Niezręczne
milczenie trochę ją irytowało. W gruncie rzeczy w postaci kruków
i tak nikt się do siebie nie odzywał, ale kiedy opuszczali mury
zamku, miała wrażenie, że wojownicy ją ignorują, jakby nie
bardzo wiedzieli jak się do niej odnosić. Może poza Oranem, który
uśmiechnął się do niej przyjaźnie. W sumie tylko Koll przeszywał
ją morderczym spojrzeniem, a potem w ogóle udawał, jakby jej nie
było. Całe szczęście, że miała przy sobie Arwela i wszyscy
skupili się na zadaniu, odraczając tymczasowo sprawę jej obecności
w Zakonie. Nie chciała żadnej łaski z ich strony, chociaż jako
Noszący Znak Kruka gdzie miałaby się podziać, gdyby bracia jej
nie zaakceptowali?
Nie
zadręczaj się na zapas, skarbie, bo głowa cie od tego rozboli. Nie
pozwolę ci nigdzie odejść i pozostali bracia również. Kollem się
nie przejmuj, bo ten facet ma dużo mięśni, ale mało rozumu.
Sereia
zachichotała, zadowolona, że nikt inny tego nie słyszał.
Jak
ty to robisz, że zawsze potrafisz poprawić mi humor?
Jeden
z kruków, lecący najbliżej niej, szturchnął ją zaczepnie
skrzydłem i mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął.
To
całkiem proste, moja droga. Jego
śmiech dotarł do najgłębszych zakamarków jej świadomości, aż
w całym ciele poczuła elektryzujące wibracje. Po
prostu czytam ci w myślach, co znacznie wszystko ułatwia.
Z
pewnością.
Przytaknęła, obniżając nieco lot i skupiając się na dolinie pod
nimi, gęsto usianą drzewami. Ale
ja również znam twoje myśli i nie widzę w nich, żebyś
koncentrował się na zadaniu. Zacznij od tego, że patrz na dół
nie na mnie.
Kruk
mrugnął czarnymi oczami, jakby z wyrzutem, ale posłusznie odleciał
na bok i skupił całą uwagę na przeczesywaniu okolicy.
Oran, Ylon, Reeth i Koll
znajdowali się w zasięgu jej wzroku, ale jednocześnie na tyle
daleko, aby mogli przeszukiwać większy teren. Biały Kruk to
znikał, to pojawiał się przed nimi, co i raz zmieniając kierunek
ich lotu lub informując o wynikach swoich poszukiwań.
Zanim wyruszyli, Argon
wytłumaczył im konkretnie kogo mają szukać. Grupy nammijskich
kobiet na koniach, która podobno przekroczyła granicę Elderolu.
Nie było czasu pytać po co się tu zjawiły, a kapitan tego nie
powiedział. Nie musiał, bo to wydawało się aż nadto oczywiste.
Jeśli wziąć pod uwagę obecną sytuację oraz fakt, że w Nammirze
to kobiety były najlepszymi wojowniczkami, można było się
domyśleć celu wizyty.
Co
zrobimy, jak je spotkamy? To
pytanie dręczyło ją właściwie od kiedy wyruszyli. Była pewna
swoich umiejętności, ale nigdy nie spotkała nammijczyków, a
nieznajomość możliwości przeciwnika działała na ich niekorzyść.
Będziemy
walczyć?
Wątpię,
żeby to był cel Białego Kruka, jeśli dojdzie do spotkania.
Jestem nawet pewny, że nie dopuści do walki. Najpierw musimy
określić ich liczbę i dowiedzieć się dlaczego wtargnęli po
kryjomu do naszego kraju. Ale to wszystko pod warunkiem, że najpierw
ich znajdziemy.
To
prawda.
Argon
przeniósł ich w pobliże gór Ednor, skąd zaczęli metodyczne
poszukiwania, ale chociaż według jego słów, nammijki powinny
znajdować się gdzieś w pobliżu, jak dotąd nie zauważyli żadnej
grupy na koniach. Posuwali się w głąb kraju, przelatując nad
opustoszałymi wioskami, ale poza zwykłymi wędrowcami, nie natknęli
się na nic podejrzanego.
Biały Kruk często zlatywał
na ziemię i wypytywał ludzi, aż pojawił się przed nimi w
ludzkiej postaci i tylko pokręcił głową. Natychmiast zbili się w
grupę, aby usłyszeć co ma do powiedzenia.
- Nic. Ludzie też ich nie
widzieli – oznajmił, z ponurą miną gładząc się po brodzie –
Jakby zapadły się pod ziemię. Ale Lunna i Raliel widzieli, jak
przechodziły pod górami, więc muszą gdzieś się ukrywać.
Jeśli
to większa grupa, niemożliwe, żeby nikt ich nie zauważył, nawet
jeśli wędrowałyby tylko w nocy. Może posiadają jakieś
umiejętności powalające stać się niewidzialne.
To
całkiem możliwe.
Sereia
natychmiast powtórzyła swoje przypuszczenia na głos.
- Nie znamy ich Mocy, więc
to mogło by wyjaśnić sprawę ich zniknięcia – przyznał
kapitan, a Arwel z dumnym uśmiechem dotknąć jej ramienia – W
takim wypadku poszukiwania nie mają sensu. Spróbuje jeszcze popytać
ludzi, ale najlepiej będzie, jak wrócimy do Malgarii i zajmiemy się
gromadzeniem własnej armii.
- Mamy przecież tych
kamiennych stworów, które zostawiła nam Lunna – przypomniał
Oran.
Argon ściągnął brwi.
- To za mało. Jakąkolwiek
siłę zgromadzimy, to będzie za mało, jeśli… - nie dokończył,
posyłając im tylko zamyślone spojrzenie i wskazał ręką na
rozpościerającą się pod nimi prowincję Serini – W każdym
razie sprawdzimy jeszcze ten teren i będziemy wracać.
Wszyscy zawrócili i obniżyli
lot, aby przeszukać skupiska drzew i wszystkie miejsca, w których
mogła ukryć się grupa jeźdźców. Sereia i Arwel trzymali się
niedaleko kapitana, dlatego jako pierwsi zauważyli samotną postać
na trakcie, do której natychmiast podleciał.
- Nie spodziewałem się, że
cię tu spotkam, Taro.
Dziewczyna przystanęła na
jego widok, mniej zaskoczona niż powinna.
- Biały Kruk? - uśmiechnęła
się ze znużeniem, które aż emanowało z jej byle jak związanych
włosów, podkrążonych oczu i wymiętej sukienki. Zerknęła na
Sereię i jej towarzysza, po czym jej wzrok powędrował na drzewo za
ich plecami, gdzie z szumem skrzydeł zasiadły cztery kruki,
obserwując ją czarnymi oczami – Co wy tu robicie?
- A ty? - kapitan
odpowiedział pytaniem na pytanie. Tylko ktoś, kto go dobrze znał,
mógłby wyczuć w jego zwykłym, oschłym tonie nutę troski i
zaniepokojenia.
- Ja… - spojrzała na niego
przelotnie, jakby nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, po czym
spuściła głowę i zacisnęła pięści – Szukałam Ariel, ale
jej nie znalazłam. Przepraszam. Spotkałam za to Noxa i on… - w
jej oczach zalśniły łzy.
Argon pokiwał tylko głową
i zacisnął palce na jej ramieniu.
- Rozumiem. W zamku wszystko
nam opowiesz.
Skinął na wojowników i gdy
utworzyli wokół niego krąg, przeniósł ich prosto do sali
tronowej. Posłał służbę po coś do jedzenia i posilając się
przy długim stole, Tara opowiedziała im o tym, jak Nox razem z
nephilami chciał zaatakować wioskę, w której akurat nocowała.
- Zagrodziłam mu drogę i
byłam gotowa z nim walczyć, ale wtedy tak po prostu zawrócił i
odszedł – głos jej drżał, gdy pochylona nad miską zupy,
maczała w niej chleb i wręcz połykała duże kawałki.
Argon siedział u szczytu i
wpatrywał się w nią tak intensywnie, że jego zielone oczy mogłyby
wypalić w niej dziurę. Jego broda spoczywała na splecionych
dłoniach, które ściskał tak mocno, aż pobielały mu palce.
Ciekawe czy tylko Sereia potrafiła dostrzec, że pod maską spokoju,
Argon jest kłębkiem nerwów. Najpierw król Riva, a teraz Nox i
Ariel. To była jego rodzina, a sama dobrze wiedziała jak to jest,
gdy traci się z oczu najbliższe osoby, albo nie potrafi się im
pomóc.
- Powiedział coś? -
zapytał Reeth, zerkając na kapitana, który po relacji Tary,
zagapił się w jeden punkt i pogrążył we własnych myślach z tak
pochmurną miną, że nikt nie śmiał zwracać mu uwagi.
- Nic – Tara wyczyściła
miskę do czysta, odsunęła ją i wzdrygnęła się, unosząc na
nich pełne smutku spojrzenie – Nic nie mówił, ale gdybyście go
widzieli...I te oczy – znów przeszył ją dreszcz, aż objęła
się ramionami i skrzywiła – To z pewnością nie jest Nox jakiego
znamy i jakiego ja…
- Ale skoro się wycofał,
może nie jest z nim tak źle – podsunął z nadzieją Oran –
Jeśli tylko ktoś przemówi mu do rozsądku, może do nas wróci.
- Przypominam, że zabijał
naszych towarzyszy – warknął Koll, w przypływie złości
uderzając dłonią o stół – Nawet, jeśli wróci, czeka go
najwyższa kara.
- Dla ciebie każdy, kto…
- Każdy widział te czerwone
oczy i jego dziwne zachowanie – podjął racjonalnie Ylon – Z
pewnością Rairi go kontroluje i raczej nie ma większego wpływu na
to, co robi.
- Ja mu nawet współczuję –
Arwel z kwaśną miną podrapał się po krótkich włosach – Można
więc go rozgrzeszyć i powiedzieć, że to ta elfka chciała nas
pozabijać.
- A jeśli go…
- Owszem, powinniśmy go
znaleźć, ale tylko po to, żeby zabić, zanim przybędzie tutaj z
armią tych umarlaków.
Sereia chciała coś
powiedzieć, ale przerwał jej Koll, który wciąż z premedytacją
ją ignorował i robił wszystko, żeby poczuła się nieważna.
Posłała wojownikowi wściekłe spojrzenie i tylko palce Arwela,
obejmujące kurczowo je dłoń, powstrzymały ją od rozpętania
kłótni.
Nie
warto.
Argon
nagle wyprostował się ze zmarszczonym czołem i spojrzał na Tarę.
- Dziękuję ci, możesz
teraz odpocząć.
- Ale Ariel…
Przymknął na chwilę
powieki i przywołał na wargi cień uśmiechu.
- Dostałem od niej
wiadomość, że jest w bezpiecznym miejscu, ale na razie musi tam
pozostać, aby przygotować się do walki z Niezwyciężonym.
- Naprawdę? - na te słowa
Tara od razu się ożywiła z ulgą w ciemnych oczach.
- Tak, dlatego nie martw się
i odpocznij.
Skinęła głową, po raz
pierwszy uśmiechając się jak dawniej i wymaszerowała z sali.
- To prawda? - zapytał
Reeth, jak tylko zamknęły się za nią drzwi i wszyscy z uwagą
popatrzyli na kapitana z tą samą nadzieją. Ariel była nie tylko
Potomkiem Liry, ale również ich przyjaciółką.
Argon schował dłonie pod
stół i tylko skinął głową, na powrót przybierając zamyślony
wyraz twarzy.
- W takim razie, świetnie –
wykrzyknął Arwel, pstryknął palcami i objął Sereię z szerokim
uśmiechem – Skoro nic jej nie jest, jeden problem mamy z głowy.
- No...a co z tymi
nammijskimi wojowniczkami? - zapytała ostrożnie, zerkając na boki,
czy nikt jej nie przerwie. Poza Kollem, reszta braci na szczęście
traktowała ją z lekką rezerwą, ale przynajmniej nie udawali, że
jej tu nie ma.
- Pewnie dowiemy się o ich
lokalizacji, dopiero jak kogoś zaatakują, co może nastąpić w
każdej chwili. Teraz jednak bardziej martwi mnie Nox, który
kontrolowany, czy nie, najwidoczniej przejął dowodzenie nad
nephilami.
- Nie chciałbym ponownie
mieć z nimi do czynienia – Oran wzdrygnął się z odrazą –
Lubiłem Noxa, więc nie wyobrażam sobie, że musiałbym z nim
walczyć.
- Do tego wciąż jest
Noszącym Znak Kruka i półelfem z Mocą uzdrawiania, którą, jak
już wiemy może wykorzystywać również do zabijania – Reeth
westchnął ciężko i pokręcił głową – Zawsze cieszyłem się,
że ktoś tak uzdolniony jest jednym z nas i chyba nikt, kto walczył
z nim tylko dla treningu, nie potrafił go pokonać. Niezwyciężony
ma teraz przeciwko nam nie tylko armię umarłych, ale trójkę ludzi
władających potężną Mocą. Gdyby chociaż król Riva…
- Nadal uważam, że najpierw
powinniśmy zająć się Noxem, a nie czekać, aż sam do nas
przyjdzie.
Argon wstał gwałtownie, aż
odsunięte krzesło zaszurało głośno o posadzkę, czym skupił na
sobie ich spojrzenia. Wlewające się do środka popołudniowe słońce
oświetlało napiętą bliznę na jego policzku oraz roztańczone
drobinki kurzu, unoszące się nad stołem.
- Ja się tym zajmę, a wy
macie zostać w Malgarii i przygotować wszystko na atak – odezwał
się władczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem - Niedługo pełnia
czerwonego księżyca i bez względu na wszystko, musimy chronić
Kruczego Króla.
Koll również wstał i z
groźną miną wskazał na Sereię.
- My, czyli również ona?
Nie należy do Zakonu i chyba czas, żeby zdecydować o jej odejściu.
Nie mam zamiaru niczego robić, kiedy ona tu jest.
- Doskonale – wysyczał
Argon i zmierzył go tak ostrym spojrzeniem, że ten rosły wojownik
natychmiast spuścił głowę i skulił się pod naporem gniewu
Białego Kruka – Rób sobie co chcesz, ale dla twojej i wszystkich
informacji, niniejszym przywracam Sereię do Zakonu Kruka i to bez
żadnych dyskusji. Nie obchodzi mnie czy jest kobietą, czy nie,
posiada znamię Kruka i jej miejsce jest tutaj. Poza tym jest nas i
tak mało, a strata kogoś takiego jak ona, oznaczałaby dla nas
przegraną. Mam nadzieję, że wyraziłem się wystarczająco jasno i
nie usłyszę więcej, że coś się komuś nie podoba.
Po tych słowach odwrócił
się na pięcie i opuścił salę, pozostawiając ich w lekkim
osłupieniu. Argon znany był ze swojej szorstkiej stanowczości, ale
teraz pobił sam siebie. Jakby nie patrzeć pod nieobecność króla
każde jego słowo, było prawem.
A
więc to na tyle…
Arwel skinął powoli głową,
gapiąc się na drzwi, po czym w następnej chwili poderwał ją
gwałtownie z krzesła i na oczach braci po raz pierwszy wycisnął
na jej ustach gorący pocałunek.
- Witaj z powrotem,
towarzyszko broni – wyszeptał z najszerszym ze swoich uśmiechów,
który rozświetlił mu oczy.
Koll demonstracyjnie wyszedł
za kapitanem bez jednego słowa, ale jakoś nikt się nim nie
przejmował.
- Cieszę się, że znów do
nas dołączysz – pozostali bracia otoczyli ich i klepali po
plecach, wyrażając swoją aprobatę i życzliwość.
- To teraz jesteś nasza
siostrą?
- A tak właściwie jak mamy
się teraz do ciebie zwracać?
Sereia odsunęła się od
Arwela, dopiero teraz uświadamiając sobie, że wciąż ma na sobie
sukienkę, w której opuściła celę. Poczuła się dziwnie
skrępowana przed tymi mężczyznami, którzy choć stanowili część
jej życia, nie widzieli jej jeszcze w takiej postaci.
- Jak chcecie, a teraz
przepraszam was, ale muszę coś zrobić – wymruczała i wybiegła
z sali, zanim padłyby kolejne uciążliwe pytania.
Pobiegła prosto do swojej
komnaty, gdzie przebrała się w swój ulubiony zestaw, czyli spodnie
i luźną tunikę, które nosiła już tak długo, że stały się
jej drugą skórą. Ochlapała twarz zimną wodą z miski,
przejechała wilgotnymi palcami po krótkich włosach i stanęła
przed lustrem w kącie. Z drugiej strony odbicia spoglądał na nią
Falen, delikatnej urody wojownik, którym stała się po
przekroczeniu murów tego zamku. Dotknęła znamienia w kształcie
pióra na czole, które zapulsowało delikatnie w rytm jej serca. Czy
gdyby nie ta Moc, wiodłaby teraz życie zwyczajnej kobiety, a jej
jedynym zmartwieniem byłyby zakupy i dbanie o dom i dzieci?
Na szczęście dla siebie
urodziła się jako Noszący Znak Kruka. Bez walki, Arwela i Zakonu
nie byłaby Falenem, a już tym bardziej Sereią, ale kimś, kogo
sama by nie rozpoznawała.
Nie
chciałabym innego życia, nawet gdybym mogła o tym decydować.
Przemierzając
pospiesznie zamkowe korytarze w jej uszach wciąż brzmiały słowa
Argona: „ ...strata kogoś takiego jak ona, oznaczałaby dla nas
przegraną”.
Czy to oznaczało, że była
dla nich tak ważna? Najwidoczniej kapitan cenił ją bardziej, niż
ona samą siebie. Zawsze czuła się częścią Zakonu przez swoją
Moc, ale starsi wojownicy niezbyt liczyli się z jej zdaniem i w
gruncie rzeczy robiła tylko, to co do niej należało. Ukrywała nie
tylko swoją płeć, ale też prawdziwe umiejętności. Może jednak,
skoro Biały Kruk pokładał w niej tyle nadziei, wręcz powinna
sprawić, żeby reszta również ją doceniła.
Poszła na pole treningowe,
gdzie po jakimś czasie Arwel zastał ją pośrodku udeptanego placu,
tak bardzo skupioną, że nie od razu wyczuła jego obecność.
A
ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Odpowiedział
łagodnie na jej wcześniejszą myśl.
Nie odwróciła się, kiedy
przystanął za jej plecami i tylko skinęła głową, że go
usłyszała. Spuściła wzrok na piach, na którym odcisnęły się
ślady setki trenujących tu wojowników. Jej również.
- Pamiętasz jak walczyłam
tu z Noxem? - odezwała się w końcu nie oczekując odpowiedzi –
Wtedy pomyślałam, jak to dobrze, że jest po naszej stronie. Może
poza kapitanem, nie mierzyłam się z silniejszym wojownikiem.
- Ale go pokonałaś.
- Tylko dlatego, że mnie
dotknął i spanikowałam. Nawet dla mnie jest za szybki
- Dla każdego z nas. Mimo
tego, co zrobił nadal za bardzo go lubię, żeby go zabić.
- Ja też. Ale być może nie
będziemy mieli wyjścia.
Uwolniona Moc znamienia
pulsowała w niej i narastała, wnikając w kości i mięśnie,
tworząc pod ubraniem skomplikowane wzory na ciele. Podeszła do
sporego głazu za wyznaczonym polem, który często służył
obserwującym za siedzisko i lekko nacisnęła stopą. Już raz użyła
tej Mocy w walce z centaurami, chociaż w gruncie rzeczy nigdy nie
była jej potrzebna. Teraz, nie zamierzała dłużej jej ukrywać.
Kamień pod jej nogą
rozleciał się na drobne kawałki, a popękana ziemia zatrzęsła
się gwałtownie, aż Arwel upadł na pośladki.
- Na nephile nie podziała
kontrola umysłu, ale czysta siła. To nam teraz najbardziej potrzebne
– odwróciła się w stronę wojownika i po raz pierwszy odkąd się
poznali, dostrzegła na jego twarzy cień lęku przed jej siłą. W
jego czekoladowych oczach widziała własne odbicie, które naprawdę
jej się spodobało. Uśmiechnęła się jedną stroną ust i podała
mu rękę, bardzo uważając, żeby nie zmiażdżyć mu kości –
To, co? Masz ochotę ze mną potrenować?
***
Rairi dawno nie była tak
wściekła. Ten głupi Biały Kruk ośmielił się przerwać jej
zabawę, zadrwił z niej i to tuż przed jej nosem. Kusiło ją,
bardzo ją kusiło, żeby polecieć za nimi i pozabijać wszystkie,
przeklęte krucze pomioty. Nawet wszyscy razem nie stanowili dla niej
zagrożenia, choć jeśli chodziło o Białego Kruka, musiała być
bardziej czujna. Naprawdę miała ochotę pozbyć się ich raz na
zawsze, ale obiecała Balarowi, że poczeka z tym na niego.
Perspektywa oglądania go w walce z Zakonem była znacznie bardziej
zabawna i pociągająca, niż osobista, samotna zemsta.
Aby się uspokoić poleciała
na wyspę Aznar, przy okazji delektując się poczuciem wolności,
jaką dawały skrzydła. Stanowiły dopełnienie jej potęgi, piękna
i władzy. I teraz idealnie pasowała do swojego Kruczego Króla.
Niebo pokryło się ciemnymi
chmurami, ale w głębi Czarnej Wieży nawet w słoneczny dzień
panowały ciemności, więc ani pogoda, ani pora dnia nie miała tu
żadnego znaczenia. Dla wyostrzonego wzroku Rairi wystarczyła słaba
poświata bijąca od szklanego sarkofagu. Jego wieko było już
szeroko otwarte i tylko słabnąca bariera dzieliła duszę Gathalaga
od wolności.
Już niedługo. Tylko kilka
dni.
Kiedy
stąd wyjdziesz, nie będziesz miał większego wyboru, jak
podporządkować się mojej woli, elfie.
Obserwując czarną masę,
leniwie muskającą ściany swojego więzienia, uśmiechała się do
siebie w mroku, nie próbując nawet udawać, że darzy go
jakimkolwiek szacunkiem. Wyczuwała jego zadowolenie oraz
wydobywające się na zewnątrz pokłady Mocy, jeszcze nie
przebudzone, a już wyczuwalne w powietrzu, przenikające zmysły.
Och,
może i jesteś starszy ode mnie, ale potrzeba czegoś więcej, żeby
mi zaimponować.
-
Jak idą przygotowania – zagrzmiał głos zniekształconym,
tubalnym barytonem, który wcale jej się nie podobał, gdyż nie
miał w sobie ani krzty subtelnej delikatności Nieśmiertelnego.
- Wprost znakomicie –
odparła słodko, mrużąc oczy niczym zadowolona kotka – Nie może
być lepiej, więc nie musisz się o nic martwić.
- A Balar? Zdąży wrócić?
- Będzie na czas, żeby być
świadkiem twojego przebudzenia.
- Mam nadzieję, że
zdobędzie kamienie, żebym mógł zyskać boską potęgę.
To
ja będę jedyną boginią, a tobie łaskawie pozwolę oddawać mi
cześć.
-
Jestem przekonana, że wszystko pójdzie po twojej myśli – na jej
wargach zaigrało rozbawienie – Od kiedy Potomek jest w naszych
rękach, już nikt ci nie zagrozi.
- Nareszcie! - dusza radośnie
wywinęła kilka ósemek, a Rairi pozwoliła sobie na ciche
roześmianie się – Po tych wszystkich stuleciach poniżania w
końcu nadszedł dzień, kiedy zawładnę ziemią i będę mógł
rzucić wyzwanie bogom.
Skrzyżowała przed sobą
ramiona i niby od niechcenia zaczęła oglądać swoje wypielęgnowane
paznokcie.
- Gratuluję – nawet jeśli
dosłyszał sarkazm w jej głosie, było jej wszystko jedno – Twoja
armia zebrana na wyspie zaczyna się nudzić. Może przyda im się
małe rozprostowanie kości, przed wielką bitwą. Zabiorę ich na
ląd i…
- Nie! - to jedno słowo
odbiło się od sklepienia i zawibrowało w ciemności gniewnym
rozkazem – Jak słusznie zauważyłaś, to moja armia i mają
czekać, aż powstanę w nowym ciele i przejmę dowództwo.
- Jak sobie życzysz –
zgodziła się przymilnym głosem, chociaż zmarszczyła brwi z
poirytowania - Jednak nadal nie rozumiem, czemu Balar zgromadził
ich akurat tutaj, skoro na lądzie bardziej by się przydali.
- Wykonał dobrą robotę,
gromadząc wokół mnie wierne sługi, a co z nimi zrobię, to już
moja decyzja Rairi. Ty się zajmij swoimi sprawami i zadbaj o to,
żeby podczas pełni nic mi nie przeszkodziło, jasne?
Rozkazująca nuta w jego
głosie sprawiła, że miała ochotę roztrzaskać sarkofag, razem z
zawartością.
Śmiesz
mnie pouczać, kiedy jesteś w tak żałosnej formie?
Odwróciła
głowę i zacisnęła usta, hamując się od zrobienia czegoś, co
później mogłaby żałować.
- Jak sobie życzysz –
mruknęła i opuściła podziemną komnatę w podobnym nastroju, w
jakim do niej weszła.
Straciła ochotę na latanie
i nawet atakowanie wiosek przestało sprawiać jej przyjemność w
pojedynkę.
Wszystkie jej myśli podążały
ku jednej osobie. Tylko on jeden mógłby teraz poprawić jej humor.
Wślizgnęła się
bezszelestnie do pokoju na szczycie wieży, chociaż wiedziała, że
nikogo tu nie zastanie. Nie zapalała światła, gdyż widok
zalegającego wszędzie kurzu oraz pustego łóżka tylko jeszcze
bardziej popsuje jej humor. W ciszy, otoczona mrokiem, podeszła do
okna i spojrzała w dół, na ledwo widoczny las namiotów.
Wszystko, nawet ta armia
przypomniało jej Balara. W tym pokoiku spędzili naprawdę przyjemne
chwile i miała wrażenie, że jego obecność tutaj wciąż jest
namacalna.
Tęskniła
za czernią jego oczu, głosem i nawet najbardziej ponurym uśmiechem.
Od czasów Derona
w
jej sercu nie było miejsca na nikogo innego, ale Balara naprawdę
pokochała i czuła, że to właśnie ten, z którym mogłaby spędzić
całą wieczność.
Jej ciało tęskniło za jego
dotykiem do tego stopnia, że powoli zmieniało się w zimną bryłę
lodu. Tylko wspomnienie ich wspólnych chwil i silnych dłoni, które
przynosiły tyle rozkoszy, utrzymywało w niej resztki ciepła.
Zadrżała i objęła się
ciasno ramionami, kierując wzrok na ciemny, bezkresny horyzont.
Balar był teraz tak daleko od niej, że nie potrafiła odnaleźć
jego umysłu nawet wtedy, gdy bardzo się starała.
- Wracaj do mnie jak
najszybciej, mój ukochany królu.
Jeszcze tylko kilka dni.
Razem stworzą jej wymarzony
świat i nigdy więcej nie będzie samotna.
***
Nikomu wcześnie nie
powiedział, że dostał wiadomość również od Ariel, uznał
jednak, że akurat tego nie musiał zachować w sekrecie. Argon był
bardzo zdziwiony, kiedy w swojej komnacie zastał małego, lodowego
ptaszka, którego już kiedyś jego siostra do niego przysłała.
„Jestem bezpieczna. Nie
szukajcie mnie. Wrócę sama”.
Tylko tyle, albo aż tyle, bo
słowa wyszeptane mu do ucha jej głosem były znacznie bardziej
wiarygodne niż te wypisane ręką zdrajcy.
Nadal nie wiedział gdzie
jest, ani po co ta cała tajemnica, ale jednego mógł być pewny.
Była bezpieczna i na tyle silna, że mógł jej zaufać, cokolwiek
się z nią działo.
W jego życiu była już
tylko trójka ludzi, których kochał i pragnął chronić. I wszyscy
pozostawili go teraz samego, jakby chcieli go za coś ukarać. Może
za mało poświęcał im czasu, był za surowy, albo nie zdołał
zapewnić im bezpieczeństwa?
Riva wciąż leżał
nieprzytomny i nic nie wskazywało na to, żeby miało mu się
polepszyć.
Ariel nie było nawet w
Elderolu i dorosła na tyle, że nie potrzebowała jego pomocy.
A Nox…
Właśnie.
Wobec przybranego syna czuł
się najbardziej winny. Nie miało tu znaczenia to, że gdy go
znalazł, sam był jeszcze młody, bo przecież Riva również został
królem zbyt wcześnie. Zawsze czuł się bardziej dorosły od innych
w swoim wieku, a jego życie polegało głównie na doradzaniu
Rivie. Wziął za Noxa odpowiedzialność nie dlatego, że tak było
trzeba, ale sam tego chciał i był na to gotowy. Półelf
bezsprzecznie znalazł miejsce w jego twardym sercu wojownika i nie
raz dawał mu odczuć, że jest dla niego ważny. Jego błąd polegał
na tym, że zbyt szybko oddał go w ręce nauczycieli i zaczął
traktować jak resztę braci z Zakonu, sam zbyt pochłonięty
towarzyszeniu Rivie, by zauważyć, że przede wszystkim chłopak
nadal potrzebował jego zainteresowania i wsparcia. Może dlatego
nigdy tak naprawdę nie widział, że Nox nosił w sobie tajemnicę,
przez którą trzymał się na dystans i był zamknięty w sobie.
W gruncie rzeczy Argon tak
naprawdę nie znał swojego przyrodniego syna i teraz żałował, że
kiedy go znalazł, nie nadal mu Imienia. Może wtedy wszystko
potoczyłoby się inaczej.
Mimo obaw i ostrzegawczego
głosu wewnątrz siebie, że będzie tego żałować, postanowił sam
odnaleźć Noxa i na własne oczy zobaczyć to, co opowiadała o nim
Tara. Nie zastanawiał się, co powie, kiedy już przed nim stanie.
Nie był najlepszy w wyrażaniu uczuć, ale nie sądził też, że
tym razem zwykłe „ wracaj do domu”, abo „potrzebuję cię”,
wystarczyło. Być może nic nie powie, bo to już nie będzie miało
znaczenia.
Po
co w ogóle go szukam? Zastanawiał
się usilnie gdy od dobrych dwóch godzin przecinał niebo białymi
skrzydłami lub teleportował się z miejsca na miejsce. Omijał
wszelkie osiedla ludzkie i otwarte przestrzenie, bo gdyby był Noxem,
ukrywałby się w jakimś bardziej osłoniętym miejscu.
W prowincji Serini znajdowało
się najwięcej jaskiń i właśnie przy jednej z nich odnalazł
półelfa.
Tyle, że Nox kompletnie nie
przypominał tego pięknego chłopca, który zawsze więcej wspólnego
miał z Nieśmiertelnymi.
Nox, który akurat wyszedł z
ciemnego otworu jaskini był wynędzniałym i brudnym człowiekiem o
spowolnionych, niezgrabnych ruchach. Na sobie wciąż miał ubranie,
w którym im uciekł, teraz brudne i w wielu miejscach podarte.
Kapitan wylądował na jednym
z pobliskich drzew i ze ściśniętym sercem obserwował jak mruży
czerwone oczy i drapie się brudnymi paznokciami po jeszcze
brudniejszych włosach, które chyba bardzo dawno nie widziały wody
ani grzebienia. Przysiadł na kamieniu przy jaskini, odwinął jakiś
pakunek i rzucił się łapczywie na jedzenie, jakby nie miał nic w
ustach od miesiąca.
Argon nie wiedział co o tym
myśleć, ani co teraz powinien zrobić. Nie mógł patrzeć na
półelfa, który zachowywał się jak dzikie zwierzę, a
jednocześnie nie potrafił oderwać od niego wzroku, ogłuszony, jak
bardzo człowiek może się zmienić. Gdzieś w środku narastała w
nim zimna bryła przerażenia i lęku, że to po części jego wina.
W momencie utraty trzech ukochanych osób, stracił kontrolę nad
swoim życiem.
Poczekał, aż Nox skończy
jeść i dopiero wtedy zeskoczył na ziemię. Chłopak nie poderwał
się na jego widok z zaskoczeniem czy przestrachem, ale wstał
leniwie i poparzył na niego tymi szkarłatnymi tęczówkami z taką
obojętnością, że Argona zdjęła zimna groza.
- Co tu robisz, Noxie? -
odezwał się ostrożnie, z wielkim trudem nie odwracając wzroku.
Nic.
Chłopak patrzył na niego z kompletną pustką i tłuszczem na
brodzie, jakby miał przed sobą całkiem obcą osobę. Otaczał go
nieprzyjemny odór zgnilizny i śmierci, który wydobywał się
również z wnętrza jaskini.
- Poznajesz mnie? - Argon
zmienił ton na bardziej łagodny, zupełnie jak kiedyś, gdy chciał,
aby mały Nox mu zaufał.
Uniósł ręce i zbliżył
się bardzo powoli, aby pokazać, że nie ma złych zamiarów. Półelf
wciąż stał bez ruchu, z kamiennym wyrazem twarzy i tylko patrzył
na niego czasami tylko mrugając.
- Dlaczego się chowasz,
Noxie? - kapitan zatrzymał się kilka kroków od niego ze ściśniętym
gardłem i sercem boleśnie obijającym się o pierś – Jeśli
teraz ze mną pójdziesz, nikt cię nie zabije. Wszyscy tylko chcą,
żebyś wrócił – bardzo powoli wyciągnął w jego stronę dłoń
– Wrócisz ze mną do domu, synu?
Już prawie dotknął jego
ramienia, gdy półelf zaskoczył go, nagle ożywając. Z tą samą,
zatrważającą obojętnością jednym ciosem powalił go na ziemię,
złapał go za gardło i wbił kolano w jego brzuch, aż uszło z
niego całe powietrze.
Argon mógłby po prostu
zniknąć, ale nie potrafił się ruszyć ani obronić,
zahipnotyzowany czerwienią tych oczu, które w zapadającym
zmierzchu wydawały się lekko lśnić.
- Wiedziałam, że
przybędziesz po swojego wychowanka, Biały Kruku – głos, który
wydobył się z ust Noxa był chropowaty jak wysuszona kora drzewa i
z pewnością nie należał do niego – Śmiałeś ze mnie zakpić i
sądziłeś, że puszczę ci to płazem?
Argon próbował się
podnieść, ale wtedy noga wbiła mu się pod żebra, jeszcze mocniej
przygniatając do ziemi. Jak na tak wychudzonego, Nox miał
zadziwiająco dużo siły.
- Kim jeste…
Jego wargi rozciągnęły się
w ironicznym grymasie.
- Jak na posłańca bogów
jesteś mało rozgarnięty, kruczy pomiocie.
- Rairi?
- Zgadza się – półelf
pochylił się nad nim i brudnym palcem dotknął białego pióra na
czole z miną wyrażającą jedynie pogardę – Nie sądziłam, że
tak bardzo przywiążesz się do tego dzieciaka, aż będziesz go
szukał nawet po tym, co wam zrobił. Już zabierając go ze sobą do
zamku, popełniłeś duży błąd. A jeszcze większy zrobiłeś,
ufając mu tak ślepo i bezgranicznie. Nawet przez moment nie
pomyślałeś, że znalezienie go nie było zwykłym przypadkiem.
- Więc Nox…
Jego twarz i szare, sterczące
włosy przesłaniały mu resztę świata, wydobywając wspomnienia,
które teraz wydały się odległe i zabarwione fałszem. W duchu
uparcie powtarzał sobie, że to nie jest prawdziwy Nox, nie ten
którego on wychował i pokochał, bo to by oznaczało, że od samego
początku to, co ich łączyło było tylko iluzją.
- To ja pozwoliłam ci go
znaleźć i chociaż go wychowałeś, nigdy nie miał być
przeznaczony dla ciebie, tylko do zabicia Noszących Znak Kruka.
Argon otworzył szeroko oczy,
wstrząśnięty prawdą, która uderzyła go boleśniej, niż
fizyczny cios.
- Ale...dlaczego akurat Nox?
- Ponieważ to mój syn, a z
łączącą nas więzią mogę zrobić z nim cokolwiek zechcę. Kiedy
każę mu cię zabić, nawet nie mrugnie okiem. To w dzieciach jest
najpiękniejsze, nie sądzisz, Biały Kruku? Ślepie posłuszeństwo.
Usłyszał jakiś szelest i
kątem oka zobaczył jak z ciemnego otworu jaskini wychyla się
nephil, a potem kolejny, jeszcze jeden i następny, aż w mroku
widział już całe zastępy umarłych o białych kościach i
gnijących ciałach.
Na widok jego miny, Rairi
roześmiała się głosem chłopaka, nieprzyjemnym i suchym.
- To jeszcze nie cała armia.
Kiedy przybędą już wszyscy, możesz oczekiwać Noxa u wrót
Malgarii. Dopiero wtedy poznasz prawdziwy smak rozpaczy.
Urywany, zimny śmiech
połelfa spłoszył ptaki i towarzyszył Argonowi, kiedy znikał w
rozbłysku światła, zwyczajnie uciekając. Rozbrzmiewał mu jeszcze
w uszach nawet wtedy, gdy był już daleko, w bezpiecznych murach
zamku, we własnej komnacie. Słyszał go nawet, gdy kładł się
spać, a gdy zasnął, przed oczami miał upiorną twarz Noxa, który
dusił go z uśmiechem zadowolenia, a Rairi stała obok i głaskała
go po głowie. Swojego syna.
Argon
wychował mordercę i wroga, a to spotkanie uświadomiło mu, że
pozostały mu tylko dwie ukochane osoby. Bo Noxa będzie musiał
zabić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz