piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 11

Wszyscy jak na komendę odwrócili się w stronę bramy, w której stanął zgarbiony Riva, uśmiechając się do nich blado. Kilka kroków za nim stał Nox, który na spojrzenie Białego Kruka, zrobił bezradną minę.
- Nie potrafiłem go zatrzymać.
- Zobaczyłem was w oknie i musiałem przyjść. Nie mogę wiecznie się chować.
Mówiąc to, odnalazł wzrokiem Ariel i wyprostował się raptownie, jakby w jednej sekundzie opuściło go całe zmęczenie. Chociaż był blady i miał cienie pod oczami, na szczęście nie wyglądał na rannego.
Ariel wciągnęła głośno powietrze, a jej serce zadudniło głośno, niemal boleśnie. W krótkim ułamku sekundy miała wrażenie, że ma przed sobą Balara, jednak to była tylko chwila. Jedyne, co ich łączyło to czarne włosy i drobne szczegóły w rysach twarzy. Poza tym nie było wątpliwości, że przed sobą jego młodszego brata. Drobny i blady, zdawał się jeszcze bardziej kruchy i przygnieciony troskami niż ostatnio.
- Riva – szepnęła cicho i dostrzegła, że w tej samej chwili jego usta również wymawiają jej imię.
Nie sądziła, że tak bardzo za nim tęskniła, dopóki go nie zobaczyła. Pędziła tu dla Argona i reszty wojowników, martwiąc się, czy nic im się nie stało, ale tak naprawdę widok żadnego z mężczyzn nie uradował jej tak, jak widok Kruczego Króla.
Stojąca obok niej Tara, pisnęła głośno i popędziła w stronę bramy. Ktoś roześmiało się na widok rozszerzonych oczu Noxa i konsternacji na jego twarzy, kiedy zrozumiał, że biegnie prosto na niego. Mimo, że przyjaciółka pierwsza ruszyła się z miejsca, Ariel była od niej szybsza. Poszybowała nad ulicą, nawet nie rozkładając skrzydeł i zatrzymała się tuż przed Rivą. Kilka sekund później Tara rzuciła się na szyję Noxa, który bezskutecznie próbował się od niej uwolnić, a nikt też nie kwapił się, by mu pomóc.
Ariel uśmiechnęła się na widok tej dwójki, po czym przeniosła zielone oczy na Rivę. Przyglądał się jej uważnie, z trudnym do ukrycia zachwytem, jakby jeszcze niedowierzał, że stoi tu przed nim, w samym sercu płonącego miasta. Jej serce wciąż biło jak szalone, miała ochotę go dotknąć, przytulić, ale nagle chwyciły ją wątpliwości czy powinna. Może bardziej wypadało się pokłonić? Czasem zapominała, że jest królem, a nie tylko zwykłym przyjacielem, jak Sato. Poza tym czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.
- Jesteś - odezwał się w końcu cicho, lekko ochrypłym głosem.
Skinęła głową z szerokim uśmiechem.
- Tak. Uciekłam mu.
- I nic ci nie jest?
- Wątpiłeś we mnie, Wasza Wysokość? – Przekrzywiła głowę z drwiną w głosie – W końcu jestem Potomkiem Liry. Dowiedziałam się, że potrzebujecie pomocy, więc przybyłam na ratunek.
Jego jasnoszare oczy, do tej pory matowe, rozświetlił słaby blask. Był tak blady, że patrzyło się na niego z bólem. Zdawało się, że byle podmuch go przewróci i w Ariel nagle zrodziła się rozpaczliwa potrzeba chronienia go, nie tylko dlatego, że był ich królem.
Stali tak naprzeciwko siebie, aż w końcu to on ją przytulił. Złożył głowę w zagnębieniu jej szyi i odetchnął głęboko, wdychając słony zapach morza. Jej ramiona objęły jego szczupłe ciało tak naturalnie i swobodnie, jakby robiły to miliony razy. Pewnie tak było, ale ciemność wciąż broniła dostępu do tych cennych wspomnień ich wspólnego dzieciństwa.
Gdy go dotknęła, od razu wyczuła jak bardzo jest słaby. Trucizna coraz bardziej wyniszczała jego ciało, spowalniała pracę wszystkich narządów, szczególnie serca, które co prawda biło teraz przyspieszonym rytmem, ale jakby z pewnym wysiłkiem.
- Umierałem ze strachu. Miałem wrażenie, że brakuje mi powietrza, ale już jest dobrze. Uratowałaś mnie.
Zarumieniła się lekko od tych słów, jednak teraz niepokoiło ją coś innego.
Odsunęła się i tak, by inni tego nie widzieli, chwyciła jego lewą dłoń i odwinęła nieco rękaw. Czarne wstążki żył i kleksy zlewały się teraz w jedno, niczym pochłaniająca go bezdenna pustka.
Ariel sapnęła ze zgrozą, a Riva delikatnie odsunął jej rękę, z powrotem zasłaniając ramię długim rękawem. Pocierając kciukiem jej nadgarstek uśmiechał się lekko, w marnym geście pocieszenia. I tak poczuła pod powiekami piekące łzy, a w gardle tak potworny uścisk, że z trudem mogła przełknąć ślinę.
- Jest źle, prawda? – Każde słowo bolało, gdy walczyła ze łzami.
Król wciąż trzymał jej dłoń, kiedy drugą ręką delikatnie otarł pierwszą, gromadzącą się w oku łzę.
- Wciąż mam… mamy trochę czasu.
- Gdybyś nie użył tyle Mocy, miałbyś go więcej. Sam się tak urządziłeś – Argon podszedł do nich bezgłośnie i teraz patrzył na Rivę surowo, ze zmarszczonym czołem, niczym dorosły na nieposłuszne i krnąbrne dziecko.
Riva zacisnął szczęki i odwdzięczył się podobnym, zawziętym spojrzeniem.
- Musiałem jakoś pomóc ludziom. Oczekujesz, że schowam się w ciemnym kącie i grzecznie będę czekał, aż ktoś pozwoli mi wyjść, jak jakiś tchórz? Jestem królem, więc…
- Jesteś królem, więc muszę dbać o twoje bezpieczeństwo – przerwał mu ostro, a Ariel odczuła jego gniew, niczym cios. Jednak patrząc teraz na Argona, widziała, że za złością czai się również strach o przyjaciela i frustracja, że w tym jednym nie może mu pomóc.
- Wygląda, więc na to, że nie nadaję się na króla. Nie jestem nawet w stanie chronić swoich ludzi – rzucił z westchnieniem Riva i spuścił głowę, garbiąc się jeszcze bardziej – Jestem żałośnie słaby i bezradny jak dziecko – zerknął na znamię kruka na lewej dłoni i zacisnął ją w pięść.
Ariel zdawało się, że pióro jakby straciło swój kształt i zaczęło się rozmywać, chociaż może to przez bliznę wyglądało na zniekształcone. Nagle zakręciło jej się lekko w głowie, i zamrugała ciężkimi powiekami, próbując odegnać zmęczenie. Dopiero teraz zaczęła odczuwać skutki walki i intensywnego lotu, jednak na odpoczynek przyjdzie czas później.
- To trucizna cię zabija – Argon zmienił nagle ton na łagodniejszy i dotknął jego ramienia, z wyraźnym współczuciem i już bez złości – To ona pozbawia cię Mocy, nie zapominaj o tym. Powinieneś teraz odzyskać energię. Prosiłeś już o pomoc Noxa?
Popatrzyli na półelfa, który słuchał paplaniny Tary z bezradnie otwartymi ustami, jakby chciał jej przerwać, ale nie miał kiedy. Riva uśmiechnął się kącikiem ust i pokręcił głową.
- Nox i tak zużył dzisiaj zbyt dużo energii. Nie chcę go obciążać, tym bardziej, że nie jestem ranny.
- Ale słaby – zauważyła Ariel, przykuwając ich uwagę – Pozwolisz?
Nie czekając na zgodę, mocniej zacisnęła palce na jego dłoni i nakarmiła jego ciało sporą dawką energii, pobierając ją z obu kamieni. Już wcześniej zauważyła, że ich Moc nie słabnie, ani się nie zużywa, co dawało jej praktycznie nieograniczone możliwości. Nie oznaczało to, że jej własna energia była również niewyczerpalna, po prostu zużywała ją nieco wolniej. Może, dlatego wciąż trzymała się na nogach, mimo, że jej ciało domagało się snu.
Jego puls od razu stał się żywszy i lżejszy, na twarz wystąpiły kolory. Riva wyprostował się, w jego jasnych oczach znów pojawił się intensywny blask.
Argon zamrugał, a potem spojrzał na Ariel z wdzięcznością i zadowoleniem, jakby to jego uleczyła.
- Tego mu było trzeba.
- O tak, twierdziłbym, że to niewiarygodne, gdybym już raz tego nie przeżył – Riva poruszył ramionami z wyraźnym ożywieniem, cmoknął ją w czoło i uśmiechnął się w taki sposób, że wszystko w niej stopniało – Działasz cuda, Ariel. Teraz mógłbym zmierzyć się nawet z Balarem.
- Nie przesadzaj – Argon natychmiast przygasił jego zapał - To, że czujesz się lepiej, nie oznacza, że możesz korzystać z Mocy. Nadal musisz się oszczędzać.
Riva posłał mu pochmurne spojrzenie i przewrócił oczami.
- Ty zawsze wiesz jak zepsuć mi humor. Sądzę, że i tak niedługo się tu zjawi, by dopilnować swojej armii.
Ariel pokręciła głową.
- O to nie musicie się martwić – na widok ich zaskoczonych min, uśmiechnęła się tajemniczo – Mogę was zapewnić, że Balar tu nie przyleci.
- Co mu zrobiłaś? – Argon uniósł brwi, wpatrując się w nią z nieukrywanym podziwem i ciekawością.
- Powiedzmy, że… został uziemiony – wzruszyła ramionami, tłumiąc narastający w piersi śmiech. Ich zdumienie naprawdę ją rozbawiało.
- Hmm, czy jest coś, czego nie potrafisz? – Zadumał się Riva i niby od niechcenia odgarnął z jej twarzy poskręcane i brudne kosmyki.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, że to właściwie nie jej zasługa, zbliżył się do nich Nox, z Tarą, uwiązaną jego ramienia. Półelf chyba udawał, że jej nie zauważa, granatowe oczy zdawały się nienaturalnie duże na bladej, spiętej twarzy. Skinął głową królowi, obrzucając resztę krótkim spojrzeniem.
- Nephile są coraz bliżej, a ogień dalej się rozprzestrzenia – zawiadomił bezbarwnym głosem – Nie powinniśmy tu dłużej zostawać.
- Więc co robimy? – Zapytała Tara, chociaż było jasne, że jest gotowa do walki.
- Ustaliliśmy, że…
- Ja to załatwię – Ariel przerwała bratu, ale z uwagą patrzyła na króla – Zaufajcie mi. Wiem jak poradzić sobie z ogniem i tymi nephilami. Musicie tylko opuścić miasto.
Riva zmarszczył brwi, z namysłem zaglądająć jej prosto w oczy.
- Dasz sobie radę? – Zapytał w końcu, zanim Argon zdążył zaprotestować.
- Przecież jestem Ariel, prawda? – Zrobiła przekorną minę, po czym zaraz spoważniała – Przekażesz wszystkim? Nie mamy czasu, żeby się teraz spierać.
- Czy to naprawdę konieczne – Argon westchnął z rezygnacją – Nie musisz sama…
Ariel uspokajająco ścisnęła go za rękę, blask w jej oczach był niczym płomienie spalające miasto.
- Zrobiliście już swoje, teraz czas na mnie. Ochronię was, Argonie – dodała ciszej, ale z tą samą stanowczością, a jemu nie pozostało nic innego, jak niechętnie się zgodzić.
- Dobrze więc – Riva przeczesał dłonią zakurzone, zmierzwione włosy, przywołał wojowników z Zakonu i przemówił do nich głośno takim tonem, jakim często posługiwał się Argon, gdy chciał, żeby posłuchano go od razu, bez żadnych sprzeciwów – Dzisiejsza bitwa była ciężka i jestem z was zadowolony. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, ale w tym stanie nawet Biały Kruk nie pokona nephilów. Teraz opuścimy miasto, żeby Ariel mogła ugasić ogień i zająć się wrogiem.
Rozległo się parę pomruków zaskoczenia, Koll poczerwieniał na twarzy i zamierzał głośno zaprotestować, jednak Riva uniósł lewą rękę ze znamieniem i popatrzył na nich ostro.
- Kazała, byśmy jej zaufali, więc musimy to zrobić. Ja jej ufam.
- Ja też – odezwał się Falen i poza Kollem wszyscy pokiwali głowami.
- Dobrze, w takim razie Argonie, możesz nas przenieść poza mury?
- Tak, tylko…
- A Yarith i jego klan? – Zapytał nagle Sato, który do tej pory przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu, a teraz podszedł do króla. Jego bursztynowe tęczówki zwęziły się i płonął w nich drapieżny blask – Chcecie ich tutaj zostawić?
- Vethoyni wciąż walczą – wyjaśnił Argon – Próbowałem znaleźć Yaritha, ale w tym zamieszaniu…
- Może więc za słabo szukałeś – Sato nagle spiął się cały i zacisnął pięści. Ariel chyba jeszcze nigdy nie widziała go tak poważnego – Nie możemy odejść bez nich.
Całkiem zapomniała, że De’Ilos należało teraz do klanu Vethoynów. Patrząc na zaciśnięte szczęki przyjaciela i mocno zmarszczone brwi uświadomiła sobie, że to przecież również jego klan, chociaż nie chciał się do niego przyznawać. Jednak rozumiała, że martwił się o nich w takiej sytuacji. Dlatego był taki milczący, a odkąd przybyli, często rozgadał się wokół i jakby czegoś nasłuchiwał.
Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? Myślałam tylko o sobie.
- Ale Sato… - gdy dotknęła jego ramienia, mięśnie pod tuniką były twarde i napięte – Yarith jest Alfą, a twój klan jest bardzo silny. Poradzą sobie.
Spojrzał na nią z zaciętym wyrazem twarzy i czymś, czego nie potrafiła nazwać.
- Może i tak, ale muszę ich poszukać. Ty rób swoje, a ja wyprowadzę wilki.
Widziała w jego oczach, że chociaż nie powie tego głośno, to była jego rodzina. Na jego miejscu zrobiłaby to samo, dlatego nie śmiała mu tego zabraniać.
- Idź – ścisnęła mocniej jego ciepłą dłoń – Ale uważaj na siebie i nie narażaj się niepotrzebnie. Po prostu ich stąd wyprowadź.
- Obiecuję – skinął głową, zerknął na pozostałych, po czym odbiegł ulicą, po drodze zmieniając się w wilka.
Ariel patrzyła za nim ze ściśniętym sercem, chociaż cieszyła się, że w końcu zainteresował się swoim klanem.
Tylko wróć do mnie Sato.
- Teraz przypomniał sobie, że jest Alfą – cierpka uwaga Argona sprowadziła jej myśli na ziemię i posłała mu krzywe spojrzenie.
- Nie martw się – zwrócił się do niej Riva – Da sobie radę. Dobrze, że troszczy się o swój klan. Pod tym względem przypomina ciebie – z czającym się w kącikach ust uśmiechem, mrugnął do niej okiem i machnął ręką, spoglądając na towarzyszy – Nie ma, co dłużej tego zwlekać. Argonie.
Biały Kruk rozkazał, aby wszyscy zgromadzili się przy nim i złapali za ramiona. Ariel pospiesznie chwyciła jego dłoń, a potem bez zastanowienia również Rivy. Kapitan pstryknął palcami, oślepiło ich białe światło i już w następnej chwili stali poza murami miasta, na niewielkim trawiastym wzniesieniu. Z tego miejsca mogli zobaczyć, jakie zniszczenia poczynił wciąż szalejący ogień, nad którym unosiła się pomarańczowa łuna i wstęgi dymu.
Z przerażeniem wpatrując się w to, co działo się z De’Ilos, Ariel usłyszała za sobą poruszenie i wybijający się ponad inne, głos Tary. Z początku myślała, że to ich rekcja na widok miasta, ale gdy się odwróciła, okazało się, że nikt nie patrzył w tamtym kierunku.
Wojownicy otaczali Noxa, a Arwel właśnie pomagał mu się podnieść. Tara podtrzymywała go z drugiej strony, jej twarz była ściągnięta niepokojem.
- Co się stało? – Ariel podbiegła szybko do półelfa, który z trudem stał o własnych siłach, podtrzymywany przez tamta dwójkę. Był tak blady, że kolor skóry niemal zlewał się z bielą jego włosów.
- Upadł, jak tylko się tu pojawiliśmy – wyjaśniła Tara, nie przestając wpatrywać się w jego twarz.
- To nic, ja tylko…
- Nadużył dzisiaj swojej uzdrowicielskiej Mocy – Argon odsunął tamtą dwójkę i objął troskliwie swojego podopiecznego. – Mogłabyś, Ariel?
Nie musiał jej prosić, gdyż już wyciągała rękę, którą chwyciła drżącą dłoń Noxa. Półelf wzdrygnął się, ale nie podniósł oczu, zgarbiony i jakby zrezygnowany.
- Nie musisz, naprawdę.
- Cicho – uspokoiła go łagodnie – To ty mnie nauczyłeś uzdrawiania, więc muszę to teraz wykorzystać. I tak nigdy ci się za wszystko nie odwdzięczę.
Wlewając w jego ciało energię, nie znalazła w nim żadnych obrażeń, ani wewnętrznych uszkodzeń. Widocznie, jak mówił Argon, był po prostu przemęczony.
Gdy skończyła, Nox stał już o własnych siłach, chociaż Tara tak na wszelki wypadek nie opuszczała jego boku. Chłopak uniósł na Ariel ciemne oczy, które nieco się ożywiły, jak to było w przypadku Rivy. Wciąż jednak czaiło się w nich jakieś napięcie, a twarz pozostała blada. Drżące dłonie schował do kieszeni płaszcza.
- Ale nas chłopie wystraszyłeś – Arwel wesoło klepnął półelfa w plecy, aż ten się zachwiał.
- Zostawiam go pod twoją opiekę Tara, chociaż powinien już dojść do siebie – Ariel uśmiechnęła się, widząc jak Nox próbuje odsunąć się od jej przyjaciółki, po czym omiotła spojrzeniem resztę mężczyzn - Poczekajcie tu – rozpostarła skrzydła i wzbiła się ponad ziemię, machając im ręką – Niedługo wrócę.
- Pamiętaj tylko, że w zamku hrabiego ukrywają się ludzie i Lunna – rzucił na pożegnanie Argon.
Odprowadzali ją wzrokiem, gdy wzbijała się w nocne niebo. Tutaj można było podziwiać gwiazdy i jasny sierp księżyca, jednak w obrębie murów gęsty dym otulał miasto niczym kokon, a języki ognia zdawały się lizać samo niebo.
- A więc po kolei – mruknęła do siebie, zatrzymując się w powietrzu, ponad miastem.
Poprawiła włosy, muskając palcami rozjarzone pasemka i podwinęła rękawy. Moc kamienia pulsowała w jej żyłach, wypełniając ją po same koniuszki włosów. Odetchnęła głęboko gorącym, gryzącym powietrzem, złote cząsteczki zawirowały posłusznie, gdy skupiła się na przyciąganiu i gromadzeniu chmur.
Już po chwili niebo nad miastem pociemniało. Ariel uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją i otoczyła się magiczną barierą. Dosłownie sekundę później na ulice spadła ulewa. Grube, ciężkie krople z sykiem odbijały się od jej tarczy i szybko gasiły rozprzestrzeniający się ogień. Jednocześnie podmuchami wiatru oczyszczała powietrze od kłębów dymu, co pozwalało jej lepiej dostrzec wszystko z góry.
Nagły deszcz chyba zaskoczył ludzi. Jej uszu dobiegały okrzyki radość, gdy kolejne skupiska pożarów zostały ugaszone. Niestety nie potrafiła naprawić zgliszczy i zniszczonych budynków, ale przecież nie były to żywe istoty, których nie dało się zastąpić.
Gdzieniegdzie wciąż trwały walki, miejscami nawet zacięte. Ariel rzuciły się w oczy biegające wokół wilki, a więc odetchnęła z ulgą, że wciąż żyją. Pewnie wśród nich byli również Yarith i jego córka. Próbowała odnaleźć wzrokiem Sato, ale była za wysoko, a ściana deszczu i mrok utrudniały jej widoczność.
Za to armia nephilów od razu rzuciła jej się w oczy. To nie byli ludzie, chociaż niektórzy wyglądali całkiem normalnie. Większość jednak składała się z brudnych kości i odpadającej skóry, niektórym brakowało rąk albo innych części ciał. Ubrania zwisały na nich w strzępach i chyba nawet jej wyobraźnia nie podsunęłaby jej myśli, że takie istoty mogą chodzić po tym świecie.
Skrzywiła się z obrzydzeniem, ale musiała przyznać, że taka upiorna armia doskonale pasowała do Gathalaga i jego sług. Ich widok przyprawiał ją o dreszcze i gęsią skórkę. Nephile maszerowały w zbitej gromadzie, powoli, ale systematycznie przemierzając główne ulice miasta. Kilku z nich trzymało pochodnie i podpalali wszystko po drodze. Na szczęście, intensywny deszcz gasił wszelkie płomienie, nawet te najmniejsze. Próbujący z nimi walczyć ludzie, ginęli, a te martwe istoty karmiły się ich krwią. Chociaż nie widziała, aby mieli przywódcę, ktoś musiał wcześniej wydać im rozkazy.
Woda spływała zasłanymi ciałami ulicami, mieszając się z krwią, ściekała po ocalałych budynkach i poczerniałych zgliszczach. Ariel uznała, że to skutecznie ugasiło wszelki ogień, dlatego rozkazała rozproszyć się chmurom, aż nad miastem znów pojawiło się czyste niebo, z obserwującym wszystko księżycem. Powietrze znów było rześko chłodne i czyste. Jednak Ariel nie miała jeszcze zamiaru odpoczywać. To był dopiero początek.
Teraz musiała rozprawić się z nephilami.
Podążając za armią umarłych, obniżyła nieco lot tak, że teraz mogła dosięgnąć pobliskich dachów. Gdyby tam były, bo poza zwęglonymi szczątkami, w całym mieście pozostało może kilka nietkniętych budynków.
Zastanawiała się jak najszybciej i najskuteczniej ich pokonać i rzeczywiście poćwiartowanie ich na drobne kawałki wydawało się najlepszym pomysłem. Nie miała przy sobie żadnej broni, ale przecież dla niej to nie był problem. Machnęła ręką i niewidzialne ostrza powietrza rozcięły ostatniego w szeregu nephila na drobne kawałeczki. Rozsypał się niczym domek z zapałek, a jego kości poturlały się po mokrej ulicy. Żaden z jego towarzyszy nie zauważył śmierci kompana, a Ariel potrzebowała chwili żeby upewnić się, czy szczątki nie ożyją.
Zadziałało, więc z podekscytowaniem, ale i pewnym obrzydzeniem przystąpiła do ataku o większym zasięgu. Tym razem wysyłała podmuchy wiatru raz za razem, a niewidzialne ostrza z gwałtowną siłą przecinały kruche, rozkładające się ciała na drobne kawałki.
Dopiero teraz w armii zapanowało zamieszanie. Nephile dostrzegły niespodziewany atak i zwracały ku niej głowy, ale na szczęście była poza ich zasięgiem, bezpieczna w powietrzu. Ariel tylko pokazała im język, machnęła skrzydłami i podmuch wiatru zwalił kilku na ziemię. Wzmocniła atak i teraz zdawało się, że powietrze składa się z samych ostrzy, jakby wśród nich krążyło tysiące niewidzialnych wojowników, a każdy z nich dysponował dwoma mieczami. Ariel przyglądała się z chłodną satysfakcją, jak kości i kawałki kończyn mieszają się ze sobą na ulicy, tworząc upiorne cmentarzysko. Gdyby to byli żywi ludzie, potraktowałaby ich mniej brutalnie, miałaby wyrzuty sumienia. Widziała jednak, co potrafią te istoty i po co zostały tu przysłane, więc nie miała dla nich żadnej litości ani współczucia.
Może powinnam przysłać Balarowi ich kości w worku, żeby zobaczył jak traktuje jego armię.
Ta myśl była tak kusząca, że na poważnie zaczęła się nad tym zastanawiać. Mogła sobie na to pozwolić, bo tutaj, w górze, czuła się bezpieczna, w dodatku otaczała ją bariera. Krzyki nephilów słabły, teraz pod nią kłębiło się więcej nieruchomych szczątków, niż poruszających się, próbujących uciekać istot. Jeszcze chwila i będzie mogła pomóc innym wojownikom, odnajdzie Sato i wrócą do reszty. Już nie mogła się doczekać, żeby wyspać się w ciepłym łóżku.
Ariel zupełnie nie spodziewała się ataku, dlatego zaskoczenie było większe niż ból. Coś, prawdopodobnie kamień, przebiło się od tyłu przez jej barierę i uderzyło w ramię. Krzyknęła cicho i odwróciła natychmiast, co spowodowało również, że chwilowo przerwała atak na nephile.
Jej wzrok powędrował w stronę gruzowiska budynków. Na skrzyżowaniu uliczek dostrzegła samotną postać, patrzącą prosto na nią. Dziewczynę. Jej dłoń powędrowała do góry. W mroku mignął błysk stali i Ariel ledwo zdążyła zrobić unik przed lecącym sztyletem. Na szczęście coś kazało jej się odwrócić, gdyż ostrze zawróciło w powietrzu i pomknęło prosto na nią.
Ona jakoś tym steruje. Przemknęło jej szybko przez myśl i znów musiała uskoczyć. Sztylet jednak nie wrócił do swojej właścicielki, tylko zrobił półobrót w powietrzu i przystąpił do kolejnego ataku. Jeszcze kilka razy robiła uniki w powietrzu, aż w końcu ostrze przemknęło obok niej tak blisko, że drasnęło jej policzek. Ariel nie miała pojęcia, co tu się dzieje i kim jest ta dziewczyna, ale musiała to przerwać. Kątem oka dostrzegła, że w tym czasie ocalałe nephile zbiły się w gromadę i na nowo rozpoczęły swój marsz.
Zaraz mi uciekną, a ja bawię się w berka z tą bronią.
Otarła ze złością smugę krwi z policzka i wyciągnęła dłoń, na której została czerwona plama. Sztylet opierał się przez chwilę, wyraźnie sterowany czyjąś wolą, ale w końcu popłynął ku niej posłusznie na fali powietrza. Ariel zacisnęła palce na jego trzonku i opadła na brukowaną ulicę, tuż przed dziewczyną. Przyjrzała się jej spod zmarszczonych brwi, a tymczasem tamta odwzajemniła się tym samym, stojąc bez ruchu i w milczeniu.
- Kim jesteś i czemu mnie zaatakowałaś? – Odezwała się w końcu bardziej ostrym tonem niż zamierzała. Chyba przejęła go od Argona.
Dziewczyna miała krótkie blond włosy i niebieską, prostą sukienkę podkreślającą niemal identyczny kolor oczu. Coś w jej dumnym, niemal wyniosłym wyrazie twarzy było znajome. To było pewne, że już się spotkały.
- Jestem Kira i mam cię zabić – odparła tamta prosto, przyglądając się Ariel z podobną uwaga.
- Czy my się znamy?
- Nie sądzę.
- Kto kazał ci mnie zabić?
- Rairi.
Ariel zacisnęła pięści, słysząc to imię. A więc wszystko było jasne. Skoro Balar zajmował się nią, to elfka zorganizowała ten atak. Pozwolili jej tu wrócić, żeby wpadła w pułapkę. Tylko, dlaczego wysługiwali się tą dziewczyną? Nie mogła być starsza od niej, poza tym nie wyglądała na kogoś, kto brudzi sobie ręce walką. I raczej nie była zbytnio silna, nawet z tą Mocą.
- Jesteś jej marionetką, tak? – Ariel przekrzywiła głowę, spoglądając jej prosto w oczy.
Wargi dziewczyny zacisnęły się w wąską kreskę.
- Uratowała mnie kiedyś, a ja jej pomagam. To wszystko – skrzywiła się jakby powiedziała za dużo i zmarszczyła brwi.
-Skąd jesteś?
- Nie wiem… A w ogóle, co cię to obchodzi?! – Uniosła nagle głos i Ariel odniosła wrażenie, że zna ten ton.
Kiedyś chyba należała do bogatej rodziny, ale trafiła w ręce Rairi i chociaż udawała wojowniczą, wydawała się zagubiona.
Czyżby nic nie pamiętała? Jak ja?
- Słuchaj, nie wiem…
- Nie przyszłam tu z tobą gadać, więc może zaczniemy już walczyć? – Przerwała jej ostro, robiąc krok w jej stronę.
Ariel nie potrafiła nawet bać się tej dziewczyny, chociaż miała niezwykłą moc kontrolowania przedmiotów. Przecież nie mogła być bardziej niebezpieczna od Balara.
- Słuchaj, nie chcę z tobą walczyć – odezwała się pojednawczo, a na dowód swych słów odrzuciła sztylet, który z brzękiem opadł na bruk i uniosła ręce – Czy wiesz, chociaż kim jestem? Mam wrażenie, że Rairi cię oszukała i…
- Zamknij się! – Twarz Kiry poczerwieniała, kamyki i kurz pod jej stopami zadrgały – Wiem, że kontrolujesz żywioły i jesteś ich największym wrogiem. Rairi mnie wynagrodzi, gdy cię zabiję.
Ariel cofnęła się, gdy tamta zrobiła kilka kroków do przodu.
- A nie wolałabyś wrócić do domu i…
- Cicho bądź!
Wszystkie kamienie z ulicy, te mniejsze i większe poszybowały w jej stronę. Ariel miała tylko sekundę na obronę, więc zdążyła tylko stworzyć przed sobą mur z wody. Kamienie, jeden po drugim wpadały do niego z pluskiem i już w nim pozostały. Pchnęła ręką i woda rozproszyła się na boki razem z jej zawartością. Popatrzyła na Kirę z nową ciekawością i zaintrygowaniem.
- Używasz żywiołu powietrza, tak? Możesz kontrolować przedmioty, ale samego powietrza już nie? Wyczuwam to. Skąd masz tą Moc? Musiałabyś mieć styczność z kamieniem, ale przecież tylko Potomek może go używać.
- Nic o tym nie wiem i nie obchodzi mnie to.
Kira uniosła rękę i spojrzała w bok, na częściowo zrujnowany dom. Ariel zamrugała, gdy wielki fragment ściany uniósł się w powietrze.
- Hmm, więc zamierzasz teraz rzucać we mnie wszystkim, co popadnie? – Sarkazm w jej tonie był nie na miejscu, ale nie mogła się powstrzymać. Chociaż z drugiej strony nie mogła jej lekceważyć, jeśli chciała szybko zniszczyć resztę nephilów. Wyobrażała sobie, że gdy ona traciła tu czas, te kreatury zabijały kolejnych niewinnych ludzi. Na samą myśl ściskał jej się żołądek.
- Właśnie tak.
    Ściana, mimo ciężaru, pomknęła ku Ariel zadziwiająco gładko i szybko. Tym razem woda raczej nie zatrzyma tak dużego przedmiotu, więc musiała spróbować czegoś innego. Skupiła się na lecącej ku niej ścianie i ściągnęła wokół niej cząsteczki powietrza. Z pewnym wysiłkiem udało jej się ją zatrzymać, a potem pokierowała ją na bok, gdzie z hukiem opadła na gruzowisko, wzbijając wokół chmurę kurzu. Ariel uśmiechnęła się pod nosem, gdy dziewczyna obserwowała to z pobladłą twarzą i rozszerzonymi oczami. Widocznie albo nie doceniała swojego przeciwnika, albo przeceniała własne możliwości.
    Ariel tymczasem znów uniosła ręce i nawet zbliżyła się o dwa kroki.
   - Mówię ci, że walka ze mną nie ma sensu. Nie chcę cię krzywdzić, bo wiem, że Rairi cię wykorzystuje. Jeśli się zgodzisz, pomogę ci wrócić do domu. Nie musisz jej słuchać.
    Kira tylko mocniej zacisnęła usta, a w jej błękitnych oczach zapłonęła determinacja. Tym razem Ariel mogła zobaczyć, jak złote cząsteczki wokół niej wirują, groźne niczym stado os, jakby napełnione jej złością. Po dwóch stronach ulicy leżały poczerniałe gruzy budynków i teraz wszystkie te fragmenty poruszyły się, najpierw niepewnie i leniwie, potem zaczęły się unosić i lewitować w powietrzu, gromadząc się wokół Kiry. Były tam kawałki mebli, drobiny szkła oraz duże części ściany i dachu.
    - Oj – Ariel cofnęła się mimowolnie i potknęła, ledwo utrzymując równowagę.
    Tym razem to Kira promieniała dumą i okrutną satysfakcją, a jej uśmieszek budził niepokój.
    - Wiesz? – Zaczęła pełnym wyższości tonem – Teraz, gdy tak na ciebie patrzę, wydaję mi się, że jednak skądś cię znam. I jestem pewna, że raczej się nie lubiłyśmy.
   Po tych słowach poruszyła lekko ręką, jakby odganiała natrętnego owada. Wszystkie, wirujące wokół niej fragmenty domów pomknęły w stronę Ariel.
    Nie była pewna, czy da radę zatrzymać to całe gruzowisko, ale nie miała czasu na myślenie. Mogła tylko wznieść wokół siebie magiczną barierę i jakoś to przeżyć.
    Kira stała spokojnie w tym samym miejscu i z rozbawieniem obserwowała dziki taniec swojej rywalki, która dosłownie wychodziła z siebie, by nie dać się zgnieść atakującym szczątkom budynków.
     Co za pech. Kim ona jest, na wszystkich bogów? Nie mogę z nią przegrać, przecież to by było śmieszne. Nie mam na to czasu.
   Ariel z wysiłku ledwo łapała oddech. Z nieba spadały na nią mniejsze, większe i naprawdę duże fragmenty budynków, a ona dwoiła się i troiła, aby żaden jej nie przygniótł, czy nie zranił. Robiła czasem wręcz akrobatyczne uniki, niektóre przedmioty odpychała wiatrem, inne odrzucała, lub rozbijała strumieniem wody. Trwało to dobrych kilka minut i zdawało jej się, że to się nigdy nie skończy. Z każdą chwilą była coraz bardziej zła, głównie na siebie za brak kondycji i na tą całą dziwną sytuację. Ta obca dziewczyna nie mogła jej pokonać, przecież była tylko pionkiem. Ktoś taki po prostu nie powinien być dla niej zagrożeniem.
    W końcu z wyczerpania opadła na kolana, a opadający kawałek szkła drasną ją w drugi policzek.
   - Pięknie – mruknęła, czując jak ścieka po nim ciepła strużka krwi. Teraz piekły ją dwa policzki. – Dość już tego.
    Przymknęła oczy, nie zważając na atakujące ją gruzy. Odetchnęła głęboko, wciągając w płuca złote drobinki, ich zapach kojarzący się z wolnością, pulsowanie każdego pojedynczego ziarenka i wszystkich razem. Złoty ogień kamienia był na wyciągnięcie jej ręki, chłodny i wysoki jak góry sięgające samego nieba. Któż mógłby oprzeć się tej Mocy?
    Znikąd pojawił się wiatr, który rozwiał jej potargane włosy i ochłodził palące policzki. W jednej chwili przybrał na sile, zmieniając się w trąbę powietrzną, która porwała wszystkie szczątki i uniosła się ponad ich głowy. Przez chwilę krążyła z tym wszystkim nad przerażoną Kirą i w końcu odleciała, rozrzucając gruzy poza miasto.
   Ariel wyprostowała się powoli i wstała pośród pozostałego rumowiska. Sądziła, że to dostatecznie przekona dziewczynę o bezsensowności tej walki, ale Kira najwyraźniej była naprawdę zdeterminowana. Po pierwszym szoku i chwili wahania, jej twarz przybrała jeszcze bardziej zacięty wyraz. Ariel nie wierzyła, że naprawdę chce ją zabić. To Rairi musiała mieszać jej w głowie, nawet teraz.
    - Nadal upierasz się walczyć? – Zapytała ze znużeniem, chociaż znała już odpowiedź.
    - To był tylko mały pokaz – Kira nie była już tak pewna siebie, ale wciąż wierzyła w swoje możliwości – Teraz się obroniłaś, ale wciąż mam wokół siebie wiele rzeczy, choćby tamten ocalały dom, czy mur. Mogę cię pogrzebać pod nimi jak robaka.
     Ta arogancja. Znam ją, ale nie pamiętam. Czyżby aż tak bardzo mnie nienawidziła?
    Ariel westchnęła ciężko. Miała szybko uporać się z nephilami i wrócić do wojowników i króla. Dlaczego musiała mieć takiego pecha?
   Kira uśmiechała się z wyższością, co świadczyło, że nie żartowała. Nagle ulica zadrżała gwałtownie, aż Ariel zachwiała się i o mało nie poleciała na ziemię. Dom, który przed chwilą wskazywała dziewczyna, teraz poruszał się i chwiał na boki, jakby olbrzymia dłoń próbowała wyrwać go z ziemi. Ariel otworzyła usta i tym razem jej serce zabiło z lękiem. Ta dziewczyna naprawdę chciała rzucić w nią domem. Nie bała się o siebie, bo przecież mogła zwyczajnie odlecieć, ale szkody, jakie wyrządziłby ten budynek, roztrzaskując się o ziemię…
    - Przestań, nie rób tego – Ariel wyciągnęła ręce i zaczęła iść w jej stronę, myśląc gorączkowo jak ją powstrzymać – To już przesada.
    - A więc w końcu się przestraszyłaś? – Kira uśmiechnęła się szerzej, złośliwie. Ten uśmiech naprawdę do niej pasował.
    Zdawało się, że całe miasto drży, jakby jakaś siła miała zaraz unieść wszystko w powietrze, łącznie z nią samą. Ariel pospiesznie pokręciła głową.
    - Nie, ale posłuchaj…
   Zatrzymała się raptownie, gdy niespodziewanie wszystko się uspokoiło. Tuż za dziewczyną pojawiła się Tara i walnęła ją na odlew w tył głowy. Jak gdyby nigdy nic przerzuciła sobie nieprzytomną przez bark i wyszczerzyła do Ariel zęby.
    - Ta małpa nawet tutaj cię dopadła – cmoknęła głośno i pokręciła głową – Trzeba było od razu ją ogłuszyć, przecież teraz ty tu rządzisz.
   - Znasz ją? – Ariel z zaskoczeniem wpatrywała się to w nieprzytomną, to w swoją przyjaciółkę. Faktycznie nie wpadła na to, żeby po prostu pozbawić ją przytomności.
   - Kiiri – dziewczyna wymówiła to dziwne imię z pogardą – Znamy ją obie, ale uwierz mi, że to nikt ważny i właściwie nie powinno jej tu być. Odeślemy ją do domu, żeby nie narobiła większych szkód, ale to później. Tak w ogóle to Biały Kruk mnie przysłał, bo obaj z królem odchodzą od zmysłów. Swoją drogą dziewczyno oni wszyscy cię uwielbiają i zupełnie nie wiem, dlaczego, bo wyglądasz koszmarnie.
    - Cieszę się, że tu jesteś, zjawiłaś się w samą porę – zignorowała komentarz przyjaciółki, szczęśliwa, że to już koniec.
    - Pewnie, czułam w kościach, że potrzebujesz mojej pomocy. W końcu kłopoty to twoje drugie imię – roześmiała się, poprawiła sobie ciało dziewczyny, jakby to był worek i chwyciła Ariel za ramię – To co, wracamy do naszych chłopców?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych