piątek, 23 września 2016

Rozdział 37

    Gdy Cerel obudził się w ciemnej kajucie, był czysty, miał na sobie świeże ubranie i zabandażowane ramię. Wciąż go bolało, ale przynajmniej mógł ruszać ręką. Poza tym łupało go w głowie, a w gardle wciąż czuł nieprzyjemną gorycz. Mimo wszystko był w dobrym nastroju. Uratował mieszkańców Reed, a to był nie mały wyczyn.
      Dodatkowo Shaia właściwie nie odstępowała go na krok. Karmiła go niczym dziecko, zmieniała opatrunek i ciągle zmuszała do odpoczynku. Jednak za bardzo ponosiła go energia i w końcu uparł się, żeby wyjść na pokład.
     Płynęli już kilka dni. Ludzie odpoczywali na pokładzie, niektórzy spali lub patrzyli na obijające się o burtę falę. Z jednej strony mieli bezkresne morze, a z drugiej brzegi Elderolu. Niebo było zachmurzone, a morze coraz bardziej niespokojne. Gdy zdecydował, że popłyną do De’Ilos, od razu wyznaczono kurs. Nawet gdy im wytłumaczył, że powinni ostrzec ludzie przed wrogą armią, wszyscy go poparli. Wieśniacy zaczynali go szanować i darzyć sympatią, co było dla Cerela najlepszą nagrodą.
     Z Shaią przy boku, obeszli cały statek, pozdrawiani przez ludzi, z którymi się wychował. Rzeźnik, który przeklinał go za drobne kradzieże mięsa, teraz uśmiechał się przyjaźnie, a kobiety, które skarżyły na niego za podkradanie barwników, kiwały z szacunkiem głową.
     Ten świat jednak bywa czasem pokręcony.
    - Co ty tam mruczysz? – Zapytała go Shaia.
    - Nic, nic – nawet nie zdawał sobie sprawy, że mówił na głos.
    Oparł się plecami o reling i z przebiegłym uśmiechem przyciągnął ją do siebie.
    - Co ty robisz? Ludzie patrzą – zaprotestowała bez przekonania, nawet nie próbując się wyrwać.
    - I co z tego? Wstydzisz się mnie?
    - Absolutnie...nie, mój bohaterze.
    Uśmiechnął się szerzej i oparł czoło o jej czoło.
    - Czy mówiłem już dzisiaj, że cię kocham?
    Udała, że się zastanawia.
    - Coś tam mamrotałeś przez sen.
    Roześmiał się cicho, po czym pochylił się, by ją pocałować.
    - Hej, zakochana paro!
   Oboje poderwali głowy, jakby ktoś poraził ich prądem. Ze sterówki przyglądali im się Mared i Zinn.
   - Widzę, że gołąbeczki skaczą sobie teraz do gardła w inny sposób – rzucił Mared i wyszczerzył zęby.
Zinn ułożył usta w parodii pocałunku i roześmiał się głośno.
- Kiedy będą dzieci?!
    Mared pacnął go w głowę.
   - Głąbie. Najpierw musi być ślub i wesele – pomachał do Cerela – Urządzimy wam zabawę zaraz po dotarciu do De’ Ilos!
    Shaia zasłoniła ręką usta, a Cerel, nie wypuszczając jej z objęć, pogłaskał ją po zaczerwienionym policzku.
    - Skoro chłopaki chcą wesela, to chyba nie możemy im odmówić, co?
   Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak w tym momencie silniejszy podmuch wiatru zakołysał statkiem.
    - Patrzcie! – Krzyknął Mared i wskazał na coś ręką.
Cerel odwrócił się i spojrzał w stronę lądu. Między drzewami, gdzieś na terenie prowincji Belthów rozległa się eksplozja, a potem pojawił się wysoki ogień i grzyb dymu. Ziemia zatrzęsła się gwałtownie, posyłając w ich stronę spienione fale, aż ledwo utrzymali równowagę.
Cerel cofnął się na chwiejnych nogach, a potem upadł na pośladki. Z oniemiałym wyrazem twarzy wpatrywał się w chmurę czarnego dymu i języki ognia, sięgające samego nieba.
- Co...co to było? – Wyszeptała bez tchu Shaia. Wszyscy na statku zamarli i w absolutnym milczeniu tylko patrzyli.
Cerel poczuł jak robi mu się niedobrze.
- Tam...tam chyba był Gernnhed – wydusił chrapliwie. – Gernnhed spłonął.
Z lądu nadleciał kruk. Przeleciał nad statkiem niezauważony i zniknął między szarymi chmurami.


***


    Ariel wciąż myślała o tym, co stało się w Lotheronie. Hrabia zniknął na ich oczach, jakby się rozpłynął i nawet nie mieli możliwości wyprawić mu pogrzebu. W mieście wciąż było wiele do zrobienia, jednak Riva chciał jak najszybciej wrócić do domu. Zostawili tam Lunnę w miejsce Noxa i Reetha i czym prędzej ruszyli w dalszą drogę.
    Całą drogę do stolicy pokonali w rekordowym czasie, robiąc tylko krótkie postoje. Ariel jeszcze nigdy nie spędziła tyle czasu w powietrzu, ale za to miała sporo czasu na myślenie. Wciąż była zdecydowana odnaleźć Savarę i musiała tylko wybrać odpowiedni moment na wymknięcie się Argonowi.
    Sato, lecący na grzbiecie Białego Kruka ciągle na coś narzekał, aż w końcu zrobiło mu się tak niedobrze, że ostrzegł wszystkich, że dłużej nie wytrzyma. Na szczęście w końcu dostrzegli Malgarię i górujący nad miastem wspaniały, potężny zamek, odgrodzony i ufortyfikowany niczym drugie miasto. Cztery wieże z czerwonego kamienia pięły się do nieba, skąpane w popołudniowym słońcu.
Ariel jęknęła z zachwytu.
    - Witaj w domu – Riva złapał ją za rękę, przy okazji muskając ją końcówką skrzydła. Uśmiechnął się w końcu lekko, gdyż przez całą drogę był pochmurny i zamyślony. Chociaż na razie nie wspominali o tym, co wydarzyło się w komnacie hrabiego, wiedziała, że wciąż czekała ją rozmowa z nim i Argonem. Poważna rozmowa.
   Skinęła tylko głową, wpatrując się w zamek. Przebili się przez niewidzialną tarczę, która zakołysała się i wygięła, jakby lada moment miała pęknąć. Ariel ledwo zwracała uwagę na tętniące życiem miasto w dole. Zbliżając się do murów, doznawała coraz silniejszego, znajomego uczucia. To nie było wspomnienie, ale jakby pewność, że naprawdę w końcu trafiła do domu. Mimo amnezji czuła się, jakby opuściła to miejsce zaledwie wczoraj i tylko na chwilę. Potrafiła nawet wyobrazić sobie korytarze i komnaty wewnątrz zamku, jakby przemierzała je tysiące razy.
    Napotkała złote tęczówki Sato i uśmiechnęła się szeroko. Przyjemnie ciepłe uczucie rozlało się po jej ciele i uderzyło do głowy, jakby wypiła za dużo wina.
    Dom. To chyba naprawdę jest dom.
    Tego uczucia nie mogłaby pomylić z niczym innym.
    - Jak ci się podoba? – zapytał Riva, obserwując ją uważnie.
- Mam wrażenie, że znam to miejsce bardzo dobrze.
    Uśmiechnął się czule.
    - Lepiej niż sądzisz.
    Obniżyli lot nad samymi dachami budynków. Miasto było tak rozległe, że nie potrafiła ogarnąć go wzrokiem. Było najbardziej obwarowanym, bezpiecznym miejsce, jakie do tej pory widziała. Wysoki, gruby mur wydawał się nie do sforsowania, podobnie jak porządne, żelazne bramy, pilnowane przez kilku strażników. W obrębie miasta ciągnęły się uprawne ziemie i pastwiska, oraz wijąca się rzeka. Na basztach i blankach otaczających zarówno całe miasto jak i zamek, stali uzbrojeni wojownicy i łucznicy. Chyba tylko głupiec miałby odwagę zaatakować to miejsce. W centrum miasta pięła się w niebo zwalista, czerwona wieża świątyni boga Launy – ognia. Tłum wiernych kręcił się przy wejściu i otaczających świątynię ogrodach, czekając na swoją kolej by zasięgnąć rady kapłana lub pomodlić się i złożyć ofiarę.
  Gdy przelatywali nad ulicą, niektórzy zadzierali głowy, pokazywali ich sobie palcami i wykrzykiwali pozdrowienia. Ariel zaczęła im machać, ale widząc poważne spojrzenie Rivy, natychmiast zrezygnowała i gdy przyspieszył lot, podążyła za nim, prosto do zamku.
    Wylądowali bezpośrednio na dziedzińcu. Ariel rozglądała się wokół z zachwytem, podczas gdy Biały Kruk na powrót przybrał ludzką postać, a Sato przeciągał zastygłe mięśnie.
    Fontanna z wizerunkiem gotowego do lotu kruka.
    Rozłożysty, stary dąb.
    Po lewej niewielki zagajnik przy murze.
    Dwuskrzydłowe wrota i prowadzące do nich szerokie stopnie.
    To wszystko jest takie znajome...
   Sato jakby czytał jej w myślach, podszedł do niej i uścisnął za rękę.
   - Pójdziemy zawiadomić resztę, że wróciliśmy – odezwał się Nox i razem z Ylonem zniknęli we wnętrzu zamku, chyba równie zadowoleni z powrotu do domu.
    Zaraz potem ktoś wyszedł z baszty po prawej i skierował się w ich stronę. Wyczuła, że Sato spiął się nagle na widok zbliżającej się dwójki.
    - Witaj Yarithu.
    Alfa Vethoynów, dobrze zbudowany zwierzołak skinął im głową, a potem ucisnął króla za ramię i uśmiechną się serdecznie
    - Cieszę się Wasza Wysokość, że w końcu dotarliście bezpiecznie. Trochę wam to zajęło.
    - Musieliśmy zrobić kilka przystanków. I proszę cię na przyszłość, żebyś mówił mi po imieniu.
    - Niech będzie więc Riva – odparł ze śmiechem, po czym spojrzał na Ariel – Jak minęła podróż, pani?
    - Całkiem znośnie. I jestem Ariel.
    - Ty i król jesteście do siebie zadziwiająco podobni – odparł z tajemniczym wyrazem twarzy.
    Riva tymczasem przeniósł wzrok na córkę Alfy, Elleyę. Skąpa sukienka ze skóry odsłaniała duże, zgrabne nogi, smukłą szyję i szczupłe ramiona. Ciemne włosy odrzuciła dumnie na plecy, przeszywając ich drapieżnym spojrzeniem szarych oczu.
    - Elleya, widzę, że długa podróż zupełnie nie wpłynęła na twoją urodę – przywitał się Riva.
    - Dobrze, że w ogóle to zauważyłeś – mruknęła chłodno.
    - Trudno nie zauważyć, że się nie starzejesz.
   Ariel zauważyła, że kobieta wyjątkowo całą swoją uwagę zamiast na królu, skupiła na Sato. Z niepokojem zerknęła na przyjaciela, czując jak jego palce zaciskają się kurczowo na jej dłoni, jakby chciały ją zmiażdżyć.
    Sato dosłownie nie mógł oderwać od Elleyi spojrzenia i zamarł, jakby go sparaliżowało. Potem odsunął się nagle z niepokojącym wyrazem twarzy. Kobieta zachowywała się równie dziwnie. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, po czym spuściła pokornie głowę i ostrożnym ruchem wycofała się za plecy ojca. W jej oczach błysnęła złość i zagryzła wargi, na chwilę tracąc swoją dumną postawę.
    Yarith dostrzegł niecodzienne zachowanie córki i po raz pierwszy przyjrzał się uważniej Sato. Jego wzrok spoczął na dłoni w rękawicy, a potem na jego twarzy. Przestał się uśmiechać i natychmiast obaj przyjęli podobną agresywną postawę. Sato cofnął się o krok, zaciskając prawą dłoń w pięść. Cała ręka drżała, a jego oczy przybrały wilczy odcień. Ariel nic z tego nie rozumiała, jednak nie uszło jej uwadze, że Alfa nosi rękawicę na tej samej dłoni. Również zaciśniętej w pięść.
   - Co się dzieje? – Dotknęła ramienia przyjaciela, ale z gardła Sato wydobyło się tylko ostrzegawcze warknięcie.
   Jego bursztynowe oczy przesuwały się od Yaritha do jego córki i z powrotem. Pochylił się do przodu i właśnie wtedy Argon jakby od niechcenia, wszedł pomiędzy nich i zagadnął lekkim tonem.
   - Miło jest wrócić do domu, prawda?
   Yarith jeszcze przez chwilę patrzył na Sato równie wrogo, aż w końcu odwrócił głowę i odprężył się jakby z przymusem.
   - O tak – odparł bez poprzedniej wesołości – Nareszcie mój klan zostanie przywrócony do łask i właściwych honorów. – zerknął na króla – Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa i niedługo odbędzie się właściwa ceremonia.
    Riva, również na spokojnie przeszedł obok Sato i stanął przed Alfą, ściskając jego ramię.
   - Nie obawiaj się. Stanie się to najszybciej jak to możliwe.
   Skinął z zadowoleniem głową.
   - Gdzie ulokowałeś swoich ludzi? – Zapytał Argon.
   - Na razie koczują w garnizonie, z innymi wojownikami. Trochę tam ciasno i z początku dochodziło do nieprzyjemnych starć, ale przywykliśmy do trudnych warunków. Ludzie potrzebują czasu, żeby nam zaufać, ale Vethoyni nie na darmo są najpotężniejszym klanem wśród zwierzołaków – wyszczerzył zęby.
   - Nigdy w to nie wątpiłem. Jak najszybciej przydzielę wam domy. Dostaniecie też nową broń i wszystko, czego sobie zażyczycie.
   - Niedługo przybędzie tutaj armia krasnoludów – oznajmił mu Argon.
   - Atakować?
   - Wręcz przeciwnie. Są naszymi sojusznikami.
   - Cóż za nowina. Czy stało się coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?
   Mężczyźni ruszyli powoli w stronę zamku, rozmawiając przyciszonymi głosami. Elleya stała przez chwilę bez ruchu i z pochyloną głową wpatrywała się w Sato, jakby zapomniała o reszcie świata. Kiedy w końcu zmusiła się do odejścia, Ariel szturchnęła przyjaciela w żebra. Ocknął się i spojrzał na nią nieco nieprzytomnie wilczymi oczami.
   - Co to było? Chciałeś się na nich rzucić, czy co? – Zapytała zaintrygowana jego dziwnym zachowaniem.
    - To... – Wpatrywała się w niego wyczekująco, aż w końcu spuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony – Przepraszam – bąknął.
   - Wyglądało na to, jakbyście z Yarithem nie przypadli sobie do gustu – nie ustępowała i zaraz uśmiechnęła się kwaśno – Widziałeś? Elleya dosłownie pożerała cię wzrokiem. Myślę, że...
    Ale Sato zbył ją machnięciem ręki.
   - Nieważne. Lepiej już chodźmy.
   Wziął ją za rękę i pociągnął szybko w stronę oddalających się wojowników i króla, a po jego minie poznała, że lepiej zrobi, jak na razie przestanie go męczyć pytaniami.
   Przy fontannie Yarith i jego córka pożegnali się i wrócili do swoich ludzi. Wchodząc do zamku Argon zerknął przelotnie na Sato, wyraźnie niezadowolony, ją zaś zwyczajnie ignorował. Właściwie od opuszczenia Lotheronu Biały Kruk ani razu się do niej nie odezwał, na powrót otaczając się murem szorstkości. Ariel doskonale wiedziała, dlaczego.
   Pewnie czeka mnie kolejna kłótnia. Ale przecież nie jest moim właścicielem. Dałam słowo umierającemu człowiekowi. Nie mogę się wycofać.
   W środku zamek sprawiał równie imponujące wrażenie jak na zewnątrz. Wysokie sklepienia, potężne kolumny i łukowate przejścia. Lśniące posadzki i korytarze pełne zbroi, obrazów i palących się kandelabrów. Na drzwiach widniały wyryte pióra oraz inne zdobienia. Wszystko to było tak znajome, że pewnie bez problemu odnalazłaby komnatę króla i inne pomieszczenia, jakie tylko przyszłyby jej do głowy. Służący i strażnicy kłaniali im się z szacunkiem, z podnieceniem szepcząc za ich plecami
   Argon prowadził ich obszernym korytarzem w stronę dwuskrzydłowych wrót. Riva obserwował ją bacznie, gdy zadzierała głowę i rozglądała się wokół z zachwytem i podekscytowaniem. Sato wciąż pozostawał spięty i ponury, jednak nic nie było w stanie pozbawić jej radości z tej chwili. Brakowało tylko rodziców, którzy wybiegliby jej na powitanie.
  Uzbrojeni strażnicy otworzyli przed nimi podwójne drzwi i wkroczyli do sali tronowej. W przestronnej sali między zwalistymi kolumnami stało kilka dębowych ław, na ścianach wisiały portrety poprzednich władców i chyba niemal cały arsenał broni. Pośrodku na podwyższeniu stał tron, ozdobiony fantazyjnymi ornamentami i wizerunkami kruków.
   Wojownicy z Zakonu Kruka zajmowali jedną z ław i dyskutowali o czymś przyciszonymi głosami, kiedy jednak otworzyły się drzwi, natychmiast zamilkli i wstali.
   - Jesteście! – Arwel podbiegł ku nim z rozwianymi włosami i uścisnął Ariel z szerokim uśmiechem – Nareszcie wszyscy w domu!
   Za nim kuśtykał złotowłosy wojownik o niezwykle delikatnej urodzie i dużych błękitnych oczach.   Ariel uwolniła się w końcu z uścisku Arwela i ze śmiechem zwróciła się do jego towarzysza.
   - A ty pewnie jesteś Falen. W końcu mogę cię poznać.
   Mężczyzna skłonił się z uśmiechem i zaraz skrzywił z bólu. Wyglądał na osłabionego, ale starał się to ukrywać.
   - Córka Areela, to dla mnie zaszczyt, o pani.
   - Co wy wszyscy z tą „panią”? – Poklepała go po barku i wyszczerzyła zęby – Po prostu Ariel. Słyszałam, że to ty przegoniłeś z Lotheronu centaury.
   - To nic takiego – Falen wyprostował się z wyraźnym trudem i zerknął na Arwela – Czyżby śpiewali już o mnie jakieś pieśni, czy co, że wszyscy już o tym wiedzą?
   Arwel przewrócił oczami i potarmosił mu włosy.
   - Chodząca skromność, co Wasza Nieodpowiedzialna Wysokość? – zakpił, na co Riva uśmiechnął się pod nosem.
   - Dziękuję ci Falenie, że w czasie mojej nieobecności zająłeś się wszystkim.
   - Drobiazg, Wasza Wysokość – odsunął się od przyjaciela i posyłając mu groźne spojrzenie, znów się skłonił, dotykając znamienia na czole – Najważniejsze, że wróciłeś cały i zdrowy. To dla nas prawdziwa radość, widząc Cię w dobrym stanie.
    - Jak tam twoje rany? – Zapytał Argon
   Falen poklepał się po piersi, ukrytej pod nieco za luźną tuniką.
   - Nox jak zwykle okazał jak bardzo jest niezawodny. Jestem zdrowy i gotowy do kolejnej walki.
   - Co to, to nie, mój panie – Arwel zdecydowanie pomachał mu palcem przed nosem – Na razie możesz wybić sobie z głowy opuszczanie tego zamku. Co najwyżej pozwolę ci wyjść na spacer do ogrodu przez...najlepiej do końca życia. I nigdy więcej nie weźmiesz do ręki żadnej broni.
    Falen szturchnął go zabandażowaną ręką w żebra.
   - Tylko spróbuj mnie powstrzymać.
   - Musisz wiedzieć Ariel, że ten tutaj jak tylko chwyci broń, to sam sobie szkodzi.
   - Nieprawda.
   - Wcale. A te bandaże są dla ozdoby, tak? Taka nowa moda
  Falen zamachnął się na niego pięścią, ku ogólnej wesołości reszty. Tymczasem Riva ruszył ku podwyższeniu.
   - Witamy w domu, Wasza Wysokość. –Ylon skłonił się, robiąc mu miejsce. Riva skinął im tylko dłonią, wyraźnie zmęczony. Nie usiadł na tronie, ale na prowadzących do niego schodkach. Westchnął ze znużeniem i uśmiechnął się blado.
  - Tak, nie ma to jak w domu – mruknął, wodząc wzrokiem po całej sali, a potem leniwie zatrzymując go na każdej twarzy z osobna. Darel stał na uboczu i był dziwnie milczący, wręcz nieobecny duchem.
Nox podszedł do kapitana, posyłając Ariel blady uśmiech. Dostrzegła, że jego dłonie drżały w niekontrolowany sposób, jakby należały do starego, schorowanego człowieka, a nie zdrowego półelfa. Białe włosy związał z tyłu głowy, uwydatniając szczupłą, gładką twarz i granatowe oczy. Czarny płaszcz z zefiru miał spięty pod samą szyją, jakby było mu zimno
- Jak sytuacja w Gildrarze? – Zapytał takim tonem, jakby tak naprawdę zupełnie go to nie obchodziło.
   - Dobrze – Argon przyjrzał mu się z błyskiem niepokoju, a potem opadł na najbliższe krzesło – Udało nam się nie dopuścić do ataku. Krasnoludy przeszły na naszą stronę i niedługo powinni tu dotrzeć.
    Arwel odetchnął głośno.
   - To się nazywa szczęśliwe zakończenie. Jak do tego doszło?
   Biały Kruk wytłumaczył wszystkim jak Riva wkroczył właściwie w ostatniej chwili i zdjął z krasnoludów zaklęcie Posłuszeństwa.
   Falen, który mimo kłótni z przyjacielem, teraz podpierał się na nim, wskazał palcem gdzieś za plecy Ariel.
   - A kim jest ten chłopak ze śmieszną siwą szczeciną jak u staruszka?
   - Wypraszam, to jest szary, nie siwy – sprzeciwił się Sato.
Ariel uderzyła się w czoło, gdyż zapomniała go przedstawić pozostałym braciom. Obejrzała się na chłopaka, który z rękami skrzyżowanymi za głową, ze znudzeniem rozglądał się po sali, po czym wypchnęła go naprzód.
- To jest Sato, mój przyjaciel, który ryzykując życiem ostrzegł nas przed krasnoludami.
    - Hmm, ma jakieś Moce, czy coś? Wygląda raczej przeciętnie.
  Sato utkwił swoje spojrzenie na Falenie i jego oczy powoli pociemniały, przybierając wilczy wygląd. Złotowłosy wojownik uniósł brwi.
    - Zwierzołak? Jaki dokładnie, bo ja lubię...
   Darel, który do tej pory wydawał się wyłączony z rozmowy przyjrzał się chłopakowi z wrogim wyrazem twarzy.
   - Czy oni nie służą Niezwyciężonemu?
   Sato zmrużył oczy i opuścił ręce. Ariel zauważyła jak się najeżył i zacisnął pięści, więc pospiesznie ścisnęła go za ramię.
   - Sato jest po naszej stronie – powtórzyła dobitnie. – Co z tego, że jest zwierzołakiem?
   - Dlaczego zasłania prawą rękę? – zapytał ostro Darel.
   Sato cofnął się o krok, a w jego gardle coś zabulgotało.
  - Alfa Vethoynów również nosi rękawicę na prawej dłoni – zauważył Oran, jakby dopiero teraz zwróciło to ich uwagę.
   Ariel zmarszczyła brwi, zmęczona tymi ciągłymi tłumaczeniami.
   - Nie wiem, o co wam chodzi, ale Sato jest moim przyjacielem i zostanie ze mną.
   - Kto na to pozwolił?
   - Nie widzę w tym nic złego.
   - Nigdy nie współpracowaliśmy ze zwierzołakami.
   - A Vethoyni? Są przecież po naszej stronie.
  Bracia zaczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego, tylko Arwel i Falen stali z boku i w milczeniu przysłuchiwali się tej kłótni. Przez chwilę ich wzburzone głosy niosły się po sali, aż w końcu Argon dłużej tego nie wytrzymał, podszedł do ławy i walnął pięścią w drewniany blat. Riva, który do tej pory siedział pochylony na schodach, drgnął niespokojnie i zmarszczył brwi.
   Argon popatrzył na braci z gniewnym błyskiem.
   - Nie mamy czasu na kłótnie, więc może wyjaśnijmy to sobie już teraz –przez chwilę patrzył Sato prosto w oczy, jakby podejmował jakąś ważną decyzję i podjął dalej: – Jak słusznie się domyślacie, należy do klanu Vethoynów. Jego ojciec, Alfa, został zabity, a on wzięty do niewoli i spętany zaklęciem Posłuszeństwa – zmrużył oczy, a kącik jego warg uniósł się nieznacznie – Teraz prawdopodobnie będzie chciał odzyskać należne sobie miejsce w stadzie.
Sato warknął nieprzyjemnie, a jego włosy wydłużyły się, bardziej przypominając teraz sierść.
- Niczego nie chcę.
    - Jednak na dziedzińcu widziałem coś innego. Nie jestem wilkiem, ale też to poczułem. Yarith...
   - Chwila, chwila. – Ariel słuchała ich z coraz większym niedowierzaniem i zdumieniem. Odwróciła się gwałtownie i popatrzyła na Sato ze zmarszczonym czołem – Nie rozumiem. Więc należysz do Vethoynów? Naprawdę?
   Sato zamrugał i kolor jego tęczówek na powrót stał się złoty. Zwiesił ramiona i spuścił wzrok, jakby nie miał odwagi na nią spojrzeć.
   - To prawda – odparł w końcu cicho.
   - Dlaczego...dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Twierdziłeś, że nie należysz do żadnego klanu.
   - Nie tylko należy, ale jest Alfą – wtrącił Argon – Przykro mi Ariel, ale nie wygra z naturą. Albo zabije Yaritha i stanie na czele Vethoynów, albo będzie musiał odejść.
   Ariel patrzyła na Sato, próbując zrozumieć to, czego się właśnie dowiedziała.
   - Przepraszam – bąknął tylko, nie patrząc na nikogo.
   To dlatego tak dziwnie zachowywał się na widok Yaritha i jego córki. Dlaczego jednak nigdy nie powiedział o sobie prawdy?
   Alfa? Musi zabić Yaritha? Może to jakieś nieporozumienie?
  Zapanowała ciężka, napięta cisza. Do sali wślizgnęły się dwie służące z tacami. Postawiły je na ławie i wyszły z ukłonem, ale żadna z obecnych osób nie zwróciła na nie uwagi.
   - Jak to się stało, że...
   - A tak w ogóle, to gdzie jest Koll? – Przerwał jej Argon, rozglądając się czujnie po sali.
   - Nie żyje.
   W jednej chwili wszyscy spoważnieli i nawet Falen ze smutkiem zwiesił głowę. Ariel również sposępniała, chociaż nie zdążyła nawet lepiej poznać tego wojownika.
   Na bogów, czy to się nigdy nie skończy? Pomyślała o Garecie i o Imarze, i naszło ją ponure przeczucie, że to dopiero początek wszystkich nieszczęść.
   Riva wyprostował się i popatrzył na Darela z niedowierzaniem.
   - Jak to się stało? Znowu ten zabójca?
   - Tym razem Balar, Wasza Wysokość – odparł ponuro.
   Wojownik zaczął opowiadać im o ataku na Gernnhed, ale zanim skończył ktoś mu przerwał.
   - Ariel!!
   Wszyscy wciąż byli w szoku, gdy do sali wbiegła ciemnowłosa dziewczyna. Miała na sobie prostą, opinającą sukienkę do kolan, zaś do pasa na biodrach przypięty miała krótki miecz. Rzuciła się na Ariel, okręcając ją wokół własnej osi i śmiejąc się głośno.
   - Dzięki bogom, dotarłaś szczęśliwie – odsunęła ją na wyciągnięcie ramion i obejrzała z góry na dół – Jak ty wyglądasz, dziewczyno? – Cmoknęła z dezaprobatą na jej brudny męski strój, zaraz jednak na nowo się rozpromieniła i z ognikami w oczach dotknęła jej twarzy, potem włosów – Trochę się zmieniłaś. Znalazłaś kolejny kamień, super – jej wesoła paplanina zupełnie nie pasowała do atmosfery panującej w sali. Ariel patrzyła na dziewczynę z uniesionymi brwiami, jakby była jakimś nieznanym jej stworzeniem – Pewnie jesteś zaskoczona moim widokiem, co? Mamy sobie tyle do powiedzenia, że pewnie przegadamy całą noc.
    Argon chrząknął głośno i dopiero wtedy zwróciła uwagę na resztę.
   - Och – rzuciła, po czym ukłoniła się głęboko przed Rivą – Wasza Wysokość, cieszę się, że jesteś zdrów i cały.
   - Miło znów cię widzieć – odparł jej ze zmęczonym uśmiechem.
   Dziewczyna ukłoniła się braciom, witając ich kolejno jak nakazywała dworska etykieta. Na widok Noxa podskoczyła w miejscu niczym niecierpliwa sarenka i ku zdumieniu wszystkich, rzuciła się w ramiona półelfa, aż ten zatoczył się do tyłu. Uniósł do góry ręce, jakby nie chciał mieć z tym nic wspólnego i spojrzał bezradnie na Argona, który wzruszył tylko ramionami.
   - Nox! Tęskniłeś za mną?
   Nox zamarł niczym posąg, a jego bezradnie spojrzenie wędrowało od twarzy do twarzy, jakby krzyczał „Pomóżcie mi!”
   Ariel zakryła dłonią usta i stłumiła chichot, zaś Sato pochylił się nad jej uchem i wyszeptał:
   - Kto to?
   Wzruszyła ramionami.
   - Nie wiem.
   - Śmieszna z niej osóbka. Chyba ją polubię.
   Tymczasem dziewczyna w końcu uwolniła zmieszanego Noxa i zwróciła się do Ariel.
   - To właśnie Nox mnie uzdrowił, gdy byłam bliska śmierci.
   - Aha – mruknęła w odpowiedzi, gdyż nie wiedziała, o co jej chodzi.
   Dziewczyna znów do niej podbiegła i przytuliła mocno, jakby chciała ją zmiażdżyć.
   - Och, Ariel. Tak się za tobą stęskniłam. Mam wrażenie, jakbyśmy zaledwie wczoraj jadły w tej sali śniadanie, a potem biegły spóźnione na lekcje Burnn.
   - Jakie lekcje? - Ariel próbowała uwolnić się z jej bolesnego uścisku, trochę zmieszana faktem, że ta obca dziewczyna zachowuje się tak bezpośrednio - I kto to jest ta Burnn?
   - No, co ty? Nie pamiętasz? W szkole... – Dziewczyna nagle urwała, odsunęła się i popatrzyła na Ariel ze zmarszczonym czołem – Ty...
   Argon złapał ją nagle za łokieć i odciągnął na bok. Przez dłuższą chwilę szeptał jej coś do ucha, a oczy dziewczyny robiły się coraz większe. Na jej twarzy najpierw pojawiło się przerażenie, a potem smutek. Zerknęła na Ariel, a w jej oczach zalśniły łzy. Gdy Argon skończył mówić, natychmiast do niej podbiegła i chwyciła za obie dłonie.
   - Biedactwo. To nic, to nic – wciąż się uśmiechała, chociaż nieco słabiej – Przykro mi, ale mówi się trudno.
   Ariel, kompletnie zdezorientowana popatrzyła na Argona, potem Rivę i pozostałych, jednak nikt łaskawie nie przedstawił jej tej szalonej dziewczyny.
   Nagle nieznajoma znów podskoczyła w miejscu i klasnęła w ręce, uśmiechając się szeroko do samej siebie. Ariel i Sato wymienili spojrzenia, myśląc o tym samym. Może ona jest szalona?
   - Już wiem! – Krzyknęła entuzjastycznie i popatrzyła na resztę roziskrzonym wzrokiem – Bal! Urządzimy przyjęcie!
   - To popieram – rzucił Sato.
- Ja też – dodał Arwel.
    Dziewczyna splotła dłonie pod brodą i zwróciła się do Rivy.
   - Wasza Wysokość, co ty na to? Musimy przywitać Potomka i uczcić wasz szczęśliwy powrót.
Riva w milczeniu zerknął na kapitana.
   - Powinniśmy zająć się aktualnymi sprawami. Musimy zwołać zebranie i zastanowić się co dalej. Poza tym mamy dużo obowiązków – sprzeciwił się Argon i nie był jedynym, który nie miał ochoty na świętowanie.
   Darel spoglądał na nich spod surowo zmarszczonych brwi, jakby miał ochotę kogoś zamordować.
   - Co niby mamy świętować? To, że stolica Belthów została zniszczona, czy śmierć Kolla?
   Ylon i Nox w tym wypadku wzięli jego stronę, jednak dziewczyna nie zamierzała się tak łatwo poddać.
   - Rozumiem, że ostatnio jest coraz niespokojniej, ale chyba Ariel zasługuje na właściwe przyjęcie, zanim zacznie dla was ryzykować życiem? Być może to ostatnia taka okazja do zabawy. Żyje się tylko raz, co nie?
   - Wasza Wysokość wybaczy, – Arwel zwrócił się do króla ze śmiertelnie poważną miną – ale uważam, że ma całkowitą rację. Ciągle tylko bitwy i narady, a Ariel faktycznie powinna być przedstawiona ludziom.
   - No i musimy uczcić szczęśliwy powrót Waszej Wysokości – dodał podstępnie Falen.
   Podczas gdy wszyscy czekali na jego decyzję, Riva popatrzył na nich kolejno, aż w końcu jego szare spojrzenie spoczęło na Ariel. Przedłużał milczenie, jakby to, co powie, miało zaważyć na czyimś życiu. W końcu uśmiechnął się lekko i skinął głową.
   - Zgoda. Niech będzie przyjęcie.
   - Super!! – Dziewczyna zaczęła skakać szaleńczo, aż wokół jej głowy fruwały włosy. Poza Darelem, nikt nie miał żadnych sprzeciwów.
   - Jednak najpierw czeka nas zebranie. Mamy wiele do omówienia – przypomniał surowo Argon - Mimo, że nie ma ciała Kolla i tak musimy wyprawić mu pogrzeb.
   - Tak jest, Biały Kruku – Arwel wyszczerzył zęby i przybił z Falenem piątkę.
   Skocznym krokiem, dziewczyna znów znalazła się przy Ariel, wzięła za ręce i okręciła w koło.
   - Ale będzie zabawa! Zobaczysz – przystanęła i przyjrzała jej się krytycznym okiem – Najpierw trzeba będzie cię ubrać, Tak. Musimy znaleźć idealną kreację.
   - Ale ja naprawdę...
   - Nic się nie martw. Zajmę się tobą.
  Pomachała do reszty i mimo jej protestów, wyprowadziła Ariel z Sali. Zaprowadziła ją na wschodnią wieżę, bez zastanowienia mijając kolejne korytarze i schody. Przez całą drogę paplała wesoło o przyjęciu i sukniach, gładko przechodząc do szkoły i tego, jak świetnie bawiła się przez te lata wspólnej nauki. Ariel oczywiście nie miała pojęcia, o co chodzi, ale uśmiechała się uprzejmie i potakiwała, bo dziewczyna nie dawała jej nawet dojść do słowa.
   Zanim dotarły do celu, Ariel była zmachana wspinaniem się po licznych schodach i przemierzaniem długich korytarzy. Dlatego, gdy znalazły się w komnacie, z ulgą usiadła na skraju dużego łoża ze złoto niebieskim baldachimem.
     Dziewczyna stanęła pośrodku i rozłożyła ramiona, jakby chciała objąć całą przestrzeń.
   - I jak ci się podoba? To moja komnata. Zadomowiłam się tutaj, jak tylko usłyszałam o twoim powrocie.
   Ariel rozejrzała się po ścianach z czerwonej cegły ozdobionej obrazami i różnymi dziwnymi ozdobami na półkach i komodach. Prawie całą ścianę zajmowała ogromna szafa na ubrania.
    - Hmm, bardzo...ładny.
   Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.
   - Prawda? Teraz będziemy blisko siebie – zaskoczoną minę Ariel musiała odczytać po swojemu, bo szybko wskazała na jedną ze ścian. – Twoja komnata jest tuż obok. Jest znacznie większa, ale mi to nie przeszkadza. Wiadomo, że należy ci się to, co najlepsze. Tutaj będziesz traktowana jak królowa – zachichotała, usiadła obok na łóżku i objęła ją ramieniem, z tajemniczym wyrazem twarzy – Coś czuję, że niedługo naprawdę nią zostaniesz. Król nie spuszcza cię z oczu.
    - To chyba...
   Znów nie dała jej dość do słowa.
   - Dlatego na balu musisz wyglądać oszałamiająco – dziewczyna wzięła ją za ręce, pociągnęła, i zaczęła chodzić wokół niej, taksując krytycznym okiem – Hmm... Stanowczo musisz wyrzucić te paskudne łachy. Twoim kolorem chyba będzie zielony. Albo czerwony? Zobaczymy. Trzeba podkreślić twoje oczy i kształty. Jeśli chcesz zwrócić uwagę mężczyzny, musisz zacząć ubierać się jak kobieta. W tamtym świecie panowały inne zasady. Tutaj najlepiej będzie jak najszybciej wyjdziesz za mąż. Szkoda, że nic nie pamiętasz, bo jestem ciekawa, co się z tobą działo od tamtej pory – znów zmieniła temat, nie przestając wokół niej krążyć - Może to i lepiej, że nie pamiętasz pewnych rzeczy, na przykład Kiiri, czy...
Ariel nabrała tchu i znużona tą całą paplaniną, chwyciła dziewczynę za ramiona i zmusiła, aby w końcu stanęła bez ruchu.
- Wybacz, że jestem niegrzeczna, ale kim w ogóle jesteś?

     - Och! – Wyrwało jej się, po czym nagle spoważniała – No tak. Ja tu gadam, a przecież Biały Kruk wszystko mi wytłumaczył. Zapomniałam się przedstawić. Jestem twoją strażniczką, najlepszą przyjaciółką i mam na imię Tara.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych