sobota, 29 kwietnia 2017

Rozdział 17

Słońce to znikało po pojawiało się między chmurami, a wszystko w dole zmieniło się w rozmytą, zielono – brązowo - niebieską plamę. Ariel gnała na złamanie karku, popędzana wiatrem, który bił ją po twarzy i rozwiewał włosy, oraz desperackimi uderzeniami skrzydeł. Właściwie nie wiedziała do końca gdzie leci, bo prędkość i mgła na oczach właściwie ją oślepiały. Kierowała się instynktem i obrazem urwiska, który wyrył się w jej umyśle w każdym najdrobniejszym szczególe. Przez całą drogę mogła myśleć tylko o jednym.
Jeszcze chwila, Sato. Musisz żyć. Uratuję się!
W głowie rozległ się ironiczny śmiech, którego nie zagłuszył nawet gwizd wiatru w uszach. Ariel zacisnęła pięści z bezsilnej złości, strachu i nienawiści.
Żałuje, że cię uratowałam. Naprawdę żałuje.
Ostrzegałem.
Dawno zostawiła za sobą Malgarię, kierując się mniej więcej na południowy zachód. Leciała wysoko, między chmurami tak, że właściwie była z dołu niewidoczna. Chociaż miała nadzieję, że Balar nie zabije Sato, z każdą sekundą jej serce ściskało się coraz bardziej i podchodziło do gardła. Nie wiedziała, co zrobi, w ogóle nie myślała, gdy tak szybko opuszczała zamek. Riva i reszta pewnie w końcu zaczną jej szukać, ale w tej chwili nie potrafiła się tym przejmować. Gdyby którykolwiek z nich znalazł się w podobnej sytuacji, zachowałaby się tak samo i bez wahania zrobiłaby wszystko, by ich ratować. Potrzeba ochrony bliskich była w niej silniejsza niż cokolwiek innego.
Nigdy nie dotarłaby tak szybko na miejsce, gdyby nie popychający ją wiatr, składający się z miliona posłusznych cząsteczek. W dole wiła się wartko, rzeka Dalen, a jej szerokie koryto wyznaczało granicę gdzieś pomiędzy prowincją Ashe, a Belthów. Spoglądając w dół, na pastwiska przechodzące w stromą skarpę, pod którą znajdował się las, była pewna, że to tutaj. Czuła to wszystkimi zmysłami i każdą kosteczką.
Złożyła skrzydła i opadła w dół, prosto w wysoką trawę na szczycie wzniesienia. Gdy dotknęła stopami ziemi, wszystko, co w niej żyło, obudziło w jej zmysłach dodatkowe wrażenie stojącej tam osoby.
- Tak jak się spodziewałem, przyleciałaś naprawdę szybko.
Zupełnie jak na obrazie, który jej pokazał. Znajdowali się nad samym skrajem przepaści. Balar kucał przy szaro brązowym wilku i niby od niechcenia zaciskał ramię na jego szyi. Bursztynowe ślepia wpatrywały się w nią z tym samym cierpieniem, którym była niemożność przemiany w człowieka. Jakaś siła nie pozwalała mu się ruszyć, bo inaczej z pewnością by walczył. Z jego gardła wydobywało się jedynie ciche, żałosne skomlenie.
- Sato!
Krzyknęła mimowolnie, aż jej głos odbił się echem po okolicy. Zrobiła krok do przodu z wyciągniętą po niego ręką, ale wtedy Balar przysunął się z nim jeszcze bliżej krawędzi, tak, że jego łapa poślizgnęła się, szukając gruntu, przy okazji zrzucając w dół grudki ziemi i kamyki. Ariel znieruchomiała i stłumiła krzyk, przyciskając dłonią usta. Ziemia wibrowała pod nią nerwowo, jakby przejmowała jej emocje. Miała wrażenie, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi.
- Zostaw go – odezwała się błagalnie, bojąc się nawet na sekundę odwrócić wzrok od przyjaciela – Po co to robisz?
- Chciałem ci pogratulować znalezienia trzeciego kamienia.
- Co?
Zamurowało ją i dopiero teraz przeniosła na niego spojrzenie zielonych oczu. Bezwiednie dotknęła palcami pasemek, niedowierzająco mrugając powiekami. Zapomniała, że ciągle czytał jej myśli, nawet, gdy o tym nie wiedziała.
Balar uśmiechnął się chłodno. Chociaż słońce schowało się za chmurą, mrużył oczy, których lodowata czerń przyprawiała o gęsią skórkę.
- Jak na takie bezmyślne dziecko masz zadziwiająco dużo szczęścia – zakpił – Jak ci się podoba nowa Moc? Masz rację, że nie cierpię kwiatów, a te twoje był wyjątkowo żałosne.
Ariel zagryzła wargi, aż poczuła na języku metaliczny posmak krwi.
- A więc… - przełknęła ślinę, bardziej chyba w tej chwili wściekła na siebie, że dała się tu sprowadzić – Tylko po to mnie tu ściągnąłeś?
- Nie chciałem być nieuprzejmy. To przecież ważne wydarzenie. Wiesz, bardzo dobrze się składa, bo…
- W takim razie oddaj mi Sato – przerwała mu ostro. Bała się poruszyć, chociaż dzieliła ich niewielka odległość. Myślała gorączkowo jak odebrać mu wilka, gdy szpileczki bólu przeszyły jej umysł i wszystkie cząsteczki ciała, aż zachwiała się i zgięła wpół.
- Nieładnie przerywać starszym – rzucił z ostrzegawczą nutą – Miałem ochotę podroczyć się z tobą, ale skoro jesteś taka uparta, może od razu przejdę do rzeczy. Jak widzisz, twój głupi kundel po raz ostatni się na coś przydał. Wiedziałem, że tu przylecisz, jak tylko go zobaczysz. Chciałbym, żebyś zrozumiała w końcu, że nie żartuję.
- Co… masz na myśli? – Wyprostowała się z trudem, jej oczy wyszukały bursztynowe, wilcze tęczówki i tam już pozostały. Patrzyli na siebie długą chwilę, jakby czas się zatrzymał. W pamięci wciąż miała ich pierwsze spotkanie, wspólną naukę języka i te wszystkie spędzone razem godziny w niewoli. Jego uśmiech i ciepłe słowo, gdy tego potrzebowała. To był jej brat krwi, którego kochała jak rodzonego, nie mogła pozwolić, żeby coś mu się stało. Jednak jak miała mu pomóc, skoro był tak blisko przepaści, a kolejny jej krok oznaczał dla niego upadek?
Ledwo docierało do niej, że Balar coś mówi. Coś lodowatego paraliżowało jej mięśnie, serce niemal stanęło w piersi. Potworne przeczucie narastało w niej, jak nadchodząca ciemność i dławiło gardło.
Nie.
- Miałem okazję zabić się wiele razy, ale wiesz, że Gathalag chce cię żywą. A właściwie kamieni, które mu zbierasz.
Ariel otworzyła usta, gdy w polu jej widzenia błysnęło światło i znajoma dłoń spoczęła na jej ramieniu. Balar spojrzał na nowo przybyłą postać i uśmiechnął się chłodno. Wstał powoli razem z wilkiem, jakby był bezwładnym workiem. Jedną ręką wciąż trzymał go za gardło, łeb zwierzołaka skierowany był ku niebu. Promień słońca odbił się w bursztynowych oczach, gdy stanęli bokiem do przepaści.
- Dam ci spokój, dopóki nie znajdziesz ostatniego kamienia, a liczę, że zrobisz to przed przebudzeniem Gathalaga. Wtedy po ciebie przyjdę, a jeśli będziesz stawiała opór, zabiję również twojego drugiego brata.
Nim pojęła jego słowa było za późno, bo zrobił to, zanim skończył mówić. Patrząc jej prosto w oczy, wykonał szybki ruch ręką, skręcając wilkowi kark. Krzyknęła i rzuciła się do przodu, gdy w tym samym czasie wydarzyły się dwie rzeczy.
Ktoś chwycił ją mocno w pasie, zatrzymując w miejscu, a Balar rzucił martwe ciało w przepaść, zmienił się w kruka i odleciał.
Może następnym razem zastanowisz się dwa razy, zanim spróbujesz uciekać czy walczyć. Widzisz teraz, że płacą za to twoi najbliżsi.
- Nie! Sato!
Rozdzierający krzyk wyrwał się z jej piersi, gdy rzuciła się do przodu i opadła na samą krawędź wzniesienia, pochylając się nad przepaścią, jakby chciała rzucić się za przyjacielem. Wyciągnęła desperacko rękę, ale już go nie widziała, a w dole widniały tylko zielone gałęzie gęstego, ciemnego lasu.
- Poczekaj tu – usłyszała głos Argona, który odsunął ją delikatnie, po czym sam skoczył i zniknął.
Ariel opadła na trawę i pochyliła się do przodu, jakby nasłuchiwała płaczu ziemi. Trwała w bezruchu, mając wrażenie, że to jeden z tych koszmarów, z których zaraz się obudzi. Bo to przecież nie prawda, niemożliwe, żeby…
- Ariel.
Łagodny głos obudził ją z odrętwienia. Silne, ciepłe dłonie uniosły jej twarz, a palce otarły bezgłośnie płynące łzy. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby Argon był tak smutny, jego ciemnozielone oczy wyrażały cały jej strach i ból, jakby były jej odbiciem.
- Szukałem, ale nie znalazłem jego ciała – odezwał się cicho, ze współczuciem, które jeszcze boleśniej rozdarło jej serce - Między drzewami przepływa rzeka, więc… Przykro mi.
Nie sądziła, że Balar będzie do tego zdolny, że mimo swoich słów naprawdę zabije jej brata i przyjaciela. Była głupia jak Riva i jak on chyba łudziła się, że mimo wszystkich zbrodni, w sercu niedoszłego króla pozostały jakieś uczucia i w głębi duszy łączące ich kiedyś więzi coś dla niego jeszcze znaczyły.
Jednak nie. Balar nie miał serca, ani żadnych uczuć. A to, co zrobił na jej oczach, sprawiło, że pozbyła się resztek wątpliwości, które wtedy kazały jej go uratować.
Jej ciałem wstrząsnął cichy szloch, gdy zdała sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczy Sato, nie usłyszy jego śmiechu, ani żartów. Już lepiej, żeby obcięto jej nogę czy rękę, bo przynajmniej wtedy mogłaby, chociaż oddychać.
Łzy wciąż zalewały jej policzki, gdy Argon wziął ją na ręce i teleportowali się do zamku. Nie pamiętała, co było potem, bo wszystko zlało się w czarną plamę bólu, smutku i dziwnego odrętwienia.


***

     Kolejne dni były jak wyjęte z jej życia, nierealne. Ariel niewiele jadła, zamknięta w swojej komnacie przed całym światem. Potrafiła tylko wspominać chwile spędzone z Sato, płakać i znów wspominać. Wszędzie, gdzie spojrzała widziała przyjaciela, każdy kąt był wypełniony jego obecnością.
   Chociaż nie miała ochoty nikogo widzieć, wszyscy nagle zapragnęli ją odwiedzać i właściwie nie było minuty, by została sama. W innych okolicznościach cieszyłaby się, że ma tak dużo przyjaciół, którzy okazują swoje współczucie i wsparcie, ale teraz tylko potrafiła skupić się na tym jednym, którego straciła na zawsze.
    Jedynie jej rodzony, starszy brat był w tych dniach jej największą pociechą i tylko jego pragnęła mieć przy sobie. Argon prawie nie wychodził z jej komnaty, okrywał ją kołdrą, gdy zasypiała z mokrymi policzkami i wciąż tam był, gdy otwierała oczy. Pewnie musiał zrezygnować z wielu swoich obowiązków, by przy niej czuwać, ale nie wydawał się tym zły, czy zniecierpliwiony. Okazywał więcej cierpliwości i ciepła, niż mogłaby się po nim spodziewać.
    - Opowiesz mi coś o rodzicach? – Prosiła ciągle, wtulona w jego bezpieczne ramiona, w ciemnej komnacie, bez choćby promyka światła.
    - A co byś chciała?
    - Wszystko. Jak wyglądali. Co robili. Jakie było naszej wspólne życie.
   Argon opowiadał, więc cierpliwie wszystko, co pamiętał, układając ją do snu swoim łagodnym głosem, który nieco koił jej ból i chwilowo tłumił rozpacz. Chyba wiedział, że jego słowa w jakiś sposób przynoszą jej ulgę, dlatego mówił nawet wtedy, gdy go o to nie prosiła. Czasem żartobliwie wspominał ich wybryki z dzieciństwa z udziałem Rivy. I chociaż Balar również musiał być w tych wspomnieniach, ani razu nie wypowiedział jego imienia.
    Tara zaś zmieniła się jej służącą i pomagała dosłownie we wszystkim, czasem na siłę wpychając w nią jedzenie, ubierając i przypominając o myciu. Przy tym również mówiła i mówiła, co w końcu stawało się nie do zniesienia. Lunna też ją odwiedzała, próbując namówić na wspólny trening, albo spacer. Kilka razy dziennie zachodził do niej Noszący Znak Kruka najczęściej Arwel albo Falen. Jakby chcieli się upewnić, że nic sobie nie zrobiła i wciąż siedzi w swojej komnacie. Miała nawet wrażenie, że na zmianę pełnią wartę przed drzwiami.
    Raz zjawił się również Yarith, mrucząc coś, że chciał z nim walczyć jak Alfa z Alfą, a gdy pewnego razu przyszła Elleya, zaczęła coś mówić, ale się rozpłakała i wybiegła. Jej zachowanie było dziwne i niezrozumiałe, ale wywołało w Ariel kolejny potok łez.
A wszyscy próbowali ją pocieszać i namawiać, żeby coś robiła, gdzieś wyszła i uśmiechała się jak dawniej.
    Chcieli, żeby udawała, że nic się nie stało.
  Prawie codziennie nawiedzały ją wizje palonych wiosek i zabijanych ludzi, które dręczyły jej umysł rozpaczliwymi krzykami i morzem krwi, której wciąż przybywało. Opowiadała o tym Arognowi, a on przekazywał pozostałym i zapewniał ją, że robią, co mogą, by chronić atakowane wioski. Przekonywał, że tylko dzięki niej, mogą uratować tylu ludzi, ale jakoś nie czuła się przez to lepiej.
   Najgorzej było w nocy, gdy wciąż dręczyły ją koszmary, kończące się momentem, gdy Balar skręcał wilkowi kark i rzucał w przepaść. Gdy budziła się z krzykiem, nie potrafiła już usnąć i siadała na parapecie, przyciskając policzek do chłodnej szyby. Pierwszej nocy odkryła, że cisza i samotność są jeszcze gorsze i już woli paplaninę Tary. Potem, gdy skulona przy oknie czekała na świt, przylatywał kruk i siadał po drugiej stronie. Przekrzywiał śmiesznie łepek i patrzył na nią czarnymi, inteligentami oczami tak wymownie, że nie potrafiła powstrzymywać się od bladego uśmiechu. Była pewna, że to jeden z braci, lub może nawet Riva i te krótkie nocne wizyty w jakiś niewytłumaczalny sposób podnosiły ją na duchu bardziej, niż obecność wszystkich przyjaciół razem wziętych.

***

    Od momentu, gdy Argon wrócił z zapłakaną, półprzytomną Ariel, minęło ponad siedem dni. To był trudny czas również dla nich. Ze wszystkich stron zaczęły nadchodzić do nich informacje o atakach na kolejne wioski, wróg panoszył się po Elderolu, jakby już należał do niego. Ludzie tłumnie opuszczali wsie i uciekali do dużych miast, gdzie liczyli na większe bezpieczeństwo. Po drodze ciągle byli narażeni na ataki rabusiów, Zielonych Ludzi, czy centaurów, których przybywało nagle jak grzybów po deszczu. Noszący Znak Kruka próbowali zapanować nad sytuacją i zapewnić uciekinierom bezpieczeństwo, ale nawet Argon nie mógł być w kilku miejscach na raz i pomóc wszystkim. Riva, zmuszony pozostać w zamku, robił, co mógł, wytrwale uspokajając poddanych. Rozwiązywał ich drobne problemy, odwiedzał garnizon, dodając odwagi wojownikom i pilnował, aby wszyscy wędrowcy mieli zapewniony dach nad głową. Pracował od świtu do nocy, ale czuł, że i tak jako Kruczy Król powinien robić znacznie więcej, niż rozkazywanie i rządzenie z bezpiecznych murów zamku.
Im bliżej pełni czerwonego księżyca i przebudzenia Niezwyciężonego, tym rodziło się i gromadziło w całym Elderolu coraz więcej jego popleczników. Jakby całe zło budziło się z uśpienia na wezwanie Mocy, będącej w stanie omamić i przyciągnąć do siebie każdego o skażonym sercu.
    Wieczorami prowadzili długie narady, a potem Argon, chociaż zmęczony, prowadził go do gabinetu, gdzie rozmawiali przy rozpalonym kominku. Obaj nie potrafili długo spać i choć nie mówili tego głośno, czerpali ze swojego towarzystwa potrzebną siłę i determinację do dalszego działania. Ile razy Argon wpatrywał się w niego błyszczącymi zielonymi oczami z głęboką troską wymalowaną na twarzy, lub pytał jak się czuje i czy coś jadł, nieodmiennie przypominał mu Ariel. To podobieństwo między rodzeństwem i ich niezwykły upór, by go chronić oraz bijąca od nich wewnętrzna siła sprawiały, że Riva czuł się niczym bezradne dziecko zdane na łaskę rodziców, chociaż znacznie częściej po prostu był szczęśliwy, że ma ich przy sobie. Dawali mu powód, by walczył z trucizną, desperacko chwytał się życia jak tonący kawałka drewna. Może to była zasługa Lunny, że ostatnio czuł się silniejszy, a ból nie był tak męczący, jednak wolał wierzyć, że to za sprawą obecności Ariel i oddania Argona. Ponieważ Nox również rzadko bywał w zamku, ostatnio jego rolę przejęła księżniczka, która zapewne na prośbę Białego Kruka czuwała nad nim z równym uporem i żarliwością, jakby od tego zależało jej życie.
    Riva czuł się winny, że w tym smutnym i bolesnym dla Ariel czasie, był zajęty sprawami kraju. Zachodził do niej, co prawda w każdej wolnej chwili, ale częściej, kiedy już spała i nie miał za wiele okazji, by z nią porozmawiać. Oczywiście, że wolałby siedzieć z nią całymi dniami i miał tylko nadzieję, że rozumie jego obowiązki jako króla.
    Dlatego i tym razem, gdy nie mógł zasnąć, postanowił ją odwiedzić i chociaż popatrzeć jak śpi. Był środek nocy i nawet nie przyszło mu do głowy, że może nie zastać jej w łóżku, ani w ogóle w komnacie. Tym bardziej, że przecież przez ostatnie dni w ogóle się z niej nie ruszała.
    Nie chciał wszczynać alarmu i budzić cały zamek, bo był pewny, że go nie opuściła. Otoczony głębokim mrokiem, w namyśle stał przez chwilę w pustym korytarzu. Jego oddech był teraz jedynym dźwiękiem w grubych murach zamku, który w dzień tętnił życiem.
   Znał Ariel na tyle, że swoje pierwsze kroki skierował do biblioteki. Już jako mała dziewczynka lubiła spędzać tam czas. Co prawda wtedy nie umiała jeszcze czytać i tylko ganiali między regałami, bawiąc się w berka i chowanego, ale często też lubiła dotykać książek i mówiła, że nie ma nic piękniejszego niż zapach skóry i papieru. Riva uśmiechnął się do siebie na te wspomnienia, które pozwalały mu przetrwać te wszystkie lata rozłąki. Teraz oboje nie byli już dziećmi i chociaż jej amnezja była czymś, czego nie przewidział, znów miał ją blisko przy sobie i… pragnął, żeby była jeszcze bliżej. Każda minuta, gdy nie miał jej w zasięgu wzroku wydawała się stratą czasu. Wciąż miał ochotę ją dotykać, chociażby przelotnie, trzymać ją za rękę, oglądać jej uśmiech. Gdyby tylko miał więcej czasu, żeby… Ich przyjaźń nie mogła trwać wiecznie i szkoda, że tylko on zdawał sobie z tego sprawę.
    Tak, jak się spodziewał, jedno skrzydło podwójnych wysokich drzwi było uchylone. Prześlizgnął się przez nie i odnalazł na biurku lampę, której ciepły blask ukazał mu wnętrze przestronnej, dużej sali. Wciągnął w nozdrza znajomy zapach drewna i papieru i ruszył powoli wzdłuż rzędu regałów, zapełnionych książkami, które z braku miejsca walały się również po podłodze.
    Przyświecając sobie sztucznym światłem z lampy, mijał kolejne regały, rozglądając się czujnie na boki. Panująca tu głęboka cisza i oderwany od reszty świata bezruch, broniły dostępu do gromadzonej od lat wiedzy. Z każdym głośnym krokiem przekonywał się też, że sala jest pusta.
   W ten sposób, w końcu dotarł do końca biblioteki, gdzie zakurzona galeria prowadziła na betonowe schody. Riva spojrzał na ciemność za podłużnym oknem, a potem w bok, na schody i westchnął ciężko. Kiedyś ciągle tu przybiegał, słychać było śmiech, głosy i kłótnie. Spędzał tu nawet po kilka godzin. On, Ariel i…
   Te wspomnienia należały do najbardziej bolesnych, więc odepchnął je i powoli, z oporem wszedł na balkon. Ruszył w górę, ożywiając pod stopami kurz, w którym znaczył jasną ścieżkę, a palcami muskając chropowate cegły ściany, jak robił to w dzieciństwie.
    Niewielkie światło odgoniło mrok z malutkiej niszy, gdy Riva zatrzymał się przed drzwiami ze ściśniętym żołądkiem i tępym bólem w lewej dłoni. Przez te lata był tu z Ariel tylko raz i choć zawsze coś ciągnęło go do tego miejsca, nigdy przedtem ani potem nie odwiedzał tej części biblioteki.
    W końcu sięgnął drżącą ręką do klamki i uchylił skrzypiące drzwi, jakby czas się cofnął, a on znów miał kilkanaście lat i miał zamiar najpierw wsadzić do środka głowę.
     - Balar, pobawisz się z nami w chowanego? Jak nie, to powiem tacie, albo Areelowi.
   Dziecięcy głos zabrzmiał mu w uszach odległym echem, gdy pokój zalało mdłe światło, ukazując stary regał, leżące wszędzie zwoje i księgi. Jedna, którą ostatnio zwaliła Ariel, leżała wciąż na podłodze na otwartej stronie, ze znajomym pismem.
    Riva stanął w progu i oparł się o futrynę, krzyżując przed sobą ręce. Nie rozglądał się za długo po opustoszałym, zakurzonym miejscu, tylko od razu skierował wzrok na starą, zniszczoną już pryczę. Uśmiechnął się ze smutkiem.
    - Dlaczego tu przyszłaś? – Zapytał szeptem i westchnął.
    Ariel leżała skulona, tuląc do siebie zatęchły, podziurawiony koc. Rude włosy w nieładzie rozsypały się na materacu, który leżał tu niezmieniony od kilkunastu lat, stanowiąc niepodważalny dowód, że jego właściciel opuścił to miejsce na dobre.
    Riva podszedł cicho do pryczy, kucnął i dotknął jej policzka, delikatnie odgarniając pojedynczy kosmyk. Ariel uchyliła powieki, wymruczała coś i westchnęła.
    - Riva? – Zaspanym wzrokiem powiodła po pokoiku - Co ja tu robię?
    - Sam chciałbym wiedzieć. Dlaczego… - nie dokończył pytania, gdyż znów zamknęła oczy i ziewnęła, przyciskając jeszcze mocniej koc, jakby to była ulubiona lalka.
    Zmarszczył brwi i zdecydowanie zabrał jej stare przykrycie, ze złością rzucając na podłogę. W szczęśliwych czasach, gdy miał jeszcze brata, Balar ucinał tu sobie drzemki, a nawet zostawał na noc, zmęczony nauką. Riva zakradał się potem rano i wchodził mu pod koc, budząc łaskotkami albo skacząc po nim. A gdy Ariel ich odwiedzała, siadali na tej pryczy we trójkę i oglądali mapy, albo Balar czytał im swoje nudne książki, po których zasypiali na jego kolanach.
    To były jednak czasy, które nie wrócą i których nie warto rozpamiętywać. A jednak Ariel przyszła tu w środku nocy, na wpół przytomna. Może jej umysł nie pamiętał, ale serce i dusza podświadomie tęskniły. Chociaż to bezsensowne i głupie, coś ją tu przyciągnęło, a on doskonale znał to uczucie.
    - Zaniosę cię z powrotem – wymruczał, chociaż raczej go nie usłyszała.
    Wziął ją na ręce, zaskoczony, że jest taka lekka. Na pół uśpiona, objęła go za szyję i wtuliła głowę w obojczyk, zaś gęste włosy rozsypały się na jego ramieniu. Gdyby była przytomna z pewnością słyszałaby jak wali mu serce. Wtulała się w niego ufnie niczym dziecko i to rozczulało go w niej najbardziej. Gdy powiedział, że byli przyjaciółmi, uwierzyła mu i zaakceptowała to bez żadnych wątpliwości, naturalnie. Czy gdyby wyznał, że ją kocha, przyjęłaby to równie łatwo?
    - Kocham cię, Ariel. Od zawsze i na zawsze – szepnął z brodą na jej głowie, wracając wśród milczących regałów. Książki były jedynymi świadkami tych słów. Jego serce zadudniło mocniej. Chociaż to było za wcześnie, musiał to z siebie wyrzucić, wypowiedzieć te słowa na głos, żeby chociaż posmakować ich brzmienie.
    Nie mogła go usłyszeć, bo tylko wymruczała coś niewyraźnie, pogrążona w swoim świecie.
    - Mam nadzieję, że powtórzę ci jeszcze te słowa, zanim umrę. A teraz śpij, Ariel. Śpij i śnij o miłych rzeczach i niczym się nie przejmuj. Będę przy tobie.
    Zaniósł ją do jej komnaty i ułożył ostrożnie na łóżku. Potem przykucnął na brzegu i splótł palce z palcami jej dłoni. W kompletnej ciszy obserwował jej twarz, rozchylone usta, trzepoczące powieki, gdy jej umysł dryfował w świecie snu, nieświadomy jego obecności. Gdy przytulił ich złączone dłonie do policzka, westchnęła cicho i przekręciła głowę w jego stronę. Wpatrywał się jak kącik jej ust unosi się lekko i tak już zostaje.
    - Będę przy tobie, dopóki starczy mi sił – obiecał cicho, bardziej sobie.


***

    Ciemna cela miała tylko jedno malutkie okienko gdzieś na górze, więc ciężko było odmierzać godziny, a szczególnie odróżniać dzień od nocy. Powietrze było wilgotne, nieco zatęchłe, ale przynajmniej było ciepło. Kira zupełnie nie rozumiała tych ludzi. Dali jej nową sukienkę i grube koce, dostawała też porządne posiłki, a strażnicy byli dla niej uprzejmi. Traktowali ją jak gościa, chociaż siedziała w celi, przykuta łańcuchem i ciągle ją przesłuchiwali. Wokół siebie nie miała nic, czym mogłaby się bronić, czy zaatakować. Poza tym otoczyli ją czymś dziwnym, co tłumiło jej Moc. Wprawdzie tylko na początku chciała ich pozabijać i uciec. Potem dowiedziała się, że całe De’Ilos poszło z ogniem. W jej serce wkradło się przerażenie, chociaż wciąż miała nadzieję, dopóki głos w głowie nie zgasił jej jak płomyka świecy.
    Spłonął razem ze wszystkim. Był tylko głupim nephilem, w dodatku bezużytecznym, więc nie ma, co po nim płakać.
   Nie spodziewała się, że Raira będzie tak okrutna i dopiero te słowa ją w tym uświadomiły.
    - Ortis – wyszeptała jego imię, skuliła się w kącie celi i długo płakała. Wszystkie jej wspomnienia wypełnione były jego obecnością, głosem, uśmiechem i dotykiem, jakby nie istniało nic innego. Przecież poza nim jej życie było czarną dziurą i po smutku przyszedł strach, że tak naprawdę nie ma pojęcia, co się teraz z nią stanie.
     Gdzie mam iść bez Ortisa? Pomóż mi Rairi, nie możesz mnie stąd wyciągnąć?
    Głos elfki, wciąż urzekający, był chłodny i nieprzejednany.
    Straciłaś swoją szansę, zresztą zmieniłam plany. Nie jesteś mi dłużej potrzebna, więc rób, co chcesz.
    I koniec. Głos zamilkł na dobre, jej obecność odeszła i Kira została całkiem sama. Powinna się cieszyć, ale znów się rozpłakała. Nigdy nie czuła się tak opuszczona i zagubiona, po tym, jak straciła jedyne dwie osoby nadające jej życiu jakiś sens. Paraliżowała ją świadomość, że została całkowicie sama, zdana na łaskę ludzi, którzy ją uwięzili. Uznała w końcu, że ucieczka nie ma sensu, a tu przynajmniej dają jej jeść.
    Potem zaczęły się przesłuchania. Strażnicy prowadzili ją do innego pokoiku pod ziemią, gdzie były tylko krzesła i stolik. Jako pierwszy przyszedł do niej mężczyzna z brzydką blizną na policzku i białym piórem na czole i przedstawił się jako Biały Kruk. Uznała, że to trochę dziwne imię, ale nie miała zamiaru się odzywać.
   - A więc jesteś Kira – stwierdził na wstępie, siadając naprzeciwko i lustrując ją uważnym spojrzeniem zielonych oczu. Miała wrażenie, że gdzieś już takie widziała, ale jej wspomnienia były zamazane i wciąż niedostępne. Wisząca nad nimi złota kula światła odbijała się w nich, jakby płonęły – Znasz Rairi? To ona kazała ci zabić Ariel? Skąd przyszłaś? Był ktoś jeszcze z tobą? Wiesz, gdzie gromadzą armię? Znasz ich plany?
    Pytał i pytał, a Kira tylko uparcie zagryzła wargi i wbijała wzrok w blat stołu. Chociaż była cała spięta, nawet nie drgnęła, przynajmniej w ten sposób zachowując resztki dumy. Mimo, że Rairi ją opuściła, a Ortis odszedł na zawsze, nie zamierzała ich zdradzić. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
   Biały Kruk w końcu walnął pięścią w stół, warknął coś nieprzyjemnie i wyszedł ze złością, a ją wsadzono z powrotem do celi. Po niedługim czasie znów wylądowała w pokoiku, w którym czekała już na nią ta gadatliwa, natrętna dziewczyna.
   - Cześć. Pamiętasz mnie? Jestem Tara – uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic i podsunęła w jej stronę talerz z ciastem – Częstuj się, jest słodkie i jeszcze świeże.
    Kira zmarszczyła brwi i z nieufnością przenosiła wzrok z talerza na dziewczynę, zupełnie nie rozumiejąc jej zachowania.
    - Nie chcesz? – Sięgnęła po ciasto z zabawną miną udającą zaskoczenie – W takim razie poczęstuję się, ale zostawię ci kawałek.
    Kira obserwowała ją z coraz większą konsternacją. Przy każdym kęsie na stół leciały okruchy, a ona demonstracyjnie pokazywała, jak bardzo jej smakuje.
    - Więc - zaczęła z pełnymi ustami, kierując na nią orzechowe oczy – Argon narzekał, że nie chcesz nic mówić.
        A więc to jest jego prawdziwe imię.
    Odwzajemniła spojrzenie, krzyżując przed sobą ramiona, podczas gdy na stół leciało więcej okruchów.
    - Powinnaś – Tara w końcu otrzepała ręce, oblizała się i oddała jej talerz – Uwierz mi, że takie milczenie ci się nie opłaca. Wolisz tkwić tu nie wiadomo ile czasu, czy wrócić do domu? Bądź rozsądna, Kiiri i w końcu z nami współpracuj.
     - Mam na imię Kira.
    - Hmm, a ja mówię, że Kiiri – uśmiechnęła się z rozbawieniem, jakby to spieranie się było dla niej zabawne.
    - Ja… - nie wiedziała, czemu, ale jej serce zaczęło szybciej bić – Nie wiem gdzie jest mój dom.
    - Ale ja wiem. Tym się nie martw. Co prawda kiedyś cię nie cierpiałam, ale nie powinnaś tu być. Nie należysz do tego miejsca, więc im szybciej powiesz, co wiesz, tym szybciej odstawimy cię do twojego świata.
     Kira tylko zamrugała, po tych słowach czując jeszcze większy zamęt w głowie. Tara wstała z zadowoleniem, jakby specjalnie ukazując jej szeroki pas opinający fioletową sukienkę i przytroczony do niego sztylet. Wyglądała jednocześnie dziwnie i groźnie.
    Tara otworzyła drzwi i odwróciła się w progu z tajemniczym uśmieszkiem.
    - W twoim wypadku to możliwe.
    - Co? – Wyrwało się Kirze, zanim zrozumiała, że to był podstęp, kolejny raz zmuszający ją do przerwania milczenia.
     Tara rozpromieniła się.
    - Żebyś odzyskała pamięć.
    Zamiast wyjaśnić, o co jej chodziło, odeszła, zostawiając Kirę przykutą do krzesła i patrzącą za nią z zaskoczeniem.
    Od tamtej pory nie potrafiła być dłużej obojętna. Nikt wcześniej nie proponował jej czegoś takiego, a zresztą nie chciała nawet myśleć o domu, bo miała Ortisa, ale teraz…
    W końcu zaczęła odróżniać dzień od nocy, bo po śnie i posiłku zaczynały się kolejne przesłuchania. Tara przychodziła jeszcze kilka razy zawsze z czymś do jedzenia. Nie zmuszała jej do niczego, ani nie wspominała o swoich wcześniejszych słowach, tylko opowiadała o tym, co dzieje się w zamku i na zewnątrz, jakby chciała zapełnić jej dłużące się godziny. Po niej zjawiali się różni mężczyźni, a jeden z nich, pulchny z rudymi włosami wyjaśnił, że należą do Zakonu Kruka i chcą z nią tylko porozmawiać. Wszyscy mieli na czole tatuaże w kształcie pióra. Najstarszy z nich, imieniem Reeth długo przyglądał jej się bez słowa, a potem skinął głową jakby do własnych myśli i po prostu wyszedł.
      Dziwni są ci ludzie. Myślała, w przerwach między odwiedzinami, gdy mogła coś zjeść i wyciągnąć się na pryczy. Tak bardzo zależy im na tym, co wiem? Czy jeśli zacznę mówić, rzeczywiście mi pomogą, czy to tylko kłamstwo, żeby wyciągnąć informacje, a potem zwyczajnie mnie zabiją?
     Jednak obietnice Tary ją kusiły i to coraz bardziej. Teraz już mogła zrobić tylko jedno. Odzyskać dawne życie. Zapomnieć o Rairi i Ortisie, na którego wspomnienie tylko bolało ją serce.
   Raz przyszedł blady chłopak o białych włosach i lekko spiczastych uszach. Wydawał się zmęczony, albo chory i wzbudził w niej największy lęk, szczególnie jego duże, dziwne oczy. Był tylko chwilę i o nic jej nie pytał. Usiadł naprzeciwko, a zaraz potem wstał, jakby zmienił zdanie. Obrzucił ją długim spojrzeniem i zmarszczył czoło, na którym również widniało czarne pióro. W jego oczach czaił się mrok, który zmroził jej żyły. Zanim się odezwał, zerknął na zamknięte drzwi i zacisnął szczęki, jakby nad czymś się zastanawiał.
    - Rairi chciała, żebym cię zabił – odezwał się w końcu przyciszonym głosem, ze spuszczonym wzrokiem i zaciśniętymi pięściami – Przekonałem ją, że nie jesteś groźna, ale nie wiem na jak długo. Nie czekaj na jej pomoc, bo jesteś dla niej tylko pyłkiem. Jeśli chcesz żyć, to zacznij mówić, a odeślemy cię do domu.
    Wyszedł tak szybko, że nie zdążyła zareagować, czy choćby zadać jedno pytanie.
       A więc Rairi chciała mnie zabić? To naprawdę koniec.
    W nocy nie mogła spać, analizując swoją sytuację i przetrawiając wszystkie informacje. Przynajmniej przestała płakać za Ortisem i miała, o czym myśleć.
    Nie potrafiła policzyć ile minęło dni, czy godzin, ale nie mogła też narzekać na nudę czy niewygodne. Ci ludzie nie próbowali jej złamać torturami czy groźbami, nikt nie wspominał o śmierci czy karach. Wręcz przeciwnie. Każdy, kto przychodził, obiecał, że wróci do domu. Szczególnie Tara była najbardziej przekonywująca.
Któregoś dnia w pokoiku zjawił się młody mężczyzna też z czarnym piórem na czole, w luźnym, nieco za dużym ubraniu. Miał delikatną urodę, złote włosy i jasnobłękitne oczy. Jednym słowem był piękny, bo inaczej nie dało się tego określić. Nawet z początku zastanawiała się, czy nie jest kobietą.
   - Mam na imię Falen – przedstawił się miłym głosem, który trudno było dopasować do którejś z płci – Jeśli pozwolisz, chciałbym zajrzeć do twojego umysłu.
    - Mojego… umysłu?
   - To nie będzie bolało. Rairi nadała ci imię i pozbawiła wspomnień. Chcę sprawdzić tylko czy da się to odwrócić.
     Kira otworzyła szeroko oczy i z mocno bijącym sercem w końcu skinęła głową. Może ci dziwni ludzie faktycznie chcieli jej pomóc i powinna im na to pozwolić. W końcu nie miała już nic do stracenia.
    Falen przeniósł krzesło i usiadł tuż przed nią. Uśmiechnął się uspokajająco i położył szczupłe palce na jej skroniach. Jego oczy były przejrzyste niczym najczystsze niebo, niewinne i szczere jak u dziecka.
    Przymknął powieki i na jego twarzy pojawiło się skupienie. Kira siedziała bez ruchu i patrzyła na niego, mimo jego zapewnień, czekając na ból czy jakieś dziwne uczucie. Właściwie, poza delikatnym wrażeniem czyjejś obecności gdzieś w tyle głowy, nic się nie stało ani nie zmieniło. Jednak, kiedy się odsunął, była gotowa i pewna swojej decyzji.
   - Przyprowadźcie Ariel. Powiem jej wszystko, co wiem – spojrzała mu prosto w oczy, doszukując się jakiegokolwiek znaku oszustwa, czy kłamstwa – A potem odeślecie mnie do domu?
     Falen uśmiechnął się szeroko.
     - Nawet więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych