Witam wszystkich czytelników. Zapodaję kolejny rozdzialik i jak zawsze zachęcam do komentowania. Następny pewnie umieszczę już po świętach. Wszystkim życzę radosnych, zdrowych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych. Odpoczywajcie, nie opychajcie się ciastem i czytajcie:)
Biały Kruk pojawiał się, to znikał,
odwiedzając różne zakątki Elderolu. Jeśli ktoś przypadkowo go
dostrzegł, to wyłącznie na mgnienie oka, biorąc go za plamę
słońca, albo przywidzenie.
Był pierwszy dzień po bitwie. Ariel i Riva
wypoczywali pod opieką Noxa i chociaż Argon niewiele spał, nie
potrafił usiedzieć w miejscu. Dlatego postanowił, że od razu
zajmie się prośbą przyjaciela.
Poranek był blady i zamglony, słońce dopiero
się budziło, więc w powietrzu czuć było jeszcze chłód nocy.
Ludzie i zwierzęta dopiero witali nowy dzień, więc starał się
wybierać najmniej zaludnione miejsca, głównie mało uczęszczane
trakty, pola i osłonięte drzewami łąki. W miarę jak oddalał się
od Malgarii, przeskakując pomiędzy granicami innych prowincji,
okolica zmieniała się na bardziej kamienistą, usianą wzgórzami o
wysokiej trawie, albo najeżonymi skałami kanionami. Nawet, gdyby
leciał, przebycie takiej drogi zajęłoby mu z kilka dni, którą
przy jego umiejętności pokonał w kilka minut. Przenoszenie się
tak szybko na duże odległości kosztowało sporo energii, dlatego
musiał często odpoczywać. Wiedział jednak, że z teleportacją
jako jedyny może tak szybko wykonać swoje zadanie. Poświęcił
swoje życie, by służyć Rivie i tylko jako Biały Kruk mógł być
jego wsparciem i choć trochę obciążyć go z obowiązków.
Tylko raz musiał zrobić dłuższy postój, po
swoim pierwszym odkryciu, zbyt wstrząśnięty, żeby w ogóle
myśleć. Przeniósł się pod huczącą kaskadę wodospadu, gdzie w
chłodnym jeziorze najpierw zanurzył głowę, a potem ugasił
pragnienie. Opryskiwany rozpryskującymi się na wszystkie strony
kroplami wody, stał tam długi czas i patrzył jak słońce wspina
się powoli po niebie, aż jego ciepłe promienie odbiły się w
wodzie, tworząc wokół niego tęczowy deszcz. Nie miał jednak
głowy do podziwiania widoków, z zaciśniętymi pięściami skupiony
na zachowaniu spokoju i zimnej krwi. Gdyby teraz spotkał na swojej
drodze Balara, albo Rairi, rzuciłby im się do gardeł. Nawet, gdyby
miała to być ostatnia rzecz w jego życiu.
W końcu przejechał dłonią po wilgotnej twarzy
i włosach, rozejrzał się po zielonej i kamienistej niecce, która
w innych okolicznościach zachwyciłaby go swoim urokiem i zniknął
w plamie światła. Miał jeszcze zbyt wiele do zrobienia, by
pozwolić sobie na żal czy smutek. Na razie musiał skupić się,
żeby przynajmniej ocalić tych, których jeszcze mógł.
Przy kolejnych skokach, w zasięgu jego wzroku
pojawiły się Góry Ednor, majestatycznie wznoszące się ku niebu.
Strome szczyty najeżone urwiskami i kamiennymi stokami oddzielały
ich od niegościnnego Nammiru. Wprawdzie obiecał, że jeśli będzie
trzeba, przekroczy granicę, miał jednak szczęście, że los mu
tego oszczędził. Dwójka ludzi, po których przybył aż na drugi
koniec Elderolu, właściwie już nie potrzebowała jego pomocy, więc
jedynie przetransportował ich do Lotheronu.
Gdy opuszczał stolicę prowincji Ashe nie było
jeszcze południa. Słońce przyjemnie grzało go w plecy, gdy
odpoczywał chwilę przy szemrzącym wesoło strumyku, przepływającym
niedaleko głównego traktu. Właśnie wkroczył na udeptaną ścieżkę
i zamierzał wracać do domu, gdy wpadł na grupę ludzi, wlokących
się ścieżką wśród tumanów kurzu. Niektórzy nieśli na rękach
popłakujące i marudzące dzieci. Na ich czele szła czwórka
chłopców, mniej więcej w tym samym wieku i dziewczyna. Wszyscy
wyglądali na wyczerpanych, a brudne i zakurzone ubrania i twarze
świadczyły, że musieli przebyć długą drogę. Nie mieli przy
sobie żadnych tobołków ani wozów, choć z pewnością skądś
uciekali.
Mrużąc oczy, Argon obserwował ich grupę, a
gdy się zbliżyli rozpoznał jednego z chłopaków. W końcu
przystanęli na jego widok, a ci, którzy szli ze spuszczonymi
głowami, powpadali na sąsiadów, z zaskoczeniem rozglądając się
wokół.
- Biały Kruk – rozległy się nerwowe szmery,
gdy rozpoznali białe znamię na jego czole. Niektórzy zaczęli mu
się kłaniać, ale Argon machnął ręką i zwrócił się do
umorusanego ziemią chłopaka.
- To ty ostrzegłeś Yaritha przed atakiem –
stwierdził, na co chłopak skinął głową, wpatrując się w jego
twarz oszpeconą blizną z hardością, ale i szacunkiem. Argon
zauważył, że mocniej zacisnął dłoń na dłoni złotowłosej
dziewczyny, która przybliżyła się do niego, ze zmęczeniem
opierając się na jego ramieniu. Zastanowił się czy wiedzieli, że
ich wysiłek poszedł na marne i miasto już nie istnieje. Jeśli
nie, wolał im tego nie mówić. – Wracacie do domu?
Cerel zacisnął zęby i popatrzył wokół
siebie, na towarzyszących mu ludzi, jakby to on podejmował tu
decyzje.
-
W sumie sami nie wiemy…
- Mieszkacie w Reed, tak?
- Tak – odpowiedziała dziewczyna.
- Mogę was podrzucić. Wyglądacie na
zmęczonych, a do najbliższej wioski jest około pół dnia drogi.
- Nie chcemy robić kłopotu… panie – Cerel
przestąpił z nogi na nogę i podrapał się po głowie.
Argon uśmiechnął się lekko i przyjrzał się
całej grupie. Kobiety ledwo stały na nogach, a dzieci płakały,
zapewne głodne i przestraszone. Nie mógł ich tu zostawić, tym
bardziej w tak niebezpiecznych czasach.
- To zajmie kilka minut.
Rozbawił go widok ich niedowierzających min,
ale większość ludzi nie znała jego umiejętności.
- Może najpierw kobiety i dzieci. Zbierzcie się
w grupę – zarządził, a gdy wykonali polecenie z ostrożną
nieufnością, złapał jedną osobę za ramię i pstryknął
palcami.
Kobiety zachwiały się, piszcząc ze zdumienia,
gdy w jednej chwili znaleźli się przed drewnianą bramą Reed.
Argon zerknął tylko na spokojnie szumiące morze, rzucił kilka
uspokajających słów i wrócił po resztę. Zdążył zauważyć,
że wewnątrz ogrodzonej wioski kręci się kilku uzbrojonych
mężczyzn, którzy nie wyglądali raczej na tutejszych mieszkańców.
Gdy przeniósł Cerela i resztę, na jego pytające spojrzenie,
chłopak wytłumaczył mu pokrótce co tu się działo.
- Rozumiem – mruknął w końcu Argon, w
zamyśleniu pocierając palcami brodę. Nie spodziewał się nawet,
że ci prości ludzie tyle przeszli. Jednak prawdą było, że
Belthowie mieli w sobie więcej uporu i odwagi, niż inni ludzie. –
Widziałem, że kilku z nich nadal pozostało w wiosce. Mogę ich
zabić.
- Z nimi już damy sobie radę, co nie chłopaki?
– Cerel z łobuzerskim uśmiechem pokazał zaciśniętą pięść i
obejrzał się na trójkę towarzyszy, którzy przytaknęli z
zapałem.
- Dobrze. Postaram się przysłać tu kogoś do
ochrony i żeby miał oko na morze. Już nikt nie powinien was
niepokoić.
- O nie, już nasza w tym głowa. Wiele się
nauczyliśmy, a przede wszystkim tego, że jesteśmy rodziną. –
Cerel spojrzał na dziewczynę obok i potem na resztę wieśniaków z
taką czułością, że Argon poczuł przemożną potrzebę powrotu
do własnej rodziny.
- W takim razie mam nadzieję, że jeszcze kiedyś
się spotkamy – skinął im głową, strzelił palcami i zniknął.
Pojawił się w powietrzu, gdzieś nad
spopielonymi resztkami Gernnhedu, rozłożył skrzydła i z ponurym
poczuciem ogromnej straty, przeleciał nisko nad poczerniałym
gruzowiskiem. Nie było nawet ludzkich szczątków, wszędzie tylko
kawałki porozrywanych domów, kamienie i grudy ziemi. Nie można
było nawet poznać gdzie kiedyś znajdowały się ulice.
Tak
samo wygląda teraz De’Ilos. To
było trudniejsze niż myślał, patrzeć na ten pozbawiony życia
kawałek ziemi, który kiedyś był pięknym miastem, stolicą
walecznych Belthów. Ile czasu sam spędził w szkole wojowników,
szkoląc młodych adeptów i udzielając niezliczonych porad.
Na samą myśl, że w krótkiej chwili zginęło
tyle niewinnych ludzi, kobiet i dzieci, lodowata obręcz zaciskała
się wokół jego serca. A świadomość, że to wszystko było
sprawką tego jednego człowieka, była jeszcze gorsza.
Przysięgam,
Balarze, że zapłacisz za swoje zbrodnie.
Pogrążony
w posępnych myślach, wzbił się wysoko w niebo i skierował prosto
na północ, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu, przy Ariel
i Rivie. Ciepły wiatr rozwiewał mu włosy i chłostał po twarzy,
ale chociaż uwielbiał latać, tym razem nie był w humorze, żeby
się tym rozkoszować. Jego myśli skierowały się ku obowiązkom,
jakie go jeszcze czekały, gdy nieco niżej, przed sobą dostrzegł
znajome czarne skrzydła i płaszcz Zakonu. I choć nie widział
twarzy, dobrze wiedział, kim była postać z powiewającymi za nią
czarnymi włosami.
A
więc jednak mam dzisiaj szczęście.
Machnął
skrzydłami i zapikował ostro w dół, z szybkością wypuszczonej
strzały. Gdy tamten zwolnił i zaczął się odwracać, Argon
zniknął i pojawił się tuż przed nim, zaciskając dłoń na jego
gardle. Czarne oczy spojrzały na niego uważnie, jakby chciały go
wchłonąć, prosto w lodowatą pustkę. Chwilowy grymas zaskoczenia
zastąpił drwiący uśmieszek.
- Cóż za spotkanie. Spodziewałbym się, że
króla powinno się witać z większym szacunkiem. Brak ci manier,
Biały Kruku.
Argon warknął przez zaciśnięte zęby i
mocniej zacisnął palce na jego szyi.
- Nie masz prawa się tak tytułować, Balarze –
warknął z nienawiścią, która wezbrała w nim gorącą falą –
Jesteś zdrajcą i mordercą. Zanim cię jednak zabiję, powiesz mi
gdzie jest Sato.
Balar zmrużył oczy, drugi kącik ust powędrował
w górę.
- Ten bezwartościowy kundel? Po co ci on? O ile
wiem, był przyjacielem Ariel, wręcz jej bratem. Byłeś nawet o
niego zazdrosny, więc czemu go szukasz? Nie sądziłem, że się
zaprzyjaźniliście.
-
Skąd…
Roześmiał się chrapliwie, bez cienia wesołości
i dotknął palcem skroni.
- Tutaj, pamiętasz? Jesteśmy połączeni
telepatycznie na dobre i złe, czy komuś się to podoba czy nie.
Widzę, słyszę i czuję wszystko, co ona. Nawet teraz, chociaż
śpi, wiem o czy…
- Zamknij się!
Argon zamachnął się na niego drugą ręką,
gdy coś długiego, jakby macka wyskoczyła z ramienia Balara i
owinęła się wokół jego nadgarstka. Biały Kruk zniknął w
jednej chwili i pojawił się za jego plecami.
-
Skoro tak dobrze ją znasz, to wiesz jak ważny jest dla niej Sato.
Lepiej powiedz mi po dobroci gdzie on jest, albo…
Balar odwrócił się niespiesznie, niedbale
krzyżując przed sobą ramiona. Jego poznaczoną bliznami twarz
wykrzywił cyniczny grymas.
- Ty mi grozisz? Co się stało z tamtym małym
chłopcem, który wielbił swojego przyszłego króla?
Argon zacisnął pięści i spiął się cały,
aż po niezagojoną bliznę na policzku.
- Tak dla ścisłości, moim królem jest Riva, a
poza tym nie mam zamiaru wspominać z tobą przeszłości. Powiedz mi
gdzie jest Sato.
- No, no – Balar cmoknął z udawanym
rozczarowaniem i przekrzywił lekko głowę. Wiatr mierzwił jego
rozpuszczone włosy, przypominające krucze pióra – Dobrze służysz
mojemu bratu, ale o ile pamiętam to mi tak nierozważnie
przysięgałeś wierność i posłuszeństwo. Zanim jeszcze na dobre
przykleiłeś się do tego dzieciaka.
W dłoni kapitana zalśniło ostrze sztyletu,
chociaż nikt by nie zauważył, kiedy się tam pojawiło.
Zaatakował, celując w pierś, ale Balar zablokował cios i
trzymając w stalowym uścisku jego dłoń, wymierzył kolanem w jego
brzuch. Argon zniknął w samą porę, ale gdy pojawił się kawałek
dalej, jego przeciwnik już tam był, otoczony wirującymi piórami,
bardziej niebezpiecznymi od ostrzy.
Przez dłuższą chwilę krążyli wokół siebie
w powietrzu, białe i czarne skrzydła to znikały, to pojawiały
się, zawsze obok siebie. Próbowali się atakować, ale żaden cios
nie dosięgał celu, aż to Argon okazał się za wolny.
Balar w końcu ponownie uwięził jego dłoń z
ostrzem, a drugą otoczyła magiczna lina.
- Pewnie teraz dręczą cię wyrzuty sumienia, że
wielbiłeś zdrajcę i próbujesz to odpokutować, tak desperacko
służąc mojemu bratu – kontynuował, jak gdyby nigdy nic. Za te
słowa Argon miał ochotę skręcić mu kark. Tym bardziej, że
bolesna prawdziwość tych słów była nie do zniesienia.
Szarpnął się, ale to tylko wzmocniło uścisk
na jego rękach. Balar tymczasem uniósł prawą dłoń przed jego
oczy, demonstrując widniejące na niej znamię Kruczego Króla.
Idealnie gładkie i nieskażone żadną raną, ani trucizną.
Pulsowało Mocą, o której Argon już zapomniał. Chociaż przeszył
go dreszcz zgrozy, bez wątpienia miał przed sobą króla. I
najgorsze, że nie potrafił oprzeć się jej wezwaniu i potędze, a
tamten widział to w jego oczach.
- Czujesz to? Możecie nazywać mnie jak chcecie,
ale nie zmienia to faktu, że wciąż jestem tu królem. Prawdziwym i
jedynym. Przypuszczam, że mojemu bratu ciężko się rządzi, bez
tej Mocy, która przecież jest naszą dumą – Argon dyszał ciężko
z wysiłku, gdy pod naporem otaczającej tamtego władczej aury, w
końcu ugiął się i opuścił głowę. Nie spodziewał się, że to
spotkanie tak się zakończy, a już na pewno nie jego upokorzeniem.
-
Gdzie jest…
- A ty znowu o tym kundlu? Jeśli Ariel tak
bardzo chce go z powrotem, niech sama po niego przyjdzie. Mogę
zapewnić, że jeszcze żyje. A ty, Biały Kruku, naciesz się swoim
królem, dopóki jeszcze żyje. Przypuszczam, że już liczysz dni do
jego odejścia – pochylił się nad nim z ponurym grymasem – W
końcu ten świat będzie miał tylko jednego króla.
Argon poczuł szarpnięcie i ostry, rozchodzący
się po ciele ból. Nie wiadomo, kiedy ani jak, ostrze, które
zaciskał w palcach, utkwiło w jego lewym boku. Z opóźnieniem
wydał z siebie głuchy jęk, a gdy Balar go puścił, zachwiał się
do tyłu, z trudem utrzymując się w powietrzu. Poczuł na skórze
zbierającą się ciepłą krew, a przed oczami pojawiły się czarne
mroczki. Balar załomotał skrzydłami, zmieniając się niewyraźną,
czarną postać bez twarzy. Rozległ się szelest przemiany i zamiast
kruka widział tylko oddalającą się plamkę.
Zaklął pod nosem, zginając się wpół i
zaciskając dłoń na zakrwawionej tunice, blisko tkwiącego w ciele
ostrza. Każdy wdech ranił, jakby rozpadał się na kawałki. Bliski
omdlenia, potrafił już tylko myśleć, że potrzebuje pomocy i to
natychmiast.
Teleportował się prosto do zamku, choć ten
wysiłek kosztował go resztę energii. Z głośnym jękiem bólu
opadł na łóżko w komnacie, ale nie trafił i zsunął się na
posadzkę, czując, jakby to była wchłaniająca go ciemność. Na
chwilę musiał stracić przytomność, bo niespodziewanie ocudził
go jego własny okrzyk, gdy ktoś zdecydowanym ruchem wyrwał z jego
ciała sztylet. Potem poczuł, jak na ranie spoczęły czyjeś
delikatne dłonie. Pot zrosił jego czoło, wszystko wirowało bez
ładu przyprawiając o mdłości, po czym nagle ogarnęła go cudowna
błogość i ulga. W końcu otworzył oczy.
Przed nim klęczała Lunna i z dłonią na jego
brzuchu, ze strachem wpatrywała się w jego twarz. Na widok jego
przytomnego spojrzenia, uśmiechnęła się z ulgą. Znajdowała się
tak blisko, że czuł jej oddech na brodzie, a duże błękitne oczy
przesłaniały prawie cały widok. Po tym, co przeżył, nie bronił
się przed utonięciem w ich ciepłej głębi, bo to było tak, jakby
patrzył w czyste niebo.
- Już lepiej? Dobrze, że trafiłeś od razu do
mnie. Kto cię ranił?
Jej pytania przywróciły go do rzeczywistości.
Wciąż mętnym wzrokiem, rozejrzał się pospiesznie na boki, po
wyraźnie kobiecym pokoju, gdy tymczasem Lunna kończyła proces
uzdrawiania. Poczuł ciepło, a potem delikatne mrowienie, gdy rana
się zasklepiała.
- Chyba się pomyliłem – stwierdził w końcu
ochryple i znów na nią spojrzał. Mimo, że był już całkiem
wyleczony, wciąż nie zdejmowała dłoni z jego brzucha i wyczuwał,
że lekko drży – Miałem trafić do swojej komnaty.
- Widocznie podświadomie wiedziałeś, że
potrzebujesz mojej pomocy.
Jest
jeszcze Nox. Do niego powinienem iść. Wiedział
jednak, ze miała rację.
- Przepraszam. Pewnie cię przestraszyłem.
- Owszem, ale gdybyś się tu nie zjawił, byłoby
z tobą kiepsko.
Odsunęła się w końcu i pomogła mu wstać.
Argon jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, dostrzegł toaletkę,
stolik zawalony książkami i rozrzucone po łóżku poduszki. Nie
przypominał sobie, żeby kiedykolwiek był w komnacie Lunny, więc
jak się tu przeniósł?
- Powiesz mi, co się stało?
Pokręcił głową i posłał jej słaby uśmiech.
- Nic takiego, zwykła walka w czasie patrolu.
Było ich dwóch i mnie zaskoczyli.
- Ciebie? – Uniosła brwi, uważając to
stwierdzenie za absurd.
- Prawda? Chyba się starzeję – ruszył do
drzwi i otworzył je, zatrzymując się jeszcze w progu – Jeśli
się nudzisz…
- Czekam na twoje rozkazy, Argonie – gdy
odwrócił głowę, patrzyła na niego niewinnie, kołysząc się
lekko na piętach – Nudziłam się, bo ciebie nie było.
Przyglądał jej się chwilę i zdał sobie
sprawę, że tracąc świadomość, pierwsze co, pomyślał właśnie
o niej. Musiał być naprawdę ogłuszony bólem.
- W takim razie za półgodziny w holu. Mamy dużo
do roboty.
- Tak jest, Biały Kruku.
Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi.
Rozejrzał się, ale na szczęście akurat nikt nie przechodził,
nawet służba.
Co
by sobie pomyśleli, gdyby zobaczyli, jak wychodzę z jej komnaty?
Kręcąc
głową do własnych myśli, poszedł szybko najpierw do siebie
przebrać się w czyste rzeczy, a potem zaszedł do Rivy.
Nie pukając, wszedł do jego komnaty,
oświetlonej kaskadami słońca wlewającymi się przez dwa okna.
Riva stal przy jednym, tyłem do drzwi i ze splecionymi za sobą
rękami, wpatrywał się gdzieś w dal. W porównaniu do brata był
taki szczupły i drobny, pozbawiony Mocy i otoczony widmem śmierci.
Kapitan podszedł do niego cicho,
chociaż przyjaciel drgnął już, gdy skrzypnęły drzwi. Teraz
odwrócił się z nieco sztuczną beztroską, maskującą trawiący
go ból.
- Coś się stało? Wyglądasz gorzej
ode mnie.
Argon uśmiechnął się lekko, z
czułością. Znał tą bladą twarz na pamięć i dobrze wiedział,
co znaczy pojedyncza zmarszczka na czole, zmrużenie oczu czy
wygięcie kącika ust. Potrafił wyczuć jego nastroje po samym
wyrazie twarzy czy błysku w jasnych oczach.
Balar nie miał racji. W jego sercu
było miejsce tylko dla jednego króla, który stał przed nim.
- Drobne problemy, ale to nic –
odchrząknął, gdyż zadrżał mu głos – Chciałem tylko
powiedzieć, że już wróciłem, Wasza Wysokość.
Riva dotknął jego ramienia lewą
dłonią i przekrzywił głowę, zupełnie jak Balar. Znamię było
rozpalone, niemal parzyło, ale nie miało w sobie już Mocy. Jedynie
słabą iskierkę, namiastkę tego, co zaprezentował kapitanowi jego
brat. To jednak wystarczyło, aby Argon schylił przed nim głowę, a
nawet klęknął, bo nawet bez Mocy był jego bratem, królem i
wszystkim, co miał w życiu.
- Odkąd to tytułujesz mnie tak
oficjalnie? – Zapytał z naganą, przyglądając mu się uważnie.
– Nie lubię, kiedy to robisz.
- Od czasu do czasu mam taki kaprys.
Chyba nie zabronisz tego swojemu wiernemu poddanemu?
Riva zmrużył oczy, teraz poważnie
zaniepokojony.
- Coś się stało? Naprawdę
wyglądasz kiepsko.
Kapitan przełknął gorzką ślinę,
z trudem nie odwracając wzroku. Powinien złożyć mu raport ze
swojego wypadu, ale nie miał teraz na to siły. Nie chciał
rozmawiać o Balarze i wspominać jego słów, które tkwiły w jego
sercu niczym zadra. Tym bardziej też nie miał ochoty rozgrzebywać
w pamięci przeszłości, bo to już i tak niczego nie zmieni.
- Po prostu jestem trochę zmęczony –
skłamał neutralnym tonem, chociaż coś dławiło mu gardło.
Braterskim gestem zmierzwił mu włosy, jedwabiste niczym pióra i
zmienił gładko temat – Byłeś już u Ariel?
- Właśnie miałem do niej zajrzeć,
chociaż wciąż śpi. – Riva jak zawsze odsunął się z krzywym
spojrzeniem i poprawił włosy, drugą ręką trącając go w żebra.
- Więc chodźmy do niej. Ty przodem,
Wasza Wysokość – otworzył przed nim drzwi i skłonił się
głęboko, na co Riva zdzielił go lekko po głowie i westchnął
przesadnie głośno.
- Czasami cię nie rozumiem i gdybyś
nie był Białym Krukiem, wysłałbym cię gdzieś daleko, żeby mieć
święty spokój.
Argon uniósł głowę i błysnął
zębami w szerokim uśmiechu.
- Te groźby już na mnie nie
działają. Doskonale wiem, że nie możesz się obyć beze mnie
nawet minutę. Prawda jest taka, że uzależniłeś się ode mnie.
Riva roześmiał się, wyszedł na
korytarz i rzucił przez ramię:
- A ty ode mnie. Po prostu uwielbiasz
mi matkować i pouczać na każdym kroku.
- Jak zwykle masz rację, mój królu.
– Riva spojrzał na niego krzywo, ale tylko bezradnie przewrócił
oczami.
Kapitan ruszył korytarzem za
przyjacielem, nie zdejmując z niego zatroskanego, pełnego miłości
spojrzenia.
„A ty, Biały Kruku, naciesz się
swoim królem, dopóki jeszcze żyje. Przypuszczam, że już liczysz
dni do jego odejścia.”
Nie
chciał niczego liczyć, bo to by znaczyło, że czeka również na
swoją własną śmierć.
***
Mimo, że było już późno w nocy, Riva nie
potrafił zasnąć. Po powrocie mieli tyle pracy, że po ciężkim
dniu powinien spać jak niemowlę. Jednak towarzysząca mu od lat
bezsenność była okrutna. Nawet, gdy sen w końcu przychodził,
dręczył go ten sam koszmar. Nieodmiennie, każdej nocy był
świadkiem, jak Balar zabija ich rodziców.
Dzisiaj też bał się usnąć, ale nie tylko,
dlatego. Ostatnio często trawiła go gorączka i czuł się coraz
gorzej.
Umierał i wiedział, że to już tylko kwestia
czasu, może tygodni.
Poza tym nie potrafił zapomnieć tego, co stało
się w De’Ilos. Wciąż miał przed oczami swojego brata, jak
porywa Sato, a potem jego pióra niszczą całe miasto. Ich cały
wysiłek, walka i pomoc mieszkańcom, poszły na marne. Zginęli
wszyscy, nawet ci, którym kazał schronić się w domach.
Za każdym razem, gdy zjawiał się Balar, działo
się coś złego. Za każdym razem dawał mu kolejny powód, żeby
nienawidzić go jeszcze bardziej, choć naprawdę tego nie chciał.
Jego brat żył, ale dla niego odszedł tamtego dnia, razem z
rodzicami.
Jedynie myśli o Ariel dawały mu nieco
wytchnienia. Energia, którą mu przekazała zaledwie dwa dni temu
została już wchłonięta przez truciznę, chociaż powinna jeszcze
działać. Dlatego znów musiał wzywać Noxa, ilekroć ból stawał
się nie do zniesienia. Walczył dla Ariel, ale mimo rozpaczliwej
chęci życia, nie zostało mu… im wiele czasu. Miał nadzieję, że
chociaż na tyle, żeby mógł nacieszyć się jej obecnością,
uśmiechem i żywiołowością. Przecież nie powiedział jej jeszcze
wszystkiego.
Zasnął tylko na krótko, a i tak nawiedził go
ten sam koszmar. Obudził się z krzykiem, zanim jeszcze wstało
słońce. Ubrał się pospiesznie, ledwo zwracając uwagę na to, co
zakłada, aby miało długie rękawy. Od jakiegoś czasu nie
korzystał z pomocy służby, żeby nie przestraszyli się czarnych
plam na ręku.
Jego myśli wciąż krążyły wokół Ariel
również, dlatego, że wciąż się nie budziła, co wszystkich
zaczynało niepokoić. Zaglądał do niej w każdej wolnej chwili,
również i teraz pierwsze kroki skierował do jej komnaty.
W środku było jeszcze ciemno i panowała cisza.
Podszedł cicho do łóżka, spojrzał na śpiącą Ariel i westchnął
ciężko. To było prawie tak, jakby jej tu nie było. Co z tego, że
mógł na nią patrzeć do woli, skoro nie mógł usłyszeć jej
głosu i spojrzeć w zielone, hipnotyzujące oczy?
Obudź
się już, Ariel. Nie możesz przespać mojego życia, bo zabraknie
nam czasu.
Potem jego wzrok przesunął się na
dwie postacie, siedzące na krzesłach po przeciwnych stronach. Tara
chrapała cicho z głową na brzegu materacu. Argon również
drzemał, z rękami skrzyżowanymi przed sobą, kołysząc się lekko
na boki.
Riva uśmiechnął się pod nosem i
trącił przyjaciela, który natychmiast otworzył oczy, czujny i
rozbudzony. To była cecha, której wszyscy mu zazdrościli.
Jego wzrok z nadzieją skierował się
od razu na Ariel, po czym sposępniał i wstał.
- Już rano? – Zapytał cicho,
poprawiając siostrze kołdrę. Opiekuńczym gestem odgarnął z jej
czoła włosy, na co Riva również miał ochotę.
- Prawie, słońce jeszcze nie wstało.
Argon w końcu spojrzał na króla z
tym samym zatroskanym wyrazem.
- Nie mogłeś spać?
- Jak zwykle – wzruszył ramionami,
pocierając blady policzek – W przeciwieństwie do naszej śpiącej
królewny.
Popatrzyli na Ariel z tym samym
niepokojem ściskającym serce i trwali tak w milczeniu przez kilka
minut. W końcu jakby na dany sygnał, wyszli z komnaty i ruszyli
korytarzem, oświetlonym lampami. Służba kręciła się już po
zamku, napełniając go gwarem głosów i echami kroków.
-
Załatwiłeś to? – Zapytał cicho po krótkiej chwili.
- Tak, na szczęście nie przekroczyli
jeszcze granicy. Po drodze znalazłem też krasnoludy i… - kapitan
zerknął na króla i z posępnym grymasem pokręcił głową –
wszyscy nie żyją. Już od jakiegoś czasu.
- Och – co prawda Riva obawiał się
tego, ale i tak ta wiadomość nim wstrząsnęła. Nie miał
wątpliwości czyja to sprawka. Musiał przystanąć na chwilę i
przymknąć powieki, by zebrać siłę, by iść dalej.
- Półelfy również już nam nie
pomogą, zbyt dużo zginęło ich w De’Ilos. W sumie nie mamy skąd
zebrać kolejnej armii.
- Trzeba będzie powiedzieć reszcie –
Riva zacisnął pięści, lewa pulsowała tępym bólem, który
powoli ogarniał całe ciało.
- Nie martw się, coś wymyślimy –
Argon poklepał przyjaciela po plecach, próbując podnieść go na
duchu – A tak w ogóle, jadłeś już coś?
- Dopiero wstałem, ale nie jestem
jeszcze głodny.
- Musisz chociaż jeść, bo wyglądasz
jak chodzący trup.
Riva parsknął krótko.
- Wielkie dzięki. Twoja troska jest
nieoceniona.
- Przyniosę coś z kuchni i zjemy
razem. Później mamy naradę, więc po śniadaniu poszukam Noxa.
Musisz mieć siły, żeby nami rządzić.
- Już jak chcesz, tatusiu – Riva
westchnął teatralnie i klepnął Argona, gdy ten skręcał na
schody – Będę w gabinecie.
- Tylko się z niego nie ruszaj, żebym
nie musiał ganiać za tobą po całym zamku – rzucił na odchodnym
kapitan i odwrócił głowę z ironicznym uśmieszkiem.
Riva zacisnął usta, machnął na
niego ręką i odszedł pospiesznie, żeby nie rozpoczynać kolejnej
słownej utarczki. Z jednej strony denerwowało go to, że Argon,
choć tylko o rok od niego starszy, zachowywał się jak jego ojciec.
Częściej jednak obecność przyjaciela poprawiała mu humor. Był
dla niego kimś więcej niż bratem, z którym się wychował. Był
drugą połową Ariel i miał jej oczy. Oboje byli całym jego
światem i teraz stanowili jego jedyną rodzinę. Bo Balara wyrzucił
już z serca.
Jeszcze zanim otworzył drzwi
gabinetu, zobaczył sączące się ze środka światło i usłyszał
głosy. Gdy stanął w progu, złoty blask magicznej kuli na moment
go oślepił.
- Nawet, jeśli jest twoim rywalem,
uratował nasz klan. Nie będę spokojnie siedziała, kiedy nasz Alfa
został porwany.
- Ja jestem waszym Alfą! A ten
chłopak sam wyparł się stada.
- To oznacza, że możemy pozwolić mu
zginąć? Gdyby mu na nas nie zależało, nie wróciłby po nas do
miasta. Widocznie nie potrafi tak łatwo odrzucić tego, kim jest. Ma
znamiona i siłę Alfy, czułam jego wezwanie i dominację. Nawet
silniejsze od twojej, ojcze. Całe stado za nim pobiegło, wszyscy
przyznają mi rację.
- Skoro tak, to będę musiał z nim
walczyć i go zabić. Może być tylko jeden Alfa.
- Lepiej, żeby zginął z twojej
ręki, w uczciwej walce, niż żeby znów trafił do niewoli lub, co
gorsza…
Riva odchrząknął głośno,
przykuwając ich uwagę. Yarith, rozparty na jednym z foteli i
czerwony na twarzy odwrócił gwałtownie głowę z zaciśniętymi
pięściami. Jego wilcze oczy przeszyły króla na wskroś, jakby
chciały zabić na miejscu.
- O jesteś w końcu – burknął
nieprzyjemnie – Może przemówisz mojej córce do rozsądku, bo ja
już nie mam cierpliwości.
Elleya, która do tej pory krążyła
po gabinecie, niczym uwięzione w klatce zwierzę, teraz podbiegła
do Rivy i zacisnęła palce na jego tunice.
- Nie słuchaj ojca, po prostu się
boi. Musisz przyznać mi rację. Nie możemy tak zostawić Sato.
Jeśli nie zorganizujecie jakiejś grupy, żeby go szukać, sama to
zrobię – z tymi słowami posłała Yarithowi groźne spojrzenie,
po czym popatrzyła królowi w oczy i zrobiła błagalną minę –
Powiedz mu, że Sato należy do naszego klanu. Mogą się później
pozabijać, proszę bardzo, ale najpierw musimy go uratować.
Riva chyba jeszcze nigdy nie widział
Elleyi w takim stanie. Zawsze dumna i wyniosła córka Alfy, teraz
wyglądała niczym rozjuszone, przerażone zwierzę. Potargane włosy
świadczyły, że musiała często je pociągać, miała
zaczerwienione z emocji policzki, a ciemnoszare oczy jeszcze nie były
tak zdeterminowane i pełne lęku. Właściwie nie spodziewał się,
że to właśnie ona będzie tak bardzo martwić się o Sato. Nie
zauważył nawet, kiedy się do siebie zbliżyli. Przecież nawet
jego traktowała z tą swoją chłodną arogancją.
Oboje wpatrywali się w niego uważnie,
czekając aż stanie po którejś stronie. Wprawdzie wiedział ile
ten chłopak znaczył dla Ariel, ale teraz chyba był zbyt zaskoczony
tą kłótnią w swoim gabinecie, by podjąć decyzję. Poza tym
nagle rozbolała go głowa, dlatego odsunął delikatnie Elleyę,
minął Alfę i opadł na krzesło za biurkiem, po drodze
zmniejszając kulę światła, która kłuła go w oczy.
Wciąż się w niego wpatrywali, gdy
oparł głowę na dłoniach i westchnął ze zmęczeniem.
- Oczywiście, nie zostawimy tak Sato,
ale na razie nie wiemy nawet gdzie może przebywać, więc…
- Dlatego mówię, że trzeba go
szukać – przerwała mu gwałtownie Elleya, podeszła do okna i
odwróciła się w ich stronę, krzyżując przed sobą ramiona. Jej
tęczówki zwęziły się, przybierając wilczy kształt.
- Rozdzielając się i ryzykując, że
wróg właśnie na to czeka?
Riva obserwował ich w milczeniu,
podczas gdy kobieta zacisnęła z gniewem szczeki.
- Więc pójdę sama. Znam jego zapach
na pamięć.
- Odkąd to w ogóle tak bardzo ci na
nim zależy? To przyjaciel Ariel i nie rozumiem, dlaczego tak bardzo
chcesz go ratować – Yarith przesunął gwałtownie ręką po
włosach i kręcił z rezygnacją głową, widocznie zmęczony już
tym sporem.
- To nie twoja sprawa. Ariel z
pewnością też będzie chciała go szukać, więc poczekam, aż się
obudzi i pójdziemy razem – z jej gardła wydobyło się pełne
złości warknięcie, aż król podskoczył na swoim miejscu.
- A ty, co o tym myślisz, Riva? W
końcu jesteś królem, więc rozstrzygnij, co mamy zrobić. Żeby o
takiego kundla… - Yarith znów pokręcił głową i pochylił się
w fotelu ze zmarszczonym czołem.
- Nie obrażaj mojego Alfy!
- Twojego co…?!
- Przestańcie już – Riva z trudem
uniósł głos, przerywając ich kłótnię i zaciskając lewą dłoń
w pięść. Jak się obawiał, znów chwycił go ból i to jeszcze
przed śniadaniem. I z każdą sekunda przybierał na sile. Gdy
ojciec i córka spojrzeli na niego z uwagą, zmusił się, żeby się
wyprostować – Najlepiej, jeśli tą kwestię przeanalizujemy
wspólnie na zebraniu, a teraz byłbym wdzięczny, gdybyście poszli
kłócić się gdzie indziej. Mam inne sprawy na głowie.
Elleya prychnęła głośno i
wymaszerowała z gabinetu, a Yarith skinął głową, nieco
udobruchany i poszedł za córką.
Gdy tylko zamknęły się drzwi,
zapanowała błoga cisza. Magiczna kula zniknęła, pogrążając
pokój w półmroku. Riva zakrył dłonią oczy, odchylił się na
oparcie i w końcu pozwolił sobie na urywany jęk. Cała ręka,
poczynając od znamienia pulsowała żywym ogniem, który płonął
również w jego żyłach i pochłaniał właściwie całą lewą
część ciała. Jego serce to przyspieszało, to zwalniało,
wykonując przyprawiające o zawrót głowy fikołki. Pusty żołądek
skurczył się, powodując mdłości. Kolejny, silny spazm bólu
wstrząsnął jego ciałem, aż zgiął się wpół. Trucizna
pożerała go żywcem i im dalej się rozprzestrzeniała,
pochłaniając jego energię i robiąc spustoszenie w organizmie, tym
powodowała większe cierpienie.
W momencie, gdy otworzyły się drzwi,
osuwał się na kolana, zaciskając kurczowo zęby, żeby nie
krzyczeć. Argon wszedł raźnym krokiem z tacą w rękach i zaczął
coś mówić, ale gdy zobaczył króla na podłodze, odstawił z
brzękiem śniadanie i doskoczył do niego z przerażeniem. Niemal
bez wysiłku dźwignął jego ciało, jakby był drobnym dzieckiem i
posadził na fotelu. Riva opadł na niego bezwładnie, z targaną
dreszczami lewą ręką, przyciśniętą do piersi.
- Jest aż tak źle? – Argon ukląkł
przy nim z pobladłą twarzą i strachem w oczach.
- Nawet… nawet gorzej – Riva
uśmiechnął się słabo i znów jęknął, osuwając się w fotelu.
Wszystko w nim było płonącym bólem, jakby to był głodny stwór,
który rozrywa go od środka. – Ja… chyba umieram.
- O nie, na to jeszcze za wcześnie,
głupku.
Argon zdjął mu tunikę, a na widok
rozlewającej się czerni, która zaatakowała lewy bok i dotykała
już prawie serca, wciągnął głośno powietrze.
- Idę po Noxa – rzucił
pospiesznie, wstał i odgarnął mu włosy z mokrego czoła, równie
czułym gestem, jak wcześniej w stosunku do Ariel – Wytrzymaj
jeszcze chwilę i nawet nie myśl o umieraniu.
- A… o czym… mam myśleć? –
Wyjąkał na wpół przytomnie. Gabinet powoli tonął w czerni,
jakby trucizna rozlewała się również po jego oczach.
- Na przykład o powodzie, dla którego
musisz żyć.
Głos Argona dobiegł gdzieś z
daleka, gdy wypadł z gabinetu, pozostawiając króla wijącego się
w kolejnych spazmach bólu.
Powód,
dla którego muszę żyć?
Riva przymknął powieki i zmusił się do
uśmiechu. Nikłego i drżącego z wysiłku, ale wyrażającego
dosłownie wszystko.
Ariel.
Nie :( Riva nie może umrzeć�� Nie rób mi tego hahah
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać następnego rozdziału��
Wesołych Świąt��
Nie chcę zdradzać fabuły, bo trochę niepewności o losy bohaterów musi być, ale mogę tylko szepnąć, że w ostatniej części jeszcze się pojawi:)
OdpowiedzUsuń