Balar
zaprowadził Xandera z powrotem do sali i przeprosił elfy,
tłumacząc, że są zmęczeni i udadzą się już na spoczynek.
Następnie wrócił do Ariel i poprowadził ją skrajem lasu, między
rozsianymi wokół budynkami, w stronę stojącej na uboczu samotnej
chaty.
„
Dobrze, ale ani dnia więcej. Nadal ci nie ufam i jeśli spróbujesz
coś zrobić, nie zawaham się użyć Mocy.”
Jej
słowa wciąż rozbrzmiewały mu w uszach, gdy co i raz zerkał za
siebie, chociaż nie musiał sprawdzać, czy za nim idzie. Trzymała
się kilka kroków z tyłu, utrzymując bezpieczny dystans. Bez słowa
rozglądała się po wyspie, a zmarszczone brwi i zaciśnięte usta
były najlepszym dowodem, że wciąż nie zamierza mu ufać i tracić
czujności. Nie potępiał jej za to, a wręcz rozumiał.
Przyprowadził ją tutaj na siłę i obawiał się, że nie będzie
chciała nawet go słuchać, że zaatakuje go i odleci, niszcząc
cały jego trud i lata przygotowań.
Ale
to krótkie „dobrze” w zupełności wystarczyło, aby zdjąć z
jego serca i barków ciężar niepewności i strachu, które tak
długo go przygniatały. To jedno słowo z jej ust było niczym mały
opatrunek na jedno z tysiąca ran jego duszy.
Prawie
wszystkie elfy zgromadziły się w sali na kolacji, dlatego na wyspie
panował kojący spokój i cisza. Zwykłe odgłosy nocy oraz łagodny
szum fal, tak inny od wściekłego huku na wyspie Aznar, dawały mu
wytchnienie i poczucie bezpieczeństwa. Tutaj czuł się jak w domu i
nie musiał się niczego obawiać, ani pilnować własnych myśli.
Dlatego zależało mu, żeby Ariel również poczuła, że w tym miejscu nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, zwłaszcza z jego
strony.
W
tej chwili wpatrywała się w jego plecy, skupiona na plamkach krwi
na tunice. Zastanawiała się skąd się wzięły, czy jego lekko
kulejący krok ma z tym coś wspólnego i czy to sprawia mu ból.
Pytania kłębiły się w jej głowie niczym ruj pszczół, ale
żadnego nie zadała głośno i milczała uparcie przez całą drogę.
Balar uśmiechnął się pod nosem. Nie była w stanie wychwycić
jego myśli, bo inaczej wiedziała by, że owszem, czuje ból. Czasem
tak nieznośny, że zdawał się przenikać każdą komórkę jego
ciała. Rany, jakie zadali mu zmarli, gdy schodził do podziemnego
świata Jormunga nigdy się nie goiły i otwierały się przy każdym
wysiłku. Długie szramy wyglądały tak, jakby jego plecy rozorały
pazury dzikiego zwierza i wciąż piekły.
Ale
przyzwyczaił się do bólu i zaakceptował go, jako część swojej
pokuty. Stał się przyjacielem i wiernym towarzyszem jego życia.
Przyjmował go z cichą pokorą, bo w gruncie rzeczy nie miał innego
wyjścia. Gdyby Ariel tylko wiedziała...
-
Jesteśmy na miejscu – odezwał się głośno, kiedy stanęli przed
prostą, drewnianą chatką, samotnie przycupniętą w głębi wyspy,
między lasem a morzem.
-
Skąd wiesz, że to ten? Wszystkie są takie same.
-
Ponieważ tutaj mieszkam, kiedy odwiedzam elfy. Można powiedzieć,
że to mój dom.
Ariel
rozglądała się uważnie wokół, chłonąc otaczający ich
krajobraz, który znał już na pamięć. Nie musiał się odwracać,
bo teraz widział wszystko jej oczami. Ścianę lasu za domem, skąd
dobiegało pohukiwanie sowy, szemrzącą rzekę, przepływającą
zaledwie kilka metrów dalej oraz wysokie, stare drzewo rosnące tak
blisko, że jego rozłożyste gałęzie dotykały dachu i w słoneczne
dni tworzyły przyjemny cień. Kiedy był tutaj sam, wiele razy
wyobrażał sobie jak stoi obok niego tak, jak teraz i patrzy na to
wszystko, co było jego schronieniem. Wyobrażał sobie, jak zasypuje
go pytaniami, a tymczasem jej jedyną reakcją było lekkie wygięcie
brwi i otoczenie się ramionami.
Otworzył
drzwi, starając się ignorować jej wrogą postawę i lęk przed
przestąpieniem progu, jakby w środku miało czekać na nią jakieś
zagrożenie.
-
Może nie są to pałacowe wygody, ale można przywyknąć.
Odsunął
się, aby ją przepuścić i stanął w drzwiach, za jej plecami.
Stworzył magiczną kulę światła, która poszybowała pod sufit,
przeganiając z kątów mrok i jej lęki. Następnie podążył za
jej wzrokiem, który przesuwał się po dużej izbie, stanowiącej
jedyne pomieszczenie domu. Balar z zadowoleniem stwierdził, że w
czasie jego nieobecności nic się nie zmieniło i wszystko stało na
swoim miejscu. Elfy dbały o porządek, jakby był stałym
mieszkańcem i nawet po miesiącach nieobecności, nie znalazł ani
drobinki kurzu.
Nigdy
nie potrzebował wiele, więc pokój był właściwie pusty, nie
licząc stolika przy jednym z trzech okien i dużego łóżka
pośrodku, na którym leżała już świeża pościel i stos
poduszek.
Ze
swojego miejsca widział tylko jej napięte plecy i burzę rudych
włosów odcinających się od kremowej sukienki. Nie mógł widzieć
wyrazu jej twarzy, ale dokładnie wiedział na co patrzy w danej
chwili.
-
Nie ma szafy. Mamy chodzić w tym samym przez dwa tygodnie? –
Zapytała szorstko.
-
Elfy dostarczą nam ubrania, jakie będziesz potrzebować i w jakim
zechcesz kolorze – miał już gotową odpowiedź.
-
A jedzenie? Nie widzę nawet szafek, więc pewnie to też dostaniemy
od elfów?
-
Zgadza się – dostrzegł, że skupiła się na dużym łóżku i
wyczytał jej myśli, zanim sama je złożyła w kolejne pytanie –
Dom jest dostosowany dla jednej osoby, ale jakoś...
W tym momencie odwróciła się
gwałtownie i przeszyła go chyba najbardziej ponurym i ostrym
spojrzeniem, na jaki było ją stać. Role się odwróciły. Teraz to
on musiał wytrzymać jej spojrzenie, jak ona to robiła tyle razy, z
właściwym sobie uporem i odwagą, którą zawsze w niej podziwiał.
Patrzyła na niego jak na wroga, jak na obcego człowieka, który nie
miał i nie ma z nią nic wspólnego. I chociaż nie miał do niej o
to żalu i tak zawładnął nim smutek.
-
Myślałeś, że będę spała z tobą pod jednym dachem? Może
któryś elf cię przygarnie, albo zbuduj sobie własną chatę. Nie
obchodzi mnie, co zrobisz, byle z dala ode mnie - z tymi słowami
wypchnęła go za próg i posyłając mu ostatnie, chłodne
spojrzenie, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem jego własnego domu.
Balar westchnął cicho, właściwie
spodziewając się takiej reakcji. Przez chwilę jeszcze stał przed
drzwiami, otoczony nikłym blaskiem wylewającym się ze szpar, po
czym wcisnął ręce do kieszeni spodni, odwrócił się i wolnym
krokiem udał się na spacer wokół wyspy.
Szedł bez konkretnego celu, nogi same
przemierzały znajome ścieżki i wybierały kierunek, bez udziału
umysłu. Na Rohe panowała zupełnie inna atmosfera niż w pozostałej
części świata. Wszystko, nawet powietrze przepełnione było
spokojem i jakąś specyficzną aurą eteryczności, zupełnie
oderwanej od rzeczywistości, w której musiał żyć. Przy każdym
kolejnym kroku coraz bardziej odczuwał skutki zmęczenia. Jego ruchy
stały się ociężałe, plecy i ramiona sztywne i obolałe. Ucisk w
piersi oraz to, co przygniatało mu barki nie miało raczej wiele
wspólnego z fizycznym zmęczeniem.
Już z daleka dostrzegł miejsce skąd
przybyli. Ciemna toń wody lekko falowała, zaś statek – widmo,
„Czarna Pani”, stapiał się z mrokiem nocy. Nikła świadomość
była teraz nieszkodliwa, tym bardziej, że znajdował się częściowo
za barierą. Zresztą jego dziób zarył w ziemię tak głęboko, że
nie było szansy, aby się wydostał.
Patrząc teraz na statek, przed oczami
miał cuchnącą śmiercią załogę nephilów, których sam
sprowadził na ten świat oraz pełen ostrych zębów uśmiech
Jormunga, boga śmierci.
Balar odwrócił się z odrazą na
twarzy i pokuśtykał w przeciwnym kierunku. Przeszedł kawałek w
głąb wyspy i kiedy statek zniknął mu z oczu, zakręcił z
powrotem w stronę morza i przystanął na trawiastym brzegu. Złączył
dłonie za plecami i zapatrzył się w dal, ale zamiast nieba i
horyzontu, jego oczy zasnuła lepka czerwień krwi. Zacisnął mocno
powieki, ale nawet wtedy czuł jej metaliczny zapach, miał ją na
języku. Z ciemności, która na niego naparła, wyłoniły się
martwe twarze oraz roześmiana Rairi.
Jej głos wciąż rozbrzmiewał mu w
głowie, chociaż tutaj nie mogła go dosięgnąć.
Odetchnął głęboko i wtedy jego
wyczulony słuch wychwycił ciche, prawie bezszelestne kroki. W
jednej sekundzie spiął wszystkie mięśnie i odwrócił się
gwałtownie, gotowy zaatakować tego, kto naszedł go od tyłu.
Na widok Eriianela, rozluźnił się,
a rysy jego twarzy złagodniały, choć na czole pozostało kilka
zmarszczek.
- To... ty – mruknął, próbując
ukryć swoją gwałtowną reakcję.
-
Chyba nie sądziłeś, że cię zaatakuje? – w głosie elfa nie
było rozbawienia, ale bardziej współczucie i zrozumienie –
Wiesz, że tutaj masz samych przyjaciół, Balarze – kiedy skinął
tylko głową, Eriianel przyjrzał mu się z troską – Nie
wyglądasz za dobrze. Tak podejrzewałem, że możesz mnie
potrzebować.
Kiedy
elf stanął przy jego boku i dotknął jego ramienia, Balar posłał
mu smutny, pełen wdzięczności uśmiech.
-
Dziękuję.
Przymknął
oczy, gdy jego ciało ogarnęło ciepło oraz lekkie mrowienie
uzdrawiającej Mocy. W jednej chwili z umysłu zniknęły nękające
go obrazy, serce stało się lekkie, a rany przestały boleć.
Wciągnął głęboko w płuca powietrze i wyprostował się z ulgą
na twarzy. Popatrzyli na siebie z lekkimi uśmiechami, po czym stojąc
obok siebie, zapatrzyli się w horyzont, gdzie ruchoma tafla wody
stykała się z nocnym niebem. Milczenie pomiędzy nimi było kojące,
dawało Balarowi więcej wsparcia niż szczera rozmowa.
-
Poszła spać? – pytanie Eriianela zdawało się rzucone w
otaczającą ich przestrzeń, jego czysty głos był nie lżejszy od
szeptu.
-
Tak. Zajęła mój dom i bezceremonialnie wypchnęła za drzwi.
-
Każę zbudować ci drugi.
-
Nie, to nie będzie konieczne – Balar uśmiechnął się jednym
kącikiem ust – Nie będziemy tu na tyle długo, żebyście musieli
niszczyć kolejne drzewa. Poza tym tutaj mogę wypocząć
gdziekolwiek, ważne, że Ariel ma wygodne łóżko.
Eriianel
spojrzał na niego przeciągle, we fiołkowych oczach ukryta była
mądrość gromadzona od początku świata.
-
Nadal nie możesz spać – stwierdził, doskonale znając jego
wewnętrzny stan bez potrzeby wnikania w umysł.
-
Nie, ale chyba zdążyłem się przyzwyczaić.
-
Teraz możesz się odprężyć i przestać wszystkim zamartwiać.
Nawet elf tak stary jak ja, nie wytrzymał by tak długo w otoczeniu
czystego zła.
Balar
wystawił twarz na chłodną bryzę, lekki wiatr bawił się jego
krótkimi włosami. Popatrzył na usłane chmurami niebo i odetchnął
w zamyśleniu.
-
Wiesz? Życie w kłamstwie nie jest takie złe, dopóki człowiek sam
się w nim nie pogubi. Znacznie gorszy jest strach. Bałem się
naprawdę wielu rzeczy, a najbardziej tego, że Ariel nawet nie
będzie chciała mnie wysłuchać i ucieknie ode mnie.
Poczuł
dłoń elfa na plecach, ciepłą i przyjacielską.
-
Ale została.
-
Cieszę się z tego, chociaż wiem, że zrobiła to ze względu na
Xandera i na was.
-
W końcu ci zaufa i zrozumie dlaczego to wszystko robiłeś. Skoro
dotarliście razem aż tutaj, twoje zadanie prawie się skończyło.
Kiedy jej powiesz?
- Jeszcze nie teraz - Balar odwrócił się w jego stronę i
popatrzył prosto w jasne oczy Najstarszego – Wiem, że i tak mnie
nie zawiedzie – po tych słowach klepnął elfa po barku i odszedł,
czując się lekki jak nigdy w życiu. Nie tylko po uzdrowicielskiej
Mocy, ale głównie dlatego, że to już był prawie koniec.
Wszystko co robił, zmierzało do tej chwili. Nie musiał się już
niczego bać, nareszcie mógł odetchnąć i powierzyć los tego
świata w ręce Ariel. Był pewny, że podoła temu, co musiała
zrobić, bo inaczej jego poświęcenie poszłoby na marne.
Ciemne
niebo pokryły ciężkie, deszczowe chmury, zerwał się chłodniejszy
wiatr, jakby pogodę zupełnie nie obchodziło, że nie ma gdzie się
schronić. Chociaż mógłby zapukać do pierwszych lepszych drzwi,
stworzył iskierkę światła, żeby nie potknąć się w ciemności
i wrócił pod swoją chatę. Zerknął na ciemne okna i usiadł w
pobliżu drzwi pod rozłożystym drzewem. Oparł głowę o gruby
pień, skrzyżował przed sobą ramiona i szeroko otwartymi oczami
próbował przebić gęsty mrok.
Walcząc
ze zmęczeniem i sennością, jego myśli same powróciły do dnia,
kiedy po raz pierwszy od lat zobaczył ją na szkolnym korytarzu.
Pamiętał jeszcze, jak duże wywarła na nim wrażenie. Nie swoim
wyglądem, bo była dokładnie taka, jak w wizjach, ale odwagą i
niezłomnym charakterem. Przez te wszystkie lata rozłąki tylko
czasem pozwolił sobie zajrzeć w jej umysł, nie tylko przez
odległość i brak czasu. Bał się, że może jakoś wyczuje jego
obecność albo on straci przez to opanowanie i wszystko zepsuje.
Potem nie potrafił już oderwać się od jej świadomości, porażony
i zafascynowany, że z dziewczynki, która siadywała mu na kolanach
i której opowiadał bajki, wyrosła na kobietę, która miała
przynieść pokój ich światu.
Nie
zdawała sobie sprawy, że tylko dzięki niej zdołał jakoś
przeżyć. Prowadziła go, była jego kompasem i schronieniem. Jej
umysł nie był już czysty i jasny, niczym gwiazda na niebie, ale
mieniący się kolorami, szczególnie zielenią i złotem.
Tak
bardzo pochłonęły go wspomnienia, że nie poczuł pierwszej
kropli, a gdy lunął rzęsisty deszcz, przemókł w jednej chwili,
zanim zdążył otoczyć się barierą. Skulił się pod konarami,
czując jak chłód wdziera się pod przemoknięte ubranie tysiącami
drobnych igiełek. Zerknął w kierunku chaty, kiedy jego uwagę
przyciągnął ruch w środku. Delikatnie wsunął się w umysł
Ariel, którą właśnie obudziło bębnienie deszczu o okna. Czuł
jej dezorientację i rozdrażnienie jakby to były jego doznania.
Patrzył jej oczami, kiedy usiadła, rozglądając się po izbie,
widział przepływające myśli, jak wstała i podeszła do okna,
wychodzącego na jego drzewo. Siedząc bez ruchu na ziemi udawał, że
patrzy w inną stronę, chociaż kątem oka wpatrywał się w to samo
okno, rozpoznając w nim zarys sylwetki.
Ariel
potarła oczy i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ścianę
deszczu i jego skuloną, przemokłą postać. Obserwowała grube
krople, które przepływały między konarami i z sykiem odbijały
się od jego tarczy. Jej myśli, wrażenia i emocje były wartką
rzeką, w której pływał i nurkował, zanurzając się aż na samo
dno. Tak, jak zawsze nie wyczuła jego obecności, gdyż jego umysł
był przed nią zamknięty.
Przymknął
oczy, kiedy jej spojrzenie powędrowało w jego stronę. Zagryzała
wargi, zastanawiając się czy mu zimno i jak bardzo przemókł.
Wprawdzie bariera chroniła go przed choćby jedną kroplą, ale
ziemia wokół niego robiła się błotnista i wilgotna, a chłodne
powietrze w połączeniu z mokrym, klejącym się do ciała ubraniem
sprawiały, że całe jego ciało pokryła gęsia skórka.
Ariel
spojrzała w niebo, potem znów na niego i poczuł jak zaciska
pięści, a potem uwalnia swoją Moc. W następnej chwili przestało
padać i szare chmury odsłoniły czyste niebo pokryte gwiazdami.
Dziękuję.
Chociaż
nie doczekał się odpowiedzi, uśmiechnął się do siebie, mile
zaskoczony tym drobnym gestem z jej strony. Spojrzał otwarcie w
okno, ale Ariel zdążyła wrócić do łóżka i z powrotem
odpływała w sen. Sam miał ogromną ochotę zrobić to samo, ale
nie był jeszcze na tyle śpiący, by przegrać z koszmarami.
Przymknął
oczy i odprężył się, ale zamiast zasnąć, połączył się z
umysłem Ariel i dał się wchłonąć zieleniom jej podświadomości
i obrazom jej sennych marzeń.
***
Argon
bardzo chciał wierzyć w te kilka słów znalezionej wiadomości.
Chociaż jak niby miał uwierzyć ich autorowi? Temu, który ich
zdradził i chciał pozabijać? To nie trzymało się sensu, a on nie
powinien ulegać bezzasadnemu i głupiemu liścikowi, który w
gruncie rzeczy mógł nic nie oznaczać.
Ale
to w właśnie dzięki tym dwóm zdaniom był w stanie doprowadzić
się do porządku i teraz krążył po niewielkiej komnacie na
szczycie wieży, zbyt pobudzony, żeby usiąść.
-
Jeśli nic nie zrobimy, będzie jeszcze gorzej.
-
Właśnie o to mi chodzi. Potrzebujemy wsparcia, żeby poradzić
sobie z wrogiem.
-
Skąd niby weźmiesz wsparcie, skoro w ostatniej bitwie ponieśliśmy
ogromne straty?
W
blasku świec twarze Reetha i Kolla miały żółtawy, upiorny
odcień, podobnie jak wszystkich zgromadzonych przy stole. Dodatkowo
tańczyły na nich ruchome cienie, które kojarzyły się Argonowi z
duchami, które postanowiły urządzić sobie przyjęcie na ich
zebraniu. Zerkając na spierających się braci, uświadomił sobie,
że to właśnie w takich momentach najbardziej brakuje mu Noxa.
Półelf niewiele się odzywał, ale zawsze mógł liczyć na jego
trafne uwagi i słowa wsparcia. Bez niego, Rivy i Ariel czuł się
przeraźliwie samotny, chociaż wciąż otaczali go jacyś ludzie.
-
Hmm – Oran poskrobał się po brodzie i ziewnął, co wszystkim
przypomniało, że jest już późno i nie tylko on jest zmęczony.
Argon przeniósł wzrok na ciemność za oknem i westchnął cicho –
Ja nadal jestem za tym, żeby uwolnić Fa… Sereię. Mówcie sobie
co chcecie, ale jej umiejętności są nam potrzebne jak nigdy.
-
Zgadza się, że w tej chwili mamy znacznie poważniejszy problem niż
to, że jeden z naszych nas oszukiwał. Teraz, jak nigdy powinniśmy
działać razem – zgodził się Ylon.
-
Ale…
-
Bez Noxa i Serei pozostało nas tylko czterech. Arwela też nie
liczę, bo całe dnie spędza przy celi i nie chce nawet z nami
rozmawiać.
-
Może najlepiej jak Argon zdecyduje. Skoro zastępuje króla,
uszanujemy jego decyzję – Reeth popatrzył przeciągle na Kolla,
który nachmurzył się z niezadowoleniem, ale skinął niechętnie
głową.
-
No więc, kapitanie – Oran uśmiechał się od ucha do ucha, jakby
sprawa już była przesądzona – Przyjmujemy Sereię z powrotem do
Zakonu?
Argon
przystanął przed wolnym miejscem przy stole i patrzył na nich
przez chwilę w milczeniu, ze skupieniem marszcząc brwi. Pomiędzy
ponurą miną Kolla, a nadzieją w oczach pulchnego wojownika wciąż
było widać między nimi podział poglądów. Co by doradził mu
Nox? Jaką decyzję podjąłby Riva? Mimo, że nie było ich przy
nim, niemal mógł usłyszeć ich słowa.
Potarł
w namyśle bliznę na policzku, skrzyżował przed sobą ramiona i
bez słowa podszedł do okna. Czując na sobie wyczekujące
spojrzenia braci, zmusił się, żeby odwrócić się do nich i
przysiadł na wąskim parapecie. Chociaż się umył, ogolił i
zaczął jeść, jego myśli wciąż powracały do Rivy. Nawet teraz,
gdy musiał podejmować za niego ważne decyzje, myślał tylko o
tym, że zostawił przyjaciela samego w pustej, ciemnej komnacie. A
co jeśli nagle się obudzi, albo nieprzyjaciel postanowi wykorzystać
sytuację, żeby go zabić?
Argon
potrzebował bardzo wiele silnej woli, żeby zdusić w sobie
pragnienie pognania do komnaty króla i zachowania spokoju. Tym razem
jego głośne westchnienie słyszeli wszyscy.
-
A co z tymi atakami na wioski? - zmieniając temat czuł się trochę
jak tchórz, ale usprawiedliwiał się sam przed sobą, że to jest
teraz najważniejsze.
-
Cóż, nasze patrole nie odnalazły żadnych tropów – Reeth z
poważną miną splótł dłonie na stole i spojrzał prosto na
kapitana – Nikt nie wie co się dzieje z zaginionymi ludźmi.
Zupełnie jakby wyparowali. Wszędzie jest tak samo: pootwierane
drzwi i zaschnięta krew.
Oran
wzdrygnął się i zacisnął usta.
-
Nawet nie chcę sobie wyobrażać co się mogło z nimi stać.
-
Krew i pozostawione na ulicy narzędzia sugerowałyby walkę –
stwierdził rzeczowo Ylon.
-
Ktoś ich pozabijał i porwał ciała?
-
To mógłby być Nox?
Argon
zacisnął ukryte dłonie w pięści. W jego oczach odbijał się
blask kilkunastu świec, stojących rzędem przy ścianach, jakby
płonęły wewnętrznym ogniem.
-
To niemożliwe – mruknął, chociaż bez przekonania. Nikt nie
wiedział gdzie przebywał półelf i co się z nim działo. A co
najważniejsze do czego był zdolny.
-
To nie on – ku ich zdumieniu Koll zaprzeczył zdecydowanym tonem.
Wyprostował się na krześle, prezentując swoją potężną
sylwetkę, jakby chciał jeszcze bardziej podkreślić ważność
swoich słów – Ludzie mówią o kimś, kto lata na czarnych
skrzydłach, ale nie jest to Noszący Znak Kruka. Kilka osób
widziało piękną kobietę.
-
Rairi.
To
imię wywołało równie silny niepokój, co wzmianka o
Niezwyciężonym. Bracia popatrzyli po sobie z lękiem w oczach i
wyraźnie się spięli.
-
A więc to jednak ona stoi za tymi atakami?
-
Sądzicie, że jest sama?
-
Może towarzyszy jej Balar. Ta dwójka razem jest przerażająca.
-
Nie – Argon wstał gwałtownie i ze zmarszczonym czołem potrząsnął
głową – Rairi działa sama.
-
Skąd ta pewność? - zapytał Ylon.
Na
to pytanie nie umiał odpowiedzieć, chociaż właśnie tak czuł.
Czy gdyby pokazał im list, który trzymał w kieszeni spodni,
uwierzyliby swojemu kapitanowi, albo temu, kto go napisał? On sam
nie miał nic, poza nikłą, głupią nadzieją.
Odwrócił
się do okna i sztywno wyprostowany, zapatrzył na ciemnogranatowe
niebo bez ani jednej gwiazdy.
-
Teraz najważniejsze to zatrzymać jakoś tą elfkę i zapewnić
bezpieczeństwo poddanym. Niech wszyscy opuszczą wioski i udadzą
się do miast, gdzie zwiększymy patrole.
-
Dobrze, ale co z Sereią?
-
A Nox? Dalej go szukamy? Może działa razem z Rairi i to on…
Nie
odwracając się, Argon uniósł rękę, uciszając dalszą dyskusję.
-
Zajmę się wszystkim, więc wy skupcie się na ochronie ludzi.
Koniec spotkania.
Nikt
się nie ruszył, chociaż jego stanowcza postawa i władczy ton
głosu zakończyły naradę. W końcu rozległo się szuranie
krzeseł, przyciszone głosy i oddalające się kroki. Kiedy za
ostatnim wojownikiem zamknęły się drzwi, płomyki świec zadrżały
pod wpływem ruchu powietrza, tworząc na ścianach i suficie
roztańczone cienie. W ciszy, która otoczyła go razem z mrokiem,
jego ramiona opadły, a z piersi wyrwał się ni to jęk, ni
westchnienie. Pochylił się, aż oparł dłonie na parapecie,
skupiony na liściku w kieszeni i słowach, które znał na pamięć.
„Nie
martw się o swojego króla, przyjacielu. Nie pozwolę mu umrzeć”.
W
co ty się bawisz, Balarze? Kpisz sobie ze mnie, czy próbujesz
pocieszyć? Mam ci uwierzyć, po tym wszystkim, co nam zrobiłeś?
Cokolwiek
znaczyła pozostawiona dla niego wiadomość, cokolwiek dręczyło
jego umysł i serce, wciąż był Białym Krukiem i wciąż trwała
wojna.
Właśnie
zbierał siły, żeby wziąć się do pracy, gdy niespodziewanie
czyjaś dłoń spoczęła na jego dłoni. Drgnął z zaskoczeniem,
gdyż nie miał pojęcia, że ktoś jeszcze znajduje się w pokoju i
spojrzał wprost w błękitne oczy Lunny.
-
Nie słyszałem, kiedy weszłaś – jego głos nawet dla niego
zabrzmiał dziwnie ochryple.
Uśmiechnęła
się przekornie, przysuwając się do niego tak blisko, że
przylgnęła do niego całym ramieniem, jakby też chciała popatrzeć
przez okno, a on zajmował całą przestrzeń. W półmroku jej
policzek, który znalazł się tuż przed jego oczami, był
mlecznobiały, gładki i idealnie skrojony jak u marmurowej rzeźby.
Cały pokój i jego nozdrza wypełnił zapach trawy i kwiatowych
perfum.
-
Jestem elfką, nie pamiętasz? Kiedy chcę, nawet Biały Kruk mnie
nie usłyszy.
-
Nie powinnaś tu być.
-
Usłyszałam, że zebranie się skończyło, więc weszłam.
-
Podsłuchiwałaś?
-
Tylko trochę, ale to chyba nie wielka zbrodnia, skoro nie jestem
wrogiem.
Zawiesił
wzrok na jej ustach, ale szybko się opamiętał i odchrząknął,
odwracając głowę. Nagle zrobiło mu się gorąco i zapragnął
uciec na zewnątrz, prosto w objęcia chłodnej nocy.
-
Skoro podsłuchiwałaś, to wiesz, że jestem zajęty. A tak w ogóle
miałaś pilnować króla.
-
I to robiłam – popatrzyła mu prosto w oczy, w których dostrzegł
głęboką troskę – ale wiedziałam, że po zebraniu pewnie gdzieś
znikniesz i chciałam ci tylko przypomnieć, że ty też musisz
czasem odpoczywać. Cokolwiek chcesz zrobić, może poczekać do
jutra.
Argon
spuścił głowę i dopiero teraz spostrzegł, że ciepła dłoń
Lunny spoczywała teraz w jego dłoni, a ich palce są splecione.
Kiedy jej wzrok powędrował w tą samą stronę, puścił ją jak
gdyby nigdy nic i ruszył do drzwi.
-
Gdzie idziesz? - dogoniła go szybko i szła tuż za nim na krętych
schodach, chociaż spokojnie zmieściłaby się obok.
-
Do Rivy – odparł w przestrzeń, patrząc przed siebie i starając
się nie zwracać uwagi, że czuje jej oddech na karku – Ktoś musi
przy nim być.
-
Powinieneś się przespać.
-
Zrobię to.
-
I już nic dzisiaj nie będziesz robił, ani nigdzie nie polecisz?
-
Nie.
-
A jutro… będę mogła ci w czymś pomóc?
-
Może – nikły uśmiech osiadł na jego wargach, gdyż mimo
wszystko jej obecność działała odprężająco. Poza tym naprawdę
mało kto przejmował się tym czy chodzi spać i czy zjada posiłki.
Tylko Riva i jego rodzice troszczyli się o niego w ten sposób.
Pustymi
korytarzami, z niewielką kulą światła nad głowami, dotarli do
komnaty króla. Argon, zniecierpliwiony, żeby jak najszybciej
zobaczyć przyjaciela, już otwierał drzwi, kiedy Lunna złapała go
kurczowo za rękę i odwróciła w swoją stronę.
-
Znowu będziesz tu siedział całą noc? - spytała cicho, prawie
szeptem.
Wpatrywał
się w nią z uwagą, chłonąć każdy detal jej twarzy. Chyba
naprawdę był zmęczony, skoro przez ostatnie minuty myśli o niej
wyparły nawet zamartwianie się o Rivę i nadchodzącą wojnę.
-
Obiecuję, że się prześpię – odezwał się miękko, delikatnie
wysuwając rękę z uścisku.
-
Tak pomyślałam, że może jutro mógłbyś przenieść mnie do
Sallen. Poproszę Raliela, żeby zebrał resztki półelfów i
zostawię im kilku moich Ziemnych Strażników. Chociaż w ten sposób
jakoś pomogę.
-
To dobry pomysł. A więc do jutra – uśmiechnął się, kiedy
uniosła wzrok, na co odpowiedziała tym samym.
-
Tak, do jutra.
Zanim
się odwróciła i odeszła, krótko ścisnęła jego dłoń,
pozostawiając na niej ciepło i swój kwiatowy zapach. Argon
odprowadził ją wzrokiem i wślizgnął się do komnaty. Kula
światła zniknęła i w ciemnościach zbliżył się cicho do łóżka,
gdzie przykryty pod samą szyję leżał Riva, pogrążony w stanie
bardziej przypominającym śmierć, niż spanie.
Argon
upewnił się, czy oddycha, odgarnął z jego czoła włosy i usiadł
w nogach łóżka, opierając plecy o twardą ramę. Z kieszeni
spodni wyciągnął zmiętą kartkę i chociaż w mroku litery były
niemal niewidoczne, po raz tysięczny przebiegł po nich wzrokiem,
wciąż niepewny ich treści i właściciela. Czy gdyby pokazał go
Lunnie, powiedziałaby, że powinien w to uwierzyć, czy raczej
wyśmiała i kazała spalić wiadomość? W każdym razie on sam
zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby pomóc Rivie i teraz
pozostało im tylko czekać.
-
Zajmę się Rairi i wszystkim, więc ty tylko się obudź,
przyjacielu – szepnął i zamknął oczy, ściskając w dłoni
jedyny dowód tego, że być może nie tylko bogowie nad nimi
czuwają.
Mam
nadzieję, że jesteś bezpieczna, Ariel. Dodał
w myślach, zastanawiając się gdzie może znajdować się jego
siostra, skoro nie znalazł jej w żadnym zakątku Elderolu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz