sobota, 15 kwietnia 2017

Rozdział 13

Witam wszystkich czytelników. Zapodaję kolejny rozdzialik i jak zawsze zachęcam do komentowania. Następny pewnie umieszczę  już po świętach. Wszystkim życzę radosnych, zdrowych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych. Odpoczywajcie, nie opychajcie się ciastem i czytajcie:)



Biały Kruk pojawiał się, to znikał, odwiedzając różne zakątki Elderolu. Jeśli ktoś przypadkowo go dostrzegł, to wyłącznie na mgnienie oka, biorąc go za plamę słońca, albo przywidzenie.
Był pierwszy dzień po bitwie. Ariel i Riva wypoczywali pod opieką Noxa i chociaż Argon niewiele spał, nie potrafił usiedzieć w miejscu. Dlatego postanowił, że od razu zajmie się prośbą przyjaciela.
    Poranek był blady i zamglony, słońce dopiero się budziło, więc w powietrzu czuć było jeszcze chłód nocy. Ludzie i zwierzęta dopiero witali nowy dzień, więc starał się wybierać najmniej zaludnione miejsca, głównie mało uczęszczane trakty, pola i osłonięte drzewami łąki. W miarę jak oddalał się od Malgarii, przeskakując pomiędzy granicami innych prowincji, okolica zmieniała się na bardziej kamienistą, usianą wzgórzami o wysokiej trawie, albo najeżonymi skałami kanionami. Nawet, gdyby leciał, przebycie takiej drogi zajęłoby mu z kilka dni, którą przy jego umiejętności pokonał w kilka minut. Przenoszenie się tak szybko na duże odległości kosztowało sporo energii, dlatego musiał często odpoczywać. Wiedział jednak, że z teleportacją jako jedyny może tak szybko wykonać swoje zadanie. Poświęcił swoje życie, by służyć Rivie i tylko jako Biały Kruk mógł być jego wsparciem i choć trochę obciążyć go z obowiązków.
    Tylko raz musiał zrobić dłuższy postój, po swoim pierwszym odkryciu, zbyt wstrząśnięty, żeby w ogóle myśleć. Przeniósł się pod huczącą kaskadę wodospadu, gdzie w chłodnym jeziorze najpierw zanurzył głowę, a potem ugasił pragnienie. Opryskiwany rozpryskującymi się na wszystkie strony kroplami wody, stał tam długi czas i patrzył jak słońce wspina się powoli po niebie, aż jego ciepłe promienie odbiły się w wodzie, tworząc wokół niego tęczowy deszcz. Nie miał jednak głowy do podziwiania widoków, z zaciśniętymi pięściami skupiony na zachowaniu spokoju i zimnej krwi. Gdyby teraz spotkał na swojej drodze Balara, albo Rairi, rzuciłby im się do gardeł. Nawet, gdyby miała to być ostatnia rzecz w jego życiu.
    W końcu przejechał dłonią po wilgotnej twarzy i włosach, rozejrzał się po zielonej i kamienistej niecce, która w innych okolicznościach zachwyciłaby go swoim urokiem i zniknął w plamie światła. Miał jeszcze zbyt wiele do zrobienia, by pozwolić sobie na żal czy smutek. Na razie musiał skupić się, żeby przynajmniej ocalić tych, których jeszcze mógł.
    Przy kolejnych skokach, w zasięgu jego wzroku pojawiły się Góry Ednor, majestatycznie wznoszące się ku niebu. Strome szczyty najeżone urwiskami i kamiennymi stokami oddzielały ich od niegościnnego Nammiru. Wprawdzie obiecał, że jeśli będzie trzeba, przekroczy granicę, miał jednak szczęście, że los mu tego oszczędził. Dwójka ludzi, po których przybył aż na drugi koniec Elderolu, właściwie już nie potrzebowała jego pomocy, więc jedynie przetransportował ich do Lotheronu.
    Gdy opuszczał stolicę prowincji Ashe nie było jeszcze południa. Słońce przyjemnie grzało go w plecy, gdy odpoczywał chwilę przy szemrzącym wesoło strumyku, przepływającym niedaleko głównego traktu. Właśnie wkroczył na udeptaną ścieżkę i zamierzał wracać do domu, gdy wpadł na grupę ludzi, wlokących się ścieżką wśród tumanów kurzu. Niektórzy nieśli na rękach popłakujące i marudzące dzieci. Na ich czele szła czwórka chłopców, mniej więcej w tym samym wieku i dziewczyna. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych, a brudne i zakurzone ubrania i twarze świadczyły, że musieli przebyć długą drogę. Nie mieli przy sobie żadnych tobołków ani wozów, choć z pewnością skądś uciekali.
    Mrużąc oczy, Argon obserwował ich grupę, a gdy się zbliżyli rozpoznał jednego z chłopaków. W końcu przystanęli na jego widok, a ci, którzy szli ze spuszczonymi głowami, powpadali na sąsiadów, z zaskoczeniem rozglądając się wokół.
    - Biały Kruk – rozległy się nerwowe szmery, gdy rozpoznali białe znamię na jego czole. Niektórzy zaczęli mu się kłaniać, ale Argon machnął ręką i zwrócił się do umorusanego ziemią chłopaka.
    - To ty ostrzegłeś Yaritha przed atakiem – stwierdził, na co chłopak skinął głową, wpatrując się w jego twarz oszpeconą blizną z hardością, ale i szacunkiem. Argon zauważył, że mocniej zacisnął dłoń na dłoni złotowłosej dziewczyny, która przybliżyła się do niego, ze zmęczeniem opierając się na jego ramieniu. Zastanowił się czy wiedzieli, że ich wysiłek poszedł na marne i miasto już nie istnieje. Jeśli nie, wolał im tego nie mówić. – Wracacie do domu?
Cerel zacisnął zęby i popatrzył wokół siebie, na towarzyszących mu ludzi, jakby to on podejmował tu decyzje.
    - W sumie sami nie wiemy…
    - Mieszkacie w Reed, tak?
    - Tak – odpowiedziała dziewczyna.
   - Mogę was podrzucić. Wyglądacie na zmęczonych, a do najbliższej wioski jest około pół dnia drogi.
    - Nie chcemy robić kłopotu… panie – Cerel przestąpił z nogi na nogę i podrapał się po głowie.
    Argon uśmiechnął się lekko i przyjrzał się całej grupie. Kobiety ledwo stały na nogach, a dzieci płakały, zapewne głodne i przestraszone. Nie mógł ich tu zostawić, tym bardziej w tak niebezpiecznych czasach.
    - To zajmie kilka minut.
   Rozbawił go widok ich niedowierzających min, ale większość ludzi nie znała jego umiejętności.
   - Może najpierw kobiety i dzieci. Zbierzcie się w grupę – zarządził, a gdy wykonali polecenie z ostrożną nieufnością, złapał jedną osobę za ramię i pstryknął palcami.
   Kobiety zachwiały się, piszcząc ze zdumienia, gdy w jednej chwili znaleźli się przed drewnianą bramą Reed. Argon zerknął tylko na spokojnie szumiące morze, rzucił kilka uspokajających słów i wrócił po resztę. Zdążył zauważyć, że wewnątrz ogrodzonej wioski kręci się kilku uzbrojonych mężczyzn, którzy nie wyglądali raczej na tutejszych mieszkańców. Gdy przeniósł Cerela i resztę, na jego pytające spojrzenie, chłopak wytłumaczył mu pokrótce co tu się działo.
    - Rozumiem – mruknął w końcu Argon, w zamyśleniu pocierając palcami brodę. Nie spodziewał się nawet, że ci prości ludzie tyle przeszli. Jednak prawdą było, że Belthowie mieli w sobie więcej uporu i odwagi, niż inni ludzie. – Widziałem, że kilku z nich nadal pozostało w wiosce. Mogę ich zabić.
   - Z nimi już damy sobie radę, co nie chłopaki? – Cerel z łobuzerskim uśmiechem pokazał zaciśniętą pięść i obejrzał się na trójkę towarzyszy, którzy przytaknęli z zapałem.
    - Dobrze. Postaram się przysłać tu kogoś do ochrony i żeby miał oko na morze. Już nikt nie powinien was niepokoić.
    - O nie, już nasza w tym głowa. Wiele się nauczyliśmy, a przede wszystkim tego, że jesteśmy rodziną. – Cerel spojrzał na dziewczynę obok i potem na resztę wieśniaków z taką czułością, że Argon poczuł przemożną potrzebę powrotu do własnej rodziny.
    - W takim razie mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – skinął im głową, strzelił palcami i zniknął.
    Pojawił się w powietrzu, gdzieś nad spopielonymi resztkami Gernnhedu, rozłożył skrzydła i z ponurym poczuciem ogromnej straty, przeleciał nisko nad poczerniałym gruzowiskiem. Nie było nawet ludzkich szczątków, wszędzie tylko kawałki porozrywanych domów, kamienie i grudy ziemi. Nie można było nawet poznać gdzie kiedyś znajdowały się ulice.
     Tak samo wygląda teraz De’Ilos. To było trudniejsze niż myślał, patrzeć na ten pozbawiony życia kawałek ziemi, który kiedyś był pięknym miastem, stolicą walecznych Belthów. Ile czasu sam spędził w szkole wojowników, szkoląc młodych adeptów i udzielając niezliczonych porad.
    Na samą myśl, że w krótkiej chwili zginęło tyle niewinnych ludzi, kobiet i dzieci, lodowata obręcz zaciskała się wokół jego serca. A świadomość, że to wszystko było sprawką tego jednego człowieka, była jeszcze gorsza.
      Przysięgam, Balarze, że zapłacisz za swoje zbrodnie.
    Pogrążony w posępnych myślach, wzbił się wysoko w niebo i skierował prosto na północ, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu, przy Ariel i Rivie. Ciepły wiatr rozwiewał mu włosy i chłostał po twarzy, ale chociaż uwielbiał latać, tym razem nie był w humorze, żeby się tym rozkoszować. Jego myśli skierowały się ku obowiązkom, jakie go jeszcze czekały, gdy nieco niżej, przed sobą dostrzegł znajome czarne skrzydła i płaszcz Zakonu. I choć nie widział twarzy, dobrze wiedział, kim była postać z powiewającymi za nią czarnymi włosami.
     A więc jednak mam dzisiaj szczęście.
  Machnął skrzydłami i zapikował ostro w dół, z szybkością wypuszczonej strzały. Gdy tamten zwolnił i zaczął się odwracać, Argon zniknął i pojawił się tuż przed nim, zaciskając dłoń na jego gardle. Czarne oczy spojrzały na niego uważnie, jakby chciały go wchłonąć, prosto w lodowatą pustkę. Chwilowy grymas zaskoczenia zastąpił drwiący uśmieszek.
    - Cóż za spotkanie. Spodziewałbym się, że króla powinno się witać z większym szacunkiem. Brak ci manier, Biały Kruku.
    Argon warknął przez zaciśnięte zęby i mocniej zacisnął palce na jego szyi.
   - Nie masz prawa się tak tytułować, Balarze – warknął z nienawiścią, która wezbrała w nim gorącą falą – Jesteś zdrajcą i mordercą. Zanim cię jednak zabiję, powiesz mi gdzie jest Sato.
    Balar zmrużył oczy, drugi kącik ust powędrował w górę.
   - Ten bezwartościowy kundel? Po co ci on? O ile wiem, był przyjacielem Ariel, wręcz jej bratem. Byłeś nawet o niego zazdrosny, więc czemu go szukasz? Nie sądziłem, że się zaprzyjaźniliście.
    - Skąd…
   Roześmiał się chrapliwie, bez cienia wesołości i dotknął palcem skroni.
    - Tutaj, pamiętasz? Jesteśmy połączeni telepatycznie na dobre i złe, czy komuś się to podoba czy nie. Widzę, słyszę i czuję wszystko, co ona. Nawet teraz, chociaż śpi, wiem o czy…
    - Zamknij się!
   Argon zamachnął się na niego drugą ręką, gdy coś długiego, jakby macka wyskoczyła z ramienia Balara i owinęła się wokół jego nadgarstka. Biały Kruk zniknął w jednej chwili i pojawił się za jego plecami.
    - Skoro tak dobrze ją znasz, to wiesz jak ważny jest dla niej Sato. Lepiej powiedz mi po dobroci gdzie on jest, albo…
    Balar odwrócił się niespiesznie, niedbale krzyżując przed sobą ramiona. Jego poznaczoną bliznami twarz wykrzywił cyniczny grymas.
    - Ty mi grozisz? Co się stało z tamtym małym chłopcem, który wielbił swojego przyszłego króla?
    Argon zacisnął pięści i spiął się cały, aż po niezagojoną bliznę na policzku.
    - Tak dla ścisłości, moim królem jest Riva, a poza tym nie mam zamiaru wspominać z tobą przeszłości. Powiedz mi gdzie jest Sato.
    - No, no – Balar cmoknął z udawanym rozczarowaniem i przekrzywił lekko głowę. Wiatr mierzwił jego rozpuszczone włosy, przypominające krucze pióra – Dobrze służysz mojemu bratu, ale o ile pamiętam to mi tak nierozważnie przysięgałeś wierność i posłuszeństwo. Zanim jeszcze na dobre przykleiłeś się do tego dzieciaka.
    W dłoni kapitana zalśniło ostrze sztyletu, chociaż nikt by nie zauważył, kiedy się tam pojawiło. Zaatakował, celując w pierś, ale Balar zablokował cios i trzymając w stalowym uścisku jego dłoń, wymierzył kolanem w jego brzuch. Argon zniknął w samą porę, ale gdy pojawił się kawałek dalej, jego przeciwnik już tam był, otoczony wirującymi piórami, bardziej niebezpiecznymi od ostrzy.
Przez dłuższą chwilę krążyli wokół siebie w powietrzu, białe i czarne skrzydła to znikały, to pojawiały się, zawsze obok siebie. Próbowali się atakować, ale żaden cios nie dosięgał celu, aż to Argon okazał się za wolny.
    Balar w końcu ponownie uwięził jego dłoń z ostrzem, a drugą otoczyła magiczna lina.
    - Pewnie teraz dręczą cię wyrzuty sumienia, że wielbiłeś zdrajcę i próbujesz to odpokutować, tak desperacko służąc mojemu bratu – kontynuował, jak gdyby nigdy nic. Za te słowa Argon miał ochotę skręcić mu kark. Tym bardziej, że bolesna prawdziwość tych słów była nie do zniesienia.
    Szarpnął się, ale to tylko wzmocniło uścisk na jego rękach. Balar tymczasem uniósł prawą dłoń przed jego oczy, demonstrując widniejące na niej znamię Kruczego Króla. Idealnie gładkie i nieskażone żadną raną, ani trucizną. Pulsowało Mocą, o której Argon już zapomniał. Chociaż przeszył go dreszcz zgrozy, bez wątpienia miał przed sobą króla. I najgorsze, że nie potrafił oprzeć się jej wezwaniu i potędze, a tamten widział to w jego oczach.
    - Czujesz to? Możecie nazywać mnie jak chcecie, ale nie zmienia to faktu, że wciąż jestem tu królem. Prawdziwym i jedynym. Przypuszczam, że mojemu bratu ciężko się rządzi, bez tej Mocy, która przecież jest naszą dumą – Argon dyszał ciężko z wysiłku, gdy pod naporem otaczającej tamtego władczej aury, w końcu ugiął się i opuścił głowę. Nie spodziewał się, że to spotkanie tak się zakończy, a już na pewno nie jego upokorzeniem.
    - Gdzie jest…
    - A ty znowu o tym kundlu? Jeśli Ariel tak bardzo chce go z powrotem, niech sama po niego przyjdzie. Mogę zapewnić, że jeszcze żyje. A ty, Biały Kruku, naciesz się swoim królem, dopóki jeszcze żyje. Przypuszczam, że już liczysz dni do jego odejścia – pochylił się nad nim z ponurym grymasem – W końcu ten świat będzie miał tylko jednego króla.
    Argon poczuł szarpnięcie i ostry, rozchodzący się po ciele ból. Nie wiadomo, kiedy ani jak, ostrze, które zaciskał w palcach, utkwiło w jego lewym boku. Z opóźnieniem wydał z siebie głuchy jęk, a gdy Balar go puścił, zachwiał się do tyłu, z trudem utrzymując się w powietrzu. Poczuł na skórze zbierającą się ciepłą krew, a przed oczami pojawiły się czarne mroczki. Balar załomotał skrzydłami, zmieniając się niewyraźną, czarną postać bez twarzy. Rozległ się szelest przemiany i zamiast kruka widział tylko oddalającą się plamkę.
   Zaklął pod nosem, zginając się wpół i zaciskając dłoń na zakrwawionej tunice, blisko tkwiącego w ciele ostrza. Każdy wdech ranił, jakby rozpadał się na kawałki. Bliski omdlenia, potrafił już tylko myśleć, że potrzebuje pomocy i to natychmiast.
    Teleportował się prosto do zamku, choć ten wysiłek kosztował go resztę energii. Z głośnym jękiem bólu opadł na łóżko w komnacie, ale nie trafił i zsunął się na posadzkę, czując, jakby to była wchłaniająca go ciemność. Na chwilę musiał stracić przytomność, bo niespodziewanie ocudził go jego własny okrzyk, gdy ktoś zdecydowanym ruchem wyrwał z jego ciała sztylet. Potem poczuł, jak na ranie spoczęły czyjeś delikatne dłonie. Pot zrosił jego czoło, wszystko wirowało bez ładu przyprawiając o mdłości, po czym nagle ogarnęła go cudowna błogość i ulga. W końcu otworzył oczy.
    Przed nim klęczała Lunna i z dłonią na jego brzuchu, ze strachem wpatrywała się w jego twarz. Na widok jego przytomnego spojrzenia, uśmiechnęła się z ulgą. Znajdowała się tak blisko, że czuł jej oddech na brodzie, a duże błękitne oczy przesłaniały prawie cały widok. Po tym, co przeżył, nie bronił się przed utonięciem w ich ciepłej głębi, bo to było tak, jakby patrzył w czyste niebo.
    - Już lepiej? Dobrze, że trafiłeś od razu do mnie. Kto cię ranił?
    Jej pytania przywróciły go do rzeczywistości. Wciąż mętnym wzrokiem, rozejrzał się pospiesznie na boki, po wyraźnie kobiecym pokoju, gdy tymczasem Lunna kończyła proces uzdrawiania. Poczuł ciepło, a potem delikatne mrowienie, gdy rana się zasklepiała.
    - Chyba się pomyliłem – stwierdził w końcu ochryple i znów na nią spojrzał. Mimo, że był już całkiem wyleczony, wciąż nie zdejmowała dłoni z jego brzucha i wyczuwał, że lekko drży – Miałem trafić do swojej komnaty.
    - Widocznie podświadomie wiedziałeś, że potrzebujesz mojej pomocy.
     Jest jeszcze Nox. Do niego powinienem iść. Wiedział jednak, ze miała rację.
    - Przepraszam. Pewnie cię przestraszyłem.
    - Owszem, ale gdybyś się tu nie zjawił, byłoby z tobą kiepsko.
    Odsunęła się w końcu i pomogła mu wstać. Argon jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, dostrzegł toaletkę, stolik zawalony książkami i rozrzucone po łóżku poduszki. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek był w komnacie Lunny, więc jak się tu przeniósł?
    - Powiesz mi, co się stało?
    Pokręcił głową i posłał jej słaby uśmiech.
    - Nic takiego, zwykła walka w czasie patrolu. Było ich dwóch i mnie zaskoczyli.
    - Ciebie? – Uniosła brwi, uważając to stwierdzenie za absurd.
    - Prawda? Chyba się starzeję – ruszył do drzwi i otworzył je, zatrzymując się jeszcze w progu – Jeśli się nudzisz…
    - Czekam na twoje rozkazy, Argonie – gdy odwrócił głowę, patrzyła na niego niewinnie, kołysząc się lekko na piętach –  Nudziłam się, bo ciebie nie było.
    Przyglądał jej się chwilę i zdał sobie sprawę, że tracąc świadomość, pierwsze co, pomyślał właśnie o niej. Musiał być naprawdę ogłuszony bólem.
    - W takim razie za półgodziny w holu. Mamy dużo do roboty.
    - Tak jest, Biały Kruku.
   Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się, ale na szczęście akurat nikt nie przechodził, nawet służba.
    Co by sobie pomyśleli, gdyby zobaczyli, jak wychodzę z jej komnaty?
    Kręcąc głową do własnych myśli, poszedł szybko najpierw do siebie przebrać się w czyste rzeczy, a potem zaszedł do Rivy.
    Nie pukając, wszedł do jego komnaty, oświetlonej kaskadami słońca wlewającymi się przez dwa okna. Riva stal przy jednym, tyłem do drzwi i ze splecionymi za sobą rękami, wpatrywał się gdzieś w dal. W porównaniu do brata był taki szczupły i drobny, pozbawiony Mocy i otoczony widmem śmierci.
Kapitan podszedł do niego cicho, chociaż przyjaciel drgnął już, gdy skrzypnęły drzwi. Teraz odwrócił się z nieco sztuczną beztroską, maskującą trawiący go ból.
- Coś się stało? Wyglądasz gorzej ode mnie.
Argon uśmiechnął się lekko, z czułością. Znał tą bladą twarz na pamięć i dobrze wiedział, co znaczy pojedyncza zmarszczka na czole, zmrużenie oczu czy wygięcie kącika ust. Potrafił wyczuć jego nastroje po samym wyrazie twarzy czy błysku w jasnych oczach.
Balar nie miał racji. W jego sercu było miejsce tylko dla jednego króla, który stał przed nim.
- Drobne problemy, ale to nic – odchrząknął, gdyż zadrżał mu głos – Chciałem tylko powiedzieć, że już wróciłem, Wasza Wysokość.
Riva dotknął jego ramienia lewą dłonią i przekrzywił głowę, zupełnie jak Balar. Znamię było rozpalone, niemal parzyło, ale nie miało w sobie już Mocy. Jedynie słabą iskierkę, namiastkę tego, co zaprezentował kapitanowi jego brat. To jednak wystarczyło, aby Argon schylił przed nim głowę, a nawet klęknął, bo nawet bez Mocy był jego bratem, królem i wszystkim, co miał w życiu.
- Odkąd to tytułujesz mnie tak oficjalnie? – Zapytał z naganą, przyglądając mu się uważnie. – Nie lubię, kiedy to robisz.
- Od czasu do czasu mam taki kaprys. Chyba nie zabronisz tego swojemu wiernemu poddanemu?
Riva zmrużył oczy, teraz poważnie zaniepokojony.
- Coś się stało? Naprawdę wyglądasz kiepsko.
Kapitan przełknął gorzką ślinę, z trudem nie odwracając wzroku. Powinien złożyć mu raport ze swojego wypadu, ale nie miał teraz na to siły. Nie chciał rozmawiać o Balarze i wspominać jego słów, które tkwiły w jego sercu niczym zadra. Tym bardziej też nie miał ochoty rozgrzebywać w pamięci przeszłości, bo to już i tak niczego nie zmieni.
- Po prostu jestem trochę zmęczony – skłamał neutralnym tonem, chociaż coś dławiło mu gardło. Braterskim gestem zmierzwił mu włosy, jedwabiste niczym pióra i zmienił gładko temat – Byłeś już u Ariel?
- Właśnie miałem do niej zajrzeć, chociaż wciąż śpi. – Riva jak zawsze odsunął się z krzywym spojrzeniem i poprawił włosy, drugą ręką trącając go w żebra.
- Więc chodźmy do niej. Ty przodem, Wasza Wysokość – otworzył przed nim drzwi i skłonił się głęboko, na co Riva zdzielił go lekko po głowie i westchnął przesadnie głośno.
- Czasami cię nie rozumiem i gdybyś nie był Białym Krukiem, wysłałbym cię gdzieś daleko, żeby mieć święty spokój.
Argon uniósł głowę i błysnął zębami w szerokim uśmiechu.
- Te groźby już na mnie nie działają. Doskonale wiem, że nie możesz się obyć beze mnie nawet minutę. Prawda jest taka, że uzależniłeś się ode mnie.
Riva roześmiał się, wyszedł na korytarz i rzucił przez ramię:
- A ty ode mnie. Po prostu uwielbiasz mi matkować i pouczać na każdym kroku.
- Jak zwykle masz rację, mój królu. – Riva spojrzał na niego krzywo, ale tylko bezradnie przewrócił oczami.
Kapitan ruszył korytarzem za przyjacielem, nie zdejmując z niego zatroskanego, pełnego miłości spojrzenia.
„A ty, Biały Kruku, naciesz się swoim królem, dopóki jeszcze żyje. Przypuszczam, że już liczysz dni do jego odejścia.”
Nie chciał niczego liczyć, bo to by znaczyło, że czeka również na swoją własną śmierć.


***
    Mimo, że było już późno w nocy, Riva nie potrafił zasnąć. Po powrocie mieli tyle pracy, że po ciężkim dniu powinien spać jak niemowlę. Jednak towarzysząca mu od lat bezsenność była okrutna. Nawet, gdy sen w końcu przychodził, dręczył go ten sam koszmar. Nieodmiennie, każdej nocy był świadkiem, jak Balar zabija ich rodziców.
    Dzisiaj też bał się usnąć, ale nie tylko, dlatego. Ostatnio często trawiła go gorączka i czuł się coraz gorzej.
    Umierał i wiedział, że to już tylko kwestia czasu, może tygodni.
Poza tym nie potrafił zapomnieć tego, co stało się w De’Ilos. Wciąż miał przed oczami swojego brata, jak porywa Sato, a potem jego pióra niszczą całe miasto. Ich cały wysiłek, walka i pomoc mieszkańcom, poszły na marne. Zginęli wszyscy, nawet ci, którym kazał schronić się w domach.
    Za każdym razem, gdy zjawiał się Balar, działo się coś złego. Za każdym razem dawał mu kolejny powód, żeby nienawidzić go jeszcze bardziej, choć naprawdę tego nie chciał. Jego brat żył, ale dla niego odszedł tamtego dnia, razem z rodzicami.
    Jedynie myśli o Ariel dawały mu nieco wytchnienia. Energia, którą mu przekazała zaledwie dwa dni temu została już wchłonięta przez truciznę, chociaż powinna jeszcze działać. Dlatego znów musiał wzywać Noxa, ilekroć ból stawał się nie do zniesienia. Walczył dla Ariel, ale mimo rozpaczliwej chęci życia, nie zostało mu… im wiele czasu. Miał nadzieję, że chociaż na tyle, żeby mógł nacieszyć się jej obecnością, uśmiechem i żywiołowością. Przecież nie powiedział jej jeszcze wszystkiego.
    Zasnął tylko na krótko, a i tak nawiedził go ten sam koszmar. Obudził się z krzykiem, zanim jeszcze wstało słońce. Ubrał się pospiesznie, ledwo zwracając uwagę na to, co zakłada, aby miało długie rękawy. Od jakiegoś czasu nie korzystał z pomocy służby, żeby nie przestraszyli się czarnych plam na ręku.
    Jego myśli wciąż krążyły wokół Ariel również, dlatego, że wciąż się nie budziła, co wszystkich zaczynało niepokoić. Zaglądał do niej w każdej wolnej chwili, również i teraz pierwsze kroki skierował do jej komnaty.
    W środku było jeszcze ciemno i panowała cisza. Podszedł cicho do łóżka, spojrzał na śpiącą Ariel i westchnął ciężko. To było prawie tak, jakby jej tu nie było. Co z tego, że mógł na nią patrzeć do woli, skoro nie mógł usłyszeć jej głosu i spojrzeć w zielone, hipnotyzujące oczy?
     Obudź się już, Ariel. Nie możesz przespać mojego życia, bo zabraknie nam czasu.
Potem jego wzrok przesunął się na dwie postacie, siedzące na krzesłach po przeciwnych stronach. Tara chrapała cicho z głową na brzegu materacu. Argon również drzemał, z rękami skrzyżowanymi przed sobą, kołysząc się lekko na boki.
Riva uśmiechnął się pod nosem i trącił przyjaciela, który natychmiast otworzył oczy, czujny i rozbudzony. To była cecha, której wszyscy mu zazdrościli.
Jego wzrok z nadzieją skierował się od razu na Ariel, po czym sposępniał i wstał.
- Już rano? – Zapytał cicho, poprawiając siostrze kołdrę. Opiekuńczym gestem odgarnął z jej czoła włosy, na co Riva również miał ochotę.
- Prawie, słońce jeszcze nie wstało.
Argon w końcu spojrzał na króla z tym samym zatroskanym wyrazem.
- Nie mogłeś spać?
- Jak zwykle – wzruszył ramionami, pocierając blady policzek – W przeciwieństwie do naszej śpiącej królewny.
Popatrzyli na Ariel z tym samym niepokojem ściskającym serce i trwali tak w milczeniu przez kilka minut. W końcu jakby na dany sygnał, wyszli z komnaty i ruszyli korytarzem, oświetlonym lampami. Służba kręciła się już po zamku, napełniając go gwarem głosów i echami kroków.
- Załatwiłeś to? – Zapytał cicho po krótkiej chwili.
- Tak, na szczęście nie przekroczyli jeszcze granicy. Po drodze znalazłem też krasnoludy i… - kapitan zerknął na króla i z posępnym grymasem pokręcił głową – wszyscy nie żyją. Już od jakiegoś czasu.
- Och – co prawda Riva obawiał się tego, ale i tak ta wiadomość nim wstrząsnęła. Nie miał wątpliwości czyja to sprawka. Musiał przystanąć na chwilę i przymknąć powieki, by zebrać siłę, by iść dalej.
- Półelfy również już nam nie pomogą, zbyt dużo zginęło ich w De’Ilos. W sumie nie mamy skąd zebrać kolejnej armii.
- Trzeba będzie powiedzieć reszcie – Riva zacisnął pięści, lewa pulsowała tępym bólem, który powoli ogarniał całe ciało.
- Nie martw się, coś wymyślimy – Argon poklepał przyjaciela po plecach, próbując podnieść go na duchu – A tak w ogóle, jadłeś już coś?
- Dopiero wstałem, ale nie jestem jeszcze głodny.
- Musisz chociaż jeść, bo wyglądasz jak chodzący trup.
Riva parsknął krótko.
- Wielkie dzięki. Twoja troska jest nieoceniona.
- Przyniosę coś z kuchni i zjemy razem. Później mamy naradę, więc po śniadaniu poszukam Noxa. Musisz mieć siły, żeby nami rządzić.
- Już jak chcesz, tatusiu – Riva westchnął teatralnie i klepnął Argona, gdy ten skręcał na schody – Będę w gabinecie.
- Tylko się z niego nie ruszaj, żebym nie musiał ganiać za tobą po całym zamku – rzucił na odchodnym kapitan i odwrócił głowę z ironicznym uśmieszkiem.
Riva zacisnął usta, machnął na niego ręką i odszedł pospiesznie, żeby nie rozpoczynać kolejnej słownej utarczki. Z jednej strony denerwowało go to, że Argon, choć tylko o rok od niego starszy, zachowywał się jak jego ojciec. Częściej jednak obecność przyjaciela poprawiała mu humor. Był dla niego kimś więcej niż bratem, z którym się wychował. Był drugą połową Ariel i miał jej oczy. Oboje byli całym jego światem i teraz stanowili jego jedyną rodzinę. Bo Balara wyrzucił już z serca.
Jeszcze zanim otworzył drzwi gabinetu, zobaczył sączące się ze środka światło i usłyszał głosy. Gdy stanął w progu, złoty blask magicznej kuli na moment go oślepił.
- Nawet, jeśli jest twoim rywalem, uratował nasz klan. Nie będę spokojnie siedziała, kiedy nasz Alfa został porwany.
- Ja jestem waszym Alfą! A ten chłopak sam wyparł się stada.
- To oznacza, że możemy pozwolić mu zginąć? Gdyby mu na nas nie zależało, nie wróciłby po nas do miasta. Widocznie nie potrafi tak łatwo odrzucić tego, kim jest. Ma znamiona i siłę Alfy, czułam jego wezwanie i dominację. Nawet silniejsze od twojej, ojcze. Całe stado za nim pobiegło, wszyscy przyznają mi rację.
- Skoro tak, to będę musiał z nim walczyć i go zabić. Może być tylko jeden Alfa.
- Lepiej, żeby zginął z twojej ręki, w uczciwej walce, niż żeby znów trafił do niewoli lub, co gorsza…
Riva odchrząknął głośno, przykuwając ich uwagę. Yarith, rozparty na jednym z foteli i czerwony na twarzy odwrócił gwałtownie głowę z zaciśniętymi pięściami. Jego wilcze oczy przeszyły króla na wskroś, jakby chciały zabić na miejscu.
- O jesteś w końcu – burknął nieprzyjemnie – Może przemówisz mojej córce do rozsądku, bo ja już nie mam cierpliwości.
Elleya, która do tej pory krążyła po gabinecie, niczym uwięzione w klatce zwierzę, teraz podbiegła do Rivy i zacisnęła palce na jego tunice.
- Nie słuchaj ojca, po prostu się boi. Musisz przyznać mi rację. Nie możemy tak zostawić Sato. Jeśli nie zorganizujecie jakiejś grupy, żeby go szukać, sama to zrobię – z tymi słowami posłała Yarithowi groźne spojrzenie, po czym popatrzyła królowi w oczy i zrobiła błagalną minę – Powiedz mu, że Sato należy do naszego klanu. Mogą się później pozabijać, proszę bardzo, ale najpierw musimy go uratować.
Riva chyba jeszcze nigdy nie widział Elleyi w takim stanie. Zawsze dumna i wyniosła córka Alfy, teraz wyglądała niczym rozjuszone, przerażone zwierzę. Potargane włosy świadczyły, że musiała często je pociągać, miała zaczerwienione z emocji policzki, a ciemnoszare oczy jeszcze nie były tak zdeterminowane i pełne lęku. Właściwie nie spodziewał się, że to właśnie ona będzie tak bardzo martwić się o Sato. Nie zauważył nawet, kiedy się do siebie zbliżyli. Przecież nawet jego traktowała z tą swoją chłodną arogancją.
Oboje wpatrywali się w niego uważnie, czekając aż stanie po którejś stronie. Wprawdzie wiedział ile ten chłopak znaczył dla Ariel, ale teraz chyba był zbyt zaskoczony tą kłótnią w swoim gabinecie, by podjąć decyzję. Poza tym nagle rozbolała go głowa, dlatego odsunął delikatnie Elleyę, minął Alfę i opadł na krzesło za biurkiem, po drodze zmniejszając kulę światła, która kłuła go w oczy.
Wciąż się w niego wpatrywali, gdy oparł głowę na dłoniach i westchnął ze zmęczeniem.
- Oczywiście, nie zostawimy tak Sato, ale na razie nie wiemy nawet gdzie może przebywać, więc…
- Dlatego mówię, że trzeba go szukać – przerwała mu gwałtownie Elleya, podeszła do okna i odwróciła się w ich stronę, krzyżując przed sobą ramiona. Jej tęczówki zwęziły się, przybierając wilczy kształt.
- Rozdzielając się i ryzykując, że wróg właśnie na to czeka?
Riva obserwował ich w milczeniu, podczas gdy kobieta zacisnęła z gniewem szczeki.
- Więc pójdę sama. Znam jego zapach na pamięć.
- Odkąd to w ogóle tak bardzo ci na nim zależy? To przyjaciel Ariel i nie rozumiem, dlaczego tak bardzo chcesz go ratować – Yarith przesunął gwałtownie ręką po włosach i kręcił z rezygnacją głową, widocznie zmęczony już tym sporem.
- To nie twoja sprawa. Ariel z pewnością też będzie chciała go szukać, więc poczekam, aż się obudzi i pójdziemy razem – z jej gardła wydobyło się pełne złości warknięcie, aż król podskoczył na swoim miejscu.
- A ty, co o tym myślisz, Riva? W końcu jesteś królem, więc rozstrzygnij, co mamy zrobić. Żeby o takiego kundla… - Yarith znów pokręcił głową i pochylił się w fotelu ze zmarszczonym czołem.
- Nie obrażaj mojego Alfy!
- Twojego co…?!
- Przestańcie już – Riva z trudem uniósł głos, przerywając ich kłótnię i zaciskając lewą dłoń w pięść. Jak się obawiał, znów chwycił go ból i to jeszcze przed śniadaniem. I z każdą sekunda przybierał na sile. Gdy ojciec i córka spojrzeli na niego z uwagą, zmusił się, żeby się wyprostować – Najlepiej, jeśli tą kwestię przeanalizujemy wspólnie na zebraniu, a teraz byłbym wdzięczny, gdybyście poszli kłócić się gdzie indziej. Mam inne sprawy na głowie.
Elleya prychnęła głośno i wymaszerowała z gabinetu, a Yarith skinął głową, nieco udobruchany i poszedł za córką.
Gdy tylko zamknęły się drzwi, zapanowała błoga cisza. Magiczna kula zniknęła, pogrążając pokój w półmroku. Riva zakrył dłonią oczy, odchylił się na oparcie i w końcu pozwolił sobie na urywany jęk. Cała ręka, poczynając od znamienia pulsowała żywym ogniem, który płonął również w jego żyłach i pochłaniał właściwie całą lewą część ciała. Jego serce to przyspieszało, to zwalniało, wykonując przyprawiające o zawrót głowy fikołki. Pusty żołądek skurczył się, powodując mdłości. Kolejny, silny spazm bólu wstrząsnął jego ciałem, aż zgiął się wpół. Trucizna pożerała go żywcem i im dalej się rozprzestrzeniała, pochłaniając jego energię i robiąc spustoszenie w organizmie, tym powodowała większe cierpienie.
W momencie, gdy otworzyły się drzwi, osuwał się na kolana, zaciskając kurczowo zęby, żeby nie krzyczeć. Argon wszedł raźnym krokiem z tacą w rękach i zaczął coś mówić, ale gdy zobaczył króla na podłodze, odstawił z brzękiem śniadanie i doskoczył do niego z przerażeniem. Niemal bez wysiłku dźwignął jego ciało, jakby był drobnym dzieckiem i posadził na fotelu. Riva opadł na niego bezwładnie, z targaną dreszczami lewą ręką, przyciśniętą do piersi.
- Jest aż tak źle? – Argon ukląkł przy nim z pobladłą twarzą i strachem w oczach.
- Nawet… nawet gorzej – Riva uśmiechnął się słabo i znów jęknął, osuwając się w fotelu. Wszystko w nim było płonącym bólem, jakby to był głodny stwór, który rozrywa go od środka. – Ja… chyba umieram.
- O nie, na to jeszcze za wcześnie, głupku.
Argon zdjął mu tunikę, a na widok rozlewającej się czerni, która zaatakowała lewy bok i dotykała już prawie serca, wciągnął głośno powietrze.
- Idę po Noxa – rzucił pospiesznie, wstał i odgarnął mu włosy z mokrego czoła, równie czułym gestem, jak wcześniej w stosunku do Ariel – Wytrzymaj jeszcze chwilę i nawet nie myśl o umieraniu.
- A… o czym… mam myśleć? – Wyjąkał na wpół przytomnie. Gabinet powoli tonął w czerni, jakby trucizna rozlewała się również po jego oczach.
- Na przykład o powodzie, dla którego musisz żyć.
Głos Argona dobiegł gdzieś z daleka, gdy wypadł z gabinetu, pozostawiając króla wijącego się w kolejnych spazmach bólu.
Powód, dla którego muszę żyć?
Riva przymknął powieki i zmusił się do uśmiechu. Nikłego i drżącego z wysiłku, ale wyrażającego dosłownie wszystko.
Ariel.

2 komentarze:

  1. Nie :( Riva nie może umrzeć�� Nie rób mi tego hahah
    Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału��
    Wesołych Świąt��

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chcę zdradzać fabuły, bo trochę niepewności o losy bohaterów musi być, ale mogę tylko szepnąć, że w ostatniej części jeszcze się pojawi:)

    OdpowiedzUsuń

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych