środa, 12 lipca 2017

Rozdział 4

     Balar zaprowadził Xandera z powrotem do sali i przeprosił elfy, tłumacząc, że są zmęczeni i udadzą się już na spoczynek. Następnie wrócił do Ariel i poprowadził ją skrajem lasu, między rozsianymi wokół budynkami, w stronę stojącej na uboczu samotnej chaty.
    „ Dobrze, ale ani dnia więcej. Nadal ci nie ufam i jeśli spróbujesz coś zrobić, nie zawaham się użyć Mocy.”
     Jej słowa wciąż rozbrzmiewały mu w uszach, gdy co i raz zerkał za siebie, chociaż nie musiał sprawdzać, czy za nim idzie. Trzymała się kilka kroków z tyłu, utrzymując bezpieczny dystans. Bez słowa rozglądała się po wyspie, a zmarszczone brwi i zaciśnięte usta były najlepszym dowodem, że wciąż nie zamierza mu ufać i tracić czujności. Nie potępiał jej za to, a wręcz rozumiał. Przyprowadził ją tutaj na siłę i obawiał się, że nie będzie chciała nawet go słuchać, że zaatakuje go i odleci, niszcząc cały jego trud i lata przygotowań.
Ale to krótkie „dobrze” w zupełności wystarczyło, aby zdjąć z jego serca i barków ciężar niepewności i strachu, które tak długo go przygniatały. To jedno słowo z jej ust było niczym mały opatrunek na jedno z tysiąca ran jego duszy.
    Prawie wszystkie elfy zgromadziły się w sali na kolacji, dlatego na wyspie panował kojący spokój i cisza. Zwykłe odgłosy nocy oraz łagodny szum fal, tak inny od wściekłego huku na wyspie Aznar, dawały mu wytchnienie i poczucie bezpieczeństwa. Tutaj czuł się jak w domu i nie musiał się niczego obawiać, ani pilnować własnych myśli. Dlatego zależało mu, żeby Ariel również poczuła, że w tym miejscu nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, zwłaszcza z jego strony.
     W tej chwili wpatrywała się w jego plecy, skupiona na plamkach krwi na tunice. Zastanawiała się skąd się wzięły, czy jego lekko kulejący krok ma z tym coś wspólnego i czy to sprawia mu ból. Pytania kłębiły się w jej głowie niczym ruj pszczół, ale żadnego nie zadała głośno i milczała uparcie przez całą drogę. Balar uśmiechnął się pod nosem. Nie była w stanie wychwycić jego myśli, bo inaczej wiedziała by, że owszem, czuje ból. Czasem tak nieznośny, że zdawał się przenikać każdą komórkę jego ciała. Rany, jakie zadali mu zmarli, gdy schodził do podziemnego świata Jormunga nigdy się nie goiły i otwierały się przy każdym wysiłku. Długie szramy wyglądały tak, jakby jego plecy rozorały pazury dzikiego zwierza i wciąż piekły.
    Ale przyzwyczaił się do bólu i zaakceptował go, jako część swojej pokuty. Stał się przyjacielem i wiernym towarzyszem jego życia. Przyjmował go z cichą pokorą, bo w gruncie rzeczy nie miał innego wyjścia. Gdyby Ariel tylko wiedziała...
    - Jesteśmy na miejscu – odezwał się głośno, kiedy stanęli przed prostą, drewnianą chatką, samotnie przycupniętą w głębi wyspy, między lasem a morzem.
- Skąd wiesz, że to ten? Wszystkie są takie same.
   - Ponieważ tutaj mieszkam, kiedy odwiedzam elfy. Można powiedzieć, że to mój dom.
   Ariel rozglądała się uważnie wokół, chłonąc otaczający ich krajobraz, który znał już na pamięć. Nie musiał się odwracać, bo teraz widział wszystko jej oczami. Ścianę lasu za domem, skąd dobiegało pohukiwanie sowy, szemrzącą rzekę, przepływającą zaledwie kilka metrów dalej oraz wysokie, stare drzewo rosnące tak blisko, że jego rozłożyste gałęzie dotykały dachu i w słoneczne dni tworzyły przyjemny cień. Kiedy był tutaj sam, wiele razy wyobrażał sobie jak stoi obok niego tak, jak teraz i patrzy na to wszystko, co było jego schronieniem. Wyobrażał sobie, jak zasypuje go pytaniami, a tymczasem jej jedyną reakcją było lekkie wygięcie brwi i otoczenie się ramionami.
    Otworzył drzwi, starając się ignorować jej wrogą postawę i lęk przed przestąpieniem progu, jakby w środku miało czekać na nią jakieś zagrożenie.
    - Może nie są to pałacowe wygody, ale można przywyknąć.
    Odsunął się, aby ją przepuścić i stanął w drzwiach, za jej plecami. Stworzył magiczną kulę światła, która poszybowała pod sufit, przeganiając z kątów mrok i jej lęki. Następnie podążył za jej wzrokiem, który przesuwał się po dużej izbie, stanowiącej jedyne pomieszczenie domu. Balar z zadowoleniem stwierdził, że w czasie jego nieobecności nic się nie zmieniło i wszystko stało na swoim miejscu. Elfy dbały o porządek, jakby był stałym mieszkańcem i nawet po miesiącach nieobecności, nie znalazł ani drobinki kurzu.
    Nigdy nie potrzebował wiele, więc pokój był właściwie pusty, nie licząc stolika przy jednym z trzech okien i dużego łóżka pośrodku, na którym leżała już świeża pościel i stos poduszek.
    Ze swojego miejsca widział tylko jej napięte plecy i burzę rudych włosów odcinających się od kremowej sukienki. Nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy, ale dokładnie wiedział na co patrzy w danej chwili.
    - Nie ma szafy. Mamy chodzić w tym samym przez dwa tygodnie? – Zapytała szorstko.
    - Elfy dostarczą nam ubrania, jakie będziesz potrzebować i w jakim zechcesz kolorze – miał już gotową odpowiedź.
    - A jedzenie? Nie widzę nawet szafek, więc pewnie to też dostaniemy od elfów?
   - Zgadza się – dostrzegł, że skupiła się na dużym łóżku i wyczytał jej myśli, zanim sama je złożyła w kolejne pytanie – Dom jest dostosowany dla jednej osoby, ale jakoś...
W tym momencie odwróciła się gwałtownie i przeszyła go chyba najbardziej ponurym i ostrym spojrzeniem, na jaki było ją stać. Role się odwróciły. Teraz to on musiał wytrzymać jej spojrzenie, jak ona to robiła tyle razy, z właściwym sobie uporem i odwagą, którą zawsze w niej podziwiał. Patrzyła na niego jak na wroga, jak na obcego człowieka, który nie miał i nie ma z nią nic wspólnego. I chociaż nie miał do niej o to żalu i tak zawładnął nim smutek.
- Myślałeś, że będę spała z tobą pod jednym dachem? Może któryś elf cię przygarnie, albo zbuduj sobie własną chatę. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, byle z dala ode mnie - z tymi słowami wypchnęła go za próg i posyłając mu ostatnie, chłodne spojrzenie, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem jego własnego domu.
Balar westchnął cicho, właściwie spodziewając się takiej reakcji. Przez chwilę jeszcze stał przed drzwiami, otoczony nikłym blaskiem wylewającym się ze szpar, po czym wcisnął ręce do kieszeni spodni, odwrócił się i wolnym krokiem udał się na spacer wokół wyspy.
Szedł bez konkretnego celu, nogi same przemierzały znajome ścieżki i wybierały kierunek, bez udziału umysłu. Na Rohe panowała zupełnie inna atmosfera niż w pozostałej części świata. Wszystko, nawet powietrze przepełnione było spokojem i jakąś specyficzną aurą eteryczności, zupełnie oderwanej od rzeczywistości, w której musiał żyć. Przy każdym kolejnym kroku coraz bardziej odczuwał skutki zmęczenia. Jego ruchy stały się ociężałe, plecy i ramiona sztywne i obolałe. Ucisk w piersi oraz to, co przygniatało mu barki nie miało raczej wiele wspólnego z fizycznym zmęczeniem.
Już z daleka dostrzegł miejsce skąd przybyli. Ciemna toń wody lekko falowała, zaś statek – widmo, „Czarna Pani”, stapiał się z mrokiem nocy. Nikła świadomość była teraz nieszkodliwa, tym bardziej, że znajdował się częściowo za barierą. Zresztą jego dziób zarył w ziemię tak głęboko, że nie było szansy, aby się wydostał.
Patrząc teraz na statek, przed oczami miał cuchnącą śmiercią załogę nephilów, których sam sprowadził na ten świat oraz pełen ostrych zębów uśmiech Jormunga, boga śmierci.
Balar odwrócił się z odrazą na twarzy i pokuśtykał w przeciwnym kierunku. Przeszedł kawałek w głąb wyspy i kiedy statek zniknął mu z oczu, zakręcił z powrotem w stronę morza i przystanął na trawiastym brzegu. Złączył dłonie za plecami i zapatrzył się w dal, ale zamiast nieba i horyzontu, jego oczy zasnuła lepka czerwień krwi. Zacisnął mocno powieki, ale nawet wtedy czuł jej metaliczny zapach, miał ją na języku. Z ciemności, która na niego naparła, wyłoniły się martwe twarze oraz roześmiana Rairi.
Jej głos wciąż rozbrzmiewał mu w głowie, chociaż tutaj nie mogła go dosięgnąć.
Odetchnął głęboko i wtedy jego wyczulony słuch wychwycił ciche, prawie bezszelestne kroki. W jednej sekundzie spiął wszystkie mięśnie i odwrócił się gwałtownie, gotowy zaatakować tego, kto naszedł go od tyłu.
Na widok Eriianela, rozluźnił się, a rysy jego twarzy złagodniały, choć na czole pozostało kilka zmarszczek.
- To... ty – mruknął, próbując ukryć swoją gwałtowną reakcję.
    - Chyba nie sądziłeś, że cię zaatakuje? – w głosie elfa nie było rozbawienia, ale bardziej współczucie i zrozumienie – Wiesz, że tutaj masz samych przyjaciół, Balarze – kiedy skinął tylko głową, Eriianel przyjrzał mu się z troską – Nie wyglądasz za dobrze. Tak podejrzewałem, że możesz mnie potrzebować.
    Kiedy elf stanął przy jego boku i dotknął jego ramienia, Balar posłał mu smutny, pełen wdzięczności uśmiech.
    - Dziękuję.
   Przymknął oczy, gdy jego ciało ogarnęło ciepło oraz lekkie mrowienie uzdrawiającej Mocy. W jednej chwili z umysłu zniknęły nękające go obrazy, serce stało się lekkie, a rany przestały boleć. Wciągnął głęboko w płuca powietrze i wyprostował się z ulgą na twarzy. Popatrzyli na siebie z lekkimi uśmiechami, po czym stojąc obok siebie, zapatrzyli się w horyzont, gdzie ruchoma tafla wody stykała się z nocnym niebem. Milczenie pomiędzy nimi było kojące, dawało Balarowi więcej wsparcia niż szczera rozmowa.
   - Poszła spać? – pytanie Eriianela zdawało się rzucone w otaczającą ich przestrzeń, jego czysty głos był nie lżejszy od szeptu.
    - Tak. Zajęła mój dom i bezceremonialnie wypchnęła za drzwi.
    - Każę zbudować ci drugi.
   - Nie, to nie będzie konieczne – Balar uśmiechnął się jednym kącikiem ust – Nie będziemy tu na tyle długo, żebyście musieli niszczyć kolejne drzewa. Poza tym tutaj mogę wypocząć gdziekolwiek, ważne, że Ariel ma wygodne łóżko.
    Eriianel spojrzał na niego przeciągle, we fiołkowych oczach ukryta była mądrość gromadzona od początku świata.
   - Nadal nie możesz spać – stwierdził, doskonale znając jego wewnętrzny stan bez potrzeby wnikania w umysł.
    - Nie, ale chyba zdążyłem się przyzwyczaić.
   - Teraz możesz się odprężyć i przestać wszystkim zamartwiać. Nawet elf tak stary jak ja, nie wytrzymał by tak długo w otoczeniu czystego zła.
    Balar wystawił twarz na chłodną bryzę, lekki wiatr bawił się jego krótkimi włosami. Popatrzył na usłane chmurami niebo i odetchnął w zamyśleniu.
   - Wiesz? Życie w kłamstwie nie jest takie złe, dopóki człowiek sam się w nim nie pogubi. Znacznie gorszy jest strach. Bałem się naprawdę wielu rzeczy, a najbardziej tego, że Ariel nawet nie będzie chciała mnie wysłuchać i ucieknie ode mnie.
    Poczuł dłoń elfa na plecach, ciepłą i przyjacielską.
    - Ale została.
   - Cieszę się z tego, chociaż wiem, że zrobiła to ze względu na Xandera i na was.
   - W końcu ci zaufa i zrozumie dlaczego to wszystko robiłeś. Skoro dotarliście razem aż tutaj, twoje zadanie prawie się skończyło. Kiedy jej powiesz?
    - Jeszcze nie teraz - Balar odwrócił się w jego stronę i popatrzył prosto w jasne oczy Najstarszego – Wiem, że i tak mnie nie zawiedzie – po tych słowach klepnął elfa po barku i odszedł, czując się lekki jak nigdy w życiu. Nie tylko po uzdrowicielskiej Mocy, ale głównie dlatego, że to już był prawie koniec.
    Wszystko co robił, zmierzało do tej chwili. Nie musiał się już niczego bać, nareszcie mógł odetchnąć i powierzyć los tego świata w ręce Ariel. Był pewny, że podoła temu, co musiała zrobić, bo inaczej jego poświęcenie poszłoby na marne.
    Ciemne niebo pokryły ciężkie, deszczowe chmury, zerwał się chłodniejszy wiatr, jakby pogodę zupełnie nie obchodziło, że nie ma gdzie się schronić. Chociaż mógłby zapukać do pierwszych lepszych drzwi, stworzył iskierkę światła, żeby nie potknąć się w ciemności i wrócił pod swoją chatę. Zerknął na ciemne okna i usiadł w pobliżu drzwi pod rozłożystym drzewem. Oparł głowę o gruby pień, skrzyżował przed sobą ramiona i szeroko otwartymi oczami próbował przebić gęsty mrok.
     Walcząc ze zmęczeniem i sennością, jego myśli same powróciły do dnia, kiedy po raz pierwszy od lat zobaczył ją na szkolnym korytarzu. Pamiętał jeszcze, jak duże wywarła na nim wrażenie. Nie swoim wyglądem, bo była dokładnie taka, jak w wizjach, ale odwagą i niezłomnym charakterem. Przez te wszystkie lata rozłąki tylko czasem pozwolił sobie zajrzeć w jej umysł, nie tylko przez odległość i brak czasu. Bał się, że może jakoś wyczuje jego obecność albo on straci przez to opanowanie i wszystko zepsuje. Potem nie potrafił już oderwać się od jej świadomości, porażony i zafascynowany, że z dziewczynki, która siadywała mu na kolanach i której opowiadał bajki, wyrosła na kobietę, która miała przynieść pokój ich światu.
    Nie zdawała sobie sprawy, że tylko dzięki niej zdołał jakoś przeżyć. Prowadziła go, była jego kompasem i schronieniem. Jej umysł nie był już czysty i jasny, niczym gwiazda na niebie, ale mieniący się kolorami, szczególnie zielenią i złotem.
    Tak bardzo pochłonęły go wspomnienia, że nie poczuł pierwszej kropli, a gdy lunął rzęsisty deszcz, przemókł w jednej chwili, zanim zdążył otoczyć się barierą. Skulił się pod konarami, czując jak chłód wdziera się pod przemoknięte ubranie tysiącami drobnych igiełek. Zerknął w kierunku chaty, kiedy jego uwagę przyciągnął ruch w środku. Delikatnie wsunął się w umysł Ariel, którą właśnie obudziło bębnienie deszczu o okna. Czuł jej dezorientację i rozdrażnienie jakby to były jego doznania. Patrzył jej oczami, kiedy usiadła, rozglądając się po izbie, widział przepływające myśli, jak wstała i podeszła do okna, wychodzącego na jego drzewo. Siedząc bez ruchu na ziemi udawał, że patrzy w inną stronę, chociaż kątem oka wpatrywał się w to samo okno, rozpoznając w nim zarys sylwetki.
    Ariel potarła oczy i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ścianę deszczu i jego skuloną, przemokłą postać. Obserwowała grube krople, które przepływały między konarami i z sykiem odbijały się od jego tarczy. Jej myśli, wrażenia i emocje były wartką rzeką, w której pływał i nurkował, zanurzając się aż na samo dno. Tak, jak zawsze nie wyczuła jego obecności, gdyż jego umysł był przed nią zamknięty.
    Przymknął oczy, kiedy jej spojrzenie powędrowało w jego stronę. Zagryzała wargi, zastanawiając się czy mu zimno i jak bardzo przemókł. Wprawdzie bariera chroniła go przed choćby jedną kroplą, ale ziemia wokół niego robiła się błotnista i wilgotna, a chłodne powietrze w połączeniu z mokrym, klejącym się do ciała ubraniem sprawiały, że całe jego ciało pokryła gęsia skórka.
   Ariel spojrzała w niebo, potem znów na niego i poczuł jak zaciska pięści, a potem uwalnia swoją Moc. W następnej chwili przestało padać i szare chmury odsłoniły czyste niebo pokryte gwiazdami.
    Dziękuję.
   Chociaż nie doczekał się odpowiedzi, uśmiechnął się do siebie, mile zaskoczony tym drobnym gestem z jej strony. Spojrzał otwarcie w okno, ale Ariel zdążyła wrócić do łóżka i z powrotem odpływała w sen. Sam miał ogromną ochotę zrobić to samo, ale nie był jeszcze na tyle śpiący, by przegrać z koszmarami.
    Przymknął oczy i odprężył się, ale zamiast zasnąć, połączył się z umysłem Ariel i dał się wchłonąć zieleniom jej podświadomości i obrazom jej sennych marzeń.


***


    Argon bardzo chciał wierzyć w te kilka słów znalezionej wiadomości. Chociaż jak niby miał uwierzyć ich autorowi? Temu, który ich zdradził i chciał pozabijać? To nie trzymało się sensu, a on nie powinien ulegać bezzasadnemu i głupiemu liścikowi, który w gruncie rzeczy mógł nic nie oznaczać.
   Ale to w właśnie dzięki tym dwóm zdaniom był w stanie doprowadzić się do porządku i teraz krążył po niewielkiej komnacie na szczycie wieży, zbyt pobudzony, żeby usiąść.
    - Jeśli nic nie zrobimy, będzie jeszcze gorzej.
    - Właśnie o to mi chodzi. Potrzebujemy wsparcia, żeby poradzić sobie z wrogiem.
   - Skąd niby weźmiesz wsparcie, skoro w ostatniej bitwie ponieśliśmy ogromne straty?
   W blasku świec twarze Reetha i Kolla miały żółtawy, upiorny odcień, podobnie jak wszystkich zgromadzonych przy stole. Dodatkowo tańczyły na nich ruchome cienie, które kojarzyły się Argonowi z duchami, które postanowiły urządzić sobie przyjęcie na ich zebraniu. Zerkając na spierających się braci, uświadomił sobie, że to właśnie w takich momentach najbardziej brakuje mu Noxa. Półelf niewiele się odzywał, ale zawsze mógł liczyć na jego trafne uwagi i słowa wsparcia. Bez niego, Rivy i Ariel czuł się przeraźliwie samotny, chociaż wciąż otaczali go jacyś ludzie.
    - Hmm – Oran poskrobał się po brodzie i ziewnął, co wszystkim przypomniało, że jest już późno i nie tylko on jest zmęczony. Argon przeniósł wzrok na ciemność za oknem i westchnął cicho – Ja nadal jestem za tym, żeby uwolnić Fa… Sereię. Mówcie sobie co chcecie, ale jej umiejętności są nam potrzebne jak nigdy.
    - Zgadza się, że w tej chwili mamy znacznie poważniejszy problem niż to, że jeden z naszych nas oszukiwał. Teraz, jak nigdy powinniśmy działać razem – zgodził się Ylon.
    - Ale…
    - Bez Noxa i Serei pozostało nas tylko czterech. Arwela też nie liczę, bo całe dnie spędza przy celi i nie chce nawet z nami rozmawiać.
    - Może najlepiej jak Argon zdecyduje. Skoro zastępuje króla, uszanujemy jego decyzję – Reeth popatrzył przeciągle na Kolla, który nachmurzył się z niezadowoleniem, ale skinął niechętnie głową.
    - No więc, kapitanie – Oran uśmiechał się od ucha do ucha, jakby sprawa już była przesądzona – Przyjmujemy Sereię z powrotem do Zakonu?
    Argon przystanął przed wolnym miejscem przy stole i patrzył na nich przez chwilę w milczeniu, ze skupieniem marszcząc brwi. Pomiędzy ponurą miną Kolla, a nadzieją w oczach pulchnego wojownika wciąż było widać między nimi podział poglądów. Co by doradził mu Nox? Jaką decyzję podjąłby Riva? Mimo, że nie było ich przy nim, niemal mógł usłyszeć ich słowa.
    Potarł w namyśle bliznę na policzku, skrzyżował przed sobą ramiona i bez słowa podszedł do okna. Czując na sobie wyczekujące spojrzenia braci, zmusił się, żeby odwrócić się do nich i przysiadł na wąskim parapecie. Chociaż się umył, ogolił i zaczął jeść, jego myśli wciąż powracały do Rivy. Nawet teraz, gdy musiał podejmować za niego ważne decyzje, myślał tylko o tym, że zostawił przyjaciela samego w pustej, ciemnej komnacie. A co jeśli nagle się obudzi, albo nieprzyjaciel postanowi wykorzystać sytuację, żeby go zabić?
    Argon potrzebował bardzo wiele silnej woli, żeby zdusić w sobie pragnienie pognania do komnaty króla i zachowania spokoju. Tym razem jego głośne westchnienie słyszeli wszyscy.
    - A co z tymi atakami na wioski? - zmieniając temat czuł się trochę jak tchórz, ale usprawiedliwiał się sam przed sobą, że to jest teraz najważniejsze.
    - Cóż, nasze patrole nie odnalazły żadnych tropów – Reeth z poważną miną splótł dłonie na stole i spojrzał prosto na kapitana – Nikt nie wie co się dzieje z zaginionymi ludźmi. Zupełnie jakby wyparowali. Wszędzie jest tak samo: pootwierane drzwi i zaschnięta krew.
    Oran wzdrygnął się i zacisnął usta.
    - Nawet nie chcę sobie wyobrażać co się mogło z nimi stać.
    - Krew i pozostawione na ulicy narzędzia sugerowałyby walkę – stwierdził rzeczowo Ylon.
    - Ktoś ich pozabijał i porwał ciała?
    - To mógłby być Nox?
   Argon zacisnął ukryte dłonie w pięści. W jego oczach odbijał się blask kilkunastu świec, stojących rzędem przy ścianach, jakby płonęły wewnętrznym ogniem.
    - To niemożliwe – mruknął, chociaż bez przekonania. Nikt nie wiedział gdzie przebywał półelf i co się z nim działo. A co najważniejsze do czego był zdolny.
    - To nie on – ku ich zdumieniu Koll zaprzeczył zdecydowanym tonem. Wyprostował się na krześle, prezentując swoją potężną sylwetkę, jakby chciał jeszcze bardziej podkreślić ważność swoich słów – Ludzie mówią o kimś, kto lata na czarnych skrzydłach, ale nie jest to Noszący Znak Kruka. Kilka osób widziało piękną kobietę.
    - Rairi.
   To imię wywołało równie silny niepokój, co wzmianka o Niezwyciężonym. Bracia popatrzyli po sobie z lękiem w oczach i wyraźnie się spięli.
    - A więc to jednak ona stoi za tymi atakami?
    - Sądzicie, że jest sama?
    - Może towarzyszy jej Balar. Ta dwójka razem jest przerażająca.
   - Nie – Argon wstał gwałtownie i ze zmarszczonym czołem potrząsnął głową – Rairi działa sama.
    - Skąd ta pewność? - zapytał Ylon.
    Na to pytanie nie umiał odpowiedzieć, chociaż właśnie tak czuł. Czy gdyby pokazał im list, który trzymał w kieszeni spodni, uwierzyliby swojemu kapitanowi, albo temu, kto go napisał? On sam nie miał nic, poza nikłą, głupią nadzieją.
   Odwrócił się do okna i sztywno wyprostowany, zapatrzył na ciemnogranatowe niebo bez ani jednej gwiazdy.
   - Teraz najważniejsze to zatrzymać jakoś tą elfkę i zapewnić bezpieczeństwo poddanym. Niech wszyscy opuszczą wioski i udadzą się do miast, gdzie zwiększymy patrole.
    - Dobrze, ale co z Sereią?
    - A Nox? Dalej go szukamy? Może działa razem z Rairi i to on…
    Nie odwracając się, Argon uniósł rękę, uciszając dalszą dyskusję.
    - Zajmę się wszystkim, więc wy skupcie się na ochronie ludzi. Koniec spotkania.
    Nikt się nie ruszył, chociaż jego stanowcza postawa i władczy ton głosu zakończyły naradę. W końcu rozległo się szuranie krzeseł, przyciszone głosy i oddalające się kroki. Kiedy za ostatnim wojownikiem zamknęły się drzwi, płomyki świec zadrżały pod wpływem ruchu powietrza, tworząc na ścianach i suficie roztańczone cienie. W ciszy, która otoczyła go razem z mrokiem, jego ramiona opadły, a z piersi wyrwał się ni to jęk, ni westchnienie. Pochylił się, aż oparł dłonie na parapecie, skupiony na liściku w kieszeni i słowach, które znał na pamięć.
    „Nie martw się o swojego króla, przyjacielu. Nie pozwolę mu umrzeć”.
    W co ty się bawisz, Balarze? Kpisz sobie ze mnie, czy próbujesz pocieszyć? Mam ci uwierzyć, po tym wszystkim, co nam zrobiłeś?
   Cokolwiek znaczyła pozostawiona dla niego wiadomość, cokolwiek dręczyło jego umysł i serce, wciąż był Białym Krukiem i wciąż trwała wojna.
   Właśnie zbierał siły, żeby wziąć się do pracy, gdy niespodziewanie czyjaś dłoń spoczęła na jego dłoni. Drgnął z zaskoczeniem, gdyż nie miał pojęcia, że ktoś jeszcze znajduje się w pokoju i spojrzał wprost w błękitne oczy Lunny.
   - Nie słyszałem, kiedy weszłaś – jego głos nawet dla niego zabrzmiał dziwnie ochryple.
    Uśmiechnęła się przekornie, przysuwając się do niego tak blisko, że przylgnęła do niego całym ramieniem, jakby też chciała popatrzeć przez okno, a on zajmował całą przestrzeń. W półmroku jej policzek, który znalazł się tuż przed jego oczami, był mlecznobiały, gładki i idealnie skrojony jak u marmurowej rzeźby. Cały pokój i jego nozdrza wypełnił zapach trawy i kwiatowych perfum.
    - Jestem elfką, nie pamiętasz? Kiedy chcę, nawet Biały Kruk mnie nie usłyszy.
    - Nie powinnaś tu być.
    - Usłyszałam, że zebranie się skończyło, więc weszłam.
    - Podsłuchiwałaś?
    - Tylko trochę, ale to chyba nie wielka zbrodnia, skoro nie jestem wrogiem.
   Zawiesił wzrok na jej ustach, ale szybko się opamiętał i odchrząknął, odwracając głowę. Nagle zrobiło mu się gorąco i zapragnął uciec na zewnątrz, prosto w objęcia chłodnej nocy.
    - Skoro podsłuchiwałaś, to wiesz, że jestem zajęty. A tak w ogóle miałaś pilnować króla.
    - I to robiłam – popatrzyła mu prosto w oczy, w których dostrzegł głęboką troskę – ale wiedziałam, że po zebraniu pewnie gdzieś znikniesz i chciałam ci tylko przypomnieć, że ty też musisz czasem odpoczywać. Cokolwiek chcesz zrobić, może poczekać do jutra.
    Argon spuścił głowę i dopiero teraz spostrzegł, że ciepła dłoń Lunny spoczywała teraz w jego dłoni, a ich palce są splecione. Kiedy jej wzrok powędrował w tą samą stronę, puścił ją jak gdyby nigdy nic i ruszył do drzwi.
    - Gdzie idziesz? - dogoniła go szybko i szła tuż za nim na krętych schodach, chociaż spokojnie zmieściłaby się obok.
    - Do Rivy – odparł w przestrzeń, patrząc przed siebie i starając się nie zwracać uwagi, że czuje jej oddech na karku – Ktoś musi przy nim być.
    - Powinieneś się przespać.
    - Zrobię to.
    - I już nic dzisiaj nie będziesz robił, ani nigdzie nie polecisz?
    - Nie.
    - A jutro… będę mogła ci w czymś pomóc?
    - Może – nikły uśmiech osiadł na jego wargach, gdyż mimo wszystko jej obecność działała odprężająco. Poza tym naprawdę mało kto przejmował się tym czy chodzi spać i czy zjada posiłki. Tylko Riva i jego rodzice troszczyli się o niego w ten sposób.
    Pustymi korytarzami, z niewielką kulą światła nad głowami, dotarli do komnaty króla. Argon, zniecierpliwiony, żeby jak najszybciej zobaczyć przyjaciela, już otwierał drzwi, kiedy Lunna złapała go kurczowo za rękę i odwróciła w swoją stronę.
    - Znowu będziesz tu siedział całą noc? - spytała cicho, prawie szeptem.
    Wpatrywał się w nią z uwagą, chłonąć każdy detal jej twarzy. Chyba naprawdę był zmęczony, skoro przez ostatnie minuty myśli o niej wyparły nawet zamartwianie się o Rivę i nadchodzącą wojnę.
   - Obiecuję, że się prześpię – odezwał się miękko, delikatnie wysuwając rękę z uścisku.
   - Tak pomyślałam, że może jutro mógłbyś przenieść mnie do Sallen. Poproszę Raliela, żeby zebrał resztki półelfów i zostawię im kilku moich Ziemnych Strażników. Chociaż w ten sposób jakoś pomogę.
    - To dobry pomysł. A więc do jutra – uśmiechnął się, kiedy uniosła wzrok, na co odpowiedziała tym samym.
    - Tak, do jutra.
   Zanim się odwróciła i odeszła, krótko ścisnęła jego dłoń, pozostawiając na niej ciepło i swój kwiatowy zapach. Argon odprowadził ją wzrokiem i wślizgnął się do komnaty. Kula światła zniknęła i w ciemnościach zbliżył się cicho do łóżka, gdzie przykryty pod samą szyję leżał Riva, pogrążony w stanie bardziej przypominającym śmierć, niż spanie.
    Argon upewnił się, czy oddycha, odgarnął z jego czoła włosy i usiadł w nogach łóżka, opierając plecy o twardą ramę. Z kieszeni spodni wyciągnął zmiętą kartkę i chociaż w mroku litery były niemal niewidoczne, po raz tysięczny przebiegł po nich wzrokiem, wciąż niepewny ich treści i właściciela. Czy gdyby pokazał go Lunnie, powiedziałaby, że powinien w to uwierzyć, czy raczej wyśmiała i kazała spalić wiadomość? W każdym razie on sam zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby pomóc Rivie i teraz pozostało im tylko czekać.
    - Zajmę się Rairi i wszystkim, więc ty tylko się obudź, przyjacielu – szepnął i zamknął oczy, ściskając w dłoni jedyny dowód tego, że być może nie tylko bogowie nad nimi czuwają.
    Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna, Ariel. Dodał w myślach, zastanawiając się gdzie może znajdować się jego siostra, skoro nie znalazł jej w żadnym zakątku Elderolu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych