poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Rozdział 18

     Riva miał wrażenie, że zasnął tylko na chwilę, chociaż gdy usiadł gwałtownie, wyrwany z niespokojnego snu, wokół panowały ciemności, a cały zamek otulała cisza.
      Znów widział rodziców, krew i tą walkę, gdy został otruty.
     Ten koszmar nigdy się nie skończy.
    Riva spuścił bose stopy na zimną posadzkę i potarł twarz, wycierając z czoła kropelki potu. Pochylił się do przodu, przygarbił i zapatrzył na znamię kruka na dłoni, co i raz zaciskając ją w pięść i prostując. Po ranie i truciźnie nie było śladu, ale musiał się przyzwyczaić, że kolejny atak bólu już nie nastąpi.
     Minie też trochę czasu, zanim odzyska Moc. Może kilka dni, albo miesięcy. Nie chciał nikogo martwić tym, że w tej chwili był kompletnie pozbawiony Mocy. Mógł spróbować stworzyć kulę światła, ale te resztki, które w nim zostały przydadzą się bardziej w czasie bitwy. Może i był już w pełni sił i bez wysiłku mógł chwycić za miecz, jednak trucizna wyssała z niego prawie całą Moc i nie prędko odzyska jej tyle, co miał kiedyś, jeśli w ogóle to się stanie.
      Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach z przeciągłym westchnieniem. Wszyscy liczyli, że teraz, gdy wyzdrowiał, bez trudu pokonają wroga. Nie miał pojęcia przez co przeszła Ariel, żeby zdobyć dla niego antidotum i zdążyć przed bitwą. A on i tak był im teraz bezużyteczny.
     Już Sereia ma więcej Mocy ode mnie. Co ze mnie za król, skoro zostawiam wszystko Zakonowi, a sam chowam się za ich plecami?
     - Nie możesz spać, czy planujesz, jak pokonać wielotysięczną armię, której nawet do pięt nie dorastacie?
     W komnacie rozbłysło magiczne światło, zbyt blade, aby rozproszyć mrok z kątów, ale i tak w pierwszej chwili poraziło go w oczy.
     Riva poderwał gwałtownie głowę, zamrugał i w jednej chwili pobladł. Zerwał się na nogi i napiął wszystkie mięśnie, żałując, że nie ma przy sobie choćby sztyletu. Kiedy wyciągnął przed siebie lewą dłoń, otoczył go suchy, nieco rozbawiony śmiech.
    - Nie wysilaj się, braciszku. Wiem, że nie masz Mocy i nawet w takim stanie nigdy byś mnie nie pokonał.
     Balar siedział w nonszalanckiej pozie na parapecie w otwartym oknie, z jedną nogą zgiętą w kolanie, a drugą zwisającą po wewnętrznej stronie komnaty. Jak zawsze ubrany był od stóp do głów na czarno, ale coś się w nim zmieniło. Krótkie włosy i brak blizn na twarzy sprawiały, że wyglądał jakby mniej groźnie i uwydatniały te drobne podobieństwa między nimi.
    Kiedy jego wargi wykrzywił ironiczny grymas, Riva przełknął ślinę i spiął się jeszcze bardziej, czując jak narasta w nim zimna furia.
     - Przyszedłeś zabić mnie po cichu, a potem wymordować resztę kiedy śpią?
    Czarne oczy patrzyły prosto na niego, a z ich głębi trudno było cokolwiek odczytać.
    - Sądzisz, że byłbym zdolny do tak tchórzliwego zagrania? Aż tak źle mnie oceniasz?
     - Wolę spodziewać się po tobie najgorszych rzeczy, niż gorzko się rozczarować – warknął cicho, ukradkowo rozglądając się za jakąkolwiek bronią.
     Balar pokręcił głową i cmoknął z dezaprobatą, jednak już się nie uśmiechał.
    - Nie muszę uciekać się do podstępu, bo nawet cały Zakon i ten twój ukochany Argon nie jesteście dla mnie żadnym zagrożeniem.
    - Zapominasz o Ariel. Zabrała ci antidotum, a więc nie jesteś niepokonany. Jeśli ja nie dam rady, to ona cię zabije. I nie licz, że ktoś uroni za tobą choć jedną łzę, zdrajco.
     Siedzący w oknie mężczyzna nachmurzył się, aż kilka bruzd przecięło jego czoło.
    - Łamiesz mi serce, braciszku tak okrutnymi słowami.
    - Przestań się tak do mnie zwracać. Nie masz już do tego prawa.
    - Bez względu na wszystko nadal łączą nas więzy krwi.
    Riva zacisnął pięści, obrzucając go nienawistnym, pełnym jadu spojrzeniem.
     - Czego w ogóle tu chcesz?
     - Przyszedłem tylko porozmawiać.
    Tym razem to z jego gardła wydobył się pogardliwy, pozbawiony wesołości śmiech.
    - A jest jeszcze o czym? Sądziłem, że…
    - Nie wiesz wszystkiego.
    - Doprawdy – uniósł brwi, starając się zachować spokój i oceniając swoje szanse. Zawsze mógł narobić hałasu i zwołać tu cały Zakon, ale tylko w ostateczności – Chcesz się ze mną podzielić swoimi planami, kiedy już nas wymordujesz? A może masz w zanadrzu jakieś specjalnie tortury dla mnie, albo dla Ariel? Co Niezwyciężony obiecał ci w zamian za płaszczenie się przed nim i zdradę ukochanych oraz poddanych?
   Balar zmrużył czarne oczy, w których chłód ustąpił miejsca czemuś mroczniejszemu. W jednym szybkim ruchu zsunął się z parapetu i stanął na posadzce w słabym blasku unoszącej się nad nimi magicznej kuli.
    - Nikt nie wie, że tu jestem i lepiej, żeby tak zostało.
    Krok za krokiem ruszył w jego stronę, a Riva instynktownie zaczął się cofać, teraz już gorączkowo rozglądając się za swoim mieczem i przeklinając w duchu własną nieostrożność. Kiedy napotkał przeszywające spojrzenie intruza, zamarł z sercem w gardle.
    Na pewno chce mnie w końcu zabić, bo po co by tu przychodził o tej porze?
    Balar stanął tuż przed nim, przewyższając go o głowę i patrzył na niego przez kilka długich sekund jakby z zamyśleniem. Riva miał sucho w ustach, a serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Miał już otworzyć usta, aby zawołać Argona, który spał w sąsiedniej komnacie, jednak zobaczył jak mężczyzna kręci nieznacznie głową.
    - Przyszedłem porozmawiać tylko z tobą, Riva. Nie zamierzam walczyć, więc nie wołaj pomocy.
    W tym momencie jego spojrzenie się zmieniło, pojawiło się w nim dawno zapomniane ciepło. Również wyraz twarzy, chociaż poważny, jakby się rozluźnił. Balar wyciągnął ręce, a w międzyczasie za jego plecami z cichym szumem wysunęły się skrzydła, które wygięły się, otaczając ich obu.
    - A teraz słuchaj uważnie bo nie mam wiele czasu – objął brata, pochylając się nad jego uchem, a skrzydła zamknęły się szczelnie wokół nich, otaczając ciasnym kokonem.
    W komnacie zapanowała głucha cisza, nie było słychać nawet oddechu. Kula światła wciąż unosiła się pod sufitem, oświetlając głęboką czerń piór, które lśniły granatowo, całkowicie zasłaniając kryjących się w ich wnętrzu dwóch mężczyzn.
    Minęła dobra godzina, w czasie której zdawało się, że cały świat znieruchomiał i zamarł, w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie.
    W końcu skrzydła zniknęły, odsłaniając braci.
    Balar nadal stał pochylony, z jedną ręką na głowie króla, z czołem przy jego czole. Ich dłonie ze znamionami były połączone, splecione tak mocno, że trudno było dostrzec która jest która. Otaczało je ciemne światło i drobne wyładowania.
    - To wszystko, co chciałem ci przekazać - głos starszego brata był łagodny i tak cichy, że ledwo słyszalny – Na razie nie mów o tym nikomu. Dzisiaj wszystko się rozstrzygnie.
    Po raz ostatni popatrzył w jasne tęczówki i z ociąganiem puścił jego dłoń. Odwrócił się i wyskoczył przez okno, zmieniając w kruka i odlatując w noc.
    Riva patrzył za nim rozszerzonymi oczami, tak bardzo zdumiony i zszokowany, że nie czuł nawet wdzierającego się do środka przenikliwego chłodu.
    - Poczekaj… - wyrwało mu się z opóźnieniem. Nie zdążył zadać żadnego pytania, ani nic powiedzieć.
    Zrobił krok do przodu z wyciągniętą ręka, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i runął na kolana z głuchym jękiem.
    W głowie mu szumiało. Z otwartymi ustami zwiesił głowę i jak zaklęty wpatrywał się w swoją lewą dłoń, wciąż nie dowierzając co się właśnie stało.
    Pukanie do drzwi sprawiło, że drgnął, ale nie odwrócił się, gdy ktoś wszedł do środka.
    - Riva? Coś się stało? Wydawało mi się, że coś usłyszałam, więc wolałam sprawdzić. Dobrze się czujesz?
     To była Ariel.
    - Tak...Nie wiem – zdołał wykrztusić, pochylając głowę jeszcze niżej. Nie był w stanie się ruszyć, a tym bardziej na nią spojrzeć. Nadal próbował to wszystko zrozumieć, ale miał pustkę w głowie.
    Jego serce drżało, jakby obdarte i nagie, wystawione na chłód nocy. Wszystko okazało się kłamstwem. Całe jego życie…
    - Źle się czujesz? Potrzebujesz pomocy?
    Usłyszał jej kroki, gdy zaczęła się zbliżać. W przypływie paniki, impulsywnie zgasił światło, momentalnie pogrążając ich w ciemności.
    - Nie! - tym jednym słowem zatrzymał ją w miejscu i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia, że odezwał się tak ostro – Przepraszam.
    Ariel odetchnęła głębiej, ale nie próbowała już do niego podejść. Miał wrażenie, że cofnęli się w czasie i było jak kiedyś. Jednak nic się nie zmieniło, poza tym, że to bolało jeszcze bardziej.
    - Ty… - zaczął ochryple, nie unosząc głowy i nasłuchując jej oddechu – Nadal go kochasz.
    - Riva, co ty…
    - Wiem – wtrącił pospiesznie, nie dając jej czasu na wytłumaczenie się – Wiem o was i o tym, co musisz ukrywać. Już wybrałaś, prawda? To było do przewidzenia, przecież łączy was więź głębsza, niż to, co do ciebie czuję. Zawsze tak było, więc nie powinienem być rozczarowany.
     Wciągnęła głośno powietrze.
    - Ale…
    - Chcę zostać sam – nie udało mu się ukryć drżenia w głosie, ani tego jak bardzo czuł się wstrząśnięty wszystkim, czego właśnie się dowiedział. To było znacznie więcej, niż chciałby usłyszeć.
    - Riva, ja naprawdę…
    - Idź spać.
   Stała jeszcze przez chwilę w pełnej napięcia ciszy, po czym westchnęła ciężko i wyszła z komnaty.
   Czekał bez ruchu, aż zamknie za sobą drzwi, po czym wstał i zamknął okno. Zapatrzył się na ciemne, pochmurne niebo, gdzie przebijał blado niemal idealnie okrągły księżyc. Następnie uniósł lewą dłoń i znów spojrzał na pióro, które jarzyło się delikatnie. Nikły uśmiech na jego ustach nie był wesoły, a raczej ponury i groźny.
     Moc wypełniała jego ciało i każdy nerw aż po najgłębsze zakamarki.
    Potężna Moc, o jakiej nie śmiał marzyć, a jakiej pragnął i potrzebował. Dłoń i całe ramię aż pulsowały od nadmiaru energii, dzięki której będzie mógł wygrać tą wojnę i pokonać każdego, kto stanie mu na drodze.
    „Gromadziłem ją dla ciebie. Bądź królem, z którego będę mógł być dumny, braciszku”.
     To były ostatnie słowa Balara, zanim chwycił jego dłoń i przelał w niego swoją Moc.
      Oddał mu nie tylko swoją potęgę, ale również tytuł.
    Teraz to Riva był prawowitym Kruczym Królem. I to on przewyższał wszystkich siłą.
      Nareszcie mógł bronić Elderolu, jego poddanych i tych, których obaj kochali.


***

    Przez cały dzień starał się unikać Ariel, chociaż powinien z nią porozmawiać. Wszystko jednak było lepsze niż spojrzenie jej w oczy, a poza tym miał dobrą wymówkę, gdyż od rana razem z Argonem obchodzili miasto i sprawdzali gotowość wojowników oraz dodawali im otuchy. Pomimo ich niewielkiej liczby, Riva był dziwnie spokojny. Nie mógł spać, ale nie był też zmęczony. Właściwie to nigdy nawet nie czuł się tak, jak teraz.
    Wracając z przyjacielem do zamku, zamyślił się na chwilę nad tym, co wydarzyło się w nocy, aż poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie wojownika.
    - Odnoszę wrażenie, że jesteś inny, niż zwykle.
    - Czyli jaki? - teraz rozumiał Ariel i to uczucie, gdy ma się przed innymi jakieś sekrety. Nawet przed nią samą.
    Argon wzruszył ramionami, przyglądając mu się z góry na dół. Chociaż z pewnością wyczuł otaczającą go Moc, nie skomentował tego, uznając może, że po prostu tak szybko ją odzyskał. Lepiej, żeby wszyscy tak myśleli.
    - Dzisiaj pełnia a ty nie wyglądasz na zbyt przejętego.
   - Jestem przejęty, zapewniam cię przyjacielu – skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na zachmurzone niebo. Ranek nadszedł chłodny i wilgotny i tak już pozostało. Jakby nawet słońce nie chciało patrzeć na to, co się wydarzy – Rozmawiałeś z Lunną?
    - Tak. Zgromadziła dla nas dwa tysiące mieszańców.
    - Dobrze. Ludzie są w bezpiecznym miejscu?
    - Mówiłem ci o tym, kiedy spałeś. Nie pamiętasz?
    Riva uśmiechnął się pod nosem i skinął głową. Minęli dziedziniec z fontanną i skierowali się do głównego wejścia.
    - Co ja bym bez ciebie zrobił, Argonie?
    - Wolisz, żebym wymienił dłuższą, czy krótszą listę?
    Wystarczyło, żeby zerknął na wojownika, by ten spoważniał i lekko pochylił głowę. W jego jasno szarych oczach coś się zmieniło i on sam to zauważył. Kiedy rano spojrzał w lustro, zobaczył w sobie króla. Pamiętał jeszcze, że takie spojrzenie miał Balar, kiedy jeszcze wszyscy byli pewni, że zostanie przyszłym królem. Nie tylko pewność siebie, ale coś jeszcze.
    Czyżby chodziło tu o Moc? Jego brat zawsze był silniejszy, wszyscy go podziwiali, łącznie z nim samym, ale przecież nie tylko o to chodziło.
    Riva zmarszczył brwi, skupiając się na rzeczywistości.
    - Zawołaj wszystkich i zgromadź w sali tronowej.
    - Tak jest – Argon skinął głową i posłusznie, bez żadnych pytań zniknął w głębi zamku.
    Riva udał się w przeciwnym kierunku. Szedł sprężystym i pewnym siebie krokiem człowieka młodego i pełnego energii. Niesamowite. To jedno słowo wciąż powracało w jego głowie. Niesamowite, że można się tak czuć, a zaraz potem powrócił myślami do Balara. Oddał mu tyle Mocy, ale gdy odchodził, nie wydawał się jej całkiem pozbawiony. Mógłby nawet z nim walczyć, chociaż teraz Riva nie widział w tym sensu. Miał czas na myślenie przez większość nocy, a i tak wciąż czuł się oszołomiony. Jedyne do czego doszedł, to to, że w gruncie rzeczy nigdy nie potrafił nienawidzić swojego brata. Na razie właściwie sam nie wiedział co powinien myśleć, ani czuć. Balar przewrócił jego świat do góry nogami, ale najpierw uratował im wszystkim życie.
     Chyba szybko nie uporam się z tym, czego się dowiedziałem.
    Dał instrukcje kręcącej się w pobliżu służbie, po czym w zamyśleniu wszedł do pustej sali i zasiadł na tronie. Wykorzystując chwilę samotności, po raz kolejny tego dnia popatrzył na idealnie gładkie pióro na lewej dłoni.
     Znamię wciąż pulsowało i jarzyło się własnym blaskiem.
    Bez najmniejszego wysiłku stworzył kulę światła, która wirując zmieniła się w błękitny, a potem biały pocisk czystej Mocy. Poruszył palcami i kula zmieniła się w czarne, krucze pióra, unoszące się przed nim w spokojnym tańcu. Po chwili zamigotały i zaczęły pulsować czerwienią. Riva oparł policzek na dłoni i przyglądał się im z wciąż zamyśloną miną, ale w jego oczach można było dostrzec ekscytację.
    To była Moc Kruczego Króla. Zdolna zmieść z powierzchni ziemi całe miasta. Moc, którą Balar nadużywał na ich oczach, ale teraz już wiedział dlaczego.
    Skinął dłonią i pióra zniknęły, zanim ktoś by je zauważył. Potem osunął się na oparcie i uśmiechnął do siebie lekko. Właśnie dlatego był taki spokojny.
     Miał plan i wiedział dokładnie co ma zrobić.
    Minęło dobrych kilkanaście minut, nim do sali przybył Argon z zresztą wojowników. Wszyscy w płaszczach Zakonu Kruka, gotowi do nierównej walki ze znacznie liczniejszym przeciwnikiem.
     Wszyscy spojrzeli na tron i w ukłonie padli na kolana. Czuli otaczającą go Moc, emanującą od niego potęgę i władczość, które posiadał w sobie każdy Kruczy Król. To było coś nowego również dla niego, bo chociaż był królem już od lat, dopiero teraz czuł się nim naprawdę. Czuł, że teraz przewyższa Mocą wszystkich tu zebranych razem wziętych. Ba, w całym Elderolu, albo i dalej nie było silniejszego od niego.
     Niesamowite – pomyślał znowu.
    - Wasza Wysokość? - odezwał się Reeth, prostując się jako pierwszy i unosząc na niego pełen szacunku wzrok – Czy coś się stało?
     - Masz nam coś do przekazania?
    - Dostałeś jakieś nowe informacje o przeciwniku?
    - Dzisiaj pełnia. Może powinniśmy pilnować bramy. Lada moment mogą przybyć.
Argon stał z dłonią na rękojeści miecza i tylko unosił pytająco brwi. Wszyscy wpatrywali się w króla z niepokojem i wyczekiwaniem, gotowi spełnić każdy jego rozkaz.
    - Nic takiego się nie stało, tylko… - zamilkł, kiedy dostrzegł Ariel, stojącą za wojownikami, najbliżej drzwi. Ich spojrzenia spotkały się na kilka uderzeń serca. W przygaszonych oczach dostrzegł smutek kiedy otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale wtedy odwrócił głowę, skupiając się z powrotem na braciach – Chciałem was zobaczyć, żeby dodać wam otuchy i podziękować za wszystko, co robiliście w czasie mojej choroby. Myślę, że to dobry moment, aby zjeść wspólnie obiad i posilić przed bitwą – w tym momencie przez otwarte drzwi zaczęła wchodzić służba, niosąc naczynia, półmiski i parujące dania. Riva z uśmiechem wskazał im stół – Siadajcie, przyjaciele.
     Wojownicy odprężyli się nieco i posłusznie zajęli miejsca, napełniając salę wieloma głosami.
     - A ty nie będziesz jadł? - zapytał Argon, patrząc na niego z większym niepokojem niż pozostali.
    - Nie jestem głodny, ale wy musicie mieć siłę – odparł lekkim tonem i ruchem dłoni zachęcił przyjaciela, żeby nie zwracał na niego uwagi.
    Jego wzrok, jakby sam z siebie znów odnalazł Ariel. Dzisiaj była ubrana jak reszta mężczyzn, w zielone spodnie i dopasowaną tunikę, ale i tak wyglądała pięknie i dostojnie. Włosy spływały luźno na ramiona i plecy, tworząc wokół niej ognistą aureolę, z kolorowymi pasemkami opadającymi ciągle na policzek. Po jej minie i postawie widać było determinację i gotowość do wszystkiego.
    Kiedy siadała pomiędzy Oranem a Sereią, obejrzała się na niego, ale pospiesznie odwrócił wzrok i zacisnął usta. Nie był jeszcze w stanie na nią patrzeć. Wiedział coś, co sprawiało, że nie miał odwagi z nią rozmawiać. Z pewnością mu to przejdzie, bo przecież za bardzo ją kochał, ale na razie musiał sam się z tym uporać.
    Zaczęli jeść, kiedy skocznym krokiem przybyła Tara w tak intensywnie różowej sukience, że patrząc na nią trzeba było mrużyć oczy. Skłoniła się pospiesznie królowi i mrugnęła okiem, a widząc jak kilku z mężczyzn wpatruje się nią z lekką konsternacją, uśmiechnęła się tak szeroko, jak tylko ona potrafiła.
     - No co? - siadając na wolnym miejscu, poprawiła sukienkę i odrzuciła do tyłu dwa warkocze – Nigdy nie widzieliście tak oszałamiająco pięknej wojowniczki? Jeśli nephile padną na mój widok z wrażenia, to nie miejcie do mnie pretensji, że nie dałam wam powalczyć.
     Poza Kollem wszyscy się roześmieli, a Riva pozwolił sobie na szeroki uśmiech. Tara zawsze pozostawała sobą i tylko ona potrafiła być taka wesoła nawet w obliczu zbliżającego się wroga. Miała specyficzny charakter, ale dzięki niej w sali zapanowała bardziej swobodna atmosfera, a kiedy pozwolił sobie zerknąć na Ariel, właśnie mówiła coś do przyjaciółki, rzucając w nią marchewką. Ona również w jej towarzystwie wydawała się bardziej radosna, co z pewnością było jej właśnie potrzebne.
     Obiad trwał w najlepsze, kiedy zjawili się Yarith i jego klan.
    - Widzę, że znów przybyliśmy w samą porę – roześmiał się tubalnie od progu, spoglądając na króla i wskazując swoich ludzi, brudnych i dopiero zrzucających postać wilków – Mogą się przyłączyć? Konamy z głodu.
     Riva skinął z rozbawieniem głową.
    - Twój klan zawsze jest tu mile widziany. Częstujcie się.
    Alfa nie potrzebował dalszej zachęty. Sam, niczym król zasiadł u szczytu stołu, zaś Vethoyni zajęli pozostałe miejsca, a ci, którym zabrakło, brali sobie jedzenie na talerze i siadali przy kolumnach.
    Riva obserwował ich z podwyższenia, rozparty swobodnie na tronie, co chwila kierując wzrok na siedzącą bokiem Ariel i starając się nie wracać myślami do nocnej wizyty brata. Na szczęście nie musiał za bardzo się wysilać, bo nagle w sali zrobiło się tak tłoczno i gwarnie, że obecność tych wszystkich ludzi i rozmowy skutecznie odwracały jego uwagę.
    Zupełnie jakbyśmy już wygrali. Ale to tylko kwestia czasu. Gdyby wiedzieli to, co ja…
    Yarith właśnie z ożywieniem i głośno zdawał wszystkim relacje ze swoich licznych zwycięskich potyczek, kiedy Riva dostrzegł coś kątem oka. Wyprostował się i zmarszczył brwi, kierując spojrzenie na Ariel. Przestała się śmiać z czegoś, co szepnął jej Arwel, pobladła, zaciskając usta, po czym wstała nagle, aż zaszurało krzesło. W jednej chwili wszyscy zamilkli i popatrzyli na nią.
    - Już tu są – oznajmiła głucho – Zaraz będą przy bramie.
    - To prawda, że byli niedaleko, ale skąd to wiesz? - zapytał Yarith, podczas gdy jego ludzie odkładali talerze i zaczęli wstawać, przybierając groźne miny.
     Riva również wstał, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
    A więc zaczęło się.
    - Pewnie wyczuła ich w powietrzu – odezwał się, ratując ją przed odpowiedzią – W takim razie...
    - Na mnie już czas – Sereia wytarła usta serwetką i wstała od stołu – Pójdę pierwsza i dam im nauczkę.
    - Na pewno sobie poradzisz?
    Popatrzyła na króla z ironicznym uśmieszkiem.
    - Wasza Wysokość chyba wie na co mnie stać. To tylko banda nephilów bez własnej woli. Pokonam połowę, zanim mnie dogonicie. Nie na darmo należę do Zakonu Kruka, chociaż jestem kobietą.
    - W takim razie powodzenia i uważaj na siebie.
    - Ja o nią zadbam, Wasza Wysokość – Arwel objął ukochaną, pokazując w uśmiechu wszystkie zęby, po czym oboje wybiegli z sali.
    Zaraz potem ruszyli się Vethoyni, zbili się w grupę i zmierzając do drzwi już rozpoczęli przemianę w wilki.
    - Yarithu – król zawołał Alfę, który szedł na ich czele razem z córką – Dzisiaj przejmiesz dowództwo nad naszą armią wojowników.
    Mężczyzna błysnął zębami w wilczym uśmiechu, machnął ręką i popędził swoich ludzi, sam przyspieszając kroku. Wojownicy z Zakonu również czym prędzej unieśli się ze swoich miejsc.
    - Wiecie, co macie robić – odezwał się głośno Argon, kiedy z ponurymi minami ruszyli za Vethoynami, po drodze kłaniając się królowi i wymieniając między sobą poważne spojrzenia.
    - No to czas na przedstawienie – Tara z szerokim, łobuzerskim uśmiechem, klasnęła w ręce, po czym wyminęła wszystkich tanecznym krokiem, nie tracąc dobrego humoru.
    Riva zbiegł z podwyższenia i zatrzymał kapitana, zanim udał się za resztą. Przytrzymał go za łokieć i odezwał się ściszonym głosem:
    - Uważajcie na Rairi, nie może przeczytać waszych myśli. Zostanę w zamku, a ty się nią zajmij.
    Argon popatrzył na niego z napięciem na twarzy i ściągniętymi brwiami.
    - Jak chcesz, ale przecież odzyskałeś…
    - Rairi nie wie, że żyję i tak musi zostać. Kiedy ją zabijesz, będę mógł wam pomóc – zacisnął mocniej palce na jego ramieniu, patrząc przyjacielowi prosto w oczy – Uważaj na siebie.
     Wojownik skinął z powagą głową.
    - Ty też, przyjacielu – odparł, po czym wybiegł z sali.
    Riva odwrócił się powoli z westchnieniem i napotkał spojrzenie Ariel.


***


    Są już przy bramie.
    W jej głowie rozległ się znajomy głos dokładnie tak, jak się umówili. Przekazała to pozostałym i wszyscy wybiegli z sali. Teraz została sama z Rivą. Mierzyli się wzrokiem, a zaległa nagle cisza była gorsza, niż gdyby na nią krzyczał i rzucał oskarżenia.
    - A więc dzisiaj wszystko się skończy – odezwał się w końcu pozornie spokojnym tonem.
    - Tak.
    - Nie martw się o Argona. Nic mu nie będzie.
   - Wiem – ruszyła w jego stronę, dostrzegając szanse, żeby dokończyć nocną rozmowę. Riva nie znał całej prawdy i musiała mu to powiedzieć – Posłuchaj, wiem co o mnie myślisz. Masz prawo czuć się zraniony, ale…
    Przybrał na twarz surową maskę i zatrzymał ją w miejscu ruchem dłoni.
    - Porozmawiamy o tym później.
    - Ale ja naprawdę chciałabym…
    Już czas, Ariel.
   Zamarła, wbijając wzrok w posadzkę.
    Balar?
    Leć na Wyspę Aznar, do Czarnej Wieży.
   Zagryzła wargi, a jej serce zaczęło bić coraz szybciej w przypływie podekscytowania i lęku.
    Już teraz? Sądziłam, że zdążę jeszcze pomóc tutaj, w bitwie.
    Zanim przybędziesz na miejsce, wzejdzie czerwony księżyc. Masz ważniejsze zadanie do wykonania, ale jeśli bardzo chcesz wesprzeć przyjaciół, to zrób to z daleka. Rairi wciąż nie wie, że tam jesteś i nie może cię zobaczyć.
    Rozumiem. Będziesz tam, prawda?
    Czekam na ciebie, moja gwiazdeczko.
    Ariel przełknęła ślinę i zacisnęła pięści, kiedy głęboki, łagodny baryton wypełnił jej umył i przeniknął każdą cząstkę jej osoby. Sięgnęła ku jego świadomości, ale natknęła się jedynie na pustkę. Musiała zamrugać, żeby powstrzymać łzy i dostrzegła, że Riva przygląda jej się uważnie, a jego mina i spojrzenie wyglądały, jakby doskonale wiedział, co się dzieje.
    - Muszę zrobić, co do mnie należy – odezwała się bez wahania, bardziej stanowczym tonem, niż zamierzała – Przepraszam, że was tu zostawiam.
    - Uważaj na siebie i...wróć bezpiecznie.
    Wyraźnie chciał powiedzieć znacznie więcej, ale tylko spojrzał jej głęboko w oczy, jakby w ten sposób chciał przekazać to wszystko, co miał w sercu. Ariel posłała mu blady uśmiech, po czym wybiegła z sali, zostawiając go całkiem samego.
    Popędziła do swojej komnaty, gdzie przewiesiła pochwę z mieczem przez ramię, otworzyła okno i wyleciała z zamku, kierując się wysoko w zachmurzone niebo.


***

    Argon wydał ostatnie rozkazy wojownikom, po czym wypadłszy na zamkowy dziedziniec, teleportował się w rozbłysku światła do Sallen, stolicy półelfów.
    Pojawił się bezpośrednio w sali audiencyjnej rezydencji hrabiego, gdzie zastał Lunnę i Raliela, obradujących nad czymś przy stole.
    - Biały Kruk!
    Królowa Zielonego Lasu wstała gwałtownie, a na jej ustach zaczął pojawiać się uśmiech. Widząc jednak ponurą minę kapitana i jego twardy, chłody wzrok, natychmiast spoważniała.
    - Już? - Zapytał jej przyjaciel, unosząc się z właściwą elfom gracją.
    - Tak. Zaatakowali – Argon z premedytacją nie patrzył na królową, świadom, że ona wręcz pożera go wzrokiem. To nie był czas, ani miejsce na osobiste sprawy - Wasi ludzie są gotowi?
    - Czekają na dziedzińcu. Nie jest ich zbyt wielu, ale jeden półelf jest więcej wart, niż pięciu ludzi.
     Argon odwrócił się na pięcie i pierwszy ruszył pospiesznie w kierunku drzwi.
    - W takim razie nie traćmy czasu – odezwał się szorstko, nie sprawdzając, czy za nim idą. Jego kroki były równie ciche, co elfów – Bitwa się rozpoczęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych