Balar
nie mógł jej powiedzieć o czym rozmawiał z bogami z prostej
przyczyny: ponieważ ich słowa były przeznaczone tylko dla niego.
Kiedyś bez trudu potrafiłaby
przejrzeć jego myśli, mimo że często próbował je przed nią
chować.
Kiedyś ich umysły żyły w
idealnej harmonii. Chociaż dzieliła ich spora różnica wieku byli
jednym. Dzięki niemu poznawała świat, kończyła zdanie tam, gdzie
on zaczynał i na odwrót. Kiedyś…
Westchnął w duchu. Aż po
koniuszki włosów wypełniony był każdą sekundą tych
drogocennych wspomnień, którymi oddychał i karmił się, żyjąc w
ciemności i pustce. Ktoś mógłby powiedzieć, że jego decyzje
były błędami, a on był ostatnim głupcem, kiedy odrzucił swoje
idealne życie. Wydawałoby się, że te siedemnaście lat temu jego
życie się skończyło, ale w jego odczuciu było wręcz odwrotnie.
I gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby tak samo.
Bo w przeciwnym razie dzisiaj
nie miał by nic. Nawet tych cennych kilku dni z nią na wyspie.
- Ej, słuchasz mnie, czy
śpisz z otwartymi oczami? - pstryknęła mu przed nosem palcami, aż
wzdrygnął się, nie zdając sobie sprawy, że tak bardzo odpłynął
myślami.
- Co? - siedząc na kamieniu
pośrodku pustej polanki, uniósł głowę, powracając do
rzeczywistości – Przepraszam, mówiłaś coś?
Ariel przewróciła oczami,
biorąc się pod boki. Stała przed nim w bladozielonej sukience z
wyhaftowanym motylkiem na sercu, a za nią słońce tworzyło z jej
włosów płomienną aureolę. W końcu zaczęli trening, a on akurat
mógł myśleć tylko o ich wspólnej przeszłości, o tym jak wiele
ich łączyło i dzieliło, o wszystkich latach, których nigdy nie
nadrobią.
Jesteś
cudem, który nas ocalił. Gdyby
się postarał, ta myśl dotarłaby do niej, ale o wiele bardziej
wolałby, żeby odebrała ją sama.
Zmarszczyła brwi,
nieświadoma tego, co działo się teraz w jego głowie.
- No więc pytałam się od
czego mam zacząć.
Balar odchrząknął i usiadł
wygodniej na rozgrzanym kamieniu, mrużąc oczy, żeby móc na nią
patrzeć. Na ten maleńki cud, który przy jego niewielkiej pomocy
wyrósł na kobietę z jego własnego szkicu, wyrytego w jego sercu w
drobnych szczegółach.
- Przede wszystkim spróbuj
wyrównać oddech i się wyciszyć.
Znajdowali się z dala od
chat i drzew, na pustej przestrzeni, którą wcześniej wybrał.
Rozejrzała się na boki, chociaż zadbał o to, żeby w tym czasie
nikt się nie kręcił w pobliżu, przymknęła oczy i odetchnęła
głęboko, chociaż po jej minie zgadywał, że raczej nie była
przekonana czy to zadziała.
- Dobrze – uśmiechnął
się pod nosem, dostrzegając jej zaciśnięte pięści i napięte
ramiona. Raczej nie było dobrze, bo istniała mała szansa, że w
jego obecności zdoła się odprężyć. Przynajmniej nie z tymi
myślami, które teraz szalały w jej głowie – A teraz odwróć
się do mnie plecami.
Zrobiła to z prawdziwą
ulgą, chociaż fakt, że miała go teraz za sobą wcale nie
zmniejszył jej zdenerwowania. Wzięła kilka kolejnych głębokich
wdechów i wyczuł, że jej myśli nieco się uspokoiły.
- A jeśli coś pójdzie nie
tak? - zapytała głośno, chociaż i bez tego znał jej wszystkie
obawy i lęki.
- Po to tu jestem, żeby ci
pomóc, więc rozluźnij się i skup tylko na sobie. Potrafisz
odnaleźć źródło Mocy kamienia?
- Tak. Jest blisko serca.
Balar wyobraził sobie
motylka na sukience, dokładnie w tym miejscu.
- Spróbuj zbliżyć się do
tego miejsca, ale nie dotykaj i nie próbuj nic z tym robić.
Przypatrz się jak wygląda i oswój się z tą Mocą, wyobraź
sobie, że jesteś jego częścią. To ty musisz kontrolować ogień,
nie on ciebie. To potężny żywioł i trudno nad nim panować, ale
na pewno dasz radę.
Zamiast wykonać polecenie,
Ariel odwróciła się pospiesznie i popatrzyła na niego z góry,
jakby dopiero teraz zobaczyła go po raz pierwszy. To pytające
ułożenie ust i błysk zaciekawienia w oczach zobaczył po raz
pierwszy, gdy miała trzy lata. To wtedy odkryła, że może go pytać
dosłownie o wszystko i zawsze uzyska zadowalającą odpowiedź.
- Skąd w ogóle wiesz jak to
robić? Od kiedy stałeś się ekspertem od kamieni żywiołów?
Odchylił się do tyłu, z
nonszalancją opierając dłonie o kamień i posłał jej tajemniczy
półuśmiech. Gdyby wiedział, że jego krótkie włosy,
odsłaniające całą twarz będą tak bardzo przykuwać jej uwagę,
obciął by je już dawno. A może właśnie dlatego tego nie zrobił?
- Nie zapominaj, że
przyjaźniłem się z twoim ojcem. Areel lubił rozprawiać o
żywiołach i był bardzo cierpliwym nauczycielem. Powiedział mi
tyle, że gdybym tylko mógł posiąść kamień ognia, z łatwością
mógłbym sobie rozpalić ognisko.
- A więc… - pobladła
nieco, warga jej zadrżała, a oczy zrobiły się okrągłe jak
zielone jabłka – Rozmawiałeś o tym z moim ojcem, żeby…
Skinął głową, z ciepłą
falą zadowolenia, która nie miała swojego początku ani końca.
- Abym mógł Ci pomóc gdy
nadejdzie czas. Przechowywałem tą wiedzę na wszelki wypadek, gdyby
Areel nie mógł ci jej przekazać. Właściwie to ja go o to
poprosiłem. Nie przejmuj się, Ariel, że nie radzisz sobie z
ogniem, chociaż pozostałe żywioły kontrolujesz jak mało kto.
Każdy poprzedni Potomek miał jakieś problemy. Na przykład twój
ojciec zupełnie nie rozumiał wody, nie potrafił tak łatwo
zmieniać pogody, a z kolei jego matka również potrzebowała
długich lat ćwiczeń, żeby zapanować nad ogniem. To pewnie
dlatego martwił się, że pewnego dnia będziesz miała problem z
tym samym żywiołem.
Wciąż się na niego gapiła,
tak jak wtedy, gdy pokazał jej zamkową bibliotekę i obwieścił,
że kiedyś będzie mogła to wszystko przeczytać. To był ten sam
wyraz zaskoczenia, z jakimś ostrożnym zachwytem i niepewnością,
czy go nie oszukuje.
- Więc...co powinnam dalej
robić – wydusiła w końcu, próbując ukryć przed nim wzruszenie
na wspomnienie ojca.
- Najpierw skup się na tym,
co mówiłem wcześniej – kiedy tym razem nie odwracając się,
zamknęła oczy i spróbowała na nowo się rozluźnić, Balar mówił
dalej, cichym, łagodnym głosem, przypominając sobie jak w ten
sposób opowiadał jej bajki, które zawsze miały szczęśliwe
zakończenia - Powietrze, woda czy ziemia różnią się o tyle, że
występują wokół ciebie, można je poczuć i dotknąć, a więc o
wiele prościej również kontrolować. Kamienie tylko wzmacniają
twoje zmysły, otwierają umysł na to, co niedostrzegalne i dodają
energii. Ogień jest inny. To żywioł, który nie występuje w
przyrodzie sam z siebie, ale rodzi się pod wpływem jakieś siły. W
tym wypadku jest w tobie, blisko serca, bo jego moc to pasja, dzikość
i uczucia. Ogień niszczy życie, pozostawia po sobie tylko popiół,
ale też jest częścią każdego żywego stworzenia. Wyzwalając go,
musisz panować nad każdym płomykiem, poczuć go w sobie tak, żeby
był posłuszny twojej woli. Twoje ciało, umysł i serce muszą być
w harmonii.
Ariel stała teraz
nieruchomo, skupiona i zagubiona gdzieś w głębi siebie. Zdawało
się, że całkowicie odcięła się od świata zewnętrznego i nie
słyszy nawet świergotu ptaków z pobliskich drzew. Nie poruszyła
się nawet wtedy, gdy wstał cicho, podszedł na wyciągnięcie ręki
i dotknął kosmyka jej włosów, nawijając go sobie na palec. To
było jedno z wyraźniejszych wspomnień, kiedy zaplatał jej
warkocze, a ona śmiała się z byle czego. Czy naprawdę to byli
oni, czy może ich sobowtóry z poprzedniego życia? Gdyby teraz
próbował tak bardzo się spoufalać, pewnie znów dostałby od niej
pięścią.
Słyszałaś,
co mówiłem? Ostrożnie
dotknął jej umysłu, nie próbując naruszać prywatnej
przestrzeni, chociaż zapewne nie spodobałoby jej się to, że i tak
nie miała już przed nim żadnych tajemnic.
Tak.
Ale...nadal się boję, że znów się zapalę.
Więc
oddaj mi ten strach i po prostu spróbuj. Jeśli wtedy ten ogień nie
zrobił ci krzywdy, to i teraz nie musisz się bać o siebie.
Skąd
wiesz, że nic mi nie zrobił?
Balar
odsunął się, nie spuszczając z niej wzroku.
Jak
wygląda źródło kamienia? Zapytał,
ignorując jej pytanie.
To
pomarańczowe płomienie, no… jak ogień.
Może ostatnio za bardzo i
za szybko użyłaś tej Mocy. Spróbuj na początek chwycić tylko
malutki płomień i przenieść go na dłoń.
Wyczuł,
że skupiła się jeszcze bardziej, próbując wykonać polecenie.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, ale Balar czekał
cierpliwie, świadomy tego, ile wysiłku kosztowało ją zapanowanie
nad ogniem.
Powoli wyciągnęła przed
siebie rękę i nie otwierając oczu, skierowała ją wierzchem do
góry. Oczami wyobraźni widział malutki płomyk, który tańcząc i
podskakując powędrował przez całe jej ramię, a kiedy dotarł do
dłoni naprawdę go zobaczył, pomarańczowy i rozedrgany, wielkości
płomienia świecy. Chociaż palił się na jej dłoni i biło od
niego ciepło, nie parzył skóry. Gdyby było inaczej, odebrałby
ten ból jak własny.
- Udało się – szepnęła
bez tchu, bardziej pytająco i ostrożnie otworzyła oczy, z niemym
zachwytem wpatrując się w płomyk. Uniosła rękę i poruszyła
palcami, wprawiając go w gwałtowne drżenie.
- Wiedziałem, że dasz radę.
Gdy skierowała na niego
spojrzenie, uśmiechnął się z dumą i skinął głową. Poszło
lepiej niż sam się spodziewał, ale to był dopiero początek. Aby
utrzymać w ryzach tak mały płomień, wciąż była mocno
skoncentrowana, ale ogarnęła ją taka radość, że ponownie zalał
go niekontrolowany strumień myśli. Powróciło wspomnienie porannej
rozmowy z Eriianelem i wciąż niezadane pytania. Nie wiedziała, czy
powinna mu dziękować, czy może pozwolić sobie na odprężenie w
jego obecności i czy może mu już w pełni zaufać. Zobaczył też
ich pierwszą kolację z elfami i ten moment, gdy ich palce zetknęły
się przypadkowo. A potem siebie, w białej tunice opinającej
ramiona, kiedy przypatrywał jej się w sadzie.
To wszystko przemknęło
przez jej głowę, jak tylko na niego popatrzyła. Znajomy, wartki
potok myśli popłynął swobodnym nurtem, aż w pierwszej chwili
zaparło mu dech.
- Uważaj, Ariel – ostrzegł
ze zmarszczonym czołem, czując, że powoli traci kontrolę –
Może na dzisiaj wystarczy. To dobry początek, ale musisz popracować
nad skupieniem.
- Przecież jestem skupiona,
nie widzisz? - z szerokim uśmiechem sprawiła, że płomyk nieco
urósł, na co jego serce wykonało gwałtownego fikołka.
- Tak, ale może...
- Dzięki tobie zrozumiałam,
o co chodzi – w jej oczach tańczyły zielone ogniki, kiedy
zanurzyła palec drugiej dłoni w płomieniu, ciekawa, co się stanie
– Widzisz, nawet, nie parzy i…
To się stało w jednej
chwili. Na jego oczach Ariel cała stanęła w ogniu, zmieniając się
w ludzką pochodnię. Jednocześnie wszystkie myśli wyparł paniczny
strach. Krzyk zawibrował mu w gardle i w uszach, wypełnił
przestrzeń polany i odbił się od każdej komórki jego ciała.
Potrzebował dobrej chwili, żeby uświadomić sobie, że to jej
głos, a nie jego.
Jej nogi, ręce, twarz,
sukienka, motylek...wszystko płonęło ze wściekłym sykiem
niszczycielskiego żywiołu. Włosy uniosły się i tańczyły wokół
jej głowy, zmieniając się w żywe, czerwone płomienie.
Zachwiała się, a tam, gdzie
postawiła stopę, zapalala się trawa.
Znowu...Co...mam
robić? Nie wiem jak to zatrzymać!
Ciepło
i przerażenie. Nie wiedział już które serce jest które, bo oba
biły szaleńczym rytmem, boleśnie rozsadzając klatkę piersiową.
- Spokojnie, Ariel. Przede
wszystkim, musisz nad tym zapanować – jego głos drżał, a on sam
został uwieziony w klatce jej przerażenia.
- Jak!? - jej krzyk był
sykiem, który dotarł do niego w gorącym podmuchu.
Balar zacisnął usta i kiedy
wyciągnął rękę, cofnęła się gwałtownie, pozostawiając na
ziemi ogniste ślady.
- Nie zbliżaj się!
Poprzez roztańczone
płomienie odnalazł jej rozszerzone, dzikie oczy. Odnalazł w nich
nieme błaganie o pomoc, które nie potrafiło przejść przez
gardło, albo zwyczajnie nie było w stanie się do niego przebić.
Zaufaj
mi.
Bez
chwili wahania podszedł do niej szybko w dwóch krokach, zamknął
oczy i wkroczył w otaczający ją ogień.
Co
ty…
Nie
zważając na ogarniające go płomienie, ani żar wciskający się
do gardła i oczu, objął ją ramionami i przytulił kurczowo, jakby
przytulał ogień. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy.
Odejdź,
bo spłoniesz.
Spodobało mu się to, że w
jej oszalałym umyśle wyczuł troskę o siebie, co oznaczało, że
nie był już dla niej obcy i wrogi. Za pierwszym razem był przy
niej Riva, ale jego brat bał się zbliżyć i wejść w płomienie,
żeby jej pomóc. Właśnie to ich różniło.
Jestem
tu, Ariel. Nic się nie dzieje, rozumiesz? Jesteś częścią ognia,
więc cię nie spali.
Ale
ty...
Ich nozdrza zaatakował swąd
palącego się ubrania i skóry, która najpierw robiła się
czerwona, a potem czarniała i zaczynała odpadać. To było
błogosławieństwo, że nie mogła czuć teraz tego, co on. Ból był
niewyobrażalny, ale nic dziwnego, skoro palił się żywcem. To nie
było jednak nic nowego, bo przecież Rairi potrafiła sprawić, że
cierpiał stokroć bardziej.
Proszę,
odsuń się…
Zabawne, że bardziej
martwiła się o niego niż on sam. Zupełnie jak wtedy, gdy był dla
niej jeszcze całym światem. Szloch wstrząsnął jej ciałem, który
wprawił w drżenie jego sztywne mięśnie. Mimo, że ledwo stał na
nogach, a gorąco trawiło każdy fragment jego ciała, zdusił w
sobie instynktowny odruch ucieczki i zamiast tego objął ją jeszcze
mocniej. Z tuniki i spodni pozostały tylko strzępy, jego ciało
było jedną wielką raną i to była kwestia sekund, nim ogień
zabierze jego życie.
Nie
myśl o mnie i uspokój się, moja gwiazdeczko. Delikatnie
otoczył jej umysł swoją świadomością, powstrzymał oszalały
pęd myśli, po czym przelał w nią chłodny spokój. Tak samo, jak
za pierwszym razem.
Cały ogień zniknął w
jednej chwili tak nagle, jak się pojawił.
Jej przyspieszony oddech
wciąż był gorący, chociaż on sam czuł tylko wszechobecny żar
zamiast skóry, a umysł miał otumaniony z bólu. Drżała tak
mocno, że razem opadli na trawę. Nie czuł rąk, które w końcu
same ją puściły i jak tylko stracił oparcie, bezwładnie
poleciał do tyłu. Zastanawiał się dlaczego na jej twarzy wciąż
widnieje przerażenie, skoro opanowali sytuację, po czym jego wzrok
opadł na motylka na jej piersi i wchłonęła go chłodna ciemność.
To
było krótko przed tym, zanim opuściła Elderol i zamieszkała w
szkole z internatem. To wspomnienie, jak każde inne było w nim tak
żywe, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. Pamiętał ciepło
słońca na twarzy, smak powietrza i śmiech, w którym brzmiała
jeszcze dziecięca beztroska i nieskrępowana niczym radość. Riva
miał lekcje, więc udali się nad jezioro Tohen tylko we dwoje.
Ariel umiała już pływać, ale w czasie zabawy w wodzie nagle
złapał ją skurcz nogi i zanim się obejrzał, zaczęła opadać na
dno. Wzywała pomocy, aż ją wyłowił i siłą wypchnął na
powierzchnię, a potem bez końca wykrzykiwała jego imię, kiedy
długo nie wypływał, czym śmiertelnie ją przestraszył.
Pamiętał
każdy raz, gdy ją ratował, przyjmując na siebie jej upadki i
drobne skaleczenia. Gdy miała trzy lata, rozpłakała się, kiedy
zrywając dla niej różę ukuł się kolcem w palec.
-
Przecież to ja się zraniłem, nie ty – tłumaczył, próbując ją
uspokoić.
-
Ale mnie też boli – wydukała, cała we łzach, a gdy na
pocieszenie, chciał zerwać dla niej cały bukiet, Ariel zabrała mu
różę i podeptała ją ze złością – Już mi się nie podobają.
Ich kolce nas ranią.
Powiedziała
„nas”. Jakby nie było Balara, już dorosłego mężczyzny i
dziewczynki Ariel, ale jeden organizm i jedno ciało.
Właściwie
już z chwilą, gdy nadał jej Imię, wiedział, że już do końca
życia ani przez sekundę nie będzie sam. To było tak
pokrzepiające, że wszystko inne nie miało znaczenia.
Zaczął
odzyskiwać świadomość, jak tylko wszechobecny ból powoli zaczął
ustępować, a skóra już tak nie parzyła. Jęknął cicho i
uchylił powieki, pod które przedostały się promienie słońca,
oraz znajome twarze.
- Nie ruszaj się, zaraz
skończymy – Calanon dotykał jego czoła, mrucząc coś w śpiewnym
języku, którego magia sprawiała, że jego nadpalone włosy
powracały do poprzedniego stanu.
Trójka elfów pochylała się
nad nim tak długo, aż jego poparzoną skórę zastąpiła nowa i
zniknęły wszelkie ślady, które mogłyby świadczyć, że jeszcze
przed chwilą stał w ogniu.
- Dziękuję – wyszeptał,
na co Calanon skinął głową, jednym muśnięciem dłoni odganiając
resztki bólu i żaru.
- Jesteśmy do twojej
dyspozycji, Kruczy Królu, ale na przyszłość uważaj na siebie.
Odeszli równie cicho, jak
się zjawili, a na polanie wciąż ćwierkały wesoło ptaki, jakby
to, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, w ogóle je nie
obeszło.
- Mogłeś...umrzeć.
Popatrzył na Ariel, która
wciąż siedziała na spalonej trawie w tej samej pozycji i
wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami, z niedowierzaniem i
szokiem wymalowanymi na bladej twarzy.
Dlaczego?
Wyłapał
jej bezgłośne pytanie, które musiała zadawać na okrągło, kiedy
on leżał na granicy śmierci. Dlaczego
to zrobiłeś? Mogłam cię spalić.
Uniósł
się na łokciu i uśmiechnął samymi kącikami ust, czując się
tak, jakby spadł z ogromnej wysokości i chociaż został
poskładany, gdzieś w środku skutki tego upadku nadal trawiły jego
wnętrzności. Ale gdy odnalazł jej spojrzenie i napotkał kojącą
zieleń, mógł być tylko zadowolony, że nic jej nie jest.
- Nie widzisz jeszcze tego,
moja gwiazdeczko? - suche gardło piekło, jakby miał w nim popiół,
ale każde słowo smakowało słodko, bo po tych wszystkich
kłamstwach, pozostała już tylko szczera prawda, której nie musiał
dłużej chować tylko dla siebie – Jeśli będzie trzeba, zrobię
to jeszcze raz, a potem kolejny. Nie boję się śmierci. Jestem
gotowy oddać za ciebie życie i tysiąc razy, abyś tylko była
bezpieczna.
Ariel otworzyła usta, ale
nie zdążył usłyszeć jej odpowiedzi, bo znów stracił
przytomność.
***
Nie potrafiła zasnąć
pomimo najszczerszych chęci. Nie wtedy, gdy tuż obok, na drugiej
połówce łóżka leżał Balar. Skulona po swojej stronie, niemal
na samym brzegu, zrezygnowała w końcu z próby zaśnięcia i
odwróciła się na drugi bok, żeby móc na niego patrzeć. Sięgnęła
dłonią przed siebie i pogładziła palcami chłodną stal miecza,
który położyła pomiędzy nimi, dokładnie pośrodku, chociaż tak
naprawdę nie mogła być bardziej bezpieczna niż właśnie tutaj.
Jeden z elfów wrócił, aby
pomóc jej przenieść go do chaty i przebrał w nowe, czyste rzeczy.
Niedawno w końcu zasnął po kilku ciężkich godzinach majaczenia w
gorączce. Ariel czuwała przy nim aż do późnego wieczora
czuwała, obmywając jego twarz i szyję chłodną wodą. Nie
wiedziała dlaczego był nieprzytomny i miał tak wysoką gorączkę,
skoro elfy uleczyły go całkowicie po tym, jak o mało nie spalił
się w ogniu. Ona sama próbowała znaleźć przyczynę tego stanu,
ale po dłuższych oględzinach stwierdziła, że fizycznie nic mu
nie dolega i nie ma żadnych śladów po oparzeniach. A mimo to jego
czoło było rozpalone i się nie budził. Czuła się okropnie
winna, bo to ona straciła kontrolę nad żywiołem i to przez nią
był w takim stanie.
W końcu jednak gorączka
spadła jakby sama z siebie i zapadł w zdrowy, spokojny sen. Ariel
długo się wahała, zanim w końcu odważyła się położyć obok,
tak daleko, jak tylko mogła i tak na wszelki wypadek oddzieliła ich
cienką, ale za to ostrą barierą długiego miecza. Jego stal wykuta
przez elfy, jarzyła się delikatnie w ciemności, dzięki czemu bez
dodatkowego światła widziała jego sylwetkę i część twarzy.
„Jestem gotowy oddać za
ciebie życie i tysiąc razy, abyś tylko była bezpieczna”.
Czy naprawdę to powiedział?
Nie
musiał tak ryzykować, żeby mi pomóc.
Przypomniała
sobie jak poprzednio zaczęła płonąć, a Riva tylko krążył
wokół niej, niezdolny podejść bliżej, ani jej pomóc. Wtedy
znikąd przyszedł spokój i to uczucie, jakby objęły ją
bezpieczne, silne ramiona, nie tylko jej ciało, ale również umysł.
To samo uczucie pomogło jej
i teraz. To były te same ramiona i ten sam głos, który wtedy
wzięła za własny.
Jak
mogłam pomyśleć, że chce mnie zabić, kiedy w gruncie rzeczy mi
pomagał?
Głośny
jęk natychmiast przykuł jej uwagę. Balar poruszył się
niespokojnie, skopując z siebie kołdrę, po czym nocną ciszę
przeszył pierwszy krzyk, podobny do tego, który już słyszała na
statku.
Ariel usiadła pospiesznie i
stworzyła nad łóżkiem niewielką kulę światła. W jej mdłym
blasku dostrzegła na jego upiornie bladą twarz, grube krople potu,
mocno zmarszczone czoło oraz cierpienie w rozchylonych wargach. Z
każdą chwilą zaczął coraz mocniej rzucać się na łóżku i
kręcić głową, aż z wysiłku wilgotne włosy oblepiły mu skronie
i kark, a na szyi pojawiły się błękitne żyły.
Poprzednio zabronił jej się
wtrącać, ale to było jeszcze na statku, więc chyba się nie
liczyło.
- Obudź się – nie
wiedziała jak zareaguje, więc odezwała się cicho, na próbę.
Przekręcił się na jeden
bok, potem na drugi, wydając z siebie nieartykułowane krzyki, które
przeszły w coś przypominającego szloch. Rivę również męczyły
koszmary i bał się z tego powodu zasnąć. Ale nigdy nie widziała,
żeby cierpiał przez nie aż tak bardzo. Teraz, widok starszego z
braci sprawił, że jej serce ścisnęło się z bólu i współczucia.
- Hej – teraz nawet nie
pomyślała, żeby go uderzyć. Kiedy dotknęła jego mokrego czoła,
zaciskał dłonie kurczowo na materacu – Obudź się – powtórzyła
głośniej i chwyciła jego rękę, czując od razu, jak silne palce
chwytają się jej desperacko. Był lodowato zimny i sprawiał jej
ból, ale najważniejszy wydawał się fakt, że ich dłonie pasowały
do siebie jak dwie połówki tego samego owocu.
Już otwierała usta, żeby
odezwać się głośniej, wtedy jednak obudził się i usiadł
gwałtownie, dysząc ciężko jak po długim wysiłku.
Ariel z zażenowaniem
uwolniła rękę i odsunęła się, mając nadzieję, że nie słychać
jak szybko bije jej serce.
- To...wiem, że mówiłeś
wcześniej… - zaczęła tłumaczyć się nerwowo, bojąc się na
niego spojrzeć – nie chciałeś...ale chyba miałeś koszmar i…
Balar rozejrzał się po
izbie, potem spojrzał na łóżko i dopiero potem na nią. Widoczne
pod przepoconą tuniką mięśnie rozluźniły się, jak tylko
zrozumiał gdzie jest. Kiedy jego wzrok prześlizgnął się po
mieczu, Ariel zaczerwieniała się gwałtownie, chwyciła go szybko i
oparła o nocną szafkę.
- Ja… tego...położyłam
go tak sobie…
Bez słowa odwrócił głowę,
odetchnął głośno i przejechał dłonią po twarzy, ścierając z
niej krople potu.
- Przepraszam – mruknął w
końcu ochryple – Tak jest zawsze, kiedy zasnę, więc staram się
czuwać, ale musiałem być zmęczony.
Riva
też ma koszmary.
Widząc jak się skrzywił, wiedziała, że zobaczył jej myśli. Nie
skomentował tego jednak, tylko ponownie westchnął ciężko. Miała
jakieś dziwne wrażenie, że ich nocne mary mają ze sobą wiele
wspólnego.
- Mogę wiedzieć, co ci się
śni? - odważyła się zapytać.
- Zawsze to samo. Jak zabijam
rodziców i walczę z bratem.
Tak
myślałam. Współczuła
Rivie, bo w tej rodzinnej tragedii to on był największą ofiarą.
Tak przynajmniej myślała do tej pory.
Zacisnęła pięści na
pościeli, z uwagą przyglądając się jego twarzy. Przed sobą
miała głównego winowajcę ich cierpień i nieodwracalnych strat. I
chociaż zaczynała żywić do niego cieplejsze uczucia, nic nie
zmieniało faktu, że był mordercą.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Dlaczego ich zabiłeś, skoro tak bardzo to cię dręczy, że nie
możesz spać?
- To długa i skomplikowana
historia.
- Więc mi ją opowiedz.
- Teraz? - spojrzał na nią
z taką udręką w oczach, że poczuła w piersi nieprzyjemny ucisk,
ale nie zamierzała się wycofywać.
- Nie sądzę, żebyś chciał
dalej spać, a ja też z pewnością nie usnę. Przed nami kilka
godzin do świtu, więc raczej nie mamy nic lepszego do roboty. Jeśli
chcesz, żebym ci zaufała, to wyjaśnił mi dokładnie dlaczego to
wszystko robiłeś tak, żebym w końcu zrozumiała.
Balar wpatrywał się w nią
z zaciśniętymi ustami tak intensywnie, aż jej szyję i policzki
oblało gorąco, chociaż hardo odwzajemniała spojrzenie. Usiadła
wygodniej, demonstracyjnie krzyżując przed sobą ramiona. Światło
nad ich głowami zapłonęło jaśniej, otaczając ich przytulnym,
żółtym blaskiem.
Przeczesał palcami włosy i
uniósł wzrok na magiczną kulę, jakby w niej szukał porady i
odpowiedzi.
- Musiałbym zacząć od
początku – oznajmił w końcu z jakąś rezygnacją w głosie.
- Proszę bardzo. Mnie się
nie spieszy.
- Dobrze, może to i lepiej,
żebyś poznała całą prawdę – przyznał z powagą, po czym
zsunął się na brzeg łóżka i usiadł odwrócony do niej plecami.
Pochylił się do przodu i schował głowę między dłońmi, jakby
nie chciał patrzeć nie tylko na nią, ale też na resztę świata.
Przez chwilę zbierał siły, siedząc w kompletnym bezruchu, aż w
końcu zaczął mówić – Wszystko zaczęło się od ciebie, Ariel.
Było to kilka dni po twoim urodzeniu. Już wiesz, że to ja nadałem
ci Imię, chociaż nie była to całkiem przemyślana decyzja, a
bardziej impuls. To Riva wymyślił dla ciebie imię i chciał ci je
nadać, a ja wykorzystałem moment, gdy zostawili mnie z tobą
samego. Nie potrafiłem się powstrzymać. Do dzisiaj nie potrafię
zrozumieć siły, która przyciągnęła mnie do ciebie i kazała
połączyć nasze umysły. Właśnie wtedy, chwilę później...miałem
pierwszą wizję. To było...Nawet nie wiesz jak bardzo wstrząsnęło
mnie to, co zobaczyłem – westchnął z głębi piersi, a ona jak
zaklęta wpatrywała się w jego przygarbione plecy, w milczeniu
chłonąc jego słowa – Zobaczyłem piekło, tak to mogę najlepiej
określić. Piekło, które urządzili Rairi, Nox i Riva, mój
młodszy braciszek, który dopiero uczył się, jak trzymać miecz.
Stał się jej kolejną zabawką i zabijał, jakby to była najlepsza
zabawa na świecie – wzdrygnął się, a ona razem z nim, przejęta
grozą tak koszmarnej wizji – Uwierz mi, że w tamtej chwili o mało
nie zemdlałem. Nie znałem jeszcze Rairi, nie wiedziałem, że ona i
Gathalag coś planują, bo przecież czuliśmy się bezpieczni, kiedy
był zamknięty w swojej wieży. Obraz małego Rivy całego we krwi
prześladował mnie bardzo długo, choć z początku nie dowierzałem,
że coś takiego może wydarzyć się naprawdę. Potem jednak
nadchodziły kolejne wizje przyszłości. Nie wiem jak ani dlaczego
to widziałem, ale może byłaś po prostu za mała, więc jakoś
przejmowałem tą umiejętność za ciebie. Widziałem jak Riva, już
nastolatek, zabija twoich rodziców, a ciebie zaciąga do Czarnej
Wieży i tam...Jak walczy z Argonem, jakby był jego najgorszym
wrogiem. W jego oczach było coś takiego...Rairi zamierzała go
porwać jeszcze jako chłopca i zrobić mu pranie mózgu, zamienić w
posłuszną maszynę do zabijania. Ludzie umierali, cały świat
płonął i nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać tą trójkę.
Zaczynałem rozumieć, że tylko ja wiem, co nas czeka i tylko ja
mogę coś z tym zrobić. Wystarczyło, że w mojej głowie zaczął
kiełkować pewien plan i już następna wizja przyniosła inne
obrazy. To przekonało mnie całkowicie, że mogę zmienić
przyszłość. Ty i Riva byliście najradośniejszym, najlepszym
elementem mojego życia i chroniąc, was, chroniłem cały mój
świat. Pewnie domyślasz się, co było potem. Sam odnalazłem Rairi
i przekonałem ją, że chcę do niej dołączyć, że będę lepszym
towarzyszem niż mój brat. Wcześniej poczyniłem odpowiednie
przygotowania. Zakopałem się w książkach i powoli odsuwałem od
rodziny. Gdy byłem z ojcem z wizytą w Zielonym Lesie, usłyszałem,
że na wyspie Rohe żyją Najstarsi, elfy, które pamiętają
początki świata. Przyleciałem więc tu i to od nich nauczyłem się
sztuki iluzji, oraz jak kontrolować myśli i oszukać umysł Rairi.
To było najtrudniejsze zadanie. Aby uwierzyła, że naprawdę
przeszedłem na jej stronę, musiałem sprawić, aby kłamstwo stało
się prawdą dla wszystkich bez wyjątku do tego stopnia, że czasem
sam zaczynałem w to wierzyć. Kiedy byłaś jeszcze mała stworzyłem
świat wewnątrz naszych umysłów nie tylko dla zabawy, ale również
dla siebie, gdyż tam mogłem ukryć tą prawdziwą część mnie,
której nie mogła zobaczyć, bo wtedy by mnie zabiła. Przekonałem
wszystkich, że lepiej będzie, jeśli na jakiś czas zamieszkasz w
drugim świecie i ukończysz zwykłą szkołę, bez magii i
niebezpieczeństw. Twoi rodzice nie byli zbytnio zadowoleni, ale
nalegałem, chociaż nie mogłem im powiedzieć, że w innym wypadku
zginiesz. Musiałem mieć pewność, że będziesz bezpieczna, z dala
od Rairi i ode mnie, a szkoła z internatem w zamku identycznym jak
nasz, wydawała się idealnym miejscem. Wysłałem za tobą Tarę,
aby cię strzegła i pilnowała. Musiałem stłumić twoje
wspomnienia, żebyś lepiej dopasowała się do tamtejszego życia i
nie tęskniła za nami. Przekonywałem twoich rodziców, że też
powinni się gdzieś ukryć, może nawet odejść z tobą, ale nie
chcieli zostawiać króla ani naszego kraju bez ochrony.
Dopiero, gdy byłem spokojny
o ciebie, mogłem wprowadzić dalszy plan w życie. Dołączyłem do
Rairi, ale chyba nigdy nie zaufała mi do końca, traktując bardziej
jak swoją maskotkę, niż równego sobie towarzysza. Ten ból, który
zadałem ci na statku był niczym w porównaniu do tego, co robiła
ze mną. Każdą, nawet najdrobniejszą oznakę nieposłuszeństwa
czy niezadowolenia karała wymyślną torturą. Potrafiła odnaleźć
i wyłapać nawet najgłębiej ukrytą myśl, choćby tylko
przelotną, dlatego musiałem pilnować się jeszcze bardziej. Co
jakiś czas powracałem na wyspę Rohe, aby oczyścić umysł i
odpocząć choć przez chwilę. Na nowo przekonywać siebie, że to
co robię, ma jakiś sens. Nienawidziłem tego, kim się staje, ale
byłem szczęśliwy, że chociaż w ten sposób was chronię.
Z własnej woli poszedłem do
Czarnej Wieży, klęknąłem przed Gathalagiem, i zacząłem mu
służyć. Chciał, żebym zabił dziecko Areela, ale powiedziałem,
że cię ukryli i najpierw muszę cię znaleźć. W tym czasie
zająłem się gromadzeniem dla niego armii i przekonaniem do siebie
Rairi. Krótko po dołączeniu do niej, znów miałem wizję.
Patrzyłem jak Riva, którego mimo wszystko porwała, wywleka z zamku
naszych rodziców, zabija ich na oczach tłumu z okrucieństwem, do
którego ja nigdy nie byłbym zdolny, a potem wystawia ich głowy na
widok publiczny. Nie skończył na nich, tylko w ten sam sposób
wymordował cały Zakon Kruka. Uwierz mi, że ten obraz prześladuje
mnie do dzisiaj. Sądzisz, że mogłem na to wszystko pozwolić?
Wciąż byłem za słaby, żeby ją pokonać, a gdybym próbował
odwieść ją od tego pomysłu, mógłbym umrzeć szybciej, niż bym
zauważył, a wtedy nie byłoby już nikogo, kto mógłby was
chronić.
To było to mniejsze zło,
które musiałem wybrać. Zaproponowałem, że sam ich zabiję i
osobiście zajmę się Rivą. Chciałem to zrobić bezboleśnie i
szybko, w zaciszu komnaty. Wkradłem się kiedy spali i patrząc na
nich, zawahałem się. Ta chwila wystarczyła, żeby Rairi przejęła
inicjatywę. Jej świadomość była zawsze obok, obserwowała mnie i
wtedy po raz pierwszy i ostatni przejęła kontrolę nad moim ciałem,
pokierowała moją ręką, zadając śmiertelny cios. Można
powiedzieć, że to ona ich zabiła, ale od tamtej pory czuję się
winny i nie mogę spać. Riva widział we mnie jedynie zdrajcę i
zabójcę naszych rodziców. Nie mogłem wywieść go z tego błędu,
bo musiałem dalej udawać. W czasie walki zraniłem go w znamię
sztyletem z trucizną, którą przygotowałem specjalnie dla niego,
również z pomocą elfów. Miała powoli zabierać mu Moc i osłabiać
ciało. On nie był w stanie się ze mną mierzyć, a ja miałem
pretekst, żeby go nie zabijać i zostawić w spokoju. Był pod
opieką Zakonu Kruka i Argona, więc widziałem, że sobie poradzi,
chociaż był zmuszony zbyt wcześnie objąć tron. Wiedziałem, że
nigdy nie wybaczy mi tej zdrady, ale żył, a to było najważniejsze.
Balar zamilkł na kilka
minut, aby trochę odpocząć i zebrać myśli. W tym czasie potarł
skronie i wyprostował się nieco, zawieszając wzrok gdzieś w
ciemnym kącie izby. Ariel nie śmiała się odezwać, żeby zadać
jakieś pytanie, gdyż czuła, że to jeszcze nie wszystko. Nie
myliła się, bo po krótkiej przerwie zaczął mówić dalej, już
bardziej pewnym głosem, jakby tą najgorszą część miał już za
sobą;
- Rairi ciągle mnie
testowała, ale powoli zaczęła mi ufać i darzyć coraz głębszym
uczuciem. A ja pod byle pretekstem raz na jakiś czas wymykałem się
na Rohe, żeby nie zwariować. To tutaj dowiedziałem się o liście
od bogów, który zaginął i odkryłem, że elfy posiadają jego
połowę. Wiedziałem już, że muszę odnaleźć drugą część, bo
kiedyś spotkałem starą kobietę, która przepowiedziała, że
przyczynię się do zabicia Gathalaga. Miałem na tyle swobody, że
mogłem sobie pozwolić na poszukiwania – w tym momencie dostrzegła
na jego wardze nikły uśmiech – Jak myślisz, dlaczego zabrałem
cię na pustkowie, żebyś zabiła jednorogi? - kiedy otworzyła
szeroko oczy, skinął głową do jej myśli – Już wcześniej
odkryłem to miejsce, ale nie mogłem sam z nimi walczyć, bo Rairi
czegoś by się domyśliła. Uwierzyła, że zniszczyłem wiadomość,
chociaż miałem ją przy sobie. Trening czyni mistrza, a ja byłem
coraz lepszy w kreowaniu myśli, jakie ona chciała zobaczyć.
Służyłem wiernie Rairi i
Gathalagowi, ale w międzyczasie szukałem listu i wspierałem was,
na ile mogłem. Kiedy miałem rozprawić się z klanem Vethoynów,
pozwoliłem niektórym uciec, a Sato wziąłem pod swoje skrzydła,
bo wiedziałem, że łączyła was braterska przyjaźń. Obrałem za
kryjówkę rezydencję na uboczu, w której mieszkała Sereia.
Dowiedziałem się, że posiada znamię Kruka i zamierzałem wysłać
ją do Zakonu, ale nie upilnowałem swoich ludzi i bardzo żałuje,
że spotkał ją taki los. Chociaż chciałem mieć nad wszystkim
kontrolę, już wcześniej nauczyłem się, że nie zawsze nasze
plany pokrywając się z rzeczywistością. Cieszę się, że
przeżyła i mogła w końcu spotkać się z matką. Gebra była
dobrą kobietą i gospodynią, chociaż nie zawsze dobrze ją
traktowałem. A wracając do Sato, stworzyłem oddział zwierzołaków,
aby mieć pretekst go zatrzymać i dałem wszystkim wyraźnie do
zrozumienia, że zaraz po mnie, to on ma najwyższą pozycję.
Ocaliłem mu życie i wziąłem pod opiekę nie dlatego, że z
urodzenia był Alfą najprężniejszego klanu zwierzołakow, ale dla
ciebie. Czekałem aż będziesz mogła wrócić i znów się
spotkacie.
Ale wtedy...Rairi zabiła
twoich rodziców. Nie przewidziałem tego, że sama postanowi z nimi
walczyć. Nic mi wcześniej nie powiedziała, kazała tylko się
zjawić i patrzeć, jak się z nimi zabawia. Bo dla niej to nie była
walka, tylko zabawa. Po tym miałem jeszcze gorsze koszmary i
musiałem spędzić kilka dni na wyspie, żeby dojść do siebie.
Kiedy wróciłem, Rairi oznajmiła, że wydarła z ich umysłów
miejsce twojego pobytu i że mam cię zabrać z tamtego świata.
Wtedy jeszcze Gathalag pragnął twojej śmierci, a przecież nie
mogłem im się przeciwstawić. Po śmierci Areela odnalazłem kamień
powietrza i w przebraniu przekazałem go Tarze, aby ci go dała. To
ja podsunąłem jej pomysł z jadowitym wężem i udawaną śmierć,
aby wróciła do domu, dzięki czemu szybciej zyskałem twoje
zaufanie i przyjaźń. Ten czas spędzony w szkole…nasze
rozmowy...to nie było udawane, poza drobnymi kłamstwami i
mieszaniem ci w głowie. To, że znów mogłem cię zobaczyć, po
tylu latach, było dla mnie darem od bogów. Dałaś mi nowe siły,
kiedy zaczynałem wątpić, czy to dam radę to kontynuować.
Ściągnąłem cię do Elderolu, jak chciała Rairi i dużo
ryzykowałem nie przyprowadzając cię od razu do Gathalaga.
Zatrzymałem cię w rezydencji abyś mogła spotkać się z Sato,
przypomnieć sobie język i przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
Mogłem pozwolić ci uciec wcześniej, ale bez wspomnień bałem się,
że mogłabyś sobie jeszcze nie poradzić. Dlatego czekałem aż
znajdzie się Argon. Potem...Nie wiem, czy powinienem ci to mówić,
ale...Wykorzystałem naszą umysłową więź, bo potrzebowałem
twojej pomocy. Szybko zaprzyjaźniłaś się z Noxem według moich
oczekiwań i przy pierwszej okazji podsunąłem ci subtelną myśl,
żeby nauczył cię sztuki uzdrawiania. W ten sposób mogłaś
chronić Rivę wtedy, kiedy ja nie mogłem i opóźniać rozwijanie
się trucizny.
Nie miałem wpływu na
wszystko, co robiła Rairi i nie mogłem jej powstrzymywać od
zabijania, dlatego bolałem nad tym, co spotkało krasnoludy. Nie
przewidziałem, że się wtrąci i zniszczy moje plany. Zmusiłem je
do opuszczenia gór, bo wiedziałem, że Riva zdejmie z nich zaklęcie
i zdoła przekonać, żeby stanęli po jego stronie – pokręcił
głową, a jego głos ochrypł od mówienia – Czasem myślę, że
mogłem zrobić więcej, ale naprawdę starałem się wam pomagać.
Szczególnie tobie, Ariel. Przez cały czas sądziłaś, że to
zwykły przypadek przygnał cię w miejsca, gdzie leżały ukryte
kamienie, ale to ja je odnajdywałem, również przy pomocy naszej
więzi i organizowałem wszystko tak, żebyś je znalazła. Wiem, że
miałaś mnie za ostatniego drania, bo przecież zabijałem i paliłem
cale miasta, ale chyba teraz rozumiesz, że nie miałem innego
wyjścia. Nie chciałbym jednak opowiadać ci o złych rzeczach,
jakie robiłem, ale tych najlepszych, kiedy mogłem być z tobą.
Wiedziałem jak bardzo czułaś się zagubiona w nowym miejscu z
amnezją, dlatego udało mi się stworzyć najlepszą ze swoich
iluzji i jako Lira opowiadałem ci o tym, kim jesteś, jak bardzo
jesteś ważna i pocieszałem, kiedy było ci smutno. Po śmierci
Sato mogłem tylko odwiedzać cię w postaci kruka, a raz spotkałem
się z tobą w naszym świecie jako Riva. Nawet nie wiesz ile razy
chciałem ci wszystko powiedzieć, ale wystarczyłby tylko jeden błąd
z mojej strony, a wszyscy byśmy zginęli. Nie mogłem pozwolić,
żeby coś poszło nie tak, bo przecież robiłem to dla was,
żebyście mogli żyć w bezpieczniejszym świecie.
Ostatnie słowa przechodziły
w szept, aż całkiem zamilkł, a cisza, jaka ich otuliła nigdy nie
wydawała jej się bardziej ogłuszająca i przytłaczająca. W
jednej sekundzie, patrząc na jego zgarbioną postać, urósł w jej
oczach do niewyobrażalnych rozmiarów kogoś, kto dokonał rzeczy
przerastających jej wyobrażenie. Wszystkie wątpliwości, każde
złe myśli, które miała na jego temat, rozwiały się w bez śladu.
Wierzyła mu. W końcu potrafiła mu uwierzyć bez żadnych
zastrzeżeń, ponieważ przypominając sobie te wszystkie momenty,
zrozumiała, że gdzieś tam w głębi duszy zawsze miała uczucie,
jakby ktoś nad nią czuwał.
A
więc to on był Lirą, a Riva nie pamiętał naszego spotkania na
łące, bo to nie on mnie pocieszał. I ten głos, który sądziłam,
że należy do Liry…
Moja
świadomość zawsze była przy tobie, choć o tym nie widziałaś.
Drżącą
dłonią dotknęła jego przygarbionych pleców. Chociaż mogłaby
zapytać o wiele rzeczy i powiedzieć jeszcze więcej, tak naprawdę
nie znajdowała żadnych słów. Nic, co mogłoby odzwierciedlić to,
jakie wywarł na niej wrażenie.
- Balar, ja…
Jego ramiona zadrżały,
jakby się roześmiał, choć nie wydał żadnego dźwięku.
- Nawet nie wiesz jak długo
na to czekałem.
- Na co?
- Aż znowu zwrócisz się do
mnie po imieniu. To pierwszy raz odkąd tu jesteśmy.
- Naprawdę?
W
końcu odwrócił się w jej stronę, chociaż miał spuszczoną
głowę i patrzył na skłębioną pomiędzy nimi pościel. Otworzył
usta, a jego głos był cichy, jakby wyczerpał już wszystkie siły.
- Rozumiesz, że musiałem to
wszystko zrobić? Ale udało się. Udało mi się zmienić
przyszłość. Żadna z tych przerażających wizji się nie
spełniła.
- Tak – również nie potrafiła zdobyć się na podniesienie
głosu, bo coś tamowało jej gardło i płuca – Udało ci się.
Ze
znużeniem człowieka, który od wielu lat nie zaznał ani chwili
spokoju, oparł czoło o jej bark i zastygł tak, wydając z siebie
tylko przeciągłe westchnienie.
Ariel nie śmiała zagłuszać
ciszy, ani się odsuwać. Nie sądziła, że może posiadać w sobie
tyle pokładów współczucia i podziwu dla mężczyzny, którego
przecież jeszcze kilka dni temu nienawidziła i była gotowa zabić.
Ale teraz już rozumiała i
ta wiedza rozpaliła jej serce żarem, przenikającym aż do kości.
Poczuła jak jedna, jedyna
łza zmoczyła jej ramię i powoli, z namysłem objęła jego plecy w
opiekuńczym geście.
- Możesz już odpocząć,
Balarze – szepnęła w jego krucze włosy, delektując się
brzemieniem jego imienia, które tak gładko i chętnie przeszło
przez jej gardło, połaskotało w język i otuliło ich ciepłem
nadziei – Dość już zrobiłeś. Zajmę się resztą i zabiję
Gathalaga, żebyś mógł wrócić do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz