Głęboka noc okryła Elderol ciemnym
całunem, jednak nie Malgarię. Miasto, mimo późnej pory wciąż
tętniło żyłem. Ulice oświetlały pochodnie i magiczne światła,
w oknach domów, sklepów i karczm paliły się lampy i świece.
Szlachta otoczona służbą, wracała do swoich rezydencji. Ostatni
maruderzy wychodzili ze sklepów lub załatwiali zapomniane
sprawunki, bezdomni wyszukiwali sobie w miarę ciepłe miejsce na
nocleg, zagrzebując się w sterty kartonów, lub chowając po
piwnicach. W ciemnych zaułkach załatwiali swe interesy ludzie spod
ciemnej gwiazdy, a z karczm dochodził gwar rozmów, śmiechy i
muzyka.
Mężczyzna
schowany pod płaszczem i głęboko nasuniętym kapturem, szybkim
krokiem przemierzał ulicę miasta, wybierając najciemniejsze i
najbardziej wyludnione miejsca. Jakiś pijak potrącił go ramieniem
i błyskawicznie zacisnął palce na sztylecie ukrytym pod płaszczem.
Usłyszał za sobą niewyraźny bełkot i opamiętał się. To nie
był czas ani miejsce na takie drobne utarczki. Nie mógł sobie
pozwolić na zwłokę, ani na pokazanie twarzy.
Spieszył
się. Każda sekunda była cenna.
Jeśli
szybko nie odnajdzie połowy listu, wszystko przepadnie. Kiedyś
stara czarownica przepowiedziała mu, że w jego rękach leży los
całego świata. Pamiętał jeszcze jej słowa, chociaż minęło już
tyle lat.
Gdy
czerwony księżyc wzejdziePierwszy
syn bogów rządzić będzie.
Potomek
Liry zapłacze rzewnie
Nad
losem tego, który oddał serce
Porządek
rzeczy zaprowadzisz wreszcie
I
do nowego królestwa w chwale odejdziesz
Taki
twój los i koniec będzie.
Wiedział,
że nie spocznie, póki nie wypełnią się te słowa, cokolwiek by
to miało oznaczać dla niego.
Mężczyzna
dotarł do ogrodów świątyni Launy. W niektórych oknach wysokiej
wieży paliło się światło, jednak na niższych piętra panował
mrok. Schował się w cieniu drzewa i czekał cierpliwie, aż odejdą
ostatni wierni, a kapłani w czerwonych szatach zamknął na noc
główną bramę.
Dopiero,
gdy we wszystkich oknach pogasły światła, opuścił kryjówkę i
stapiając się z mrokiem nocy, podkradł się pod podwójne, wysokie
wrota świątyni. Na obu skrzydłach widniały wizerunki boga Launy i
elementy ognia, zaś ściany ozdabiały kunsztownie wykonane
płaskorzeźby. Pół okrągły korytarz pełen malowideł i rzeźb
prowadził do głównej sali, gdzie składano ofiary, modlono się i
czasem udzielano ślubu. Posąg z wizerunkiem boga ognia otaczały
kwiaty, misy z jedzeniem, oraz inne dary, mające potem przejść na
cele dobroczynne. Ludzie, którzy oddawali cześć Launie, wierzyli,
że ich dusze to wieczny płomień, iskra boża, która po śmierci
wciąż płonie i ogrzewa energię świata. Mężczyzna nie był
specjalnie religijny, ale w tej teorii było coś pocieszającego.
Mężczyzna
ominął stróżujących kapłanów i dotarł do prostych drzwi
prowadzących do dolnych części świątyni. Pokonał w głębokiej
ciemności kręte schody, a potem zamiast skręcić do piwnicy,
odnalazł kolejne stopnie, prowadzące jeszcze głębiej do podziemi,
gdzie nie dochodziło już żadne światło. Dopiero tutaj odważył
się stworzyć w dłoni malutkie słoneczko, które oświetliło
zakurzoną podłogę i ściany pokryte pajęczynami.
Długi
korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W pewnym
momencie zaczęły się rozwidlenia i zakręty, więc zgodnie z
własną intuicją i doświadczeniem, zaczął trzymać się prawej
strony. Nie wiedział dokładnie, dokąd zaprowadzi go ten tunel, ale
miał dobre przeczucie, że w końcu trafił na właściwy trop.
Na
niebie wstawał blady, świt, ale mężczyzna, pogrążony w wiecznej
ciemności podziemnych tuneli, nawet o tym nie wiedział. W końcu
dopadło go zmęczenie długimi poszukiwaniami. Obliczył, że dawno
już opuścił mury miasta i jeśli wciąż miał dobrą orientację,
kierował się gdzieś na północny-wschód, w kierunku gór
Pustelnika. Jeśli i tym razem nic nie znajdzie, będzie musiał
rozpocząć wszystko od początku. Zapomniał, że wśród górskich
szczytów i przełęczy znajdują się pomniejsze samotne świątynie
i chaty oświeconych pustelników.
W
końcu, po wielu godzinach wędrówki, dotarł do celu. Ostatni
zakręt na prawo kończył się ślepym zaułkiem. Mężczyzna
zamknął kulę światła w dłoni, po czym przywarł do ściany i
ostrożnie wychylił głowę.
Pokryte
mchem, żelazne drzwi pilnowały dwa kamienne posągi uskrzydlonych
jednorogów. Stworzeń o paskudnych skłonnościach zabijania
wszystkiego, co się rusza i dawno zapomnianych. Same kamienne rzeźby
nie były groźne, ale wiedział, na czym polega pułapka, bo
wyczuwał w nich uśpioną iskierkę życia. Gdy przyjrzał się
uważniej, dostrzegł otaczające drzwi liczne bariery, tak potężne,
że w pojedynkę nawet nie miał, co liczyć na przedarcie się do
środka.
Mężczyzna
nie zraził się jednak tymi przeszkodami, bo w końcu upewnił się,
że dotarł do celu.
Bezszelestnie
cofnął się do poprzedniego korytarza, uniósł rękę i dotknął
dłonią pokrytego mchem i pajęczynami sufitu. Przymknął powieki i
przez chwilę trwał bez ruchu, jakby czegoś nasłuchiwał. W końcu
otworzył oczy, zadowolony z tego, co dostrzegł nad ziemią.
Odwrócił
się i oświetlając sobie drogę małym, sztucznym słoneczkiem,
wolnym krokiem wrócił do Malgarii. W głębi kaptura kąciki ust
wygięły się w uśmiechu.
***
Sato poczekał, aż Ariel zaśnie i wymknął się
z komnaty. Mimo ostatnich wydarzeń nie był zmęczony, a teraz czuł,
że i tak nie zmrużyłby oka. Po tym całym zamieszaniu potrzebował
zaczerpnąć świeżego powietrza i pobyć trochę w samotności.
I
przede wszystkim zastanowić się, co ma robić dalej. Mimo wszystko
zostać przy Ariel, czy odejść?
Vethoyni.
To
słowo stało mu w gardle i nie chciało nawet przejść przez usta.
Z pewnością nie kojarzyło się z rodziną. Nie chciał mieć z tym
klanem nic do czynienia, a teraz wyglądało na to, że nie będzie
miał wyboru.
Kierując
się pustymi korytarzami w stronę krużganku, Sato zacisnął prawą
dłoń w pięść. Dłoń skrytą pod rękawicą.
Dłoń,
naznaczoną piętnem natury, krwią jego ojców.
Alfa.
Skrzywił
się w mroku. Jego wilcza natura zaskowytała cicho w głębi jego
jestestwa, z żalu i rozdarcia, jakie teraz czuł.
Jeśli zostanę z Ariel, będę musiał
połączyć się z Vethoynami. Jeśli postanowię odejść, będę
musiał opuścić Ariel.
Każda
z tych decyzji wydawała się nie do przyjęcia. Kochał Ariel jak
siostrę. Teraz to ona była jego stadem i domem i chciał spędzić
swoje życie w spokoju, bez żadnych problemów.
Nie
chciał pamiętać, że gdy zaatakował ich Balar ze swoimi ludźmi,
jego rodzice woleli zginąć, niż oddać się w niewolę. Sato był
wtedy młody i przerażony. Został sam na świecie. Reszta Vethoynów
uciekła, nie oglądając się za siebie. Nikt mu nie pomógł. Nikt
nie walczył w jego obronie. A gdy Balar położył na nim swoją
dłoń i naznaczył zaklęciem Posłuszeństwa, po raz pierwszy zawył
głosem wilka z rozpaczy, żalu i wściekłości. W tamtej chwili
przestał być Vethoynem i chociaż urodził się Alfą, wyrzekł się
swojego klanu i dziedzictwa.
Chociaż
w głowie miał mętlik, wiedział, że tak naprawdę nigdy nie
opuści Ariel. Nawet, jeśli ceną miało być zmierzenie się z
samym sobą.
Przeszedł
ostatnią partię schodów i znalazł się na głównym, szerokim
korytarzu. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie zawieszone na
ścianach, więc w całym zamku panował półmrok. Gdy wszedł
między kolumny, dosłownie wpadł na osobę, która nadeszła z
naprzeciwka. Burknął z roztargnieniem przeprosiny i chciał iść
dalej, kiedy jego wzrok spoczął na długich kobiecych nogach.
Uniósł
gwałtownie głowę, a potem jak rażony odskoczył do tyłu.
Przed
nim stała Elleya.
Samica
Alfy.
Ukryta
pod rękawicą łapa zapiekła ogniem, więc zacisnął ją w pięść.
Przyczajony w nim wilk zaskomlał cicho.
- Co tu robisz? – Warknął gardłowo.
- To samo, co ty.
Kobieta z początku patrzyła na niego z chłodną
pogardą i wyższością. Jednak, kiedy przeszył ją bursztynowym
spojrzeniem wilczych tęczówek, drgnęła, jakby dostała
niewidzialny cios. Marszcząc ze złością brwi, powoli opuściła
głowę, oddając mu niechętny pokłon. Jej napięte mięśnie
drgały nerwowo. Na jego oczach zmieniła się w wilka, a potem znów
w kobietę, jakby była niezdecydowana, w której postaci pozostać.
Zmieniała się jeszcze kilka razy, nim w końcu zdecydowała się
pozostać w ludzkiej skórze. Głowę wciąż miała zwieszoną, a
dłonie zaciśnięte w pięści.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Co to, jakiś pokaz na życzenie? Widziałem
już wilki i to ładniejsze.
Zacisnęła
szczęki.
-
Wiesz dobrze, że z przyjemnością trzymałabym się od ciebie z
daleka.
Sato skrzyżował przed sobą ramiona i
przekrzywił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie.
-
O ile pamiętam to ty łaziłaś za mną w dzieciństwie – odparł
sucho – Nie sądziłem, że tak bardzo się zmienisz. Widać
tchórzliwa ucieczka służy ludziom.
Z jej radła rozległ się ostrzegawczy warkot.
-
Nie miałam wpływu na decyzję ojca i reszty starszych. Nie wytykaj
moich błędów, bo sam nie jesteś bez winy.
-
Doprawdy? – Uniósł brwi – Więc może wyjaśnisz mi łaskawie
jakim cudem twój ojciec został Alfą? Bo nie przypominam sobie,
żeby kiedykolwiek miał do tego prawo.
- Nie miał wyboru. Zostawiłeś swój klan bez
przywódcy. Teraz nie masz już żadnych praw.
- Nie? To dlaczego nie możesz unieść głowy, a
twój wilk jest niespokojny?
Przemilczała odpowiedź. Sato starał się
zachować spokój, jednak w środku cały się trząsł. Jakkolwiek
by próbował zaprzeczać, był Alfą, a Elleya córką Yaritha,
obecnego dowódcy. Ciągnęło go do niej wręcz z bolesną siłą.
Jego wilcza natura pragnęła tej wilczycy całym ciałem, a on
pragnął stojącej przed nim kobiety. Bo przecież wilk to on, a on
to wilk. Nie było większej różnicy. Mógł bronić się przed
armią wrogów, ale nie przed pierwotnym zewem natury. Zwierzołak
mógł zawsze wybrać i pozostać tylko człowiekiem. Ale nie on.
Nie czystej krwi Vethyon, władca wszystkich
zwierzołaków.
Bał się podejść bliżej, gdyż nawet z tej
odległości jej widok przyprawiał go o zawrót głowy.
- I co teraz zamierzasz?
Jej
pytanie oderwało go od własnych myśli. Zamrugał bursztynowymi
oczami.
-
Nie twoja sprawa – odburknął, nieco rozkojarzony.
-
Kiedyś traktowałeś mnie inaczej. Zwierzałeś mi się ze
wszystkiego.
- To było dawno. Zanim mnie zostawiliście.
- Więc po co wróciłeś? Chcesz odzyskać swoje
miejsce w stadzie? Zabijesz mojego ojca?
Jej słowa, jak i impertynencja, rozwścieczyły
go. Doskoczył do niej i złapał za podbródek, zmuszając, by
spojrzała mu prosto w oczy. Zamiast próbować się wyrwać, zamarła
posłusznie, chociaż wydęła wyzywająco wargi.
-
To nie twoja sprawa – warknął, świdrując ją bursztynowym,
drapieżnym spojrzeniem.
- Bardzo moja, bo jestem córką obecnego Alfy i
nie pozwolę ci z nim walczyć – odparła wojowniczo.
Czuł jak cała drży, kiedy próbowała
przeciwstawić się żyjącemu w nim dominującemu wilkowi. Jej
bliskość spowodowała u niego szybsze bicie serca. Zmrużył oczy i
popchnął ją, przyciskając do najbliższej kolumny.
-
Nie chcę być waszym Alfą i nie będę.
- Ale nim jesteś. Nie pokonasz natury.
Sato odsłonił zęby, wydając z siebie groźny
pomruk.
- Zapamiętaj sobie, że jestem tu tylko i
wyłącznie z powodu Ariel. Wasz klan mnie nie interesuje.
Elleya uśmiechnęła się cierpko.
- A więc kochasz tą dziewczynę?
-
Kocham ją jak siostrę i zamierzam ją chronić.
- To poważna sprawa – zakpiła – Zamierzasz
uczynić ją samicą Alfy?
Głuche warknięcie rozległo się tuż koło jej
twarzy.
-
Ariel jest moją siostrą. Poza tym nie jest wilkiem.
- Całe szczęście. Jednak będziesz musiał
sobie znaleźć samicę. Jako Alfa nie możesz być sam.
Pochylił się i zajrzał jej prosto w oczy. Z
pewnością słyszała dudnienie jego serca, podobnie jak on czuł
jej drżenie. Oboje dobrze wiedzieli, że nie wygrają z
przeznaczeniem.
-
Masz już dla mnie kogoś na oku? – Zapytał chrapliwym szeptem.
Elleya milczała przez chwilę. W mroku
wyciągnęła dłoń i musnęła jego policzek z trudnym do
zinterpretowania grymasem.
- Więc zostajesz, czy uciekniesz?
Sato
nie mógł powstrzymać drapieżnego uśmiechu.
-
Zostaję. Dla Ariel.
***
Ariel już dawno nie spała tak dobrze i tak
długo, w dodatku bez żadnych wizji i koszmarów. Mogłaby trwać w
takim stanie jeszcze długi czas, gdyby nie głos, który wyrwał ją
do rzeczywistości.
-
Nie wiedziałem, że mówisz przez sen.
Usiadła gwałtownie, jeszcze nie całkiem
przebudzona. Leżała na szerokim łożu z baldachimem z motywem
kwiatowym w swojej nowej komnacie. Naprzeciwko niej, oparty o ramę
łóżka siedział Sato. Z rękami skrzyżowanymi za głową,
obserwował ją złotymi oczami. Uśmiechnął się szeroko.
-
Pięknie wyglądasz.
Ariel ziewnęła i skrzywiła się. Pospiesznie
poprawiła skołtunione włosy, zadowolona, że nikt inny nie widział
jej w takim stanie.
-
Wielkie dzięki – mruknęła – Co takiego mówiłam?
Wzruszył niedbale ramionami.
-
Nic nie zrozumiałem. Uczysz się jakiegoś nowego języka?
Parsknęła
i rozejrzała się po mrocznym wnętrzu komnaty. Była rzeczywiście
większa od tej, zajmowanej przez Tarę i na szczęście pozbawiona
tych wszystkich dziwnych ozdób. Ariel nie potrzebowała wiele do
szczęścia, a już tym bardziej nieprzydatnych bibelotów.
-
Długo spałam?
Sato przeciągnął się leniwie.
-
Długo, ale jest jeszcze ciemno.
Zerknęła w stronę okna, za którym granatowe
niebo powoli jaśniało na horyzoncie. Opadła na poduszki i znów
ziewnęła. Po porządnej kąpieli i kolacji, mogłaby teraz
leniuchować bez końca. Rzadko mieli okazję na taki odpoczynek,
więc zamierzała z niego skorzystać.
-
Jak ci się podoba w zamku? – Zapytała, przymykając powieki.
Usłyszała jak poprawia się na materacu. Trącił
stopą jej nogę.
-
Dużo przestrzeni i można się zgubić. Ale może być.
- Ja mam wrażenie, że znam tu każdy zakamarek.
- Przecież kiedyś prawie tu mieszkałaś.
- Pewnie tak. Wiele rzeczy nie pamiętam, ale mam
dziwne przebłyski i przeczucia.
- To chyba dobrze, co?
- Nie wiem. Sato?
- Słucham?
Uniosła
się na łokciach i przez chwilę tylko na niego patrzyła. Poza
śmiercią Imara, wciąż nie wiedział, co się tam wydarzyło i
Ariel wolała tak to pozostawić. Nie chciała go martwić ani
denerwować, tym bardziej, że na ten czas będzie musiała go tu
zostawić.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że należysz do
Vethoynów? I do tego, że jesteś Alfą?
Sato westchnął głośno i spuścił wzrok na
dłoń w rękawicy, którą na przemian prostował i zaciskał w
pięść.
-
Przeprasza Ariel, ale ja naprawdę chciałem o nich zapomnieć.
- Ale teraz chyba do nich wrócisz, co? To twój
klan. Twoja rodzina.
Zmarszczył
brwi.
-
Chcesz, żebym zabił Yaritha?
- Nie – zaprzeczyła szybko – Dlaczego...
- Jesteśmy wilkami, Ariel – wpadł jej w słowo
– A w każdym stadzie panuje określona hierarchia. Alfa może być
tylko jeden, podobnie jak Kruczy Król. Albo ja, albo Yarith.
- Nie chcę, żeby którykolwiek z was musiał
zginąć – na samą myśl przeszył ją zimny dreszcz. Sato martwy,
czy Sato zabójca? Żadna z tej perspektywy jej się nie podobała.
Uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
-
W takim razie nie ma sprawy – zbliżył się do niej na czworakach,
po czym okręcił i rozwalił na łóżku, z głową na jej kolanach.
Sięgnął po jej dłoń i ucałował palce – Postaram się trzymać
od nich z daleka. Poza tym, teraz ty jesteś moją rodziną. Nie chcę
innej.
Roześmiała się cicho, ukradkiem ocierając łzę
z kącika oka. Wplotła palce drugiej dłoni w jego szare włosy,
poprzetykane jaśniejszymi pasemkami.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną.
Wolny.
- Ja również. Może nawet bardziej –
wyszczerzył do niej zęby.
- Czy to oznacza, że już zawsze będziesz przy
mnie?
Sato zerwał się gwałtownie i pocałował ją w
policzek.
-
Zawsze.
Zmienił się w wilka, zakręcił w nogach łóżka
i ułożył się w wygodnie, zajmując więcej przestrzeni niż ona.
Prawą łapę zdobiły ciemne ornamenty, tworzące skomplikowane
wzory. Położył pysk w takiej pozycji, by móc patrzeć na nią
swoimi bursztynowymi ślepiami.
Uśmiechnęła
się i gdy zaczęła go głaskać, zamruczał z zadowolenia i
przymknął powieki.
-
Dobrze ci, co mój wilczku? Kocham cię, Sato.
Po raz ostatni podrapała go za uszami, po czym
skuliła się obok i ogrzewana ciepłem jego futra, ponownie zasnęła.
***
Zaraz
po śniadaniu Argon zebrał wszystkich na naradę. Ariel ledwo, co
zjadła śniadanie, i choć nie całkiem jeszcze obudzona, czuła się
w obowiązku, by uczestniczyć w tej dyskusji. Poza tym sama chciała
się dowiedzieć, w jaki sposób zginął Koll. Zaczynało do niej
docierać to, kim jest i jaka ciąży na niej odpowiedzialność.
Pamiętała o Lirze, która pokładała w niej duże nadzieje, mimo,
że na zawsze straciła z nią kontakt. Nie chciała...nie zamierzała
nikogo zawieść.
Sato
zniknął gdzieś zanim jeszcze otworzyła oczy, a Tara wparowała do
niej z samego rana i mimo protestów zmusiła ją, by założyła
wybraną przez nią zieloną sukienkę. Rozpuściła luźno
wyszczotkowane włosy, a do pasa na biodrach przypięła swój
sztylet. Po tak długim chodzeniu w spodniach, znów czuła się
nieco skrępowana, jednak tutaj, w zamku, musiała do tego
przywyknąć. Gdy przyjrzała się w lustrze, stwierdziła, że
jednak nie wygląda tak źle. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na niej
trwały ślad, co można było dostrzec w błyszczących niczym
gwiazdy oczach, w twardym spojrzeniu i bardziej zdecydowanych
ruchach.
Gdy przybyła do sali tronowej, wszyscy już tam
byli. Yarith siedział obok króla, który uśmiechnął się do niej
przelotnie, gdy pospiesznie zajęła wolne miejsce.
Na
początek Falen zrelacjonował im walkę z centaurami, co i raz
dotykając zabandażowanego ramienia i krzywiąc się z bólu.
Wszyscy byli pod wrażeniem jego odwagi i brawury, poza Arwelem,
który patrzył na przyjaciela, jakby miał ochotę mu przyłożyć.
Na
koniec Falen przepraszająco popatrzył na króla.
-
Wybacz, Wasza Wysokość, ale większość jedynie przepłoszyłem i
wciąż krążą gdzieś po Elderolu.
Riva
pokiwał głową i skinął mu ręką.
-
I tak zrobiłeś aż nadto i za to jestem ci ogromnie wdzięczny.
Ocalało wielu ludzi, a domy można odbudować. Niestety, - tu
spochmurniał gwałtownie – Gernnhed nie miało tyle szczęścia. W
nocy otrzymaliśmy wieści, że zostało zrównane z ziemią.
Wśród członków Zakonu zapanowało nerwowe
poruszenie.
-
Przecież atak został powstrzymany.
- Kto tym razem? Jakaś nowa armia? Rairi?
Argon uniósł rękę, a Riva westchnął ciężko.
-
Balar – rzucił sucho, z trudem wymawiając imię brata –
Stworzył potężną eksplozję, która zrównała miasto z ziemią.
Na kilka długich minut zapanowała absolutna
cisza. Bracia popatrywali na siebie ze zgrozą, pewnie zastanawiając
się, które miasto będzie kolejne. Ariel widziała już gruzy
Lotheronu na własne oczy. Na myśl o tych wszystkich zniszczeniach,
wezbrała w niej gorycz smutku, a bezradna złość ścisnęła za
gardło.
-
Kolejne miasto i to w dodatku najlepsza szkoła wojowników –
mruknął Falen – Tyle niewinnych ofiar.
Nox odgarnął z czoła białe kosmyki włosów,
a jego granatowe oczy i wyraz twarzy jak zwykle były
nieprzeniknione.
-
Balar dopuścił się już gorszych zbrodni. Mogliśmy się
spodziewać, że nie będzie siedział bezczynnie.
Ariel zerknęła na Rivę, który pobladł
jeszcze bardziej. Dostrzegła też, że lewą dłoń schował
dyskretnie pod stół. Mignęła jej czarna plama na ramieniu, a gdy
uniosła oczy, napotkała jego skrzywione z bólu usta. Nachyliła
się w jego stronę i wyszeptała:
-
Może powinieneś...
Pokręcił głową i zwrócił się do Darela.
-
Czy mógłbyś teraz opowiedzieć nam o śmierci Kolla?
Wojownik
skinął głową i grobowym głosem bez zbędnego przedłużania zdał
im pełną relację o przebiegu bitwy i o tym, jak próbował ścigać
Balara, ale zgubił jego trop, zaś ciała przyjaciela nigdy nie
odnalazł.
-
Nie wiem jakiej potwornej użył sztuczki, ale Koll zwyczajnie
zniknął, jakby wyparował – dokończył z wyraźnym trudem.
-
Kolejny Noszący Znak Kruka – mruknął Argon, kręcąc przy tym
głową – Zostało zaledwie siedmiu.
W
przestronnej sali znów zapadło milczenie. Poranne słońce
wdzierało się do środka przez wysokie okna, grzejąc grube mury i
padając na niektóre twarze. W końcu Riva westchnął głośno.
-
Gdy byliśmy w Lotheronie, zabił hrabiego Imara, a raczej sprawił,
że zniknął – oznajmił, jakby mało mieli powodów do zmartwień.
Yarith, który do tej pory tylko się
przysłuchiwał, grzmotnął pięścią w stół.
-
Przykro mi to mówić, królu, ale twój brat sprawia coraz więcej
problemów.
-
Wiem, Yarithu. Teraz jednak mamy pilniejsze prawy na głowie, niż...
- Nie zgadzam się, Wasza Wysokość! – Darel
wstał gwałtownie, aż jego krzesło zaszurało o posadzkę. Spod
krzaczastych brwi spozierały na wszystkich płonące niebezpiecznym
blaskiem oczy – Nie możemy puścić mu tego płazem! Zbyt dużo
wyrządził już szkód i wyrządzi jeszcze więcej, jeśli tego nie
powstrzymamy. Uważam, że powinniśmy zebrać siły i przede
wszystkim zabić tego parszywego zdrajcę!
- Popieram, Wasza Wysokość. – Ylon skinął z
aprobatą głową – W tej chwili to Balar stanowi nasz główny
problem.
- Nie zapominajcie o Rairi – dodał spokojnie
Nox.
- Ją też zabijemy – rzucił wojowniczo Darel.
Usiadł już na swoje miejsce, ale demonstracyjnie położył dłonie
na stole i zacisnął pięści.
Yarith potarł gwałtownie zarośnięty
podbródek.
-
Oczywiście mój klan gotowy jest wesprzeć was w każdej walce,
jednak musimy myśleć realnie. Balar...
- Balara możecie
zostawić mnie – wtrąciła nagle Ariel.