piątek, 2 września 2016

Rozdział 34

    Ariel kichnęła trzy razy już chyba po raz dwudziesty. Pociągnęła głośno nosem i wytarła go rękawem.
     - Proszę, wypij to.
    Przyjęła od Sato gliniany kubek gorącej wody, objęła dłońmi i upiła niewielki łyk, parząc sobie język.
     - Dziękuję – wymruczała i znów kichnęła.
    Argon opatulił ją swoim płaszczem, a Riva pocierał jej policzki i ramiona, by ją rozgrzać. Żadne protesty nic nie skutkowały i trzej mężczyźni skakali wokół niej jakby była delikatnym jajem. Lunna za to usnęła na kupce liści, blisko ogniska i żadna siła nie była w stanie jej obudzić.
    Kiedy zaczęła się trząść i kichać, Riva stanowczo zarządził odpoczynek. Z pewnością nie pokonali nawet połowy drogi, ale o dalszym locie nawet nie było mowy. Rozłożyli obóz w cieniu wysokich drzew, z dala od traktu. Argon rozpalił ognisko i odszedł w poszukiwaniu ziół, zaś. Sato udał się na polowanie. Riva nie opuszczał jej boku, na wszelkie sposoby próbując ją ogrzać.
    - Nie możesz się rozchorować – tłumaczył z autentyczną troską.
     - Naprawdę nic mi nie... – Znów kichnęła i Riva posłał jej pobłażliwy uśmiech.
   - Później nadrobimy drogi – Argon zjawił się z szumem skrzydeł i usiadł po drugiej stronie ogniska, rozkładając przed sobą znalezione zioła – Teraz wszyscy odpoczniemy i coś zjemy. Lepiej słuchaj króla, bo nie możemy sobie pozwolić, żebyś teraz się rozchorowała.
     - Ale ja naprawdę... – Nie dokończyła, gdyż nie miała już, do kogo. Argon wstał i znów gdzieś zniknął.
     - Słyszałaś Białego Kruka. – Riva objął ją ramieniem z uśmiechem zadowolenia – Masz się mnie słuchać.
   Westchnęła z rezygnacją. Kiedy płaszcz zsunął jej się z ramion, natychmiast go poprawił i przyciągnął ją do siebie. Siedzieli na zwalonym, starym pniu, więc ograniczona przestrzeń właściwie zmuszała ich do bliskości.
     - Tak jest, Wasza Wysokość – mruknęła niechętnie, garbiąc się w jego ramionach.
- Co, proszę? – Udał, że nie dosłyszał.
     - Tak jest...Riva.
     - Grzeczna dziewczynka.
    Pogłaskał ją po włosach i zatrzymał dłoń przy jej uchu. Po chwili, jakby z wahaniem, po raz kolejny powtórzył znajomą, drobną pieszczotę. Jakby to był jakiś rytuał, gest przeznaczony wyłącznie dla niej. Jej serce przyspieszyło, co z pewnością od razu wyczuł. Zamiast odsunąć się w miarę możliwości, jej ciało odprężyło się, przyjmując jego dotyk jak coś znanego, wręcz wytęsknionego.
   Poza trzaskiem ogniska i cykaniem świerszczy, panowała idealna cisza. Nagle pochylił się i zanurzył głowę w jej włosy. Musnął nosem jej kark, a potem poczuła tam jego ciepłe wargi. Zadrżała i dostała gęsiej skórki, ale nie próbowała się odsunąć. Przynajmniej dopóki nie zobaczyła, jak po pniu wędruje sporych rozmiarów pająk z wyjątkowo długimi nogami. Szarpnęła się gwałtownie do tyłu, aż wylądowała na trawie z pobladłą twarzą. Na jego pytające spojrzenie, wskazała ręką na pająka, który wędrował w stronę jego nóg. Riva roześmiał się cicho, strzepnął go i pomógł jej z powrotem usiąść na pniu.
    - Tak długo na ciebie czekałem, że teraz nie pozwolę, aby spadł ci choć włos z głowy. Nawet jeśli będę musiał stać się twoim pogromcą pająków.
     - To...dziękuję – wyszeptała tylko, gdy ponownie objął ją delikatnie.
     - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Wiem, że ostatnio nie mieliśmy czasu nawet porozmawiać.      Wstyd mi, że tak długo leżałem nieprzytomny, kiedy wy...
     - Przestań – odsunęła się w końcu na tyle, ile mogła i w zamyśleniu ścisnęła jego dłoń – Przecież to nie twoja wina.
- Moja. Jestem słaby i ...
     Ariel bezwiednie zaczęła bawić się jego palcami. Gładziła je, wyszukała najdrobniejszych linii i przyrównywała do swoich.
    - Lepiej opowiedz mi coś jeszcze o przeszłości. Im więcej mówisz o naszym dzieciństwie, tym lepiej znam samą siebie. Czasem nawet zapominam, że nic nie pamiętam.
    Spojrzał na nią, a potem na ich splecione dłonie. Uśmiechnął się delikatnie. Ich twarze oświetlał ciepły, pomarańczowy płomień.
    - Kiedy się rozstaliśmy, miałaś pięć lat. Pamiętam, że strasznie wtedy płakałaś. To był chyba twój pierwszy raz. Byłaś raczej pogodna i zawsze wesoła. To...właśnie tak bawiłaś się moją ręką, gdy byłaś zamyślona, albo się nudziłaś.
     - Naprawdę? – zerknęła na niego z niepewnym uśmiechem – W takim razie chyba nie bardzo się zmieniłam.
     - Hmm, tylko pod jednym względem.
     - Jakim?
    Uniósł jej dłoń do ust i pocałował jej wewnętrzną stronę.
     - Trochę podrosłaś – odparł w końcu, z nutką rozbawienia.
     - Aha, no tak.
     - Czy wiesz, co ci obiecałem, kiedy się rozstawaliśmy?
     - Nie. Przecież nie pamiętam.
     - A chcesz to teraz usłyszeć?
     - I tak mi powiesz, prawda? – Odparła z przekąsem – Widzę, że już nie możesz się doczekać.
    - Tak. Tylko to trzymało mnie od czasu rozłąki – pochylił się ku jej twarzy i zniżył głos, a ona dosłownie utonęła w jego oczach, które w tej chwili przesłoniły jej resztę świata – Obiecałem ci, że...
     W tym momencie kichnęła głośno. Riva odsunął się i wytarł rękawem twarz. Ariel poczerwieniała gwałtownie i chciała już przeprosić, kiedy nagle wybuchnął wesołym śmiechem. Od razu się odprężyła i również zachichotała.
     - Och, Ariel, jak zawsze jesteś...
     Nie dane mu było dokończyć, gdyż w tej samej chwili wrócił Argon, a zaraz potem Sato. W rękach trzymał upolowane króliki, które upuścił u ich stóp i sam usiadł obok na trawie.
    - Jedzonko – powiedział wesoło, po czym wyjął z zza pasa nóż i zajął się oporządzaniem królików.
    - Co byśmy bez ciebie zrobili. – Ariel z uśmiechem potargała mu siwe włosy
     Sato pokazał jej wszystkie zęby.
    - Nic, moja droga. Absolutnie nic.
   Riva znów chciał ją objąć, kiedy nagle rozdzielił ich Argon. Bezceremonialnie wepchnął się pomiędzy nich na krótkim pniu, tak, że Riva siedział teraz na samym brzegu. Przez chwilę balansował ciałem, by w ogóle utrzymać równowagę i nie spaść. Posłał kapitanowi mordercze spojrzenie, a potem popatrzył na nią z nie dającym się ukryć rozczarowaniem.
     „Obiecałem ci, że...” Co?
    Miała nadzieję, że później wrócą do tej rozmowy i zaspokoi swoją ciekawość.
   Z niepojętych dla niej przyczyn, Argon był w wyjątkowo dobrym humorze. Nie zwracając uwagi na widoczne niezadowolenie króla, pociągnął ją za rudy kosmyk.
    - O czym rozmawialiście?
    - O niczym ważnym – odparła pospiesznie, z może przesadną obojętnością.
    Przenosił wzrok to na nią, to na przyjaciela, a w jego zielonych oczach odbijały się płomienie z ogniska.
     - Mam nadzieję, że znowu nie o mnie?
    - Z pewnością nie o tobie, Biały Kruku – Riva zaprzeczył ruchem dłoni, bezradnie zerkając na Ariel – Po prostu rozmawialiśmy o starych czasach. Nic takiego. A poza tym to chyba nie twoja sprawa, co? – Dał mu kuksańca w żebra.
     Argon chwycił jego głowę pod pachę i tarmosząc mu włosy, spojrzał jednocześnie na Ariel.
    - Czy opowiadał ci może o sobie? Na przykład o tym, jak ciągle uciekał z zamku, albo wykradał różne rzeczy?
   - Naprawdę? – Ariel spojrzała na króla, który próbował uwolnić się z uścisku kapitana i z rozbawieniem uniosła brwi.
     - O tak. – Argon nie przestawał męczyć przyjaciela. Miał przy tym wręcz komiczny wyraz powagi – Jego Królewska Krucza Wysokość był w dzieciństwie niezłym rozrabiaką i złodziejaszkiem. Bez przerwy musiałem sprowadzać go na dobrą drogę.
   - Przestań...to...nie...prawda... – Wydusił Riva, w końcu uwalniając się spod jego ramienia. Poprawiając sterczące na wszystkie strony włosy, posłał mu zabójcze spojrzenie. – Nigdy nie byłem złodziejem. Tak tylko się bawiłem. – Ariel parsknęła śmiechem, kiedy pogroził mu pięścią – Jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz....
   - Jak, Wasza Królewska Krucza Wysokość? – Argon uśmiechnął się niewinnie i trącił go ramieniem tak mocno, że Riva wylądował na trawie.
    Podczas gdy Sato zajmował się królikami, mężczyźni siłowali się w udawanej walce, jednocześnie prześcigając się w coraz to śmieszniejszych historyjkach z dzieciństwa. Ariel śmiała się tak bardzo, że w końcu rozbolał ją brzuch, i musiała niemal siłą ich rozdzielić.
    - Kolacja! - Zawołał w końcu Sato i poszedł obudzić elfkę.
    Zjedli mięso w miłej, spokojnej atmosferze. Chyba wszystkich w końcu dopadło zmęczenie, bo nie mieli nawet ochoty rozmawiać o ostatnich wydarzeniach. Lunna specjalnie usiadła blisko Argona i próbowała go zagadywać, ewidentnie próbując zwrócić jego uwagę. Jednak na darmo. Ariel od początku ich obserwowała i była trochę zła na kapitana, że jest dla niej taki oschły i zwyczajnie ją ignoruje.
    Bo Argon patrzył tylko na nią i Rivę. Głównie na nią. Właściwie za każdym razem, gdy unosiła wzrok, napotykała jego czujne, badawcze spojrzenie. W blasku trzaskającego ognia jego oczy miały niepokojący wyraz. Na próżno próbowała nie zwracać na niego uwagi. Czuła jak się jej przygląda, jakby czegoś od niej chciał. I w dodatku ten nieokreślony, zamyślony wyraz twarzy.
    Zupełnie go nie rozumiem. Jak człowiek może mieć tak sprzeczne nastroje?
    Później, gdy Lunna i Sato już spali, a kapitan układał się po drugiej stronie ogniska, Ariel siedziała naprzeciwko Rivy i obserwowała, z jaką dokładnością czyścił swój sztylet. W pewnym momencie dostrzegła, że na trzonku było coś wygrawerowane, jednak nie przyjrzała się temu dokładnie. Zresztą szybko o tym zapomniała, gdyż jej myśli zaprzątnięte były czymś innym.
    - Czy Argon...hmm, lubi mnie czy coś w tym stylu?
    Zamrugał, zaskoczony jej pytaniem.
    - Zawsze cię lubił, to naturalne.
- Ale wiesz, czy może... – Zająknęła się zakłopotana, gdyż mówienie o tym głośno było bardziej dziwne, niż sądziła – Czy coś do mnie czuje?
    Riva patrzył na nią przez chwilę jakby w ogóle jej nie zrozumiał, a potem obejrzał się na wojownika i uśmiechnął tajemniczo.
     - Sądzę, że sama powinnaś się go zapytać.
    - Ale...
    - Argon ma ciężki charakter, ale serce ogromne. Zawsze byłaś dla niego...bardzo ważna.
    Westchnęła ciężko, obejmując się ramionami i pokręciła głową.
    - W ogóle go nie rozumiem. Raz tylko wrzeszczy i złości się o drobiazgi, a zaraz potem jest taki... – Nie potrafiła nawet znaleźć odpowiedniego słowa.
    Uśmiechnął się pobłażliwie i poklepał ją po głowie.
  - To cały Argon. Kiedy się o kogoś martwi, wybucha gniewem i wtedy lepiej się z nim nie sprzeczać. Daj mu trochę czasu, a w końcu się dogadacie.
   Nie powiedział już nic więcej, więc udała się na swoje posłanie z płaszcza i liści z jeszcze większym mętlikiem w głowie.
    Usnęła tak szybko, że na szczęście nie musiała o tym dłużej myśleć. Niestety znów przyśnił jej się Balar. Z okrutnym rozbawieniem w jednej ręce dusił Rivę, a w drugiej Argona, i kazał jej wybierać, którego ma zabić, a którego ocalić. A ona nie wiedziała, płakała i krzyczała w kółko:
    - Kocham ich obu! Kocham ich obu!
   W pierwszej chwili sądziła, że obudził ją własny krzyk. Kiedy jednak otworzyła gwałtownie powieki ujrzała nad sobą wilcze oczy Sato. Leżał na niej wsparty na łokciach, jakby próbował ją przed czymś osłonić. Powoli zmarszczyła brwi, jakby wciąż się nie obudziła.
    - Co...
   Sato był dziwnie blady. Uśmiechnął się z wysiłkiem i zaraz potem coś poderwało go do góry. Coś ciemnego oplatającego go w pasie.
    Ariel zdławiła okrzyk i zerwała się na nogi. Pozostali wciąż spali głęboko, niczego nieświadomi.
    Usłyszała szum i na ciemnym niebie mignęły jej ogromne skrzydła.
    Jeśli chcesz tego kundla żywego, chodź do mnie, Ariel. Sama.
    Chłodny głos wypełnił jej umysł znajomą świadomością. Wzdrygnęła się, gdyż zapomniała już, jakie to uczucie.
     Balar.
    Nie zastanawiała się ani sekundy dłużej. Odbiegła od obozu na bezpieczną odległość, rozpostarła skrzydła i wzbiła się w nocne niebo. Przez chwilę krążyła nad drzewami, aż w końcu dostrzegła znajomą sylwetkę. Zawisł swobodnie w powietrzu kilka metrów dalej. Jego skrzydła, tak bardzo podobne do Rivy, poruszały się zaskakująco lekko, wręcz majestatycznie.
    Podleciała do Balara tak blisko, że mogła dostrzec jego wykrzywioną ironicznym grymasem twarz. Obejmował Sato ramieniem, drugą dłonią dusząc go za gardło. Wojownik coraz słabiej wierzgał nogami, wydając z siebie cichy bulgoczący charchot.
    Ariel pobladła gwałtownie, przypominając sobie swój sen. Krew zawrzała jej z gniewu.
    - Puść go! – Rozkazała ostro – Nie jest ci już nic winien.
    Balar wykrzywił usta w drwiącym uśmieszku.
    A gdzie twoje maniery, Ariel? Sądziłem, że się za mną stęskniłaś.
    Idź do diabła.
    Och, uwierz mi, że już tam byłem.
    Ariel zacisnęła pięści i zmarszczyła groźnie czoło. Sięgnęła po Moc kamieni i natychmiast otoczyło ją morze złotych drobinek. Balar dostrzegł jarzące się pasemka, ale tylko zmrużył oczy, zupełnie nie poruszony.
     Widzę, że jak zawsze jesteś w bojowym nastroju. Zakpił, patrząc jej prosto w oczy.
    - Oddaj Sato! – Powtórzyła nie znoszącym sprzeciwu głosem.
     W takim razie próbuj go odebrać.
    Ariel nie potrzebowała zachęty. Przysunęła się odrobinę do przodu i ruchem ręki usunęła wokół niego cząsteczki powietrza. Tak, jak się spodziewała, Balar zareagował błyskawicznie i po prostu się przesunął.
     To się robi nudne, Ariel. Nie nauczyłaś się czegoś nowego?
    Więcej, niż myślisz. Warknęła w myślach.
    Z wyciągniętej dłoni wypłynęła fala wody, która zawirowała szaleńczo w powietrzu i zaatakowała go z siłą rozwścieczonej bestii. Tym razem nawet nie drgnął. Ariel ucieszyła się, że być może go zaskoczyła, jednak szybko zrozumiała jego zachowanie. Woda odbiła się od otaczającej go bariery, rozpryskując się na wszystkie strony. W tym momencie Sato warknął głośno, zmienił się częściowo w wilka i drasnął go pazurami w ramię. Balar rozluźnił uścisk, a wtedy okręcił się i zanim zaczął spadać, rozorał mu jeszcze pierś. Błysnęło ostrze i w zamian został ugodzony w brzuch.
     - Sato!
  Chłopak powrócił do ludzkiej postaci i zaczął gwałtownie spadać. Ariel zdążyła tylko zamortyzować upadek i podmuchem wiatru łagodnie ułożyła go blisko obozu. Następnie posłała Balarowi nienawistne spojrzenie i znów wysłała w jego stronę strumień wody, który po drodze zmienił się kilkanaście lodowych sopli. W między czasie sięgnęła ukradkiem po swój sztylet i również zamroziła.
    - Obroń się przed tym – rzuciła wyzywająco i poruszyła dłonią.
   Lśniące ostrza przecięła ze świstem powietrze, pędząc prosto na Balara. Wiedziała, że będzie próbował robić uniki, więc tym razem zadbała, aby leciały tam, gdzie chciała.
    Przez dobrych kilka minut próbowała go zranić, jednak zaskakująco zwinnie unikał śmiertelnych ostrzy. Nie zauważył jednak prawdziwego sztyletu, który wyprzedził pozostałe, przeciął powietrze z zawrotną szybkością i...odbił się od niewidzialnej tarczy.
     Ariel jęknęła w duchu i w tym czasie poczuła bolesne smagnięcie czystego bólu i gniew Balara.
     Sądzisz, że czymś takim mnie pokonasz. Tym razem się przygotowałem.
   Nagle zniknął jej z oczu, a zaraz potem znalazł się za jej plecami. Wydała z siebie krzyk zaskoczenia, gdy zacisnął ramię na jej gardle. Pochylił się nad jej karkiem i odezwał się cicho, aż wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz.
     - Jeśli chcesz mnie zabić, musisz się bardziej postarać.
    Jej lodowe ostrza zawróciły w powietrzu i pomknęły prosto na nią. Ariel próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale traciła tylko siły i cenny czas. Patrzyła jak sople zbliżają się z zawrotną szybkością, by przedziurawić jej ciało.
     Nie.
   Krótki, stanowczy rozkaz zawibrował w jej ciele i lodowe ostrza zatrzymały się dosłownie milimetry od jej ciała, po czym zniknęły. Ariel odetchnęła z ulgą, ale radość z przeżycia przełożyła na później.
    Odepchnęła od siebie Balara gwałtownym podmuchem wiatru i odleciała na bezpieczną odległość. Odwróciła się w momencie, gdy dwie magiczne liny oplotły jej ręce. Szarpnęło nią, więc poruszyła gwałtownie skrzydłami i zaparła się w miejscu, zaciskając na nich palce.
   Kryształki lodu powędrowały wzdłuż lin, jednak Balar puścił je, zanim zamroziły jego dłonie. Popatrzył na Ariel już bez uśmiechu, za to z ponurym grymasem.
    Coś tam jednak potrafisz.
    Wystarczająco, by cię pokonać.
    W takim razie może skończymy tą zabawę i zaczniemy walczyć na poważnie?
    Ścisnęło ją w żołądku, mimo to uśmiechnęła się blado.
    Wiem, że to Riva chce cię zabić, ale obiecałam, że zrobię to za niego.
    A ja obiecałem Gatahalagowi, że przyprowadzę cię do Czarnej Wieży.
    Ariel miała dosyć jego głosu i zamknęła przed nim swój umysł.
   - Sądzisz, że to coś da? – Zapytał głośno, nadlatując ku niej powoli. – Nigdy się ode mnie nie uwolnisz, Ariel.
    Zamiast wdawać się z nim w kolejną dyskusję, zacisnęła mocniej usta. Sztylet nadleciał ku niej z dołu, prosto w otwarta dłoń. Rozłożyła skrzydła i rzuciła się na Balara, wznosząc rękę z ostrzem do zadania ciosu. Znikąd pojawiło się pojedyncze pióro, które przecięło powietrze niczym wystrzelona z łuku strzała. Przeleciało ze świstem tuż przy jej uchu, a ostro zakończona lotka drasnęła ją w policzek. Ariel skrzywiła się z bólu, ale to jej nie zatrzymało. Rzuciła się na niego z okrzykiem i nową energią.
    Im dłużej walczyli, tym była coraz bardziej zdeterminowana. Przez kilkanaście dobrych minut wykonywali w powietrzu szaleńczy, skomplikowany taniec. Czarne i białe skrzydła to oddalały się od siebie, to niemal ze sobą stykały. Kilka piór zawirowało wokół nich, zmieszało się, po czym opadło na ziemię.
     Powoli traciła siły, a jeszcze ani razu go nie drasnęła. Kilka razy jej ostrze otarło się o jego rękę, czy pierś, jednak niewidzialna tarcza po prostu odpychała wszelkie jej ataki. Mimo to wciąż próbowała go zranić wszelkimi możliwymi metodami. Przecież musiał istnieć jakiś sposób, żeby go pokonać. W końcu rozbolało ją ramię od zadawania ciosów i nawet wiatr okazał się nieskuteczny. Zupełnie jakby potrafił przewidzieć jej ruchy. Zimny śmiech w głowie, który przedostał się do niej mimo osłony i jego ironiczny uśmiech, doprowadzały ją do szału.
     To bez sensu. Zwyczajnie się ze mną bawi.
    Dokładnie, Ariel.
    Przestań czytać moje myśli. Warknęła.
    Wyciągnęła rękę i posłała w jego stronę kilka wodnych kul. Jedna nawet go trafiła, ale rozprysnęła się na tarczy. Nie czekając, aż ją zaatakuje, spróbowała czegoś innego. Stworzyła wąski strumyk wody, przypominający jego magiczną linę, który oplótł się ciasno wokół jego ciała. Widząc jego ponuro zmarszczone brwi i to jak bezskutecznie próbuje się uwolnić, była już pewna zwycięstwa. Skupiła się, by zamrozić wodę, gdy nagle lewe ramię zapiekło żywym ogniem, aż zadrżało spazmatycznie.
      Dosyć.
    Ostry rozkaz dotarł do najdalszych zakamarków umysłu. Teraz już całe ciało bolało, jakby coś rozrywało ją od środka. Ręka jej zadrżała i wbrew głosowi, rozpoczęła proces zamrażania.
    Przestań! Już!
    Krzyknęła i z bólu aż pociemniało jej w oczach. Teraz już wiedziała jak się czuł Sato i krasnoludy. Zaklęcie nie polegało tylko na tym, że zignorowanie rozkazu groziło śmiercią. To było coś znacznie silniejszego. Rozkaz, który odbierał wolną wolę.
    Po prostu musiała go wykonać, jakby jej ciało przestało być posłuszne.
    Ma nade mną władzę. Pomyślała z przerażeniem.
    W końcu to do ciebie dotarło. A teraz puść mnie.
   Spojrzała na niego z zaciętym wyrazem twarzy, ale cofnęła ręce i woda zniknęła. Poruszył się błyskawicznie i znalazł się przy niej, zanim zdążyła mrugnąć. Jego wola wciąż nie pozwalała jej zaatakować, a ramię piekło niemiłosiernie. Wytrącił z jej dłoni sztylet, po czym chwycił ją za gardło i zapikował ostro w dół. Pęd powietrza oszołomił ją, z zaciśniętego gardła nie była w stanie wydobyć nawet krzyku. Usłyszała w głowie kolejny rozkaz i jej skrzydła zniknęły, pozostawiając ją całkowicie na jego łasce. Jeśli teraz by ją puścił, upadek z tej wysokości mógłby skończyć się śmiercią.
     Gdy uderzyła plecami w chropowaty pień drzewa, z jej płuc uszło całe powietrze.
  - Koniec zabawy – rzucił oschle. Odważyła się uchylić powieki, jednak natychmiast tego pożałowała. Jego czarne oczy patrzyły na nią z pogardą, jakby tylko tym jednym spojrzeniem był w stanie ją zabić.
     Zacisnął palce na jej szyi, aż poczerwieniała na twarzy i z trudem łapała oddech. Nie próbowała się szarpać, bo wiedziała, że wtedy mógłby ją udusić.
      W dłoni Balara pojawiło się pióro. Delikatnie chwycił go w palce i przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Potem musnął nim jej policzek z mrożącym krew w żyłach uśmieszkiem.
     - Teraz pójdziesz ze mną. Ale najpierw...Czy wiesz, co się stanie, jak upuszczę to pióro? – Zmrużył leniwie oczy – Cała okolica zmieni się w kulę pięknego ognia. Kruczy Król i reszta spłoną we śnie. Popatrzymy?
      Znów przypomniała sobie swój sen, jakby ten koszmar nigdy nie miał się skończyć. Jej oczy zasnuła mgła, a po policzkach popłynęły łzy.
      Nie! Błagam...
     O, to nauczyłaś się nawet błagać? Niestety...
    Kątem oka dostrzegła coś białego i otoczył ją szum skrzydeł. Za plecami Balara pojawiła się znajoma postać, szarpnięciem obróciła go w swoją stronę i przebijając się przez barierę, wymierzyła silny cios w twarz.
     Argon wyrwał mu pióro z ręki i krzyknął do Ariel:
    - Wyrzuć to jak najdalej. Szybko!
   Ariel masowała obolałe gardło i próbowała złapać równowagę na skrzydłach, ale natychmiast wykonała polecenie. Machnęła ręką i pióro zawirowało na wietrze, po czym silniejszy podmuch popchnął je na lewo. Eksplozja i huk na moment ją ogłuszyły. Gorąca fala zmiotła całą trójkę jakieś dwa metry dalej. W miejscu pióra pojawiła się kula ognia, a po chwili powietrze wypełnił gęsty, gryzący dym.
    Zmroziło ją, kiedy zdała sobie sprawę, że to mogło spotkać jej towarzyszy. Kiedy spojrzała na Argona, wojownik walczył już z Balarem. Okładając go gołymi pięściami, zerknął na nią szybko.
    - Nie zranił cię?
    - Nie. Uważaj...
    Magiczny sznur oplótł kostkę Białego Kruka i szarpnął. Kiedy Argon stracił równowagę i poleciał do tyłu, Balar zawisł nad nim z błękitną kulą wycelowaną w jego brzuch. Ariel błyskawicznie posłała ku niemu lodowy sztylet i chociaż chybił celu, przynajmniej uratowała kapitana.
    Argon wykorzystał tę szansę i prześlizgnął się w bok, a potem wzleciał w górę. W kuli światła zmienił się w białego kruka i z głośnym krakaniem zapikował w dół. Ariel krzyknęła triumfalnie, gdy zaatakował brutalnie Balara, szarpiąc szponami jego płaszcz i bijąc go silnymi skrzydłami.
    Balar bezskutecznie próbował się od niego opędzać rękami, które wkrótce pokryły krwawiące ranki. Kruk atakował go również dziobem, który wydawał się ostry niczym sztylet. Była pewna, że teraz im nie ucieknie, kiedy Balar wyrzucił z siebie wściekłą wiązankę przekleństw i również zmienił się w kruka, czarnego jak jego oczy i równie dużego.
     Ariel zdławiła jęk.
    Nie.
    Jeszcze tego nie wiesz, że ze mną nikt nie wygra?
    Z rosnącym przerażeniem obserwowała walkę dwóch kruków. Z ogłuszającym jazgotem ścierali się szponami i dziobami. Wkrótce otoczyła ich chmura białych i czarnych piór. Wiedziała już, że była to nierówna walka, gdyż większy, czarny kruk miał znaczną przewagę.
    Argon był doskonałym wojownikiem, mimo to, po raz pierwszy naprawdę się o niego bała. Wąż strachu dosłownie dusił jej serce. Gdyby był tutaj również Riva, kogo najpierw próbowałaby ocalić? Przez to wszystko zupełnie zapomniała o tych, którzy zostali w obozie. Być może usłyszeli już, co się dzieje w górze. Miała też nadzieję, że Lunna uzdrowiła Sato.
    Nagle jej uszy wypełnił nieludzki pisk. Spojrzała na walczące kruki i dostrzegła, że upierzenie Białego Kruka pokryte jest szkarłatną krwią. Obaj przemienili się w tym samym czasie, co znaczyło, że walka dobiegła końca. Argon miał głęboką ranę na lewym boku i zamiast rozłożyć skrzydła, zaczął spadać.
    Ariel przecięła powietrze szybciej niż kiedykolwiek i złapała go za rękę, ratując przed upadkiem. Ciężar jego bezwładnego ciała na moment ściągnął ją w dół, ale machając szybciej skrzydłami, udało jej się utrzymać ich w powietrzu.
    - Argonie!
   Odpowiedziała jej cisza. Musiał stracić przytomność, gdyż miał zwieszoną głowę i się nie ruszał. Jego dłoń była niepokojąca zimna.
    - Zapłacisz za to! – uniosła głowę i krzyknęła ostro.
    Przekrzywił lekko głowę, patrząc na nich z góry z rozbawieniem.
   - W tej chwili raczej masz zajęte ręce – zakpił – Lepiej uważaj, żeby nie upuścić swojego... –    Przerwał, po czym uśmiechnął się szerzej i wyciągnął przed siebie rękę – Zobaczmy, kto was teraz uratuje.
     W jego dłoni z tatuażem pióra pojawiła się kula niebieskiego ognia. Patrząc jak rośnie, Ariel mogła tylko jeszcze mocniej machać skrzydłami i kurczowo trzymać Argona. O ucieczce czy uniku nie było mowy.
     Kula ognia poleciała w jej stronę, jednak nie dosięgła celu. Tuż przed nią pojawił się król, jego ogromne skrzydła na moment przesłoniły jej widok.
     - Riva! – Krzyknęła z ulgą, ale zaraz zdała sobie sprawę, co to oznacza. Spróbowała przesunąć się w bok, ale samo utrzymywanie ciężarku Argona pochłaniało większość energii – Uciekaj stąd!
Spojrzał na nią przez ramię. Miał podobnie ponury wyraz twarzy, co Balar i chyba jeszcze nigdy tak bardzo go nie przypominał.
     - Nic ci nie jest?
     - Nie, ale...
     - W takim razie zajmij się Argonem.
     Odwrócił głowę, złapał w dłoń niebieski płomień i pomknął w stronę Balara. Tamten uśmiechnął się tylko szyderczo i wypuścił w jego stronę identyczny pocisk.
    Dwie kule zetknęły się w połowie drogi i obu mężczyzn otoczyło błękitne światło magicznej eksplozji. Przed oczami Ariel zatańczyły niebieskie płomienie, które jednak nie wyrządziły jej żadnej krzywdy. Zamrugała gwałtownie i gdy znów ich zobaczyła, wisieli nad nią, złączeni kurczowym uściskiem dłoni. Lewa Rivy i prawa Balara. Dłonie ze znamieniem Kruczego Króla.
    Napierali na siebie, a wokół ich złączonych dłoni dochodziło do gwałtownych wyładowań. Obaj mieli zmarszczone brwi i zacięty, ponury wyraz. Na bladej twarzy Rivy pojawił się dodatkowo grymas bólu.
     - Co, braciszku? – Rzucił pogardliwie Balar – Odważyłeś się w końcu mnie zaatakować? Nie boisz się śmierci?
     - Zamknij się – warknął Riva – Nie masz prawa nazywać mnie bratem.
     Przez chwilę siłowali się na złączone dłonie.
    - Dlaczego? Przecież płynie w nas ta sama, błękitna krew. Krew Kruczych Królów. Jesteśmy tacy sami.
    - Nie – w głosie Rivy brzmiała czysta nienawiść i gniew - W dniu, gdy zamordowałeś moich rodziców, przestało nas cokolwiek łączyć.
     Kącik warg Balara drgnął nieznacznie.
    - Naszych, bracie. Naszych rodziców.
   Wyładowania pomiędzy ich dłońmi stały się gwałtowniejsze, aż po okolicy rozszedł się dźwięk przypominający grzmot. Ariel zamarła, przysłuchując się tej wymianie zdań.
    - Jesteś tchórzliwym zdrajcą - Riva naparł na niego jeszcze mocniej, zmuszając do cofnięcia się – Na tym świecie może być tylko jeden Kruczy Król.
    - Masz rację, braciszku. Tylko jeden.
    Ciałem Rivy wstrząsnął gwałtowny, spazmatyczny dreszcz i na mgnienie oka otoczył go błękitny ogień. Czarne żyłki na jego lewej dłoni rozlały się, tworząc plamę, przypominającą kleks z atramentu. Jego skrzydła rozpłynęły się bezszelestnie.
     Wtedy Balar puścił jego dłoń.
    Ariel krzyknęła bez tchu i zmuszając się do nadludzkiego wysiłku, trzymając Argona jedną ręką, drugą złapała spadającego króla.
    Balar roześmiał się, kiedy zaatakowała go podmuchem wiatru. W jej stronę spłynęło kilka piór i ponieważ nie miała szansy zrobić uniku, dwa wbiły się w jej ramię, jedno gdzieś w bok, a pozostałe zraniły trzymanych przez nią mężczyzn. Syknęła z bólu i dostrzegła, że więcej piór zawirowało wokół jego dłoni.
     - Trzy pieczenie na jednym ogniu. Zaboli tylko przez chwilę.
     Przecież jestem ci potrzebna.
    Czasami ofiary są konieczne. A teraz nie ruszaj się...
    Usłyszała wycie wilka, krążącego gdzieś w pobliżu obozu. Zerknęła w dół, na nieprzytomnych mężczyzn. Ich ciężar ściągał ją powoli w dół, ręce ścierpły i bolały, jakby miały zostać wyrwane. Czuła, że już dłużej nie wytrzyma.
     Balar wyciągnął dłoń, żeby zadać ostateczny, śmiertelny cios, gdy niespodziewanie usłyszała krzyk Lunny. Stała dokładnie pod nimi z amuletem w otwartej dłoni.
     - Trzymaj się, Ariel!
    Zaraz potem najbliższe konary drzew ożyły i wijąc się, pomknęły w jego stronę, próbując go opleść i lub zranić. Co prawda odbijały się od osłony, ale ich siła napierała na niego i zaczęła odpychać. Balar spojrzał na nie ze złością, zmienił się w kruka i odleciał, szybko stapiając się z mrokiem nocy. Z jej ran sączyła się krew i w końcu opuściły ją wszystkie siły. Z nieruchomymi ciałami zaczęła szybko opadać w dół. Mimo bariery otaczającej umysł, bez problemu wdarł się do jej głowy.
     To dopiero początek, Ariel. Wiesz już, na czym polega zaklęcie Posłuszeństwa. Pilnuj się, bo kiedy cię wezwę, zrobisz, co ci każę.
     Potrząsnęła głową, ale jego świadomość sama się rozpłynęła. W końcu upadła ciężko na trawę, a z nią obaj mężczyźni. Klęcząc pomiędzy nimi i krzywiąc się z bólu, drącą ręką wyciągnęła tkwiące w jej ciele pióra. Przymknęła powieki i zbladła, kiedy krew popłynęła jeszcze większym strumieniem.
Sato zjawił się przy niej jako pierwszy. Objął ją bez słowa, a ona z ulgą zauważyła, że nic mu nie jest. Lunna uklękła przy Argonie, obejrzała go od stóp do głów i ze łzami w oczach przycisnęła dłonie do jego wciąż krwawiącej rany.
      Ariel ze smutkiem dotknęła czoła Rivy, a potem Argona. Obaj bladzi i bliscy śmierci.
     - Umiesz leczyć? – zapytała cicho elfkę.
     - Oczywiście.
    - Więc...pomóż im... – zmarszczyła brwi, gdy nagle zakręciło jej w głowie. Osunęła się na kolana Sato i straciła przytomność.
     Nie była pewna czy to kolejny sen, czy to dzieje się naprawdę, w każdym razie od razu znalazła się w świecie Liry. Tym razem jednak nie było żadnej mgły, ani wrót. Po prostu stała na tym samym trawiastym wzniesieniu, a przed sobą miała znajomy widok na niebo, łąkę i las. Tyle tylko, że wszystko było takie, jakie pozostawił je Balar. Sucha, spękana ziemia z kępkami żółtej trawy, ogołocone kikuty drzew i szare niebo.
     Ariel potoczyła wzrokiem po tym ponurym krajobrazie z dławiącym żalem.
    Liro, gdzie jesteś?
    Obawiała się, że może Balar w jakiś sposób ją zabił, chociaż nie wydawało się to możliwe. Jednak ten zniszczony świat...
     - Ariel, moje dziecko.
   Piękna elfka pojawiła się na spękanej ziemi, a jej postać wydawała się jakby przygarbiona, pozbawiona dawnego blasku. Gdy wyciągnęła ręce, w tym ruchu widać było zmęczenie i wysiłek.
Ariel podbiegła do niej i wpadła w jej ramiona. Kobieta przytuliła ją krótko, a zaraz potem odsunęła na długość ramienia. Napięty wyraz twarzy i smutek w oczach były niepokojące.
    - Co się...
    Lira zacisnęła dłonie na jej ramionach i dyskretnie rozejrzała się na boki. Było to bardzo dziwne zachowanie, zważywszy, że zawsze były tu same.
    - Słuchaj Ariel bardzo uważnie, nie mamy wiele czasu...
   - Ale o co... – Kobieta znów jej przerwała, po raz pierwszy okazując oznaki takiego zdenerwowania.
    - To ważne – podkreśliła z mocą, patrząc jej prosto w oczy – Sądziłam, że mamy czas i nie powiedziałam ci o Gathalagu.
    - A właśnie, dowiedziałam się, że można go zabić.
    Lira pokiwała szybko głową.
    - Tak. Wiążące go zaklęcie zniknie w czasie czerwonego księżyca. Wtedy...
    Nagle otworzyła szeroko oczy, jej ciało zadrżało, zrobiło się przezroczyste i zniknęło, zanim Ariel zdążyła pojąć co się dzieje. Jeszcze przez sekundę czuła ciężar jej dłoni na ramionach, aż nagle została całkiem sama pośrodku pustkowia.
    - Lira? – Rozejrzała się na boki, a potem okręciła dookoła z narastającą paniką i bardzo złym przeczuciem - Lira? Lira!
    Odpowiedziała jej głęboka, przeraźliwa pustka, która tylko upewniła ją, że to się dzieje naprawdę. Lira zniknęła na jaj oczach. Czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy?
    - Raczej nie. Uciekła i już tu nie wróci. Dopilnuję tego, żeby jej dusza więcej cię nie niepokoiła.
   Ariel obróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z pięknym jasnowłosym elfem. Na jego widok zamrugała gwałtownie nie tyle z zaskoczenia, co z zachwytu. Gdyby miała wyobrazić sobie któregoś z bogów, to właśnie tak. Wysoki i niezwykle smukły, przejrzyste piwne oczy, spiczaste uszy i sięgające pasa jedwabiste włosy, całkiem podobne do...
    Ostrożnie zrobiła krok do tyłu.
    - Kim jesteś? Co tu robisz?
   - Nie wiesz? – Rozłożył ramiona z radosnym, niemal psotnym uśmiechem – Jesteśmy rodziną. Dzielą nas tysiące lat, ale to zaiste wspaniałe, że możemy się spotkać. Już raz mieliśmy tą przyjemność, ale być może tego nie pamiętasz.
    Ariel przyjrzała mu się z góry na dół i zmarszczyła brwi. To wydawało się tak nieprawdopodobne, jakby to był kolejny sen. Elf uśmiechnął się szerzej, nie zdejmując z niej błyszczących oczu.
    - Niektórzy nazywają mnie bogiem Śmierci, albo Niezwyciężonym. Jednak znasz moje prawdziwe imię.
    - Gathalag – wymówiła je głośno, jakby wypluła coś gorzkiego.
    Skinął głową i zbliżył się kocim, leniwym ruchem. Był oszałamiająco piękny, ale w tym pięknie kryło się coś groźnego i niebezpiecznego. Nic dziwnego, że Lira była do niego tak podobna, skoro był jej ojcem. Ariel nie chciała nawet myśleć, że cokolwiek ich łączyło.
    - To jest twoja prawdziwa postać? – Cofała się, gdy on wciąż szedł w jej stronę, niespiesznie, jakby płynął.
    - Tak. Byłem piękny, nie sądzisz? Pierwsza istota stworzona przez bogów. Idealna pod każdym względem – odgarnął z policzka jasny kosmyk i zmrużył oczy – Dzięki tobie mogłem przypomnieć sobie, jaki byłem.
    Ariel zmarszczyła brwi i ukradkiem zaczęła sięgać po swój sztylet.
    - Mnie? Nie zapraszałam cię tutaj – odparła nieprzyjemnie.
    Gathalag cmoknął z rozczarowaniem i pokręcił powoli głową.
    - Och, Ariel. Rozczarowujesz mnie. Chciałem tylko się przywitać, a ty jesteś taka nieuprzejma.
   Zaczęli krążyć wokół siebie po spękanym skrawku ziemi, który kiedyś był piękną łąką. Z pochmurnego nieba nie prześwitywał nawet promyk światła.
   - Wybacz, dziadku, czy kimkolwiek dla mnie jesteś, ale nie zamierzam cię słuchać. Nie wiem jak się tu dostałeś i co zrobiłeś z Lirą, ale nie pozwolę ci zniszczyć Elderolu. Jesteś odrażającym parszywym i obrzydliwym draniem, i zapłacisz w końcu za swoje zbrodnie.
    - Ojoj – zrobił zbolałą minę i zakrył usta dłonią, jakby usłyszał coś niestosownego – Taka piękna młoda dama, a takie słownictwo? Masz wyjątkowo cięty język, Ariel. A to – rozejrzał się, skrzywił nieznacznie i poruszył dłonią w niedbałym geście – Prawdę mówiąc największą rolę odgrywa tutaj twoje Trzecie Oko. Dzięki jego Mocy stworzyłaś to miejsce...a ja mogłem cię odwiedzić dzięki małej pomocy Balara i waszej niezwykłej więzi.
     Ariel stanęła w miejscu i wyprostowała się powoli.
    - Co? – Wykrztusiła w końcu – Więc to Balar...?
    - Jest bardzo przydatny. I muszę powiedzieć, że bawią mnie jego przepychanki z bratem. Nie wiem jak możesz myśleć o pokonaniu mnie, skoro nie potrafisz poradzić sobie ze swoim byłym przyjacielem.
    - Najpierw zabije jego, a potem ciebie – wyrzuciła bez zastanowienia, zaciskając kurczowo pięści.
    Roześmiał się dźwięcznie.
    - Ciekawe jak zamierzasz to zrobić, skoro nawet nie zdobyłaś jeszcze wszystkich kamieni. I czyż nie wiesz, że jestem nieśmiertelny? Jestem bogiem, Ariel. A gdy powstanę, ty i ten świat padniecie mi do stóp.
    - Za dużo sobie wyobrażasz – uśmiechnęła się z wyższością, gdyż był tak zadufany w sobie, że nie dostrzegał prostej prawdy - Jesteś tylko zwykłym elfem. Może i pierwszym tworem bogów, ale nie ostatnim. Twoje idealne ciało dawno zgniło w ziemi, a o ile wiem twoja dusza wciąż jest uwięziona przez zaklęcie mojego ojca. Z chęcią bym ponownie zamknęła cię na długie lata, ale...tym razem będzie inaczej. Znajdę sposób na zabicie twojej duszy. Jak tylko...
    Niespodziewanie piękna twarz Gathlaga stężała, a potem nabrała upiornych, wręcz przerażających rysów. Znalazł się przy niej tak szybko, że nawet nie zdążyła się odsunąć. Niczym drapieżnik, pochylił się nad swoją ofiarą. Jego zimne oczy przeszywały na wylot.
   - Nie tylko jesteś krnąbrna, ale i pewna siebie. Żaden potomek mojej córki więcej mi nie przeszkodzi. Jak tylko wzejdzie czerwony księżyc, odrodzę się w nowym ciele i podporządkuję sobie ten świat, który od początku powinien należeć do mnie.
    Ariel wzdrygnęła się i spróbowała cofnąć, ale złapał ją za ramię. Jakimś cudem był równie realny, co ona.
   - Nie pozwolę... – Zaczęła z gniewem, ale przerwał jej ruchem dłoni, na powrót przybierając na usta piękny uśmiech.
   - Moje dziecko – zaczął pobłażliwym tonem, w którym pobrzmiewała złowroga nuta – Taka dziewczynka jak ty, nie powinna grozić bogu, bo może cię spotkać sroga kara.
    - Nie boję się ciebie.
   - W to akurat nie wątpię. Wszyscy z rodu Liry lubili bawić się w bohaterów i mieli głupie poczucie niezwyciężoności. Twój ojciec uwięził mnie, ale zapłacił za to życiem, nie tylko swoim. Ciebie również z przyjemnością bym zabił, jednak mój wierny sługa spętał cię zaklęciem Posłuszeństwa. Kiedy się odrodzę, staniecie przy moim boku i razem podbijemy świat. Krew z mojej krwi znów będzie przy moim boku, swoim posłuszeństwem powoli zmyjesz hańbę zdrady mej córki.
    Ariel wyszarpnęła się do tyłu, a jej włosy poruszyły się pod wpływem wiatru.
   - Już mówiłam Balarowi, że nikomu nie będę służyć, szczególnie takiej kreaturze jak ty. Prędzej umrę.
    Zmarszczył brwi, chociaż uśmiech nie schodził z jego warg. Uniosła rękę, by go zaatakować, gdy zrobił to samo i pstryknął palcami.
    Wszystko – drzewa, niebo i łąka zniknęły, zastąpione czernią. Ariel zachwiała się w tej pustce i wciągnęła głośno powietrze. Spojrzała na Gathalaga, pięknego i nieporuszonego.
    - Co zrobiłeś? Gdzie łąka? Gdzie jest Lira?! – W nagłym przypływie złości i przerażenia, rzuciła się na niego z wyciągniętym sztyletem.
     Elf roześmiał się tylko zimno i bez wysiłku złapał ją za gardło.
   - Zniszczyłem ten twój marny świat i odesłałem Lirę tam, gdzie jej miejsce. Widzę, że jesteś wzburzona, więc odłożymy to spotkanie na później. Następnym razem zapraszam do mojego królestwa.
   Przyłożył palec do ust, mrugnął okiem i puścił ją. Tym razem nie było żadnej podłogi i Ariel zaczęła spadać w bezdenną nicość. Coraz niżej i coraz szybciej, jakby nigdy nie miała się zatrzymać. Krzyczała tak długo, aż ochrypła i...W końcu się obudziła.
    Z szaleńczo bijącym sercem spojrzała na znajome niebo, a potem rozejrzała się po obozie. W dogasającym ognisku widziała twarze śpiących. Lunna skuliła się przy drzewie, Argon i Riva spali blisko siebie, cali i zdrowi.
    Nie chcąc ich budzić, z powrotem ułożyła się na swoim posłaniu. Z cichym westchnieniem przytuliła się do leżącego obok wilka, jeszcze nigdy tak bardzo nie ciesząc się z jego obecności. Nie potrafiła jednak zasnąć i długo wpatrywała się w nocne niebo i widoczny za drzewami księżyc w pełni.
    A więc to w czasie czerwonego księżyca Gathalag się uwolni. Nie wiedziała ile pozostało jej czasu, w każdym razie chyba nie miała go za wiele. Tak czy tak musiała być gotowa i do tego dnia znaleźć sposób na zabicie jego duszy.

     A także pozbyć się Balara i zdjąć z siebie zaklęcie Posłuszeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych