Ariel
kichnęła trzy razy już chyba po raz dwudziesty. Pociągnęła
głośno nosem i wytarła go rękawem.
-
Proszę, wypij to.
Przyjęła od Sato gliniany kubek gorącej wody,
objęła dłońmi i upiła niewielki łyk, parząc sobie język.
-
Dziękuję – wymruczała i znów kichnęła.
Argon opatulił ją swoim płaszczem, a Riva
pocierał jej policzki i ramiona, by ją rozgrzać. Żadne protesty
nic nie skutkowały i trzej mężczyźni skakali wokół niej jakby
była delikatnym jajem. Lunna za to usnęła na kupce liści, blisko
ogniska i żadna siła nie była w stanie jej obudzić.
Kiedy
zaczęła się trząść i kichać, Riva stanowczo zarządził
odpoczynek. Z pewnością nie pokonali nawet połowy drogi, ale o
dalszym locie nawet nie było mowy. Rozłożyli obóz w cieniu
wysokich drzew, z dala od traktu. Argon rozpalił ognisko i odszedł
w poszukiwaniu ziół, zaś. Sato udał się na polowanie. Riva nie
opuszczał jej boku, na wszelkie sposoby próbując ją ogrzać.
-
Nie możesz się rozchorować – tłumaczył z autentyczną troską.
- Naprawdę nic mi nie... – Znów kichnęła i
Riva posłał jej pobłażliwy uśmiech.
- Później nadrobimy drogi – Argon zjawił
się z szumem skrzydeł i usiadł po drugiej stronie ogniska,
rozkładając przed sobą znalezione zioła – Teraz wszyscy
odpoczniemy i coś zjemy. Lepiej słuchaj króla, bo nie możemy
sobie pozwolić, żebyś teraz się rozchorowała.
-
Ale ja naprawdę... – Nie dokończyła, gdyż nie miała już, do
kogo. Argon wstał i znów gdzieś zniknął.
- Słyszałaś Białego Kruka. – Riva objął
ją ramieniem z uśmiechem zadowolenia – Masz się mnie słuchać.
Westchnęła z rezygnacją. Kiedy płaszcz zsunął
jej się z ramion, natychmiast go poprawił i przyciągnął ją do
siebie. Siedzieli na zwalonym, starym pniu, więc ograniczona
przestrzeń właściwie zmuszała ich do bliskości.
-
Tak jest, Wasza Wysokość – mruknęła niechętnie, garbiąc się
w jego ramionach.
- Co, proszę? – Udał, że nie
dosłyszał.
- Tak jest...Riva.
- Grzeczna dziewczynka.
Pogłaskał
ją po włosach i zatrzymał dłoń przy jej uchu. Po chwili, jakby z
wahaniem, po raz kolejny powtórzył znajomą, drobną pieszczotę.
Jakby to był jakiś rytuał, gest przeznaczony wyłącznie dla niej.
Jej serce przyspieszyło, co z pewnością od razu wyczuł. Zamiast
odsunąć się w miarę możliwości, jej ciało odprężyło się,
przyjmując jego dotyk jak coś znanego, wręcz wytęsknionego.
Poza
trzaskiem ogniska i cykaniem świerszczy, panowała idealna cisza.
Nagle pochylił się i zanurzył głowę w jej włosy. Musnął nosem
jej kark, a potem poczuła tam jego ciepłe wargi. Zadrżała i
dostała gęsiej skórki, ale nie próbowała się odsunąć.
Przynajmniej dopóki nie zobaczyła, jak po pniu wędruje sporych
rozmiarów pająk z wyjątkowo długimi nogami. Szarpnęła się
gwałtownie do tyłu, aż wylądowała na trawie z pobladłą twarzą.
Na jego pytające spojrzenie, wskazała ręką na pająka, który
wędrował w stronę jego nóg. Riva roześmiał się cicho,
strzepnął go i pomógł jej z powrotem usiąść na pniu.
-
Tak długo na ciebie czekałem, że teraz nie pozwolę, aby spadł ci
choć włos z głowy. Nawet jeśli będę musiał stać się twoim
pogromcą pająków.
- To...dziękuję – wyszeptała tylko, gdy
ponownie objął ją delikatnie.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Wiem, że
ostatnio nie mieliśmy czasu nawet porozmawiać. Wstyd mi, że tak
długo leżałem nieprzytomny, kiedy wy...
-
Przestań – odsunęła się w końcu na tyle, ile mogła i w
zamyśleniu ścisnęła jego dłoń – Przecież to nie twoja wina.
- Moja. Jestem słaby i ...
Ariel bezwiednie zaczęła bawić się jego
palcami. Gładziła je, wyszukała najdrobniejszych linii i
przyrównywała do swoich.
-
Lepiej opowiedz mi coś jeszcze o przeszłości. Im więcej mówisz o
naszym dzieciństwie, tym lepiej znam samą siebie. Czasem nawet
zapominam, że nic nie pamiętam.
Spojrzał na nią, a potem na ich splecione
dłonie. Uśmiechnął się delikatnie. Ich twarze oświetlał
ciepły, pomarańczowy płomień.
-
Kiedy się rozstaliśmy, miałaś pięć lat. Pamiętam, że
strasznie wtedy płakałaś. To był chyba twój pierwszy raz. Byłaś
raczej pogodna i zawsze wesoła. To...właśnie tak bawiłaś się
moją ręką, gdy byłaś zamyślona, albo się nudziłaś.
- Naprawdę? – zerknęła na niego z niepewnym
uśmiechem – W takim razie chyba nie bardzo się zmieniłam.
- Hmm, tylko pod jednym względem.
-
Jakim?
Uniósł jej dłoń do ust i pocałował jej
wewnętrzną stronę.
-
Trochę podrosłaś – odparł w końcu, z nutką rozbawienia.
- Aha, no tak.
- Czy wiesz, co ci obiecałem, kiedy się
rozstawaliśmy?
-
Nie. Przecież nie pamiętam.
- A chcesz to teraz usłyszeć?
- I tak mi powiesz, prawda? – Odparła z
przekąsem – Widzę, że już nie możesz się doczekać.
- Tak. Tylko to trzymało mnie od czasu rozłąki
– pochylił się ku jej twarzy i zniżył głos, a ona dosłownie
utonęła w jego oczach, które w tej chwili przesłoniły jej resztę
świata – Obiecałem ci, że...
W tym momencie kichnęła głośno. Riva odsunął
się i wytarł rękawem twarz. Ariel poczerwieniała gwałtownie i
chciała już przeprosić, kiedy nagle wybuchnął wesołym śmiechem.
Od razu się odprężyła i również zachichotała.
- Och, Ariel, jak zawsze jesteś...
Nie dane mu było dokończyć, gdyż w tej samej
chwili wrócił Argon, a zaraz potem Sato. W rękach trzymał
upolowane króliki, które upuścił u ich stóp i sam usiadł obok
na trawie.
- Jedzonko – powiedział wesoło, po czym wyjął
z zza pasa nóż i zajął się oporządzaniem królików.
- Co byśmy bez ciebie zrobili. – Ariel z
uśmiechem potargała mu siwe włosy
Sato pokazał jej wszystkie zęby.
- Nic, moja droga. Absolutnie nic.
Riva znów chciał ją objąć, kiedy nagle
rozdzielił ich Argon. Bezceremonialnie wepchnął się pomiędzy
nich na krótkim pniu, tak, że Riva siedział teraz na samym brzegu.
Przez chwilę balansował ciałem, by w ogóle utrzymać równowagę
i nie spaść. Posłał kapitanowi mordercze spojrzenie, a potem
popatrzył na nią z nie dającym się ukryć rozczarowaniem.
„Obiecałem
ci, że...” Co?
Miała
nadzieję, że później wrócą do tej rozmowy i zaspokoi swoją
ciekawość.
Z niepojętych dla niej przyczyn, Argon był w
wyjątkowo dobrym humorze. Nie zwracając uwagi na widoczne
niezadowolenie króla, pociągnął ją za rudy kosmyk.
-
O czym rozmawialiście?
- O niczym ważnym – odparła pospiesznie, z
może przesadną obojętnością.
Przenosił wzrok to na nią, to na przyjaciela, a
w jego zielonych oczach odbijały się płomienie z ogniska.
-
Mam nadzieję, że znowu nie o mnie?
- Z pewnością nie o tobie, Biały Kruku –
Riva zaprzeczył ruchem dłoni, bezradnie zerkając na Ariel – Po
prostu rozmawialiśmy o starych czasach. Nic takiego. A poza tym to
chyba nie twoja sprawa, co? – Dał mu kuksańca w żebra.
Argon
chwycił jego głowę pod pachę i tarmosząc mu włosy, spojrzał
jednocześnie na Ariel.
-
Czy opowiadał ci może o sobie? Na przykład o tym, jak ciągle
uciekał z zamku, albo wykradał różne rzeczy?
- Naprawdę? – Ariel spojrzała na króla,
który próbował uwolnić się z uścisku kapitana i z rozbawieniem
uniosła brwi.
- O tak. – Argon nie przestawał męczyć
przyjaciela. Miał przy tym wręcz komiczny wyraz powagi – Jego
Królewska Krucza Wysokość był w dzieciństwie niezłym rozrabiaką
i złodziejaszkiem. Bez przerwy musiałem sprowadzać go na dobrą
drogę.
- Przestań...to...nie...prawda... – Wydusił
Riva, w końcu uwalniając się spod jego ramienia. Poprawiając
sterczące na wszystkie strony włosy, posłał mu zabójcze
spojrzenie. – Nigdy nie byłem złodziejem. Tak tylko się bawiłem.
– Ariel parsknęła śmiechem, kiedy pogroził mu pięścią –
Jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz....
- Jak, Wasza Królewska Krucza Wysokość? –
Argon uśmiechnął się niewinnie i trącił go ramieniem tak mocno,
że Riva wylądował na trawie.
Podczas gdy Sato zajmował się królikami,
mężczyźni siłowali się w udawanej walce, jednocześnie
prześcigając się w coraz to śmieszniejszych historyjkach z
dzieciństwa. Ariel śmiała się tak bardzo, że w końcu rozbolał
ją brzuch, i musiała niemal siłą ich rozdzielić.
-
Kolacja! - Zawołał w końcu Sato i poszedł obudzić elfkę.
Zjedli
mięso w miłej, spokojnej atmosferze. Chyba wszystkich w końcu
dopadło zmęczenie, bo nie mieli nawet ochoty rozmawiać o ostatnich
wydarzeniach. Lunna specjalnie usiadła blisko Argona i próbowała
go zagadywać, ewidentnie próbując zwrócić jego uwagę. Jednak na
darmo. Ariel od początku ich obserwowała i była trochę zła na
kapitana, że jest dla niej taki oschły i zwyczajnie ją ignoruje.
Bo
Argon patrzył tylko na nią i Rivę. Głównie na nią. Właściwie
za każdym razem, gdy unosiła wzrok, napotykała jego czujne,
badawcze spojrzenie. W blasku trzaskającego ognia jego oczy miały
niepokojący wyraz. Na próżno próbowała nie zwracać na niego
uwagi. Czuła jak się jej przygląda, jakby czegoś od niej chciał.
I w dodatku ten nieokreślony, zamyślony wyraz twarzy.
Zupełnie
go nie rozumiem. Jak człowiek może mieć tak sprzeczne nastroje?
Później,
gdy Lunna i Sato już spali, a kapitan układał się po drugiej
stronie ogniska, Ariel siedziała naprzeciwko Rivy i obserwowała, z
jaką dokładnością czyścił swój sztylet. W pewnym momencie
dostrzegła, że na trzonku było coś wygrawerowane, jednak nie
przyjrzała się temu dokładnie. Zresztą szybko o tym zapomniała,
gdyż jej myśli zaprzątnięte były czymś innym.
-
Czy Argon...hmm, lubi mnie czy coś w tym stylu?
Zamrugał, zaskoczony jej pytaniem.
- Zawsze cię lubił, to naturalne.
- Ale wiesz, czy
może... – Zająknęła się zakłopotana, gdyż mówienie o tym
głośno było bardziej dziwne, niż sądziła – Czy coś do mnie
czuje?
Riva
patrzył na nią przez chwilę jakby w ogóle jej nie zrozumiał, a
potem obejrzał się na wojownika i uśmiechnął tajemniczo.
-
Sądzę, że sama powinnaś się go zapytać.
- Ale...
- Argon ma ciężki charakter, ale serce ogromne.
Zawsze byłaś dla niego...bardzo ważna.
Westchnęła ciężko, obejmując się ramionami
i pokręciła głową.
- W ogóle go nie rozumiem. Raz tylko wrzeszczy i
złości się o drobiazgi, a zaraz potem jest taki... – Nie
potrafiła nawet znaleźć odpowiedniego słowa.
Uśmiechnął się pobłażliwie i poklepał ją
po głowie.
-
To cały Argon. Kiedy się o kogoś martwi, wybucha gniewem i wtedy
lepiej się z nim nie sprzeczać. Daj mu trochę czasu, a w końcu
się dogadacie.
Nie powiedział już nic więcej, więc udała
się na swoje posłanie z płaszcza i liści z jeszcze większym
mętlikiem w głowie.
Usnęła
tak szybko, że na szczęście nie musiała o tym dłużej myśleć.
Niestety znów przyśnił jej się Balar. Z okrutnym rozbawieniem w
jednej ręce dusił Rivę, a w drugiej Argona, i kazał jej wybierać,
którego ma zabić, a którego ocalić. A ona nie wiedziała, płakała
i krzyczała w kółko:
- Kocham ich obu! Kocham ich obu!
W
pierwszej chwili sądziła, że obudził ją własny krzyk. Kiedy
jednak otworzyła gwałtownie powieki ujrzała nad sobą wilcze oczy
Sato. Leżał na niej wsparty na łokciach, jakby próbował ją przed
czymś osłonić. Powoli zmarszczyła brwi, jakby wciąż się nie
obudziła.
-
Co...
Sato
był dziwnie blady. Uśmiechnął się z wysiłkiem i zaraz potem coś
poderwało go do góry. Coś ciemnego oplatającego go w pasie.
Ariel
zdławiła okrzyk i zerwała się na nogi. Pozostali wciąż spali
głęboko, niczego nieświadomi.
Usłyszała
szum i na ciemnym niebie mignęły jej ogromne skrzydła.
Jeśli
chcesz tego kundla żywego, chodź do mnie, Ariel. Sama.
Chłodny
głos wypełnił jej umysł znajomą świadomością. Wzdrygnęła
się, gdyż zapomniała już, jakie to uczucie.
Balar.
Nie
zastanawiała się ani sekundy dłużej. Odbiegła od obozu na
bezpieczną odległość, rozpostarła skrzydła i wzbiła się w
nocne niebo. Przez chwilę krążyła nad drzewami, aż w końcu
dostrzegła znajomą sylwetkę. Zawisł swobodnie w powietrzu kilka
metrów dalej. Jego skrzydła, tak bardzo podobne do Rivy, poruszały
się zaskakująco lekko, wręcz majestatycznie.
Podleciała do Balara tak blisko, że mogła
dostrzec jego wykrzywioną ironicznym grymasem twarz. Obejmował Sato
ramieniem, drugą dłonią dusząc go za gardło. Wojownik coraz
słabiej wierzgał nogami, wydając z siebie cichy bulgoczący
charchot.
Ariel pobladła gwałtownie, przypominając sobie
swój sen. Krew zawrzała jej z gniewu.
- Puść go! – Rozkazała ostro – Nie jest ci
już nic winien.
Balar wykrzywił usta w drwiącym uśmieszku.
A
gdzie twoje maniery, Ariel? Sądziłem, że się za mną stęskniłaś.
Idź
do diabła.
Och,
uwierz mi, że już tam byłem.
Ariel
zacisnęła pięści i zmarszczyła groźnie czoło. Sięgnęła po
Moc kamieni i natychmiast otoczyło ją morze złotych drobinek.
Balar dostrzegł jarzące się pasemka, ale tylko zmrużył oczy,
zupełnie nie poruszony.
Widzę,
że jak zawsze jesteś w bojowym nastroju. Zakpił,
patrząc jej prosto w oczy.
-
Oddaj Sato! – Powtórzyła nie znoszącym sprzeciwu głosem.
W
takim razie próbuj go odebrać.
Ariel
nie potrzebowała zachęty. Przysunęła się odrobinę do przodu i
ruchem ręki usunęła wokół niego cząsteczki powietrza. Tak, jak
się spodziewała, Balar zareagował błyskawicznie i po prostu się
przesunął.
To
się robi nudne, Ariel. Nie nauczyłaś się czegoś nowego?
Więcej,
niż myślisz.
Warknęła w
myślach.
Z
wyciągniętej dłoni wypłynęła fala wody, która zawirowała
szaleńczo w powietrzu i zaatakowała go z siłą rozwścieczonej
bestii. Tym razem nawet nie drgnął. Ariel ucieszyła się, że być
może go zaskoczyła, jednak szybko zrozumiała jego zachowanie. Woda
odbiła się od otaczającej go bariery, rozpryskując się na
wszystkie strony. W tym momencie Sato warknął głośno, zmienił
się częściowo w wilka i drasnął go pazurami w ramię. Balar
rozluźnił uścisk, a wtedy okręcił się i zanim zaczął spadać,
rozorał mu jeszcze pierś. Błysnęło ostrze i w zamian został
ugodzony w brzuch.
-
Sato!
Chłopak
powrócił do ludzkiej postaci i zaczął gwałtownie spadać. Ariel
zdążyła tylko zamortyzować upadek i podmuchem wiatru łagodnie
ułożyła go blisko obozu. Następnie posłała Balarowi nienawistne
spojrzenie i znów wysłała w jego stronę strumień wody, który po
drodze zmienił się kilkanaście lodowych sopli. W między czasie
sięgnęła ukradkiem po swój sztylet i również zamroziła.
-
Obroń się przed tym – rzuciła wyzywająco i poruszyła dłonią.
Lśniące ostrza przecięła ze świstem
powietrze, pędząc prosto na Balara. Wiedziała, że będzie
próbował robić uniki, więc tym razem zadbała, aby leciały tam,
gdzie chciała.
Przez
dobrych kilka minut próbowała go zranić, jednak zaskakująco
zwinnie unikał śmiertelnych ostrzy. Nie zauważył jednak
prawdziwego sztyletu, który wyprzedził pozostałe, przeciął
powietrze z zawrotną szybkością i...odbił się od niewidzialnej
tarczy.
Ariel
jęknęła w duchu i w tym czasie poczuła bolesne smagnięcie
czystego bólu i gniew Balara.
Sądzisz,
że czymś takim mnie pokonasz. Tym razem się przygotowałem.
Nagle
zniknął jej z oczu, a zaraz potem znalazł się za jej plecami.
Wydała z siebie krzyk zaskoczenia, gdy zacisnął ramię na jej
gardle. Pochylił się nad jej karkiem i odezwał się cicho, aż
wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz.
-
Jeśli chcesz mnie zabić, musisz się bardziej postarać.
Jej lodowe ostrza zawróciły w powietrzu i
pomknęły prosto na nią. Ariel próbowała wyrwać się z jego
uścisku, ale traciła tylko siły i cenny czas. Patrzyła jak sople
zbliżają się z zawrotną szybkością, by przedziurawić jej
ciało.
Nie.
Krótki,
stanowczy rozkaz zawibrował w jej ciele i lodowe ostrza zatrzymały
się dosłownie milimetry od jej ciała, po czym zniknęły. Ariel
odetchnęła z ulgą, ale radość z przeżycia przełożyła na
później.
Odepchnęła
od siebie Balara gwałtownym podmuchem wiatru i odleciała na
bezpieczną odległość. Odwróciła się w momencie, gdy dwie
magiczne liny oplotły jej ręce. Szarpnęło nią, więc poruszyła
gwałtownie skrzydłami i zaparła się w miejscu, zaciskając na
nich palce.
Kryształki
lodu powędrowały wzdłuż lin, jednak Balar puścił je, zanim
zamroziły jego dłonie. Popatrzył na Ariel już bez uśmiechu, za
to z ponurym grymasem.
Coś
tam jednak potrafisz.
Wystarczająco,
by cię pokonać.
W
takim razie może skończymy tą zabawę i zaczniemy walczyć na
poważnie?
Ścisnęło
ją w żołądku, mimo to uśmiechnęła się blado.
Wiem,
że to Riva chce cię zabić, ale obiecałam, że zrobię to za
niego.
A
ja obiecałem Gatahalagowi, że przyprowadzę cię do Czarnej Wieży.
Ariel
miała dosyć jego głosu i zamknęła przed nim swój umysł.
-
Sądzisz, że to coś da? – Zapytał głośno, nadlatując ku niej
powoli. – Nigdy się ode mnie nie uwolnisz, Ariel.
Zamiast wdawać się z nim w kolejną dyskusję,
zacisnęła mocniej usta. Sztylet nadleciał ku niej z dołu, prosto
w otwarta dłoń. Rozłożyła skrzydła i rzuciła się na Balara,
wznosząc rękę z ostrzem do zadania ciosu. Znikąd pojawiło się
pojedyncze pióro, które przecięło powietrze niczym wystrzelona z
łuku strzała. Przeleciało ze świstem tuż przy jej uchu, a ostro
zakończona lotka drasnęła ją w policzek. Ariel skrzywiła się z
bólu, ale to jej nie zatrzymało. Rzuciła się na niego z okrzykiem
i nową energią.
Im
dłużej walczyli, tym była coraz bardziej zdeterminowana. Przez
kilkanaście dobrych minut wykonywali w powietrzu szaleńczy,
skomplikowany taniec. Czarne i białe skrzydła to oddalały się od
siebie, to niemal ze sobą stykały. Kilka piór zawirowało wokół
nich, zmieszało się, po czym opadło na ziemię.
Powoli
traciła siły, a jeszcze ani razu go nie drasnęła. Kilka razy jej
ostrze otarło się o jego rękę, czy pierś, jednak niewidzialna
tarcza po prostu odpychała wszelkie jej ataki. Mimo to wciąż
próbowała go zranić wszelkimi możliwymi metodami. Przecież
musiał istnieć jakiś sposób, żeby go pokonać. W końcu
rozbolało ją ramię od zadawania ciosów i nawet wiatr okazał się
nieskuteczny. Zupełnie jakby potrafił przewidzieć jej ruchy. Zimny
śmiech w głowie, który przedostał się do niej mimo osłony i
jego ironiczny uśmiech, doprowadzały ją do szału.
To
bez sensu. Zwyczajnie się ze mną bawi.
Dokładnie,
Ariel.
Przestań
czytać moje myśli. Warknęła.
Wyciągnęła
rękę i posłała w jego stronę kilka wodnych kul. Jedna nawet go
trafiła, ale rozprysnęła się na tarczy. Nie czekając, aż ją
zaatakuje, spróbowała czegoś innego. Stworzyła wąski strumyk
wody, przypominający jego magiczną linę, który oplótł się
ciasno wokół jego ciała. Widząc jego ponuro zmarszczone brwi i to
jak bezskutecznie próbuje się uwolnić, była już pewna
zwycięstwa. Skupiła się, by zamrozić wodę, gdy nagle lewe ramię
zapiekło żywym ogniem, aż zadrżało spazmatycznie.
Dosyć.
Ostry
rozkaz dotarł do najdalszych zakamarków umysłu. Teraz już całe
ciało bolało, jakby coś rozrywało ją od środka. Ręka jej
zadrżała i wbrew głosowi, rozpoczęła proces zamrażania.
Przestań!
Już!
Krzyknęła
i z bólu aż pociemniało jej w oczach. Teraz już wiedziała jak
się czuł Sato i krasnoludy. Zaklęcie nie polegało tylko na tym,
że zignorowanie rozkazu groziło śmiercią. To było coś znacznie
silniejszego. Rozkaz, który odbierał wolną wolę.
Po
prostu musiała go wykonać, jakby jej ciało przestało być
posłuszne.
Ma
nade mną władzę. Pomyślała
z przerażeniem.
W
końcu to do ciebie dotarło. A teraz puść mnie.
Spojrzała na niego z zaciętym wyrazem twarzy,
ale cofnęła ręce i woda zniknęła. Poruszył się błyskawicznie
i znalazł się przy niej, zanim zdążyła mrugnąć. Jego wola
wciąż nie pozwalała jej zaatakować, a ramię piekło
niemiłosiernie. Wytrącił z jej dłoni sztylet, po czym chwycił ją
za gardło i zapikował ostro w dół. Pęd powietrza oszołomił ją,
z zaciśniętego gardła nie była w stanie wydobyć nawet krzyku.
Usłyszała w głowie kolejny rozkaz i jej skrzydła zniknęły,
pozostawiając ją całkowicie na jego łasce. Jeśli teraz by ją
puścił, upadek z tej wysokości mógłby skończyć się śmiercią.
Gdy
uderzyła plecami w chropowaty pień drzewa, z jej płuc uszło całe
powietrze.
-
Koniec zabawy – rzucił oschle. Odważyła się uchylić powieki,
jednak natychmiast tego pożałowała. Jego czarne oczy patrzyły na
nią z pogardą, jakby tylko tym jednym spojrzeniem był w stanie ją
zabić.
Zacisnął palce na jej szyi, aż poczerwieniała
na twarzy i z trudem łapała oddech. Nie próbowała się szarpać,
bo wiedziała, że wtedy mógłby ją udusić.
W
dłoni Balara pojawiło się pióro. Delikatnie chwycił go w palce i
przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Potem musnął nim
jej policzek z mrożącym krew w żyłach uśmieszkiem.
-
Teraz pójdziesz ze mną. Ale najpierw...Czy wiesz, co się stanie,
jak upuszczę to pióro? – Zmrużył leniwie oczy – Cała okolica
zmieni się w kulę pięknego ognia. Kruczy Król i reszta spłoną
we śnie. Popatrzymy?
Znów przypomniała sobie swój sen, jakby ten
koszmar nigdy nie miał się skończyć. Jej oczy zasnuła mgła, a
po policzkach popłynęły łzy.
Nie!
Błagam...
O,
to nauczyłaś się nawet błagać? Niestety...
Kątem
oka dostrzegła coś białego i otoczył ją szum skrzydeł. Za
plecami Balara pojawiła się znajoma postać, szarpnięciem obróciła
go w swoją stronę i przebijając się przez barierę, wymierzyła
silny cios w twarz.
Argon
wyrwał mu pióro z ręki i krzyknął do Ariel:
-
Wyrzuć to jak najdalej. Szybko!
Ariel masowała obolałe gardło i próbowała
złapać równowagę na skrzydłach, ale natychmiast wykonała
polecenie. Machnęła ręką i pióro zawirowało na wietrze, po czym
silniejszy podmuch popchnął je na lewo. Eksplozja i huk na moment
ją ogłuszyły. Gorąca fala zmiotła całą trójkę jakieś dwa
metry dalej. W miejscu pióra pojawiła się kula ognia, a po chwili
powietrze wypełnił gęsty, gryzący dym.
Zmroziło
ją, kiedy zdała sobie sprawę, że to mogło spotkać jej
towarzyszy. Kiedy spojrzała na Argona, wojownik walczył już z
Balarem. Okładając go gołymi pięściami, zerknął na nią
szybko.
-
Nie zranił cię?
- Nie. Uważaj...
Magiczny sznur oplótł kostkę
Białego Kruka i szarpnął. Kiedy Argon stracił równowagę i
poleciał do tyłu, Balar zawisł nad nim z błękitną kulą
wycelowaną w jego brzuch. Ariel błyskawicznie posłała ku niemu
lodowy sztylet i chociaż chybił celu, przynajmniej uratowała
kapitana.
Argon
wykorzystał tę szansę i prześlizgnął się w bok, a potem
wzleciał w górę. W kuli światła zmienił się w białego kruka i
z głośnym krakaniem zapikował w dół. Ariel krzyknęła
triumfalnie, gdy zaatakował brutalnie Balara, szarpiąc szponami
jego płaszcz i bijąc go silnymi skrzydłami.
Balar
bezskutecznie próbował się od niego opędzać rękami, które
wkrótce pokryły krwawiące ranki. Kruk atakował go również
dziobem, który wydawał się ostry niczym sztylet. Była pewna, że
teraz im nie ucieknie, kiedy Balar wyrzucił z siebie wściekłą
wiązankę przekleństw i również zmienił się w kruka, czarnego
jak jego oczy i równie dużego.
Ariel zdławiła jęk.
Nie.
Jeszcze tego nie wiesz, że ze mną nikt nie
wygra?
Z rosnącym przerażeniem obserwowała walkę
dwóch kruków. Z ogłuszającym jazgotem ścierali się szponami i
dziobami. Wkrótce otoczyła ich chmura białych i czarnych piór.
Wiedziała już, że była to nierówna walka, gdyż większy, czarny
kruk miał znaczną przewagę.
Argon był doskonałym wojownikiem, mimo to, po
raz pierwszy naprawdę się o niego bała. Wąż strachu dosłownie
dusił jej serce. Gdyby był tutaj również Riva, kogo najpierw
próbowałaby ocalić? Przez to wszystko zupełnie zapomniała o
tych, którzy zostali w obozie. Być może usłyszeli już, co się
dzieje w górze. Miała też nadzieję, że Lunna uzdrowiła Sato.
Nagle jej uszy wypełnił nieludzki pisk.
Spojrzała na walczące kruki i dostrzegła, że upierzenie Białego
Kruka pokryte jest szkarłatną krwią. Obaj przemienili się w tym
samym czasie, co znaczyło, że walka dobiegła końca. Argon miał
głęboką ranę na lewym boku i zamiast rozłożyć skrzydła,
zaczął spadać.
Ariel przecięła powietrze szybciej niż
kiedykolwiek i złapała go za rękę, ratując przed upadkiem.
Ciężar jego bezwładnego ciała na moment ściągnął ją w dół,
ale machając szybciej skrzydłami, udało jej się utrzymać ich w
powietrzu.
- Argonie!
Odpowiedziała
jej cisza. Musiał stracić przytomność, gdyż miał zwieszoną
głowę i się nie ruszał. Jego dłoń była niepokojąca zimna.
-
Zapłacisz za to! – uniosła głowę i krzyknęła ostro.
Przekrzywił lekko głowę, patrząc na nich z
góry z rozbawieniem.
-
W tej chwili raczej masz zajęte ręce – zakpił – Lepiej uważaj,
żeby nie upuścić swojego... – Przerwał, po czym uśmiechnął
się szerzej i wyciągnął przed siebie rękę – Zobaczmy, kto was
teraz uratuje.
W jego dłoni z tatuażem pióra
pojawiła się kula niebieskiego ognia. Patrząc jak rośnie, Ariel
mogła tylko jeszcze mocniej machać skrzydłami i kurczowo trzymać
Argona. O ucieczce czy uniku nie było mowy.
Kula
ognia poleciała w jej stronę, jednak nie dosięgła celu. Tuż
przed nią pojawił się król, jego ogromne skrzydła na moment
przesłoniły jej widok.
-
Riva! – Krzyknęła z ulgą, ale zaraz zdała sobie sprawę, co to
oznacza. Spróbowała przesunąć się w bok, ale samo utrzymywanie
ciężarku Argona pochłaniało większość energii – Uciekaj
stąd!
Spojrzał na nią przez ramię. Miał podobnie
ponury wyraz twarzy, co Balar i chyba jeszcze nigdy tak bardzo go nie
przypominał.
-
Nic ci nie jest?
-
Nie, ale...
- W takim razie zajmij się Argonem.
Odwrócił głowę, złapał w dłoń niebieski
płomień i pomknął w stronę Balara. Tamten uśmiechnął się
tylko szyderczo i wypuścił w jego stronę identyczny pocisk.
Dwie kule zetknęły się w połowie drogi i obu
mężczyzn otoczyło błękitne światło magicznej eksplozji. Przed
oczami Ariel zatańczyły niebieskie płomienie, które jednak nie
wyrządziły jej żadnej krzywdy. Zamrugała gwałtownie i gdy znów
ich zobaczyła, wisieli nad nią, złączeni kurczowym uściskiem
dłoni. Lewa Rivy i prawa Balara. Dłonie ze znamieniem Kruczego
Króla.
Napierali
na siebie, a wokół ich złączonych dłoni dochodziło do
gwałtownych wyładowań. Obaj mieli zmarszczone brwi i zacięty,
ponury wyraz. Na bladej twarzy Rivy pojawił się dodatkowo grymas
bólu.
-
Co, braciszku? – Rzucił pogardliwie Balar – Odważyłeś się w
końcu mnie zaatakować? Nie boisz się śmierci?
- Zamknij się – warknął Riva – Nie masz
prawa nazywać mnie bratem.
Przez
chwilę siłowali się na złączone dłonie.
-
Dlaczego? Przecież płynie w nas ta sama, błękitna krew. Krew
Kruczych Królów. Jesteśmy tacy sami.
- Nie – w głosie Rivy brzmiała czysta
nienawiść i gniew - W dniu, gdy zamordowałeś moich rodziców,
przestało nas cokolwiek łączyć.
Kącik warg Balara drgnął nieznacznie.
-
Naszych, bracie. Naszych rodziców.
Wyładowania pomiędzy ich dłońmi stały się
gwałtowniejsze, aż po okolicy rozszedł się dźwięk
przypominający grzmot. Ariel zamarła, przysłuchując się tej
wymianie zdań.
-
Jesteś tchórzliwym zdrajcą - Riva naparł na niego jeszcze
mocniej, zmuszając do cofnięcia się – Na tym świecie może być
tylko jeden Kruczy Król.
- Masz rację, braciszku. Tylko jeden.
Ciałem
Rivy wstrząsnął gwałtowny, spazmatyczny dreszcz i na mgnienie oka
otoczył go błękitny ogień. Czarne żyłki na jego lewej dłoni
rozlały się, tworząc plamę, przypominającą kleks z atramentu.
Jego skrzydła rozpłynęły się bezszelestnie.
Wtedy
Balar puścił jego dłoń.
Ariel
krzyknęła bez tchu i zmuszając się do nadludzkiego wysiłku,
trzymając Argona jedną ręką, drugą złapała spadającego króla.
Balar
roześmiał się, kiedy zaatakowała go podmuchem wiatru. W jej
stronę spłynęło kilka piór i ponieważ nie miała szansy zrobić
uniku, dwa wbiły się w jej ramię, jedno gdzieś w bok, a pozostałe
zraniły trzymanych przez nią mężczyzn. Syknęła z bólu i
dostrzegła, że więcej piór zawirowało wokół jego dłoni.
-
Trzy pieczenie na jednym ogniu. Zaboli tylko przez chwilę.
Przecież
jestem ci potrzebna.
Czasami
ofiary są konieczne. A teraz nie ruszaj się...
Usłyszała
wycie wilka, krążącego gdzieś w pobliżu obozu. Zerknęła w dół,
na nieprzytomnych mężczyzn. Ich ciężar ściągał ją powoli w
dół, ręce ścierpły i bolały, jakby miały zostać wyrwane.
Czuła, że już dłużej nie wytrzyma.
Balar
wyciągnął dłoń, żeby zadać ostateczny, śmiertelny cios, gdy
niespodziewanie usłyszała krzyk Lunny. Stała dokładnie pod nimi z
amuletem w otwartej dłoni.
-
Trzymaj się, Ariel!
Zaraz
potem najbliższe konary drzew ożyły i wijąc się, pomknęły w
jego stronę, próbując go opleść i lub zranić. Co prawda
odbijały się od osłony, ale ich siła napierała na niego i
zaczęła odpychać. Balar spojrzał na nie ze złością, zmienił
się w kruka i odleciał, szybko stapiając się z mrokiem nocy. Z
jej ran sączyła się krew i w końcu opuściły ją wszystkie siły.
Z nieruchomymi ciałami zaczęła szybko opadać w dół. Mimo
bariery otaczającej umysł, bez problemu wdarł się do jej głowy.
To
dopiero początek, Ariel. Wiesz już, na czym polega zaklęcie
Posłuszeństwa. Pilnuj się, bo kiedy cię wezwę, zrobisz, co ci
każę.
Potrząsnęła
głową, ale jego świadomość sama się rozpłynęła. W końcu
upadła ciężko na trawę, a z nią obaj mężczyźni. Klęcząc
pomiędzy nimi i krzywiąc się z bólu, drącą ręką wyciągnęła
tkwiące w jej ciele pióra. Przymknęła powieki i zbladła, kiedy
krew popłynęła jeszcze większym strumieniem.
Sato
zjawił się przy niej jako pierwszy. Objął ją bez słowa, a ona z
ulgą zauważyła, że nic mu nie jest. Lunna uklękła przy Argonie,
obejrzała go od stóp do głów i ze łzami w oczach przycisnęła
dłonie do jego wciąż krwawiącej rany.
Ariel ze smutkiem dotknęła czoła Rivy, a potem
Argona. Obaj bladzi i bliscy śmierci.
- Umiesz leczyć? – zapytała cicho elfkę.
- Oczywiście.
- Więc...pomóż im... – zmarszczyła brwi,
gdy nagle zakręciło jej w głowie. Osunęła się na kolana Sato i
straciła przytomność.
Nie była pewna czy to kolejny sen, czy to dzieje
się naprawdę, w każdym razie od razu znalazła się w świecie
Liry. Tym razem jednak nie było żadnej mgły, ani wrót. Po prostu
stała na tym samym trawiastym wzniesieniu, a przed sobą miała
znajomy widok na niebo, łąkę i las. Tyle tylko, że wszystko było
takie, jakie pozostawił je Balar. Sucha, spękana ziemia z kępkami
żółtej trawy, ogołocone kikuty drzew i szare niebo.
Ariel potoczyła wzrokiem po tym ponurym
krajobrazie z dławiącym żalem.
Liro, gdzie jesteś?
Obawiała się, że może Balar w jakiś sposób
ją zabił, chociaż nie wydawało się to możliwe. Jednak ten
zniszczony świat...
- Ariel, moje dziecko.
Piękna elfka pojawiła się na spękanej ziemi,
a jej postać wydawała się jakby przygarbiona, pozbawiona dawnego
blasku. Gdy wyciągnęła ręce, w tym ruchu widać było zmęczenie
i wysiłek.
Ariel podbiegła do niej i wpadła w jej ramiona.
Kobieta przytuliła ją krótko, a zaraz potem odsunęła na długość
ramienia. Napięty wyraz twarzy i smutek w oczach były niepokojące.
- Co się...
Lira zacisnęła dłonie na jej ramionach i
dyskretnie rozejrzała się na boki. Było to bardzo dziwne
zachowanie, zważywszy, że zawsze były tu same.
- Słuchaj Ariel bardzo uważnie, nie mamy wiele
czasu...
- Ale o co... – Kobieta znów jej przerwała,
po raz pierwszy okazując oznaki takiego zdenerwowania.
- To ważne – podkreśliła z mocą, patrząc
jej prosto w oczy – Sądziłam, że mamy czas i nie powiedziałam
ci o Gathalagu.
- A właśnie, dowiedziałam się, że można go
zabić.
Lira pokiwała szybko głową.
- Tak. Wiążące go zaklęcie zniknie w czasie
czerwonego księżyca. Wtedy...
Nagle otworzyła szeroko oczy, jej ciało
zadrżało, zrobiło się przezroczyste i zniknęło, zanim Ariel
zdążyła pojąć co się dzieje. Jeszcze przez sekundę czuła
ciężar jej dłoni na ramionach, aż nagle została całkiem sama
pośrodku pustkowia.
- Lira? – Rozejrzała się na boki, a potem
okręciła dookoła z narastającą paniką i bardzo złym
przeczuciem - Lira? Lira!
Odpowiedziała jej głęboka, przeraźliwa
pustka, która tylko upewniła ją, że to się dzieje naprawdę.
Lira zniknęła na jaj oczach. Czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy?
- Raczej nie. Uciekła i już tu nie wróci.
Dopilnuję tego, żeby jej dusza więcej cię nie niepokoiła.
Ariel obróciła się gwałtownie i stanęła
twarzą w twarz z pięknym jasnowłosym elfem. Na jego widok
zamrugała gwałtownie nie tyle z zaskoczenia, co z zachwytu. Gdyby
miała wyobrazić sobie któregoś z bogów, to właśnie tak. Wysoki
i niezwykle smukły, przejrzyste piwne oczy, spiczaste uszy i
sięgające pasa jedwabiste włosy, całkiem podobne do...
Ostrożnie zrobiła krok do tyłu.
- Kim jesteś? Co tu robisz?
- Nie wiesz? – Rozłożył ramiona z radosnym,
niemal psotnym uśmiechem – Jesteśmy rodziną. Dzielą nas tysiące
lat, ale to zaiste wspaniałe, że możemy się spotkać. Już raz
mieliśmy tą przyjemność, ale być może tego nie pamiętasz.
Ariel przyjrzała mu się z góry na dół i
zmarszczyła brwi. To wydawało się tak nieprawdopodobne, jakby to
był kolejny sen. Elf uśmiechnął się szerzej, nie zdejmując z
niej błyszczących oczu.
- Niektórzy nazywają mnie bogiem Śmierci, albo
Niezwyciężonym. Jednak znasz moje prawdziwe imię.
- Gathalag – wymówiła je głośno, jakby
wypluła coś gorzkiego.
Skinął głową i zbliżył się kocim, leniwym
ruchem. Był oszałamiająco piękny, ale w tym pięknie kryło się
coś groźnego i niebezpiecznego. Nic dziwnego, że Lira była do
niego tak podobna, skoro był jej ojcem. Ariel nie chciała nawet
myśleć, że cokolwiek ich łączyło.
- To jest twoja prawdziwa postać? – Cofała
się, gdy on wciąż szedł w jej stronę, niespiesznie, jakby
płynął.
- Tak. Byłem piękny, nie sądzisz? Pierwsza
istota stworzona przez bogów. Idealna pod każdym względem –
odgarnął z policzka jasny kosmyk i zmrużył oczy – Dzięki tobie
mogłem przypomnieć sobie, jaki byłem.
Ariel zmarszczyła brwi i ukradkiem zaczęła
sięgać po swój sztylet.
- Mnie? Nie zapraszałam cię tutaj – odparła
nieprzyjemnie.
Gathalag cmoknął z rozczarowaniem i pokręcił
powoli głową.
- Och, Ariel. Rozczarowujesz mnie. Chciałem
tylko się przywitać, a ty jesteś taka nieuprzejma.
Zaczęli krążyć wokół siebie po spękanym
skrawku ziemi, który kiedyś był piękną łąką. Z pochmurnego
nieba nie prześwitywał nawet promyk światła.
- Wybacz, dziadku, czy kimkolwiek dla mnie
jesteś, ale nie zamierzam cię słuchać. Nie wiem jak się tu
dostałeś i co zrobiłeś z Lirą, ale nie pozwolę ci zniszczyć
Elderolu. Jesteś odrażającym parszywym i obrzydliwym draniem, i
zapłacisz w końcu za swoje zbrodnie.
- Ojoj – zrobił zbolałą minę i zakrył usta
dłonią, jakby usłyszał coś niestosownego – Taka piękna młoda
dama, a takie słownictwo? Masz wyjątkowo cięty język, Ariel. A to
– rozejrzał się, skrzywił nieznacznie i poruszył dłonią w
niedbałym geście – Prawdę mówiąc największą rolę odgrywa
tutaj twoje Trzecie Oko. Dzięki jego Mocy stworzyłaś to
miejsce...a ja mogłem cię odwiedzić dzięki małej pomocy Balara i
waszej niezwykłej więzi.
Ariel stanęła w miejscu i wyprostowała się
powoli.
- Co? – Wykrztusiła w końcu – Więc to
Balar...?
- Jest bardzo przydatny. I muszę powiedzieć, że
bawią mnie jego przepychanki z bratem. Nie wiem jak możesz myśleć
o pokonaniu mnie, skoro nie potrafisz poradzić sobie ze swoim byłym
przyjacielem.
-
Najpierw zabije jego, a potem ciebie – wyrzuciła bez
zastanowienia, zaciskając kurczowo pięści.
Roześmiał się dźwięcznie.
- Ciekawe jak zamierzasz to zrobić, skoro nawet
nie zdobyłaś jeszcze wszystkich kamieni. I czyż nie wiesz, że
jestem nieśmiertelny? Jestem bogiem, Ariel. A gdy powstanę, ty i
ten świat padniecie mi do stóp.
- Za dużo sobie wyobrażasz – uśmiechnęła
się z wyższością, gdyż był tak zadufany w sobie, że nie
dostrzegał prostej prawdy - Jesteś tylko zwykłym elfem. Może i
pierwszym tworem bogów, ale nie ostatnim. Twoje idealne ciało dawno
zgniło w ziemi, a o ile wiem twoja dusza wciąż jest uwięziona
przez zaklęcie mojego ojca. Z chęcią bym ponownie zamknęła cię
na długie lata, ale...tym razem będzie inaczej. Znajdę sposób na
zabicie twojej duszy. Jak tylko...
Niespodziewanie piękna twarz Gathlaga stężała,
a potem nabrała upiornych, wręcz przerażających rysów. Znalazł
się przy niej tak szybko, że nawet nie zdążyła się odsunąć.
Niczym drapieżnik, pochylił się nad swoją ofiarą. Jego zimne
oczy przeszywały na wylot.
- Nie tylko jesteś krnąbrna, ale i pewna
siebie. Żaden potomek mojej córki więcej mi nie przeszkodzi. Jak
tylko wzejdzie czerwony księżyc, odrodzę się w nowym ciele i
podporządkuję sobie ten świat, który od początku powinien
należeć do mnie.
Ariel
wzdrygnęła się i spróbowała cofnąć, ale złapał ją za ramię.
Jakimś cudem był równie realny, co ona.
-
Nie pozwolę... – Zaczęła z gniewem, ale przerwał jej ruchem
dłoni, na powrót przybierając na usta piękny uśmiech.
- Moje dziecko – zaczął pobłażliwym tonem,
w którym pobrzmiewała złowroga nuta – Taka dziewczynka jak ty,
nie powinna grozić bogu, bo może cię spotkać sroga kara.
-
Nie boję się ciebie.
- W to akurat nie wątpię. Wszyscy z rodu Liry
lubili bawić się w bohaterów i mieli głupie poczucie
niezwyciężoności. Twój ojciec uwięził mnie, ale zapłacił za
to życiem, nie tylko swoim. Ciebie również z przyjemnością bym
zabił, jednak mój wierny sługa spętał cię zaklęciem
Posłuszeństwa. Kiedy się odrodzę, staniecie przy moim boku i
razem podbijemy świat. Krew z mojej krwi znów będzie przy moim
boku, swoim posłuszeństwem powoli zmyjesz hańbę zdrady mej córki.
Ariel
wyszarpnęła się do tyłu, a jej włosy poruszyły się pod wpływem
wiatru.
-
Już mówiłam Balarowi, że nikomu nie będę służyć, szczególnie
takiej kreaturze jak ty. Prędzej umrę.
Zmarszczył brwi, chociaż uśmiech nie schodził
z jego warg. Uniosła rękę, by go zaatakować, gdy zrobił to samo
i pstryknął palcami.
Wszystko
– drzewa, niebo i łąka zniknęły, zastąpione czernią. Ariel
zachwiała się w tej pustce i wciągnęła głośno powietrze.
Spojrzała na Gathalaga, pięknego i nieporuszonego.
-
Co zrobiłeś? Gdzie łąka? Gdzie jest Lira?! – W nagłym
przypływie złości i przerażenia, rzuciła się na niego z
wyciągniętym sztyletem.
Elf roześmiał się tylko zimno i bez wysiłku
złapał ją za gardło.
-
Zniszczyłem ten twój marny świat i odesłałem Lirę tam, gdzie
jej miejsce. Widzę, że jesteś wzburzona, więc odłożymy to
spotkanie na później. Następnym razem zapraszam do mojego
królestwa.
Przyłożył palec do ust, mrugnął okiem i
puścił ją. Tym razem nie było żadnej podłogi i Ariel zaczęła
spadać w bezdenną nicość. Coraz niżej i coraz szybciej, jakby
nigdy nie miała się zatrzymać. Krzyczała tak długo, aż ochrypła
i...W końcu się obudziła.
Z
szaleńczo bijącym sercem spojrzała na znajome niebo, a potem
rozejrzała się po obozie. W dogasającym ognisku widziała twarze
śpiących. Lunna skuliła się przy drzewie, Argon i Riva spali
blisko siebie, cali i zdrowi.
Nie
chcąc ich budzić, z powrotem ułożyła się na swoim posłaniu. Z
cichym westchnieniem przytuliła się do leżącego obok wilka,
jeszcze nigdy tak bardzo nie ciesząc się z jego obecności. Nie
potrafiła jednak zasnąć i długo wpatrywała się w nocne niebo i
widoczny za drzewami księżyc w pełni.
A
więc to w czasie czerwonego księżyca Gathalag się uwolni. Nie
wiedziała ile pozostało jej czasu, w każdym razie chyba nie miała
go za wiele. Tak czy tak musiała być gotowa i do tego dnia znaleźć
sposób na zabicie jego duszy.
A
także pozbyć się Balara i zdjąć z siebie zaklęcie
Posłuszeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz