piątek, 9 września 2016

Rozdział 35

     Falen był właśnie w trakcie nudnej narady z doradcami, gdy dostał wiadomość o centaurach. Zaniepokojony, ale też podekscytowany tym, że w końcu coś się dzieje, zerwał się, chwycił swój miecz i od razu pobiegł do warowni. Po drodze przywołał w myślach Arwela.
     Gdzie jesteście? Zapytał, pędząc zamkowymi korytarzami.
    Nadal w Gildrarze. A co się stało?
    Centaury zaatakowały prowincję Ashe.
    Co?!
    Zbiorę ludzi i ruszamy od razu..
    Tylko proszę, nie rób nic głupiego. Już do ciebie lecę.
    Uśmiechnął się pod nosem.
    Nie obiecuję, ale się postaram. Jeśli chcesz zobaczyć mnie żywego, to się pospiesz.
    Nie żartuj sobie. Ani mi się waż...
  Ale Falen nie dał mu skończyć, gdyż urwał kontakt w momencie, gdy wypadł na zalany popołudniowym słońcem dziedziniec.
    Odnalazł generała Narena na zamkowych blankach.
    - Zbierz wszystkich dostępnych wojowników – rozkazał na przywitanie.
    Postawny, wysoki wojownik mało komu okazywał szacunek, a już na pewno nie komuś takiemu jak Falen. Gdyby nie to, że w tej chwili działał w imieniu króla, Naren pewnie był go nawet zignorował. Tymczasem zapytał tylko:
    - Na kiedy?
    - Na teraz. Natychmiast! –przeczesał nerwowo złote włosy, skąpane w intensywnych promieniach słońca. Mrużył oczy i zaciskał szczęki, nadając swojej drobnej twarzy większej stanowczości.
    - To niemożliwe...panie. Większość jest na szkoleniu, albo na patrolach, ciężko będzie...
    Falen nie miał czasu się z nim kłócić. Niechętnie wniknął w jego umysł i wspomagając się Mocą, powtórzył rozkazująco.
    - Zbierz tylu ludzi ilu się da i jeszcze dzisiaj macie wymaszerować do Ashe. Najlepiej na koniach i w pełnym uzbrojeniu.
    Generał skinął posłusznie głową już bez żadnych oporów. Falen wyjaśnił mu sytuację, a potem rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo.
    Wiedział, że robi źle. Powinien poczekać na wojowników, albo chociaż na Zakon Kruka. Jednak obie grupy mogą dotrzeć na miejsce za kilka dni, a jeśli chciał uratować prowincję, liczyła się każda minuta. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, gdy przybędzie na miejsce, bo nie miał pojęcia, co tam zastanie.
    Ciekawe czy wciąż są kontrolowane przez Rairi.
    Jeśli ta elfka będzie wśród centaurów, nic nie wskóra nawet z armią wojowników. Natomiast, jeśli te stworzenia zostały uwolnione, będą zdezorientowane, oszalałe i nieobliczalne.
    Cholera. Lepiej się pospiesz, Arwelu.
    Szybko opuścił mury stolicy i skierował się na zachód. Leciał wysoko, ponad chmurami, a wiatr szarpał jego luźną tunikę. Nie miał czasu się przebrać, czy chwycić swój płaszcz. Kiedy nadejdzie noc zapewne zmarznie, ale to był naprawdę najmniejszy problem.
     Przeleciał nad wijącą się między polami rzekę Dalen i znalazł się na terenie prowincji Ashe. Zniżył nieco lot i spatrolował Tisirrę, rozciągający się w pobliżu las i sąsiednie wioski. Tutaj chyba nikt nie słyszał o niebezpieczeństwie, bo ludzie spokojnie krzątali się wokół swoich spraw, a dzieci biegały po łąkach, korzystając z ostatnich chwil dnia. Falen jednak pozostał czujny, wypatrując najmniejszej oznaki zagrożenia. Nadleciał do stolicy od północy i już z daleka dostrzegł, że jego najgorsze obawy się potwierdziły.
     Centaury już zaatakowały Lotheron.
    Mury obronne zostały sforsowane i zniszczone, a miasto stało w ogniu. Falen otoczył się ochronną barierą i zacisnął kurczowo palce na rękojeści miecza. W jego niebieskich oczach zapaliły się groźne ogniki. Złożył skrzydła i pikując w stronę miasta, uśmiechnął się niewesoło.
      Pięćset centaurów? Zapowiada się interesująco.
    W całym mieście panował chaos. Ogień przenosił się na kolejne budynki, zasnuwając ulice ciężkim dymem. Już z daleka słychać było krzyki, odgłosy walki i ryki rozjuszonych centaurów. Falen otworzył się na umysły innych, skupiając się szczególnie na najeźdźcach. Zostały uwolnione i nigdzie nie wyczuwał Rairi. To była jedyna dobra wiadomość, bo tak, jak się obawiał, centaury kompletnie zgłupiały. Po długiej niewoli były zdezorientowane, wściekłe i groźniejsze niż kiedykolwiek. Straciły resztki człowieczeństwa i zabijały wszystko na swej drodze. Z trwogą dostrzegł, że ich umysły zostały skrzywione i całkowicie wyniszczone. W całym swoim życiu nie spotkał nikogo tak potężnego i okrutnego. Sam nie życzyłby takiego losu nawet największemu wrogowi.
      Co ta elfka im zrobiła? Jak można doprowadzić kogoś do takiego stanu?
     Falen wylądował na dachu jednego z budynków, nietkniętego jeszcze przez pożar. Z rozpostartymi skrzydłami i mieczem przy boku z ponurą miną przyglądał się temu, co działo się na ulicy. Ludzie biegali w popłochu, popychając się i przewracając, próbując znaleźć dla siebie schronienie. Tratowali siebie nawzajem, a nawet ranili, oślepieni paniką i przerażeniem. Wojownicy w kolczugach próbowali walczyć z centaurami, atakując jednego całą grupą. Było ich jednak zadziwiająco mało, a wielu już nie żyło. Oszalałe stworzenia tratowały ludzi jakby byli szmacianymi lalkami. Martwe zwłoki zaściełały ulicę, a ich liczba rosła przerażająco szybko.
    Falen zatrzymał przebiegającego koło budynku wojownika, wpływając na jego umysł. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, był cały spocony i ranny w kilku miejscach. Stanął posłusznie i zadarł głowę. Na widok kruczego znamienia i skrzydeł, otworzył szeroko oczy, a po chwili skłonił się pospiesznie.
   - Dzięki bogom! – Wykrzyknął drżącym głosem – Przybyłeś panie w dobrym momencie. Centaury...
    - Wiem– przerwał mu niecierpliwie – Jak duże są straty?
    Obaj musieli krzyczeć, by usłyszeć się przez ogólny harmider i syk płomieni.
    - Nie wiem, panie – mówił szybko, nerwowo - Przestaliśmy liczyć. Było nas trzystu, a teraz może stu, nie więcej. Generał Tarron nie żyje. Zaskoczyli nas, panie. Staranowali bramę i zaczęli wszystko niszczyć i palić. Te centaury, to jakieś demony, panie.
   Falen rozejrzał się wokół, w zamyśleniu próbując ogarnąć całą sytuację. Wojownicy pewnie wyruszyli już ze stolicy, ale zanim tu dotrą, z miasta pozostaną zgliszcza. Nie miał czasu czekać na pomoc.
    Popatrzył twardo na wojownika.
    - Gdzie reszta waszych ludzi?
    - Nie ma, panie.
    - Co?! – Falen machnął nerwowo skrzydłami i zdławił uczucie lęku – Chcesz powiedzieć, że było was tylko trzystu w ogóle?
     Mężczyzna skulił się w sobie i spuścił wzrok.
    - Lotheron to miasto szlacheckie, panie. Nasz hrabia najął nas tylko dla pozoru, gdyż nigdy nikt nas nie atakował. Nie byliśmy nawet dobrze wyszkoleni.
    Po prostu pięknie.
    - Gdzie jest teraz hrabia? – Zapytał ostro, jednocześnie spoglądając na wciąż nietknięty zamek z dwiema wieżami.
    - To...Jak tylko centaury wdarły się do miasta, hrabia chyba zamknął się u siebie. Wszyscy jego strażnicy pilnują posiadłości.
    Falen westchnął ciężko.
    - Ilu już zabiliście?
    - Około dziesięciu, panie. Ja...
   Nie dokończył, gdyż niespodziewanie zza uliczki wypadł rozpędzony centaur. Jego umysł zasnuwała czerwona mgiełka, chociaż nikt go już nie kontrolował. Falen dostrzegł w jego oczach szaleństwo i przerażenie. Zamarł w bezruchu, kiedy stworzenie ryknęło głośno, wzniosło długi miecz i odrąbało nieszczęsnemu wojownikowi głowę. Jakby ktoś zwolnił czas, patrzył jak ciało pada ciężko na ziemię we własnej kałuży krwi, a głowa toczy się po brukowanej ulicy i zatrzymuje przy drzwiach budynku, na którym stał. Z dołu spojrzały na niego szeroko otwarte, puste oczy.
    Dopiero oddalający się tętent końskich kopyt wyrwał go z chwilowego transu.
    Wybacz, Arwenie, ale tym razem cię nie posłucham. Nie mogę dłużej na ciebie czekać.
   Uleciał kawałek za centaurem, a ponieważ jego skrzydła nie mieściły się pomiędzy budynkami, zwinął je i zeskoczył na ulicę. Dogonił stworzenie i ryknął.
    - Hej, ty końska kupo mięsa!
    Znaleźli się blisko głównego placu i niebezpiecznie blisko płonących budynków. Dym wdzierał się do ust i nosa, wywoływał niekontrolowany atak kaszlu i łzawienie oczu. Wszechobecna sadza i kurz szybko osiadły na jego twarzy, włosach i ubraniu. Obok niego przebiegła jakaś kobieta z płaczącym dzieckiem.
    Centaur zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, zamachnąwszy się na niego mieczem. Falen ledwo uskoczył, a siła tego ataku przebiła jego tarczę i czubek ostrza drasnął mu czoło. Z niewielkiej rany trysnęła krew, zalewając mu nos i lewe oko. Falen otarł się pospiesznie rękawem i skoczył do przodu. Centaur wymierzył w niego jeszcze parę ciosów, ale odparł je stanowczo, ledwo powstrzymując się od zabicia go. Żałował tamtego mężczyzny, ale wiedział też, że centaur właściwie całkowicie stracił nad sobą panowanie. Dlatego nie miał wyrzutów sumienia, gdy z pełną stanowczością podporządkował sobie jego już i tak zniszczony umysł. Wskoczył na jego grzbiet i jedną ręką trzymając się długiej grzywy, a w drugiej dzierżąc miecz, pogalopował ku najbliższemu centaurowi, z którym próbowali walczyć dwaj wojownicy. Falen uniósł ostrze, ale to jego wierzchowiec zadał śmiertelny cios własnemu kompanowi. Nie marnując czasu pobiegł dalej, a mężczyźni, z triumfalnymi okrzykami, tuż za nim.
    Najwięcej centaurów skupiło się na głównej ulicy i na rynku. Falen zamiast pomagać wojownikom, odtrącał ich na boki, tworząc wokół siebie bezpieczną przestrzeń i siedząc na grzbiecie posłusznego stworzenia, siekł mieczem z precyzyjną, zabójczą dokładnością. Szybkość i gwałtowność ataków były jego głównymi atutami. Większość silnych ciosów po prostu unikał, a resztę odbijał z niemal równie zaciekłą siłą.
      Nie zabiję ich wszystkich. Ale chociaż...
    Zrobił to, czego najbardziej nienawidził. Przejmował jeden umysł po drugim, aż wokół siebie zgromadził kilkunastu centaurów. Robił to samo, co Rairi i wiedział, że ich zniszczone umysły nie przetrwają tej bitwy. Jednak sam jeden nie miał z nimi szans i w tej chwili było to jedyne wyjście.
     Na oczach zaskoczonych wojowników wydał głośny rozkaz i centaury starły się ze sobą w ostrej, brutalnej walce. Falen wciąż siedział na grzbiecie, gdy w pewnym momencie ktoś trącił go z boku tak mocno, że stracił równowagę, spadł z centaura i przeturlał się między kopytami walczących. Poturbował sobie prawy bok, ale zerwał się pospiesznie, chwycił zgubiony przez kogoś miecz i z dwoma ostrzami rzucił się na przeciwnika. Tych wojowników, którzy chcieli mu pomóc odprawił w inne miejsce. To był tylko pretekst, bo zwyczajnie chciał się ich pozbyć, by mu nie przeszkadzali.
    Kontrolowane przez niego centaury powoli się wykruszały. Zajęty walką, jednocześnie próbował przejmować kontrolę nad kolejnymi umysłami. Nie było to jednak łatwe, gdyż wymagało podzielnej uwagi i koncentracji, a on powoli tracił siły. Dodatkowo musiał uważać, by na nikogo nie wpaść i trzymać się z dala od płomieni. W ogólnym zamieszaniu właściwie już nie widział wojowników, otoczony przez setki nieprzyjaciół. Wokół biegali przerażeni ludzie. Krzyki mieszały się z płaczem i zawodzeniami, tętent kopyt z sykiem płomieni pożerających bogate budynki i proporce klanów.
   Falen odbiegł w przeciwną stronę, niż rozprzestrzeniający się ogień i w pewnym momencie uskoczył przed długim mieczem, który świsnął z góry, próbując rozłupać go na pół. Centaur ryknął wściekle i zasypał go gradem gwałtownych ciosów. Ostrze musiało być niezwykle ciężkie, ale w dłoni tego stworzenia, wydawało się lekkie niczym piórko. Odparował atak, odskoczył i zaatakował z całą siłą, gdzieś po drodze tracąc kontakt z umysłami, które kontrolował. Napotkał na opór i przez następne minuty całą swoją uwagę skupiał wyłącznie na obronie. Ta walka trwała już zbyt długo i musiał jak najszybciej ją zakończyć.
    W pewnym momencie dostrzegł swoją szansę, przeturlał się po bruku i ciął w odsłonięty brzuch. Po drugiej stronie napotkał drugiego centaura, który właśnie zamierzał się na niego ciężkim toporem. W ostatniej chwili zablokował cios skrzyżowanymi ostrzami, a siła tego uderzenia wstrząsnęła całym jego ciałem. Unieruchomiony, zapomniał o stworzeniu za plecami, które zawyło z bólu i z krwawiącym brzuchem odwróciło się w jego stronę. Miecz dosięgną jego łopatki i chociaż tarcza zamortyzowała cios, ostrze głęboko go raniło.
    Fala bólu wstrząsnęła jego ciałem. Ugięły się pod nim kolana, jednak zmusił się, by nie upaść. Czując jak jego tunika nasiąka krwią, wyprostował się gwałtownie i jedną ręką zablokował kolejny cios. Siła obu centaurów przygniotła go do ziemi. Falen zacisnął szczęki, jego mięśnie były napięte do granic możliwości.
    I właśnie wtedy, uwięziony między dwoma centaurami, gdy już myślał, że nie wytrzyma, kilka metrów dalej dostrzegł dziewczynkę. Wokół kręcili się ludzie, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Klęczała nad ciałem matki i płakała głośno. Dziewczynka miała krew na rękach, chociaż raczej nie swoją. Falen dostrzegł nieco dalej centaura, który mierzył do niej z łuku. Cięciwa puściła, strzała przecięła powietrze, a on nie wahał się ani sekundy.
   Wręcz nadludzką siłą, odepchnął walczących z nim przeciwników i pomknął w stronę dziewczynki. Zasłonił ją w ostatniej chwili. Zacisnął pięści, a z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk, gdy strzała wbiła się w jego prawy bok.
   Wyszarpnął pospiesznie grot i zmusił się do bladego uśmiechu. Pot ściekał mu po skroniach na policzki i brodę.
    - Nic ci nie jest, mała?
   Dziewczynka pokręciła tylko głową, patrząc na niego wielkimi oczami i płacząc bezgłośnie. Zerknął na ciało jej matki i otarł małej łzy. Potem wziął ją na ręce i wcisnął pierwszej lepszej kobiecie, zaszczepiając w niej przymus opieki nad dziewczynką.
    Odwrócił się w stronę placu, gdzie wciąż panował chaos i trwały walki. Centaurów jakby wciąż przybywało, każdego zabitego zastępowało pięciu kolejnych. Wojowników za to mógł policzyć na palcach. Musiał być realistą. Zanim zjawi się oddział z Malgarii i Zakon Kruka, Lotheron przestanie istnieć.
    Falen otarł twarz, ścierając przy okazji strużkę krwi i mocniej zacisnął palce na mieczach.
  - Dobra, dranie. Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma – mruknął do siebie i pobiegł w stronę najbliższego centaura.
    Przez kolejną godzinę zabił może z setkę tych stworzeń. Ciął, siekł i wymachiwał mieczami jakby sam wpadł w dziki, hipnotyczny szał. Powoli przesunął się w stronę rynku, gdzie wojownicy nie dawali sobie rady z napierającą siłą centaurów. Tutaj mógł czasem rozłożyć skrzydła i z góry zadawać śmiertelne ciosy.
     Jak wygląda sytuacja? Zapytał Arwel, niespodziewanie odwiedzając jego umysł.
     Falen natychmiast stłumił w sobie uczucie bólu i zmęczenia.
    Żyję, chociaż jest ciężko. Gdzie jesteś?
    Już niedaleko. Mam nadzieję, że nie walczysz samotnie z armią centaurów?
    Roześmiał się trochę sztucznie, kiedy przy pomocy dwóch mieczy, jednocześnie posłał na tamten świat dwóch przeciwników.
    Nie jestem taki głupi. Pomagam gasić pożary i ewakuuje ludzi. Czekam na wojowników z Malgarii.
    Wytrzymaj jeszcze trochę i błagam cię...
    Wiem, wiem. Przecież też nie mam ochoty jeszcze umierać.
    Jeśli zobaczę, że jesteś chociaż ranny...
    Po prostu się pospiesz, przyjacielu. Dobrze?
    Nie lubił okłamywać Arwela, ale czasem robił to dla jego dobra. Przecież przez jakiś czas był zupełnie sam i też przeżył. Wtedy nie potrzebował niczyjej pomocy.
    Wtedy nienawidziłem ludzi.
    Ktoś dotknął jego pleców i Falen wzdrygnął się z nagłym uczuciem paniki. Odwrócił się na pięcie z uniesionym mieczem, jednak był to tylko jeden z wojowników. Odskoczył od niego i oddalił w miejsce, gdzie miał więcej przestrzeni.
    Kiedy w pewnym momencie znalazł się w pułapce, otoczony przez czterech przeciwników, wzniósł się nad ziemię i przejął umysł jednego z nich. Posłuszny jego woli centaur zaatakował swoich pobratymców. Zabili go dość szybko, ale przecież o to chodziło. Mógłby kontynuować tą taktykę, jednak musiał oszczędzać siły. Teraz przede wszystkim musiał zebrać pozostałych przy życiu wojowników i ewakuować ludzi.
    To było niepojęte, ale mężczyźni, zamiast włączyć się do walki, razem z kobietami i dziećmi uciekali jak tchórze. Widział tylko powiewające za nimi szaty. Nie próbowali nawet gasić pożaru. Zamiast pomagać sobie nawzajem, wszyscy tratowali się w czasie ucieczki, dbając jedynie o własne bezpieczeństwo. Falen z pewnym wstydem pomyślał, że dawno temu był jednym z nich. Też miał taki piękny dom, jedwabne szaty i służbę. Kiedyś, w poprzednim życiu, zanim...
    Stracił na moment czujność i jeden z centaurów zaatakował go z prawej, raniąc poważnie w ramię. Krzyknął z zaskoczenia i bólu i na odlew ciął mieczem, nie trafiając celu. Rana była poważna i głęboka. Krew strumieniem popłynęła aż do dłoni, ściekając na ziemię pomiędzy palcami. Cała ręka stała się ciężka a każda próba poruszenia nią, wywoływała potworny ból. Falen stracił ostrość widzenia i poprzednią zwinność. Odrzucił jeden miecz i lewą ręką ciął do przodu, zanurzając ostrze w ciele centaura niemal po samą rękojeść. Potem, przez zasłonę mgły rozejrzał się szybko wokół.
   Ulice dosłownie zasłane były ciałami, głównie ludzi, a smród krwi i swąd dymu były nie do zniesienia. Falen jeszcze nigdy nie widział takiej rzezi.
     Nigdy nie wygramy. Nie uda nam się.
    Z tą ponurą myślą, parł do przodu, trzymając się z dala od gorących płomieni. Zasnuwający miasto dym utrudniał widoczność i podrażniał gardło. Miał teraz tylko jedną sprawną rękę, ledwo widział na oczy, a ból utrudniał koncentrację. Mimo to bez zastanowienia pomógł pewnej kobiecie wydostać się z płonącego budynku, uratował jakieś dziecko przed biegnącym centaurem i ocalił życie kilku innym osobom, przy okazji nabawiając się dodatkowych ran. Wszystkim napotkanym nakazywał, aby schronili się w zamku hrabiego.
    Torując sobie drogę do grupy walczących wojowników, został raniony jeszcze dwukrotnie, w lewą nogę i pierś.
    Kulejąc i krzywiąc się z bólu, dotarł do mężczyzn.
    - Odwrót! – Krzyknął, jednocześnie pomagając im zabić centaura.
    - Co?!
    Falen machnął niecierpliwie ręką.
    - Chodźcie za mną!
    Osłabiony bólem i zmęczeniem pozwolił, aby teraz to oni torowali przed nim drogę, zbierając po drodze resztę ocalałych wojowników. Pozwalało mu to ponownie użyć swoich umiejętności kontroli. Przejmował umył przypadkowego centaura i napuszczał go na jego braci, a gdy ginął, wydawał rozkaz kolejnemu. Było to bezwzględne z jego strony, bo wiedział, że skazuje go na śmierć. Już kiedyś postąpił podobnie i do dzisiaj gryzło go sumienie. Tamten więzień nazwał go „potworem”. Czy rzeczywiście nim był? Przerażało go, co Rairi zrobiła z tymi centaurami, ale czyż w tej chwili nie postępował identycznie?
   Teraz nie jest jak wtedy. Próbował sobie tłumaczyć, tęskniąc za uspokajającą obecnością przyjaciela. Robię to, co muszę.
    Gdy znaleźli się na jednej z ulic w głębi miasta, otoczonej ścianą ognia i dymu, zabili jeszcze kilku centaurów, chociaż z pewnym trudem i kolejnymi stratami. Zanim zebrali resztę żyjących wojowników i zamknęli się ukradkiem w jednym z ocalałych budynków, kilku mężczyzn zginęło, a Falen został poważnie ranny w brzuch.
    Zablokowali drzwi i stanęli przy oknach i wzdłuż ściany, z napięciem obserwując sytuację na zewnątrz. Znajdowali się w jednym ze sklepów z jedwabiem i innymi kolorowymi materiałami. Jego właściciele opuścili go w pośpiechu, rozrzucając swój cenny towar po podłodze. Jedno okno było wybite. Przewrócony regał i stolik zablokowały wejście za kontuar, na którym wciąż leżało kilka monet, zapewne porzuconych przez uciekającego klienta.
    Falen wpatrywał się w czerwony i zielony jedwab na podłodze, kiedy głos jednego z mężczyzn wyrwał go z ponurej zadumy.
    - O co chodzi, panie? Dlaczego nakazałeś nam odwrót?
   Falen opadł ciężko na miękki fotel w kącie. Ból zaćmiewał mu myśli i mącił wzrok. Nawet oddychanie zaczynało być męczące i ciężkie. Przyciskając dłoń do rany na brzuchu, drugą przeczesał złote włosy, pozostawiając na nich smugi krwi i brudu. Popatrzył na zebranych wojowników. Mniej lub bardziej ranni, ale wszyscy wycieńczeni, wyglądający równie koszmarnie, co on. Zostało ich może czterdziestu, nie więcej. A centaurów?
    Wiedział, że podjął najlepszą w tej sytuacji decyzję.
    - Musicie się wycofać – zakomunikował spokojnie.
    W mrocznym, dusznym wnętrzu sklepu odezwały się gwałtowne protesty.
    - Jak to?
    - Musimy bronić miasta.
    - To nasz obowiązek.
    - Masz nas za tchórzy?
    Falen westchnął ciężko. Siedział zgarbiony, ukrywając przed nimi drżące dłonie.
   - Miasto jest już i tak zrujnowane. Ta nierówna walka nie ma dłużej sensu. Nie proszę was, ale rozkazuję, abyście zebrali mieszkańców i wszyscy zabarykadowali się w zamku hrabiego. Niedługo zjawi się armia z Malgarii i Zakon Kruka. Do tego czasu spróbuję zatrzymać centaury, a w najlepszym razie zmusić je do odwrotu.
    - Sam, panie?
    - Nie możemy na to pozwolić.
    - Jesteś ranny...
    Wstał ciężko i zmusił rozpalone ciało do wyprostowania się.
   - Powtarzam. To rozkaz – warknął ostro. Znamię na jego czole rozjarzyło się w mroku, na co wszyscy zamilkli posłusznie. Falen ponownie, z niechęcią użył swojej Mocy. Nie chciał ich całkowicie zniewolić jak centaury, ale jedynie wzmocnił siłę swoich słów i zaszczepił w nich potrzebę spełnienia tego jednego rozkazu.
    - Natychmiast zbierzcie mieszkańców i wycofajcie się do zamku. Macie tam czekać, aż centaury opuszczą miasto.
   - Tak jest! - Odpowiedzieli chóralnym okrzykiem i z nieco mętnym spojrzeniem, pospiesznie opuścili sklep.
    Falen dokuśtykał do okna, oparł się ciężko o parapet i pozwalając sobie na chwilowy odpoczynek, wyjrzał na ulicę.
   Wojownicy posłusznie wycofali się w stronę zamku, zbierając po drodze ocalałych mieszkańców. Centaury wciąż tratowały wszystko na swojej drodze, pożar trawił już niemal całe miasto. Języki ognia docierały aż do uliczek, tarasując przejścia, pochłaniając śmieci, stragany i martwe ciała. Bogate, kolorowe rezydencje szlachty, sklepy i zwykłe domy – wszystkie zmieniały się w szare pogorzeliska.
   Falen tak bardzo czuł się znużony, że nie miał ochoty wychodzić z tego sklepu. Może gdyby skulił się w fotelu i choć na moment przymknął powieki, to cały ten ból by minął, i obudziłby się w zamku z Arwelem i resztą.
    Weź się w garść. To jeszcze nie koniec.
   Owinął sobie brzuch i pierś kawałkiem niebieskiego jedwabiu, który niemal natychmiast nasiąkł krwią.
   - Czas zacząć przedstawienie – mruknął do siebie i zaciskając palce lewej dłoni na rękojeści miecza, kopniakiem otworzył sobie drzwi i wyszedł na zewnątrz.
   Zrobił to w samą porę, gdyż pożar z sąsiednich budynków przeniósł się na sklep. W kłębach  duszącego dymu, potykając się o kamienie, odbiegł ulicą na bezpieczną odległość. W zapadającym zmierzchu pomarańczowe płomienie oświetlały ulicę migotliwym blaskiem i razem z dymem tworzyły nad miastem jasną smugę. Spróbował nawiązać kontakt z Arwelem, ale palący ból utrudniał mu koncentrację i w końcu się poddał.
    Trudno. Pomyślał tylko, kiedy po raz kolejny się potknął i o mało nie przewrócił. Przedzierając się przez ciała, znów znalazł się na rynku.
   Centaury, spychane przez ogień, również zgromadziły się na głównej ulicy. Falen podziękował płomieniom, które w tym przypadku stały się jego sprzymierzeńcem. Teraz, gdy ludzie zeszli mu z oczu, poczuł się jakoś pewniej. Stanął samotnie przed armią centaurów i krzyknął z całej siły.
   - Hej, wy zapchlone, końskie zady! Jeszcze nie macie dość?! Bezmózgie truchło! Zadarliście nie z tą osobą, co trzeba! Nie wybaczę wam tego, co zrobiliście z tym pięknym miastem!
   Po tym, co zrobiła z nimi Rairi, całkiem zdziczały. Odpowiedział mu zbiorowy ryk gniewu. Jeden nich pogalopował w jego stronę z uniesionym toporem. Falen wziął zamach i rzucił mieczem, który przebił mu gardło.
   Nie czekał, aż reszta postanowi się na niego rzucić.
   - A teraz... – Zanurzył się w Mocy Kruka, pozwalając, by całkowicie go pochłonęła. Znamię na czole rozjarzyło się ciemnym blaskiem. Czarne żyłki rozlały się po jego policzku i tworząc skomplikowane wzory, powędrowały po szyi i lewej dłoni – finał – dokończył, po czym tupnął nogą.
   Pod jego stopą, na brukowanej ulicy pojawiło się pęknięcie. Przez chwilę nic się nie działo, po czym szczelina nagle powiększyła się i z trzaskiem pękającej ziemi, powędrowała w stronę centaurów, dosłownie rozdzielając ulicę na pół.
   Falen rozłożył skrzydła i wzniósł się na bezpieczną wysokość, podczas gdy trzęsienie ziemi nasilało się, chociaż nie dotknęło ocalałych budynków. Pęknięcie dotarło aż do rozwalonej bramy miasta i tam się zatrzymało Centaury, które stały na drodze powiększającej się szczeliny, wpadały do niej, lub uciekały w popłochu, potykając się i potrącając siebie nawzajem.
    Ku jego radości, w końcu w panice zaczęły opuszczać miasto przez gruzowisko muru. Kompletnie wyczerpany, zerkną na nietknięty zamek hrabiego i pogratulował sobie udanej akcji. Miał nadzieję, że zanim ogień dotrze do murów, ludzie zaczną sami gasić pożar. On sam zamierzał polecieć za centaurami i dopilnować, żeby nie zaatakowały kolejnych wiosek.
    Dopiero, gdy oddalił się nieco od miasta, zauważył, że zapadły już ciemności, a główny trakt był ledwo widoczny. Noc była mroczna i posępna, jak jego nastrój. Pomimo chłodu jego ciało było zbyt rozpalone, by odczuwać spadek temperatury. Wyczerpanie i liczne rany dawały o sobie znać. Leciał nierówno, nie potrafiąc złapać równowagi, jakby był pijany. Jego skrzydła były matowe i mniejsze niż zwykle, z trudem utrzymywały w powietrzu jego ciężar
   Jeszcze trochę. Jeszcze wytrzymasz... Powtarzał sobie uparcie, przez całą drogę przyciskając zakrwawioną dłoń do rany na piersi. Choć nie była najpoważniejsza, wciąż krwawiła i dobrze wiedział, czym to może grozić. Przy każdym oddechu bolało go pod żebrami, więc pewnie któreś było złamane. Było mu słabo, niedobrze, miał sucho w ustach, a oczy piekły, jakby nasypano tam piachu. Dodatkowo chciało mu się potwornie spać.
    Leciał za centaurami w bezpiecznej odległości, by nie stracić ich z oczu. Pomimo swojego stanu, gotowy był walczyć ponownie, jeśli zaatakowałyby wioski, jednak centaury minęły Candinn i Tisirrę i pogalopowały w kierunku rzeki Dalen. Ogromną ulgę, szybko przerwała nagła myśl. Jej siła, niczym cios na moment zatrzymała go w miejscu.
    Dom Arwela! Przecież stoi niedaleko rzeki!
   Szarpnął skrzydłami i gnany lękiem, wyprzedził armię centaurów, skręcając nieco na południe.
  Samotny domek przycupnięty w zielonej dolince przypomniał mu Arwela i jego wesołe rodzeństwo. Kiedy lądował przed drzwiami, wokół panował niezmącony spokój, a wewnątrz wciąż paliła się lampa. Zdyszany i ledwo trzymający się na nogach, wparował do środka.
   Rodzice Arwela siedzieli przy stole i otoczeni blaskiem świecy, rozmawiali przy dzbanie wina. Na widok rannego, zakrwawionego i brudnego Falena, zerwali się z miejsca i podbiegli do niego, jakby był ich własnym synem.
    Mężczyzna podtrzymał go, gdy się potknął, a kobieta przyglądała mu się z trwogą i załamała ręce.
    - Na wszystkich bogów, to ty, Falenie?
    - Tak, słuchajcie...
    - Co się stało? – Wszedł mu w słowo Deran, próbując zaprowadzić go do ławy – Kto ci to zrobił?
    - To...
    - Trzeba obmyć i opatrzyć rany – kobieta zakręciła się przy palenisku, postawiła wodę nad ogniem, i pospiesznie przygotowała miski i czyste szmatki.
    Falen popatrzył na nich bezradnie. Krople potu wdzierały mu się do oczu, a napięte mięśnie piekły, jakby zaraz miały eksplodować.
    - Nie mamy czasu – próbował im wytłumaczyć – Musicie...
    Z sąsiedniej izby wypadli Lussa i Nerto, roztrzepani i w nocnych koszulkach.
    - Co się dzieje, mamo? – Zapytała piskliwie dziewczynka.
    Przecierając zaspane oczy, bliźniaki dostrzegli w końcu Falena, jednak na jego widok, zamarły, zaskoczone jego wyglądem.
    Falen posłał im drżący, blady uśmiech.
  - Cześć maluchy – chciał, aby jego głos zabrzmiał naturalnie, ale wyszedł jakiś chrapliwy. Odchrząknął i ponownie zwrócił się do Derana, a mówiąc pospiesznie, zmarszczył z wysiłku brwi – Naprawdę nie mamy czasu. Musicie opuścić to miejsce. Zaraz...
   Za późno. Drewniane deski podłogi zadrżały pod nimi, a zaraz potem usłyszał dudniący tętent kopyt. Rodzice Arwela popatrzyli na niego szeroko otwartymi oczami i natychmiast przygarnęli do siebie dzieci. Lussa wczepiła się w szyję ojca, a Nerto przylgnął do ramienia matki.
    Falen pospiesznie obejrzał się na otwarte na oścież drzwi. W kotlince rozległy się dzikie okrzyki i w końcu dostrzegł sylwetki pędzących centaurów.
   - Schowajcie się gdzieś i... – Obejrzał się na nich po raz ostatni i posłał im lekki uśmiech – Nie bójcie się. Arwel niedługo tu przybędzie.
    Be namysłu zostawił w środku rodzinę przyjaciela i wybiegł przed chatę. Bez broni, ledwo żywy, stanął naprzeciwko pędzącej armii centaurów i rozłożył szeroko ramiona.
    - Stać!! – Wrzasnął, aż jego głos potoczył się echem po okolicy.
    W odpowiedzi ugodziły go trzy strzały, które wyszarpnął z ciała i odrzucił. Jedną pozostawił w dłoni, grot nasiąkł jego krwią. W oczach migotały mu czarne plamy.
    Centaury pędziły prosto na niego i chatę. Nic nie było w stanie ich zatrzymać.
    Arwelu?
    Z ulgą odnalazł świadomość przyjaciela, która łagodnie wypełniła mu umysł.
    Gdzie jesteś?
    Falen uśmiechnął się leciutko.
    Wiesz... Zaczął, ignorując pytanie. Już dawno chciałem ci to powiedzieć...
   Co takiego?
   Ja...Ja...
   Świsnęła jeszcze jedna strzała, ale tylko drasnęła go w policzek.

  Falen opadł na jedno kolano, czując jak wycieńczone ciało odmawia mu posłuszeństwa. Mimo to wstał po chwili i z bojowym okrzykiem na ustach, rzucił się samotnie na galopujące stado centaurów, mając za broń tylko jedną strzałę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych