sobota, 1 kwietnia 2017

Rozdział 9

    Przemykał między ulicami niczym cień, uzdrawiając wszystkich po kolei, również nieprzyjaciół. Niektórzy próbowali go atakować, ale wystarczyło, że dostrzegli błysk czerwieni na jego szyi, lub spojrzeli w granat oczu, by uznali, że nie jest wrogiem. Tych, którzy mu dziękowali, po prostu ignorował i szedł dalej. Uzdrowieni na nowo próbowali się pozabijać, ale to go już nie obchodziło.
      „Zajmij się rannymi”
     „Zabij ich”
    Rozdarty pomiędzy lojalnością, a przymusem miał mętlik w głowie. Ból nie przychodził, głos milczał, a mimo to był pusty w środku. Drżącą dłonią dotknął szyi, bezmyślnie idąc przed siebie. Słyszał ogień i odgłosy walki z drugiego końca miasta, ale był niczym głuchy. Zobojętniały. Ktoś krzyczał o pomoc z pobliskiego, na wpół zrujnowanego domu, więc wszedł tam i uzdrowił ranne dziecko, po czym zostawił szczęśliwą rodzinę, a w głowie miał tylko powtarzającą się, jedną myśl:
     Zabij ich, zabij ich.
    Dalej robił to, co kazał mu Argon, ale czekał na głos, bo bez niego potrafił tylko się bać. To przez nią zaczynał się rozpadać. Krew elfów była w nim zbyt słaba, by zwyciężyć ludzką kruchość. Gubił się w swojej własnej głowie i tylko jej głos trzymał go w całości. Był niczym popękane szło, które przy lekkim dotknięciu rozsypie się na kawałki.
     - Tu jesteś - Nad nim zawisł Argon, jego białe skrzydła poraziły go w oczy – Riva trochę się opierał, ale jest bezpieczny w zamku hrabiego. Znajdźmy pozostałych i zajmiemy się tymi nephilami.
Nox skinął tylko głową, gdyż bał się swojego głosu. Rozłożył skrzydła i poleciał za Białym Krukiem, a patrząc za nim, jego myśli uparcie układały się w te dwa słowa:
     Zabij go. Zabij go.

***

Lunna była plamą zieleni i brązu. Miecz w jej dłoni był jedynie śmiercionośnym błyskiem stali, który tańczył wokół niej, uśmiercając nieprzyjaciół, zanim ci zdążyli mrugnąć. Lata potajemnych treningów i ćwiczeń na coś się przydały.
   - Szesnastu – mruknęła do siebie, jednocześnie spoglądając gdzieś w bok, na drugą plamę zieleni.
    Raliel trzymał się niedaleko, ani na moment nie schodząc z jej pola widzenia. Po tym, jak myśleli, że nie żyją i Argon pomógł im się znów spotkać, przyjaciel chyba bał się ponownie stracić ją z oczu.
    - Dwudziestu ośmiu – odpowiedział równie cicho, niby do siebie. Mimo bitewnego zgiełku, słyszeli się doskonale. – Właściwie to dwudziestu dziewięciu – dodał zaraz, gdy akurat posłał na ziemię kolejnego wroga.
    - Nigdy cię nie dogonię – poskarżyła się, chociaż bez cienia zazdrości. Zrobiła unik, gdy ostrze otarło się o jej magiczną tarczę, zrobiła obrót i zagłębiła miecz prosto w serce.
    - W walce wręcz masz pewne braki, ale za to posiadasz inne mocne strony.
    Wolną dłonią dotknęła miniaturowego księżyca na szyi, który był lekko ciepły od nagromadzonej Mocy. Chociaż potrafiła jej użyć i znała wiele zastosować księżycowej Mocy, nie ukończyła szkolenia Kapłanki Luny, co jednak miało swoje skutki. Z początku użyła na sobie niewidzialności, aby przedrzeć się przez ścianę wroga, jednak Raliel ostrzegł, że widzi jej włosy.
    - Nie polegaj tylko na tym wisiorku, moja księżniczko – mimo odległości wyraźnie usłyszała jego głos, jakby dokładnie znał jej myśli
- Masz rację. Jak zawsze twoje rady są niezwykle cenne.
    Uśmiechnęła się do siebie, pewna, że ten uśmiech dotrze również do przyjaciela. Zatrzymała się i kucnęła, przyciskając dłoń do bruku, po czym równie szybko odskoczyła lekko, lądując obok Raliela.
    - Właściwie to mam wiele mocnych stron. Dosłownie – odgarnęła dłonią włosy w momencie, gdy w miejscu, gdzie przed chwila stała, ulica dosłownie pękła, przewracając grupę mężczyzn i spod ziemi wyłonił się Ziemny Strażnik.
    - Gdybym wcześniej wiedział, że to potrafisz, bardziej bym cię szanował. – Raliel oparł się plecami o jej plecy, trzymając wrogów na dystans.
    - O, czyli, że do tej pory mnie nie szanowałeś?
    - Jako moją księżniczkę, zawsze – odparł z powagą - Wiesz też, że jako kobieta zajmujesz pierwsze miejsce w moim sercu, ale… - tu spojrzała na niego raptownie, zaskoczona otwartością tego wyznania. Wiedziała, że Raliel ją kocha, ale nigdy nie mówił tego głośno. Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, gdyż dokończył zaraz z lekkim, przekornym uśmiechem – jako wojowniczce trochę ci brakuje. Jako twój nauczyciel będę zadowolony tylko wtedy, gdy przekażę ci wszystko, co sam wiem.
    - Ralielu…
    Spoglądała na niego ze smutkiem, nie wiedząc, co powiedzieć, żeby go nie urazić. Byli teraz jedynymi ocalałymi elfami z Zielonego Lasu. Łączyło ich coś więcej niż długa przyjaźń, ale jeśli wojownik miał nadzieję, że ona…
    - Chyba nas potrzebują – przerwał jej rozmyślania, sprowadzając z powrotem w środek bitwy.
    Rozejrzała się pospiesznie, dostrzegając niedaleko Orana i Ylona, a gdzieś w górze Reetha. Skinęła przyjacielowi głową i lekkim krokiem pobiegli w ich stronę.
    - Założę się, że tym razem będę lepsza – rzuciła wyzywająco, na co Raliel roześmiał się dźwięcznie i przewrócił oczami.
    Jego obecność sprawiła, że w jej sercu znów zagościł spokój. Teraz był jej jedyną rodziną, cząstką szczęśliwych wspomnień z dawnego życia.
    Dołączyli do Noszących Znak Kruka, pomagając im w walce. Oran przywitał ich szerokim uśmiechem na okrągłej twarzy i zaraz zmienił się w chmarę kruków, Ylon tylko skinął głową i powrócił do wypuszczania magicznych błękitnych strzał. Miecz Raliela rozjarzył się zielonkawo, kiedy poruszał się wokół niej w zabójczym tańcu, a Lunna w tym czasie przywołała kolejnych dwóch Ziemnych Strażników. Przez cały czas rozglądała się po otaczających ją twarzach. Potem uniosła głowę i krzyknęła do Reetha:
     - A gdzie Nox?! – Chciała zapytać o Białego Kruka, bo to on interesował ją najbardziej, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
    Starszy wojownik machnął skrzydłami i rozejrzał się z góry po ulicy.
    - Nie widzę go, ale miał zająć się rannymi.
    - Aha, a…
    - Martwisz się o Argona – usłyszała tuż przy uchu bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Gdy spojrzała na przyjaciela, uśmiechał się znacząco, chociaż w orzechowych oczach dostrzegła smutek.
    - Ja? – Zrobiła zaskoczoną minę – To przecież Biały Kruk. Na pewno świetnie sobie daję radę.
    - Widziałem, że ciągle szukasz go wzrokiem – nie dał się zwieść jej pozornej obojętności – Podoba ci się?
    Lunna zaczerwieniła się gwałtownie i odwróciła, żeby nie widział jej twarzy.
    - Aż tak to widać? – Westchnęła, rezygnując z zaprzeczania. Powinna być z nim szczera, chociaż to mogło go zranić – Przepraszam, ale nic nie poradzę na…
    Po raz kolejny nie dal jej dokończyć, zaciskając szczupłe palce na jej ramieniu.
   - Rozumiem, Lunno. Dla mnie najważniejsze jest, że żyjesz i znów mogłem cię zobaczyć. A jeśli szukałaś Noxa…
    Obrócił ją delikatnie, podczas gdy Ylon przestał wypuszczać strzały, a Oran wrócił do swojej postaci. Zaraz potem Reeth wylądował obok niej. Szybko zrozumiała ich zachowanie, gdy dostrzegła przedzierającego się w ich stronę Białego Kruka. Nie był ranny i jedynie może trochę zmęczony. Na jego widok jej ciało zalała fala ciepła i ulgi. Raliel zerknął na nią przelotnie, ale nic nie powiedział.
    Za Argonem podążał Nox, blady niczym sama śmierć. Trzymał się pleców swojego opiekuna, jakby był jego cieniem. Jego miecz spoczywał luźno w dłoni, skierowany ku ziemi, cały we krwi. Półelf wyglądał jakby stracił wszelkie siły i chęci do walki i Lunna poczuła do niego współczucie. Był jej krewniakiem w tym świecie śmiertelnych ludzi i uświadomiła sobie, że powinna wcześniej lepiej go poznać.
    - Widzę koniec, niedługo wygramy – oznajmił radośnie Oran, gdy dwójka wojowników w końcu do nich dotarła.
   - Moi kamienni strażnicy rozprawią się z niedobitkami – zakomunikowała z dumą, szukając u kapitana choć cienia aprobaty.
Mimo tych słów Argon i Nox wciąż mieli ponure miny. Biały Kruk tylko przelotnie zatrzymał na niej spojrzenie, jakby była kimś obcym, a jego przybrany syn w ogóle miał spuszczoną głowę i nieobecny wyraz twarzy. Białe włosy poplamione krwią opadły mu na twarz.
   - Co się stało? – Zapytał w końcu Ylon, z przyzwyczajenia unosząc głos, gdyś odgłosy bitwy powoli cichły.
   - Coś z królem? – Pytanie Reetha sprawiło, że Nox poderwał głowę i zamrugał, zaraz jednak pokręcił głową, jakby wybudzony nagle z jakiegoś transu.
    - Jesteście potrzebni gdzie indziej – głos Argona był suchy, rozkazujący – Riva jest bezpieczny, mamy spotkać się w pobliżu zamku hrabiego.
    - Dobrze, ale powiesz nam…
    Przeszył Lunnę takim wzrokiem, że miała ochotę się skulić. Ciemna zieleń jego oczu zdawała się zimna niczym najzimniejsza noc.
    - Nephile. Mówi ci to coś? Zaatakowały miasto od głównej bramy.
     - No to mamy problem – szept Raliel dotarł tylko do niej.

***

Języki ognia lizały niebo, które kolorem kojarzyło mu się z krwią. Miasto przesiąkło jej zapachem, dając życie jego upiornej armii. Ciężki szary dym spowijał ulice De’Ilos, zasłaniając przed księżycem i gwiazdami jego ostatnie minuty.
Ortis nie reagował na krzyki ludzi, szczęk mieczy i inne odgłosy. Sam nikogo nie atakował, chociaż głód palił mu wnętrzności, a zapach krwi odurzał. Musiał odrzucić sztylet, żeby nie zrobić czegoś wbrew sobie. Dopóki kontrolował instynkt, mógł się powstrzymywać.
Jeszcze. Przynajmniej do czasu, gdy go znajdzie.
Był dowódcą, a to była wojna, ale nephile poszły swoją drogą, a on swoją. Miał ich tylko tu doprowadzić, więc to zrobił i nie obchodziło go, co się stanie dalej. A że pomógł nieco temu dzieciakowi z Reed, miało być jego drobnym wkładem w tą bitwę, do której tak naprawdę nie chciał się mieszać.
- Może trochę odpoczniemy?
Obejrzał się na Kirę, która pozostała w tyle i skinął głową. Podał jej rękę i schronili się w jednym ze sklepów, gdzie nie dotarł jeszcze ogień. Budynek był opustoszały, jak cała reszta, w środku ktoś zdążył rozkraść cały towar, a jego resztki walały się po podłodze. Pewnie złodziej i tak już zginął. Ogień i nephile wkrótce pochłonął miasto i wszystko, co w nim żyje. Ortis musiał tylko dopilnować, żeby do tego czasu znaleźli się daleko stąd.
- Wystarczy ci kilka minut?
- Tak. O jest woda.
Ortis zamknął drzwi, podczas gdy Kira obeszła pomieszczenie, znajdując w kącie na wpół pełne wiadro. Ugasili pragnienie i stanęli przy na wpół rozbitym oknie, spoglądając na zniekształcony, palący się świat. Oboje byli brudni i osmoleni dymem, ale to nie przeszkadzało Kirze przytulić się do niego. Bicie jej serca było dla niego kojącym umysł dźwiękiem, który teraz rozpoznałby nawet z daleka. Był jednak zbyt głodny, by tym razem oprzeć się jej słodkiej krwi, dlatego odsunął ją delikatnie.
- Powinniśmy już iść – stwierdził krótko. Od przybycia do miasta rozmawiali ze sobą niewiele, każde pogrążone we własnych myślach. Czuł, że Kira coś przed nim ukrywa, ale gdyby chciała, sama by mu powiedziała.
- Naprawdę myślisz, że on tu będzie? Może Balar cię oszukał.
Pierwsza podeszła do drzwi, wyjrzała przez nie, po czym wyszli z budynku i znów ruszyli skrajem ulicy.
- Nie wiem, ale jeśli Cyrret wciąż żyję, to muszę to zakończyć.
Kira w milczeniu przyjęła jego odpowiedź i znów pogrążyła się we własnych myślach Cały czas była niespokojnie czujna, wciąż kierowała swój wzrok gdzieś w górę, jakby czegoś wypatrywała.
Ortis również rozglądał się na boki, szukając w każdej twarzy, tej jednej, znienawidzonej. Obok nich przebiegali ludzie, matki szukały swoich dzieci, ranni upadali w kałużach krwi, znajdowali się też tacy, którzy próbowali gasić ogień, chociaż większość od niego uciekała. Oni tymczasem, złączeni uściskiem dłoni, ale rozdzieleni własnymi myślami, przemykali kolejnymi ulicami, ignorując śmierć i rozprzestrzeniający się pożar.
Zaglądali do opustoszałych budynków i piwnic, Ortis musiał sprawdzić każdy ciemny zaułek. Wiedział, że Cyrret jest ranny, a więc mógł się gdzieś ukryć, a jeśli zasłabł i…
Tuż przed sobą dostrzegł znajomy herb na piersi mężczyzny, który pomagał rannemu. Nie przypominał sobie tej twarzy, ale z pewnością był to jeden z wojowników Belthow. Ten człowiek był jego pierwszym tropem.
Puścił dłoń Kiry i podbiegł do niego, odciągając od rannego, którego opatrywał. W surowej, już pomarszczonej twarzy dostrzegł coś jakby znajomego…
- Znasz Cyrreta Krwawego? Jest tutaj? – Zapytał ostro, ponaglająco potrząsając nieznajomym za ramiona
- Cyrret? – Mężczyzna odepchnął go ze zmarszczonym czołem i przyjrzał mu się nieufnie – Nie wiem kim jesteś i czego od niego chcesz, ale możesz o nim zapomnieć. On nie żyje.
Gdyby serce Ortisa biło, właśnie teraz by zamarło.
- Jesteś pewny?
- Zmarł w tunelu, zanim się z niego wydostaliśmy. Wyglądał, jakby rozszarpało go dzikie zwierze. Był zdrajcą, ale na koniec uratował mojemu oddziałowi życie i pokazał wyjście z płonącego Gernnhedu.
Wojownik jeszcze raz omiótł go spojrzeniem i odszedł, pozostawiając Cyrreta nieruchomego na środku ulicy. A więc ten drań zginął od ran, które mu zadał i Balar naprawdę go oszukał. Ortis nie wiedział, czy powinien czuć radość czy coś innego. Nie wiedział też, że zaciska pięści, dopóki nie pojawiła się Kira. Najpierw usłyszał bicie jej serca, potem otulił go jej zapach, przywracając do rzeczywistości.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś? – Obejrzała się na Beltha, potem przyjrzała się jego twarzy – Jest tu?
Ortis odetchnął cicho i rozejrzał się po De’Ilos, które już nie przypominało tego pięknego, bogatego miasta. Na końcu spojrzał na Kirę i przybrał na twarz obojętny wyraz.
- Nie żyje.
- Aha, czyli teraz…
- To koniec.
Kira zmarszczyła brwi i zrobiła zaniepokojoną minę.
- To znaczy? Idziemy stąd, tak?
Spojrzał jej w oczy i dotknął palcami szyi, gdzie tętniła główna szyja, wypełniona krwią. Przełknął ślinę i uśmiechnął się słabo.
- Idź swoją drogą, jeśli musisz coś zrobić. Jeszcze się spotkamy, Kiro, jeśli nie w tym, to w następnym życiu.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł śladem nephilów, w samo serce zagłady.
I nawet krzyk Kiry nie był w stanie go zatrzymać. Jej cudownie żywe serce nie mogło przecież bić dla martwego człowieka.

***

    Kira krzyknęła za nim kilka razy i nawet zaczęła biec, ale w pewnym momencie coś kazało jej ustać i spojrzeć za siebie w górę. Dostrzegła biały błysk i natychmiast cała się spięła. Jeszcze raz obejrzała się w stronę Ortisa, który w szarym dymie był ledwo widoczny. Zdawało jej się jednak, że przystanął i również na nią patrzył. Jego ostatnie słowa dźwięczały jej jeszcze w głowie, jak ostatnie pożegnanie. Nie miała pojęcia czy w tym zamieszaniu się odnajdą.
    Jej wzrok powędrował w górę, szukając bieli skrzydeł.
    Miała zadanie do wykonania i nie mogła zawieść Rairi.
    Z dziwnym przeczuciem, że to naprawdę było ich pożegnanie, odbiegła w przeciwną stronę, kurczowo ściskając w dłoni sztylet, niczym swoje zagubione, rozbite serce.

***

    Nie miał pojęcia jak długo był nieprzytomny. Wywoływane gorączką i bólem sny były chaotyczne, przynosiły obrazy śmierci i zniszczenia, przeplatane scenami z odległej przeszłości. Wszystkie znajome twarze znikały w szkarłacie krwi. Czerwień była coraz gęstsza i gęstsza, aż wyczuł na granicy umysły znajomą świadomość.
    Zatrzepotał powiekami i otworzył powoli oczy, wydając z siebie ochrypły jęk. Cały był oblany potem, chociaż powietrze niosło ze sobą chłód nocy.
    - Obudziłeś się w końcu.
   Balar wszędzie poznałby ten głos. Obrócił głowę i wciąż zamglonym wzrokiem spojrzał na pochylającą się nad nim Rairi. Musiał zamrugać kilka razy, by dostrzec jej półuśmiech. Położyła dłoń na jego rozpalonym policzku, tuż za nią widniał jasny sierp księżyca.
    - Twoja rana była głęboka, dobrze, że znalazłam cię w porę. Możesz wstać?
    Pomogła mu usiąść i chociaż odczuwał ból w piersi, a całe ciało miał zesztywniałe, najważniejsze, że żył. Dotknął miejsca, gdzie powinna być rana, ale jak się spodziewał, na zagojonej skórze pozostał jedynie nikły ślad.
    - Uratowałaś mnie. Znowu – nie poznał swojego głosu, tak bardzo był zachrypnięty.
    Rairi podała mu manierkę z wodą i obserwowała z rozbawieniem jak łapczywie ją opróżnia. Tymczasem wokół nich trwała cisza, nie licząc jednostajnego szumu rozbijających się o brzeg fal.
   - Jesteś mi potrzebny, mój królu. Poza tym nie zrobiłam nic wielkiego. Kiedy się zjawiłam nawet nie krwawiłeś. Przeżyłbyś bez mojej pomocy, chociaż trwało by to o wiele dłużej – przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się szerzej, kiedy resztkę wody wylał sobie na głowę i przeczesał palcami wilgotne włosy. Widząc znajomy błysk w jej oczach, zmarszczył brwi.
    - Co?
   - Nigdy nie widziałam takiej dziwnej rany. Jakby sztylet o cienkim ostrzu przebił cię na wylot. Pamiętasz, co się stało?
    Balar w zamyśleniu spojrzał na ciemne morze, potem w usiane gwiazdami niebo, aż zacisnął szczęki, a czerń w jego oczach pochłonęła otaczający ich mrok. Wyczuwał, że Rairi dokładnie przygląda się jego powracającym wspomnieniom.
    - Pamiętam – wychrypiał w końcu.
   - Znów ci się wymknęła. Tym razem nie będę się złościć, bo poleciała dokładnie tam, gdzie czeka na nią moja mój sługa. Zabije ją i pozbędziemy się problemu. Zapomnę, że z nią przegrałeś, jeśli…
    - Nie możesz – Balar obrzucił ją chłodnym spojrzeniem, po czym wstał chwiejnie, krzywiąc się przy tym z wysiłku. Rany na plecach znów dały o sobie znać, ból przy prostowaniu się był niczym wciąż podsycany ogień. Chłodna bryza znad morza niewiele chłodziła jego rozpalone ciało. – Nasz Pan chce ją żywą, żeby mógł zdobyć kamienie.
    - Och, prawda, ale nie zapominaj o jednym – Rairi wyprostowała się z wdziękiem drapieżnika i skradając się lekkim krokiem, przejechała dłonią po jego plecach i nie zatrzymując się, wodziła nią dalej po jego ciele, aż zatrzymała ją na piersi, w miejscu, gdzie go uleczyła. Wraz z jej dotykiem pojaśniało mu w głowie. Ból i gorączka zniknęły – To jest twój Pan, nie mój. Chwilowo wykonuje jego polecenia, bo tak mi pasuje. Jednak Ja i on mamy nieco odmienne cele. A Ariel – wodząc palcami po jego szyi i twarzy, spojrzała mu w oczy – jest pierwsza na mojej liście. Skoro ty nie potrafisz jej zabić, ktoś inny to zrobi.
    Balar odsunął się, przerywając jej pieszczoty.
    - Znam twoje plany, ale Gathalag…
   - Nie zapominaj, że tak naprawdę służysz mnie, a nie tej bezkształtnej masie - uśmiech zniknął z jej twarzy, a piękne rysy wykrzywił niezadowolony grymas. Już dawno nie widział jej tak groźnej, a gdy tak poważniała, dla niego nie oznaczało to nic dobrego – To ja cię wytresowałam i dałam siłę.
    Wytrzymał jej ostre, karcące spojrzenie bez jednego mrugnięcia.
   - Wykonuję też rozkazy Gathalaga, a on chce Ariel żywą – powtórzył z naciskiem.
   Rairi patrzyła na niego dłuższą chwilę i właściwie oczekiwał jakiejś kary. Przeciwstawianie się jej woli zawsze kończyło się bólem, chociaż tym razem chyba nie po to go uzdrawiała. Poza tym za dobrze ją znał. Wiedział, że mimo tych wszystkich ostrzeżeń jest jej za bardzo potrzebny.
    Dostrzegł w końcu jak w mroku jej warga unosi się nieco do góry, co było oznaką, że wraca jej dobry humor.
    - Dobrze – odezwała się pojednawczym tonem i spojrzała na rozkołysane morze, jakby zobaczyła tam coś ciekawego – Domyślam się, że boli cię dzisiejsza porażka i byłabym nieczuła, gdybym nie dała ci szansy rewanżu.
    Balar wygiął usta w ponurym grymasie.
    - Po prostu grzebiesz mi w głowie - stwierdził z naganą.
    Jej perlisty śmiech rozszedł się po okolicy, wtopił się w fale i podrażnił same niebo. Odwróciła się do niego, piękna i rozradowana. Długie włosy powiewały za nią, poruszane wiatrem. Ile razy na nią nie spojrzał, była ideałem. Nawet wśród elfow nie było piękniejszej istoty. Nawet wtedy, gdy widział, jak potrafi być okrutna.
    - Och, Balarze, jak ty to robisz, że chociaż jesteś człowiekiem, wciąż mnie fascynujesz? – Jej obecność muskała jego umysł i podrażniała zmysły.
    - Obrażasz mnie, porównując do zwykłego człowieka. Jestem Kruczym Królem.
    - O tak, jesteś królem i będziesz nim po wieki u mego boku. Potężny i nieśmiertelny – zbliżyła się kocim ruchem i tym razem nie odsunął się, tylko pochylił i pocałował ją krotko w usta.
    - Więc mówisz, że poleciała do De’Ilos? – Zapytał tuż przy jej twarzy, chociaż doskonale o tym wiedział.
    - To oczywiste. Są tam wszyscy, łącznie z twoim bratem. Ortis już wprowadził nephile, więc sądzę, że mają teraz z nimi nie lada kłopot.
    - Jeśli Ariel tam dotrze, to przegramy.
    - Więc masz jakiś pomysł?
   Zamiast odpowiedzi pokazał jej to w umyśle. Roześmiała się i odsunęła, gdy przemieniał się w ogromnego kruka.
   - Muszę to zobaczyć. Jeśli się powiedzie, dzisiejszej nocy będziemy świętować zwycięstwo – odwdzięczyła się tym samym, zalewając jego myśli tym, co nazywała świętowaniem.
    Wskoczyła na kruka i wzlecieli w nocne niebo, pozostawiając za sobą milczący księżyc, samotnie odbijający się w szumiącym morzu.
    Ariel naprawdę pożałuje, że go uratowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych