poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział 8

     Balar nie mógł jej powiedzieć o czym rozmawiał z bogami z prostej przyczyny: ponieważ ich słowa były przeznaczone tylko dla niego.
     Kiedyś bez trudu potrafiłaby przejrzeć jego myśli, mimo że często próbował je przed nią chować.
    Kiedyś ich umysły żyły w idealnej harmonii. Chociaż dzieliła ich spora różnica wieku byli jednym. Dzięki niemu poznawała świat, kończyła zdanie tam, gdzie on zaczynał i na odwrót. Kiedyś…
    Westchnął w duchu. Aż po koniuszki włosów wypełniony był każdą sekundą tych drogocennych wspomnień, którymi oddychał i karmił się, żyjąc w ciemności i pustce. Ktoś mógłby powiedzieć, że jego decyzje były błędami, a on był ostatnim głupcem, kiedy odrzucił swoje idealne życie. Wydawałoby się, że te siedemnaście lat temu jego życie się skończyło, ale w jego odczuciu było wręcz odwrotnie. I gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby tak samo.
     Bo w przeciwnym razie dzisiaj nie miał by nic. Nawet tych cennych kilku dni z nią na wyspie.
     - Ej, słuchasz mnie, czy śpisz z otwartymi oczami? - pstryknęła mu przed nosem palcami, aż wzdrygnął się, nie zdając sobie sprawy, że tak bardzo odpłynął myślami.
     - Co? - siedząc na kamieniu pośrodku pustej polanki, uniósł głowę, powracając do rzeczywistości – Przepraszam, mówiłaś coś?
    Ariel przewróciła oczami, biorąc się pod boki. Stała przed nim w bladozielonej sukience z wyhaftowanym motylkiem na sercu, a za nią słońce tworzyło z jej włosów płomienną aureolę. W końcu zaczęli trening, a on akurat mógł myśleć tylko o ich wspólnej przeszłości, o tym jak wiele ich łączyło i dzieliło, o wszystkich latach, których nigdy nie nadrobią.
    Jesteś cudem, który nas ocalił. Gdyby się postarał, ta myśl dotarłaby do niej, ale o wiele bardziej wolałby, żeby odebrała ją sama.
     Zmarszczyła brwi, nieświadoma tego, co działo się teraz w jego głowie.
     - No więc pytałam się od czego mam zacząć.
    Balar odchrząknął i usiadł wygodniej na rozgrzanym kamieniu, mrużąc oczy, żeby móc na nią patrzeć. Na ten maleńki cud, który przy jego niewielkiej pomocy wyrósł na kobietę z jego własnego szkicu, wyrytego w jego sercu w drobnych szczegółach.
     - Przede wszystkim spróbuj wyrównać oddech i się wyciszyć.
     Znajdowali się z dala od chat i drzew, na pustej przestrzeni, którą wcześniej wybrał. Rozejrzała się na boki, chociaż zadbał o to, żeby w tym czasie nikt się nie kręcił w pobliżu, przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, chociaż po jej minie zgadywał, że raczej nie była przekonana czy to zadziała.
     - Dobrze – uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając jej zaciśnięte pięści i napięte ramiona. Raczej nie było dobrze, bo istniała mała szansa, że w jego obecności zdoła się odprężyć. Przynajmniej nie z tymi myślami, które teraz szalały w jej głowie – A teraz odwróć się do mnie plecami.
     Zrobiła to z prawdziwą ulgą, chociaż fakt, że miała go teraz za sobą wcale nie zmniejszył jej zdenerwowania. Wzięła kilka kolejnych głębokich wdechów i wyczuł, że jej myśli nieco się uspokoiły.
     - A jeśli coś pójdzie nie tak? - zapytała głośno, chociaż i bez tego znał jej wszystkie obawy i lęki.
     - Po to tu jestem, żeby ci pomóc, więc rozluźnij się i skup tylko na sobie. Potrafisz odnaleźć źródło Mocy kamienia?
    - Tak. Jest blisko serca.
     Balar wyobraził sobie motylka na sukience, dokładnie w tym miejscu.
    - Spróbuj zbliżyć się do tego miejsca, ale nie dotykaj i nie próbuj nic z tym robić.   Przypatrz się jak wygląda i oswój się z tą Mocą, wyobraź sobie, że jesteś jego częścią. To ty musisz kontrolować ogień, nie on ciebie. To potężny żywioł i trudno nad nim panować, ale na pewno dasz radę.
     Zamiast wykonać polecenie, Ariel odwróciła się pospiesznie i popatrzyła na niego z góry, jakby dopiero teraz zobaczyła go po raz pierwszy. To pytające ułożenie ust i błysk zaciekawienia w oczach zobaczył po raz pierwszy, gdy miała trzy lata. To wtedy odkryła, że może go pytać dosłownie o wszystko i zawsze uzyska zadowalającą odpowiedź.
    - Skąd w ogóle wiesz jak to robić? Od kiedy stałeś się ekspertem od kamieni żywiołów?
     Odchylił się do tyłu, z nonszalancją opierając dłonie o kamień i posłał jej tajemniczy półuśmiech. Gdyby wiedział, że jego krótkie włosy, odsłaniające całą twarz będą tak bardzo przykuwać jej uwagę, obciął by je już dawno. A może właśnie dlatego tego nie zrobił?
    - Nie zapominaj, że przyjaźniłem się z twoim ojcem. Areel lubił rozprawiać o żywiołach i był bardzo cierpliwym nauczycielem. Powiedział mi tyle, że gdybym tylko mógł posiąść kamień ognia, z łatwością mógłbym sobie rozpalić ognisko.
    - A więc… - pobladła nieco, warga jej zadrżała, a oczy zrobiły się okrągłe jak zielone jabłka – Rozmawiałeś o tym z moim ojcem, żeby…
    Skinął głową, z ciepłą falą zadowolenia, która nie miała swojego początku ani końca.
    - Abym mógł Ci pomóc gdy nadejdzie czas. Przechowywałem tą wiedzę na wszelki wypadek, gdyby Areel nie mógł ci jej przekazać. Właściwie to ja go o to poprosiłem. Nie przejmuj się, Ariel, że nie radzisz sobie z ogniem, chociaż pozostałe żywioły kontrolujesz jak mało kto. Każdy poprzedni Potomek miał jakieś problemy. Na przykład twój ojciec zupełnie nie rozumiał wody, nie potrafił tak łatwo zmieniać pogody, a z kolei jego matka również potrzebowała długich lat ćwiczeń, żeby zapanować nad ogniem. To pewnie dlatego martwił się, że pewnego dnia będziesz miała problem z tym samym żywiołem.
    Wciąż się na niego gapiła, tak jak wtedy, gdy pokazał jej zamkową bibliotekę i obwieścił, że kiedyś będzie mogła to wszystko przeczytać. To był ten sam wyraz zaskoczenia, z jakimś ostrożnym zachwytem i niepewnością, czy go nie oszukuje.
    - Więc...co powinnam dalej robić – wydusiła w końcu, próbując ukryć przed nim wzruszenie na wspomnienie ojca.
    - Najpierw skup się na tym, co mówiłem wcześniej – kiedy tym razem nie odwracając się, zamknęła oczy i spróbowała na nowo się rozluźnić, Balar mówił dalej, cichym, łagodnym głosem, przypominając sobie jak w ten sposób opowiadał jej bajki, które zawsze miały szczęśliwe zakończenia - Powietrze, woda czy ziemia różnią się o tyle, że występują wokół ciebie, można je poczuć i dotknąć, a więc o wiele prościej również kontrolować. Kamienie tylko wzmacniają twoje zmysły, otwierają umysł na to, co niedostrzegalne i dodają energii. Ogień jest inny. To żywioł, który nie występuje w przyrodzie sam z siebie, ale rodzi się pod wpływem jakieś siły. W tym wypadku jest w tobie, blisko serca, bo jego moc to pasja, dzikość i uczucia. Ogień niszczy życie, pozostawia po sobie tylko popiół, ale też jest częścią każdego żywego stworzenia. Wyzwalając go, musisz panować nad każdym płomykiem, poczuć go w sobie tak, żeby był posłuszny twojej woli. Twoje ciało, umysł i serce muszą być w harmonii.
     Ariel stała teraz nieruchomo, skupiona i zagubiona gdzieś w głębi siebie. Zdawało się, że całkowicie odcięła się od świata zewnętrznego i nie słyszy nawet świergotu ptaków z pobliskich drzew. Nie poruszyła się nawet wtedy, gdy wstał cicho, podszedł na wyciągnięcie ręki i dotknął kosmyka jej włosów, nawijając go sobie na palec. To było jedno z wyraźniejszych wspomnień, kiedy zaplatał jej warkocze, a ona śmiała się z byle czego. Czy naprawdę to byli oni, czy może ich sobowtóry z poprzedniego życia? Gdyby teraz próbował tak bardzo się spoufalać, pewnie znów dostałby od niej pięścią.
    Słyszałaś, co mówiłem? Ostrożnie dotknął jej umysłu, nie próbując naruszać prywatnej przestrzeni, chociaż zapewne nie spodobałoby jej się to, że i tak nie miała już przed nim żadnych tajemnic.
     Tak. Ale...nadal się boję, że znów się zapalę.
    Więc oddaj mi ten strach i po prostu spróbuj. Jeśli wtedy ten ogień nie zrobił ci krzywdy, to i teraz nie musisz się bać o siebie.
    Skąd wiesz, że nic mi nie zrobił?
    Balar odsunął się, nie spuszczając z niej wzroku.
    Jak wygląda źródło kamienia? Zapytał, ignorując jej pytanie.
    To pomarańczowe płomienie, no… jak ogień.
    Może ostatnio za bardzo i za szybko użyłaś tej Mocy. Spróbuj na początek chwycić tylko malutki płomień i przenieść go na dłoń.
    Wyczuł, że skupiła się jeszcze bardziej, próbując wykonać polecenie. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, ale Balar czekał cierpliwie, świadomy tego, ile wysiłku kosztowało ją zapanowanie nad ogniem.
     Powoli wyciągnęła przed siebie rękę i nie otwierając oczu, skierowała ją wierzchem do góry. Oczami wyobraźni widział malutki płomyk, który tańcząc i podskakując powędrował przez całe jej ramię, a kiedy dotarł do dłoni naprawdę go zobaczył, pomarańczowy i rozedrgany, wielkości płomienia świecy. Chociaż palił się na jej dłoni i biło od niego ciepło, nie parzył skóry. Gdyby było inaczej, odebrałby ten ból jak własny.
     - Udało się – szepnęła bez tchu, bardziej pytająco i ostrożnie otworzyła oczy, z niemym zachwytem wpatrując się w płomyk. Uniosła rękę i poruszyła palcami, wprawiając go w gwałtowne drżenie.
     - Wiedziałem, że dasz radę.
    Gdy skierowała na niego spojrzenie, uśmiechnął się z dumą i skinął głową. Poszło lepiej niż sam się spodziewał, ale to był dopiero początek. Aby utrzymać w ryzach tak mały płomień, wciąż była mocno skoncentrowana, ale ogarnęła ją taka radość, że ponownie zalał go niekontrolowany strumień myśli. Powróciło wspomnienie porannej rozmowy z Eriianelem i wciąż niezadane pytania. Nie wiedziała, czy powinna mu dziękować, czy może pozwolić sobie na odprężenie w jego obecności i czy może mu już w pełni zaufać. Zobaczył też ich pierwszą kolację z elfami i ten moment, gdy ich palce zetknęły się przypadkowo. A potem siebie, w białej tunice opinającej ramiona, kiedy przypatrywał jej się w sadzie.
     To wszystko przemknęło przez jej głowę, jak tylko na niego popatrzyła. Znajomy, wartki potok myśli popłynął swobodnym nurtem, aż w pierwszej chwili zaparło mu dech.
     - Uważaj, Ariel – ostrzegł ze zmarszczonym czołem, czując, że powoli traci kontrolę – Może na dzisiaj wystarczy. To dobry początek, ale musisz popracować nad skupieniem.
    - Przecież jestem skupiona, nie widzisz? - z szerokim uśmiechem sprawiła, że płomyk nieco urósł, na co jego serce wykonało gwałtownego fikołka.
     - Tak, ale może...
    - Dzięki tobie zrozumiałam, o co chodzi – w jej oczach tańczyły zielone ogniki, kiedy zanurzyła palec drugiej dłoni w płomieniu, ciekawa, co się stanie – Widzisz, nawet, nie parzy i…
     To się stało w jednej chwili. Na jego oczach Ariel cała stanęła w ogniu, zmieniając się w ludzką pochodnię. Jednocześnie wszystkie myśli wyparł paniczny strach. Krzyk zawibrował mu w gardle i w uszach, wypełnił przestrzeń polany i odbił się od każdej komórki jego ciała. Potrzebował dobrej chwili, żeby uświadomić sobie, że to jej głos, a nie jego.
     Jej nogi, ręce, twarz, sukienka, motylek...wszystko płonęło ze wściekłym sykiem niszczycielskiego żywiołu. Włosy uniosły się i tańczyły wokół jej głowy, zmieniając się w żywe, czerwone płomienie.
      Zachwiała się, a tam, gdzie postawiła stopę, zapalala się trawa.
    Znowu...Co...mam robić? Nie wiem jak to zatrzymać!
    Ciepło i przerażenie. Nie wiedział już które serce jest które, bo oba biły szaleńczym rytmem, boleśnie rozsadzając klatkę piersiową.
     - Spokojnie, Ariel. Przede wszystkim, musisz nad tym zapanować – jego głos drżał, a on sam został uwieziony w klatce jej przerażenia.
     - Jak!? - jej krzyk był sykiem, który dotarł do niego w gorącym podmuchu.
     Balar zacisnął usta i kiedy wyciągnął rękę, cofnęła się gwałtownie, pozostawiając na ziemi ogniste ślady.
     - Nie zbliżaj się!
    Poprzez roztańczone płomienie odnalazł jej rozszerzone, dzikie oczy. Odnalazł w nich nieme błaganie o pomoc, które nie potrafiło przejść przez gardło, albo zwyczajnie nie było w stanie się do niego przebić.
     Zaufaj mi.
    Bez chwili wahania podszedł do niej szybko w dwóch krokach, zamknął oczy i wkroczył w otaczający ją ogień.
     Co ty…
    Nie zważając na ogarniające go płomienie, ani żar wciskający się do gardła i oczu, objął ją ramionami i przytulił kurczowo, jakby przytulał ogień. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy.
    Odejdź, bo spłoniesz.
    Spodobało mu się to, że w jej oszalałym umyśle wyczuł troskę o siebie, co oznaczało, że nie był już dla niej obcy i wrogi. Za pierwszym razem był przy niej Riva, ale jego brat bał się zbliżyć i wejść w płomienie, żeby jej pomóc. Właśnie to ich różniło.
    Jestem tu, Ariel. Nic się nie dzieje, rozumiesz? Jesteś częścią ognia, więc cię nie spali.
    Ale ty...
    Ich nozdrza zaatakował swąd palącego się ubrania i skóry, która najpierw robiła się czerwona, a potem czarniała i zaczynała odpadać. To było błogosławieństwo, że nie mogła czuć teraz tego, co on. Ból był niewyobrażalny, ale nic dziwnego, skoro palił się żywcem. To nie było jednak nic nowego, bo przecież Rairi potrafiła sprawić, że cierpiał stokroć bardziej.
     Proszę, odsuń się…
    Zabawne, że bardziej martwiła się o niego niż on sam. Zupełnie jak wtedy, gdy był dla niej jeszcze całym światem. Szloch wstrząsnął jej ciałem, który wprawił w drżenie jego sztywne mięśnie. Mimo, że ledwo stał na nogach, a gorąco trawiło każdy fragment jego ciała, zdusił w sobie instynktowny odruch ucieczki i zamiast tego objął ją jeszcze mocniej. Z tuniki i spodni pozostały tylko strzępy, jego ciało było jedną wielką raną i to była kwestia sekund, nim ogień zabierze jego życie.
     Nie myśl o mnie i uspokój się, moja gwiazdeczko. Delikatnie otoczył jej umysł swoją świadomością, powstrzymał oszalały pęd myśli, po czym przelał w nią chłodny spokój. Tak samo, jak za pierwszym razem.
     Cały ogień zniknął w jednej chwili tak nagle, jak się pojawił.
    Jej przyspieszony oddech wciąż był gorący, chociaż on sam czuł tylko wszechobecny żar zamiast skóry, a umysł miał otumaniony z bólu. Drżała tak mocno, że razem opadli na trawę. Nie czuł rąk, które w końcu same ją puściły i jak tylko stracił oparcie, bezwładnie poleciał do tyłu. Zastanawiał się dlaczego na jej twarzy wciąż widnieje przerażenie, skoro opanowali sytuację, po czym jego wzrok opadł na motylka na jej piersi i wchłonęła go chłodna ciemność.

    To było krótko przed tym, zanim opuściła Elderol i zamieszkała w szkole z internatem. To wspomnienie, jak każde inne było w nim tak żywe, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. Pamiętał ciepło słońca na twarzy, smak powietrza i śmiech, w którym brzmiała jeszcze dziecięca beztroska i nieskrępowana niczym radość. Riva miał lekcje, więc udali się nad jezioro Tohen tylko we dwoje. Ariel umiała już pływać, ale w czasie zabawy w wodzie nagle złapał ją skurcz nogi i zanim się obejrzał, zaczęła opadać na dno. Wzywała pomocy, aż ją wyłowił i siłą wypchnął na powierzchnię, a potem bez końca wykrzykiwała jego imię, kiedy długo nie wypływał, czym śmiertelnie ją przestraszył.
    Pamiętał każdy raz, gdy ją ratował, przyjmując na siebie jej upadki i drobne skaleczenia. Gdy miała trzy lata, rozpłakała się, kiedy zrywając dla niej różę ukuł się kolcem w palec.
    - Przecież to ja się zraniłem, nie ty – tłumaczył, próbując ją uspokoić.
    - Ale mnie też boli – wydukała, cała we łzach, a gdy na pocieszenie, chciał zerwać dla niej cały bukiet, Ariel zabrała mu różę i podeptała ją ze złością – Już mi się nie podobają. Ich kolce nas ranią.
    Powiedziała „nas”. Jakby nie było Balara, już dorosłego mężczyzny i dziewczynki Ariel, ale jeden organizm i jedno ciało.
    Właściwie już z chwilą, gdy nadał jej Imię, wiedział, że już do końca życia ani przez sekundę nie będzie sam. To było tak pokrzepiające, że wszystko inne nie miało znaczenia.


    Zaczął odzyskiwać świadomość, jak tylko wszechobecny ból powoli zaczął ustępować, a skóra już tak nie parzyła. Jęknął cicho i uchylił powieki, pod które przedostały się promienie słońca, oraz znajome twarze.
    - Nie ruszaj się, zaraz skończymy – Calanon dotykał jego czoła, mrucząc coś w śpiewnym języku, którego magia sprawiała, że jego nadpalone włosy powracały do poprzedniego stanu.
    Trójka elfów pochylała się nad nim tak długo, aż jego poparzoną skórę zastąpiła nowa i zniknęły wszelkie ślady, które mogłyby świadczyć, że jeszcze przed chwilą stał w ogniu.
    - Dziękuję – wyszeptał, na co Calanon skinął głową, jednym muśnięciem dłoni odganiając resztki bólu i żaru.
     - Jesteśmy do twojej dyspozycji, Kruczy Królu, ale na przyszłość uważaj na siebie.
    Odeszli równie cicho, jak się zjawili, a na polanie wciąż ćwierkały wesoło ptaki, jakby to, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, w ogóle je nie obeszło.
     - Mogłeś...umrzeć.
    Popatrzył na Ariel, która wciąż siedziała na spalonej trawie w tej samej pozycji i wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami, z niedowierzaniem i szokiem wymalowanymi na bladej twarzy.
     Dlaczego? Wyłapał jej bezgłośne pytanie, które musiała zadawać na okrągło, kiedy on leżał na granicy śmierci. Dlaczego to zrobiłeś? Mogłam cię spalić.
     Uniósł się na łokciu i uśmiechnął samymi kącikami ust, czując się tak, jakby spadł z ogromnej wysokości i chociaż został poskładany, gdzieś w środku skutki tego upadku nadal trawiły jego wnętrzności. Ale gdy odnalazł jej spojrzenie i napotkał kojącą zieleń, mógł być tylko zadowolony, że nic jej nie jest.
     - Nie widzisz jeszcze tego, moja gwiazdeczko? - suche gardło piekło, jakby miał w nim popiół, ale każde słowo smakowało słodko, bo po tych wszystkich kłamstwach, pozostała już tylko szczera prawda, której nie musiał dłużej chować tylko dla siebie – Jeśli będzie trzeba, zrobię to jeszcze raz, a potem kolejny. Nie boję się śmierci. Jestem gotowy oddać za ciebie życie i tysiąc razy, abyś tylko była bezpieczna.
     Ariel otworzyła usta, ale nie zdążył usłyszeć jej odpowiedzi, bo znów stracił przytomność.

***

     Nie potrafiła zasnąć pomimo najszczerszych chęci. Nie wtedy, gdy tuż obok, na drugiej połówce łóżka leżał Balar. Skulona po swojej stronie, niemal na samym brzegu, zrezygnowała w końcu z próby zaśnięcia i odwróciła się na drugi bok, żeby móc na niego patrzeć. Sięgnęła dłonią przed siebie i pogładziła palcami chłodną stal miecza, który położyła pomiędzy nimi, dokładnie pośrodku, chociaż tak naprawdę nie mogła być bardziej bezpieczna niż właśnie tutaj.
      Jeden z elfów wrócił, aby pomóc jej przenieść go do chaty i przebrał w nowe, czyste rzeczy. Niedawno w końcu zasnął po kilku ciężkich godzinach majaczenia w gorączce. Ariel czuwała przy nim aż do późnego wieczora czuwała, obmywając jego twarz i szyję chłodną wodą. Nie wiedziała dlaczego był nieprzytomny i miał tak wysoką gorączkę, skoro elfy uleczyły go całkowicie po tym, jak o mało nie spalił się w ogniu. Ona sama próbowała znaleźć przyczynę tego stanu, ale po dłuższych oględzinach stwierdziła, że fizycznie nic mu nie dolega i nie ma żadnych śladów po oparzeniach. A mimo to jego czoło było rozpalone i się nie budził. Czuła się okropnie winna, bo to ona straciła kontrolę nad żywiołem i to przez nią był w takim stanie.
     W końcu jednak gorączka spadła jakby sama z siebie i zapadł w zdrowy, spokojny sen. Ariel długo się wahała, zanim w końcu odważyła się położyć obok, tak daleko, jak tylko mogła i tak na wszelki wypadek oddzieliła ich cienką, ale za to ostrą barierą długiego miecza. Jego stal wykuta przez elfy, jarzyła się delikatnie w ciemności, dzięki czemu bez dodatkowego światła widziała jego sylwetkę i część twarzy.
      „Jestem gotowy oddać za ciebie życie i tysiąc razy, abyś tylko była bezpieczna”.
     Czy naprawdę to powiedział?
     Nie musiał tak ryzykować, żeby mi pomóc.
    Przypomniała sobie jak poprzednio zaczęła płonąć, a Riva tylko krążył wokół niej, niezdolny podejść bliżej, ani jej pomóc. Wtedy znikąd przyszedł spokój i to uczucie, jakby objęły ją bezpieczne, silne ramiona, nie tylko jej ciało, ale również umysł.
To samo uczucie pomogło jej i teraz. To były te same ramiona i ten sam głos, który wtedy wzięła za własny.
     Jak mogłam pomyśleć, że chce mnie zabić, kiedy w gruncie rzeczy mi pomagał?
    Głośny jęk natychmiast przykuł jej uwagę. Balar poruszył się niespokojnie, skopując z siebie kołdrę, po czym nocną ciszę przeszył pierwszy krzyk, podobny do tego, który już słyszała na statku.
     Ariel usiadła pospiesznie i stworzyła nad łóżkiem niewielką kulę światła. W jej mdłym blasku dostrzegła na jego upiornie bladą twarz, grube krople potu, mocno zmarszczone czoło oraz cierpienie w rozchylonych wargach. Z każdą chwilą zaczął coraz mocniej rzucać się na łóżku i kręcić głową, aż z wysiłku wilgotne włosy oblepiły mu skronie i kark, a na szyi pojawiły się błękitne żyły.
     Poprzednio zabronił jej się wtrącać, ale to było jeszcze na statku, więc chyba się nie liczyło.
     - Obudź się – nie wiedziała jak zareaguje, więc odezwała się cicho, na próbę.
     Przekręcił się na jeden bok, potem na drugi, wydając z siebie nieartykułowane krzyki, które przeszły w coś przypominającego szloch. Rivę również męczyły koszmary i bał się z tego powodu zasnąć. Ale nigdy nie widziała, żeby cierpiał przez nie aż tak bardzo. Teraz, widok starszego z braci sprawił, że jej serce ścisnęło się z bólu i współczucia.
     - Hej – teraz nawet nie pomyślała, żeby go uderzyć. Kiedy dotknęła jego mokrego czoła, zaciskał dłonie kurczowo na materacu – Obudź się – powtórzyła głośniej i chwyciła jego rękę, czując od razu, jak silne palce chwytają się jej desperacko. Był lodowato zimny i sprawiał jej ból, ale najważniejszy wydawał się fakt, że ich dłonie pasowały do siebie jak dwie połówki tego samego owocu.
     Już otwierała usta, żeby odezwać się głośniej, wtedy jednak obudził się i usiadł gwałtownie, dysząc ciężko jak po długim wysiłku.
     Ariel z zażenowaniem uwolniła rękę i odsunęła się, mając nadzieję, że nie słychać jak szybko bije jej serce.
     - To...wiem, że mówiłeś wcześniej… - zaczęła tłumaczyć się nerwowo, bojąc się na niego spojrzeć – nie chciałeś...ale chyba miałeś koszmar i…
    Balar rozejrzał się po izbie, potem spojrzał na łóżko i dopiero potem na nią. Widoczne pod przepoconą tuniką mięśnie rozluźniły się, jak tylko zrozumiał gdzie jest. Kiedy jego wzrok prześlizgnął się po mieczu, Ariel zaczerwieniała się gwałtownie, chwyciła go szybko i oparła o nocną szafkę.
     - Ja… tego...położyłam go tak sobie…
     Bez słowa odwrócił głowę, odetchnął głośno i przejechał dłonią po twarzy, ścierając z niej krople potu.
     - Przepraszam – mruknął w końcu ochryple – Tak jest zawsze, kiedy zasnę, więc staram się czuwać, ale musiałem być zmęczony.
     Riva też ma koszmary. Widząc jak się skrzywił, wiedziała, że zobaczył jej myśli. Nie skomentował tego jednak, tylko ponownie westchnął ciężko. Miała jakieś dziwne wrażenie, że ich nocne mary mają ze sobą wiele wspólnego.
     - Mogę wiedzieć, co ci się śni? - odważyła się zapytać.
     - Zawsze to samo. Jak zabijam rodziców i walczę z bratem.
    Tak myślałam. Współczuła Rivie, bo w tej rodzinnej tragedii to on był największą ofiarą. Tak przynajmniej myślała do tej pory.
     Zacisnęła pięści na pościeli, z uwagą przyglądając się jego twarzy. Przed sobą miała głównego winowajcę ich cierpień i nieodwracalnych strat. I chociaż zaczynała żywić do niego cieplejsze uczucia, nic nie zmieniało faktu, że był mordercą.
     - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego ich zabiłeś, skoro tak bardzo to cię dręczy, że nie możesz spać?
     - To długa i skomplikowana historia.
     - Więc mi ją opowiedz.
     - Teraz? - spojrzał na nią z taką udręką w oczach, że poczuła w piersi nieprzyjemny ucisk, ale nie zamierzała się wycofywać.
      - Nie sądzę, żebyś chciał dalej spać, a ja też z pewnością nie usnę. Przed nami kilka godzin do świtu, więc raczej nie mamy nic lepszego do roboty. Jeśli chcesz, żebym ci zaufała, to wyjaśnił mi dokładnie dlaczego to wszystko robiłeś tak, żebym w końcu zrozumiała.
     Balar wpatrywał się w nią z zaciśniętymi ustami tak intensywnie, aż jej szyję i policzki oblało gorąco, chociaż hardo odwzajemniała spojrzenie. Usiadła wygodniej, demonstracyjnie krzyżując przed sobą ramiona. Światło nad ich głowami zapłonęło jaśniej, otaczając ich przytulnym, żółtym blaskiem.
     Przeczesał palcami włosy i uniósł wzrok na magiczną kulę, jakby w niej szukał porady i odpowiedzi.
      - Musiałbym zacząć od początku – oznajmił w końcu z jakąś rezygnacją w głosie.
     - Proszę bardzo. Mnie się nie spieszy.
     - Dobrze, może to i lepiej, żebyś poznała całą prawdę – przyznał z powagą, po czym zsunął się na brzeg łóżka i usiadł odwrócony do niej plecami. Pochylił się do przodu i schował głowę między dłońmi, jakby nie chciał patrzeć nie tylko na nią, ale też na resztę świata. Przez chwilę zbierał siły, siedząc w kompletnym bezruchu, aż w końcu zaczął mówić – Wszystko zaczęło się od ciebie, Ariel. Było to kilka dni po twoim urodzeniu. Już wiesz, że to ja nadałem ci Imię, chociaż nie była to całkiem przemyślana decyzja, a bardziej impuls. To Riva wymyślił dla ciebie imię i chciał ci je nadać, a ja wykorzystałem moment, gdy zostawili mnie z tobą samego. Nie potrafiłem się powstrzymać. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć siły, która przyciągnęła mnie do ciebie i kazała połączyć nasze umysły. Właśnie wtedy, chwilę później...miałem pierwszą wizję. To było...Nawet nie wiesz jak bardzo wstrząsnęło mnie to, co zobaczyłem – westchnął z głębi piersi, a ona jak zaklęta wpatrywała się w jego przygarbione plecy, w milczeniu chłonąc jego słowa – Zobaczyłem piekło, tak to mogę najlepiej określić. Piekło, które urządzili Rairi, Nox i Riva, mój młodszy braciszek, który dopiero uczył się, jak trzymać miecz. Stał się jej kolejną zabawką i zabijał, jakby to była najlepsza zabawa na świecie – wzdrygnął się, a ona razem z nim, przejęta grozą tak koszmarnej wizji – Uwierz mi, że w tamtej chwili o mało nie zemdlałem. Nie znałem jeszcze Rairi, nie wiedziałem, że ona i Gathalag coś planują, bo przecież czuliśmy się bezpieczni, kiedy był zamknięty w swojej wieży. Obraz małego Rivy całego we krwi prześladował mnie bardzo długo, choć z początku nie dowierzałem, że coś takiego może wydarzyć się naprawdę. Potem jednak nadchodziły kolejne wizje przyszłości. Nie wiem jak ani dlaczego to widziałem, ale może byłaś po prostu za mała, więc jakoś przejmowałem tą umiejętność za ciebie. Widziałem jak Riva, już nastolatek, zabija twoich rodziców, a ciebie zaciąga do Czarnej Wieży i tam...Jak walczy z Argonem, jakby był jego najgorszym wrogiem. W jego oczach było coś takiego...Rairi zamierzała go porwać jeszcze jako chłopca i zrobić mu pranie mózgu, zamienić w posłuszną maszynę do zabijania. Ludzie umierali, cały świat płonął i nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać tą trójkę. Zaczynałem rozumieć, że tylko ja wiem, co nas czeka i tylko ja mogę coś z tym zrobić. Wystarczyło, że w mojej głowie zaczął kiełkować pewien plan i już następna wizja przyniosła inne obrazy. To przekonało mnie całkowicie, że mogę zmienić przyszłość. Ty i Riva byliście najradośniejszym, najlepszym elementem mojego życia i chroniąc, was, chroniłem cały mój świat. Pewnie domyślasz się, co było potem. Sam odnalazłem Rairi i przekonałem ją, że chcę do niej dołączyć, że będę lepszym towarzyszem niż mój brat. Wcześniej poczyniłem odpowiednie przygotowania. Zakopałem się w książkach i powoli odsuwałem od rodziny. Gdy byłem z ojcem z wizytą w Zielonym Lesie, usłyszałem, że na wyspie Rohe żyją Najstarsi, elfy, które pamiętają początki świata. Przyleciałem więc tu i to od nich nauczyłem się sztuki iluzji, oraz jak kontrolować myśli i oszukać umysł Rairi. To było najtrudniejsze zadanie. Aby uwierzyła, że naprawdę przeszedłem na jej stronę, musiałem sprawić, aby kłamstwo stało się prawdą dla wszystkich bez wyjątku do tego stopnia, że czasem sam zaczynałem w to wierzyć. Kiedy byłaś jeszcze mała stworzyłem świat wewnątrz naszych umysłów nie tylko dla zabawy, ale również dla siebie, gdyż tam mogłem ukryć tą prawdziwą część mnie, której nie mogła zobaczyć, bo wtedy by mnie zabiła. Przekonałem wszystkich, że lepiej będzie, jeśli na jakiś czas zamieszkasz w drugim świecie i ukończysz zwykłą szkołę, bez magii i niebezpieczeństw. Twoi rodzice nie byli zbytnio zadowoleni, ale nalegałem, chociaż nie mogłem im powiedzieć, że w innym wypadku zginiesz. Musiałem mieć pewność, że będziesz bezpieczna, z dala od Rairi i ode mnie, a szkoła z internatem w zamku identycznym jak nasz, wydawała się idealnym miejscem. Wysłałem za tobą Tarę, aby cię strzegła i pilnowała. Musiałem stłumić twoje wspomnienia, żebyś lepiej dopasowała się do tamtejszego życia i nie tęskniła za nami. Przekonywałem twoich rodziców, że też powinni się gdzieś ukryć, może nawet odejść z tobą, ale nie chcieli zostawiać króla ani naszego kraju bez ochrony.
     Dopiero, gdy byłem spokojny o ciebie, mogłem wprowadzić dalszy plan w życie. Dołączyłem do Rairi, ale chyba nigdy nie zaufała mi do końca, traktując bardziej jak swoją maskotkę, niż równego sobie towarzysza. Ten ból, który zadałem ci na statku był niczym w porównaniu do tego, co robiła ze mną. Każdą, nawet najdrobniejszą oznakę nieposłuszeństwa czy niezadowolenia karała wymyślną torturą. Potrafiła odnaleźć i wyłapać nawet najgłębiej ukrytą myśl, choćby tylko przelotną, dlatego musiałem pilnować się jeszcze bardziej. Co jakiś czas powracałem na wyspę Rohe, aby oczyścić umysł i odpocząć choć przez chwilę. Na nowo przekonywać siebie, że to co robię, ma jakiś sens. Nienawidziłem tego, kim się staje, ale byłem szczęśliwy, że chociaż w ten sposób was chronię.
    Z własnej woli poszedłem do Czarnej Wieży, klęknąłem przed Gathalagiem, i zacząłem mu służyć. Chciał, żebym zabił dziecko Areela, ale powiedziałem, że cię ukryli i najpierw muszę cię znaleźć. W tym czasie zająłem się gromadzeniem dla niego armii i przekonaniem do siebie Rairi. Krótko po dołączeniu do niej, znów miałem wizję. Patrzyłem jak Riva, którego mimo wszystko porwała, wywleka z zamku naszych rodziców, zabija ich na oczach tłumu z okrucieństwem, do którego ja nigdy nie byłbym zdolny, a potem wystawia ich głowy na widok publiczny. Nie skończył na nich, tylko w ten sam sposób wymordował cały Zakon Kruka. Uwierz mi, że ten obraz prześladuje mnie do dzisiaj. Sądzisz, że mogłem na to wszystko pozwolić? Wciąż byłem za słaby, żeby ją pokonać, a gdybym próbował odwieść ją od tego pomysłu, mógłbym umrzeć szybciej, niż bym zauważył, a wtedy nie byłoby już nikogo, kto mógłby was chronić.
      To było to mniejsze zło, które musiałem wybrać. Zaproponowałem, że sam ich zabiję i osobiście zajmę się Rivą. Chciałem to zrobić bezboleśnie i szybko, w zaciszu komnaty. Wkradłem się kiedy spali i patrząc na nich, zawahałem się. Ta chwila wystarczyła, żeby Rairi przejęła inicjatywę. Jej świadomość była zawsze obok, obserwowała mnie i wtedy po raz pierwszy i ostatni przejęła kontrolę nad moim ciałem, pokierowała moją ręką, zadając śmiertelny cios. Można powiedzieć, że to ona ich zabiła, ale od tamtej pory czuję się winny i nie mogę spać. Riva widział we mnie jedynie zdrajcę i zabójcę naszych rodziców. Nie mogłem wywieść go z tego błędu, bo musiałem dalej udawać. W czasie walki zraniłem go w znamię sztyletem z trucizną, którą przygotowałem specjalnie dla niego, również z pomocą elfów. Miała powoli zabierać mu Moc i osłabiać ciało. On nie był w stanie się ze mną mierzyć, a ja miałem pretekst, żeby go nie zabijać i zostawić w spokoju. Był pod opieką Zakonu Kruka i Argona, więc widziałem, że sobie poradzi, chociaż był zmuszony zbyt wcześnie objąć tron. Wiedziałem, że nigdy nie wybaczy mi tej zdrady, ale żył, a to było najważniejsze.
Balar zamilkł na kilka minut, aby trochę odpocząć i zebrać myśli. W tym czasie potarł skronie i wyprostował się nieco, zawieszając wzrok gdzieś w ciemnym kącie izby. Ariel nie śmiała się odezwać, żeby zadać jakieś pytanie, gdyż czuła, że to jeszcze nie wszystko. Nie myliła się, bo po krótkiej przerwie zaczął mówić dalej, już bardziej pewnym głosem, jakby tą najgorszą część miał już za sobą;
     - Rairi ciągle mnie testowała, ale powoli zaczęła mi ufać i darzyć coraz głębszym uczuciem. A ja pod byle pretekstem raz na jakiś czas wymykałem się na Rohe, żeby nie zwariować. To tutaj dowiedziałem się o liście od bogów, który zaginął i odkryłem, że elfy posiadają jego połowę. Wiedziałem już, że muszę odnaleźć drugą część, bo kiedyś spotkałem starą kobietę, która przepowiedziała, że przyczynię się do zabicia Gathalaga. Miałem na tyle swobody, że mogłem sobie pozwolić na poszukiwania – w tym momencie dostrzegła na jego wardze nikły uśmiech – Jak myślisz, dlaczego zabrałem cię na pustkowie, żebyś zabiła jednorogi? - kiedy otworzyła szeroko oczy, skinął głową do jej myśli – Już wcześniej odkryłem to miejsce, ale nie mogłem sam z nimi walczyć, bo Rairi czegoś by się domyśliła. Uwierzyła, że zniszczyłem wiadomość, chociaż miałem ją przy sobie. Trening czyni mistrza, a ja byłem coraz lepszy w kreowaniu myśli, jakie ona chciała zobaczyć.
     Służyłem wiernie Rairi i Gathalagowi, ale w międzyczasie szukałem listu i wspierałem was, na ile mogłem. Kiedy miałem rozprawić się z klanem Vethoynów, pozwoliłem niektórym uciec, a Sato wziąłem pod swoje skrzydła, bo wiedziałem, że łączyła was braterska przyjaźń. Obrałem za kryjówkę rezydencję na uboczu, w której mieszkała Sereia. Dowiedziałem się, że posiada znamię Kruka i zamierzałem wysłać ją do Zakonu, ale nie upilnowałem swoich ludzi i bardzo żałuje, że spotkał ją taki los. Chociaż chciałem mieć nad wszystkim kontrolę, już wcześniej nauczyłem się, że nie zawsze nasze plany pokrywając się z rzeczywistością. Cieszę się, że przeżyła i mogła w końcu spotkać się z matką. Gebra była dobrą kobietą i gospodynią, chociaż nie zawsze dobrze ją traktowałem. A wracając do Sato, stworzyłem oddział zwierzołaków, aby mieć pretekst go zatrzymać i dałem wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że zaraz po mnie, to on ma najwyższą pozycję. Ocaliłem mu życie i wziąłem pod opiekę nie dlatego, że z urodzenia był Alfą najprężniejszego klanu zwierzołakow, ale dla ciebie. Czekałem aż będziesz mogła wrócić i znów się spotkacie.
     Ale wtedy...Rairi zabiła twoich rodziców. Nie przewidziałem tego, że sama postanowi z nimi walczyć. Nic mi wcześniej nie powiedziała, kazała tylko się zjawić i patrzeć, jak się z nimi zabawia. Bo dla niej to nie była walka, tylko zabawa. Po tym miałem jeszcze gorsze koszmary i musiałem spędzić kilka dni na wyspie, żeby dojść do siebie. Kiedy wróciłem, Rairi oznajmiła, że wydarła z ich umysłów miejsce twojego pobytu i że mam cię zabrać z tamtego świata. Wtedy jeszcze Gathalag pragnął twojej śmierci, a przecież nie mogłem im się przeciwstawić. Po śmierci Areela odnalazłem kamień powietrza i w przebraniu przekazałem go Tarze, aby ci go dała. To ja podsunąłem jej pomysł z jadowitym wężem i udawaną śmierć, aby wróciła do domu, dzięki czemu szybciej zyskałem twoje zaufanie i przyjaźń. Ten czas spędzony w szkole…nasze rozmowy...to nie było udawane, poza drobnymi kłamstwami i mieszaniem ci w głowie. To, że znów mogłem cię zobaczyć, po tylu latach, było dla mnie darem od bogów. Dałaś mi nowe siły, kiedy zaczynałem wątpić, czy to dam radę to kontynuować. Ściągnąłem cię do Elderolu, jak chciała Rairi i dużo ryzykowałem nie przyprowadzając cię od razu do Gathalaga. Zatrzymałem cię w rezydencji abyś mogła spotkać się z Sato, przypomnieć sobie język i przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Mogłem pozwolić ci uciec wcześniej, ale bez wspomnień bałem się, że mogłabyś sobie jeszcze nie poradzić. Dlatego czekałem aż znajdzie się Argon. Potem...Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, ale...Wykorzystałem naszą umysłową więź, bo potrzebowałem twojej pomocy. Szybko zaprzyjaźniłaś się z Noxem według moich oczekiwań i przy pierwszej okazji podsunąłem ci subtelną myśl, żeby nauczył cię sztuki uzdrawiania. W ten sposób mogłaś chronić Rivę wtedy, kiedy ja nie mogłem i opóźniać rozwijanie się trucizny.
      Nie miałem wpływu na wszystko, co robiła Rairi i nie mogłem jej powstrzymywać od zabijania, dlatego bolałem nad tym, co spotkało krasnoludy. Nie przewidziałem, że się wtrąci i zniszczy moje plany. Zmusiłem je do opuszczenia gór, bo wiedziałem, że Riva zdejmie z nich zaklęcie i zdoła przekonać, żeby stanęli po jego stronie – pokręcił głową, a jego głos ochrypł od mówienia – Czasem myślę, że mogłem zrobić więcej, ale naprawdę starałem się wam pomagać. Szczególnie tobie, Ariel. Przez cały czas sądziłaś, że to zwykły przypadek przygnał cię w miejsca, gdzie leżały ukryte kamienie, ale to ja je odnajdywałem, również przy pomocy naszej więzi i organizowałem wszystko tak, żebyś je znalazła. Wiem, że miałaś mnie za ostatniego drania, bo przecież zabijałem i paliłem cale miasta, ale chyba teraz rozumiesz, że nie miałem innego wyjścia. Nie chciałbym jednak opowiadać ci o złych rzeczach, jakie robiłem, ale tych najlepszych, kiedy mogłem być z tobą. Wiedziałem jak bardzo czułaś się zagubiona w nowym miejscu z amnezją, dlatego udało mi się stworzyć najlepszą ze swoich iluzji i jako Lira opowiadałem ci o tym, kim jesteś, jak bardzo jesteś ważna i pocieszałem, kiedy było ci smutno. Po śmierci Sato mogłem tylko odwiedzać cię w postaci kruka, a raz spotkałem się z tobą w naszym świecie jako Riva. Nawet nie wiesz ile razy chciałem ci wszystko powiedzieć, ale wystarczyłby tylko jeden błąd z mojej strony, a wszyscy byśmy zginęli. Nie mogłem pozwolić, żeby coś poszło nie tak, bo przecież robiłem to dla was, żebyście mogli żyć w bezpieczniejszym świecie.
     Ostatnie słowa przechodziły w szept, aż całkiem zamilkł, a cisza, jaka ich otuliła nigdy nie wydawała jej się bardziej ogłuszająca i przytłaczająca. W jednej sekundzie, patrząc na jego zgarbioną postać, urósł w jej oczach do niewyobrażalnych rozmiarów kogoś, kto dokonał rzeczy przerastających jej wyobrażenie. Wszystkie wątpliwości, każde złe myśli, które miała na jego temat, rozwiały się w bez śladu. Wierzyła mu. W końcu potrafiła mu uwierzyć bez żadnych zastrzeżeń, ponieważ przypominając sobie te wszystkie momenty, zrozumiała, że gdzieś tam w głębi duszy zawsze miała uczucie, jakby ktoś nad nią czuwał.
     A więc to on był Lirą, a Riva nie pamiętał naszego spotkania na łące, bo to nie on mnie pocieszał. I ten głos, który sądziłam, że należy do Liry…
     Moja świadomość zawsze była przy tobie, choć o tym nie widziałaś.
    Drżącą dłonią dotknęła jego przygarbionych pleców. Chociaż mogłaby zapytać o wiele rzeczy i powiedzieć jeszcze więcej, tak naprawdę nie znajdowała żadnych słów. Nic, co mogłoby odzwierciedlić to, jakie wywarł na niej wrażenie.
     - Balar, ja…
     Jego ramiona zadrżały, jakby się roześmiał, choć nie wydał żadnego dźwięku.
    - Nawet nie wiesz jak długo na to czekałem.
    - Na co?
    - Aż znowu zwrócisz się do mnie po imieniu. To pierwszy raz odkąd tu jesteśmy.
    - Naprawdę?
    W końcu odwrócił się w jej stronę, chociaż miał spuszczoną głowę i patrzył na skłębioną pomiędzy nimi pościel. Otworzył usta, a jego głos był cichy, jakby wyczerpał już wszystkie siły.
     - Rozumiesz, że musiałem to wszystko zrobić? Ale udało się. Udało mi się zmienić przyszłość. Żadna z tych przerażających wizji się nie spełniła.
    - Tak – również nie potrafiła zdobyć się na podniesienie głosu, bo coś tamowało jej gardło i płuca – Udało ci się.
     Ze znużeniem człowieka, który od wielu lat nie zaznał ani chwili spokoju, oparł czoło o jej bark i zastygł tak, wydając z siebie tylko przeciągłe westchnienie.
Ariel nie śmiała zagłuszać ciszy, ani się odsuwać. Nie sądziła, że może posiadać w sobie tyle pokładów współczucia i podziwu dla mężczyzny, którego przecież jeszcze kilka dni temu nienawidziła i była gotowa zabić.
     Ale teraz już rozumiała i ta wiedza rozpaliła jej serce żarem, przenikającym aż do kości.
     Poczuła jak jedna, jedyna łza zmoczyła jej ramię i powoli, z namysłem objęła jego plecy w opiekuńczym geście.
     - Możesz już odpocząć, Balarze – szepnęła w jego krucze włosy, delektując się brzemieniem jego imienia, które tak gładko i chętnie przeszło przez jej gardło, połaskotało w język i otuliło ich ciepłem nadziei – Dość już zrobiłeś. Zajmę się resztą i zabiję Gathalaga, żebyś mógł wrócić do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych