Arwel
z towarzyszami dotarli do Lotheronu za późno, chociaż lecieli na
złamanie karku. To, co zastali po niegdyś pięknym i kolorowym
mieście, nawet młodego elfa wprawiło w przerażenie.
Czarne
zgliszcza, popękana ziemia, gruzy i ulice zasłane ciałami ludzi i
centaurów. Mury miasta i główna brama zostały obrócone w proch.
Falen,
gdzie jesteś? Próbował
skontaktować się z przyjacielem, ale nie potrafił go nawet
namierzyć. Co tu
się stało? Gdzie ty jesteś, głupku?
Przelecieli
nad miastem, a raczej nad tym, co z niego pozostało. W dole nic się
nie poruszyło i tylko wiatr przeganiał pył i popiół z jednej
uliczki w drugą. Arwel przeczesywał nerwowo wzrokiem to gruzowisko,
jednak nie wyczuwał nigdzie znajomej świadomości. Ogarniała go
dławiąca panika.
-
Przerażające, co? – Oran pokręcił z niedowierzaniem głową.
-
Zobaczmy, czy ktoś przeżył – Nox obniżył lot i skierowali się
ku pałacowi hrabiego, jedynej ocalałej budowli.
Oran
z pobladłą twarzą mruczał coś do siebie, a Arwel usilnie starał
się nie patrzeć w dół. Niebo przybrało barwę szkarłatu, a
zachodzące słońce przypominało mu czerwone oko Xandera. Ten kolor
nigdy nie kojarzył mu się dobrze.
Centaury
nie dotarły w okolice zamku, gdyż tutaj teren wyglądał na
nietknięty. Mieszkańcy, błąkali się po ulicach i próbowali
przeszukiwać zgliszcza budynków. Gdy wojownicy wylądowali przed
bramą, grupa strażników pospiesznie przepuściła ich na drugą
stronę, tarasując drogę pozostałym, którzy próbowali za nimi
prześlizgnąć się do środka.
Na
dziedzińcu tłoczyło się jeszcze więcej ludzi. Nerwowy,
podekscytowany tłum otaczał ich ze wszystkich stron. Jedni stali w
grupkach i rozmawiali głośno, inni leżeli lub siedzieli na trawie,
niektórzy kłócili się o coś, a sporo ludzi płakało. Wielu było
mniej lub bardziej rannych.
Wojownicy
ruszyli w stronę pałacu, a każdy, kto ich dostrzegał, podbiegał
do nich z błaganiem o pomoc. Niektórzy przestawali płakać i
patrzyli na nich przestraszonymi oczami.
Nox
miał zmarszczone brwi i ponury grymas.
-
Zostanę tu i zajmę się leczeniem. Idźcie do hrabiego Imara i
dowiedzcie się dokładnie, co tu się stało.
Arwel skinął głową i razem z Oranem popędzili
do wrót zamku.
W środku również tłoczyli się ludzie. Już w
holu obległ ich przekrzykujący się tłum, zasypując ich gradem
pytań. Przeciskając się do schodów, na dłuższą chwilę zostali
rozdzieleni.
-
Wojownicy z Malgarii
chyba jeszcze nie dotarli! –
Krzyknął Oran, wciąż wstrząśnięty sytuacją w mieście.
- Piechotą droga zajmuje znacznie dłużej.
- A gdzie w ogóle reszta centaurów? Jak to się
stało, że zamek ocalał?!
Arwel
wzruszył tylko ramionami, delikatnie próbując odsunąć od siebie
dwie kobiety.
-
Mnie się nie pytaj. Musimy porozmawiać z hrabią.
Ponieważ schody i korytarz na górze również
były oblężone, zmienili się w kruki i polecieli ponad głowami
tłumu na wyższe piętra. Ponieważ nie wiedzieli, która to komnata
hrabiego, Arwel otwierał wszystkie drzwi po kolei, aż w końcu
natrafił na te właściwie.
W pogrążonej w półmroku komnacie, na szerokim
łożu z baldachimem siedział drobny, jasnowłosy mężczyzna.
Skulił się niczym dziecko i ze zwieszoną głową wpatrywał się w
podłogę jakby zmienił się w kamień. Arwel stanął nad nim,
przeczesał nerwowo włosy i wymienił z Oranem zaniepokojone
spojrzenie.
- Hrabio Imarze? – odezwał się głośno.
Mężczyzna
uniósł głowę i spojrzał na niego wystraszonymi oczami koloru
wyblakłej zieleni. Zamrugał gwałtownie, a jego szczupła twarz
była blada i udręczona.
-
Zakon Kruka? – Wymruczał nieuprzejmie – Czego ode mnie chcecie?
Dajcie mi spokój.
Na pytające spojrzenie towarzysza, Arwel
zacisnął usta i wzruszył bezradnie ramionami. Obserwował przez
chwilę jak Oran podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz, a potem
rozgląda się po komnacie, jakby czegoś szukał. Skrobał się przy
tym po policzku, myśląc nad czymś intensywnie.
Arwel
westchnął ciężko i zwrócił się do hrabiego, który znów
zwiesił głowę.
- No dobrze. Czy wiesz, że na dziedzińcu i w
pałacu kręcą się mieszkańcy miasta?
-
Tak.
-
A czy wiesz, dlaczego? Widziałeś, co się stało z miastem?
- Nie jestem ślepy – warknął Imar, nie
podnosząc głowy.
- Wiesz, że twoje miasto zaatakowały centaury?
Wszystko spalił ogień, a na ulicach leżą martwe ciała.
- Wiem.
- Hmm... – Arwel obejrzał się na Orana,
szukając u niego pomocy. Mężczyzna zazwyczaj skory do żartów,
już dawno nie miał tak poważnej miny.
- Panie, wybacz naszą niegrzeczność, ale
natychmiast należy podjąć jakieś kroki. Ktoś musi uprzątnąć
miasto, ulokować gdzieś mieszkańców...
- Wojownicy, służba...Gdzie są wszyscy? –
Wpadł mu w słowo Arwel.
- Nie żyją. Wszyscy nie żyją. – Imar ukrył
twarz w dłoniach, a jego ramionami wstrząsnął spazm rozpaczy –
Idźcie stąd. Dajcie mi spokój.
W tej chwili rozległo się pukanie i do komnaty
wszedł jeden ze strażników. Skłonił się przed całą trójką i
zaczął mówić;
- Przysłał mnie Noszący Znak Kruka Nox. Kazał
mi przekazać wam raport. Obecnie pozostało około dwudziestu
wojowników, którzy w czasie bitwy dostali rozkaz zgromadzenia
ocalałych w zamku. Jest dużo rannych. Wciąż czekamy na oddział z
Malgarii.
-
Zaraz, zaraz... – Arwel spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi
– Rozkaz? Od kogo?
Wojownik wyprostował się i z powagą spojrzał
mu prosto w oczy.
-
Noszący Znak Kruka Falen. Miałem honor walczyć krótko u jego
boku. Przegonił centaury i ocalił mieszkańców.
Arwel
znieruchomiał.
-
Fa...
Nagle
wszystko zrozumiał.
-
Zajmij się tu wszystkim – rzucił pospiesznie do zdumionego Orana,
otworzył okno i wyskoczył, w locie zmieniając się w kruka.
Falen!
Gdzie ty jesteś, draniu. Co ty zrobiłeś?!
Ze
ściśniętym sercem kilka razy okrążył spalone miasto, próbując
podążyć śladami ostatnich wydarzeń. Dostrzegł pęknięcie
pośrodku głównej ulicy, prowadzące aż do ruin bramy i zrozumiał,
że to sprawka Falena. Umiejętność przekształcania Mocy w siłę
była specjalnością Lanona, jednak Falen też to potrafił. Tyle,
że po takie sztuczki sięgał tylko w ostateczności.
Arwel
przeleciał nad gruzami muru i pofrunął na południe, kierując się
śladami podeptanej ziemi. Odtworzył drogę, jaką przebyła armia
centaurów, a więc zapewne też jego przyjaciel. Ku jego uldze,
minęli wioski, kierując się w stronę najbliższego wodopoju.
Rzeka
Dalen.
Jego
rodzinny dom.
Nie!
Poszybował
ku wzniesieniom, za którymi znajdowała się skryta częściowo
kotlinka, a dalej rzeka.
Ślady
kopyt prowadziły prosto do jego domu.
Coś
twardego utkwiło mu w gardle, gdy zobaczył w dole gruzy i
zdewastowane pole. Z gospodarstwa jego rodziców pozostały jedynie
martwe zwierzęta i podeptana ziemia, a z domu szczątki połamanych
desek.
Wylądował
chwiejnie przed miejscem, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi do
chaty i bez sił opadł na kolana.
-
Mamo! Tato! – Rozejrzał się wokół, ale wiedział, że nikogo tu
nie ma.
Nikt nie wybiegł mu na spotkanie. Nawet po
Lussie i Nerto nie było śladu.
Piekące łzy wypełniły mu oczy, a serce
podeszło do gardła. Zgarbił się i niezdolny do jakiegokolwiek
ruchu, zagapił się na zgliszcza rodzinnego domu. Czy jego rodzina
została tam pogrzebana żywcem, czy te bestie poniosły ich ze sobą?
Czy cierpieli? Czy próbowali się bronić?
Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, a
ciałem wstrząsnął szloch rozpaczy. Zwiesił głowę, nawet nie
próbując hamować płaczu.
Gdybym przybył kilka godzin wcześniej.
Gdybym tylko zdążył...
Nie obwiniaj się, przyjacielu.
Ktoś
nadszedł z tyłu i opadł przy nim. Znajome ręce objęły go w
pasie, a głowa spoczęła na plecach.
- Falen!
Chciał się odwrócić, ale wojownik tylko objął
go mocniej.
- Poczekaj...tylko chwilę...zostań tak... –
Mówił urywanym szeptem, a potem długo oddychał ciężko,
urywanie.
-
Co się stało? Gdzie byłeś? - Naskoczył na niego ze złością,
dławiąc się własnymi łzami – Mówiłem do cholery, że masz
sam z nimi nie walczyć! Mówiłem, że masz nie robić niczego
głupiego! Mówiłem... – Przerwał gwałtownie i zapłakał
głośno.
- Nie...- Głos Falena był nie głośniejszy od
szeptu – Przestań. Twoja rodzina...żyje. Są w pałacu...zdrowi...
Przepraszam, ja...
Arwel wyprostował się
gwałtownie i w tym momencie poczuł na plecach ciężar, kiedy przyjaciel oparł się o niego całym ciałem. Zapanowała cisza, nie
słyszał już nawet jego oddechu.
-
Falen? Falen!
Odwrócił się błyskawicznie w momencie, gdy
wojownik zsunął się z niego i opadł nieprzytomny na ziemię.
To,
co zobaczył, zaparło mu dech.
Falen
był cały we krwi i brudzie, ubranie miał w strzępach, a na
złotych włosach widniały czerwone ślady. Z licznych ran,
najgorsza była na brzuchu i piersi. Niebieski kawałek materiału,
którym próbował opatrzyć ranę, dawno przesiąkł krwią.
Arwel
pochylił się i wstrzymując oddech, sprawdził czy oddycha. Jego
serce wciąż biło, ale słabo.
-
Głupku – wychrypiał, pochylając się nad jego twarzą i badając
ją ostrożnie palcami – Miałeś o siebie dbać. Nie umieraj mi tu
teraz. Jeśli mnie zostawisz, zabiję cię.
Ostrożnie
wziął bezwładne ciało Falena na ręce, rozłożył skrzydła i
wzbił się w niebo. Tuląc go do siebie, modlił się żarliwie do
wszystkich bogów, by oszczędzili tą żałosną istotę, chociażby
po to, żeby potem mógł mu nagadać.
Dlaczego
zawsze sprawiasz, że muszę się o ciebie martwić? Odpowiedziała
mu cisza. Arwel wciąż nie był w stanie powstrzymać płynących
łez. Dziękuję.
Wrócił
do Lotheronu, ale tym razem wylądował dopiero przed drzwiami
pałacu. Dostrzegł na dziedzińcu Noxa i przywołał go skinieniem
głowy.
-
Jesteś mi potrzebny! – Krzyknął i nie czekając na niego, wszedł
do środka.
Rozpychając
się brutalnie w tłumie, i przyciskając kurczowo do siebie to, co
zostało z Falena, wbiegł na pierwsze piętro. Odnalazł pustą
komnatę i położył przyjaciela na łóżku. Wyszedł na korytarz i
przymknął za sobą drzwi w momencie, gdy nadbiegł Nox.
-
Co się stało?
-
Falen jest ciężko ranny. Musisz mu pomóc.
- Dobrze.
Nox
chciał otworzyć drzwi, ale Arwel wciąż trzymał dłoń na klamce.
Zatrzymał go i spojrzał mu prosto w oczy.
-
Zanim tam wejdziesz, muszę ci coś powiedzieć.
***
Wczesne słońce skryło się za warstwą chmur.
Chociaż powietrze było wilgotne i przyjemnie chłodne, na razie nie
zanosiło się na deszcz. Balar zawisł nad przystanią wyspy Aznar i
obserwował, jak kilkutysięczna armia ludzi i zwierzołaków pakuje
się na statki, w tym na „Czarną Panią”.
Tym
razem sam wszystkiego dopilnuję.
Dopiero
gdy statki zaczęły odbijać od portu, odwrócił się i poleciał w
stronę jedynej budowli na wyspie – czarnej, zwalistej wieży.
W
środku panowały ciemności, ale na szczęście nie takie jak u
Jormunga. Schodząc krętymi schodami, nie fatygował się nawet by
stworzyć choćby promyk światła. Widział na tyle, by się nie
potknąć i tutaj przynajmniej nie musiał się obawiać, że coś
nagle chwyci go za kostkę. Ze wszystkiego, co przeżył do tej pory,
właśnie to wspomnienie nie dawało mu spokoju.
Otworzył
drzwi prawą dłonią i wszedł do obszernej, mrocznej komnaty.
Emanujący z sarkofagu blask, wystarczył, aby oświetlić podziemną
komnatę.
Balar
uklęknął obok stojącej postaci i skłonił głowę. Zaraz jednak
bez mrugnięcia okiem spojrzał na uwięzioną w trumnie duszę
Gathalaga. Wieko było już otwarte prawie do połowy, jednak
otaczające go bariery wciąż nie pozwalały mu wyjść.
-
Witaj, Panie – odezwał się głośno, ignorując postać obok.
Rairi zerknęła tylko na niego z nieznacznym grymasem. Poczuł w
umyśle ostrzegawcze szpileczki bólu i wiedział, że zrobił błąd
nie witając się z nią odpowiednio. Była na niego zła i pewnie
potem za to zapłaci.
- Balarze, mój sługo – zagrzmiał tubalny
głos, odbijając się echem od grubych ścian wieży – Jak tam
moja armia?
- Czy Rairi nie przekazała ci jeszcze
szczegółów? – Umyślnie nawet na nią nie spojrzał.
-
Właśnie podzieliła się ze mną dobrą nowinę o Zielonym Lesie i
elfach. Przynajmniej te żałosne stworzenia nie będą mnie dłużej
nękać. Zaś, co do ciebie...słyszałem, że nie robisz co do
ciebie należy.
- Ja, panie? – Balar wciąż klęczał na
jednym kolanie, ale śmiało patrzył w głąb sarkofagu, na wijącą
się, czarną duszę – Wykonuję twoje rozkazy i...
-
...i ponosisz same porażki – dokończyła cierpko Rairi. Spojrzał
na nią ostro, ale było już za późno. Patrząc mu w oczy,
kontynuowała bezwzględnie – Wysłana przez niego armia
krasnoludów zamiast zaatakować Gildrar, przysięgła wierność
Kruczemu Królowi i pomaszerowała do stolicy. Cyrret Krwawy, który
miał poprowadzić ludzi na stolicę Belthów, również poniósł
klęskę. Wpadli w pułapkę i wszyscy zginęli, a miasto przetrwało.
Armia nephilów pod dowództwem Ortisa również gdzieś zniknęła.
Milczenie w komnacie było nieznośnie napięte i
długie. Balar nawet nie drgnął, chociaż wyczuwał zadowolenie
Rairi i rosnący gniew Gathalaga.
-
Czy to prawda, sługo? – Głos był niepokojąco spokojny.
- Tak.
- Co gorsza, panie, wciąż nie zabił brata i
nie zdołał podporządkować sobie Potomka – jej ostatnie słowa
dopełniły czarę.
Dusza w sarkofagu poruszyła się niespokojnie, a
Głos zawrzał z gniewu.
-
Zawiodłeś mnie, Balarze! Obiecałeś, że ta zdrajczyni padnie mi
do stóp! Nic nie może stanąć mi na przeszkodzie. Kiedy zaklęcie
przeminie i znajdziecie dla mnie ciało, ten świat ma należeć
tylko do mnie. Ma być mój! – Balar poczuł jak podłoga zadrżała
pod jego nogami, jednak sam pozostał spokojny.
-
Tak, panie – odparł po chwili uniżenie – Będzie jak sobie
życzysz.
- Ufam, że Rairi wypełni każdą moją wolę,
ale co do Ciebie, wciąż nie jestem pewny.
- Panie, czyż...
- Milcz, sługo! Po raz kolejny mnie zawiodłeś
i nie wypełniłeś rozkazu. Rairi – zwrócił się do elfki
uprzejmym tonem – Bądź tak dobra i ukaż go odpowiednio.
-
Jak każesz, panie – odparła z lekkim uśmiechem i zwróciła się
ku niemu, mrużąc leniwie oczy.
Balar nie zamierzał uciekać, ani się bronić.
Kiedy przyszła pierwsza fala bólu, zmarszczył tylko brwi, ale
pozostał nieporuszony. Druga, znacznie mocniejsza zwaliła go z nóg.
Skulił się na zimnej posadzce i jęknął głucho. Znał już to
uczucie, bo bardzo długo właśnie w ten sposób lubiła się z nim
bawić. To był żywy gorący ogień, który spalał go od środka.
Ból pochodził z serca i z mózgu, wypełniał go po same koniuszki
uszu, jakby jego ciało było żywcem rozrywane.
Wił
się w konwulsjach całą wieczność, chociaż minęło może parę
minut.
-
Dosyć!
Głos wypełnił jego uszy i boleśnie obił się
w umyśle. Kiedy Najstarsza posłusznie przerwała te tortury, dyszał
ciężko i był na wpół przytomny. Powinien wstać i klęknąć
przed Gathalagiem, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Jednak leżał
spokojnie na boku i próbował dojść do siebie. Z nosa leciała mu
krew.
-
Dziękuję, Rairi. Nigdy mnie nie zawiedziesz, prawda?
- Tak, panie.
- Dopilnuj wszystkiego, żebym mógł spokojnie
czekać na swoje odrodzenie. Czy masz już dla mnie odpowiednie
ciało?
- Wciąż szukam, panie. Wolisz człowieka, elfa,
czy jeszcze inną rasę?
- Tylko nie elfa! Nienawidzę elfów. Może być
człowiek, ale musi mieć w sobie coś wyjątkowego. I ma być silny.
- To nie będzie łatwe, ale natychmiast
rozpocznę poszukiwania.
- W takim razie możesz już odejść.
Rairi skinęła tylko głową i przeszła obok
skulonego na podłodze Balara. Dopiero, gdy usłyszał jak zamykają
się za nią drzwi, otworzył oczy. Dźwignął się na rękach,
wciąż obolały.
-
Ponieważ wciąż jesteś mi potrzebny, dam ci drugą szansę –
odezwał się Głos. Dusza w trumnie uspokoiła się nieco.
- Dziękuję, panie.
Balar wstał ciężko i krzywiąc
się z bólu, zdołał się wyprostować. Związane wcześniej włosy,
wysypały się z węzła i opadły na twarz i zmarszczone czoło.
-
Masz zabić Kruczego Króla i przyprowadzić do mnie Potomka. Poza
tym słuchaj się Rairi i czekaj na rozkazy.
- A co z armią?
- Atakujcie Elderol jak było ustalone. Następnym
razem chcę dostać raport o wygranych bitwach.
Balar skinął głową.
-
Jak sobie życzysz. Czy coś jeszcze?
- Tak. Postaraj się by Potomek nie znalazła
pozostałych kamieni, a przynajmniej opóźnij to do czerwonego
księżyca.
- Coś czuję, że niedługo i tak będzie za
bardzo zajęta czymś innym. Poza tym zaklęcie Posłuszeństwa
działa, więc nie powinno być z nią większych kłopotów.
- Dobrze, a więc jednak nie jesteś
bezużyteczny. Obyś tym razem mnie nie zawiódł.
-
Z pewnością, panie.
- Możesz już odejść.
Balar pokuśtykał do wyjścia, a potem krok za
krokiem opuścił duszne, mroczne wnętrze wieży.
Słońce
wciąż nie przebiło się przez chmury, chociaż zrobiło się
znacznie cieplej. Balar zmrużył oczy i opierając się o poręcz,
wciągnął w płuca świeże powietrze, rozglądając się po
niewielkiej wyspie.
W
dole schodów czekała Rairi. Kiedy zszedł do niej powoli, wciąż
patrzyła na spienione fale. Poza pokrzykującymi beztrosko mewami,
na wyspie nie było innych zwierząt.
-
Myślałem, że już poszłaś.
- Jakże bym mogła opuścić cię bez pożegnania
– zwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się jednym kącikiem
ust – Tak rzadko się widujemy.
Położyła smukłą dłoń na jego piersi i
powoli powędrowała nią w górę, unosząc na niego zielone oczy.
Nagle złapała go za kark, przyciągnęła i pocałowała
gwałtownie. Odsunęła się dopiero wtedy, gdy zabrakło mu tchu.
- Nie bierz tego do serca, że sprawiłam ci ból,
ale rozumiesz, że to było życzenie naszego Pana, nie moje.
-
Z pewnością – mruknął cierpko, chociaż wiedział, jaka jest
prawda. Odsunął się od niej o krok, jego czarne oczy pozostały
chłodne, bez wyrazu – Domyślam się, że masz już przygotowany
plan – stwierdził, zmieniając temat.
Rairi skrzyżowała przed sobą ramiona i znów
zapatrzyła się na niespokojną wodę.
-
Tak. Ortis poprowadzi nephilów, a ja dopilnuję ataku na De’Ilos.
Tym razem osobiście włączę się do walki.
- Sam mógłbym...
Zahuczało
mu w głowie i poczuł jakby coś ścisnęło mu mózg. Zachwiał się
i potrząsnął w oszołomieniu głową. Rairi uśmiechnęła się
pod nosem.
-
Czyż Niezwyciężony nie przekazał ci, byś się mnie słuchał?
Nie lekceważ jego rozkazów, bo w końcu straci cierpliwość i
uzna, że jesteś nieprzydatny.
- Nie boję się go – rzucił ostro.
- Każdy boi się gniewu boga. Jakiegokolwiek.
-
Gathalag nie jest bogiem, tylko zwykłym elfem, który był zbyt
arogancki i żądny władzy.
Rairi obdarzyła go długim spojrzeniem, a w jej
oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
-
Masz odwagę, skoro mówisz takie rzeczy na głos – dotknęła jego
twarzy – Kogoś jednak musisz się bać, żeby być posłusznym.
Gwałtowna fala bólu, niczym smagnięcie biczem
powaliła go przed nią na kolana. Elfka roześmiała się zmysłowo
i ujęła jego twarz w obie dłonie. Pochyliła się i pocałowała
go w pomarszczone czoło, a potem złożyła na jego ustach delikatny
pocałunek.
- Możesz wybrać – odezwała się władczo,
spoglądając na niego z góry – Albo obrócisz w proch Gernnhed,
albo zabijesz hrabiego Ashe. Będziesz posłuszny, to szybko
zapomnimy o twoich niepowodzeniach.
- Gathalag i tak mnie potrzebuje.
- I całe szczęście – pomogła mu wstać, a
potem objęła go w talii i wtuliła się w jego pierś. – Ja też
cię potrzebuję, więc bądź grzeczny i spraw, żebym więcej nie
musiała zadawać ci bólu.
Balar spojrzał gdzieś w bok z nieokreślonym
wyrazem twarzy. W końcu uśmiechnął się chłodno w ramionach
elfki.
Zniszczę
Gernnhed i zabiję Imara. A potem przyprowadzę do wieży Potomka.
Mądra
decyzja.
Zamruczała w
jego umyśle. Zrób
to, a ja i nasz Pan, będziemy z ciebie zadowoleni.
***
Ariel
nie chciała nikomu mówić o swoim spotkaniu z Gathalagiem, by
przypadkiem nie spanikowali, dlatego podczas lotu była milcząca i
zamyślona. Myślała o Lirze, z bólem uświadamiając sobie, że
prawdopodobnie już nigdy nie będzie miała okazji z nią
porozmawiać. Riva zerkał na nią z niepokojem i próbował
zagadywać, więc uśmiechała się tylko i próbowała żartować
jakby nic się nie stało. Nikt nie wspominał nawet o walce z
Balarem, jakby zgodnie uznali, że ten temat jest zbyt drażliwy.
Reeth dogonił ich dosyć szybko i leciał na końcu, podczas gdy
Ylon to ich wyprzedzał, to wracał, wypatrując w dole
jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Jednak przez całą drogę nie
dostrzegli żadnych centaurów, co jednak nie koniecznie było dobrym
znakiem.
Kilka
dni później Ylon nadleciał ku nim wyraźnie wstrząśnięty.
-
Lotheron... – Przerwał, jakby zabrakło mu słów i spojrzał na
Rivę z lękiem w oczach – Wasza Wysokość, lepiej przygotuj
się...
Ale
żadne z nich nie mogło przygotować się na to, co ujrzeli na
miejscu stolicy Ashe.
Z
całego miasta na placie liścia, tylko pałac hrabiego pozostał
nienaruszony. Siedząca na grzbiecie kruka Lunna, wykrzyknęła coś
w elfim języku, jakby zaklęła, a Sato wymienił z Ariel poważne
spojrzenia. Dzień był pochmurny, więc jego złote tęczówki
odcinały się od szarego nieba, jakby emanowały własnym,
słonecznym blaskiem. W tej chwili pociemniały lekko, przyjmując
wilczy, bursztynowy odcień.
-
To musiała być prawdziwa rzeź – stwierdził grobowym głosem.
Ariel z niepokojem spojrzała na Rivę. Patrzył
na ruiny miasta ze zmarszczonym czołem i zbolałą miną.
Dostrzegła, że znów przyciska lewą dłoń do piersi, więc
dotknęła go przelotnie, wysyłając ku niemu falę uzdrawiającej
energii. Potem znów spojrzała w dół, gdyż akurat znaleźli się
nad miastem.
Wśród gruzów i spalonych budynków, ulice
wciąż zalane były ciałami ludzi i centaurów. Wszędzie widać
było kręcących się ludzi, głównie wojowników, którzy usuwali
zwłoki. Niektórzy im pomagali, inni stali tylko bezradnie, a
jeszcze inni próbowali przeszukiwać gruzy swoich domów i uratować,
co tylko się da.
Jakby przez miasto przeszło tornado, a nie armia
centaurów. Tyle zniszczeń...Tyle ofiar...
- Przynajmniej...przynajmniej ktoś przeżył –
rzuciła Ariel, próbując znaleźć w tym wszystkim coś
pozytywnego.
Trzymając
się białego upierzenia potężnego kruka Sato wychylił
nieznacznie, próbując przyjrzeć się zniszczonemu miastu.
-
A gdzie w ogóle te centaury? Widzę kilka martwych, ale reszta może
gdzieś kręci się w pobliżu.
-
Nie ma ich tu – stwierdziła Lunna, siedząca za jego plecami. Głos
drżał jej z przejęcia – Coś, albo ktoś je wypłoszył.
Ariel
spojrzała na nią z uniesionymi brwiami.
-
Ktoś? – Szybko zwróciła głowę w stronę Rivy – Ktoś z
Zakonu?
Król skinął tylko głową.
-
Zaraz się wszystkiego dowiemy – powiedział tylko i przyspieszył,
kierując się wprost ku pałacowi.
W
pewnej chwili Ariel dostrzegła w dole jak jakaś kobieta próbuje
wygrzebać coś z pod gruzów swojego domu i męczy się z ciężką
belką.
-
Zaraz wracam! – Krzyknęła i bez namysłu rzuciła się, by jej
pomóc.
Przy pomocy siły powietrza, pomogła kobiecie
wygrzebać spod gruzów kuferek z monetami. Kiedy tamta zaczęła jej
się kłaniać i dziękować ze łzami w oczach, Ariel już odbiegła
kawałek dalej, gdzie dostrzegła rannego mężczyznę.
- Pomóc ci?
Obejrzała się i na widok Sato i Lunny,
uśmiechnęła się szeroko.
- Jasne.
Ugasiła wodą kilka tlących się zgliszczy,
potem razem z Lunną zajęły się uzdrawianiem. Sato pomagał
przenosić ciała i wygrzebywać z gruzów dobytek mieszkańców, w
końcu jednak Argon zaczął się niecierpliwić, więc odlecieli w
stronę zamku.
Na
dziedzińcu panowało zamieszanie i hałas jak na targu w środku
dnia. Po wylądowaniu za murem na kawałku wolnej przestrzeni, z
konsternacją rozejrzeli się po tłumie.
-
Co tu się dzieje? – Ariel była porażona widokiem tych
rozhisteryzowanych, przerażonych ludzi.
-
To chyba mieszkańcy, którzy przeżyli – odparł Sato, trzymając
się blisko niej i osłaniając przed napierającym tłumem.
- To takie straszne. Takie straszne... –
Mruczała do siebie Lunna, po czym pobiegła do miejsca, gdzie
zgromadzili się ranni i zaczęła ich uzdrawiać.
Argon przyglądał się przez chwilę elfce, a
potem z surowym wyrazem twarzy powiódł wzrokiem po dziedzińcu.
-
Hrabia Imar już dawno powinien zaprowadzić tu porządek.
Riva skinął ponuro głową.
-
To niedopuszczalne, żeby wciąż panował tu taki chaos. Tym ludziom
trzeba zapewnić schronienie i pomoc.
- Widzę Orana - Argon
natychmiast ruszył we wskazanym kierunku.
Otyły
wojownik z Zakonu stał niedaleko wejścia do zamku i rozmawiał z
generałem Narenem i kilkoma wojownikami. Gdy podeszli do nich
szybko, wszyscy skłonili się przed królem.
-
Witaj, Wasza Wysokość – Oran miał ściągniętą zmęczeniem
twarz, ale czujne spojrzenie.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytał Riva.
- W tej chwili wynosimy ciała i próbujemy
ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli. Nox zajmuje się rannymi.
- Dlaczego zabraliście się za to tak późno?
- Wybacz, Panie – generał skłonił się przed
nim z szacunkiem – Po rozkazie Falena natychmiast wyruszyłem z
moimi ludźmi, ale przybyliśmy dopiero niedawno. Centaury zdążyły
opuścić prowincję.
- Falen? – Biały Kruk zmarszczył brwi i
rozejrzał się szybko wokół – To on nas zawiadomił o ataku.
Gdzie jest teraz?
-
Razem z Arwelem wrócili już do Malagrii. Zaraz po tym jak Nox
uleczył Falena – odparł mu Oran.
Ylon i Reeth popatrzyli na siebie z niepokojem, a
Sato objął Ariel ramieniem.
- Dużo jest ofiar?
-
Podobno Falen walczył, mając przy sobie tylko garstkę wojowników.
Udało mu się ewakuować mieszkańców, a sam przepędził centaury.
Niestety straty są dość liczne. Nie tylko w ludziach.
Riva zacisnął usta.
- Gdzie jest hrabia Imar? Dlaczego sam się tym
nie zajmuje?
Oran pokręcił z rezygnacją głową.
-
Zamknął się u siebie. Próbowaliśmy z nim rozmawiać, ale...
- Dobrze. Sam się tym zajmę – przerwał mu
niecierpliwie i ruszył pospiesznie do pałacu. Po drodze obejrzał
się na pozostałych – Reeth postaraj się uspokoić ludzi, a ty,
Ylonie pomóż wojownikom w mieście.
Mężczyźni natychmiast oddalili się, by
wykonać rozkaz, zaś reszta podążyła za królem do zamku. W holu,
na schodach i na wyższych piętrach również kręcili się bezdomni
mieszkańcy. Niektórzy leżeli gdzie popadnie, ale większość
snuła się bez celu, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Wokół
panowało zamieszanie i zgiełk. Służba roznosiła jedzenie i
pomagała starszym osobom. W tym chaotycznym tłumie dostrzegli z
daleka białe włosy Noxa. Półelf, oblegany przez szukających
pomocy mieszkańców, dwoił się i troił, aby opanować sytuację.
Ariel krzyknęła do niego i dopiero wtedy ich zauważył. Posłał
jej zmęczony uśmiech i skinął królowi głową. Już po chwili
całkiem zniknął w tłumie, a oni z trudem przepchnęli się do
schodów.
W głębi pałacu zrobiło się pusto i znacznie
ciszej. Zatrzymali się przed drzwiami komnaty hrabiego, których
nikt nie pilnował i Riva otworzył je bez pukania. Ariel właśnie
miała wejść do środka, kiedy Sato przytrzymał ją za ramię. Gdy
spojrzała na niego z zaskoczeniem, wyszczerzył zęby, drugą dłonią
drapiąc się po włosach.
- I tak nie lubię tych nudnych narad, więc
pokręcę się po holu – mrugnął do niej złotym okiem i już go
nie było. Ariel obejrzała się za nim, a potem napotkała surowe
spojrzenie Argona i jako ostatnia weszła do komnaty.
Zastali
Imara w momencie, gdy pakował się pospiesznie, wrzucając do torby
potrzebne rzeczy. Jego kolorowa szata była pomięta i brudna, a on
sam wyglądał, jakby od kilku dni nie widział wody i grzebienia. Na
szczupłej twarzy widniał kilkudniowy zarost. Nawet nie zauważył
kiedy weszli.
Pozwoliła
sobie zająć krzesło przy okrągłym stoliku i przez chwilę
podziwiała bogaty wystrój komnaty. Argon tymczasem podszedł do
okna i oparł się o parapet, Riva zaś stanął władczo nad hrabią.
-
Imarze! – Krzyknął ostro, aż ten podskoczył na miejscu i w
końcu uniósł głowę. Popatrzył na nich kolejno wylęknionym
wzrokiem.
- W...Wasza Wysokość – wyjąkał drżącym
głosem, a widząc Ariel i Białego Kruka, otworzył szeroko oczy i
pospiesznie padł na kolana.
- Wstań, Imarze – Riva pomógł mu się
podnieść i z powrotem posadził na łóżku – Lepiej wytłumacz
mi, co tu się dzieje.
- To...centaury zaatakowały miasto...Nic...nic
nie mogłem zrobić...
- To już wiem, chodzi mi o ciebie. Dlaczego
siedzisz tu zamknięty i nic nie robisz? Trzeba oszacować straty i
ulokować gdzieś tych, którzy przeżyli – Riva mówił coraz
bardziej podniesionym głosem – Należy jak najszybciej rozpocząć
odbudowę miasta i wzmocnić jego ochronę. Czy wiesz w ogóle, co
się dzieje za oknem? Jesteś hrabią tej prowincji i odpowiadasz za
nią!
Imar
skulił się w sobie. Nerwowo mielił w palcach skraj tuniki, aż
pojawiła się w niej dziura.
-
Ja...To...Wiem, ale...
- Imarze!!
Hrabia zerwał się gwałtownie, jakby ktoś go
kopnął. Ariel uniosła brwi, a Argon przy oknie tylko uśmiechnął
się pod nosem. Oboje nawet nie próbowali się wtrącać do tej
rozmowy. Przynajmniej na razie.
Nie
ma to jak królewski autorytet.
Tymczasem
Riva chwycił hrabiego za skraj tuniki i szarpiąc nim brutalnie,
usadził na krześle przy stole. Sam zajął miejsce po przeciwnej
stronie, obok Ariel i z ciężkim westchnieniem przeczesał palcami
włosy. W czasie przedłużającej się ciszy, hrabia skulił się
niczym wystraszone dziecko i spuścił głowę, wydając z siebie coś
jak piskliwe łkanie. Dostrzegła, że Argon patrzy na tego człowieka
z najwyższą pogardą.
-
No dobrze. – Riva odezwał się w końcu znacznie spokojniejszym
tonem – Zacznijmy może od początku – przeszył Imara stalowym
spojrzeniem – Zajmiesz się swoimi obowiązkami i zrobisz, to, co
powinieneś zrobić już dawno. Zabiorę ze sobą Noszących Znak
Kruka, ale zostawię ci wojowników, żeby pomogli w mieście chociaż
nie powinienem tego robić. Jesteś odpowiedzialny za tą prowincję,
więc weź się w garść i zabierz się do roboty.
- Ja...nie mogę.
- Jak to nie możesz? Dlaczego? – Riva z trudem
starał się zachować spokój.
- Nie...nie mam ludzi. Wszyscy zginęli –
jęknął, nie podnosząc głowy.
Argon wymienił z królem pochmurne spojrzenie.
Riva pochylił się nad stołem i splótł przed sobą dłonie.
Odetchnął głęboko.
- Jak to nie masz ludzi? – Zapytał w końcu
ostro. – Kiedy obsadzałem cię na tym stanowisku, w Lotheronie
było co najmniej dziesięć tysięcy wojowników.
Imarowi
zadrżała broda.
-
Wybacz, Wasza Wysokość, ale od bardzo dawna nie było żadnych
wojen, ludzie nie mieli, co robić, więc...więc ich zwolniłem.
Ariel dostrzegła, jak Argonowi napina się
blizna na policzku. Jego oczy pociemniały.
-
Więc twierdzisz, że w czasie ataku centaurów, miasto było
praktycznie bez obrony? – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
Hrabia spojrzał na niego przelotnie, ale
wystraszył się wyrazu jego twarzy.
-
T..tak, Biały Kruku.
- Ilu więc miałeś ludzi?
- Może ze dwa tysiące, nie więcej.
-
Jeden Noszących Znak Kruka o mało nie zginął, bo ty zwolniłeś
wcześniej wojowników? – Riva zerwał się na nogi, uderzając
dłońmi w stół – To karygodne! To już druga prowincja bez
obrony! Szykuje się wojna, a my nie mamy ludzi. Nie możemy sobie
pozwolić na straty! Gdzie ja teraz zbiorę armię?!
- Spokojnie, Riva.
Ariel chwyciła go pod łokieć i łagodnie
próbowała zmusić, by usiadł. Nie patrząc na nią, z zaciśniętymi
szczękami, opadł w końcu na krzesło. Ukrył twarz pomiędzy
splecionymi dłońmi i zamarł tak na chwilę. Z zewnątrz, jak i z
pałacu dochodziły zmieszane głosy ludzi. Gdzieś zaskrzypiała
podłoga.
- Coś wymyślimy. – Ariel przenosiła
spojrzenie od jednego do drugiego, chociaż żaden na nią nie
patrzył – Mamy w końcu krasnoludy, Zakon Kruka, Vethoynów…
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak liczną armią
dysponuje już Niezwyciężony? – Argon odwrócił się do niej ze
srogim wyrazem twarzy. Nie czekając na odpowiedź, dodał: – W tej
chwili nie jesteśmy w stanie zebrać nawet połowy takiej siły.
- Przecież jestem jeszcze ja. Jak tylko zbiorę
wszystkie kamienie, będę w stanie...
Riva
wyprostował się i przerwał im machnięciem ręki.
-
Przestańcie – potarł w namyśle podbródek i zwrócił się do
hrabiego: – Imarze, teraz przede wszystkim musisz doprowadzić
miasto do porządku. Jeden z Noszących Znak Kruka zostanie z tobą i
pomoże ci zając się obroną.
Mężczyzna siedział ze zwieszoną głową i
milczał długo, a kiedy się odezwał, jego słowa zaskoczyły całą
trójkę.
-
Nie...nie chcę.
Kapitan doskoczył do niego, jakby zamierzał go
uderzyć, ale jedno ostre spojrzenie Rivy powstrzymało go od tego.
- Jako to nie chcesz, hrabio? – Zapytała
łagodnie Ariel, na spokojnie próbując uzyskać od niego odpowiedź.
Imar
zerknął na nią, zamrugał i z zaskoczeniem dostrzegła w jego
oczach łzy. Przez chwilę patrzył na jej pasemka.
-
Ja... Nie obchodzi mnie Lotheron, pani – dostrzegł przeszywające
spojrzenie króla i szybko zwiesił głowę, jakby zawstydzony.
Riva
zabębnił palcami o blat stołu.
-
Dlaczego? Możesz nam to łaskawie wyjaśnić?
- Bo...- Po policzku hrabiego spłynęła łza –
Moja córka...Savara...Została uprowadzona.
Ariel wyprostowała się czujnie.
-
Mów dalej, hrabio – zachęciła, gdy znów zamilkł.
Spojrzał na nią mokrymi oczami.
-
Jeszcze przed atakiem centaurów, ktoś uprowadził moją córkę,
Savarę...Jej matka była Nammijką. Była Widzącą i należała do
osobistej grupy wojowniczek królowej. Uciekła ze swojego kraju, a
ja dałem jej schronienie. Nasza córka...była normalna, bez żadnych
umiejętności. Podejrzewam, że wytropili ją ci, którzy ścigali
żonę i teraz chcą ją na siłę ściągnąć do Nammiru. Hal, jej
lokaj ruszył za nią w pogoń i też przepadł. Podobnie jak jej
mąż, szanowany kupiec – jego ramiona zadrżały gwałtownie i
jęknął – Moja córeczka. Moje biedne dziecko. Co tam kilka
spalonych domów, kiedy moje biedactwo będzie zmuszone żyć w tym
okrutnym, pustynnym kraju. Każą jej zabijać, albo jeszcze gorzej!
Wysłałem za nimi część wojowników, ale nie wiem czy ich
dogonią.
Argon westchnął przeciągle i przewrócił
oczami.
-
To wszystko? Z powodu córki skażesz miasto na zagładę?
Hrabia wskazał palcem na Rivę.
-
Czy jeśli twoja córka, panie, zostałaby uprowadzona, nie rzuciłbyś
wszystkiego i nie zaczął jej szukać? Jeśli chcecie, sami
zajmijcie się miastem, ja nie mam do tego głowy.
Riva zajrzał mu prosto w oczy, a potem wstał i
zaczął przechadzać się po komnacie. Splótł dłonie za plecami i
pokręcił głową.
- Przykro mi z powodu twojej córki, ale masz też
swoje obowiązki, Imarze. Nie mogę zajmować się każdym miastem i
każdym drobnym problemem. Tym bardziej nie w obliczu nadciągającej
wojny. Dałem ci tą ziemię i tytuł nie dla bogactwa czy zabawy,
ale po to, byś pomógł mi utrzymać porządek i bezpieczeństwo w
Elderorze. Niestety, ale musisz odłożyć na bok emocje i...
-
Nie!
Imar wstał gwałtownie, aż krzesło przewróciło
się z hukiem i w nerwowym pośpiechu powrócił do pakowania.
-
Jak chcecie, możecie mnie wygnać, i tak zamierzam odnaleźć córkę.
Riva zamarł i patrzył na niego bezradnie, jakby
zabrakło mu już argumentów. Biały Kruk stracił cierpliwość i
popchnął mężczyznę na łóżko jednocześnie kopiąc worek z
rzeczami. Ariel zaprotestowała głosno, posyłając mu ostrzegawcze
spojrzenie, po czym zbliżyła się do hrabiego i kucnęła, próbując
zajrzeć mu w oczy.
-
Bardzo mi przykro, z powodu pańskiej córki, hrabio – odezwała
się miękko, ze współczuciem - Czy jeśli obiecam ci, że twoja
córka wróci do domu, zajmiesz się swoimi obowiązkami?
Imar skinął niepewnie głową.
-
Tak. Jednak kto ją teraz odnajdzie? Pewnie są już w Nammirze.
Ariel ścisnęła jego ramię i uśmiechnęła
się szeroko.
-
Ja. Osobiście sprowadzę twoją córkę do domu.
- Co?! – Wykrzyknęli Argon i Riva.
- To jest absolutnie zły pomysł.
- Jak możesz znowu...
Ariel uciszyła ich jednym spojrzeniem i
wyprostowała się z determinacją na twarzy.
-
Postanowiłam – powiedziała dobitnie, nie zwracając uwagi na
wściekłą minę Argona – Znajdę Savarę, a wtedy hrabia odbuduje
miasto i wszystko wróci do normy.
- Oszalałaś? – Warknął kapitan z
zaciśniętymi pięściami – Znowu pakujesz się w kłopoty.
- Nie rozpędzaj się, Ariel. Możemy wysłać
kogoś na poszukiwania, ale sama...
-
To zajmie najwyżej kilka dni. Polecę i...
Nagle przez zamknięte okno przeniknął niewielki
szary obłok. Przepłynął obok całej trójki, po czym na ich
oczach wniknął w ciało hrabiego.
Imar
drgnął, jakby ktoś go uderzył i padł na łóżko.
Dostrzegli
za oknem jakiś ruch i Riva błyskawicznie otworzył je szarpnięciem.
-
Balar! – Wrzasnął z jedną nogą na parapecie.
Jego brat zatoczył koło nad pałacem, spojrzał
w okno i odleciał.
-
Wracaj tu! Nie daruję ci tego!
Riva chciał za nim polecieć, ale Argon
doskoczył do niego, złapał w pasie i siłą odciągnął od
parapetu. Szarpali się przez chwilę, aż w końcu razem osunęli
się na kolana.
-
Cholerny drań! – Mruczał ze złością, uderzając pięścią w
posadzkę.
- Już za późno. Odleciał.
Podczas gdy przyjaciel próbował go uspokoić, w
tym samym czasie Imar pobladł śmiertelnie i ze świstem próbował
złapać powietrze.
-
Hrabio!
Ariel pochyliła się nad nieruchomym mężczyzną
i spróbowała lekko nim potrząsnąć.
- Hrabio? Imarze?
Dopiero,
gdy klepnęła go w policzek, uchylił ciężko powieki. Zawiesił na
niej mętne spojrzenie i gwałtownie złapał za rękę.
-
Obiecaj...Obiecaj, że sprowadzisz Savarę. Nie może trafić w ich
ręce. Królowa użyje ją jako broni. Jeśli ma Moc...będzie
niebezpieczna nie tylko dla siebie...
Z pobladłą twarzą zerknęła na towarzyszy.
Imar nagląco ścisnął jej dłoń.
-
Obiecaj!
Coś ciężkiego utkwiło jej w gardle.
Wiedziała, że jej słowa będą nieodwracalne.
-
Obiecuję, hrabio.
Imar uśmiechnął się z ulgą,
wydał ostatni oddech i po prostu zniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz