Już
kiedyś miała podobny sen. Latała, kiedy nagle otoczyły ją kruki
i zaczęły odciągać od tego dużego, który szybował w jej
kierunku. Chciały ją bronić, ale ona wyciągała ręce, próbując
się uwolnić i go dosięgnąć. Wtedy nie potrafiła zawołać go po
imieniu, ale teraz bez trudu wyrwało się z jej piersi, wypełniło
gardło i otoczyło niczym ciepły koc.
- Balar!
Przed oczami błysnęła jej
scena w zamkowym parku, a w umyśle pojawiły się słowa:
-
Więc
obiecujesz, że zawsze będziemy razem?
-
Obiecuję, moja gwiazdeczko.
W
następnej chwili znalazła się w ciemnym pokoju w starej rezydencji
Gebry i zawieszona gdzieś pod sufitem zobaczyła samą siebie,
skuloną na twardej pryczy. Wokół panowały ciemności i cisza,
które wciąż pamiętała z tamtego czasu, gdy była więziona. Jej
wzrok przykuło okienko, do którego nie potrafiła sięgnąć, a
które właśnie się otworzyło. Wleciał przez nie kruk, który
wylądował pośrodku pokoju i zmienił się w mężczyznę. Balar
przez chwilę patrzył na jej śpiącą postać, po czym okrył ją
kocem, który leżał w nogach łóżka. Potem zrobił coś jeszcze
dziwniejszego, o czym w ogóle nie miała pojęcia. Usiadł na
krześle przy stoliku, oparł głowę na dłoni i zamknął oczy. I w
takiej pozycji przesiedział do rana. To właśnie wtedy po
przebudzeniu zastała wciąż otwarte okno i zastanawiała się jaka
siła go otworzyła.
Teraz nareszcie wszystko
stało się jasne, chociaż przecież tylko śniła i to mogło być
tylko…
Obraz znów się zmienił i
teraz zawisła nad uśpioną wioską. Ciemną noc rozświetlał
jedynie fragment czerwonego księżyca, nie czuła na sobie chłodu
nocy, a mimo to zamarzała od środka. Przerażenie chwyciło ją za
gardło i sparaliżowało, gdyż doskonale wiedziała, że ten spokój
był jedynie chwilowy.
Rairi przyleciała na
skrzydłach, których nigdy nie powinna posiadać. Wylądowała
miękko pomiędzy budynkami, a jej pojawieniu się nie towarzyszył
żaden dźwięk. To, co wydarzyło się później było najgorszym z
sennych koszmarów, choć Ariel miała świadomość, że to nie
zwykły sen, a kolejna z wizji. Coś co wydarzyło się w
rzeczywistości, lub dopiero się wydarzy.
Nie…
Elfa
wywlokła mieszkańców z ich domów i zaczęła zabijać, nie
patrząc czy to kobieta czy dziecko.
Przestań…
Ariel
wiedziała, że zamknięcie oczu nic nie da, bo te obrazy były w jej
głowie. Śmiech Rairi, rozbawiony i pełen okrucieństwa zagłuszał
nawet krzyki ludzi.
Dosyć!
Nie
mogła się ruszyć i nikt jej nie słyszał, bo chociaż krzyczała,
żaden dźwięk nie wydarł się z jej gardła. Zaczęła miotać się
szaleńczo, z całych sił próbując wyrwać się z tego koszmaru,
zrobić cokolwiek, żeby to przerwać.
- Uspokój się.
Wściekłość i przerażenie
rozsadzało jej pierś, chciała rzucić się w dół i zabić efkę,
pomścić tych wszystkich niewinnych ludzi, ale jak miała to zrobić,
skoro nie czuła nawet swojego ciała?
Obudź
się, Ariel.
Otworzyła
oczy i stwierdziła, że siedzi na łóżku. Łzy bezgłośnie
płynęły po policzkach i trzęsła się jak w gorączce. Serce
waliło jej jak młotem, aż z trudem łapała oddech.
- Już dobrze. Jestem tutaj –
kojący, łagodny głos rozbrzmiewał gdzieś nad jej głową.
Obudziła się, siedząc w
ramionach mężczyzny, z uchem przyciśniętym do jego piersi.
Skupiona na nerwowym dudnieniu własnego serca, z opóźnieniem
zorientowała się, że słyszy również jego serce, bijące w tym
samym, zgodnym rytmie. Emanujące od niego ciepło otulało ją i
uspokajało.
- Już jesteś bezpieczna –
Balar głaskał ją po głowie, drugą ręką przyciskając do siebie
i kołysząc lekko – Wiem co czujesz, ale teraz nie możemy z tym
nic zrobić. Rairi w końcu zapłaci za swoje zbrodnie…
Całkowicie przywrócona do
rzeczywistości, odepchnęła go gwałtownie, zła na siebie, że
okazała taką słabość. Jednak bardziej niż jego spoufalające
zachowanie, zezłościło ją coś inego.
- Skąd wiesz, że widziałam
Rairi? - spytała podejrzliwie, zasłaniając się szybko kołdrą
niczym tarczą.
Balar odwrócił wzrok jakby
nieco speszony. Wstał i otworzył drzwi, wpuszczając do środka
ciepłe, złote słońce.
- Śniadanie już czeka, więc
przebierz się i dołącz do nas – rzucił przez ramię i wyszedł,
zanim zdążyła zrozumieć jego dziwny wyraz twarzy.
Wizja wioski tak bardzo nią
wstrząsnęła, że przesłoniła nawet wcześniejsze obrazy. Z
ociąganiem, próbując wyrzucić z głowy ten okrutny śmiech,
przebrała się w sukienkę z delikatnym haftem kwiatu na boku i
poszła obmyć się w rzece. Znów musiała długo spać, bo słońce
wisiało wysoko na błękitnym niebie, bez ani jednej chmurki. Dzień
był piękny, zaś spokój na wyspie zachęcał do odpoczynku i
zapomnienia o troskach.
Ale jak miała odpoczywać,
czy zapomnieć to, co widziała, kiedy tam w Elderolu wciąż ginęli
ludzie, nikt nie potrafił powstrzymać Rairi, Gathalag był bliski
przebudzenia się, a Riva leżał pogrążony w śpiączce?
Wciąż lekko drżała, kiedy
wiedziona głosami, skierowała się na tył chatki. Tam, na trawie
siedzieli już Xander z Balarem, Calanon, Arabel i elfka, której
jeszcze nie poznała o pięknych, wyrazistych rysach i jasnobrązowych
włosach. Właśnie coś powiedziała, na co wszyscy roześmieli się
zgodnie, a Xander śmiał się najgłośniej.
Ariel odchrząknęła
znacząco, żeby zwrócić na siebie uwagę, z konsternacją
przyjmując ich dobry humor. Elfy natychmiast wstały, żeby skłonić
się z szacunkiem i znów opadły na trawę, a to wszystko z tak
płynną gracją i lekkością, której mogła tylko zazdrościć.
Balar odwrócił głowę w jej stronę, nadal roześmiany i wyciągnął
do niej rękę.
- Jesteś? Liilja właśnie
opowiadała nam jak…
Ariel zmarszczyła brwi,
uciszając go jednym spojrzeniem i demonstracyjnie usiadła obok
Xandera, ignorując jego dłoń. Balar zmrużył lekko oczy i
obserwował ją z uwagą, z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Jedz, Ariel, a jeśli
potrzebujesz czegoś jeszcze, to tylko powiedz.
Skinęła głową i
podziękowała Calanonowi, sięgając po owoce, pokrojone i leżące
przed nimi w półmiskach.
- Znowu długo spałaś –
stwierdził Xander z cieniem ironii, przytulając się do jej boku –
Elfy budzą się razem ze słońcem, nawet ja wstaję wcześnie,
żeby im pomóc.
Ariel przestała jeść
soczyste brzoskwinie, z nagłym poczuciem winy, że może faktycznie
nadużywa gościnności Nieśmiertelnych. Byli tu już trzeci dzień,
a ona spała do południa i tylko snuła się z kata w kąt, na
każdym kroku węsząc podstęp. Zerknęła na Balara, który wciąż
jej się przypatrywał i pospiesznie spuściła wzrok.
- Ja...Przepraszam, że tak…
- Nie musisz za nic nas
przepraszać – przerwała jej wesoło Arabel – Dużo przeszłaś
i jesteś tu po to, żeby odpocząć. Jeśli tego potrzebujesz,
możesz spać i cały dzień.
- Przybyliśmy tu przede
wszystkim trenować, na odpoczynek przyjdzie czas – stwierdził
Balar, ale Ariel udała, że go nie usłyszała.
Liilja, która siedziała
obok niej, jako jedyna wpatrywała się w Ariel z taką fascynacją,
że w końcu poczuła się nieco zażenowana. Jej brązowe oczy były
tak jasne, że niemal złociste.
- Zawsze chciałam poznać
Potomka Liry – z tymi słowami, dotknęła jej rudych włosów i
roześmiała się zupełnie bez powodu – Mają niezwykły kolor.
Te pasemka też są piękne, jak tęcza. W twoich żyłach nadal
płynie nasza krew? Chciałabym zobaczyć jak używasz Mocy kamieni,
może kiedyś…
- Liiljo, to niegrzeczne –
zbeształ ją Calanon, odciągając za ramię i przepraszająco
spoglądając na Ariel – Nie skończyła jeszcze stu lat i bywa
przesadnie ciekawska. Wciąż jest młoda, więc musisz wybaczyć
jeśli czymś cię urazi.
- Ależ skąd – zapewniła
szybko Ariel i sięgnęła po dłoń młodej elfki, która siedziała
teraz z urażoną miną – Z przyjemnością odpowiem na twoje
pytania i pokażę Moc żywiołów.
- Naprawdę? - ucieszyła się
Liilja, klaszcząc w ręce – Już cię lubię!
- Mówiłem, że Ariel nie da
się nie lubić.
Popatrzyła na Balara, który
uśmiechał się szeroko, aż po same roziskrzone oczy. Czarne
tęczówki przyciągały jak magnez, tak ławo byłoby zatonąć w
ich głębi, że naprawdę dużo wysiłku kosztowało ją odwrócenie
wzroku. Zamiast znanego chłodu, rozświetlał je wewnętrzny blask,
pochodzący z samej duszy, sprawiający, że w niej samej zaczynało
coś płonąć. Tak długo wydawał jej się draniem pozbawionym
serca, że teraz nie mogła przyzwyczaić się do tej zmiany, jego
ciepłego głosu i opiekuńczych ramion, które ochroniły ją przed
koszmarami.
Czując na sobie jego
przenikliwe spojrzenie, wbrew własnej woli spłonęła rumieńcem,
besztając głupie serce, że zabiło mocniej, niż powinno. Żeby
ukryć niechcianą reakcję, zajęła się jedzeniem, przez długi
czas nie unosząc wzroku.
Przysłuchiwała się
rozmowie, chociaż to Liilja głównie opowiadała jakieś śmieszne
historie, które co chwila powodowały kolejne wybuchy śmiechu. W
końcu, nieco rozluźniona, również dała się ponieść ogólnej
wesołości, zbyt zaraźliwej, żeby dłużej się jej opierała.
Spośród otaczających ją głosów, dźwięcznego śmiechu elfów
i dziecięcego Xandera, przede wszystkim wychwytywała ten należący
do Balara. Głęboki, podrażniający zmysły, pobudzający głęboko
ukryte wspomnienia, sprawiający, że miała ochotę się uśmiechać.
Śmiał się głośno i beztrosko, zupełnie jakby nie miał w życiu
żadnych zmartwień i nigdy nie zrobił tego, co zrobił. Czy i ona
mogła tak udawać, że wszystko jest w porządku i dać się ponieść
chwili wesołości?
Za każdym razem, gdy jego
śmiech rozbrzmiewał na nowo, jej ciało przeszywał dreszcz, a
kamień ognia gdzieś blisko jej serca rozpalał się większym
płomieniem. Do tego to przyśpieszone bicie serca, które wcale nie
chciało się uspokoić, nawet, gdy na niego nie patrzyła.
Co
się ze mną dzieje?
Wiedziała,
że ją obserwuje i chociaż nie miała dostępu do jego umysłu,
wyczuwała, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Zamiast
tego uśmiechał się teraz jakoś inaczej, bardziej tajemniczo,
jakby znał jakąś wielką zagadkę świata i zamierzał zachować
ją dla siebie.
Tymczasem wszystkie półmiski
zostały opróżnione. Calanon zebrał puste naczynia i oddalił się
bez jednego szelestu, Arabel też wstała, oznajmiła, że już czas
na lekcje i zabrała chłopca w kierunku lasu.
Pozostała jedynie Liilja i
Ariel nagle zaczęła się denerwować, że jeśli i ona teraz
pójdzie, to zostaną sami z Balarem, a na to nie miała najmniejszej
ochoty.
- To co? - eflka jakby znała
jej myśli, z entuzjazmem podskoczyła w górę i wyciągnęła ku
niej rękę – Może pokażę ci nasz ogród? Chyba, że wolisz…
- Nie, z chęcią go zobaczę
– wtrąciła pospiesznie, przyjmując jej pomocną dłoń i
wstając. Zerknęła przelotnie na Balara, który został sam przed
chatą i odprowadzał je wzrokiem.
Nie
wiem, kiedy wrócę, więc nie czekaj na mnie. Wysłała
tą myśl gdzieś w próżnię i chyba do niego nie dotarła, bo nie
usłyszała żadnej odpowiedzi. Powinna się cieszyć, że dotrzymał
słowa i przestał siedzieć w jej głowie, jednak ta cisza okazała
się dziwna, wręcz...nieprzyjemna.
Liilja szybko wyrzuciła jej
z głowy niepotrzebne myśli, zajęła całą uwagę i zdobyła jej
serce. Poza tym, że była Nieśmiertelną o olśniewającej urodzie,
pod względem charakteru przypominała jej Tarę, za którą tęskniła
równie mocno, jak za Sato i swoim bratem. Okazała się wiecznie
radosną istotką, która śmiała się bez powodu i chyba przede
wszystkim lubiła mówić.
- Tutaj jest sad owocowy –
jak tylko znalazły się po drugiej stronie wyspy i oddaliły od
ostatnich chat, elfka wskazała dłonią na równe rzędy drzewek, do
których właśnie zmierzały. Szła obok w lekkich podskokach, wręcz
tanecznym krokiem, tłumacząc wszystko tym samym, radosnym głosem.
Ariel naprawdę czuła się, jakby miała przy sobie Tarę, gdyż tak
samo przez większość czasu mogła tylko się uśmiechać i
potakiwać – Tu mamy głównie jabłka, widzisz? - pokazywała
dalej Liilja – Dalej są banany i pomarańcze. Hodujemy właściwie
prawie wszystko, dzięki naszej magii owoce i warzywa rosną świeże
przez cały rok, bez względu na pogodę. Przecież musimy coś jeść,
prawda? - zachichotała, po czym pociągnęła ją ścieżką między
drzewami, uginającymi się od owoców i pokazała na rozsiane wokół
krewy i krzaki – Zawsze, kiedy będziesz miała ochotę, możesz tu
przyjść i najeść się do syta. Wszystko rośnie według naszej
woli, więc nie ma żadnych ograniczeń – przechodząc koło krzewu
pełnego malin, zerwała jedną i wrzuciła sobie do ust z błogim
uśmiechem – Spróbuj – zachęciła.
Chociaż była najedzona,
Ariel zerwała garść i jak tylko zjadła jedną, okazała się tak
słodka, że z przyjemnością pochłonęła również pozostałe.
Oblizując z warg różowy sok, obejrzała się i dostrzegła w
pewnym oddaleniu Balara, który oparty swobodnie o jedno z drzewek,
przyglądał im się z nieukrywaną uwagą. Pod białą tuniką
wyraźnie było widać mięśnie szerokich ramion i brzucha, czego
nie dostrzegła przy śniadaniu, a co spowodowało, że teraz
pospiesznie odwróciła wzrok.
Co
tu robisz? Śledziłeś nas?
Cisza.
- O , a tam już hodujemy
warzywa – mówiła dalej Liilja, która chyba nie dostrzegła
intruza, bo z tym samym entuzjazmem pociągnęła ją w stronę
dużego pola, poprzecinanego równymi ścieżkami. Wkroczyły na
jedną i elfka po kolei wymieniała nawy upraw, niczym matka z dumą
chwaląca się swoimi dziećmi – Tu rośnie marchewka, dalej jest
pietruszka, seler, ogórki i moje ulubione…
Ariel kiwała głową,
całkiem rozkojarzona. Ponownie obejrzała się za siebie, z
niewielką nadzieją, że może już sobie poszedł.
Nie. Stał tam nadal, ze
skrzyżowanymi ramionami i mrużąc od słońca oczy, patrzył prosto
na nią.
Czego
chcesz? Brak
odpowiedzi zirytował ją głęboko, aż zmarszczyła brwi. Nie
wiedziała czy jest zła bardziej na niego, za to milczenie, czy na
siebie, że wbrew sobie, tęskni za ciepłem jego głosu.
To, że kazałam ci nie grzebać w mojej głowie, nie znaczy, że
masz całkiem przestać mi odpowiadać. To irytujące i niegrzeczne.
Nawet
z daleka dostrzegła, jak na jego wargach zaigrał uśmiech. W bieli
i z tymi krótko ściętymi, czarnymi włosami prezentował się
lepiej, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wyobrazić. Szczerze mówiąc
nawet w otoczeniu delikatnych, drobnych elfów skutecznie przykuwał
jej uwagę i to nie dlatego, że tak bardzo się od nich różnił.
Ten nowy Balar wciąż emanował siłą i królewską dostojnością,
choć w bardziej subtelny sposób.
W
sumie wciąż jest Kruczym Królem. Uświadomiła
sobie, co przypomniało jej o Rivie i o jego rozmytym znamieniu.
Pospiesznie odwróciła wzrok i przygryzając wargi, skupiła się na
tym, co mówiła właśnie Liilja.
- Dawno nie było deszczu,
widzisz jak ta biedna fasolka zmarniała? Ale zaraz…
- Mogę na to coś poradzić.
- Naprawdę? - elfka
spojrzała na nią rozpromieniona niczym dziecko, a w jej oczach
błysnęła fascynacja i ciekawość.
Ariel nie potrafiła się nie
uśmiechać trochę z dumą, gdy wyciągnęła rękę, w momencie gdy
jej pasemko wody rozjarzyło się blaskiem i już po chwili nad ich
głowami zgromadziły się chmury. Kiedy spadł z nich deszcz, prosto
na suchą ziemie i warzywa, Liilja pisnęła z radości i zaczęła
tańczyć na wąskiej ścieżce, pociągając ją za sobą. Zerkając
za siebie, Ariel zacisnęła usta, widząc, że Balar wciąż ich
obserwuje, a krople odbijają się i spływają po jego tarczy.
Jeśli
boisz się, że ucieknę, to trzeba było nie oddawać mi pióra.
Jedyną
jego reakcją było lekkie uniesienie brwi.
Gdy elfka pokazała jej już
cały ogród, Ariel zaoferowała pomoc przy pieleniu i zbieraniu
warzyw, całkowicie ignorując ich obserwatora. Śmiech i praca
pozwoliły jej na chwilę oderwać się od natłoku myśli i wciąż
nowych pytań. Pożegnała się dopiero wtedy, gdy poczuła się
zmęczona, zostawiła Liilję przy zbieraniu plonów na obiad i nie
spiesząc się, ruszyła alejką pomiędzy owocowymi drzewami.
Nigdzie nie widziała Balara i zastanawiała się, kiedy znudził się
obserwowaniem jak bawią się w ziemi, kiedy spotkała go w połowie
drogi do chaty.
- Teraz będziesz śledził
każdy mój krok? - odezwała się ostro, obrzucając go gniewnym
spojrzeniem.
Bardzo starała się nie
zwracać uwagi na to, że biel i jasne kolory pasowały do niego
znacznie bardziej, niż czarny i, że tylko przez tamte blizny na
twarzy nie dostrzegała szlachetności jej rysów i tego, jak bardzo
był przystojny.
- Poszedłem tylko na spacer
– odparł niby obojętnie, lekko wzruszając ramionami – Ta wyspa
jest na tyle mała, że zawsze gdzieś się spotkamy. To był czysty
przypadek.
Ariel zmarszczyła brwi i
osłoniła się ramionami niczym tarczą, całą postawą dając mu do
zrozumienia, że i tak jest na niego zła.
- I przez przypadek przez
cały czas się na mnie gapiłeś?
- Podziwiałem przyrodę –
w jego oczach mignęło rozbawienie, zaraz jednak spoważniał –
Bogowie chcą z nami porozmawiać, więc lepiej już chodźmy –
szybkim krokiem poprowadził ją w tym samym kierunku, dokąd
zmierzała, czyli do chaty nad rzeką.
Xander rzeczywiście już tam
na nich czekał i z daleka widziała jego czerwone, lekko rozjarzone
oko. Siedział na trawie, w miejscu, gdzie rozłożyste gałęzie
starego drzewa tworzyły siatkę światła i cienia. Z błogim
uśmiechem przysłuchiwał się świergotaniu ptaków, które
urządziły sobie koncert nad jego głową.
- Sądzę, że odpoczęliście
już na tyle, że możemy przejść do sedna waszej tu obecności –
odezwał się na powitanie mocnym i czysty głosem jednego z bogów i
wskazał, żeby usiedli obok niego – Jak się czujesz, Ariel?
- Yyy...Dobrze –
odpowiedziała powoli, skonsternowana tym pytaniem.
- A ty Balarze, jesteś
gotowy?
- Tak.
- Doskonale. Nie zajmiemy
wam dużo czasu, a potem odejdziemy.
- Jak to odejdziecie? Dokąd?
- zapytała szybko z zaskoczeniem, w pełni świadoma, że choć
patrzy na twarz dziecka, przed sobą ma teraz czwórkę bogów. W ich
obecności zawsze czuła się nieco dziwnie, miała ochotę klęknąć,
albo stać na baczność, ale skoro Balar siedział tak swobodnie ze
skrzyżowanymi nogami i lekko pochylonymi plecami, starała się
przybrać podobną pozycję. Bądź co bądź nie oczekiwali od nich
żadnych gestów szacunku ani czci.
Różnokolorowe oczy spoczęły
najpierw na niej, potem na Balarze, który tylko z powagą skinął
głową, jakby wiedział już o tym wcześniej. Sięgnął do
kieszeni spodni, wyciągnął pożółkły pergamin i delikatnie
rozłożył go przed nimi na trawie.
- Dotarliśmy do momentu, gdy
już sami zaopiekujecie się swoim światem – ton głosu nieco się
zmienił, więc mówił teraz Mykos albo Paralda.
- Wykorzystywaliśmy chłopca
zbyt długo, czujemy, że jest zmęczony naszą obecnością.
- Jest bezpieczny pod opieką
elfów, więc możemy go opuścić, żeby mógł normalnie rozwijać
się i dorastać.
- Zanim opuścimy ten świat,
pożegnamy się z naszymi dziećmi…
- A także zrobimy dla was
ostatnią rzecz – wtrącił inny baryton, jak się już
zorientowała, należący do Launy, boga ognia - Nie możemy
wytłumaczyć wam treści listu, bo w ten sposób naruszylibyśmy
reguły, ale nie zaszkodzi zmienić odrobinę litery, aby był dla
was czytelny.
Xander położył dłoń na
pergaminie i w następnej chwili zawiłe, skomplikowane pismo na ich
oczach zbladło i zmieniło się w ciąg zupełnie innych liter.
Wprawdzie dla Ariel nadal były kompletnie niezrozumiałe, ale Balar
od razu pochylił się nad listem i otworzył szerzej oczy, w których
mignęło zrozumienie.
- Potrafisz to odczytać –
stwierdziła z lekkim ukłuciem zazdrości.
- To bardzkiej współczesne
pismo elfów – wyjaśnił półszeptem, wciąż wpatrując się w
tekst, coraz bardziej przejęty – Nie znam go w takim stopniu,
jakbym chciał, ale wystarczająco, żeby zrozumieć treść.
Chłopiec skinął głową i
wstał, chociaż ledwo to zauważyli, teraz oboje pochyleni nad
kartką.
- Zostawię was, żebyście
mogli na spokojnie to zrozumieć, a przez ten czas pożegnam się z
elfkami. Zanim odejdziemy, musimy jeszcze porozmawiać na osobności,
Balarze.
Odszedł, zanim usłyszał
odpowiedź bo już przestali zwracać na niego uwagę. Kolejne minuty
mijały przy akompaniamencie śpiewu ptaków i Ariel z coraz większą
niecierpliwością czekała, aż Balar skończy czytać tekst.
Wpatrywała się w jego plecy i ramiona, wyraźnie napięte, na silny
kark, na którym pulsowały żyły i starała się zdusić
podekscytowanie, które nią zawładnęło. Na jej kolanie i lewym
przedramieniu osiadły ciepłe plamy słońca, ale ignorowała je,
skupiona na tej, która zmieniła jego włosy w aksamitne, lśniące
upierzenie kruka. To był ten ważny moment, kiedy w końcu miała
dowiedzieć się jak zabić tego, którego jej poprzednicy, aż do
samej Liry byli w stanie jedynie uwięzić do czasu swojej śmierci.
Czuła jak jej serce bije coraz mocniej i szybciej, chociaż była
nieco zła i zawiedziona, że nie może przeczytać tego listu
osobiście i musi czekać na to, co przekaże jej Balar.
W końcu wyprostował się
ciężko i z westchnieniem przejechał palcami po włosach i plamie
słońca. Po wyrazie jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać,
ale zmarszczone czoło i coś w ułożeniu ust napełniło ją
niepokojem.
- No i? - przerwała w końcu
ciszę, ponaglającym tonem zwracając jego uwagę – Powiesz mi coś
w końcu, czy mam zgadywać? Wybacz, że nie nauczyłam się
elfickiego, ale gdybym wiedziała…
- Sądzę, że to nie będzie
takie trudne – mruknął zamyślonym tonem i w końcu spojrzał na
nią uważnie, jakby oceniał.
- Może jaśniej? - burknęła,
czując, że od tego świdrującego spojrzenia jej twarz zaczyna
płonąć.
Złożył starannie list i z
powrotem schował do kieszeni, dając sobie czas na zebranie myśli.
Wkurzało ją to, że wszystko już wiedział i była zdana na to co
i ile jej powie. Jeśli w ogóle powie prawdę.
- Dobrze – odezwał się
uroczystym tonem i odwrócił się całym ciałem w jej stronę –
Może zacznę od początku. Przede wszystkim…
-
Skąd mam wiedzieć, że mówisz to, co było w liście i mnie nie
oszukujesz? - przerwała mu gwałtownie, mrużąc podejrzliwie oczy.
Dlaczego
bogowie nie mogli zmienić treści tak, żebym i ja mogła
przeczytać?
Uniósł
brwi, szczerze zaskoczony, jakby naprawdę nie docierały do niego
jej myśli.
- Jeszcze sądzisz, że
mógłbym cię oszukać? Rozmawiałaś z bogami i widziałaś list.
- Ale nie mogłam go
przeczytać. Czy to nie wydaje się dziwne, skoro jest zaadresowany
do mnie?
Balar przejechał dłonią po
twarzy i odetchnął głęboko, znużony jej nieufnym zachowaniem.
Przyglądał się jej przez chwilę w głębokim namyśle, po czym
przysunął się bliżej, niemal dotykając kolanami jej kolan.
- W takim razie zrobimy tak –
wyciągnął obie ręce i przyłożył palce do jej skroni. Nawet
jeśli wyczuł przenikający ją dreszcz i wahanie, zignorował jej
reakcję, skupiony na gęstej zieleni w jej oczach – Będę mówił,
a jeśli cokolwiek okaże się kłamstwem, natychmiast to wyczujesz –
zaledwie skinęła głową, zaczął do początku i tym razem mu nie
przerywała – Przede wszystkim będziesz musiała opanować żywioł
ognia, czym później się zajmiemy. Masz już miecz wykuty przez
elfy z cząstką boskiej energii w ostrzu, wiesz także gdzie masz
celować. List wyraźnie mówi, że aby zabić Gathalaga, potrzebne
są wszystkie kamienie żywiołów. Będziesz musiała przenieść je
na miecz w odpowiedniej kolejności i dopiero z takim ostrzem,
przesyconym Mocą powietrza, wody, ziemi i ognia będziesz w stanie
unicestwić jego duszę.
Ariel już od pewnego czasu
miała otwarte usta i w końcu udało jej się zadać pytanie:
- Ale...Jak mam niby
przenieść kamienie?
- To nie zostało wyjaśnione,
choć z tego, co wyczytałem, powinnaś sama do tego dojść –
palce na jej skroniach były coraz cieplejsze. Choć nie widziała
jego myśli, tak, jak mówił, potrafiła wyczuć czy kłamie. I
każde jego słowo było najczystszą prawdą. Powoli zaczęła się
odprężać, analizując teraz to, czego się dowiedziała – Mamy
jeszcze trochę czasu, więc damy radę – zapewnił ją miękko,ł
po czym kontynuował - Każda żywa istota ma w sobie elementy
czterech żywiołów, z których zostali stworzeni przez bogów. Ta
sama Moc może też je zniszczyć. Rozumiesz? Samym mieczem
przebijesz tylko serce fizycznemu ciału i co najwyżej zranisz duszę
Gathalaga, który w pierwszej chwili właśnie tam osiądzie.
Natomiast połączone żywioły dosięgnął jego duszy i zniszczą
ją.
- Poza tym, że będę
musiała najpierw odkryć jak to zrobić, nie wydaje się to
skomplikowane. Pod warunkiem, że ten drań nie rzuci się na mnie
zaraz po uwolnieniu – spróbowała się uśmiechnąć, ale Balar
pozostał poważny i wciąż trzymał dłonie na jej skroniach, więc
wiedziała, że to nie koniec.
- Jest jeszcze coś i nie
wiem, czy ci się spodoba – dodał z napięciem w głosie.
Spięła się natychmiast i z
niepokojem popatrzyła wprost w jego czarne oczy. Niekoniecznie
chciała to usłyszeć, choć czuła, że to coś ważnego.
- Co takiego?
Milczał przez kilka sekund,
trzymając ją w coraz większej niepewności, ale wyglądało na to,
że po prostu zastanawia się, jak jej to przekazać.
- Kiedy przeniesiesz Moc
kamieni na miecz, już ich nie odzyskasz – powiedział w końcu
wprost – Zostaną zniszczone razem z mieczem, kiedy już spełnią
swoje zadanie.
- Więc… - zamarła i z
trudem przełknęła ślinę, kompletnie wytrącona tą informacją –
Stracę Moc żywiołów?
- Przykro mi, Ariel, ale w
tym wypadku chyba nie powinnaś się wahać. Stawka jest zbyt wielka.
Tak naprawdę bogowie podarowali Lirze te kamienie właśnie w tym
celu. Miała tylko pokonać Gathalaga i oddać im Moc, ale jak
wiesz, nie dostała tej instrukcji i tyko dlatego kamienie zostały
na ziemi i przechodziły w ręce kolejnych Potomków. Teraz w końcu
zostaną użyte w celu, do jakiego zostały stworzone i powrócą do
pierwotnych właścicieli. Kiedy Gathalag i Rairi znikną z tego
świata, zapanuje pokój i twoje dzieci nie będą musiały się
narażać ani walczyć za cały świat.
Ariel siedziała bez ruchu i
patrzyła na niego w oszołomieniu.
- Mówisz...prawdę?
- Nie czujesz? Przekazałem
ci wszystko, co było w liście i każde słowo było prawdziwe.
Wierzysz mi, prawda?
- T...tak.
Posłał jej nikły uśmiech
ulgi.
- Dziękuję.
Mam
stracić tą całą Moc?
Chociaż
to pytanie nie było skierowane do niego i tak miała nadzieję, że
coś powie, jakoś ją pocieszy, przekona, że w gruncie rzeczy to
dobra wiadomość.
Nagle poczuła się bardzo
dziwnie, jakby ktoś chciał odebrać część jej ciała. Wstała
gwałtownie, przerywając nikłą więź ich umysłów. Balar uniósł
głowę z wyrazem głębokiego współczucia.
- Ariel, jeśli...
- Muszę pobyć trochę sama
– rzuciła do drzewa i zaciskając pięści, pobiegła przed
siebie, byle dalej od wypowiedzianych słów i jego spojrzenia.
A więc to koniec. Po zabiciu
ojca Liry miała stracić Moc, którą tak pokochała i stać się
zwykłą dziewczyną. Moc, która dawała jej siłę i pozwalała
bronić ludzi. Która była jej częścią. Z drugiej strony może
Balar miał rację. Skoro minie zagrożenie, nie będzie musiała
dłużej walczyć, a Elderol miał przecież Kruczego Króla, Białego
Kruka i Zakon.
O ile Riva wyzdrowieje, a ona
zapanuje nad ogniem i zdoła wbić miecz w ciało, które wybrał
sobie Gathalag.
Tak
będzie lepiej. Przekonywała
samą siebie, w ponurym zamyśleniu przemierzając wyspę szybkim
krokiem i nie zwracając nawet uwagi na kręcące się wokół elfy.
Może
nie stracę całej Mocy, a nawet jeśli, nauczę się żyć z tym, co
mam. Skoro to ode mnie zależą losy tego świata, coś takiego nie
będzie dużym poświęceniem. Prawda?
Skrzywiła
się, gdy i tym razem odpowiedziała jej cisza. W samotności
próbując pogodzić się z tym, co ją czekało, krążyła bez celu
wokół rozproszonych chat i w pobliżu lasu, skąd dochodziły ją
odgłosy dzikich zwierząt, choć żadnego nie widziała. Kiedy po
kilku godzinach zgłodniała, odnalazła drogę do ogrodu i po
najedzeniu się słodkich owoców, poczuła się nie tylko jakoś
lżejsza, ale też bardziej pewna swojego postanowienia. Może z
początku będzie jej trudno bez kamieni i będzie tęskniła za tym,
że na zawołanie może zmieniać pogodę albo bawić się wodą, ale
przecież od tego świat się nie zawali i w końcu do tego
przywyknie. Gdyby Lira wykonała zadanie jak trzeba, to nigdy nie
posmakowałaby nawet tej cudownej władzy, jaką było kontrolowanie
żywiołów i urodziłaby się jako zwyczajna, przeciętna
dziewczyna.
A Ariel nigdy nie czuła się
zwyczajna i nigdy już nie będzie tylko przeciętna, z Mocą, czy
bez niej. Bo przecież odziedziczyła po swoich przodkach coś
więcej, niż tylko kamienie.
Pokrzepiona takimi myślami,
spacerowała brzegiem morza, zamierzając wrócić do chaty i trochę
odpocząć, kiedy dostrzegła dość zaskakującą scenę. Aby jej
nie zauważyli, oddaliła się pospiesznie i ukryła za drzewem, z
zaciekawieniem zerkając na dwie, pogrążone w rozmowie postacie.
Balar siedział na ziemi,
zwrócony do niej bokiem, z pokornie pochyloną głową jak do
modlitwy, zaś przed nim stał Xander. Dziecięca rączka spoczywała
na jego piersi i chociaż była za daleko, żeby ich słyszeć, po
błysku w czerwonym oku poznała, że rozmawiał z bogami. Wyglądało
to tak, jakby coś mu tłumaczyli, bo Balar co i raz potakiwał głową
i coś odpowiadał, raz nawet się uśmiechnął, ale blado i bez
wesołości. Ariel próbowała się skupić, nawet ostrożnie
połączyła się z wiatrem, mierzwiącym im włosy, ale musieli
rozmawiać szeptem, bo nic nie usłyszała. W pewnym momencie Balar
pochylił się jeszcze niżej, jakby składał chłopcu hołd. Jego
zgarbione ramiona wydały jej się nagle zbyt smutnym widokiem, aby
mogła na to patrzeć i poczuła, że nie powinna ich podglądać w
tej wręcz intymnej chwili, która wyraźnie przeznaczona była tylko
dla nich. Gnębiło ją poczucie winy, że robi coś złego, ale i
tak nie potrafiła odejść.
Xander powiedział coś, na
co Balar wyprostował się posłusznie, wyraźnie odprężony i wtedy
chłopiec położył dłoń na jego głowie i z łagodnym uśmiechem
długo coś mówił, jakby go pocieszał. Ariel wpatrywała się w tą
scenę jak urzeczona, gdyż niecodziennie widywało się, żeby
kilkuletni chłopiec górował nad dorosłym mężczyzną i
przemawiał do niego jak ktoś starszy i mądrzejszy. W tej chwili
Balar nie był królem, ani tym silnym, pewnym siebie mężczyzną,
ale zwykłym człowiekiem stojącym wobec bogów. Chociaż wcześniej
zachowywał się przy chłopcu swobodnie, teraz ani razu nie spojrzał
nawet w czerwone oko.
Szkoda,
że mimo wszystko nie słyszę o czym rozmawiają. Obaj wyglądają
tak poważnie, więc może to chodzi o mnie, albo…
W
tym momencie Balar odwrócił nieznacznie głowę i chociaż chłopiec
wciąż do niego przemawiał, popatrzył prosto na nią, jakby od
początku wiedział, że tam stoi. Ariel załomotało serce i
zażenowana, że została przyłapana, odskoczyła jak oparzona i nie
oglądając się, popędziła w przeciwnym kierunku, jakby ścigało
ją stado wilków.
Jakoś straciła ochotę na
powrót do domku, gdzie z pewnością rozmyślała by o tym, co
widziała i bezsensownie próbowała rozgryźć o czym rozmawiali.
Dlatego też całe popołudnie spędziła z Arabel, Xanerem i grupką
elfów, których imiona były tak skomplikowane, że nauczenie się
ich wymawiania było już sztuką samą w sobie. Pokazali jej jak
rozmawiają z drzewami i poszli do lasu, zajmującego sporą część
wyspy, gdzie przywoływali i głaskali dzikie drapieżniki, jakby to
były udomowione zwierzątka. Po tym, czego była świadkiem i jak
została przyłapana na podglądaniu, Ariel trochę obawiała się
spotkania z Balarem, dlatego przedłużała moment powrotu do chatki
jak najdłużej. Razem z nowymi znajomymi zjadła późna kolację i
w zapadającym zmierzchu powlokła się do domku nad rzeką, zmęczona
całym dniem atrakcji.
Miała nadzieję, że uda jej
się wślizgnąć do izby niezauważona i odwlecze spotkanie z nim do
następnego dnia, jednak już z daleka jęknęła w duchu z
rozczarowania. Na widok Balara, siedzącego przy drzewie,
przygotowała się na ostrą reprymendę albo przynajmniej słowa
nagany. Ostatnie promienie słońca nie przedzierały się przez
gęste konary i miejsce, gdzie siedział otaczał półmrok. Półleżąc
przy grubym, chropowatym pniu, obserwował jasnoróżowy zachód
słońca i zdawał się nie zauważyć jej nawet wtedy, gdy podeszła
bardzo blisko.
Ariel przełknęła nerwowo
ślinę, chcąc mieć tą rozmowę już za sobą.
- Słuchaj, ja…
- Siadaj – nie dał jej
skończyć i poklepał miejsce obok siebie, zerkając na nią z
nikłym, melancholijnym uśmiechem.
Coś w jego smutnej,
spokojnej twarzy kazało jej posłuchać i nieco spięta, zajęła
wskazane miejsce. Przypadkowo zetknęła się z nim nogą i w tym
miejscu poczuła mrowienie, które zaraz rozlało się po całym
ciele. Nie zdążyła się odsunąć, gdy Balar złożył głowę na
jej ramieniu, układając ją w zagłębienie szyi, jakby właśnie
tam było jej miejsce. Ta bliskość i jego ciężar sprawiły, że
osłupiała, nie bardzo wiedząc co zrobić. Jego zachowanie i każda
ich rozmowa unosiły jakąś zasłonę, za którą odkrywała
nieznaną, łagodną stronę jego osobowości. Wciąż tylko trudno
jej to było wszystko pojąć.
Balar tymczasem westchnął
cicho i przymknął powieki, odprężony, jakby jej obecność
przyniosła mu ulgę. Przez kilka minut siedzieli tak w milczeniu,
podczas gdy na ich oczach dzień ustępował miejsca chłodnej nocy.
- Nie...jesteś zły? -
odważyła się w końcu zapytać ostrożnie, zerkając na jego
twarz, skrytą w cieniu.
- Za co? - odpowiedział
pytaniem, nie otwierając oczu.
- Widziałam ciebie i
Xandera. O czym rozmawialiście?
- Po prostu bogowie chcieli
się pożegnać.
- I tyle?
- Tak.
A
tak naprawdę? To,
co widziała, nie wyglądało na zwykłą rozmowę, ale nie sądziła,
żeby powiedział jej coś więcej. W czasie kolejnych minut ciszy
Ariel spoglądała poprzez konary na pojawiające się gwiazdy i
myślała o wielu rzeczach. Zaczynała się odprężać, przyjemnie
zmęczona i senna. Nawet głowa Balara, spoczywająca na jej ramieniu
przestała jej ciążyć i choć nie odważyłaby powiedzieć tego na
głos, jego bliskość już nie sprawiała, że miała ochotę uciec.
- Myślisz, że...przyzwyczaję
się do życia bez Mocy kamieni?
Poruszył się, przyjmując
wygodniejszą pozycję.
- Na pewno. Bez nich wciąż
pozostaniesz sobą, a to najważniejsze.
Skinęła głową, bardziej
do siebie i otuliła ich kokonem ciepłego powietrza.
- Tęsknię za Rivą –
wyznała po krótkiej chwili – Chciałabym mieć pewność, że nic
mu nie będzie. Zastanawiam się, czy mogłabym przesłać Argonowi
wiadomość, że jestem bezpieczna. Pewnie wszyscy mnie szukają.
- Wyspa znajduje się daleko
i nie wiem czy jest…
- ...to możliwe? -
dokończyła, wyciągając przed siebie dłoń – Już kiedyś
odkryłam sposób i mam nadzieję, że się uda.
Tym razem poszło jej
szybciej w formowaniu Mocy niż poprzednio. Trochę wody i powietrza
i już po chwili przed jej oczami wisiał w powietrzu szklany
ptaszek, machając szybko małymi skrzydełkami.
- Całkiem nieźle –
pochwalił Balar, nie ruszając się z miejsca i nie próbując jej
powstrzymać – Tylko nie wyjawiał gdzie jesteś i z kim. To bardzo
ważne.
Ariel przekazała kilka słów
magicznemu posłańcowi, nadała
mu kierunek i machnęła dłonią, posyłając go w niebo. W
milczeniu obserwowali, jak biały, lodowy ptaszek znika na
horyzoncie, zmieniając się w jedną z gwiazd, aż stał się
całkiem niewidoczny. Ariel westchnęła z pewną ulgą, wierząc, że
ta wiadomość dotrze do Białego Kruka i chociaż trochę zmniejszy
jego niepokój.
- Mi też brakuje mojego
małego braciszka, bardziej niż myślisz – odezwał się cicho
Balar - Nie opuściłem go dlatego, że chciałem, ale po to, aby go
chronić – poczuła jak się spiął, jego pozornie spokojny głos
zadrżał - Gdyby umarł, wszystko, co robiłem, straciłoby sens.
- Więc kłamałeś też,
kiedy mówiłeś, że jest ci tylko zawadą i, że to ty jesteś
jedynym królem?
- Cóż – wyprostował się
i oboje popatrzyli na jego prawą dłoń, którą uniósł bliżej
oczu i przekręcił tak, że nawet w mroku widzieli znamię w
kształcie pióra – Jako ten starszy, urodziłem się prawowitym
następcą tronu, ale Riva wykazał, że jest równie godny tego
tytułu i jestem z niego dumny.
Myśl, że Balar jednak kocha
swojego brata i w gruncie rzeczy nigdy go nie zdradził, wciąż była
nowa i zaskakująca. Czy jednak po tych dwóch dniach mogła tak po
prostu wybaczyć mu to wszystko, co zrobił? Zapomnieć, jakby nic
się nie stało?
- A Nox? - zapytała, ciekawa
jego reakcji – Zastąpi cię również w zabijaniu i paleniu miast?
Pokręcił głową i spojrzał
w niebo. Wyglądał nawet, jakby był z czegoś zadowolony.
- Nox nikogo więcej nie
zabije.
Przekrzywiła głowę,
zaskoczona jego odpowiedzią.
- Skąd ta pewność? Jeśli
jest pod władzą Rairi, to…
- Ponieważ – spojrzał na
nią tak przenikliwie, że nie potrafiła odwrócić wzroku i
poklepał się po piersi – o to zadbałem. Rairi będzie myślała,
że wciąż jest w nim tyle własnej woli, żeby się sprzeciwiać,
więc nawet nie będzie podejrzewać, że to moja sprawka. Ona
kontroluje jego umysł, a ja ciało. To trochę skomplikowane, ale
można powiedzieć, że zastosowałem na nim łagodna wersję
zaklęcia posłuszeństwa. Lubiłaś go, a ja robię co mogę, żeby
chronić wszystko, co jest ci drogie. Jeśli chcesz sprawdzić, czy
mówię prawdę…
Zaczął wyciągać, ręce,
ale Ariel pokręciła stanowczo głową.
- Nie trzeba, wierzę ci –
nie sądziła, że to powie i to tak szybko, ale naprawdę tak czuła.
- Dziękuję – uśmiechnął
się jakby sprawiła mu najlepszy prezent.
- Nie musisz mi ciągle
dziękować, przecież nic takiego nie zrobiłam.
- Zrobiłaś więcej, niż
nawet przypuszczasz, moja gwiazdeczko – pochylił się ku niej i z
ciepłym blaskiem w oczach pogłaskał po głowie – Przeżyłaś i
za to jestem wdzięczny każdego dnia. Stałaś się prawdziwą
wojowniczką i opiekowałaś się Rivą w sposób, w jaki ja nie
mogłem. Mógłbym wyliczać w nieskończoność, jak dużo dla mnie
zrobiłaś.
Ariel uniosła brwi,
zahipnotyzowana czernią jego oczu i ciepłem dłoni na swojej
głowie. W tej właśnie chwili po raz pierwszy poczuła się
naprawdę bezpiecznie. To ciepłe uczucie sięgające samej duszy
było znacznie intensywniejsze niż wszystko, co kiedykolwiek czuła.
Nawet w stosunku do Rivy.
Nie zauważyła, kiedy wstał
i wyciągnął ku niej rękę.
- Pora iść spać. Jutro
sprawdzimy jak sobie radzisz z żywiołem ognia.
Wpatrując się w jego dłoń,
nagle zaciekawiło ją, czy gdyby jej dotknęła, znów poczuła by
tą iskrę i mrowienie. Jednak w końcu wstała bez jego pomocy i
pierwsza ruszyła do chatki, nie oglądając się nawet aby
sprawdzić, czy to go uraziło.
- Mogę zadać jeszcze jedno
pytanie? - odezwała się w progu, czując, że jest już tuż za
nią.
- Zawsze.
- Skoro nie zamierzałeś
zrobić mi krzywdy, to dlaczego tyle razy ze mną walczyłeś?
- Nie zauważyłaś, że za
każdym razem lepiej panowałaś nad żywiołami i stawałaś się
pewniejsza swojej siły? - mijając ją w ciemnym wnętrzu, musnął
palcami jej ramię, aż przeszył ją dreszcz – To był najlepszy
trening, jaki mogłaś otrzymać. Walczyłaś ze mną, chociaż byłem
od ciebie silniejszy i zawsze udawało ci się wyjść z tego cało.
Może nie zwróciłaś na to uwagi, ale nie bałaś się niczego, bo
sądziłaś, że nie ma gorszego wroga ode mnie i nie chowałaś się
za plecami wojowników, gdy trzeba było walczyć. I beze mnie byś
sobie poradziła, jednak chciałem ci dać chociaż to. Odwagę.
- I kilka razy o mało nie
zginąłeś.
- Ale na szczęście zawsze
byłaś obok.
Jakaś
ciepła nuta w jego głosie sprawiła, że oblała się rumieńcem.
Odchrząknęła głośno i pospiesznie podeszła do łóżka,
uciekając od jego bliskości.
Zmęczona po długim dniu,
opatuliła się kołdrą, zapadając w miękkie poduszki, podczas gdy
Balar bez słowa zajął swoje miejsce w kącie izby, przykryty
cienkim kocem.
Dobranoc.
Wysłała
ku niemu myśl, ale nadal milczał. Usiadła i popatrzyła w ciemny
kąt, gdzie jego sylwetka była ledwo widoczna. Wydawało jej się
jednak, że siedzi oparty o ścianę, jakby szykował się do
długiego czuwania.
- Dlaczego mi nie
odpowiadasz? - zapytała w końcu, zmęczona tym całodziennym
czekaniem na jego głos.
- Przecież sama mi
zabroniłaś. Nie chcę robić niczego wbrew twojej woli – to
stwierdzenie ewidentnie odnosiło się nie tylko do kwestii czytania
w myślach.
Zmarszczyła brwi. Kłamstwem
byłoby zaprzeczyć, a była zbyt senna, żeby się z nim kłócić,
że nie całkiem o to jej chodziło. Z westchnieniem opadła na
poduszki.
- Nadal nie chcę, żebyś
ciągle czytał moje myśli, ale możemy w ten sposób rozmawiać.
Cieszę
się, bo już za tym tęskniłem. Nawet nie wiesz ile wysiłku
kosztowało mnie ignorowanie twoich pytań. Dobranoc.
Po
raz pierwszy odkąd przybyła na wyspę i w obecności Balara, Ariel
usnęła bez trudu i z uśmiechem na ustach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz