poniedziałek, 17 lipca 2017

Rozdział 6

    Już kiedyś miała podobny sen. Latała, kiedy nagle otoczyły ją kruki i zaczęły odciągać od tego dużego, który szybował w jej kierunku. Chciały ją bronić, ale ona wyciągała ręce, próbując się uwolnić i go dosięgnąć. Wtedy nie potrafiła zawołać go po imieniu, ale teraz bez trudu wyrwało się z jej piersi, wypełniło gardło i otoczyło niczym ciepły koc.
     - Balar!
    Przed oczami błysnęła jej scena w zamkowym parku, a w umyśle pojawiły się słowa:
    - Więc obiecujesz, że zawsze będziemy razem?
    - Obiecuję, moja gwiazdeczko.
    W następnej chwili znalazła się w ciemnym pokoju w starej rezydencji Gebry i zawieszona gdzieś pod sufitem zobaczyła samą siebie, skuloną na twardej pryczy. Wokół panowały ciemności i cisza, które wciąż pamiętała z tamtego czasu, gdy była więziona. Jej wzrok przykuło okienko, do którego nie potrafiła sięgnąć, a które właśnie się otworzyło. Wleciał przez nie kruk, który wylądował pośrodku pokoju i zmienił się w mężczyznę. Balar przez chwilę patrzył na jej śpiącą postać, po czym okrył ją kocem, który leżał w nogach łóżka. Potem zrobił coś jeszcze dziwniejszego, o czym w ogóle nie miała pojęcia. Usiadł na krześle przy stoliku, oparł głowę na dłoni i zamknął oczy. I w takiej pozycji przesiedział do rana. To właśnie wtedy po przebudzeniu zastała wciąż otwarte okno i zastanawiała się jaka siła go otworzyła.
     Teraz nareszcie wszystko stało się jasne, chociaż przecież tylko śniła i to mogło być tylko…
    Obraz znów się zmienił i teraz zawisła nad uśpioną wioską. Ciemną noc rozświetlał jedynie fragment czerwonego księżyca, nie czuła na sobie chłodu nocy, a mimo to zamarzała od środka. Przerażenie chwyciło ją za gardło i sparaliżowało, gdyż doskonale wiedziała, że ten spokój był jedynie chwilowy.
    Rairi przyleciała na skrzydłach, których nigdy nie powinna posiadać. Wylądowała miękko pomiędzy budynkami, a jej pojawieniu się nie towarzyszył żaden dźwięk. To, co wydarzyło się później było najgorszym z sennych koszmarów, choć Ariel miała świadomość, że to nie zwykły sen, a kolejna z wizji. Coś co wydarzyło się w rzeczywistości, lub dopiero się wydarzy.
    Nie…
   Elfa wywlokła mieszkańców z ich domów i zaczęła zabijać, nie patrząc czy to kobieta czy dziecko.
    Przestań…
   Ariel wiedziała, że zamknięcie oczu nic nie da, bo te obrazy były w jej głowie. Śmiech Rairi, rozbawiony i pełen okrucieństwa zagłuszał nawet krzyki ludzi.
    Dosyć!
    Nie mogła się ruszyć i nikt jej nie słyszał, bo chociaż krzyczała, żaden dźwięk nie wydarł się z jej gardła. Zaczęła miotać się szaleńczo, z całych sił próbując wyrwać się z tego koszmaru, zrobić cokolwiek, żeby to przerwać.
    - Uspokój się.
    Wściekłość i przerażenie rozsadzało jej pierś, chciała rzucić się w dół i zabić efkę, pomścić tych wszystkich niewinnych ludzi, ale jak miała to zrobić, skoro nie czuła nawet swojego ciała?
    Obudź się, Ariel.
   Otworzyła oczy i stwierdziła, że siedzi na łóżku. Łzy bezgłośnie płynęły po policzkach i trzęsła się jak w gorączce. Serce waliło jej jak młotem, aż z trudem łapała oddech.
    - Już dobrze. Jestem tutaj – kojący, łagodny głos rozbrzmiewał gdzieś nad jej głową.
    Obudziła się, siedząc w ramionach mężczyzny, z uchem przyciśniętym do jego piersi. Skupiona na nerwowym dudnieniu własnego serca, z opóźnieniem zorientowała się, że słyszy również jego serce, bijące w tym samym, zgodnym rytmie. Emanujące od niego ciepło otulało ją i uspokajało.
    - Już jesteś bezpieczna – Balar głaskał ją po głowie, drugą ręką przyciskając do siebie i kołysząc lekko – Wiem co czujesz, ale teraz nie możemy z tym nic zrobić. Rairi w końcu zapłaci za swoje zbrodnie…
    Całkowicie przywrócona do rzeczywistości, odepchnęła go gwałtownie, zła na siebie, że okazała taką słabość. Jednak bardziej niż jego spoufalające zachowanie, zezłościło ją coś inego.
    - Skąd wiesz, że widziałam Rairi? - spytała podejrzliwie, zasłaniając się szybko kołdrą niczym tarczą.
     Balar odwrócił wzrok jakby nieco speszony. Wstał i otworzył drzwi, wpuszczając do środka ciepłe, złote słońce.
    - Śniadanie już czeka, więc przebierz się i dołącz do nas – rzucił przez ramię i wyszedł, zanim zdążyła zrozumieć jego dziwny wyraz twarzy.
    Wizja wioski tak bardzo nią wstrząsnęła, że przesłoniła nawet wcześniejsze obrazy. Z ociąganiem, próbując wyrzucić z głowy ten okrutny śmiech, przebrała się w sukienkę z delikatnym haftem kwiatu na boku i poszła obmyć się w rzece. Znów musiała długo spać, bo słońce wisiało wysoko na błękitnym niebie, bez ani jednej chmurki. Dzień był piękny, zaś spokój na wyspie zachęcał do odpoczynku i zapomnienia o troskach.
    Ale jak miała odpoczywać, czy zapomnieć to, co widziała, kiedy tam w Elderolu wciąż ginęli ludzie, nikt nie potrafił powstrzymać Rairi, Gathalag był bliski przebudzenia się, a Riva leżał pogrążony w śpiączce?
    Wciąż lekko drżała, kiedy wiedziona głosami, skierowała się na tył chatki. Tam, na trawie siedzieli już Xander z Balarem, Calanon, Arabel i elfka, której jeszcze nie poznała o pięknych, wyrazistych rysach i jasnobrązowych włosach. Właśnie coś powiedziała, na co wszyscy roześmieli się zgodnie, a Xander śmiał się najgłośniej.
    Ariel odchrząknęła znacząco, żeby zwrócić na siebie uwagę, z konsternacją przyjmując ich dobry humor. Elfy natychmiast wstały, żeby skłonić się z szacunkiem i znów opadły na trawę, a to wszystko z tak płynną gracją i lekkością, której mogła tylko zazdrościć. Balar odwrócił głowę w jej stronę, nadal roześmiany i wyciągnął do niej rękę.
    - Jesteś? Liilja właśnie opowiadała nam jak…
    Ariel zmarszczyła brwi, uciszając go jednym spojrzeniem i demonstracyjnie usiadła obok Xandera, ignorując jego dłoń. Balar zmrużył lekko oczy i obserwował ją z uwagą, z nieokreślonym wyrazem twarzy.
     - Jedz, Ariel, a jeśli potrzebujesz czegoś jeszcze, to tylko powiedz.
    Skinęła głową i podziękowała Calanonowi, sięgając po owoce, pokrojone i leżące przed nimi w półmiskach.
    - Znowu długo spałaś – stwierdził Xander z cieniem ironii, przytulając się do jej boku – Elfy budzą się razem ze słońcem, nawet ja wstaję wcześnie, żeby im pomóc.
    Ariel przestała jeść soczyste brzoskwinie, z nagłym poczuciem winy, że może faktycznie nadużywa gościnności Nieśmiertelnych. Byli tu już trzeci dzień, a ona spała do południa i tylko snuła się z kata w kąt, na każdym kroku węsząc podstęp. Zerknęła na Balara, który wciąż jej się przypatrywał i pospiesznie spuściła wzrok.
    - Ja...Przepraszam, że tak…
    - Nie musisz za nic nas przepraszać – przerwała jej wesoło Arabel – Dużo przeszłaś i jesteś tu po to, żeby odpocząć. Jeśli tego potrzebujesz, możesz spać i cały dzień.
    - Przybyliśmy tu przede wszystkim trenować, na odpoczynek przyjdzie czas – stwierdził Balar, ale Ariel udała, że go nie usłyszała.
    Liilja, która siedziała obok niej, jako jedyna wpatrywała się w Ariel z taką fascynacją, że w końcu poczuła się nieco zażenowana. Jej brązowe oczy były tak jasne, że niemal złociste.
    - Zawsze chciałam poznać Potomka Liry – z tymi słowami, dotknęła jej rudych włosów i roześmiała się zupełnie bez powodu – Mają niezwykły kolor. Te pasemka też są piękne, jak tęcza. W twoich żyłach nadal płynie nasza krew? Chciałabym zobaczyć jak używasz Mocy kamieni, może kiedyś…
    - Liiljo, to niegrzeczne – zbeształ ją Calanon, odciągając za ramię i przepraszająco spoglądając na Ariel – Nie skończyła jeszcze stu lat i bywa przesadnie ciekawska. Wciąż jest młoda, więc musisz wybaczyć jeśli czymś cię urazi.
    - Ależ skąd – zapewniła szybko Ariel i sięgnęła po dłoń młodej elfki, która siedziała teraz z urażoną miną – Z przyjemnością odpowiem na twoje pytania i pokażę Moc żywiołów.
     - Naprawdę? - ucieszyła się Liilja, klaszcząc w ręce – Już cię lubię!
    - Mówiłem, że Ariel nie da się nie lubić.
   Popatrzyła na Balara, który uśmiechał się szeroko, aż po same roziskrzone oczy. Czarne tęczówki przyciągały jak magnez, tak ławo byłoby zatonąć w ich głębi, że naprawdę dużo wysiłku kosztowało ją odwrócenie wzroku. Zamiast znanego chłodu, rozświetlał je wewnętrzny blask, pochodzący z samej duszy, sprawiający, że w niej samej zaczynało coś płonąć. Tak długo wydawał jej się draniem pozbawionym serca, że teraz nie mogła przyzwyczaić się do tej zmiany, jego ciepłego głosu i opiekuńczych ramion, które ochroniły ją przed koszmarami.
    Czując na sobie jego przenikliwe spojrzenie, wbrew własnej woli spłonęła rumieńcem, besztając głupie serce, że zabiło mocniej, niż powinno. Żeby ukryć niechcianą reakcję, zajęła się jedzeniem, przez długi czas nie unosząc wzroku.
    Przysłuchiwała się rozmowie, chociaż to Liilja głównie opowiadała jakieś śmieszne historie, które co chwila powodowały kolejne wybuchy śmiechu. W końcu, nieco rozluźniona, również dała się ponieść ogólnej wesołości, zbyt zaraźliwej, żeby dłużej się jej opierała. Spośród otaczających ją głosów, dźwięcznego śmiechu elfów i dziecięcego Xandera, przede wszystkim wychwytywała ten należący do Balara. Głęboki, podrażniający zmysły, pobudzający głęboko ukryte wspomnienia, sprawiający, że miała ochotę się uśmiechać. Śmiał się głośno i beztrosko, zupełnie jakby nie miał w życiu żadnych zmartwień i nigdy nie zrobił tego, co zrobił. Czy i ona mogła tak udawać, że wszystko jest w porządku i dać się ponieść chwili wesołości?
    Za każdym razem, gdy jego śmiech rozbrzmiewał na nowo, jej ciało przeszywał dreszcz, a kamień ognia gdzieś blisko jej serca rozpalał się większym płomieniem. Do tego to przyśpieszone bicie serca, które wcale nie chciało się uspokoić, nawet, gdy na niego nie patrzyła.
    Co się ze mną dzieje?
   Wiedziała, że ją obserwuje i chociaż nie miała dostępu do jego umysłu, wyczuwała, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Zamiast tego uśmiechał się teraz jakoś inaczej, bardziej tajemniczo, jakby znał jakąś wielką zagadkę świata i zamierzał zachować ją dla siebie.
    Tymczasem wszystkie półmiski zostały opróżnione. Calanon zebrał puste naczynia i oddalił się bez jednego szelestu, Arabel też wstała, oznajmiła, że już czas na lekcje i zabrała chłopca w kierunku lasu.
    Pozostała jedynie Liilja i Ariel nagle zaczęła się denerwować, że jeśli i ona teraz pójdzie, to zostaną sami z Balarem, a na to nie miała najmniejszej ochoty.
    - To co? - eflka jakby znała jej myśli, z entuzjazmem podskoczyła w górę i wyciągnęła ku niej rękę – Może pokażę ci nasz ogród? Chyba, że wolisz…
    - Nie, z chęcią go zobaczę – wtrąciła pospiesznie, przyjmując jej pomocną dłoń i wstając. Zerknęła przelotnie na Balara, który został sam przed chatą i odprowadzał je wzrokiem.
    Nie wiem, kiedy wrócę, więc nie czekaj na mnie. Wysłała tą myśl gdzieś w próżnię i chyba do niego nie dotarła, bo nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Powinna się cieszyć, że dotrzymał słowa i przestał siedzieć w jej głowie, jednak ta cisza okazała się dziwna, wręcz...nieprzyjemna.
    Liilja szybko wyrzuciła jej z głowy niepotrzebne myśli, zajęła całą uwagę i zdobyła jej serce. Poza tym, że była Nieśmiertelną o olśniewającej urodzie, pod względem charakteru przypominała jej Tarę, za którą tęskniła równie mocno, jak za Sato i swoim bratem. Okazała się wiecznie radosną istotką, która śmiała się bez powodu i chyba przede wszystkim lubiła mówić.
    - Tutaj jest sad owocowy – jak tylko znalazły się po drugiej stronie wyspy i oddaliły od ostatnich chat, elfka wskazała dłonią na równe rzędy drzewek, do których właśnie zmierzały. Szła obok w lekkich podskokach, wręcz tanecznym krokiem, tłumacząc wszystko tym samym, radosnym głosem. Ariel naprawdę czuła się, jakby miała przy sobie Tarę, gdyż tak samo przez większość czasu mogła tylko się uśmiechać i potakiwać – Tu mamy głównie jabłka, widzisz? - pokazywała dalej Liilja – Dalej są banany i pomarańcze. Hodujemy właściwie prawie wszystko, dzięki naszej magii owoce i warzywa rosną świeże przez cały rok, bez względu na pogodę. Przecież musimy coś jeść, prawda? - zachichotała, po czym pociągnęła ją ścieżką między drzewami, uginającymi się od owoców i pokazała na rozsiane wokół krewy i krzaki – Zawsze, kiedy będziesz miała ochotę, możesz tu przyjść i najeść się do syta. Wszystko rośnie według naszej woli, więc nie ma żadnych ograniczeń – przechodząc koło krzewu pełnego malin, zerwała jedną i wrzuciła sobie do ust z błogim uśmiechem – Spróbuj – zachęciła.
    Chociaż była najedzona, Ariel zerwała garść i jak tylko zjadła jedną, okazała się tak słodka, że z przyjemnością pochłonęła również pozostałe. Oblizując z warg różowy sok, obejrzała się i dostrzegła w pewnym oddaleniu Balara, który oparty swobodnie o jedno z drzewek, przyglądał im się z nieukrywaną uwagą. Pod białą tuniką wyraźnie było widać mięśnie szerokich ramion i brzucha, czego nie dostrzegła przy śniadaniu, a co spowodowało, że teraz pospiesznie odwróciła wzrok.
    Co tu robisz? Śledziłeś nas?
    Cisza.
    - O , a tam już hodujemy warzywa – mówiła dalej Liilja, która chyba nie dostrzegła intruza, bo z tym samym entuzjazmem pociągnęła ją w stronę dużego pola, poprzecinanego równymi ścieżkami. Wkroczyły na jedną i elfka po kolei wymieniała nawy upraw, niczym matka z dumą chwaląca się swoimi dziećmi – Tu rośnie marchewka, dalej jest pietruszka, seler, ogórki i moje ulubione…
   Ariel kiwała głową, całkiem rozkojarzona. Ponownie obejrzała się za siebie, z niewielką nadzieją, że może już sobie poszedł.
    Nie. Stał tam nadal, ze skrzyżowanymi ramionami i mrużąc od słońca oczy, patrzył prosto na nią.
    Czego chcesz? Brak odpowiedzi zirytował ją głęboko, aż zmarszczyła brwi. Nie wiedziała czy jest zła bardziej na niego, za to milczenie, czy na siebie, że wbrew sobie, tęskni za ciepłem jego głosu. To, że kazałam ci nie grzebać w mojej głowie, nie znaczy, że masz całkiem przestać mi odpowiadać. To irytujące i niegrzeczne.
    Nawet z daleka dostrzegła, jak na jego wargach zaigrał uśmiech. W bieli i z tymi krótko ściętymi, czarnymi włosami prezentował się lepiej, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wyobrazić. Szczerze mówiąc nawet w otoczeniu delikatnych, drobnych elfów skutecznie przykuwał jej uwagę i to nie dlatego, że tak bardzo się od nich różnił. Ten nowy Balar wciąż emanował siłą i królewską dostojnością, choć w bardziej subtelny sposób.
    W sumie wciąż jest Kruczym Królem. Uświadomiła sobie, co przypomniało jej o Rivie i o jego rozmytym znamieniu. Pospiesznie odwróciła wzrok i przygryzając wargi, skupiła się na tym, co mówiła właśnie Liilja.
    - Dawno nie było deszczu, widzisz jak ta biedna fasolka zmarniała? Ale zaraz…
    - Mogę na to coś poradzić.
    - Naprawdę? - elfka spojrzała na nią rozpromieniona niczym dziecko, a w jej oczach błysnęła fascynacja i ciekawość.
    Ariel nie potrafiła się nie uśmiechać trochę z dumą, gdy wyciągnęła rękę, w momencie gdy jej pasemko wody rozjarzyło się blaskiem i już po chwili nad ich głowami zgromadziły się chmury. Kiedy spadł z nich deszcz, prosto na suchą ziemie i warzywa, Liilja pisnęła z radości i zaczęła tańczyć na wąskiej ścieżce, pociągając ją za sobą. Zerkając za siebie, Ariel zacisnęła usta, widząc, że Balar wciąż ich obserwuje, a krople odbijają się i spływają po jego tarczy.
    Jeśli boisz się, że ucieknę, to trzeba było nie oddawać mi pióra.
    Jedyną jego reakcją było lekkie uniesienie brwi.
   Gdy elfka pokazała jej już cały ogród, Ariel zaoferowała pomoc przy pieleniu i zbieraniu warzyw, całkowicie ignorując ich obserwatora. Śmiech i praca pozwoliły jej na chwilę oderwać się od natłoku myśli i wciąż nowych pytań. Pożegnała się dopiero wtedy, gdy poczuła się zmęczona, zostawiła Liilję przy zbieraniu plonów na obiad i nie spiesząc się, ruszyła alejką pomiędzy owocowymi drzewami. Nigdzie nie widziała Balara i zastanawiała się, kiedy znudził się obserwowaniem jak bawią się w ziemi, kiedy spotkała go w połowie drogi do chaty.
    - Teraz będziesz śledził każdy mój krok? - odezwała się ostro, obrzucając go gniewnym spojrzeniem.
    Bardzo starała się nie zwracać uwagi na to, że biel i jasne kolory pasowały do niego znacznie bardziej, niż czarny i, że tylko przez tamte blizny na twarzy nie dostrzegała szlachetności jej rysów i tego, jak bardzo był przystojny.
    - Poszedłem tylko na spacer – odparł niby obojętnie, lekko wzruszając ramionami – Ta wyspa jest na tyle mała, że zawsze gdzieś się spotkamy. To był czysty przypadek.
    Ariel zmarszczyła brwi i osłoniła się ramionami niczym tarczą, całą postawą dając mu do zrozumienia, że i tak jest na niego zła.
    - I przez przypadek przez cały czas się na mnie gapiłeś?
   - Podziwiałem przyrodę – w jego oczach mignęło rozbawienie, zaraz jednak spoważniał – Bogowie chcą z nami porozmawiać, więc lepiej już chodźmy – szybkim krokiem poprowadził ją w tym samym kierunku, dokąd zmierzała, czyli do chaty nad rzeką.
    Xander rzeczywiście już tam na nich czekał i z daleka widziała jego czerwone, lekko rozjarzone oko. Siedział na trawie, w miejscu, gdzie rozłożyste gałęzie starego drzewa tworzyły siatkę światła i cienia. Z błogim uśmiechem przysłuchiwał się świergotaniu ptaków, które urządziły sobie koncert nad jego głową.
    - Sądzę, że odpoczęliście już na tyle, że możemy przejść do sedna waszej tu obecności – odezwał się na powitanie mocnym i czysty głosem jednego z bogów i wskazał, żeby usiedli obok niego – Jak się czujesz, Ariel?
    - Yyy...Dobrze – odpowiedziała powoli, skonsternowana tym pytaniem.
    - A ty Balarze, jesteś gotowy?
    - Tak.
    - Doskonale. Nie zajmiemy wam dużo czasu, a potem odejdziemy.
     - Jak to odejdziecie? Dokąd? - zapytała szybko z zaskoczeniem, w pełni świadoma, że choć patrzy na twarz dziecka, przed sobą ma teraz czwórkę bogów. W ich obecności zawsze czuła się nieco dziwnie, miała ochotę klęknąć, albo stać na baczność, ale skoro Balar siedział tak swobodnie ze skrzyżowanymi nogami i lekko pochylonymi plecami, starała się przybrać podobną pozycję. Bądź co bądź nie oczekiwali od nich żadnych gestów szacunku ani czci.
    Różnokolorowe oczy spoczęły najpierw na niej, potem na Balarze, który tylko z powagą skinął głową, jakby wiedział już o tym wcześniej. Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął pożółkły pergamin i delikatnie rozłożył go przed nimi na trawie.
    - Dotarliśmy do momentu, gdy już sami zaopiekujecie się swoim światem – ton głosu nieco się zmienił, więc mówił teraz Mykos albo Paralda.
    - Wykorzystywaliśmy chłopca zbyt długo, czujemy, że jest zmęczony naszą obecnością.
     - Jest bezpieczny pod opieką elfów, więc możemy go opuścić, żeby mógł normalnie rozwijać się i dorastać.
     - Zanim opuścimy ten świat, pożegnamy się z naszymi dziećmi…
    - A także zrobimy dla was ostatnią rzecz – wtrącił inny baryton, jak się już zorientowała, należący do Launy, boga ognia - Nie możemy wytłumaczyć wam treści listu, bo w ten sposób naruszylibyśmy reguły, ale nie zaszkodzi zmienić odrobinę litery, aby był dla was czytelny.
     Xander położył dłoń na pergaminie i w następnej chwili zawiłe, skomplikowane pismo na ich oczach zbladło i zmieniło się w ciąg zupełnie innych liter. Wprawdzie dla Ariel nadal były kompletnie niezrozumiałe, ale Balar od razu pochylił się nad listem i otworzył szerzej oczy, w których mignęło zrozumienie.
     - Potrafisz to odczytać – stwierdziła z lekkim ukłuciem zazdrości.
    - To bardzkiej współczesne pismo elfów – wyjaśnił półszeptem, wciąż wpatrując się w tekst, coraz bardziej przejęty – Nie znam go w takim stopniu, jakbym chciał, ale wystarczająco, żeby zrozumieć treść.
    Chłopiec skinął głową i wstał, chociaż ledwo to zauważyli, teraz oboje pochyleni nad kartką.
    - Zostawię was, żebyście mogli na spokojnie to zrozumieć, a przez ten czas pożegnam się z elfkami. Zanim odejdziemy, musimy jeszcze porozmawiać na osobności, Balarze.
    Odszedł, zanim usłyszał odpowiedź bo już przestali zwracać na niego uwagę. Kolejne minuty mijały przy akompaniamencie śpiewu ptaków i Ariel z coraz większą niecierpliwością czekała, aż Balar skończy czytać tekst. Wpatrywała się w jego plecy i ramiona, wyraźnie napięte, na silny kark, na którym pulsowały żyły i starała się zdusić podekscytowanie, które nią zawładnęło. Na jej kolanie i lewym przedramieniu osiadły ciepłe plamy słońca, ale ignorowała je, skupiona na tej, która zmieniła jego włosy w aksamitne, lśniące upierzenie kruka. To był ten ważny moment, kiedy w końcu miała dowiedzieć się jak zabić tego, którego jej poprzednicy, aż do samej Liry byli w stanie jedynie uwięzić do czasu swojej śmierci. Czuła jak jej serce bije coraz mocniej i szybciej, chociaż była nieco zła i zawiedziona, że nie może przeczytać tego listu osobiście i musi czekać na to, co przekaże jej Balar.
     W końcu wyprostował się ciężko i z westchnieniem przejechał palcami po włosach i plamie słońca. Po wyrazie jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać, ale zmarszczone czoło i coś w ułożeniu ust napełniło ją niepokojem.
    - No i? - przerwała w końcu ciszę, ponaglającym tonem zwracając jego uwagę – Powiesz mi coś w końcu, czy mam zgadywać? Wybacz, że nie nauczyłam się elfickiego, ale gdybym wiedziała…
    - Sądzę, że to nie będzie takie trudne – mruknął zamyślonym tonem i w końcu spojrzał na nią uważnie, jakby oceniał.
    - Może jaśniej? - burknęła, czując, że od tego świdrującego spojrzenia jej twarz zaczyna płonąć.
    Złożył starannie list i z powrotem schował do kieszeni, dając sobie czas na zebranie myśli. Wkurzało ją to, że wszystko już wiedział i była zdana na to co i ile jej powie. Jeśli w ogóle powie prawdę.
    - Dobrze – odezwał się uroczystym tonem i odwrócił się całym ciałem w jej stronę – Może zacznę od początku. Przede wszystkim…
   - Skąd mam wiedzieć, że mówisz to, co było w liście i mnie nie oszukujesz? - przerwała mu gwałtownie, mrużąc podejrzliwie oczy. Dlaczego bogowie nie mogli zmienić treści tak, żebym i ja mogła przeczytać?
    Uniósł brwi, szczerze zaskoczony, jakby naprawdę nie docierały do niego jej myśli.
    - Jeszcze sądzisz, że mógłbym cię oszukać? Rozmawiałaś z bogami i widziałaś list.
   - Ale nie mogłam go przeczytać. Czy to nie wydaje się dziwne, skoro jest zaadresowany do mnie?
    Balar przejechał dłonią po twarzy i odetchnął głęboko, znużony jej nieufnym zachowaniem. Przyglądał się jej przez chwilę w głębokim namyśle, po czym przysunął się bliżej, niemal dotykając kolanami jej kolan.
    - W takim razie zrobimy tak – wyciągnął obie ręce i przyłożył palce do jej skroni. Nawet jeśli wyczuł przenikający ją dreszcz i wahanie, zignorował jej reakcję, skupiony na gęstej zieleni w jej oczach – Będę mówił, a jeśli cokolwiek okaże się kłamstwem, natychmiast to wyczujesz – zaledwie skinęła głową, zaczął do początku i tym razem mu nie przerywała – Przede wszystkim będziesz musiała opanować żywioł ognia, czym później się zajmiemy. Masz już miecz wykuty przez elfy z cząstką boskiej energii w ostrzu, wiesz także gdzie masz celować. List wyraźnie mówi, że aby zabić Gathalaga, potrzebne są wszystkie kamienie żywiołów. Będziesz musiała przenieść je na miecz w odpowiedniej kolejności i dopiero z takim ostrzem, przesyconym Mocą powietrza, wody, ziemi i ognia będziesz w stanie unicestwić jego duszę.
Ariel już od pewnego czasu miała otwarte usta i w końcu udało jej się zadać pytanie:
     - Ale...Jak mam niby przenieść kamienie?
    - To nie zostało wyjaśnione, choć z tego, co wyczytałem, powinnaś sama do tego dojść – palce na jej skroniach były coraz cieplejsze. Choć nie widziała jego myśli, tak, jak mówił, potrafiła wyczuć czy kłamie. I każde jego słowo było najczystszą prawdą. Powoli zaczęła się odprężać, analizując teraz to, czego się dowiedziała – Mamy jeszcze trochę czasu, więc damy radę – zapewnił ją miękko,ł po czym kontynuował - Każda żywa istota ma w sobie elementy czterech żywiołów, z których zostali stworzeni przez bogów. Ta sama Moc może też je zniszczyć. Rozumiesz? Samym mieczem przebijesz tylko serce fizycznemu ciału i co najwyżej zranisz duszę Gathalaga, który w pierwszej chwili właśnie tam osiądzie. Natomiast połączone żywioły dosięgnął jego duszy i zniszczą ją.
    - Poza tym, że będę musiała najpierw odkryć jak to zrobić, nie wydaje się to skomplikowane. Pod warunkiem, że ten drań nie rzuci się na mnie zaraz po uwolnieniu – spróbowała się uśmiechnąć, ale Balar pozostał poważny i wciąż trzymał dłonie na jej skroniach, więc wiedziała, że to nie koniec.
     - Jest jeszcze coś i nie wiem, czy ci się spodoba – dodał z napięciem w głosie.
    Spięła się natychmiast i z niepokojem popatrzyła wprost w jego czarne oczy. Niekoniecznie chciała to usłyszeć, choć czuła, że to coś ważnego.
     - Co takiego?
   Milczał przez kilka sekund, trzymając ją w coraz większej niepewności, ale wyglądało na to, że po prostu zastanawia się, jak jej to przekazać.
    - Kiedy przeniesiesz Moc kamieni na miecz, już ich nie odzyskasz – powiedział w końcu wprost – Zostaną zniszczone razem z mieczem, kiedy już spełnią swoje zadanie.
    - Więc… - zamarła i z trudem przełknęła ślinę, kompletnie wytrącona tą informacją – Stracę Moc żywiołów?
    - Przykro mi, Ariel, ale w tym wypadku chyba nie powinnaś się wahać. Stawka jest zbyt wielka. Tak naprawdę bogowie podarowali Lirze te kamienie właśnie w tym celu. Miała tylko pokonać Gathalaga i oddać im Moc, ale jak wiesz, nie dostała tej instrukcji i tyko dlatego kamienie zostały na ziemi i przechodziły w ręce kolejnych Potomków. Teraz w końcu zostaną użyte w celu, do jakiego zostały stworzone i powrócą do pierwotnych właścicieli. Kiedy Gathalag i Rairi znikną z tego świata, zapanuje pokój i twoje dzieci nie będą musiały się narażać ani walczyć za cały świat.
     Ariel siedziała bez ruchu i patrzyła na niego w oszołomieniu.
    - Mówisz...prawdę?
   - Nie czujesz? Przekazałem ci wszystko, co było w liście i każde słowo było prawdziwe. Wierzysz mi, prawda?
    - T...tak.
    Posłał jej nikły uśmiech ulgi.
    - Dziękuję.
    Mam stracić tą całą Moc?
   Chociaż to pytanie nie było skierowane do niego i tak miała nadzieję, że coś powie, jakoś ją pocieszy, przekona, że w gruncie rzeczy to dobra wiadomość.
    Nagle poczuła się bardzo dziwnie, jakby ktoś chciał odebrać część jej ciała. Wstała gwałtownie, przerywając nikłą więź ich umysłów. Balar uniósł głowę z wyrazem głębokiego współczucia.
    - Ariel, jeśli...
    - Muszę pobyć trochę sama – rzuciła do drzewa i zaciskając pięści, pobiegła przed siebie, byle dalej od wypowiedzianych słów i jego spojrzenia.
    A więc to koniec. Po zabiciu ojca Liry miała stracić Moc, którą tak pokochała i stać się zwykłą dziewczyną. Moc, która dawała jej siłę i pozwalała bronić ludzi. Która była jej częścią. Z drugiej strony może Balar miał rację. Skoro minie zagrożenie, nie będzie musiała dłużej walczyć, a Elderol miał przecież Kruczego Króla, Białego Kruka i Zakon.
    O ile Riva wyzdrowieje, a ona zapanuje nad ogniem i zdoła wbić miecz w ciało, które wybrał sobie Gathalag.
    Tak będzie lepiej. Przekonywała samą siebie, w ponurym zamyśleniu przemierzając wyspę szybkim krokiem i nie zwracając nawet uwagi na kręcące się wokół elfy. Może nie stracę całej Mocy, a nawet jeśli, nauczę się żyć z tym, co mam. Skoro to ode mnie zależą losy tego świata, coś takiego nie będzie dużym poświęceniem. Prawda?
    Skrzywiła się, gdy i tym razem odpowiedziała jej cisza. W samotności próbując pogodzić się z tym, co ją czekało, krążyła bez celu wokół rozproszonych chat i w pobliżu lasu, skąd dochodziły ją odgłosy dzikich zwierząt, choć żadnego nie widziała. Kiedy po kilku godzinach zgłodniała, odnalazła drogę do ogrodu i po najedzeniu się słodkich owoców, poczuła się nie tylko jakoś lżejsza, ale też bardziej pewna swojego postanowienia. Może z początku będzie jej trudno bez kamieni i będzie tęskniła za tym, że na zawołanie może zmieniać pogodę albo bawić się wodą, ale przecież od tego świat się nie zawali i w końcu do tego przywyknie. Gdyby Lira wykonała zadanie jak trzeba, to nigdy nie posmakowałaby nawet tej cudownej władzy, jaką było kontrolowanie żywiołów i urodziłaby się jako zwyczajna, przeciętna dziewczyna.
    A Ariel nigdy nie czuła się zwyczajna i nigdy już nie będzie tylko przeciętna, z Mocą, czy bez niej. Bo przecież odziedziczyła po swoich przodkach coś więcej, niż tylko kamienie.
    Pokrzepiona takimi myślami, spacerowała brzegiem morza, zamierzając wrócić do chaty i trochę odpocząć, kiedy dostrzegła dość zaskakującą scenę. Aby jej nie zauważyli, oddaliła się pospiesznie i ukryła za drzewem, z zaciekawieniem zerkając na dwie, pogrążone w rozmowie postacie.
    Balar siedział na ziemi, zwrócony do niej bokiem, z pokornie pochyloną głową jak do modlitwy, zaś przed nim stał Xander. Dziecięca rączka spoczywała na jego piersi i chociaż była za daleko, żeby ich słyszeć, po błysku w czerwonym oku poznała, że rozmawiał z bogami. Wyglądało to tak, jakby coś mu tłumaczyli, bo Balar co i raz potakiwał głową i coś odpowiadał, raz nawet się uśmiechnął, ale blado i bez wesołości. Ariel próbowała się skupić, nawet ostrożnie połączyła się z wiatrem, mierzwiącym im włosy, ale musieli rozmawiać szeptem, bo nic nie usłyszała. W pewnym momencie Balar pochylił się jeszcze niżej, jakby składał chłopcu hołd. Jego zgarbione ramiona wydały jej się nagle zbyt smutnym widokiem, aby mogła na to patrzeć i poczuła, że nie powinna ich podglądać w tej wręcz intymnej chwili, która wyraźnie przeznaczona była tylko dla nich. Gnębiło ją poczucie winy, że robi coś złego, ale i tak nie potrafiła odejść.
     Xander powiedział coś, na co Balar wyprostował się posłusznie, wyraźnie odprężony i wtedy chłopiec położył dłoń na jego głowie i z łagodnym uśmiechem długo coś mówił, jakby go pocieszał. Ariel wpatrywała się w tą scenę jak urzeczona, gdyż niecodziennie widywało się, żeby kilkuletni chłopiec górował nad dorosłym mężczyzną i przemawiał do niego jak ktoś starszy i mądrzejszy. W tej chwili Balar nie był królem, ani tym silnym, pewnym siebie mężczyzną, ale zwykłym człowiekiem stojącym wobec bogów. Chociaż wcześniej zachowywał się przy chłopcu swobodnie, teraz ani razu nie spojrzał nawet w czerwone oko.
    Szkoda, że mimo wszystko nie słyszę o czym rozmawiają. Obaj wyglądają tak poważnie, więc może to chodzi o mnie, albo…
    W tym momencie Balar odwrócił nieznacznie głowę i chociaż chłopiec wciąż do niego przemawiał, popatrzył prosto na nią, jakby od początku wiedział, że tam stoi. Ariel załomotało serce i zażenowana, że została przyłapana, odskoczyła jak oparzona i nie oglądając się, popędziła w przeciwnym kierunku, jakby ścigało ją stado wilków.
    Jakoś straciła ochotę na powrót do domku, gdzie z pewnością rozmyślała by o tym, co widziała i bezsensownie próbowała rozgryźć o czym rozmawiali. Dlatego też całe popołudnie spędziła z Arabel, Xanerem i grupką elfów, których imiona były tak skomplikowane, że nauczenie się ich wymawiania było już sztuką samą w sobie. Pokazali jej jak rozmawiają z drzewami i poszli do lasu, zajmującego sporą część wyspy, gdzie przywoływali i głaskali dzikie drapieżniki, jakby to były udomowione zwierzątka. Po tym, czego była świadkiem i jak została przyłapana na podglądaniu, Ariel trochę obawiała się spotkania z Balarem, dlatego przedłużała moment powrotu do chatki jak najdłużej. Razem z nowymi znajomymi zjadła późna kolację i w zapadającym zmierzchu powlokła się do domku nad rzeką, zmęczona całym dniem atrakcji.
     Miała nadzieję, że uda jej się wślizgnąć do izby niezauważona i odwlecze spotkanie z nim do następnego dnia, jednak już z daleka jęknęła w duchu z rozczarowania. Na widok Balara, siedzącego przy drzewie, przygotowała się na ostrą reprymendę albo przynajmniej słowa nagany. Ostatnie promienie słońca nie przedzierały się przez gęste konary i miejsce, gdzie siedział otaczał półmrok. Półleżąc przy grubym, chropowatym pniu, obserwował jasnoróżowy zachód słońca i zdawał się nie zauważyć jej nawet wtedy, gdy podeszła bardzo blisko.
    Ariel przełknęła nerwowo ślinę, chcąc mieć tą rozmowę już za sobą.
    - Słuchaj, ja…
   - Siadaj – nie dał jej skończyć i poklepał miejsce obok siebie, zerkając na nią z nikłym, melancholijnym uśmiechem.
    Coś w jego smutnej, spokojnej twarzy kazało jej posłuchać i nieco spięta, zajęła wskazane miejsce. Przypadkowo zetknęła się z nim nogą i w tym miejscu poczuła mrowienie, które zaraz rozlało się po całym ciele. Nie zdążyła się odsunąć, gdy Balar złożył głowę na jej ramieniu, układając ją w zagłębienie szyi, jakby właśnie tam było jej miejsce. Ta bliskość i jego ciężar sprawiły, że osłupiała, nie bardzo wiedząc co zrobić. Jego zachowanie i każda ich rozmowa unosiły jakąś zasłonę, za którą odkrywała nieznaną, łagodną stronę jego osobowości. Wciąż tylko trudno jej to było wszystko pojąć.
    Balar tymczasem westchnął cicho i przymknął powieki, odprężony, jakby jej obecność przyniosła mu ulgę. Przez kilka minut siedzieli tak w milczeniu, podczas gdy na ich oczach dzień ustępował miejsca chłodnej nocy.
     - Nie...jesteś zły? - odważyła się w końcu zapytać ostrożnie, zerkając na jego twarz, skrytą w cieniu.
    - Za co? - odpowiedział pytaniem, nie otwierając oczu.
    - Widziałam ciebie i Xandera. O czym rozmawialiście?
    - Po prostu bogowie chcieli się pożegnać.
    - I tyle?
    - Tak.
    A tak naprawdę? To, co widziała, nie wyglądało na zwykłą rozmowę, ale nie sądziła, żeby powiedział jej coś więcej. W czasie kolejnych minut ciszy Ariel spoglądała poprzez konary na pojawiające się gwiazdy i myślała o wielu rzeczach. Zaczynała się odprężać, przyjemnie zmęczona i senna. Nawet głowa Balara, spoczywająca na jej ramieniu przestała jej ciążyć i choć nie odważyłaby powiedzieć tego na głos, jego bliskość już nie sprawiała, że miała ochotę uciec.
     - Myślisz, że...przyzwyczaję się do życia bez Mocy kamieni?
    Poruszył się, przyjmując wygodniejszą pozycję.
    - Na pewno. Bez nich wciąż pozostaniesz sobą, a to najważniejsze.
    Skinęła głową, bardziej do siebie i otuliła ich kokonem ciepłego powietrza.
   - Tęsknię za Rivą – wyznała po krótkiej chwili – Chciałabym mieć pewność, że nic mu nie będzie. Zastanawiam się, czy mogłabym przesłać Argonowi wiadomość, że jestem bezpieczna. Pewnie wszyscy mnie szukają.
    - Wyspa znajduje się daleko i nie wiem czy jest…
    - ...to możliwe? - dokończyła, wyciągając przed siebie dłoń – Już kiedyś odkryłam sposób i mam nadzieję, że się uda.
    Tym razem poszło jej szybciej w formowaniu Mocy niż poprzednio. Trochę wody i powietrza i już po chwili przed jej oczami wisiał w powietrzu szklany ptaszek, machając szybko małymi skrzydełkami.
    - Całkiem nieźle – pochwalił Balar, nie ruszając się z miejsca i nie próbując jej powstrzymać – Tylko nie wyjawiał gdzie jesteś i z kim. To bardzo ważne.
    Ariel przekazała kilka słów magicznemu posłańcowi, nadała mu kierunek i machnęła dłonią, posyłając go w niebo. W milczeniu obserwowali, jak biały, lodowy ptaszek znika na horyzoncie, zmieniając się w jedną z gwiazd, aż stał się całkiem niewidoczny. Ariel westchnęła z pewną ulgą, wierząc, że ta wiadomość dotrze do Białego Kruka i chociaż trochę zmniejszy jego niepokój.
     - Mi też brakuje mojego małego braciszka, bardziej niż myślisz – odezwał się cicho Balar - Nie opuściłem go dlatego, że chciałem, ale po to, aby go chronić – poczuła jak się spiął, jego pozornie spokojny głos zadrżał - Gdyby umarł, wszystko, co robiłem, straciłoby sens.
     - Więc kłamałeś też, kiedy mówiłeś, że jest ci tylko zawadą i, że to ty jesteś jedynym królem?
    - Cóż – wyprostował się i oboje popatrzyli na jego prawą dłoń, którą uniósł bliżej oczu i przekręcił tak, że nawet w mroku widzieli znamię w kształcie pióra – Jako ten starszy, urodziłem się prawowitym następcą tronu, ale Riva wykazał, że jest równie godny tego tytułu i jestem z niego dumny.
     Myśl, że Balar jednak kocha swojego brata i w gruncie rzeczy nigdy go nie zdradził, wciąż była nowa i zaskakująca. Czy jednak po tych dwóch dniach mogła tak po prostu wybaczyć mu to wszystko, co zrobił? Zapomnieć, jakby nic się nie stało?
     - A Nox? - zapytała, ciekawa jego reakcji – Zastąpi cię również w zabijaniu i paleniu miast?
     Pokręcił głową i spojrzał w niebo. Wyglądał nawet, jakby był z czegoś zadowolony.
    - Nox nikogo więcej nie zabije.
    Przekrzywiła głowę, zaskoczona jego odpowiedzią.
    - Skąd ta pewność? Jeśli jest pod władzą Rairi, to…
    - Ponieważ – spojrzał na nią tak przenikliwie, że nie potrafiła odwrócić wzroku i poklepał się po piersi – o to zadbałem. Rairi będzie myślała, że wciąż jest w nim tyle własnej woli, żeby się sprzeciwiać, więc nawet nie będzie podejrzewać, że to moja sprawka. Ona kontroluje jego umysł, a ja ciało. To trochę skomplikowane, ale można powiedzieć, że zastosowałem na nim łagodna wersję zaklęcia posłuszeństwa. Lubiłaś go, a ja robię co mogę, żeby chronić wszystko, co jest ci drogie. Jeśli chcesz sprawdzić, czy mówię prawdę…
     Zaczął wyciągać, ręce, ale Ariel pokręciła stanowczo głową.
    - Nie trzeba, wierzę ci – nie sądziła, że to powie i to tak szybko, ale naprawdę tak czuła.
    - Dziękuję – uśmiechnął się jakby sprawiła mu najlepszy prezent.
    - Nie musisz mi ciągle dziękować, przecież nic takiego nie zrobiłam.
    - Zrobiłaś więcej, niż nawet przypuszczasz, moja gwiazdeczko – pochylił się ku niej i z ciepłym blaskiem w oczach pogłaskał po głowie – Przeżyłaś i za to jestem wdzięczny każdego dnia. Stałaś się prawdziwą wojowniczką i opiekowałaś się Rivą w sposób, w jaki ja nie mogłem. Mógłbym wyliczać w nieskończoność, jak dużo dla mnie zrobiłaś.
    Ariel uniosła brwi, zahipnotyzowana czernią jego oczu i ciepłem dłoni na swojej głowie. W tej właśnie chwili po raz pierwszy poczuła się naprawdę bezpiecznie. To ciepłe uczucie sięgające samej duszy było znacznie intensywniejsze niż wszystko, co kiedykolwiek czuła. Nawet w stosunku do Rivy.
     Nie zauważyła, kiedy wstał i wyciągnął ku niej rękę.
    - Pora iść spać. Jutro sprawdzimy jak sobie radzisz z żywiołem ognia.
   Wpatrując się w jego dłoń, nagle zaciekawiło ją, czy gdyby jej dotknęła, znów poczuła by tą iskrę i mrowienie. Jednak w końcu wstała bez jego pomocy i pierwsza ruszyła do chatki, nie oglądając się nawet aby sprawdzić, czy to go uraziło.
    - Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? - odezwała się w progu, czując, że jest już tuż   za nią.
    - Zawsze.
   - Skoro nie zamierzałeś zrobić mi krzywdy, to dlaczego tyle razy ze mną walczyłeś?
    - Nie zauważyłaś, że za każdym razem lepiej panowałaś nad żywiołami i stawałaś się pewniejsza swojej siły? - mijając ją w ciemnym wnętrzu, musnął palcami jej ramię, aż przeszył ją dreszcz – To był najlepszy trening, jaki mogłaś otrzymać. Walczyłaś ze mną, chociaż byłem od ciebie silniejszy i zawsze udawało ci się wyjść z tego cało. Może nie zwróciłaś na to uwagi, ale nie bałaś się niczego, bo sądziłaś, że nie ma gorszego wroga ode mnie i nie chowałaś się za plecami wojowników, gdy trzeba było walczyć. I beze mnie byś sobie poradziła, jednak chciałem ci dać chociaż to. Odwagę.
    - I kilka razy o mało nie zginąłeś.
    - Ale na szczęście zawsze byłaś obok.
   Jakaś ciepła nuta w jego głosie sprawiła, że oblała się rumieńcem. Odchrząknęła głośno i pospiesznie podeszła do łóżka, uciekając od jego bliskości.
    Zmęczona po długim dniu, opatuliła się kołdrą, zapadając w miękkie poduszki, podczas gdy Balar bez słowa zajął swoje miejsce w kącie izby, przykryty cienkim kocem.
    Dobranoc. Wysłała ku niemu myśl, ale nadal milczał. Usiadła i popatrzyła w ciemny kąt, gdzie jego sylwetka była ledwo widoczna. Wydawało jej się jednak, że siedzi oparty o ścianę, jakby szykował się do długiego czuwania.
    - Dlaczego mi nie odpowiadasz? - zapytała w końcu, zmęczona tym całodziennym czekaniem na jego głos.
    - Przecież sama mi zabroniłaś. Nie chcę robić niczego wbrew twojej woli – to stwierdzenie ewidentnie odnosiło się nie tylko do kwestii czytania w myślach.
    Zmarszczyła brwi. Kłamstwem byłoby zaprzeczyć, a była zbyt senna, żeby się z nim kłócić, że nie całkiem o to jej chodziło. Z westchnieniem opadła na poduszki.
    - Nadal nie chcę, żebyś ciągle czytał moje myśli, ale możemy w ten sposób rozmawiać.
    Cieszę się, bo już za tym tęskniłem. Nawet nie wiesz ile wysiłku kosztowało mnie ignorowanie twoich pytań. Dobranoc.
    Po raz pierwszy odkąd przybyła na wyspę i w obecności Balara, Ariel usnęła bez trudu i z uśmiechem na ustach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych