piątek, 30 września 2016

Rozdział 38

Głęboka noc okryła Elderol ciemnym całunem, jednak nie Malgarię. Miasto, mimo późnej pory wciąż tętniło żyłem. Ulice oświetlały pochodnie i magiczne światła, w oknach domów, sklepów i karczm paliły się lampy i świece. Szlachta otoczona służbą, wracała do swoich rezydencji. Ostatni maruderzy wychodzili ze sklepów lub załatwiali zapomniane sprawunki, bezdomni wyszukiwali sobie w miarę ciepłe miejsce na nocleg, zagrzebując się w sterty kartonów, lub chowając po piwnicach. W ciemnych zaułkach załatwiali swe interesy ludzie spod ciemnej gwiazdy, a z karczm dochodził gwar rozmów, śmiechy i muzyka.
Mężczyzna schowany pod płaszczem i głęboko nasuniętym kapturem, szybkim krokiem przemierzał ulicę miasta, wybierając najciemniejsze i najbardziej wyludnione miejsca. Jakiś pijak potrącił go ramieniem i błyskawicznie zacisnął palce na sztylecie ukrytym pod płaszczem. Usłyszał za sobą niewyraźny bełkot i opamiętał się. To nie był czas ani miejsce na takie drobne utarczki. Nie mógł sobie pozwolić na zwłokę, ani na pokazanie twarzy.
Spieszył się. Każda sekunda była cenna.
Jeśli szybko nie odnajdzie połowy listu, wszystko przepadnie. Kiedyś stara czarownica przepowiedziała mu, że w jego rękach leży los całego świata. Pamiętał jeszcze jej słowa, chociaż minęło już tyle lat.

Gdy czerwony księżyc wzejdziePierwszy syn bogów rządzić będzie.
Potomek Liry zapłacze rzewnie
Nad losem tego, który oddał serce
Porządek rzeczy zaprowadzisz wreszcie
I do nowego królestwa w chwale odejdziesz
Taki twój los i koniec będzie.

Wiedział, że nie spocznie, póki nie wypełnią się te słowa, cokolwiek by to miało oznaczać dla niego.
Mężczyzna dotarł do ogrodów świątyni Launy. W niektórych oknach wysokiej wieży paliło się światło, jednak na niższych piętra panował mrok. Schował się w cieniu drzewa i czekał cierpliwie, aż odejdą ostatni wierni, a kapłani w czerwonych szatach zamknął na noc główną bramę.
Dopiero, gdy we wszystkich oknach pogasły światła, opuścił kryjówkę i stapiając się z mrokiem nocy, podkradł się pod podwójne, wysokie wrota świątyni. Na obu skrzydłach widniały wizerunki boga Launy i elementy ognia, zaś ściany ozdabiały kunsztownie wykonane płaskorzeźby. Pół okrągły korytarz pełen malowideł i rzeźb prowadził do głównej sali, gdzie składano ofiary, modlono się i czasem udzielano ślubu. Posąg z wizerunkiem boga ognia otaczały kwiaty, misy z jedzeniem, oraz inne dary, mające potem przejść na cele dobroczynne. Ludzie, którzy oddawali cześć Launie, wierzyli, że ich dusze to wieczny płomień, iskra boża, która po śmierci wciąż płonie i ogrzewa energię świata. Mężczyzna nie był specjalnie religijny, ale w tej teorii było coś pocieszającego.
Mężczyzna ominął stróżujących kapłanów i dotarł do prostych drzwi prowadzących do dolnych części świątyni. Pokonał w głębokiej ciemności kręte schody, a potem zamiast skręcić do piwnicy, odnalazł kolejne stopnie, prowadzące jeszcze głębiej do podziemi, gdzie nie dochodziło już żadne światło. Dopiero tutaj odważył się stworzyć w dłoni malutkie słoneczko, które oświetliło zakurzoną podłogę i ściany pokryte pajęczynami.
Długi korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W pewnym momencie zaczęły się rozwidlenia i zakręty, więc zgodnie z własną intuicją i doświadczeniem, zaczął trzymać się prawej strony. Nie wiedział dokładnie, dokąd zaprowadzi go ten tunel, ale miał dobre przeczucie, że w końcu trafił na właściwy trop.
Na niebie wstawał blady, świt, ale mężczyzna, pogrążony w wiecznej ciemności podziemnych tuneli, nawet o tym nie wiedział. W końcu dopadło go zmęczenie długimi poszukiwaniami. Obliczył, że dawno już opuścił mury miasta i jeśli wciąż miał dobrą orientację, kierował się gdzieś na północny-wschód, w kierunku gór Pustelnika. Jeśli i tym razem nic nie znajdzie, będzie musiał rozpocząć wszystko od początku. Zapomniał, że wśród górskich szczytów i przełęczy znajdują się pomniejsze samotne świątynie i chaty oświeconych pustelników.
W końcu, po wielu godzinach wędrówki, dotarł do celu. Ostatni zakręt na prawo kończył się ślepym zaułkiem. Mężczyzna zamknął kulę światła w dłoni, po czym przywarł do ściany i ostrożnie wychylił głowę.
Pokryte mchem, żelazne drzwi pilnowały dwa kamienne posągi uskrzydlonych jednorogów. Stworzeń o paskudnych skłonnościach zabijania wszystkiego, co się rusza i dawno zapomnianych. Same kamienne rzeźby nie były groźne, ale wiedział, na czym polega pułapka, bo wyczuwał w nich uśpioną iskierkę życia. Gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł otaczające drzwi liczne bariery, tak potężne, że w pojedynkę nawet nie miał, co liczyć na przedarcie się do środka.
Mężczyzna nie zraził się jednak tymi przeszkodami, bo w końcu upewnił się, że dotarł do celu.
Bezszelestnie cofnął się do poprzedniego korytarza, uniósł rękę i dotknął dłonią pokrytego mchem i pajęczynami sufitu. Przymknął powieki i przez chwilę trwał bez ruchu, jakby czegoś nasłuchiwał. W końcu otworzył oczy, zadowolony z tego, co dostrzegł nad ziemią.
Odwrócił się i oświetlając sobie drogę małym, sztucznym słoneczkiem, wolnym krokiem wrócił do Malgarii. W głębi kaptura kąciki ust wygięły się w uśmiechu.

***
   Sato poczekał, aż Ariel zaśnie i wymknął się z komnaty. Mimo ostatnich wydarzeń nie był zmęczony, a teraz czuł, że i tak nie zmrużyłby oka. Po tym całym zamieszaniu potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza i pobyć trochę w samotności.
   I przede wszystkim zastanowić się, co ma robić dalej. Mimo wszystko zostać przy Ariel, czy odejść?
    Vethoyni.
   To słowo stało mu w gardle i nie chciało nawet przejść przez usta. Z pewnością nie kojarzyło się z rodziną. Nie chciał mieć z tym klanem nic do czynienia, a teraz wyglądało na to, że nie będzie miał wyboru.
    Kierując się pustymi korytarzami w stronę krużganku, Sato zacisnął prawą dłoń w pięść. Dłoń skrytą pod rękawicą.
    Dłoń, naznaczoną piętnem natury, krwią jego ojców.
    Alfa.
  Skrzywił się w mroku. Jego wilcza natura zaskowytała cicho w głębi jego jestestwa, z żalu i rozdarcia, jakie teraz czuł.
   Jeśli zostanę z Ariel, będę musiał połączyć się z Vethoynami. Jeśli postanowię odejść, będę musiał opuścić Ariel.
   Każda z tych decyzji wydawała się nie do przyjęcia. Kochał Ariel jak siostrę. Teraz to ona była jego stadem i domem i chciał spędzić swoje życie w spokoju, bez żadnych problemów.
   Nie chciał pamiętać, że gdy zaatakował ich Balar ze swoimi ludźmi, jego rodzice woleli zginąć, niż oddać się w niewolę. Sato był wtedy młody i przerażony. Został sam na świecie. Reszta Vethoynów uciekła, nie oglądając się za siebie. Nikt mu nie pomógł. Nikt nie walczył w jego obronie. A gdy Balar położył na nim swoją dłoń i naznaczył zaklęciem Posłuszeństwa, po raz pierwszy zawył głosem wilka z rozpaczy, żalu i wściekłości. W tamtej chwili przestał być Vethoynem i chociaż urodził się Alfą, wyrzekł się swojego klanu i dziedzictwa.
   Chociaż w głowie miał mętlik, wiedział, że tak naprawdę nigdy nie opuści Ariel. Nawet, jeśli ceną miało być zmierzenie się z samym sobą.
   Przeszedł ostatnią partię schodów i znalazł się na głównym, szerokim korytarzu. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie zawieszone na ścianach, więc w całym zamku panował półmrok. Gdy wszedł między kolumny, dosłownie wpadł na osobę, która nadeszła z naprzeciwka. Burknął z roztargnieniem przeprosiny i chciał iść dalej, kiedy jego wzrok spoczął na długich kobiecych nogach.
Uniósł gwałtownie głowę, a potem jak rażony odskoczył do tyłu.
    Przed nim stała Elleya.
   Samica Alfy.
  Ukryta pod rękawicą łapa zapiekła ogniem, więc zacisnął ją w pięść. Przyczajony w nim wilk zaskomlał cicho.
   - Co tu robisz? – Warknął gardłowo.
   - To samo, co ty.
   Kobieta z początku patrzyła na niego z chłodną pogardą i wyższością. Jednak, kiedy przeszył ją bursztynowym spojrzeniem wilczych tęczówek, drgnęła, jakby dostała niewidzialny cios. Marszcząc ze złością brwi, powoli opuściła głowę, oddając mu niechętny pokłon. Jej napięte mięśnie drgały nerwowo. Na jego oczach zmieniła się w wilka, a potem znów w kobietę, jakby była niezdecydowana, w której postaci pozostać. Zmieniała się jeszcze kilka razy, nim w końcu zdecydowała się pozostać w ludzkiej skórze. Głowę wciąż miała zwieszoną, a dłonie zaciśnięte w pięści.
   Uśmiechnął się ironicznie.
   - Co to, jakiś pokaz na życzenie? Widziałem już wilki i to ładniejsze.
   Zacisnęła szczęki.
   - Wiesz dobrze, że z przyjemnością trzymałabym się od ciebie z daleka.
   Sato skrzyżował przed sobą ramiona i przekrzywił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie.
   - O ile pamiętam to ty łaziłaś za mną w dzieciństwie – odparł sucho – Nie sądziłem, że tak bardzo się zmienisz. Widać tchórzliwa ucieczka służy ludziom.
   Z jej radła rozległ się ostrzegawczy warkot.
   - Nie miałam wpływu na decyzję ojca i reszty starszych. Nie wytykaj moich błędów, bo sam nie jesteś bez winy.
   - Doprawdy? – Uniósł brwi – Więc może wyjaśnisz mi łaskawie jakim cudem twój ojciec został Alfą? Bo nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek miał do tego prawo.
   - Nie miał wyboru. Zostawiłeś swój klan bez przywódcy. Teraz nie masz już żadnych praw.
   - Nie? To dlaczego nie możesz unieść głowy, a twój wilk jest niespokojny?
  Przemilczała odpowiedź. Sato starał się zachować spokój, jednak w środku cały się trząsł. Jakkolwiek by próbował zaprzeczać, był Alfą, a Elleya córką Yaritha, obecnego dowódcy. Ciągnęło go do niej wręcz z bolesną siłą. Jego wilcza natura pragnęła tej wilczycy całym ciałem, a on pragnął stojącej przed nim kobiety. Bo przecież wilk to on, a on to wilk. Nie było większej różnicy. Mógł bronić się przed armią wrogów, ale nie przed pierwotnym zewem natury. Zwierzołak mógł zawsze wybrać i pozostać tylko człowiekiem. Ale nie on.
   Nie czystej krwi Vethyon, władca wszystkich zwierzołaków.
   Bał się podejść bliżej, gdyż nawet z tej odległości jej widok przyprawiał go o zawrót głowy.
   - I co teraz zamierzasz?
   Jej pytanie oderwało go od własnych myśli. Zamrugał bursztynowymi oczami.
   - Nie twoja sprawa – odburknął, nieco rozkojarzony.
   - Kiedyś traktowałeś mnie inaczej. Zwierzałeś mi się ze wszystkiego.
   - To było dawno. Zanim mnie zostawiliście.
   - Więc po co wróciłeś? Chcesz odzyskać swoje miejsce w stadzie? Zabijesz mojego ojca?
  Jej słowa, jak i impertynencja, rozwścieczyły go. Doskoczył do niej i złapał za podbródek, zmuszając, by spojrzała mu prosto w oczy. Zamiast próbować się wyrwać, zamarła posłusznie, chociaż wydęła wyzywająco wargi.
   - To nie twoja sprawa – warknął, świdrując ją bursztynowym, drapieżnym spojrzeniem.
  - Bardzo moja, bo jestem córką obecnego Alfy i nie pozwolę ci z nim walczyć – odparła wojowniczo.
   Czuł jak cała drży, kiedy próbowała przeciwstawić się żyjącemu w nim dominującemu wilkowi. Jej bliskość spowodowała u niego szybsze bicie serca. Zmrużył oczy i popchnął ją, przyciskając do najbliższej kolumny.
   - Nie chcę być waszym Alfą i nie będę.
   - Ale nim jesteś. Nie pokonasz natury.
   Sato odsłonił zęby, wydając z siebie groźny pomruk.
   - Zapamiętaj sobie, że jestem tu tylko i wyłącznie z powodu Ariel. Wasz klan mnie nie interesuje.
   Elleya uśmiechnęła się cierpko.
   - A więc kochasz tą dziewczynę?
   - Kocham ją jak siostrę i zamierzam ją chronić.
   - To poważna sprawa – zakpiła – Zamierzasz uczynić ją samicą Alfy?
   Głuche warknięcie rozległo się tuż koło jej twarzy.
   - Ariel jest moją siostrą. Poza tym nie jest wilkiem.
   - Całe szczęście. Jednak będziesz musiał sobie znaleźć samicę. Jako Alfa nie możesz być sam.
   Pochylił się i zajrzał jej prosto w oczy. Z pewnością słyszała dudnienie jego serca, podobnie jak on czuł jej drżenie. Oboje dobrze wiedzieli, że nie wygrają z przeznaczeniem.
   - Masz już dla mnie kogoś na oku? – Zapytał chrapliwym szeptem.
  Elleya milczała przez chwilę. W mroku wyciągnęła dłoń i musnęła jego policzek z trudnym do zinterpretowania grymasem.
   - Więc zostajesz, czy uciekniesz?
   Sato nie mógł powstrzymać drapieżnego uśmiechu.
  - Zostaję. Dla Ariel.

***

   Ariel już dawno nie spała tak dobrze i tak długo, w dodatku bez żadnych wizji i koszmarów. Mogłaby trwać w takim stanie jeszcze długi czas, gdyby nie głos, który wyrwał ją do rzeczywistości.
   - Nie wiedziałem, że mówisz przez sen.
   Usiadła gwałtownie, jeszcze nie całkiem przebudzona. Leżała na szerokim łożu z baldachimem z motywem kwiatowym w swojej nowej komnacie. Naprzeciwko niej, oparty o ramę łóżka siedział Sato. Z rękami skrzyżowanymi za głową, obserwował ją złotymi oczami. Uśmiechnął się szeroko.
  - Pięknie wyglądasz.
  Ariel ziewnęła i skrzywiła się. Pospiesznie poprawiła skołtunione włosy, zadowolona, że nikt inny nie widział jej w takim stanie.
   - Wielkie dzięki – mruknęła – Co takiego mówiłam?
   Wzruszył niedbale ramionami.
- Nic nie zrozumiałem. Uczysz się jakiegoś nowego języka?
  Parsknęła i rozejrzała się po mrocznym wnętrzu komnaty. Była rzeczywiście większa od tej, zajmowanej przez Tarę i na szczęście pozbawiona tych wszystkich dziwnych ozdób. Ariel nie potrzebowała wiele do szczęścia, a już tym bardziej nieprzydatnych bibelotów.
   - Długo spałam?
   Sato przeciągnął się leniwie.
   - Długo, ale jest jeszcze ciemno.
  Zerknęła w stronę okna, za którym granatowe niebo powoli jaśniało na horyzoncie. Opadła na poduszki i znów ziewnęła. Po porządnej kąpieli i kolacji, mogłaby teraz leniuchować bez końca. Rzadko mieli okazję na taki odpoczynek, więc zamierzała z niego skorzystać.
   - Jak ci się podoba w zamku? – Zapytała, przymykając powieki.
   Usłyszała jak poprawia się na materacu. Trącił stopą jej nogę.
   - Dużo przestrzeni i można się zgubić. Ale może być.
   - Ja mam wrażenie, że znam tu każdy zakamarek.
   - Przecież kiedyś prawie tu mieszkałaś.
   - Pewnie tak. Wiele rzeczy nie pamiętam, ale mam dziwne przebłyski i przeczucia.
   - To chyba dobrze, co?
   - Nie wiem. Sato?
   - Słucham?
  Uniosła się na łokciach i przez chwilę tylko na niego patrzyła. Poza śmiercią Imara, wciąż nie wiedział, co się tam wydarzyło i Ariel wolała tak to pozostawić. Nie chciała go martwić ani denerwować, tym bardziej, że na ten czas będzie musiała go tu zostawić.
  - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że należysz do Vethoynów? I do tego, że jesteś Alfą?
  Sato westchnął głośno i spuścił wzrok na dłoń w rękawicy, którą na przemian prostował i zaciskał w pięść.
   - Przeprasza Ariel, ale ja naprawdę chciałem o nich zapomnieć.
   - Ale teraz chyba do nich wrócisz, co? To twój klan. Twoja rodzina.
   Zmarszczył brwi.
   - Chcesz, żebym zabił Yaritha?
   - Nie – zaprzeczyła szybko – Dlaczego...
   - Jesteśmy wilkami, Ariel – wpadł jej w słowo – A w każdym stadzie panuje określona hierarchia. Alfa może być tylko jeden, podobnie jak Kruczy Król. Albo ja, albo Yarith.
   - Nie chcę, żeby którykolwiek z was musiał zginąć – na samą myśl przeszył ją zimny dreszcz. Sato martwy, czy Sato zabójca? Żadna z tej perspektywy jej się nie podobała.
   Uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
   - W takim razie nie ma sprawy – zbliżył się do niej na czworakach, po czym okręcił i rozwalił na łóżku, z głową na jej kolanach. Sięgnął po jej dłoń i ucałował palce – Postaram się trzymać od nich z daleka. Poza tym, teraz ty jesteś moją rodziną. Nie chcę innej.
   Roześmiała się cicho, ukradkiem ocierając łzę z kącika oka. Wplotła palce drugiej dłoni w jego szare włosy, poprzetykane jaśniejszymi pasemkami.
   - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Wolny.
   - Ja również. Może nawet bardziej – wyszczerzył do niej zęby.
   - Czy to oznacza, że już zawsze będziesz przy mnie?
   Sato zerwał się gwałtownie i pocałował ją w policzek.
   - Zawsze.
   Zmienił się w wilka, zakręcił w nogach łóżka i ułożył się w wygodnie, zajmując więcej przestrzeni niż ona. Prawą łapę zdobiły ciemne ornamenty, tworzące skomplikowane wzory. Położył pysk w takiej pozycji, by móc patrzeć na nią swoimi bursztynowymi ślepiami.
   Uśmiechnęła się i gdy zaczęła go głaskać, zamruczał z zadowolenia i przymknął powieki.
   - Dobrze ci, co mój wilczku? Kocham cię, Sato.
   Po raz ostatni podrapała go za uszami, po czym skuliła się obok i ogrzewana ciepłem jego futra, ponownie zasnęła.


***

    Zaraz po śniadaniu Argon zebrał wszystkich na naradę. Ariel ledwo, co zjadła śniadanie, i choć nie całkiem jeszcze obudzona, czuła się w obowiązku, by uczestniczyć w tej dyskusji. Poza tym sama chciała się dowiedzieć, w jaki sposób zginął Koll. Zaczynało do niej docierać to, kim jest i jaka ciąży na niej odpowiedzialność. Pamiętała o Lirze, która pokładała w niej duże nadzieje, mimo, że na zawsze straciła z nią kontakt. Nie chciała...nie zamierzała nikogo zawieść.
   Sato zniknął gdzieś zanim jeszcze otworzyła oczy, a Tara wparowała do niej z samego rana i mimo protestów zmusiła ją, by założyła wybraną przez nią zieloną sukienkę. Rozpuściła luźno wyszczotkowane włosy, a do pasa na biodrach przypięła swój sztylet. Po tak długim chodzeniu w spodniach, znów czuła się nieco skrępowana, jednak tutaj, w zamku, musiała do tego przywyknąć. Gdy przyjrzała się w lustrze, stwierdziła, że jednak nie wygląda tak źle. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na niej trwały ślad, co można było dostrzec w błyszczących niczym gwiazdy oczach, w twardym spojrzeniu i bardziej zdecydowanych ruchach.
   Gdy przybyła do sali tronowej, wszyscy już tam byli. Yarith siedział obok króla, który uśmiechnął się do niej przelotnie, gdy pospiesznie zajęła wolne miejsce.
   Na początek Falen zrelacjonował im walkę z centaurami, co i raz dotykając zabandażowanego ramienia i krzywiąc się z bólu. Wszyscy byli pod wrażeniem jego odwagi i brawury, poza Arwelem, który patrzył na przyjaciela, jakby miał ochotę mu przyłożyć.
   Na koniec Falen przepraszająco popatrzył na króla.
   - Wybacz, Wasza Wysokość, ale większość jedynie przepłoszyłem i wciąż krążą gdzieś po Elderolu.
   Riva pokiwał głową i skinął mu ręką.
   - I tak zrobiłeś aż nadto i za to jestem ci ogromnie wdzięczny. Ocalało wielu ludzi, a domy można odbudować. Niestety, - tu spochmurniał gwałtownie – Gernnhed nie miało tyle szczęścia. W nocy otrzymaliśmy wieści, że zostało zrównane z ziemią.
   Wśród członków Zakonu zapanowało nerwowe poruszenie.
   - Przecież atak został powstrzymany.
   - Kto tym razem? Jakaś nowa armia? Rairi?
   Argon uniósł rękę, a Riva westchnął ciężko.
  - Balar – rzucił sucho, z trudem wymawiając imię brata – Stworzył potężną eksplozję, która zrównała miasto z ziemią.
   Na kilka długich minut zapanowała absolutna cisza. Bracia popatrywali na siebie ze zgrozą, pewnie zastanawiając się, które miasto będzie kolejne. Ariel widziała już gruzy Lotheronu na własne oczy. Na myśl o tych wszystkich zniszczeniach, wezbrała w niej gorycz smutku, a bezradna złość ścisnęła za gardło.
   - Kolejne miasto i to w dodatku najlepsza szkoła wojowników – mruknął Falen – Tyle niewinnych ofiar.
   Nox odgarnął z czoła białe kosmyki włosów, a jego granatowe oczy i wyraz twarzy jak zwykle były nieprzeniknione.
  - Balar dopuścił się już gorszych zbrodni. Mogliśmy się spodziewać, że nie będzie siedział bezczynnie.
   Ariel zerknęła na Rivę, który pobladł jeszcze bardziej. Dostrzegła też, że lewą dłoń schował dyskretnie pod stół. Mignęła jej czarna plama na ramieniu, a gdy uniosła oczy, napotkała jego skrzywione z bólu usta. Nachyliła się w jego stronę i wyszeptała:
   - Może powinieneś...
   Pokręcił głową i zwrócił się do Darela.
   - Czy mógłbyś teraz opowiedzieć nam o śmierci Kolla?
   Wojownik skinął głową i grobowym głosem bez zbędnego przedłużania zdał im pełną relację o przebiegu bitwy i o tym, jak próbował ścigać Balara, ale zgubił jego trop, zaś ciała przyjaciela nigdy nie odnalazł.
  - Nie wiem jakiej potwornej użył sztuczki, ale Koll zwyczajnie zniknął, jakby wyparował – dokończył z wyraźnym trudem.
   - Kolejny Noszący Znak Kruka – mruknął Argon, kręcąc przy tym głową – Zostało zaledwie siedmiu.
   W przestronnej sali znów zapadło milczenie. Poranne słońce wdzierało się do środka przez wysokie okna, grzejąc grube mury i padając na niektóre twarze. W końcu Riva westchnął głośno.
   - Gdy byliśmy w Lotheronie, zabił hrabiego Imara, a raczej sprawił, że zniknął – oznajmił, jakby mało mieli powodów do zmartwień.
   Yarith, który do tej pory tylko się przysłuchiwał, grzmotnął pięścią w stół.
   - Przykro mi to mówić, królu, ale twój brat sprawia coraz więcej problemów.
   - Wiem, Yarithu. Teraz jednak mamy pilniejsze prawy na głowie, niż...
  - Nie zgadzam się, Wasza Wysokość! – Darel wstał gwałtownie, aż jego krzesło zaszurało o posadzkę. Spod krzaczastych brwi spozierały na wszystkich płonące niebezpiecznym blaskiem oczy – Nie możemy puścić mu tego płazem! Zbyt dużo wyrządził już szkód i wyrządzi jeszcze więcej, jeśli tego nie powstrzymamy. Uważam, że powinniśmy zebrać siły i przede wszystkim zabić tego parszywego zdrajcę!
   - Popieram, Wasza Wysokość. – Ylon skinął z aprobatą głową – W tej chwili to Balar stanowi nasz główny problem.
   - Nie zapominajcie o Rairi – dodał spokojnie Nox.
   - Ją też zabijemy – rzucił wojowniczo Darel. Usiadł już na swoje miejsce, ale demonstracyjnie położył dłonie na stole i zacisnął pięści.
   Yarith potarł gwałtownie zarośnięty podbródek.
   - Oczywiście mój klan gotowy jest wesprzeć was w każdej walce, jednak musimy myśleć realnie. Balar...
   - Balara możecie zostawić mnie – wtrąciła nagle Ariel.

piątek, 23 września 2016

Rozdział 37

    Gdy Cerel obudził się w ciemnej kajucie, był czysty, miał na sobie świeże ubranie i zabandażowane ramię. Wciąż go bolało, ale przynajmniej mógł ruszać ręką. Poza tym łupało go w głowie, a w gardle wciąż czuł nieprzyjemną gorycz. Mimo wszystko był w dobrym nastroju. Uratował mieszkańców Reed, a to był nie mały wyczyn.
      Dodatkowo Shaia właściwie nie odstępowała go na krok. Karmiła go niczym dziecko, zmieniała opatrunek i ciągle zmuszała do odpoczynku. Jednak za bardzo ponosiła go energia i w końcu uparł się, żeby wyjść na pokład.
     Płynęli już kilka dni. Ludzie odpoczywali na pokładzie, niektórzy spali lub patrzyli na obijające się o burtę falę. Z jednej strony mieli bezkresne morze, a z drugiej brzegi Elderolu. Niebo było zachmurzone, a morze coraz bardziej niespokojne. Gdy zdecydował, że popłyną do De’Ilos, od razu wyznaczono kurs. Nawet gdy im wytłumaczył, że powinni ostrzec ludzie przed wrogą armią, wszyscy go poparli. Wieśniacy zaczynali go szanować i darzyć sympatią, co było dla Cerela najlepszą nagrodą.
     Z Shaią przy boku, obeszli cały statek, pozdrawiani przez ludzi, z którymi się wychował. Rzeźnik, który przeklinał go za drobne kradzieże mięsa, teraz uśmiechał się przyjaźnie, a kobiety, które skarżyły na niego za podkradanie barwników, kiwały z szacunkiem głową.
     Ten świat jednak bywa czasem pokręcony.
    - Co ty tam mruczysz? – Zapytała go Shaia.
    - Nic, nic – nawet nie zdawał sobie sprawy, że mówił na głos.
    Oparł się plecami o reling i z przebiegłym uśmiechem przyciągnął ją do siebie.
    - Co ty robisz? Ludzie patrzą – zaprotestowała bez przekonania, nawet nie próbując się wyrwać.
    - I co z tego? Wstydzisz się mnie?
    - Absolutnie...nie, mój bohaterze.
    Uśmiechnął się szerzej i oparł czoło o jej czoło.
    - Czy mówiłem już dzisiaj, że cię kocham?
    Udała, że się zastanawia.
    - Coś tam mamrotałeś przez sen.
    Roześmiał się cicho, po czym pochylił się, by ją pocałować.
    - Hej, zakochana paro!
   Oboje poderwali głowy, jakby ktoś poraził ich prądem. Ze sterówki przyglądali im się Mared i Zinn.
   - Widzę, że gołąbeczki skaczą sobie teraz do gardła w inny sposób – rzucił Mared i wyszczerzył zęby.
Zinn ułożył usta w parodii pocałunku i roześmiał się głośno.
- Kiedy będą dzieci?!
    Mared pacnął go w głowę.
   - Głąbie. Najpierw musi być ślub i wesele – pomachał do Cerela – Urządzimy wam zabawę zaraz po dotarciu do De’ Ilos!
    Shaia zasłoniła ręką usta, a Cerel, nie wypuszczając jej z objęć, pogłaskał ją po zaczerwienionym policzku.
    - Skoro chłopaki chcą wesela, to chyba nie możemy im odmówić, co?
   Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak w tym momencie silniejszy podmuch wiatru zakołysał statkiem.
    - Patrzcie! – Krzyknął Mared i wskazał na coś ręką.
Cerel odwrócił się i spojrzał w stronę lądu. Między drzewami, gdzieś na terenie prowincji Belthów rozległa się eksplozja, a potem pojawił się wysoki ogień i grzyb dymu. Ziemia zatrzęsła się gwałtownie, posyłając w ich stronę spienione fale, aż ledwo utrzymali równowagę.
Cerel cofnął się na chwiejnych nogach, a potem upadł na pośladki. Z oniemiałym wyrazem twarzy wpatrywał się w chmurę czarnego dymu i języki ognia, sięgające samego nieba.
- Co...co to było? – Wyszeptała bez tchu Shaia. Wszyscy na statku zamarli i w absolutnym milczeniu tylko patrzyli.
Cerel poczuł jak robi mu się niedobrze.
- Tam...tam chyba był Gernnhed – wydusił chrapliwie. – Gernnhed spłonął.
Z lądu nadleciał kruk. Przeleciał nad statkiem niezauważony i zniknął między szarymi chmurami.


***


    Ariel wciąż myślała o tym, co stało się w Lotheronie. Hrabia zniknął na ich oczach, jakby się rozpłynął i nawet nie mieli możliwości wyprawić mu pogrzebu. W mieście wciąż było wiele do zrobienia, jednak Riva chciał jak najszybciej wrócić do domu. Zostawili tam Lunnę w miejsce Noxa i Reetha i czym prędzej ruszyli w dalszą drogę.
    Całą drogę do stolicy pokonali w rekordowym czasie, robiąc tylko krótkie postoje. Ariel jeszcze nigdy nie spędziła tyle czasu w powietrzu, ale za to miała sporo czasu na myślenie. Wciąż była zdecydowana odnaleźć Savarę i musiała tylko wybrać odpowiedni moment na wymknięcie się Argonowi.
    Sato, lecący na grzbiecie Białego Kruka ciągle na coś narzekał, aż w końcu zrobiło mu się tak niedobrze, że ostrzegł wszystkich, że dłużej nie wytrzyma. Na szczęście w końcu dostrzegli Malgarię i górujący nad miastem wspaniały, potężny zamek, odgrodzony i ufortyfikowany niczym drugie miasto. Cztery wieże z czerwonego kamienia pięły się do nieba, skąpane w popołudniowym słońcu.
Ariel jęknęła z zachwytu.
    - Witaj w domu – Riva złapał ją za rękę, przy okazji muskając ją końcówką skrzydła. Uśmiechnął się w końcu lekko, gdyż przez całą drogę był pochmurny i zamyślony. Chociaż na razie nie wspominali o tym, co wydarzyło się w komnacie hrabiego, wiedziała, że wciąż czekała ją rozmowa z nim i Argonem. Poważna rozmowa.
   Skinęła tylko głową, wpatrując się w zamek. Przebili się przez niewidzialną tarczę, która zakołysała się i wygięła, jakby lada moment miała pęknąć. Ariel ledwo zwracała uwagę na tętniące życiem miasto w dole. Zbliżając się do murów, doznawała coraz silniejszego, znajomego uczucia. To nie było wspomnienie, ale jakby pewność, że naprawdę w końcu trafiła do domu. Mimo amnezji czuła się, jakby opuściła to miejsce zaledwie wczoraj i tylko na chwilę. Potrafiła nawet wyobrazić sobie korytarze i komnaty wewnątrz zamku, jakby przemierzała je tysiące razy.
    Napotkała złote tęczówki Sato i uśmiechnęła się szeroko. Przyjemnie ciepłe uczucie rozlało się po jej ciele i uderzyło do głowy, jakby wypiła za dużo wina.
    Dom. To chyba naprawdę jest dom.
    Tego uczucia nie mogłaby pomylić z niczym innym.
    - Jak ci się podoba? – zapytał Riva, obserwując ją uważnie.
- Mam wrażenie, że znam to miejsce bardzo dobrze.
    Uśmiechnął się czule.
    - Lepiej niż sądzisz.
    Obniżyli lot nad samymi dachami budynków. Miasto było tak rozległe, że nie potrafiła ogarnąć go wzrokiem. Było najbardziej obwarowanym, bezpiecznym miejsce, jakie do tej pory widziała. Wysoki, gruby mur wydawał się nie do sforsowania, podobnie jak porządne, żelazne bramy, pilnowane przez kilku strażników. W obrębie miasta ciągnęły się uprawne ziemie i pastwiska, oraz wijąca się rzeka. Na basztach i blankach otaczających zarówno całe miasto jak i zamek, stali uzbrojeni wojownicy i łucznicy. Chyba tylko głupiec miałby odwagę zaatakować to miejsce. W centrum miasta pięła się w niebo zwalista, czerwona wieża świątyni boga Launy – ognia. Tłum wiernych kręcił się przy wejściu i otaczających świątynię ogrodach, czekając na swoją kolej by zasięgnąć rady kapłana lub pomodlić się i złożyć ofiarę.
  Gdy przelatywali nad ulicą, niektórzy zadzierali głowy, pokazywali ich sobie palcami i wykrzykiwali pozdrowienia. Ariel zaczęła im machać, ale widząc poważne spojrzenie Rivy, natychmiast zrezygnowała i gdy przyspieszył lot, podążyła za nim, prosto do zamku.
    Wylądowali bezpośrednio na dziedzińcu. Ariel rozglądała się wokół z zachwytem, podczas gdy Biały Kruk na powrót przybrał ludzką postać, a Sato przeciągał zastygłe mięśnie.
    Fontanna z wizerunkiem gotowego do lotu kruka.
    Rozłożysty, stary dąb.
    Po lewej niewielki zagajnik przy murze.
    Dwuskrzydłowe wrota i prowadzące do nich szerokie stopnie.
    To wszystko jest takie znajome...
   Sato jakby czytał jej w myślach, podszedł do niej i uścisnął za rękę.
   - Pójdziemy zawiadomić resztę, że wróciliśmy – odezwał się Nox i razem z Ylonem zniknęli we wnętrzu zamku, chyba równie zadowoleni z powrotu do domu.
    Zaraz potem ktoś wyszedł z baszty po prawej i skierował się w ich stronę. Wyczuła, że Sato spiął się nagle na widok zbliżającej się dwójki.
    - Witaj Yarithu.
    Alfa Vethoynów, dobrze zbudowany zwierzołak skinął im głową, a potem ucisnął króla za ramię i uśmiechną się serdecznie
    - Cieszę się Wasza Wysokość, że w końcu dotarliście bezpiecznie. Trochę wam to zajęło.
    - Musieliśmy zrobić kilka przystanków. I proszę cię na przyszłość, żebyś mówił mi po imieniu.
    - Niech będzie więc Riva – odparł ze śmiechem, po czym spojrzał na Ariel – Jak minęła podróż, pani?
    - Całkiem znośnie. I jestem Ariel.
    - Ty i król jesteście do siebie zadziwiająco podobni – odparł z tajemniczym wyrazem twarzy.
    Riva tymczasem przeniósł wzrok na córkę Alfy, Elleyę. Skąpa sukienka ze skóry odsłaniała duże, zgrabne nogi, smukłą szyję i szczupłe ramiona. Ciemne włosy odrzuciła dumnie na plecy, przeszywając ich drapieżnym spojrzeniem szarych oczu.
    - Elleya, widzę, że długa podróż zupełnie nie wpłynęła na twoją urodę – przywitał się Riva.
    - Dobrze, że w ogóle to zauważyłeś – mruknęła chłodno.
    - Trudno nie zauważyć, że się nie starzejesz.
   Ariel zauważyła, że kobieta wyjątkowo całą swoją uwagę zamiast na królu, skupiła na Sato. Z niepokojem zerknęła na przyjaciela, czując jak jego palce zaciskają się kurczowo na jej dłoni, jakby chciały ją zmiażdżyć.
    Sato dosłownie nie mógł oderwać od Elleyi spojrzenia i zamarł, jakby go sparaliżowało. Potem odsunął się nagle z niepokojącym wyrazem twarzy. Kobieta zachowywała się równie dziwnie. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, po czym spuściła pokornie głowę i ostrożnym ruchem wycofała się za plecy ojca. W jej oczach błysnęła złość i zagryzła wargi, na chwilę tracąc swoją dumną postawę.
    Yarith dostrzegł niecodzienne zachowanie córki i po raz pierwszy przyjrzał się uważniej Sato. Jego wzrok spoczął na dłoni w rękawicy, a potem na jego twarzy. Przestał się uśmiechać i natychmiast obaj przyjęli podobną agresywną postawę. Sato cofnął się o krok, zaciskając prawą dłoń w pięść. Cała ręka drżała, a jego oczy przybrały wilczy odcień. Ariel nic z tego nie rozumiała, jednak nie uszło jej uwadze, że Alfa nosi rękawicę na tej samej dłoni. Również zaciśniętej w pięść.
   - Co się dzieje? – Dotknęła ramienia przyjaciela, ale z gardła Sato wydobyło się tylko ostrzegawcze warknięcie.
   Jego bursztynowe oczy przesuwały się od Yaritha do jego córki i z powrotem. Pochylił się do przodu i właśnie wtedy Argon jakby od niechcenia, wszedł pomiędzy nich i zagadnął lekkim tonem.
   - Miło jest wrócić do domu, prawda?
   Yarith jeszcze przez chwilę patrzył na Sato równie wrogo, aż w końcu odwrócił głowę i odprężył się jakby z przymusem.
   - O tak – odparł bez poprzedniej wesołości – Nareszcie mój klan zostanie przywrócony do łask i właściwych honorów. – zerknął na króla – Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa i niedługo odbędzie się właściwa ceremonia.
    Riva, również na spokojnie przeszedł obok Sato i stanął przed Alfą, ściskając jego ramię.
   - Nie obawiaj się. Stanie się to najszybciej jak to możliwe.
   Skinął z zadowoleniem głową.
   - Gdzie ulokowałeś swoich ludzi? – Zapytał Argon.
   - Na razie koczują w garnizonie, z innymi wojownikami. Trochę tam ciasno i z początku dochodziło do nieprzyjemnych starć, ale przywykliśmy do trudnych warunków. Ludzie potrzebują czasu, żeby nam zaufać, ale Vethoyni nie na darmo są najpotężniejszym klanem wśród zwierzołaków – wyszczerzył zęby.
   - Nigdy w to nie wątpiłem. Jak najszybciej przydzielę wam domy. Dostaniecie też nową broń i wszystko, czego sobie zażyczycie.
   - Niedługo przybędzie tutaj armia krasnoludów – oznajmił mu Argon.
   - Atakować?
   - Wręcz przeciwnie. Są naszymi sojusznikami.
   - Cóż za nowina. Czy stało się coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?
   Mężczyźni ruszyli powoli w stronę zamku, rozmawiając przyciszonymi głosami. Elleya stała przez chwilę bez ruchu i z pochyloną głową wpatrywała się w Sato, jakby zapomniała o reszcie świata. Kiedy w końcu zmusiła się do odejścia, Ariel szturchnęła przyjaciela w żebra. Ocknął się i spojrzał na nią nieco nieprzytomnie wilczymi oczami.
   - Co to było? Chciałeś się na nich rzucić, czy co? – Zapytała zaintrygowana jego dziwnym zachowaniem.
    - To... – Wpatrywała się w niego wyczekująco, aż w końcu spuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony – Przepraszam – bąknął.
   - Wyglądało na to, jakbyście z Yarithem nie przypadli sobie do gustu – nie ustępowała i zaraz uśmiechnęła się kwaśno – Widziałeś? Elleya dosłownie pożerała cię wzrokiem. Myślę, że...
    Ale Sato zbył ją machnięciem ręki.
   - Nieważne. Lepiej już chodźmy.
   Wziął ją za rękę i pociągnął szybko w stronę oddalających się wojowników i króla, a po jego minie poznała, że lepiej zrobi, jak na razie przestanie go męczyć pytaniami.
   Przy fontannie Yarith i jego córka pożegnali się i wrócili do swoich ludzi. Wchodząc do zamku Argon zerknął przelotnie na Sato, wyraźnie niezadowolony, ją zaś zwyczajnie ignorował. Właściwie od opuszczenia Lotheronu Biały Kruk ani razu się do niej nie odezwał, na powrót otaczając się murem szorstkości. Ariel doskonale wiedziała, dlaczego.
   Pewnie czeka mnie kolejna kłótnia. Ale przecież nie jest moim właścicielem. Dałam słowo umierającemu człowiekowi. Nie mogę się wycofać.
   W środku zamek sprawiał równie imponujące wrażenie jak na zewnątrz. Wysokie sklepienia, potężne kolumny i łukowate przejścia. Lśniące posadzki i korytarze pełne zbroi, obrazów i palących się kandelabrów. Na drzwiach widniały wyryte pióra oraz inne zdobienia. Wszystko to było tak znajome, że pewnie bez problemu odnalazłaby komnatę króla i inne pomieszczenia, jakie tylko przyszłyby jej do głowy. Służący i strażnicy kłaniali im się z szacunkiem, z podnieceniem szepcząc za ich plecami
   Argon prowadził ich obszernym korytarzem w stronę dwuskrzydłowych wrót. Riva obserwował ją bacznie, gdy zadzierała głowę i rozglądała się wokół z zachwytem i podekscytowaniem. Sato wciąż pozostawał spięty i ponury, jednak nic nie było w stanie pozbawić jej radości z tej chwili. Brakowało tylko rodziców, którzy wybiegliby jej na powitanie.
  Uzbrojeni strażnicy otworzyli przed nimi podwójne drzwi i wkroczyli do sali tronowej. W przestronnej sali między zwalistymi kolumnami stało kilka dębowych ław, na ścianach wisiały portrety poprzednich władców i chyba niemal cały arsenał broni. Pośrodku na podwyższeniu stał tron, ozdobiony fantazyjnymi ornamentami i wizerunkami kruków.
   Wojownicy z Zakonu Kruka zajmowali jedną z ław i dyskutowali o czymś przyciszonymi głosami, kiedy jednak otworzyły się drzwi, natychmiast zamilkli i wstali.
   - Jesteście! – Arwel podbiegł ku nim z rozwianymi włosami i uścisnął Ariel z szerokim uśmiechem – Nareszcie wszyscy w domu!
   Za nim kuśtykał złotowłosy wojownik o niezwykle delikatnej urodzie i dużych błękitnych oczach.   Ariel uwolniła się w końcu z uścisku Arwela i ze śmiechem zwróciła się do jego towarzysza.
   - A ty pewnie jesteś Falen. W końcu mogę cię poznać.
   Mężczyzna skłonił się z uśmiechem i zaraz skrzywił z bólu. Wyglądał na osłabionego, ale starał się to ukrywać.
   - Córka Areela, to dla mnie zaszczyt, o pani.
   - Co wy wszyscy z tą „panią”? – Poklepała go po barku i wyszczerzyła zęby – Po prostu Ariel. Słyszałam, że to ty przegoniłeś z Lotheronu centaury.
   - To nic takiego – Falen wyprostował się z wyraźnym trudem i zerknął na Arwela – Czyżby śpiewali już o mnie jakieś pieśni, czy co, że wszyscy już o tym wiedzą?
   Arwel przewrócił oczami i potarmosił mu włosy.
   - Chodząca skromność, co Wasza Nieodpowiedzialna Wysokość? – zakpił, na co Riva uśmiechnął się pod nosem.
   - Dziękuję ci Falenie, że w czasie mojej nieobecności zająłeś się wszystkim.
   - Drobiazg, Wasza Wysokość – odsunął się od przyjaciela i posyłając mu groźne spojrzenie, znów się skłonił, dotykając znamienia na czole – Najważniejsze, że wróciłeś cały i zdrowy. To dla nas prawdziwa radość, widząc Cię w dobrym stanie.
    - Jak tam twoje rany? – Zapytał Argon
   Falen poklepał się po piersi, ukrytej pod nieco za luźną tuniką.
   - Nox jak zwykle okazał jak bardzo jest niezawodny. Jestem zdrowy i gotowy do kolejnej walki.
   - Co to, to nie, mój panie – Arwel zdecydowanie pomachał mu palcem przed nosem – Na razie możesz wybić sobie z głowy opuszczanie tego zamku. Co najwyżej pozwolę ci wyjść na spacer do ogrodu przez...najlepiej do końca życia. I nigdy więcej nie weźmiesz do ręki żadnej broni.
    Falen szturchnął go zabandażowaną ręką w żebra.
   - Tylko spróbuj mnie powstrzymać.
   - Musisz wiedzieć Ariel, że ten tutaj jak tylko chwyci broń, to sam sobie szkodzi.
   - Nieprawda.
   - Wcale. A te bandaże są dla ozdoby, tak? Taka nowa moda
  Falen zamachnął się na niego pięścią, ku ogólnej wesołości reszty. Tymczasem Riva ruszył ku podwyższeniu.
   - Witamy w domu, Wasza Wysokość. –Ylon skłonił się, robiąc mu miejsce. Riva skinął im tylko dłonią, wyraźnie zmęczony. Nie usiadł na tronie, ale na prowadzących do niego schodkach. Westchnął ze znużeniem i uśmiechnął się blado.
  - Tak, nie ma to jak w domu – mruknął, wodząc wzrokiem po całej sali, a potem leniwie zatrzymując go na każdej twarzy z osobna. Darel stał na uboczu i był dziwnie milczący, wręcz nieobecny duchem.
Nox podszedł do kapitana, posyłając Ariel blady uśmiech. Dostrzegła, że jego dłonie drżały w niekontrolowany sposób, jakby należały do starego, schorowanego człowieka, a nie zdrowego półelfa. Białe włosy związał z tyłu głowy, uwydatniając szczupłą, gładką twarz i granatowe oczy. Czarny płaszcz z zefiru miał spięty pod samą szyją, jakby było mu zimno
- Jak sytuacja w Gildrarze? – Zapytał takim tonem, jakby tak naprawdę zupełnie go to nie obchodziło.
   - Dobrze – Argon przyjrzał mu się z błyskiem niepokoju, a potem opadł na najbliższe krzesło – Udało nam się nie dopuścić do ataku. Krasnoludy przeszły na naszą stronę i niedługo powinni tu dotrzeć.
    Arwel odetchnął głośno.
   - To się nazywa szczęśliwe zakończenie. Jak do tego doszło?
   Biały Kruk wytłumaczył wszystkim jak Riva wkroczył właściwie w ostatniej chwili i zdjął z krasnoludów zaklęcie Posłuszeństwa.
   Falen, który mimo kłótni z przyjacielem, teraz podpierał się na nim, wskazał palcem gdzieś za plecy Ariel.
   - A kim jest ten chłopak ze śmieszną siwą szczeciną jak u staruszka?
   - Wypraszam, to jest szary, nie siwy – sprzeciwił się Sato.
Ariel uderzyła się w czoło, gdyż zapomniała go przedstawić pozostałym braciom. Obejrzała się na chłopaka, który z rękami skrzyżowanymi za głową, ze znudzeniem rozglądał się po sali, po czym wypchnęła go naprzód.
- To jest Sato, mój przyjaciel, który ryzykując życiem ostrzegł nas przed krasnoludami.
    - Hmm, ma jakieś Moce, czy coś? Wygląda raczej przeciętnie.
  Sato utkwił swoje spojrzenie na Falenie i jego oczy powoli pociemniały, przybierając wilczy wygląd. Złotowłosy wojownik uniósł brwi.
    - Zwierzołak? Jaki dokładnie, bo ja lubię...
   Darel, który do tej pory wydawał się wyłączony z rozmowy przyjrzał się chłopakowi z wrogim wyrazem twarzy.
   - Czy oni nie służą Niezwyciężonemu?
   Sato zmrużył oczy i opuścił ręce. Ariel zauważyła jak się najeżył i zacisnął pięści, więc pospiesznie ścisnęła go za ramię.
   - Sato jest po naszej stronie – powtórzyła dobitnie. – Co z tego, że jest zwierzołakiem?
   - Dlaczego zasłania prawą rękę? – zapytał ostro Darel.
   Sato cofnął się o krok, a w jego gardle coś zabulgotało.
  - Alfa Vethoynów również nosi rękawicę na prawej dłoni – zauważył Oran, jakby dopiero teraz zwróciło to ich uwagę.
   Ariel zmarszczyła brwi, zmęczona tymi ciągłymi tłumaczeniami.
   - Nie wiem, o co wam chodzi, ale Sato jest moim przyjacielem i zostanie ze mną.
   - Kto na to pozwolił?
   - Nie widzę w tym nic złego.
   - Nigdy nie współpracowaliśmy ze zwierzołakami.
   - A Vethoyni? Są przecież po naszej stronie.
  Bracia zaczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego, tylko Arwel i Falen stali z boku i w milczeniu przysłuchiwali się tej kłótni. Przez chwilę ich wzburzone głosy niosły się po sali, aż w końcu Argon dłużej tego nie wytrzymał, podszedł do ławy i walnął pięścią w drewniany blat. Riva, który do tej pory siedział pochylony na schodach, drgnął niespokojnie i zmarszczył brwi.
   Argon popatrzył na braci z gniewnym błyskiem.
   - Nie mamy czasu na kłótnie, więc może wyjaśnijmy to sobie już teraz –przez chwilę patrzył Sato prosto w oczy, jakby podejmował jakąś ważną decyzję i podjął dalej: – Jak słusznie się domyślacie, należy do klanu Vethoynów. Jego ojciec, Alfa, został zabity, a on wzięty do niewoli i spętany zaklęciem Posłuszeństwa – zmrużył oczy, a kącik jego warg uniósł się nieznacznie – Teraz prawdopodobnie będzie chciał odzyskać należne sobie miejsce w stadzie.
Sato warknął nieprzyjemnie, a jego włosy wydłużyły się, bardziej przypominając teraz sierść.
- Niczego nie chcę.
    - Jednak na dziedzińcu widziałem coś innego. Nie jestem wilkiem, ale też to poczułem. Yarith...
   - Chwila, chwila. – Ariel słuchała ich z coraz większym niedowierzaniem i zdumieniem. Odwróciła się gwałtownie i popatrzyła na Sato ze zmarszczonym czołem – Nie rozumiem. Więc należysz do Vethoynów? Naprawdę?
   Sato zamrugał i kolor jego tęczówek na powrót stał się złoty. Zwiesił ramiona i spuścił wzrok, jakby nie miał odwagi na nią spojrzeć.
   - To prawda – odparł w końcu cicho.
   - Dlaczego...dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Twierdziłeś, że nie należysz do żadnego klanu.
   - Nie tylko należy, ale jest Alfą – wtrącił Argon – Przykro mi Ariel, ale nie wygra z naturą. Albo zabije Yaritha i stanie na czele Vethoynów, albo będzie musiał odejść.
   Ariel patrzyła na Sato, próbując zrozumieć to, czego się właśnie dowiedziała.
   - Przepraszam – bąknął tylko, nie patrząc na nikogo.
   To dlatego tak dziwnie zachowywał się na widok Yaritha i jego córki. Dlaczego jednak nigdy nie powiedział o sobie prawdy?
   Alfa? Musi zabić Yaritha? Może to jakieś nieporozumienie?
  Zapanowała ciężka, napięta cisza. Do sali wślizgnęły się dwie służące z tacami. Postawiły je na ławie i wyszły z ukłonem, ale żadna z obecnych osób nie zwróciła na nie uwagi.
   - Jak to się stało, że...
   - A tak w ogóle, to gdzie jest Koll? – Przerwał jej Argon, rozglądając się czujnie po sali.
   - Nie żyje.
   W jednej chwili wszyscy spoważnieli i nawet Falen ze smutkiem zwiesił głowę. Ariel również sposępniała, chociaż nie zdążyła nawet lepiej poznać tego wojownika.
   Na bogów, czy to się nigdy nie skończy? Pomyślała o Garecie i o Imarze, i naszło ją ponure przeczucie, że to dopiero początek wszystkich nieszczęść.
   Riva wyprostował się i popatrzył na Darela z niedowierzaniem.
   - Jak to się stało? Znowu ten zabójca?
   - Tym razem Balar, Wasza Wysokość – odparł ponuro.
   Wojownik zaczął opowiadać im o ataku na Gernnhed, ale zanim skończył ktoś mu przerwał.
   - Ariel!!
   Wszyscy wciąż byli w szoku, gdy do sali wbiegła ciemnowłosa dziewczyna. Miała na sobie prostą, opinającą sukienkę do kolan, zaś do pasa na biodrach przypięty miała krótki miecz. Rzuciła się na Ariel, okręcając ją wokół własnej osi i śmiejąc się głośno.
   - Dzięki bogom, dotarłaś szczęśliwie – odsunęła ją na wyciągnięcie ramion i obejrzała z góry na dół – Jak ty wyglądasz, dziewczyno? – Cmoknęła z dezaprobatą na jej brudny męski strój, zaraz jednak na nowo się rozpromieniła i z ognikami w oczach dotknęła jej twarzy, potem włosów – Trochę się zmieniłaś. Znalazłaś kolejny kamień, super – jej wesoła paplanina zupełnie nie pasowała do atmosfery panującej w sali. Ariel patrzyła na dziewczynę z uniesionymi brwiami, jakby była jakimś nieznanym jej stworzeniem – Pewnie jesteś zaskoczona moim widokiem, co? Mamy sobie tyle do powiedzenia, że pewnie przegadamy całą noc.
    Argon chrząknął głośno i dopiero wtedy zwróciła uwagę na resztę.
   - Och – rzuciła, po czym ukłoniła się głęboko przed Rivą – Wasza Wysokość, cieszę się, że jesteś zdrów i cały.
   - Miło znów cię widzieć – odparł jej ze zmęczonym uśmiechem.
   Dziewczyna ukłoniła się braciom, witając ich kolejno jak nakazywała dworska etykieta. Na widok Noxa podskoczyła w miejscu niczym niecierpliwa sarenka i ku zdumieniu wszystkich, rzuciła się w ramiona półelfa, aż ten zatoczył się do tyłu. Uniósł do góry ręce, jakby nie chciał mieć z tym nic wspólnego i spojrzał bezradnie na Argona, który wzruszył tylko ramionami.
   - Nox! Tęskniłeś za mną?
   Nox zamarł niczym posąg, a jego bezradnie spojrzenie wędrowało od twarzy do twarzy, jakby krzyczał „Pomóżcie mi!”
   Ariel zakryła dłonią usta i stłumiła chichot, zaś Sato pochylił się nad jej uchem i wyszeptał:
   - Kto to?
   Wzruszyła ramionami.
   - Nie wiem.
   - Śmieszna z niej osóbka. Chyba ją polubię.
   Tymczasem dziewczyna w końcu uwolniła zmieszanego Noxa i zwróciła się do Ariel.
   - To właśnie Nox mnie uzdrowił, gdy byłam bliska śmierci.
   - Aha – mruknęła w odpowiedzi, gdyż nie wiedziała, o co jej chodzi.
   Dziewczyna znów do niej podbiegła i przytuliła mocno, jakby chciała ją zmiażdżyć.
   - Och, Ariel. Tak się za tobą stęskniłam. Mam wrażenie, jakbyśmy zaledwie wczoraj jadły w tej sali śniadanie, a potem biegły spóźnione na lekcje Burnn.
   - Jakie lekcje? - Ariel próbowała uwolnić się z jej bolesnego uścisku, trochę zmieszana faktem, że ta obca dziewczyna zachowuje się tak bezpośrednio - I kto to jest ta Burnn?
   - No, co ty? Nie pamiętasz? W szkole... – Dziewczyna nagle urwała, odsunęła się i popatrzyła na Ariel ze zmarszczonym czołem – Ty...
   Argon złapał ją nagle za łokieć i odciągnął na bok. Przez dłuższą chwilę szeptał jej coś do ucha, a oczy dziewczyny robiły się coraz większe. Na jej twarzy najpierw pojawiło się przerażenie, a potem smutek. Zerknęła na Ariel, a w jej oczach zalśniły łzy. Gdy Argon skończył mówić, natychmiast do niej podbiegła i chwyciła za obie dłonie.
   - Biedactwo. To nic, to nic – wciąż się uśmiechała, chociaż nieco słabiej – Przykro mi, ale mówi się trudno.
   Ariel, kompletnie zdezorientowana popatrzyła na Argona, potem Rivę i pozostałych, jednak nikt łaskawie nie przedstawił jej tej szalonej dziewczyny.
   Nagle nieznajoma znów podskoczyła w miejscu i klasnęła w ręce, uśmiechając się szeroko do samej siebie. Ariel i Sato wymienili spojrzenia, myśląc o tym samym. Może ona jest szalona?
   - Już wiem! – Krzyknęła entuzjastycznie i popatrzyła na resztę roziskrzonym wzrokiem – Bal! Urządzimy przyjęcie!
   - To popieram – rzucił Sato.
- Ja też – dodał Arwel.
    Dziewczyna splotła dłonie pod brodą i zwróciła się do Rivy.
   - Wasza Wysokość, co ty na to? Musimy przywitać Potomka i uczcić wasz szczęśliwy powrót.
Riva w milczeniu zerknął na kapitana.
   - Powinniśmy zająć się aktualnymi sprawami. Musimy zwołać zebranie i zastanowić się co dalej. Poza tym mamy dużo obowiązków – sprzeciwił się Argon i nie był jedynym, który nie miał ochoty na świętowanie.
   Darel spoglądał na nich spod surowo zmarszczonych brwi, jakby miał ochotę kogoś zamordować.
   - Co niby mamy świętować? To, że stolica Belthów została zniszczona, czy śmierć Kolla?
   Ylon i Nox w tym wypadku wzięli jego stronę, jednak dziewczyna nie zamierzała się tak łatwo poddać.
   - Rozumiem, że ostatnio jest coraz niespokojniej, ale chyba Ariel zasługuje na właściwe przyjęcie, zanim zacznie dla was ryzykować życiem? Być może to ostatnia taka okazja do zabawy. Żyje się tylko raz, co nie?
   - Wasza Wysokość wybaczy, – Arwel zwrócił się do króla ze śmiertelnie poważną miną – ale uważam, że ma całkowitą rację. Ciągle tylko bitwy i narady, a Ariel faktycznie powinna być przedstawiona ludziom.
   - No i musimy uczcić szczęśliwy powrót Waszej Wysokości – dodał podstępnie Falen.
   Podczas gdy wszyscy czekali na jego decyzję, Riva popatrzył na nich kolejno, aż w końcu jego szare spojrzenie spoczęło na Ariel. Przedłużał milczenie, jakby to, co powie, miało zaważyć na czyimś życiu. W końcu uśmiechnął się lekko i skinął głową.
   - Zgoda. Niech będzie przyjęcie.
   - Super!! – Dziewczyna zaczęła skakać szaleńczo, aż wokół jej głowy fruwały włosy. Poza Darelem, nikt nie miał żadnych sprzeciwów.
   - Jednak najpierw czeka nas zebranie. Mamy wiele do omówienia – przypomniał surowo Argon - Mimo, że nie ma ciała Kolla i tak musimy wyprawić mu pogrzeb.
   - Tak jest, Biały Kruku – Arwel wyszczerzył zęby i przybił z Falenem piątkę.
   Skocznym krokiem, dziewczyna znów znalazła się przy Ariel, wzięła za ręce i okręciła w koło.
   - Ale będzie zabawa! Zobaczysz – przystanęła i przyjrzała jej się krytycznym okiem – Najpierw trzeba będzie cię ubrać, Tak. Musimy znaleźć idealną kreację.
   - Ale ja naprawdę...
   - Nic się nie martw. Zajmę się tobą.
  Pomachała do reszty i mimo jej protestów, wyprowadziła Ariel z Sali. Zaprowadziła ją na wschodnią wieżę, bez zastanowienia mijając kolejne korytarze i schody. Przez całą drogę paplała wesoło o przyjęciu i sukniach, gładko przechodząc do szkoły i tego, jak świetnie bawiła się przez te lata wspólnej nauki. Ariel oczywiście nie miała pojęcia, o co chodzi, ale uśmiechała się uprzejmie i potakiwała, bo dziewczyna nie dawała jej nawet dojść do słowa.
   Zanim dotarły do celu, Ariel była zmachana wspinaniem się po licznych schodach i przemierzaniem długich korytarzy. Dlatego, gdy znalazły się w komnacie, z ulgą usiadła na skraju dużego łoża ze złoto niebieskim baldachimem.
     Dziewczyna stanęła pośrodku i rozłożyła ramiona, jakby chciała objąć całą przestrzeń.
   - I jak ci się podoba? To moja komnata. Zadomowiłam się tutaj, jak tylko usłyszałam o twoim powrocie.
   Ariel rozejrzała się po ścianach z czerwonej cegły ozdobionej obrazami i różnymi dziwnymi ozdobami na półkach i komodach. Prawie całą ścianę zajmowała ogromna szafa na ubrania.
    - Hmm, bardzo...ładny.
   Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.
   - Prawda? Teraz będziemy blisko siebie – zaskoczoną minę Ariel musiała odczytać po swojemu, bo szybko wskazała na jedną ze ścian. – Twoja komnata jest tuż obok. Jest znacznie większa, ale mi to nie przeszkadza. Wiadomo, że należy ci się to, co najlepsze. Tutaj będziesz traktowana jak królowa – zachichotała, usiadła obok na łóżku i objęła ją ramieniem, z tajemniczym wyrazem twarzy – Coś czuję, że niedługo naprawdę nią zostaniesz. Król nie spuszcza cię z oczu.
    - To chyba...
   Znów nie dała jej dość do słowa.
   - Dlatego na balu musisz wyglądać oszałamiająco – dziewczyna wzięła ją za ręce, pociągnęła, i zaczęła chodzić wokół niej, taksując krytycznym okiem – Hmm... Stanowczo musisz wyrzucić te paskudne łachy. Twoim kolorem chyba będzie zielony. Albo czerwony? Zobaczymy. Trzeba podkreślić twoje oczy i kształty. Jeśli chcesz zwrócić uwagę mężczyzny, musisz zacząć ubierać się jak kobieta. W tamtym świecie panowały inne zasady. Tutaj najlepiej będzie jak najszybciej wyjdziesz za mąż. Szkoda, że nic nie pamiętasz, bo jestem ciekawa, co się z tobą działo od tamtej pory – znów zmieniła temat, nie przestając wokół niej krążyć - Może to i lepiej, że nie pamiętasz pewnych rzeczy, na przykład Kiiri, czy...
Ariel nabrała tchu i znużona tą całą paplaniną, chwyciła dziewczynę za ramiona i zmusiła, aby w końcu stanęła bez ruchu.
- Wybacz, że jestem niegrzeczna, ale kim w ogóle jesteś?

     - Och! – Wyrwało jej się, po czym nagle spoważniała – No tak. Ja tu gadam, a przecież Biały Kruk wszystko mi wytłumaczył. Zapomniałam się przedstawić. Jestem twoją strażniczką, najlepszą przyjaciółką i mam na imię Tara.

piątek, 16 września 2016

Rozdział 36


     Arwel z towarzyszami dotarli do Lotheronu za późno, chociaż lecieli na złamanie karku. To, co zastali po niegdyś pięknym i kolorowym mieście, nawet młodego elfa wprawiło w przerażenie.
    Czarne zgliszcza, popękana ziemia, gruzy i ulice zasłane ciałami ludzi i centaurów. Mury miasta i główna brama zostały obrócone w proch.
   Falen, gdzie jesteś? Próbował skontaktować się z przyjacielem, ale nie potrafił go nawet namierzyć. Co tu się stało? Gdzie ty jesteś, głupku?
    Przelecieli nad miastem, a raczej nad tym, co z niego pozostało. W dole nic się nie poruszyło i tylko wiatr przeganiał pył i popiół z jednej uliczki w drugą. Arwel przeczesywał nerwowo wzrokiem to gruzowisko, jednak nie wyczuwał nigdzie znajomej świadomości. Ogarniała go dławiąca panika.
     - Przerażające, co? – Oran pokręcił z niedowierzaniem głową.
    - Zobaczmy, czy ktoś przeżył – Nox obniżył lot i skierowali się ku pałacowi hrabiego, jedynej ocalałej budowli.
    Oran z pobladłą twarzą mruczał coś do siebie, a Arwel usilnie starał się nie patrzeć w dół. Niebo przybrało barwę szkarłatu, a zachodzące słońce przypominało mu czerwone oko Xandera. Ten kolor nigdy nie kojarzył mu się dobrze.
    Centaury nie dotarły w okolice zamku, gdyż tutaj teren wyglądał na nietknięty. Mieszkańcy, błąkali się po ulicach i próbowali przeszukiwać zgliszcza budynków. Gdy wojownicy wylądowali przed bramą, grupa strażników pospiesznie przepuściła ich na drugą stronę, tarasując drogę pozostałym, którzy próbowali za nimi prześlizgnąć się do środka.
    Na dziedzińcu tłoczyło się jeszcze więcej ludzi. Nerwowy, podekscytowany tłum otaczał ich ze wszystkich stron. Jedni stali w grupkach i rozmawiali głośno, inni leżeli lub siedzieli na trawie, niektórzy kłócili się o coś, a sporo ludzi płakało. Wielu było mniej lub bardziej rannych.
    Wojownicy ruszyli w stronę pałacu, a każdy, kto ich dostrzegał, podbiegał do nich z błaganiem o pomoc. Niektórzy przestawali płakać i patrzyli na nich przestraszonymi oczami.
    Nox miał zmarszczone brwi i ponury grymas.
   - Zostanę tu i zajmę się leczeniem. Idźcie do hrabiego Imara i dowiedzcie się dokładnie, co tu się stało.
    Arwel skinął głową i razem z Oranem popędzili do wrót zamku.
    W środku również tłoczyli się ludzie. Już w holu obległ ich przekrzykujący się tłum, zasypując ich gradem pytań. Przeciskając się do schodów, na dłuższą chwilę zostali rozdzieleni.
    - Wojownicy z Malgarii chyba jeszcze nie dotarli! – Krzyknął Oran, wciąż wstrząśnięty sytuacją w mieście.
    - Piechotą droga zajmuje znacznie dłużej.
    - A gdzie w ogóle reszta centaurów? Jak to się stało, że zamek ocalał?!
    Arwel wzruszył tylko ramionami, delikatnie próbując odsunąć od siebie dwie kobiety.
    - Mnie się nie pytaj. Musimy porozmawiać z hrabią.
    Ponieważ schody i korytarz na górze również były oblężone, zmienili się w kruki i polecieli ponad głowami tłumu na wyższe piętra. Ponieważ nie wiedzieli, która to komnata hrabiego, Arwel otwierał wszystkie drzwi po kolei, aż w końcu natrafił na te właściwie.
   W pogrążonej w półmroku komnacie, na szerokim łożu z baldachimem siedział drobny, jasnowłosy mężczyzna. Skulił się niczym dziecko i ze zwieszoną głową wpatrywał się w podłogę jakby zmienił się w kamień. Arwel stanął nad nim, przeczesał nerwowo włosy i wymienił z Oranem zaniepokojone spojrzenie.
    - Hrabio Imarze? – odezwał się głośno.
  Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na niego wystraszonymi oczami koloru wyblakłej zieleni. Zamrugał gwałtownie, a jego szczupła twarz była blada i udręczona.
   - Zakon Kruka? – Wymruczał nieuprzejmie – Czego ode mnie chcecie? Dajcie mi spokój.
  Na pytające spojrzenie towarzysza, Arwel zacisnął usta i wzruszył bezradnie ramionami. Obserwował przez chwilę jak Oran podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz, a potem rozgląda się po komnacie, jakby czegoś szukał. Skrobał się przy tym po policzku, myśląc nad czymś intensywnie.
    Arwel westchnął ciężko i zwrócił się do hrabiego, który znów zwiesił głowę.
    - No dobrze. Czy wiesz, że na dziedzińcu i w pałacu kręcą się mieszkańcy miasta?
    - Tak.
    - A czy wiesz, dlaczego? Widziałeś, co się stało z miastem?
    - Nie jestem ślepy – warknął Imar, nie podnosząc głowy.
    - Wiesz, że twoje miasto zaatakowały centaury? Wszystko spalił ogień, a na ulicach leżą martwe ciała.
    - Wiem.
    - Hmm... – Arwel obejrzał się na Orana, szukając u niego pomocy. Mężczyzna zazwyczaj skory do żartów, już dawno nie miał tak poważnej miny.
   - Panie, wybacz naszą niegrzeczność, ale natychmiast należy podjąć jakieś kroki. Ktoś musi uprzątnąć miasto, ulokować gdzieś mieszkańców...
    - Wojownicy, służba...Gdzie są wszyscy? – Wpadł mu w słowo Arwel.
    - Nie żyją. Wszyscy nie żyją. – Imar ukrył twarz w dłoniach, a jego ramionami wstrząsnął spazm rozpaczy – Idźcie stąd. Dajcie mi spokój.
    W tej chwili rozległo się pukanie i do komnaty wszedł jeden ze strażników. Skłonił się przed całą trójką i zaczął mówić;
    - Przysłał mnie Noszący Znak Kruka Nox. Kazał mi przekazać wam raport. Obecnie pozostało około dwudziestu wojowników, którzy w czasie bitwy dostali rozkaz zgromadzenia ocalałych w zamku. Jest dużo rannych. Wciąż czekamy na oddział z Malgarii.
    - Zaraz, zaraz... – Arwel spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi – Rozkaz? Od kogo?
    Wojownik wyprostował się i z powagą spojrzał mu prosto w oczy.
   - Noszący Znak Kruka Falen. Miałem honor walczyć krótko u jego boku. Przegonił centaury i ocalił mieszkańców.
    Arwel znieruchomiał.
- Fa...
Nagle wszystko zrozumiał.
   - Zajmij się tu wszystkim – rzucił pospiesznie do zdumionego Orana, otworzył okno i wyskoczył, w locie zmieniając się w kruka.
    Falen! Gdzie ty jesteś, draniu. Co ty zrobiłeś?!
  Ze ściśniętym sercem kilka razy okrążył spalone miasto, próbując podążyć śladami ostatnich wydarzeń. Dostrzegł pęknięcie pośrodku głównej ulicy, prowadzące aż do ruin bramy i zrozumiał, że to sprawka Falena. Umiejętność przekształcania Mocy w siłę była specjalnością Lanona, jednak Falen też to potrafił. Tyle, że po takie sztuczki sięgał tylko w ostateczności.
   Arwel przeleciał nad gruzami muru i pofrunął na południe, kierując się śladami podeptanej ziemi. Odtworzył drogę, jaką przebyła armia centaurów, a więc zapewne też jego przyjaciel. Ku jego uldze, minęli wioski, kierując się w stronę najbliższego wodopoju.
    Rzeka Dalen.
   Jego rodzinny dom.
   Nie!
   Poszybował ku wzniesieniom, za którymi znajdowała się skryta częściowo kotlinka, a dalej rzeka.
   Ślady kopyt prowadziły prosto do jego domu.
 Coś twardego utkwiło mu w gardle, gdy zobaczył w dole gruzy i zdewastowane pole. Z gospodarstwa jego rodziców pozostały jedynie martwe zwierzęta i podeptana ziemia, a z domu szczątki połamanych desek.
   Wylądował chwiejnie przed miejscem, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi do chaty i bez sił opadł na kolana.
   - Mamo! Tato! – Rozejrzał się wokół, ale wiedział, że nikogo tu nie ma.
   Nikt nie wybiegł mu na spotkanie. Nawet po Lussie i Nerto nie było śladu.
 Piekące łzy wypełniły mu oczy, a serce podeszło do gardła. Zgarbił się i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, zagapił się na zgliszcza rodzinnego domu. Czy jego rodzina została tam pogrzebana żywcem, czy te bestie poniosły ich ze sobą? Czy cierpieli? Czy próbowali się bronić?
   Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, a ciałem wstrząsnął szloch rozpaczy. Zwiesił głowę, nawet nie próbując hamować płaczu.
   Gdybym przybył kilka godzin wcześniej. Gdybym tylko zdążył...
   Nie obwiniaj się, przyjacielu.
   Ktoś nadszedł z tyłu i opadł przy nim. Znajome ręce objęły go w pasie, a głowa spoczęła na plecach.
   - Falen!
   Chciał się odwrócić, ale wojownik tylko objął go mocniej.
  - Poczekaj...tylko chwilę...zostań tak... – Mówił urywanym szeptem, a potem długo oddychał ciężko, urywanie.
  - Co się stało? Gdzie byłeś? - Naskoczył na niego ze złością, dławiąc się własnymi łzami – Mówiłem do cholery, że masz sam z nimi nie walczyć! Mówiłem, że masz nie robić niczego głupiego! Mówiłem... – Przerwał gwałtownie i zapłakał głośno.
  - Nie...- Głos Falena był nie głośniejszy od szeptu – Przestań. Twoja rodzina...żyje. Są w pałacu...zdrowi... Przepraszam, ja...
   Arwel wyprostował się gwałtownie i w tym momencie poczuł na plecach ciężar, kiedy przyjaciel oparł się o niego całym ciałem. Zapanowała cisza, nie słyszał już nawet jego oddechu.
   - Falen? Falen!
  Odwrócił się błyskawicznie w momencie, gdy wojownik zsunął się z niego i opadł nieprzytomny na ziemię.
   To, co zobaczył, zaparło mu dech.
  Falen był cały we krwi i brudzie, ubranie miał w strzępach, a na złotych włosach widniały czerwone ślady. Z licznych ran, najgorsza była na brzuchu i piersi. Niebieski kawałek materiału, którym próbował opatrzyć ranę, dawno przesiąkł krwią.
   Arwel pochylił się i wstrzymując oddech, sprawdził czy oddycha. Jego serce wciąż biło, ale słabo.
  - Głupku – wychrypiał, pochylając się nad jego twarzą i badając ją ostrożnie palcami – Miałeś o siebie dbać. Nie umieraj mi tu teraz. Jeśli mnie zostawisz, zabiję cię.
   Ostrożnie wziął bezwładne ciało Falena na ręce, rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo. Tuląc go do siebie, modlił się żarliwie do wszystkich bogów, by oszczędzili tą żałosną istotę, chociażby po to, żeby potem mógł mu nagadać.
   Dlaczego zawsze sprawiasz, że muszę się o ciebie martwić? Odpowiedziała mu cisza. Arwel wciąż nie był w stanie powstrzymać płynących łez. Dziękuję.
  Wrócił do Lotheronu, ale tym razem wylądował dopiero przed drzwiami pałacu. Dostrzegł na dziedzińcu Noxa i przywołał go skinieniem głowy.
   - Jesteś mi potrzebny! – Krzyknął i nie czekając na niego, wszedł do środka.
   Rozpychając się brutalnie w tłumie, i przyciskając kurczowo do siebie to, co zostało z Falena, wbiegł na pierwsze piętro. Odnalazł pustą komnatę i położył przyjaciela na łóżku. Wyszedł na korytarz i przymknął za sobą drzwi w momencie, gdy nadbiegł Nox.
   - Co się stało?
   - Falen jest ciężko ranny. Musisz mu pomóc.
   - Dobrze.
  Nox chciał otworzyć drzwi, ale Arwel wciąż trzymał dłoń na klamce. Zatrzymał go i spojrzał mu prosto w oczy.
   - Zanim tam wejdziesz, muszę ci coś powiedzieć.


***

   Wczesne słońce skryło się za warstwą chmur. Chociaż powietrze było wilgotne i przyjemnie chłodne, na razie nie zanosiło się na deszcz. Balar zawisł nad przystanią wyspy Aznar i obserwował, jak kilkutysięczna armia ludzi i zwierzołaków pakuje się na statki, w tym na „Czarną Panią”.
   Tym razem sam wszystkiego dopilnuję.
  Dopiero gdy statki zaczęły odbijać od portu, odwrócił się i poleciał w stronę jedynej budowli na wyspie – czarnej, zwalistej wieży.
  W środku panowały ciemności, ale na szczęście nie takie jak u Jormunga. Schodząc krętymi schodami, nie fatygował się nawet by stworzyć choćby promyk światła. Widział na tyle, by się nie potknąć i tutaj przynajmniej nie musiał się obawiać, że coś nagle chwyci go za kostkę. Ze wszystkiego, co przeżył do tej pory, właśnie to wspomnienie nie dawało mu spokoju.
   Otworzył drzwi prawą dłonią i wszedł do obszernej, mrocznej komnaty. Emanujący z sarkofagu blask, wystarczył, aby oświetlić podziemną komnatę.
   Balar uklęknął obok stojącej postaci i skłonił głowę. Zaraz jednak bez mrugnięcia okiem spojrzał na uwięzioną w trumnie duszę Gathalaga. Wieko było już otwarte prawie do połowy, jednak otaczające go bariery wciąż nie pozwalały mu wyjść.
  - Witaj, Panie – odezwał się głośno, ignorując postać obok. Rairi zerknęła tylko na niego z nieznacznym grymasem. Poczuł w umyśle ostrzegawcze szpileczki bólu i wiedział, że zrobił błąd nie witając się z nią odpowiednio. Była na niego zła i pewnie potem za to zapłaci.
   - Balarze, mój sługo – zagrzmiał tubalny głos, odbijając się echem od grubych ścian wieży – Jak tam moja armia?
   - Czy Rairi nie przekazała ci jeszcze szczegółów? – Umyślnie nawet na nią nie spojrzał.
   - Właśnie podzieliła się ze mną dobrą nowinę o Zielonym Lesie i elfach. Przynajmniej te żałosne stworzenia nie będą mnie dłużej nękać. Zaś, co do ciebie...słyszałem, że nie robisz co do ciebie należy.
   - Ja, panie? – Balar wciąż klęczał na jednym kolanie, ale śmiało patrzył w głąb sarkofagu, na wijącą się, czarną duszę – Wykonuję twoje rozkazy i...
   - ...i ponosisz same porażki – dokończyła cierpko Rairi. Spojrzał na nią ostro, ale było już za późno.    Patrząc mu w oczy, kontynuowała bezwzględnie – Wysłana przez niego armia krasnoludów zamiast zaatakować Gildrar, przysięgła wierność Kruczemu Królowi i pomaszerowała do stolicy. Cyrret Krwawy, który miał poprowadzić ludzi na stolicę Belthów, również poniósł klęskę. Wpadli w pułapkę i wszyscy zginęli, a miasto przetrwało. Armia nephilów pod dowództwem Ortisa również gdzieś zniknęła.
   Milczenie w komnacie było nieznośnie napięte i długie. Balar nawet nie drgnął, chociaż wyczuwał zadowolenie Rairi i rosnący gniew Gathalaga.
   - Czy to prawda, sługo? – Głos był niepokojąco spokojny.
   - Tak.
   - Co gorsza, panie, wciąż nie zabił brata i nie zdołał podporządkować sobie Potomka – jej ostatnie słowa dopełniły czarę.
   Dusza w sarkofagu poruszyła się niespokojnie, a Głos zawrzał z gniewu.
  - Zawiodłeś mnie, Balarze! Obiecałeś, że ta zdrajczyni padnie mi do stóp! Nic nie może stanąć mi na przeszkodzie. Kiedy zaklęcie przeminie i znajdziecie dla mnie ciało, ten świat ma należeć tylko do mnie. Ma być mój! – Balar poczuł jak podłoga zadrżała pod jego nogami, jednak sam pozostał spokojny.
   - Tak, panie – odparł po chwili uniżenie – Będzie jak sobie życzysz.
   - Ufam, że Rairi wypełni każdą moją wolę, ale co do Ciebie, wciąż nie jestem pewny.
   - Panie, czyż...
   - Milcz, sługo! Po raz kolejny mnie zawiodłeś i nie wypełniłeś rozkazu. Rairi – zwrócił się do elfki uprzejmym tonem – Bądź tak dobra i ukaż go odpowiednio.
   - Jak każesz, panie – odparła z lekkim uśmiechem i zwróciła się ku niemu, mrużąc leniwie oczy.
   Balar nie zamierzał uciekać, ani się bronić. Kiedy przyszła pierwsza fala bólu, zmarszczył tylko brwi, ale pozostał nieporuszony. Druga, znacznie mocniejsza zwaliła go z nóg. Skulił się na zimnej posadzce i jęknął głucho. Znał już to uczucie, bo bardzo długo właśnie w ten sposób lubiła się z nim bawić. To był żywy gorący ogień, który spalał go od środka. Ból pochodził z serca i z mózgu, wypełniał go po same koniuszki uszu, jakby jego ciało było żywcem rozrywane.
   Wił się w konwulsjach całą wieczność, chociaż minęło może parę minut.
   - Dosyć!
  Głos wypełnił jego uszy i boleśnie obił się w umyśle. Kiedy Najstarsza posłusznie przerwała te tortury, dyszał ciężko i był na wpół przytomny. Powinien wstać i klęknąć przed Gathalagiem, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Jednak leżał spokojnie na boku i próbował dojść do siebie. Z nosa leciała mu krew.
   - Dziękuję, Rairi. Nigdy mnie nie zawiedziesz, prawda?
   - Tak, panie.
   - Dopilnuj wszystkiego, żebym mógł spokojnie czekać na swoje odrodzenie. Czy masz już dla mnie odpowiednie ciało?
   - Wciąż szukam, panie. Wolisz człowieka, elfa, czy jeszcze inną rasę?
   - Tylko nie elfa! Nienawidzę elfów. Może być człowiek, ale musi mieć w sobie coś wyjątkowego. I ma być silny.
   - To nie będzie łatwe, ale natychmiast rozpocznę poszukiwania.
   - W takim razie możesz już odejść.
   Rairi skinęła tylko głową i przeszła obok skulonego na podłodze Balara. Dopiero, gdy usłyszał jak zamykają się za nią drzwi, otworzył oczy. Dźwignął się na rękach, wciąż obolały.
   - Ponieważ wciąż jesteś mi potrzebny, dam ci drugą szansę – odezwał się Głos. Dusza w trumnie uspokoiła się nieco.
- Dziękuję, panie.
   Balar wstał ciężko i krzywiąc się z bólu, zdołał się wyprostować. Związane wcześniej włosy, wysypały się z węzła i opadły na twarz i zmarszczone czoło.
   - Masz zabić Kruczego Króla i przyprowadzić do mnie Potomka. Poza tym słuchaj się Rairi i czekaj na rozkazy.
   - A co z armią?
   - Atakujcie Elderol jak było ustalone. Następnym razem chcę dostać raport o wygranych bitwach.
   Balar skinął głową.
  - Jak sobie życzysz. Czy coś jeszcze?
  - Tak. Postaraj się by Potomek nie znalazła pozostałych kamieni, a przynajmniej opóźnij to do czerwonego księżyca.
  - Coś czuję, że niedługo i tak będzie za bardzo zajęta czymś innym. Poza tym zaklęcie   Posłuszeństwa działa, więc nie powinno być z nią większych kłopotów.
- Dobrze, a więc jednak nie jesteś bezużyteczny. Obyś tym razem mnie nie zawiódł.
   - Z pewnością, panie.
   - Możesz już odejść.
   Balar pokuśtykał do wyjścia, a potem krok za krokiem opuścił duszne, mroczne wnętrze wieży.
   Słońce wciąż nie przebiło się przez chmury, chociaż zrobiło się znacznie cieplej. Balar zmrużył oczy i opierając się o poręcz, wciągnął w płuca świeże powietrze, rozglądając się po niewielkiej wyspie.
    W dole schodów czekała Rairi. Kiedy zszedł do niej powoli, wciąż patrzyła na spienione fale. Poza pokrzykującymi beztrosko mewami, na wyspie nie było innych zwierząt.
   - Myślałem, że już poszłaś.
   - Jakże bym mogła opuścić cię bez pożegnania – zwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się jednym kącikiem ust – Tak rzadko się widujemy.
   Położyła smukłą dłoń na jego piersi i powoli powędrowała nią w górę, unosząc na niego zielone oczy. Nagle złapała go za kark, przyciągnęła i pocałowała gwałtownie. Odsunęła się dopiero wtedy, gdy zabrakło mu tchu.
   - Nie bierz tego do serca, że sprawiłam ci ból, ale rozumiesz, że to było życzenie naszego Pana, nie moje.
   - Z pewnością – mruknął cierpko, chociaż wiedział, jaka jest prawda. Odsunął się od niej o krok, jego czarne oczy pozostały chłodne, bez wyrazu – Domyślam się, że masz już przygotowany plan – stwierdził, zmieniając temat.
    Rairi skrzyżowała przed sobą ramiona i znów zapatrzyła się na niespokojną wodę.
   - Tak. Ortis poprowadzi nephilów, a ja dopilnuję ataku na De’Ilos. Tym razem osobiście włączę się do walki.
   - Sam mógłbym...
  Zahuczało mu w głowie i poczuł jakby coś ścisnęło mu mózg. Zachwiał się i potrząsnął w oszołomieniu głową. Rairi uśmiechnęła się pod nosem.
   - Czyż Niezwyciężony nie przekazał ci, byś się mnie słuchał? Nie lekceważ jego rozkazów, bo w końcu straci cierpliwość i uzna, że jesteś nieprzydatny.
   - Nie boję się go – rzucił ostro.
   - Każdy boi się gniewu boga. Jakiegokolwiek.
   - Gathalag nie jest bogiem, tylko zwykłym elfem, który był zbyt arogancki i żądny władzy.
   Rairi obdarzyła go długim spojrzeniem, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
   - Masz odwagę, skoro mówisz takie rzeczy na głos – dotknęła jego twarzy – Kogoś jednak musisz się bać, żeby być posłusznym.
   Gwałtowna fala bólu, niczym smagnięcie biczem powaliła go przed nią na kolana. Elfka roześmiała się zmysłowo i ujęła jego twarz w obie dłonie. Pochyliła się i pocałowała go w pomarszczone czoło, a potem złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
   - Możesz wybrać – odezwała się władczo, spoglądając na niego z góry – Albo obrócisz w proch Gernnhed, albo zabijesz hrabiego Ashe. Będziesz posłuszny, to szybko zapomnimy o twoich niepowodzeniach.
   - Gathalag i tak mnie potrzebuje.
   - I całe szczęście – pomogła mu wstać, a potem objęła go w talii i wtuliła się w jego pierś. – Ja też cię potrzebuję, więc bądź grzeczny i spraw, żebym więcej nie musiała zadawać ci bólu.
   Balar spojrzał gdzieś w bok z nieokreślonym wyrazem twarzy. W końcu uśmiechnął się chłodno w ramionach elfki.
   Zniszczę Gernnhed i zabiję Imara. A potem przyprowadzę do wieży Potomka.
   Mądra decyzja. Zamruczała w jego umyśle. Zrób to, a ja i nasz Pan, będziemy z ciebie zadowoleni.

***

   Ariel nie chciała nikomu mówić o swoim spotkaniu z Gathalagiem, by przypadkiem nie spanikowali, dlatego podczas lotu była milcząca i zamyślona. Myślała o Lirze, z bólem uświadamiając sobie, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie miała okazji z nią porozmawiać. Riva zerkał na nią z niepokojem i próbował zagadywać, więc uśmiechała się tylko i próbowała żartować jakby nic się nie stało. Nikt nie wspominał nawet o walce z Balarem, jakby zgodnie uznali, że ten temat jest zbyt drażliwy. Reeth dogonił ich dosyć szybko i leciał na końcu, podczas gdy Ylon to ich wyprzedzał, to wracał, wypatrując w dole jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Jednak przez całą drogę nie dostrzegli żadnych centaurów, co jednak nie koniecznie było dobrym znakiem.
    Kilka dni później Ylon nadleciał ku nim wyraźnie wstrząśnięty.
   - Lotheron... – Przerwał, jakby zabrakło mu słów i spojrzał na Rivę z lękiem w oczach – Wasza Wysokość, lepiej przygotuj się...
    Ale żadne z nich nie mogło przygotować się na to, co ujrzeli na miejscu stolicy Ashe.
   Z całego miasta na placie liścia, tylko pałac hrabiego pozostał nienaruszony. Siedząca na grzbiecie kruka Lunna, wykrzyknęła coś w elfim języku, jakby zaklęła, a Sato wymienił z Ariel poważne spojrzenia. Dzień był pochmurny, więc jego złote tęczówki odcinały się od szarego nieba, jakby emanowały własnym, słonecznym blaskiem. W tej chwili pociemniały lekko, przyjmując wilczy, bursztynowy odcień.
    - To musiała być prawdziwa rzeź – stwierdził grobowym głosem.
   Ariel z niepokojem spojrzała na Rivę. Patrzył na ruiny miasta ze zmarszczonym czołem i zbolałą miną. Dostrzegła, że znów przyciska lewą dłoń do piersi, więc dotknęła go przelotnie, wysyłając ku niemu falę uzdrawiającej energii. Potem znów spojrzała w dół, gdyż akurat znaleźli się nad miastem.
   Wśród gruzów i spalonych budynków, ulice wciąż zalane były ciałami ludzi i centaurów. Wszędzie widać było kręcących się ludzi, głównie wojowników, którzy usuwali zwłoki. Niektórzy im pomagali, inni stali tylko bezradnie, a jeszcze inni próbowali przeszukiwać gruzy swoich domów i uratować, co tylko się da.
    Jakby przez miasto przeszło tornado, a nie armia centaurów. Tyle zniszczeń...Tyle ofiar...
   - Przynajmniej...przynajmniej ktoś przeżył – rzuciła Ariel, próbując znaleźć w tym wszystkim coś pozytywnego.
   Trzymając się białego upierzenia potężnego kruka Sato wychylił nieznacznie, próbując przyjrzeć się zniszczonemu miastu.
    - A gdzie w ogóle te centaury? Widzę kilka martwych, ale reszta może gdzieś kręci się w pobliżu.
    - Nie ma ich tu – stwierdziła Lunna, siedząca za jego plecami. Głos drżał jej z przejęcia – Coś, albo ktoś je wypłoszył.
    Ariel spojrzała na nią z uniesionymi brwiami.
   - Ktoś? – Szybko zwróciła głowę w stronę Rivy – Ktoś z Zakonu?
    Król skinął tylko głową.
   - Zaraz się wszystkiego dowiemy – powiedział tylko i przyspieszył, kierując się wprost ku pałacowi.
W pewnej chwili Ariel dostrzegła w dole jak jakaś kobieta próbuje wygrzebać coś z pod gruzów swojego domu i męczy się z ciężką belką.
- Zaraz wracam! – Krzyknęła i bez namysłu rzuciła się, by jej pomóc.
    Przy pomocy siły powietrza, pomogła kobiecie wygrzebać spod gruzów kuferek z monetami. Kiedy tamta zaczęła jej się kłaniać i dziękować ze łzami w oczach, Ariel już odbiegła kawałek dalej, gdzie dostrzegła rannego mężczyznę.
    - Pomóc ci?
   Obejrzała się i na widok Sato i Lunny, uśmiechnęła się szeroko.
   - Jasne.
   Ugasiła wodą kilka tlących się zgliszczy, potem razem z Lunną zajęły się uzdrawianiem. Sato pomagał przenosić ciała i wygrzebywać z gruzów dobytek mieszkańców, w końcu jednak Argon zaczął się niecierpliwić, więc odlecieli w stronę zamku.
   Na dziedzińcu panowało zamieszanie i hałas jak na targu w środku dnia. Po wylądowaniu za murem na kawałku wolnej przestrzeni, z konsternacją rozejrzeli się po tłumie.
    - Co tu się dzieje? – Ariel była porażona widokiem tych rozhisteryzowanych, przerażonych ludzi.
   - To chyba mieszkańcy, którzy przeżyli – odparł Sato, trzymając się blisko niej i osłaniając przed napierającym tłumem.
   - To takie straszne. Takie straszne... – Mruczała do siebie Lunna, po czym pobiegła do miejsca, gdzie zgromadzili się ranni i zaczęła ich uzdrawiać.
    Argon przyglądał się przez chwilę elfce, a potem z surowym wyrazem twarzy powiódł wzrokiem po dziedzińcu.
   - Hrabia Imar już dawno powinien zaprowadzić tu porządek.
   Riva skinął ponuro głową.
   - To niedopuszczalne, żeby wciąż panował tu taki chaos. Tym ludziom trzeba zapewnić schronienie i pomoc.
    - Widzę Orana - Argon natychmiast ruszył we wskazanym kierunku.
   Otyły wojownik z Zakonu stał niedaleko wejścia do zamku i rozmawiał z generałem Narenem i kilkoma wojownikami. Gdy podeszli do nich szybko, wszyscy skłonili się przed królem.
   - Witaj, Wasza Wysokość – Oran miał ściągniętą zmęczeniem twarz, ale czujne spojrzenie.
   - Jak wygląda sytuacja? – zapytał Riva.
   - W tej chwili wynosimy ciała i próbujemy ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli. Nox zajmuje się rannymi.
   - Dlaczego zabraliście się za to tak późno?
   - Wybacz, Panie – generał skłonił się przed nim z szacunkiem – Po rozkazie Falena natychmiast wyruszyłem z moimi ludźmi, ale przybyliśmy dopiero niedawno. Centaury zdążyły opuścić prowincję.
   - Falen? – Biały Kruk zmarszczył brwi i rozejrzał się szybko wokół – To on nas zawiadomił o ataku. Gdzie jest teraz?
   - Razem z Arwelem wrócili już do Malagrii. Zaraz po tym jak Nox uleczył Falena – odparł mu Oran.
   Ylon i Reeth popatrzyli na siebie z niepokojem, a Sato objął Ariel ramieniem.
   - Dużo jest ofiar?
   - Podobno Falen walczył, mając przy sobie tylko garstkę wojowników. Udało mu się ewakuować mieszkańców, a sam przepędził centaury. Niestety straty są dość liczne. Nie tylko w ludziach.
   Riva zacisnął usta.
   - Gdzie jest hrabia Imar? Dlaczego sam się tym nie zajmuje?
   Oran pokręcił z rezygnacją głową.
   - Zamknął się u siebie. Próbowaliśmy z nim rozmawiać, ale...
   - Dobrze. Sam się tym zajmę – przerwał mu niecierpliwie i ruszył pospiesznie do pałacu. Po drodze obejrzał się na pozostałych – Reeth postaraj się uspokoić ludzi, a ty, Ylonie pomóż wojownikom w mieście.
   Mężczyźni natychmiast oddalili się, by wykonać rozkaz, zaś reszta podążyła za królem do zamku.   W holu, na schodach i na wyższych piętrach również kręcili się bezdomni mieszkańcy. Niektórzy leżeli gdzie popadnie, ale większość snuła się bez celu, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Wokół panowało zamieszanie i zgiełk. Służba roznosiła jedzenie i pomagała starszym osobom. W tym chaotycznym tłumie dostrzegli z daleka białe włosy Noxa. Półelf, oblegany przez szukających pomocy mieszkańców, dwoił się i troił, aby opanować sytuację. Ariel krzyknęła do niego i dopiero wtedy ich zauważył. Posłał jej zmęczony uśmiech i skinął królowi głową. Już po chwili całkiem zniknął w tłumie, a oni z trudem przepchnęli się do schodów.
   W głębi pałacu zrobiło się pusto i znacznie ciszej. Zatrzymali się przed drzwiami komnaty hrabiego, których nikt nie pilnował i Riva otworzył je bez pukania. Ariel właśnie miała wejść do środka, kiedy Sato przytrzymał ją za ramię. Gdy spojrzała na niego z zaskoczeniem, wyszczerzył zęby, drugą dłonią drapiąc się po włosach.
    - I tak nie lubię tych nudnych narad, więc pokręcę się po holu – mrugnął do niej złotym okiem i już go nie było. Ariel obejrzała się za nim, a potem napotkała surowe spojrzenie Argona i jako ostatnia weszła do komnaty.
   Zastali Imara w momencie, gdy pakował się pospiesznie, wrzucając do torby potrzebne rzeczy. Jego kolorowa szata była pomięta i brudna, a on sam wyglądał, jakby od kilku dni nie widział wody i grzebienia. Na szczupłej twarzy widniał kilkudniowy zarost. Nawet nie zauważył kiedy weszli.
   Pozwoliła sobie zająć krzesło przy okrągłym stoliku i przez chwilę podziwiała bogaty wystrój komnaty. Argon tymczasem podszedł do okna i oparł się o parapet, Riva zaś stanął władczo nad hrabią.
   - Imarze! – Krzyknął ostro, aż ten podskoczył na miejscu i w końcu uniósł głowę. Popatrzył na nich kolejno wylęknionym wzrokiem.
   - W...Wasza Wysokość – wyjąkał drżącym głosem, a widząc Ariel i Białego Kruka, otworzył szeroko oczy i pospiesznie padł na kolana.
   - Wstań, Imarze – Riva pomógł mu się podnieść i z powrotem posadził na łóżku – Lepiej wytłumacz mi, co tu się dzieje.
     - To...centaury zaatakowały miasto...Nic...nic nie mogłem zrobić...
   - To już wiem, chodzi mi o ciebie. Dlaczego siedzisz tu zamknięty i nic nie robisz? Trzeba oszacować straty i ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli – Riva mówił coraz bardziej podniesionym głosem – Należy jak najszybciej rozpocząć odbudowę miasta i wzmocnić jego ochronę. Czy wiesz w ogóle, co się dzieje za oknem? Jesteś hrabią tej prowincji i odpowiadasz za nią!
   Imar skulił się w sobie. Nerwowo mielił w palcach skraj tuniki, aż pojawiła się w niej dziura.
   - Ja...To...Wiem, ale...
   - Imarze!!
   Hrabia zerwał się gwałtownie, jakby ktoś go kopnął. Ariel uniosła brwi, a Argon przy oknie tylko uśmiechnął się pod nosem. Oboje nawet nie próbowali się wtrącać do tej rozmowy. Przynajmniej na razie.
   Nie ma to jak królewski autorytet.
   Tymczasem Riva chwycił hrabiego za skraj tuniki i szarpiąc nim brutalnie, usadził na krześle przy stole. Sam zajął miejsce po przeciwnej stronie, obok Ariel i z ciężkim westchnieniem przeczesał palcami włosy. W czasie przedłużającej się ciszy, hrabia skulił się niczym wystraszone dziecko i spuścił głowę, wydając z siebie coś jak piskliwe łkanie. Dostrzegła, że Argon patrzy na tego człowieka z najwyższą pogardą.
   - No dobrze. – Riva odezwał się w końcu znacznie spokojniejszym tonem – Zacznijmy może od początku – przeszył Imara stalowym spojrzeniem – Zajmiesz się swoimi obowiązkami i zrobisz, to, co powinieneś zrobić już dawno. Zabiorę ze sobą Noszących Znak Kruka, ale zostawię ci wojowników, żeby pomogli w mieście chociaż nie powinienem tego robić. Jesteś odpowiedzialny za tą prowincję, więc weź się w garść i zabierz się do roboty.
- Ja...nie mogę.
   - Jak to nie możesz? Dlaczego? – Riva z trudem starał się zachować spokój.
   - Nie...nie mam ludzi. Wszyscy zginęli – jęknął, nie podnosząc głowy.
   Argon wymienił z królem pochmurne spojrzenie. Riva pochylił się nad stołem i splótł przed sobą dłonie. Odetchnął głęboko.
   - Jak to nie masz ludzi? – Zapytał w końcu ostro. – Kiedy obsadzałem cię na tym stanowisku, w Lotheronie było co najmniej dziesięć tysięcy wojowników.
   Imarowi zadrżała broda.
   - Wybacz, Wasza Wysokość, ale od bardzo dawna nie było żadnych wojen, ludzie nie mieli, co robić, więc...więc ich zwolniłem.
   Ariel dostrzegła, jak Argonowi napina się blizna na policzku. Jego oczy pociemniały.
  - Więc twierdzisz, że w czasie ataku centaurów, miasto było praktycznie bez obrony? – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
   Hrabia spojrzał na niego przelotnie, ale wystraszył się wyrazu jego twarzy.
   - T..tak, Biały Kruku.
   - Ilu więc miałeś ludzi?
   - Może ze dwa tysiące, nie więcej.
   - Jeden Noszących Znak Kruka o mało nie zginął, bo ty zwolniłeś wcześniej wojowników? – Riva zerwał się na nogi, uderzając dłońmi w stół – To karygodne! To już druga prowincja bez obrony! Szykuje się wojna, a my nie mamy ludzi. Nie możemy sobie pozwolić na straty! Gdzie ja teraz zbiorę armię?!
   - Spokojnie, Riva.
  Ariel chwyciła go pod łokieć i łagodnie próbowała zmusić, by usiadł. Nie patrząc na nią, z zaciśniętymi szczękami, opadł w końcu na krzesło. Ukrył twarz pomiędzy splecionymi dłońmi i zamarł tak na chwilę. Z zewnątrz, jak i z pałacu dochodziły zmieszane głosy ludzi. Gdzieś zaskrzypiała podłoga.
   - Coś wymyślimy. – Ariel przenosiła spojrzenie od jednego do drugiego, chociaż żaden na nią nie patrzył – Mamy w końcu krasnoludy, Zakon Kruka, Vethoynów…
   - Czy zdajesz sobie sprawę, jak liczną armią dysponuje już Niezwyciężony? – Argon odwrócił się do niej ze srogim wyrazem twarzy. Nie czekając na odpowiedź, dodał: – W tej chwili nie jesteśmy w stanie zebrać nawet połowy takiej siły.
   - Przecież jestem jeszcze ja. Jak tylko zbiorę wszystkie kamienie, będę w stanie...
   Riva wyprostował się i przerwał im machnięciem ręki.
  - Przestańcie – potarł w namyśle podbródek i zwrócił się do hrabiego: – Imarze, teraz przede wszystkim musisz doprowadzić miasto do porządku. Jeden z Noszących Znak Kruka zostanie z tobą i pomoże ci zając się obroną.
   Mężczyzna siedział ze zwieszoną głową i milczał długo, a kiedy się odezwał, jego słowa zaskoczyły całą trójkę.
   - Nie...nie chcę.
  Kapitan doskoczył do niego, jakby zamierzał go uderzyć, ale jedno ostre spojrzenie Rivy powstrzymało go od tego.
  - Jako to nie chcesz, hrabio? – Zapytała łagodnie Ariel, na spokojnie próbując uzyskać od niego odpowiedź.
   Imar zerknął na nią, zamrugał i z zaskoczeniem dostrzegła w jego oczach łzy. Przez chwilę patrzył na jej pasemka.
   - Ja... Nie obchodzi mnie Lotheron, pani – dostrzegł przeszywające spojrzenie króla i szybko zwiesił głowę, jakby zawstydzony.
   Riva zabębnił palcami o blat stołu.
   - Dlaczego? Możesz nam to łaskawie wyjaśnić?
   - Bo...- Po policzku hrabiego spłynęła łza – Moja córka...Savara...Została uprowadzona.
   Ariel wyprostowała się czujnie.
   - Mów dalej, hrabio – zachęciła, gdy znów zamilkł.
   Spojrzał na nią mokrymi oczami.
   - Jeszcze przed atakiem centaurów, ktoś uprowadził moją córkę, Savarę...Jej matka była Nammijką. Była Widzącą i należała do osobistej grupy wojowniczek królowej. Uciekła ze swojego kraju, a ja dałem jej schronienie. Nasza córka...była normalna, bez żadnych umiejętności. Podejrzewam, że wytropili ją ci, którzy ścigali żonę i teraz chcą ją na siłę ściągnąć do Nammiru. Hal, jej lokaj ruszył za nią w pogoń i też przepadł. Podobnie jak jej mąż, szanowany kupiec – jego ramiona zadrżały gwałtownie i jęknął – Moja córeczka. Moje biedne dziecko. Co tam kilka spalonych domów, kiedy moje biedactwo będzie zmuszone żyć w tym okrutnym, pustynnym kraju. Każą jej zabijać, albo jeszcze gorzej! Wysłałem za nimi część wojowników, ale nie wiem czy ich dogonią.
    Argon westchnął przeciągle i przewrócił oczami.
   - To wszystko? Z powodu córki skażesz miasto na zagładę?
   Hrabia wskazał palcem na Rivę.
   - Czy jeśli twoja córka, panie, zostałaby uprowadzona, nie rzuciłbyś wszystkiego i nie zaczął jej szukać? Jeśli chcecie, sami zajmijcie się miastem, ja nie mam do tego głowy.
   Riva zajrzał mu prosto w oczy, a potem wstał i zaczął przechadzać się po komnacie. Splótł dłonie za plecami i pokręcił głową.
   - Przykro mi z powodu twojej córki, ale masz też swoje obowiązki, Imarze. Nie mogę zajmować się każdym miastem i każdym drobnym problemem. Tym bardziej nie w obliczu nadciągającej wojny. Dałem ci tą ziemię i tytuł nie dla bogactwa czy zabawy, ale po to, byś pomógł mi utrzymać porządek i bezpieczeństwo w Elderorze. Niestety, ale musisz odłożyć na bok emocje i...
   - Nie!
   Imar wstał gwałtownie, aż krzesło przewróciło się z hukiem i w nerwowym pośpiechu powrócił do pakowania.
   - Jak chcecie, możecie mnie wygnać, i tak zamierzam odnaleźć córkę.
   Riva zamarł i patrzył na niego bezradnie, jakby zabrakło mu już argumentów. Biały Kruk stracił cierpliwość i popchnął mężczyznę na łóżko jednocześnie kopiąc worek z rzeczami. Ariel zaprotestowała głosno, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym zbliżyła się do hrabiego i kucnęła, próbując zajrzeć mu w oczy.
   - Bardzo mi przykro, z powodu pańskiej córki, hrabio – odezwała się miękko, ze współczuciem - Czy jeśli obiecam ci, że twoja córka wróci do domu, zajmiesz się swoimi obowiązkami?
   Imar skinął niepewnie głową.
   - Tak. Jednak kto ją teraz odnajdzie? Pewnie są już w Nammirze.
   Ariel ścisnęła jego ramię i uśmiechnęła się szeroko.
   - Ja. Osobiście sprowadzę twoją córkę do domu.
   - Co?! – Wykrzyknęli Argon i Riva.
   - To jest absolutnie zły pomysł.
   - Jak możesz znowu...
   Ariel uciszyła ich jednym spojrzeniem i wyprostowała się z determinacją na twarzy.
  - Postanowiłam – powiedziała dobitnie, nie zwracając uwagi na wściekłą minę Argona – Znajdę Savarę, a wtedy hrabia odbuduje miasto i wszystko wróci do normy.
   - Oszalałaś? – Warknął kapitan z zaciśniętymi pięściami – Znowu pakujesz się w kłopoty.
   - Nie rozpędzaj się, Ariel. Możemy wysłać kogoś na poszukiwania, ale sama...
   - To zajmie najwyżej kilka dni. Polecę i...
   Nagle przez zamknięte okno przeniknął niewielki szary obłok. Przepłynął obok całej trójki, po czym na ich oczach wniknął w ciało hrabiego.
   Imar drgnął, jakby ktoś go uderzył i padł na łóżko.
   Dostrzegli za oknem jakiś ruch i Riva błyskawicznie otworzył je szarpnięciem.
   - Balar! – Wrzasnął z jedną nogą na parapecie.
   Jego brat zatoczył koło nad pałacem, spojrzał w okno i odleciał.
   - Wracaj tu! Nie daruję ci tego!
   Riva chciał za nim polecieć, ale Argon doskoczył do niego, złapał w pasie i siłą odciągnął od parapetu. Szarpali się przez chwilę, aż w końcu razem osunęli się na kolana.
   - Cholerny drań! – Mruczał ze złością, uderzając pięścią w posadzkę.
   - Już za późno. Odleciał.
   Podczas gdy przyjaciel próbował go uspokoić, w tym samym czasie Imar pobladł śmiertelnie i ze świstem próbował złapać powietrze.
   - Hrabio!
   Ariel pochyliła się nad nieruchomym mężczyzną i spróbowała lekko nim potrząsnąć.
   - Hrabio? Imarze?
   Dopiero, gdy klepnęła go w policzek, uchylił ciężko powieki. Zawiesił na niej mętne spojrzenie i gwałtownie złapał za rękę.
   - Obiecaj...Obiecaj, że sprowadzisz Savarę. Nie może trafić w ich ręce. Królowa użyje ją jako broni. Jeśli ma Moc...będzie niebezpieczna nie tylko dla siebie...
   Z pobladłą twarzą zerknęła na towarzyszy. Imar nagląco ścisnął jej dłoń.
   - Obiecaj!
   Coś ciężkiego utkwiło jej w gardle. Wiedziała, że jej słowa będą nieodwracalne.
   - Obiecuję, hrabio.

   Imar uśmiechnął się z ulgą, wydał ostatni oddech i po prostu zniknął.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych