- Sereio, na pewno dasz radę?
- Argon spojrzał na kobietę, która z powagą i napięciem na
twarzy skinęła głową. Wcześniej ustalili, że jako pierwsza
wyjdzie naprzeciw wrogiej armii i powstrzyma ich wkroczenie do miasta
jak długo da radę, a potem się wycofa. Te kilka minut pozwoli im
zebrać wszystkie siły i się przygotować.
- Oczywiście, że tak –
odpowiedział za nią Arwel, ściskając jej rękę pod stołem i
spoglądając na nią z dumą – Sam widziałem do czego jest
zdolna. Trenując z nią ledwo uszedłem z życiem.
- Nie przesadzaj –
szturchnęła go ramieniem, powstrzymując się od śmiechu - To
było zaledwie lekkie muśniecie.
- Tak lekkie, że nabawiłem
się siniaka. Chcesz zobaczyć?
Arwel zaczął unosić tunikę
więc zaczęła się z nim szamotać, próbując go powstrzymać. Na
chwilę rozładowali nieco napięcie i wszyscy, łącznie z Argonem
uśmiechnęli się pod nosem. Tylko Koll pozostał poważny, wręcz
zły i demonstracyjnie nawet nie patrzył w ich stronę.
- Nawet jeśli poradzimy
sobie z nephilami i resztą armii, pozostaje jeszcze Balar i Rairi –
po jego słowach w sali zapadła cisza, ponownie ponura jak
ciemniejące niebo na zewnątrz.
Reeth osunął się na
oparciu krzesła i potarł w namyśle czoło.
- Zauważyliście, że od
jakiegoś czasu Balar w ogóle się nie pokazywał? Jakby zapadł się
pod ziemię. To mnie trochę niepokoi, bo nie wiadomo co on
kombinuje.
- Fakt, Rairi atakuje sobie
wioski, a ten zdrajca pewnie gdzieś się przyczaił.
- Ariel zniknęła w podobnym
czasie – zauważył Oran, pochylając się nad stołem, żeby
lepiej wszystkich widzieć – Czy myślicie, że to on…
Nie musiał kończyć, bo to
wydawało się aż za bardzo prawdopodobne. Ktoś stworzył niewielką
kulę światła, która poszybowała ponad stół, ledwo otaczając
zebranych bladym blaskiem, zaś w pozostałej części sali tworząc
jeszcze bardziej upiorne cienie.
Argon podniósł się z
wysiłkiem i zaciskając dłoń na przesiąkniętym krwią opatrunku,
zaczął chodzić w tą i z powrotem przed stołem ze spuszczoną
głową i zmarszczonym czołem. Bracia mieli rację, ale jak miał
ich przekonać, że prawdopodobnie Ariel nic nie groziło? Czy sam
mógł uwierzyć krótkiej wiadomości, którą wciąż trzymał w
kieszeni i tej, którą przysłała mu siostra?
Oboje zapadli się pod
ziemię, ale oboje dali mu nadzieje. I choć powinien umierać z
niepokoju, w głębi serca był przekonany, że Ariel poradziłaby
sobie z Balarem i wróciła do nich, jak poprzednio. Skoro tego nie
zrobiła, miała ku temu ważny powód.
Zerknął na podwyższenie z
tronem, z bólem znacznie dotkliwszym niż ten fizyczny na ramieniu.
W jego głowie zaczęła kiełkować myśl, że może to, że Elderol
miał dwóch królów, wcale nie było przypadkiem czy pomyłką.
- Sądzę, że Balar nie jest
tak groźny, jak Rairi – odezwał się w końcu głośno, stając
przed swoim krzesłem i zaciskając palce na jego oparciu. W mdłym
świetle jego oczy jarzyły się ciemną zielenią, a ponad nimi
białe piórko emanowało delikatnym blaskiem, ani na moment nie
pozwalając zapomnieć tego, kim jest – To jej obawiam się
bardziej. Nie wiem jaki ma w tym cel, ale najwyraźniej zabijanie
samo w sobie sprawia jej przyjemność.
Arwel wzdrygnął się ze
zgrozą.
- Takie połączenie piękna
i zła u kobiety jest zabójcze.
- Chcesz powiedzieć, że
jest piękniejsza ode mnie – Sereia zmrużyła groźnie oczy i
popatrzyła na niego krzywo.
- Skarbie – przysunął się
do niej, ewidentnie zadowolony, że nie musi dłużej kryć się ze
swoim uczuciem i uśmiechnął niewinnie – Nawet nie śmiałbym o
tym pomyśleć. Po prostu źle się wyraziłem. Czy to, że jest
bardziej zła, niż piękna i jeszcze bardziej okrutna, może być?
- To zdecydowanie bardziej do
niej pasuje – przytaknęła całkiem poważnie.
- W każdym razie ma na tyle
tupetu i impertynencji, żeby latać po całym Elderolu, jakby
niczego się nie bała i chwalić się skrzydłami, których nigdy
nie powinna otrzymać – reszta braci popatrzyła z uwagą na Ylona,
który skrzyżował przed sobą ramiona i przez chwilę patrzył na
kule światła. Na jego zwykle spokojnej twarzy pojawił wyraz
trwogi, co oznaczało, że stało się coś naprawdę złego –
Byłem poza miastem, kiedy natknąłem się na nią. W biały dzień,
jak gdyby nigdy nic urządziła sobie podniebny spacer. Jak widzicie
przeżyłem, chociaż nadal nie wiem dlaczego.
Po czym w zapadłej ciszy
opowiedział im tylko pozornie opanowanym głosem przebieg tego
spotkania. Oczywiście od razu ją zaatakował, ale jego strzały
Mocy odbiły się od jej bariery i nawet jej nie drasnęły. Jedyną
jej reakcją był pełen rozbawienia i ironii uśmieszek. Przygotował
się, że zaraz umrze, więc tym bardziej zaskoczyło go, to, co
zrobiła.
- Sparaliżowało mnie, co
jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło – kontynuował z lekkim
drżeniem w głosie – Zbliżyła się do mnie, aż jej skrzydła
otarły się o moje i poczułem jej oddech na twarzy. Czekałem aż
rzuci mi się do gardła, czy użyje Mocy, ale ona tylko w końcu się
roześmiała. Potem powiedziała, że pewnie już się nie spotkamy,
a zabicie nas zostawi swojemu królowi. Dodała jeszcze, że z
przyjemnością będzie obserwować, jak jej syn tworzy dla niej
krwawą ścieżkę na drodze do nowego świata, w którym będzie
jedyną i niepodzielną boginią. Dokładnie tak się wyraziła. W
jej oczach widziałem coś takiego… - pokręcił głową, jakby
próbował wyrzuć z pamięci to spotkanie – Masz rację Biały
Kruku, że to jej powinniśmy się najbardziej bać.
- Nox… - mruknęła do
siebie Sereia, ze smutkiem zwieszając głowę.
Argon musiał usiąść,
czując jak ciepła krew zaczyna ponownie spływać po ramieniu. Lekko kręciło mu się w głowie i chciało mu się spać. Ale
wieloletnie treningi nauczyły go ignorować słabości, co naprawdę
bardzo się przydawało. Nikt jednak nie uczył go jak odgrodzić się
od własnego serca i nic nie czuć. To jedyna rzecz, z którą musiał
nauczyć się żyć, nie jako Biały Kruk, ale człowiek.
- Przyznam szczerze, że nie
wiem co zrobię, jak go zobaczę – westchnął Arwel i dłoń,
która spoczywała na stole, zacisnął w pięść – Nie wiem
nawet, czy dam radę z nim walczyć.
- A ja z chęcią posiekam go
jak warzywo i połamię wszystkie kości – warknął Koll z
płonącym okrucieństwem w oczach – Za to, że zabił naszych
towarzyszy i sprowadził nam tą plagę nephilów.
- Nikt nic mu nie zrobi –
Argon jakoś zdołał się wyprostować i na zaskoczone spojrzenia
braci, odpowiedział surowym wyrazem twarzy – Spotkałem Noxa i
mogę was zapewnić, że to nie ten sam półelf, którego znaliśmy.
Kiedy przybędzie tu ze swoją armią, macie trzymać się od niego z
daleka. Sam się z nim zmierzę.
- Ale…
- Nox był tylko narzędziem
w rękach Rairi i to ją powinniśmy za wszystko obwiniać. Pewnie
domyśliliście się, że jest jej synem. Od początku sterowała
jego wolą i umysłem, więc jeśli macie się na kimś mścić, to
tylko na niej. Powtarzam. Noxa zostawcie mnie.
- Myślisz, że można go
uwolnić spod wpływu elfki? - zapytał Reeth, spoglądając na niego
uważnie, z troską. Nie tylko on musiał zdawać sobie sprawę, ile
kosztowały Argona te słowa.
- Nie wiem, ale sam chcę się
o tym przekonać. W ostateczności chyba zrobię mu przysługę,
jeśli go zabiję.
- Pewnie i tak wszyscy
zginiemy w tej bitwie – mruknął Oran, oparł się łokciami o
stół i zacisnął pieści na rudych włosach, jakby chciał je
sobie powyrywać – Nie mamy szans z armią Niezwyciężonego, chyba
że jakimś cudem nasz król obudzi się w porę z pełnią sił.
- Ma rację – przyznał
Koll, który rzadko kiedy podzielał czyjeś zdanie – Choćbyśmy
się starali, wciąż jest nas za mało. Potrzeba nam silnych,
doświadczonych wojowników, a nie prostych chłopów i młodzików,
którzy na ochotnika zgłosili się do walki, a ledwo trzymają broń.
Żadnego z nich pożytku, do tego zginą jako pierwsi.
- Więc co proponujesz? -
Reeth spojrzał mu prosto w oczy – Nie możemy już liczyć na
wsparcie krasnoludów, ale dostaniemy pomoc od półelfów, więc nie
sądzę, że powinniśmy narzekać.
- Poza tym wciąż mamy
naszego Białego Kruka – Arwel uśmiechnął się do kapitana
pokrzepiająco. Od czasu, kiedy był świadkiem jak oszukał Rairi,
patrzył na niego z jeszcze większym podziwem i szacunkiem.
- No i Ariel. Jeśli się
znajdzie.
- Nie zapominajcie o mnie.
Wszyscy odwrócili się w
stronę podwójnych drzwi, spod których rozległ się głos i po
chwili w kręgu światła pojawiła się Tara. Uśmiech na jej twarzy
nie był tak szeroki, jak kiedyś, ale oznaczał, że zaczęła
dochodzić do siebie.
- Co tu robisz? - Argon miał
pochmurną minę, jakby miał przed sobą krnąbrne dziecko, które
powinno już spać.
- Pomagam, a raczej ratuję
wam tyłki, bo widzę, że bardzo lubicie się wszystkim zamartwiać
– puściła oko do Serei i chwyciła się pod boki – Sądziliście,
że jak nie ma Ariel, to będę siedziała z założonymi rękami i
potulnie na nią czekała? - prychnęła, odrzucając warkocz na
plecy i posłała im roziskrzone, figlarne spojrzenie – Szkoda,
żeby moje zdolności się marnowały.
- Doceniamy to – odezwał
się Ylon – ale wszyscy dostali już swoją broń. Oczywiście
każda pomoc się przyda, jednak…
- Właściwie to sądzę
nawet, że moja pomoc bardzo wam się przyda.
- Co masz na myśli?
- A to, że nie musicie
dłużej szukać nowych rąk do walki. Ostatnio strasznie się
nudziłam i odkryłam coś bardzo ciekawego. Pokazać wam?
Nikt nawet nie skinął
głową, ale Tara uznała ich milczenie za zgodę i rozpromieniona
klasnęła w dłonie. Odsunęła się nieco od stołu tak, żeby
wszyscy mogli ją widzieć, podwinęła rękawy sukienki i rozłożyła
ręce. Runy pokrywające gęsto jej ramiona rozjarzyły się na złoto
i fioletowo i wokół niej w powietrzu pojawiły się niewielkie
ruchome wiry. Z każdego wypłynęły miecze różnych kształtów i
wielkości. Było ich siedem.
Żadnego z nich nawet nie
dotknęła.
Na widok prostującego się z
uwagą Argona i miny pozostałych, pokazała zęby w szerokim
uśmiechu.
- To jeszcze nic.
Zanim kapitan zdążył
mrugnąć, ostrza pomknęły do wojowników i zatrzymały się w
powietrzu, tuż przy ich gardłach.
Oran sapnął głośno, a
Arwel przełknął ślinę, kątem oka zerkając na czubek ostrza
skierowany w stronę Serei. Nikt nawet nie drgnął.
Argon wciąż patrzył na
dziewczynę, zupełnie ignorując wiszący przed nim miecz.
- Więc twierdzisz, że
wcześniej tego nie potrafiłaś? - zapytał spokojnie.
Tara lekceważąco wzruszyła
ramionami.
- W każdy razie nie
wiedziałam, że coś takiego umiem, dopóki nie spróbowałam. A
wcześniej jakoś nie było potrzeby, żebym próbowała. No więc?
Przydam się na coś?
- Jak dużo możesz przywołać
tej broni?
Popatrzyła na Ylona i
machnęła od niechcenia ręką. Wszystkie miecze posłusznie wróciły
do niej i zniknęły w wirach, które zamknęły się za nimi.
- Ile chcecie.
- Więc w sumie mogłabyś
zastąpić całą armię.
- Pewnie bym mogła.
Arwel odchylił się na
krześle, przeciągnął się i objął ramieniem Sereię.
- Nie wiem czy to coś pomoże
w walce z nephilami, skoro tak ciężko ich zabić, ale z pewnością
daje nam jakieś większe szanse.
Kapitan zabębnił palcami o
blat stołu.
- Cóż, to…
- Świetnie – przerwała mu
Tara i ziewnęła demonstracyjnie – Skoro mamy już to ustalone,
idę spać i wam radzę zrobić to samo.
Po czym opuściła salę
równie nagle, jak się w niej pojawiła, pozostawiając za sobą
kilkuminutową ciszę, po której nastąpiła ożywiona dyskusja.
Argona coraz bardziej bolała ręka, więc omówili ostatnie
strategiczne szczegóły i rozeszli się do swoich komnat.
Idąc ciemnym korytarzem,
Biały Kruk rozmyślał, że jeszcze niedawno, gdyby był ranny,
poszedłby prosto do Noxa, albo Lunny. To wcale nie było tak, że
przydawały się tylko ich umiejętności uzdrawiania, chociaż z
pewnością znacznie ułatwiały życie. Po prostu przywykł do ich
obecności tak, jak człowiek nie myśli o tym, że oddycha. To
prawda, że coś oczywistego w życiu docenia się dopiero, gdy się
to straci.
Niezbyt dokładnie, bo był
zbyt zmęczony, obmył ranę, łącznie z zasychającą krwią i
nałożył porządniejszy opatrunek, obwiązując ciasno świeżym
materiałem. Zjadł coś po drodze i udał się do komnaty króla.
W środku panowały jeszcze
większe ciemności i zupełna cisza, jakby nikt tu nie mieszkał.
Argon przeszedł w smudze chłodnego światła wlewającego się
przez okna i z chrapliwym westchnieniem usiadł na krześle przy
łóżku, które już ostygło po jego ostatniej wizycie.
- Przepraszam, że nie mogłem
przyjść wcześniej, ale byłem zajęty – uśmiechnął się
blado, co wyszło raczej jak grymas – Znasz mnie. Muszę coś
robić, żeby nie myśleć. Inaczej bym zwariował, a ty byłbyś na
mnie zły.
Jego oczy szybko
przyzwyczaiły się do mroku, aż widział niemal tak dobrze, jak w
dzień. Riva leżał nieruchomo na plecach, przykryty kołdrą aż po
szyję. Mogłoby się zdawać, że tylko śpi, gdyby nie śmiertelnie
blada twarz i płytki oddech. Czasami Argon musiał się mocno
wysilić, żeby dostrzec jego noszącą się klatkę piersiową.
Czuł potworne zmęczenie,
ale jak to ostatnio miał w zwyczaju, zaczął mówić cichym głosem,
a kiedy już zaczynał to robić, to nie mógł przestać, jakby
wpadał w jakiś trans. Nie wiedział, czy Riva w ogóle to słyszy,
ale słowa i tak płynęły z jego ust, dzięki czemu, sam czuł się
odrobinę lżejszy.
Opowiedział o tym, co się
działo, o dzisiejszej walce, przygotowaniach do bitwy oraz o
zebraniu i zaskakującej niespodziance Tary.
- Ariel jeszcze nie wróciła
– wychrypiał, wpatrując się w twarz przyjaciela bez nadziei, że
może dostrzeże na niej jakieś oznaki powrotu do zdrowia –
Mówiłem ci o tym liściku, który znalazłem w jego gabinecie? Nie
wiem co o tym myślisz i może na moim miejscu, nadal byś jej
szukał. Jednak mam niejasne i dziwne przeczucie, że jest
bezpieczna. Nawet jeśli jest z nim. Kiedyś śmiałeś się z mojego
szóstego zmysłu, ale to przeczucie nigdy mnie nie zawiodło.
Pamiętasz jak ją nazywał? „Moja gwiazdeczka”. Chyba każdy z
nas tak o niej myślał, ale dla niego zdawało się, że znaczyła o
wiele więcej.
Zsunął się z krzesła i
opadł na kolana przy łóżku, sięgając po dłoń przyjaciela.
- Ariel cię kocha i każdy
to wie. Jeśli nie chcesz złamać jej serca, to nie waż się
umierać – cisza niemal dzwoniła mu w uszach i równie dobrze
mógłby mówić do ściany – Jesteś moim królem, więc nie
powinienem ci grozić, ale może to prędzej poskutkuje. Jeśli się
nie obudzisz, to sam cię zabiję.
Żadnej reakcji, nawet
drgnięcia powieki. Jego dłoń była bezwładna, a kiedy dotknął
policzka przyjaciela, okazało się zimniejsze niż ostatnim razem.
Zupełnie, jakby już
spoczywał w objęciach śmierci.
***
Arwel ziewnął potężnie i
potarmosił sobie włosy, marząc już tylko o zagrzebaniu się w
ciepłym łóżku. W przeciwieństwie do jego ukochanej i jedynej
kobiety w Zakonie Kruka.
Sereia znów nosiła spodnie
i luźną tunikę, jakby nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że
teraz nikt nie nazywał jej Falenem i nie musieli dłużej udawać,
że łączy ich coś zakazanego. Nawet w tym stroju była piękna, co
dla niego również nigdy się nie zmieniło.
- To co, gołąbki? - Oran
dogonił ich na korytarzu, zaledwie wyszli z sali tronowej i w
poufałym geście objął ich za szyje – Ostatnio nie mieliśmy
szansy uczcić powrót naszej drogiej towarzyszki, więc może teraz
to nadrobimy? Cała noc przed nami.
Arwel skrzywił się, tłumiąc
kolejne ziewnięcie.
- Ja sobie daruję. Jeszce
chwila i padnę na twarz. Właśnie teraz mówię ostatkiem sił, a
potrzebuje ich jeszcze, żeby dowlec się do łózka.
- No tak, leniwcu, bo ty
tylko potrafisz myśleć o jednym – odparła sarkastycznie.
- O nie, kochana, zawsze
myślę o dwóch rzeczach – poprawił ją z szelmowskim uśmiechem
i mrugnął do niej okiem.
- W takim razie zgadzasz się,
żebyśmy porwali twoją wybrankę serca na nocną zabawę?
- Cóż, może jednak…
- Na świętowanie zwycięstwa
jest jeszcze za wcześnie – wtrącił Ylon, pojawiając się przy
drugim boku Serei – Jednak dobrze nam zrobi trochę rozrywki, tym
bardziej, jeśli miałaby być ostatnią w naszym życiu. A z
pewnością będzie ostatnia przed bitwą.
To było niezwykle
pocieszające, za co dziewczyna poklepała go po plecach.
- Popieram, chociaż
następnym razem wygłoś coś bardziej optymistycznego.
- Dzisiaj już nie chcę
słyszeć o żadnych bitwach, ani umieraniu – Oran wychylił się i
dał kuksańca kuzynowi, który zamiast uniku posłał wszystkim
niezbyt wesoły, krzywy uśmiech.
- Dzisiaj już nie zrobię ci
krzywdy, grubasie, ale…
- Ej, nie wyrażaj się przy
damie.
- Damie? - Sereia uniosła
brwi w szczerym oburzeniu – Gdzie tu widzicie damę? To mnie
obraża.
Wojownicy poparzyli na nią i
cała trójka roześmiała się zgodnie. Gdyby Arwel wiedział, że
właśnie tak będzie wyglądało ich życie, może już wcześniej
sam wyjawiłby ich tajemnicę. Bracia zaakceptowali ją szybciej niż
mógłby przypuszczać, czym mile go zaskoczyli.
Wszyscy poza jednym.
- To jakaś kpina. Żeby ta
oszustka i jakaś bezwartościowa dziewczynka decydowała o losach
bitwy i pchała się na sam początek? Bogowie chyba oszaleli...To
niedopuszczalne i poniżające…
Koll przepchnął się między
nimi, chociaż korytarz był dość szeroki i mamrotał pod nosem, na
tyle głośno, żeby mogli go słyszeć. Wszyscy zamilkli w jednej
chwili i Arwel zobaczył jak Sereia marszczy mocno brwi, a jej oczy
ciemnieją i pojawia się w nich znajomy chłód gniewu.
Tylko
nie to. Jęknął
w duchu i sięgnął po jej rękę.
- Nie…
Ale było już za późno, bo
właśnie w tym momencie Sereia jednym susem dopadła rosłego
wojownika i bez żadnego wysiłku przygwoździła go do ściany.
Wyczuł narastające pulsowanie jej Mocy, która pojawiła się nagle
niczym wściekła fala tsunami, zdolna powalić go na kolana i znieść
z powierzchni ziemi.
O tak. Sereia była piękna,
ale również silna i niebezpieczna.
- Kogo nazwałeś
dziewczynką? - warknęła, trzymając go jedną dłonią za skraj
tuniki i patrząc prosto w zdumione oczy Kolla, który chociaż dwa
razy większy, nie był w stanie się ruszyć – Bezwartościowa,
mówisz? - prychnęła, niemal spluwając mu w twarz.
Znamię na jej czole jarzyło
się ciemnym światłem, wyraźnie kontrastując ze złotymi włosami
i nadając drobnej, delikatnej twarzy groźnego wyglądu. Mimo swojej
postury Sereia potrafiła wzbudzić lęk i nawet Oran z Ylonem stali
jak wryci, jakby widzieli ją po raz pierwszy. Arwel rozumiał ich
doskonale, bo za pierwszym razem również zrobiła na nim niemałe
wrażenie.
Na ich oczach drugą dłoń
zacisnęła w pięść, a gdy uderzyła nią w czerwona cegłę tuż
przy głowie Kolla, pojawiło się wgłębienie aż cała ściana
zadrżała w posadach. Wojownik otworzył szeroko oczy, zdumiony tą
niespodziewaną demonstracją siły.
Sereia zmrużyła powieki, a
na jej wargach pojawił się niebezpieczny i kpiący uśmieszek.
- Z chęcią bym się z tobą
zamieniła i patrzyła jak stajesz przed całą armią umarłych, ale
wątpię, żebyś przeżył więcej niż dwie minuty. A jeśli chcesz
znać moje zdanie, bogowie rzeczywiście oszaleli dając mi tą Moc,
żebym mogła uratować twój przemądrzały i tępy tyłek.
- Ty mała…
- Widzę, że jeszcze nie
dotarło do ciebie, do czego jestem zdolna.
Ponownie zamachnęła się
pięścią, tym razem celując w jego twarz.
- Nie! - Arwel rzucił się w
jej stronę i potrzebował naprawdę wszystkich wewnętrznych sił,
żeby odciągnąć ją od Kolla. Spoglądając przepraszająco na
pozostałych wojowników, zaczął się wycofywać korytarzem,
podczas gdy Sereia wykrzykiwała przekleństwa i próbowała się
wyrwać – Jak widzicie, dzisiaj nie jesteśmy w nastroju do zabawy.
Może przełożymy świętowanie, kiedy już pokonamy armię
Niezwyciężonego, co? To dobranoc – rzucił na koniec z niewinnym
uśmiechem i pospiesznie zniknął za zakrętem.
Puścił Sereię dopiero w
swojej komnacie, nie wysilając się nawet, żeby stworzyć kulę
światła. Obserwował jej sylwetkę, jak miota się w ciemności,
mamrocząc pod nosem słowa, których wolał nie słuchać, dając
jej czas, żeby ochłonęła. W tym stanie nawet nie chciał z nią
walczyć, aby nie stawać się kolejnym obiektem złości. Kochał
ją, naprawdę, ale były chwile, kiedy musiał przyznać, że
wzbudza w nim lęk.
- Słyszałeś tego dupka?
- Owszem – skrzyżował
przed sobą ramiona i stał w miejscu, przyzwyczajając oczy do
ciemności aż mógł wyróżnić kształty mebli – Jednak całkiem
dobitnie przemówiłaś mu do słuchu. Sądzę, że zrozumiał, że z
tobą nie ma żartów.
Słyszał jej kroki, jak
chodzi w tą i z powrotem. Kipiący wulkan gniewu i siły
porównywalnej do gór Ednor, zamknięte w drobnym ciele pięknego
chłopca o jasnej, gładkiej skórze i niewinnych rysach.
- Dlaczego mnie
powstrzymałeś? Naprawdę miałam ochotę porządnie mu przyłożyć.
- Obawiałem się, że
zmiażdżysz mu twarz, a chociaż nie jest za bardzo urodziwa, jego
śmierć tylko by pogorszyła naszą sytuację.
- I tak go nie cierpię.
- Nie wiem czy w ogóle ktoś
lubi Kolla, ale taki już jego urok – kiedy zbliżyła się na
wyciągnięcie ręki, przyciągnął ją i objął, czując, że
powoli się uspokaja – Zapomnij o nim, bo kiedy jesteś zła, nawet
ja się ciebie boję.
Poczuł jak w jego objęciach
jej ciało wiotczeje i odpręża się. Westchnęła, opierając głowę
na jego barku.
- Ty? Przecież nigdy w życiu
nie zrobiłabym ci krzywdy.
- Wybacz, słońce, że
wyprowadzę cię z błędu, ale nasz ostatni trening o mało nie
przypłaciłem życiem.
- Było aż tak źle?
Naprawdę się powstrzymywałam. Dzięki tobie mogę wytrzymać w tym
stanie całe pięć minut. Przekształcenie Mocy w czystą siłę
pochłania dużo energii i gdybym miała jeszcze trochę czasu,
mogłabym jeszcze przedłużyć ten czas.
- Bardzo mi miło, że się
na coś przydałem – mruknął przy jej karku, a kiedy oparła
dłonie na jego biodrach, z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk,
którego natychmiast pożałował.
Odsunęła się jak rażona
piorunem z wyraźnym przestrachem. Czasem ta łącząca ich,
właściwie intymna więź, nie pozwalała na ukrycie tego, czego by
akurat chcieli. Arwel bardzo nie chciał, żeby czuła jego ból, a
ona nie chciała pokazywać mu swoich słabości i tego jak bardzo
się o niego boi.
Ale tak to właśnie było,
gdy razem z imieniem łączyło się z drugą osobą swoje myśli,
uczucia i całego siebie. I nigdy, przenigdy nie chciałby tego
zmienić.
- Naprawdę zrobiłam ci
krzywdę? Bardzo boli?
- To nic…
- Pokaż.
Słysząc jej rozkazujący
ton, westchnął tylko i uniósł tunikę. Sereia stworzyła w dłoni
promyk światła i pochyliła się z marsową miną.
Na lewym boku i powyżej
brzucha widniały dwa fioletowo-żółte place, na widok których
wciągnęła głośno powietrze i natychmiast dotarło do niego jej
poczucie winy.
- Przepraszam – wyszeptała
– Nie sądziłam…
Kiedy ostrożnie dotknęła
palcami siniaka, jego mięśnie drgnęły i skrzywił się
mimowolnie.
- ...że jesteś taka silna?
- dokończył za nią wesołym tonem – Cóż, gdyby zrobił mi to
ktoś inny, z pewnością bym oddał. Skoro już wiesz, co mi
zrobiłaś, liczę, że mnie pocieszysz. I mogłabyś z łaski swojej
nikomu nie mówić, że przegrałem z kobietą?
- Przepraszam – powtórzyła.
Sięgnął po jej dłoń,
nakrywając ją swoją i gasząc promień światła, który
rozproszył się pomiędzy ich palcami. W ostatnim, gasnącym blasku
posłał jej lekki uśmiech.
- Jestem ciebie dumny.
Jesteś piękna, silna, odważna i tylko moja.
- Ale…
- Wiesz, ta nasza nieszczęsna
męska duma.
- Aha, no tak. Z pewnością
nie chciałabym urazić tej twojej nieszczęsnej dumy, więc zachowam
ten sekret dla siebie.
- Cieszę się, że mnie
rozumiesz.
Wyczuł kolanem materac łóżka
i padł na niego, pociągając ją za sobą. Nie przejmując się, że
są w ubraniach i w butach, oplótł ją ciasno rękami i nogami tak,
żeby, kiedy zaśnie, nie mogła mu się wymknąć. Z twarzą przy
jej twarzy, przymknął powieki z uśmiechem na ustach, świadomy
bliskości jej ciała i tego, że mu się przygląda. Dzisiaj chciał
po prostu mieć ją przy sobie, czuć jej oddech i zasnąć w jej
ramionach, aby wlać w nich oboje nadzieję, że ta noc to dopiero
początek, nie koniec.
- Twoja rodzina jest
bezpieczna? - zapytała cicho tak blisko jego ust, że wystarczyłby
drobny ruch, żeby go pocałować.
- Razem z twoją matką są w
bezpiecznym miejscu.
Przez kilka minut słychać
było tylko ich oddechy i kiedy znów się odezwała, zaczynał
zapadać w półsen.
- Wiem, że się o mnie
boisz, ale dam sobie radę. Nie zamierzam ryzykować bardziej, niż
to konieczne. Pięć minut i się wycofuję.
- Nie zamierzam cię
powstrzymywać, bo to i tak nic by nie dało. Nie po to też
ryzykowałem życie, trenując z tobą – objął ją mocniej i
wtulił nos w zagłębienie jej szyi – Wiesz, że cię nie zostawię
nawet na sekundę.
- Domyślałam się tego –
zamruczała sennie w ciemności – Jednak nie wiemy ilu ich tam
będzie i co się wydarzy.
- Dlatego potrzebne ci będzie
moje wsparcie.
- Tylko nie próbuj ratować
mi życia za cenę własnego.
- W takim razie, jeśli mamy
zginąć, to razem.
- To całkiem rozsądny
wybór.
- Jedyny możliwy, Sereio.
***
Ciemność.
Zimno.
To nie był sen, z którego
mógł się obudzić. To nie była nawet rzeczywistość. Znajdował się w jakimś miejscu pomiędzy, gdzie nie miał władzy
nad własnym ciałem, a jego świadomość wymykała mu się z rąk
niczym wyłowiona z rzeki ryba.
Czasem słyszał głos
Argona, dobiegający gdzieś z oddali, błagający go, żeby wrócił.
Ale Riva nie wiedział jak
wrócić. Nie wiedział jak otworzyć oczy i powiedzieć mu, że
wciąż tu jest i nie chce jeszcze umierać. Nie mógł się nawet z
nim pożegnać, choć zawsze wyobrażał sobie, że zginą gdzieś na
polu walki, nierozłączni jak przez całe życie.
Czuł, że z każdym dniem, z
każdą minutą oddala się coraz bardziej. Od tego świata i
własnego ciała.
Czuł, że umiera.
Wszystkie myśli koncentrował
na wspominaniu tych, których opuszczał. Na silnych rękach jego
starszej kopii, który nosił go na barana i uczył trzymać miecz.
Na rudych, niesfornych włosach tańczących wokół roześmianej
dziewczynki, jego pierwszej i jedynej miłości.
Nie było żadnego światła,
ani tunelu, tylko chłód i nieskończona pustka. Coraz większa i
większa, pochłaniająca jego świadomość, uczucia i myśli.
Żegnaj
bracie i Ariel.
Pozostało
mu tylko udać się do tego miejsca poza światami i czekać tam na
pozostałych, jak długo będzie trzeba.
***
Kilka dni do pełni, a Rairi
czuła, jakby już ponieśli zwycięstwo. Przepełniał ją spokój i
przekonanie, że nic im nie przeszkodzi. Jeden z Kruczych Królów
nie żył, a drugi należał do niej. Czego jeszcze mogła się
obawiać? Kilku pomiotów z Mocą kruka i garstka ludzki były wręcz
śmieszną próbą przeciwstawienia się ich potęgi.
Tym bardziej, że czekała
ich niespodzianka w postaci najazdu nammijskich wojowniczek z ich
królową na czele. Rairi specjalnie okryła je iluzją
niewidzialności, jak tylko przekroczyły granicę gór, aby zobaczyć
minę tego głupiego Białego Kruka, kiedy znienacka zaatakują
stolicę. Bez różnicy, czy dzięki zaskoczeniu zyskają jakąś
przewagę, gdyż i tak cała ta bitwa była z góry przesądzona.
Nawet cała Moc, którą dysponował Zakon Kruka nie mógł się
równać z Najstarszą, Gathalagiem i Balarem, kiedy połączą siły,
aby stworzyć nowy ład ich świata.
Jej zadowolenia nie popsuł
nawet widok opustoszałych wiosek i mniejszych miasteczek. Wszędzie,
gdziekolwiek latała, nawet na głównych traktach nie było widać
żywej duszy. To oczywiste, że ukryli gdzieś wieśniaków oraz
bezbronne kobiety i dzieci, chociaż zupełnie bezsensowne, bo Rairi
nie zamierzała nikogo oszczędzić. Kiedy opanują stolicę,
przejęcie pozostałych miast będzie tylko kwestią czasu.
Delektując się lotem nad
cichym i pustym Ederolem, który wstrzymał oddech przed
nieuniknionym, sprawdziła jak daleko znajdują się nammijki, po
czym poszybowała w innym kierunku, ku granicy między Serini a
Belthów, gdzie znajdował się zalesiony pas ziemi z ukrytymi
jaskiniami.
Dzień zbliżał się ku
końcowi, a niebo przybrało pomarańczowo - różowy odcień,
momentami wyglądający jakby płonęło. Podobał jej się ten
widok, który kojarzył jej się z ogniem pochłaniającym te marne,
ludzkie istoty.
Przypatrz
się uważnie, synu i zapamiętaj tej kolor. Śmiertelnicy zapewne
siedzą zamknięci w swoich domach i patrzą na to niebo, świadomi,
że to ich ostatnie chwile życia.
Odpowiedziała
jej cisza, kiedy spłynęła na ziemię, ku mieszańcowi wlokącemu
się środkiem piaszczystej drogi. Za nim równie posuwistym,
osowiałym krokiem maszerowała armia nephilów w miarę równym
szeregu. Na nich również nałożyła iluzję niewidzialności, tak
na wszelki wypadek, gdyby tym głupim wojownikom z Zakonu przyszedł
do głowy pomysł zaatakowania ich wcześniej.
Nox nie wyglądał już tak
koszmarnie jak wcześniej i nie wydawał się zagłodzony. Jednak
wciąż miał na sobie brudne i podarte ubranie, które całkiem
straciło swój kolor, a brudno szare włosy sterczały żałośnie
na wszystkie strony. Szedł przed siebie ze zwieszoną głową niczym
kukiełka poruszana na sznurkach, która mogłaby tak iść aż
padnie z wyczerpania.
Dopiero, kiedy wylądowała
tu przed nim, zagradzając mu drogę, zatrzymał się i uniósł
lekko głowę. Rairi zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta w grymasie
obrzydzenia. Ta żałosna istota nie mogła być jej synem.
- No? Dlaczego nie
odpowiadasz? Przecież masz jeszcze język. Zostawiłam ci tyle
rozumu, żebyś chociaż coś mówił.
Jego czerwone tęczówki były
puste i wyblakłe. Nie było w nich ani krzty emocji, nawet smutku.
- Tak, matko – głos,
kiedyś dźwięczny jak u elfa, teraz był szorstki i zachrypnięty,
jakby gardło zapchane miał kamieniami.
- Tak lepiej – wzięła się
pod boki i westchnęła z dezaprobatą – Wiesz chociaż dokąd
idziesz i po co?
- Tak, matko.
- A dokładniej? - niemal
warknęła i zaatakowała jego umysł bolesnymi obrazami, jakby miała
do czynienia z głupim dzieckiem, które potrzebuje jasnych i
wyraźnych wskazówek.
Nox z niewzruszoną miną
podrapał się brudnymi palcami po brudnym policzku, po czym oparł
dłoń na jednym z dwóch mieczy, przypiętych do pasa.
- Idę do Malgarii, zabić
Białego Kruka i wszystkich pozostałych.
- Nie – poprawiła go ostro
i jednym palcem odepchnęła go dalej od siebie z najwyższą pogardą
– Białego Kruka możesz zabić, ludzi też, ale Zakon Kruka masz
zostawić. Rozumiesz?
- Tak. Zostawić Zakon Kruka.
Resztę zabić.
Rairi tylko raz zerknęła za
jego plecy, na prowadzą przez niego armię umarłych, po czym
skrzywiła się i rozłożyła skrzydła atakując ich podmuchami
powietrza.
- Pamiętaj, że będę się
przyglądać. Pozostaniesz żywy, dopóki będziesz przydatny.
- Tak, matko.
Widząc jego obojętny wyraz
twarzy, uśmiechnęła się do siebie lekko. No tak. Niepotrzebnie
rzucała mu ostrzeżenia, skoro i tak robił tylko to, co mu kazała.
Gdyby teraz chciała, żeby przebił mieczem swoje serce, zrobiłby
to bez wahania, z tą samą pustka w oczach. Nox był posłuszny, ale
z Balarem miała o wiele więcej zabawy, a jego słownictwo nie
ograniczało się do krótkich „tak”. Cieszyła się, że nie
wzięła jego brata, z którego zamierzała uczynić podobną
marionetkę. Balar był jedynym człowiekiem, który przyszedł do
niej z własnej woli i zafascynował ją na tyle, że stał się jej
towarzyszem, a nie tylko kolejnym sługą.
- Idź już – rzuciła
rozkazująco i wzniosła się lekko nad ziemię – Mam nadzieje, że
zdążysz do pełni.
- Tak, matko.
Nox wzbił wzrok w ziemię i
ruszył przed siebie nieco szybszym krokiem, a za nim pomaszerowały
nephile, uzbrojone po zęby i pozbawione litości.
Co
do Białego Kruka, daję ci wolną rękę. Pozwól mu popatrzeć jak
umierają jego najbliżsi, a dopiero potem zabij.
Suche,
popękane wargi Noxa wygięły się w uśmiechu, kiedy zrobiła to
samo.
Tak,
matko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz