piątek, 21 kwietnia 2017

Rozdział 15

Tara szukała wzrokiem za oddalającymi się wojownikami Noxa, ale widocznie nie było go na naradzie. To było zastanawiające, bo zawsze podążał za Argonem niczym cień. Była nieco zawiedziona, ale postanowiła, że później go poszuka. Tymczasem, podejrzewając, że Ariel spędzi trochę czasu z królem, skierowała się w stronę drewnianych, prostych drzwi w głębi holu, prowadzących do podziemnych lochów. Strażnicy znali ją na tyle, że przepuścili bez żadnych przeszkód. Schodząc po betonowych schodach, wspominała, jak razem z Ariel zakradły się tutaj, by ukryć Tajpana, a później wędrowały ciemnymi, zakurzonymi tunelami i nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Teraz to miejsce było oświetlone lampami i naznaczone obecnością ludzi, bez kurzu i pająków, których Ariel tak się bała. Czas spędzony w szkole, choć nie należał do łatwych, z pewnością był zabawny. Wiedziała jednak, że nie mogły zostać tam na zawsze i właściwie cieszyła się z powrotu. Mogła w końcu zobaczyć rodziców i przestać się męczyć z tymi nudnymi lekcjami. A co najważniejsze, poznała Noxa i mogła zamieszkać w zamku. Blisko niego.
    Pogrążona we własnych myślach, minęła kilka korytarzy i w końcu znalazła się w jasno oświetlonej części tunelu, gdzie po obu stronach ciągnęły się cele. Ale teraz zamiast brudu i szkieletów, w kilku znajdowali się więźniowie. Właściwie tylko przy jednej stało dwóch strażników, w których rozpoznała Vethoynów.
    - Cześć chłopaki – przywitała się wesoło, podchodząc do nich bliżej – Mogę z nią chwilę porozmawiać?
    - I tak nic nie mówi.
    - Ciągle tylko płacze – wtrącił drugi.
   - To potrwa tylko chwilę. Jestem tu w imieniu Ariel – uśmiechnęła się ładnie, do każdego oddzielnie.
    Mężczyźni wzruszyli ramionami i oddalili się, rozmawiając ściszonymi głosami.
    Tara podeszła do ostatniej celi i stanęła przed kratami, wyraźnie wyczuwając rozciągniętą magiczna tarczę. Światło z lamp sięgało do wewnątrz, ukazując skuloną w kącie dziewczynę, przywiązaną łańcuchem do nogi, aby mogła się swobodnie poruszać po celi. W środku był tylko twardy siennik, umocowany w podłogę, żeby nie mogła nim ciskać w kraty. Taca ze śniadania została zabrana, pewnie też dla bezpieczeństwa.
    Kiiri wyglądała, jakby spala, ale Tara wiedziała, że patrzy na nią ukradkiem. Ona również się w nią wpatrywała, zastanawiając się, gdzie podziała się ta pewna siebie, przemądrzała dziewczyna, która lubiła się wszystkimi rządzić.
   - Cześć – rzuciła swobodnie, jakby mijały się na szkolnym korytarzu, chociaż wtedy nie odzywała się do niej i uważała ją za wredną żmiję. Właściwie do tej pory tak o niej myślała, chociaż w tym stanie trudno było nie czuć do niej litości.
Nie doczekała się odpowiedzi, ani żadnej reakcji. Tara cmoknęła głośno.
- Dalej nie masz zamiaru się odzywać? Nie wiem, co ci ta Rairi nawmawiała, ale to my jesteśmy ci dobrzy. Chyba wiesz, że im szybciej powiesz wszystko, co wiesz, to odeślemy cię do domu? – Dziewczyna uniosła nieco głowę, ukazując mokrą od łez twarz. Mimo, że siedziała zamknięta w celi, Tara zadbała wcześniej, żeby ją wykąpano i ubrano w czystą sukienkę. Pilnowała też, żeby dostawała trzy posiłki dziennie. Przecież nie zamierzała być taka jak ona, chociaż robiła to głównie dla Ariel – Ten Ortis… Był dla ciebie aż taki ważny? Też służył Rairi?
Dziewczyna pokręciła lekko głową.
- Uparta jesteś, Kiiri.
- Mam na imię Kira – jej zachrypnięty głos był cichy i ostrożny, ale Tara i tak się uśmiechnęła.
- Właśnie, że Kiira. W końcu sobie przypomnisz.
Kiiri uniosła wyżej głowę i zaciskając usta, popatrzyła na nią uważnie, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Jednak Tara pomachała jej ręką i odeszła, zadowolona z siebie. Mijając dwójkę zwierzołaków, błysnęła do nich zębami.
- Możecie przekazać królowi, że zaczęła mówić.
Opuściła podziemne korytarze i w holu z ulga zaczerpnęła świeżego powietrza. Zerknęła przez uchylone wrota do sali tronowej, a widząc Ariel i króla pochylonych ku sobie i zajętych rozmową, pokiwała głową i w wesołych podskokach zaczęła kręcić się po zamku bez wyraźnego celu, pozostając niedaleko, w razie, gdyby skończyli.
Skręciła w następny korytarz i łukowatym przejściem wyszła na otwarty krużganek. Stanęła pod dachem i przeciągnęła się, obserwując padający deszcz, który z każdą chwilą przybierał na sile.
- No pięknie, a chciałam iść do miasta – mruknęła z niechęcią, kręcąc przy tym głową.
Dopiero po chwili zauważyła postać w płaszczu opierającą się o kolumnę, kilka kroków od niej. Od razu poznała białe włosy i smukłą sylwetkę. Stał do niej tyłem, zgarbiony, z jednym ramieniem przemoczonym od deszczu. Sprawiał wrażenie, jakby nie był świadomy jej obecności, chociaż znany był ze swojego wyostrzonego słuchu. Kręcił głową i mamrotał do siebie, jakby prowadził wewnętrzny spór. Obserwując go, Tara zmarszczyła brwi, czując jakby coś zimnego dotknęło jej pleców. Nawet, gdy zbliżyła się do niego, wciąż był pochłonięty sobą.
- Cześć Nox – odezwała się ostrożnie, dotykając jego ramienia.
Drgnął gwałtownie i odwrócił głowę tak szybko, że sama się przestraszyła. Jej serce zatrzepotało nerwowo niczym skrzydła ptaka, a żołądek ścisnął się niemal boleśnie. Zaledwie przez ułamek sekundy wydawało jej się, jakby w jego ciemnych oczach błysnęła czerwień, ale uznała to za przywidzenie. Lustrując ją wzrokiem z góry na dół, otworzył i zamknął usta, jakby jej nie poznawał. Wytrzymując jego badawcze spojrzenie, Tara aż dostała na ramionach gęsiej skórki.
- To ja, Tara – spróbowała nieco drżącym głosem i posłała mu słaby uśmiech.
Nox zamrugał, popatrzył jej w oczy, potem oparł się plecami o kolumnę i westchnął.
- Przecież… wiem – nigdy nie słyszała takiej niepewności w jego głosie, a już tym bardziej, żeby się jąkał.
- Wszystko w porządku? Źle się czujesz? – Teraz naprawdę zaczynała się martwić. Chciała dotknąć jego ręki, ale odsunął się i odwrócił głowę, wpatrując się w deszcz.
- Nic mi nie jest – kłamstwo zupełnie mu nie wychodziło – Nie musisz się… - zamilkł na kilka sekund, z widocznym wysiłkiem szukając właściwego słowa – martwić…
- Tara – podpowiedziała pospiesznie – Mam na imię Tara i wiesz, że mnie nie musisz okłamywać. Jeśli coś się dzieje…
Nox spojrzał na nią ze złością, aż wstrzymała oddech.
- Jeśli chcesz mi pomóc, to zostaw mnie w spokoju.
- Ale…
- To, że raz uratowałem ci życie, nic nie znaczy. Prawdę mówiąc irytujesz mnie.
- Ale, Nox…
- Idź sobie.
Ostatnie słowa rzucił niepodobnym do niego podniesionym głosem. Potem bezceremonialnie zniknął we wnętrzu zamku, zostawiając zdumioną Tarę przed ścianą deszczu. Stała tak nieruchomo jeszcze bardzo długo, zasłuchana w szum spadających kropel, zagłuszających niespokojne bicie serca.
Nie potrafiła zrozumieć, co robi nie tak. Z każdym dniem. zamiast zbliżać się do niego, oddalał się coraz bardziej, stając się dla niej czymś nieosiągalnym.
***

W sali tronowej panował lekki półmrok, ciszę przerywało jednostajne bębnienie deszczu o szyby. Przy długim stole zastawionym mapami i stosami papierów, siedziała tylko jedna osoba. Król chyba sądził, że wszyscy już wyszli i nikt na niego nie patrzy. Ze zgarbionymi ramionami, jedną dłoń opierał na stole i chował w niej twarz, drugą z zaciśniętą pięścią przyciskał do serca.
- Riva!
   Jej głos odbił się echem od wysokiego sklepienia, gdy podbiegła do niego i opadła przed krzesłem, z niepokojem chwytając w dłonie jego zaciśniętą pięść. Lewą ze znamieniem. Okazała się ciepła, wręcz gorąca, jakby właśnie wyjął ją z ognia. Miała wrażenie, że jej serce utknęło w gardle. Bała się spojrzeć na jego rękę, na pożerającą go czerń, na co była na siebie zła.
    - Źle się czujesz? Pomogę ci.
   Riva dopiero teraz na nią spojrzał, a widok jego bladej, wymizerowanej twarzy sprawił jej niespodziewany ból. Czy to możliwe, żeby przez te dwa dni jego twarz nabrała tak ostrych rysów, a kości policzkowe stały się tak bardzo zapadłe, czy po prostu wcześniej nie zwróciła na to uwagi? Miał podkrążone oczy, a dodatkowe zmarszczki sprawiały, że wyglądał jakby przez te kilka dni postarzał się o kilka lat.
   - To nic, jestem tylko zmęczony – zapewnił ją z nikłym uśmiechem, co było ewidentnym kłamstwem. Odsunął ją delikatnie, ale stanowczo i popchnął na najbliższe krzesło.
    Ariel, w ogóle nie przekonana, dotknęła jego czoła i aż wciągnęła głośno powietrze.
    - Masz gorączkę – stwierdziła z naganą – Dlaczego Nox ci nie pomógł?
    - Nie było go za zebraniu.
    - Więc ja…
   - Ariel – przerwał jej stanowczo, chociaż w jego głosie brakowało dawnej siły. Grymas bólu przemknął po jego twarzy, gdy pochylił się nad stołem, na którym spoczywała jej dłoń. Ujął ją teraz i już nie puścił, a kąciki ust wygięły się w uśmiechu, jakby tylko na to czekał. Jego palce były kruche i słabe, ale gorące. – Wiem, że się o mnie martwisz, ale wystarczająco już mi pomogłaś. Obiecuję, że później zawołam Noxa, ale teraz lepiej powiedz jak ty się czujesz. Nie sądziłem, że ktoś może tyle spać, ale chyba wyszło ci to na dobre. I przykro mi z powodu Sato. Jak tylko będziemy…
    - Wiem i dziękuję – wtrąciła pospiesznie ze ściśniętym gardłem. Na samą myśl o przyjacielu, miała ochotę wybiec z zamku, teraz, zaraz i szukać go choćby na końcu świata. – Argon obiecał, że go znajdziemy, więc muszę mu wierzyć. Inaczej już by mnie tu nie było.
    Riva pokiwał głową, chyba nie spodziewając się, że będzie tak opanowana. Gdy wodził po niej wzrokiem, widać w nich było aprobatę i coś, czego nie potrafiła nazwać. Widocznie naprawdę musiała wyglądać lepiej w sukienkach, chociaż osobiście ich nie lubiła. Dłuższą chwilę przyglądał się jej pasemkom, chociaż nie skomentował faktu, że zdobyła kolejny kamień, z czego chyba powinni się cieszyć najbardziej. To, jak na nią patrzył, przypomniało jej słowa Tary i nagle szalejący w nim ogień zdawał się przenosić na nią. Gorący kciuk głaskał jej nadgarstek, niemal parząc skórę. Czując, że robi się czerwona, odchrząknęła i odwróciła wzrok.
   - A ja czuje się znakomicie – odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie, po czym popatrzyła na rozłożone mapy i postanowiła zmienić temat – To o czym dyskutowaliście? Argon nawet nie wspominał o naradzie.
   - Bo w sumie nie było to aż takie ważne – puścił jej dłoń, co przyjęła z lekkim zawodem i przejechał palcami zmierzwione włosy. Od czasy, gdy spotkali się po raz pierwszy, urosły nieco, i teraz wilgotnymi kosmykami zwijały się na karku. Były czarne niczym skrzydła kruka, tak samo, jak Balara.
   - To, o czym dyskutowaliście? Przynajmniej poproszę o szczegółową relację, bo inaczej obrażę się, że jako Potomek nie zostałam zaproszona – miała nadzieję, że żartobliwy ton i zmiana tematu odsunął jej myśli o jego włosach i gorącym dotyku.
   Gdy przysunął do siebie dużą, szczegółową mapę Elderolu i postukał palcem w jeden punkt, pochyliła się nad nią i rozczytała, że wskazuje na De’Ilos, otoczone zielonymi lasami i łąkami. W ogóle wszystko było kolorowe i dokładnie ponaznaczane, nawet wioski. Niebieskie wstążki rzek przepływały miedzy polami i liniami oddzielającymi prowincje, wszystko miało swoją nazwę, nawet góry. Zauważyła Zielony Las, który istniał już tylko na tym papierze, pomyślała o Lunnie i opanował ja gorzki smutek.
    Riva również spochmurniał, a gdy zaczął mówić, ukrył pod stołem lewą dłoń, jakby sam nie chciał na nią patrzeć.
    - Dyskutowaliśmy głównie o bitwie w De’Ilos – zrelacjonował jej przebieg spotkania, chociaż mówił zwięźle i używał krótkich zdań. Ariel chciała mu nawet powiedzieć, żeby się oszczędzał, bo widziała, że nawet mówienie go męczy, ale nie przerywała mu, kierowana ciekawością. – Mogliśmy ocalić część mieszkańców, ale ostatecznie Balar zrównał miasto z ziemią – wymawiając imię brata, jakby coś utknęło mu w gardle, zacisnął pięść i stuknął nią w mapę – Argon i Reeth mają się tam udać, ale nie sądzę, że cokolwiek tam zastaną, poza zgliszczami.
    Ariel w zamyśleniu przejechała palcem po zielono brązowym lesie. Przed oczami miała Sato i jego bursztynowe, błagalne spojrzenie.
    - To nieco dziwne, że zabił nawet własnych ludzi.
    - Pewnie uznał, że będą niewielka ofiarą – Riva pokręcił głową i osunął się na krześle, kierując spojrzenie gdzieś w górę – Wysyła na nas armie, żeby nas wykończyć, zanim jego Pan się uwolni. Zwykli ludzie się dla niego nie liczą. Wszystkich traktuje z góry, jakby myślał, że jest królem. Jakby miał w ogóle do tego prawo.
    Jego twarz znów wykrzywił ból, ale inny niż ten fizyczny, o czym świadczyła gorycz w głosie. Ariel miała ochotę go przytulić i jakoś pocieszyć, ale wiedziała, że to nie zwróci mu brata, ani rodziców, których zabił. To było coś, o czym nie da się zapomnieć i tak łatwo się z tym pogodzić.
    Nie usuniemy z jego dłoni znamienia Kruczego Króla. Zawsze nim będzie, nawet, jeśli używa tej Mocy do niszczenia i zabijania. Zawsze też będzie twoim bratem, cokolwiek zrobi i gdziekolwiek będzie. Dlatego nie potrafiłam pozwolić mu umrzeć.
    To były bolesne słowa, dlatego zamiast powiedzieć to na głos, z troską dotknęła jego ramienia.
   - Nie możemy nic zrobić z tym, czego nie da się zmienić, ale wciąż możemy walczyć i go powstrzymać. – Riva spojrzał na nią, na jej pewny uśmiech i determinację w oczach.
    - O tym też rozmawialiśmy. Podejrzewamy, że jego następny cel to Malgaria.
- Też tak myślę – skinęła głową – Ale skoro wiemy gdzie zaatakuje, możemy się przygotować.
- Wzmocnimy tarczę wokół miasta i wzmożemy czujność. Zakon Kruka będzie patrolował mury i chyba tylko tyle na razie możemy zrobić. Argon postara się zebrać ludzi, chociaż to nie będzie żadna armia. Nasze główne siły zginęły w De’Ilos, elfów już na nie ma, a krasnoludy, które miały do nas dotrzeć...zginęły.
Otworzyła szeroko oczy, porażona tą informacją.
- Co? Skąd wiesz?
- Argon ich znalazł zaraz po bitwie – odparł wypranym z emocji głosem, twardym wzrokiem wpatrując się w mapę – Martwiliśmy się, że powinni już dotrzeć do Malgarii i okazało się, że Wielki Grod i jego armia, zostali zamordowani już jakiś czas temu.
- To jego sprawka, prawda? – Nie miała nawet siły wymówić jego imienia, tak bardzo była wściekła. Cokolwiek próbowali robić, on niszczył to w minutę. Na myśl o krasnoludach, którzy wywabieni z gór zaklęciem Posłuszeństwa, zostali uwolnieni przez Rivę i byli gotowi go wesprzeć, bezsilna złość i żal niemal się w niej zagotowały.
- Jego, albo Rairi. W każdym razie nie mamy w sumie żadnych sojuszników i nie możemy... - Przerwał, westchnął ciężko i zwiesił głowę - Ja nie mogę. Nie mam siły z nim walczyć.
   - Ale ja mogę. Będą twoją tarczą i twoją siłą – odparła szybko ze zdecydowaniem – Chcę cię chronić i wiem, że potrafię – nie sądziła, że te słowa przyjdą jej tak łatwo, ale naprawdę tak czuła. Widząc tego kruchego, nie poddającego się śmierci mężczyznę, miała ochotę chronić go własnym życiem.
   - Och, Ariel – ze smutnym uśmiechem wyciągnął rękę i pogładził jej włosy, wsuwając palce między pasemka. Przez chwilę przyglądał się im w zamyśleniu – Jesteś taka podobna do swoich rodziców.
    - To chyba dobrze, co?
    - Zdecydowanie. Masz ich najlepsze cechy, łącznie z odwagą i walecznością. Ty i Argon również jesteście tacy sami. Oboje chcecie mnie chronić, a przecież nie jestem dzieckiem.
   - Ale jesteś naszym królem – odparła z mocą, spoglądając mu prosto w oczy – Nie mówię tego z obowiązku, ale dlatego, że tak chcę. Widocznie Argon czuje podobnie, a zresztą jesteś dla niego jak brat. A rodzina powinna trzymać się razem i chronić się nawzajem – Riva uniósł brwi i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale właśnie wtedy powagę na jej twarzy zastąpił szeroki uśmiech i pociągnęła się za kolorowe kosmyki – Poza tym widziałeś? Zdobyłam kamień ziemi, więc teraz już nikt mnie nie pokona. Właśnie mam zamiar wypróbować nową Moc.
    - To będzie ciekawe. Mogę popatrzeć?
   - Pod warunkiem, że usiądziesz grzecznie na słońcu i nie będziesz się ruszał.
   - Ale przecież nie ma słońca – zerknął na okna, za którymi z ciemnych chmur padał coraz mocniejszy deszcz.
   - Tym się nie kłopocz, Wasza Wysokość – Ariel mrugnęła do niego okiem, pociągnęła go z krzesła i podtrzymując za ramie, ruszyli do otwartych wrót.
   - Widzę, że nie mam, co się z tobą spierać – rzucił z rezygnacją, kiedy bezskutecznie próbował iść o własnych siłach.
   - Nawet nie próbuj. Kiedy mówię, że masz odpoczywać, to nie chcę słyszeć wymówek, że nie masz czasu. Od tego masz doradców, żeby wykonywali za ciebie pracę.
   - Jak sobie życzysz, moja tarczo – spojrzał na nią, a wypowiedziane zdanie spłynęło na nią ciepłą falą, od której aż poruszyły się jej schowane skrzydła.
     Właśnie tak. Będę jego tarczą, bronią i nie pozwolę mu umrzeć.
W zamian dyskretnie obniżyła jego gorączkę i przelała w jego słabe ciało trochę energii. Riva wyprostował się, jakby w jednej chwili zdjęto z jego ramion ciężar bólu, a z twarzy zniknęły zmarszczki i całe napięcie. Wiedziała, że to tylko chwilowe, ale aż sama poczuła się lepiej. Zerknął na nią ze zmarszczonym czołem, ale wbrew jej obawom, nie skomentował tego, tylko zapytał:
- To jak właściwie udało ci się uciec Balarowi?
Przez wydarzenia w De’Ilos zapomniała nawet o tym, co było wcześniej, więc to pytanie nieco ją zaskoczyło. Milczała przez chwilę, gdy tymczasem minęli podwójne wrota i znaleźli się w rozległym holu, teraz pustym i cichym. Gdy szli między kolumnami w stronę wyjścia, ich kroki odbijały się echem od grubych murów. Ariel w zamyśleniu patrzyła pod nogi, na ciemną, lśniącą posadzkę, z niechęcią przypominając sobie wizytę w wieży Gathalaga, widok jego czarnej duszy, ucieczkę, walkę i ból, gdy wycinała sobie znamię z ramienia. Na wspomnienie jego warg na swoich ustach pod wodą, aż przymknęła oczy i wzdrygnęła się ze wstrętem.
Mogłam go tam zostawić, żeby umarł. Gdybym mu nie pomogła, De’Ilos dałoby się jeszcze uratować i nie zginęłoby aż tyle ludzi. I nie porwałby Sato.
Nagle poczuła na sobie ciężar winy i odpowiedzialności za to, co się stało. Jedna decyzja spowodowała nieodwracalne szkody, jeszcze więcej śmierci i zniszczenia.
Gdyby mogła cofnąć czas, nie złapałaby jego ręki, gdy ranny, wpadał do wody.
- Ariel? Coś się stało?
Wzdrygnęła się, gdy poczuła na dłoni ciepłe muśnięcie palców Rivy i spojrzała na niego gwałtownie, powracając do rzeczywistości.
- Tak, w porządku.
- No, więc powiesz mi jak ci się udało…
- To nie było trudne – przerwała mu, może zbyt szybko i machnęła lekceważąco ręką – Nauczyłam się z nim walczyć, a zresztą nie ma szans z moją Mocą żywiołów – nie zamierzała mu mówić wszystkiego, bo to by było zbyt trudne i jeszcze bardziej by go zraniło.
- Trzeba przyznać, że nie znam drugiej takiej wojowniczki – rzucił ze śmiechem – To ja powinienem cię bronić i martwić się o twoje bezpieczeństwo, ale ciągle jest odwrotnie.
Ariel żartobliwie uszczypnęła go w ramię.
- Tylko nie mów nic o męskiej dumie, czy coś takiego. Skoro mój brat może cię bronić, to ja również. I nie chcę słyszeć, że jestem dziewczyną i to ja mam czekać, aż dzielny wojownik mnie uratuje. Jestem Potomkiem Liry i zamierzam was wszystkich ochronić, chociażbym miała osobiście przedstawić Gathalaga śmierci.
Po tej wojowniczej, pełnej pasji przemowy, Riva patrzył na nią, jakby zabrakło mu słów. Zatrzymał się przy jednej z kolumn i trzymając ją za rękę, powoli pochylił się ku jej twarzy.
- Naprawdę jesteś niesamowita – wyszeptał, owiewając ją swoim ciepłym oddechem. Pachniał mydłem i świeżym powietrzem, jakby dopiero, co wrócił z długiego lotu – Gdybyś tylko wiedziała…
Ariel załomotało serce, gdy zdała sobie sprawę, że zaraz ją pocałuje. Pochylił się jeszcze bardziej, a ona wstrzymała oddech, gdy pogrążony w półmroku korytarz skurczył się do jego bladej twarzy i wpatrzonych w nią tych niesamowitych jasnych oczu.
- O tu jesteście!
Tara niespodziewanie wparowała pomiędzy nich i ze swoją zwykłą żywiołowością chwyciła ją za ramię. Riva odsunął się jak oparzony, wyraźnie rozczarowany, ale po chwili uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Już koniec narady, Wasza Wysokość? – Zwróciła się do niego wesoło, chyba w ogóle nieświadoma, że coś im przerwała.
- Co? Tak.
- A ty gdzie byłaś? – Zwróciła się do przyjaciółki neutralnym tonem, powstrzymując się od śmiechu.
- Zajrzałam do Kiry i Wasza Wysokość, możesz już spróbować z nią porozmawiać. Sądzę, że zacznie mówić. Szukałam też Noxa, ale chyba gdzieś poszedł – Riva zmarszczył czoło, ale nie miał szansy nic powiedzieć, bo przy Tarze jak zawsze trudno było wtrącić, choć słowo – A wy gdzie idziecie? Chyba nie na ten deszcz? Zapowiada się ponury dzień, a ty przecież Ariel miałaś wypróbować nową Moc.
- Właśnie idziemy do ogrodu to zrobić, chcesz popatrzeć? – Udało jej się w końcu odezwać.
- W taką pogodę? – Tara zrobiła przerażoną minę, na co Ariel uśmiechnęła się i wymieniła z Rivą szybkie spojrzenie.
- Tak właśnie. Chodź, będzie ciekawie.
Tym razem to ona chwyciła przyjaciółkę za ramię, drugą ręką pociągając Rivę i zdecydowanym krokiem ruszyła ku wyjściu.
Gdy stanęli w otwartych wrotach na szczycie schodów, świeży podmuch powietrza porwał jej włosy i rozsypał na plecach. Niebo spowijały ciemne chmury, ale choć deszcz siekł coraz bardziej zaciekle, nie spadła na nich ani jedna kropla.
Ariel spojrzała w niebo i wzięła głęboki wdech. Na jej życzenie już po chwili przestało padać, a chmury rozproszyły się jak za dotknięciem niewidzialnych dłoni, ukazując błękitne niebo. Ciepły blask słońca otulił cały zamek i ich trójkę.
- Ktoś zamawiał słońce? – Rzuciła wesoło, wystawiając twarz na złote promienie, a wcześniej zerkając na boki, żeby zobaczyć ich miny.
- Kocham cię, dziewczyno! – Tara cmoknęła ją w policzek, po czym ze śmiechem zbiegła ze schodów i z rozpostartymi ramionami zaczęła kręcić się w kółko po wilgotnej trawie, niczym małe dziecko.
Riva roześmiał się cicho i mrużąc oczy, patrzył w niebo.
- Twój ojciec nie zmieniał tak łatwo pogody i zapominam, że dla ciebie to nic takiego – odetchnął głęboko, wciągając w płuca świeże, pachnące jeszcze deszczem powietrze.
- Wszyscy potrzebujemy dzisiaj słońca.
Jego ciepłe palce otoczyły jej dłoń, opuścił głowę i uśmiechnął się do niej czule. W jasnym blasku dnia był samą bielą i czernią. Chociaż nie miał już gorączki, cały emanował ciepłem i nagle pomyślała o Balarze, który był niczym góra lodowa, zimny do szpiku kości.
    W porównaniu z bratem, Riva był słońcem. Ten ciepły blask emanował nie tylko z jego ciała, ale również z uśmiechu i oczu, teraz roziskrzonych i skupionych na niej.
    - Chodźmy, najpierw znajdziemy dla ciebie ławkę.
    Trzymając się za ręce, zeszli ze schodów do Tary, która na ich widok wyszczerzyła zęby i tanecznym krokiem poszła przodem, przystając, co i raz przy krzewie róż czy rabatach kwiatów. Mruczała przy tym jakąś piosenkę, a ponieważ dzień zrobił się tak piękny, Ariel nie miała nawet ochoty jej uciszać. Wiedziała, że ta beztroska chwila nie będzie trwała długo, dlatego zamierzała się nią po prostu cieszyć.
    Wszędzie skrzyły się w słońcu krople rosy, wyciskając z trawy i kwiatów soczyste barwy. Nie spiesząc się, dotarli w głąb rozległego ogrodu, otoczonego krzewami i ozdobnymi drzewkami. Riva od razu opadł na ławkę, stojącą na słońcu i rozparł się na niej demonstracyjnie, przyrzekając, że nigdzie się stąd nie ruszy przynajmniej do obiadu.
    - To, co zamierzasz zrobić? – Zapytał, a jej nie umknął fakt, że w tym czasie ukrył lewą rękę w głębi długiego rękawa.
   - W sumie to nie wiem… - Ariel rozejrzała się i w zamyśleniu postukała palcem w policzek.
   - To żywioł ziemi, prawda? – Mimo, że trawa wciąż była wilgotna, Tara usadowiła się na ziemi i skrzyżowała przed sobą nogi. Dzisiaj miała na sobie intensywnie pomarańczową sukienkę, przewiązaną szerokim pasem ze sztyletem u boku – Może spróbuj ją poruszyć, czy coś.
    - Tylko nie zniszcz kwiatów, bo ogrodnicy by ci tego nie darowali – dodał ze śmiechem Riva.
     Przez parę minut w milczeniu obserwowali Ariel, która chodziła w ta i z powrotem, niezdecydowana. Do tej pory była tak podekscytowana samym faktem, że zdobyła kolejny kamień, że nie zastanawiała się zbytnio nad tym, jaką posiada Moc. Jakoś wcześniej zawsze wiedziała, co robić instynktownie, więc…
    Tara w końcu nie wytrzymała i prychnęła głośno.
   - To stwórz jakiś kwiat. Może być byle jaki.
    - Myślisz, że to zadziała?
   - Dlaczego nie? Skup się, ziemię masz pod nogami. Możesz kontrolować wszystko, co w niej rośnie.
    Ariel spojrzała na Rivę, który obserwował ją uważnie, a teraz skinął głową. W pełnym świetle jego bladość i podkrążone oczy były jeszcze bardziej widoczne, chociaż sam wydawał się teraz silniejszy.
    - No dobrze. Jakiś kwiat – mruknęła pod nosem, kucnęła tam gdzie stała i położyła dłoń na ziemi.
    Bez trudu zlokalizowała w sobie źródła Mocy kamieni, gorejące w niej złotym i błękitnym ogniem. Szybko też odkryła trzeci płomień, ciemny, niemal czarny, mniejszy, ale bardziej skupiony. I jeśli tamte dwa były raczej ciepłe, ten był chłodny, niósł też specyficzną woń trawy i lasu.
   Gdy zbliżyła się do nowego źródła Mocy, zupełnie jakby uaktywnił się w niej nowy zmysł. Jeszcze nigdy nie czuła ziemi pod nogami tak wyraźnie, pulsującej życiem, siłą i milionami emocji. Każda grudka, każde źdźbło trawy, najmniejszy korzeń, czy zamieszkujące ją żyjątka, zdawały się ją nawoływać, szeptać i opowiadać o każdym zakątku świata.
    Kamień trwale połączył ją z ziemią i wszystkim, co w niej żyło.
    Z wrażenia aż zaczerpnęła tchu, a gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że tam, gdzie dotknęła ziemi, coś się w niej poruszyło. Tara wydała cichy okrzyk zachwytu, razem z Rivą pochylili się nad nią i teraz we trójkę obserwowali jak z malutkiego pączku wyrasta łodyga i rozwija się biały, polny kwiatek. Trwało to zaledwie kilka sekund i było to niczym drobny, pokrzepiający na duszy cud życia. Już po chwili wokół nich zaroiło się od niebieskich, żółtych i białych kwiatów, aż utonęli w kolorowym kobiercu.
    Lekki wiaterek zakołysał trawą, a Tara klasnęła radośnie w ręce i zaczęła tańczyć wesoło po tym kwietnym dywanie.
    - Ale super! Teraz nie potrzebni nam ogrodnicy.
    Riva z rozbawieniem, ale też pewną dumą, musnął palcami delikatne płatki.
    - Lepiej nie powiem im, że teraz ktoś lepiej od nich zna się na ziemi.
    Kołysząc się na piętach, Ariel objęła ramionami kolana i w zadumie wpatrywała się w to, co stworzyła. Od tego, co udało jej się stworzyć, znacznie bardziej interesowało ją to, co czuła.
    Pulsowanie. Życie.
    Szepty z głębi ziemi.
    Nawet kroki przechodzących gdzieś w pobliży ludzi.
    - Więc, gdy zjawi się wróg, pomacham mu przed nosem bukietem kwiatów i połaskoczę po nosie, aż zamęczy go kichanie – mruknęła w zamyśleniu, z uniesionym kącikiem ust.
    - Zawsze możesz zasypać go tonem płatków – zasugerowała Tara, gestykulując przy tym rękami – Balar chyba nie trawi innego koloru niż czarny, więc z pewnością przeżyje katusze, gdy zaatakujesz go tyloma kolorami.
    Ariel parsknęła śmiechem, gdyż wyobrażenie sobie Balara wśród wesołych, barwnych kwiatów wydawało się wręcz absurdalne.
    - Nie zapominaj, że żywioł ziemi, to nie tylko kwiaty – zwrócił się do niej Riva, uświadamiając ten oczywisty fakt – Możliwość kontrolowania roślin, to tylko początek.
    Uśmiechnął się lekko, na co odpowiedziała tym samym i skinęła głową. Zawsze wiedziała jak korzystać ze swojej Mocy, dzięki dodatkowemu kamieniowi, Trzeciemu Oku. Teraz też instynkt uspokajał ją, że gdy przyjdzie czas, będzie wiedziała. Bez treningów, bez żmudnego studiowania ksiąg, czy nieudanych prób. Kamienie Liry łączyły jej wolę z płonącą w jej żyłach Mocą, więc nie było mowy, by cokolwiek poszło nie tak.
    - Tak, macie rację. Dziękuję – odezwała się w końcu, ciesząc się, że są tu z nią i wspierają samą obecnością.
    - To, co? – Tara wyprostowała się i popatrzyła na nich z góry, rozciągając ramiona – Jakiś jeszcze pokaz?
    Ariel zamierzała skinąć głową, ale gdy napotkała jasnoszare tęczówki Rivy, zamarła.
    Nie wiedziała, czy zobaczyła to w jego oczach, czy w swojej głowie, ale obraz, który na krótką chwilę przesłonił jej cały świat był jak najbardziej realny. I zmroził jej krew w żyłach.
    Balar z rozwianymi czarnymi włosami i powiewającym za nim płaszczem, stał na skraju urwiska i zaciskał ramię na gardle związanego, szaro - brązowego wilka. Bursztynowe ślepia z udręką niemożności przemiany zdawały się patrzeć prosto na nią.
    Obraz zniknął równie nagle jak się pojawił. Ariel zachwiała się niczym ogłuszona, jakby dostała cios w głowę. Właśnie zastanawiała się, czy to kolejna wizja, kiedy usłyszała znajomy głos:
    Jesteśmy całkiem niedaleko, znajdziesz nas. I jeśli nie chcesz zobaczyć swojego kundla w kawałkach, lepiej przyjdź sama.
    - Ariel, wszystko w porządku?
    Król pochylił się nad nią i dotknął ramienia, przypatrując się jej twarzy ze zmarszczonymi brwiami.
    - T..tak – wstała na trzęsących się nogach i odsunęła się. Chociaż było ciepło, drżała na całym ciele, jakby teraz ona dostała gorączki. Zacisnęła pięści, chowając je w fałdach sukienki – Ja… przypomniałam sobie, że miałam spotkać się z Lunną. Czeka na mnie w bibliotece – kłamstwo przyszło jej z wielkim trudem, głos ją zawodził.
    Na szczęście oboje zdawali się tego nie zauważyć.
   - No trudno – Tara westchnęła z rozczarowaniem - To innym razem…
    - Tak, na pewno – rzuciła pospiesznie, odwróciła się, unikając spojrzenia Rivy i pobiegła do zamku.
    Z trudem łapała powietrze, serce waliło jak młotem, jakby miało wyskoczyć z piersi. Biegnąc, co sił przez ogród mogła myśleć tylko o tym, żeby zdążyć, żeby Sato żył.
    Na szczęście po drodze nikogo nie spotkała, bo pewnie musiałaby się tłumaczyć gdzie się tak spieszy. Powietrze wirowało wokół niej, jakby samo siebie, targając jej sukienką i rozwiewając włosy.
     Sato, już do ciebie idę. Wytrzymaj jeszcze chwilę!
   W zamku ledwo zwracała uwagę na służbę, dysząc ciężko, pokonywała po kilka stopni na raz, głośno stukając butami o posadzkę. Nie chciała, żeby ktoś ją widział, jak odlatuje, dlatego musiała udawać, że naprawdę biegnie do biblioteki.
    Na drugim piętrze natknęła się na Noxa, a właściwie o mało na niego nie wpadła. Półelf również wydawał się pogrążony we własnych myślach, a na jej widok zrobił zaskoczoną minę, jakby wybudził się z głębokiego snu. Rozejrzał się po korytarzu nieco nieprzytomnie i przesunął dłonią po włosach.
    - Gdzieś się spieszysz? – Zapytał sennym głosem, wpatrując się w jej zaczerwieniona twarz i rozwiane włosy.
    - Yyy…tak, do biblioteki – uśmiechnęła się z przymusem, minęła go i machnęła ręka – Możesz coś dla mnie zrobić i udawać, że mnie nie widziałeś?
    - Ale dlacze…
    - To taka zabawa z Tarą – wyjaśniła na poczekaniu, odwróciła się i odbiegła korytarzem, modląc się, żeby nie pobiegł zaraz do Argona.
    Wiedziała, że gdyby ktokolwiek dowiedział się, co zamierza zrobić, nie pozwoliliby jej na to. A ponieważ teraz nic by ją nie powstrzymało, musieliby ją zamknąć w celi i zakuć w łańcuchy. Argon obiecał, że pomyślą jak mu pomóc, zapewniał, że Sato nic nie będzie. Ale nawet on nie wiedział ile przyjaciel dla niej znaczył. A Ariel była pewna, że Balar nie żartuje i bez względu na wszystko nie mogła zignorować obrazu, jaki jej przesłał i groźby.
    Zdyszana, wtargnęła do pustej komnaty, której okno wychodziło w przeciwną stronę niż ogród. Otworzyła je na oścież, weszła na parapet i skoczyła. Rozłożyła skrzydła i wzniosła się w niebo, opuszczając mury zamku i Malgarię. Popędzana wiatrem, skierowała się na wschód, prosto do miejsca, które jej wskazał. Do Sato.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych