piątek, 16 września 2016

Rozdział 36


     Arwel z towarzyszami dotarli do Lotheronu za późno, chociaż lecieli na złamanie karku. To, co zastali po niegdyś pięknym i kolorowym mieście, nawet młodego elfa wprawiło w przerażenie.
    Czarne zgliszcza, popękana ziemia, gruzy i ulice zasłane ciałami ludzi i centaurów. Mury miasta i główna brama zostały obrócone w proch.
   Falen, gdzie jesteś? Próbował skontaktować się z przyjacielem, ale nie potrafił go nawet namierzyć. Co tu się stało? Gdzie ty jesteś, głupku?
    Przelecieli nad miastem, a raczej nad tym, co z niego pozostało. W dole nic się nie poruszyło i tylko wiatr przeganiał pył i popiół z jednej uliczki w drugą. Arwel przeczesywał nerwowo wzrokiem to gruzowisko, jednak nie wyczuwał nigdzie znajomej świadomości. Ogarniała go dławiąca panika.
     - Przerażające, co? – Oran pokręcił z niedowierzaniem głową.
    - Zobaczmy, czy ktoś przeżył – Nox obniżył lot i skierowali się ku pałacowi hrabiego, jedynej ocalałej budowli.
    Oran z pobladłą twarzą mruczał coś do siebie, a Arwel usilnie starał się nie patrzeć w dół. Niebo przybrało barwę szkarłatu, a zachodzące słońce przypominało mu czerwone oko Xandera. Ten kolor nigdy nie kojarzył mu się dobrze.
    Centaury nie dotarły w okolice zamku, gdyż tutaj teren wyglądał na nietknięty. Mieszkańcy, błąkali się po ulicach i próbowali przeszukiwać zgliszcza budynków. Gdy wojownicy wylądowali przed bramą, grupa strażników pospiesznie przepuściła ich na drugą stronę, tarasując drogę pozostałym, którzy próbowali za nimi prześlizgnąć się do środka.
    Na dziedzińcu tłoczyło się jeszcze więcej ludzi. Nerwowy, podekscytowany tłum otaczał ich ze wszystkich stron. Jedni stali w grupkach i rozmawiali głośno, inni leżeli lub siedzieli na trawie, niektórzy kłócili się o coś, a sporo ludzi płakało. Wielu było mniej lub bardziej rannych.
    Wojownicy ruszyli w stronę pałacu, a każdy, kto ich dostrzegał, podbiegał do nich z błaganiem o pomoc. Niektórzy przestawali płakać i patrzyli na nich przestraszonymi oczami.
    Nox miał zmarszczone brwi i ponury grymas.
   - Zostanę tu i zajmę się leczeniem. Idźcie do hrabiego Imara i dowiedzcie się dokładnie, co tu się stało.
    Arwel skinął głową i razem z Oranem popędzili do wrót zamku.
    W środku również tłoczyli się ludzie. Już w holu obległ ich przekrzykujący się tłum, zasypując ich gradem pytań. Przeciskając się do schodów, na dłuższą chwilę zostali rozdzieleni.
    - Wojownicy z Malgarii chyba jeszcze nie dotarli! – Krzyknął Oran, wciąż wstrząśnięty sytuacją w mieście.
    - Piechotą droga zajmuje znacznie dłużej.
    - A gdzie w ogóle reszta centaurów? Jak to się stało, że zamek ocalał?!
    Arwel wzruszył tylko ramionami, delikatnie próbując odsunąć od siebie dwie kobiety.
    - Mnie się nie pytaj. Musimy porozmawiać z hrabią.
    Ponieważ schody i korytarz na górze również były oblężone, zmienili się w kruki i polecieli ponad głowami tłumu na wyższe piętra. Ponieważ nie wiedzieli, która to komnata hrabiego, Arwel otwierał wszystkie drzwi po kolei, aż w końcu natrafił na te właściwie.
   W pogrążonej w półmroku komnacie, na szerokim łożu z baldachimem siedział drobny, jasnowłosy mężczyzna. Skulił się niczym dziecko i ze zwieszoną głową wpatrywał się w podłogę jakby zmienił się w kamień. Arwel stanął nad nim, przeczesał nerwowo włosy i wymienił z Oranem zaniepokojone spojrzenie.
    - Hrabio Imarze? – odezwał się głośno.
  Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na niego wystraszonymi oczami koloru wyblakłej zieleni. Zamrugał gwałtownie, a jego szczupła twarz była blada i udręczona.
   - Zakon Kruka? – Wymruczał nieuprzejmie – Czego ode mnie chcecie? Dajcie mi spokój.
  Na pytające spojrzenie towarzysza, Arwel zacisnął usta i wzruszył bezradnie ramionami. Obserwował przez chwilę jak Oran podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz, a potem rozgląda się po komnacie, jakby czegoś szukał. Skrobał się przy tym po policzku, myśląc nad czymś intensywnie.
    Arwel westchnął ciężko i zwrócił się do hrabiego, który znów zwiesił głowę.
    - No dobrze. Czy wiesz, że na dziedzińcu i w pałacu kręcą się mieszkańcy miasta?
    - Tak.
    - A czy wiesz, dlaczego? Widziałeś, co się stało z miastem?
    - Nie jestem ślepy – warknął Imar, nie podnosząc głowy.
    - Wiesz, że twoje miasto zaatakowały centaury? Wszystko spalił ogień, a na ulicach leżą martwe ciała.
    - Wiem.
    - Hmm... – Arwel obejrzał się na Orana, szukając u niego pomocy. Mężczyzna zazwyczaj skory do żartów, już dawno nie miał tak poważnej miny.
   - Panie, wybacz naszą niegrzeczność, ale natychmiast należy podjąć jakieś kroki. Ktoś musi uprzątnąć miasto, ulokować gdzieś mieszkańców...
    - Wojownicy, służba...Gdzie są wszyscy? – Wpadł mu w słowo Arwel.
    - Nie żyją. Wszyscy nie żyją. – Imar ukrył twarz w dłoniach, a jego ramionami wstrząsnął spazm rozpaczy – Idźcie stąd. Dajcie mi spokój.
    W tej chwili rozległo się pukanie i do komnaty wszedł jeden ze strażników. Skłonił się przed całą trójką i zaczął mówić;
    - Przysłał mnie Noszący Znak Kruka Nox. Kazał mi przekazać wam raport. Obecnie pozostało około dwudziestu wojowników, którzy w czasie bitwy dostali rozkaz zgromadzenia ocalałych w zamku. Jest dużo rannych. Wciąż czekamy na oddział z Malgarii.
    - Zaraz, zaraz... – Arwel spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi – Rozkaz? Od kogo?
    Wojownik wyprostował się i z powagą spojrzał mu prosto w oczy.
   - Noszący Znak Kruka Falen. Miałem honor walczyć krótko u jego boku. Przegonił centaury i ocalił mieszkańców.
    Arwel znieruchomiał.
- Fa...
Nagle wszystko zrozumiał.
   - Zajmij się tu wszystkim – rzucił pospiesznie do zdumionego Orana, otworzył okno i wyskoczył, w locie zmieniając się w kruka.
    Falen! Gdzie ty jesteś, draniu. Co ty zrobiłeś?!
  Ze ściśniętym sercem kilka razy okrążył spalone miasto, próbując podążyć śladami ostatnich wydarzeń. Dostrzegł pęknięcie pośrodku głównej ulicy, prowadzące aż do ruin bramy i zrozumiał, że to sprawka Falena. Umiejętność przekształcania Mocy w siłę była specjalnością Lanona, jednak Falen też to potrafił. Tyle, że po takie sztuczki sięgał tylko w ostateczności.
   Arwel przeleciał nad gruzami muru i pofrunął na południe, kierując się śladami podeptanej ziemi. Odtworzył drogę, jaką przebyła armia centaurów, a więc zapewne też jego przyjaciel. Ku jego uldze, minęli wioski, kierując się w stronę najbliższego wodopoju.
    Rzeka Dalen.
   Jego rodzinny dom.
   Nie!
   Poszybował ku wzniesieniom, za którymi znajdowała się skryta częściowo kotlinka, a dalej rzeka.
   Ślady kopyt prowadziły prosto do jego domu.
 Coś twardego utkwiło mu w gardle, gdy zobaczył w dole gruzy i zdewastowane pole. Z gospodarstwa jego rodziców pozostały jedynie martwe zwierzęta i podeptana ziemia, a z domu szczątki połamanych desek.
   Wylądował chwiejnie przed miejscem, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi do chaty i bez sił opadł na kolana.
   - Mamo! Tato! – Rozejrzał się wokół, ale wiedział, że nikogo tu nie ma.
   Nikt nie wybiegł mu na spotkanie. Nawet po Lussie i Nerto nie było śladu.
 Piekące łzy wypełniły mu oczy, a serce podeszło do gardła. Zgarbił się i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, zagapił się na zgliszcza rodzinnego domu. Czy jego rodzina została tam pogrzebana żywcem, czy te bestie poniosły ich ze sobą? Czy cierpieli? Czy próbowali się bronić?
   Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, a ciałem wstrząsnął szloch rozpaczy. Zwiesił głowę, nawet nie próbując hamować płaczu.
   Gdybym przybył kilka godzin wcześniej. Gdybym tylko zdążył...
   Nie obwiniaj się, przyjacielu.
   Ktoś nadszedł z tyłu i opadł przy nim. Znajome ręce objęły go w pasie, a głowa spoczęła na plecach.
   - Falen!
   Chciał się odwrócić, ale wojownik tylko objął go mocniej.
  - Poczekaj...tylko chwilę...zostań tak... – Mówił urywanym szeptem, a potem długo oddychał ciężko, urywanie.
  - Co się stało? Gdzie byłeś? - Naskoczył na niego ze złością, dławiąc się własnymi łzami – Mówiłem do cholery, że masz sam z nimi nie walczyć! Mówiłem, że masz nie robić niczego głupiego! Mówiłem... – Przerwał gwałtownie i zapłakał głośno.
  - Nie...- Głos Falena był nie głośniejszy od szeptu – Przestań. Twoja rodzina...żyje. Są w pałacu...zdrowi... Przepraszam, ja...
   Arwel wyprostował się gwałtownie i w tym momencie poczuł na plecach ciężar, kiedy przyjaciel oparł się o niego całym ciałem. Zapanowała cisza, nie słyszał już nawet jego oddechu.
   - Falen? Falen!
  Odwrócił się błyskawicznie w momencie, gdy wojownik zsunął się z niego i opadł nieprzytomny na ziemię.
   To, co zobaczył, zaparło mu dech.
  Falen był cały we krwi i brudzie, ubranie miał w strzępach, a na złotych włosach widniały czerwone ślady. Z licznych ran, najgorsza była na brzuchu i piersi. Niebieski kawałek materiału, którym próbował opatrzyć ranę, dawno przesiąkł krwią.
   Arwel pochylił się i wstrzymując oddech, sprawdził czy oddycha. Jego serce wciąż biło, ale słabo.
  - Głupku – wychrypiał, pochylając się nad jego twarzą i badając ją ostrożnie palcami – Miałeś o siebie dbać. Nie umieraj mi tu teraz. Jeśli mnie zostawisz, zabiję cię.
   Ostrożnie wziął bezwładne ciało Falena na ręce, rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo. Tuląc go do siebie, modlił się żarliwie do wszystkich bogów, by oszczędzili tą żałosną istotę, chociażby po to, żeby potem mógł mu nagadać.
   Dlaczego zawsze sprawiasz, że muszę się o ciebie martwić? Odpowiedziała mu cisza. Arwel wciąż nie był w stanie powstrzymać płynących łez. Dziękuję.
  Wrócił do Lotheronu, ale tym razem wylądował dopiero przed drzwiami pałacu. Dostrzegł na dziedzińcu Noxa i przywołał go skinieniem głowy.
   - Jesteś mi potrzebny! – Krzyknął i nie czekając na niego, wszedł do środka.
   Rozpychając się brutalnie w tłumie, i przyciskając kurczowo do siebie to, co zostało z Falena, wbiegł na pierwsze piętro. Odnalazł pustą komnatę i położył przyjaciela na łóżku. Wyszedł na korytarz i przymknął za sobą drzwi w momencie, gdy nadbiegł Nox.
   - Co się stało?
   - Falen jest ciężko ranny. Musisz mu pomóc.
   - Dobrze.
  Nox chciał otworzyć drzwi, ale Arwel wciąż trzymał dłoń na klamce. Zatrzymał go i spojrzał mu prosto w oczy.
   - Zanim tam wejdziesz, muszę ci coś powiedzieć.


***

   Wczesne słońce skryło się za warstwą chmur. Chociaż powietrze było wilgotne i przyjemnie chłodne, na razie nie zanosiło się na deszcz. Balar zawisł nad przystanią wyspy Aznar i obserwował, jak kilkutysięczna armia ludzi i zwierzołaków pakuje się na statki, w tym na „Czarną Panią”.
   Tym razem sam wszystkiego dopilnuję.
  Dopiero gdy statki zaczęły odbijać od portu, odwrócił się i poleciał w stronę jedynej budowli na wyspie – czarnej, zwalistej wieży.
  W środku panowały ciemności, ale na szczęście nie takie jak u Jormunga. Schodząc krętymi schodami, nie fatygował się nawet by stworzyć choćby promyk światła. Widział na tyle, by się nie potknąć i tutaj przynajmniej nie musiał się obawiać, że coś nagle chwyci go za kostkę. Ze wszystkiego, co przeżył do tej pory, właśnie to wspomnienie nie dawało mu spokoju.
   Otworzył drzwi prawą dłonią i wszedł do obszernej, mrocznej komnaty. Emanujący z sarkofagu blask, wystarczył, aby oświetlić podziemną komnatę.
   Balar uklęknął obok stojącej postaci i skłonił głowę. Zaraz jednak bez mrugnięcia okiem spojrzał na uwięzioną w trumnie duszę Gathalaga. Wieko było już otwarte prawie do połowy, jednak otaczające go bariery wciąż nie pozwalały mu wyjść.
  - Witaj, Panie – odezwał się głośno, ignorując postać obok. Rairi zerknęła tylko na niego z nieznacznym grymasem. Poczuł w umyśle ostrzegawcze szpileczki bólu i wiedział, że zrobił błąd nie witając się z nią odpowiednio. Była na niego zła i pewnie potem za to zapłaci.
   - Balarze, mój sługo – zagrzmiał tubalny głos, odbijając się echem od grubych ścian wieży – Jak tam moja armia?
   - Czy Rairi nie przekazała ci jeszcze szczegółów? – Umyślnie nawet na nią nie spojrzał.
   - Właśnie podzieliła się ze mną dobrą nowinę o Zielonym Lesie i elfach. Przynajmniej te żałosne stworzenia nie będą mnie dłużej nękać. Zaś, co do ciebie...słyszałem, że nie robisz co do ciebie należy.
   - Ja, panie? – Balar wciąż klęczał na jednym kolanie, ale śmiało patrzył w głąb sarkofagu, na wijącą się, czarną duszę – Wykonuję twoje rozkazy i...
   - ...i ponosisz same porażki – dokończyła cierpko Rairi. Spojrzał na nią ostro, ale było już za późno.    Patrząc mu w oczy, kontynuowała bezwzględnie – Wysłana przez niego armia krasnoludów zamiast zaatakować Gildrar, przysięgła wierność Kruczemu Królowi i pomaszerowała do stolicy. Cyrret Krwawy, który miał poprowadzić ludzi na stolicę Belthów, również poniósł klęskę. Wpadli w pułapkę i wszyscy zginęli, a miasto przetrwało. Armia nephilów pod dowództwem Ortisa również gdzieś zniknęła.
   Milczenie w komnacie było nieznośnie napięte i długie. Balar nawet nie drgnął, chociaż wyczuwał zadowolenie Rairi i rosnący gniew Gathalaga.
   - Czy to prawda, sługo? – Głos był niepokojąco spokojny.
   - Tak.
   - Co gorsza, panie, wciąż nie zabił brata i nie zdołał podporządkować sobie Potomka – jej ostatnie słowa dopełniły czarę.
   Dusza w sarkofagu poruszyła się niespokojnie, a Głos zawrzał z gniewu.
  - Zawiodłeś mnie, Balarze! Obiecałeś, że ta zdrajczyni padnie mi do stóp! Nic nie może stanąć mi na przeszkodzie. Kiedy zaklęcie przeminie i znajdziecie dla mnie ciało, ten świat ma należeć tylko do mnie. Ma być mój! – Balar poczuł jak podłoga zadrżała pod jego nogami, jednak sam pozostał spokojny.
   - Tak, panie – odparł po chwili uniżenie – Będzie jak sobie życzysz.
   - Ufam, że Rairi wypełni każdą moją wolę, ale co do Ciebie, wciąż nie jestem pewny.
   - Panie, czyż...
   - Milcz, sługo! Po raz kolejny mnie zawiodłeś i nie wypełniłeś rozkazu. Rairi – zwrócił się do elfki uprzejmym tonem – Bądź tak dobra i ukaż go odpowiednio.
   - Jak każesz, panie – odparła z lekkim uśmiechem i zwróciła się ku niemu, mrużąc leniwie oczy.
   Balar nie zamierzał uciekać, ani się bronić. Kiedy przyszła pierwsza fala bólu, zmarszczył tylko brwi, ale pozostał nieporuszony. Druga, znacznie mocniejsza zwaliła go z nóg. Skulił się na zimnej posadzce i jęknął głucho. Znał już to uczucie, bo bardzo długo właśnie w ten sposób lubiła się z nim bawić. To był żywy gorący ogień, który spalał go od środka. Ból pochodził z serca i z mózgu, wypełniał go po same koniuszki uszu, jakby jego ciało było żywcem rozrywane.
   Wił się w konwulsjach całą wieczność, chociaż minęło może parę minut.
   - Dosyć!
  Głos wypełnił jego uszy i boleśnie obił się w umyśle. Kiedy Najstarsza posłusznie przerwała te tortury, dyszał ciężko i był na wpół przytomny. Powinien wstać i klęknąć przed Gathalagiem, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Jednak leżał spokojnie na boku i próbował dojść do siebie. Z nosa leciała mu krew.
   - Dziękuję, Rairi. Nigdy mnie nie zawiedziesz, prawda?
   - Tak, panie.
   - Dopilnuj wszystkiego, żebym mógł spokojnie czekać na swoje odrodzenie. Czy masz już dla mnie odpowiednie ciało?
   - Wciąż szukam, panie. Wolisz człowieka, elfa, czy jeszcze inną rasę?
   - Tylko nie elfa! Nienawidzę elfów. Może być człowiek, ale musi mieć w sobie coś wyjątkowego. I ma być silny.
   - To nie będzie łatwe, ale natychmiast rozpocznę poszukiwania.
   - W takim razie możesz już odejść.
   Rairi skinęła tylko głową i przeszła obok skulonego na podłodze Balara. Dopiero, gdy usłyszał jak zamykają się za nią drzwi, otworzył oczy. Dźwignął się na rękach, wciąż obolały.
   - Ponieważ wciąż jesteś mi potrzebny, dam ci drugą szansę – odezwał się Głos. Dusza w trumnie uspokoiła się nieco.
- Dziękuję, panie.
   Balar wstał ciężko i krzywiąc się z bólu, zdołał się wyprostować. Związane wcześniej włosy, wysypały się z węzła i opadły na twarz i zmarszczone czoło.
   - Masz zabić Kruczego Króla i przyprowadzić do mnie Potomka. Poza tym słuchaj się Rairi i czekaj na rozkazy.
   - A co z armią?
   - Atakujcie Elderol jak było ustalone. Następnym razem chcę dostać raport o wygranych bitwach.
   Balar skinął głową.
  - Jak sobie życzysz. Czy coś jeszcze?
  - Tak. Postaraj się by Potomek nie znalazła pozostałych kamieni, a przynajmniej opóźnij to do czerwonego księżyca.
  - Coś czuję, że niedługo i tak będzie za bardzo zajęta czymś innym. Poza tym zaklęcie   Posłuszeństwa działa, więc nie powinno być z nią większych kłopotów.
- Dobrze, a więc jednak nie jesteś bezużyteczny. Obyś tym razem mnie nie zawiódł.
   - Z pewnością, panie.
   - Możesz już odejść.
   Balar pokuśtykał do wyjścia, a potem krok za krokiem opuścił duszne, mroczne wnętrze wieży.
   Słońce wciąż nie przebiło się przez chmury, chociaż zrobiło się znacznie cieplej. Balar zmrużył oczy i opierając się o poręcz, wciągnął w płuca świeże powietrze, rozglądając się po niewielkiej wyspie.
    W dole schodów czekała Rairi. Kiedy zszedł do niej powoli, wciąż patrzyła na spienione fale. Poza pokrzykującymi beztrosko mewami, na wyspie nie było innych zwierząt.
   - Myślałem, że już poszłaś.
   - Jakże bym mogła opuścić cię bez pożegnania – zwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się jednym kącikiem ust – Tak rzadko się widujemy.
   Położyła smukłą dłoń na jego piersi i powoli powędrowała nią w górę, unosząc na niego zielone oczy. Nagle złapała go za kark, przyciągnęła i pocałowała gwałtownie. Odsunęła się dopiero wtedy, gdy zabrakło mu tchu.
   - Nie bierz tego do serca, że sprawiłam ci ból, ale rozumiesz, że to było życzenie naszego Pana, nie moje.
   - Z pewnością – mruknął cierpko, chociaż wiedział, jaka jest prawda. Odsunął się od niej o krok, jego czarne oczy pozostały chłodne, bez wyrazu – Domyślam się, że masz już przygotowany plan – stwierdził, zmieniając temat.
    Rairi skrzyżowała przed sobą ramiona i znów zapatrzyła się na niespokojną wodę.
   - Tak. Ortis poprowadzi nephilów, a ja dopilnuję ataku na De’Ilos. Tym razem osobiście włączę się do walki.
   - Sam mógłbym...
  Zahuczało mu w głowie i poczuł jakby coś ścisnęło mu mózg. Zachwiał się i potrząsnął w oszołomieniu głową. Rairi uśmiechnęła się pod nosem.
   - Czyż Niezwyciężony nie przekazał ci, byś się mnie słuchał? Nie lekceważ jego rozkazów, bo w końcu straci cierpliwość i uzna, że jesteś nieprzydatny.
   - Nie boję się go – rzucił ostro.
   - Każdy boi się gniewu boga. Jakiegokolwiek.
   - Gathalag nie jest bogiem, tylko zwykłym elfem, który był zbyt arogancki i żądny władzy.
   Rairi obdarzyła go długim spojrzeniem, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
   - Masz odwagę, skoro mówisz takie rzeczy na głos – dotknęła jego twarzy – Kogoś jednak musisz się bać, żeby być posłusznym.
   Gwałtowna fala bólu, niczym smagnięcie biczem powaliła go przed nią na kolana. Elfka roześmiała się zmysłowo i ujęła jego twarz w obie dłonie. Pochyliła się i pocałowała go w pomarszczone czoło, a potem złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
   - Możesz wybrać – odezwała się władczo, spoglądając na niego z góry – Albo obrócisz w proch Gernnhed, albo zabijesz hrabiego Ashe. Będziesz posłuszny, to szybko zapomnimy o twoich niepowodzeniach.
   - Gathalag i tak mnie potrzebuje.
   - I całe szczęście – pomogła mu wstać, a potem objęła go w talii i wtuliła się w jego pierś. – Ja też cię potrzebuję, więc bądź grzeczny i spraw, żebym więcej nie musiała zadawać ci bólu.
   Balar spojrzał gdzieś w bok z nieokreślonym wyrazem twarzy. W końcu uśmiechnął się chłodno w ramionach elfki.
   Zniszczę Gernnhed i zabiję Imara. A potem przyprowadzę do wieży Potomka.
   Mądra decyzja. Zamruczała w jego umyśle. Zrób to, a ja i nasz Pan, będziemy z ciebie zadowoleni.

***

   Ariel nie chciała nikomu mówić o swoim spotkaniu z Gathalagiem, by przypadkiem nie spanikowali, dlatego podczas lotu była milcząca i zamyślona. Myślała o Lirze, z bólem uświadamiając sobie, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie miała okazji z nią porozmawiać. Riva zerkał na nią z niepokojem i próbował zagadywać, więc uśmiechała się tylko i próbowała żartować jakby nic się nie stało. Nikt nie wspominał nawet o walce z Balarem, jakby zgodnie uznali, że ten temat jest zbyt drażliwy. Reeth dogonił ich dosyć szybko i leciał na końcu, podczas gdy Ylon to ich wyprzedzał, to wracał, wypatrując w dole jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Jednak przez całą drogę nie dostrzegli żadnych centaurów, co jednak nie koniecznie było dobrym znakiem.
    Kilka dni później Ylon nadleciał ku nim wyraźnie wstrząśnięty.
   - Lotheron... – Przerwał, jakby zabrakło mu słów i spojrzał na Rivę z lękiem w oczach – Wasza Wysokość, lepiej przygotuj się...
    Ale żadne z nich nie mogło przygotować się na to, co ujrzeli na miejscu stolicy Ashe.
   Z całego miasta na placie liścia, tylko pałac hrabiego pozostał nienaruszony. Siedząca na grzbiecie kruka Lunna, wykrzyknęła coś w elfim języku, jakby zaklęła, a Sato wymienił z Ariel poważne spojrzenia. Dzień był pochmurny, więc jego złote tęczówki odcinały się od szarego nieba, jakby emanowały własnym, słonecznym blaskiem. W tej chwili pociemniały lekko, przyjmując wilczy, bursztynowy odcień.
    - To musiała być prawdziwa rzeź – stwierdził grobowym głosem.
   Ariel z niepokojem spojrzała na Rivę. Patrzył na ruiny miasta ze zmarszczonym czołem i zbolałą miną. Dostrzegła, że znów przyciska lewą dłoń do piersi, więc dotknęła go przelotnie, wysyłając ku niemu falę uzdrawiającej energii. Potem znów spojrzała w dół, gdyż akurat znaleźli się nad miastem.
   Wśród gruzów i spalonych budynków, ulice wciąż zalane były ciałami ludzi i centaurów. Wszędzie widać było kręcących się ludzi, głównie wojowników, którzy usuwali zwłoki. Niektórzy im pomagali, inni stali tylko bezradnie, a jeszcze inni próbowali przeszukiwać gruzy swoich domów i uratować, co tylko się da.
    Jakby przez miasto przeszło tornado, a nie armia centaurów. Tyle zniszczeń...Tyle ofiar...
   - Przynajmniej...przynajmniej ktoś przeżył – rzuciła Ariel, próbując znaleźć w tym wszystkim coś pozytywnego.
   Trzymając się białego upierzenia potężnego kruka Sato wychylił nieznacznie, próbując przyjrzeć się zniszczonemu miastu.
    - A gdzie w ogóle te centaury? Widzę kilka martwych, ale reszta może gdzieś kręci się w pobliżu.
    - Nie ma ich tu – stwierdziła Lunna, siedząca za jego plecami. Głos drżał jej z przejęcia – Coś, albo ktoś je wypłoszył.
    Ariel spojrzała na nią z uniesionymi brwiami.
   - Ktoś? – Szybko zwróciła głowę w stronę Rivy – Ktoś z Zakonu?
    Król skinął tylko głową.
   - Zaraz się wszystkiego dowiemy – powiedział tylko i przyspieszył, kierując się wprost ku pałacowi.
W pewnej chwili Ariel dostrzegła w dole jak jakaś kobieta próbuje wygrzebać coś z pod gruzów swojego domu i męczy się z ciężką belką.
- Zaraz wracam! – Krzyknęła i bez namysłu rzuciła się, by jej pomóc.
    Przy pomocy siły powietrza, pomogła kobiecie wygrzebać spod gruzów kuferek z monetami. Kiedy tamta zaczęła jej się kłaniać i dziękować ze łzami w oczach, Ariel już odbiegła kawałek dalej, gdzie dostrzegła rannego mężczyznę.
    - Pomóc ci?
   Obejrzała się i na widok Sato i Lunny, uśmiechnęła się szeroko.
   - Jasne.
   Ugasiła wodą kilka tlących się zgliszczy, potem razem z Lunną zajęły się uzdrawianiem. Sato pomagał przenosić ciała i wygrzebywać z gruzów dobytek mieszkańców, w końcu jednak Argon zaczął się niecierpliwić, więc odlecieli w stronę zamku.
   Na dziedzińcu panowało zamieszanie i hałas jak na targu w środku dnia. Po wylądowaniu za murem na kawałku wolnej przestrzeni, z konsternacją rozejrzeli się po tłumie.
    - Co tu się dzieje? – Ariel była porażona widokiem tych rozhisteryzowanych, przerażonych ludzi.
   - To chyba mieszkańcy, którzy przeżyli – odparł Sato, trzymając się blisko niej i osłaniając przed napierającym tłumem.
   - To takie straszne. Takie straszne... – Mruczała do siebie Lunna, po czym pobiegła do miejsca, gdzie zgromadzili się ranni i zaczęła ich uzdrawiać.
    Argon przyglądał się przez chwilę elfce, a potem z surowym wyrazem twarzy powiódł wzrokiem po dziedzińcu.
   - Hrabia Imar już dawno powinien zaprowadzić tu porządek.
   Riva skinął ponuro głową.
   - To niedopuszczalne, żeby wciąż panował tu taki chaos. Tym ludziom trzeba zapewnić schronienie i pomoc.
    - Widzę Orana - Argon natychmiast ruszył we wskazanym kierunku.
   Otyły wojownik z Zakonu stał niedaleko wejścia do zamku i rozmawiał z generałem Narenem i kilkoma wojownikami. Gdy podeszli do nich szybko, wszyscy skłonili się przed królem.
   - Witaj, Wasza Wysokość – Oran miał ściągniętą zmęczeniem twarz, ale czujne spojrzenie.
   - Jak wygląda sytuacja? – zapytał Riva.
   - W tej chwili wynosimy ciała i próbujemy ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli. Nox zajmuje się rannymi.
   - Dlaczego zabraliście się za to tak późno?
   - Wybacz, Panie – generał skłonił się przed nim z szacunkiem – Po rozkazie Falena natychmiast wyruszyłem z moimi ludźmi, ale przybyliśmy dopiero niedawno. Centaury zdążyły opuścić prowincję.
   - Falen? – Biały Kruk zmarszczył brwi i rozejrzał się szybko wokół – To on nas zawiadomił o ataku. Gdzie jest teraz?
   - Razem z Arwelem wrócili już do Malagrii. Zaraz po tym jak Nox uleczył Falena – odparł mu Oran.
   Ylon i Reeth popatrzyli na siebie z niepokojem, a Sato objął Ariel ramieniem.
   - Dużo jest ofiar?
   - Podobno Falen walczył, mając przy sobie tylko garstkę wojowników. Udało mu się ewakuować mieszkańców, a sam przepędził centaury. Niestety straty są dość liczne. Nie tylko w ludziach.
   Riva zacisnął usta.
   - Gdzie jest hrabia Imar? Dlaczego sam się tym nie zajmuje?
   Oran pokręcił z rezygnacją głową.
   - Zamknął się u siebie. Próbowaliśmy z nim rozmawiać, ale...
   - Dobrze. Sam się tym zajmę – przerwał mu niecierpliwie i ruszył pospiesznie do pałacu. Po drodze obejrzał się na pozostałych – Reeth postaraj się uspokoić ludzi, a ty, Ylonie pomóż wojownikom w mieście.
   Mężczyźni natychmiast oddalili się, by wykonać rozkaz, zaś reszta podążyła za królem do zamku.   W holu, na schodach i na wyższych piętrach również kręcili się bezdomni mieszkańcy. Niektórzy leżeli gdzie popadnie, ale większość snuła się bez celu, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Wokół panowało zamieszanie i zgiełk. Służba roznosiła jedzenie i pomagała starszym osobom. W tym chaotycznym tłumie dostrzegli z daleka białe włosy Noxa. Półelf, oblegany przez szukających pomocy mieszkańców, dwoił się i troił, aby opanować sytuację. Ariel krzyknęła do niego i dopiero wtedy ich zauważył. Posłał jej zmęczony uśmiech i skinął królowi głową. Już po chwili całkiem zniknął w tłumie, a oni z trudem przepchnęli się do schodów.
   W głębi pałacu zrobiło się pusto i znacznie ciszej. Zatrzymali się przed drzwiami komnaty hrabiego, których nikt nie pilnował i Riva otworzył je bez pukania. Ariel właśnie miała wejść do środka, kiedy Sato przytrzymał ją za ramię. Gdy spojrzała na niego z zaskoczeniem, wyszczerzył zęby, drugą dłonią drapiąc się po włosach.
    - I tak nie lubię tych nudnych narad, więc pokręcę się po holu – mrugnął do niej złotym okiem i już go nie było. Ariel obejrzała się za nim, a potem napotkała surowe spojrzenie Argona i jako ostatnia weszła do komnaty.
   Zastali Imara w momencie, gdy pakował się pospiesznie, wrzucając do torby potrzebne rzeczy. Jego kolorowa szata była pomięta i brudna, a on sam wyglądał, jakby od kilku dni nie widział wody i grzebienia. Na szczupłej twarzy widniał kilkudniowy zarost. Nawet nie zauważył kiedy weszli.
   Pozwoliła sobie zająć krzesło przy okrągłym stoliku i przez chwilę podziwiała bogaty wystrój komnaty. Argon tymczasem podszedł do okna i oparł się o parapet, Riva zaś stanął władczo nad hrabią.
   - Imarze! – Krzyknął ostro, aż ten podskoczył na miejscu i w końcu uniósł głowę. Popatrzył na nich kolejno wylęknionym wzrokiem.
   - W...Wasza Wysokość – wyjąkał drżącym głosem, a widząc Ariel i Białego Kruka, otworzył szeroko oczy i pospiesznie padł na kolana.
   - Wstań, Imarze – Riva pomógł mu się podnieść i z powrotem posadził na łóżku – Lepiej wytłumacz mi, co tu się dzieje.
     - To...centaury zaatakowały miasto...Nic...nic nie mogłem zrobić...
   - To już wiem, chodzi mi o ciebie. Dlaczego siedzisz tu zamknięty i nic nie robisz? Trzeba oszacować straty i ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli – Riva mówił coraz bardziej podniesionym głosem – Należy jak najszybciej rozpocząć odbudowę miasta i wzmocnić jego ochronę. Czy wiesz w ogóle, co się dzieje za oknem? Jesteś hrabią tej prowincji i odpowiadasz za nią!
   Imar skulił się w sobie. Nerwowo mielił w palcach skraj tuniki, aż pojawiła się w niej dziura.
   - Ja...To...Wiem, ale...
   - Imarze!!
   Hrabia zerwał się gwałtownie, jakby ktoś go kopnął. Ariel uniosła brwi, a Argon przy oknie tylko uśmiechnął się pod nosem. Oboje nawet nie próbowali się wtrącać do tej rozmowy. Przynajmniej na razie.
   Nie ma to jak królewski autorytet.
   Tymczasem Riva chwycił hrabiego za skraj tuniki i szarpiąc nim brutalnie, usadził na krześle przy stole. Sam zajął miejsce po przeciwnej stronie, obok Ariel i z ciężkim westchnieniem przeczesał palcami włosy. W czasie przedłużającej się ciszy, hrabia skulił się niczym wystraszone dziecko i spuścił głowę, wydając z siebie coś jak piskliwe łkanie. Dostrzegła, że Argon patrzy na tego człowieka z najwyższą pogardą.
   - No dobrze. – Riva odezwał się w końcu znacznie spokojniejszym tonem – Zacznijmy może od początku – przeszył Imara stalowym spojrzeniem – Zajmiesz się swoimi obowiązkami i zrobisz, to, co powinieneś zrobić już dawno. Zabiorę ze sobą Noszących Znak Kruka, ale zostawię ci wojowników, żeby pomogli w mieście chociaż nie powinienem tego robić. Jesteś odpowiedzialny za tą prowincję, więc weź się w garść i zabierz się do roboty.
- Ja...nie mogę.
   - Jak to nie możesz? Dlaczego? – Riva z trudem starał się zachować spokój.
   - Nie...nie mam ludzi. Wszyscy zginęli – jęknął, nie podnosząc głowy.
   Argon wymienił z królem pochmurne spojrzenie. Riva pochylił się nad stołem i splótł przed sobą dłonie. Odetchnął głęboko.
   - Jak to nie masz ludzi? – Zapytał w końcu ostro. – Kiedy obsadzałem cię na tym stanowisku, w Lotheronie było co najmniej dziesięć tysięcy wojowników.
   Imarowi zadrżała broda.
   - Wybacz, Wasza Wysokość, ale od bardzo dawna nie było żadnych wojen, ludzie nie mieli, co robić, więc...więc ich zwolniłem.
   Ariel dostrzegła, jak Argonowi napina się blizna na policzku. Jego oczy pociemniały.
  - Więc twierdzisz, że w czasie ataku centaurów, miasto było praktycznie bez obrony? – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
   Hrabia spojrzał na niego przelotnie, ale wystraszył się wyrazu jego twarzy.
   - T..tak, Biały Kruku.
   - Ilu więc miałeś ludzi?
   - Może ze dwa tysiące, nie więcej.
   - Jeden Noszących Znak Kruka o mało nie zginął, bo ty zwolniłeś wcześniej wojowników? – Riva zerwał się na nogi, uderzając dłońmi w stół – To karygodne! To już druga prowincja bez obrony! Szykuje się wojna, a my nie mamy ludzi. Nie możemy sobie pozwolić na straty! Gdzie ja teraz zbiorę armię?!
   - Spokojnie, Riva.
  Ariel chwyciła go pod łokieć i łagodnie próbowała zmusić, by usiadł. Nie patrząc na nią, z zaciśniętymi szczękami, opadł w końcu na krzesło. Ukrył twarz pomiędzy splecionymi dłońmi i zamarł tak na chwilę. Z zewnątrz, jak i z pałacu dochodziły zmieszane głosy ludzi. Gdzieś zaskrzypiała podłoga.
   - Coś wymyślimy. – Ariel przenosiła spojrzenie od jednego do drugiego, chociaż żaden na nią nie patrzył – Mamy w końcu krasnoludy, Zakon Kruka, Vethoynów…
   - Czy zdajesz sobie sprawę, jak liczną armią dysponuje już Niezwyciężony? – Argon odwrócił się do niej ze srogim wyrazem twarzy. Nie czekając na odpowiedź, dodał: – W tej chwili nie jesteśmy w stanie zebrać nawet połowy takiej siły.
   - Przecież jestem jeszcze ja. Jak tylko zbiorę wszystkie kamienie, będę w stanie...
   Riva wyprostował się i przerwał im machnięciem ręki.
  - Przestańcie – potarł w namyśle podbródek i zwrócił się do hrabiego: – Imarze, teraz przede wszystkim musisz doprowadzić miasto do porządku. Jeden z Noszących Znak Kruka zostanie z tobą i pomoże ci zając się obroną.
   Mężczyzna siedział ze zwieszoną głową i milczał długo, a kiedy się odezwał, jego słowa zaskoczyły całą trójkę.
   - Nie...nie chcę.
  Kapitan doskoczył do niego, jakby zamierzał go uderzyć, ale jedno ostre spojrzenie Rivy powstrzymało go od tego.
  - Jako to nie chcesz, hrabio? – Zapytała łagodnie Ariel, na spokojnie próbując uzyskać od niego odpowiedź.
   Imar zerknął na nią, zamrugał i z zaskoczeniem dostrzegła w jego oczach łzy. Przez chwilę patrzył na jej pasemka.
   - Ja... Nie obchodzi mnie Lotheron, pani – dostrzegł przeszywające spojrzenie króla i szybko zwiesił głowę, jakby zawstydzony.
   Riva zabębnił palcami o blat stołu.
   - Dlaczego? Możesz nam to łaskawie wyjaśnić?
   - Bo...- Po policzku hrabiego spłynęła łza – Moja córka...Savara...Została uprowadzona.
   Ariel wyprostowała się czujnie.
   - Mów dalej, hrabio – zachęciła, gdy znów zamilkł.
   Spojrzał na nią mokrymi oczami.
   - Jeszcze przed atakiem centaurów, ktoś uprowadził moją córkę, Savarę...Jej matka była Nammijką. Była Widzącą i należała do osobistej grupy wojowniczek królowej. Uciekła ze swojego kraju, a ja dałem jej schronienie. Nasza córka...była normalna, bez żadnych umiejętności. Podejrzewam, że wytropili ją ci, którzy ścigali żonę i teraz chcą ją na siłę ściągnąć do Nammiru. Hal, jej lokaj ruszył za nią w pogoń i też przepadł. Podobnie jak jej mąż, szanowany kupiec – jego ramiona zadrżały gwałtownie i jęknął – Moja córeczka. Moje biedne dziecko. Co tam kilka spalonych domów, kiedy moje biedactwo będzie zmuszone żyć w tym okrutnym, pustynnym kraju. Każą jej zabijać, albo jeszcze gorzej! Wysłałem za nimi część wojowników, ale nie wiem czy ich dogonią.
    Argon westchnął przeciągle i przewrócił oczami.
   - To wszystko? Z powodu córki skażesz miasto na zagładę?
   Hrabia wskazał palcem na Rivę.
   - Czy jeśli twoja córka, panie, zostałaby uprowadzona, nie rzuciłbyś wszystkiego i nie zaczął jej szukać? Jeśli chcecie, sami zajmijcie się miastem, ja nie mam do tego głowy.
   Riva zajrzał mu prosto w oczy, a potem wstał i zaczął przechadzać się po komnacie. Splótł dłonie za plecami i pokręcił głową.
   - Przykro mi z powodu twojej córki, ale masz też swoje obowiązki, Imarze. Nie mogę zajmować się każdym miastem i każdym drobnym problemem. Tym bardziej nie w obliczu nadciągającej wojny. Dałem ci tą ziemię i tytuł nie dla bogactwa czy zabawy, ale po to, byś pomógł mi utrzymać porządek i bezpieczeństwo w Elderorze. Niestety, ale musisz odłożyć na bok emocje i...
   - Nie!
   Imar wstał gwałtownie, aż krzesło przewróciło się z hukiem i w nerwowym pośpiechu powrócił do pakowania.
   - Jak chcecie, możecie mnie wygnać, i tak zamierzam odnaleźć córkę.
   Riva zamarł i patrzył na niego bezradnie, jakby zabrakło mu już argumentów. Biały Kruk stracił cierpliwość i popchnął mężczyznę na łóżko jednocześnie kopiąc worek z rzeczami. Ariel zaprotestowała głosno, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym zbliżyła się do hrabiego i kucnęła, próbując zajrzeć mu w oczy.
   - Bardzo mi przykro, z powodu pańskiej córki, hrabio – odezwała się miękko, ze współczuciem - Czy jeśli obiecam ci, że twoja córka wróci do domu, zajmiesz się swoimi obowiązkami?
   Imar skinął niepewnie głową.
   - Tak. Jednak kto ją teraz odnajdzie? Pewnie są już w Nammirze.
   Ariel ścisnęła jego ramię i uśmiechnęła się szeroko.
   - Ja. Osobiście sprowadzę twoją córkę do domu.
   - Co?! – Wykrzyknęli Argon i Riva.
   - To jest absolutnie zły pomysł.
   - Jak możesz znowu...
   Ariel uciszyła ich jednym spojrzeniem i wyprostowała się z determinacją na twarzy.
  - Postanowiłam – powiedziała dobitnie, nie zwracając uwagi na wściekłą minę Argona – Znajdę Savarę, a wtedy hrabia odbuduje miasto i wszystko wróci do normy.
   - Oszalałaś? – Warknął kapitan z zaciśniętymi pięściami – Znowu pakujesz się w kłopoty.
   - Nie rozpędzaj się, Ariel. Możemy wysłać kogoś na poszukiwania, ale sama...
   - To zajmie najwyżej kilka dni. Polecę i...
   Nagle przez zamknięte okno przeniknął niewielki szary obłok. Przepłynął obok całej trójki, po czym na ich oczach wniknął w ciało hrabiego.
   Imar drgnął, jakby ktoś go uderzył i padł na łóżko.
   Dostrzegli za oknem jakiś ruch i Riva błyskawicznie otworzył je szarpnięciem.
   - Balar! – Wrzasnął z jedną nogą na parapecie.
   Jego brat zatoczył koło nad pałacem, spojrzał w okno i odleciał.
   - Wracaj tu! Nie daruję ci tego!
   Riva chciał za nim polecieć, ale Argon doskoczył do niego, złapał w pasie i siłą odciągnął od parapetu. Szarpali się przez chwilę, aż w końcu razem osunęli się na kolana.
   - Cholerny drań! – Mruczał ze złością, uderzając pięścią w posadzkę.
   - Już za późno. Odleciał.
   Podczas gdy przyjaciel próbował go uspokoić, w tym samym czasie Imar pobladł śmiertelnie i ze świstem próbował złapać powietrze.
   - Hrabio!
   Ariel pochyliła się nad nieruchomym mężczyzną i spróbowała lekko nim potrząsnąć.
   - Hrabio? Imarze?
   Dopiero, gdy klepnęła go w policzek, uchylił ciężko powieki. Zawiesił na niej mętne spojrzenie i gwałtownie złapał za rękę.
   - Obiecaj...Obiecaj, że sprowadzisz Savarę. Nie może trafić w ich ręce. Królowa użyje ją jako broni. Jeśli ma Moc...będzie niebezpieczna nie tylko dla siebie...
   Z pobladłą twarzą zerknęła na towarzyszy. Imar nagląco ścisnął jej dłoń.
   - Obiecaj!
   Coś ciężkiego utkwiło jej w gardle. Wiedziała, że jej słowa będą nieodwracalne.
   - Obiecuję, hrabio.

   Imar uśmiechnął się z ulgą, wydał ostatni oddech i po prostu zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych