Wszyscy jak na komendę odwrócili się
w stronę bramy, w której stanął zgarbiony Riva, uśmiechając się
do nich blado. Kilka kroków za nim stał Nox, który na spojrzenie
Białego Kruka, zrobił bezradną minę.
- Nie potrafiłem go zatrzymać.
- Zobaczyłem was w oknie i musiałem
przyjść. Nie mogę wiecznie się chować.
Mówiąc to, odnalazł wzrokiem Ariel
i wyprostował się raptownie, jakby w jednej sekundzie opuściło go
całe zmęczenie. Chociaż był blady i miał cienie pod oczami, na
szczęście nie wyglądał na rannego.
Ariel wciągnęła głośno powietrze,
a jej serce zadudniło głośno, niemal boleśnie. W krótkim ułamku
sekundy miała wrażenie, że ma przed sobą Balara, jednak to była
tylko chwila. Jedyne, co ich łączyło to czarne włosy i drobne
szczegóły w rysach twarzy. Poza tym nie było wątpliwości, że
przed sobą jego młodszego brata. Drobny i blady, zdawał się
jeszcze bardziej kruchy i przygnieciony troskami niż ostatnio.
- Riva – szepnęła cicho i
dostrzegła, że w tej samej chwili jego usta również wymawiają
jej imię.
Nie sądziła, że tak bardzo za nim
tęskniła, dopóki go nie zobaczyła. Pędziła tu dla Argona i
reszty wojowników, martwiąc się, czy nic im się nie stało, ale
tak naprawdę widok żadnego z mężczyzn nie uradował jej tak, jak
widok Kruczego Króla.
Stojąca obok niej Tara, pisnęła
głośno i popędziła w stronę bramy. Ktoś roześmiało się na
widok rozszerzonych oczu Noxa i konsternacji na jego twarzy, kiedy
zrozumiał, że biegnie prosto na niego. Mimo, że przyjaciółka
pierwsza ruszyła się z miejsca, Ariel była od niej szybsza.
Poszybowała nad ulicą, nawet nie rozkładając skrzydeł i
zatrzymała się tuż przed Rivą. Kilka sekund później Tara
rzuciła się na szyję Noxa, który bezskutecznie próbował się od
niej uwolnić, a nikt też nie kwapił się, by mu pomóc.
Ariel uśmiechnęła się na widok tej
dwójki, po czym przeniosła zielone oczy na Rivę. Przyglądał się
jej uważnie, z trudnym do ukrycia zachwytem, jakby jeszcze
niedowierzał, że stoi tu przed nim, w samym sercu płonącego
miasta. Jej serce wciąż biło jak szalone, miała ochotę go
dotknąć, przytulić, ale nagle chwyciły ją wątpliwości czy
powinna. Może bardziej wypadało się pokłonić? Czasem zapominała,
że jest królem, a nie tylko zwykłym przyjacielem, jak Sato. Poza
tym czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.
- Jesteś - odezwał się w końcu
cicho, lekko ochrypłym głosem.
Skinęła głową z szerokim
uśmiechem.
- Tak. Uciekłam mu.
- I nic ci nie jest?
- Wątpiłeś we mnie, Wasza Wysokość?
– Przekrzywiła głowę z drwiną w głosie – W końcu jestem
Potomkiem Liry. Dowiedziałam się, że potrzebujecie pomocy, więc
przybyłam na ratunek.
Jego jasnoszare oczy, do tej pory
matowe, rozświetlił słaby blask. Był tak blady, że patrzyło się
na niego z bólem. Zdawało się, że byle podmuch go przewróci i w
Ariel nagle zrodziła się rozpaczliwa potrzeba chronienia go, nie
tylko dlatego, że był ich królem.
Stali tak naprzeciwko siebie, aż w
końcu to on ją przytulił. Złożył głowę w zagnębieniu jej
szyi i odetchnął głęboko, wdychając słony zapach morza. Jej
ramiona objęły jego szczupłe ciało tak naturalnie i swobodnie,
jakby robiły to miliony razy. Pewnie tak było, ale ciemność wciąż
broniła dostępu do tych cennych wspomnień ich wspólnego
dzieciństwa.
Gdy go dotknęła, od razu wyczuła
jak bardzo jest słaby. Trucizna coraz bardziej wyniszczała jego
ciało, spowalniała pracę wszystkich narządów, szczególnie
serca, które co prawda biło teraz przyspieszonym rytmem, ale jakby
z pewnym wysiłkiem.
- Umierałem ze strachu. Miałem
wrażenie, że brakuje mi powietrza, ale już jest dobrze. Uratowałaś
mnie.
Zarumieniła się lekko od tych słów,
jednak teraz niepokoiło ją coś innego.
Odsunęła się i tak, by inni tego
nie widzieli, chwyciła jego lewą dłoń i odwinęła nieco rękaw.
Czarne wstążki żył i kleksy zlewały się teraz w jedno, niczym
pochłaniająca go bezdenna pustka.
Ariel sapnęła ze zgrozą, a Riva
delikatnie odsunął jej rękę, z powrotem zasłaniając
ramię długim rękawem. Pocierając kciukiem jej nadgarstek
uśmiechał się lekko, w marnym geście pocieszenia. I tak poczuła
pod powiekami piekące łzy, a w gardle tak potworny uścisk, że z
trudem mogła przełknąć ślinę.
- Jest źle, prawda? – Każde słowo
bolało, gdy walczyła ze łzami.
Król wciąż trzymał jej dłoń,
kiedy drugą ręką delikatnie otarł pierwszą, gromadzącą się w
oku łzę.
- Wciąż mam… mamy trochę czasu.
- Gdybyś nie użył tyle Mocy,
miałbyś go więcej. Sam się tak urządziłeś – Argon podszedł
do nich bezgłośnie i teraz patrzył na Rivę surowo, ze
zmarszczonym czołem, niczym dorosły na nieposłuszne i krnąbrne
dziecko.
Riva zacisnął szczęki i odwdzięczył
się podobnym, zawziętym spojrzeniem.
- Musiałem jakoś pomóc ludziom.
Oczekujesz, że schowam się w ciemnym kącie i grzecznie będę
czekał, aż ktoś pozwoli mi wyjść, jak jakiś tchórz? Jestem
królem, więc…
- Jesteś królem, więc muszę dbać
o twoje bezpieczeństwo – przerwał mu ostro, a Ariel odczuła jego
gniew, niczym cios. Jednak patrząc teraz na Argona, widziała, że
za złością czai się również strach o przyjaciela i frustracja,
że w tym jednym nie może mu pomóc.
- Wygląda, więc na to, że nie
nadaję się na króla. Nie jestem nawet w stanie chronić swoich
ludzi – rzucił z westchnieniem Riva i spuścił głowę, garbiąc
się jeszcze bardziej – Jestem żałośnie słaby i bezradny jak
dziecko – zerknął na znamię kruka na lewej dłoni i zacisnął
ją w pięść.
Ariel zdawało się, że pióro jakby
straciło swój kształt i zaczęło się rozmywać, chociaż może
to przez bliznę wyglądało na zniekształcone. Nagle zakręciło
jej się lekko w głowie, i zamrugała ciężkimi powiekami, próbując
odegnać zmęczenie. Dopiero teraz zaczęła odczuwać skutki walki i
intensywnego lotu, jednak na odpoczynek przyjdzie czas później.
- To trucizna cię zabija – Argon
zmienił nagle ton na łagodniejszy i dotknął jego ramienia, z
wyraźnym współczuciem i już bez złości – To ona pozbawia cię
Mocy, nie zapominaj o tym. Powinieneś teraz odzyskać energię.
Prosiłeś już o pomoc Noxa?
Popatrzyli na półelfa, który
słuchał paplaniny Tary z bezradnie otwartymi ustami, jakby chciał
jej przerwać, ale nie miał kiedy. Riva uśmiechnął się kącikiem
ust i pokręcił głową.
- Nox i tak zużył dzisiaj zbyt dużo
energii. Nie chcę go obciążać, tym bardziej, że nie jestem
ranny.
- Ale słaby – zauważyła Ariel,
przykuwając ich uwagę – Pozwolisz?
Nie czekając na zgodę, mocniej
zacisnęła palce na jego dłoni i nakarmiła jego ciało sporą
dawką energii, pobierając ją z obu kamieni. Już wcześniej
zauważyła, że ich Moc nie słabnie, ani się nie zużywa, co
dawało jej praktycznie nieograniczone możliwości. Nie oznaczało
to, że jej własna energia była również niewyczerpalna, po prostu
zużywała ją nieco wolniej. Może, dlatego wciąż trzymała się
na nogach, mimo, że jej ciało domagało się snu.
Jego puls od razu stał się żywszy i
lżejszy, na twarz wystąpiły kolory. Riva wyprostował się, w jego
jasnych oczach znów pojawił się intensywny blask.
Argon zamrugał, a potem spojrzał na
Ariel z wdzięcznością i zadowoleniem, jakby to jego uleczyła.
- Tego mu było trzeba.
- O tak, twierdziłbym, że to
niewiarygodne, gdybym już raz tego nie przeżył – Riva poruszył
ramionami z wyraźnym ożywieniem, cmoknął ją w czoło i
uśmiechnął się w taki sposób, że wszystko w niej stopniało –
Działasz cuda, Ariel. Teraz mógłbym zmierzyć się nawet z
Balarem.
- Nie przesadzaj – Argon natychmiast
przygasił jego zapał - To, że czujesz się lepiej, nie oznacza, że
możesz korzystać z Mocy. Nadal musisz się oszczędzać.
Riva posłał mu pochmurne spojrzenie
i przewrócił oczami.
- Ty zawsze wiesz jak zepsuć mi
humor. Sądzę, że i tak niedługo się tu zjawi, by dopilnować
swojej armii.
Ariel pokręciła głową.
- O to nie musicie się martwić –
na widok ich zaskoczonych min, uśmiechnęła się tajemniczo –
Mogę was zapewnić, że Balar tu nie przyleci.
- Co mu zrobiłaś? – Argon uniósł
brwi, wpatrując się w nią z nieukrywanym podziwem i ciekawością.
- Powiedzmy, że… został uziemiony
– wzruszyła ramionami, tłumiąc narastający w piersi śmiech.
Ich zdumienie naprawdę ją rozbawiało.
- Hmm, czy jest coś, czego nie
potrafisz? – Zadumał się Riva i niby od niechcenia odgarnął z
jej twarzy poskręcane i brudne kosmyki.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, że to
właściwie nie jej zasługa, zbliżył się do nich Nox, z Tarą,
uwiązaną jego ramienia. Półelf chyba udawał, że jej nie
zauważa, granatowe oczy zdawały się nienaturalnie duże na bladej,
spiętej twarzy. Skinął głową królowi, obrzucając resztę
krótkim spojrzeniem.
- Nephile są coraz bliżej, a ogień
dalej się rozprzestrzenia – zawiadomił bezbarwnym głosem – Nie
powinniśmy tu dłużej zostawać.
- Więc co robimy? – Zapytała Tara,
chociaż było jasne, że jest gotowa do walki.
-
Ustaliliśmy, że…
- Ja to załatwię – Ariel przerwała
bratu, ale z uwagą patrzyła na króla – Zaufajcie mi. Wiem jak
poradzić sobie z ogniem i tymi nephilami. Musicie tylko opuścić
miasto.
Riva zmarszczył brwi, z namysłem
zaglądająć jej prosto w oczy.
- Dasz sobie radę? – Zapytał w
końcu, zanim Argon zdążył zaprotestować.
- Przecież jestem Ariel, prawda? –
Zrobiła przekorną minę, po czym zaraz spoważniała – Przekażesz
wszystkim? Nie mamy czasu, żeby się teraz spierać.
- Czy to naprawdę konieczne – Argon
westchnął z rezygnacją – Nie musisz sama…
Ariel uspokajająco ścisnęła go za
rękę, blask w jej oczach był niczym płomienie spalające miasto.
- Zrobiliście już swoje, teraz czas
na mnie. Ochronię was, Argonie – dodała ciszej, ale z tą samą
stanowczością, a jemu nie pozostało nic innego, jak niechętnie
się zgodzić.
- Dobrze więc – Riva przeczesał
dłonią zakurzone, zmierzwione włosy, przywołał wojowników z
Zakonu i przemówił do nich głośno takim tonem, jakim często
posługiwał się Argon, gdy chciał, żeby posłuchano go od razu,
bez żadnych sprzeciwów – Dzisiejsza bitwa była ciężka i jestem
z was zadowolony. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, ale w tym stanie
nawet Biały Kruk nie pokona nephilów. Teraz opuścimy miasto, żeby
Ariel mogła ugasić ogień i zająć się wrogiem.
Rozległo się parę pomruków
zaskoczenia, Koll poczerwieniał na twarzy i zamierzał głośno
zaprotestować, jednak Riva uniósł lewą rękę ze znamieniem i
popatrzył na nich ostro.
- Kazała, byśmy jej zaufali, więc
musimy to zrobić. Ja jej ufam.
- Ja też – odezwał się Falen i
poza Kollem wszyscy pokiwali głowami.
- Dobrze, w takim razie Argonie,
możesz nas przenieść poza mury?
-
Tak, tylko…
- A Yarith i jego klan? – Zapytał
nagle Sato, który do tej pory przysłuchiwał się wszystkiemu w
milczeniu, a teraz podszedł do króla. Jego bursztynowe tęczówki
zwęziły się i płonął w nich drapieżny blask – Chcecie ich
tutaj zostawić?
- Vethoyni wciąż walczą –
wyjaśnił Argon – Próbowałem znaleźć Yaritha, ale w tym
zamieszaniu…
- Może więc za słabo szukałeś –
Sato nagle spiął się cały i zacisnął pięści. Ariel chyba
jeszcze nigdy nie widziała go tak poważnego – Nie możemy odejść
bez nich.
Całkiem zapomniała, że De’Ilos
należało teraz do klanu Vethoynów. Patrząc na zaciśnięte
szczęki przyjaciela i mocno zmarszczone brwi uświadomiła sobie, że
to przecież również jego klan, chociaż nie chciał się do niego
przyznawać. Jednak rozumiała, że martwił się o nich w takiej
sytuacji. Dlatego był taki milczący, a odkąd przybyli, często
rozgadał się wokół i jakby czegoś nasłuchiwał.
Dlaczego
wcześniej tego nie zauważyłam? Myślałam tylko o sobie.
- Ale Sato… - gdy dotknęła jego
ramienia, mięśnie pod tuniką były twarde i napięte – Yarith
jest Alfą, a twój klan jest bardzo silny. Poradzą sobie.
Spojrzał na nią z zaciętym wyrazem
twarzy i czymś, czego nie potrafiła nazwać.
- Może i tak, ale muszę ich
poszukać. Ty rób swoje, a ja wyprowadzę wilki.
Widziała w jego oczach, że chociaż
nie powie tego głośno, to była jego rodzina. Na jego miejscu
zrobiłaby to samo, dlatego nie śmiała mu tego zabraniać.
- Idź – ścisnęła mocniej jego
ciepłą dłoń – Ale uważaj na siebie i nie narażaj się
niepotrzebnie. Po prostu ich stąd wyprowadź.
- Obiecuję – skinął głową,
zerknął na pozostałych, po czym odbiegł ulicą, po drodze
zmieniając się w wilka.
Ariel patrzyła za nim ze ściśniętym
sercem, chociaż cieszyła się, że w końcu zainteresował się
swoim klanem.
Tylko
wróć do mnie Sato.
- Teraz przypomniał sobie, że jest
Alfą – cierpka uwaga Argona sprowadziła jej myśli na ziemię i
posłała mu krzywe spojrzenie.
- Nie martw się – zwrócił się do
niej Riva – Da sobie radę. Dobrze, że troszczy się o swój klan.
Pod tym względem przypomina ciebie – z czającym się w kącikach
ust uśmiechem, mrugnął do niej okiem i machnął ręką,
spoglądając na towarzyszy – Nie ma, co dłużej tego zwlekać.
Argonie.
Biały Kruk rozkazał, aby wszyscy
zgromadzili się przy nim i złapali za ramiona. Ariel pospiesznie
chwyciła jego dłoń, a potem bez zastanowienia również Rivy.
Kapitan pstryknął palcami, oślepiło ich białe światło i już w
następnej chwili stali poza murami miasta, na niewielkim trawiastym
wzniesieniu. Z tego miejsca mogli zobaczyć, jakie zniszczenia
poczynił wciąż szalejący ogień, nad którym unosiła się
pomarańczowa łuna i wstęgi dymu.
Z przerażeniem wpatrując się w to,
co działo się z De’Ilos, Ariel usłyszała za sobą poruszenie i
wybijający się ponad inne, głos Tary. Z początku myślała, że
to ich rekcja na widok miasta, ale gdy się odwróciła, okazało
się, że nikt nie patrzył w tamtym kierunku.
Wojownicy otaczali Noxa, a Arwel
właśnie pomagał mu się podnieść. Tara podtrzymywała go z
drugiej strony, jej twarz była ściągnięta niepokojem.
- Co się stało? – Ariel podbiegła
szybko do półelfa, który z trudem stał o własnych siłach,
podtrzymywany przez tamta dwójkę. Był tak blady, że kolor skóry
niemal zlewał się z bielą jego włosów.
- Upadł, jak tylko się tu
pojawiliśmy – wyjaśniła Tara, nie przestając wpatrywać się w
jego twarz.
-
To nic, ja tylko…
- Nadużył dzisiaj swojej
uzdrowicielskiej Mocy – Argon odsunął tamtą dwójkę i objął
troskliwie swojego podopiecznego. – Mogłabyś, Ariel?
Nie musiał jej prosić, gdyż już
wyciągała rękę, którą chwyciła drżącą dłoń Noxa. Półelf
wzdrygnął się, ale nie podniósł oczu, zgarbiony i jakby
zrezygnowany.
- Nie musisz, naprawdę.
- Cicho – uspokoiła go łagodnie –
To ty mnie nauczyłeś uzdrawiania, więc muszę to teraz
wykorzystać. I tak nigdy ci się za wszystko nie odwdzięczę.
Wlewając w jego ciało energię, nie
znalazła w nim żadnych obrażeń, ani wewnętrznych uszkodzeń.
Widocznie, jak mówił Argon, był po prostu przemęczony.
Gdy skończyła, Nox stał już o
własnych siłach, chociaż Tara tak na wszelki wypadek nie
opuszczała jego boku. Chłopak uniósł na Ariel ciemne oczy, które
nieco się ożywiły, jak to było w przypadku Rivy. Wciąż jednak
czaiło się w nich jakieś napięcie, a twarz pozostała blada.
Drżące dłonie schował do kieszeni płaszcza.
- Ale nas chłopie wystraszyłeś –
Arwel wesoło klepnął półelfa w plecy, aż ten się zachwiał.
- Zostawiam go pod twoją opiekę
Tara, chociaż powinien już dojść do siebie – Ariel uśmiechnęła
się, widząc jak Nox próbuje odsunąć się od jej przyjaciółki,
po czym omiotła spojrzeniem resztę mężczyzn - Poczekajcie tu –
rozpostarła skrzydła i wzbiła się ponad ziemię, machając im
ręką – Niedługo wrócę.
- Pamiętaj tylko, że w zamku
hrabiego ukrywają się ludzie i Lunna – rzucił na pożegnanie
Argon.
Odprowadzali ją wzrokiem, gdy
wzbijała się w nocne niebo. Tutaj można było podziwiać gwiazdy i
jasny sierp księżyca, jednak w obrębie murów gęsty dym otulał
miasto niczym kokon, a języki ognia zdawały się lizać samo niebo.
- A więc po kolei – mruknęła do
siebie, zatrzymując się w powietrzu, ponad miastem.
Poprawiła włosy, muskając palcami
rozjarzone pasemka i podwinęła rękawy. Moc kamienia pulsowała w
jej żyłach, wypełniając ją po same koniuszki włosów.
Odetchnęła głęboko gorącym, gryzącym powietrzem, złote
cząsteczki zawirowały posłusznie, gdy skupiła się na
przyciąganiu i gromadzeniu chmur.
Już po chwili niebo nad miastem
pociemniało. Ariel uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją i
otoczyła się magiczną barierą. Dosłownie sekundę później na
ulice spadła ulewa. Grube, ciężkie krople z sykiem odbijały się
od jej tarczy i szybko gasiły rozprzestrzeniający się ogień.
Jednocześnie podmuchami wiatru oczyszczała powietrze od kłębów
dymu, co pozwalało jej lepiej dostrzec wszystko z góry.
Nagły deszcz chyba zaskoczył ludzi.
Jej uszu dobiegały okrzyki radość, gdy kolejne skupiska pożarów
zostały ugaszone. Niestety nie potrafiła naprawić zgliszczy i
zniszczonych budynków, ale przecież nie były to żywe istoty,
których nie dało się zastąpić.
Gdzieniegdzie wciąż trwały walki,
miejscami nawet zacięte. Ariel rzuciły się w oczy biegające wokół
wilki, a więc odetchnęła z ulgą, że wciąż żyją. Pewnie wśród
nich byli również Yarith i jego córka. Próbowała odnaleźć
wzrokiem Sato, ale była za wysoko, a ściana deszczu i mrok
utrudniały jej widoczność.
Za to armia nephilów od razu rzuciła
jej się w oczy. To nie byli ludzie, chociaż niektórzy wyglądali
całkiem normalnie. Większość jednak składała się z brudnych
kości i odpadającej skóry, niektórym brakowało rąk albo innych
części ciał. Ubrania zwisały na nich w strzępach i chyba nawet
jej wyobraźnia nie podsunęłaby jej myśli, że takie istoty mogą
chodzić po tym świecie.
Skrzywiła się z obrzydzeniem, ale
musiała przyznać, że taka upiorna armia doskonale pasowała do
Gathalaga i jego sług. Ich widok przyprawiał ją o dreszcze i gęsią
skórkę. Nephile maszerowały w zbitej gromadzie, powoli, ale
systematycznie przemierzając główne ulice miasta. Kilku z nich
trzymało pochodnie i podpalali wszystko po drodze. Na szczęście,
intensywny deszcz gasił wszelkie płomienie, nawet te najmniejsze.
Próbujący z nimi walczyć ludzie, ginęli, a te martwe istoty
karmiły się ich krwią. Chociaż nie widziała, aby mieli
przywódcę, ktoś musiał wcześniej wydać im rozkazy.
Woda spływała zasłanymi ciałami
ulicami, mieszając się z krwią, ściekała po ocalałych budynkach
i poczerniałych zgliszczach. Ariel uznała, że to skutecznie
ugasiło wszelki ogień, dlatego rozkazała rozproszyć się chmurom,
aż nad miastem znów pojawiło się czyste niebo, z obserwującym
wszystko księżycem. Powietrze znów było rześko chłodne i
czyste. Jednak Ariel nie miała jeszcze zamiaru odpoczywać. To był
dopiero początek.
Teraz musiała rozprawić się z
nephilami.
Podążając za armią umarłych,
obniżyła nieco lot tak, że teraz mogła dosięgnąć pobliskich
dachów. Gdyby tam były, bo poza zwęglonymi szczątkami, w całym
mieście pozostało może kilka nietkniętych budynków.
Zastanawiała się jak najszybciej i
najskuteczniej ich pokonać i rzeczywiście poćwiartowanie ich na
drobne kawałki wydawało się najlepszym pomysłem. Nie miała przy
sobie żadnej broni, ale przecież dla niej to nie był problem.
Machnęła ręką i niewidzialne ostrza powietrza rozcięły
ostatniego w szeregu nephila na drobne kawałeczki. Rozsypał się
niczym domek z zapałek, a jego kości poturlały się po mokrej
ulicy. Żaden z jego towarzyszy nie zauważył śmierci kompana, a
Ariel potrzebowała chwili żeby upewnić się, czy szczątki nie
ożyją.
Zadziałało, więc z
podekscytowaniem, ale i pewnym obrzydzeniem przystąpiła do ataku o
większym zasięgu. Tym razem wysyłała podmuchy wiatru raz za
razem, a niewidzialne ostrza z gwałtowną siłą przecinały kruche,
rozkładające się ciała na drobne kawałki.
Dopiero teraz w armii zapanowało
zamieszanie. Nephile dostrzegły niespodziewany atak i zwracały ku
niej głowy, ale na szczęście była poza ich zasięgiem, bezpieczna
w powietrzu. Ariel tylko pokazała im język, machnęła skrzydłami
i podmuch wiatru zwalił kilku na ziemię. Wzmocniła atak i teraz
zdawało się, że powietrze składa się z samych ostrzy, jakby
wśród nich krążyło tysiące niewidzialnych wojowników, a każdy
z nich dysponował dwoma mieczami. Ariel przyglądała się z chłodną
satysfakcją, jak kości i kawałki kończyn mieszają się ze sobą
na ulicy, tworząc upiorne cmentarzysko. Gdyby to byli żywi ludzie,
potraktowałaby ich mniej brutalnie, miałaby wyrzuty sumienia.
Widziała jednak, co potrafią te istoty i po co zostały tu
przysłane, więc nie miała dla nich żadnej litości ani
współczucia.
Może
powinnam przysłać Balarowi ich kości w worku, żeby zobaczył jak
traktuje jego armię.
Ta myśl była tak kusząca, że na
poważnie zaczęła się nad tym zastanawiać. Mogła sobie na to
pozwolić, bo tutaj, w górze, czuła się bezpieczna, w dodatku
otaczała ją bariera. Krzyki nephilów słabły, teraz pod nią
kłębiło się więcej nieruchomych szczątków, niż poruszających
się, próbujących uciekać istot. Jeszcze chwila i będzie mogła
pomóc innym wojownikom, odnajdzie Sato i wrócą do reszty. Już nie
mogła się doczekać, żeby wyspać się w ciepłym łóżku.
Ariel zupełnie nie spodziewała się
ataku, dlatego zaskoczenie było większe niż ból. Coś,
prawdopodobnie kamień, przebiło się od tyłu przez jej barierę i
uderzyło w ramię. Krzyknęła cicho i odwróciła natychmiast, co
spowodowało również, że chwilowo przerwała atak na nephile.
Jej
wzrok powędrował w stronę gruzowiska budynków. Na skrzyżowaniu
uliczek dostrzegła samotną postać, patrzącą prosto na nią.
Dziewczynę. Jej dłoń powędrowała do góry. W mroku mignął
błysk stali i Ariel ledwo zdążyła zrobić unik przed lecącym
sztyletem. Na szczęście coś kazało jej się odwrócić, gdyż
ostrze zawróciło w powietrzu i pomknęło prosto na nią.
Ona
jakoś tym steruje. Przemknęło
jej szybko przez myśl i znów musiała uskoczyć. Sztylet jednak nie
wrócił do swojej właścicielki, tylko zrobił półobrót w
powietrzu i przystąpił do kolejnego ataku. Jeszcze kilka razy
robiła uniki w powietrzu, aż w końcu ostrze przemknęło obok niej
tak blisko, że drasnęło jej policzek. Ariel nie miała pojęcia,
co tu się dzieje i kim jest ta dziewczyna, ale musiała to przerwać.
Kątem oka dostrzegła, że w tym czasie ocalałe nephile zbiły się
w gromadę i na nowo rozpoczęły swój marsz.
Zaraz
mi uciekną, a ja bawię się w berka z tą bronią.
Otarła ze złością smugę krwi z
policzka i wyciągnęła dłoń, na której została czerwona plama.
Sztylet opierał się przez chwilę, wyraźnie sterowany czyjąś
wolą, ale w końcu popłynął ku niej posłusznie na fali
powietrza. Ariel zacisnęła palce na jego trzonku i opadła na
brukowaną ulicę, tuż przed dziewczyną. Przyjrzała się jej spod
zmarszczonych brwi, a tymczasem tamta odwzajemniła się tym samym,
stojąc bez ruchu i w milczeniu.
- Kim jesteś i czemu mnie
zaatakowałaś? – Odezwała się w końcu bardziej ostrym tonem niż
zamierzała. Chyba przejęła go od Argona.
Dziewczyna miała krótkie blond włosy
i niebieską, prostą sukienkę podkreślającą niemal identyczny
kolor oczu. Coś w jej dumnym, niemal wyniosłym wyrazie twarzy było
znajome. To było pewne, że już się spotkały.
- Jestem Kira i mam cię zabić –
odparła tamta prosto, przyglądając się Ariel z podobną uwaga.
- Czy my się znamy?
- Nie sądzę.
- Kto kazał ci mnie zabić?
- Rairi.
Ariel zacisnęła pięści, słysząc
to imię. A więc wszystko było jasne. Skoro Balar zajmował się
nią, to elfka zorganizowała ten atak. Pozwolili jej tu wrócić,
żeby wpadła w pułapkę. Tylko, dlaczego wysługiwali się tą
dziewczyną? Nie mogła być starsza od niej, poza tym nie wyglądała
na kogoś, kto brudzi sobie ręce walką. I raczej nie była zbytnio
silna, nawet z tą Mocą.
- Jesteś jej marionetką, tak? –
Ariel przekrzywiła głowę, spoglądając jej prosto w oczy.
Wargi dziewczyny zacisnęły się w
wąską kreskę.
- Uratowała mnie kiedyś, a ja jej
pomagam. To wszystko – skrzywiła się jakby powiedziała za dużo
i zmarszczyła brwi.
-Skąd jesteś?
- Nie wiem… A w ogóle, co cię to
obchodzi?! – Uniosła nagle głos i Ariel odniosła wrażenie, że
zna ten ton.
Kiedyś chyba należała do bogatej
rodziny, ale trafiła w ręce Rairi i chociaż udawała wojowniczą,
wydawała się zagubiona.
Czyżby
nic nie pamiętała? Jak ja?
-
Słuchaj, nie wiem…
- Nie przyszłam tu z tobą gadać,
więc może zaczniemy już walczyć? – Przerwała jej ostro, robiąc
krok w jej stronę.
Ariel nie potrafiła nawet bać się
tej dziewczyny, chociaż miała niezwykłą moc kontrolowania
przedmiotów. Przecież nie mogła być bardziej niebezpieczna od
Balara.
- Słuchaj, nie chcę z tobą walczyć
– odezwała się pojednawczo, a na dowód swych słów odrzuciła
sztylet, który z brzękiem opadł na bruk i uniosła ręce – Czy
wiesz, chociaż kim jestem? Mam wrażenie, że Rairi cię oszukała
i…
- Zamknij się! – Twarz Kiry
poczerwieniała, kamyki i kurz pod jej stopami zadrgały – Wiem, że
kontrolujesz żywioły i jesteś ich największym wrogiem. Rairi mnie
wynagrodzi, gdy cię zabiję.
Ariel cofnęła się, gdy tamta
zrobiła kilka kroków do przodu.
-
A nie wolałabyś wrócić do domu i…
- Cicho bądź!
Wszystkie kamienie z ulicy, te
mniejsze i większe poszybowały w jej stronę. Ariel miała tylko
sekundę na obronę, więc zdążyła tylko stworzyć przed sobą mur
z wody. Kamienie, jeden po drugim wpadały do niego z pluskiem i już
w nim pozostały. Pchnęła ręką i woda rozproszyła się na boki
razem z jej zawartością. Popatrzyła na Kirę z nową ciekawością
i zaintrygowaniem.
- Używasz żywiołu powietrza, tak?
Możesz kontrolować przedmioty, ale samego powietrza już nie?
Wyczuwam to. Skąd masz tą Moc? Musiałabyś mieć styczność z
kamieniem, ale przecież tylko Potomek może go używać.
- Nic o tym nie wiem i nie obchodzi
mnie to.
Kira uniosła rękę i spojrzała w
bok, na częściowo zrujnowany dom. Ariel zamrugała, gdy wielki
fragment ściany uniósł się w powietrze.
- Hmm, więc zamierzasz teraz rzucać
we mnie wszystkim, co popadnie? – Sarkazm w jej tonie był nie na
miejscu, ale nie mogła się powstrzymać. Chociaż z drugiej strony
nie mogła jej lekceważyć, jeśli chciała szybko zniszczyć resztę
nephilów. Wyobrażała sobie, że gdy ona traciła tu czas, te
kreatury zabijały kolejnych niewinnych ludzi. Na samą myśl ściskał
jej się żołądek.
- Właśnie tak.
Ściana, mimo ciężaru, pomknęła ku Ariel
zadziwiająco gładko i szybko. Tym razem woda raczej nie zatrzyma
tak dużego przedmiotu, więc musiała spróbować czegoś innego.
Skupiła się na lecącej ku niej ścianie i ściągnęła wokół
niej cząsteczki powietrza. Z pewnym wysiłkiem udało jej się ją
zatrzymać, a potem pokierowała ją na bok, gdzie z hukiem opadła
na gruzowisko, wzbijając wokół chmurę kurzu. Ariel uśmiechnęła
się pod nosem, gdy dziewczyna obserwowała to z pobladłą twarzą i
rozszerzonymi oczami. Widocznie albo nie doceniała swojego
przeciwnika, albo przeceniała własne możliwości.
Ariel tymczasem znów uniosła ręce i nawet
zbliżyła się o dwa kroki.
- Mówię ci, że walka ze mną nie ma sensu. Nie
chcę cię krzywdzić, bo wiem, że Rairi cię wykorzystuje. Jeśli
się zgodzisz, pomogę ci wrócić do domu. Nie musisz jej słuchać.
Kira tylko mocniej zacisnęła usta, a w jej
błękitnych oczach zapłonęła determinacja. Tym razem Ariel mogła
zobaczyć, jak złote cząsteczki wokół niej wirują, groźne
niczym stado os, jakby napełnione jej złością. Po dwóch stronach
ulicy leżały poczerniałe gruzy budynków i teraz wszystkie te
fragmenty poruszyły się, najpierw niepewnie i leniwie, potem
zaczęły się unosić i lewitować w powietrzu, gromadząc się
wokół Kiry. Były tam kawałki mebli, drobiny szkła oraz duże
części ściany i dachu.
- Oj – Ariel cofnęła się mimowolnie i
potknęła, ledwo utrzymując równowagę.
Tym razem to Kira promieniała dumą i okrutną
satysfakcją, a jej uśmieszek budził niepokój.
- Wiesz? – Zaczęła pełnym wyższości tonem
– Teraz, gdy tak na ciebie patrzę, wydaję mi się, że jednak
skądś cię znam. I jestem pewna, że raczej się nie lubiłyśmy.
Po tych słowach poruszyła lekko ręką, jakby
odganiała natrętnego owada. Wszystkie, wirujące wokół niej
fragmenty domów pomknęły w stronę Ariel.
Nie była pewna, czy da radę zatrzymać to całe
gruzowisko, ale nie miała czasu na myślenie. Mogła tylko wznieść
wokół siebie magiczną barierę i jakoś to przeżyć.
Kira stała spokojnie w tym samym miejscu i z
rozbawieniem obserwowała dziki taniec swojej rywalki, która
dosłownie wychodziła z siebie, by nie dać się zgnieść
atakującym szczątkom budynków.
Co
za pech. Kim ona jest, na wszystkich bogów? Nie mogę z nią
przegrać, przecież to by było śmieszne. Nie mam na to czasu.
Ariel
z wysiłku ledwo łapała oddech. Z nieba spadały na nią mniejsze,
większe i naprawdę duże fragmenty budynków, a ona dwoiła się i
troiła, aby żaden jej nie przygniótł, czy nie zranił. Robiła
czasem wręcz akrobatyczne uniki, niektóre przedmioty odpychała
wiatrem, inne odrzucała, lub rozbijała strumieniem wody. Trwało to
dobrych kilka minut i zdawało jej się, że to się nigdy nie
skończy. Z każdą chwilą była coraz bardziej zła, głównie na
siebie za brak kondycji i na tą całą dziwną sytuację. Ta obca
dziewczyna nie mogła jej pokonać, przecież była tylko pionkiem.
Ktoś taki po prostu nie powinien być dla niej zagrożeniem.
W końcu z wyczerpania opadła na kolana, a
opadający kawałek szkła drasną ją w drugi policzek.
- Pięknie – mruknęła, czując jak ścieka po
nim ciepła strużka krwi. Teraz piekły ją dwa policzki. – Dość
już tego.
Przymknęła oczy, nie zważając na atakujące
ją gruzy. Odetchnęła głęboko, wciągając w płuca złote
drobinki, ich zapach kojarzący się z wolnością, pulsowanie
każdego pojedynczego ziarenka i wszystkich razem. Złoty ogień
kamienia był na wyciągnięcie jej ręki, chłodny i wysoki jak góry
sięgające samego nieba. Któż mógłby oprzeć się tej Mocy?
Znikąd pojawił się wiatr, który rozwiał jej
potargane włosy i ochłodził palące policzki. W jednej chwili
przybrał na sile, zmieniając się w trąbę powietrzną, która
porwała wszystkie szczątki i uniosła się ponad ich głowy. Przez
chwilę krążyła z tym wszystkim nad przerażoną Kirą i w końcu
odleciała, rozrzucając gruzy poza miasto.
Ariel wyprostowała się powoli i wstała pośród
pozostałego rumowiska. Sądziła, że to dostatecznie przekona
dziewczynę o bezsensowności tej walki, ale Kira najwyraźniej była
naprawdę zdeterminowana. Po pierwszym szoku i chwili wahania, jej
twarz przybrała jeszcze bardziej zacięty wyraz. Ariel nie
wierzyła, że naprawdę chce ją zabić. To Rairi musiała mieszać
jej w głowie, nawet teraz.
- Nadal upierasz się walczyć? – Zapytała ze
znużeniem, chociaż znała już odpowiedź.
- To był tylko mały pokaz – Kira nie była
już tak pewna siebie, ale wciąż wierzyła w swoje możliwości –
Teraz się obroniłaś, ale wciąż mam wokół siebie wiele rzeczy,
choćby tamten ocalały dom, czy mur. Mogę cię pogrzebać pod nimi
jak robaka.
Ta
arogancja. Znam ją, ale nie pamiętam. Czyżby aż tak bardzo mnie
nienawidziła?
Ariel
westchnęła ciężko. Miała szybko uporać się z nephilami i
wrócić do wojowników i króla. Dlaczego musiała mieć takiego
pecha?
Kira uśmiechała się z wyższością, co
świadczyło, że nie żartowała. Nagle ulica zadrżała gwałtownie,
aż Ariel zachwiała się i o mało nie poleciała na ziemię. Dom,
który przed chwilą wskazywała dziewczyna, teraz poruszał się i
chwiał na boki, jakby olbrzymia dłoń próbowała wyrwać go z
ziemi. Ariel otworzyła usta i tym razem jej serce zabiło z lękiem.
Ta dziewczyna naprawdę chciała rzucić w nią domem. Nie bała się
o siebie, bo przecież mogła zwyczajnie odlecieć, ale szkody, jakie
wyrządziłby ten budynek, roztrzaskując się o ziemię…
- Przestań, nie rób tego – Ariel wyciągnęła
ręce i zaczęła iść w jej stronę, myśląc gorączkowo jak ją
powstrzymać – To już przesada.
- A więc w końcu się przestraszyłaś? –
Kira uśmiechnęła się szerzej, złośliwie. Ten uśmiech naprawdę
do niej pasował.
Zdawało się, że całe miasto drży, jakby
jakaś siła miała zaraz unieść wszystko w powietrze, łącznie z
nią samą. Ariel pospiesznie pokręciła głową.
-
Nie, ale posłuchaj…
Zatrzymała się raptownie, gdy niespodziewanie
wszystko się uspokoiło. Tuż za dziewczyną pojawiła się Tara i
walnęła ją na odlew w tył głowy. Jak gdyby nigdy nic przerzuciła
sobie nieprzytomną przez bark i wyszczerzyła do Ariel zęby.
- Ta małpa nawet tutaj cię dopadła –
cmoknęła głośno i pokręciła głową – Trzeba było od razu ją
ogłuszyć, przecież teraz ty tu rządzisz.
- Znasz ją? – Ariel z zaskoczeniem wpatrywała
się to w nieprzytomną, to w swoją przyjaciółkę. Faktycznie nie
wpadła na to, żeby po prostu pozbawić ją przytomności.
- Kiiri – dziewczyna wymówiła to dziwne imię
z pogardą – Znamy ją obie, ale uwierz mi, że to nikt ważny i
właściwie nie powinno jej tu być. Odeślemy ją do domu, żeby nie
narobiła większych szkód, ale to później. Tak w ogóle to Biały
Kruk mnie przysłał, bo obaj z królem odchodzą od zmysłów. Swoją
drogą dziewczyno oni wszyscy cię uwielbiają i zupełnie nie wiem,
dlaczego, bo wyglądasz koszmarnie.
- Cieszę się, że tu jesteś, zjawiłaś się w
samą porę – zignorowała komentarz przyjaciółki, szczęśliwa,
że to już koniec.
- Pewnie, czułam w kościach, że potrzebujesz
mojej pomocy. W końcu kłopoty to twoje drugie imię – roześmiała
się, poprawiła sobie ciało dziewczyny, jakby to był worek i
chwyciła Ariel za ramię – To co, wracamy do naszych chłopców?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz