poniedziałek, 31 lipca 2017

Rozdział 10

     - Spróbuj bardziej się skupić.
     - A co niby robię?
    Ariel westchnęła z irytacją i potarła policzek, rozgrzany od słońca. Siedzieli naprzeciwko siebie na trawie, chociaż w pewnej odległości, gdyby znów stanęła w ogniu. Zerknęła na Balara, ale on jak zwykle miał dla niej tylko pełen cierpliwości i wyrozumiałości uśmiech. No właśnie. Ostatnio głównie to on rozpraszał jej uwagę, więc jak niby miała osiągnąć odpowiednie skupienie?
     - Nie złość się, Ariel. Na pewno w końcu ci się uda. To tylko kwestia treningu.
    - Nie jestem zła na ciebie, ale na siebie, że tak ciężko mi to idzie. W tym tempie nie wyrobię się nawet do pełni – mruknęła i zamknęła powieki, starając się wymazać widok tego szczególnego błysku w jego oczach, który pojawiał się przy każdym uniesieniu warg a zamiast tego z całych sił koncentrując się na zadaniu.
     Od dwóch dni właściwie nie robiła nic innego, uparcie próbując osiągnąć stan wewnętrznej harmonii. Zaraz po śniadaniu siadali na tyłach chaty, osłonięci drzewami i chociaż Balar często gdzieś chodził, sama spędzała tak całe dnie. Z nikim nie rozmawiała, nie chcąc tracić czasu. Nawet kiedy przyszła Liilja, aby wyciągnąć ją na spacer, a potem Xander, żeby się z nią pobawić, odprawiała ich z lekkim poczuciem winy, ale za to silną determinacją, aby zapanować w końcu nad tym głupim ogniem.
     Wiedziała, że to głównie strach ją ogranicza i nie pozwala na wyciszenie. Strach, że znów straci kontrolę i Balar zrobi to samo, co ostatnio.
    Zapomnij o mnie i skup się na kamieniu. Powtarzał jej ciągle, ale w praktyce to nie było takie proste.
     Do tej pory udało jej się osiągnąć tylko tyle, że przy pełnej koncentracji w jej dłoni pojawiał się malutki języczek ognia. Teraz powinna dążyć do stopniowego zwiększania Mocy, ale wystarczyło, że spojrzała gdzieś w bok albo na Balara i jej uwaga rozpraszała się. Jak tylko zaczynała czuć, że traci kontrolę, natychmiast się wycofywała, co tylko pogłębiało jej irytację.
     Dzisiaj po raz trzeci poniosła klęskę i gdy płomyk w jej dłoni zgasł, miała ochotę porządnie zakląć.
    - Nigdy mi się nie uda – warknęła, uderzając dłońmi o kolana, po czym wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie – A ty mógłbyś nie gapić się na mnie przez cały czas. Wiem, że i tak czytasz moje myśli, a to mi wcale nie pomaga.
     Jego wargi zadrżały, a w oczach błysnęło rozbawienie, chociaż starał się zachować powagę.
      - To nie tak, Ariel, że ciągle siedzę ci w głowie, więc nie martw się, że zobaczę coś, co wolałabyś zachować dla siebie. Przeważnie docierają do mnie tylko te najbardziej powierzchowne myśli.
     Ariel podobało się kiedy nazywał ją „moja gwiazdeczko”, ale zauważyła, że prawie przy każdym zdaniu zwracał się do niej po imieniu, co napełniało ją niezrozumiałym poczuciem jakieś szczególnej ważności. Patrząc na niego spod przymrużonych powiek, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się. W sumie nie potrafiła się już na niego złościć, a po tamtej nocy, kiedy usłyszała jego historię, żałowała tylko, że dużo wcześniej nie poznała prawdy.
     - Niech ci będzie – odparła ugodowo, odrzucając luźno związane włosy na plecy – Pewnie i tak to wiesz, więc nie będę ukrywać, że takie gapienie się na mnie, kiedy próbuję się skoncentrować jest bardzo deprymujące – spuściła oczy i zaczęła bawić się delikatnym materiałem sukienki, nagle uznając to za niezwykle fascynujące zajęcie - Właściwie sama twoja obecność mnie dekoncentruje.
     - Cóż, bardzo chętnie porozmawiam z elfami, więc na czas treningów mogę znikać ci z oczu.
     Na samą myśl, że miałaby całkiem sama zmierzyć się z niebezpiecznym żywiołem, jej serce wykonało gwałtownego fikołka.
     - Nie! - rzuciła pospiesznie i popatrzyła na niego ostrożnie, sama zaskoczona swoją reakcją – To znaczy...Nie chcę, żebyś całkiem mnie zostawiał, tylko...no wiesz…
Zmieszana, natychmiast przygryzła wargi.
     Nie poradzę sobie bez ciebie. Jeśli nie będziesz obok, jeszcze bardziej będę się bała tego, co we mnie siedzi. Te myśli wypłynęły z niej same, pokonały dzielącą ich przestrzeń i wpadły w jego ramiona, chociaż żadnym ruchem nie dał po sobie poznać, że je przyjął. Wtedy uświadomiła sobie z całą mocą, że z każdym dniem coraz bardziej się do niego przywiązywała. Im więcej wyjawiał jej prawdy i im więcej spędzała z nim czasu, nie tylko coraz bardziej na nim polegała, ale wręcz nie chciała spuszczać go z oczu choćby na chwilę. Jakby bała się, że wtedy wszystko, razem z nim okaże się tylko bardzo długim snem.
     - Ile zostało nam jeszcze dni? - zapytała w pewnej chwili, aby zmienić tok myślenia i przerwać krępującą ciszę.
     Balar poparzył na niebo, a potem na gałęzie drzewa, gdzie przysiadł samotny ptak, obliczając coś w myślach.
     - Jakieś siedem.
    Na samym początku ucieszyłaby się, że czas tak szybko płynie i niedługo wróci do Rivy i brata, ale teraz...potrafiła czuć tylko zawód.
     W gruncie rzeczy dwa tygodnie to bardzo krótko. Za krotko…
    - Nawet jeśli opanuję żywioł ognia, nie starczy mi czasu na odkrycie, jak przenieść Moc kamieni na miecz – westchnęła ciężko.
     Balar przysunął się do niej na trawie i opiekuńczym gestem odgarnął z jej czoła kilka pojedynczych kosmyków.
     - Przecież po to tu jestem, żeby ci pomóc, moja gwiazdeczko. Zdążmy ze wszystkim – powiedział z pełnym przekonaniem, po czym powoli opuścił rękę i sięgnął po jej dłoń – Teraz jednak widzę, że już raczej się nie skupisz. Może stąd pójdziemy?
     - Gdzie? - otworzyła szeroko oczy patrząc jak jego ręka wędruje do jej skroni, a druga obejmuje jej dłoń.
     - Do naszego świata. Odpręż się.
    Zanim zdążyła się zorientować, już w następnej chwili stali bezpośrednio na zielonej łące, bez wcześniejszego przechodzenia przez mgłę i wrota. Ariel westchnęła z zachwytem, pochłaniając wzrokiem zieleń drzew, przejrzysty błękit nieba oraz żywe kolory morza kwiatów pod stopami. To miejsce, skryte poza rzeczywistym światem miało w sobie coś takiego, że chciało jej się śmiać i działało kojąco na wszystkie problemy.
     Przeciągnęła się z rozkoszą w jasnym świetle bez słońca i odetchnęła pełną piersią.
    - Jak ty to zrobiłeś tak szybko? Ja nigdy nie kontroluję tego, kiedy tu przychodzę, chociaż bardzo bym chciała.
     - To całkiem proste, ale wymaga praktyki – Balar stał obok niej z rękami na biodrach i kątem oka obserwował jej reakcję – Robiłem trudniejsze rzeczy.
     Ariel odwróciła się do niego, przypominając sobie, co mówił wcześniej.
    - No tak...Więc byłeś Lirą. Naprawdę?
    Jego szeroki uśmiech, jakim ją obdarzył był tak cudownym zjawiskiem, że przyćmił wszystkie kolory tego świata. Siedem dni to bardzo mało, albo całkiem sporo. Zależy z jakiej perspektywy się patrzy. Na przykład, aby przywykła do tego uśmiechu i na jego widok nie miękły jej kolana, to naprawdę bardzo krótki czas. Może nawet miesiące czy lata nie byłyby wystarczające.
     - Widzę, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić.
     - No cóż...Lira była taka piękna i… wyglądała jak prawdziwa...
     - Uznam to za komplement dla mojej sztuki iluzji.
     - Pokażesz, jak to robisz?
    Balar rozłożył ramiona i popatrzył na nią roześmianymi oczami, które już w następnej chwili zmieniły kształt i kolor. Również reszta ciała zbladła i zamigotała, po czym na jego miejscu pojawiła się jasnowłosa kobieta o delikatnych, elfich rysach, obleczona jasną poświatą i zwiewną suknią. Uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła do niej ręce, a na widok oszołomionej miny Ariel, roześmiała się dźwięcznie.
     - I co? Podoba ci się? - odezwała się jak najbardziej kobiecym głosem, jakim przemawiała do niej tyle razy.
    - Lira… - wydukała, w zdumieniu dotykając szczupłej dłoni o długich palcach i rękawa sukni o fakturze jedwabiu. Potem bardzo dokładnie przyjrzała jej się z góry na dół, ale nie odnalazła nawet jednego dowodu, że to tylko iluzja. Wciąż miała w pamięci ich spotkania i rozmowy, ale świadomość, że to tylko sztuczka i pod tą powłoką stoi Balar, była całkiem nowa i stawiała wszystko w innym świetle.
    Kobieta, to znaczy Balar pogłaskał ją po głowie znajomym gestem, w którym wcześniej odnajdywała ukojenie.
    - Tylko w ten sposób mogłem do ciebie dotrzeć i przekazać ci jej historię. Nie widziałem nigdy Liry, nawet na obrazach, ale z opowieści elfów odtworzyłem jej postać najlepiej jak umiałem. Chyba...nie masz mi tego za złe?
      Ariel tylko siłą woli nie skoczyła w ramiona iluzji kobiety, nagle onieśmielona, że nieświadomie tak chętnie dawała jej się tulić i głaskać. Jemu. Nawet teraz musiała sobie powtarzać, że to Balar.
     - To… - odsunęła się, szukając w sobie jakichś oznak złości, że ją oszukał, ale nic takiego nie znalazła. Tylko podziw dla jego umiejętności i wdzięczność, że tyle dla niej zrobił – Jak mogę się na ciebie gniewać, skoro rozmowy z Lirą tak wiele mi pomagały? A więc możesz przybrać dowolną postać?
     - Wspominałem już, że tutaj wszystko jest możliwe, a kreowanie obrazu łatwiejsze niż w realnym świecie – obraz Liry rozpłynął się i zamiast niej, pojawił się ktoś inny.
     Riva. Może trochę wyższy i lepiej zbudowany, ale zdecydowanie miał jego rysy i jasne oczy. Ariel otworzyła usta, ale nie potrafiła wykrztusić ani słowa, bo jej gardło zatkała nagła tęsknota, a w oczach zalśniły łzy.
    Widząc jej rozpacz, Balar natychmiast powrócił do swojej postaci ze skruszoną miną.
     - Przepraszam, nie powinienem był.
     - Nie… - odwróciła się i szybko potarła oczy – Wiem, że chciałeś dobrze i teraz widzę, że bez ciebie nie byłabym nawet w połowie tym, kim jestem. Zamiast wdzięczności, dostawałeś tylko nienawiść. Powinnam ci podziękować…
    - Wiem – przerwał jej miękko, dotykając przelotnie jej pleców, po czym przeszedł kilka kroków po ukwieconej łące i z jego łopatek wyrosły skrzydła, które majestatycznym ruchem uderzyły powietrze i bez żadnego wysiłku uniosły go nad ziemię. Już wcześniej uważała, że były piękne, a teraz doszła do wniosku, że nie mają sobie równych. Jedwabiście czarne, silne, a jednocześnie smukłe, godne prawdziwego króla – Nie jesteśmy tutaj, żeby się smucić, ale trochę zabawić.
     Wyrwana z cudownego zachwytu, rozejrzała się szybko na boki, jakby czegoś szukała.
     - Powinnam trenować, jeśli chcę zdążyć.
    - Sądzę, że spodoba ci się, jeśli powiem, że to również jest częścią treningu - z przekornym uśmiechem, którego jeszcze u niego nie widziała, wzbił się odrobinę wyżej, rozwiewając jej włosy podmuchami powietrza – Nie wiem jak ty, ale ja stęskniłem się za lataniem i potrzebuję trochę rozprostować kości.
     Patrząc jak wzbija się w błękitne niebo i z rozpostartymi ramionami zaczyna zataczać coraz większe koła, Ariel uśmiechnęła się szeroko i szybko do niego dołączyła. Delektując się lekkością swoich skrzydeł i cudownym uczuciem, jakie dawało beztroskie szybowanie razem z wiatrem, szybko zapomniała o wszelkich troskach.
     Kiedyś to była twoja ulubiona zabawa. Jak tylko stworzyłem to miejsce, mogłaś latać tu godzinami.
     Aha, więc dlatego od początku to było takie proste. Zawsze czułam, jakbym robiła to od urodzenia.
     Cóż...Można powiedzieć, że tak jest.
    Zrównał się z nią, gdy przelatywali nad koronami drzew i posłał wesoły uśmiech, sięgający czarnych, roziskrzonych tęczówek i tak bardzo zaraźliwy, że musiała go odwzajemnić. Poruszył uśpione gdzieś wspomnienia i wywołał poczucie beztroskiego szczęścia, jakiego dawno nie zaznała.
     To było jak sen. Balar był tuż obok, ale teraz nie musiała przed nim uciekać, ani z nim walczyć. Szybowali sobie nad łąką i lasem jak gdyby nigdy nic. Jakby nigdy nie rozstali się na długie lata i jakby nie było tych kłamstw, nienawiści i cierpienia.
     Nabierając prędkości, krążyli wokół siebie, gubiąc po drodze czarne i białe pióra, które opadając powoli, przeplatały się ze sobą w harmonijnym tańcu. Kiedy przypadkiem zetknęli się skrzydłami, jej ciało przenikał głęboki dreszcz, jakby ich skrzydła były naelektryzowane. Było to jednak przyjemne doznanie i szczerze mówiąc chyba po raz pierwszy od zamieszkania na wyspie, poczuła się naprawdę odprężona.
    - Skoro jesteśmy tu w ramach treningu, możemy częściej to powtarzać! - wykrzyknęła ze śmiechem, który porwał wiatr i rozniósł po całej łące, wyglądającej z góry jak morze zieleni, żółci i błękitu.
    Wykonała kilka podniebnych akrobacji, po czym śmignęła w górę, aż pęd wiatru zatkał jej uszy.
     Ariel, lepiej uważaj Tam jest…
    Zakręciła się wokół własnej osi i wyciągając ręce, wzbiła się jeszcze wyżej, ciekawa, czy mogłaby ulecieć stąd do samego kosmosu.
     Zapomniała tylko, że to nie był rzeczywisty świat, a niebo, jak cała reszta, było tylko wykreowanym obrazem. I gdzieś musiał się kończyć.
     Zupełnie dla niej niespodziewanie z całej siły uderzyła o coś twardego, co nie było niebem, ale barierą. Całe jej ciało zawirowało, aż szczęknęły jej zęby i na dobrą chwilę ją zamroczyło. Skrzydła zniknęły bez śladu i zaczęła spadać głową w dół.
     - Ariel!!
    Zamglonym wzrokiem dostrzegła w polu widzenia coś czarnego, a potem silne ramiona zamknęły się wokół niej w w silnym, bezpiecznym uścisku. Przyciśnięta do piersi Balara, słyszała szaleńcze bicie jego serca, chociaż sama była zbyt oszołomiona, aby poczuć strach.
     Mężczyzna obrócił się w powietrzu plecami do ziemi i przyjął na siebie całą siłę zderzenia, po czym objęci kurczowo przeturlali się po kwiatowym dywanie i w końcu znieruchomieli.
     Przez kilka minut leżała na nim bez ruchu, aż przestało wirować jej w głowie.
    - Kurczę – usiadła ciężko, pocierając dłonią głowę i mrugając – Mogłeś mnie uprzedzić, że tam jest bariera – kiedy wyswobodziła się z jego ramion, te opadły bezwładnie na boki, na co zmarszczyła brwi i szturchnęła go lekko w pierś – Balar? Nic ci nie jest?
    Wciąż miał zamknięte oczy i leżał nieruchomo, nie dając żadnego znaku życia. Pochyliła się, sprawdzając, czy oddycha i pomachała dłonią przed jego twarzą, ale w ogóle nie zareagował. Lodowate macki paniki wkradły się pod ubranie i warstwę skóry, oplatając każdy nerw w bolesnym uścisku.
     Hej, nie żartuj sobie.
    - Balar! - jej dłoń, szarpiąca gwałtownie kremową tunikę zadrżała niekontrolowanie. Jeśli przez jej lekkomyślność coś mu się stanie...Nie. Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić – Proszę, obudź się, Balarze.
    Już chciała sprawdzić czy nic sobie nie uszkodził i zacząć go uzdrawiać, kiedy raptownie roześmiał się cicho i otworzył jedno okno.
     - Nic...nic ci nie jest? - wydusiła na wdechu, czując tak głęboką ulgę, że gdyby stała, nogi odmówiłby jej posłuszeństwa.
     - Jestem twardszy niż myślisz.
     - Oszukałeś mnie, ty…
    Zanim zdążyła się na niego na dobre zezłościć, objął ją ramieniem i pociągnął na trawę obok siebie.
     - Tak bardzo cię przestraszyłem?
    - Nie, no coś ty, wcale. Ale nigdy więcej tego nie rób.
    - Obiecuję, moja gwiazdeczko.
    W tych słowach i w sposobie, jaki to powiedział było coś niemal boleśnie znajomego, co poruszyło struny jej duszy.
    Chciałabym to pamiętać. Przemknęło jej przez myśl, co było dość zaskakujące i nowe. Bo te wspomnienia dotyczące Balara jeszcze nigdy nie wydawały się tak kuszące.
    Leżąc na materacu z kwiatów uniósł rękę i palcem wskazującym zaczął kreślić coś w powietrzu. Na niebie pojawiły się białe chmurki, układające się powoli w jej imię. Na jej wargach osiadł mimowolny uśmiech.
    - Jeśli tutaj coś by nam się stało, czy wtedy umrzemy w rzeczywistym świecie? - zapytała po chwili, kiedy kończył rysować palcem po niebie.
    - Wątpię, jednak wolałbym tego nie sprawdzać – litery jej imienia były duże, zasłaniające większość nieba, kłębiaste i białe o konsystencji lżejszej niż puch. Wpatrzyła się na nie w zamyśleniu.
    - A jeśli coś by ci się stało?
    - Ale nie stało. Zawsze cię obronię, przed czymkolwiek, nawet przed upadkiem.
    - Przez całe życie mi pomagałeś, choć o tym nie wiedziałam i robiłeś te wszystkie rzeczy z myślą o mnie. Czy naprawdę jestem aż tak...
    Balar przekręcił się na bok, odwrócił głowę w jej stronę, przygniatając policzkiem niebieskie płatki i w namyśle przejechał palcami po jej włosach, rozsypanych na trawie.
    - Wyjątkowa? Ważna? Mogę to powtarzać ile chcesz, ale naprawdę jesteś dla nas najważniejsza. Gdyby coś się stało w przeszłości, albo teraz... Poza tym już wiesz, że robiłem to również dla Rivy i całego Elderolu. Nie byłoby nas tu dzisiaj gdybyś zginęła, albo Riva stał się marionetką Rairi. Nie jesteśmy jeszcze całkiem bezpieczni, ale już niedługo – odezwał się lekkim tonem, po czym szybko zmienił temat – A wracając do tej kwestii, może spróbujesz teraz przywołać ogień?
    - Tutaj? - uniosła brwi, przez chwilę całkiem zapominając o tym, że powinna trenować.
    - Czemu nie? Sam jestem ciekawy, czy tutaj będzie ci łatwiej. W końcu jesteśmy w twoim umyśle.
    Ariel usiadła powoli, wpatrując się w chmury, które rozwiewały się razem z literami, a potem spuściła wzrok na swoje dłonie. Odetchnęła i skupiła myśli na Mocy wewnątrz siebie, gorącej i dzikiej, ale przecież stanowiącej teraz część niej.
    Cieple, rozedrgane płomienie pojawiły się w jej dłoniach tak szybko, że aż wydała z siebie pomruk zaskoczenia.
     - Udało się – szepnęła bez tchu w pierwszej chwili bojąc się nawet oddychać.
    - Tak, jak sądziłem, tutaj będzie ci łatwiej – Balar również usiadł, ocierając się o nią ramieniem.
    Ogień zapłonął żywiej, a gdy poruszyła palcami, przeniósł się na całe dłonie, a potem znów skupił w jeden płomień. Teraz wyraźnie czuła tą więź i chyba już wiedziała w jaki sposób powinna nad tym panować.
     To nie jest takie trudne.
    - Tutaj może nie, ale w prawdziwym świecie będziesz musiała jeszcze trochę poćwiczyć – zgasił jej entuzjazm i ogień zniknął. Kiedy na niego spojrzała, uśmiechał się nieco tajemniczo, jakby wiedział więcej, niż zamierzał zdradzić. Wstał i skinął na nią dłonią – Chciałbym pokazać ci coś jeszcze.
    Zostawili za sobą wgłębienia na trawie, jednak kwiaty szybko zaczęły się wyprostowywać powracając do poprzedniej postaci. Ariel, zaintrygowana tym, co jeszcze dla niej przygotował, przeszła za nim kilka kroków po łące, aż zatrzymała się tuż za jego plecami tak, że przez chwilę nic nie widziała. Poruszył się, chociaż nie wiedziała co robi.
     - To powinno być ci pomocne.
    - Co takiego?
    Na pewno wyczuł zżerającą ją ciekawość, bo odsunął się, ukazując przed nią…
    - Moje kamienie!
    Spoczywały w rzędzie na białym postumencie, którego jeszcze chwilę wcześniej z pewnością tu nie było. Idealnie gładkie, o owalnym kształcie, mieniły się intensywnością błękitu, złota, brązu i czerwieni.
     - Co one tu robią? - zapytała, wpatrując się w nie z zaskoczeniem.
     Wyciągnęła rękę, żeby ich dotknąć, ale Balar ją powstrzymał.
    - Kiedy nadejdzie czas, przyjdziesz tutaj, weźmiesz kamienie i po przejściu przez wrota opuszczą twoje ciało, a ich Moc przeniesie się do miecza.
     Przeniosła na niego wzrok, zastanawiając się, gdzie sięga granica jego możliwości.
    - Jak...to zrobiłeś? I kiedy?
    - Zacząłem nad tym pracować jak tylko tu przybyliśmy. Potrzebowałem trochę czasu, żeby odnaleźć w tobie źródła Mocy kamieni, a to jest jakby ich odbicie. Skoro i tak kontrolujesz je za pomocą umysłu, zabierając je z tego miejsca, automatycznie zabierzesz te prawdziwe. Teraz pokaże ci tylko jak samej tu dotrzeć i dalej powinno pójść łatwo. Przez chwilę musiałem bardziej się skupić, dlatego nie wstałem wtedy od razu, wybacz.
     Ariel popatrzyła na kamienie, które miała na wyciągnięcie ręki, a potem znów na Balara. Nie sądziła nawet, że podczas ich podniebnej zabawy, w gruncie rzeczy robił coś innego. Obawiała się, że jeśli w końcu zapanuje nad ogniem, zabraknie jej czasu, żeby popracować nad tym problemem. Tymczasem Balar zrobił to za nią i to w taki sposób, jakby go to nic nie kosztowało.
    - Dziękuję – to jedno słowo nie odnosiło się tylko to tego, co zrobił teraz, ale do całości. Do tych wszystkich razów, kiedy nie była świadoma jego pomocy. To było o wiele za mało, wiedziała o tym, ale jeśli czytał jej myśli, wiedział, jak bardzo była mu wdzięczna.
    Skinął głową, a po ciepłym blasku w jego czarnych, hipnotyzujących oczach odnalazła nieme zapewnienie, że to mu wystarczy. Uśmiechnęli się do siebie w nowym, ale jednocześnie cudownie znajomym porozumieniu. Potem Balar spojrzał gdzieś w niebo i na boki w chwilowym zamyśleniu.
     - Chyba właśnie przyszła Arabel, żeby zaprosić nas na obiad.
     - Skąd to wiesz?
    Z rozbawioną i tajemniczą miną mrugnął do niej okiem, sięgając jednocześnie dłonią do jej czoła.
     - Wracamy? Porządnie zgłodniałem.
    Zaledwie jej dotknął, wszystko wokół rozpłynęło się w szarości, a ona zacisnęła mocno powieki i gdy je znów otworzyła, siedzieli na trawie na swoich miejscach otoczeni blaskiem ciepłego słońca. Mrugając gwałtownie, Ariel zabrała dłoń, którą ściskał przez cały ten czas, a która była aż gorąca od jego skóry i wstała, lekko skołowana. Tuż obok rzeczywiście stała Arabel i teraz skłoniła się z wdziękiem, rzucając ku nim zaciekawione spojrzenia.
      - Eriianel Mądry zaprasza do siebie na obiad, jeśli macie chwilę czasu.
     - Oczywiście, dziękujemy – Balar podniósł się ciężko ze sztywnością w ruchach – Przyjdziemy, jak tylko się odświeżymy.
     - Nowe ubrania są w środku – oznajmiła, po czym odeszła lekkim krokiem, znikając za drzewami.
     Balar ruszył w stronę chaty i Ariel, jakby ktoś pociągnął ją za sznurki, bez namysłu ruszyła za nim, choć tak nagłe przejście z tamtego świata, do rzeczywistości, odbyło się dla niej trochę za szybko. Nigdy dotąd nie robiła tego świadomie i w ciągu dnia, kiedy nie spała.
     - Możesz umyć się pierwsza. Pozwolisz, że przez ten czas odpocznę na łóżku? - zapytał, nie odwracając się, jakby faktycznie to ona o wszystkim tu decydowała, chociaż przecież to był jego dom.
     - Pewnie.
    W izbie rzeczywiście czekały już na nich nowe i świeże zestawy ubrań. Te, które zostawiali codziennie na krześle, niemal natychmiast znikały w magiczny sposób, by potem wrócić do nich, czyste i wyprane, lub znajdowali całkiem nowe. Ariel doszła do wniosku, że elfy lubowały się w ciągłym przebieraniu się. Nosząc to, co one, chociaż po części upodabniała się do tych pięknych, eterycznych istot.
     Chwyciła swoje ubranie oraz pachnące mydło i pobiegła nad rzekę, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przez trening właściwie nie pamiętała, kiedy porządnie się myła. Ogrzała wodę i wskoczyła w spokojny nurt, starając się nie tracić czasu, aby za długo na nich nie czekali. Koryto rzeki było na tyle szerokie i głębokie pośrodku, że mogła sobie popływać przez chwilę i ponurkować,
     Po wyszorowaniu się mydłem o słodkim zapachu malin, umyła nim włosy i stojąc na płyciźnie, polała na siebie strumienie wody, które wyskakiwały z nurtu posłuszne jej woli. Nie to, co ogień.
    Kąpiel nie zajęła jej więcej, niż dwadzieścia minut. Ogrzewając wokół siebie powietrze, żeby szybciej wyschnąć, założyła zwiewną sukienkę tym razem, jasnobłękitną bez żadnych ozdób i z brudną pod pachą, wróciła do chaty.
     - Teraz twoja…
    Przystanęła w progu i natychmiast zamilkła. Balar leżał na łóżku z jedną nogą zwisającą poza jego krawędź i z ręką przykrywającą zamknięte oczy. Oddychał głęboko, jakby zasnął, ale kiedy wiedziona jakaś pokusą, chciała podejść bliżej i zrobiła zaledwie krok, poderwał się na cichy dźwięk skrzypiącej podłogi.
     - Daj mi pięć minut – mruknął, porwał swój pakunek i nie patrząc na nią, wypadł z chaty, jakby się paliło.
     Co mu się stało? Tak bardzo zgłodniał?
    Tak. Jestem głodny jak wilk.
    Odwróciła się za nim, ale już niknął jej z oczu. Ariel wzruszyła ramionami, podeszła do stolika i starannie złożyła sukienkę, która pewnie stąd zniknie zanim wrócą z obiadu. Rozczesując jeszcze wilgotne włosy grzebieniem, który również był dziełem elfów, bez zbytniego zainteresowania skierowała wzrok kolejno na trzy okna, których rozmieszczenie sprawiało, że o każdej porze dnia do środka dostawały się promienie słońca.
     Nagle coś przykuło jej uwagę, aż jej dłoń zawisła nad włosami, po czym odrzucając grzebień, podbiegła do jednego z okien. Z tego miejsca widać było kawałek rzeki przepływającej obok ich chaty. Akurat ten kawałek, gdzie chodzili się umyć. Do tej pory sądziła, że nikt nie ma prawa jej podglądać i czuła się bezpieczna. Nie wiedziała, że jest doskonale widoczna z tego okna. A w takim razie...Szybko pokręciła głową do własnych myśli.
    To niemożliwe. Przecież leżał na łóżku. Na pewno mnie nie widział. Prawda? Zaraz jednak pojawił się inny głosik, który sprawił, że oblała się gorącym rumieńcem. A co teraz sama robisz? Gapisz się.
     Właśnie patrzyła na Balara, który zdjął tunikę, kucnął w płytkiej wodzie i raz za razem ochlapywał sobie twarz. Jeden rzut oka na jego zgarbione plecy i bez namysłu wybiegła z chaty.
    Przystanęła na brzegu tuż za nim i z przerażeniem wpatrywała się w poszarpane, brzydkie blizny, nachodzące na siebie i ozdabiające całe plecy oraz część ramion. Niektóre otworzyły się pod wpływem ruchu albo napięcia mięśni i teraz wzbierała w nich krew.
    - To...Nie sądziłam... Od dawna to masz? - wydusiła w końcu, podchodząc jeszcze bliżej i wyciągając rękę.
    Balar popatrzył na nią przez ramię. Kropelki wody spływały po jego policzkach i skapywały z wilgnych włosów.
    - Tak długo, że zdążyłem się przyzwyczaić. To nic takiego.
    - Jak to nic? Musi okropnie boleć. Teraz wiem dlaczego kulejesz i czasem tak ciężko ci się poruszać.
    - Zauważyłaś? - jeden kącik jego ust podjechał do góry, chociaż nie widziała w tym żadnego powodu do zadowolenia – Bolą szczególnie wtedy, gdy się otwierają, ale to naprawdę…
    Zamilkł i zadrżał nieznacznie, kiedy ostrożnie dotknęła jednej z długich blizn biegnącej przez środek pleców. Przypomniała sobie ten dzień, kiedy wrócił do starej rezydencji nie w swoich ubraniach i był jakiś dziwny. Jego tunika była cała we krwi, kiedy upadł na ziemię i stracił przytomność. Wiedziała, że cierpi, ale wtedy pragnęła, żeby ta szkarłatna bestia na jego plecach zjadła go żywcem. Nigdy nie interesowało ją co się wydarzyło, a teraz bała się nawet zapytać.
    - To od tamtej pory masz te rany – stwierdziła sama, wciąż zszokowana ich widokiem. Jaką cenę musiał zapłacić za ich życia i bezpieczeństwo? Powiodła palcem po długiej, poszarpanej szramie, ścierając z jej brzegów kropelki świeżej krwi. Kiedy wzdrygnął się pod jej dotykiem, uznała, że to z bólu i cofnęła rękę – Dlaczego nikt cię nie uzdrowił? Miałeś przy sobie Rairi i odwiedzałeś wyspę. Wystarczyło poprosić.
     Przez jedną krótką sekundę w jego oczach dostrzegła ból, którego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić oraz bezbrzeżny smutek.
     - To nie jest takie proste, Ariel. Próbowałem wszystkiego, ale…
     - Widzieliście Xandera?
   Malia pojawiła się tak cicho i nagle, że Ariel niemal podskoczyła ze strachem. Odwróciła się gwałtownie, jakby przyłapano ją na czymś niewłaściwym i wtedy dostrzegła na twarzy elfki niepokój.
     - Coś się stało? - zapytał spokojnie Balar. Wyprostował się i wyszedł z wody, sięgając po swoją tunikę. Zanim ją założył, jej uwagę przykuł niezwykły tatuaż na jego piersi. Złote linie łączyły się i przecinały, okalając niesymetryczną gwiazdę spoczywającą na sercu.
     - Moorilil miała przyprowadzić go do głównego budynku, ale zniknął jej z oczu, nic nie mówiąc. Teraz prawie wszyscy go szukają, ale nigdzie nie możemy go znaleźć – elfka westchnęła ciężko i pokręciła głową – Nigdy nam tak nie znikał. Kiedy byli z nim bogowie, zapominaliśmy, że jest tylko chłopcem. Tohen nie jest duża i nie ma na niej wiele miejsc do ukrycia, ale mógł wejść do wody, poślizgnąć się gdzieś, albo…
     - Lepiej nie kończ – przerwała jej Ariel, nawet nie próbując sobie tego wyobrazić i zerknęła na Balara, który pospiesznie zakładał budy – Poszukamy go. Oblecimy wyspę i może z góry go wypatrzymy.
     - Doskonale. Dziękuję – Malia skłoniła się krótko i odbiegła, po drodze nawołując imię chłopca.
     Ariel postanowiła również nie tracić czasu. Na samą myśl, że mogło mu się coś stać, dostała skurczu żołądka.
     - Rozdzielimy się i polecimy z dwóch stron, powoli okrążając wyspę – zdecydował Balar, już rozkładając skrzydła.
     Zrobiła to samo i wzbili się w powietrze w zgodnym rytmie poruszając skrzydłami, jakby ćwiczyli to tysiące razy. Ariel rozejrzała się z góry po okolicy, zastanawiając się, gdzie Xander mógł się schować.
     - Jak to możliwe, że przepadł na tej niewielkiej wyspie i nawet elfy nie mogą go znaleźć? - pomyślała na głos.
     - Chyba wszystkie dzieci są do tego zdolne. Jak tak pomyślę, ty byłaś mistrzynią w zabawie w chowanego. W samym zamku szukaliśmy cię godzinami – odparł z całkowitą powagą, wpatrzony gdzieś w dal.
      - Aha – skwitowała tylko, nie mając więcej żadnych pytań – Daj mi znać, gdybyś go znalazł – mruknęła i pomknęli po niebie w przeciwnych kierunkach.
     Leciała nisko ziemi, żeby przypadkiem nie przeoczyć małej postaci chłopca. Zaglądała w krzaki i pomiędzy drzewa, ale przed oczami wciąż miała te okropne rany na jego plecach, błysk bólu w oczach i czerwień na tunice. Ten widok pewnie długo będzie ją prześladował i nawet nie przychodziło jej nic do głowy jak mogłaby mu się zrewanżować. Czy cokolwiek było w stanie zrekompensować to, ile dla niej zrobił?
     Ariel? Przerwał jej stanowczym głosem. Skup się. Lepiej, żebyśmy znaleźli go przed nastaniem nocy.
     Zreflektowała się szybko i skinęła głową, chociaż nie mógł tego zobaczyć.
     Dobrze.
     Przez jakiś czas leciała nad brzegiem morza i skupiła się na wodzie, sprawdzając, czy przypadkiem nie utonął. Potem skręciła w głąb wyspy, przeleciała nad domami i ogrodem oraz grupkami elfów, również zajętych poszukiwaniami.
    -  Gdzie jesteś, Xander? - mruknęła pod nosem, próbując postawić się w jego sytuacji. Gdyby była kilkuletnim chłopcem, mieszkającym na wyspie elfów, gdzie by się udała?
     Olśniło ją, zanim jej wzrok powędrował w stronę ściany drzew. Gęsty las zajmował znaczną część wyspy i chociaż elfy zapewniały, że są bezpieczni, mieszkały tam dzikie zwierzęta i drapieżniki. Nikt nie pomyślał, że Xander mógłby tam zawędrować, bo z reguły dzieci bały się takich ciemnych, nieznanych miejsc. Nie wiedzieli jednak, że ciekawość bywa silniejsza od strachu. Poza tym Xander nie bał się drzew. On chciał nauczyć się z nimi rozmawiać.
     Ariel wylądowała pospiesznie przed wejściem do lasu. Nie znając tego terenu, mogłaby szukać go do wieczora, ale miała sposób, jak wytropić jego obecność. Kucnęła, położyła dłoń na ziemi i skupiła zmysły na jej szeptach i pulsowaniu, poszukując wśród tysiąca żyjątek i odciśniętych śladów, tych właściwych, należących do chłopca. Zajęło jej to parę minut, ale w końcu go namierzyła.
     - Już do ciebie idę – wyprostowała się z uśmiechem i śmiało wkroczyła pomiędzy drzewa i panujący między nimi półmrok.
     Przez chwilę szła wyznaczaną ścieżką, ale kierowana impulsem z głębi ziemi i echem kroków przebytych przez Xandera, zeszła na bok i z pewnością człowieka, który doskonale wie, dokąd idzie, zagłębiła się w zarośla. Chociaż poza lasem nie widziała jeszcze żadnych zwierząt, tutaj wydawało się aż kipieć od życia. Króliki przebiegały jej drogę i chowały się w krzakach, jakieś mniejsze zwierzątka przemykały poza polem jej widzenia, a kilka razy widziała nawet łanie i gdzieś z daleka wilka. Miała tylko nadzieję, że bez obecności elfów nic ją nie zaatakuje.
     W pewnej chwili drzewa nieco się przerzedziły, wpuszczając strugi światła i właśnie tutaj Ariel odnalazła ich zgubę.
     Xander obejmował korę drzewa, na ile pozwalały mu krótkie ramiona i ze skupioną miną, przyciskał do niej policzek. A co najważniejsze, nic mu nie było.
     - Hej, co tu robisz? - zagadnęła beztrosko, jakby spotkała go całkiem przypadkiem na spacerze.
     Głowę miał zwróconą w drugą stronę, a na dźwięk jej głosu nawet nie drgnął.
     - Wiesz, że cię słyszałem? - odezwał się z dumą przyciszonym głosem, jakby bał się spłoszyć mieszkańców lasu.
    - Naprawdę? - zbliżyła się do niego, szurając po ziemi i nadeptując na gałązki. Mistrzynią skradania się to ona z pewnością nie była – Przyznam, że nie starałam się być cicho, w odróżnieniu od elfów…
     - Elfa też bym usłyszał – stwierdził z pełnym przekonaniem – Kiedy wstrzymam oddech i bardzo mocno się skupię, słyszę pulsowanie. Jeśli w pobliżu ktoś przechodzi, jego rytm się zmienia.
     - I dlatego tu przyszedłeś?
     Skinął głową.
    - Drzewo ma korzenie głęboko w ziemi, którymi odbiera, co się dzieje w lesie. Odróżnia kroki zwierząt od elfów. Dla niego jesteś elfem, chociaż nie chodzisz tak cicho, jak one.
    Ariel poparzyła na chropowaty, wysoki pień i rozłożyste konary, potem na przytulonego do niego chłopca i uśmiechnęła się pod nosem.
     - To od nich dowiedziałeś się tego wszystkiego?
     - Moorilill twierdzi, że ludzie nigdy nie zrozumieją mowy drzew, więc chciałem sam się przekonać. Muszę jej powiedzieć, że to nie jest takie trudne.
     - Jesteś bardzo odważny, że przyszedłeś tutaj sam – kucnęła i strąciła liścia, który zaplątał się w jego włosach – Ale wiesz co? Wszyscy się o ciebie martwią i cię szukają.
     - Naprawdę? - odsunął się w końcu od drzewa i z marsową miną popatrzył na nią dużymi oczami, w których nie było już śladu po obecności bogów – Ja tylko chciałem sprawdzić, czy coś usłyszę. Pomyślałem, że w lesie będzie najlepiej, bo przecież są tu same drzewa i one wciąż ze sobą rozmawiają.
    - Rozumiem – pogłaskała go po włosach i twarzy, jednocześnie sprawdzając dyskretnie czy nic sobie nie zrobił – Mogłeś jednak powiedzieć swojej opiekunce albo innemu elfowi gdzie się wybierasz, a ktoś przyszedłby z tobą. Jesteś jeszcze za mały, żeby znikać tak samemu. Bałam się, że coś ci się stało. Balar też cię jeszcze szuka.
     - Och – Xander zrobił skruszoną minę, w której pojawiło się również poczucie winy – Nie wiedziałem, że to coś złego. Ale ten las jest taki fajny. Są tu zwierzęta, które wcale się mnie nie boją, a ja ich również.
     - Mimo wszystko, nie jest tu do końca bezpiecznie. Masz szczęście, że nie spotkałeś jakiegoś drapieżnika.
     Uśmiechnął się szeroko, jakby rozbawiony jej stwierdzeniem.
     - Przecież wszystkie są oswojone przez elfy. Dlatego niczego się nie boję i ty też nie powinnaś.
     Rozglądając się na boki, wzięła go za rękę i wyprostowała się.
     - W każdym razie lepiej już wracajmy, zanim…
    Xader stał tyłem, więc nie widział, jak z gęstych zarośli, jakby przywołany ich rozmową, wyłonił się tygrys z białą sierścią ozdobioną czarnymi pasami. Kocimi ruchami zbliżył się kawałek, po czym przystanął i poruszając leniwie ogonem, wpatrzył się w nich bladoniebieskimi oczami. Gdyby nie fakt, że z jego gardła wydobył się głuchy pomruk i wyszczerzył ostre zęby, byłby naprawdę pięknym zwierzęciem.
     Ariel zamarła z sercem w gardle, dostrzegając w jego oczach morderczy błysk i głód. Cokolwiek mówiły elfy, żadnego z nich tu nie było, a tygrys najwidoczniej nie wiedział, że powinien być przyjaźnie nastawiony.
     Obserwując jak drapieżnik przysiada na zadzie, a potem znów wstaje i bezszelestnie obchodzi ich bokiem, Ariel bardzo powoli opadła na kolana i przytuliła do siebie Xandera.
     - Nic się nie bój – szepnęła starając się zapanować nad głosem. Jeśli ich zaatakuje, będzie musiała go zabić, ale czy wtedy elfy jej wybaczą?
     - Co się dzieje? - chłopiec próbował się wyrwać i odwrócić głowę w stronę źródła powarkiwania, jednak trzymała go mocno i nie pozwalała, aby zobaczył tygrysa – Co to jest?
     - Bardzo duży kot, który chyba nie jest przyjaźnie nastawiony – odparła cicho i przełknęła ślinę, chociaż w ustach miała całkiem sucho.
     Zieleń jej oczu spotkała się z zimnym błękitem ślepi tygrysa i w tym momencie wszelkie myśli wyparowały jej z głowy, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa, niezdolne nawet do obrony czy ucieczki. Tak mocno obejmowała Xandera, że bezwiednie sprawiała mu ból. Zaczął krzyczeć w jej objęciach i szarpać się, ale ledwo była świadoma jego obecności. Przed oczami miała przesuwające się czarne pręgi na białej sierści, które całkiem ją zahipnotyzowały.
     I wtedy tygrys skoczył.
    Ariel! Cudownie znajomy baryton rozlał się po jej umyśle, przywracając zdolność myślenia
     W tej samej sekundzie Balar spadł prosto z nieba i wylądował na jednym kolanie, zasłaniając ich własnym ciałem. Zdążył tylko osłonić głowę, kiedy drapieżnik wbił się zębami w jego ramię aż do kości. Nie próbował się wyrwać, ani walczyć, tylko zamarł zupełnie nieporuszony, chociaż widziała wyraźnie jego napięte z wysiłku mięśnie i kark. Cała aż się wzdrygnęła i skrzywiła, chociaż on nawet nie jęknął, kiedy na krótką  chwilę odebrała jego ból jak własny.
     Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, kiedy usłyszała jak Balar mruczy coś cicho w języku elfów, jakby nucił piosenkę. Pod wpływem jego głosu jej serce wróciło do normalnego rytmu, a Xander uspokoił się i zwiotczał w jej ramionach. Wychylając się ostrożnie za jego plecy, dostrzegła, że tygrys również zamarł w bezruchu i jak zahipnotyzowany patrzył w czarne oczy mężczyzny, strzygąc uważnie uszami, gdy tymczasem pomiędzy nimi tworzyła się na trawie kałuża krwi. Po chwili puścił jego rękę, zamachał ogonem i wydając z siebie ostatnie parsknięcie, zawrócił i dał susa w zarośla.
      W jednej chwili całe napięcie minęło. Ariel puściła chłopca, który szybko zaczął się rozglądać, czy może jeszcze uda mu się zobaczyć tygrysa i sama odetchnęła głęboko.
     - Nic wam nie jest? - zapytał Balar, który w tym momencie zachwiał się i opadł na drugie kolano, wydając z siebie ciche stęknięcie.
     - Nie, ale ty...
    Pospiesznie uklękła naprzeciwko niego, a na widok jego ręki, którą przycisnął do piersi, wydała okrzyk przerażenia. Głęboka rana po kłach wyglądała paskudnie, a lejąca się z niej krew pobrudziła całe ramię i strumyczkami skapywała na jego tunikę i spodnie.
     - Balar, jesteś ranny! - wykrzyknął Xander i ze łzami w oczach uwiesił się jego szyi – Umrzesz? - zapytał ze strachem.
     Balar zwiesił ciężko głowę, niepokojąco blady, ale zdołał uśmiechnąć się delikatnie.
     - To mi raczej nie grozi.
    - Dokładnie – potwierdziła stanowczo, siląc się na spokój – Daj, zaraz będzie po sprawie - odjęła jego rękę delikatnie od zabrudzonej tuniki, ujęła w obie dłonie i rozpoczęła proces uzdrawiania. Obaj wpatrywali się ranę, która powoli zaczęła się goić i zasklepiać – Dlaczego dałeś się ugryźć? - zapytała w tym czasie, nie unosząc wzroku – Mogłeś go odtrącić i sam zaatakować.
      - To był biały tygrys, Ariel.
     - No i co z tego? Chciał nas zjeść na obiad.
     - To gatunek na wyginięciu i dla elfów są prawie święte. Dawno temu ludzie na nie polowali, aż pozostało ich tylko pięć sztuk. Wtedy elfy zabrały je i ukryły tutaj. Eriianel byłby bardzo niezadowolony, gdyby choć jednemu coś się stało, więc na szczęście nie musiałem posuwać się do ostateczności. To bardzo groźne drapieżniki, które swoim spojrzeniem hipnotyzują ofiarę żeby nie uciekała. To dlatego nie byłaś w stanie nic zrobić. Białych tygrysów nie da się oswoić, ale mowa elfów ich uspokaja.
     - Ja też kiedyś nauczę się elfickiego – zakomunikował z dumą Xander – I będę tak mądry, jak Balar.
     - Oczywiście – Ariel uśmiechnęła się pod nosem i w końcu uniosła wzrok napotykając błyszczącą czerń tęczówek, niczym rozświetlony gwiazdami kosmos – Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy?
     Zdrowym ramieniem objął chłopca, skupiając wzrok na jej dłoniach, pobrudzonych zasychającą krwią.
     -  Zawsze wiem, gdzie jesteś.
    Po ranie pozostał jedynie różowy ślad oraz resztki krwi. Mimo to Ariel nie puściła jego ręki, sięgając jeszcze głębiej w jego organizm, aż odnalazła inne źródło bólu, umiejscowione na plecach i uśmierzyła je. Próbowała uleczyć rany, ale szybko zrozumiała, że mimo swoich umiejętności, nie da rady, więc w końcu się wycofała.
     W pełni zdawała sobie sprawę co by się z nimi stało, gdyby nie zjawił się w porę. Uratował ich, bo miał dostęp do jej umysłu, o co jak widać nie powinna mieć żadnych pretensji.
    - Dziękuję – z namysłem ułożyła jego rękę ostrożnie na jego kolanach, po czym zbliżyła się z włosami zasłaniającymi niemal całą twarz i złożyła na jego policzku delikatny, wręcz ulotny pocałunek - i przepraszam. Za wszystko.
     W tym momencie Xander pociągnął ich oboje za rękawy.
     - Idziemy stąd? Jestem strasznie głodny.
     Balar roześmiał się i wstał lekko, jakby ubyło mu kilka lat.
     - Szczerze mówiąc, ja również. Chyba czeka nas trochę spóźniony obiad.
    - Wszyscy się ucieszą, że nasza zguba się znalazła – dodała wesołym tonem.
     - Czyli ja?
     - Dokładnie.
    Balar wziął Xandera na barana i ramię w ramię ruszyli pomiędzy drzewami w powrotną drogę.
     - Powinieneś najpierw się przebrać i umyć, żeby nie wystraszyć elfów – odezwała się po dłuższej chwili, kiedy odnaleźli już wyznaczoną ścieżkę. Nie potrafiła się powstrzymać i co i raz zerkała na niego z przyjemnością, ale też podziwem. Jak to możliwe, że z chłopcem na barkach, który trzymał się jego włosów, wydawał się jeszcze przystojniejszy?
     - Ty również.
     Skinęła głową, wbijając wzrok w czubki swoich butów i marszcząc brwi.
     - Możesz więcej tego nie robić?
     - Czego?
     - Nie ryzykuj tak ani dla mnie, ani dla nikogo innego. Już zbyt wiele razy otarłeś się o śmierć.
     - Tak bardzo się tym przejmujesz?
    Oczywiście, ty głupku. Jesteś Kruczym Królem i musisz żyć. Musisz wrócić do Rivy i do naszego życia. Dodała w myślach, gdyż nie była pewna czy zdołałaby wypowiedzieć te słowa na głos.
     Serce niespokojnie tłukło jej się w piersi, niczym uwięziony ptak, ale zebrała się na odwagę i uniosła głowę. W tym momencie Xander pociągał go za uszy, aż skrzywił się komicznie.
     - A ja mam pomysł! - obwieścił radośnie chłopiec, wiercąc się na jego barkach – Ożeńcie się, a ja zostanę waszym synem. Nigdy nie miałem mamy i taty, a was lubię najbardziej – pochylił się i objął Balara za szyję – Zgadzacie się?
     Ariel otworzyła szeroko oczy i aż ją zatkało, za to Balar popatrzył na niego całkiem poważnie
     - Nie szkoda by ci było opuszczać elfów i wyspy?
    - W ogóle. Skoro jesteś królem, to Ariel zostanie królową, a ja księciem i zamieszkamy w zamku. To nawet ciekawsze niż rozmowa z drzewami.
     - Tak – mruknął Balar i w namyśle popatrzył przed siebie – Też uważam, że to znacznie ciekawsze.
     Ariel roześmiała się trochę nerwowo i przez resztę drogi nikt już nic nie powiedział.

czwartek, 27 lipca 2017

Rozdział 9

     Niezręczne milczenie trochę ją irytowało. W gruncie rzeczy w postaci kruków i tak nikt się do siebie nie odzywał, ale kiedy opuszczali mury zamku, miała wrażenie, że wojownicy ją ignorują, jakby nie bardzo wiedzieli jak się do niej odnosić. Może poza Oranem, który uśmiechnął się do niej przyjaźnie. W sumie tylko Koll przeszywał ją morderczym spojrzeniem, a potem w ogóle udawał, jakby jej nie było. Całe szczęście, że miała przy sobie Arwela i wszyscy skupili się na zadaniu, odraczając tymczasowo sprawę jej obecności w Zakonie. Nie chciała żadnej łaski z ich strony, chociaż jako Noszący Znak Kruka gdzie miałaby się podziać, gdyby bracia jej nie zaakceptowali?
     Nie zadręczaj się na zapas, skarbie, bo głowa cie od tego rozboli. Nie pozwolę ci nigdzie odejść i pozostali bracia również. Kollem się nie przejmuj, bo ten facet ma dużo mięśni, ale mało rozumu.
     Sereia zachichotała, zadowolona, że nikt inny tego nie słyszał.
    Jak ty to robisz, że zawsze potrafisz poprawić mi humor?
    Jeden z kruków, lecący najbliżej niej, szturchnął ją zaczepnie skrzydłem i mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął.
     To całkiem proste, moja droga. Jego śmiech dotarł do najgłębszych zakamarków jej świadomości, aż w całym ciele poczuła elektryzujące wibracje. Po prostu czytam ci w myślach, co znacznie wszystko ułatwia.
     Z pewnością. Przytaknęła, obniżając nieco lot i skupiając się na dolinie pod nimi, gęsto usianą drzewami. Ale ja również znam twoje myśli i nie widzę w nich, żebyś koncentrował się na zadaniu. Zacznij od tego, że patrz na dół nie na mnie.
     Kruk mrugnął czarnymi oczami, jakby z wyrzutem, ale posłusznie odleciał na bok i skupił całą uwagę na przeczesywaniu okolicy.
      Oran, Ylon, Reeth i Koll znajdowali się w zasięgu jej wzroku, ale jednocześnie na tyle daleko, aby mogli przeszukiwać większy teren. Biały Kruk to znikał, to pojawiał się przed nimi, co i raz zmieniając kierunek ich lotu lub informując o wynikach swoich poszukiwań.
     Zanim wyruszyli, Argon wytłumaczył im konkretnie kogo mają szukać. Grupy nammijskich kobiet na koniach, która podobno przekroczyła granicę Elderolu. Nie było czasu pytać po co się tu zjawiły, a kapitan tego nie powiedział. Nie musiał, bo to wydawało się aż nadto oczywiste. Jeśli wziąć pod uwagę obecną sytuację oraz fakt, że w Nammirze to kobiety były najlepszymi wojowniczkami, można było się domyśleć celu wizyty.
     Co zrobimy, jak je spotkamy? To pytanie dręczyło ją właściwie od kiedy wyruszyli. Była pewna swoich umiejętności, ale nigdy nie spotkała nammijczyków, a nieznajomość możliwości przeciwnika działała na ich niekorzyść. Będziemy walczyć?
    Wątpię, żeby to był cel Białego Kruka, jeśli dojdzie do spotkania. Jestem nawet pewny, że nie dopuści do walki. Najpierw musimy określić ich liczbę i dowiedzieć się dlaczego wtargnęli po kryjomu do naszego kraju. Ale to wszystko pod warunkiem, że najpierw ich znajdziemy.
     To prawda.
    Argon przeniósł ich w pobliże gór Ednor, skąd zaczęli metodyczne poszukiwania, ale chociaż według jego słów, nammijki powinny znajdować się gdzieś w pobliżu, jak dotąd nie zauważyli żadnej grupy na koniach. Posuwali się w głąb kraju, przelatując nad opustoszałymi wioskami, ale poza zwykłymi wędrowcami, nie natknęli się na nic podejrzanego.
    Biały Kruk często zlatywał na ziemię i wypytywał ludzi, aż pojawił się przed nimi w ludzkiej postaci i tylko pokręcił głową. Natychmiast zbili się w grupę, aby usłyszeć co ma do powiedzenia.
     - Nic. Ludzie też ich nie widzieli – oznajmił, z ponurą miną gładząc się po brodzie – Jakby zapadły się pod ziemię. Ale Lunna i Raliel widzieli, jak przechodziły pod górami, więc muszą gdzieś się ukrywać.
   Jeśli to większa grupa, niemożliwe, żeby nikt ich nie zauważył, nawet jeśli wędrowałyby tylko w nocy. Może posiadają jakieś umiejętności powalające stać się niewidzialne.
    To całkiem możliwe.
    Sereia natychmiast powtórzyła swoje przypuszczenia na głos.
    - Nie znamy ich Mocy, więc to mogło by wyjaśnić sprawę ich zniknięcia – przyznał kapitan, a Arwel z dumnym uśmiechem dotknąć jej ramienia – W takim wypadku poszukiwania nie mają sensu. Spróbuje jeszcze popytać ludzi, ale najlepiej będzie, jak wrócimy do Malgarii i zajmiemy się gromadzeniem własnej armii.
   - Mamy przecież tych kamiennych stworów, które zostawiła nam Lunna – przypomniał Oran.
     Argon ściągnął brwi.
    - To za mało. Jakąkolwiek siłę zgromadzimy, to będzie za mało, jeśli… - nie dokończył, posyłając im tylko zamyślone spojrzenie i wskazał ręką na rozpościerającą się pod nimi prowincję Serini – W każdym razie sprawdzimy jeszcze ten teren i będziemy wracać.
    Wszyscy zawrócili i obniżyli lot, aby przeszukać skupiska drzew i wszystkie miejsca, w których mogła ukryć się grupa jeźdźców. Sereia i Arwel trzymali się niedaleko kapitana, dlatego jako pierwsi zauważyli samotną postać na trakcie, do której natychmiast podleciał.
      - Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, Taro.
     Dziewczyna przystanęła na jego widok, mniej zaskoczona niż powinna.
    - Biały Kruk? - uśmiechnęła się ze znużeniem, które aż emanowało z jej byle jak związanych włosów, podkrążonych oczu i wymiętej sukienki. Zerknęła na Sereię i jej towarzysza, po czym jej wzrok powędrował na drzewo za ich plecami, gdzie z szumem skrzydeł zasiadły cztery kruki, obserwując ją czarnymi oczami – Co wy tu robicie?
     - A ty? - kapitan odpowiedział pytaniem na pytanie. Tylko ktoś, kto go dobrze znał, mógłby wyczuć w jego zwykłym, oschłym tonie nutę troski i zaniepokojenia.
    - Ja… - spojrzała na niego przelotnie, jakby nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, po czym spuściła głowę i zacisnęła pięści – Szukałam Ariel, ale jej nie znalazłam. Przepraszam. Spotkałam za to Noxa i on… - w jej oczach zalśniły łzy.
     Argon pokiwał tylko głową i zacisnął palce na jej ramieniu.
     - Rozumiem. W zamku wszystko nam opowiesz.
     Skinął na wojowników i gdy utworzyli wokół niego krąg, przeniósł ich prosto do sali tronowej. Posłał służbę po coś do jedzenia i posilając się przy długim stole, Tara opowiedziała im o tym, jak Nox razem z nephilami chciał zaatakować wioskę, w której akurat nocowała.
     - Zagrodziłam mu drogę i byłam gotowa z nim walczyć, ale wtedy tak po prostu zawrócił i odszedł – głos jej drżał, gdy pochylona nad miską zupy, maczała w niej chleb i wręcz połykała duże kawałki.
     Argon siedział u szczytu i wpatrywał się w nią tak intensywnie, że jego zielone oczy mogłyby wypalić w niej dziurę. Jego broda spoczywała na splecionych dłoniach, które ściskał tak mocno, aż pobielały mu palce. Ciekawe czy tylko Sereia potrafiła dostrzec, że pod maską spokoju, Argon jest kłębkiem nerwów. Najpierw król Riva, a teraz Nox i Ariel. To była jego rodzina, a sama dobrze wiedziała jak to jest, gdy traci się z oczu najbliższe osoby, albo nie potrafi się im pomóc.
     - Powiedział coś? - zapytał Reeth, zerkając na kapitana, który po relacji Tary, zagapił się w jeden punkt i pogrążył we własnych myślach z tak pochmurną miną, że nikt nie śmiał zwracać mu uwagi.
     - Nic – Tara wyczyściła miskę do czysta, odsunęła ją i wzdrygnęła się, unosząc na nich pełne smutku spojrzenie – Nic nie mówił, ale gdybyście go widzieli...I te oczy – znów przeszył ją dreszcz, aż objęła się ramionami i skrzywiła – To z pewnością nie jest Nox jakiego znamy i jakiego ja…
     - Ale skoro się wycofał, może nie jest z nim tak źle – podsunął z nadzieją Oran – Jeśli tylko ktoś przemówi mu do rozsądku, może do nas wróci.
     - Przypominam, że zabijał naszych towarzyszy – warknął Koll, w przypływie złości uderzając dłonią o stół – Nawet, jeśli wróci, czeka go najwyższa kara.
     - Dla ciebie każdy, kto…
    - Każdy widział te czerwone oczy i jego dziwne zachowanie – podjął racjonalnie Ylon – Z pewnością Rairi go kontroluje i raczej nie ma większego wpływu na to, co robi.
    - Ja mu nawet współczuję – Arwel z kwaśną miną podrapał się po krótkich włosach – Można więc go rozgrzeszyć i powiedzieć, że to ta elfka chciała nas pozabijać.
     - A jeśli go…
    - Owszem, powinniśmy go znaleźć, ale tylko po to, żeby zabić, zanim przybędzie tutaj z armią tych umarlaków.
     Sereia chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej Koll, który wciąż z premedytacją ją ignorował i robił wszystko, żeby poczuła się nieważna. Posłała wojownikowi wściekłe spojrzenie i tylko palce Arwela, obejmujące kurczowo je dłoń, powstrzymały ją od rozpętania kłótni.
     Nie warto.
    Argon nagle wyprostował się ze zmarszczonym czołem i spojrzał na Tarę.
    - Dziękuję ci, możesz teraz odpocząć.
    - Ale Ariel…
    Przymknął na chwilę powieki i przywołał na wargi cień uśmiechu.
    - Dostałem od niej wiadomość, że jest w bezpiecznym miejscu, ale na razie musi tam pozostać, aby przygotować się do walki z Niezwyciężonym.
    - Naprawdę? - na te słowa Tara od razu się ożywiła z ulgą w ciemnych oczach.
     - Tak, dlatego nie martw się i odpocznij.
     Skinęła głową, po raz pierwszy uśmiechając się jak dawniej i wymaszerowała z sali.
     - To prawda? - zapytał Reeth, jak tylko zamknęły się za nią drzwi i wszyscy z uwagą popatrzyli na kapitana z tą samą nadzieją. Ariel była nie tylko Potomkiem Liry, ale również ich przyjaciółką.
    Argon schował dłonie pod stół i tylko skinął głową, na powrót przybierając zamyślony wyraz twarzy.
     - W takim razie, świetnie – wykrzyknął Arwel, pstryknął palcami i objął Sereię z szerokim uśmiechem – Skoro nic jej nie jest, jeden problem mamy z głowy.
     - No...a co z tymi nammijskimi wojowniczkami? - zapytała ostrożnie, zerkając na boki, czy nikt jej nie przerwie. Poza Kollem, reszta braci na szczęście traktowała ją z lekką rezerwą, ale przynajmniej nie udawali, że jej tu nie ma.
    - Pewnie dowiemy się o ich lokalizacji, dopiero jak kogoś zaatakują, co może nastąpić w każdej chwili. Teraz jednak bardziej martwi mnie Nox, który kontrolowany, czy nie, najwidoczniej przejął dowodzenie nad nephilami.
     - Nie chciałbym ponownie mieć z nimi do czynienia – Oran wzdrygnął się z odrazą –  Lubiłem Noxa, więc nie wyobrażam sobie, że musiałbym z nim walczyć.
     - Do tego wciąż jest Noszącym Znak Kruka i półelfem z Mocą uzdrawiania, którą, jak już wiemy może wykorzystywać również do zabijania – Reeth westchnął ciężko i pokręcił głową – Zawsze cieszyłem się, że ktoś tak uzdolniony jest jednym z nas i chyba nikt, kto walczył z nim tylko dla treningu, nie potrafił go pokonać. Niezwyciężony ma teraz przeciwko nam nie tylko armię umarłych, ale trójkę ludzi władających potężną Mocą. Gdyby chociaż król Riva…
     - Nadal uważam, że najpierw powinniśmy zająć się Noxem, a nie czekać, aż sam do nas przyjdzie.
     Argon wstał gwałtownie, aż odsunięte krzesło zaszurało głośno o posadzkę, czym skupił na sobie ich spojrzenia. Wlewające się do środka popołudniowe słońce oświetlało napiętą bliznę na jego policzku oraz roztańczone drobinki kurzu, unoszące się nad stołem.
     - Ja się tym zajmę, a wy macie zostać w Malgarii i przygotować wszystko na atak – odezwał się władczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem - Niedługo pełnia czerwonego księżyca i bez względu na wszystko, musimy chronić Kruczego Króla.
Koll również wstał i z groźną miną wskazał na Sereię.
     - My, czyli również ona? Nie należy do Zakonu i chyba czas, żeby zdecydować o jej odejściu. Nie mam zamiaru niczego robić, kiedy ona tu jest.
    - Doskonale – wysyczał Argon i zmierzył go tak ostrym spojrzeniem, że ten rosły wojownik natychmiast spuścił głowę i skulił się pod naporem gniewu Białego Kruka – Rób sobie co chcesz, ale dla twojej i wszystkich informacji, niniejszym przywracam Sereię do Zakonu Kruka i to bez żadnych dyskusji. Nie obchodzi mnie czy jest kobietą, czy nie, posiada znamię Kruka i jej miejsce jest tutaj. Poza tym jest nas i tak mało, a strata kogoś takiego jak ona, oznaczałaby dla nas przegraną. Mam nadzieję, że wyraziłem się wystarczająco jasno i nie usłyszę więcej, że coś się komuś nie podoba.
     Po tych słowach odwrócił się na pięcie i opuścił salę, pozostawiając ich w lekkim osłupieniu. Argon znany był ze swojej szorstkiej stanowczości, ale teraz pobił sam siebie. Jakby nie patrzeć pod nieobecność króla każde jego słowo, było prawem.
    A więc to na tyle…
   Arwel skinął powoli głową, gapiąc się na drzwi, po czym w następnej chwili poderwał ją gwałtownie z krzesła i na oczach braci po raz pierwszy wycisnął na jej ustach gorący pocałunek.
   - Witaj z powrotem, towarzyszko broni – wyszeptał z najszerszym ze swoich uśmiechów, który rozświetlił mu oczy.
    Koll demonstracyjnie wyszedł za kapitanem bez jednego słowa, ale jakoś nikt się nim nie przejmował.
    - Cieszę się, że znów do nas dołączysz – pozostali bracia otoczyli ich i klepali po plecach, wyrażając swoją aprobatę i życzliwość.
    - To teraz jesteś nasza siostrą?
    - A tak właściwie jak mamy się teraz do ciebie zwracać?
    Sereia odsunęła się od Arwela, dopiero teraz uświadamiając sobie, że wciąż ma na sobie sukienkę, w której opuściła celę. Poczuła się dziwnie skrępowana przed tymi mężczyznami, którzy choć stanowili część jej życia, nie widzieli jej jeszcze w takiej postaci.
    - Jak chcecie, a teraz przepraszam was, ale muszę coś zrobić – wymruczała i wybiegła z sali, zanim padłyby kolejne uciążliwe pytania.
    Pobiegła prosto do swojej komnaty, gdzie przebrała się w swój ulubiony zestaw, czyli spodnie i luźną tunikę, które nosiła już tak długo, że stały się jej drugą skórą. Ochlapała twarz zimną wodą z miski, przejechała wilgotnymi palcami po krótkich włosach i stanęła przed lustrem w kącie. Z drugiej strony odbicia spoglądał na nią Falen, delikatnej urody wojownik, którym stała się po przekroczeniu murów tego zamku. Dotknęła znamienia w kształcie pióra na czole, które zapulsowało delikatnie w rytm jej serca. Czy gdyby nie ta Moc, wiodłaby teraz życie zwyczajnej kobiety, a jej jedynym zmartwieniem byłyby zakupy i dbanie o dom i dzieci?
     Na szczęście dla siebie urodziła się jako Noszący Znak Kruka. Bez walki, Arwela i Zakonu nie byłaby Falenem, a już tym bardziej Sereią, ale kimś, kogo sama by nie rozpoznawała.
     Nie chciałabym innego życia, nawet gdybym mogła o tym decydować.
    Przemierzając pospiesznie zamkowe korytarze w jej uszach wciąż brzmiały słowa Argona: „ ...strata kogoś takiego jak ona, oznaczałaby dla nas przegraną”.
    Czy to oznaczało, że była dla nich tak ważna? Najwidoczniej kapitan cenił ją bardziej, niż ona samą siebie. Zawsze czuła się częścią Zakonu przez swoją Moc, ale starsi wojownicy niezbyt liczyli się z jej zdaniem i w gruncie rzeczy robiła tylko, to co do niej należało. Ukrywała nie tylko swoją płeć, ale też prawdziwe umiejętności. Może jednak, skoro Biały Kruk pokładał w niej tyle nadziei, wręcz powinna sprawić, żeby reszta również ją doceniła.
    Poszła na pole treningowe, gdzie po jakimś czasie Arwel zastał ją pośrodku udeptanego placu, tak bardzo skupioną, że nie od razu wyczuła jego obecność.
   A ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Odpowiedział łagodnie na jej wcześniejszą myśl.
    Nie odwróciła się, kiedy przystanął za jej plecami i tylko skinęła głową, że go usłyszała. Spuściła wzrok na piach, na którym odcisnęły się ślady setki trenujących tu wojowników. Jej również.
     - Pamiętasz jak walczyłam tu z Noxem? - odezwała się w końcu nie oczekując odpowiedzi – Wtedy pomyślałam, jak to dobrze, że jest po naszej stronie. Może poza kapitanem, nie mierzyłam się z silniejszym wojownikiem.
    - Ale go pokonałaś.
    - Tylko dlatego, że mnie dotknął i spanikowałam. Nawet dla mnie jest za szybki
    - Dla każdego z nas. Mimo tego, co zrobił nadal za bardzo go lubię, żeby go zabić.
    - Ja też. Ale być może nie będziemy mieli wyjścia.
    Uwolniona Moc znamienia pulsowała w niej i narastała, wnikając w kości i mięśnie, tworząc pod ubraniem skomplikowane wzory na ciele. Podeszła do sporego głazu za wyznaczonym polem, który często służył obserwującym za siedzisko i lekko nacisnęła stopą. Już raz użyła tej Mocy w walce z centaurami, chociaż w gruncie rzeczy nigdy nie była jej potrzebna. Teraz, nie zamierzała dłużej jej ukrywać.
     Kamień pod jej nogą rozleciał się na drobne kawałki, a popękana ziemia zatrzęsła się gwałtownie, aż Arwel upadł na pośladki.
     - Na nephile nie podziała kontrola umysłu, ale czysta siła. To nam teraz najbardziej potrzebne – odwróciła się w stronę wojownika i po raz pierwszy odkąd się poznali, dostrzegła na jego twarzy cień lęku przed jej siłą. W jego czekoladowych oczach widziała własne odbicie, które naprawdę jej się spodobało. Uśmiechnęła się jedną stroną ust i podała mu rękę, bardzo uważając, żeby nie zmiażdżyć mu kości – To, co? Masz ochotę ze mną potrenować?

***

     Rairi dawno nie była tak wściekła. Ten głupi Biały Kruk ośmielił się przerwać jej zabawę, zadrwił z niej i to tuż przed jej nosem. Kusiło ją, bardzo ją kusiło, żeby polecieć za nimi i pozabijać wszystkie, przeklęte krucze pomioty. Nawet wszyscy razem nie stanowili dla niej zagrożenia, choć jeśli chodziło o Białego Kruka, musiała być bardziej czujna. Naprawdę miała ochotę pozbyć się ich raz na zawsze, ale obiecała Balarowi, że poczeka z tym na niego. Perspektywa oglądania go w walce z Zakonem była znacznie bardziej zabawna i pociągająca, niż osobista, samotna zemsta.
    Aby się uspokoić poleciała na wyspę Aznar, przy okazji delektując się poczuciem wolności, jaką dawały skrzydła. Stanowiły dopełnienie jej potęgi, piękna i władzy. I teraz idealnie pasowała do swojego Kruczego Króla.
    Niebo pokryło się ciemnymi chmurami, ale w głębi Czarnej Wieży nawet w słoneczny dzień panowały ciemności, więc ani pogoda, ani pora dnia nie miała tu żadnego znaczenia. Dla wyostrzonego wzroku Rairi wystarczyła słaba poświata bijąca od szklanego sarkofagu. Jego wieko było już szeroko otwarte i tylko słabnąca bariera dzieliła duszę Gathalaga od wolności.
     Już niedługo. Tylko kilka dni.
    Kiedy stąd wyjdziesz, nie będziesz miał większego wyboru, jak podporządkować się mojej woli, elfie.
    Obserwując czarną masę, leniwie muskającą ściany swojego więzienia, uśmiechała się do siebie w mroku, nie próbując nawet udawać, że darzy go jakimkolwiek szacunkiem. Wyczuwała jego zadowolenie oraz wydobywające się na zewnątrz pokłady Mocy, jeszcze nie przebudzone, a już wyczuwalne w powietrzu, przenikające zmysły.
   Och, może i jesteś starszy ode mnie, ale potrzeba czegoś więcej, żeby mi zaimponować.
    - Jak idą przygotowania – zagrzmiał głos zniekształconym, tubalnym barytonem, który wcale jej się nie podobał, gdyż nie miał w sobie ani krzty subtelnej delikatności Nieśmiertelnego.
    - Wprost znakomicie – odparła słodko, mrużąc oczy niczym zadowolona kotka – Nie może być lepiej, więc nie musisz się o nic martwić.
    - A Balar? Zdąży wrócić?
    - Będzie na czas, żeby być świadkiem twojego przebudzenia.
    - Mam nadzieję, że zdobędzie kamienie, żebym mógł zyskać boską potęgę.
    To ja będę jedyną boginią, a tobie łaskawie pozwolę oddawać mi cześć.
    - Jestem przekonana, że wszystko pójdzie po twojej myśli – na jej wargach zaigrało rozbawienie – Od kiedy Potomek jest w naszych rękach, już nikt ci nie zagrozi.
    - Nareszcie! - dusza radośnie wywinęła kilka ósemek, a Rairi pozwoliła sobie na ciche roześmianie się – Po tych wszystkich stuleciach poniżania w końcu nadszedł dzień, kiedy zawładnę ziemią i będę mógł rzucić wyzwanie bogom.
   Skrzyżowała przed sobą ramiona i niby od niechcenia zaczęła oglądać swoje wypielęgnowane paznokcie.
    - Gratuluję – nawet jeśli dosłyszał sarkazm w jej głosie, było jej wszystko jedno – Twoja armia zebrana na wyspie zaczyna się nudzić. Może przyda im się małe rozprostowanie kości, przed wielką bitwą. Zabiorę ich na ląd i…
    - Nie! - to jedno słowo odbiło się od sklepienia i zawibrowało w ciemności gniewnym rozkazem – Jak słusznie zauważyłaś, to moja armia i mają czekać, aż powstanę w nowym ciele i przejmę dowództwo.
    - Jak sobie życzysz – zgodziła się przymilnym głosem, chociaż zmarszczyła brwi z poirytowania - Jednak nadal nie rozumiem, czemu Balar zgromadził ich akurat tutaj, skoro na lądzie bardziej by się przydali.
    - Wykonał dobrą robotę, gromadząc wokół mnie wierne sługi, a co z nimi zrobię, to już moja decyzja Rairi. Ty się zajmij swoimi sprawami i zadbaj o to, żeby podczas pełni nic mi nie przeszkodziło, jasne?
    Rozkazująca nuta w jego głosie sprawiła, że miała ochotę roztrzaskać sarkofag, razem z zawartością.
    Śmiesz mnie pouczać, kiedy jesteś w tak żałosnej formie?
   Odwróciła głowę i zacisnęła usta, hamując się od zrobienia czegoś, co później mogłaby żałować.
    - Jak sobie życzysz – mruknęła i opuściła podziemną komnatę w podobnym nastroju, w jakim do niej weszła.
    Straciła ochotę na latanie i nawet atakowanie wiosek przestało sprawiać jej przyjemność w pojedynkę.
    Wszystkie jej myśli podążały ku jednej osobie. Tylko on jeden mógłby teraz poprawić jej humor.
    Wślizgnęła się bezszelestnie do pokoju na szczycie wieży, chociaż wiedziała, że nikogo tu nie zastanie. Nie zapalała światła, gdyż widok zalegającego wszędzie kurzu oraz pustego łóżka tylko jeszcze bardziej popsuje jej humor. W ciszy, otoczona mrokiem, podeszła do okna i spojrzała w dół, na ledwo widoczny las namiotów.
    Wszystko, nawet ta armia przypomniało jej Balara. W tym pokoiku spędzili naprawdę przyjemne chwile i miała wrażenie, że jego obecność tutaj wciąż jest namacalna.
    Tęskniła za czernią jego oczu, głosem i nawet najbardziej ponurym uśmiechem. Od czasów Derona w jej sercu nie było miejsca na nikogo innego, ale Balara naprawdę pokochała i czuła, że to właśnie ten, z którym mogłaby spędzić całą wieczność.
    Jej ciało tęskniło za jego dotykiem do tego stopnia, że powoli zmieniało się w zimną bryłę lodu. Tylko wspomnienie ich wspólnych chwil i silnych dłoni, które przynosiły tyle rozkoszy, utrzymywało w niej resztki ciepła.
    Zadrżała i objęła się ciasno ramionami, kierując wzrok na ciemny, bezkresny horyzont. Balar był teraz tak daleko od niej, że nie potrafiła odnaleźć jego umysłu nawet wtedy, gdy bardzo się starała.
     - Wracaj do mnie jak najszybciej, mój ukochany królu.
    Jeszcze tylko kilka dni.
     Razem stworzą jej wymarzony świat i nigdy więcej nie będzie samotna.


***

    Nikomu wcześnie nie powiedział, że dostał wiadomość również od Ariel, uznał jednak, że akurat tego nie musiał zachować w sekrecie. Argon był bardzo zdziwiony, kiedy w swojej komnacie zastał małego, lodowego ptaszka, którego już kiedyś jego siostra do niego przysłała.
    „Jestem bezpieczna. Nie szukajcie mnie. Wrócę sama”.
    Tylko tyle, albo aż tyle, bo słowa wyszeptane mu do ucha jej głosem były znacznie bardziej wiarygodne niż te wypisane ręką zdrajcy.
    Nadal nie wiedział gdzie jest, ani po co ta cała tajemnica, ale jednego mógł być pewny. Była bezpieczna i na tyle silna, że mógł jej zaufać, cokolwiek się z nią działo.
    W jego życiu była już tylko trójka ludzi, których kochał i pragnął chronić. I wszyscy pozostawili go teraz samego, jakby chcieli go za coś ukarać. Może za mało poświęcał im czasu, był za surowy, albo nie zdołał zapewnić im bezpieczeństwa?
    Riva wciąż leżał nieprzytomny i nic nie wskazywało na to, żeby miało mu się polepszyć.
     Ariel nie było nawet w Elderolu i dorosła na tyle, że nie potrzebowała jego pomocy.
    A Nox…
    Właśnie.
    Wobec przybranego syna czuł się najbardziej winny. Nie miało tu znaczenia to, że gdy go znalazł, sam był jeszcze młody, bo przecież Riva również został królem zbyt wcześnie. Zawsze czuł się bardziej dorosły od innych w swoim wieku, a jego życie polegało głównie na doradzaniu Rivie. Wziął za Noxa odpowiedzialność nie dlatego, że tak było trzeba, ale sam tego chciał i był na to gotowy. Półelf bezsprzecznie znalazł miejsce w jego twardym sercu wojownika i nie raz dawał mu odczuć, że jest dla niego ważny. Jego błąd polegał na tym, że zbyt szybko oddał go w ręce nauczycieli i zaczął traktować jak resztę braci z Zakonu, sam zbyt pochłonięty towarzyszeniu Rivie, by zauważyć, że przede wszystkim chłopak nadal potrzebował jego zainteresowania i wsparcia. Może dlatego nigdy tak naprawdę nie widział, że Nox nosił w sobie tajemnicę, przez którą trzymał się na dystans i był zamknięty w sobie.
     W gruncie rzeczy Argon tak naprawdę nie znał swojego przyrodniego syna i teraz żałował, że kiedy go znalazł, nie nadal mu Imienia. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
    Mimo obaw i ostrzegawczego głosu wewnątrz siebie, że będzie tego żałować, postanowił sam odnaleźć Noxa i na własne oczy zobaczyć to, co opowiadała o nim Tara. Nie zastanawiał się, co powie, kiedy już przed nim stanie. Nie był najlepszy w wyrażaniu uczuć, ale nie sądził też, że tym razem zwykłe „ wracaj do domu”, abo „potrzebuję cię”, wystarczyło. Być może nic nie powie, bo to już nie będzie miało znaczenia.
    Po co w ogóle go szukam? Zastanawiał się usilnie gdy od dobrych dwóch godzin przecinał niebo białymi skrzydłami lub teleportował się z miejsca na miejsce. Omijał wszelkie osiedla ludzkie i otwarte przestrzenie, bo gdyby był Noxem, ukrywałby się w jakimś bardziej osłoniętym miejscu.
    W prowincji Serini znajdowało się najwięcej jaskiń i właśnie przy jednej z nich odnalazł półelfa.
   Tyle, że Nox kompletnie nie przypominał tego pięknego chłopca, który zawsze więcej wspólnego miał z Nieśmiertelnymi.
     Nox, który akurat wyszedł z ciemnego otworu jaskini był wynędzniałym i brudnym człowiekiem o spowolnionych, niezgrabnych ruchach. Na sobie wciąż miał ubranie, w którym im uciekł, teraz brudne i w wielu miejscach podarte.
    Kapitan wylądował na jednym z pobliskich drzew i ze ściśniętym sercem obserwował jak mruży czerwone oczy i drapie się brudnymi paznokciami po jeszcze brudniejszych włosach, które chyba bardzo dawno nie widziały wody ani grzebienia. Przysiadł na kamieniu przy jaskini, odwinął jakiś pakunek i rzucił się łapczywie na jedzenie, jakby nie miał nic w ustach od miesiąca.
    Argon nie wiedział co o tym myśleć, ani co teraz powinien zrobić. Nie mógł patrzeć na półelfa, który zachowywał się jak dzikie zwierzę, a jednocześnie nie potrafił oderwać od niego wzroku, ogłuszony, jak bardzo człowiek może się zmienić. Gdzieś w środku narastała w nim zimna bryła przerażenia i lęku, że to po części jego wina. W momencie utraty trzech ukochanych osób, stracił kontrolę nad swoim życiem.
    Poczekał, aż Nox skończy jeść i dopiero wtedy zeskoczył na ziemię. Chłopak nie poderwał się na jego widok z zaskoczeniem czy przestrachem, ale wstał leniwie i poparzył na niego tymi szkarłatnymi tęczówkami z taką obojętnością, że Argona zdjęła zimna groza.
    - Co tu robisz, Noxie? - odezwał się ostrożnie, z wielkim trudem nie odwracając wzroku.
    Nic. Chłopak patrzył na niego z kompletną pustką i tłuszczem na brodzie, jakby miał przed sobą całkiem obcą osobę. Otaczał go nieprzyjemny odór zgnilizny i śmierci, który wydobywał się również z wnętrza jaskini.
    - Poznajesz mnie? - Argon zmienił ton na bardziej łagodny, zupełnie jak kiedyś, gdy chciał, aby mały Nox mu zaufał.
    Uniósł ręce i zbliżył się bardzo powoli, aby pokazać, że nie ma złych zamiarów. Półelf wciąż stał bez ruchu, z kamiennym wyrazem twarzy i tylko patrzył na niego czasami tylko mrugając.
    - Dlaczego się chowasz, Noxie? - kapitan zatrzymał się kilka kroków od niego ze ściśniętym gardłem i sercem boleśnie obijającym się o pierś – Jeśli teraz ze mną pójdziesz, nikt cię nie zabije. Wszyscy tylko chcą, żebyś wrócił – bardzo powoli wyciągnął w jego stronę dłoń – Wrócisz ze mną do domu, synu?
    Już prawie dotknął jego ramienia, gdy półelf zaskoczył go, nagle ożywając. Z tą samą, zatrważającą obojętnością jednym ciosem powalił go na ziemię, złapał go za gardło i wbił kolano w jego brzuch, aż uszło z niego całe powietrze.
   Argon mógłby po prostu zniknąć, ale nie potrafił się ruszyć ani obronić, zahipnotyzowany czerwienią tych oczu, które w zapadającym zmierzchu wydawały się lekko lśnić.
    - Wiedziałam, że przybędziesz po swojego wychowanka, Biały Kruku – głos, który wydobył się z ust Noxa był chropowaty jak wysuszona kora drzewa i z pewnością nie należał do niego – Śmiałeś ze mnie zakpić i sądziłeś, że puszczę ci to płazem?
    Argon próbował się podnieść, ale wtedy noga wbiła mu się pod żebra, jeszcze mocniej przygniatając do ziemi. Jak na tak wychudzonego, Nox miał zadziwiająco dużo siły.
     - Kim jeste…
     Jego wargi rozciągnęły się w ironicznym grymasie.
     - Jak na posłańca bogów jesteś mało rozgarnięty, kruczy pomiocie.
     - Rairi?
     - Zgadza się – półelf pochylił się nad nim i brudnym palcem dotknął białego pióra na czole z miną wyrażającą jedynie pogardę – Nie sądziłam, że tak bardzo przywiążesz się do tego dzieciaka, aż będziesz go szukał nawet po tym, co wam zrobił. Już zabierając go ze sobą do zamku, popełniłeś duży błąd. A jeszcze większy zrobiłeś, ufając mu tak ślepo i bezgranicznie. Nawet przez moment nie pomyślałeś, że znalezienie go nie było zwykłym przypadkiem.
     - Więc Nox…
    Jego twarz i szare, sterczące włosy przesłaniały mu resztę świata, wydobywając wspomnienia, które teraz wydały się odległe i zabarwione fałszem. W duchu uparcie powtarzał sobie, że to nie jest prawdziwy Nox, nie ten którego on wychował i pokochał, bo to by oznaczało, że od samego początku to, co ich łączyło było tylko iluzją.
    - To ja pozwoliłam ci go znaleźć i chociaż go wychowałeś, nigdy nie miał być przeznaczony dla ciebie, tylko do zabicia Noszących Znak Kruka.
     Argon otworzył szeroko oczy, wstrząśnięty prawdą, która uderzyła go boleśniej, niż fizyczny cios.
     - Ale...dlaczego akurat Nox?
    - Ponieważ to mój syn, a z łączącą nas więzią mogę zrobić z nim cokolwiek zechcę. Kiedy każę mu cię zabić, nawet nie mrugnie okiem. To w dzieciach jest najpiękniejsze, nie sądzisz, Biały Kruku? Ślepie posłuszeństwo.
    Usłyszał jakiś szelest i kątem oka zobaczył jak z ciemnego otworu jaskini wychyla się nephil, a potem kolejny, jeszcze jeden i następny, aż w mroku widział już całe zastępy umarłych o białych kościach i gnijących ciałach.
    Na widok jego miny, Rairi roześmiała się głosem chłopaka, nieprzyjemnym i suchym.
    - To jeszcze nie cała armia. Kiedy przybędą już wszyscy, możesz oczekiwać Noxa u wrót Malgarii. Dopiero wtedy poznasz prawdziwy smak rozpaczy.
    Urywany, zimny śmiech połelfa spłoszył ptaki i towarzyszył Argonowi, kiedy znikał w rozbłysku światła, zwyczajnie uciekając. Rozbrzmiewał mu jeszcze w uszach nawet wtedy, gdy był już daleko, w bezpiecznych murach zamku, we własnej komnacie. Słyszał go nawet, gdy kładł się spać, a gdy zasnął, przed oczami miał upiorną twarz Noxa, który dusił go z uśmiechem zadowolenia, a Rairi stała obok i głaskała go po głowie. Swojego syna.
    Argon wychował mordercę i wroga, a to spotkanie uświadomiło mu, że pozostały mu tylko dwie ukochane osoby. Bo Noxa będzie musiał zabić.

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych