Słońce to znikało po pojawiało się
między chmurami, a wszystko w dole zmieniło się w rozmytą,
zielono – brązowo - niebieską plamę. Ariel gnała na złamanie
karku, popędzana wiatrem, który bił ją po twarzy i rozwiewał
włosy, oraz desperackimi uderzeniami skrzydeł. Właściwie nie
wiedziała do końca gdzie leci, bo prędkość i mgła na oczach
właściwie ją oślepiały. Kierowała się instynktem i obrazem
urwiska, który wyrył się w jej umyśle w każdym najdrobniejszym
szczególe. Przez całą drogę mogła myśleć tylko o jednym.
Jeszcze
chwila, Sato. Musisz żyć. Uratuję się!
W głowie rozległ się ironiczny
śmiech, którego nie zagłuszył nawet gwizd wiatru w uszach. Ariel
zacisnęła pięści z bezsilnej złości, strachu i nienawiści.
Żałuje,
że cię uratowałam. Naprawdę żałuje.
Ostrzegałem.
Dawno zostawiła za sobą Malgarię,
kierując się mniej więcej na południowy zachód. Leciała wysoko,
między chmurami tak, że właściwie była z dołu niewidoczna.
Chociaż miała nadzieję, że Balar nie zabije Sato, z każdą
sekundą jej serce ściskało się coraz bardziej i podchodziło do
gardła. Nie wiedziała, co zrobi, w ogóle nie myślała, gdy tak
szybko opuszczała zamek. Riva i reszta pewnie w końcu zaczną jej
szukać, ale w tej chwili nie potrafiła się tym przejmować. Gdyby
którykolwiek z nich znalazł się w podobnej sytuacji, zachowałaby
się tak samo i bez wahania zrobiłaby wszystko, by ich ratować.
Potrzeba ochrony bliskich była w niej silniejsza niż cokolwiek
innego.
Nigdy
nie dotarłaby tak szybko na miejsce, gdyby nie popychający ją
wiatr, składający się z miliona posłusznych cząsteczek. W dole
wiła się wartko, rzeka Dalen, a jej szerokie koryto wyznaczało
granicę gdzieś pomiędzy prowincją Ashe, a Belthów. Spoglądając
w dół, na pastwiska przechodzące w stromą skarpę, pod którą
znajdował się las, była pewna, że to tutaj. Czuła to wszystkimi
zmysłami i każdą kosteczką.
Złożyła skrzydła i opadła w dół,
prosto w wysoką trawę na szczycie wzniesienia. Gdy dotknęła
stopami ziemi, wszystko, co w niej żyło, obudziło w jej zmysłach
dodatkowe wrażenie stojącej tam osoby.
- Tak jak się spodziewałem,
przyleciałaś naprawdę szybko.
Zupełnie jak na obrazie, który jej
pokazał. Znajdowali się nad samym skrajem przepaści. Balar kucał
przy szaro brązowym wilku i niby od niechcenia zaciskał ramię na
jego szyi. Bursztynowe ślepia wpatrywały się w nią z tym samym
cierpieniem, którym była niemożność przemiany w człowieka.
Jakaś siła nie pozwalała mu się ruszyć, bo inaczej z pewnością
by walczył. Z jego gardła wydobywało się jedynie ciche, żałosne
skomlenie.
- Sato!
Krzyknęła mimowolnie, aż jej głos
odbił się echem po okolicy. Zrobiła krok do przodu z wyciągniętą
po niego ręką, ale wtedy Balar przysunął się z nim jeszcze
bliżej krawędzi, tak, że jego łapa poślizgnęła się, szukając
gruntu, przy okazji zrzucając w dół grudki ziemi i kamyki. Ariel
znieruchomiała i stłumiła krzyk, przyciskając dłonią usta.
Ziemia wibrowała pod nią nerwowo, jakby przejmowała jej emocje.
Miała wrażenie, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi.
- Zostaw go – odezwała się
błagalnie, bojąc się nawet na sekundę odwrócić wzrok od
przyjaciela – Po co to robisz?
- Chciałem ci pogratulować
znalezienia trzeciego kamienia.
- Co?
Zamurowało ją i dopiero teraz
przeniosła na niego spojrzenie zielonych oczu. Bezwiednie dotknęła
palcami pasemek, niedowierzająco mrugając powiekami. Zapomniała,
że ciągle czytał jej myśli, nawet, gdy o tym nie wiedziała.
Balar uśmiechnął się chłodno.
Chociaż słońce schowało się za chmurą, mrużył oczy, których
lodowata czerń przyprawiała o gęsią skórkę.
- Jak na takie bezmyślne dziecko masz
zadziwiająco dużo szczęścia – zakpił – Jak ci się podoba
nowa Moc? Masz rację, że nie cierpię kwiatów, a te twoje był
wyjątkowo żałosne.
Ariel zagryzła wargi, aż poczuła na
języku metaliczny posmak krwi.
- A więc… - przełknęła ślinę,
bardziej chyba w tej chwili wściekła na siebie, że dała się tu
sprowadzić – Tylko po to mnie tu ściągnąłeś?
- Nie chciałem być nieuprzejmy. To
przecież ważne wydarzenie. Wiesz, bardzo dobrze się składa, bo…
- W takim razie oddaj mi Sato –
przerwała mu ostro. Bała się poruszyć, chociaż dzieliła ich
niewielka odległość. Myślała gorączkowo jak odebrać mu wilka,
gdy szpileczki bólu przeszyły jej umysł i wszystkie cząsteczki
ciała, aż zachwiała się i zgięła wpół.
- Nieładnie przerywać starszym –
rzucił z ostrzegawczą nutą – Miałem ochotę podroczyć się z
tobą, ale skoro jesteś taka uparta, może od razu przejdę do
rzeczy. Jak widzisz, twój głupi kundel po raz ostatni się na coś
przydał. Wiedziałem, że tu przylecisz, jak tylko go zobaczysz.
Chciałbym, żebyś zrozumiała w końcu, że nie żartuję.
- Co… masz na myśli? –
Wyprostowała się z trudem, jej oczy wyszukały bursztynowe, wilcze
tęczówki i tam już pozostały. Patrzyli na siebie długą chwilę,
jakby czas się zatrzymał. W pamięci wciąż miała ich pierwsze
spotkanie, wspólną naukę języka i te wszystkie spędzone razem
godziny w niewoli. Jego uśmiech i ciepłe słowo, gdy tego
potrzebowała. To był jej brat krwi, którego kochała jak
rodzonego, nie mogła pozwolić, żeby coś mu się stało. Jednak
jak miała mu pomóc, skoro był tak blisko przepaści, a kolejny jej
krok oznaczał dla niego upadek?
Ledwo docierało do niej, że Balar
coś mówi. Coś lodowatego paraliżowało jej mięśnie, serce
niemal stanęło w piersi. Potworne przeczucie narastało w niej, jak
nadchodząca ciemność i dławiło gardło.
Nie.
- Miałem okazję zabić się wiele
razy, ale wiesz, że Gathalag chce cię żywą. A właściwie
kamieni, które mu zbierasz.
Ariel otworzyła usta, gdy w polu jej
widzenia błysnęło światło i znajoma dłoń spoczęła na jej
ramieniu. Balar spojrzał na nowo przybyłą postać i uśmiechnął
się chłodno. Wstał powoli razem z wilkiem, jakby był bezwładnym
workiem. Jedną ręką wciąż trzymał go za gardło, łeb
zwierzołaka skierowany był ku niebu. Promień słońca odbił się
w bursztynowych oczach, gdy stanęli bokiem do przepaści.
- Dam ci spokój, dopóki nie
znajdziesz ostatniego kamienia, a liczę, że zrobisz to przed
przebudzeniem Gathalaga. Wtedy po ciebie przyjdę, a jeśli będziesz
stawiała opór, zabiję również twojego drugiego brata.
Nim pojęła jego słowa było za
późno, bo zrobił to, zanim skończył mówić. Patrząc jej prosto
w oczy, wykonał szybki ruch ręką, skręcając wilkowi kark.
Krzyknęła i rzuciła się do przodu, gdy w tym samym czasie
wydarzyły się dwie rzeczy.
Ktoś chwycił ją mocno w pasie,
zatrzymując w miejscu, a Balar rzucił martwe ciało w przepaść,
zmienił się w kruka i odleciał.
Może
następnym razem zastanowisz się dwa razy, zanim spróbujesz uciekać
czy walczyć. Widzisz teraz, że płacą za to twoi najbliżsi.
- Nie! Sato!
Rozdzierający krzyk wyrwał się z
jej piersi, gdy rzuciła się do przodu i opadła na samą krawędź
wzniesienia, pochylając się nad przepaścią, jakby chciała rzucić
się za przyjacielem. Wyciągnęła desperacko rękę, ale już go
nie widziała, a w dole widniały tylko zielone gałęzie gęstego,
ciemnego lasu.
- Poczekaj tu – usłyszała głos
Argona, który odsunął ją delikatnie, po czym sam skoczył i
zniknął.
Ariel opadła na trawę i pochyliła
się do przodu, jakby nasłuchiwała płaczu ziemi. Trwała w
bezruchu, mając wrażenie, że to jeden z tych koszmarów, z których
zaraz się obudzi. Bo to przecież nie prawda, niemożliwe, żeby…
- Ariel.
Łagodny głos obudził ją z
odrętwienia. Silne, ciepłe dłonie uniosły jej twarz, a palce
otarły bezgłośnie płynące łzy. Jeszcze nigdy nie widziała,
żeby Argon był tak smutny, jego ciemnozielone oczy wyrażały cały
jej strach i ból, jakby były jej odbiciem.
- Szukałem, ale nie znalazłem jego
ciała – odezwał się cicho, ze współczuciem, które jeszcze
boleśniej rozdarło jej serce - Między drzewami przepływa rzeka,
więc… Przykro mi.
Nie sądziła, że Balar będzie do
tego zdolny, że mimo swoich słów naprawdę zabije jej brata i
przyjaciela. Była głupia jak Riva i jak on chyba łudziła się, że
mimo wszystkich zbrodni, w sercu niedoszłego króla pozostały
jakieś uczucia i w głębi duszy łączące ich kiedyś więzi coś
dla niego jeszcze znaczyły.
Jednak nie. Balar nie miał serca, ani
żadnych uczuć. A to, co zrobił na jej oczach, sprawiło, że
pozbyła się resztek wątpliwości, które wtedy kazały jej go
uratować.
Jej ciałem wstrząsnął cichy
szloch, gdy zdała sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczy Sato,
nie usłyszy jego śmiechu, ani żartów. Już lepiej, żeby obcięto
jej nogę czy rękę, bo przynajmniej wtedy mogłaby, chociaż
oddychać.
Łzy wciąż zalewały jej policzki,
gdy Argon wziął ją na ręce i teleportowali się do zamku. Nie
pamiętała, co było potem, bo wszystko zlało się w czarną plamę
bólu, smutku i dziwnego odrętwienia.
***
Kolejne dni były jak wyjęte z jej życia,
nierealne. Ariel niewiele jadła, zamknięta w swojej komnacie przed
całym światem. Potrafiła tylko wspominać chwile spędzone z Sato,
płakać i znów wspominać. Wszędzie, gdzie spojrzała widziała
przyjaciela, każdy kąt był wypełniony jego obecnością.
Chociaż nie miała ochoty nikogo widzieć,
wszyscy nagle zapragnęli ją odwiedzać i właściwie nie było
minuty, by została sama. W innych okolicznościach cieszyłaby się,
że ma tak dużo przyjaciół, którzy okazują swoje współczucie i
wsparcie, ale teraz tylko potrafiła skupić się na tym jednym,
którego straciła na zawsze.
Jedynie jej rodzony, starszy brat był w tych
dniach jej największą pociechą i tylko jego pragnęła mieć przy
sobie. Argon prawie nie wychodził z jej komnaty, okrywał ją
kołdrą, gdy zasypiała z mokrymi policzkami i wciąż tam był, gdy
otwierała oczy. Pewnie musiał zrezygnować z wielu swoich
obowiązków, by przy niej czuwać, ale nie wydawał się tym zły,
czy zniecierpliwiony. Okazywał więcej cierpliwości i ciepła, niż
mogłaby się po nim spodziewać.
- Opowiesz mi coś o rodzicach? – Prosiła
ciągle, wtulona w jego bezpieczne ramiona, w ciemnej komnacie, bez
choćby promyka światła.
- A co byś chciała?
- Wszystko. Jak wyglądali. Co robili. Jakie było
naszej wspólne życie.
Argon opowiadał, więc cierpliwie wszystko, co
pamiętał, układając ją do snu swoim łagodnym głosem, który
nieco koił jej ból i chwilowo tłumił rozpacz. Chyba wiedział, że
jego słowa w jakiś sposób przynoszą jej ulgę, dlatego mówił
nawet wtedy, gdy go o to nie prosiła. Czasem żartobliwie wspominał
ich wybryki z dzieciństwa z udziałem Rivy. I chociaż Balar również
musiał być w tych wspomnieniach, ani razu nie wypowiedział jego
imienia.
Tara zaś zmieniła się jej służącą i
pomagała dosłownie we wszystkim, czasem na siłę wpychając w nią
jedzenie, ubierając i przypominając o myciu. Przy tym również
mówiła i mówiła, co w końcu stawało się nie do zniesienia.
Lunna też ją odwiedzała, próbując namówić na wspólny trening,
albo spacer. Kilka razy dziennie zachodził do niej Noszący Znak
Kruka najczęściej Arwel albo Falen. Jakby chcieli się upewnić, że
nic sobie nie zrobiła i wciąż siedzi w swojej komnacie. Miała
nawet wrażenie, że na zmianę pełnią wartę przed drzwiami.
Raz zjawił się również Yarith, mrucząc coś,
że chciał z nim walczyć jak Alfa z Alfą, a gdy pewnego razu
przyszła Elleya, zaczęła coś mówić, ale się rozpłakała i
wybiegła. Jej zachowanie było dziwne i niezrozumiałe, ale wywołało
w Ariel kolejny potok łez.
A wszyscy próbowali ją pocieszać i
namawiać, żeby coś robiła, gdzieś wyszła i uśmiechała się
jak dawniej.
Chcieli, żeby udawała, że nic się nie stało.
Prawie codziennie nawiedzały ją wizje palonych
wiosek i zabijanych ludzi, które dręczyły jej umysł rozpaczliwymi
krzykami i morzem krwi, której wciąż przybywało. Opowiadała o
tym Arognowi, a on przekazywał pozostałym i zapewniał ją, że
robią, co mogą, by chronić atakowane wioski. Przekonywał, że
tylko dzięki niej, mogą uratować tylu ludzi, ale jakoś nie czuła
się przez to lepiej.
Najgorzej było w nocy, gdy wciąż dręczyły ją
koszmary, kończące się momentem, gdy Balar skręcał wilkowi kark
i rzucał w przepaść. Gdy budziła się z krzykiem, nie potrafiła
już usnąć i siadała na parapecie, przyciskając policzek do
chłodnej szyby. Pierwszej nocy odkryła, że cisza i samotność są
jeszcze gorsze i już woli paplaninę Tary. Potem, gdy skulona przy
oknie czekała na świt, przylatywał kruk i siadał po drugiej
stronie. Przekrzywiał śmiesznie łepek i patrzył na nią czarnymi,
inteligentami oczami tak wymownie, że nie potrafiła powstrzymywać
się od bladego uśmiechu. Była pewna, że to jeden z braci, lub
może nawet Riva i te krótkie nocne wizyty w jakiś niewytłumaczalny
sposób podnosiły ją na duchu bardziej, niż obecność wszystkich
przyjaciół razem wziętych.
***
Od momentu, gdy Argon wrócił z zapłakaną,
półprzytomną Ariel, minęło ponad siedem dni. To był trudny czas
również dla nich. Ze wszystkich stron zaczęły nadchodzić do nich
informacje o atakach na kolejne wioski, wróg panoszył się po
Elderolu, jakby już należał do niego. Ludzie tłumnie opuszczali
wsie i uciekali do dużych miast, gdzie liczyli na większe
bezpieczeństwo. Po drodze ciągle byli narażeni na ataki rabusiów,
Zielonych Ludzi, czy centaurów, których przybywało nagle jak
grzybów po deszczu. Noszący Znak Kruka próbowali zapanować nad
sytuacją i zapewnić uciekinierom bezpieczeństwo, ale nawet Argon
nie mógł być w kilku miejscach na raz i pomóc wszystkim. Riva,
zmuszony pozostać w zamku, robił, co mógł, wytrwale uspokajając
poddanych. Rozwiązywał ich drobne problemy, odwiedzał garnizon,
dodając odwagi wojownikom i pilnował, aby wszyscy wędrowcy mieli
zapewniony dach nad głową. Pracował od świtu do nocy, ale czuł,
że i tak jako Kruczy Król powinien robić znacznie więcej, niż
rozkazywanie i rządzenie z bezpiecznych murów zamku.
Im bliżej pełni czerwonego księżyca
i przebudzenia Niezwyciężonego, tym rodziło się i gromadziło w
całym Elderolu coraz więcej jego popleczników. Jakby całe zło
budziło się z uśpienia na wezwanie Mocy, będącej w stanie omamić
i przyciągnąć do siebie każdego o skażonym sercu.
Wieczorami prowadzili długie narady, a potem
Argon, chociaż zmęczony, prowadził go do gabinetu, gdzie
rozmawiali przy rozpalonym kominku. Obaj nie potrafili długo spać i
choć nie mówili tego głośno, czerpali ze swojego towarzystwa
potrzebną siłę i determinację do dalszego działania. Ile razy
Argon wpatrywał się w niego błyszczącymi zielonymi oczami z
głęboką troską wymalowaną na twarzy, lub pytał jak się czuje i
czy coś jadł, nieodmiennie przypominał mu Ariel. To podobieństwo
między rodzeństwem i ich niezwykły upór, by go chronić oraz
bijąca od nich wewnętrzna siła sprawiały, że Riva czuł się
niczym bezradne dziecko zdane na łaskę rodziców, chociaż znacznie
częściej po prostu był szczęśliwy, że ma ich przy sobie. Dawali
mu powód, by walczył z trucizną, desperacko chwytał się życia
jak tonący kawałka drewna. Może to była zasługa Lunny, że
ostatnio czuł się silniejszy, a ból nie był tak męczący, jednak
wolał wierzyć, że to za sprawą obecności Ariel i oddania Argona.
Ponieważ Nox również rzadko bywał w zamku, ostatnio jego rolę
przejęła księżniczka, która zapewne na prośbę Białego Kruka
czuwała nad nim z równym uporem i żarliwością, jakby od tego
zależało jej życie.
Riva czuł się winny, że w tym smutnym i
bolesnym dla Ariel czasie, był zajęty sprawami kraju. Zachodził do
niej, co prawda w każdej wolnej chwili, ale częściej, kiedy już
spała i nie miał za wiele okazji, by z nią porozmawiać.
Oczywiście, że wolałby siedzieć z nią całymi dniami i miał
tylko nadzieję, że rozumie jego obowiązki jako króla.
Dlatego i tym razem, gdy nie mógł zasnąć,
postanowił ją odwiedzić i chociaż popatrzeć jak śpi. Był
środek nocy i nawet nie przyszło mu do głowy, że może nie zastać
jej w łóżku, ani w ogóle w komnacie. Tym bardziej, że przecież
przez ostatnie dni w ogóle się z niej nie ruszała.
Nie chciał wszczynać alarmu i budzić cały
zamek, bo był pewny, że go nie opuściła. Otoczony głębokim
mrokiem, w namyśle stał przez chwilę w pustym korytarzu. Jego
oddech był teraz jedynym dźwiękiem w grubych murach zamku, który
w dzień tętnił życiem.
Znał Ariel na tyle, że swoje pierwsze kroki
skierował do biblioteki. Już jako mała dziewczynka lubiła spędzać
tam czas. Co prawda wtedy nie umiała jeszcze czytać i tylko ganiali
między regałami, bawiąc się w berka i chowanego, ale często też
lubiła dotykać książek i mówiła, że nie ma nic piękniejszego
niż zapach skóry i papieru. Riva uśmiechnął się do siebie na te
wspomnienia, które pozwalały mu przetrwać te wszystkie lata
rozłąki. Teraz oboje nie byli już dziećmi i chociaż jej amnezja
była czymś, czego nie przewidział, znów miał ją blisko przy
sobie i… pragnął, żeby była jeszcze bliżej. Każda minuta, gdy
nie miał jej w zasięgu wzroku wydawała się stratą czasu. Wciąż
miał ochotę ją dotykać, chociażby przelotnie, trzymać ją za
rękę, oglądać jej uśmiech. Gdyby tylko miał więcej czasu,
żeby… Ich przyjaźń nie mogła trwać wiecznie i szkoda, że
tylko on zdawał sobie z tego sprawę.
Tak, jak się spodziewał, jedno skrzydło
podwójnych wysokich drzwi było uchylone. Prześlizgnął się przez
nie i odnalazł na biurku lampę, której ciepły blask ukazał mu
wnętrze przestronnej, dużej sali. Wciągnął w nozdrza znajomy
zapach drewna i papieru i ruszył powoli wzdłuż rzędu regałów,
zapełnionych książkami, które z braku miejsca walały się
również po podłodze.
Przyświecając sobie sztucznym światłem z
lampy, mijał kolejne regały, rozglądając się czujnie na boki.
Panująca tu głęboka cisza i oderwany od reszty świata bezruch,
broniły dostępu do gromadzonej od lat wiedzy. Z każdym głośnym
krokiem przekonywał się też, że sala jest pusta.
W ten sposób, w końcu dotarł do końca
biblioteki, gdzie zakurzona galeria prowadziła na betonowe schody.
Riva spojrzał na ciemność za podłużnym oknem, a potem w bok, na
schody i westchnął ciężko. Kiedyś ciągle tu przybiegał,
słychać było śmiech, głosy i kłótnie. Spędzał tu nawet po
kilka godzin. On, Ariel i…
Te wspomnienia należały do najbardziej
bolesnych, więc odepchnął je i powoli, z oporem wszedł na balkon.
Ruszył w górę, ożywiając pod stopami kurz, w którym znaczył
jasną ścieżkę, a palcami muskając chropowate cegły ściany, jak
robił to w dzieciństwie.
Niewielkie światło odgoniło mrok z malutkiej
niszy, gdy Riva zatrzymał się przed drzwiami ze ściśniętym
żołądkiem i tępym bólem w lewej dłoni. Przez te lata był tu z
Ariel tylko raz i choć zawsze coś ciągnęło go do tego miejsca,
nigdy przedtem ani potem nie odwiedzał tej części biblioteki.
W końcu sięgnął drżącą ręką do klamki i
uchylił skrzypiące drzwi, jakby czas się cofnął, a on znów miał
kilkanaście lat i miał zamiar najpierw wsadzić do środka głowę.
-
Balar, pobawisz się z nami w chowanego? Jak nie, to powiem tacie,
albo Areelowi.
Dziecięcy
głos zabrzmiał mu w uszach odległym echem, gdy pokój zalało mdłe
światło, ukazując stary regał, leżące wszędzie zwoje i księgi.
Jedna, którą ostatnio zwaliła Ariel, leżała wciąż na podłodze
na otwartej stronie, ze znajomym pismem.
Riva stanął w progu i oparł się o futrynę,
krzyżując przed sobą ręce. Nie rozglądał się za długo po
opustoszałym, zakurzonym miejscu, tylko od razu skierował wzrok na
starą, zniszczoną już pryczę. Uśmiechnął się ze smutkiem.
- Dlaczego tu przyszłaś? – Zapytał szeptem i
westchnął.
Ariel leżała skulona, tuląc do siebie
zatęchły, podziurawiony koc. Rude włosy w nieładzie rozsypały
się na materacu, który leżał tu niezmieniony od kilkunastu lat,
stanowiąc niepodważalny dowód, że jego właściciel opuścił to
miejsce na dobre.
Riva podszedł cicho do pryczy, kucnął i
dotknął jej policzka, delikatnie odgarniając pojedynczy kosmyk.
Ariel uchyliła powieki, wymruczała coś i westchnęła.
- Riva? – Zaspanym wzrokiem powiodła po
pokoiku - Co ja tu robię?
- Sam chciałbym wiedzieć. Dlaczego… - nie
dokończył pytania, gdyż znów zamknęła oczy i ziewnęła,
przyciskając jeszcze mocniej koc, jakby to była ulubiona lalka.
Zmarszczył brwi i zdecydowanie zabrał jej stare
przykrycie, ze złością rzucając na podłogę. W szczęśliwych
czasach, gdy miał jeszcze brata, Balar ucinał tu sobie drzemki, a
nawet zostawał na noc, zmęczony nauką. Riva zakradał się potem
rano i wchodził mu pod koc, budząc łaskotkami albo skacząc po
nim. A gdy Ariel ich odwiedzała, siadali na tej pryczy we trójkę i
oglądali mapy, albo Balar czytał im swoje nudne książki, po
których zasypiali na jego kolanach.
To były jednak czasy, które nie wrócą i
których nie warto rozpamiętywać. A jednak Ariel przyszła tu w
środku nocy, na wpół przytomna. Może jej umysł nie pamiętał,
ale serce i dusza podświadomie tęskniły. Chociaż to bezsensowne i
głupie, coś ją tu przyciągnęło, a on doskonale znał to
uczucie.
- Zaniosę cię z powrotem – wymruczał,
chociaż raczej go nie usłyszała.
Wziął ją na ręce, zaskoczony, że jest taka
lekka. Na pół uśpiona, objęła go za szyję i wtuliła głowę w
obojczyk, zaś gęste włosy rozsypały się na jego ramieniu. Gdyby
była przytomna z pewnością słyszałaby jak wali mu serce. Wtulała
się w niego ufnie niczym dziecko i to rozczulało go w niej
najbardziej. Gdy powiedział, że byli przyjaciółmi, uwierzyła mu
i zaakceptowała to bez żadnych wątpliwości, naturalnie. Czy gdyby
wyznał, że ją kocha, przyjęłaby to równie łatwo?
- Kocham cię, Ariel. Od zawsze i na zawsze –
szepnął z brodą na jej głowie, wracając wśród milczących
regałów. Książki były jedynymi świadkami tych słów. Jego
serce zadudniło mocniej. Chociaż to było za wcześnie, musiał to
z siebie wyrzucić, wypowiedzieć te słowa na głos, żeby chociaż
posmakować ich brzmienie.
Nie mogła go usłyszeć, bo tylko wymruczała
coś niewyraźnie, pogrążona w swoim świecie.
- Mam nadzieję, że powtórzę ci jeszcze te
słowa, zanim umrę. A teraz śpij, Ariel. Śpij i śnij o miłych
rzeczach i niczym się nie przejmuj. Będę przy tobie.
Zaniósł ją do jej komnaty i ułożył
ostrożnie na łóżku. Potem przykucnął na brzegu i splótł palce
z palcami jej dłoni. W kompletnej ciszy obserwował jej twarz,
rozchylone usta, trzepoczące powieki, gdy jej umysł dryfował w
świecie snu, nieświadomy jego obecności. Gdy przytulił ich
złączone dłonie do policzka, westchnęła cicho i przekręciła
głowę w jego stronę. Wpatrywał się jak kącik jej ust unosi się
lekko i tak już zostaje.
- Będę przy tobie, dopóki starczy mi sił –
obiecał cicho, bardziej sobie.
***
Ciemna cela miała tylko jedno malutkie okienko
gdzieś na górze, więc ciężko było odmierzać godziny, a
szczególnie odróżniać dzień od nocy. Powietrze było wilgotne,
nieco zatęchłe, ale przynajmniej było ciepło. Kira zupełnie nie
rozumiała tych ludzi. Dali jej nową sukienkę i grube koce,
dostawała też porządne posiłki, a strażnicy byli dla niej
uprzejmi. Traktowali ją jak gościa, chociaż siedziała w celi,
przykuta łańcuchem i ciągle ją przesłuchiwali. Wokół siebie
nie miała nic, czym mogłaby się bronić, czy zaatakować. Poza tym
otoczyli ją czymś dziwnym, co tłumiło jej Moc. Wprawdzie tylko na
początku chciała ich pozabijać i uciec. Potem dowiedziała się,
że całe De’Ilos poszło z ogniem. W jej serce wkradło się
przerażenie, chociaż wciąż miała nadzieję, dopóki głos w
głowie nie zgasił jej jak płomyka świecy.
Spłonął
razem ze wszystkim. Był tylko głupim nephilem, w dodatku
bezużytecznym, więc nie ma, co po nim płakać.
Nie
spodziewała się, że Raira będzie tak okrutna i dopiero te słowa
ją w tym uświadomiły.
- Ortis – wyszeptała jego imię, skuliła się
w kącie celi i długo płakała. Wszystkie jej wspomnienia
wypełnione były jego obecnością, głosem, uśmiechem i dotykiem,
jakby nie istniało nic innego. Przecież poza nim jej życie było
czarną dziurą i po smutku przyszedł strach, że tak naprawdę nie
ma pojęcia, co się teraz z nią stanie.
Gdzie
mam iść bez Ortisa? Pomóż mi Rairi, nie możesz mnie stąd
wyciągnąć?
Głos
elfki, wciąż urzekający, był chłodny i nieprzejednany.
Straciłaś
swoją szansę, zresztą zmieniłam plany. Nie jesteś mi dłużej
potrzebna, więc rób, co chcesz.
I
koniec. Głos zamilkł na dobre, jej obecność odeszła i Kira
została całkiem sama. Powinna się cieszyć, ale znów się
rozpłakała. Nigdy nie czuła się tak opuszczona i zagubiona, po
tym, jak straciła jedyne dwie osoby nadające jej życiu jakiś
sens. Paraliżowała ją świadomość, że została całkowicie
sama, zdana na łaskę ludzi, którzy ją uwięzili. Uznała w końcu,
że ucieczka nie ma sensu, a tu przynajmniej dają jej jeść.
Potem zaczęły się przesłuchania. Strażnicy
prowadzili ją do innego pokoiku pod ziemią, gdzie były tylko
krzesła i stolik. Jako pierwszy przyszedł do niej mężczyzna z
brzydką blizną na policzku i białym piórem na czole i przedstawił
się jako Biały Kruk. Uznała, że to trochę dziwne imię, ale nie
miała zamiaru się odzywać.
- A więc jesteś Kira – stwierdził na
wstępie, siadając naprzeciwko i lustrując ją uważnym spojrzeniem
zielonych oczu. Miała wrażenie, że gdzieś już takie widziała,
ale jej wspomnienia były zamazane i wciąż niedostępne. Wisząca
nad nimi złota kula światła odbijała się w nich, jakby płonęły
– Znasz Rairi? To ona kazała ci zabić Ariel? Skąd przyszłaś?
Był ktoś jeszcze z tobą? Wiesz, gdzie gromadzą armię? Znasz ich
plany?
Pytał i pytał, a Kira tylko uparcie zagryzła
wargi i wbijała wzrok w blat stołu. Chociaż była cała spięta,
nawet nie drgnęła, przynajmniej w ten sposób zachowując resztki
dumy. Mimo, że Rairi ją opuściła, a Ortis odszedł na zawsze, nie
zamierzała ich zdradzić. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
Biały Kruk w końcu walnął pięścią w stół,
warknął coś nieprzyjemnie i wyszedł ze złością, a ją wsadzono
z powrotem do celi. Po niedługim czasie znów wylądowała w
pokoiku, w którym czekała już na nią ta gadatliwa, natrętna
dziewczyna.
- Cześć. Pamiętasz mnie? Jestem Tara –
uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic i podsunęła w jej stronę
talerz z ciastem – Częstuj się, jest słodkie i jeszcze świeże.
Kira zmarszczyła brwi i z nieufnością
przenosiła wzrok z talerza na dziewczynę, zupełnie nie rozumiejąc
jej zachowania.
- Nie chcesz? – Sięgnęła po ciasto z zabawną
miną udającą zaskoczenie – W takim razie poczęstuję się, ale
zostawię ci kawałek.
Kira obserwowała ją z coraz większą
konsternacją. Przy każdym kęsie na stół leciały okruchy, a ona
demonstracyjnie pokazywała, jak bardzo jej smakuje.
- Więc - zaczęła z pełnymi ustami, kierując
na nią orzechowe oczy – Argon narzekał, że nie chcesz nic mówić.
A
więc to jest jego prawdziwe imię.
Odwzajemniła
spojrzenie, krzyżując przed sobą ramiona, podczas gdy na stół
leciało więcej okruchów.
- Powinnaś – Tara w końcu otrzepała ręce,
oblizała się i oddała jej talerz – Uwierz mi, że takie
milczenie ci się nie opłaca. Wolisz tkwić tu nie wiadomo ile czasu,
czy wrócić do domu? Bądź rozsądna, Kiiri i w końcu z nami
współpracuj.
- Mam na imię Kira.
- Hmm, a ja mówię, że Kiiri – uśmiechnęła
się z rozbawieniem, jakby to spieranie się było dla niej zabawne.
- Ja… - nie wiedziała, czemu, ale jej serce
zaczęło szybciej bić – Nie wiem gdzie jest mój dom.
- Ale ja wiem. Tym się nie martw. Co prawda
kiedyś cię nie cierpiałam, ale nie powinnaś tu być. Nie należysz
do tego miejsca, więc im szybciej powiesz, co wiesz, tym szybciej
odstawimy cię do twojego świata.
Kira tylko zamrugała, po tych słowach czując
jeszcze większy zamęt w głowie. Tara wstała z zadowoleniem, jakby
specjalnie ukazując jej szeroki pas opinający fioletową sukienkę
i przytroczony do niego sztylet. Wyglądała jednocześnie dziwnie i
groźnie.
Tara otworzyła drzwi i odwróciła się w progu
z tajemniczym uśmieszkiem.
- W twoim wypadku to możliwe.
- Co? – Wyrwało się Kirze, zanim zrozumiała,
że to był podstęp, kolejny raz zmuszający ją do przerwania
milczenia.
Tara rozpromieniła się.
- Żebyś odzyskała pamięć.
Zamiast wyjaśnić, o co jej chodziło, odeszła,
zostawiając Kirę przykutą do krzesła i patrzącą za nią z
zaskoczeniem.
Od tamtej pory nie potrafiła być dłużej
obojętna. Nikt wcześniej nie proponował jej czegoś takiego, a
zresztą nie chciała nawet myśleć o domu, bo miała Ortisa, ale
teraz…
W końcu zaczęła odróżniać dzień od nocy,
bo po śnie i posiłku zaczynały się kolejne przesłuchania. Tara
przychodziła jeszcze kilka razy zawsze z czymś do jedzenia. Nie
zmuszała jej do niczego, ani nie wspominała o swoich wcześniejszych
słowach, tylko opowiadała o tym, co dzieje się w zamku i na
zewnątrz, jakby chciała zapełnić jej dłużące się godziny. Po
niej zjawiali się różni mężczyźni, a jeden z nich, pulchny z
rudymi włosami wyjaśnił, że należą do Zakonu Kruka i chcą z
nią tylko porozmawiać. Wszyscy mieli na czole tatuaże w kształcie
pióra. Najstarszy z nich, imieniem Reeth długo przyglądał jej
się bez słowa, a potem skinął głową jakby do własnych myśli i
po prostu wyszedł.
Dziwni
są ci ludzie. Myślała,
w przerwach między odwiedzinami, gdy mogła coś zjeść i wyciągnąć
się na pryczy. Tak
bardzo zależy im na tym, co wiem? Czy jeśli zacznę mówić,
rzeczywiście mi pomogą, czy to tylko kłamstwo, żeby wyciągnąć
informacje, a potem zwyczajnie mnie zabiją?
Jednak
obietnice Tary ją kusiły i to coraz bardziej. Teraz już mogła
zrobić tylko jedno. Odzyskać dawne życie. Zapomnieć o Rairi i
Ortisie, na którego wspomnienie tylko bolało ją serce.
Raz przyszedł blady chłopak o białych włosach
i lekko spiczastych uszach. Wydawał się zmęczony, albo chory i
wzbudził w niej największy lęk, szczególnie jego duże, dziwne
oczy. Był tylko chwilę i o nic jej nie pytał. Usiadł naprzeciwko,
a zaraz potem wstał, jakby zmienił zdanie. Obrzucił ją długim
spojrzeniem i zmarszczył czoło, na którym również widniało
czarne pióro. W jego oczach czaił się mrok, który zmroził jej
żyły. Zanim się odezwał, zerknął na zamknięte drzwi i zacisnął
szczęki, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Rairi chciała, żebym cię zabił – odezwał
się w końcu przyciszonym głosem, ze spuszczonym wzrokiem i
zaciśniętymi pięściami – Przekonałem ją, że nie jesteś
groźna, ale nie wiem na jak długo. Nie czekaj na jej pomoc, bo
jesteś dla niej tylko pyłkiem. Jeśli chcesz żyć, to zacznij
mówić, a odeślemy cię do domu.
Wyszedł tak szybko, że nie zdążyła
zareagować, czy choćby zadać jedno pytanie.
A
więc Rairi chciała mnie zabić? To naprawdę koniec.
W
nocy nie mogła spać, analizując swoją sytuację i przetrawiając
wszystkie informacje. Przynajmniej przestała płakać za Ortisem i
miała, o czym myśleć.
Nie potrafiła policzyć ile minęło dni, czy
godzin, ale nie mogła też narzekać na nudę czy niewygodne. Ci
ludzie nie próbowali jej złamać torturami czy groźbami, nikt nie
wspominał o śmierci czy karach. Wręcz przeciwnie. Każdy, kto
przychodził, obiecał, że wróci do domu. Szczególnie Tara była
najbardziej przekonywująca.
Któregoś dnia w pokoiku zjawił się młody
mężczyzna też z czarnym piórem na czole, w luźnym, nieco za
dużym ubraniu. Miał delikatną urodę, złote włosy i
jasnobłękitne oczy. Jednym słowem był piękny, bo inaczej nie
dało się tego określić. Nawet z początku zastanawiała się, czy
nie jest kobietą.
- Mam na imię Falen – przedstawił się miłym
głosem, który trudno było dopasować do którejś z płci –
Jeśli pozwolisz, chciałbym zajrzeć do twojego umysłu.
- Mojego… umysłu?
- To nie będzie bolało. Rairi nadała ci imię
i pozbawiła wspomnień. Chcę sprawdzić tylko czy da się to
odwrócić.
Kira otworzyła szeroko oczy i z mocno bijącym
sercem w końcu skinęła głową. Może ci dziwni ludzie faktycznie
chcieli jej pomóc i powinna im na to pozwolić. W końcu nie miała
już nic do stracenia.
Falen przeniósł krzesło i usiadł tuż przed
nią. Uśmiechnął się uspokajająco i położył szczupłe palce
na jej skroniach. Jego oczy były przejrzyste niczym najczystsze
niebo, niewinne i szczere jak u dziecka.
Przymknął powieki i na jego twarzy pojawiło
się skupienie. Kira siedziała bez ruchu i patrzyła na niego, mimo
jego zapewnień, czekając na ból czy jakieś dziwne uczucie.
Właściwie, poza delikatnym wrażeniem czyjejś obecności gdzieś w
tyle głowy, nic się nie stało ani nie zmieniło. Jednak, kiedy się
odsunął, była gotowa i pewna swojej decyzji.
- Przyprowadźcie Ariel. Powiem jej wszystko, co
wiem – spojrzała mu prosto w oczy, doszukując się jakiegokolwiek
znaku oszustwa, czy kłamstwa – A potem odeślecie mnie do domu?
Falen uśmiechnął się szeroko.
-
Nawet więcej.