Gdy
Cerel obudził się w ciemnej kajucie, był czysty, miał na sobie
świeże ubranie i zabandażowane ramię. Wciąż go bolało, ale
przynajmniej mógł ruszać ręką. Poza tym łupało go w głowie, a
w gardle wciąż czuł nieprzyjemną gorycz. Mimo wszystko był w
dobrym nastroju. Uratował mieszkańców Reed, a to był nie mały
wyczyn.
Dodatkowo
Shaia właściwie nie odstępowała go na krok. Karmiła go niczym
dziecko, zmieniała opatrunek i ciągle zmuszała do odpoczynku.
Jednak za bardzo ponosiła go energia i w końcu uparł się, żeby
wyjść na pokład.
Płynęli
już kilka dni. Ludzie odpoczywali na pokładzie, niektórzy spali
lub patrzyli na obijające się o burtę falę. Z jednej strony mieli
bezkresne morze, a z drugiej brzegi Elderolu. Niebo było
zachmurzone, a morze coraz bardziej niespokojne. Gdy zdecydował, że
popłyną do De’Ilos, od razu wyznaczono kurs. Nawet gdy im
wytłumaczył, że powinni ostrzec ludzie przed wrogą armią,
wszyscy go poparli. Wieśniacy zaczynali go szanować i darzyć
sympatią, co było dla Cerela najlepszą nagrodą.
Z
Shaią przy boku, obeszli cały statek, pozdrawiani przez ludzi, z
którymi się wychował. Rzeźnik, który przeklinał go za drobne
kradzieże mięsa, teraz uśmiechał się przyjaźnie, a kobiety,
które skarżyły na niego za podkradanie barwników, kiwały z
szacunkiem głową.
Ten
świat jednak bywa czasem pokręcony.
-
Co ty tam mruczysz? – Zapytała go Shaia.
- Nic, nic – nawet nie zdawał sobie sprawy, że
mówił na głos.
Oparł się plecami o reling i z przebiegłym
uśmiechem przyciągnął ją do siebie.
- Co ty robisz? Ludzie patrzą – zaprotestowała
bez przekonania, nawet nie próbując się wyrwać.
-
I co z tego? Wstydzisz się mnie?
- Absolutnie...nie, mój bohaterze.
Uśmiechnął się szerzej i oparł czoło o jej
czoło.
-
Czy mówiłem już dzisiaj, że cię kocham?
Udała,
że się zastanawia.
-
Coś tam mamrotałeś przez sen.
Roześmiał się cicho, po czym pochylił się,
by ją pocałować.
-
Hej, zakochana paro!
Oboje poderwali głowy, jakby ktoś poraził ich
prądem. Ze sterówki przyglądali im się Mared i Zinn.
-
Widzę, że gołąbeczki skaczą sobie teraz do gardła w inny sposób
– rzucił Mared i wyszczerzył zęby.
Zinn ułożył usta w parodii
pocałunku i roześmiał się głośno.
-
Kiedy będą dzieci?!
Mared pacnął go w głowę.
-
Głąbie. Najpierw musi być ślub i wesele – pomachał do Cerela –
Urządzimy wam zabawę zaraz po dotarciu do De’ Ilos!
Shaia zasłoniła ręką usta, a Cerel, nie
wypuszczając jej z objęć, pogłaskał ją po zaczerwienionym
policzku.
-
Skoro chłopaki chcą wesela, to chyba nie możemy im odmówić, co?
Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak w tym
momencie silniejszy podmuch wiatru zakołysał statkiem.
-
Patrzcie! – Krzyknął Mared i wskazał na coś ręką.
Cerel
odwrócił się i spojrzał w stronę lądu. Między drzewami, gdzieś
na terenie prowincji Belthów rozległa się eksplozja, a potem
pojawił się wysoki ogień i grzyb dymu. Ziemia zatrzęsła się
gwałtownie, posyłając w ich stronę spienione fale, aż ledwo
utrzymali równowagę.
Cerel
cofnął się na chwiejnych nogach, a potem upadł na pośladki. Z
oniemiałym wyrazem twarzy wpatrywał się w chmurę czarnego dymu i
języki ognia, sięgające samego nieba.
-
Co...co to było? – Wyszeptała bez tchu Shaia. Wszyscy na statku
zamarli i w absolutnym milczeniu tylko patrzyli.
Cerel poczuł jak robi mu się
niedobrze.
-
Tam...tam chyba był Gernnhed – wydusił chrapliwie. – Gernnhed
spłonął.
Z lądu nadleciał kruk. Przeleciał
nad statkiem niezauważony i zniknął między szarymi chmurami.
***
Ariel wciąż myślała o tym, co stało się w
Lotheronie. Hrabia zniknął na ich oczach, jakby się rozpłynął i
nawet nie mieli możliwości wyprawić mu pogrzebu. W mieście wciąż
było wiele do zrobienia, jednak Riva chciał jak najszybciej wrócić
do domu. Zostawili tam Lunnę w miejsce Noxa i Reetha i czym prędzej
ruszyli w dalszą drogę.
Całą drogę do stolicy pokonali w rekordowym
czasie, robiąc tylko krótkie postoje. Ariel jeszcze nigdy nie
spędziła tyle czasu w powietrzu, ale za to miała sporo czasu na
myślenie. Wciąż była zdecydowana odnaleźć Savarę i musiała
tylko wybrać odpowiedni moment na wymknięcie się Argonowi.
Sato, lecący na grzbiecie Białego Kruka ciągle
na coś narzekał, aż w końcu zrobiło mu się tak niedobrze, że
ostrzegł wszystkich, że dłużej nie wytrzyma. Na szczęście w
końcu dostrzegli Malgarię i górujący nad miastem wspaniały,
potężny zamek, odgrodzony i ufortyfikowany niczym drugie miasto.
Cztery wieże z czerwonego kamienia pięły się do nieba, skąpane w
popołudniowym słońcu.
Ariel jęknęła z zachwytu.
-
Witaj w domu – Riva złapał ją za rękę, przy okazji muskając
ją końcówką skrzydła. Uśmiechnął się w końcu lekko, gdyż
przez całą drogę był pochmurny i zamyślony. Chociaż na razie
nie wspominali o tym, co wydarzyło się w komnacie hrabiego,
wiedziała, że wciąż czekała ją rozmowa z nim i Argonem. Poważna
rozmowa.
Skinęła tylko głową, wpatrując się w zamek.
Przebili się przez niewidzialną tarczę, która zakołysała się i
wygięła, jakby lada moment miała pęknąć. Ariel ledwo zwracała
uwagę na tętniące życiem miasto w dole. Zbliżając się do
murów, doznawała coraz silniejszego, znajomego uczucia. To nie było
wspomnienie, ale jakby pewność, że naprawdę w końcu trafiła do
domu. Mimo amnezji czuła się, jakby opuściła to miejsce zaledwie
wczoraj i tylko na chwilę. Potrafiła nawet wyobrazić sobie
korytarze i komnaty wewnątrz zamku, jakby przemierzała je tysiące
razy.
Napotkała złote tęczówki Sato i uśmiechnęła
się szeroko. Przyjemnie ciepłe uczucie rozlało się po jej ciele i
uderzyło do głowy, jakby wypiła za dużo wina.
Dom.
To chyba naprawdę jest dom.
Tego
uczucia nie mogłaby pomylić z niczym innym.
-
Jak ci się podoba? – zapytał Riva, obserwując ją uważnie.
-
Mam wrażenie, że znam to miejsce bardzo dobrze.
Uśmiechnął się czule.
-
Lepiej niż sądzisz.
Obniżyli lot nad samymi dachami budynków.
Miasto było tak rozległe, że nie potrafiła ogarnąć go wzrokiem.
Było najbardziej obwarowanym, bezpiecznym miejsce, jakie do tej pory
widziała. Wysoki, gruby mur wydawał się nie do sforsowania,
podobnie jak porządne, żelazne bramy, pilnowane przez kilku
strażników. W obrębie miasta ciągnęły się uprawne ziemie i
pastwiska, oraz wijąca się rzeka. Na basztach i blankach
otaczających zarówno całe miasto jak i zamek, stali uzbrojeni
wojownicy i łucznicy. Chyba tylko głupiec miałby odwagę
zaatakować to miejsce. W centrum miasta pięła się w niebo
zwalista, czerwona wieża świątyni boga Launy – ognia. Tłum
wiernych kręcił się przy wejściu i otaczających świątynię
ogrodach, czekając na swoją kolej by zasięgnąć rady kapłana lub
pomodlić się i złożyć ofiarę.
Gdy przelatywali nad ulicą, niektórzy
zadzierali głowy, pokazywali ich sobie palcami i wykrzykiwali
pozdrowienia. Ariel zaczęła im machać, ale widząc poważne
spojrzenie Rivy, natychmiast zrezygnowała i gdy przyspieszył lot,
podążyła za nim, prosto do zamku.
Wylądowali
bezpośrednio na dziedzińcu. Ariel rozglądała się wokół z
zachwytem, podczas gdy Biały Kruk na powrót przybrał ludzką
postać, a Sato przeciągał zastygłe mięśnie.
Fontanna
z wizerunkiem gotowego do lotu kruka.
Rozłożysty,
stary dąb.
Po
lewej niewielki zagajnik przy murze.
Dwuskrzydłowe
wrota i prowadzące do nich szerokie stopnie.
To
wszystko jest takie znajome...
Sato
jakby czytał jej w myślach, podszedł do niej i uścisnął za
rękę.
-
Pójdziemy zawiadomić resztę, że wróciliśmy – odezwał się
Nox i razem z Ylonem zniknęli we wnętrzu zamku, chyba równie
zadowoleni z powrotu do domu.
Zaraz
potem ktoś wyszedł z baszty po prawej i skierował się w ich
stronę. Wyczuła, że Sato spiął się nagle na widok zbliżającej
się dwójki.
-
Witaj Yarithu.
Alfa
Vethoynów, dobrze zbudowany zwierzołak skinął im głową, a potem
ucisnął króla za ramię i uśmiechną się serdecznie
-
Cieszę się Wasza Wysokość, że w końcu dotarliście bezpiecznie.
Trochę wam to zajęło.
- Musieliśmy zrobić kilka przystanków. I
proszę cię na przyszłość, żebyś mówił mi po imieniu.
- Niech będzie więc Riva – odparł ze
śmiechem, po czym spojrzał na Ariel – Jak minęła podróż,
pani?
-
Całkiem znośnie. I jestem Ariel.
- Ty i król jesteście do siebie zadziwiająco
podobni – odparł z tajemniczym wyrazem twarzy.
Riva
tymczasem przeniósł wzrok na córkę Alfy, Elleyę. Skąpa sukienka
ze skóry odsłaniała duże, zgrabne nogi, smukłą szyję i
szczupłe ramiona. Ciemne włosy odrzuciła dumnie na plecy,
przeszywając ich drapieżnym spojrzeniem szarych oczu.
-
Elleya, widzę, że długa podróż zupełnie nie wpłynęła na
twoją urodę – przywitał się Riva.
-
Dobrze, że w ogóle to zauważyłeś – mruknęła chłodno.
-
Trudno nie zauważyć, że się nie starzejesz.
Ariel
zauważyła, że kobieta wyjątkowo całą swoją uwagę zamiast na
królu, skupiła na Sato. Z niepokojem zerknęła na przyjaciela,
czując jak jego palce zaciskają się kurczowo na jej dłoni, jakby
chciały ją zmiażdżyć.
Sato
dosłownie nie mógł oderwać od Elleyi spojrzenia i zamarł, jakby
go sparaliżowało. Potem odsunął się nagle z niepokojącym
wyrazem twarzy. Kobieta zachowywała się równie dziwnie. Przez
chwilę patrzyła mu w oczy, po czym spuściła pokornie głowę i
ostrożnym ruchem wycofała się za plecy ojca. W jej oczach błysnęła
złość i zagryzła wargi, na chwilę tracąc swoją dumną postawę.
Yarith dostrzegł niecodzienne zachowanie córki
i po raz pierwszy przyjrzał się uważniej Sato. Jego wzrok spoczął
na dłoni w rękawicy, a potem na jego twarzy. Przestał się
uśmiechać i natychmiast obaj przyjęli podobną agresywną postawę.
Sato cofnął się o krok, zaciskając prawą dłoń w pięść. Cała
ręka drżała, a jego oczy przybrały wilczy odcień. Ariel nic z
tego nie rozumiała, jednak nie uszło jej uwadze, że Alfa nosi
rękawicę na tej samej dłoni. Również zaciśniętej w pięść.
-
Co się dzieje? – Dotknęła ramienia przyjaciela, ale z gardła
Sato wydobyło się tylko ostrzegawcze
warknięcie.
Jego bursztynowe oczy przesuwały się od Yaritha
do jego córki i z powrotem. Pochylił się do przodu i właśnie
wtedy Argon jakby od niechcenia, wszedł pomiędzy nich i zagadnął
lekkim tonem.
-
Miło jest wrócić do domu, prawda?
Yarith jeszcze przez chwilę patrzył na Sato
równie wrogo, aż w końcu odwrócił głowę i odprężył się
jakby z przymusem.
-
O tak – odparł bez poprzedniej wesołości – Nareszcie mój klan
zostanie przywrócony do łask i właściwych honorów. – zerknął
na króla – Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa i niedługo
odbędzie się właściwa ceremonia.
Riva,
również na spokojnie przeszedł obok Sato i stanął przed Alfą,
ściskając jego ramię.
-
Nie obawiaj się. Stanie się to najszybciej jak to możliwe.
Skinął z zadowoleniem głową.
-
Gdzie ulokowałeś swoich ludzi? – Zapytał Argon.
- Na razie koczują w garnizonie, z innymi
wojownikami. Trochę tam ciasno i z początku dochodziło do
nieprzyjemnych starć, ale przywykliśmy do trudnych warunków.
Ludzie potrzebują czasu, żeby nam zaufać, ale Vethoyni nie na
darmo są najpotężniejszym klanem wśród zwierzołaków –
wyszczerzył zęby.
-
Nigdy w to nie wątpiłem. Jak najszybciej przydzielę wam domy.
Dostaniecie też nową broń i wszystko, czego sobie zażyczycie.
- Niedługo przybędzie tutaj armia krasnoludów
– oznajmił mu Argon.
- Atakować?
- Wręcz przeciwnie. Są naszymi sojusznikami.
- Cóż za nowina. Czy stało się coś jeszcze,
co powinienem wiedzieć?
Mężczyźni ruszyli powoli w stronę zamku,
rozmawiając przyciszonymi głosami. Elleya stała przez chwilę bez
ruchu i z pochyloną głową wpatrywała się w Sato, jakby
zapomniała o reszcie świata. Kiedy w końcu zmusiła się do
odejścia, Ariel szturchnęła przyjaciela w żebra. Ocknął się i
spojrzał na nią nieco nieprzytomnie wilczymi oczami.
-
Co to było? Chciałeś się na nich rzucić, czy co? – Zapytała
zaintrygowana jego dziwnym zachowaniem.
- To... – Wpatrywała się w niego wyczekująco,
aż w końcu spuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony – Przepraszam –
bąknął.
- Wyglądało na to, jakbyście z Yarithem nie
przypadli sobie do gustu – nie ustępowała i zaraz uśmiechnęła
się kwaśno – Widziałeś? Elleya dosłownie pożerała cię
wzrokiem. Myślę, że...
Ale Sato zbył ją machnięciem ręki.
-
Nieważne. Lepiej już chodźmy.
Wziął ją za rękę i pociągnął szybko w
stronę oddalających się wojowników i króla, a po jego minie
poznała, że lepiej zrobi, jak na razie przestanie go męczyć
pytaniami.
Przy
fontannie Yarith i jego córka pożegnali się i wrócili do swoich
ludzi. Wchodząc do zamku Argon zerknął przelotnie na Sato,
wyraźnie niezadowolony, ją zaś zwyczajnie ignorował. Właściwie
od opuszczenia Lotheronu Biały Kruk ani razu się do niej nie
odezwał, na powrót otaczając się murem szorstkości. Ariel
doskonale wiedziała, dlaczego.
Pewnie
czeka mnie kolejna kłótnia. Ale przecież nie jest moim
właścicielem. Dałam słowo umierającemu człowiekowi. Nie mogę
się wycofać.
W
środku zamek sprawiał równie imponujące wrażenie jak na
zewnątrz. Wysokie sklepienia, potężne kolumny i łukowate
przejścia. Lśniące posadzki i korytarze pełne zbroi, obrazów i
palących się kandelabrów. Na drzwiach widniały wyryte pióra oraz
inne zdobienia. Wszystko to było tak znajome, że pewnie bez
problemu odnalazłaby komnatę króla i inne pomieszczenia, jakie
tylko przyszłyby jej do głowy. Służący i strażnicy kłaniali im
się z szacunkiem, z podnieceniem szepcząc za ich plecami
Argon
prowadził ich obszernym korytarzem w stronę dwuskrzydłowych wrót.
Riva obserwował ją bacznie, gdy zadzierała głowę i rozglądała
się wokół z zachwytem i podekscytowaniem. Sato wciąż pozostawał
spięty i ponury, jednak nic nie było w stanie pozbawić jej radości
z tej chwili. Brakowało tylko rodziców, którzy wybiegliby jej na
powitanie.
Uzbrojeni
strażnicy otworzyli przed nimi podwójne drzwi i wkroczyli do sali
tronowej. W przestronnej sali między zwalistymi kolumnami stało
kilka dębowych ław, na ścianach wisiały portrety poprzednich
władców i chyba niemal cały arsenał broni. Pośrodku na
podwyższeniu stał tron, ozdobiony fantazyjnymi ornamentami i
wizerunkami kruków.
Wojownicy
z Zakonu Kruka zajmowali jedną z ław i dyskutowali o czymś
przyciszonymi głosami, kiedy jednak otworzyły się drzwi,
natychmiast zamilkli i wstali.
-
Jesteście! – Arwel podbiegł ku nim z rozwianymi włosami i
uścisnął Ariel z szerokim uśmiechem – Nareszcie wszyscy w domu!
Za
nim kuśtykał złotowłosy wojownik o niezwykle delikatnej urodzie i
dużych błękitnych oczach. Ariel uwolniła się w końcu z uścisku
Arwela i ze śmiechem zwróciła się do jego towarzysza.
-
A ty pewnie jesteś Falen. W końcu mogę cię poznać.
Mężczyzna
skłonił się z uśmiechem i zaraz skrzywił z bólu. Wyglądał na
osłabionego, ale starał się to ukrywać.
-
Córka Areela, to dla mnie zaszczyt, o pani.
-
Co wy wszyscy z tą „panią”? – Poklepała go po barku i
wyszczerzyła zęby – Po prostu Ariel. Słyszałam, że to ty
przegoniłeś z Lotheronu centaury.
-
To nic takiego – Falen wyprostował się z wyraźnym trudem i
zerknął na Arwela – Czyżby śpiewali już o mnie jakieś pieśni,
czy co, że wszyscy już o tym wiedzą?
Arwel
przewrócił oczami i potarmosił mu włosy.
-
Chodząca skromność, co Wasza Nieodpowiedzialna Wysokość? –
zakpił, na co Riva uśmiechnął się pod nosem.
-
Dziękuję ci Falenie, że w czasie mojej nieobecności zająłeś
się wszystkim.
-
Drobiazg, Wasza Wysokość – odsunął się od przyjaciela i
posyłając mu groźne spojrzenie, znów się skłonił, dotykając
znamienia na czole – Najważniejsze, że wróciłeś cały i
zdrowy. To dla nas prawdziwa radość, widząc Cię w dobrym stanie.
-
Jak tam twoje rany? – Zapytał Argon
Falen
poklepał się po piersi, ukrytej pod nieco za luźną tuniką.
-
Nox jak zwykle okazał jak bardzo jest niezawodny. Jestem zdrowy i
gotowy do kolejnej walki.
- Co to, to nie, mój panie – Arwel
zdecydowanie pomachał mu palcem przed nosem – Na razie możesz
wybić sobie z głowy opuszczanie tego zamku. Co najwyżej pozwolę
ci wyjść na spacer do ogrodu przez...najlepiej do końca życia. I
nigdy więcej nie weźmiesz do ręki żadnej broni.
Falen szturchnął go zabandażowaną ręką w
żebra.
- Tylko spróbuj mnie powstrzymać.
- Musisz wiedzieć Ariel, że ten tutaj jak tylko
chwyci broń, to sam sobie szkodzi.
- Nieprawda.
-
Wcale. A te bandaże są dla ozdoby, tak? Taka nowa moda
Falen
zamachnął się na niego pięścią, ku ogólnej wesołości reszty.
Tymczasem Riva ruszył ku podwyższeniu.
-
Witamy w domu, Wasza Wysokość. –Ylon skłonił się, robiąc mu
miejsce. Riva skinął im tylko dłonią, wyraźnie zmęczony. Nie
usiadł na tronie, ale na prowadzących do niego schodkach. Westchnął
ze znużeniem i uśmiechnął się blado.
-
Tak, nie ma to jak w domu – mruknął, wodząc wzrokiem po całej
sali, a potem leniwie zatrzymując go na każdej twarzy z osobna.
Darel stał na uboczu i był dziwnie milczący, wręcz nieobecny
duchem.
Nox podszedł do kapitana, posyłając
Ariel blady uśmiech. Dostrzegła, że jego dłonie drżały w
niekontrolowany sposób, jakby należały do starego, schorowanego
człowieka, a nie zdrowego półelfa. Białe włosy związał z tyłu
głowy, uwydatniając szczupłą, gładką twarz i granatowe oczy.
Czarny płaszcz z zefiru miał spięty pod samą szyją, jakby było
mu zimno
- Jak sytuacja w Gildrarze? –
Zapytał takim tonem, jakby tak naprawdę zupełnie go to nie
obchodziło.
- Dobrze – Argon przyjrzał mu się z błyskiem
niepokoju, a potem opadł na najbliższe krzesło – Udało nam się
nie dopuścić do ataku. Krasnoludy przeszły na naszą stronę i
niedługo powinni tu dotrzeć.
Arwel odetchnął głośno.
- To się nazywa szczęśliwe zakończenie. Jak
do tego doszło?
Biały Kruk wytłumaczył wszystkim jak Riva
wkroczył właściwie w ostatniej chwili i zdjął z krasnoludów
zaklęcie Posłuszeństwa.
Falen, który mimo kłótni z przyjacielem, teraz
podpierał się na nim, wskazał palcem gdzieś za plecy Ariel.
- A kim jest ten chłopak ze śmieszną siwą
szczeciną jak u staruszka?
- Wypraszam, to jest szary, nie siwy –
sprzeciwił się Sato.
Ariel uderzyła się w czoło, gdyż
zapomniała go przedstawić pozostałym braciom. Obejrzała się na
chłopaka, który z rękami skrzyżowanymi za głową, ze znudzeniem
rozglądał się po sali, po czym wypchnęła go naprzód.
- To jest Sato, mój przyjaciel, który
ryzykując życiem ostrzegł nas przed krasnoludami.
-
Hmm, ma jakieś Moce, czy coś? Wygląda raczej przeciętnie.
Sato utkwił swoje spojrzenie na Falenie i jego
oczy powoli pociemniały, przybierając wilczy wygląd. Złotowłosy
wojownik uniósł brwi.
- Zwierzołak? Jaki dokładnie, bo ja lubię...
Darel, który do tej pory wydawał się wyłączony
z rozmowy przyjrzał się chłopakowi z wrogim wyrazem twarzy.
-
Czy oni nie służą Niezwyciężonemu?
Sato zmrużył oczy i opuścił ręce. Ariel
zauważyła jak się najeżył i zacisnął pięści, więc
pospiesznie ścisnęła go za ramię.
-
Sato jest po naszej stronie – powtórzyła dobitnie. – Co z tego,
że jest zwierzołakiem?
- Dlaczego zasłania prawą rękę? – zapytał
ostro Darel.
Sato cofnął się o krok, a w jego gardle coś
zabulgotało.
-
Alfa Vethoynów również nosi rękawicę na prawej dłoni –
zauważył Oran, jakby dopiero teraz zwróciło to ich uwagę.
Ariel zmarszczyła brwi, zmęczona tymi ciągłymi
tłumaczeniami.
-
Nie wiem, o co wam chodzi, ale Sato jest moim przyjacielem i zostanie
ze mną.
- Kto na to pozwolił?
- Nie widzę w tym nic złego.
- Nigdy nie współpracowaliśmy ze
zwierzołakami.
- A Vethoyni? Są przecież po naszej stronie.
Bracia zaczęli przekrzykiwać się jeden przez
drugiego, tylko Arwel i Falen stali z boku i w milczeniu
przysłuchiwali się tej kłótni. Przez chwilę ich wzburzone głosy
niosły się po sali, aż w końcu Argon dłużej tego nie wytrzymał,
podszedł do ławy i walnął pięścią w drewniany blat. Riva,
który do tej pory siedział pochylony na schodach, drgnął
niespokojnie i zmarszczył brwi.
Argon popatrzył na braci z gniewnym błyskiem.
- Nie mamy czasu na kłótnie, więc może
wyjaśnijmy to sobie już teraz –przez chwilę patrzył Sato prosto
w oczy, jakby podejmował jakąś ważną decyzję i podjął dalej:
– Jak słusznie się domyślacie, należy do klanu Vethoynów. Jego
ojciec, Alfa, został zabity, a on wzięty do niewoli i spętany
zaklęciem Posłuszeństwa – zmrużył oczy, a kącik jego warg
uniósł się nieznacznie – Teraz prawdopodobnie będzie chciał
odzyskać należne sobie miejsce w stadzie.
Sato warknął nieprzyjemnie, a jego
włosy wydłużyły się, bardziej przypominając teraz sierść.
- Niczego nie chcę.
- Jednak na dziedzińcu widziałem coś innego.
Nie jestem wilkiem, ale też to poczułem. Yarith...
- Chwila, chwila. – Ariel słuchała ich z
coraz większym niedowierzaniem i zdumieniem. Odwróciła się
gwałtownie i popatrzyła na Sato ze zmarszczonym czołem – Nie
rozumiem. Więc należysz do Vethoynów? Naprawdę?
Sato zamrugał i kolor jego tęczówek na powrót
stał się złoty. Zwiesił ramiona i spuścił wzrok, jakby nie miał
odwagi na nią spojrzeć.
-
To prawda – odparł w końcu cicho.
- Dlaczego...dlaczego nie powiedziałeś mi
wcześniej? Twierdziłeś, że nie należysz do żadnego klanu.
- Nie tylko należy, ale jest Alfą – wtrącił
Argon – Przykro mi Ariel, ale nie wygra z naturą. Albo zabije
Yaritha i stanie na czele Vethoynów, albo będzie musiał odejść.
Ariel patrzyła na Sato, próbując zrozumieć
to, czego się właśnie dowiedziała.
-
Przepraszam – bąknął tylko, nie patrząc na nikogo.
To dlatego tak dziwnie zachowywał się na widok
Yaritha i jego córki. Dlaczego jednak nigdy nie powiedział o sobie
prawdy?
Alfa? Musi zabić Yaritha? Może to jakieś
nieporozumienie?
Zapanowała ciężka, napięta cisza. Do sali wślizgnęły się dwie
służące z tacami. Postawiły je na ławie i wyszły z ukłonem,
ale żadna z obecnych osób nie zwróciła na nie uwagi.
- Jak to się stało, że...
-
A tak w ogóle, to gdzie jest Koll? – Przerwał jej Argon,
rozglądając się czujnie po sali.
-
Nie żyje.
W jednej chwili wszyscy spoważnieli i nawet
Falen ze smutkiem zwiesił głowę. Ariel również sposępniała,
chociaż nie zdążyła nawet lepiej poznać tego wojownika.
Na bogów, czy to się nigdy nie skończy?
Pomyślała o Garecie i o Imarze, i naszło ją ponure
przeczucie, że to dopiero początek wszystkich nieszczęść.
Riva wyprostował się i popatrzył na Darela z
niedowierzaniem.
- Jak to się stało? Znowu ten zabójca?
-
Tym razem Balar, Wasza Wysokość – odparł ponuro.
Wojownik
zaczął opowiadać im o ataku na Gernnhed, ale zanim skończył ktoś
mu przerwał.
-
Ariel!!
Wszyscy wciąż byli w szoku, gdy do sali wbiegła
ciemnowłosa dziewczyna. Miała na sobie prostą, opinającą
sukienkę do kolan, zaś do pasa na biodrach przypięty miała krótki
miecz. Rzuciła się na Ariel, okręcając ją wokół własnej osi
i śmiejąc się głośno.
- Dzięki bogom, dotarłaś szczęśliwie –
odsunęła ją na wyciągnięcie ramion i obejrzała z góry na dół
– Jak ty wyglądasz, dziewczyno? – Cmoknęła z dezaprobatą na
jej brudny męski strój, zaraz jednak na nowo się rozpromieniła i
z ognikami w oczach dotknęła jej twarzy, potem włosów – Trochę
się zmieniłaś. Znalazłaś kolejny kamień, super – jej wesoła
paplanina zupełnie nie pasowała do atmosfery panującej w sali.
Ariel patrzyła na dziewczynę z uniesionymi brwiami, jakby była
jakimś nieznanym jej stworzeniem – Pewnie jesteś zaskoczona moim
widokiem, co? Mamy sobie tyle do powiedzenia, że pewnie przegadamy
całą noc.
Argon chrząknął głośno i dopiero wtedy
zwróciła uwagę na resztę.
-
Och – rzuciła, po czym ukłoniła się głęboko przed Rivą –
Wasza Wysokość, cieszę się, że jesteś zdrów i cały.
- Miło znów cię widzieć – odparł jej ze
zmęczonym uśmiechem.
Dziewczyna ukłoniła się
braciom, witając ich kolejno jak nakazywała dworska etykieta. Na
widok Noxa podskoczyła w miejscu niczym niecierpliwa sarenka i ku
zdumieniu wszystkich, rzuciła się w ramiona półelfa, aż ten
zatoczył się do tyłu. Uniósł do góry ręce, jakby nie chciał
mieć z tym nic wspólnego i spojrzał bezradnie na Argona, który
wzruszył tylko ramionami.
- Nox! Tęskniłeś za mną?
Nox
zamarł niczym posąg, a jego bezradnie spojrzenie wędrowało od
twarzy do twarzy, jakby krzyczał „Pomóżcie mi!”
Ariel
zakryła dłonią usta i stłumiła chichot, zaś Sato pochylił się
nad jej uchem i wyszeptał:
-
Kto to?
Wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem.
- Śmieszna z niej osóbka. Chyba ją polubię.
Tymczasem dziewczyna w końcu uwolniła
zmieszanego Noxa i zwróciła się do Ariel.
-
To właśnie Nox mnie uzdrowił, gdy byłam bliska śmierci.
- Aha – mruknęła w odpowiedzi, gdyż nie
wiedziała, o co jej chodzi.
Dziewczyna
znów do niej podbiegła i przytuliła mocno, jakby chciała ją
zmiażdżyć.
-
Och, Ariel. Tak się za tobą stęskniłam. Mam wrażenie, jakbyśmy
zaledwie wczoraj jadły w tej sali śniadanie, a potem biegły
spóźnione na lekcje Burnn.
- Jakie lekcje? - Ariel próbowała uwolnić się
z jej bolesnego uścisku, trochę zmieszana faktem, że ta obca
dziewczyna zachowuje się tak bezpośrednio - I kto to jest ta Burnn?
- No, co ty? Nie pamiętasz? W szkole... –
Dziewczyna nagle urwała, odsunęła się i popatrzyła na Ariel ze
zmarszczonym czołem – Ty...
Argon złapał ją nagle za łokieć i odciągnął
na bok. Przez dłuższą chwilę szeptał jej coś do ucha, a oczy
dziewczyny robiły się coraz większe. Na jej twarzy najpierw
pojawiło się przerażenie, a potem smutek. Zerknęła na Ariel, a w
jej oczach zalśniły łzy. Gdy Argon skończył mówić, natychmiast
do niej podbiegła i chwyciła za obie dłonie.
-
Biedactwo. To nic, to nic – wciąż się uśmiechała, chociaż
nieco słabiej – Przykro mi, ale mówi się trudno.
Ariel, kompletnie zdezorientowana popatrzyła na
Argona, potem Rivę i pozostałych, jednak nikt łaskawie nie
przedstawił jej tej szalonej dziewczyny.
Nagle
nieznajoma znów podskoczyła w miejscu i klasnęła w ręce,
uśmiechając się szeroko do samej siebie. Ariel i Sato wymienili
spojrzenia, myśląc o tym samym. Może ona jest szalona?
-
Już wiem! – Krzyknęła entuzjastycznie i popatrzyła na resztę
roziskrzonym wzrokiem – Bal! Urządzimy przyjęcie!
- To popieram – rzucił Sato.
- Ja też – dodał
Arwel.
Dziewczyna splotła dłonie pod brodą i zwróciła
się do Rivy.
-
Wasza Wysokość, co ty na to? Musimy przywitać Potomka i uczcić
wasz szczęśliwy powrót.
Riva w milczeniu zerknął na kapitana.
- Powinniśmy zająć się aktualnymi sprawami.
Musimy zwołać zebranie i zastanowić się co dalej. Poza tym mamy
dużo obowiązków – sprzeciwił się Argon i nie był jedynym,
który nie miał ochoty na świętowanie.
Darel spoglądał na nich spod surowo
zmarszczonych brwi, jakby miał ochotę kogoś zamordować.
- Co niby mamy świętować? To, że stolica
Belthów została zniszczona, czy śmierć Kolla?
Ylon i Nox w tym wypadku wzięli jego stronę,
jednak dziewczyna nie zamierzała się tak łatwo poddać.
- Rozumiem, że ostatnio jest coraz
niespokojniej, ale chyba Ariel zasługuje na właściwe przyjęcie,
zanim zacznie dla was ryzykować życiem? Być może to ostatnia taka
okazja do zabawy. Żyje się tylko raz, co nie?
- Wasza Wysokość wybaczy, – Arwel zwrócił
się do króla ze śmiertelnie poważną miną – ale uważam, że
ma całkowitą rację. Ciągle tylko bitwy i narady, a Ariel
faktycznie powinna być przedstawiona ludziom.
- No i musimy uczcić szczęśliwy powrót Waszej
Wysokości – dodał podstępnie Falen.
Podczas gdy wszyscy czekali na jego decyzję,
Riva popatrzył na nich kolejno, aż w końcu jego szare spojrzenie
spoczęło na Ariel. Przedłużał milczenie, jakby to, co powie,
miało zaważyć na czyimś życiu. W końcu uśmiechnął się lekko
i skinął głową.
- Zgoda. Niech będzie przyjęcie.
-
Super!! – Dziewczyna zaczęła skakać szaleńczo, aż wokół jej
głowy fruwały włosy. Poza Darelem, nikt nie miał żadnych
sprzeciwów.
-
Jednak najpierw czeka nas zebranie. Mamy wiele do omówienia –
przypomniał surowo Argon - Mimo, że nie ma ciała Kolla i tak
musimy wyprawić mu pogrzeb.
-
Tak jest, Biały Kruku – Arwel wyszczerzył zęby i przybił z
Falenem piątkę.
Skocznym krokiem, dziewczyna znów znalazła się
przy Ariel, wzięła za ręce i okręciła w koło.
-
Ale będzie zabawa! Zobaczysz – przystanęła i przyjrzała jej się
krytycznym okiem – Najpierw trzeba będzie cię ubrać, Tak. Musimy
znaleźć idealną kreację.
- Ale ja naprawdę...
- Nic się nie martw. Zajmę się tobą.
Pomachała do reszty i mimo jej protestów,
wyprowadziła Ariel z Sali. Zaprowadziła ją na wschodnią wieżę,
bez zastanowienia mijając kolejne korytarze i schody. Przez całą
drogę paplała wesoło o przyjęciu i sukniach, gładko przechodząc
do szkoły i tego, jak świetnie bawiła się przez te lata wspólnej
nauki. Ariel oczywiście nie miała pojęcia, o co chodzi, ale
uśmiechała się uprzejmie i potakiwała, bo dziewczyna nie dawała
jej nawet dojść do słowa.
Zanim
dotarły do celu, Ariel była zmachana wspinaniem się po licznych
schodach i przemierzaniem długich korytarzy. Dlatego, gdy znalazły
się w komnacie, z ulgą usiadła na skraju dużego łoża ze złoto
niebieskim baldachimem.
Dziewczyna
stanęła pośrodku i rozłożyła ramiona, jakby chciała objąć
całą przestrzeń.
-
I jak ci się podoba? To moja komnata. Zadomowiłam się tutaj, jak
tylko usłyszałam o twoim powrocie.
Ariel rozejrzała się po ścianach z czerwonej
cegły ozdobionej obrazami i różnymi dziwnymi ozdobami na półkach
i komodach. Prawie całą ścianę zajmowała ogromna szafa na
ubrania.
-
Hmm, bardzo...ładny.
Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.
-
Prawda? Teraz będziemy blisko siebie – zaskoczoną minę Ariel
musiała odczytać po swojemu, bo szybko wskazała na jedną ze
ścian. – Twoja komnata jest tuż obok. Jest znacznie większa, ale
mi to nie przeszkadza. Wiadomo, że należy ci się to, co najlepsze.
Tutaj będziesz traktowana jak królowa – zachichotała, usiadła
obok na łóżku i objęła ją ramieniem, z tajemniczym wyrazem
twarzy – Coś czuję, że niedługo naprawdę nią zostaniesz. Król
nie spuszcza cię z oczu.
- To chyba...
Znów nie dała jej dość do słowa.
-
Dlatego na balu musisz wyglądać oszałamiająco – dziewczyna
wzięła ją za ręce, pociągnęła, i zaczęła chodzić wokół
niej, taksując krytycznym okiem – Hmm... Stanowczo musisz wyrzucić
te paskudne łachy. Twoim kolorem chyba będzie zielony. Albo
czerwony? Zobaczymy. Trzeba podkreślić twoje oczy i kształty.
Jeśli chcesz zwrócić uwagę mężczyzny, musisz zacząć ubierać
się jak kobieta. W tamtym świecie panowały inne zasady. Tutaj
najlepiej będzie jak najszybciej wyjdziesz za mąż. Szkoda, że nic
nie pamiętasz, bo jestem ciekawa, co się z tobą działo od tamtej
pory – znów zmieniła temat, nie przestając wokół niej krążyć
- Może to i lepiej, że nie pamiętasz pewnych rzeczy, na przykład
Kiiri, czy...
Ariel
nabrała tchu i znużona tą całą paplaniną, chwyciła dziewczynę
za ramiona i zmusiła, aby w końcu stanęła bez ruchu.
-
Wybacz, że jestem niegrzeczna, ale kim w ogóle jesteś?
- Och! – Wyrwało jej się, po czym nagle
spoważniała – No tak. Ja tu gadam, a przecież Biały Kruk
wszystko mi wytłumaczył. Zapomniałam się przedstawić. Jestem
twoją strażniczką, najlepszą przyjaciółką i mam na imię Tara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz