Falen
był właśnie w trakcie nudnej narady z doradcami, gdy dostał
wiadomość o centaurach. Zaniepokojony, ale też podekscytowany tym,
że w końcu coś się dzieje, zerwał się, chwycił swój miecz i
od razu pobiegł do warowni. Po drodze przywołał w myślach Arwela.
Gdzie
jesteście? Zapytał,
pędząc zamkowymi korytarzami.
Nadal
w Gildrarze. A co się stało?
Centaury
zaatakowały prowincję Ashe.
Co?!
Zbiorę
ludzi i ruszamy od razu..
Tylko
proszę, nie rób nic głupiego. Już do ciebie lecę.
Uśmiechnął
się pod nosem.
Nie
obiecuję, ale się postaram. Jeśli chcesz zobaczyć mnie żywego,
to się pospiesz.
Nie
żartuj sobie. Ani mi się waż...
Ale
Falen nie dał mu skończyć, gdyż urwał kontakt w momencie, gdy
wypadł na zalany popołudniowym słońcem dziedziniec.
Odnalazł
generała Narena na zamkowych blankach.
-
Zbierz wszystkich dostępnych wojowników – rozkazał na
przywitanie.
Postawny,
wysoki wojownik mało komu okazywał szacunek, a już na pewno nie
komuś takiemu jak Falen. Gdyby nie to, że w tej chwili działał w
imieniu króla, Naren pewnie był go nawet zignorował. Tymczasem
zapytał tylko:
-
Na kiedy?
- Na teraz. Natychmiast! –przeczesał nerwowo
złote włosy, skąpane w intensywnych promieniach słońca. Mrużył
oczy i zaciskał szczęki, nadając swojej drobnej twarzy większej
stanowczości.
- To niemożliwe...panie. Większość jest na
szkoleniu, albo na patrolach, ciężko będzie...
Falen nie miał czasu się z nim kłócić.
Niechętnie wniknął w jego umysł i wspomagając się Mocą,
powtórzył rozkazująco.
-
Zbierz tylu ludzi ilu się da i jeszcze dzisiaj macie wymaszerować
do Ashe. Najlepiej na koniach i w pełnym uzbrojeniu.
Generał skinął posłusznie głową już bez
żadnych oporów. Falen wyjaśnił mu sytuację, a potem rozłożył
skrzydła i wzbił się w niebo.
Wiedział,
że robi źle. Powinien poczekać na wojowników, albo chociaż na
Zakon Kruka. Jednak obie grupy mogą dotrzeć na miejsce za kilka
dni, a jeśli chciał uratować prowincję, liczyła się każda
minuta. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, gdy przybędzie na miejsce,
bo nie miał pojęcia, co tam zastanie.
Ciekawe
czy wciąż są kontrolowane przez Rairi.
Jeśli
ta elfka będzie wśród centaurów, nic nie wskóra nawet z armią
wojowników. Natomiast, jeśli te stworzenia zostały uwolnione, będą
zdezorientowane, oszalałe i nieobliczalne.
Cholera.
Lepiej się pospiesz, Arwelu.
Szybko
opuścił mury stolicy i skierował się na zachód. Leciał wysoko,
ponad chmurami, a wiatr szarpał jego luźną tunikę. Nie miał
czasu się przebrać, czy chwycić swój płaszcz. Kiedy nadejdzie
noc zapewne zmarznie, ale to był naprawdę najmniejszy problem.
Przeleciał
nad wijącą się między polami rzekę Dalen i znalazł się na
terenie prowincji Ashe. Zniżył nieco lot i spatrolował Tisirrę,
rozciągający się w pobliżu las i sąsiednie wioski. Tutaj chyba
nikt nie słyszał o niebezpieczeństwie, bo ludzie spokojnie
krzątali się wokół swoich spraw, a dzieci biegały po łąkach,
korzystając z ostatnich chwil dnia. Falen jednak pozostał czujny,
wypatrując najmniejszej oznaki zagrożenia. Nadleciał do stolicy od
północy i już z daleka dostrzegł, że jego najgorsze obawy się
potwierdziły.
Centaury
już zaatakowały Lotheron.
Mury
obronne zostały sforsowane i zniszczone, a miasto stało w ogniu.
Falen otoczył się ochronną barierą i zacisnął kurczowo palce na
rękojeści miecza. W jego niebieskich oczach zapaliły się groźne
ogniki. Złożył skrzydła i pikując w stronę miasta, uśmiechnął
się niewesoło.
Pięćset
centaurów? Zapowiada się interesująco.
W
całym mieście panował chaos. Ogień przenosił się na kolejne
budynki, zasnuwając ulice ciężkim dymem. Już z daleka słychać
było krzyki, odgłosy walki i ryki rozjuszonych centaurów. Falen
otworzył się na umysły innych, skupiając się szczególnie na
najeźdźcach. Zostały uwolnione i nigdzie nie wyczuwał Rairi. To
była jedyna dobra wiadomość, bo tak, jak się obawiał, centaury
kompletnie zgłupiały. Po długiej niewoli były zdezorientowane,
wściekłe i groźniejsze niż kiedykolwiek. Straciły resztki
człowieczeństwa i zabijały wszystko na swej drodze. Z trwogą
dostrzegł, że ich umysły zostały skrzywione i całkowicie
wyniszczone. W całym swoim życiu nie spotkał nikogo tak potężnego
i okrutnego. Sam nie życzyłby takiego losu nawet największemu
wrogowi.
Co
ta elfka im zrobiła? Jak można doprowadzić kogoś do takiego
stanu?
Falen
wylądował na dachu jednego z budynków, nietkniętego jeszcze przez
pożar. Z rozpostartymi skrzydłami i mieczem przy boku z ponurą
miną przyglądał się temu, co działo się na ulicy. Ludzie
biegali w popłochu, popychając się i przewracając, próbując
znaleźć dla siebie schronienie. Tratowali siebie nawzajem, a nawet
ranili, oślepieni paniką i przerażeniem. Wojownicy w kolczugach
próbowali walczyć z centaurami, atakując jednego całą grupą.
Było ich jednak zadziwiająco mało, a wielu już nie żyło.
Oszalałe stworzenia tratowały ludzi jakby byli szmacianymi lalkami.
Martwe zwłoki zaściełały ulicę, a ich liczba rosła przerażająco
szybko.
Falen
zatrzymał przebiegającego koło budynku wojownika, wpływając na
jego umysł. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, był cały
spocony i ranny w kilku miejscach. Stanął posłusznie i zadarł
głowę. Na widok kruczego znamienia i skrzydeł, otworzył szeroko
oczy, a po chwili skłonił się pospiesznie.
-
Dzięki bogom! – Wykrzyknął drżącym głosem – Przybyłeś
panie w dobrym momencie. Centaury...
- Wiem– przerwał mu niecierpliwie – Jak duże
są straty?
Obaj musieli krzyczeć, by usłyszeć się przez
ogólny harmider i syk płomieni.
- Nie wiem, panie – mówił szybko, nerwowo -
Przestaliśmy liczyć. Było nas trzystu, a teraz może stu, nie
więcej. Generał Tarron nie żyje. Zaskoczyli nas, panie.
Staranowali bramę i zaczęli wszystko niszczyć i palić. Te
centaury, to jakieś demony, panie.
Falen rozejrzał się wokół, w zamyśleniu
próbując ogarnąć całą sytuację. Wojownicy pewnie wyruszyli już
ze stolicy, ale zanim tu dotrą, z miasta pozostaną zgliszcza. Nie
miał czasu czekać na pomoc.
Popatrzył
twardo na wojownika.
-
Gdzie reszta waszych ludzi?
- Nie ma, panie.
- Co?! – Falen machnął nerwowo skrzydłami i
zdławił uczucie lęku – Chcesz powiedzieć, że było was tylko
trzystu w ogóle?
Mężczyzna skulił się w sobie i spuścił
wzrok.
-
Lotheron to miasto szlacheckie, panie. Nasz hrabia najął nas tylko
dla pozoru, gdyż nigdy nikt nas nie atakował. Nie byliśmy nawet
dobrze wyszkoleni.
Po
prostu pięknie.
-
Gdzie jest teraz hrabia? – Zapytał ostro, jednocześnie
spoglądając na wciąż nietknięty zamek z dwiema wieżami.
- To...Jak tylko centaury wdarły się do miasta,
hrabia chyba zamknął się u siebie. Wszyscy jego strażnicy pilnują
posiadłości.
Falen westchnął ciężko.
-
Ilu już zabiliście?
- Około dziesięciu, panie. Ja...
Nie dokończył, gdyż niespodziewanie zza
uliczki wypadł rozpędzony centaur. Jego umysł zasnuwała czerwona
mgiełka, chociaż nikt go już nie kontrolował. Falen dostrzegł w
jego oczach szaleństwo i przerażenie. Zamarł w bezruchu, kiedy
stworzenie ryknęło głośno, wzniosło długi miecz i odrąbało
nieszczęsnemu wojownikowi głowę. Jakby ktoś zwolnił czas,
patrzył jak ciało pada ciężko na ziemię we własnej kałuży
krwi, a głowa toczy się po brukowanej ulicy i zatrzymuje przy
drzwiach budynku, na którym stał. Z dołu spojrzały na niego
szeroko otwarte, puste oczy.
Dopiero
oddalający się tętent
końskich kopyt wyrwał go z chwilowego transu.
Wybacz,
Arwenie, ale tym razem cię nie posłucham. Nie mogę dłużej na
ciebie czekać.
Uleciał
kawałek za centaurem, a ponieważ jego skrzydła nie mieściły się
pomiędzy budynkami, zwinął je i zeskoczył na ulicę. Dogonił
stworzenie i ryknął.
-
Hej, ty końska kupo mięsa!
Znaleźli się blisko głównego placu i
niebezpiecznie blisko płonących budynków. Dym wdzierał się do
ust i nosa, wywoływał niekontrolowany atak kaszlu i łzawienie
oczu. Wszechobecna sadza i kurz szybko osiadły na jego twarzy,
włosach i ubraniu. Obok niego przebiegła jakaś kobieta z płaczącym
dzieckiem.
Centaur
zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, zamachnąwszy się na niego
mieczem. Falen ledwo uskoczył, a siła tego ataku przebiła jego
tarczę i czubek ostrza drasnął mu czoło. Z niewielkiej rany
trysnęła krew, zalewając mu nos i lewe oko. Falen otarł się
pospiesznie rękawem i skoczył do przodu. Centaur wymierzył w niego
jeszcze parę ciosów, ale odparł je stanowczo, ledwo powstrzymując
się od zabicia go. Żałował tamtego mężczyzny, ale wiedział
też, że centaur właściwie całkowicie stracił nad sobą
panowanie. Dlatego nie miał wyrzutów sumienia, gdy z pełną
stanowczością podporządkował sobie jego już i tak zniszczony
umysł. Wskoczył na jego grzbiet i jedną ręką trzymając się
długiej grzywy, a w drugiej dzierżąc miecz, pogalopował ku
najbliższemu centaurowi, z którym próbowali walczyć dwaj
wojownicy. Falen uniósł ostrze, ale to jego wierzchowiec zadał
śmiertelny cios własnemu kompanowi. Nie marnując czasu pobiegł
dalej, a mężczyźni, z triumfalnymi okrzykami, tuż za nim.
Najwięcej centaurów skupiło się na głównej
ulicy i na rynku. Falen zamiast pomagać wojownikom, odtrącał ich
na boki, tworząc wokół siebie bezpieczną przestrzeń i siedząc
na grzbiecie posłusznego stworzenia, siekł mieczem z precyzyjną,
zabójczą dokładnością. Szybkość i gwałtowność ataków były
jego głównymi atutami. Większość silnych ciosów po prostu
unikał, a resztę odbijał z niemal równie zaciekłą siłą.
Nie
zabiję ich wszystkich. Ale chociaż...
Zrobił
to, czego najbardziej nienawidził. Przejmował jeden umysł po
drugim, aż wokół siebie zgromadził kilkunastu centaurów. Robił
to samo, co Rairi i wiedział, że ich zniszczone umysły nie
przetrwają tej bitwy. Jednak sam jeden nie miał z nimi szans i w
tej chwili było to jedyne wyjście.
Na
oczach zaskoczonych wojowników wydał głośny rozkaz i centaury
starły się ze sobą w ostrej, brutalnej walce. Falen wciąż
siedział na grzbiecie, gdy w pewnym momencie ktoś trącił go z
boku tak mocno, że stracił równowagę, spadł z centaura i
przeturlał się między kopytami walczących. Poturbował sobie
prawy bok, ale zerwał się pospiesznie, chwycił zgubiony przez
kogoś miecz i z dwoma ostrzami rzucił się na przeciwnika. Tych
wojowników, którzy chcieli mu pomóc odprawił w inne miejsce. To
był tylko pretekst, bo zwyczajnie chciał się ich pozbyć, by mu
nie przeszkadzali.
Kontrolowane
przez niego centaury powoli się wykruszały. Zajęty walką,
jednocześnie próbował przejmować kontrolę nad kolejnymi
umysłami. Nie było to jednak łatwe, gdyż wymagało podzielnej
uwagi i koncentracji, a on powoli tracił siły. Dodatkowo musiał
uważać, by na nikogo nie wpaść i trzymać się z dala od
płomieni. W ogólnym zamieszaniu właściwie już nie widział
wojowników, otoczony przez setki nieprzyjaciół. Wokół biegali
przerażeni ludzie. Krzyki mieszały się z płaczem i zawodzeniami,
tętent kopyt z sykiem płomieni pożerających bogate budynki i
proporce klanów.
Falen
odbiegł w przeciwną stronę, niż rozprzestrzeniający się ogień
i w pewnym momencie uskoczył przed długim mieczem, który świsnął
z góry, próbując rozłupać go na pół. Centaur ryknął wściekle
i zasypał go gradem gwałtownych ciosów. Ostrze musiało być
niezwykle ciężkie, ale w dłoni tego stworzenia, wydawało się
lekkie niczym piórko. Odparował atak, odskoczył i zaatakował z
całą siłą, gdzieś po drodze tracąc kontakt z umysłami, które
kontrolował. Napotkał na opór i przez następne minuty całą
swoją uwagę skupiał wyłącznie na obronie. Ta walka trwała już
zbyt długo i musiał jak najszybciej ją zakończyć.
W
pewnym momencie dostrzegł swoją szansę, przeturlał się po bruku
i ciął w odsłonięty brzuch. Po drugiej stronie napotkał drugiego
centaura, który właśnie zamierzał się na niego ciężkim
toporem. W ostatniej chwili zablokował cios skrzyżowanymi ostrzami,
a siła tego uderzenia wstrząsnęła całym jego ciałem.
Unieruchomiony, zapomniał o stworzeniu za plecami, które zawyło z
bólu i z krwawiącym brzuchem odwróciło się w jego stronę. Miecz
dosięgną jego łopatki i chociaż tarcza zamortyzowała cios,
ostrze głęboko go raniło.
Fala
bólu wstrząsnęła jego ciałem. Ugięły się pod nim kolana,
jednak zmusił się, by nie upaść. Czując jak jego tunika nasiąka
krwią, wyprostował się gwałtownie i jedną ręką zablokował
kolejny cios. Siła obu centaurów przygniotła go do ziemi. Falen
zacisnął szczęki, jego mięśnie były napięte do granic
możliwości.
I
właśnie wtedy, uwięziony między dwoma centaurami, gdy już
myślał, że nie wytrzyma, kilka metrów dalej dostrzegł
dziewczynkę. Wokół kręcili się ludzie, ale nikt nie zwracał na
nią uwagi. Klęczała nad ciałem matki i płakała głośno.
Dziewczynka miała krew na rękach, chociaż raczej nie swoją. Falen
dostrzegł nieco dalej centaura, który mierzył do niej z łuku.
Cięciwa puściła, strzała przecięła powietrze, a on nie wahał
się ani sekundy.
Wręcz
nadludzką siłą, odepchnął walczących z nim przeciwników i
pomknął w stronę dziewczynki. Zasłonił ją w ostatniej chwili.
Zacisnął pięści, a z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk,
gdy strzała wbiła się w jego prawy bok.
Wyszarpnął
pospiesznie grot i zmusił się do bladego uśmiechu. Pot ściekał
mu po skroniach na policzki i brodę.
-
Nic ci nie jest, mała?
Dziewczynka
pokręciła tylko głową, patrząc na niego wielkimi oczami i
płacząc bezgłośnie. Zerknął na ciało jej matki i otarł małej
łzy. Potem wziął ją na ręce i wcisnął pierwszej lepszej
kobiecie, zaszczepiając w niej przymus opieki nad dziewczynką.
Odwrócił
się w stronę placu, gdzie wciąż panował chaos i trwały walki.
Centaurów jakby wciąż przybywało, każdego zabitego zastępowało
pięciu kolejnych. Wojowników za to mógł policzyć na palcach.
Musiał być realistą. Zanim zjawi się oddział z Malgarii i Zakon
Kruka, Lotheron przestanie istnieć.
Falen
otarł twarz, ścierając przy okazji strużkę krwi i mocniej
zacisnął palce na mieczach.
-
Dobra, dranie. Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma – mruknął do
siebie i pobiegł w stronę najbliższego centaura.
Przez kolejną godzinę zabił może z setkę
tych stworzeń. Ciął, siekł i wymachiwał mieczami jakby sam wpadł
w dziki, hipnotyczny szał. Powoli przesunął się w stronę rynku,
gdzie wojownicy nie dawali sobie rady z napierającą siłą
centaurów. Tutaj mógł czasem rozłożyć skrzydła i z góry
zadawać śmiertelne ciosy.
Jak
wygląda sytuacja?
Zapytał Arwel,
niespodziewanie odwiedzając jego umysł.
Falen
natychmiast stłumił w sobie uczucie bólu i zmęczenia.
Żyję,
chociaż jest ciężko. Gdzie jesteś?
Już
niedaleko. Mam nadzieję, że nie walczysz samotnie z armią
centaurów?
Roześmiał
się trochę sztucznie, kiedy przy pomocy dwóch mieczy, jednocześnie
posłał na tamten świat dwóch przeciwników.
Nie
jestem taki głupi. Pomagam gasić pożary i ewakuuje ludzi. Czekam
na wojowników z Malgarii.
Wytrzymaj
jeszcze trochę i błagam cię...
Wiem,
wiem. Przecież też nie mam ochoty jeszcze umierać.
Jeśli
zobaczę, że jesteś chociaż ranny...
Po
prostu się pospiesz, przyjacielu. Dobrze?
Nie
lubił okłamywać Arwela, ale czasem robił to dla jego dobra.
Przecież przez jakiś czas był zupełnie sam i też przeżył.
Wtedy nie potrzebował niczyjej pomocy.
Wtedy
nienawidziłem ludzi.
Ktoś
dotknął jego pleców i Falen wzdrygnął się z nagłym uczuciem
paniki. Odwrócił się na pięcie z uniesionym mieczem, jednak był
to tylko jeden z wojowników. Odskoczył od niego i oddalił w
miejsce, gdzie miał więcej przestrzeni.
Kiedy
w pewnym momencie znalazł się w pułapce, otoczony przez czterech
przeciwników, wzniósł się nad ziemię i przejął umysł jednego
z nich. Posłuszny jego woli centaur zaatakował swoich pobratymców.
Zabili go dość szybko, ale przecież o to chodziło. Mógłby
kontynuować tą taktykę, jednak musiał oszczędzać siły. Teraz
przede wszystkim musiał zebrać pozostałych przy życiu wojowników
i ewakuować ludzi.
To
było niepojęte, ale mężczyźni, zamiast włączyć się do walki,
razem z kobietami i dziećmi uciekali jak tchórze. Widział tylko
powiewające za nimi szaty. Nie próbowali nawet gasić pożaru.
Zamiast pomagać sobie nawzajem, wszyscy tratowali się w czasie
ucieczki, dbając jedynie o własne bezpieczeństwo. Falen z pewnym
wstydem pomyślał, że dawno temu był jednym z nich. Też miał
taki piękny dom, jedwabne szaty i służbę. Kiedyś, w poprzednim
życiu, zanim...
Stracił
na moment czujność i jeden z centaurów zaatakował go z prawej,
raniąc poważnie w ramię. Krzyknął z zaskoczenia i bólu i na
odlew ciął mieczem, nie trafiając celu. Rana była poważna i
głęboka. Krew strumieniem popłynęła aż do dłoni, ściekając
na ziemię pomiędzy palcami. Cała ręka stała się ciężka a
każda próba poruszenia nią, wywoływała potworny ból. Falen
stracił ostrość widzenia i poprzednią zwinność. Odrzucił jeden
miecz i lewą ręką ciął do przodu, zanurzając ostrze w ciele
centaura niemal po samą rękojeść. Potem, przez zasłonę mgły
rozejrzał się szybko wokół.
Ulice
dosłownie zasłane były ciałami, głównie ludzi, a smród krwi i
swąd dymu były nie do zniesienia. Falen jeszcze nigdy nie widział
takiej rzezi.
Nigdy
nie wygramy. Nie uda nam się.
Z
tą ponurą myślą, parł do przodu, trzymając się z dala od
gorących płomieni. Zasnuwający miasto dym utrudniał widoczność
i podrażniał gardło. Miał teraz tylko jedną sprawną rękę,
ledwo widział na oczy, a ból utrudniał koncentrację. Mimo to bez
zastanowienia pomógł pewnej kobiecie wydostać się z płonącego
budynku, uratował jakieś dziecko przed biegnącym centaurem i
ocalił życie kilku innym osobom, przy okazji nabawiając się
dodatkowych ran. Wszystkim napotkanym nakazywał, aby schronili się
w zamku hrabiego.
Torując
sobie drogę do grupy walczących wojowników, został raniony
jeszcze dwukrotnie, w lewą nogę i pierś.
Kulejąc
i krzywiąc się z bólu, dotarł do mężczyzn.
-
Odwrót! – Krzyknął, jednocześnie pomagając im zabić centaura.
-
Co?!
Falen machnął niecierpliwie ręką.
-
Chodźcie za mną!
Osłabiony bólem i zmęczeniem pozwolił, aby
teraz to oni torowali przed nim drogę, zbierając po drodze resztę
ocalałych wojowników. Pozwalało mu to ponownie użyć swoich
umiejętności kontroli. Przejmował umył przypadkowego centaura i
napuszczał go na jego braci, a gdy ginął, wydawał rozkaz
kolejnemu. Było to bezwzględne z jego strony, bo wiedział, że
skazuje go na śmierć. Już kiedyś postąpił podobnie i do dzisiaj
gryzło go sumienie. Tamten więzień nazwał go „potworem”. Czy
rzeczywiście nim był? Przerażało go, co Rairi zrobiła z tymi
centaurami, ale czyż w tej chwili nie postępował identycznie?
Teraz
nie jest jak wtedy. Próbował
sobie tłumaczyć, tęskniąc za uspokajającą obecnością
przyjaciela. Robię
to, co muszę.
Gdy
znaleźli się na jednej z ulic w głębi miasta, otoczonej ścianą
ognia i dymu, zabili jeszcze kilku centaurów, chociaż z pewnym
trudem i kolejnymi stratami. Zanim zebrali resztę żyjących
wojowników i zamknęli się ukradkiem w jednym z ocalałych
budynków, kilku mężczyzn zginęło, a Falen został poważnie
ranny w brzuch.
Zablokowali
drzwi i stanęli przy oknach i wzdłuż ściany, z napięciem
obserwując sytuację na zewnątrz. Znajdowali się w jednym ze
sklepów z jedwabiem i innymi kolorowymi materiałami. Jego
właściciele opuścili go w pośpiechu, rozrzucając swój cenny
towar po podłodze. Jedno okno było wybite. Przewrócony regał i
stolik zablokowały wejście za kontuar, na którym wciąż leżało
kilka monet, zapewne porzuconych przez uciekającego klienta.
Falen
wpatrywał się w czerwony i zielony jedwab na podłodze, kiedy głos
jednego z mężczyzn wyrwał go z ponurej zadumy.
-
O co chodzi, panie? Dlaczego nakazałeś nam odwrót?
Falen opadł ciężko na miękki fotel w kącie.
Ból zaćmiewał mu myśli i mącił wzrok. Nawet oddychanie
zaczynało być męczące i ciężkie. Przyciskając dłoń do rany
na brzuchu, drugą przeczesał złote włosy, pozostawiając na nich
smugi krwi i brudu. Popatrzył na zebranych wojowników. Mniej lub
bardziej ranni, ale wszyscy wycieńczeni, wyglądający równie
koszmarnie, co on. Zostało ich może czterdziestu, nie więcej. A
centaurów?
Wiedział, że podjął najlepszą w tej sytuacji
decyzję.
-
Musicie się wycofać – zakomunikował spokojnie.
W mrocznym, dusznym wnętrzu sklepu odezwały się
gwałtowne protesty.
-
Jak to?
- Musimy bronić miasta.
- To nasz obowiązek.
- Masz nas za tchórzy?
Falen westchnął ciężko. Siedział zgarbiony,
ukrywając przed nimi drżące dłonie.
-
Miasto jest już i tak zrujnowane. Ta nierówna walka nie ma dłużej
sensu. Nie proszę was, ale rozkazuję, abyście zebrali mieszkańców
i wszyscy zabarykadowali się w zamku hrabiego. Niedługo zjawi się
armia z Malgarii i Zakon Kruka. Do tego czasu spróbuję zatrzymać
centaury, a w najlepszym razie zmusić je do odwrotu.
- Sam, panie?
- Nie możemy na to pozwolić.
-
Jesteś ranny...
Wstał ciężko i zmusił rozpalone ciało do
wyprostowania się.
-
Powtarzam. To rozkaz – warknął ostro. Znamię na jego czole
rozjarzyło się w mroku, na co wszyscy zamilkli posłusznie. Falen
ponownie, z niechęcią użył swojej Mocy. Nie chciał ich
całkowicie zniewolić jak centaury, ale jedynie wzmocnił siłę
swoich słów i zaszczepił w nich potrzebę spełnienia tego jednego
rozkazu.
-
Natychmiast zbierzcie mieszkańców i wycofajcie się do zamku. Macie
tam czekać, aż centaury opuszczą miasto.
- Tak jest! - Odpowiedzieli chóralnym okrzykiem
i z nieco mętnym spojrzeniem, pospiesznie opuścili sklep.
Falen
dokuśtykał do okna, oparł się ciężko o parapet i pozwalając
sobie na chwilowy odpoczynek, wyjrzał na ulicę.
Wojownicy
posłusznie wycofali się w stronę zamku, zbierając po drodze
ocalałych mieszkańców. Centaury wciąż tratowały wszystko na
swojej drodze, pożar trawił już niemal całe miasto. Języki ognia
docierały aż do uliczek, tarasując przejścia, pochłaniając
śmieci, stragany i martwe ciała. Bogate, kolorowe rezydencje
szlachty, sklepy i zwykłe domy – wszystkie zmieniały się w szare
pogorzeliska.
Falen
tak bardzo czuł się znużony, że nie miał ochoty wychodzić z
tego sklepu. Może gdyby skulił się w fotelu i choć na moment
przymknął powieki, to cały ten ból by minął, i obudziłby się
w zamku z Arwelem i resztą.
Weź
się w garść. To jeszcze nie koniec.
Owinął
sobie brzuch i pierś kawałkiem niebieskiego jedwabiu, który niemal
natychmiast nasiąkł krwią.
-
Czas zacząć przedstawienie – mruknął do siebie i zaciskając
palce lewej dłoni na rękojeści miecza, kopniakiem otworzył sobie
drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Zrobił to w samą porę, gdyż pożar z
sąsiednich budynków przeniósł się na sklep. W kłębach duszącego dymu, potykając się o kamienie, odbiegł ulicą na
bezpieczną odległość. W zapadającym zmierzchu pomarańczowe
płomienie oświetlały ulicę migotliwym blaskiem i razem z dymem
tworzyły nad miastem jasną smugę. Spróbował nawiązać kontakt z
Arwelem, ale palący ból utrudniał mu koncentrację i w końcu się
poddał.
Trudno.
Pomyślał tylko,
kiedy po raz kolejny się potknął i o mało nie przewrócił.
Przedzierając się przez ciała, znów znalazł się na rynku.
Centaury,
spychane przez ogień, również zgromadziły się na głównej
ulicy. Falen podziękował płomieniom, które w tym przypadku stały
się jego sprzymierzeńcem. Teraz, gdy ludzie zeszli mu z oczu,
poczuł się jakoś pewniej. Stanął samotnie przed armią centaurów
i krzyknął z całej siły.
-
Hej, wy zapchlone, końskie zady! Jeszcze nie macie dość?!
Bezmózgie truchło! Zadarliście nie z tą osobą, co trzeba! Nie
wybaczę wam tego, co zrobiliście z tym pięknym miastem!
Po tym, co zrobiła z nimi Rairi, całkiem zdziczały. Odpowiedział
mu zbiorowy ryk gniewu. Jeden nich pogalopował w jego stronę z
uniesionym toporem. Falen wziął zamach i rzucił mieczem, który
przebił mu gardło.
Nie
czekał, aż reszta postanowi się na niego rzucić.
- A teraz... – Zanurzył się w Mocy Kruka, pozwalając, by
całkowicie go pochłonęła. Znamię na czole rozjarzyło się
ciemnym blaskiem. Czarne żyłki rozlały się po jego policzku i
tworząc skomplikowane wzory, powędrowały po szyi i lewej dłoni –
finał – dokończył, po czym tupnął nogą.
Pod jego stopą, na brukowanej ulicy pojawiło
się pęknięcie. Przez chwilę nic się nie działo, po czym
szczelina nagle powiększyła się i z trzaskiem pękającej ziemi,
powędrowała w stronę centaurów, dosłownie rozdzielając ulicę
na pół.
Falen
rozłożył skrzydła i wzniósł się na bezpieczną wysokość,
podczas gdy trzęsienie ziemi nasilało się, chociaż nie dotknęło
ocalałych budynków. Pęknięcie dotarło aż do rozwalonej bramy
miasta i tam się zatrzymało Centaury, które stały na drodze
powiększającej się szczeliny, wpadały do niej, lub uciekały w
popłochu, potykając się i potrącając siebie nawzajem.
Ku
jego radości, w końcu w panice zaczęły opuszczać miasto przez
gruzowisko muru. Kompletnie wyczerpany, zerkną na nietknięty zamek
hrabiego i pogratulował sobie udanej akcji. Miał nadzieję, że
zanim ogień dotrze do murów, ludzie zaczną sami gasić pożar. On
sam zamierzał polecieć za centaurami i dopilnować, żeby nie
zaatakowały kolejnych wiosek.
Dopiero,
gdy oddalił się nieco od miasta, zauważył, że zapadły już
ciemności, a główny trakt był ledwo widoczny. Noc była mroczna i
posępna, jak jego nastrój. Pomimo chłodu jego ciało było zbyt
rozpalone, by odczuwać spadek temperatury. Wyczerpanie i liczne rany
dawały o sobie znać. Leciał nierówno, nie potrafiąc złapać
równowagi, jakby był pijany. Jego skrzydła były matowe i mniejsze
niż zwykle, z trudem utrzymywały w powietrzu jego ciężar
Jeszcze
trochę. Jeszcze wytrzymasz... Powtarzał
sobie uparcie, przez całą drogę przyciskając zakrwawioną dłoń
do rany na piersi. Choć nie była najpoważniejsza, wciąż krwawiła
i dobrze wiedział, czym to może grozić. Przy każdym oddechu
bolało go pod żebrami, więc pewnie któreś było złamane. Było
mu słabo, niedobrze, miał sucho w ustach, a oczy piekły, jakby
nasypano tam piachu. Dodatkowo chciało mu się potwornie spać.
Leciał
za centaurami w bezpiecznej odległości, by nie stracić ich z oczu.
Pomimo swojego stanu, gotowy był walczyć ponownie, jeśli
zaatakowałyby wioski, jednak centaury minęły Candinn i Tisirrę i
pogalopowały w kierunku rzeki Dalen. Ogromną ulgę, szybko
przerwała nagła myśl. Jej siła, niczym cios na moment zatrzymała
go w miejscu.
Dom
Arwela! Przecież stoi niedaleko rzeki!
Szarpnął
skrzydłami i gnany lękiem, wyprzedził armię centaurów, skręcając
nieco na południe.
Samotny
domek przycupnięty w zielonej dolince przypomniał mu Arwela i jego
wesołe rodzeństwo. Kiedy lądował przed drzwiami, wokół panował
niezmącony spokój, a wewnątrz wciąż paliła się lampa. Zdyszany
i ledwo trzymający się na nogach, wparował do środka.
Rodzice
Arwela siedzieli przy stole i otoczeni blaskiem świecy, rozmawiali
przy dzbanie wina. Na widok rannego, zakrwawionego i brudnego Falena,
zerwali się z miejsca i podbiegli do niego, jakby był ich własnym
synem.
Mężczyzna
podtrzymał go, gdy się potknął, a kobieta przyglądała mu się z
trwogą i załamała ręce.
-
Na wszystkich bogów, to ty, Falenie?
-
Tak, słuchajcie...
-
Co się stało? – Wszedł mu w słowo Deran, próbując zaprowadzić
go do ławy – Kto ci to zrobił?
-
To...
- Trzeba obmyć i opatrzyć rany – kobieta
zakręciła się przy palenisku, postawiła wodę nad ogniem, i
pospiesznie przygotowała miski i czyste szmatki.
Falen popatrzył na nich bezradnie. Krople potu
wdzierały mu się do oczu, a napięte mięśnie piekły, jakby zaraz
miały eksplodować.
-
Nie mamy czasu – próbował im wytłumaczyć – Musicie...
Z sąsiedniej izby wypadli Lussa i Nerto,
roztrzepani i w nocnych koszulkach.
-
Co się dzieje, mamo? – Zapytała piskliwie dziewczynka.
Przecierając
zaspane oczy, bliźniaki dostrzegli w końcu Falena, jednak na jego
widok, zamarły, zaskoczone jego wyglądem.
Falen
posłał im drżący, blady uśmiech.
-
Cześć maluchy – chciał, aby jego głos zabrzmiał naturalnie,
ale wyszedł jakiś chrapliwy. Odchrząknął i ponownie zwrócił
się do Derana, a mówiąc pospiesznie, zmarszczył z wysiłku brwi –
Naprawdę nie mamy czasu. Musicie opuścić to miejsce. Zaraz...
Za późno. Drewniane deski podłogi zadrżały
pod nimi, a zaraz potem usłyszał dudniący tętent kopyt. Rodzice
Arwela popatrzyli na niego szeroko otwartymi oczami i natychmiast
przygarnęli do siebie dzieci. Lussa wczepiła się w szyję ojca, a
Nerto przylgnął do ramienia matki.
Falen
pospiesznie obejrzał się na otwarte na oścież drzwi. W kotlince
rozległy się dzikie okrzyki i w końcu dostrzegł sylwetki
pędzących centaurów.
-
Schowajcie się gdzieś i... – Obejrzał się na nich po raz
ostatni i posłał im lekki uśmiech – Nie bójcie się. Arwel
niedługo tu przybędzie.
Be namysłu zostawił w środku rodzinę
przyjaciela i wybiegł przed chatę. Bez broni, ledwo żywy, stanął
naprzeciwko pędzącej armii centaurów i rozłożył szeroko
ramiona.
-
Stać!! – Wrzasnął, aż jego głos potoczył się echem po
okolicy.
W odpowiedzi ugodziły go trzy strzały, które
wyszarpnął z ciała i odrzucił. Jedną pozostawił w dłoni, grot
nasiąkł jego krwią. W oczach migotały mu czarne plamy.
Centaury pędziły prosto na niego i chatę. Nic
nie było w stanie ich zatrzymać.
Arwelu?
Z
ulgą odnalazł świadomość przyjaciela, która łagodnie wypełniła
mu umysł.
Gdzie
jesteś?
Falen
uśmiechnął się leciutko.
Wiesz...
Zaczął,
ignorując pytanie. Już
dawno chciałem ci to powiedzieć...
Co
takiego?
Ja...Ja...
Świsnęła
jeszcze jedna strzała, ale tylko drasnęła go w policzek.
Falen
opadł na jedno kolano, czując jak wycieńczone ciało odmawia mu
posłuszeństwa. Mimo to wstał po chwili i z bojowym okrzykiem na
ustach, rzucił się samotnie na galopujące stado centaurów, mając
za broń tylko jedną strzałę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz